aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2020

Dystans całkowity:165.00 km (w terenie 22.00 km; 13.33%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:33.00 km
Więcej statystyk

Podsumowanie roku 2020

  • DST 1.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 grudnia 2020 | dodano: 29.12.2020

Taaa… podsumowanie roku 2020. Chyba większość z Was zgodzi się z opinią, że można byłby wyrazić je krótkim „k**wa mać", no bo w końcu: „mądrej głowie dość dwie słowie”.
Pokuszę się jednak o trochę większe rozwinięcie tematu, skupiając się oczywiście na rajdach i wyprawach, ale jednak nie da się w tym roku napisać o nich, w oderwaniu od pewnej kulki z kolcami. Kulki z kolcami, która mocno namieszała w naszym wycieczkowo-imprezowym garncu. Co ciekawe mimo wszelakich zawirowań i paraliżu obostrzeniowego, działo się u nas bardzo, bardzo wiele. Zapraszam zatem na spojrzenie na rok 2020 zza maski szermierczej i znad kierownicy roweru, ale ostrzegam że będzie niepoprawnie, niepolitycznie, niedyplomatycznie… i to niekoniecznie (tak! niekoniecznie też będzie) tylko dla jednej strony, bo nie ukrywam że dostać się może wszystkim… Wiecie co to jest okrągłe i nieprzeciętnie mnie wk****ło w 2020 roku? Tak, to ŚWIAT! Ale spokojnie, o jakiś pozytywach też będzie. O ironio! jak na taki rok, to było ich całkiem sporo. I nie mam tu na myśli pozytywów w postaci pozytywnego wyniku na koronę…
No to co? Zaczynamy?

SARS WARS Epizod 1 "Mroczne widmo"
Niepewność ogarnęła Republikę Galaktyczną. Powstał spór o opodatkowanie... a nie, wróć. Cholera, nie to "Mroczne widmo". Sekunda... OK. Chyba mam. No więc jeszcze raz od początku:
Nowy rok zaczynamy jak zwykle, czyli w górach. To taka mała tradycja aby uderzać na szlak 31 grudnia. Tym razem padło na Beskid Wyspowy czyli wędrujemy z Kamilą i Filipem na obiad w schronisku na Luboniu Wielkim. Na tym etapie nie wiemy jeszcze jak bardzo Beskid Wyspowy zapisze się w naszej opowieści o roku 2020. Nie chcę uprzedzać faktów, ale wstępnie mogę powiedzieć, że Kraina Beskidzkich Wysp stanie się naszym izolatorium na czas globalnej pandemii. Mówi się, że jaki Sylwester taki cały rok i tym razem w tym powiedzeniu będzie sporo prawdy. Nowy Rok witamy zatem na Luboniu Wielkim, na którym śniegu było o wiele więcej niż można było się tego spodziewać:

Kilka dni później, bo 6 stycznia robimy sobie pierwszą rowerową przejażdżkę tego roku (3 Królowie, 2 rowery, 1 drużyna). Powiedziałbym, że otwieramy sezon, ale tak szczerze to my sezonu rowerowego tak naprawdę nie zamykamy nigdy. Rowery w zimie, po śniegu to jest niesamowity klimat. Uwielbiam „chrupot” grubych opon, chociaż muszę przyznać, że tegoroczna zima to wiele tego śniegu nam nie nasypała. Jest to zatem pierwsza przejażdżka w tym roku, a nie jakieś oficjalne otwarcie sezonu. Dobrze pojeździć po lesie (po Puszczy Niepołomickiej), jest fajnie, ale coś jednak wisi w powietrzu… i nie mówię tutaj o smogu.
Mianowicie już w grudniu 2019 z niepokojem patrzyłem na Azję (nie, nie tego na palu… nie chodzi o Ruchajbeja czy jak on tam się nazywał. Azja, tak? TAKI KONTYNGENT, głupcze…). No więc z niepokojem patrzyłem na Azję i na to co się tam odwala. Połowa naszych znajomych (i to czasem naprawdę wykształceni ludzie…) mówili „zwykła grypa, jak co roku”. Acha… jakoś nie zauważyłem, aby co roku wojsko było na ulicach, miasta i granice były zamykane oraz obowiązywała godzina policyjna. Fakt, może nie jestem na bieżąco z rzeczywistością dookoła i słabo postrzegam świat, bo częściej siedzę w lesie niż czytam gazety, ale jednak wydaje mi się że OSTATNIO to takich jaj nie było! A tu jak nie spojrzeć to same dziwy „na mieście” w tym Wuhan. Niczym w piątkowe wieczory na plantach, dziwa dziwę dziwą pogania i to bez konieczności wcześniejszego umawiania wizyt u samego Ala Wąsa.
TO JUŻ SAMO W SOBIE stanowiło dla mnie wystarczający powód aby stwierdzić, że „to chyba nie jest zwykła grypa”. Ha, nawet jeśli by była, to reakcja na nią jest tak odmienna od wszystkiego co znamy, że jest to aspekt NIEPOMIJALNY  w tym równaniu! Skoro takie rzeczy tam się dzieją, to trzeba się liczyć się z tym, że mogą zacząć dziać się i u nas. Ja wiem, wiem… umysł ludzki ma tendencje do łagodzenia rzeczywistości poprzez niezachwianą wiarę w „będzie dobrze”, ale cholera, pojawia się nowa choroba, o której nie wiemy absolutnie nic. Jak można bez żadnych podstaw zakładać, że będzie dobrze? Kiedyś też pewnie tak było, jak ludzie spotkali np. trąd po raz pierwszy:
- Ty, czemu mi palec odpada
- Nie bój nic, jutro przejdzie

I pewnie przeszło… na kolejne członki. To się nazywa przerzuty…
Mam jednak wrażenie, że globalną sytuacją przejmują się tylko nieliczni… bo większość naszych znajomych cytuje klasykę z „Pana Tadeusza”:
"Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i... – jakoś to będzie!

Niemniej kiedy już pomału zaczynam myśleć, że może to rzeczywiście ja poruszam się w jakieś innej, paranoicznej rzeczywistości… to dostaję po twarzy następującą retoryką: „I tak do nas to nie dojdzie…”.
Aha… fajnie. Jeśli ręce mi opadły już jakiś czas temu, to teraz po prostu gryzę kaloryfer… Zgadza się. To nie będzie szło. To dojedzie, dopłynie, doleci… czy naprawdę nikt nie zdaje sobie sprawy, jakie ilości samolotów i samochodów przekraczają dziennie wszelakie granice? A jak ktoś powie, że SARS nie doszedł, to owszem mógłby pokazać statystyki o ile wzrósł od tego czasu tranzyt ludzi i dóbr na świecie, można by się odwołać do stosunku infekcyjności i śmiertelności, ale powiem inaczej: „to mógł być także po prostu k****ski fuks” lub korzystny dla nas wyniki rachunku prawdopodobieństwa, jak ktoś woli bardziej po matematycznemu. Taka syta dla nas pozycja w tabeli wypłat tej globalnej gry.
I nie chodzi mi tu o to, że uważam się za proroka, nie uzurpuję sobie prawa do nieomylności bo mylę się częściej niż ogłaszają promocje w Biedronie, ale jednak ostentacyjne ignorowanie faktów niesamowicie mnie irytuje…
Poza tym nawet jeśli uważaliście, że to wszystko spisek, to nawet jeśli założymy na potrzeby dyskusji, że macie rację, to nie zmienia to faktu że możecie dostać izolacją, kwarantanną albo czymś podobnym po ryju i nikt Was o waszą wiarę wtedy pytać nie będzie… i znowu, dla mnie jest to już wystarczający powód aby nie bagatelizować sytuacji i zacząć przygotowania do regularnej wojny, na którą się zapowiada.
No dobra, ale wracając do głównej narracji: jako że kulki z kolcami jeszcze u nas nie ma (albo po prostu nie wiemy, że już jest!) wszystko się toczy się miarę normalnie i styczeń przynosi nam pierwsze niespodziewane zdarzenie tego roku.

IDZIEMY NA ŻYWIOŁ
A dokładniej to nawet na cztery. Rajd 4 Żywiołów to od lat obowiązkowa pozycja w naszym kalendarzu. Co roku jako zawodnicy przemierzaliśmy na rowerach zaśnieżone (i często) oblodzone szlaki Jury w poszukiwaniu punktów kontrolnych. A w tym roku, wraz z Anią Witkowską jesteśmy budowniczymi tras rajdowych. Ona bierze pieszą pięćdziesiątkę, a my trasy przygodowe (Open i Profi). Dlaczego akurat my i jak to wyglądało od kuchni opisałem w bezpośredniej relacji z rajdu TUTAJ.
Jako, że zakochaliśmy się w budowaniu tras rajdowych, to możliwość współorganizacji jednej z kultowych imprez na orientację to dla nas bardzo ważne wydarzenie w tym roku.
Po naszych KORNO („Zimowym Białym” oraz iście Wiosennej Kompani KORNEJ) oraz dwóch KrakINO ("Zdrada u Backingham’ów" oraz "Gambit Królewski") do kolekcji rajdów zorganizowanych przez Szkołę Fechtunku ARAMIS wpada także Rajd IV Żywiołów, roboczo nazwany Rajdem CZARNYCH… Żywiołów.
Mocny początek roku!
Jeden z punktów kontrolnych z których byliśmy dumni HORROR TREE:


MIS(Adventure Race)
Ten rok miał być dla nas rokiem przekraczania kolejnych granic. Już dwa razy bawiliśmy się na Adventure Trophy (w 2017 roku robiąc 218 km oraz rok temu, kiedy impreza ta była jednocześnie Mistrzostwami Europy w Rajdach Przygodowych). Klimat tych ultra-napierek jest niesamowity, a zwłaszcza ten zeszłoroczny rajd gdzie spotykaliśmy zagraniczne ekipy to było mistrzostwo świata (no dobra, „tylko” Mistrzostwo Europy). Adventure Trophy to klasa sama w sobie i przez ostatnie lata z pewną zazdrością patrzyliśmy na trasę długą (ok. 70 godzin non-stop, 400-450km na rowerze, kajakiem i na butach)
Uff… widzieliście te parametry? Zawsze wydawało nam się, że takie napieranie jest dla nas nieosiągalne, ale gdy rok temu przekroczyliśmy jedną z magicznych ultra granic (GRASSOR 444 czyli nasz najdłuższy rajd EVER: 320 km na rowerze w 36 godzin non-stop)… zaczęła w nas kiełkować pewna myśl. Owszem 36 godzin to nie 70... ale jednak kiedyś, w kategorii odległości to te 300 km w ramach jednej imprezy także wydawało nam się niemożliwe. Ba, kiedyś 200 km to był rekord nie do pobicia… a dziś jak na wszystkich ultra memach: zaczynasz od krótkiej przebieżki a potem siedzisz w nocy, w lesie, w deszczu na 170-ątym kilometrze trasy i zastanawiasz się co poszło nie tak z tą drobną przebieżką.
Podobnie jest z czasem, kiedyś jeździliśmy na „długie” rajdy po 8-10 godzin, potem na 24ki, teraz na 36-tki… to czemu by nie na 80-tki?
Po kilku dłuższych rozmowach ze Szkodnikiem, podejmujemy decyzję! Decyzję, która ma pchnąć nas na srogą poniewierkę, która ma doprowadzić nas do granic naszej wytrzymałości, która pokaże nam na ile tak naprawdę nas stać, bla, bla, bla… Zapisujemy się na trasę długą AR 2020. Będzie potrzebny tydzień urlopu w robocie, ale to może być przygoda naszego rajdowego życia: 400-450km w około 70-75 godzin. Tak, poje***ło nas... ale za to zdrowo poje***ło!
Z Organizatorami umawiamy się na start poza konkurencją: zrobienie całej trasy na rowerze (a nie jak na AR bywa: kajak, pieszo, rolki i rower). Jednak odległości rzędu 100-120 km z buta są dla nas naprawdę nieosiągalne. Rower jednak może być kluczem do ukończenia takiej trasy, albo przynajmniej przejechania większej jej części.
Postanawiamy, że najbliższe miesiące spędzimy (jak nigdy) na przygotowywaniu się do tej imprezy. Nie mówię tu o jakimś planie treningowym, bo ile ja mam lat aby uskuteczniać jakieś plany treningowe pod rajdy? Plan treningowy to mamy na szermierce, plan i całą metodykę nauczania, a do maratonów nie robimy treningów wcale! My po prostu jeździmy na wycieczki i wyprawy. Takie też ma być nasze przygotowanie: intensyfikacja wycieczek w okresie wiosennym, aby zrobić trochę kondycji na rzeź jaka czeka nas na Adventure Trophy 2020. A co do planów treningowych, do tej pory na razie bardzo dobrze to idzie mi robienie masy („najpierw masa, potem masa!”) jak mawiają eksperci od Cross-FAT’u.
Jednocześnie spotyka nas prawdziwy zaszczyt i mówię to serio! Zwracają się do nas AŻ dwie ekipy ultrasów, oferując nam stworzenie team’u rajdowego na trasę długą (dla tych którzy nie znają specyfiki rajdów tłumaczę: trasy długie czyli te pod 500km robi się w zespołach czteroosobowych: 3 gości i 1 dziewczyna, a czasem 4 gości jak chłopaki nie znajdą chętnej na takie szaleństwo biało-zryto-głowy… to już taka swoista tradycja tego sportu. My natomiast planowaliśmy jechać poza konkurencją czyli tylko we dwoje). Gdy otrzymujemy te zaproszenia to przed oczami staje mi ta postać:

Violator/Oprawca (znany z niesamowicie mrocznej serii SPAWN), w kultowej scenie mówi do SPAWN'a, że "to zaszczyt być wybranym na Hellspawn'a, HONOR !!" Zmieńcie słowo Hellspawn na ULTRA i już wiecie jak się wtedy poczułem. A jak ktoś jest dobry w internety, to niech mi znajdzie ten panel z komiksu z tą sceną. Ech kiedyś miałem ten komiks w papierze...
Tak, to naprawdę zaszczyt, bo nigdy nie postrzegaliśmy siebie w kategorii ultra. Zespoły, które nas zaprosiły to nie są drużyny, który nie wiedzą na co się piszą i chcą spróbować szczęścia. To ekipy, które już nieraz napierały na najdłuższych rajdach, tygodniami dogrywając się w swoim składzie. To jest kluczowa kwestia: wytrzymać ze sobą 4 dni non-stop, przy skrajnym zmęczeniu, przy frustracji, przy kryzysach, przy błędach jakie się zawsze pojawiają przy takim wytyraniu… z opowieści wiem, że niejeden zespół nie ukończył trasy, bo poziom wk***u „gdy przestało iść” zabił w Nich całą wolę walki i chęć współpracy. Zaproszenie oznacza zatem, że postrzegają nas jako osoby, które z jednej strony dadzą radę przetrwać trudy samego rajdu, a z drugiej są w stanie, nawet w stanie skrajnego wycieńczenia zachować tzw. „team spirit” czyli pozostać drużyną, kiedy wszyscy będziemy u kresy wytrzymałości.
To naprawdę budujące i bardzo dziękujemy za takie zaufanie oraz za taką ocenę. Uważamy, że jest to ocena mocno na wyrost, ale jednak było to dla nas niesamowicie miłe.
Niestety gdy już pogodziliśmy się z myślą o wzięciu udziału w największym rajdzie w naszej historii, ekipa Adventrue Trophy ogłasza, że w tym roku rajd się nie odbędzie…
Ech... to był dla nas naprawdę mocny cios. Tyle lat zbierać się w sobie aby odważyć się w końcu stanąć do walki, o której śnicie każdej nocy... i kiedy już wychodzicie w końcu na planszę, wierząc że jesteście gotowi, to okazuje się nikt tam na Was nie czeka. Co ciekawe, to nie koronawirus był przyczyną takiego stanu rzeczy – na tym etapie epidemia hulała sobie nadal w Azji i dopiero nieśmiało pukała do Europy.
Powód był dużo bardziej prozaiczny – fundusze. Organizacja takiego przedsięwzięcia to naprawdę spora kwota i okazało się, że budżet imprezy by się nie zamknął (gdy rozmawialiśmy z Organizatorami o zeszłorocznych Mistrzostwach Europy to zdradzili nam, że sama opłata za zgodę Babiogórskiego Parku Narodowego na umieszczenie tam punktu kontrolnego, to była 5-cio cyfrowa kwota. Owszem można omijać Parki Narodowe przy planowaniu trasy, ale cholera, to były Mistrzostwa Europy i i to u nas! Za rogiem, za miedzą! Jak można byłoby nie zrobić punktu na Babiej!
W tym roku budżet się nie zamknie żadnym sposobem i rajd się po prostu nie odbędzie… Ech. Naprawdę, naprawdę szkoda. Być może uratowało nam to życie, tego nie wiem, ale i tak bolało... Nie wiemy jednak, że rok 2020 dopiero się zaczyna i takich rozczarowań, problemów i smuteczków to będzie „od huge'a” więcej.

Silesia Race - zima 2020
Zimowa klasyka, z której pełną relację znajdziecie TUTAJ.
Tegoroczną edycję sponsorowało słówko MAZUT – tak wiem, że nie był to prawdziwy mazut. Powiem szczerze, że nie wiem co to było… ale roboczo nazwałem to MAZUTOWYM piekłem.
Przez wiele rzeczy przedzieraliśmy się w życiu, ale to był nowy, ukryty poziom Piekieł Dantego… Jakby nam było mało wrażeń, Organizatorzy stwierdzają że mam ukryte talenty komandoskie i sprawdzają jak poradziłbym sobie podczas desantu na wodzie… patrząc po efektach chyba jednak nie nadaję się do FORMOZY.
Wspomniane mazutowe piekło... tak, to jest lepkie. Bardzo lepkie. Ruchome mechanizmy nie lubią lepkich rzeczy...

Podobno co ma wisieć nie utonie, ale chyba coś źle zrozumiałem...


Himalajska Gra Terenowa w Katowicach
Takie akcje uwielbiamy. Kochamy opowieści o Himalajach i Karakorum: K2, Lhotse, Gaszerbrumy (I i II), Annapurna, więc nie może nas zabraknąć na imprezie z okazji 40-lecia zimowego zdobycia Everestu. Kapitalny pomysł na rajd i fantastyczne wykonanie, a na koniec gość specjalny z prelekcją: Artur Małek !!! Jeśli ktoś nie kojarzy, to jest to zimowy zdobywca Broad Peak (8051m), jeden z czterech śmiałków którzy tam dotarli i jeden z dwóch, któremu udało się wrócić... Niezmiennie polecam książkę "Broad Peak - Niebo i Piekło" Pełna relacja z naszej himalajskiej przygody TUTAJ.

Rajd Liczyrzepy zima 2020 czyli Rajdy w czasach zarazy
Początek marca to ostatni na długi, długi czas rajd w tym roku. Niestety znany nam dobrze towarzysz naszych rajdowych wypraw Pan Porażka wysłał już zaproszenie do swojego bliskiego kumpla Pana Demika, aby ten przyjechał zobaczyć w końcu Półwysep Apeniński oraz Iberyjski. Kiedy my jedziemy za Wrocław na zimową edycję Rajdu Liczyrzepy, Pan Demik wsiada już w samolot i wyrusza do Europy... i niech go krew zaleje, ale na tyle Mu się tu spodoba, że postanowi zostać tu z nami na dłużej. Takich trzech, jak ich dwóch to nie ma ani jednego i boleśnie się o tym przekonamy.

Pan Porażka (PP): Witaj w EU. Dawno się nie widzieliśmy
Pan Demik (PD): Fakt. Ostatnio nie załapałem się na samolot, bo pozamykali mi lotniska.
PP: Tym razem pojedziemy pociągiem. Jeśli jesteś głodny to mają tam taki wagon restauracyjny: SARS czy jakoś tak
PD: To świetnie się składa, bo ostatnio żarłem tylko nietoperze i łuskowce. Trochę dość mam tej azjatyckiej kuchni, chętnie spróbuję czegoś na przykład włoskiego.
PP: Ooo... Pozwolili przywieźć ci pieska. Nie wiedziałem, że wpuszczają na pokład ze zwierzętami.
PD: Jak obsługa żyje to nie wpuszcza, ale tak ich Bestyjka zaskoczyła, że dosłownie zaparło Im dech w piersiach. COVIDek przywitaj się z Panem Porażką.


Pandemia… nie mam na to Siły (KORNOlisa)
Pamiętacie TĄ SCENĘ ze Szklanej Pułapki 2, jak John „Yippee-ki-yay Motherfu**er” McClane rozwalał terrorystów na lotnisku? Jeden z przestępców rzucił tekstem: „W pale się nie mieści, tyle przygotowań a jeden cholerny glina zdołał wszystko popsuć” Tak, dokładnie. Tyle przygotowań a jeden cholerny wirus zdołał wszystko zepsuć. ... Do samego końca walczyliśmy o to aby nasz rajd „Wiosenne CZARNE KoRNO – Siła KORNOlisa” się odbył. Rajd Liczyrzepy tydzień przed naszym rajdem zadział się jeszcze w miarę normalnie, bo poziom wykrytych zachorowań w kraju oscylował wokół (śmiesznej dziś liczby) 5-7 dziennie.
Z jednej strony tyle miesięcy pracy i rozdzierający serce żal gdyby rajd miał być odwołany, z drugiej strony ból bezlitosnej logiki, że zawody te nie powinny jednak dość do skutku w obliczu sytuacji jaką mamy w kraju. Serce swoje, rozsądek swoje... a gdzieś tam po cichu liczyliśmy, że może wszystko się odwoła i pozamyka dopiero PO naszym rajdzie.
Jednakże od poniedziałku 9-tego marca sytuacja zaczęła się tylko zaostrzać i zmieniać z godziny na godzinę, gdy zapadały kolejne decyzje rządu w sprawie epidemii. Nasz rajd został odwołany we wtorek 10-tego popołudniem... na dzień przed naszym planowanym rozkładaniem trasy. Wszystko mieliśmy już popakowane i przygotowane do 3 dniowego napierania z rozwieszaniem lampionów. Masakra…
A mimo to… gdy gmina podjęła decyzję, że "Siła KORNOlisa" się nie odbędzie poczułem pewnego rodzaju ulgę... Nie zrozumcie mnie źle, chciało mi się płakać, wyć i gryź kaloryfer z żalu, ale jednak poczułem też ulgę. Pamiętajcie także, że czytacie te słowa w grudniu 2020 (a może i później), więc aby w pełni zrozumieć uczucia o których piszę, musicie przypomnieć sobie ile wiedzieliśmy w marcu... Nikt tak naprawdę nie zdawał sobie wtedy sprawy, jak to wszystko będzie u nas wyglądać.
Przez kilka tygodni nie mogliśmy się pogodzić się psychicznie z odwołaniem naszego rajdu, mimo że z perspektywy sanitarnej była to jedyna słuszna decyzja. Zdemolowało nas to jednak okrutnie, zrujnowało, sponiewierało i srogo wybatożyło. Wszystko było gotowe: trasy, mapy, koszulki, catering, lampiony i zagadki.
Ktoś może powiedzieć, że "zrobicie za rok i też będzie", ale dla mnie to tylko pół-prawda. Byliśmy na fali, na tzw. hype'ie, bo wszystko się pięknie składało i dogrywało. Muzeum Regionalne z punktem na takim obiekcie, że gacie spadają, mieliśmy umówione okoliczne obiekty kosmiczne (serio!), mieliśmy wypas pakiet startowy - więcej o tym w rozdziale o ofiarach tej wojny...
Wcale nie będzie to takie proste aby zrobić tą imprezę w innym terminie. Jak część z Was wie postawiliśmy sobie za punkt honoru aby nasze KORNA miałby pewien "chory" klimat i już wiemy, że niektóre rzeczy, które miały się zadziać na rajdzie NIE będą możliwe w innym terminie… jeśli ktoś przegapił chory klimat rajdu, to polecam dwa zdjęcia poniżej.
Owszem zawodnicy nie zauważą zmiany, jeśli się Im jej nie zakomunikuje, ale dla nas NIE będzie to już niestety ta sama impreza...
Przy budowaniu trasy bardzo pomógł nam Piotr Firlej, przewodnik po Skalnym Mieście i Paśmie (Jej Wysokości) Brzanki, z którym Basia odnowiła starą znajomość z czasów Kursu Przewodników Beskidzkich. To On pokazał nam miejsca, o których mapa nie wspomina, zapoznał nas z ludźmi, którzy udostępnili swoje prywatne rekwizyty pod punkty kontrolne. Wszystko to jednak poszło "jak krew w piach".
Wstępnie rajd zostaje przełożony na 10 października. Wstępnie bo liczymy się z tym, że Pan Demik może zostać z nami o wiele, wiele dłużej.
Ponownie… wiele osób mówi „2-3 tygodnie i będzie po wszystkim", ale nie mam już nawet siły z Nimi polemizować. Macham na to ręką, niech wierzą w co chcą… fajnie by było gdyby mieli rację, ale nie mają. Wojny, katastrofy czy zarazy zawsze mają długofalowe skutki. Zawsze tak było, to historia i statystyka - absurdem jest wierzyć, że teraz będzie inaczej.
Dla nas to jedno z najsmutniejszych rajdowo zdarzeń tego roku… specjalnie dodaję słowo rajdowo, bo zdaję sobie sprawę, że to są jednak „problemy pierwszego świata”.
Prawdziwe dramaty w postaci zgonów, bankructw czy przepełnienia służby zdrowia dopiero we wszystkich nas uderzą, ale i tak nie zmienia to faktu że odwołanie naszego rajdu, to taka nasza mała prywatna tragedia...

Alchemik KORNOlis i jego laboratorium


„-Lock down the base, lock down! -And close the shield? -DO IT!”
Święte słowa Dyrektora ds Technicznych, jednego z konstruktorów Gwiazdy Śmierci. Ciekawe, że nie mogę znaleźć fragmentu akurat z tą sceną, ale TA też pasuje, bo kraj rzuca wszystkie siły aby powstrzymać wroga wdzierającego się na nasze terytorium. Lockdown stanie się słowem roku 2020. I tu mogę się Wam przyznać - w nawiązaniu do akapitu, gdzie pisałem, że "nie uzurpuję sobie prawa do nieomylności" - zakładałem, że lockdown będzie o wiele bardziej brutalny. Widząc model chiński (TU czy TU lub TU) spodziewałem się realnego, siłowego zamknięcia miast. Jak popatrzycie „na zimno” to ono wprawdzie się zadziało (obowiązywał przecież zakaz przemieszczania się), ale groziła za to "tylko" kara administracyjna, podczas gdy ja spodziewałem się zawieszenia praw obywatelskich, możliwości użycia siły przez służby mundurowe np. aresztowanie i przetrzymywanie w izolatorium sanitarnym bez wyroku sądu powyżej 48h dla łamiących kwarantanną, wojskowych blokad na głównych drogach wyjazdowych z miast, obowiązkowej hospitalizacji w przypadku zakażenia itp.
Mówię tutaj nie tylko o Polsce, ale o całej Europie. Spodziewałem się bardziej siłowego EGZEKWOWANIA lockdown'u ze strony państw. Jak spojrzycie na różne blogi z Chin z tamtego okresu to takie akcje się działy. Oczywiście że nie względem wszystkich obywateli, ale powiedzmy sobie szczerze, że nie było tam miejsca na dyskusje. No i myliłem się w swojej ocenie. To chyba w sumie dobrze, prawda? To znaczy, że jakby w tej naszej EU nie było, to jesteśmy jednak na innym poziomie rozwoju społeczeństwa niż państwa totalitarne. Z jednej strony nie zdusiliśmy epidemii jak Chiny (jeśli brutalna siła nie działa oznacza, że używasz jej za mało), ale z drugiej strony tak brutalne ograniczenia swobód to przecież nic miłego dla zwykłego obywatela (wyrobnika za miskę ryżu :) ).
Dlatego ręce ponownie mi opadały jak ludzie publikowali swoje "zatargi" z policją... dumni że "się postawili" bezprawnym ograniczeniom ich wolności. To czy obostrzenia mają czy nie mają podstawy prawnej to jest inna dyskusja i jej tu prowadzić nie zamierzam. Chodzi mi tylko o to, że w Europie, w większości przypadków naprawdę "ludzko "wyglądało traktowanie obywateli w trakcie lockdown'u i to jest jednak budujące.
Co nie zmienia faktu, że lockdown był ciężki... jesteśmy przyzwyczajeni do rajdów, wypraw, spędzania dużej ilości czasu w górach i w lesie, a nagle zostaliśmy zamknięci w 4 ścianach na kilka tygodni. Niektórzy z naszych znajomych uprawiali "podziemie biegowe", ale my postawiliśmy na solidarność społeczną. Nie ze ślepego posłuszeństwa, ale z szacunku dla zdrowia, jak i pracy innych: lekarzy, pielęgniarek, ratowników, dla których ich miejsce pracy rzeczywiście stało się linia frontu. Poza tym myśląc pragmatycznie: szpital to nie jest miejsce, do którego chcesz trafić gdy wokół trwa pandemia... uwierz na słowo. Warto więc chyba trochę bardziej o siebie zadbać i na przykład nie latać hop na rowerze w taki okresie... tak na wszelki wypadek (wypadek - łapiecie aluzję, prawda?). Możesz nawet nie wierzyć w wirusa, ale inni w niego wierzą więc może się okazać, ze poczekasz ze 20 godzin aby w końcu złożyli Ci rękę, którą rozwalisz... i możesz nawet krzyczeć, że to "skandal i kpina", nie zmieni to jednak faktu, że będziesz czekał... albo dostaniesz 14 dni kwarantanny bo w poczekalni spotkasz same pozytywne osoby.
Siedzieliśmy zatem... dzień za dniem. Dla mnie było to o tyle cięższe, że mimo przejścia na home office, to dostałem w pracy tzw. "postojowe" (TLO - temporary lay-off) na dwa tygodnie. Szkodnik pracował zdalnie, a ja musiałem być w miarę cicho aby Mu nie przeszkadzać... nie chodzi o to, że tęskniłem za pracą aż tak, ale jednak jak siedzicie 24h w domu, to praca wypełniała jakaś cześć tego czasu.

"Dropped into quarantine zone... let me give you just a a little tip you're new, I'd advise that you be stickin' with the curfew" (całość: TUTAJ)
Zakaz przemieszczania mocno nas poturbował... piękna pogoda, zaczyna się wiosna, a nawet na rower wyjść nie można. Jak to tak, tydzień bez lasu...?
Szermierczo nas to też dojechało, bo od połowy marca w zasadzie do września nie mieliśmy żadnych zajęć/treningów. A rok ten w kwestii SFA też miał niemało planów. Świetną decyzją okazało się zrobienie rok temu Zawodów Debiutantów, jako ligi przygotowującej do Pucharu 3 Broni. W tym roku mieliśmy zorganizować takie zmagania 2 razy aby jak najwięcej nowych osób mogło zdobyć trochę doświadczenia przed imprezami pucharowymi. To ważne, bo wiele osób ma obiekcje przed startem na zawodach, gdzie starują najlepsi nasi zawodnicy i nierzadko mówili nam, że z chęcią zaczęli by od poziomu (mówiąc gamingowo) "I am too young to die" a nie "Ultra violence". Szlag wszystko oczywiście trafił, bo żadne zawody dojść do skutku nie mogły...
Z zawodami rowerowymi (rajdami) nie jest wcale lepiej. Siedzimy w zamknięciu a daty kolejnych rajdów, które powinny się odbywać: Wilczy, Liszkor, Rudawska Wyrypa, Hawran, Bike Orient mijają bezpowrotnie… Święta Wielkanocne także spędzamy jedynie w dwójkę, nie chcąc narażać Rodziców.
Dobrze, że przynajmniej Szkodnik ma na mnie zbawienny wpływ bo było by ciężko... "...is just memory of our humanity. But the truth is you're all I've got and that look in your eyes is keeping me human"
Z dedykacją dla Szkodnika zatem, za cały ten czas lockdown'u. Cokolwiek się nie stanie, niech wie, że
I will let the world burn
if it means I’ll survive
But the thing I put first
Is a girl by my side…
(całość: TUTAJ)


Pierwszą ofiarą wojny jest...
Mówi się, że prawda, ale dla nas było to piwo. Tak, pierwszą ofiarą wojny było dla nas piwo. Może najpierw dlaczego wojny... bo była to wojna i w sumie nadal jest. "Dziś o poranku, gdy się zbudziłem spotkałem wroga w kraju mym..." . Nawet retoryka mediów temu odpowiada, bo nierzadko mówi się o "pierwszej linii frontu" jak i o ofiarach. Włosi na balkonach śpiewają "Bella Ciao" (nie, nie jest to piosenka z serialu... a cytat powyższy pochodzi z polskiej wersji), a Hiszpanie "Resistire". Ja wyciągam z piwnicy znienawidzony trenażer... tego nawet nie da się porównać do normalnego roweru. Trenażer to jest zło i dramat. Możecie sobie pisać o spinningu, programach, VR modach i innych takich... jak nie ma lasu czy gór to to jest o kant tyłka rozbić, a nie rower...
Siedzę jednak i kręcę śpiewając NAJLEPSZĄ! bo niemiecką wersję "Bella Ciao" (niemiecką, pasuje Wam? - to jest mindf**k! Gdyby to słyszał Benito to pewnie urwałby się ze sznura, na którym go powieszono... po rozstrzeleniu. Zawsze ceniłem sobie tzw. OVERKILL!) i zachwycam się tekstem hiszpańskiej "Resistire" (jak ktoś nie zna hiszpańskiego, to TU macie z ang. napisami) Dla mnie hiszpański jest najpiękniejszym językiem na świecie, a że miałem okazję kilka lat się go uczyć to zawodzę "cuando el Diablo pase la factura..." i kręcę na tym pieprzonym urządzeniu aby choć trochę kondycji utrzymać... zawodzę lub oglądam klasykę mojego ukochanego kina Z, Ź, Ż w postaci "Ash vs Evil Dead". No co? Trzeba jakoś trzeba przetrwać to zamknięcie.
A czemu ofiarą jest piwo? No bo mamy ze Szkodnikiem kwarantannę marzeń (nie mylić z karawaną marzeń). Tzn. mielibyśmy gdybym pił alkohol. Na nasz rajd „Siła KORNOlisa”, dzięki jednemu z naszych Szermierzy przygotowaliśmy specjalną niespodziankę - ARAMIS'owe piwo. Ponad 300 sztuk. Dla każdego zawodnika... no ale rajd się nie odbył. Zostaliśmy zatem z kilkunastoma zgrzewkami piwa, którego data ważności to maj/czerwiec bo było niepasteryzowane. I to mam na myśli mówiąc o "zrobicie za rok" - już wiemy, że na inną datę rajdu, przygotowanie takiej niespodzianki nie będzie możliwe. Jeśli Siła KORNOlisa odbędzie w jakimkolwiek terminie, to w pakiecie startowym nie znajdziecie niestety piwa, o klasycznym jak nasza szermierka smaku... Pan Demik i jego piesek COVIDek wychlali wszystko. Moczymordy pieprzone... Po prostu wszystko... ech szkoda gadać.
Tutaj chcieliśmy bardzo podziękować naszym Szermierzom, że mimo trudności w "poruszaniu się" bardzo pomogli nam jakoś zagospodarować te zapasy i nie chodzi mi o wypicie tego, ale także o cała logistykę bo zgrzewki i butelki musiały wrócić do "producenta".


"It spreads faster than the hooker's legs... "
W sumie jak pisałem o tym, że kręcę i zawodzę (pewnie także i czyjeś oczekiwania...), to nie napisałem Wam o hymnie tego lockdown'u.
Ta piosenka mówi wszystko. To powinien być muzyczny motyw przewodni 2020.
Basia mówi, że dziczeję na kwarantanni bo zaczynam tracić swoją "złotą" cierpliwość do ludzi i jak Prezydent Filipin ogłasza, że będzie strzelał do łamiących kwarantannę to stwierdzam, że powinien użyć miotaczy ognia, aby umierali dłuuuuugo... To nie tak, że nie lubię łamiących kwarantanne, ale gdybym miał wodę a Oni by płonęli, to bym ją wypił!
Brak lasu, roweru i gór sprawia, że znowu zaczynam słyszeć w mojej głowie głosy. Odkąd biorę leki to pamiętam, że nie są one prawdziwe... ale mają tyle niesamowitych pomysłów, że nie wiem ile jeszcze wytrzymam aby ich nie posłuchać.
Natomiast zdaję sobie sprawę, że jest wiele różnych podejść do samego lockdown'u czy jest dobry czy nie. Zdaję sobie spraw jak bardzo wpływa on na ludzi - na nas przecież też: niezliczone telekonferencje co robić z "Aramisem" i plany jak szkoła ma przetrwać totalne zamknięcie na tak długi okres czasu. Szczęśliwie ani Szkodnik, ani ja nie mamy większego problemu z pracą "w zawodzie" - Basia wcale, a dla mnie 2 tygodnie postojowego w ramach 1-wszej tarczy i potem druga akcja w ramach tarczy 2.0 (o tym za chwilę) to jest nic w porównaniu z tym jakie problemy mają inni.
Wolę jednak słuchać ekspertów (lekarzy zakaźników i epidemiologów) niż jakieś Karyny z FB... więc skoro ludzie, którzy lata kształcili się w tym kierunku niemal jednogłośnie popierają to działanie, to ja zaufam w ich osąd. Wyrosłem już dawno z grupy facebookowej "Nie znam się ALE się wypowiem..." więc zostawiam decyzję w tej kwestii tym, którzy mają podstawy naukowe do podejmowania takowych.

Natomiast co do samej słuszności (lub niesłuszności) pamiętajcie, że bardzo łatwo wydaje się osąd z perspektywy gdy poznaliśmy już konsekwencje podjętych decyzji.
W chwili samego podejmowania tejże decyzji takiej wiedzy nie mamy. Bardzo fajną analogią może być:

Jesteście w górach ale nagle zaczyna się zbierać na burzę (pojedyncze ale mocne wyładowania). Jesteście jeszcze w granicy lasu więc spoko, ale szczyt jest eksponowany i z łańcuchami.
Idziecie dalej czy wycof? Załóżmy, że robimy wycof, schodzimy godzinę w lekkim deszczyku i wychodzi piękne słońce. To była słuszna decyzja czy nie? Przeszło i śladu nie ma po burzy. Nigdy nie da się udowodnić w 100% że była to dobra decyzja. Musiałoby się zadziać coś na kształt takiego zdarzenia: wy schodzicie, ale kumpel mówi że "cykor was obleciał i idzie na szczyt, po czym ginie rażony piorunem. Wtedy byście mieli pełne potwierdzenie kto podjął słuszną decyzję bo zobaczylibyście konsekwencje obu wyborów w obrębie podobnych warunków początkowych, (no chyba że uważacie, ze Was by to nie spotkało... a na pytanie „czemu?” odpowiadacie „bo tak”... no ale to wtedy szerokiej drogi i trzymajcie się mocno tego łańcucha...)
No więc:


"How long I've waited, been countin' the days. Now open the vault, dig me out of my grave..."
20 kwietnia 2020. Tą datę zapamiętam na długo. Nazwałem ją „otwarciem lasów”.
Po totalnym lockdown’ie z zakazem przemieszczania się, jest to pierwszy dzień kiedy można legalnie wyjść z domu na spacer czy wycieczkę.
To poniedziałek, ale to dla mnie ostatni dzień mojego TLO (postojowego)… od wtorku wracam do biura, tzn. na „home office”.
Oznacza to, że mam wolny dzień, przez ostatnie 3 tygodnie siedziałem w domu niemal 24/7, a właśnie otwarli lasy.
Co mogę powiedzieć: NIE MA MNIE. Szkodnik siedzi na home office bo nie miał przestoju, a ja wybywam na moje ukochane ścieżki
Zaczęła się wiosna. Ten przymusowy post od lasu sprawił, że jeszcze bardziej zakochałem się w górach.
Od razu przystąpiliśmy do realizacji kilku nowych projektów (i wszystko to w dużym reżimie sanitarnym i mówię to serio - jak najdalej od uczęszczanych szlaków)

a) Projekt „Odkryj Beskid Wyspowy”
Jako że zawsze lecieliśmy w Gorce, Pieniny czy Tatry, no może jeszcze Beskid Sądecki jeśli mowa o krótszym czasie dojazdu do, to postanowiliśmy poznać inne góry. Te które zawsze mieliśmy za pasem, ale jednak z Wyspowego to atakowało się zawsze Mogielicę… i to niezliczoną ilość razy. Od dzieciaka łamałem tam różne części starych rowerów: przerzutki, pedały (tak da się złamać pedał… też myślałem, że to niemożliwe), błotniki itp. Natomiast z Makowskiego… no to wpadały nam zwykle Kudłacze i Lubomir. Nigdy wcześniej nie eksplorowałem innych zakamarków obu tych Beskidów. Jako, że są to miejsca dużo rzadziej uczęszczane niż popularne gorczańskie szlaki, to postanowiliśmy sobie „wyrżnąć” cały Beskid Wyspowy tej wiosny. Mało uczęszczane trasy na globalnej pandemii czasy - projekt jak znalazł.
A że dzień stawał się coraz dłuższy, to czasem od razu po robocie jechało się góry. Całkowity Home Office oznaczał brak dojazdu do biura, więc 16:00 czy 16:30 można było wysprzęglić i cisnąć na Lubogoszcz. Powrót oczywiście po nocy, ale co tam skoro na Lubogoszczy nikogo! Taką kwarantannę to ja rozumiem. „Gór mi mało i trzeba mi więcej, aby przetrwać od zimy do zimy…”
Tak oto znaleźliśmy się NA NAJWYŻSZYM SZCZEBLU
Wyleźliśmy na LUBOGOSZCZ,
na ŁOPIEŃ też
i na CIECIEŃ,
a i o JASIENIU i KRZYSZTONOWIE nie zapomnieliśmy.
ŚNIEŻNICA i ĆWILIN też wpadły do naszej kolekcji.

b) Projekt „Lasy na zamówienie”
Drugim projektem była realizacji „Lasów na zamówienie”. Kwarantanna sprawiła, że rzeczywiście odcięliśmy się od właściwie wszelakich nie-online’owych kontaktów międzyludzkich.
Ciężko wyjść na nowo do ludzi, tak aby z jednej strony nadal zachowywać jak największy dystans społeczny, a z drugiej jakoś wrócić do normalności (te memy - kiedy kwarantanną nazywają twój codzienny styl życia). Zaczynamy od małych kroczków, dlatego nie jedziemy na pierwszego w tym roku Jaszczura - jest na to dla nas za wcześnie. Wracamy jednak do spotkań z Kamilą i Filipem i przez kilka wyjazdów z rzędu będziemy trzymać się tylko taką paczką.
Jako, że Kamila chciała na początek sezonu pojeździć po lasach, odpalamy największe leśne kompleksy w SZEROKO rozumianej okolicy:
- Miele(C) lasy pod kołami
- Leśne randez-vouz
- Długa jest droga do Pokoju...
- a z Lenonem dodatkowo pociśniemy na Bukową Górę i w Dolinki 

c) Do tego wpada nam naprawdę imponująca liczba całodniowych (czasem i po nocy też) wycieczek rowerowych
- Pogórze Wiśnickie: Pasmo Łopusza i Kobyły oraz Szpilówka
- Moje ukochane gorczańskie Dwie Wieże: Pasmo Lubania i Gorc
- Góry Świętokrzyskie: Pasmo Orłowińskie
- Góry Świętokrzyskie: Pasmo Jeleniowskie
- Wyspowy na rowerze: Sałasz i Jaworz (Pasmo Łososińskie, Paprotna i Pasierbicka Góra)
- Piekielny szlak w Górach Świętokrzyskich


Cuando El Diablo pase la factura :)


"Always look at the bright side of life..."

W robocie obejmują mnie drugą tarczą anty-kryzysową, co oznacza że przez 3 miesiące będę miał wolne piątki. To nie jest tak, że nie ma u nas roboty... jest od groma, ale tak działa tzw. Tarcza 2.0. Można na to patrzeć z perspektywy: mniejsza pensja i 4 dni na zrobienie tego co zwykle zajmuje dni pięć, ale można też to widzieć jako długie weekendy przez 3 miesiące! Skoro wróciłem już do życia po lockdown'ie, to ja wybieram patrzenie przez pryzmat DŁUGICH WEEKEND'ów. Nie jest źle, zarobimy trochę mniej ale nie stracimy pracy. Finansowo spokojnie damy sobie radę, a dostajemy gwarancję zatrudnienia na długi czas - nie pamiętam teraz ile dokładnie wynosiła gwarancja, ale coś koło 6 miesięcy minimum.
Pogoda żyleta, w zasadzie nie da się odróżnić czy mamy jeszcze wiosnę czy już lato, a ja dostałem dodatkowy dzień na ROWER! Pasuje mnie to!
Dzięki temu mogę na przykład zabrać Tatę na kilka wypraw w rejony naszych rajdów. Zawsze brakowało czasu na takie wypady, samotne wyjazdy w teren albo na jazdę z cyklu "bądź turystą we własnym mieście" - pod tym drugim pojęciem kryje się eksploracja miejscówek o których się zawsze słyszało, a nigdy się ich nie odwiedziło: nowe ścieżki rowerowe, nowe zieleńce i parki, powrót do miejsc młodości - na przykład Kopiec Wandy (Wandy, podkreślam, nie Piłsudskiego czy Kościuszki). Nie byłem tam chyba ze 25 lat. Może nawet dłużej, bo ostatni raz to za dzieciaka.
Z Tatą ciśniemy kilka dłuższych wyjazdów:
- i tak oto pojedziemy w Lasy Murckowskie
- przejedziemy się Wiślaną Trasą Rowerową i odwiedzimy Rezerwat Bukowica
- czy też zabiorę Go w lasy Bukowna albo do Lasu Zabierzowskiego (z obu wpisu nie poczyniłem, ale jakieś tam zdjęcia mam)

Okolice Bukowna

Biała Pszemsza


Przepraszam czy tu Bora Bora?
Pamiętacie tą reklamę? To było wieki temu, tak że nie idzie tego nawet teraz wygooglać. Nawet nie pamiętam czego to była reklama, chyba jakiegoś napoju. Było w niej wszystko co charakteryzuje dobrą zabawę: rower i mapa. Gość wyjeżdżał z oceanu na plażę na rowerze i pytał zaskoczonych turystów "czy tu Bora Bora". Oni kiwali przecząco głowami, on patrzył na mapę, klął pod nosem i odwracał ją do góry nogami (tzn. teraz poprawnie) i odjeżdżał na rowerze ponownie w ocean. Przyznajcie sami czy w świecie rajdów na orientację nie zdarza Wam się czasem tak wtopić? Neverending Story... czyli bardzo długie zasłony :)
A czemu Bora Bora, no bo pora na Bora. Tucholskiego. Planujemy uderzyć w Bory Tucholskiego bo warunki epidemiczne trochę odpuściły. No ale tak musiało być, prawda? Mamy czerwiec, zbliżają się wybory a więc Koronawirus musi być w odwrocie. Dobra, miałem się trzymać z dala od polityki i będę temu postanowieniu wierny, ale jedną rzecz tu wkleję. Co jak co, ale uważam że w kategorii „Polska w dużych dawkach” to był MEM ROKU:Faktem jest, że w okresie letnim epidemia wyhamowała, granice pootwierały się na nowo i można było trochę odetchnąć.
Wykorzystaliśmy dobrze zatem ten czas: Bory Tucholskie oraz polskie morze.
Tak jak na każdych wakacjach, nie byłem w stanie opublikować wszystkich relacji z naszych wypraw.
To niewykonalne aby na bieżąco uzupełniać każdą wycieczkę, gdy dzień w dzień robi się 80-120 km rowerem i ze 200 zdjęć. A po powrocie to ciężko do tego przysiąść.
W czerwcu dzień jest długi, a nad morzem to ciemno robi się dopiero grubo po 22:00, więc jeździliśmy ile się dało… a jak się nie dało, to nadal jeździliśmy (pozdrawiamy Strażników Parku i dziękujemy że nie dali nam mandatu za zabronioną jazdę po nocy po Słowińskim Parku Narodowym).
Pozdrawiamy także przemiłą Panią z recepcji, która zaspana otwierała nam drzwi czasem o 4:00 nad ranem bo nam trochę zeszło na wyciecze.
Udało się zrobić mi wpisy tylko z tych wypraw, które uznałem za najważniejsze:
- Borne Sulinowo (dawna radziecka baza z psychodelicznym cmentarzem... ale i ślady twórcy Blitzkriegu)
- U wrót Federacji czyli Mierzej Wiślana i ujście Wisły (przepiękna rowerowa wyprawa)
- Kaszubski Park Krajobrazowy i pozwolenie na budowę ZAMKU
Ale wycieczek było więcej. O wiele więcej. W końcu napisałem, że pojechaliśmy w Bory Tucholskie a wpisy zrobiłem z Kaszub, Żuław i Bornego. Pozostałe wycieczki wcale nie były gorsze, tylko czas, czas, czas... A szkoda bo była piesza wyprawa po szlakach Słowińskiego Parku Narodowego (po ruchomych wydmach) czy rowerowa wyprawa czerwony szlakiem nadbrzeżnym Można wspomnieć także Leśne (Akwe)dukty w Borach Tucholskich i szereg okolicznych, leśnych Parków Krajobrazowych (nawet tytuły wpisów miałem gotowe, właśnie "LEŚNE (AKWE)dukty" czy też "Co ja Wdzydze..." z Wdzyckiego Parku Krajobrazowego.

SŁOWA(cja) nie wyrażą jak tutaj jest pięknie czyli "Powrót do przeszłości 2"... razy
Zaczyna się lipiec. Właśnie powinniśmy wyruszać na przygodę życia, o której pisałem na początku wpisu (Adventure Trophy), ale jest szach podwójny. Impreza odwołana bo budżet, a do tego środek epidemii i wszystko odwołane. Owszem jakieś tam pojedyncze imprezy walczą o swoje istnienie ale ogólnie rajdów po prostu nie ma.
Wypełniamy sobie tą lukę kolejnymi wyprawami. Jako, że rok temu zachwyciliśmy się Veternym Vrch'em w słowackich Pieninach oraz Velky'm Rozsutcem w Małej Fatrze, wracamy na obie góry aby pokazać je Kamili i Filipowi.
Jedziemy odwiedzić Miśka na Veternym (i potem przejeżdżamy Przełomem Dunajca), a tydzień później atakujemy Velkego i Malego Rozsutca.

JASIENNIKI kupuje tylko w Czechach (jakby ktoś nie ogarniał, to słowo siennik oznacza płócienny worek wypełniony słomą i służący za materac).
W końcu lipca przeskakujemy na nasz drugi po Borach dłuższy urlop. Stacjonujemy w Głuchołazach i wracamy poznać dokładniej Góry Opawskie (byliśmy tu wcześniej tylko raz - na Biskupiej Kopie i Zamkowej Górze). Teraz planem jest dobrze zjeździć te tereny. Do tego jako, że mieszkamy właściwie na samej granicy to atakujemy Jasienniki, czeskie góry pełne pięknych i wysokich szczytów: Pradziad (1491m), Serak (1351m), Keprnik (1423m), Velky maj (1386m), itp
W ciągu 10 dni pobytu "wyrżniemy" całą, calutką mapę Compass'u, przejeżdżając na niej właściwie każdy szlak. Przepięknie i właściwie pusto, zwłaszcza popołudniami. Są dni, że przez cały dzień na szlakach spotykamy 4-5 osób. Nie mówię o kultowym Pradziadzie bo tam ludzi było pełno, ale Serak, Kerpnik... pustki.
Podobnie jak w Borach, udało mi się zrobić wpisy tylko z dwóch wycieczek:
- Elektrownia Dhoule Strane oraz Pradziad (grubo ponad 2000 przewyższenia w jeden dzień... to była wyrypa)
- Pivo na Seraku jest bomba!
Poniżej zatem kilka niepublikowanych dotąd zdjęć z innych wypraw tego wyjazdu: Zlate Hory, Zloty Chlum, Rychlebskie Ścieżki (nareszcie!), Srebrna Kopa itp

Dzień jak co dzień na wakacjach...

Srebrna czy Piracka Kopa?

Zjazd ze Zlatego Chluma

KURWIEC napadł las. Poważna sprawa...

"We're going deeper underground..."

Urokliwe te ścieżki

"Trial Dr Weissnera" - cudowna nazwa dla genialnego szlaku (techniczny podjazd po skałach i mostkach. Ciężki jak cholera ale do zrobienia!)

Obiecywałaś mi Złote Góry i słowa dotrzymałaś: szlak z Kowadła na Brusek

Jak ja kocham takie miejsca


KRYWAŃ i BYSTRA
Ledwie wróciliśmy z Czech do pracy po urlopie, a tu już w kolejny weekend ponownie uderzamy na Słowację, tym razem z Kamilą i Filipem.
W pierwszy dzień zdobywamy Krywań i z tej wyprawy także nie zrobiłem wpisu... szkoda, ale wiecie jak jest.
W drugi dzień robimy najwyższy szczyt Tatr Zachodnich BYSTRĄ. To jedna z najpiękniejszych tras w Tatrach. Krywań jest ładny, ale się nie umywa nawet do widoków z Bystrej. Pełna foto-relacja z Bystrej TUTAJ.


ROHACZE, WOŁOWIEC i GRAŃ OTARGAŃCÓW

Grań Otargańców, pasuje Wam? Jak to brzmi. Nie znałem tej nazwy - dopiero Marcin G, znany miłośnik Jaszczura powiedział nam, że Jakubina (2194m) i jej koleżanki po bokach tak się nazywają. Słuszna nazwa bo to bardzo poszarpane skały. To była nasza ogromna tatrzańska wyrypa. 6 godzin podejścia na Baraniec, a tam to wycieczka tak naprawdę dopiero się zaczęła, bo trzeba było przejść przez (oba) Rohacze, Wołowiec i Kończystą, aż na... GRAŃ OTARGAŃCÓW (kocham tą nazwę!!!)
Wycieczka bez schronisk więc nie było gdzie uzupełnić zapasów. Znacie nas już trochę... wiecie jakie plecaki ze sobą zawsze targamy, a niesienie 5 litrów wody i racji żywnościowych na 2 dni to dla mnie oczywistość... do tego nóż, lina, apteczka, zestaw survival'owy, co najmniej 3 dodatkowe warstwy ubrań... i to nie jest tak, że tylko ja tak noszę. Basia też ma swój ogromny plecak. Byliśmy przygotowani do tej wyprawy, ale i tak brakło nam wody w końcówce. Upalny, bardzo upalny dzień, 15 godzin w trasie i zachód słońca na 2000 metrów... do auta schodziliśmy już o suchym pysku. Rzadko nam się to zdarza (w zasadzie nigdy wcześniej), ale od Wołowca racjonowaliśmy wodę, a na Jakubinie w ostatniej butelce miałem dosłownie ostatnie 2 łyki. 
Są taki dni i trasy, że ok 8 litrów na dwie osoby to jest za mało... Pełna fotorelacja TUTAJ


JASZCZUR - Ciemna Strona Gór
5 września. Pierwszy rajd od dawna... od marca. To też nie tak, że teraz wszystko puściło i imprezy wracają jak komornik po telewizor, ale Malo walczy!
Dobrze znowu poszukać lampionów i do tego od razu na naszym kochanym Dolnym Śląsku. Pełna relacja z rajdu TUTAJ
Po rajdzie, nie chcąc jednak nocować w bazie, śpimy w aucie pod Przełęczą Kowarską, niedaleko Tunelu pod Drogą Głodu.
Sądziliśmy, że prześpimy się ze 2-3 godzinki, ale okazało się że nasz SFA-Orientkampfwagen jest tak wygodny do spania, że wstaliśmy grubo  po wschodzie słońca, tak parę godzin po... Jednak na tyle wcześniej, że udało nam się zrealizować nasz plan i uderzyć w...
IZERY !!!
...co tu dużo pisać. Moje ukochane, magiczne Izery. Nie wiem czy to najpiękniejsze góry świata, pewnie powiecie że "NIE" ale i tak jest to miejsce gdzie uwielbiam wracać.  Po-jaszczurową niedzielę spędzamy w miejscu, z którego nie ma się ochoty wracać.

MORDOWNIK, Czarny Mordownik
Rzeźnicka impreza, ale to nie tylko nasza wina. Nie my wymyśliliśmy bazę w Zawoi… są tacy co po tym pomyśle nadal ukrywają się w Brazylii.
Zrobić trasy rowerowe (TR130 i TR50) tak kultowej imprezy jak Mordownik to niesamowita przygoda. Zaiste dziwne to, nasz rajd się nie odbywa, ale robimy dwa inne i to oba kultowe. Pełna relacja z Mordownika okiem Organizatora TUTAJ.
Aby nie zdradzać za bardzo szczegółów trasy przez rajdem, nie publikowaliśmy wszystkich relacji z eksploracji terenu, a było to kilka grubszych wyjazdów w góry np. binarny Jałowiec (1111m)
Było warto, bo jak wpadają na punkty kontrolne takie perełki jak Posterunek Graniczny III Rzeszy i Generalnej Guberni, to wiedz że na rajdzie będzie się działo.
Bardzo dziękujemy głównym Organizatorom za zaufanie i polecamy się na przyszłość. Uwielbiamy jeździć Mordowniki, ale jakby nie miał kto budować trasy (jak w tym roku), to możemy uwielbiać Mordowniki jako Architekci Ludzkich Cierpień. Mam nadzieję, że punkt "Rzeźnia nr 5" (jak ktoś nie widział, to w relacji są szczegóły) na długo zapisze się w waszej pamięci.


Rajd Wyzwanie
191 km na rowerze i 23h napierania non-stop. O jak nam tego brakowało. Jak dobrze było znowu się upodlić i sponiewierać. 
Jedyny tak długi rajd w tym roku i to w terenach bardzo mało nam znanych, a na które od lat mieliśmy ochotę.
Relację z Wyzwania znajdziecie TUTAJ
Co nie mniej istotne, nasz start w tym rajdzie związany był z wielkim zmianami w naszym szermierczym życiu.
To pierwszy rok od ponad 15 lat, kiedy nie startujemy w zawodach, chcąc skupić się na uczeniu szermierki i organizacji wydarzeń szkoły. 
W praktyce oznaczało to, że mogliśmy przyjechać i na Wyzwanie i na... Puchar Wrocławia 2020 bo do stolicy Dolnego Śląska mogliśmy zjechać na same niedzielne finały, bez konieczności pojawiania się na sobotnich eliminacjach. Niestety Pan Demik pozwoli na rozegranie tylko tych jednych zawodów Pucharu w tym roku.


JASZCZUR - Graniczna Przełęcz.
Nowy rekord pobity. 3km w 5 godzin... niesamowicie trudne warunki i walka na granicy wytrzymałości.
Jednocześnie przepiękny rajd, zwłaszcza w drugiej części, gdy udało nam się wyrwać z tej pułapki.
Dzień po Jaszczurze, ruszamy rowerami na Wołosań (z tego wpisu także nie zrobiłem...). Kolejny kawałek Głównego Szlaku Beskidzkiego do naszej kolekcji.

RAJD WALIGÓRY - ostatni w tym roku rajd. Moje ukochane Dolinki Podkrakowskie. Piękna jesienna impreza w moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich.

Jesienne i zimowe wyprawy:
Nie ma i nie będzie w tym roku naszego rajdu Siły KORNOlisa. Jesienią liczba zakażeń w EU wystrzeliwuje w górę i pomału zaczynamy kierować w kierunku powrotu do lockdown'u. Po konsultacji tej sprawy z gminą i w gronie Organizatorów zmuszeni jesteśmy odwołać nasz rajd... Po chwili względnego spokoju kraj ugina się pod drugą falą epidemii i data kiedy możliwe będzie rozegranie Siły KORNOlis'a jest dla nas niewiadomą.
Pustkę po rajdzie i odwołanym Pucharze 3 Broni wypełniamy, podobnie jak na wiosnę kolejnymi wyprawami. Raz sami, raz z Kamilą i Filipem, raz rowerem, innym razem pieszo, raz w pięknym słońcu, innym razem już w śniegu:
- Góry Świętokrzyskie - Pasmo Oblęgorskie
- Kudłoń Turbacz Jaworzyna
- Dwa zamki i dwa Velo
- Barania Góra
- Mogielica
- Trzydniowiański Wierch
- Brama Przejścia i Smutna Góra
- Wielki Rogacz i Radziejowa
- Dzwonkówka i Koziarz

Jak to powiedział kiedyś Jurek "Mój pionowy świat"

Świętokrzyskie

Barania


Tymczasem jesień tego szalonego roku przynosi dla mnie kolejne zmiany. Nie będę się rozwodził nad tym tematem, ale powiem dwa słowa nie wprost. Będzie to trochę hermetyczne (a co na tym blogu hermetyczne nie jest?), ale niektórzy zrozumieją. Piszę o tym bo to jedno z ważniejszych dla mnie wydarzeń w tym roku.
Po 3 latach wracam do porzuconej niegdyś roli. Roli którą niegdyś piastowałem przez prawie 8 lat… Tym razem bez socjopatów i manipulatorów w tle, tym razem w zdrowych relacjach opartych na szacunku i koleżeństwie. Światełko w tunelu, które ma szansę nie być nadciągającym pociągiem. Jest fajnie...

Niektórzy w takich sytuacjach zaczęli by śpiewać piosenkę z Króla Lew: "...decades of denial, is simply why I'll, be king undisputed, respected, saluted and seen for the wonder I am"
Ale to nie dla mnie. Ja patrzę na to z innej perspektywy, wojskowej. W końcu bycie podoficerem (w rezerwie bo w rezerwie, ale jednak) Sił Powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej zobowiązuje:
"Regard your soldiers as your children
and they will follow you into the deepest valleys.
Look upon them as your own beloved sons
and they will stand by you even unto death"
- Sun Tzu

Jak zrobić podsumowanie podsumowania?
To był szalony rok. Z jednej strony totalny lockdown, z drugiej liczba wypraw i wycieczek, która zaskoczyła nawet nas. Z jednej strony obawa o utratę pracy, z drugiej historia (jak) z obrazka.
Jeśli dotrwaliście do końca tego długiego wpisu to albo naprawdę Wam się nudziło albo trochę nas jednak lubicie. Do zobaczenia na szlaku lub poza nim...


Kategoria SFA, Wycieczka

Dzwonkówka i Koziarz

  • DST 45.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 grudnia 2020 | dodano: 27.12.2020

Święta spędzamy na Kubie... Dzwonkówce i Koziarzu. Plus testujemy Velo Dunajec w okolicy Łącka (jeszcze nie w pełni gotowe ale zapowiada się zacnie!)

VELO DUNAJEC w okolicy Łącka (kierunek Stary Sącz)

Zaczynamy podejście na Kubę (a potem na Dzwonkówkę)

Niby Święta a jakoś tak dzień jak co dzień :)

Taaa...

Znowu chrupie pod kołami!

W górę czy w dół?

Dzwonkówka

Tabliczki moje kochane

Zielone na białym :)

Widoczki

Znowu pod górę

Wieża na Koziarzu

Dzień dobry, panie Lubań!

A na dole Łącko i Tylmanowa składają nam życzenia



Kategoria SFA, Wycieczka

Wielki Rogacz z Radziejowej

  • DST 32.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 grudnia 2020 | dodano: 13.12.2020

Początek historii jest trochę hermetyczny, ale musicie mi to wybaczyć.. Albo nie musicie, wasz wybór :P
Po prostu kiedy świat wokół mnie zaczyna uskuteczniać coraz większą paranoję, popada w jakiś " chory wścik" oraz przechodzi na upośledzony system komunikacji zakładający używanie jedynie 3-literowych słów (QNX, ACP, VCC, DMS, itp) to mówię "I'm outta here, bitches" i ruszam w góry.

Tak. "GÓRY BĘDĄ LEKARSTWEM". Tego nauczył mnie w dzieciństwie ten komiks i jeszcze nigdy nie zawiodła mnie ta mrocznorycerzowa diagnoza.
Wybór pada na Beskid Sądecki, bo nie byliśmy tam ze 3 lata (no i oczywiście było to latem). Rogaty Rozpruwa... eee... tzn. Wielki Rogacz, piękny klimatyczny szczyt i Radziejowa, czyli najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego. Zima to przecież doskonała pora roku na rower w górach i mówię to zupełnie bez ironii. "Chrupot" grubych opon na śniegu to lepsze niż wszystkie ASMR. Widzicie, Pacany? Używam dłuższych 4-litrowych skrótów. Wygrałem :P
Z 3-literowych skrótów wolę te takie jak GBS/GSS (Główny Szlak Beskidzki/Sudecki) czy SFA (Szkoła Fechtunku ARAMIS).

TRASA:
Szlachtowa - Przełęcz Żłobki - Wielki Rogacz (spojrzenie w kierunku Przełęczy "jak" Obrazek) - Radziejowa - Złomnisty Wierch - Przehyba - Szlachtowa

Widok, który będzie nam towarzyszył przez cały dzień :)

A pod nami morza mgieł

KLASA stokówka

Czasem warto z jechać z głównej drogi i przetrzeć nowy szlak :)

The Darkness in the light

Pchamy na Wielki Rogacz

Jest i wyżej wymienion :)

Pchamy na Radziejową

Przy takich widokach to można pchać

Wieża na Radziejowej

Tak to wygląda z góry

A jeśli spojrzeć w inna stronę

Na szczycie Radziejowej

PUŚĆ TE KLAMKI

"Chrupot" grubych opon na śniegu

Bajkowe drogi. Brakuje tylko Królowej Śniegu krzyczącej "Ściąć Mu głowę"... choć mogłem pomylić bajki :) :) :)

Szkodnik na pieńku a w tle Radziejowa (stamtąd nadciągamy)

Magia świateł


Pchanie "płonącymi" zboczami

Zjazdy "płonącymi" zboczami

Schronisko na Przehybie

Chwilę przed zapadnięciem Ciemności


Kategoria SFA, Wycieczka

Smutna Góra i Brama Przejścia

  • DST 65.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 grudnia 2020 | dodano: 08.12.2020

Samotna wyprawa w miejsce, które już dawno miałem odwiedzić a jakoś nigdy nie było po drodze. Samotna bo Szkodnik zdezerterował i odsypiał ostatni tydzień i wczorajszą wyprawę.
Mnie też było ciężko się zebrać, ale dzień był jednak zbyt piękny aby spędzić go pod kołdrą.
Skoro miałem okazję to kierunek "Smutna Góra" i okoliczne lasy. Ale wyjazd grubo po 12:00 oznacza dość krótki dzień w grudniu, więc skończyło się na trybie "night rider in the forest" i niewielkiej ilości zrobionych km.

Jak ja kocham takie leśne przeloty


i kręte drogi :)

Horyzoncie, nadchodzę :)

Kto zgadnie co to za rzeka?

"When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend... just remember death is not the end"

Smutna Góra

Kiedyś wcale nie bywało lepiej...

Tzw. Brama Przejścia - gmina ma rozmach :)

Słońce zachodzi, pora wracać do lasu :)




3dniowiański Wierch

  • DST 22.00km
  • Teren 22.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 5 grudnia 2020 | dodano: 08.12.2020

Spontaniczny wypad w Tatry, a tam... pusto. Niemal nikogo. Może dlatego, że wiało w porywach do 140 km/h :)
Zaskoczeniem było to, że po zeszłotygodniowej Mogielicy całej w śniegu, tu nie było śniegu niemal wcale. Zaczął się tak naprawdę gdzieś na 1500m w sumie.
No ale widoki PETARDA... tyle że chyba odpaliła i wszystko dym z wybuchu zasłonił. Jasne, trochę żal, ale w sumie lubię taki klimat, zwłaszcza że "Sam Diabeł szepnął wietrze wiej".
W takich chwilach czuje się prawdziwą potęgę gór. Nie tylko ich majestat, ale tą fascynującą siłę zdolną z łatwością pozbawiać życia śmiałków ośmielających stawić Im czoła...
Przy takiej zawierusze zawsze wracam myślą do polskiej zimowej wyprawy na K2. Może dlatego, że widziałem filmiki uczestników jak tam potrafiło napierać wichrem. 
Oczywiście kibicowałem polskiej ekipie (bo jak ktoś ma zdobyć K2 zimą to tylko nasi!), to jednak chciałbym aby ten Ostatni Bastion Twierdzy Karakorum pozostał niezdobyty zimą jeszcze przez 1000 lat... był symbolem potęgi, która uczy pokory, był nieosiągalnym marzeniem wszystkich kochających góry, był ostateczną granicą.
No ale zrobiła się spora dygresja, wracamy do zdjęć z wyprawy:

Nie ma śniegu... bu :(

No to w końcu 3 dni czy 2 godziny, bo ja już nie wiem :)

Ech te pionowe czerwone szlaki :)

Pomału wchodzimy w krainę śniegu

Kończysty bo umyty :)

Mówią, że to piękna widokowa trasa. Potwierdzam, ale przesadzili z malowaniem na biało całej okolicy :)

Coś tam czasem nawet widać

Po choince można stwierdzić, że naprawdę wiało. A wiatr na to: "wszyscy na prawo" i ciężko było z tym dyskutować :)

Ciężko dzisiaj o tak pustą Chochołowską, a jednak są takie dni :) 

Takie tam z jakimś stożkiem w tle :)



Kategoria SFA, Wycieczka