aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2019

Dystans całkowity:468.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:66.86 km
Więcej statystyk

Alfred robi niezłe laski... i lubi wąwozy :)

  • DST 30.00km
  • Aktywność Nordic Walking
Poniedziałek, 29 kwietnia 2019 | dodano: 09.05.2019

Bory Dolnośląskie, epizod 3. Tym razem pieszo.
Najpierw odwiedzamy urokliwe lasy rezerwatów "Annobrzeskie wąwozy" oraz "Dalkowskie jary".
Zielono, stromo i setki wąwozów i jarów. Po prostu ślicznie tam jest.
A potem gwóźdź programu, wizyta w opuszczonej fabryce dynamitu oraz innych materiałów wybuchowych DAG Alfred Nobel.
Fabryka ma ponad 200 budynków (pasuje Wam? 200, słownie dwieście... i wszystko opuszczone w środku lasu).
Fabryka miała własną elektrociepłownię, oczyszczalnię ścieków, dworce z peronami i kilkoma liniami kolejowymi, hale produkcyjne i silosy na materiały do produkcji . Wszystko to jest dostępne pod eksploracje i robi niesamowite wrażenie.

Jak chcecie poczytać więcej o tym, lekko złowieszczym miejscu, to tutaj, no i google'ać :)

Zdjęcia i historia obiektu

Bory Dolnośląskie kryją wiele tajemnic...

























Kategoria SFA, Wycieczka

Kiedy Harry poznał... BASZTA downhill i południk 15

  • DST 96.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 kwietnia 2019 | dodano: 02.05.2019

Bory Dolnośląskie - Epizod 2. Zostajemy w klimatach wojenno-wojskowych bo dzień zaczynamy od wizyty w dawnym obozie jenieckim w Żaganiu. To stąd nastąpiła tzw. Wielka Ucieczka (znacie tą historię?). Tu właśnie przez zbudowany przez więźniów "tunel Harry".
(nazwa postu to oczywiście nawiązanie do tytułu klasyki kinowych romansów) nastąpiła jedna z najbardziej spektakularnych ucieczek z więzienia ("Skazani na Shawshank" to przy tych gościach amatorzy, albo - w sumie - naśladowcy, bo przecież to życie pisze najlepsze historie). 
Tu taka ciekawostka: duża część obozu znajduje się na terenie poligonu Żagań - Świętoszów. Do wielu budynków, cmentarza wojennego czy też pomników prowadzą ścieżki dydaktyczne, ale - zgodnie z regulaminem jednostki wojskowej - na teren poligonu wstęp jest tylko za zgodą Komendanta. W każdym przewodników napisane jest aby koniecznie ten obóz zwiedzić, a Opiekun Muzeum to nam nawet trasę przejazdu między poszczególnymi punktami rysował... no trochę zamot z tymi przepisami... a potem się dziwić, że ludzie hasają po poligonie podczas ostrzałów...
...gdy ktoś pytał, ogrodzeń nie ma. Są tylko znaki "Teren wojskowy, zakaz wstępu" i szlabany na głównych drogach - ale takie jak te zielone do lasu, aby auta nie wjeżdżały.
Z Żagania ruszamy na zachód w kierunku Żar w poszukiwaniu najpierw Cudownej Kapliczki (cudownie było tam w końcu dotrzeć, po 1,5 godziny przedzierania się przez kopny piach w lasach), ruin dawnego pałacu myśliwskiego oraz szlaku 3 Wież (dwie z nich macie na zdjęciach poniżej). Z jednej z wież jest mega zjazd!! a Strava powiedziała Szkodnikowi, że ma 7-me miejsce na trasie "BASZTA DOWNHILL". Mogłoby być wyżej gdyby nie fakt, że dróg jest tutaj tysiące (na mapie całe 3), szlaki idą zupełnie inaczej niż te na mapie i niemal na każdym skrzyżowaniu mieliśmy postój z kompasem, aby ogarnąć się jak dalej jechać. Niemniej jest tu pięknie i naprawdę na Wzniesieniach Żarskich idzie poszaleć !!! Idzie też się skutecznie pogubić. Informacja sprawdzona i zweryfikowana :). 
Mimo problemów nawigacyjnych, udało nam się wyczaić stare, opuszczone (i niestety zaniedbane) Mauzoleum Górników, a na koniec dnia jeszcze park dworski w Iłowej.

Ciekawostką dnia był jednak Pomnik POŁUDNIKA 15. Chyba każdy wie, co on dla nas oznacza... CZAS SIĘ DOKSZTAŁCIĆ, a słowa CZAS jest tutaj słowem kluczowym :)




























Kategoria SFA, Wycieczka

-Przez POLIGON na Borówki! Co Ty NATO? -Nie wieŻe...

  • DST 106.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 kwietnia 2019 | dodano: 01.05.2019

Pierwsza z wielu wypraw tegorocznej majówki - Bory Dolnośląskie, Epizod Pierwszy.
Borówki to kapitalny rezerwat z torfowiskami, ale ale ale... kto z Was cisnął kiedyś przez poligon czołgowy ŻAGAŃ - ŚWIĘTOSZÓW.
W sumie to chyba nawet legalnie bo o zgodę zapytaliśmy i zgodę otrzymaliśmy!!! Dwukrotnie.
Niemniej - po fakcie - net powiedział nam, że zgoda powinna być wydane przez samego Komendanta Poligonu. Zgodo-dawacze na Komendantów nie wyglądali, ale byli przekonywujący :)
Poza tym to jest właśnie Polska... jeden ze zgodo-dawaczy opowiadał nam, że to tutaj nagminne... że czasem Abramsy przepędzają grzybiarzy z poligonu. Powiem szczerze, że znając polską mentalność, nie zdziwiłbym się gdyby czasem było na odwrót.
"Panie, zabieraj mi ten złom z dobrej grzybni... las mi rozjeżdżacie tymi puszkami"
Śmiech śmiechem, ale wypadki śmiertelne się tutaj zdarzają... ludzie lekceważą zakazy wstępu w dniu strzeleń, a tutaj nawala artyleria!
Ta na szybko:

Luty 1998 roku -małżeństwo z Lubiechowa weszło na teren poligonu i chcąc zaspokoić swoją ciekawość podnieśli z ziemi metalowy przedmiot. Okazał się to niewybuch, który eksplodował w rękach tych ludzi. Oboje zginęli na miejscu.
Październik 1999 roku - na poligonie trwało strzelanie artylerii samobieżnej. Grzybiarze z Małomic nie zwracała uwagi na wybuchy i ostrzeżenia na granicy poligonu. Jeden z pocisków zabił trzy kobiety.


My też spotkaliśmy Amerykanów. I powiem Wam, że jak z lat 90. Grupa napiera z CAMP TRZEBIEŃ przez wieś na jakieś PARTY HARD, bo cisną z boomboxem przy uchu, a "czarne" rytmy lecą na pełen regulator. Wśród nich jest też niejeden "Malowany Człowiek" - jeśli kojarzycie ten tekst wiedźmy z "Robin Hood: Książę Złodziei"

Wbiliśmy także do nieczynnej poradzieckiej bazy wojskowej.
Jakby ktoś chciał o tym miejscu przeczytać więcej, to tutaj znajdzie trochę informacji - Baza Pstrąże.

A czemu nie wieże? Bo miał być dziś cztery (3 obserwacyjne no-name i jedna Żelazna Wieża, a nie było żadnej...)
I nie to, że wtopiliśmy nawigacyjnie. Miejsca odnalezione, ale to wież nie było. Chyba, że tak dobrze skitrali bo strzelań na poligonie w majówkę owszem nie ma, ale są zajęcia z pozoracji działań (dzień jak co dzień w pracy :D ) oraz z maskowania. Być może maskowali duże obiekty w lesie i im się udało :)


























Kategoria SFA, Wycieczka

Wielkanocny Mini Rajd na Orientację - Bieruń

  • DST 60.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 kwietnia 2019 | dodano: 24.04.2019

Krótka foto-relacja ze spontanicznego wypadu do Bierunia na mini-rajd przygodowy, rozgrywany w Poniedziałek Wielkanocny.
Dwa etapy piesze, dwa etapy rowerowe i zadanie specjalne w formie tzw. „quizu wiedzy bezużytecznej”.
Zwłaszcza, to ostatnie nas mocno kusiło, acz finalnie nie była to taka zupełnie bezużyteczna wiedza, bo pytania dotyczyły np. przeliczania jednostek mocy (w sumie to nie wiem jak przeliczyć MANĘ na MIDICHLORIANY) czy też porównanie wytrzymałości betonu na ściskanie i rozciąganie.
Oczywiście nie obyło się także bez wpakowania w wiatrołomy, które to (wpakowanie się) Basia określiła zdaniem „drogi nie ma, ale kierunek mamy wyśmienity”.
Baliśmy się także czy ukończymy ten rajd, bo nie miał on limitu czasowego. Jak wpaść na metę, na sekundy przed limitem czasowym, skoro takowy nie istnieje?
Gdzieś, ktoś kiedyś rzucił, że niby do 16:00 jest czas, ale nie było to oficjalne. Nie musieliśmy się zatem spieszyć FCA-le…

(hahah… to było mocno hermetyczne: trasa rajdu zahaczała o Tychy i jechaliśmy wzdłuż fabryki FIATA. Niemniej nazwa "fabryka FIATA" jest już trochę zwyczajowa, bo obecnie to koncern FCA Fiat Chrysler Automobiles)

…ale kiedy zdobyliśmy ostatni punkt na 12 minut przed 16:00, to postanowiliśmy powalczyć o bycie przed 16:00 na mecie. Ot tak, aby nie wypaść z wprawy, skoro sezon rajdów już ruszył. No i udało się.

















Kategoria Rajd, SFA

Rajd Katowice 2019

  • DST 45.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2019 | dodano: 14.04.2019

Rajd miejski Katowice to już stała pozycja w naszym kalendarzu. Różne przygody nas tam zawsze czekały np. wbiegnięcie na 30-ste piętro Altusa, kajaki w środku miasta, ścianki wspinaczkowe, gonitwy po hałdach, zadania matematyczne rozwiązywane na schodach pod Spodkiem i inne takie atrakcje, przygotowane przez Komendanta lokalnej jednostki SAS'u (Silesia Adventure Sports), Marcina F. Piszę "F." bo regulamin zabrania jawnego podawania nazwisk oficerów operacyjnych. Nie zastanawiając się zatem długo zapisujemy się na trasę rowerową Rajdu, który Miejski bywa często tylko z nazwy...

Wiesny w Stalinogrodzie swjebodnia nje budjet
...tylko z nazwy, bo najczęściej kończymy głęboko w Lasach Murckowskich, a nierzadko także w obecnych w nich bagnach. Tym razem jednak zwiedzimy inny zakątek Stalinogrodu (część z Was pewnie to wie, ale jeśli nie jesteście tego świadomi - to była to oficjalna nazwa Katowic w latach 1953-1956 po śmierci Józefa S. Tak, tego co kochał dzieci - żart do którego jest to nawiązanie znajduje się na TUTAJ).
Marcin po kilku edycjach imprezy postanowił zabrać nas nie w Lasy Murkowskie ale w okolice Szopienic. Jesteśmy zaintrygowani taką zmianą... szkoda tylko, że pogoda także postanowiła się zmienić. W tygodniu było naprawdę ciepło i słonecznie, ale w sobotę ma lać cały dzień i zapowiadają, że będzie naprawdę zimno. Gdy jedziemy rano szosą na Olkusz, okolice Dolinek Podkrakowskich są białe. Śniegu jest naprawdę sporo (jak na jedno-nocne opady) na dachach budynków, na drzewach i polach. Od Sławkowa śniegu mniej, ale napiera za to z nieba deszcz ze śniegiem. Bosko....
Ostatecznie deszczu podczas samej imprezy nie będzie (to świetnie!), ale temperatura będzie  bardziej przypominać luty niż kwiecień. Ubieramy się zatem naprawdę ciepło, bo zapowiada się, że dzisiaj trochę zmarzniemy. Na Liszkorze tydzień temu, mimo że padło i jeździliśmy po górach, miałem na sobie mniej warstw niż dziś. No cóż, pogoda to chwilowy stan klimatu na danym obszarze, tak? Wygląda na to, że klimat nie pogodził się jeszcze z faktem, że powinna już nadejść wiosna.

Dowolność kolejna czyli przeprawiacie się stąd tam i stamtąd tu :)
Odprawy prowadzone przez Komendanta SAS Silesia powinny trafiać do netu. Idę o zakład, że zrobiłby większą furorę niż "Andrzeju, nie denerwuj się" albo "Apel wojskowy (bez cenzury)". Uwielbiamy Marcinowe odprawy, bo często można boki zrywać. Wczuwa się On bardzo, chcąc jak najlepiej przekazać informacje (pełen szacun!), ale przez to, że się tak nakręca czasami mamy ubaw po pachy. Mamy zatem dowolność kolejną zdobywania punktów (zamiast kolejności dowolnej), słuchamy że jak dotrzemy do rzeki to naszym zadaniem będzie przeprawić się stąd tam (gesty kierunkowe rękami), ale można także stamtąd tu. Na pytanie w którą stronę jest łatwiej, otrzymujemy odpowiedź "stamtąd tu". Przypominam, że to dopiero odprawa, map jeszcze nie dostaliśmy, więc po prostu wszystko jasne. Na opisie punktów tez są opisy, które po prostu uwielbiam: "podać liczbę dinozaurów. Tak te po drugiej stronie też się liczą. Sama głowa także" Chwilę później dostajemy dwie mapy. Jedną małą, drugą dużą. Na dużej mamy do zaliczenia 5 punktów, które położone są względem siebie w pewnym oddaleniu. Na małej mapie punktów jest bardzo dużo, a większość z nich to przeróżne zadania - są także umiejscowione w niewielkie odległości od siebie. Postanawiamy zacząć od małej mapy i ruszamy na zadania.

"Biali nie potrafią skakać" a Czarni rzucać... (*)
... taka prawda. Jednym z naszych pierwszych zadań jest rzut piłką do kosza na boisku pobliskiej szkoły. Jeśli trafimy 3 razy na 3 próby , to otrzymamy 0 minut kary. Za każde pudło dostaniemy pięć minut kary. Pewnie wydaje Wam się, że wynik "-15" w koszykówce jest nieosiągalny - macie racje, wydaje Wam się. Pierwszy rzut robi Szkodnik... ho ho, proszę nie zabijać przechodniów za ogrodzeniem szkoły. Teraz moja próba... JEB. Obsługa zwraca nam uwagę, że celem jest trafienie do kosza, a nie zniszczenie tarczy z użyciem obciążeń udarowych...
Szkodnik bierze się za naszą trzecią próbę. Rzuca, trybuny zamierają, piłka tnie powietrze niczym nóż, źrenice nam się rozszerzają, zaraz uderzy nas też dźwięk odbijającej się od białej tablicy piłki i głuchy szelest siatki. Piłka mknie przez powietrze, przemierza przestrzeń niczym pocisk... czekam na chłostę decybelami. Przygotowuję się na to uderzenie zamykając oczy. Jeszcze chwila. Cisza. Jeszcze moment. Nadal cisza. Jeszcze dosłownie ułamek sekundy... wciąż cisza. Otwieram oczy... chyba nie trafiliśmy nawet w tarczę, obsługa szuka piłki gdzieś w krzakach. Czyli "-15"... nie ma się co załamywać, to też ładna liczba całkowita. Lepiej chyba mieć konkretną, podzielną przez 3 i 5 liczbę niż jakieś tam 0. Tak się będę tłumaczył.
Cóż, koszykówka nigdy nie była naszą mocną stroną. Jak już graliśmy w kosza, to zawsze na zasadach Aramisowych czyli "dopuszcza się uderzenia i kopnięcia", a piłki są co najmniej dwie: jedna do gry, druga do zadawania obrażeń (małe gumowe piłeczki, trafiające Was z dużą prędkością w plecy... bolą). Chcecie wiedzieć jak wygląda Aramisowy golf (gra, a nie ten TDI, bo ten to nie wygląda za bardzo...)?
Z tymi Aramisowymi wersjami gier, to ja mówię poważnie. Do dziś pamiętam nasze obozy treningowe w Starym Sączu i to namawiania początkujących osób do gry:
- Nie grasz z nami w kosza?
- Nie
- Czemu?
- Bo boję się o życie...

A pamiętacie (uwaga, mega hermetyczny żart) jak jak przez lata zdobywaliśmy zaufanie Maćka G. aby w pewien dzień w Starym Sączu, gdy graliśmy w unihoka (te same zasady: ciosy i kopy są ok, a piłki są dwie), namówiliśmy Go aby ściągnął ochraniacze, bo nie będą Mu potrzebne... a jak tylko je sciągnął, wybiliśmy Go w ścianę kijami przy pierwszej akcji po jego bramką. Ech to były czasy... ja do dziś się zastanawiam, jak myśmy to wszystko przetrwali i gdzie są groby tych, którzy tego nie przetrwali :)
No, ale wracając do relacji... bierzemy dumnie -15 na drogę i ciśniemy dalej.

Kajaki i inne zabawy
Jak co roku jedno z zadań to kajaki. Gdy wbijamy na przystań, to punkt dopiero się rozkłada. Cisnęliśmy tu ile sił w nogach, bo z każdą chwilą kolejka będzie tutaj narastać. Plan taktyczny udaje nam się zrealizować w 100%. Obsługa pokazuje nam, które punkty mamy zaliczyć i kilka sekund później wiosłujemy w kierunku wskazanych lampionów. Kajaki z blokami w tle rządzą :)
Innym zadaniem w okolicy przystani jest chodzenie po linii. Tutaj w obiektyw aparatu udało się załapać także Kamili i Filipowi, którzy także dotarli na rajd, o tyle że na trasę pieszą.




"Ważysz trochę więcej niż..." (*)
No to co Szkodnik, stąd tam czy stamtąd tutaj? Powiem Wam, że w końcu nie wiem w którą stronę przeprawialiśmy się wg podziału Marcina, ale według nas to z południa na północ. Zadanie genialne, bo nie dość że jest to przeprawa linowa przez rzekę to jeszcze trzeba ją zrobić z rowerami!! Najpierw na linach musi przejść pierwsza osoba, a w tym czasie druga osoba wraz z obsługą punktu montuje rowery do transportu. Następnie ta "już przeprawiona" postać przeciąga oba rowery na drugi brzeg i potem przechodzi druga osoba. Umawiamy się, że ja przeprawiam się pierwszy, żeby potem przeciągnąć nad wodą nasze rowery. Wiecie jednak, jak to bywa z umowami w związkach. Nim ja założę uprząż, Basia jest już na drugim brzegu (będzie potem mi się tłumaczyć, że to obsługa ją ekspresem w powietrze wyekspediowała... taaa, jasne). Cóż skoro tak wybrała to Ona musi przeciągnąć rowery na drugą stronę. Byłoby szkoda gdyby mój Venom był dość ciężki. Peszek Szkodniczku, narzekaj ile chcesz - tak wybrałaś, tak chciałaś to teraz, łapki pracują :)
W sumie Szkodnik był na drugim brzegu tak szybko, że na mojej stronie został jego plecak.
Teraz lament, że "PLECAKA NIE ZABRAŁAM !!!"
Cóż było robić, biorę oba nasze plecaki: swój na plecy, jej na pierś i wychodzę w powietrze jak... ołowiana kula, bo mnie plecaki dociążyły. Znacie nasze plecaki... przy dwóch sztukach i moim ciężarze (nie)właściwym strzałka ugięcia liny była naprawdę wielka. Przez chwilę się bałem, że moja "próba powietrza" skończy się "próbą wody" z nurkowaniem w asekuracji linowej... Niemniej jakoś udaje mi się przeprawić z dwoma plecakami na drugi brzeg.






Alicja ceni sobie dobre jaja... dinozaurów, gdy jeździ autobusem :)
Przed nami punkt z zadaniami logiczno-matematycznymi. Tym razem czekają na nas w liczbie trzech. Pierwsze to wariacja na temat cegły: Ile waży cegła, jeśli cegła waży kilko i pół cegły - zadanie które pamiętam jeszcze z książki "I Ty zostaniesz Pitagorosem". To były czasy, kiedy matematyka sprawiała wrażenie ładnej i zabawnej. Potem przyszedł "udupiacz uczniowski" czyli zbiór zadań Dróbka, Szymański (pamiętacie to jeszcze?). A później to już tylko z górki było czyli "Analiza matematyczna w zadaniach", a z fizyki Rzeźnik Wakacyjny czyli Resnic-Halliday :)
Tym razem liczymy ile waży jajo dinozaura skoro wiemy, że waży 3 kilo i 3/4 jaja dinozaura. Jakaś ekipa z boku pyta czy wynik ma podać w ułamkach zwykłych czy dziesiętnych, co budzi lekkie zaskoczenie obsługi i nas też, bo wynik nie wychodzi w ułamkach. Ech ta matematyka :)
Drugie zadanie to kwestia eliminacji ale nie Gauss'a - trzeba na podstawie wskazówek i wykluczeń rozwiązać zagadkę, która pisanka należy do której siostry, a sióstr są 4. Jedną jest właśnie Alicja.
Trzecie zadanie to autobus. W autobusie znajduje się określona, znana liczba ludzi. Na przystanku wysiadła jakaś nieznana liczba osób, na drugim przystanku wsiadło 2x tyle co wysiadło na pierwszym i w autobusie znowu zrobiła się znana liczba ludzi. Trzeba policzyć ilu ludzi wysiadło na przystanku pierwszym. Heh, już myślałem że będzie to moje ulubione zadanie transportowe: jeśli pociąg z miejscowości A do B jedzie 30 min, a z B do A już 40 min, to czy żona maszynisty nazywa się Marian :)
Zadania zaliczone - lecimy dalej. Poniżej kilka zdjęć z trasy, tego czasem także miejskiego rajdu:



Symbol Galaktyczne IMPERIUM ?!? Ja chcę taki plac też w Krakowie !!!


"Czemu Oni twoich czarów tak się bali,
czemu Oni czarownicą Cię nazwali..."
czyli żodyn nie spodziewał się czeladzkiej inkwizycji !! (*)

Kilka chwil temu wbiliśmy na dużą mapę i mkniemy w kierunku na Czeladź. Jednym z punktów jest tzw. Pomnik Czarownicy niedaleko Rynku. Powiem szczerze, że przez całą drogę myśleliśmy że będzie to jakaś atrakcja turystyczna jak Smok pod Wawelem czy Chrząszcz w Szczebrzeszynie, a to jest "prawdziwy" pomnik. Naprawdę nas to zaskoczyło, że jest to upamiętnienie jeden z ofiar szeroko rozumianej inkwizycji: niesłusznie skazanej i straconej za rzekome czary kobiety i to w 1736 roku, czyli w czasach już całkiem nowoczesnych. Jak popatrzcie na to tak: Ameryka już odkryta, wiemy już że ziemia kręci się dokoła Słońca, druk wynaleziony, za kilkadziesiąt lat uchwalą pierwszą w historii Europy konstytucję, a tu nadal takie akcje... tak wiem, że nawet dziś można zginąć za czary, ale mimo wszystko... Z drugiej strony jak przeczytacie fragment o przejmowaniu majątku po zmarlej, to wyjdzie, że chyba nie każdy do końca wierzył w te czary. Jeśli kogoś zainteresował temat, więcej można przeczytać na przykład TUTAJ.



"Welcome to Jurassic Park" (*)

Byliśmy już dzisiaj w czasach inkwizycji, pora na dalszą podróż w czasie. W przeszłość. Rozpędzamy nasze maszyny do ogromnych prędkości i niczym Deloran DMC-12 z "Powrotu do przyszłości" skaczemy w czasie, aż do ery dinozaurów. Nie wierzycie? To popatrzcie na zdjęcia. Naszym zadaniem jest policzyć harcujące tu stwory. Pamiętacie odprawę? Te dwa po drugiej stronie także. Głowa także się liczy. Jednego z Triceratopsów Szkodnik to nawet osiodłał i jeśli się uda, to następny rajd przejedziemy na Nim. Zrobilibyśmy furorę, prawda?







"...Ten młody zdusi dinozaury, piekłu ofiarę wydrze, do Katowic pójdzie po laury" :D
Na metę wpadamy niewiele po 14:00 z kompletem punktów. Było super, ale te katowickie rajdy są za krótkie. O co najmniej 12-16 godzin za krótkie! Co ciekawe, przez dużą ilość punktów kontrolnych wcale nie odczuwamy, że w trasie byliśmy tylko trochę ponad 4 godziny. Jak jakąś tam waszą średnią jest 2-3 punkty na godzinę, to gdy wracacie do bazy z około 30 zdobytymi punktami, to umysł nie może pogodzić się z myślą, że minęły dopiero 4 godziny. Co nie zmienia faktu, że było za krótko, bo chciałoby się więcej !!!
Tak szczerze jednak, ma to także pewien swój urok. To jeden z nielicznych rajdów, na których NIE wyruszamy w trasę prawie przed wszystkimi znajomymi i NIE wracamy do bazy, kiedy Ich już dawno w tej bazie nie ma. To też miłe, gdy jest z kim pogadać w bazie i razem poczekać na zakończenie imprezy (w tym wypadku ma ono miejsce o 16:00).
Do domu wracamy jeszcze przed zmrokiem - pasuje Wam? Sobota: w miarę się wyspaliśmy, przejechaliśmy rajd z kompletem punktów, zostaliśmy na oficjalnym zakończeniu, wracając złapaliśmy jeszcze obiad w restauracji, a do domu dotarliśmy przed zmrokiem. Tak to można rajdować hahaha... ale tak serio, to już niedługo wracamy w reżim rajdów długich. Nie ma zmiłuj :)
A co ma tytuł do tego fragmentu? Piekła wprawdzie nie było, no ale Dinozaury były. Katowice też były. Cała reszta też się zgadza. Kumaci powinni się domyślić. 

Na koniec jeszcze kilka zdjęć z tego naprawdę miłego wypadu na Śląsk:











CYTATY:
1) To po prostu tytuł pewnego filmu o koszykówce.
2) Klasyczny "Batman" w reżyserii Tim'a Burtona. Scena do której to nawiązanie, jest świetnie sparodiowana TUTAJ
(gdy Vicki Vale powiedziała Batmanowi, że jest lekka i prawie hak się pod Nimi urwał)
3) Znana piosenka "Czarownica" oraz śląska parafraza klasycznego skeczu Monthy Pythona
4) Cytat z filmu "Jurassic Park"
5) Parafraza "Ody do młodości" Adama Mickiewicza


Kategoria Rajd, SFA

Liszkor 2019

  • DST 130.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 kwietnia 2019 | dodano: 07.04.2019

Dwa tygodnie po naszej Kompanii KoRNEJ ruszamy na Liszkora. Tereny tego rajdu w pewnym stopniu zazębiają się z terenami, na których rozgrywana była nasza impreza. Tak jak Wam pisałem w relacji z Kompanii, wiele czynników złożyło się na zaistnienie tego faktu i finalnie nie udało się tego uniknąć. Niemniej moje spojrzenie jest na tę sprawę nie do końca obiektywne, ponieważ patrzę z perspektywy znajomości całej naszej trasy. Wielu zawodników na Kompanii KoRNEJ nie dotarło w Beskid Mały (tylko trasy 24h miały ten obszar w zakresie swych map), więc dla Nich te imprezy mogły być zupełnie różne. Dla nas jednak, kilka punktów bardzo pokrywało się z naszą imprezą np. Leskowiec czy też okolice zbiornika w Świnnej Porębie i nie byliśmy tym faktem zachwyceni. Na tyle drażnił nas ten fakt, że przed Liszkorem postanawiamy iż niezależnie od rozmieszczenia punktów kontrolnych Liszkora, nie będziemy jeździć po terenach gdzie stały nasze punkty. Nawet choćby miało to zdefiniować zupełnie bezsensowny wariant przejazdu tego rajdu. Taki jest plan, nasze postanowienie i żelazna wola. No ale wiecie jak to bywa z planami... podobnie bywa z wolą:

Boska ręka w tym czy diabla?
Szpetnie to czy właśnie pięknie
Wola moja jest jak Szabla
nagniesz ją za mocno pęknie...


Nota bene, jak już jesteśmy przy tej piosence (jak nie znacie to: kierunek przypisy), to dla mnie fragment o broni to kwintesencja istoty szermierki. Zakochany jestem w tym kawałku, zwłaszcza że prawda tych słów aż boli:

A niewprawną puścisz dłonią
w pysk odbije stali siła
tak się naucz robić bronią
by naturą swą służyła... (*)


No ale po kolei. Na razie mamy nasze mocne postanowienie na dziś i przecież nic nie sprawi abyśmy się ugięli, prawda?
Z Krakowa wyruszamy o 6:00 i lecimy w kierunku na Świnną Porębę. Przez ostatnie 5 miesięcy jeździliśmy tutaj niemal co tydzień, albo na eksplorację terenów albo rozkładając/składając trasę Kompanii Kornej. Zbiornik i pagóry dokoła niego są nam dobrze znane. Mucharz!! Zawsze drażniłem Szkodnika głupim tekstem "Mucharz, Mucharz - nie poruch...eee pojeździsz, bo stromo".
Do bazy przybywamy po 7:00 i szybko rejestrujemy się, witając jednocześnie z bardzo wieloma ekipami. Liszkor należy do Pucharu Polski w Rowerowych Maratonach na Orientację, więc oprócz stałych bywalców KoRNO jest też kilka zespołów, które gnały nawet przez całą Polskę po kolejne punkty pucharowe.
Pogoda ma być dzisiaj iście taktyczna jak mawiał Chorąży Pokora, dowódca mojego plutonu w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie. Mamy powtórkę z pewnej Kaczawskiej Wyrypy: czyli poniedziałek - piątek i niedziela słońce i pięknie. Sobota: deszcz, zimno i zło. Według prognoz od 11:00 ma dziś lać... do 17:00 (będzie lać do 21:00).
W bazie odbieram smartfon do rejestracji punktów kontrolnych (NFC lub kod QR), bo mimo że już nie jesteśmy stworami cyfrowo wykluczonymi, to wolę trzymać mój telefon bezpieczny w plecaku, a nie biegać z nim po deszczu. Tak, wiem że to pancerniak, mający nawet specjalny tryb w menu "praca pod wodą" (zmienia on trochę zachowanie urządzenia podczas pracy w zanurzeniu do 3m), ale to że jest pancerny, to jeszcze nie oznacza że muszę go celowo poniewierać. Poza tym na ostatnim Liszkorze, rok temu był jakiś problem z moim CAT'em i kompatybilnością z aplikacją Check Point. W tym roku po prostu wypożyczam sprawdzony sprzęt i już.
Chwilę przed 8:00 dostajemy mapy i postanawiamy ze Szkodnikiem, że lecimy na północ i północny zachód w okolice Andrychowa, czyli jak najdalej od zbiornika w Świnnej. Uderzać na Leskowiec też nie planujemy, bo przecież tam też był jeden z naszych punktów na Kompanii i to ten typu X czyli zadanie/zagadka.

Gorze(ń) już być nie może... "Nas, bohaterów? Prądem?"(*)
Nie unikniemy jednak przejazdu przez znane nam obszary i tak na pierwszy ogień leci podjazd pod Gorzeń, czyli uderzamy w północne rubieże. Wspinamy się na Goryczkowiec, ale tym razem nie pod sam krzyż ale w poszukiwaniu najpierw grodziska a potem pozostałości po dawnych okopach. Duża część ekip wyruszyła na południe - w Beskid Mały, aby góry robić za dnia. My nie mamy w planie Leskowca i spółki, więc nie mamy takich problemów jak góry po nocy :)
Podobny początkowy wariant wybrali Zdezorientowani, więc na pierwszych dwóch punktach będziemy się mijać z Agatą i Bartkiem. Towarzyszy Im Andrzej - mistrz negocjacji z użyciem kabla od Żelazka - znany Wam już z naszych wpisów. Niemniej po tych dwóch lampionach nasze warianty się rozjeżdżają i dalej ciśniemy już sami. Co ciekawe do popołudnia właściwie nie wpadniemy na nikogo z naszej trasy.
Ruszamy na zachód i przed nami punkt 42. Znajduje się on w małym zagajniku pośród wielkiego pola. Zamierzamy pochwycić go od dobrej "czarnej" drogi na mapie. Jednakże w rzeczywistości drogi tej nie ma. Staramy się wyminąć przeszkody w postaci zabudowań i ogrodzeń. Przenosimy rowery przez druty, nie wiedząc (jeszcze) że są one pod prądem. Dowiaduję się o tym, gdy staram się przejść okrakiem przez ogrodzenie.
Strzał jest nieprzeciętny. Doładowanie jakie dostaję w.... hmmm... jakie dostaję, sprawia że osiągam nowe, niedostępne do tej pory dla mnie, wysokie tonacje. Z muzyki w podstawówce miałem kiedyś "mierny" ze śpiewu... heh, to była ocena, co? Nie jakiś tam "dopuszczający" ale MIERNY!!! Doskonała nazwa. MIERNY!!!
Gdyby Pan od muzyki usłyszał jakie ukryte możliwości ma mój głos, to by mnie pchał zaraz do szkoły muzycznej, zamiast pchać mnie w... eeee. Mniejsza z tym. Szkodnik pyta czy mnie do końca porypało, że drę ryja na środku pola. Nim zdążę Go ostrzec, chwyta odważnie za druty próbując przejść i coś zaczyna Go zacinać. Bzzz... bzzzz... Przerywać.... bzzzz.... telepać i trzepać.... bzzzz... Finalnie jednak udaje nam się sforsować ogrodzenie elektryczne. Niemniej drogi jak nie było, tak nie ma. Jest gęsty, zakrzaczony las, potem stroma skarpa i rzeka. Szukamy objazdu czy wariant czarny? Proste, że WARIANT CZARNY - na wprost !!! Lecimy jak ślepy koń na zawodach - nie widzimy przeszkód... tylko czasem trochę osuniemy się ze skarpy, utkniemy w chaszczach lub spadniemy do rzeki.




Trochę szlakiem bojowym Kompanii KoRNEJ, ale też trochę w nieznane !!!

Chwilę później przejedziemy również obok dawnego cmentarza cholerycznego, na którym umieściliśmy punkt na Kompanii Kornej. W tle śmieją się z nas dwa złe Bliźniaki (strome szczyty), na których także wisiał zarówno punkt jak i jego kamrat, zwany przez niektórych kumotrem :)
Po części znanej nam z naszych zawodów zaczynamy wjeżdżać w nieznane nam tereny szeroko rozumianych okolic Andrychowa. Łapiemy kilka ładnych punktów w polach, które rozciągają się po aż horyzont. Kiedy kończą się pola, zaczynają się strome pagóry. I jak na karuzeli: raz w górę, raz w dół, wszystko cały czas z widokiem na Beskid Mały.
O 11:00 jak z zegarku, zgodnie z zapowiedziami zaczyna padać deszcz. Z krótkimi przerwami (czasem na grad...serio ) będzie padał już do nocy. Konsekwentnie i planowo zbieramy wszystko z północno-zachodniej części mapy kierując się na "tłustą" 92 na skraju mapy...
Spora galeria z trasy, poniżej:
Szkodnik zadumany nad mapą, gdzieś w środku pola:


Gdzieś na bezdrożach...

Z widokiem na Bliźniaki

Gdzieś na bezdrożach (z drzewkiem :) )



I znowu Bliźniaki :)

Jedna z 90-tek na Kompanii KoRNEJ. Stary cmentarz choleryczny:



Szkodnik buszujący w wykrotach :)


Oskórowane drzewo !!!


Co to jest nasyp? RÓW NA ODWRÓT czyli jak się źle czyta mapę, to się błądzi...
Leje nieprzeciętnie. Deszcz spływa nam po kurtkach i kaskach, a my przeszukujemy jakiś leśny kompleks w poszukiwaniu wielkiego wąwozu, w który ma znajdować się norka. Nic takiego tutaj nie ma... dopiero dokładna analiza mapy wykazuje, że jesteśmy głupi. To nie parów czy wąwóz (w znaczeniu że dół), ale nasyp (w znaczeniu że w górę). Źle odczytaliśmy mapę. Chodzimy sobie po tym nasypie szukając rowu, nie wiedząc że chodzimy po miejscu, którego szukamy. Ech, nie ma takiej wtopy nawigacyjnej jakiej nie umielibyśmy popełnić. No nic, wprowadzamy korektę i obszukujemy naprawdę strome zbocze nasypu. JEST LAMPION!! Jest też problem, bo dojście do niego po glinie spływającej z wodą jest co najmniej problematyczne. Te momenty, w których stoisz na zboczu i nie ruszając się, nagle zaczynasz zjeżdżać w dół nie mogąc się zatrzymać. I tak kilka razy z rzędu. Jest tu tak ślisko, że naprawdę ciężko nam się wdrapać do lampionu, ale w końcu się udaje. Teraz pozostaje... stąd zejść w jednym kawałku. Tym razem grawitacja jest jednak naszym sojusznikiem i pomaga nam zejść. Trochę to boli, ale pomaga... na sam dół i to w trybie ekspresowym.



Aramisy chciały przejść przez rzeczkę
nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę
Kładka była (tak) zła, że...
O K***A (*)

Opuszczamy pomału północe rubieże mapy kierując się na południe. Chcemy przejechać "wzdłuż" Beskidu Małego łapiąc punkty, które pochowały się na skałach i w dawnych wyrobiskach. Aby tam jednak dotrzeć musimy wybrać jedną z opcji: czy lecimy objazdem asfaltowym czy też ponownie "wariant czarny" i przez pola na skróty. Wybieramy opcję numer dwa i chwilę później musimy przeprawić się przez rzekę. Owszem nie jest to jakaś wielka przeprawa, ale przejście po zniszczonej, mokrej od deszczu belce, jakieś 1,5 metra nad lustrem wody, z rowerem na ramieniu, to jest przeżycie. Mało brakło, a pięknie byśmy się skąpalibyśmy (belka była pęknięta i trochę "szarpnęło" gdy byliśmy na jej środku). Po raz kolejny przydał nam się najbardziej stabilny krok jaki znam - krok szermierczy. Nie wyobrażam sobie przejścia takich rzeczy bez kroku szermierczego. Szkoda, że nie da się ułożyć roweru w zasłonie 6-stej zabezpieczającej :)
Deszcz tak leje, że nie ma sensu się nigdzie zatrzymywać. Gdybyśmy weszli gdzieś pod jakąś wiatę to w kilka minut zrobiłoby nam się zimno bo jesteśmy przemoczeni, a zatrzymać się w lesie i stać w deszczu, to też słabo. Basia nawet nie chce słyszeć o postoju, więc "w locie" wyciągam bułkę z kotletem i sunę przez deszcz zagryzając kurczaczkiem. To zawsze coś. Mogłem jechać przez deszcz bez bułki z kotletem. Uczmy się doceniać małe rzeczy!





POTRÓJNA katorga czyli Beskid Mały ale wariat.
Mieliśmy nie wchodzić w góry, tak?
No ale jakoś tak wyszło, że zbieramy punkty na granicy Parku Krajobrazowego Beskidu Małego. No to może by się tak kopsnąć po punkt pod Potrójną (883m) i Czarny Groniem? Będzie stromo, bo to Beskid Mały (ale wariat)... Dobra, targamy.
Podejście okaże się takie jak oczekiwaliśmy: strome, nawet bardzo strome. Mokre od deszczu liście i gałęzie nie pomagają. Błoto jest nieprzeciętne. Gdy jesteśmy w połowie tego naprawdę długiego podejścia, deszcz przechodzi w grad.
Potrójna katorga: błoto, stromo i grad. Kawałki lodu walą nam po kaskach, przemoczone buty ślizgają się na błocie, rowery oblepione gliną ważą chyba tonę... ale my idziemy wciąż dalej, nieustępliwie i konsekwentnie. Trzeba być pojeb***... aby w taką pogodę... za kartką na drzewie... Wszystko mamy przemoczone, jestem jakbym właśnie wyszedł z basenu lub z pod prysznica. I do tego ten grad. I ta ściana przed nami... z każdą minutą zdobywamy jednak wysokość i wychodzimy wyżej. Tutaj już nie pada. Grad i deszcze zostały za plecami. Drogi jednak spływają potokami. W górnych partiach jest też jeszcze śnieg i to miejscami, nawet całkiem sporo.
Jest tutaj także bardzo zimno. Gdy wychodzimy "ponad" deszcz na szybko przebieramy się w ostatnie suche ciuchy z plecaka (tzn. górne partie), bo buty i spodnie to można wykręcać. Chwilę później zakładamy też lampki, bo gaśnie już ostatnie światło dnia. Łapiemy punkt na skale Zbójnickie Okno niedaleko Chatki pod Potrójną i ruszamy w nocny las w kierunku Łamanej Skały. Stamtąd zjedziemy już do cywilizacji i długa na bazę. Plany, plany, plany...
Mokro...

Szlaki płyną :)


Na górze nie pada, ale wieje i zimno. Nie zmienia to faktu, że zmierzch w górach jest piękny :)


"Powiewa flaga gdzie wiatr się zerwie, a na tej fladze BIEL I CZERWIEŃ"
czyli Leskowiec (919m). To napis na tablicy pod flagą na szczycie. Biel i czerwień to była odpowiedź na zagadkę na trasie 24h naszej Kompanii KoRNEJ, bo jednym z punktów był właśnie szczyt Leskowca. Jak może pamiętacie, naszym planem z początku dnia było nie jechać na Leskowiec, tak? Bo to nasz punkt, bo nie ma sensu, bo nie jedziemy w góry i co...?
Jest godzina 23:04 a my jesteśmy na szczycie Leskowca. CO POSZŁO NIE TAK?
Gdyby jeszcze zrobić go za dnia, to nie... my po nocy.
Ja się naprawdę pytam, co poszło nie tak?
Przedarcie się z pod Potrójnej na Łamaną Skałę zabrało nam sporo czasu - ze względu na wiatrołomy i spore ilości śniegu. Planem był zjazd do miejscowości poniżej i powrót asfaltami na bazę. Niemniej z Łamanej właściwie jedyny sposób powrotu do Świnnej jest przez Leskowiec. Nie ma po prostu innych sensownych dróg. Objazd asfaltami to jakieś chore koło, a na Łamanej byliśmy przed 22:00. Nasz limit czasu to 23:00 plus godzina limitu spóźnień (minus 1 punkt przeliczeniowy za każdą minutę spóźnienia). Wariant nasuwał się zatem sam - przez Leskowiec, zwłaszcza że w jego okolicy był jeszcze dwa lampiony 61 oraz 73 czyli 130 punktów przeliczeniowych.
Mieliśmy nie jechać w góry, jesteśmy w środku Beskidu Małego.
Mieliśmy nie jechać na Leskowiec, powrót przez niego to jedyna sensowna opcja.
Aramisy i ich plany...
JEDZIEMY!!! Nie mamy dużego zapasu czasu. Ruszamy czerwonym szlakiem. Na szczyt pod flagę dotrzemy o 22:40, ale nie będziemy wstanie odszukać ukrytego tam lampionu. Według opisu jest to wykrot. Obszukaliśmy całą polanę na szczycie, ale lampionu nie ma. Niby jeden wykrot też tu jest, ale lampionu brak. Robimy zdjęcia wykrotu i o godzinie 23:04 wyślemy sms BPK - brak punktu kontrolnego. Ruszymy w kierunku Schroniska po Leskowcem, na Grani Jana Pawła II (890m)
Trudno, nie mamy czasu dłużej szukać tego punktu i tak straciliśmy ponad 20 min na niego. Weszliśmy już w nasz limit spóźnień i do północy musimy dotrzeć do bazy!!
...no właśnie, musimy?


"Może spotkamy się - tam, gdzie trafi każdy z nas,
Tam gdzie życie będzie snem,
Może spotkamy się - TAM, GDZIE W MIEJSCU STOI CZAS
Za sto lat, za rok, za dzień." (*)

Zirytowani brakiem lampionu, przemoczeni, zmarznięci, styrani kilometrażem (około 125 km) i przewyższeniami (około 2500m) ruszamy w kierunku schroniska. Zjazd jest cudowny. Czołówka na kasku, dwa szperacze na kierownicy i lecimy szlakiem przez las. W schronisku wszyscy już śpią. Do wieczora można było tu za okazaniem karty startowej otrzymać pakiet żywieniowy (zupełnie jak w Kompanii KORNEJ !!!). Niemniej jest noc, schronisko już śpi. Liszkor wprowadził tutaj jednak pewną nowość. Przewidział tzw. "CZAS STOP" na posiłek. Są tutaj dwa lampiony - jeden "STOP", drugi "START".
Odbijając "STOP" zatrzymujemy czas (maksymalnie na 1 godzinę). Pasuje Wam? Zatrzymujemy czas - to jest moc :)
Normalnie zatrzymalibyśmy czas, zjedli i odpoczęli... no ale jest 23:15. Jesteśmy już w naszym limicie spóźnień i mamy 45 min na powrót do bazy. Owszem "droga stąd już tylko w dół" (*) żółtym szlakiem, ale to nadal spory kawałek do Świnnej. Nie ma co robić przerwy. Basia odbija zatem STOP, chwilę potem START i wskakuje na rower. Ja idę zrobić to samo i wtedy dostaję latarką po oczach. Obudziliśmy "schronisko", które miło nas wita i zaprasza na herbatę i ciasto. Mówimy, że nie potrzeba, wiemy że pakiety żywieniowe było maksymalnie do 22:00, a jest po 23:00. Przemiła Pani jednak nalega i zaprasza.
Cholera... Basia odbiła już czas START. Przerwa by nam się przydała, aby odpocząć bo musimy ostro grzać dół aby się nie spóźnić. No nic... Wysyłamy sms z informacją, że jednak korzystamy z przerwy i czas "START" był błędem. Nie wiem czy nam to uznają, ale kij z tym. I tak miało nas dziś na Leskowcu nie być. A herbata i ciasto to fajna opcja. Jak nam nie uznają tej przerwy poleci dyskwalifikacja, bo przyjedziemy po limicie, ale co tam... ciasto i herbata, tak? Są pewne priorytety!!!
Ryzykujemy. Odpoczywamy w schronisku koło pół godziny. Odbijamy czas START (Basia po raz drugi) i ciśniemy w dół. Po drodze jeszcze 76-tka, która jest już formalnością, chociaż z 5 minut jej szukamy. Potem "puść te klamki i ogień z d**y" czyli gnamy żółtym szlakiem w dół. Żleby, błota, kamienie, miejscami bardzo stromo... co tam, trzeba zdążyć w limicie lub zginąć próbując. Jeszcze odbicie z żółtego, skrótem na Koziniec, a potem już Świnna i baza.
Wpadamy na metę sporo po 1:00 w nocy, ale nadal w limicie spóźnień, jeśli uznają nam tą akcję z czas STOP i czas START.
Uznają. Jesteśmy w limicie. Basia ląduje na 3-cim miejscu, mimo że dziewczyn było sporo. To cieszy, ale też trochę śmieszy, bo nasz wariant dzisiaj z dziwnymi planami: unikamy pewnych terenów i nie jedziemy na Leskowiec, nie wytrzymał konfrontacji z rzeczywistością. Powiedzmy zatem, że nie byliśmy dzisiaj tytanami planowania, a tu jednak podium dla Basi. Dziwne to, ale nie będziemy przecież składać zażaleń. 
Przebieramy się w suche ciuchy i idziemy na after party, a jak wszyscy pójdą spać my ruszamy na Kraków.
Do domu dotrzemy około 5:00 rano... i znowu niedzieli nie pamiętam... i to bez alkoholu :)
 
CYTATY:
1) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Warchoł"
2) Film "Seksmisja"
3) Parafraza, znanej dziecięcej piosenki "Pieski małe dwa"
4) Piosenka Budki Suflera "To nie tak miało być"
5) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Epitafium dla Wysockiego"


Kategoria Rajd, SFA

XXXIV KrakINO - Gambit Królewski

  • DST 1.00km
  • Aktywność Bieganie
Czwartek, 4 kwietnia 2019 | dodano: 09.04.2019

Niespełna dwa tygodnie po naszej Kompani KORNEJ wracamy do lasu – tym razem Wolskiego – jako budowniczowie trasy XXXIV KrakINO. Cześć z Was już kojarzy te imprezy, ale dla tych którzy jeszcze ich nie znają, dwa słowa wstępu. KrakINO to krótkie, popołudniowo-wieczorne zawody MnO (marszu na orientację), które charakteryzuje wysoki poziom trudności. Mapy są przekształcane, modyfikowane, ich treść jest zubożana, co wymaga od Zawodników dużych umiejętności nawigacyjnych np. zorientowanie się w terenie tylko po rzeźbie terenu lub konieczność dopasowania do siebie różnych wycinków mapy, które zostały obrócone o jakiś kąt lub/i odbite lustrzanie. Co więcej tutaj najlepszy wynik to zero – punktów się nie zdobywa, ale otrzymuje się kary za każdy błąd (od braku punktu, przez spóźnienie, czy też podbicie punktu stowarzyszonego). Wynik „0” oznacza zatem, że trasę pokonało się bezbłędnie. Wyniki idące w setki, a czasem – przy dłuższych imprezach – w tysiące, oznaczają, że „trochę Wam jednak nie poszło” Jako zawodnicy, w miarę regularnie bierzmy udział w tych chorych nawigacyjnych zabawach od 4-tej edycji imprezy (a zawody odbywają raz w miesiącu), ale jako budowniczowie trasy to był to nasz drugi raz (naszym debiutem było XXX KrakINO - relacja pod linkiem).

"A dam Wam Adama" czyli Rzeźnika Kartografii - tako rzecze Nataszka :) 
Budowanie tras i tworzenie map do tak precyzyjnej (sportowej) nawigacji to jest prawdziwe wyzwanie i wymaga sporej wiedzy i doświadczenia. Podobnie jak przy naszym debiucie trafiamy zatem po skrzydła opiekuna z ramienia AKInO, który musi naszą trasę najpierw autoryzować, a potem bardzo pomóc nam ogarnąć mapy. Powody są dwa: formalny i prozaiczny.
Formalny: tutaj przestrzelenie punktu (złe rozstawienie go w terenie względem mapy lub, a czasem też „i”, złe zaznaczenie go na mapie) o nawet 50 metrów to jest błąd gruby. Na tej mapie to omyłka, którą mało kto zauważy – tutaj większość dobrych zawodników wpisze w kartę BPK (brak punktu kontrolnego), bo lampion 50 metrów dalej niż miejsce, w którym powinien wisieć, nie będzie nawet rozważany jako poprawny. Zostanie potraktowany jako punkt z innej trasy (czyli błędny) lub punkt stowarzyszony (oszust podszywający się pod lampion właściwy – za zebranie takiego jest kara!).
Czasami, gdy wchodzicie w jakieś miejsce, to w zasięgu wzroku macie 5-6 lampionów i tylko na podstawie waszej umiejętności czytania mapy i posługiwania się kompasem, musicie podjąć decyzję który jest właściwy. Sami teraz chyba rozumiecie, dlaczego na takich zawodach trasa i mapa muszą być przygotowana perfekcyjnie.
Drugi powód – ten prozaiczny – to fakt, że jesteśmy anty-talencia graficzne i wymagamy uwagi i opieki, jeśli chodzi o wrysowanie trasy w mapę. Nie chcemy tego pokazowo spaprać... jak, jak... a co będę pisał. Czas na PARABOLĘ w znaczeniu przypowieści, a nie że iks kwadrat! Przypomina mi się akcja z dawnych lat, kiedy pewien mój kolega opowiadał, że Ojciec przekierował go do pracy przy mostach. Gdy zapytał dlaczego, to otrzymał odpowiedź: „bo tam najmniejsza śruba to 50-tka. Może tej nie dasz rady upier***lić przykręcając.”
Dostajemy zatem Opiekuna naszej trasy, ale tym razem nie jest to Nataszka, z którą robiliśmy XXX KraINO. Ekipa AKInO dzieli między siebie imprezy i opiekunem tej edycji zostaje Adam zwany Rzeźnikiem Kartografii. Mówię serio. To, jak gość odwzorowuje teren na mapie to jakiś kosmos. O jego umiejętnościach można by zapodać osobny wpis.
Mamy zatem bardzo mocne merytoryczne wsparcie dla trasy, którą mamy zaprojektować.

Robimy INO !!! INO na wariackich papierach
Szybko okaże się jednak, że zadanie wcale nie będzie takie proste, ale nie dlatego że nie mamy pomysłu. Ten przychodzi właściwie od razu, kiedy dostajemy nominację do zrobienia naszego drugiego KrakINO. Ostatni namiętnie dostaję wp***dol od kompa w tej grze, więc pomysł nasuwa się sam. Szachy – Gambit królewski. Jak to brzmi, prawda?
Szkoda tylko, że to co ja nazywam gambitem, komputer traktuje jako samobójstwo i trzy ruchy potem daje mi mata. No to robię „cofnij” i gram inaczej, pilnując aby nie popełnić podobnego błędu. Dostaję mata w 2-óch ruchach…. a jak w LICHESS'ach ustawię poziom 10-ty dla kompa, to nawet nie wiem co się dzieje na szachownicy... Mata głupca mi nie dał, ale mata imbecyla to zaliczyłem już z 1000 razy.
Mniejsza jednak z samymi szachami, trzeba ułożyć trasę, ale – jak wspomniałem – nie będzie to zadanie łatwe.
Powodem będzie czas. Tak jakoś wyszło, że „nasze” KrakINO wypadnie niecałe dwa tygodnie po Kompanii KORNEJ. To jeszcze byłoby do ogarnięcia w toku przygotowań do Kompanii KORNEJ, ale Adam oświadcza nam, że nie ma Go w każdy weekend w Krakowie, bo jeździ po całej Polsce, po różnych zawodach. Tym sposobem, wyznaczenie dat aby się spotkać celem weryfikacji trasy oraz celem przygotowania map… stanie się bardziej niż problematyczne. W pewnym momencie, zrobienie tej imprezy w terminie 4 kwietnia stanie się naprawdę koszmarem planisty lub – patrząc z drugiej strony – majstersztykiem w zarządzaniu czasem.

Zdzwaniamy się z Adamem i wykreślamy kolejne daty, jako nieosiągalne przez Niego lub przez nas:
Wtedy: nie
Wtedy: też nie
Wtedy: nie za bardzo
Wtedy: nie, bo to już dzień KrakINO
Dobra, pierwsza iteracja nie przeszła. Powtarzamy zapytania bo osiągnięty wynik jest niesatysfakcjonujący.
Wtedy: nie
Wtedy: też nie
Wtedy: nie za bardzo, ale skoro się nie da inaczej
No!! Jest postęp.
Zapodaj kolejną iterację. Teraz się uda!


Taaa… na pewno. Oczywiście…
Zapominamy, że znany DJ fizyki Albert MC squared (ten link jest doskonały!!!) mówił, że „absurdem jest robić ciągle to samo i oczekiwać innych wyników”.
Kiedy lecimy n-tą iteracje, uzyskiwany wynik zaczyna się powtarzać ze złowieszczą powtarzalnością :P i to w sposób do tej pory niepowtarzalny: NIE DA SIĘ WYZNACZYĆ CZĘŚCI WSPÓLNEJ zbiorów funkcji określających nasz wolny czas…
Co w takich momentach zrobił by Euler, Bernoulli, Riemann i inne dobre duszki. TAK!! Wiedziałem, że wiecie! Zmienił by dziedzinę funkcji. Funkcja określona na liczbach rzeczywistych? Poślijmy do niej liczby zespolone i zobaczmy co się stanie – nazywa się to analitycznym rozszerzeniem dziedziny (z naciskiem na ANAL i tyczne bo to metoda trochę z d*** - no ale działa).
Skoro brakuje dni, należy przerzucić się na noce. Owszem eksploracja trasy jest wtedy „lekko” utrudniona, ale cóż zrobić. Skoro brakuje światła dnia, trzeba zacząć włóczyć się w mroku nocy.
Samodzielne przejście trasy i wybór miejsc na punkty kontrolne uda nam się zrobić w chwili oddechu między pracą, szermierką a przygotowaniami Kompani Kornej, jednak przejście trasy z Adamem odbędzie się już totalnie nocą, na dzień... na... na noc przed dniem, w którym zaczniemy rozkładać lampiony Lorda SFAROC’a. Nie ma to jak się dobrze wyspać przed 37-godzinnym rozstawianiem trasy… Taka ciekawostka, że włócząc się nocą po lasku, natknęliśmy się na parę w aucie, która także zajmowała się ANALitycznym rozszerzaniem… nie wiem czy dziedziny, czy czegoś innego, ale chyba (po)możemy Im to zaliczyć?
Trasa po drobnych poprawkach otrzymuje status APPROVED. Ciekawi jakich? A na przykład takich, że punkt dla nas bardzo fajny i oczywisty: wąski przesmyk miedzy ogrodzeniami, z pkt widzenia orientacji sportowej nie ma prawa bytu. Musi to być charakterystyczne miejsce w terenie, czyli np. róg ogrodzenia, dołek, skarpa. Między ogrodzeniami, mimo że to wąski tunel nie spełnia tej definicji: nie możemy postawić punktu ot tak w przestrzeni: to musi być jakiś obiekt.
Do tego wędrując nocą przez Lasek Wolski dowiemy się od Adama się wielu ciekawych rzeczy odnośnie zawodów i systemu ich oceny w orientacji sportowej. Zasady, kryteria, co definiuje najlepsze etapy, parametry sędziowskie, uprawnienia przodownicze (dobrze to napisałem?). Ogólnie bardzo ciekawy temat, acz szkoda że kosztem kolejnej zarwanej nocy…

INO map brakuje jeszcze… czuję się jednak tak podekscytowany że aż stawiam namiot!
We wtorek, tuż po Kompanii KoRNEJ spotykamy się z Adamem wpisać opracowaną trasę na mapę, a trzeba przecież poskładać to jakoś w szachownicę i klimat ulubionej gry Kasparova (to ten znany Anty-virus, prawda?). Finalne mapy Adam przygotuje jednak sam, bo we wspomniany wtorek udaje nam się tylko ustalić co będzie lidarem, co będzie zlustrowane, jak będzie wyglądać podział trudności pomiędzy trasy podstawowe i zaawansowane. Nie jesteśmy w stanie zrobić zrobić nic więcej, bo nawet nie jesteśmy w stanie zaprosić Adama do nas – tak mamy rozwalony dom po wszystkich przygotowaniach do Kompanii KoRNEJ. Adam też nie ma jeszcze uaktualnionej mapy, więc robimy po prostu obszerną notatkę służbową i któreś nocy Adam samodzielnie przygotuję mapę na podstawie naszych wspólnych ustaleń.
Potem zostaje już tylko odebrać je z drukarni, no i rozwiesić trasę.
HA… no i postawić namiot. Prawie bym zapomniał, ale ekipa KrakINO kupiła namiot polowy (co to za nazwa, może być kuchenny?) i rozbijamy go w Lasku, tak skutecznie jak rozbijaliśmy nieraz nasze marzenia o prozę życia. Gdy wszystko już gotowe witamy zawodników, tłumaczymy zasady dzisiejszej zabawy i wypuszczamy ich w las.
To jak wyglądała nasza trasa czy też jak bardzo nas za nią nienawidzicie, to jednak już wasza opowieść :)

SZACH! MAT! czyli poszedł jak dzik po lampiony !!!

Gdy wszyscy zawodnicy dotrą już z trasy bo bazy (czyli do namiotu), grubo po 22:00 pójdziemy w las pozbierać lampiony. Okaże się jednak, że to także nie będzie takie proste. Przeszkodzą nam w tym duże grupy…. dzików. Dzikie ekipy harcować będą sobie po wąwozach i ścieżkach lasku w takiej ilości, że po prostu nie sposób będzie do dwóch lampionów podejść. Co ciekawe z terenów podmokłych uda nam się je przepłoszyć i zebrać punkty, ale dwa miejsca upatrzyły sobie chyba na nocleg z młodymi i ani myślą się stamtąd zabierać. Latarki które zwykle je przeganiają, tym razem wzbudzają ciekawość stworów… Wolimy zatem nie gonić się dzikami po lesie i postanawiamy, że dwa te ostatnie lampiony zbierzemy w innym terminie. Nie dość że komputer mnie klepie w szachy, to jeszcze dziki gonią mnie po lesie... no jak żyć :)

Mapy i zdjęcia z imprezy na stronie KrakINO


Kategoria Rajd, SFA