aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2019

Dystans całkowity:90.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:90.00 km
Więcej statystyk

Rajd IV Żywiołów - zima 2019

  • DST 90.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 stycznia 2019 | dodano: 20.01.2019

Pierwszy rajd w tym roku i jednocześnie pierwszy od naprawdę dawna. Ostatni, na którym byliśmy to było combo: Jaszczur- Kamienne Ściany (za dnia) oraz Tropiciel 26 (nocą) w październiku 2018. Zdążyliśmy już zatem trochę zardzewieć i będzie to odczuwalne niemal w każdej minucie tego rajdu. Kondycja stała się dawnym wspomnieniem, psychiczna wytrzymałość rozeszła się po kościach... no zardzewieliśmy po takiej długiej przerwie. Owszem listopad i grudzień spędziliśmy zarówno na zawodach szermierczych jak i eksploracji terenów pod nasz rajd: KOMPANIA KORNA (marzec 22-24 --> na razie stoi strona FB wydarzenia, zapisy uruchomimy niedługo), ale to jednak nie to samo, co rajdy. Tym bardziej cieszymy się na wyjazd do Wolbromia na Rajd IV Żywiołów. Trzeba by wrócić do gry, ruszyć się trochę, użyć szczotki drucianej i trochę tej rdzy odskrobać. Będzie to pewnie traumatyczne przeżycie po taki okresie lenistwa, ale jedziemy...


Zimą na rowerze? W śniegu i lodzie... no, na trzeźwo się nie da :)
Zapowiadają, że temperatura ma spaść do około -10 stopni. Oczywiście, w dzień, w słońcu będzie cieplej, ale rajd rusza o 8:30, a nasza trasa ma limit 12 godzin, więc skończymy zatem parę godzin po zmroku. Gdy jedziemy do Wolbromia w sobotę rano to termometr na rozległych przed-Wolbromskich polach pokazuje -13. Bosko :) 
Gdy docieramy do bazy, mamy trochę czasu do odprawy więc jest czas pogadać z wieloma dawno niewidzianymi wariatami, którzy przybyli tutaj sponiewierać się i ściorać na przeróżnych trasach rajdowych (od pieszych po trasy przygodowe).
W bazie czeka nas również bardzo miła niespodzianka. Pamiętacie jak rok temu pisałem Wam, że na poprzedniej edycji zimowych Żywiołów znaleźliśmy na trasie kompas, który oddaliśmy w bazie? Okazało się, że finalnie trafił z powrotem do Właściciela, a tenże w podziękowaniu przywiózł nam mały upominek: czekoladki i wino. Bardzo nas to zaskoczyło, bo to było rok temu - przez moment to nawet nie mogliśmy skojarzyć o jaką sprawę chodzi. Niemniej, dziękujemy bardzo - to była naprawdę bardzo miła niespodzianka, na początek sezonu 2019 :)
Zrobiło się ciekawie: Organizatorzy apelują o "Bezpieczeństwo, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo" na trasie, a my ruszmy na rower z winem w ręce. Zima, śnieg... no, na trzeźwo nie damy rady. Niektórzy, widząc oblodzone ulice w okolicy bazy, nazywają nas kamikadze (Z pamiętnika pilota kamikadze: dzień pierwszy - lot próbny...).
Chowamy zatem wino w bazie, a Organizatorzy lecą dalej z odprawą: "Widzę same znajome twarze, wiecie zatem chyba czego dziś szukać". No proste, że wiemy: SZCZĘŚCIA - będzie nam potrzebne aby przetrwać. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i mapy zostają rozdane. Pozwalam sobie tutaj wkleić dwa nie nasze. Pierwsze to zdjęcie z ręki (dlatego trochę rozmazane), na szybko z odprawy, zrobione przez Organizatorów. Drugie to zdjęcie z planowania wariantów, które strzelił na Sergiusz. Dziękujemy :)



"Tam gdzie mieszkasz już biało od śniegu,
szklą się lodem jeziora i błota..." (*)

a my z tym śniegiem walczymy
jak uwięziona w okopach piechota...

Parafraz wiedźmińskiej ballady dobrze oddaje na co trafiamy za Wolbromiem - prawdziwa Kraina Lodu. Co ciekawe będą dzisiaj nieliczne miejsca, gdzie śniegu nie będzie wcale, ale w większości lokacji białego puchu będzie naprawdę sporo. Ruszamy na północ, bo tereny na południe od Wolbromia znamy lepiej (są bliżej Krakowa), a poza tym na północy znajdują się etapy BnO tras przygodowych. BnO z założenia są nierowerowe i będzie tam trzeba pchać i nosić rowery, ale jest to też zatrzęsienie punktów kontrolnych na małej przestrzeni. Nasza trasa to 12 godzinny rogainning, czyli - dla przypomnienia - punkty mają wagi przeliczeniowe, a całości nie zrobi nikt. Chodzi o to aby mieć na koniec rajdu jak najwyższy wynik przeliczeniowy. Na naszej trasie, co jest świetnym pomysłem, dostępne mamy wszystkie punkty z innych tras i tylko od nas zależy, które lampiony postanowimy zdobywać. Wiemy dobrze, co nas czeka na BnO, zwłaszcza że to las z ruinami zamku Udórz, a tam są wąwozy i pionowe ściany, ale jednak uznajemy że warto będzie łapać nagromadzenia lampionów.
Na razie jednak zbieramy punkty na północy wschód od zamku. Ewidentnie zardzewieliśmy bo podjazdy to jest dramat - ciężko nam idzie kręcenie. Do tego boczne drogi są bardzo oblodzone i jazda po nich to ekwilibrystyka. Można kręcić nowy program TV "Szermierze tańczą na lodzie" - emisja jak tylko uda nam się przekonać TV aby zrobili show "Gwiazdy walczą na Szpady". Nareszcie byłoby co oglądać. Pojedynki mógłbym oglądać 23 godzinę na dobę. Nie 24, bo godzinę trzeba by poświęcić na pojedynki toczone własnoręcznie. 
A skoro już się zrobił offtop, a kogoś by zainteresowała ta kwestia to polecam 2 krótkie filmik (raczej małej ilości osób znane, bo to nie jest mainstream):
1) Jeden z najbardziej realistycznych pojedynków w historii kina. Rzadkość, bo zwykle filmowcy idą w show a nie realizm. TUTAJ
2) Jeden z moich ulubionych, też kładący spory nacisk na realizm (praca nóg, działania na żelazie). TUTAJ
Wracając do relacji: przed Wami kilka zdjęć z północo-wschodnich rubieży trasy:







UDÓRZ-enie trudami nawigacji

Około 12:00 kończymy północno-wschodnią część mapy i dojeżdżamy na pierwsze BnO, czyli zamek UDÓRZ. Tu na wejściu do lasu można zostawić rowery pod opieką Organizatorów i walić BnO z buta. Niemniej, my nie skorzystamy z tej opcji. Lecimy BnO z rowerami... i tak nie uwierzycie gdy napiszę, że to NIE dlatego że lubimy je nosić, ale chcemy z obszaru BnO wyjechać po jego drugiej stronie. Musielibyśmy zatem po zaliczeniu punktów tutaj, po rowery specjalnie wracać. To jedyny powód... naprawdę... to nie tak, że sobie to po prostu racjonalizuję!
Ruszamy i niemal od razy pchamy rowery po zaśnieżonych drogach, a chwilę później także po wąwozach. Na jednym punkcie spotykamy Arka i Łukasza, który walczą na przygodówce. Może to tylko wrażenie, ale po nietypowym wymieszaniu się składów zespołów na tym rajdzie, mam wrażenie że wszyscy ostro przygotowują się na ADVENTURE TROPHY Kraków w lipcu. Rok temu impreza to gościła wielu zagranicznych gości, a dziś nawet na 6 miesięcy przed zawodami lista startowa już wygląda imponująco. Chwilkę później żegnamy się z napieraczami i dalej jedzie... pchamy swoje. Przed nami zamek Udórz - żółty szlak wspina się tam naprawdę stromą ścianą. Czeka nas pierwsze w tym roku noszenie roweru. Brakowało nam tego :)
Chwilę później lampion na zamku pada naszym łupem:




Z zamku ruszamy po jeszcze jeden lampion w okolicy, a potem runiemy w dół na przełaj, na dziko do drogi.
Dobrze, że rzeka, którą musimy przekroczyć jest mała i jest trochę miejsc, gdzie dość łatwo da się przez nią przeprawić.
Pamiętam jeden zimowe Żywioły, gdzie waliliśmy z butami w rękach przez rzekę, w wodzie za kolana.To już było parę lat temu i nie była to nasza jedyna przygoda z wodą w zimie, ale zawsze wolimy przekraczać wszelakie cieki wodne suchą nogą.
Tym razem się udało:


ICE of the Beholder :D :D :D
...czyli opowieść o obserwatorach płochliwych i obserwatorach narwanych. Ciśniemy przez ośnieżone lasy w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Niektóre drogi to jeden lód, staram się zatem jechać po śniegu i unikać zarówno hamowania jak i nagłych skrętów kierownicy. Nadal mam w pamięci glebę na Silesia Race rok temu na "ulicy lodowej". Wyrżnięcie betami o ziemię jest nawet spoko, o ile odbędzie się bez większych konsekwencji. Na Silesii skończyło się szczęśliwie, ale było dość blisko poważniejszych obrażeń, więc do lodu podchodzę z szacunkiem. Basia ciśnie jakby piekła nie było. Trochę się boję, że to może się dla Niej skończyć boleśnie... zwłaszcza, że nawet na zjazdach Szkodnik wyznaje zasadę "hamujesz - przegrywasz" i czeka na mnie na dole. Zjazdy po śniegu są super, ale tu naprawdę prawie wszędzie jest lód. Takie igranie ze współczynnikiem tarcia musi mieć jednak swojej konsekwencje. Dojeżdżamy przed jeden "zjazd". Patrzę, a droga po prostu lśni w słońcu...  Mówię, że tutaj to zalecałbym jednak sprowadzić, Basia na to, że da się bokiem przejechać, bo tam śnieg. Rusza z impetem i chwilę później zmienia orientację z pionowej na poziomą... huk uderzania o glebę musiał być słyszalny 3 miejscowości dalej.  Rower sunie kilka dobrych metrów na lodzie. Szkodnik wstaje lekko jęcząc i mówi: "masakra, tu jest jeden lód".
Na końcu języka mam cięty komentarz "wybitna obserwacja, mój drogi Watsonie", ale postanawiam nie ginąć dzisiaj w tym lesie ze szkodniczych rąk. Stwierdzenie "a nie mówiłem" też może nie być do końca bezpiecznie dla mnie, więc po prostu pytam czy wszystko OK. Szczęśliwie skończyło się tylko na siniakach.
Sprowadzamy grzecznie ten zjazd, zaliczając niemal ze dwie kolejne gleby ślizgając się na butach. Niemniej opisywana gleba nie powstrzyma Szkodnika przed napieraniem i nie będzie to jedyna jego kraksa na lodzie dzisiaj. Szkodnik będzie czasem lodołamaczem i będzie rozbijać lód na drodze... to boczkiem, to tyłkiem, to plerami.  Chyba za stary jestem na takie zabawy... zostaję przy moim płochliwym trybie i na lodzie jadę bardzo asekuracyjnie.







"Więcej światła" (*) czyli "KODEKS TO PRAWO" (*)
Zapada zmrok, a my w śniegu na jakieś niekończącej się polanie. Gdy polana jest w miarę płaska jechać się da, jednak gdy jest chociaż lekko pod górę pchamy bo rowery zapadają się w śniegu... natomiast jak jest w dół!! To szarpie i rzuca, ale jedzie się świetnie... tylko szarpie i rzuca :D
Gdy słońce chowa się za widnokręgiem, temperatura spada i pod kołami chrupie aż miło. Gaśnie też ostatnie światło dnia, trzeba założyć oświetlenie. Montujemy lampki, a tu niemiła niespodzianka: nasze obie tylne, czerwone lampki ledwo żyją (w ciągu 15 minut umrą całkiem). Grrr... tak się kończy niedocenienie warunków. Ostatnio wymienialiśmy baterię na ostatnim nocnym rajdzie czyli na Tropicielu w październiku, do tego cały dzień jeździły dzisiaj w plecaku na mrozie - w sumie czego innego mogliśmy oczekiwać?. A zastanawiałem się w domu: wymienić baterie czy nie. Stwierdziłem, że po zmroku to będziemy jeździć około 3 godzin tylko, a nie całą noc, więc nie ma takiej potrzeby. Basia też tą kwestię zbagatelizowała, no i wylądowaliśmy w środku ciemności (nie nocy, no bo jest dopiero 18:00) bez tylnego oświetlenia. Fantastycznie. Zwykle w naszych plecakach mamy zapasowe baterie i to kilka, ale to pierwszy rajd w tym roku i po prostu ich nie spakowaliśmy (no bo przecież po zmroku będziemy jeździć tylko 3 godziny, a nie całą noc...). 
Szok, nie? Ekipa od wielkich plecków, która ma zawsze ze sobą wszystko (także to co niepotrzebne i to w dużej ilości), a tu tak wtopa. No istne PKP - pięknie, k****a, pięknie.
Część z Was powie: co za problem, przecież baterie możecie kupić na każdej stacji benzynowej. Zgadza się!! To doskonały pomysł!! Jest tylko jeden mały szkopuł: TU NIE MA STACJI BENZYNOWEJ. Jesteśmy po środku niczego, a w lokalnych, małych miejscowościach psy to ostatnio widziały kości, jak miały złamanie otwarte.
No cóż kryzysowe sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań. Nasze duże plecaki kryją wiele tajemnic i mimo, że nie jesteśmy dzisiaj idealnie przygotowani, to jakoś zaradzimy zaistniałej sytuacji. W najgorszym wypadku odpalimy flary sygnałowe, ale może nie będzie trzeba. W końcu mamy po 3 przednie lampki (jedna na kask, dwie na kierownicę) i to takie wysoko-lumenowe szperacze do "wypalania" lasów. Jedna z lampek ląduje na tylnej sztycy. Tak, wiem to wbrew KODEKSOWI jeździć z białym oświetleniem z tyłu, ale cóż zrobić. Poza tym, kodeks to nie wytyczne ale raczej zbiór luźnych wskazówek, wiecie "czerwone oznacza zachowaj szczególną ostrożność" Żart oczywiście !!!
Wolimy jednak aby - jak już wyjedziemy na jakieś drogi - kierowcy nas zobaczyli i psioczyli: "co za debile jeżdżą z białym oświetleniem z tyłu". Tylko zauważcie słowo klucz w tym zdaniu: ZOBACZYLI. No właśnie: lepiej dostać "mocnym słowem" niż zderzakiem między łopatki.      
Ruszamy dalej przez śnieg. Niczym Lucyfer czyli z łaciny niosący światło, szkoda że tylko białe :D :D :D   


 A tu jakby ktoś nie wierzył ile czasami było tam śniegu:



" - Po cholerę nam lina? - Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać." (*)
Przedzieranie się przez ośnieżone pola zajmuje nam sporo czasu. Podejścia z rowerami w śniegu, może nie jakoś wybitnie głębokim, ale zapadającym się niemal przy każdym kroku, kosztuje nas dużo energii. Są jednak miejsca, gdzie śniegu jest mniej więcej po kolana, więc jest naprawdę ciężko. Brniemy z trudem. Jest fajnie, ale nasz wynik jest słabiutki dzisiaj... a do tego od 1,5 godziny nie zdobyliśmy punktu. I to nie tak, że się gdzieś zgubiliśmy. Tyle zajmuje nam przedarcie się do jakieś sensownej, niestety bardzo oblodzonej drogi. Zrobiło się przenikliwie zimno, jest -9 stopni, ale na to akurat jesteśmy przygotowani - dobrze zaplanowaliśmy naszą garderobę dzisiaj. Co więcej, w plecaku mamy jeszcze po 2 dodatkowe warstwy, gdyby zrobiło się jeszcze gorzej.
Finalnie docieramy do małego zagajnika, który składa się z samych kolczastych drzew. Przedrzeć się przez niego to jakaś masakra. Wszystko kłuje, wbija się, szarpie za ubranie i zatrzymuje nas gałęziami... tracimy kolejne 20-25 minut na walce z ciernistym lasem, ale finalnie zdobywamy kolejny punkt. Po ponad 2,5 godzinach od poprzedniego... masakra.
Niestety to także nie jest koniec naszych problemów ze światłem. Lampki działają ale uchwyt w Basinej właśnie pękł na mrozie. Próbujmy przymocować ją na szybko-złączkach do tylnej sztycy, ale nie ma takiej opcji. Szybko-złączki także pękają, niektóre nawet łamią się w rękach. Grrr.... -9 to przecież nie jest jakiś armagedon, ale ten sprzęt się poddaje.
Koniec! Nie negocjujemy z terrorystami. Dawać linę z plecaka. Tak, wozimy linę w plecaku, właśnie na takie sytuacje. Może nie tak grubą, jak targali chłopaki z Bostonu (to Oni nauczyli mnie, że lina przyda się zawsze - pamiętacie tą kultową scenę?), ale jednak linę :)
Lampa zostaje ponownie zamontowana i już wytrzyma do końca rajdu. Niemniej zabawa z montażem kosztowała nas kolejne cenne minuty (kilka nieudanych prób z szybko-złączkami zjadło trochę czas).
Tutaj zdjęcie mocowania, wykonane już w bazie.


Finisz jak ZAWSZE, finisz jak NIGDY
Nie ma w tym zdaniu sprzeczności. Jeśli nas choć trochę znacie, to wiecie że nieraz wpadamy na metę na minuty a czasem na sekundy przed limitem. Nigdy nie jest to planowane, zawsze wychodzi spontanicznie. Nie inaczej było i tym razem, a więc finisz jak zawsze. Zbliżał się limit czasowy czyli 20:30, a my zawalczyliśmy o jeszcze jeden punkt, który wpadł dość łatwo. Normalnie byłoby teraz upalanie do bazy takie jak w piecu hutniczym - przelotowa to był nie spadała poniżej 30 km/h. A na mecie oddalibyśmy karty i przewrócilibyśmy się nie mogąc złapać oddechu... czyli klasyk i standard.
Niemniej, dziś finiszujemy jak nigdy bo drogi, którymi walimy do bazy to lód. Jedziemy lub pchamy zatem na tyle szybko, na ile pozwala współczynnik tarcia. Finisz z prędkością 6-8 km/h. Czas ucieka, zegar tylko bezlitośnie, a my tempem spacerowym kierujemy się do bazy. Nie da się inaczej, każda próba przyspieszenia grozi śmiercią...
Dopiero kiedy wypadniemy na odśnieżony asfalt już we Wolbromiu, to odpalimy nasz typowy tryb finiszu. Na metę wpadniemy 20:32 czyli dwie minuty po limicie, ale jest dobrze! Każda minuta spóźnienia to 10 pkt kary, ale ostatni zdobyty punkt miał wartość 40 pkt przeliczeniowych, więc i tak opłacało się go zrobić. Jesteśmy 20 pkt do przodu. To była dobra decyzja, choć jak była godzina 20:28 a my cisnęliśmy po lodowisku, to byłem pewny że spóźnimy się dużo bardziej na metę.  
Czyli widzicie, finisz jak zawsze, ale w formie jak nigdy, bo pomału :)

Kilka słów podsumowania:
Trochę rdzy udało się zdrapać. Wynik jest jednak dramatyczny bo zaplanowaliśmy zrobić około 40 punktów, a zrobiliśmy 22 (mówię o liczbie całkowitej lampionów, nie o pkt przeliczeniowych). Wszystkich punktów na tym roganingu było 60-kilka, więc sami widzicie... do tego nogi bolą masakrycznie, tyłek boli, ogólnie mocne styranie. Tak to jest, jak się dłużej nie jeździ... Sponiewieraliśmy się naprawdę mocno. Wracamy do domu zmęczeni, jakbyśmy nie wiem ile godzin napierali. Wiem, że warunki były ciężkie, ale jednak zardzewiały mechanizmy wymagają renowacji. Dobrze, że się choć trochę się rozruszały.
Tym bardziej jesteśmy zdziwieni, że wygraliśmy trasę rowerową. Oczywiście jak zwykle prawie nikogo nie było na rowerowej (zima?, temperatura -10?, lód?), mimo że zapisanych było trochę zespołów. Kilka jednak nie przyjechało. Niemniej nie było też tak, że byliśmy sami, więc coś tam wygraliśmy. Sukces cieszy zawsze, nawet ten niezrozumiały :)
Bilans dnia dzisiejszego:
Obserwator narwany: 4 gleby i jeden cudowny zeskok w ostatniej chwili przez glebą.
Obserwator płochliwy: czyste konto.
Jako nagrody dostaliśmy małe czerwone lampki rowerowe. Ha, ha... KARMA!!!
Niemniej super bo są niewielkie - będą idealne jako zapasowe do plecaka, na takie akcje jak dzisiaj.


CYTATY:
1) Ballada Jaskra z "Wiedźmina"
2) Ostatnie słowa Goethego przed śmiercią.
3) Film "Piraci z Karaibów" ---> ta scena.
4) Film "Święci z Bostonu"


Kategoria Rajd, SFA