aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:399.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:99.75 km
Więcej statystyk

IT Orient - Zalew Jeziorsko

Sobota, 29 lipca 2017 | dodano: 30.07.2017

Tydzień po krakowskiej wyrypie w postaci Adventure Trophy ruszamy ponownie w łódzkie. IT orient wraz z dwoma edycjami OrientAkcji to zawody Pucharu Bike Orientu 2017, czyli ostre ściganie w środku Polski. Zawody na które jedziemy to 4-ta impreza z 6-ciu w tym roku. Dla nas trzecia, ponieważ nie daliśmy rady dotrzeć na lipcowy Bike Orient - był to weekend, gdy rozpoczynaliśmy coroczny Obóz Szermierczy w Murzasichlu. Nie zawsze udaje nam się pogodzić nasze dwie pasje i trzeba wybierać.

Rower wraca do Łask
A nawet dalej, bo za Łaskiem przejeżdżamy jeszcze ponad 50 km, aż do Pęczniewa. Jest to kawał drogi od domu, więc znowu czekał nas wyjazd o 5:00 rano, czyli pobudka koło 4:00. Coś ostatnio to nasza ulubiona godzina w soboty... Za Częstochową złapał nas korek ze względu na roboty drogowe, co sprawiło że dotarliśmy niemal na styk - parę minut przed startem (4 godziny drogi w jedną stronę) Towarzyszy nam Filip, który startuje z nami na trasie Giga. Na szybko rejestrujemy się, przypinamy numery startowe i idziemy na odprawę. No dobra, ale dość już tych smutów organizacyjnych, jedziemy z relacją z imprezy!

ITIL'e jest punktów na trasie, że potrzeba iście "zwinnych" rowerzystów
...niemal słyszę tą ciszę, co właśnie zapadała. No dobra, wiem... to było hermetyczne... bardzo hermetyczne, suche i betonowe.
Jak ktoś nie ogarnia o co chodzi z ITIL'em i byciem zwinnym, to niech się nie przejmuje, bo to oznacza, że ma jeszcze jakieś życie i nie jest NOlife'em. Ci, którzy wiedzą o co chodzi, są pewnie pewni że kilometr to ma 1024 metry - w końcu to taka okrągła liczba :)
Na niektórych punktach będą zagadki i mają być one w jakimś stopniu związane z IT. Jestem zachwycony takim pomysłem. Rewelacja! Do tego, w drużynie mamy Filipa, czyli Naczelnego Informatyka Szkoły Fechtunku ARAMIS, który napisał nam aplikację do rozgrywania zawodów szermierczych. Jesteśmy więc bardziej niż gotowi "stanąć do walki". Nazwa rajdu trochę przypomina mi jedną ze skrytek geocache'owych "Informatycy do lasu" .
Dodatkowo, numery startowe Filipa i moje to czysta binarna masakra: 101 oraz 111. Tylko Basia wypadła poza ten schemat bo Ona ma 121. No ale, to kwadrat jedenastki więc od bidy można by podciągnąć pod schemat :)
A tutaj dwóch zwinnych rowerzystów w lesie:


Kolczasty Cliff
8 km przelotu po pierwszy punkt - tak na rozgrzewkę, a potem eksploracja KLIFU! Dobrze, że to klif, a nie na przykład Cliff Richard bo zrobiłoby się muzycznie. A wiecie jak jest u mnie z muzyką? Kocham śpiewać, ale mi zabraniają. Ponoć wstyd... Może repertuar im się nie podoba... choć Basia zawsze mi powtarza, że repertuar TEŻ i że nam nie przynosić wstydu. Ech, ciężko żyć z założonym ogranicznikiem...
Wracając do klifu - punktu pilnują kolczaści przyjaciele. Pierwszy punkt i już pierwsze sznity na rękach i nogach. Potem mnie znowu będę pytać o te cięcia na rękach czy to oznaka przynależnosci do Mary Slavatruchy czy po prostu siedziałem w CARCEL MODELO w Panamie. I tak nie uwierzą, jak powiem że zrobili mi to przyjaciele... kolczaści przyjaciele :)
Niemniej udaje się wyrywać nasz pierwszy punkt dzisiaj.


"Naprzód Aramisy, naprzód"
Głos sumienia? Nie, sumienie to taki cichy głos, który mówi że ktoś patrzy. To zatem nie sumienie, głos jest głośny. To Łukasz, który zapieprza jak opętany. Mija nas na pełnym pędzie, no ale skoro krzyczał "naprzód", to mi pozostaje jedynie odpowiedzieć "Yes, Sir" i ruszyć z kopyta. Basia i Filip zostają z tyłu a jak ruszam w pościg. Pewnie potem znowu będzie o to chryja, ale cóż nie pierwsza i nie ostatnia - Basia znika za horyzontem, a ja odpalam tryb pościg.
Czuję się jak "X-wing commander cause I stay on target" i caly czas utrzymuję kontakt wzrokowy z uciekinierem. Przelotowa jest imponująca, bo koło 35 km/h. Lecimy przez las a potem przez łąkę. Koleiny, garby, gałęzie - szarpie niemiłosiernie bo ścieżka zaczyna zanikać, ale amor radzi sobie całkiem dobrze. Siedzę Mu na ogonie i nie dam się zgubić/odstawić. Na punkt wpadam kilka sekund po Nim. Jest moc!!
Jest też jeden mały szkopuł - ja utrzymałbym taką prędkość przelotową przez 3, może 4 punkty a On trzaśnie cały rajd (22 punkty) w takim tempie. Wot taki niuansik :)
Łukasz odjeżdża a ja czekam na Basię...chyba znowu to zrobiłem, chyba znowu goniłem króliczka, a Szkodnik musiał gonić mnie. Chyba znowu będzie zjeba... o chyba coś widzę na horyzoncie, chyba już jedzie... chyba powinienem zacząć budować palisadę :)


"Bunkrów nie ma, ale i tak jest zajebiście"
W sumie to są i to kilka. A w jednym z nich ukryto kolejny punkt kontrolny. Byłoby prościej gdyby do gry nie włączył się lokalny Rolnik, który ma +4 do walki w polu i umiejętność "cichy chód na wsi". Iście zaorał przeciwników... a potem to zasadził 3 kopy i kilka hektarów pola. Pola, przez które właśnie się przedzieramy. Bunkr zarósł. Pamiętacie tą scenę z "Gladiatora", no właśnie - to coś podobnego uskuteczniamy w drodze do bukru. Bunkr jest ciasny i mam problem się z niego potem wygramolić, ale jakoś się to udaje. Mamy kolejny punkt i lecimy dalej.
   
Szkodnik mały "chciał przejść przez rzeczkę. Nie wiedział jak, znalazł kładeczkę, kładka była zła..." POKRZYWA!!!
Kładka jak kładka. Raczej drzewo z poręczą. Do tego tysiące pokrzyw, ale bardzo fajne miejsce, gdzieś w środku lasu.



Zażarcie wyznaczamy azymut
Wpadamy na punkt żywieniowy, a tam woda, owoce, soki i ciasto!! CIASTO! No rewelacja, ja się nigdzie nie ruszam, ja tu zostaję. Oczywiście, nie ma takiej opcji bo mnie zaraz popędza jakiś zły, niespokojny duch. Ja tu się opycham ciastem, a ten pogania. Co więcej mamy tutaj zadanie nawigacyjne - jest podana odległość do kolejnego punktu oraz azymut. Trzeba go sobie samodzielnie wyznaczyć - rewelacja. Uwielbiam takie zagadki - zajmę się nią zaraz jak tylko skończę ciasto.
Jak w prawdziwym małżeństwie: On Ją kocha za żarcie, Ona Jego ze wzięcie :)
Nie dane mi jest jednak opychać się w spokoju, bo zły duch znowu uderza i znowu popędza. Udało mi się go jednak złapać na zdjęciu. Zdjęcie będzie dowodem, że potrzebne są egzorcyzmy.


Pierwsze liczby pierwsze
Kierujemy się wyznaczonym azymutem i bez trudu odnajdujemy punkt, a tam zagadka. "Która z liczb jest najmniejszą liczbą pierwszą: 0, 1, 2? Zagadka prościutka, ale część z Was wie jak kocham matematykę, dlatego jestem zachwycony tym pytaniem. Biedna dwójka, jedna, jedyna parzysta w nieskończonym zbiorze liczb pierwszych. Chociaż może powinienem popatrzyć na to z innej strony - może to Królowa liczb pierwszych?
Mówiąc o liczbach pierwszych, bardzo ale to bardzo polecam Wam ten film - prosto, przystępnie i fascynująco o przekleństwie liczb pierwszych oraz ich znaczeniu w naszym życiu. Naprawdę warto poświęcić chwilę i go zobaczyć. Pewnie część z Was nawet nie odpali tego linka - niemniej mam nadzieję, że będą i tacy, z którymi - na kolejnym rajdzie - pokonferujemy o funkcji Dzeta Riemann'a i pewnej hipotezie.  W końcu to jeden z problemów milenijnych :)
 
Basia także liczbą pierwszą!
Nie , nic z tego - nie tym razem. Poza tym jedynka nie jest liczbą pierwszą :P.
Tym raz Basia ląduje na miejscu trzecim, co jest i tak świetnym wynikiem - w końcu to "pudło".
Zrobiliśmy 17 z 22 punktów kontrolnych i 110 km po pięknych terenach, acz po takich płaskich - co oznacza niesamowicie szybkich rajdach - brakuje mi zjazdów i pagórów. Pagóry są fajne.
Na koniec sporo rozmów w bazie z różnymi ekipami a potem jak John Wayne "odjeżdżamy w promieniach zachodzącego słońca", uwieczniając ten widok na fotkach. IT orient zaliczony - było świetnie i na pewno tu wrócimy. Już indoktrynowaliśmy Organizatorów o trudniejsze zagadki z IT - tak aby zmiażdżyli system pytaniami następnym razem. Wiecie, coś w stylu:
- Jak zdobywasz kobiety?
- Prawy przycisk i "zapisz jako"



Dla ciekawskich: zagadki i mapy


Kategoria Rajd, SFA

Adventure Trophy Kraków

Sobota, 22 lipca 2017 | dodano: 24.07.2017

Potężny rajd przygodowy i to rzut beretem od domu. Nie trzeba nigdzie jechać, wszystko jest na miejscu, a i teren okolic Krakowa są przecież fantastyczne. Rewelacja...ale jest jeden mały szkopuł. To rajd przygodowy z trasą pieszą..., długą trasą pieszą..., k***wsko długą trasą pieszą plus 12 km rolek czyli dla nas - niejeżdżących - to byłoby dodatkowe 12 km z buta. BU...wielkie BU...

Zapowiadało się cudownie...a teraz? Co my teraz poczniemy?
Jak to co? ANTYCHRYSTA !!!

SFA Dezerterzy
Trudne sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań. Pierwszy krok to dyplomacja - rozpoczynamy negocjację z organizatorami... po wymienieniu kilku mail'i mamy zgodę na przejechanie całej trasy rowerem.

W tym miejscu chcieliśmy bardzo, ale to bardzo, podziękować Organizatorom za taką możliwość. Zdajemy sobie sprawę, że zespół, który działa na innych zasadach niż wszystkie inne to jest problem organizacyjny, dlatego jesteśmy niesamowicie wdzięczni za ten gest z ich strony.


Info dla wszystkich ciekawych treści korespondencji i znających reputację Szkoły Fechtunku ARAMIS:
NIE - nie groziliśmy Im,
NIE - nie używaliśmy żadnych technik wywierania nacis...eee...wpływ...eee wróć technik negocjacji
Nagłe zaginięcia członków rodzin zdarzają wszędzie. Nie mamy z tym nic wspólnego :P
Organizatorzy sami się zgodzili na te rowery, BA, sami je nam zaproponowali...niesamowita propozycja a i krewnym udało Im się odnaleźć. No sytuacja win-win.
Mówiąc mniej oficjalnie: zdezerterowaliśmy z etapów pieszych i rolkowych. Rower Power! 

"Bez przesady...to nie jest rajd na orientację"
Plan jest mocny: nasz dotychczasowy rekord to niecałe 160 km (na jednej edycji Rudawskiej Wyrypie), a teraz chcemy powalczyć o pełne 200 km. To byłby już konkret, przekroczyć 200 km podczas jednej wyprawy - z rozmysłem piszę jednej, a nie jednodniowej bo przy czterocyfrowych przewyższeniach to działa jednak trochę inaczej :P
Sobota. 22 lipca, 7:00 rano wyruszamy z domu. Start jest wprawdzie o 10:00, ale o 8:30 będzie odprawa. Morale mamy dość wysokie, ale znowu weekend będzie miał jeden dzień - jedną długą sobotę, bo do domu wrócimy w niedzielę wieczór. Limit na zrobienie całej trasy wynosi 32 godziny. Szybka rejestracja w bazie, numery startowe do kierownicy i idziemy na odprawę. Rajd składa się z kilku etapów, pomiędzy którymi są przepaki (strefy zmian), a więc i pytań jest mnóstwo. Tym bardziej, że frekwencja dopisały - dojechały najmocniejsze ekipy rajdowe z całego kraju. Jest cała elita AR'ów - nie będę wymieniał z nazwiska, bo ktoś się potem obrazi, że nie jego dałem Go jako przykład elity :)
Jesteśmy i my oraz Kamila i Filip, którzy wybierają się na trasę 80 km. Słuchamy odprawy, a tam kupa śmiechu i ostry rajdowy klimat:
- Obowiązkowe wyposażenie masz mieć zawsze przy sobie, nawet na etapie pływackim.
- Apteczkę mam mieć zawsze przy sobie, nawet pływając?
- A jak złamiesz nogę?
- W wodzie?
Nie ma co dyskutować regulamin jest regulamin - mnie się to podoba. Ekipy mają nosić duże plecaki. Jak my :D

- Czy będą punkty stowarzyszone?
- Bez przesady...to nie jest rajd na orientację
No tak...tu się napiera. 200 km się samo nie zrobi. Trzeba cisną i to szybko :)

BnO na rowerze
Start rajdu odbywa się w Forcie Winnica - a tam wielki transparent z piktogramami. Kilka ujęło mnie za serce. Jakby te dodatkowe, czerwone informacje były napisane specjalnie dla nas. Każdy zrozumie, że "nie do przejścia" oznacza, "nie do przejścia", ale Szkole Fechtunku ARAMIS należy pewne komunikaty podawać wprost :)

Ruszamy na trasę. Aby nie robić tłoku, kiedy wszyscy z rajdu przygodowego robią BnO etap 1, my zaczynamy od BnO etap 2. Potem się zamienimy i tym sposobem nie będziemy przeszkadzać biegaczom. Na pierwszy ogień lecą lasy pod Tyńcem (dobrze, że nie czyta tego nikt ze straży pożarnej...nie czyta, prawda?)

Leonhard Euler coś uparcie liczy. Wyszło Mu 2,71...patrzy na to ze zdziwieniem i mówi "eeee"?
No właśnie, Euler znalazł a my nie. Mamy komplet wszystkich punktów z obu BnO oprócz punktu E. W bazie okaże się, że go po prostu nie ma. Amba fatima - było i ni ma (amba to takie zwierze - co zobaczy, to zabierze). Wyliczamy odległość od ścieżki - nie ma, próbujemy azymutem ze skrzyżowania nie ma. Rów jest, w rowie miał być punkt ale pusto. 45 minut przeszukujemy ten fragment lasu, wchodzimy nawet w bagno i nic. Gdzieś na trasie dowiemy się od innego zawodnika, że tego punktu po prostu nie było. No nic zdarza się, szkoda tylko straconego na poszukiwaniach czasu. To jednak oznacza także, że mamy komplet z dwóch pierwszych BnO :)


Istny kanał, Panie...czyli brak widoku na punkt
Lecimy kolejne etapy - dla wszystkich innych zawodników piesze z zadaniami alpinistycznymi, dla nas rowerowe. Bez zadań, bo nie mamy sprzętu swojego - zrobimy tylko te zadania, które nie będą wymagały swoich...no właśnie...nawet nie wiem jak to się nazywa, z karabinków to ja znam Kałasznikow, a z żelaza "pchnięcie z kryciem linii 4-tej po żelazie" :P
Trasa iście nierowerowa bo Skałki Twardowskiego i Zakrzówek - raczej bez ścieżek i krzaki, ale co tam - tego chcieliśmy! Targamy rowery ze sobą na każdy punkt. Budzimy konsternację u niektórych zawodników: "WY JUŻ NA ETAPIE ROWEROWYM?" Ha, jest ciśnienie, co? A tak serio, to tłumaczymy, że jesteśmy zespołem specjalnym...albo specjalnej troski. W sumie to tak - specjalnej troski, bo "zadbali o nas" Organizatorzy aby nam się podobało :)
Wracając do nierowerowej trasy. Krzory mi nie przeszkadzają...acz pogoda jest mordercza. Żar leje się z nieba - w lesie jest ciężko, ale na łąkach i polanach jest piekło. Praży niemiłosiernie...

Docieramy nad kanał (uwaga na zdjęciu jest inny kanał - z opisywanego kanału nie mamy zdjęcia :P)

Uwielbiamy takie zadania. Z punktu na kanale należy wyznaczyć azymut (podany na mapie, wraz z odległością ok. 1km) i odnaleźć wskazane miejsca. Tam są dwa dodatkowe punkty. Wyznaczamy oba i jeden wychodzi na skrzyżowaniu ścieżek - odnaleziony bez problemu, a drugi na punkcie widokowym na Górze Pychowickiej w Uroczysku Skotniki. Gdy docieramy na punkt widokowy, widok jest ale punktu brak. Obchodzimy górę w kółko, ale pusto nie ma lampionu. W bazie powiedzą nam później, że był w wąwozie pod szczytem. Przyzwyczajeni do chorej precyzji z chorych zabaw z chorym KrakINO, nawet dziś (dzień po rajdzie), podany azymut wychodzi nam na szczycie góry a nie w wąwozie. Wąwóz wychodzi nam 1-2 stopnie mniej niż podany azymut, a na odległości 1km taka różnica w kącie robi niezły odcinek w terenie.
No nic, trudno - zdarza się, nie ma co rozpaczać, lecimy dalej. Wąwóz też mogliśmy przeszukać bo w końcu to bliskie okolice punktu były, ale zbyt mocno zasugerowaliśmy się punktem widokowym i stwierdziliśmy, że ktoś mógł zabrać lampion bo to miejsce spacerowe.

"Nad przepaścią, bez łańcuchów, bez wahania" czyli oknem do fosy :D
Bez łańcuchów ale z uprzężą czyli zadanie linowe. Zdjęcie ze strony Organizatora, bo szliśmy jedno po drugim i nie było jak trzymać aparatu. Świetne zadanie przeprawowe - poniżej unikalne zdjęcie ARAMIS Wisznu :D
Trochę przypomina mi to "hanging out" nad Sanem, ale tym razem było trochę łatwiej.

Następne zadanie to eksploracja podziemi fortu - należy znaleźć wejście do fosy i wydostać się z fosy. Wpadamy z latarkami do podziemi, a tam labirynt korytarzy. Nie ma co błądzić jak Tezeusz (jeszcze natkniesz się jak On, na jakąś brzydką Pannę co Ojciec zamknął w piwnicy aby nie straszyła gości. Wiecie jak bywa, całe lata piwnicznej izolacji to wywołują taką chcice, że potem biedny  delikwent może nie przeżyć zabaw i uciech cielesnych)...no więc, nie ma co, błądzić jak Tezeusz, skoro jest otwarte okno, to wyskakujemy przez nie do fosy. Zadanie brzmiało: znaleźć się w fosie, nikt nie mówił jak :D

Kryzys WAMPIRniczy w Mogilanach
Ruszamy na kolejny etap - dla wszystkich uczestników rowerowy. Ty patrz, jaja - dla nas też :)
Na południe...słońce nadal grzeje jak opętane. Wykańcza mnie taka pogoda...a zaczynają się coraz mocniejsze podjazdy. Nie ma litości...w jakimś sklepie wlewam w siebie litr napojów z lodówki, ale nadal mam wrażenie jakbym promieniował gorącem. Łeb boli niemiłosiernie, w kasku jest ciężko (acz bez niego byłoby gorzej - bo On jednak chroni przed bezpośrednim słońcem)...dopada mnie kryzys. Zwłaszcza, że patrzę na mapę a tam punkty: Lanckorona, Sucha Beskidzka, gdzieś pod Zawoją prawie... masakra. Może dojadę, ale nie wrócę... będę mnie ściągać jakaś akcją ratunkową lub zostawiam aby umarł. 
Basia oczywiście powtarza nieśmiertelne "nie pi****ol głupot, po prostu jedź".  
Taaa...też Cię kocham, Skarbie. Jesteś jak "do rany przyłóż" - pakiet dla sędziów śledczych, w ramach szkolenia z zaawansowanych technik przesłuchań :P
Unikam słońca jak mogę... próbuję jechać cieniem, gdzie tylko się da.
Czekam na zmierzch... nie wierzę, że to napisałem. To już udar, że takie rzeczy piszę. Zawsze byłem zdania, że

"In my times, vampires sucked blood...not cocks"


ale tym razem czekam jak Bella na Edwarda... istny kryzys w Mogilanach.
Tak btw, widzicie punkt na zdjęciu?


DZIKI Las Bronaczewa
Docieramy do przepaku, stąd inne zespoły zaczynają 10km BnO. My oczywiście z rowerami. Straszyli nas, że ten BnO to będzie rzeźnia. Nigdy nie bylem z udarem w rzeźni... super. Bardzo lubię ten kompleks leśny i niektóre punkty rzeczywiście poukrywane w wąwozach, ale w naszej ocenie HELUSZ był gorszy na Team 360. Owszem, Helusz szliśmy cały na azymut - byliśmy już tak zmęczeni, że chcieliśmy zrobić jak najmniej kilometrów na nogach, ale tam było gęsto, bardzo gęsto.
Tutaj są wąwozy, tereny podmokłe, ale las jest do przejścia. Sorry Orgi zatem, w rankingu najbardziej nieprzebieżnych BnO nadal prowadzi Igor (z Team'u 360) i jego BnO w Heluszu - liczę jednak, że na kolejnej edycji: się odkujecie :)
Uwaga: w ścisłej czołówce jest także KrakINO, więc rywalizacja może być zażarta.
Zapada już zmrok, a las się z nas śmieje:

Do tego wpadamy na lochę z młodymi. Chciałbym złapać jedno młode i powiedzieć Mu prosto w ryj:
"twoja stara jeździ windą po lesie", a potem pobawić się w "berek, Ty gonisz", ale Basia mówi że chyba mi dogrzało za mocno słońce i wycofujemy się grzecznie w las. Złapiemy ten punkt od innej ścieżki.

Przystanek skrzyżowanie udarowej z hipotermiczną...
Kończymy BnO w Lesie Bronaczewa. Jest 22:00 i zaczyna się burza. Po takim przegrzaniu słońcem, wiatr i krople deszczu są mega zimne. Chwilę potem telepie nas jakby to była późna jesień. Miałem udar, teraz hipotermia...doskonale. Tego mi brakowało.
Wpadamy na przystanek z wiatą i bunkrujemy się tam, aby przeczekać najgorsze. Dziesiątki razy jeździliśmy w deszczu, ale po dzisiejszej słonecznej kuracji oraz z perspektywą 18 godzin w mokrych ciuchach, nie jest to najprzyjemniejsze doznania. Dajemy sobie 20 min i jak nie przestanie padać ruszamy dalej.
...nie przestało. Ruszamy dalej... para, która zbunkrowała się z nami, zostaje jeszcze na przystanku. My musi cisnąć...tako rzecze Basia. Zdążyłem tylko spałaszować dwa krokiety (ha, zaskoczyłem Was co? lubię dogadzać sobie na rajdach - mogę cisnąć przez bagna i krzory ale wyżywienie musi być na poziomie!)

Nocny Lans z koroną 
No dobra, nie z koroną, a z kaskiem na głowie. Lecimy po okolicach Lanckorony i szukamy kolejnych punktów. Musimy wyglądać źle, bardzo źle...bo nawet sarny się nas nie boją. Wpieprzają zboże aż im się oczy świecą (w świetle naszych latarek). Przejeżdżamy 4 metry obok jednej, a ta nic...stoi jak wryta, ruszając żuchwą. Oświetlam ją czołówką, a ta patrzy na mnie i niemal słyszę ten sarni wyrzut
"No i co teraz? No złapałeś mnie, że podjadam nocą...i wiesz co? I CH*J. Moje życie, moja tusza!"
Przynajmniej przestał padać deszcz... wchodzimy w jakieś łopiany, zjeżdżam prawie na ryju, ale łapiemy kolejny punkt.
Postanawiamy odpuścić jednak 3 bardzo daleko wystawione punkty, bo widzimy już, że nie ma szans zrobienia całej trasy. Ścinamy trasę w kierunku Suchej. Tak ,to ta Sucha...Sucha Bez Kicka (jak ktoś zna legendę to wie o czym mówię). Bez Kicka, ale z punktami, więc trzeba tam jechać. 
Jednak zaczyna nas mulić i sen i zmęczenie (zawsze obiecujemy sobie, że przed 24 godzinnym lub dłuższym rajdem wyśpimy się porządnie i zawsze noc przed imprezą mamy 4-5 godzin snu...). Lokujemy się zatem pośrodku niczego i łapiemy 20 minut snu. To zawsze pomaga... odżywamy. Może nie z jakimś mega wigorem, ale odżywamy.

"Poranek, jasny świt, głowy leciutki, bo to przecież góry. Na niebie słońce lśni, Ty jesteś dzisiaj nim, przeganiasz chmury"
Wstaje nowy dzień, a my szwendamy się po ścieżkach Beskidu Makowskiego. Niby nie wysokie tu są szczyty, ale po całym dniu i nocy napierania, po słonecznym armagedonie w dniu poprzednim i zarwanej nocy...nie lecą one od kopa. Co nie zmienia sytuacji, że jest tu pięknie, zwłaszcza w promieniach wschodzącego słońca i porannych mgłach. A będę pisał - sami popatrzcie:





"Czyśmy za wolno szli, czy pobłądzili, czy iść przestali we zwątpienia chwili..."
Czytacie i czytacie, a tu słowa nie ma o tym, że się zgubiliśmy i weszliśmy w bagno, co? Już myśleliście, że tym razem bez takiego epizodu się obyło? Już straciliście na niego nadzieję, co? A tu taka gratka, rarytas...specjalnie dla Was.
Wzgórza nad Suchą Beskidzką... mapa zaczyna się mieć nijak do rzeczywistości. Włazimy na jakąś górę i chcemy z niej zleźć po drugiej stronie, a tu każda ścieżka, ba szutrowa droga (z których żadnej nie ma na mapie), chwilę idzie dobrze i nagle pełen zwrot i obchodzi górę w kółko.
No maskara, chcemy iść na północ, a każdy trakt po chwili skręca na zachód i potem, jak tylko obejdzie szczyt, zakręca na południe. Nie ma innych dróg...azymut? Kurde, strome wąwozy a za nimi gęstwina. Trochę nam się to nie uśmiecha. Może bagna i nie ma, ale utykamy na tej górze - z resztą nie sami. Inne ekipy też walczą, aby zejść z tego wzgórza w kierunku północnym.   
W końcu udaje się nam się wydostać...nie do końca wiemy jak, ale zjeżdżamy na punkt przepakowy. Tam dowiadujemy się, że niestety przeprawa pontonowa (po Świnnej Porębie) jest odwołana. Miał być kajak ciągnący ponton z rowerem, ale coś się posypało - szkoda straszna, bo nastawiłem się na "do abordażu" i zatapianie innych ekip, a tu takie klocki.
Miałem być piratem, a tak..."Opaska na nodze i oko drewniane. Znów oszukali mnie"

"Ogień pustyni i spalona ziemia..."
Nowy dzień już w pełni wstał...a z nim moje, cudowne, kochane słoneczko. Oparło się i grzeje. Grzeje aż skóra odchodzi od kości. Fajnie mieć znowu udar...przecież dawno nie miałem.
Masakra. Objeżdżamy zbiornik w Świnnej Porębie i walimy na bazę. Pomału trzeba wracać bo limit jest do 18:00 w niedzielę. Dobrze by było nie finiszować "Aramis style" po takiej wyrypie i z udarem :)
Łapiemy po drodze wszystkie punkty, jakie jeszcze zostały i próbujemy przeżyć na patelni - są miejsca, gdzie jak słońce się oprze to czuję, że mi krew wysycha. A przypomnę, że  kocham słodycze tak bardzo, iż moja grupa krwi to Nutella, tak?

Dobrze, że miejscami jedziemy po lasach bo było by źle, acz bywają to czasem lasy jak z horroru - popatrzcie sami:


To dopiero DISCOVERY - prom!!

Ostatni etap dla zawodników to etap kajakowy. Organizatorzy zwożą rowery do bazy - moglibyśmy go spokojnie zrobić, ale jak całość rowerem to całość rowerem. Wiemy już, że przekroczymy 200 km więc lecimy na rekord. W jednym miejscu nie ma mostu, ale jest prom - nasze Bestyjki są przewożone przez dobrych Charon'ów na drugi brzeg, a potem już tylko długa do bazy - jakieś 20 km przelotu.


Adventure Trophy w liczbach
30 godzin napierania, 218 km na rowerze, 3200m przewyższenia, 2x udar słoneczny, 1 x burza z deszczem + hipoteria, 56 ugryzień przez owady, 1 duże zgubienie, 20 minut snu gdzieś pośród niczego... czyli było bosko.
Jesteśmy niesamowicie zadowoleni, zwłaszcza z ustanowienia naszego nowego rekordu. Pękło 200 km - jesteśmy przeszczęśliwi, mimo że mamy mieć NKL'a od startu. W końcu lecieliśmy trasę niezgodnie z regulaminem. To nie ma jednak znaczenia, liczy się ustanowienie nowej granicy, super zabawa i świetna przygoda.
Patrzcie inni Organizatorzy: ile jest hate'u za NKL bo ktoś się nie stosował do regulaminu, a my dostaliśmy NKL (za niestosowanie się) już na początku i co? I jesteśmy zadowoleni... wystarczy nas puścić na dowolną trasę rowerem.
Raz jeszcze dziękujemy organizatorom za zgodę na "bike only" trasę. Polecamy się na przyszłość ;]


Kategoria Rajd, SFA

Jaszczur - Kresowe Bagna

Sobota, 8 lipca 2017 | dodano: 11.07.2017

Brzmi kusząco, nieprawdaż? Tereny rajdu to Poleski Park Narodowy, czyli obszar dla nas nieznany, nigdy niespenetrowany i zupełnie nieodkryty. 5 godzin drogi w jedną stronę, ale co tam - Jaszczur ma swoje prawa. Urywamy się w piątek z obozu szermierczego (jak rok temu na Tropiciela) i wracamy do Krakowa tylko po to aby zrobić szybki przepak i wyruszyć na rajd. Szkoda nam opuszczonych zajęć, bo robimy arcyciekawe rzeczy, jak na przykład:

Z własnej inicjatywy: zwód natarcia w linii ósmej
- na brak reakcji przeciwnika, przejęcie do pchnięcia z kryciem po żelazie w linii 6-stej
- w przypadku przeciwnatarcia przeciwnika pchnięciem wyprzedzającym na przedramię, przejście do przeciwtempa przez zasłonę przeciw-czwartą długą...

...więc sami widzicie, że to naprawdę fascynujące złożenia. A jak nie widzicie, to kiedy w końcu zaczniecie uczyć się szermierki, Stwory, błądzące w ciemnościach życia pozbawionego fechtunku? :P


Jaszczur przyciąga siłą WOLI...
...Wereszczyńskiej w gminie Urszulin. Tam jest baza rajdu...czyli jak zawsze, gdzieś na końcu świata. Diabeł nie mówi tu dobranoc, bo nigdy tu nie dotarł...zgubił się po drodze. Pobudka o 3:10 - ech coś ostatnio często ta godzina nas zwala z łóżka. O 4:00 wyruszamy w trasę. Tym razem aż w 5 osób. Towarzyszą nam Kamila, Filip i Lenon, którzy atakują trasę pieszą 50 km. Gnamy przez noc w kierunku wschodzącego słońca...

"Polesia czar, to dzikie knieje, moczary
Polesia czar, to dziwny wichru jęk
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary
Serce me drży, dziwny ogarnia lęk
Słyszę jak w głębi wód jakaś skarga się miota
Serca prostota wierzy w Polesia czar..."


...czyli kresowe bagna już czekają. Czeka także MALO z mapą pełną lidarów i nietypowych punktów kontrolnych. Czeka i Król Dart(h)Moor Pierwszy - czeka na swój debiut i na swój pierwszy punkt kontrolny.
Oto nowy początek...nowy rozdział w naszej nawigacyjnej sadze.
Dobrze być znowu gdzieś na końcu świata...dobrze być znowu na Jaszczurze, a oto nasza mapa:

Wszystkich punktów kontrolnych jest 42 - potężna liczba. Dla trasy rowerowej komplet to 39 z tych 42 punktów, ale nastawiamy się, że jeśli tylko czas pozwoli, to spróbujemy zrobić wszystkie.
Znowu mamy punkty postaci:
- odległość aphelium
- policz białe krzyże
- co robi mewa śmieszka, a czego nie robią rybitwy
- numer rejestracyjny
- koszt jednostkowy budowy grobli
- ilość Jezusów
Ruszamy zatem na eksplorację!

"Jedźmy, nikt nie woła"
A jednak woła i to do nas! To Kamila, Filip i Leon, którzy wystartowali parę minut przed nami. Wybrali podobny wariant startu co my, pozdrawiamy się i mijamy ich na rowerach. Drat(h) smakuje swoje pierwsze leśne ścieżki i piachy, które prowadzą wprost na pierwszy punkt kontrolny. Chwilę później znikamy w lesie i próbujemy ustalić jakie aphelium ma Neptun (podobna astrościeżka znajduje się naszych ukochanych Górach Izerskich). Najpierw trzeba ten Neptun jednak znaleźć, a na razie to wpadliśmy na URAN. No to się wzbogacimy...o nowe doświadczenia (albo projekty np. projekt Manhattan) :D
Nie przeraża mnie jednak ta leśna przestrzeń kosmiczna bo wiecie umiem wyrywać różne ssaki leśne:
Baby, there will be only 7 planets left after I destroy URANUS :D :D :D


Po kolcach ich poznacie...czyli kolczaści przyjaciele rosną w siłę



Leśna makarena czyli "koszmar minionego lata"

A tak naprawdę to koszmar lata 2014, kiedy na naszym pierwszym Bike Oriencie komary chciały nas pożreć żywcem. Tutaj także gryzą i to jak! Miliony komarów. Jak się tylko zatrzymamy to obsiadają nas dziesiątkami...masakra. Nie sposób nawet potwierdzić punktu kontrolnego...sekund zatrzymania i 7-8 nowych ugryzień. Tańczymy makarenę na każdym punkcie kontrolnym okładając się rękami po całym ciele. Nic nie pomaga, za każdy punkt płacimy daninę krwi... I tak będzie przez cały dzień...bez przerwy, bez litości, bez wytchnienia. Gryzą jak pojeb**ne.

Pkt zadaniowy: oszacuj szerokość "łąki"

Punkt zadaniowy: policz białe krzyże

Punkt zadaniowy: oszacuj wysokość kopczyk. Taaaak kopczyka, tutejsze mrówki mają dobrych konstruktorów

Prawie złapałem SNAKE'a !!!


Chodzenie po bagnach wciąga
Punkt w zagłębieniu między dwoma "wzgórzami"...tyle, że wzgórza są zrobione "z roślinności" bagiennej. Idę po punkt mijając stowarzysza...zapada już zmrok. Wchodzę między wzgórza, trawa sięga po pas. Krok w przód, roślinność po szyję... krok w przód, zakrywa mnie, krok w przód...lecę na ryj...ouch...spadłem z pół metra. Jakiś uskok, którego nie miałem szans zobaczyć. Roślinność mnie już kryje, krok w przód, zapadam się za kostkę w bagno, próbuję wytargać nogę...próbuję odbić się z drugiej nogi, ale ta przy nacisku na podłoże, także się zapada.
No dobra, sprawa się rypła ale mam plan awaryjny...SPIERD***M STAD...stowarzysz to 60 pkt. 60 punktów i zachowanie życia zamiast 100 pkt i utonięcia to dobry deal. Trzeba tylko przekonać Basię, że stowarzysz jest spoko.
Wygrzebuję się z bagna, mówię do Basi: "zapadłem się, nie wchodzę tam dalej"......mówię do Basi, hmm...do Basi? Pusto...Basia?
Coś się rusza w krzakach obok, Basia wygrzebuje się z trudem:
"Masakra, zapadłam się i miałam problem wyjść. Nie wchodzę tam...bierzemy stowarzysza!"
Dla mnie spoko - łatwo poszło z tym przekonywaniem :)
(Zdjęcie nie jest z tego zdarzenia - ale poglądowo, aby zobaczyć jak wyglądała roślinność)

Poleskie Northshore'y :D

Lepiej nie spaść z tego kołem, bo bagno nie jest najpłytsze :)


WINCYJ PUNKTÓW... NIŻ TRZEBA
Zaliczamy wszystkie punkty. Wszystkie 42 punkty!! Zajmuje nam to koło 13 godzin, ale zbieramy wszystko. Drugi raz w życiu robimy komplet na Jaszczurze (pierwszy komplet był w Puszczy Augustowskiej na "Granicznych Wodach"). Mamy jednak świadomość, że udało się tylko dlatego, że:
- płaskie tereny, znikome przewyższenia (nie trzeba było nosić, tachać na rympał i po wąwozach)
- Malo nie mógł w 100% rozwinąć swoich skrzydeł bo część trasy biegła przez Poleski Park Narodowy, co oznaczało że część punktów była przy ścieżkach i drogach (totalnie nie Jaszczurowo). Nie narzekamy - wręcz przeciwnie, dzięki temu zwiedziliśmy kolejny Park Narodowy. Mamy jednak świadomość, że regulamin spowodował, że była to jedna z najłatwiejszych nawigacyjnie edycji Jaszczura.
Do bazy docieramy koło 23:00. Zebraliśmy wszystko - jest dobrze. Na trasie spotkaliśmy Sergiusza, Darka i Jacka - to już się robi niemal jak "zdarzenie pewne" :D To też bardzo cieszy.
Kilka minut po nas do bazy docierają także Kamila, Filip i Lenon. Chwila odpoczynku w bazie i wracamy na Kraków - do domu docieramy około 9:00. Dwie noce zerwane, tydzień treningów dzień w dzień na obozie i rajd na dokładkę...bosko. Niedzielę przesypiamy całą. 
Niemniej jesteśmy przeszczęśliwi - komplet na Jaszczurze plus pierwszy start Króla Dart(h)Moor'a Pierwszego :D
Zaczęliśmy nowy rozdział naszej nawigacyjnej opowieści z naprawdę mocnym akcentem.
Pozdrawiamy także spotkanych strażników parku - miło się gawędziło, a i wpuścili nas do parku bez opłat, no bo rajd!


Kategoria Rajd, SFA

Pożegnanie z SANTĄ

  • DST 1.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 lipca 2017 | dodano: 09.07.2017

Obiecałem Wam niedawno wyjaśnienie, co oznacza stwierdzenie "koniec pewnego rozdziału". Pora zatem na uchylenie rąbka tajemnicy...sami zobaczcie, a potem posłuchajcie "historii jednej znajomości". W sumie to nie znajomości, ale naprawdę pięknej przyjaźni...zakończonej przedwcześnie. 



EPITAFIUM DLA SANTA CRUZA
W piekielnej kuźni wykuty
a "Święty" na imię Mu dano
z płomieni diabelskiej huty
choć Krzyża otrzymał miano...

Nieświadom prawdziwej natury
spacerował po wiślanym bulwarze
nie znając słowa: "GÓRY"
czekał, aż ktoś Mu je kiedyś pokaże...

Aż spotkał pewnego Szermierza,
co po lasach poszukiwał lampionów
i w ramach złowieszczego przymierza
przy obecności piekielnych demonów...

Stworzyli duet, co silny jak skała
hybryda człowieka oraz maszyny
i nowe życie Bestia dostała
w szeregach diabelskiej rodziny...

Poznał strome alpejskie zbocza
bieszczadzkie łąki, Mazur mokradła
piachy Jury i puszcze Roztocza
beskidzkie lasy, biebrzańskie bagna

A i przewyższeń słodkiego smaku
który nam dają górskie szczyty
na Główny Sudeckim czy Beskidzkim szlaku
na plecach targany pod nieba błękity

Turbacz, Skalnik czy też Lackowa
Rudawiec, Gorc oraz Mogielica
Wysoka, Czupel i Radziejowa
zdobyte za dnia lub w blasku księżyca...

Skrzyczne, Ślęża i Wielka Sowa
Jagodna, Śnieżnik i Waligóra
Wysoka Kopa, Wielka Rycerzowa
Czantoria, Jasło, no i Magura

Otryt, Kudłoń, także Kowadło
Jaworzyny, co różnie mają na imię
tysiące Wierchów pod kołami padło
najczęściej latem, nierzadko w zimie...

Kompas i mapa - niełatwa to sztuka
zwłaszcza gdy plan niepełny w swej treści
bagna, bezdroża...On punktu tam szuka
bo ktoś tam lampion celowo umieścił...

Najpierw był Giant, potem DartMoor
kompan w najcięższych trasach
nieraz znikali gdzieś pośród chmur
lub w gąszczach i nieprzebytych lasach...

JASZCZURY gonił, ze 360 razy
KOSMAte lampiony na SILESI zbierał
w WILCZYM pędzie gnając do bazy
na sekundy przed końcem docierał

Przetrwał MORDOWNIK czy też PIACHULEC
a także WYRYPY dzięki swym grubym kołom
na GALICJI to nawet spalił hamulec
ostatni punkt w życiu wyrwał ŻYWIOŁOM

Los jednak bywa zdradziecki
nie będzie więcej już BIKE ORIENTU
zabrał mi Santę, Beskid Sądecki
gdzieś w drodze do Słońca i Firmamentu

ORIENTAKCJA także już nie jest dla niego
pękła konstrukcja, choć był pancerny
żegnaj zatem, Mój Drogi Kolego
wspomnieniem zawsze ja będę Ci wierny

Kochałem Go szczerze, kochałem Go wielce
lecz dziś czarna rozpacz duszę mą ścięła
i była jak Szpada w szermiercze serce
gdy Bestia na wieki, na szlaku, zasnęła...

Śpij Bestio, w ciszy swej mogiły
pokochałeś góry... i one Cię zabiły

SANTA CRUZ CHAMELEON 2014 - 2017



Życie toczy się jednak nadal...a każdy koniec bywa początkiem czegoś nowego.
A zatem, Panie i Panowie...pozwólcie, że przedstawię...

"Umarł Król, niech żyje Król" Król DART(H)MOOR Primal

W tym kontekście Primal brzmi jakby pochodziło od słowa PRIME - bardzo luźno bawiąc się słowami, wychodziło by:
Król DartMoor Pierwszy :D

Znając moje uwielbienie dla marki Santa Cruz, zapytacie pewnie dlaczego nie: Król - Santa BLUR.
Powiem tak...no ja chciałem, ale Basia....
Basia stwierdziła:
1) że nie chce przechodzić na dietę...ja uważam, że wstrzemięźliwość od jadła i napoju do końca roku by nam wyszła na zdrowie.
2) że nie chce poznawać nowych ludzi...ja uważam, że Pan Komornik mógłby okazać się bardzo miłym człowiekiem
3) że to ja mam szukać firm, a nie one mnie...ja uważam, że firmy zaczęły by się o mnie same dopytywać. Na przykład: gazownia, elektrownia, wodociągi :)


Kategoria SFA