Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2018
Dystans całkowity: | 85.00 km (w terenie 1.00 km; 1.18%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 85.00 km |
Więcej statystyk |
Rajd IV Żywiołów - zima 2018
-
DST
85.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 stycznia 2018 | dodano: 23.01.2018
Nowy rok zaczynamy klasycznie – od
Rajdu 4 Żywiołów z bazą w Bydlinie. Nasza trasa ma składać się z trzech etapów: krótkiego rowerowego, pieszego i długiego rowerowego. Razem wyszło nam 65 km rowerami i trochę ponad 20 na nogach, no ale od początku:
Mroczne widmo
…czyli tzw. prolog. Mroczne bo biegowe… Już na wejściu dostajemy w bonusie od Organizatorów dodatkowy etap pieszy długości około 4 – 5 km, zależnie od obranego wariantu. Lecimy go jak-nie-my, bez plecaków – „na lekko”, poza tym biegniemy (no dobra… biegniemy jak biegniemy, no ale czasem trochę podbiegamy). To wystarcza aby wtopić się w tłum i uniknąć rozpoznania przez niektórych zawodników. Pierwszy punkt to okolice ruin zamku w Bydlinie – szturmujemy więc strome zbocze, przedzierając się przez krzaki, a tu nagle Szkodnik jak mi się nie… wyjeleni. No, było naprawdę blisko. Gdy Szkodnik leci po punkty kontrolne, to lepiej zejść Mu z drogi, a ten sarenek tego nie wiedział i niemal został zmiażdżony. Cudem uniknął śmierci przez stratowanie po zderzeniu czołowym, a Szkodnik nawet nie zwolnił… patrzę, już jest na dole i przedziera się przez rzekę. Przez rzekę bo nie ma mostów, a kolejne punkty znajdują się w lesie za wodą. Ledwie nadążam... dobrze, że leżały jakieś zwalone drzewa bo rzeka była szeroka. Jakoś przelazałem po nich, nawet bez popisowego upadku w tonie. A za rzeką las… i kolejna rzeka. Szkodnik znowu na dziko, ja z Nim, po zaśnieżonym, śliskim drzewie… byle się nie skąpać, byle się nie skąpać - bo to początek rajdu a przemoczone buty w temperaturze -2 stopnie, to nie jest synonim komfortu. Udało się… chwilę potem zgarniamy ostatnie punkty z prologu i ruszamy na pierwszy dzisiaj etap rowerowy.
Z górki na "Pazurki"
Czyli rezerwat „Pazurek”. Rewelacja, znam i uwielbiam to miejsce!! To jeden z najładniejszych rezerwatów ze skałkami na Jurze, a my walimy przez cała jego długość zielonym szlakiem. Rezerwat to LOP’ka (Linia Obowiązkowego Przejechania/Przejścia), gdzie nie mamy podanej konkretnej lokalizacji punktów, ale wiemy że będą znajdować się gdzieś na wyznaczonej trasie. Zgodnie z przewidywaniami jeden jest na początku rezerwatu, a drugi na końcu. Przez przewidywania mam na myśli, fakt że „Pazurek” to rezerwat, a one rządzą się swoimi przepisami i nie można było – ot tak – postawić sobie punktów gdziekolwiek. Super było tędy ponownie przejechać i do tego pierwszy raz w zimie, a śniegu było niemało. Jak nie znacie "Pazurka", to koniecznie się tam kiedyś wybierzcie :)
Żywioły upodobały sobie te miejsca… choć "to droga na zatracenie" :)
Zostawiamy rowery w miejscu przepaku, zaraz za rezerwatem „Pazurek” i lecimy na główny etap pieszy – około 15 km. Kolejne znane miejsce… dymałem pod tą górę w lecie, w deszczu to dymam pod nią w zimie i w śniegu. Prawie w tym samy miejscu był jeden z punktów trasy rowerowej na letniej edycji 4 Żywiołów (2017).
Bardzo podobnie będzie na kolejnym etapie rowerowym, gdzie także jeden z punktów będzie niemal w tym samym miejscu co rok temu.
Tak zgadliście, także będzie się znajdował na najwyższym wzniesieniu o stromych ścianach w tej okolicy. Na razie lecimy jednak azymutem przez ośnieżone pola. Śniegu po horyzont, miejscami naprawdę głęboki, a my włazimy w jakiś wąwóz o pionowych ścianach. Zbieramy punkt i gramolimy się tą ścianą w górę… na wprost!
Z tyłu słyszę jedynie: „gdzie idziecie… na zatracenie?” No chyba znowu nasz wariant wydał się innym zawodnikom nieortodoksyjny. No, ale przecież dało się wspiąć po tej ścianie. Zjechałem parę razy na ryju przy kolejnych próbach, ale w końcu wylazłem. No wiec, żeby od razu na zatracenie…
Pozdrowienia z punktu, którego nigdy nie było…
Zbliżamy się do kolejnego punktu – przedzieramy się na dziko przez las, bez ścieżek… a tu nagle błysk. Świetlny refleks przykuwa mój wzrok. Podchodzę bliżej… grałem w za dużo RPG’ów aby nie podnieść tego item’a !!!
Znalazłem kompas !!! Może nie złoty, ale… mam nadzieję, że to Compass of the Stars, czyli +20 do każdego atrybutu. Niestety także nie, tylko parę gramów do wagi. Zabieramy go jednak, aby oddać w bazie. Może właściciel się po niego zgłosi. Tymczasem punktu nigdzie nie ma. Jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy właściwe zakole rzeki, ale po lampionie ani śladu. Po okolicznych krzokach szwęda się rzeźnik drzew i ścina choinki. Mówię do Szkodnika, że to na pewno On zabrał lampion i żebyśmy zaszli Go od tyłu. Uderzymy nagle z dwóch stron, niosąc Mu rychłą zgubę. Basia przypomina mi, że za napad na straż leśną jest paragraf i stwierdza, że to niedobrze, że odstawiłem swoje lekarstwa. Zamiast nagłej, partyzanckiej akcji, dzwonimy do Organizatorów i dowiadujemy się, że 15-tki nie ma. Potwierdzają. Lampion zaginął… przynajmniej oficjalnie, a mniej oficjalnie to mogło Mu się nie spodobać to miejsce i postanowił powisieć w innym. Kapryśna bestia :P
Ten punkt był nam prawdziwą kula u nogi :)
TWIN LASER MODE
Ruszamy na ostatni, ale za to najdłuższy etap rowerowy. Przed nami kolejne pagóry: albo pchamy po śniegu do góry, albo szarpie na zjazdach. Chrupie pod kołami aż miło, ale trzeba uważać bo rzuca na nieprzetartym śniegu. Znowu jedziemy wariantem, którego nikt nie wybrał przed nami.
Zbieramy co się da po okolicy, punkt po punkcie ale niedługo zapadnie zmrok… słońce zachodzi i czuć zęby mrozu. Na razie delikatnie, ale wiem że z każdą minutą będą gryźć coraz śmielej. Najpierw skórę, potem mięso i kości. Gdy Słońce śpi budzą się demony – jeśli pokusić się o parafrazę. Jest fajnie. Chrupie coraz głośniej i zastanawiam się czy to śnieg po kołami, czy to demon napoczyna moje kości. Aby rozświetlić ciemności, sięgamy po technikę i naukę - odpalamy światło. To pierwszy test nowego systemu: zawsze chciałem mieć TWIN LASER na kierownicy. Czołówka + dwie latary na kierownicy to jest to – sami zobaczcie.
Sekwencja zapłonu i…
WSZYSTKIE BATERIE OGNIA :D :D :D
A dlaczego TWIN LASER? Czyżbyście nie pamiętali kultowego RAPTORA? To broń robiła naprawdę ostrą rozpierduchę :D :D :D
Mroczne widmo
…czyli tzw. prolog. Mroczne bo biegowe… Już na wejściu dostajemy w bonusie od Organizatorów dodatkowy etap pieszy długości około 4 – 5 km, zależnie od obranego wariantu. Lecimy go jak-nie-my, bez plecaków – „na lekko”, poza tym biegniemy (no dobra… biegniemy jak biegniemy, no ale czasem trochę podbiegamy). To wystarcza aby wtopić się w tłum i uniknąć rozpoznania przez niektórych zawodników. Pierwszy punkt to okolice ruin zamku w Bydlinie – szturmujemy więc strome zbocze, przedzierając się przez krzaki, a tu nagle Szkodnik jak mi się nie… wyjeleni. No, było naprawdę blisko. Gdy Szkodnik leci po punkty kontrolne, to lepiej zejść Mu z drogi, a ten sarenek tego nie wiedział i niemal został zmiażdżony. Cudem uniknął śmierci przez stratowanie po zderzeniu czołowym, a Szkodnik nawet nie zwolnił… patrzę, już jest na dole i przedziera się przez rzekę. Przez rzekę bo nie ma mostów, a kolejne punkty znajdują się w lesie za wodą. Ledwie nadążam... dobrze, że leżały jakieś zwalone drzewa bo rzeka była szeroka. Jakoś przelazałem po nich, nawet bez popisowego upadku w tonie. A za rzeką las… i kolejna rzeka. Szkodnik znowu na dziko, ja z Nim, po zaśnieżonym, śliskim drzewie… byle się nie skąpać, byle się nie skąpać - bo to początek rajdu a przemoczone buty w temperaturze -2 stopnie, to nie jest synonim komfortu. Udało się… chwilę potem zgarniamy ostatnie punkty z prologu i ruszamy na pierwszy dzisiaj etap rowerowy.
Z górki na "Pazurki"
Czyli rezerwat „Pazurek”. Rewelacja, znam i uwielbiam to miejsce!! To jeden z najładniejszych rezerwatów ze skałkami na Jurze, a my walimy przez cała jego długość zielonym szlakiem. Rezerwat to LOP’ka (Linia Obowiązkowego Przejechania/Przejścia), gdzie nie mamy podanej konkretnej lokalizacji punktów, ale wiemy że będą znajdować się gdzieś na wyznaczonej trasie. Zgodnie z przewidywaniami jeden jest na początku rezerwatu, a drugi na końcu. Przez przewidywania mam na myśli, fakt że „Pazurek” to rezerwat, a one rządzą się swoimi przepisami i nie można było – ot tak – postawić sobie punktów gdziekolwiek. Super było tędy ponownie przejechać i do tego pierwszy raz w zimie, a śniegu było niemało. Jak nie znacie "Pazurka", to koniecznie się tam kiedyś wybierzcie :)
Żywioły upodobały sobie te miejsca… choć "to droga na zatracenie" :)
Zostawiamy rowery w miejscu przepaku, zaraz za rezerwatem „Pazurek” i lecimy na główny etap pieszy – około 15 km. Kolejne znane miejsce… dymałem pod tą górę w lecie, w deszczu to dymam pod nią w zimie i w śniegu. Prawie w tym samy miejscu był jeden z punktów trasy rowerowej na letniej edycji 4 Żywiołów (2017).
Bardzo podobnie będzie na kolejnym etapie rowerowym, gdzie także jeden z punktów będzie niemal w tym samym miejscu co rok temu.
Tak zgadliście, także będzie się znajdował na najwyższym wzniesieniu o stromych ścianach w tej okolicy. Na razie lecimy jednak azymutem przez ośnieżone pola. Śniegu po horyzont, miejscami naprawdę głęboki, a my włazimy w jakiś wąwóz o pionowych ścianach. Zbieramy punkt i gramolimy się tą ścianą w górę… na wprost!
Z tyłu słyszę jedynie: „gdzie idziecie… na zatracenie?” No chyba znowu nasz wariant wydał się innym zawodnikom nieortodoksyjny. No, ale przecież dało się wspiąć po tej ścianie. Zjechałem parę razy na ryju przy kolejnych próbach, ale w końcu wylazłem. No wiec, żeby od razu na zatracenie…
Pozdrowienia z punktu, którego nigdy nie było…
Zbliżamy się do kolejnego punktu – przedzieramy się na dziko przez las, bez ścieżek… a tu nagle błysk. Świetlny refleks przykuwa mój wzrok. Podchodzę bliżej… grałem w za dużo RPG’ów aby nie podnieść tego item’a !!!
Znalazłem kompas !!! Może nie złoty, ale… mam nadzieję, że to Compass of the Stars, czyli +20 do każdego atrybutu. Niestety także nie, tylko parę gramów do wagi. Zabieramy go jednak, aby oddać w bazie. Może właściciel się po niego zgłosi. Tymczasem punktu nigdzie nie ma. Jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy właściwe zakole rzeki, ale po lampionie ani śladu. Po okolicznych krzokach szwęda się rzeźnik drzew i ścina choinki. Mówię do Szkodnika, że to na pewno On zabrał lampion i żebyśmy zaszli Go od tyłu. Uderzymy nagle z dwóch stron, niosąc Mu rychłą zgubę. Basia przypomina mi, że za napad na straż leśną jest paragraf i stwierdza, że to niedobrze, że odstawiłem swoje lekarstwa. Zamiast nagłej, partyzanckiej akcji, dzwonimy do Organizatorów i dowiadujemy się, że 15-tki nie ma. Potwierdzają. Lampion zaginął… przynajmniej oficjalnie, a mniej oficjalnie to mogło Mu się nie spodobać to miejsce i postanowił powisieć w innym. Kapryśna bestia :P
Ten punkt był nam prawdziwą kula u nogi :)
TWIN LASER MODE
Ruszamy na ostatni, ale za to najdłuższy etap rowerowy. Przed nami kolejne pagóry: albo pchamy po śniegu do góry, albo szarpie na zjazdach. Chrupie pod kołami aż miło, ale trzeba uważać bo rzuca na nieprzetartym śniegu. Znowu jedziemy wariantem, którego nikt nie wybrał przed nami.
Zbieramy co się da po okolicy, punkt po punkcie ale niedługo zapadnie zmrok… słońce zachodzi i czuć zęby mrozu. Na razie delikatnie, ale wiem że z każdą minutą będą gryźć coraz śmielej. Najpierw skórę, potem mięso i kości. Gdy Słońce śpi budzą się demony – jeśli pokusić się o parafrazę. Jest fajnie. Chrupie coraz głośniej i zastanawiam się czy to śnieg po kołami, czy to demon napoczyna moje kości. Aby rozświetlić ciemności, sięgamy po technikę i naukę - odpalamy światło. To pierwszy test nowego systemu: zawsze chciałem mieć TWIN LASER na kierownicy. Czołówka + dwie latary na kierownicy to jest to – sami zobaczcie.
Sekwencja zapłonu i…
WSZYSTKIE BATERIE OGNIA :D :D :D
A dlaczego TWIN LASER? Czyżbyście nie pamiętali kultowego RAPTORA? To broń robiła naprawdę ostrą rozpierduchę :D :D :D
Jack Frost czyli Szkodnik tańczy na lodzie
Ciśniemy dalej po śniegu. Jest
pięknie, jest bosko. Skręt w lewo, Szkodnik ciągle za mną, skręt
w prawo Szkodnik ciągle za mną. Ostry wiraż... i nie ma Szkodnika.
Zatrzymuję się i patrzę. No nie ma, zabrało Go coś. Nagle ruch w
śniegu. Ogromna lodowa postać rusza wprost na mnie... Nie to
niemożliwe. Przecież On nie żyje. JACK? To naprawdę Ty ???
(Jack Frost – z cyklu najgorsze horrory ever to jest ścisła czołówka, link - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)
A nie, to tylko Szkodnik. Cały w śniegu. Jak Bałwan. No było ślisko.
Jedziemy dalej, tym razem gnamy jak szaleni. Jest lekko z góry i prosta droga. Nagle huk z tyłu nieprzeciętny, odwracam się. Szkodnik leci w jakieś dziwnej konfiguracji z rowerem, chyba będzie wyprzedzał bo zmienia geometrie systemu... a nie po prostu postanowił walnąć o ziemię. Uuuu... to musiało boleć...
Pytam : Nic Ci nie jest? Co się stało?
Szkodnik: LUD...
Ja: Tak Wielki Szkodniku, Lud Cię słucha i uwielbia
Szkodnik: LÓD głupcze!
Aaaa... no tak. Jak by to powiedział Juliusz: KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE... o glebę :)
Szczęśliwie bez trwałych uszkodzeń, tylko rozbite kolano.
O jeden most za... mało :)
No prawie, za mało. Został ostatni punkt i gdzie wchodzimy... TAK!!! Na bagna. Wszędzie śnieg i mróz, ale te nie zamarzły. Chlupią aż miło. Ciśniemy podmokłą łąką aż do punktu, a ten PO DRUGIEJ STRONIE RZEKI. Grrr... rzeka niemała, dość głęboko i wartka, jak na strumień na polu. Ma nawet wodospad mały!
Szkodnik stwierdza, że trzeba się przeprawić przez rzekę i mówi aby wyciągał ponton. Ja mówię, że został w innym plecaku :)
No więc, chyba trzeba będzie bez butów brodzić. Nie pierwszy raz w zimie boso przez rzekę. Nawet nie drugi i nie trzeci... ale dajemy sobie 100-150 metrów, aby zrobić rekonesans, w którym miejscu najłatwiej będzie się przeprawić. A tu nagle, mostek... żadnych dróg, środek pola, a tu betonowy mostek. Nie pogardziliśmy. Zbieramy punkt i lecimy na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych. Jeszcze tylko dwa zadania specjalne i będzie koniec naszej dzisiejszej przygody.
No, Korsarzem to nie zostanę...
Zadanie to drabinka linowa – od szczytu sali gimnastycznej o trójkątnym dachu do ziemi. Organizatorzy mówię, że to około 4 pięter wysokości. Jeden zawodnik wchodzi pierwszy i zawiesza karabinki, w dowolnym miejscach, o tyle że ostatni karabinek, ma być na szczycie. Drugi zawodnik idzie do góry i zbiera zawieszone karabinki.
Jak zawsze zadanie wydaje się banale, ale nauczyłem się na ostatnich rajdach... że wiem, że będzie przewalone dla grubych i niesprawnych pokraków. Szkodnik jakoś gramoli się do góry, mimo że ciężko Mu tak wysoko nogi podnosić (aby dosięgnąć kolejne „szczebelki”), ale jak przyszła moja kolej to się zrobiło ciekawie.
Lezę jakoś, ale mój styl to dramat... rozjeżdżam się na tej drabinie, potem prawie szpagat robię, to mi drabina ucieka, czasem wiszę w poprzek, podciągam się i nadal jestem na tej samej wysokości, bo pomyliłem szczebelki. Do tego najlżejszy nie jestem, dach trzeszczy, uchwyty płaczą... facepalm'y na dole lecą masowo, ale uparty jestem... idę, a sił dodaje mi stare krasnoludzkie zaklęcie „K****A”. Wykrzyczane 1000 razy, obniża sufit o jeden poziom.
Wylazłem... K**** wylazlem !!!
Rąk nie czuję, ale wylazłem....
Zostało ostatnie zadanie... jak tylko stad zejdę. Zejście głową w dół wydawało mi się dobrym pomysłem, ale uwierzcie nie było :P No Korsarzem nie zostanę, zatopili by nas nim bym wylazł na maszt.
Ostanie zadnie to ułożenie z dziwnych klocków figury kota – brzmi prosto nie? Ale Kićuś chyba był na Hucie bo pocięty nieziemsko i klocki mają naprawdę dziwne kształty. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to zapraszam do ułożenia literki F z tego.
No i koniec. Komplet punktów, komplet zadań. Piękny początek sezonu. Do tego pierwsze miejsce w kategorii zespołów MIX na trasie OPEN. Powiedziałbym, że jest moc, ale:
- do zwycięskiej (męskiej) dwójki mamy stratę 3h. To jakiś kosmos :)
- przypominam sobie moje ekwilibrystyczne popisy na drabinie
...i nie ma mocy. Jest wszystko, ale na pewno nie moc :)
Ale co tam - ważne, że bawiliśmy się świetnie.
(Jack Frost – z cyklu najgorsze horrory ever to jest ścisła czołówka, link - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)
A nie, to tylko Szkodnik. Cały w śniegu. Jak Bałwan. No było ślisko.
Jedziemy dalej, tym razem gnamy jak szaleni. Jest lekko z góry i prosta droga. Nagle huk z tyłu nieprzeciętny, odwracam się. Szkodnik leci w jakieś dziwnej konfiguracji z rowerem, chyba będzie wyprzedzał bo zmienia geometrie systemu... a nie po prostu postanowił walnąć o ziemię. Uuuu... to musiało boleć...
Pytam : Nic Ci nie jest? Co się stało?
Szkodnik: LUD...
Ja: Tak Wielki Szkodniku, Lud Cię słucha i uwielbia
Szkodnik: LÓD głupcze!
Aaaa... no tak. Jak by to powiedział Juliusz: KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE... o glebę :)
Szczęśliwie bez trwałych uszkodzeń, tylko rozbite kolano.
O jeden most za... mało :)
No prawie, za mało. Został ostatni punkt i gdzie wchodzimy... TAK!!! Na bagna. Wszędzie śnieg i mróz, ale te nie zamarzły. Chlupią aż miło. Ciśniemy podmokłą łąką aż do punktu, a ten PO DRUGIEJ STRONIE RZEKI. Grrr... rzeka niemała, dość głęboko i wartka, jak na strumień na polu. Ma nawet wodospad mały!
Szkodnik stwierdza, że trzeba się przeprawić przez rzekę i mówi aby wyciągał ponton. Ja mówię, że został w innym plecaku :)
No więc, chyba trzeba będzie bez butów brodzić. Nie pierwszy raz w zimie boso przez rzekę. Nawet nie drugi i nie trzeci... ale dajemy sobie 100-150 metrów, aby zrobić rekonesans, w którym miejscu najłatwiej będzie się przeprawić. A tu nagle, mostek... żadnych dróg, środek pola, a tu betonowy mostek. Nie pogardziliśmy. Zbieramy punkt i lecimy na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych. Jeszcze tylko dwa zadania specjalne i będzie koniec naszej dzisiejszej przygody.
No, Korsarzem to nie zostanę...
Zadanie to drabinka linowa – od szczytu sali gimnastycznej o trójkątnym dachu do ziemi. Organizatorzy mówię, że to około 4 pięter wysokości. Jeden zawodnik wchodzi pierwszy i zawiesza karabinki, w dowolnym miejscach, o tyle że ostatni karabinek, ma być na szczycie. Drugi zawodnik idzie do góry i zbiera zawieszone karabinki.
Jak zawsze zadanie wydaje się banale, ale nauczyłem się na ostatnich rajdach... że wiem, że będzie przewalone dla grubych i niesprawnych pokraków. Szkodnik jakoś gramoli się do góry, mimo że ciężko Mu tak wysoko nogi podnosić (aby dosięgnąć kolejne „szczebelki”), ale jak przyszła moja kolej to się zrobiło ciekawie.
Lezę jakoś, ale mój styl to dramat... rozjeżdżam się na tej drabinie, potem prawie szpagat robię, to mi drabina ucieka, czasem wiszę w poprzek, podciągam się i nadal jestem na tej samej wysokości, bo pomyliłem szczebelki. Do tego najlżejszy nie jestem, dach trzeszczy, uchwyty płaczą... facepalm'y na dole lecą masowo, ale uparty jestem... idę, a sił dodaje mi stare krasnoludzkie zaklęcie „K****A”. Wykrzyczane 1000 razy, obniża sufit o jeden poziom.
Wylazłem... K**** wylazlem !!!
Rąk nie czuję, ale wylazłem....
Zostało ostatnie zadanie... jak tylko stad zejdę. Zejście głową w dół wydawało mi się dobrym pomysłem, ale uwierzcie nie było :P No Korsarzem nie zostanę, zatopili by nas nim bym wylazł na maszt.
Ostanie zadnie to ułożenie z dziwnych klocków figury kota – brzmi prosto nie? Ale Kićuś chyba był na Hucie bo pocięty nieziemsko i klocki mają naprawdę dziwne kształty. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to zapraszam do ułożenia literki F z tego.
No i koniec. Komplet punktów, komplet zadań. Piękny początek sezonu. Do tego pierwsze miejsce w kategorii zespołów MIX na trasie OPEN. Powiedziałbym, że jest moc, ale:
- do zwycięskiej (męskiej) dwójki mamy stratę 3h. To jakiś kosmos :)
- przypominam sobie moje ekwilibrystyczne popisy na drabinie
...i nie ma mocy. Jest wszystko, ale na pewno nie moc :)
Ale co tam - ważne, że bawiliśmy się świetnie.
Kategoria Rajd, SFA
Podsumowanie 2017
-
Teren
1.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 4 stycznia 2018 | dodano: 04.01.2018
Nastał Nowy Rok czyli czas podsumowań. Na pewno udało się
dotrzymać zeszłorocznego postanowienia i napisać relację, z każdej większej
imprezy na orientację, na której byliśmy w 2017. Nie udało się jednak poczynić
relacji z każdej naszej wyprawy rowerowej czy pieszej, bo było tego za dużo. Za dużo do opisywania, nie za dużo w sensie wypraw :P
No ale po kolei – jedziemy z podsumowaniem. Szczegółowe relacje znajdziecie w dedykowanych wpisach, więc tutaj tylko kilka słów zbiorczo plus kilka historii, których do tej pory opisać nie zdołałem.
Rajd IV Żywiołów – początek roku zaczął się od wyścigu z czasem, czy uda mi się zakończyć rehabilitację kolana przed rajdem. Jak to u nas, wszystko zazębiło się na styk. Czy to było mądre? Pewnie nie, ale pojechaliśmy bardzo ostrożnie, więc „po raz kolejny udało się przeżyć”, a do tego udało się złamać klątwę czerwonego szlaku w Bydlinie!
ICEAR – jesteśmy jedynymi zawodnikami trasy rowerowej (większość harpaganów wybrało trasy przygodowe), ale nie przeszkodziło nam to zmierzyć się ze „ścianą” w Gliczarowie (osławiony podjazd Tour de Pologne), przecierać nieprzetarte szlaki, brodzić boso w Białce czy też ścigać śnieżne skutery. Ogólnie super impreza.
RAJD WILCZY – trzecia edycja Rajdu Wilczego, czyli zagubieni na mokradłach Kobióra. Zawsze musimy gdzieś wtopić, więc i tym razem wleźliśmy tam, skąd ciężko było wyjść. Rajd bardzo nam się podobał, ale brakło nam trochę tego hardcore’u, który przywalili rok wcześniej, na drugiej edycji. Brakło Czantorii nad ranem, ale kto wie – może jakieś skargi były, może my też byliśmy bogatsi o kolejny rok doświadczeń i było nam łatwiej. Jakkolwiek by nie było, impreza była świetna z super zadaniami na punktach (linowe i strzeleckie WYPASS OSOM!!!), ale to druga edycja tej imprezy naprawdę mnie zmiażdżyła.
Wiosenne KORNO – rozgrywane w oponach absurdu, sponsorowane przez serwis OPONEO i powodujące ostre zapalenie opon mózgowych… czyli „nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno, to nie tak nam miało być”. Baza obok Bukowna, nasze ukochane tereny, a my zamiast jazdy na rowerze, wybraliśmy POMPKI… i pompujemy. Sześć jest liczbą do której będziesz liczył, nie 5, nie 7, a sześć – parafrazując Monty Pythona, który był chyba sponsorem tej imprezy.
Rajd Katowice – testy nowej opony (wyborny gryzoń korzeni i kamieni) i nowej ramy dla Basi. Do tego latamy z rowerami po hołdach, bo Marcin zapodał genialną trasę, a wiecie jak jest: duże stromizny, duża zabawa. Plus – jak zawsze – wyborne zadania logiczne i sprawnościowe.
Nadwiślański maraton na orientację – gdy pada deszcz, Aramisy się nudzą? Nie, nie -jadą na Nadwiślański !!! Piękna, acz dość mokra impreza, która przetyrała nas przez jakieś wąwozy (no dobra, sami się przetyraliśmy wybierając taki wariant), bagna i wiatrołomy. Fajnie było przejechać „Orienteering w Cieszynie” w drugą stronę :)
Bike Orient – Światowa premiera nowego roweru Basi i gradem po oczach na koniec. Pierwszy rajd, na zaliczyliśmy spóźnienie Schrödingera, czyli przyjechaliśmy na metę spóźnieni i nie byliśmy spóźnieni. Tak to jest, jak się nie słucha uważnie na odprawie :)
Rudawska Wyrypa – klasyk nad klasyki. Dowaliło śniegiem w sposób niesamowity. Tunel pod „Drogą Głodu” czy też Przełęcz Kowarska utonęły w białym puchu. A my wraz z nimi. Plus jeden z najfajniejszych punktów kontrolnych ever – na pewno w naszym top 10, jeśli chodzi o rankingi. W sumie kiedyś muszę zrobić taki wpis np. 10 najbardziej hardcore’owych punktów, 10 najładniejszych itp.
Team 360 – zachwyceni pierwszą edycją, która była znamiennym przesunięciem naszych granic wytrzymałości (nasz pierwszy ponad 30-godzinny rajd), dzień po Rudawskiej pojechaliśmy do Przemyśla. Potężna trasa, legendarny BnO w Heluszu (potwierdzamy – najtrudniejszy terenowo BnO ever jak do tej pory cisnęliśmy: mega gęste krzory non-stop), kajaki nocą, towarzystwo Osy Opole i wiszenie nas Sanem. Niesamowita impreza.
OrientAkcja – ledwie żywi po Rudawskiej (24h) i po Przemyślu (34h) stawiamy się na starcie wraz z Kamilą i Filipem. Dobrze, że trasa była w miarę płaska, bo byśmy zmarli gdzieś po drodze w lesie… bardzo mokrym lesie. W sumie to lesie płynącym rzeką. Świetna impreza na dobitkę, na zakończenie intensywnej majówki.
Przeprawa – nasza pierwsza 50-tka zrobiona na nogach. Świetne zadania na punktach (zwłaszcza kółeczka nad rzeką), przechodzenie rzeki wpław i Lenon-Taktyk, który rozwala system (spieszył się na pociąg, zszedł z trasy sporo przed nami , ale przez nietypowe zapisy w regulaminie, zmiażdżył nas wynikiem :D :D :D)
Jaszczur – Białe Doliny – Jaszczur grasujący w Dolinkach Podkrakowskich! Cieszyliśmy się jak dzieci – był piękny dzień, deszczowa noc, koszmarnie trudna nawigacja, lidary, jaskinie, kolczaści przyjaciele, znaczne przewyższenia i wiele, wiele innych atrakcji, z których większość gryzła, drapała lub kłuła. Wróciliśmy naprawdę mocno sponiewierani.
Roztoczańska 13 – roganing na Roztoczu. „Na dzika do Kraśnika” – piękna trasa w koszmarnym upale. A na koniec prawdziwy pieczony dzik. Pierwszy raz byliśmy na tej imprezie, ale niewątpliwie nieraz tu wrócimy.
Urlop 1 – Beskid Sądecki, Pieniny, Beskid Niski. Dwa tygodnie górski eskapad. Nie udało mi się opisać ich wszystkich, ale właściwie nie było dnia nie na rowerze: od Wysokiej i Durbaszki, przez Wielki Rogacz, Jaworzynę Krynicką czy Halę Łabową, aż po Kozie Żebro czy Wielki Mincou.
Ten wyjazd to także śmierć w rodzinie… Beskid Sądecki, zielony szlak, Eliaszówka (1024 m)… tam właśnie żywota dokonał Santa...
„let them face fall, if they must die, making it easier to say goodbye”.
W mojej pamięci pozostanie wiecznie żywym wspomnieniem.
Rajd IV Żywiołów – ostatni rajd Santy. Rajd przejechany na pękniętej ramie, sklejonej power-tape’em... Niebiosa płakały nad jego losem, a my tonęliśmy w rozpaczy… i błocie. Jeden z najbardziej mokrych rajdów tego roku. Deszcz non-stop, ale przynajmniej woda wylewała się z ramy... przez pewne pęknięcie.
Jaszczur – Kresowe Bagna. Eksploracja zupełnie nieznanych nam terenów Poleskiego Parku Narodowego i walka z milionami komarów. Horror „Rój” to przedszkole w porównaniu z tym, co czekało na nas na kresowych bagnach.
Adventure Trophy – 218 km podczas jednej wyprawy i to w trudnym terenie. Kolejny raz przesunęliśmy nasze granice wytrzymałości. Kiedy Kamila i Filip zaatakowali swój – właściwie pierwszy, prawdziwy – rajd przygodowy, my zmierzyliśmy się magiczną granicą 200 km. Udar i hipotermia naraz, wycieńczenie i sponiewieranie… i ogromna dawka satysfakcji :)
IT Orient – rajd z akcentami informatycznymi (pytania i zagadki na punktach). Eksploracja kolejnych zakamarków województwa łódzkiego. Kolejna udana impreza.
Urlop 2 – czyli 1000 km w niecałe 2 tygodnie (na rowerze)
1000 km na rowerze w niecałe 2 tygodnie. Ogólnie lasy, lasy, lasy – moje ukochane lasy: Puszcza Notecka, Puszcza Drawieńska, Puszcza Lubuska, Puszcza Zielonka, a do tego tryptyk Parków Narodowych: Drawieński, „Ujścia Warty”, Wielkopolski.
Poznaliśmy bardzo wiele ciekawych miejsc i poznanych historii. Zrobię tutaj mała dygresję i opowiem Wam dwie z nich, gdyż nie znalazłem czasu aby zrobić to w sierpniu:
„O smoku, który przyjechał pociągiem”
Lato 1992 było niesamowicie upalne. 10 sierpnia, o 16:27 ognisty smok przyjechał pociągiem relacji Poznań - Krzyż.
Zablokowane hamulce pociągu, sypiące się iskry i rozpętuje się piekło.
Mimo zaangażowania wielu zastępów straży pożarnej i prób gaszenia z powietrza, nikt nie jest w stanie zatrzymać pożogi. Świadkowie mówią, że płonął horyzont:
I wtedy...parę minut po północy nagle zaczyna padać deszcz. Nie jest to zwykły deszcz, to nawet nie ulewa – to wodny armagedon, niemal biblijny potop. W ciągu 15 minut pożar wygasa. Gdyby nie pogorzelisko, to wszystko wydawałby się jedynie złym snem. Ludzie mówią, że to cud. Żywioł, któremu nie mogło podołać setki ludzi, ginie niemal w mgnieniu oka w pojedynku z innym żywiołem.
W pożarze spłonęło około 6 tys hektarów lasu (po pożodze nasadzono 80 milionów sadzonek drzew) – niewyobrażalna liczba, ale gdyby nie ta ulewa spłonęłaby cała puszcza. Przez wiele lat, nadleśnictwa z całego kraju będą odbudowywać zniszczone lasy, a ich mozolną pracę upamiętnią kamienie na skrzyżowaniach i przecinkach.
Szukamy rzeźby smoka... nie jest oznakowana na mapie. Szukamy i nie możemy znaleźć, ale spotykamy starszego Pan, który zbiera grzyby
- Czy nie wie Pan gdzie mieszka smok – rzeźba upamiętniająca pożar?
- Wiem, zaprowadzę Was. Tego smoka wystrugał mój dowódca.
- Pan był strażakiem? Może Pan opowiedzieć o tym pożarze?
- Wszyscy byliśmy...
... i tak poznaliśmy historię smoka, który przyjechał pociągiem.
„Pocztówka z miasta, którego już nie ma...”
Kostrzyn nad Odrą… po drugiej wojnie światowej życie przeniosło się na drugi brzeg Warty.
Kostrzyn z przed wojny nigdy nie został odbudowany. Miasto którego historia sięga XIII wieku już nie istnieje. Zostało zrównane z ziemią przez Armię Czerwoną, ponieważ leżało na drodze do Berlina. Zamykało ten strategiczny kierunek i zostało ogłoszone twierdzą. Kostrzyn podzielił los wielu miast, ale w przeciwieństwie do innych, nigdy nie został odbudowany. Powstało za to nowe miasto, na drugim brzegu Warty, ale w miejscu starego Kostrzyna stoi „ogromny pomnik” – Pomnik Miasta, którego już nie ma. Są tu fundamenty domów, zamku, kościoła i innych budowli, które nigdy nie zostały usunięte. Można zatem chodzić po ulicach (które nadal mają swoje nazwy – o czym informują tabliczki na skrzyżowaniach) oraz mijać kolejne „budowle”, od apteki po zamek królewski. Można wejść na rynek, na którym przetrwał jedynie pomnik. Można także kupić „pocztówkę z miasta, którego już nie ma”
Wiele jest takich opowieści - kiedyś opowiem Wam także o Pawle zwanym „Syzyfem z Puszczy Noteckiej”, czy też o „Kamieniu 3 Dyrektorów”, no ale dość dygresji, wracajmy do podsumowania:
KoRNO Rogaining – świetny rogaining (trudne i nieoczywiste warianty) i nareszcie odwiedzone Lasy nad Górną Liswartą. Niesamowita impreza i walka do ostatnich minut limitu spóźnień. Do tego pierwsze złowieszcze podszepty: „a może byście tak…”czyli ziarno zostało zasiane. Zasiano je gdzieś w naszych głowach, w październiku wykiełkuje, a na zbiory przyjdzie czas na wiosnę (2018)
Piachulec Orient – druga edycja Piachulca i znowu impreza, na terenach gdzie właściwie nikt nie organizuje rajdów, czyli REWELACJA. Kolejne lasy i szlaki do naszej kolekcji, a także kolejne odwiedzone cmentarze z okresu I wojny światowej.
Mordownik – nie przebił wprawdzie doskonałej edycji w Beskidzie Niskim, ale zbliżył się do niej naprawdę blisko. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jakaś edycja Mordownika zagrozi tej „Niskiej” , a tu proszę – Król niemal stracił koronę, a wszystko to przez Gubałówkę, słowacką, przeprzepiękną część trasy, ścieżkę dookoła Tatr i pewne mokradła. Pamiętacie: „trudno, bardzo trudno, masakra”? Według mnie ten punkt stał się już legendą! I to zasłużenie!
Szturm na Pilsko – pada cały dzień. Leje tak, że drogi stają się potokami… ale obietnica to obietnica
Rajd Waligóry – sentymentalna wyrypa po Goracach. Szlajamy się – wraz z Mateuszem - gdzieś pod Modyniem i Mogielicą, a potem po samym Gorcu (i to niebieskim szlakiem od Nowej Polany!!). Bez dwóch zdań jedna z najlepszych imprez w tym roku.
Jurajska Jatka – kolejna fantastyczna impreza na Jurze. Punkt „GLOW” czy też stary cmentarz żydowski to kolejni aspiranci do grupy najlepszych punktów kontrolnych ever. Nigdy wcześniej nie byliśmy na Jatce i odwiedzenie tej imprezy było doskonałą decyzją.
Jesienne Beskidzkie KoRNO –naprawdę, ciężko mi wybrać najlepszy rajd 2017 bo poziom imprez, zwłaszcza na jesień był nieziemski. To kolejny aspirant do tego tytułu. Fantastyczna przygoda, z dodatkowym smaczkiem - to tutaj kiełkują wspomniane wcześniej ziarna i zapada decyzja – SFA układa trasę Wiosennego KoRNO 2018 !!!
„So speaks the Lord of Terror and so it is written”
Jaszczur – Ścieżka Muflona – no i brak mi słów. Jeśli poprzednie imprezy górskie imprezy (Mordownik, Waligóra, KoRNO) były doskonałe, to jak nazwać tą? Malo postawił kropkę nad „i”, kropkę która nas przygniotła. Nieraz wracamy styrani i zmasakrowani z górskich wyryp, ale „Ścieżka Muflona” to jakiś nowy abstrakcyjny poziom… było niesamowicie i magicznie.
Zimowe KoRNO – bardzo miłe zakończenie roku rajdowego. Jakoś tak brakło nam imprez w listopadzie, więc na Zimowe KoRNO przyjechaliśmy naprawdę wygłodzeni. A było gdzie i z kim ucztować.
Szkoda tylko, że nie da się odwiedzić wszystkich imprez jakie byśmy chcieli. Część się pokrywa lub trzymają nas inne – np. szermiercze – wydarzenia, które także są niesamowicie ważnym aspektem naszego życia.
…i tak, brakło w tym roku choćby Silesii Race, Kaczawskiej Wyrypy czy też choćby jednego Tropiciela.
Czas szykować się na kolejny sezon :)
No ale po kolei – jedziemy z podsumowaniem. Szczegółowe relacje znajdziecie w dedykowanych wpisach, więc tutaj tylko kilka słów zbiorczo plus kilka historii, których do tej pory opisać nie zdołałem.
Rajd IV Żywiołów – początek roku zaczął się od wyścigu z czasem, czy uda mi się zakończyć rehabilitację kolana przed rajdem. Jak to u nas, wszystko zazębiło się na styk. Czy to było mądre? Pewnie nie, ale pojechaliśmy bardzo ostrożnie, więc „po raz kolejny udało się przeżyć”, a do tego udało się złamać klątwę czerwonego szlaku w Bydlinie!
ICEAR – jesteśmy jedynymi zawodnikami trasy rowerowej (większość harpaganów wybrało trasy przygodowe), ale nie przeszkodziło nam to zmierzyć się ze „ścianą” w Gliczarowie (osławiony podjazd Tour de Pologne), przecierać nieprzetarte szlaki, brodzić boso w Białce czy też ścigać śnieżne skutery. Ogólnie super impreza.
RAJD WILCZY – trzecia edycja Rajdu Wilczego, czyli zagubieni na mokradłach Kobióra. Zawsze musimy gdzieś wtopić, więc i tym razem wleźliśmy tam, skąd ciężko było wyjść. Rajd bardzo nam się podobał, ale brakło nam trochę tego hardcore’u, który przywalili rok wcześniej, na drugiej edycji. Brakło Czantorii nad ranem, ale kto wie – może jakieś skargi były, może my też byliśmy bogatsi o kolejny rok doświadczeń i było nam łatwiej. Jakkolwiek by nie było, impreza była świetna z super zadaniami na punktach (linowe i strzeleckie WYPASS OSOM!!!), ale to druga edycja tej imprezy naprawdę mnie zmiażdżyła.
Wiosenne KORNO – rozgrywane w oponach absurdu, sponsorowane przez serwis OPONEO i powodujące ostre zapalenie opon mózgowych… czyli „nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno, to nie tak nam miało być”. Baza obok Bukowna, nasze ukochane tereny, a my zamiast jazdy na rowerze, wybraliśmy POMPKI… i pompujemy. Sześć jest liczbą do której będziesz liczył, nie 5, nie 7, a sześć – parafrazując Monty Pythona, który był chyba sponsorem tej imprezy.
Rajd Katowice – testy nowej opony (wyborny gryzoń korzeni i kamieni) i nowej ramy dla Basi. Do tego latamy z rowerami po hołdach, bo Marcin zapodał genialną trasę, a wiecie jak jest: duże stromizny, duża zabawa. Plus – jak zawsze – wyborne zadania logiczne i sprawnościowe.
Nadwiślański maraton na orientację – gdy pada deszcz, Aramisy się nudzą? Nie, nie -jadą na Nadwiślański !!! Piękna, acz dość mokra impreza, która przetyrała nas przez jakieś wąwozy (no dobra, sami się przetyraliśmy wybierając taki wariant), bagna i wiatrołomy. Fajnie było przejechać „Orienteering w Cieszynie” w drugą stronę :)
Bike Orient – Światowa premiera nowego roweru Basi i gradem po oczach na koniec. Pierwszy rajd, na zaliczyliśmy spóźnienie Schrödingera, czyli przyjechaliśmy na metę spóźnieni i nie byliśmy spóźnieni. Tak to jest, jak się nie słucha uważnie na odprawie :)
Rudawska Wyrypa – klasyk nad klasyki. Dowaliło śniegiem w sposób niesamowity. Tunel pod „Drogą Głodu” czy też Przełęcz Kowarska utonęły w białym puchu. A my wraz z nimi. Plus jeden z najfajniejszych punktów kontrolnych ever – na pewno w naszym top 10, jeśli chodzi o rankingi. W sumie kiedyś muszę zrobić taki wpis np. 10 najbardziej hardcore’owych punktów, 10 najładniejszych itp.
Team 360 – zachwyceni pierwszą edycją, która była znamiennym przesunięciem naszych granic wytrzymałości (nasz pierwszy ponad 30-godzinny rajd), dzień po Rudawskiej pojechaliśmy do Przemyśla. Potężna trasa, legendarny BnO w Heluszu (potwierdzamy – najtrudniejszy terenowo BnO ever jak do tej pory cisnęliśmy: mega gęste krzory non-stop), kajaki nocą, towarzystwo Osy Opole i wiszenie nas Sanem. Niesamowita impreza.
OrientAkcja – ledwie żywi po Rudawskiej (24h) i po Przemyślu (34h) stawiamy się na starcie wraz z Kamilą i Filipem. Dobrze, że trasa była w miarę płaska, bo byśmy zmarli gdzieś po drodze w lesie… bardzo mokrym lesie. W sumie to lesie płynącym rzeką. Świetna impreza na dobitkę, na zakończenie intensywnej majówki.
Przeprawa – nasza pierwsza 50-tka zrobiona na nogach. Świetne zadania na punktach (zwłaszcza kółeczka nad rzeką), przechodzenie rzeki wpław i Lenon-Taktyk, który rozwala system (spieszył się na pociąg, zszedł z trasy sporo przed nami , ale przez nietypowe zapisy w regulaminie, zmiażdżył nas wynikiem :D :D :D)
Jaszczur – Białe Doliny – Jaszczur grasujący w Dolinkach Podkrakowskich! Cieszyliśmy się jak dzieci – był piękny dzień, deszczowa noc, koszmarnie trudna nawigacja, lidary, jaskinie, kolczaści przyjaciele, znaczne przewyższenia i wiele, wiele innych atrakcji, z których większość gryzła, drapała lub kłuła. Wróciliśmy naprawdę mocno sponiewierani.
Roztoczańska 13 – roganing na Roztoczu. „Na dzika do Kraśnika” – piękna trasa w koszmarnym upale. A na koniec prawdziwy pieczony dzik. Pierwszy raz byliśmy na tej imprezie, ale niewątpliwie nieraz tu wrócimy.
Urlop 1 – Beskid Sądecki, Pieniny, Beskid Niski. Dwa tygodnie górski eskapad. Nie udało mi się opisać ich wszystkich, ale właściwie nie było dnia nie na rowerze: od Wysokiej i Durbaszki, przez Wielki Rogacz, Jaworzynę Krynicką czy Halę Łabową, aż po Kozie Żebro czy Wielki Mincou.
Ten wyjazd to także śmierć w rodzinie… Beskid Sądecki, zielony szlak, Eliaszówka (1024 m)… tam właśnie żywota dokonał Santa...
„let them face fall, if they must die, making it easier to say goodbye”.
W mojej pamięci pozostanie wiecznie żywym wspomnieniem.
Rajd IV Żywiołów – ostatni rajd Santy. Rajd przejechany na pękniętej ramie, sklejonej power-tape’em... Niebiosa płakały nad jego losem, a my tonęliśmy w rozpaczy… i błocie. Jeden z najbardziej mokrych rajdów tego roku. Deszcz non-stop, ale przynajmniej woda wylewała się z ramy... przez pewne pęknięcie.
Jaszczur – Kresowe Bagna. Eksploracja zupełnie nieznanych nam terenów Poleskiego Parku Narodowego i walka z milionami komarów. Horror „Rój” to przedszkole w porównaniu z tym, co czekało na nas na kresowych bagnach.
Adventure Trophy – 218 km podczas jednej wyprawy i to w trudnym terenie. Kolejny raz przesunęliśmy nasze granice wytrzymałości. Kiedy Kamila i Filip zaatakowali swój – właściwie pierwszy, prawdziwy – rajd przygodowy, my zmierzyliśmy się magiczną granicą 200 km. Udar i hipotermia naraz, wycieńczenie i sponiewieranie… i ogromna dawka satysfakcji :)
IT Orient – rajd z akcentami informatycznymi (pytania i zagadki na punktach). Eksploracja kolejnych zakamarków województwa łódzkiego. Kolejna udana impreza.
Urlop 2 – czyli 1000 km w niecałe 2 tygodnie (na rowerze)
1000 km na rowerze w niecałe 2 tygodnie. Ogólnie lasy, lasy, lasy – moje ukochane lasy: Puszcza Notecka, Puszcza Drawieńska, Puszcza Lubuska, Puszcza Zielonka, a do tego tryptyk Parków Narodowych: Drawieński, „Ujścia Warty”, Wielkopolski.
Poznaliśmy bardzo wiele ciekawych miejsc i poznanych historii. Zrobię tutaj mała dygresję i opowiem Wam dwie z nich, gdyż nie znalazłem czasu aby zrobić to w sierpniu:
„O smoku, który przyjechał pociągiem”
Lato 1992 było niesamowicie upalne. 10 sierpnia, o 16:27 ognisty smok przyjechał pociągiem relacji Poznań - Krzyż.
Zablokowane hamulce pociągu, sypiące się iskry i rozpętuje się piekło.
Mimo zaangażowania wielu zastępów straży pożarnej i prób gaszenia z powietrza, nikt nie jest w stanie zatrzymać pożogi. Świadkowie mówią, że płonął horyzont:
I wtedy...parę minut po północy nagle zaczyna padać deszcz. Nie jest to zwykły deszcz, to nawet nie ulewa – to wodny armagedon, niemal biblijny potop. W ciągu 15 minut pożar wygasa. Gdyby nie pogorzelisko, to wszystko wydawałby się jedynie złym snem. Ludzie mówią, że to cud. Żywioł, któremu nie mogło podołać setki ludzi, ginie niemal w mgnieniu oka w pojedynku z innym żywiołem.
W pożarze spłonęło około 6 tys hektarów lasu (po pożodze nasadzono 80 milionów sadzonek drzew) – niewyobrażalna liczba, ale gdyby nie ta ulewa spłonęłaby cała puszcza. Przez wiele lat, nadleśnictwa z całego kraju będą odbudowywać zniszczone lasy, a ich mozolną pracę upamiętnią kamienie na skrzyżowaniach i przecinkach.
Szukamy rzeźby smoka... nie jest oznakowana na mapie. Szukamy i nie możemy znaleźć, ale spotykamy starszego Pan, który zbiera grzyby
- Czy nie wie Pan gdzie mieszka smok – rzeźba upamiętniająca pożar?
- Wiem, zaprowadzę Was. Tego smoka wystrugał mój dowódca.
- Pan był strażakiem? Może Pan opowiedzieć o tym pożarze?
- Wszyscy byliśmy...
... i tak poznaliśmy historię smoka, który przyjechał pociągiem.
„Pocztówka z miasta, którego już nie ma...”
Kostrzyn nad Odrą… po drugiej wojnie światowej życie przeniosło się na drugi brzeg Warty.
Kostrzyn z przed wojny nigdy nie został odbudowany. Miasto którego historia sięga XIII wieku już nie istnieje. Zostało zrównane z ziemią przez Armię Czerwoną, ponieważ leżało na drodze do Berlina. Zamykało ten strategiczny kierunek i zostało ogłoszone twierdzą. Kostrzyn podzielił los wielu miast, ale w przeciwieństwie do innych, nigdy nie został odbudowany. Powstało za to nowe miasto, na drugim brzegu Warty, ale w miejscu starego Kostrzyna stoi „ogromny pomnik” – Pomnik Miasta, którego już nie ma. Są tu fundamenty domów, zamku, kościoła i innych budowli, które nigdy nie zostały usunięte. Można zatem chodzić po ulicach (które nadal mają swoje nazwy – o czym informują tabliczki na skrzyżowaniach) oraz mijać kolejne „budowle”, od apteki po zamek królewski. Można wejść na rynek, na którym przetrwał jedynie pomnik. Można także kupić „pocztówkę z miasta, którego już nie ma”
Wiele jest takich opowieści - kiedyś opowiem Wam także o Pawle zwanym „Syzyfem z Puszczy Noteckiej”, czy też o „Kamieniu 3 Dyrektorów”, no ale dość dygresji, wracajmy do podsumowania:
KoRNO Rogaining – świetny rogaining (trudne i nieoczywiste warianty) i nareszcie odwiedzone Lasy nad Górną Liswartą. Niesamowita impreza i walka do ostatnich minut limitu spóźnień. Do tego pierwsze złowieszcze podszepty: „a może byście tak…”czyli ziarno zostało zasiane. Zasiano je gdzieś w naszych głowach, w październiku wykiełkuje, a na zbiory przyjdzie czas na wiosnę (2018)
Piachulec Orient – druga edycja Piachulca i znowu impreza, na terenach gdzie właściwie nikt nie organizuje rajdów, czyli REWELACJA. Kolejne lasy i szlaki do naszej kolekcji, a także kolejne odwiedzone cmentarze z okresu I wojny światowej.
Mordownik – nie przebił wprawdzie doskonałej edycji w Beskidzie Niskim, ale zbliżył się do niej naprawdę blisko. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jakaś edycja Mordownika zagrozi tej „Niskiej” , a tu proszę – Król niemal stracił koronę, a wszystko to przez Gubałówkę, słowacką, przeprzepiękną część trasy, ścieżkę dookoła Tatr i pewne mokradła. Pamiętacie: „trudno, bardzo trudno, masakra”? Według mnie ten punkt stał się już legendą! I to zasłużenie!
Szturm na Pilsko – pada cały dzień. Leje tak, że drogi stają się potokami… ale obietnica to obietnica
Rajd Waligóry – sentymentalna wyrypa po Goracach. Szlajamy się – wraz z Mateuszem - gdzieś pod Modyniem i Mogielicą, a potem po samym Gorcu (i to niebieskim szlakiem od Nowej Polany!!). Bez dwóch zdań jedna z najlepszych imprez w tym roku.
Jurajska Jatka – kolejna fantastyczna impreza na Jurze. Punkt „GLOW” czy też stary cmentarz żydowski to kolejni aspiranci do grupy najlepszych punktów kontrolnych ever. Nigdy wcześniej nie byliśmy na Jatce i odwiedzenie tej imprezy było doskonałą decyzją.
Jesienne Beskidzkie KoRNO –naprawdę, ciężko mi wybrać najlepszy rajd 2017 bo poziom imprez, zwłaszcza na jesień był nieziemski. To kolejny aspirant do tego tytułu. Fantastyczna przygoda, z dodatkowym smaczkiem - to tutaj kiełkują wspomniane wcześniej ziarna i zapada decyzja – SFA układa trasę Wiosennego KoRNO 2018 !!!
„So speaks the Lord of Terror and so it is written”
Jaszczur – Ścieżka Muflona – no i brak mi słów. Jeśli poprzednie imprezy górskie imprezy (Mordownik, Waligóra, KoRNO) były doskonałe, to jak nazwać tą? Malo postawił kropkę nad „i”, kropkę która nas przygniotła. Nieraz wracamy styrani i zmasakrowani z górskich wyryp, ale „Ścieżka Muflona” to jakiś nowy abstrakcyjny poziom… było niesamowicie i magicznie.
Zimowe KoRNO – bardzo miłe zakończenie roku rajdowego. Jakoś tak brakło nam imprez w listopadzie, więc na Zimowe KoRNO przyjechaliśmy naprawdę wygłodzeni. A było gdzie i z kim ucztować.
Szkoda tylko, że nie da się odwiedzić wszystkich imprez jakie byśmy chcieli. Część się pokrywa lub trzymają nas inne – np. szermiercze – wydarzenia, które także są niesamowicie ważnym aspektem naszego życia.
…i tak, brakło w tym roku choćby Silesii Race, Kaczawskiej Wyrypy czy też choćby jednego Tropiciela.
Czas szykować się na kolejny sezon :)
Kategoria Rajd, SFA, Wycieczka