aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2022

Dystans całkowity:182.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:45.50 km
Więcej statystyk

Wiśniówka z Tetrapodem w Szmaragdowej Dolinie

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 października 2022 | dodano: 30.10.2022

Wiśniówka to Kopalnia nazywana czasem Szmaragdową Doliną, a Tetrapod to... TETRAPOD, co myślałeś że jakiś TRÓJNÓG? :D
Innymi słowy wracamy w Góry Świętokrzyskie, aby zgarnąć kolejny szczycik do naszej kolekcji. Wyprawa jest tak zaprojektowana aby zobaczyć także atrakcje w okolicy Głównego Szlaku Świętokrzyskiego - wiecie, takie wypełnienie nieciągłości. Wschód od tych terenów mamy zrobiony (Bike Orient w Strawczynie - wpisu na blogu brak...), zachód także ("Odbić TELEGRAF z rąk Grupy OTROCZA" :D), północ też chapnięta ("Iście PIEKIELNY SZLAK"), a południe... no właśnie! Na południu jest Pasmo Masłowskie i tutaj nie byliśmy jeszcze, a Korona Gór Świętokrzyskich się sama nie zrobi :)
Sosnowica do niej należy, a nas tam nie było jeszcze. Inna sprawa, że obok jest góra która się nazywa Sosnowiec. Zostawiam to bez komentarza :D
Główny (czerwony) Szlak Świętokrzyski...

...tonie w błocie.

Szkodnik wyrwał się z błota, to Go już nie zatrzymasz... widzi drogę do ciśnie!! CZEKAJ !!!

Szmaragdowa Dolina

Na przepaścią :)

"Tam będziesz zaraz tyrał" ...

Dwie Bestie czyli oko w oko z Tetrapodem :)

Drzewa mają oczy...

Ruiny huty

Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie weszli :)

Znowu na czerwony szlaku

Kolejny do kompletu :)



Kategoria SFA, Wycieczka

JASZCZUR - Ból Podków...

  • DST 66.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2022 | dodano: 26.10.2022

Stali czytelnicy tego bloga znają naszą miłość do - jakże znienawidzonych przez niektórych - imprez Jaszczurowych. Upodlenie, poniewierka, wytyranie i lekcja pokory w nawigacji... z mapą która w zasadzie mapą jest tylko z nazwy, to jeśli jeszcze nie masochizm i syndrom sztokholmski, to przynajmniej kuźnia charakteru. To jedyna impreza, gdzie dostaje się 15-16h limit czasu na Trasę 50km (my wybieramy wariant "Trasa-Niepiesza", startując na rowerze, ale można także na przykład konno). Mimo tak długich limitów i tak bardzo, bardzo rzadko udaje się zdobyć komplet. Jaszczur to inny świat... Jaszczur hartuje... no ok, może i poprzez okaleczenie, ale jednak hartuje. Nierzadko wali tu śniegiem, deszczem, a trasa prowadzi tak, że niektóre punkty kontrolne odpuszczamy ze względów BHP... jak to mawia MALO (one-man-army Organizator): "Jaszczur to impreza dla tych, co chcą wejść na drzewo"... i bywa to dosłowne, bo na edycji "Jaszczur - Go West" lampiony poukrywane były w koronach drzew. 
Nazwa tej edycji "Ból podków" sugerowała, że bynajmniej nic się nie zmieni w kwestii batożenia pokorą... zwłaszcza, że była to edycja górska w Sudetach, rozgrywana gdzieś między Górami Kamiennymi, Wałbrzyskimi i Kaczawskimi.

Dzisiejszy plan gry :)


"Choć wyjeżdżam, wyruszam w nieznane, to nie zapomnę o moim małym Shire.
Tutaj się śmiałem, uczyłem się życia, wciąż miałem przed sobą tyle dróg do odkrycia (...)
...to ten czas kiedy wyruszamy dalej, każdy z nas ma swoje małe Shire, spotkasz go w snach, drogi Samie"
(całość TUTAJ)
Sudety. Dolny Śląsk. Kto zna nas trochę, ten wie jak kochamy te tereny, Jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam porzucić Królewskie Miasto KRAKÓW, to tylko na rzecz Jeleniej Góry. JELENIA JEST SPOKO (dosłownie - zobaczcie koniecznie ten link, zwłaszcza kryjące się pod nim bestie). Kiedy zatem Jaszczur ogłasza, że nawiedzi "DOLNE partie ŚLĄSKA", wiemy że nie może nas tam zabraknąć. Sami wiecie, jak ciężki jest dla nas ten rok... operacja Basi i jej ogromna jej przerwa w rajdach. Owszem wróciła już do jazdy i radzi sobie bardzo dobrze, bo wpadały już nawet jakieś setki... w sumie radzi sobie lepiej niż mówiły rokowania, ale nie zmienia to faktu, że jeśli chodzi o rehabilitację, to nadal jesteśmy dopiero w połowie drogi i jej zakończenie planowane jest na rok 2023 lub... na jakąkolwiek inną datę, związaną z uderzeniem NUKE'a w Europę Środkowo-Wschodnią :P
No ale... DOLNY ŚLĄSK, "nasze małe SHIRE", nasze ukochane tereny i Jaszczur... no musimy tam być! Nie ma innej opcji. Tempem spokojnym i bez szaleństw, ale w tym roku przepadły nam już wszystkie inne edycje Jaszczura... a przecież są lata, w których jeździmy nawet na 3 te rajdy w roku!
Decyzja zapadła - jedziemy! 
Pamiętajcie jak zacząłem relację z edycji "Jaszczur - Kamienne Ściany", no więc tym razem taki sam klimat w tytule tego rozdziału, bo "Tęsknie za ciepłym dotykiem świtu, tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (całość zalinkowana we wpisie z Kamiennych Ścian).
Nie ruszamy jednak sami, bo Andrzej - nasz częsty kompan rajdów i poniewierek - decyduje się z nami jechać i o 5:00 rano melduje się w Krakowie. Z Mielca miał do nas kawałek, więc musiał wyruszyć koło 3 w nocy. Nie ma sensu gnać w dwa auta, pojedziemy jednym autem z 3 rowerami.  Innymi słowy "jego los będzie taki jak nasz" (Anakin do Palpatine'a nie zgodziwszy się pozostawić Obi-Wana na pokładzie "Niewidzialnej Ręki", okrętu flagowego Generała Grievousa).
Jak z resztą sam powie: " "byłem z Wami do tej pory na dwóch Jaszczurach i na obu padało, co obstawiacie dzisiaj...?"
(Mowa o edycjach: utopionym, bynajmniej nie w ogniu "Ognistym Pograniczu" oraz o przedzieraniu się przez błotne piekło na "Granicznej Przełęczy").
No prognozy mówiły, że ma być w miarę ładnie... do dzisiaj rano. Dziś rano podały, że jednak ma lać... Jaszczur, co Cię nie zabije, to Cię okaleczy... 
Zabieram zatem swój najlepszy sprzęt: kompas, stuptuty na błoto, wodoodporne skarpety (polecamy - recenzja TUTAJ), kurtka na wodny armagedon, 3 dodatkowe warstwy do plecaka, dwie pary rękawic w tym jedną zimową, dodatkowe spodnie mogące być ubrane "na wierzch", dwie czołówki i dwie lampki na kierownicę, ogrzewacze chemiczne, termos z gorącą herbatą, nóż taktyczny, linę (zawsze się przyda - TUTAJ), gaz pieprzowy i jeszcze parę innych przydatnych rzeczy...
To Jaszczur... to będzie drapać i gryźć... trzeba być przygotowanym na wszystko. "Csa być zawsze w formie bo to procentuje, gdy na twojej drodze pojawią się zbóje" (całość TUTAJ)

Z formalności podam, że trochę nam smutno, że Jaszczur pokrył się z Rajdem Waligóry, który także kochamy, ale nie da się być w dwóch miejscach naraz. Szkoda, że Waligóra nie odbywała się tydzień później, ale cóż począć... (jak to co? ANTYCHRYSTA !!!). Pierwsza edycja, na której nie byliśmy... ale Jaszczur, zwłaszcza górski, rządzi się swoimi prawami.
Waligóra 2017 (Gorce) czyli "WELCOME HOME, Lord Tyranus"... oj był tyranus, nawet WY-tyranus na Gorc i Lubań (cytat oczywiście STĄD)
Waligóra 2018 (Gorce 2) czyli "Jebnąć Ci?"
Waligóra 2019 (Spisz) czyli "Oto i Mighty GRANDEUS... lepiej zatem SPISZ testament"
Waligóra 2020 (Dolinki Podkrakowskie) czyli "Zostań w domu", nie sprecyzowali że mowa o obecnym, a nie o tym z czasów młodości
Waligóra 2021 (Szpilówka) - "Jakoś ciągnę ten wózek..."
Waligóra 2022... no niestety. Szkoda... no tak czasem bywa. Nie czas żałować zdarzeń minionych, przyszła pora aby zacząć opowieść o Jaszczurze i bólu podków...

WidnoKRĄG? :D

Szkodnik i Andrzej cisną przez błoto :)


Jedz skały na śniadanie... skały i wiatraki
Chociaż pora już raczej przedobiadowa niż na śniadanie, bo z bazy wyruszamy około 10:30 (taką mieliśmy minutę startową).
Zaczynam rajd od porzucenia rowerów w krzakach i wspinania się na jakaś wielką skałę. Nie ma to jest dobry początek :P
No dobra, tak naprawdę zaczynamy rajd od przypasowania wycinków lidarowych do mapy, a dopiero za chwilę - po wyjściu z bazy - wspinamy się na jakąś wielką skałę.
Drugi punkt kontrolny to ruiny ogromnego wiatraka. Będzie ich dziś kilka na mapie - w jednym z nich czeka na zadanie: odpowiedź na pytanie:
"Kolor największego owocu?"
Uwielbiamy takie akcje, gdy kompletnie z treści nie wiadomo o co chodzi, a dopiero na miejscu wszystko staje się jasne. Macie ten owoc na zdjęciu poniżej - jestem na tyle zachwycony zadaniem, że układam wierszyk, jaki my zrobilibyśmy gdyby to był punkt na naszym rajdzie (ostatnią edycją była SIŁA KORNOlisa).. niestety w każdym znaczeniu tego przymiotnika, ale to jest temat, który jeszcze nieraz przewinie się na tym blogu.

Nasza propozycja tej zagadki brzmiałaby mniej więcej tak:
Normalnie jest czerwona,
tym razem jednak NIE
cyframi przyzdobiona
jakimi barwami mieni się :D


Szkodnik! Tu nie ma nawet drogi, gdzie Ty ciśniesz :)

Rowery w zagajniku poniżej, bo tutaj to nie pojedziecie... to się KLEI :)

Tam jest punkt kontrolny :)

Jest i wspomniana truskawka :)

Ekipa lepsza niż jakiś tam Team-X :P  (hermetyczy żart z polskiego influencerstwa interNIETÓW...)

Dzieci (zjedzonej już) kukurydzy...
Tu się nie ma co opisywać, sami zobaczcie przez jakie tereny prowadził rajd. Pola, pola i otwarte przestrzenie... które prowadziły nas w tereny górskie. Będzie dziś dymania pod pagórach, nawet takich garbatych wielokrotnie :P :P :P
Niemniej na razie drzemy przez pola kukurydzy za kolejnymi lapionami.
Coraz bardziej oddalamy się od bazy i zbliżamy w góry... deszcze pada "falami": raz tak, raz nie.
Mimo wszystko jedzie się całkiem spoko, choć przedzieranie się przez takie pola kończy się często "zassaniem" przez błoto po kostki.
Jest grząsko, więc wiele lampionów zdobywamy z buta, porzucając rowery w krzakach. Na co nam zatem one?
Krzaki? Nie wiem
AAAA... rowery? To proste, jak pchasz po grząskim i pod górę z rowerem i jest Ci ciężko, to jak porzucisz rower, to robi się lżej :D

Magic of the moment :)

Magic of the moment - inne ujęcie :)

Nasze mapniki mocno się wyróżniają na tle :)

Spacery po bezdrożach :)


Szturm na wzgórze nr 26...
Wjeżdżamy w Masyw Trójgarbu (i Krąglaka i Krąglaka!!! - Szkodnik). Na razie jedziemy doliną, więc jest w miarę po płaskim, ale ściany doliny zaczynają się pionować... droga też zaraz wystrzeli w górę, ale na razie wystrzeli coś innego, ale o tym zaraz. Wracając do narracji... ściany się pionują i wyrastają na nich skały. Na jednej z takich skał ma być lampion numer 26. Suniemy doliną licząc odległość i typujemy skałę, na którą trzeba będzie wleźć... no jest wysoko. Ruszamy pod górę i wtedy zaczyna się... ostrzał!
Na dole w dolinie jest strzelnica i odbywają się jakieś ćwiczenia. Idzie niesamowita kanonada! To nie są pojedyncze strzały, ale kilka jak nie kilkanaście sztuk broni. CO ZA KLIMAT!!
Wdrapuję się na czworakach, dosłownie bo tak stromo, pod jakąś skałę - ja z prawej, Andrzej drapie się z lewej (mówię o skale, bo drapie się też po głowie co my uskuteczniamy...),
A w tle idzie kanonada. Jakbym był w Wietnamie to pewnie czułbym się teraz jak w Wietnamie. Klimat jest nieziemski. Huk wystrzałów, a Ty podchodzisz pod strome wzgórze... wzgórze (z punktem) 26. Kluczowym dla dalszego prowadzenia natarcia... wczuwam się w rolę i po prostu przywieram do skał, patrzę czy droga czysta i "skokami" przechodzę w kolejne osłonięte miejsce. Ej, niecały miesiąc temu byłem na Szkoleniu Podoficerów Rezerwy i biegaliśmy z bronią, więc nadal jestem w pewnym trybie myślenia (kto zdążył się załapać na relację na blogu ten zdążył, ale niestety nie jej już tutaj - historia zniknięcia relacji nadaje się na osobny wpis, ale też nie mogę :D).
Szkodnik krzyczy: "MASZ? Misiek, mów do mnie, MASZ?" 
Ja: "Nie chcę teraz o tym rozmawiać, Pułkowniku, jestem zajęty"
To ja idę do tej 50-tki... eee... to znaczy 26-stki :D (nawiązanie do TEJ SCENY)
Podchodzimy pod szczyt i nie ma lampionu... ostrzał nie cichnie, więc staram się sprawdzić mapę. CHOLERA... chyba nie to wzgórze. Andrzej! Drę ryja... nie widzę... kurde, chyba dostał... trzeba się stąd zabierać, bo jestem tu jak na widelcu, a ogień nie ustaje. Zbiegam na dół (na tyle ile mogę zbiegać po stromym nie mając ACL w kolanie... czyli schodzę pomału, ale dla dodania dramatyzmu piszę ZBIEGAM). To nie jest wzgórze 26... takie straty a nie to wzgórze... k***a.
Andrzej schodzi z drugiej strony "HA, wiedziałem że masz zbyt rogatą duszę aby umrzeć" (cytat: "Szmaragdowy świt" )
Ruszamy na drugie wzgórze, no i jest... jak się pato-nawiguje to się dyma nie tam gdzie potrzeba... i możecie to rozumieć jak chcecie :D
Punkt nasz, ale wydymał nas na jedno wzgórze ekstra :P

Jest i lampion

Red Fox wskaże Ci drogę :)

Co my robimy ze swoim życiem...?
CZAJNIK, odpowiedzią jest czajnik :)


Jaszczurowe JESIENIARY :D 
Droga się wypionowała... ale cieszę się, bo uwielbiam Trojgarb (i Krąglak, Krąglak - Szkodnik czytany hermetycznym głosem, na melodię "UCHWYT". Dla tych co nie ogarniają co to znaczy, oznacza to tylko to, że nie znają prawdziwego poziomu naszej patologii i upośledzenia... dowcip hermetyczny, ale są także tacy którzy zrozumieją... choć pewnie wiele by dali, aby NIE :D ).
Dymamy zatem ostro pod górkę. Krok za krokiem - pchamy, a im wyżej tym coraz więcej liści. W pewnym momencie suniemy, przez morze... liści jest do kolan jak się idzie i po piastę jak się jedzie. Rewelacyjny jesienny klimat.
Tak nam się udziela, że postanawiamy zostać jesieniarami i robimy sobie sesję zdjęciową - sami zobaczcie:

Tonące w morzu liści

Jesieniary :)

 

"Krople deszczu potrafią też ranić,
zwłaszcza gdy stają się słone, zmieszane ze łzami..." (nadal utwór "Nasze Shire")
czyli skończyło się jesieniarskie pozerowanie. Zaczęło padać i to intensywnie. Do tego wchodzimy w morza mgieł, bo wierzchołek Trójgarbu tonie w białym "mleku".
A czemu łzy? No bo leje, jest zimno, a my tyramy pod górę... stromo pod górę. Deszcz dzwoni o kask, spływa po mojej taktycznej kurtce, a my krok za krokiem pchamy rowery po kamieniach na pieszym szlaku. Wieża widokowa na Trojgarbie ma widok na mgłę i to tylko tą najbliższą. Wygląda to tak, że w galerii zdjęć na FB, Malo napisze, że miał wrażenie że to zdjęcie z wystawy sztuki współczesnej: białe ściany i mebel. Sami zobaczcie: 

Dymamy na Trójgarba :D

Mgła i deszcz...

Wieża - kocham, że na Trójgarbie wszystko jest trój- (ławki, wieża) - to jest genialne

Galeria sztuki nowoczesnej... a nie czekaj, widok z wieży na Trójgarbie :)


Pamiętam jak tu było, gdy byliśmy pierwszy raz - opis TUTAJ. To też było mądre, pierwszy dzień urlopu w Górach Kamiennych... Szkodnik zaplanował wycieczkę: Trójgarb, Krąglak, Kolorowe Jeziorka, Wysoka Kopa w Rudawach Janowickich i powrót przez... Chełmiec. 2200m przewyższenia w pierwszy dzień urlopu... a potem wycieczka codziennie... "goddamn it, woman, you will be the end of me" (nawiązanie do tej sceny).
Wracając... widoki z wieży są zacne, no ale nie dziś. Dziś mamy biel, biel totalną, ale mimo wszystko dobrze tu znowu być. Trójgarb jest zacny.
Szkoda tylko, że pada... ale finalnie okaże się, że będzie nam padało tylko na szczycie.
Im dalej od wierzchołka tym deszcze będzie malał, aż zaniknie całkowicie.
Co ma padać dalej, dowaliło nam, przemoczyło - mission completed :P

Łapiemy kolejne lampiony wycofując się z Masywu T. a tym czasem dzień pomału zmierza ku końcowi.
Jeden z punktów kontrolnych "na zjeździe" jest niesamowity - kapitalna kapliczka w środku lasu.
Znamy te góry... a tu nigdy nie byliśmy. Inna sprawa, że na tablicy informacyjnie jest napisane wprost:
"aby postawić tutaj tą kapliczkę i mieć pewność, że żadne demony nie mają tu wstępu, miejsce to zostało EGZORCYZMOWANE". Hardcore, nie pierd***lili się w tańcu :D :D :D 
No kurde, klimat "Malowanego człowieka" (nota bene, bardzo ciekawa pozycja fantasy).
Jeszcze jeden lampion łapiemy w gasnącym świetle dnia, a chwilę później "Ciemności kryją ziemię" (kolejna świetna książka)

Piękna kapliczka

Złota róża

Pomału zapada zmierzch...


"Fear of the dark
Fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark
Fear of the dark
I have a phobia that someone's always there..."
(całość TUTAJ)
Jedziemy przez ciemność... przed nami punkt w opuszczonym pałacu. Ale klimat... opuszczony pałac po nocy.
Aby dotrzeć do samego budynku musimy przedrzeć się przez chaszcze, bo budowla całkowicie zarosła. Stajemy przed kilkupiętrowym gmachem... ale drzwi zamknięte są łańcuchem... trzeba będzie dostać się po partyzancku przez okno z wybitymi szybami. Bez kitu... TAKTYKA CZARNA level Czarni :)
Znam zasady poruszania się po budynku tak, aby nas nic nie zaskoczyło.
Widziałem zbyt wiele horrorów i gier RPG aby oczekiwać, że takie miejsce są opuszczone... albo wyskoczy tu zaraz jakiś rogaty albo jakiś gość cierpiący na nie-doje**nie, któremu głosy podpowiadają, że "ludzkie mięso daje siłę, daje moc i witaminy!!!" (tutaj...). Wchodzimy, wnętrze tonie w ciemności... tylko nasze czołówki oświetlają korytarze i komnaty. Broń jest w pogotowiu... zarządzam ciszę operacyjną, gestami pokazuję Szkodnikowi aby sprawdził salę balową, a ja idę na piętro. No dalej Rogaty, pokaże się... nie daj się prosić.
Ale otacza mnie tylko ciemność... czy coś przemknęło w rogu? Strach przed ciemnością jest niemal wyczuwalny... pełza wzdłuż mojej duszy (za ch** nie wiem w którym to jest kierunku, ale brzmi srogo, prawda?). Czy coś tam się kryje i czyha... dybie na moje życie.
Klimat penetracji jest TAKI... aaa.. nie sorki, nie ten link, odpiąłem bo był 18+ i nie każdy lubi karły. Ten jest właściwy - TUTAJ. I jak jest w tekście tej piosenki "najlepszy przyjaciel to naładowana spluwa"... no gdzie jesteś rogaty? Kici, kici, sku***synu.
Kolejne piętro... rogatego nie widu, nie słuchu. Chrzanić, zaleje wszystko benzyną wychodząc... rogaty nie ma szans.
Pewnie ciężko będzie to potem na policji wytłumaczyć:
- więc podpalił Pan ten pałac, dlaczego?
- no bo rogaty...
- jaki rogaty?
- jak to jaki, no ten duży... ten co żre ludzkie mięso
- ludzkie mięso?
- nie, k***a, rogaty weganin, normalnie opierdoliłby kozę z kopytami, ale nie, od ostatnich dziadów jest mocno eko... no proszę Was, nawet tam dotarła ta moda?  

Jak myślicie, przejdzie takie tłumaczenie przy komendancie czy znowu będą problemy straszenie białym sweterkiem? CHCĘ RÓŻOWY (TUTAJ - link BARDZO na własne ryzyko... ale dla mnie to naprawdę głębszy tekst... miejscami, bardzo miejscami, ale jednak!)
W głównej sali znajdujemy pozostałości fortepianu... niesamowite miejsce. Klimat jest hardcore'owy, zwłaszcza, że jesteśmy tutaj nocą.
Naszym zadaniem jest policzenie schodów na najwyższą kondygnację.
Mega wypass punkt kontrolny, choć śmiem wątpić, że w pełni legalny... no ale to Malo i Jaszczur. Jak to było z wchodzeniem na drzewo?

Night riders AGAIN :)

Przedzieramy się do opuszczonego pałacu

Cyprian Kamil rzekła niegdyś, że "Ideał sięgnął bruku..."

Eksploracja ruin...


Zewnętrzne rubieże... "tam kończy się mapa, tam mieszkają potwory" (cytat: "Piraci z Karaibów")
czyli niczym Krzysztof Kolumb eksplorujemy nieznane. Ba nawet mamy ze sobą Krzysztofa, bo spotkaliśmy go przy podejściu na LOP'kę (Linię Obowiązkowego Przejścia).
Krzysiek to rowerzysta na Trasie Niepieszej - jak my, na na Jaszczurze to rarytas. Możemy zatem tak nazwać Go na potrzeby tego rozdziału: RARYTAS.
Rarytas ciśnie od rana i trochę w innym kierunku niż my, ale spotykamy się w nocnym lesie szukając lampionów na LOPce.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami mapa jest taka nieaktualna, że zbocze po którym chodzimy schodzi do jeziora... ogromnego jeziora, którego na mapie nie ma.
Rarytas potwierdza, kierunek "za zachód" odcina nam wielka woda.
Jak zaliczymy lampiony z LOPki i te pozostałe okoliczne, to będzie to problem. Zachód by się nam bardzo przydał, a tu nie będzie jak... wracać na południe, kawał drogi.. więc Aramisy wpadają na typowy dla siebie pomysł ("W labiryncie dziwnych zdarzeń, pośród strachów, przygód, marzeń, MYŚL SIĘ RODZI, MYŚL DOJRZEWA..." - tutaj)
Objedziemy jezioro od północy... jedyny problem w tym, że oznacza to wyjechanie poza mapę i to najpewniej mocno. No, ale co może pójść nie tak, dzida na północ i pierwsza w lewo, tak?
Trzymamy się w miarę jeziora, to i bez mapy damy radę.
Rarytas nie jest przekonany.
Rarytas: Widzieliście, że tam na mapie są bagna?
Szkodnik: Bagien tam nie będzie, zaręczam... tam jest jezioro.
R: Tym bardziej, uważacie to za dobry pomysł drzeć przez jezioro?
Sz: Nie, nikt nie mówi, że to dobry pomysł. Być może to nawet pomysł fatalny... ale drzeć będziemy.
Ja: Jej nie przekonasz, już wybrała wariant na "na rympał"... możesz jechać z nami lub zostać sam w tym ciemnym, przerażającym lesie (kocham, kocham manipulację :D )
Rarytas nadal nieprzekonany, waha się... pyta: ale teraz ścieżką A czy B?
Hmmm... to w sumie zasadne pytanie, bo jeszcze nie wiemy... i wtedy zjawia się on. Potwór z poza mapy. SZERSZEŃ... kur**a, dwa metry na cztery, serio... wielki skur**ol...
i oczywiście, stwierdza że najchętniej wleciałbym mi w czołówkę... i napiera. Odganiasz, a On napiera. Raz na mnie, raz na Szkodnika.
Decyzja zapada natychmiast... w dół, a tylko jedna ścieżka prowadzi w dół. Potrzeba prędkości aby zgubić pościg...
trudno najwyżej przez jezioro będzie...
... ale okazuje się, że docieramy do drogi, a nią wyjeżdżamy poza mapę. Trochę nawigacji na czuja, czyli trzymamy się w miarę brzegu i po kilku myk-mykach wracamy na mapę po drugiej stronie jeziora. Ekstrapolacja mapy działa zawsze... prawie zawsze, no dobra rzadko ale tym razem zadziałała.
Rarytas pod wrażeniem, nie podejrzewa nawet, że to był po prostu fart... :D :D :D
Aramisy - specjalizacja: warianty z dupy!! Szkolenia i kursy już dostępne!

"Matka wie, że ćpiesz...?" - nierówna walka ze sleepmonsterem


W blasku księżyca... i chwały :D

Ostatnie punkty zbieramy po zmroku. Część jednak musimy odpuścić, bo chcemy być w bazie koło północy... w niedzielę o 16:00 jesteśmy umówieni "w gości" u dawno nie widzianych ludzi, a do domu mamy około 5h drogi autem. Chcielibyśmy także chociaż trochę się ochlapać i oporządzić... może przespać, więc trzeba się kierować do bazy. Inna sprawa, że nasz limit 11h + 5h limitu spóźnień kończy się gdzieś po pierwszej w nocy.
Rarytas nie jedzie z nami na ostatni punkty i tego punktu Mu zabraknie aby mieć lepszy wynik od nas... no to jest pech :)
My do bazy docieramy kilka minut po pierwszej nad ranem... zmęczeni, styrani, walczący ze sleepmonsterem, boli nas wszystko oprócz podków... bo ich nie mamy... gdybyśmy mieli, to by też bolały.
Okazuje się, że wygrywamy Trasę Niepieszą, a Rarytas nie był jedynym rarytasem dzisiaj. Jest to niespodzianka, ale bardzo miła. Zwłaszcza, że Basia dopiero wraca do formy... wiecie jaki to dla nas rok. Jak nie pandemia, to operacja... denazyfikacji lub/i kolana. 
Kolejny extra jesienny Jaszczur - te jesienne edycje są zawsze mega. Często są to edycje górskie i to jest też piękne, bo jak pewnie już wiecie "JESIENIĄ GÓRY SĄ NAJSZCZERSZE"
Powrót jest ciężki, bo w tygodniu zdarza mi się spać po 3h czasami... tyle spraw ciągle mamy. Do tego jeszcze mocno naderwana noc z piątku na sobotę, sam rajd i powrót do domu w niedzielę nad ranem. No było ciężko, ale się udało... a w poniedziałek w robocie to kontaktuję z rzeczywistością tak na 30%, ale baterie doładowane tak pozytywnie że "czuję się jakbym sam mógł pokonać całe Imperium" (ta scena - około 1m40s). 

Klasyczne zdjęcie karty Jaszczurowej


A żeby nie być gołosłownym, jesienne górskie/pogórzańskie Jaszczury:
2015 - "Złamany Krzyż" w Beskidzie Niski
2016 - "Bojkowskie ślad" - w Paśmie Otrytu
2017 - "Ścieżka Muflona" - edycja LEGENDA, bez wątpliwości jeden z najlepszych rajdów ever... Strzeżcie się kondominium Jaszczurowo-Muflonowego...  zmarłem 100 razy... 
2018 - "Kamienne ściany" natomiast edycja wrześniowa "Zaklęty Monastyr" górski wprawdzie nie był, ale okolice Horyńca to płaskie nie są :)
2019 - "Sv. Jiri" oraz "Ogniste pogranicze" (ja pierd.... jak lało... jak było wtedy źle)
2020 - "Ciemna strona gór" oraz "Graniczna przełęcz"
2021 - "Go WEST" oraz "Dolina cerkwi"

To tylko jesienne - pamiętajcie, że te letnie i wiosenne także bywają genialne, "Jaszczur - Białe Doliny" czy też "Jaszczur - Na Jagody" oraz sporo, sporo innych :D
Ale dzisiaj mówimy o Jesiennych.
@Malo - tego nam zawsze MALO, więc tak trzymaj, prosimy !!!


Kategoria Rajd, SFA

Puchar Śląska 2022

  • Aktywność Sztuki walki
Sobota, 15 października 2022 | dodano: 17.10.2022

Po naprawdę długiej przerwie wywołanej globalną pandemią, w końcu wracamy z cyklem zawodów szermierczych: Puchar 3 Broni 2022. Sami chyba pamiętajcie jak to było w rok 2020... a raczej jak to NIE było niczego: żadnych zawodów, imprez, turniejów. Mimo wszystko i tak udało nam się zorganizować jedne zawody: Puchar Wrocławia 2020. Jedne z czterech, bo każdy Puchar 3 Broni to cykl zmagań w różnych miastach, zakończony najważniejszymi zawodami sezonu czyli Mistrzostwami. 
W 2021, mimo że wszystko, mniej lub bardziej wracało do normalności, nie zdecydowaliśmy się odpalić Pucharu. Wiele by o tym pisać dlaczego, ale uwierzcie organizacja takich imprez, jest trudniejsza niż się to wydaje... zwłaszcza, gdy z dnia na dzień mogą zostać odwołane. Po dość drobiazgowej analizie ryzyka oraz ze względu na kilka innych czynników, postanowiliśmy nie ryzykować. Jednym z takich czynników jest fakt, że zajęcia/treningi zaczęły odbywać się już w miarę normalnie (w większości lokalizacji... w większości, bo jednak niektóre placówki robiły "pod górę" z organizacją zajęć sportowych)... a gdyby nam dowaliło kwarantanną po takiej imprezie, to nastąpiłby paraliż kilku - ledwo co uruchomionych - oddziałów. 
Postanowiliśmy zatem poczekać z Pucharem na rok 2022... i oto jesteśmy.
Jak część z Was pamięta, na początku roku rozegraliśmy zaległe z 2021 roku Mistrzostwa, ale teraz - na jasień, nareszcie wracamy do normalnego cyklu zawodów Pucharu 3 Broni.

Rapier z lewakiem... uwielbiam oglądać walki na tą broń. Widowiskowość level ZACNY :D

Jak mawiał prof. Czajkowski: "Piękna czwarta nie broni głowy" :D
Choć dopatrzenie się tu próby czwartej to moja dobra wola, bo pachnie przeciwnatarciem :P


"My name is LEGION for we are many" :D


Z jednego munduru, wprost w drugi
Puchar Śląska to drugie zawody tegorocznego cyklu, ale próżno szukać na blogu relacji z Pucharu Neptuna 2022, który odbył się we wrześniu. W czasie kiedy nasi zawodnicy obijali sobie maski w Tripolis (3mieście), ja uczestniczyłem w szkoleniu Podoficerów Rezerwy w podkrakowskich Balicach. Cóż, taki rok: jak nie pandemia to wojna (drugi z czterech... jeśli łapiecie nawiązanie... ale 3-ciemu mówię uprzejme spierd**aj, bo wszystko rozumiem: mogę zapieprzać po poligonie, kaszleć i prychać, ale od mojego kotleta proszę się odpier**lić). 
Niestety czasem "daty się nie zepną" i nad morze nie dotarliśmy... tzn. dotarliśmy tydzień przed Pucharem na krótki urlop, ale w czasie samych zawodów, to byłem już w jednostce (1RODN).
Próżno także na blogu szukać relacji z samego szkolenia... owszem wisiała przez chwilę, niecałe 24h. Mimo, że była BARDZO wybiórcza, to po pewnym telefonie i bardzo konstruktywnej rozmowie na zasadzie "jest w miarę OK, ale nie róbmy precedensów", usunąłem ją z bloga. Kto był w miarę na bieżąco z wpisami, ten się załapał. Kto nie zdążył, a jest ciekawy - cóż pozostaje Wam tylko kontakt w realu (choć jeśli dobrze pamiętam, dzisiaj to jest chyba Auchan :P :P :P).
W przyszył roku z Basią mamy 20-lecie z bronią w ręku, w ciągu których prowadziliśmy niezliczone grupy początkujące, dziecięce, zaawansowane, więc kaftan szermierczy jest dla mnie niemal jak mundur. Po pandemii nie wróciliśmy wprawdzie do czynnego startowania w zawodach, ale skupiamy się na organizacji, sędziowaniu i przygotowywaniu zawodników Twierdzy SFA Kraków do jak najlepszego startu. Można powiedzieć, że swoje w (szermierczym) życiu już przewalczyłem, acz nie zarzekam się, że nie wrócę okazjonalnie do startów. Jak sędziujecie najlepsze walki rapierowe czy szpadowe, to nierzadko pojawia się tęsknota za tym uczuciem, które towarzyszy Wam za maską. 
TAK - dziś będzie o emocjach. Jak pewnie pamiętacie przy okazji każdego wpisu z zawodów szermierczych, piszę parę słów o samej szermierce jako takiej.
Dziś nie będzie inaczej i skupimy się na emocjach, jakie targają zawodnikami w walce, które dobrze zarządzane potrafią ich doprowadzić do medali, a które niekontrolowane mogą także spalić ich "na wiór" czyli o tym, co się dzieje kiedy "psycha klęka"...., ale także o tym, że "wola walki to dar, mogący powstrzymać pożar " (hermetyczne linki to sól tej ziemi :P)
Nim jednak przejdziemy do tej części, parę słów o zmianach i kierunku rozwoju naszej SZKOŁY FECHTUNKU ARAMIS.

Piękna piąta broni głowy :D

Magic of the moment :)

"Niezależnie skąd jesteście, to musiało boleć" (cytat ze "Star Wars E1: Mroczne Widmo")


Złoto (tylko) dla zuchwałych :P

W tym roku (szkolnym 2022/2023) mocno nastawiamy się rozwój tzw. Ligii B, czyli zawodów dla naszych początkujących i mało doświadczonych szermierzy. Tam będzie dużo medali, dyplomów, wyróżnień i innych takich cieszących każdego gadżetów. Ma to za zadanie zachęcić jak najwięcej naszych "najmłodszych" (stażem, nie wiekiem) szermierzy do startów, a związane jest to z faktem, że liga A czyli wspomniany Puchar 3 Broni bardzo mocno się nam sprofesjonalizował. Część osób ma zatem obiekcje zaczynać swoją przygodę z zawodami od Pucharu, bo z ich perspektywy to czasem wygląda mniej więcej tak: wyjście na planszę... i JEB, JEB, JEB... można jechać do domu, bo właśnie "przeszedł po Nich", ktoś zahartowany w bojach od lat. Ktoś z kim nie byli w stanie nawet nawiązać walki. Liga B będzie dla nich delikatniejszym wejściem w szermierczy świat zawodów, bo nie mają tam wstępu zawodnicy, którzy wychodzą wysoko w Pucharze.
UWAGA, nie oznacza to, że nasi początkujący nie mogą brać udziału w Lidze A. Mogą !!! Nawet powinni, bo doświadczenie sparingowe jest bezcenne. Teraz będą mieć po prostu więcej opcji startu: łatwiejszą i trudniejszą.
Jednocześnie, naszych killer'ów, wymiataczy, zabijaków chcemy pchnąć do jeszcze ostrzejszej rywalizacji w lidze A czyli w Pucharze 3 Broni. Nie ma już medali za pierwsze czy trzecie miejsce w Szpadzie, Szabli i Rapierze. Jeśli celujecie w medal, to musicie wykazać się w TRÓJBOJU. Nie wystarczy zatem już bycie dobrym w Szpadzie... jeśli chcecie medal, to nie możecie być "lamą" w żadnej broni. Będzie zatem o wiele, wiele ciężej o jakiś krążek.
A jak Wam się to nie podoba, to zawsze mogę Wam zawiesić na szyi jakiś betonowy krążek... zgłoście się do mnie offline.
Poprzeczka wisi zatem o wiele wyżej niż dotychczas, ale jest także drugi powód tego stanu. Umiejętności w danej broni, to jedna strona medalu (w sumie to już nie :P :P :P, bo tylko 1/3 medalu). Widziałem już nieraz Szpadowych wymiataczy, chodzących ze złotem na szyi, którzy w Szabli pokazywali żałość i słabość... a jednocześnie, kładąc konkurencję Szabli czy Rapiera, mieli o wiele mniej walk, niż Ci którzy wysoko wychodzili we wszystkich 3 broniach.
Nie ma to jak przesiedzieć cała Szable pod kocykiem, odpocząć, nażreć się izotoników i ciasteczek, a potem wyjść "bardziej świeżym" na Szpady, do walki z kimś kto właśnie - w morderczej walce - wygrał Rapier, co? Niedoczekanie, pacany. TRÓJBÓJ albo zapraszam do ligi B.

Jak nie dołem...

...to górą :)

Hit'em hard :D


"Would it stop you? The training is nothing, THE WILL IS EVERYTHING. The will to act"
- całość TUTAJ
Znowu było na co popatrzeć, zwłaszcza w finałach. Uwielbiam oglądać dobre walki - lubię je także sędziować, mimo że bywa to wyczerpujące. Wszystko dzieje się z zawrotnym tempie, a trzeba cały czas utrzymywać całkowitą koncentrację na toczącej się walce. A czemu taki tytuł... bo to prawda, może nie 100%-towa, bo bez trenowania to daleko nie zajedziecie, ale wola, motywacja i determinacja to podstawa. To co było nietypowe na tych zawodach, to postawa jednego zawodnika. Filip ma rozwalony nadgarstek i nie jest w stanie utrzymać w lewej ręce lewaka (sztyletu) - startował zatem z samym Rapierem w kategorii Rapiera z lewakiem. Nasz regulamin to dopuszcza, możesz zrobić wszystko co pomniejsza twoje szanse, nie wolno stosować Ci nic co daje Ci przewagę nad przeciwnikiem. Chcesz walczyć bronią krótszą - twoja sprawa, byle nie była ona lżejsza od regulaminowych widełek. Chcesz walczyć jedną bronią, mogąc normalnie stosować dwie, twoja sprawa. Filip doszedł do finałów walcząc jedną ręką przeciwko zawodnikom, którzy walczyli używając obu przyrządów mordu. Jest moc!
Pamiętam akcje z jednych Mistrzostw (oj czasy przed blogowe...) kiedy Marek miał rozwalone oba nadgarstki i wiązał sobie broń do reki bandażem, bo nie był w stanie zacisnąć dłoni na rękojeści.
Pamiętam jak skręciłem kolano w grudniu 2012 (gdybym wiedział że zerwałem ACL to bym się wycofał... ale nikt nie miał rezonansu magnetycznego na sali, więc dla mnie wtedy, to było że coś  tam boli, a boli bo trochę nadwyrężyłem) i walczyłem z zasadzie bez pracy nóg, skacząc na jednej nodze. Nie byłem w stanie podstawić ciężaru na drugiej stopie, ale byłem w stanie obić maskę tym co podeszli za blisko.  
Tak !!! Jesteśmy POJEBANI, ale za to ZDROWO!!
AGAINST ALL ODDS - to lubię najbardziej, takie zwycięstwa cieszą najbardziej... moje prywatne motto brzmi "to nie sztuka wygrać jak wszystko Ci się udaje, sztuką jest wygrać kiedy wszystko jest przeciwko tobie". Kiedy sędziowie nie widzą, że trafiłeś, kiedy twój przeciwnik stara się oszukiwać: wie, że dostał, ale się nie przyznaje... wtedy tryumf smakuje najlepiej. Rozstrzygnięcie takiej sytuacji na swoją korzyść, zgodnie z zasadami regulaminu, "na czysto", to zostaje w pamięci. To niesamowicie cieszy.
To ten moment, kiedy życie staje przed Tobą i daje Ci w pysk naprawdę mocno, oczekując że się przewrócisz... a Ty uśmiechasz się, wycierasz krew w wargi i mówisz "nieźle... MOJA KOLEJ", życie nerwowo przełyka ślinę. .

- Zaczekaj - krzyknął przewróciwszy się na glebę... ale cierpliwość nie jest cechą charakteru Szermierza Klasycznego... litość także nie :)


To uczucie, gdy byłeś pewny trafienia i zostaniesz sparowany :)

Zasłona dziewiąta w praktyce... czasem jedyny sposób aby wyjść z twarzą (nie-przebitą-żelazem) :D


"...a co jest na dnie, w sercu ukryte, tego nie będzie wiedział nikt" (całość TUTAJ)
...albo zobaczą wszyscy, bo właśnie rzucasz po hali maską i bronią, płaczesz w kącie lub ciskasz w eter "zaklęcia mocnego słowa" (Dungeon Keeper to był jednak hit!).
Euforia i frustracja, zrezygnowanie i determinacja, opanowanie i stres/zdenerwowanie. Emocje to jest to co nakręca rywalizację, to jest czasem jazda bez trzymanki na karuzeli, która nie przeszła certyfikacji bezpieczeństwa, ale emocje to także nośniki informacji. Nierzadko kluczowych informacji, a nie umiejąc ich kontrolować, nie zauważamy komunikatów jakie dostajemy od własnego ciała i psyche... No to co? Gotowi na mały wykład z czym przyjdzie nam się zmierzyć w walce oprócz przeciwnika?
...a jak będą się ze mnie śmiać że przegram, a jak zrobię z siebie błazna. Znane, co? Ale występuje także na wyższym poziomie, pod postacią: wszyscy oczekują, że wygram bo postrzegany jestem jako dobry... więc co jeśli się nie uda? Jak to wtedy wytłumaczyć?
Dzień dobry motywacja ujemna! Jeden z najbardziej doskonałych mechanizmów spieprzenia wszystkiego. Pierwsza podstawowa zasada: nie musicie odpowiadać na tak zadane pytanie.  Nie walczycie dla innych, walczycie dla siebie. Tak wiem, slogan, łatwo powiedzieć, ale uwierzcie mi na słowo: "bylem, widziałem". Dopóki będzie Was to paraliżować, niewiele osiągnięcie... ja z tym walczyłem latami, a i tak nadal potrafi to wrócić znienacka i dać w ryja, w najmniej oczekiwanym momencie. I też już wiem, że jeśli zdecyduje się kiedyś wrócić do startów, to przy pierwszych lepszych zawodach, to będzie pierwszy z demonów, z którym będę musiał się zmierzyć. Nie planuję na razie powrotu, ale już wiem, że on na mnie tam czeka. Na pierwszej planszy, na którą wyjdę... a niestety jedynym sposobem pokonania strachu jest zmierzenie się z nim.  Innej możliwości nie ma, trzeba go oswoić. 
Widziałem już wiele zachowań zawodników podszytych tym demonem... zwykle jest to paraliż i to taki, że nie podejmują walki... lub panika, która kończy się najczęściej dublem.
Natomiast zawsze najlepiej mi się walczyło, kiedy tą walką się po prostu bawiłem... kiedy mnie ona cieszyła techniczne (typu: "ale to była zajebista wymiana", albo "wow, dał mi natarcie dwuzwodowe, a ja je wybrałem na układzie zasłon. Hell yeah!"). Nie mylcie tego z lekceważeniem przeciwnika - żaden przeciwniki nie jest prosty, dopóki nie wygracie. Po fakcie możecie powiedzieć, że to była łatwa walka, ale nigdy przed... NIGDY. Zlekceważenie przeciwnika to najprostsza droga do klęski. 

Punkt styku... z ziemią :)

Head-shot :)

Wymiana na żelazie :)


"Duma jest cnotą Arystokraty, a Gniew jego niezbywalnym prawem..." (Książka "Zemsta Sith'ów", fragment opisu postaci Hrabiego Dooku)
Duma no właśnie... duma i wyprzedzenie (np. na rękę :P). Ale hermet to był... Duma potrafi nieźle ucierpieć, jak walka miała być formalnością, a schodzisz z wynikiem 0:3... kiedy spacerek zamienia się w walkę o być albo nie być (w drugiej rundzie), kiedy duble ciągną Cię na dno w klasyfikacji... każdy z nas to przeżył. Każdy, a kto mówi że nie, ten boi się do tego przyznać. Nikt nie został Mistrzem na pierwszych zawodach. Siłę zawodnika, w takiej chwili wyznacza umiejętność pozbierania się... szybkiego przepracowania tego uczucia i wyjście do kolejnej walki bez trzęsących się nóg. Bardzo duża część walki rozgrywa się w głowie. Umiejętność "odpalenia się" na żądanie, czyli wejścia na odpowiedni poziom krzywej pobudzenia oraz zdolność do zamknięcia poprzedniej walki w przeszłości, tak aby nie rzutowała na obecne starcie - taka umiejętność to jest skarb.
To bez znaczenia, że poprzednią przegrałeś i teraz od tej zależy już wszystko... w walce liczy się tylko prowadzenie broni w przestrzeni i przeciwnik. Wszystko inne to jakiś odległy, nie mający znaczenia świat. Nie ma punktów, nie ma klasyfikacji... jesteś tylko Ty i przeciwnik. "Człowiek się znowu czuje półbogiem, bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem..." (całość TUTAJ
Czasem w takich chwilach pojawia się także i gniew... kolejny ze wspaniałych demonów. Gniew, że nie tak miało być... przegrałem, a nie powinienem (a czemu nie powinieneś, co...?). Pojawia się chęć udowodnienia czegoś komuś, ale na pewno udowodnienia TU I TERAZ... Gniew generuje pośpiech... Gniew zaślepia... zabija cierpliwość, jedną z najważniejszych cech w najtrudniejszych walkach, gdy każde trafienia trzeba sobie wypracować. Emocje bywają złym doradcą, a "szermierka to sztuka surowej, bezlitosnej logiki".   
Opanowanie, chłodna kalkulacja... tu nie ma miejsca na emocje. Nawet jeśli macie z kimś tzw. "niedokończony biznes" i chcielibyście rozliczyć się za poprzednie zawody, to cierpliwość to klucz...
Mówi się, że zemsta smakuje najlepiej gdy zostanie podana na zimno, a skoro tak, to wasza taktyka na tą walkę powinna - dosłownie - zawisnąć na krawędzi lodowca. 

Kontrola Rapiera przeciwnika i dzida do przodu... tzn. nie dzida, ale Rapier, wasz Rapier :)



Opanujcie demony, a otworzycie sobie drogę do euforii.. euforii tryumfu. Jeśli przyjdziecie do mnie po radę przed walką, chętnie pomogę... ale jeśli to nam przyjdzie skrzyżować Szpady czy Rapiery na planszy, to możecie być pewni, że zrobię wszystko, aby obudzić w Was te demony.
YOU MUST BREAK THEM, BEFORE YOU ENGAGE THEM
... rzekła Hrabia Dooku do Generała Grievous'a (całość TUTAJ)
...a noszenie takiej maski zobowiązuje :)
Do zobaczenia na kolejnych zawodach - już na początku listopada. Tym razem w Twierdzy SFA Wrocław.




Kategoria SFA

POTRÓJNA porcja wyGIBASÓW z pewną MŁADAHARĄ :)

  • DST 35.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 października 2022 | dodano: 25.12.2022

Spontaniczny wyskok w Beskid Mały... gdzie przez spontaniczny rozumiem decyzję naprawdę w ostatniej chwili, bo jeszcze o godzinie 11:00, będąc w Krakowie, nie mieliśmy go nawet w planach. Tak jakoś zatem wyszło i chyba wyszło nienajgorzej :)

Zielonym pod górę :)

Bardzo pod górę :)

Platforma widokowa

Magicznie :)

Mniej magicznie, bardziej proza życia w górach :)

Product placement czyli "Jakże to spadłeś z niebios, Gwiazdo Poranna, synu Jutrzenki?"
(Biblia - mało kto wie, że Morning Star - Gwiazda Poranna, Jutrzenka, to LUCYFER) :) 


Działy doskonale czarne :)

Widziałem, ze dużo horror'ów aby nie wrzucić tam - tak profilaktycznie - granatu :)
Pamiętacie scenę z "Wielkie Draki w chińskiej dzielnicy" - COME OUT NO MORE :D :D :D


Widoczki :)

"Był czas gdy cień mój cieszył się,
jak Ona mnie - jej cień go mamił,
i wlokę go, on wlecze mnie
kałuże lśnią nam pod nogami..." (całość TUTAJ)


Byle ku światłu :)

Szczyt :)

No i zachód słońca w górach... niezmiennie.
czyli zjazd będzie po zmroku, ale warto :)




Kategoria SFA, Wycieczka

Dwie wieże... i samolot SYSTEMOWO :)

  • DST 31.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 8 października 2022 | dodano: 10.10.2022

Dwie wieże i samolot. No dobra, tytuł nie kojarzy się najlepiej... ale przynajmniej jest październik, a nie wrzesień. Zostawmy zatem te skojarzenia lotniczo-archtektoniczno-katastroficzne i pomówmy o wyprawie jako takiej. Była to kolejna wycieczka z cyklu "MySystemTEAM". Co ciekawe wyszła na na dość dużym spontanie, mimo że była planowana od dawna. Tak, wiem, że brzmi to jak sprzeczność, ale czego oczekiwaliście po blogu prowadzonym przez całkiem nieźle funkcjonującego socjopatę z zaburzeniami schizotypowymi i afektywno-maniakalnymi, który kieruje się głosem... w sumie to nawet wieloma głosami, więc darujemy sobie określenia czego. Ciężko to zdefiniować :P
Dobra, wracamy do głównego toku narracji. Wyprawa z "MySystemTEAM", tak?
Czemu spontan a planowana, bo jak się umawialiśmy na termin to zapowiadało się, że pojedzie może nawet i 7 osób. Skoro miała jechać duża ekipa to postanowiłem wymyślić coś nietypowego, taką wycieczkę - jak to mówi dzisiejsza młodzież - PETARDĘ i zaplanowałem dzikie tereny Beskidu Niskiego. Niemniej gdy było coraz bliżej terminu, to zaczął się eksodus chętnych... choć muszę przyznać, że mieli dobre wymówki. Jak kogoś krew zalewa, to rzeczywiście nie może jechać... krew albo woda, nie pamiętam teraz. No ale jak to mówią, krew nie woda... a zalać też może :P
Ktoś inny chciał się WESELIĆ weekendem w spokoju, innego coś rozłożyło (nie wiem wprawdzie gdzie go rozłożyło, ale wolałem nie pytać... im mniej wiesz, tym krócej Cię przesłuchują).
Ogólnie ekipa zredukowała nam się do 2 chętnych plus Basia (nareszcie!) i ja. Fantastyczna czwórka to też dobry model, nie musi być 7 wspaniałych... ale postanowiłem dać szansę poprawy pozostałym. Szansę na poznanie niesamowitych terenów. Beskid Niski to będzie wycieczka petarda na poziomie wyprawy na Velky Rozsutec (może nie szczytowo, ale klimatyczne bo odwiedzimy miejsca, jakie znają tylko prawdziwie przetyrani ludzie ORIENT'u :D). Przełożyłem zatem Beskid Sercu Bliski na inny termin, tak aby Ci co jechać chcieli, a nie mogli, nie byli aż tak bardzo stratni. No, ale skoro miała być wycieczka petarda, to wcale nie oznacza że musimy zjeżdżać z poziomem. Zrobimy wyprawę RAKIETĘ - dosłownie, bo prawdziwą kalifornijską rakietę, ale o tym później.
Wybór wyprawy to spontan i to w zasadzie na dzień przed wyruszeniem na szlak. Pada na GORCE czyli wracam do domu... tak, GORCE to mój drugi dom (pisałem Wam o tym, kiedy mówiłem, że najwięcej wypadków zdarza się w domu...). Ale te GORCE mniej znane - Ci, którzy jadą nie znają tych miejsc. Nie ma się co dziwić, GORCE to mainstream'owo dla większości Turbacz, prawda? :P :P

GORCE, moje ukochane GORCE


"Złotym kobiercem wymoszczone góry
Jesień w doliny przyszła dziś nad ranem
Buki czerwienią zabarwiły chmury
z latem się złotym właśnie pożegnałem..." (całość TUTAJ)

"Jesienią góry są najszczersze,
żurawim kluczem otwierają drzwi.
Jesienią smutne piszę wiesze,
smutne piosenki śpiewam Ci..." (całość TUTAJ)

My postanawiamy uderzyć tzw. szlakiem planowanym (czarnym) z Ochotnicy na GORC - nie jest jeszcze wyznakowany w terenie, ale przecież we własnym domu to się nie zgubię. Poza tym, trzeba mieć dojścia aby wiedzieć, jak ten szlak będzie biegł, a my wiemy... dziękujemy Vlad Palownik, eeee źle, Piotr Mapownik :D :D :D
Poruszanie się w ten sposób ma swoje plusy - na trasie spotykamy 3 auta lokalnych grzybiarzy :D
Uwielbiam mieć góry tylko dla siebie. To jest zazdrosna miłość :)

Podchodzimy czarnym szlakiem planowanym na GORC i teraz skręcamy zielonym w kierunku Jaworzyny. Jest to jeden z moich ukochanych szlaków...wiecie, jak to w domu, z pokoju do lodówki !!
No ale to też trochę jak "I come back to face my demons", bo to też szlak, na którym Basia, w kopnym śniegu skręciła kolano. Nigdy nie byłem zabobonny, ale jest coś takiego w podświadomości, że trzeba trochę na nowo oswoić to miejsce. Jakbyście sobie łapkę przycięli drzwiczkami sięgając po słodycze i teraz sięgacie tacy trochę nieufni :P :P :P
Potem udajemy się odnaleźć tytułową rakietę czyli pozostałości wraku samolotu Liberator  (historia TUTAJ oraz/lub TUTAJ).
Pamiętacie nasz wierszyk-zagadkę z Kompani KORNEJ (dotyczył innej maszyny, ale historia podobna, ale model samolotu był ten sam... misja także zbliżona)

"Zbombardować paliw wrogie zakłady"
Ten rozkaz będzie kosztować go życie
Bo z misji powrócić, nie da już rady,
gdy kule rozszarpią mu skrzydeł poszycie.
Liberator – taki model mu wbito w papiery,
ale jak nazywali go Ci, co usiedli za stery?


CALIFORNIA ROCKET sami zobaczcie na zdjęciach. Część osób pewnie zna to miejsce, ale jestem przekonany, że jest to ta znacznie mniejsza część.
Ostatnim punktem programu będzie wieża widokowa na Magurkach. Idealnie udało nam się "wycyrklować" aby być tu na zachód słońca.
Oznacza to zejście po nocy, ale mamy prawię pełnię więc dla mnie super. Szlajanie się nocą po górach jest niesamowite.

Natomiast w samej końcówce wyprawy czekała nas typowo ORIENT'acyjna przygoda. Jak to mówi Basia "z Tobą nie da się NIE chodzić po krzorach, ściąga Cię z drogi w gęstwinę...".
Coś w tym chyba jest bo nie obyło się bez opcji "na rympał".
Jako, że Basia jeszcze dość mocno musi uważać na tą nogę, schodziliśmy wolniej (pod górę już biega tak jak kiedyś, ale ruch schodzenia nie jest jeszcze do końca wypracowany na rehabilitacji). Nasza dwójka "dramatis personae" cisnęła w dół szybciej, ale w pewnym momencie zaczęli sugerować się strzałkami niedawnego maratonu i zeszli z drogi, która miała nas zaprowadzić z powrotem do auta.  Zorientowaliśmy się jakieś 200-300 metrów po fakcie i zaczęła się debata:
- wracamy do zakrętu i drogą czy też...
- "ani kroku wstecz" i dzida przez wąwóz do szlaku, tzw. korekta
Okazało się, że korekta była mocno na rympał, bo darliśmy najpierw do wąwozu po chaszczach, potem strumieniem, a nie koniec pionową polaną... ogólnie około kilometra nadrobiliśmy tym skrótem. Tzw. skrót przez wydłużenie, a że miejscami było całkowicie nieprzebieżnie, to ponad 40 min się przedzieraliśmy na dziko. Czyli wszystko zgodnie z planem, upośledzonym ale planem :)
Przypominam, że była to już noc, a my bez ścieżki przez wąwóz. Ech szkoda, że nie było dziś z nami większej ekipy. Ogólnie wszyszło na rympał i to tak, że Basię ze względu na ochronę kolana, trzeba było w dwójkę "znieść" z jednej skarpy i przeprawić przez kilka wiatrołomów... chłopakom się chyba podobało, ale bardzo ciekaw jestem reakcji innych częstych bywalców wypraw z cyklu "MySystemTEAM". Ola, Paulina, Ula, Marciny, Krystian, Szymon, Filip, Michał, Tomek... ciekawe czy rzucali by klątwy przez ciemny las, czy poczuliby klimat przedzierania się na dziko.
Sprawdzimy w Beskidzie Niskim, ale ciiiii nie mówcie Im tego na razie :D :D :D

A teraz zdjęcia:

Tak było :)

Tak też :)

Robię za ariergardę :)

Robię za awangardę :)

Wciąż dalej i dalej :)

Pierwsza z dzisiejszych dwóch wież (GORC)

Czarne piramidy :D

Na szczycie :)

W kierunku na Jaworzynę

Lasy jak malowane :)

Pasmo Lubania w tle, trzecia wieża :)

CALIFORNIA ROCKET

Kokpit

Zachód słońca z wieży na Magurkach

Słońce już gasło...

Czekają na ciemność :)

Zwłaszcza jak mamy taki księżyc :)


Zapraszamy na kolejne edycje wypraw MySystemTEAM.

Do tej pory odbyły się:

2021:
1) Wieża na Szpilówce
2) Leśna Szkółka Nawigacji "Przez krzory"
3) Huśtawka na poziomie
4) Pilsko w śniegu

2022:
5) Dany jest STOŻEK WIELKI i Soszów Niemały
6) Dolinka Racławki (Przez Diabelski Most)
7) Velky i Maly Rozsutec SYSTEMOWO
8) Koporowy Wierch i Symboliczny Cmentarz Ofiar Gór
9) no i teraz GORCE: Dwie wieże i samolot SYSTEMOWO

Zapraszamy w imieniu organizatorów :)

 


Kategoria Wycieczka