aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2016

Dystans całkowity:110.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:110.00 km
Więcej statystyk

KACZAWSKA WYRYPA

  • DST 110.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 listopada 2016 | dodano: 02.12.2016

"Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć..." jak mawiają w pewnym mrocznym mieście. Innymi słowy, Aśka i Robert przygotowali trasę tegorocznej Kaczawskiej Wyrypy, to SFA pojechać musiało. Szkoda, że nie udało się namówić Kamili i Filipa na tej wyjazd, bo wtedy pojechalibyśmy naprawdę mocną 5-osobową ekipą (gdyż dołączył do nas również Instruktor SFA z Wrocławia - Tomasz). Grupa siepaczy ze Szkoły Fechtunku ARAMIS, specjalny oddział do polowań na lu...eee...lampiony punktów kontrolnych.
No ale trudno, lecimy ekipą trzyosobową. Dla Tomka z Wrocławia to pierwszy rajd na orientacje - szacun, że na pierwsze podejście wybrał listopada i wyrypę. Chyba nie do końca wiedział co robi, ale posłuchał wszystkich naszych instrukcji i był dobrze przygotowany do rajdu...a było na co się przygotowywać. 3 stopnie i deszcz cały dzień. Znowu. Piątek piękny, niedziela piękna i słoneczna, sobota - dzień rajdu: deszcz, wiatr i zimno.

- Kochany świecie, dlaczego?
- "Because f***k you, that's why!"
- Aha, to spoko. Czyli po staremu...już się bałem, że to coś osobistego :)

Do bazy rajdu w Świerzawie przybywamy około 2:00 w nocy. Nim zgruzujemy wszystkie nasze bety i rowery na sali, jest przed 3:00 w nocy. Odprawa 5:30 więc łapiemy całe 2h snu. Szaleństwo, prawda :)
Tyle dobrze, że tym razem jedziemy na tzw. "lajcie", bez presji na wynik. To pierwszy rajd Tomka, więc będziemy uważać aby Go nie zamordować. Do tego w kategorii dziewczyn na trasie rowerowej startuje tylko Basia. Ogólnie rowerzystów oprócz nas jest jeszcze całych dwóch. Start w zasadzie bez rywalizacji  i bez walki o wyniki - pudło i tak będzie. 
Czuję się jak za młodego - grając w Warcraft 2 - na odprawie przed misją :D


Odprawa:
5:30. Robert prezentuje trasę TR150, a ja kończę pochłaniać 3-cią bułkę z kotletem. W TV reklamują jakieś ciasteczka, energia na cały poranek...śmiech na sali. 3 wielkie buły z kotletami to jest energia na cały poranek. No dobra, może nie na cały...w porywach do 9:00, no ale jednak to już coś.
Trasa ułożona jest w 3 pętle: A, B oraz C. Punkty A są najbliżej bazy, punkty B w średniej odległości, natomiast punkty C to najdalej położone lokacje. Do tego na mapie są jeszcze 4 dodatkowe punkty z grupy D, położone...w ch** ...olerę daleko od bazy :)
Trasa ułożona jest bardziej pod rogaining niż zwykły rajd (co nam niesamowicie odpowiada bo kochamy tą formę!), jako że nie trzeba zaliczyć wszystkich punktów ale konkretne ilości z wybranych grup. Na przykład z grupy D wystarczy tylko jeden punkt, a z grupy A należy wyhaczyć prawie wszystkie (bez jednego).
Patrzymy na mapę (są dostępne na stronie Kaczawskiej Wyrypy jak ktoś jest ciekaw) i nie ma oczywistego wariantu. Rewelacja.
Postanawiamy rozwalić problem matematycznie. Tym razem, skoro nie łapiemy wszystkich punktów, postanawiamy zastosować spirale Archimedesa, przechodząc płynie z jednej pętli w drugą. No dobra odległości między grupami A, B i C nie są takie same, więc wychodzi z tego spirala logarytmiczna - ale kto by się tam czepiał szczegółów.



Układamy trasę i 6:00 z minutami wyruszamy. Jeszcze nie pada. Niedługo będzie świtać, a my zaczynamy od...podjazdu. A jakże by inaczej. "Noc się kiedyś skończy...", ale my ciśniemy pod górę.

Tuż przed świtem łapiemy pierwszy punkt. Dla Tomka to pierwszy punkt w życiu - na rowerze, bo w szermierce to zdobył już niejeden. W końcu to zawodnik z "TOP 5" Pucharu 3 Broni! Specjalista zwłaszcza od Szabli Pojedynkowej (nie bój żaby jednak, kiedyś rozłożę Cię na także na Szable...masz to już obiecane, Pacanie. Może jeszcze nie jutro, ale przyjdzie taki czas :P). 
Lecimy dalej.

Śmierć w zagajniku:
Przedzieramy się przez naszą ukochaną glinę, która lepi się do kół, amorów i ubrań. Aby nie załatwić maszyn w pierwszych godzinach rajdu, porzucamy rowery na skraju lasu i ruszamy pieszo do zagajnika...co tu się chorego odwaliło? Czaszki, kości, poroża. Jakiś drapieżnik miał uciechę i to niemałą. Widziałem za dużo gier RPG, aby wiedzieć że warto zbierać "item'y" po drodze. Zabieramy dość duże poroże, może jakiś zacny kowal za sakiewkę złota, zrobi nam z niego Kościany Miecz !!! Było by wypass, no a poza tym to ciekawa pamiątka. W najgorszym razie sprzedamy w najbliższym mieście za eliksiry witalne.

Eye of the beholder:
Przemierzamy kolejne pagóry. Docieramy do ogromnych ruin (nie ma ich na mapie). Basia porównuje z mapą topografię terenu, odmierza się z kompasem i mówi: "Punkt powinien być gdzieś....o jest". Patrzymy, czerwony punkt na horyzoncie. Gdzie ja zostawiłem teleskop, wytężam wzrok. No jest...czerwona kropka na horyzoncie. Idziemy na azymut przez błoto (ARAMISY uważają, że jak drogi nie ma, to drogę należy sobie wyrąbać, przetrzeć, oczyścić itp). Nie wiem jaka to odległość, ale na pewno grubo ponad kilometr. Podchodzimy, no jest. Wypatrzyć go z takiej odległości...ostro.

Lament Niebios:
Zaczyna się. Przychodzi bez ostrzeżenia, najpierw drobnymi kroplami a potem już na całego. Jest koło 11:00. Zaczyna się i nie przestanie już do północy. Czasem przejdzie w deszcz ze śniegiem na godzinkę, potem znowu w czysty deszcz. Jest 3 stopnie na plusie. Będzie to mieć odczuwalne skutki dla nas - czytaj będzie nam cholernie zimno w przemoczonych ciuchach...przez kilka najbliższych godzin.


Buntownik (be)z wyboru
Pierwszy bunt w Tomku rodzi się po 5h drogi (drugi po 10h, a potem jeszcze ze dwa z większą częstotliwością). Za każdym razem karmimy go, ubieramy w cokolwiek w miarę suchego jeśli coś takiego jest jeszcze w plecaku i...każemy jechać dalej. Do północy jest sporo czasu. Przecież nie będziemy zjeżdżać z trasy o 16:00 czy 20:00. Tomek jest niepocieszony, ale nie ma wyboru i jedzie z nami do końca. W niedzielę podziękuje nam, że nie pozwoliliśmy Mu odpuścić, ale gdy zmuszamy Go do dalszej jazdy nie jest tym zachwycony :)

Zerwany łańcuch
Leje niemiłosiernie. Jesteśmy przemoczeni, zmarznięci ale twardo lecimy na kolejne punkty...nagle TRACH...i nie mam łańcucha na korbie. Rewelacja...Wyciągamy narzędzia i zaczynamy naprawę. Wybicie sworznia to nie jest problem, ale założenie spinki zgrabiałymi palcami, w lejącym deszczu, w świetle czołówki chwile nam zajmuje. Do tego nie ruszając się przez dłuższy czas marzniemy jeszcze bardziej. Udało się - łańcuch spięty, można jechać dalej. Po rajdzie jednak łańcuch będzie do wymiany, ponieważ "łączony" jest już w 3-cim miejscu. Swoje przeżył w tym roku. To było drugie "łatanie" w ciemności - pierwsze nastąpiło w kwietniu, o 5:30 rano, w śniegu pod Baranią Górą w Beskidzie Śląskim. Obecnie to już nie łańcuch, ale raczej zbiór luźno połączonych odcinków :)


Co z tym słońcem?
Spotykamy trochę  zagubionego piechura. Pytamy jak Mu pomóc, a On na to, że nie rozumie rozświetleń. Dziwi nas to, bo rozświetlenia punktów bardzo pomagają. Pokazuje z czym ma problem - np. tutaj, jakaś ścieżka i słoneczko?
Jakie słoneczko? O czym On mówi...patrzymy. Piktogramy. Oznaczenie skarpy. Kolega nie zna piktogramów i dla Niego to dziwne rysuneczki, a nie ułatwienia. Tłumaczymy Mu co i jak, następnie kierujemy Go na najbliższy punkt. W bazie spotkamy się ponownie i będzie nam dziękował za pomoc na trasie.


ABC pierwszej pomocy (hipotermia)
Tomek protestuje coraz ostrzej, rodzi się w Nim kolejny bunt. Zaczyna brakować oddziałów gwardii do tłumienia kolejnych zamieszek i powstań. Trochę nie dziwię Mu się, pierwszy raz na rajdzie ever...ciemno, zimno, leje od ponad 10 godzin nieprzerwanie. Jest przemarznięty i ma dość. Nie chce z nami jechać na punkt D. Rozdzielamy się: Tomek dekuje się w sklepie spożywczym ABC, w cieple i będzie na nas czekał. My wyruszamy po punkt D.
Jak wszystkie punkty tego rajdu szły nam prawie jak po sznurku, to tego punktu D szukamy ponad 0,5 godziny, chodząc po zboczu, w środku lasu, wokół ogromnej skały. Udaje się go w końcu znaleźć, ale wraz z dojazdem zajęło nam to ponad godzinę.
Niemniej pobyt w cieple i fakt, że polar zdołał Mu w miarę wyschnąć, napełnia Tomka nowymi siłami i dokończy z nami rajd bez większych protestów już :)
Do bazy zjeżdżamy po 23:00, przemoczeni do suchej nitki, ale zadowoleni z przygody. Zrobiliśmy 110 km z planowanych 150. Jadąc na wynik zrobilibyśmy więcej, ale tym razem mieliśmy inne cele - przeczytajcie w odprawie misji :)
Cel drugi udało się zrealizować w pełni!


Kategoria Rajd, SFA