Wpisy archiwalne w miesiącu
Grudzień, 2018
Dystans całkowity: | 1.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 1.00 km |
Więcej statystyk |
Podsumowanie 2018
-
DST
1.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 grudnia 2018 | dodano: 31.12.2018
Krótkie podsumowanie 2018 :)
STYCZEŃ:
Rajd IV Żywiołów (zima) - czyli rajd, na którym był punkt, którego nie było. Oficjalnie ukradli i tego się wszyscy będą trzymać.
To też rajd, na którym dowiedziałem się, że kariera pirata mi nie grozi: "opaska na nodze, oko drewniane, znowu oszukali mnie..."(*)
Styczeń to także nasza pierwsza zimowa sesja pod Wiosenne CZARNE KoRNO.
Wtedy też narodziła się postać straszliwa i zła, żywiąca się chałwą na wysokości - LORD SFAROC :)
Dzień po Żywiołach lecimy w teren robić dziwne i niepokojące kadry, które mają promować tą imprezę.
Efekty znacie :)
Zaczyna się także okres małej ilości snu, bo non-stop walim do Dąbrowy Górniczej, do Moniki i Tomka, gdzie zarywamy noce nad pracami przygotowawczymi pod imprezę.
LUTY:
Silesia RACE (zima) - zimowy klasyk.
Piękna impreza w śniegu i lodzie. Zły Człowiek ze Śląską czyli Marcin "Franko" jak zawsze w formie.
Wychodzą z nas jednak Wielkie Taktyki i opracowujemy plan, który w normalnych okolicznościach byłby majstersztykiem taktyczno-strategiczno-operacyjnym (serio). Szkoda tylko, że nie doczytaliśmy regulaminu i okazało się, że nasz super evil plan jest wbrew zapisom tam umieszczonym :D
Tak więc finalnie, posypujemy głowy śniegiem (bo popiołu nie ma) i oddajemy się do dyspozycji konstyt...eeee... regulaminu. Były jaja :)
Rajd Liczyrzepy (zima) - zabiera nas ponownie w nasze ukochane Dolnośląskie, acz w nie w jego południowe (góry!!!) strony, ale na północ, tam gdzie znajdują się Stawy Milickie. Co zapamiętaliśmy z tamtej imprezy? Temperatura "-10", przeprawa przez rzekę po drzewie i zryte drogi leśne, które jak zamarzły to... masakra dla tyłka, bo t-t-t-t-t-rz-rz-rz-rz.....e-e-e-e.....s-s-s-s-i-i-i-i-i.....e-e-e-e.
Do tego nasza druga zimowa sesja pod promocję Wiosennego CZARNEGO, czyli Walentynki w grocie... dobrze że nie w grocie Nestle, ale w kawernach. Banda czarnych ludzi (chodzi o kolor stroju) i głęboka penetracja jaskiń... zwykle trzymam się z daleka od takich zabaw.
Udało się nawet przeżyć, co nie było takiej oczywiste. Goethe jak powiedział "więcej światła", to umarł... a ja zdanie to darłem się chyba ze 100 razy tamtej nocy (więc "wiem, co to ryzyko dzi**ko") :D :D :D
Było ciężko... MÓWIŁEM WIĘCEJ ŚWIATŁA !!! Dawać więcej światła.
K***A ale nie tyle !!! Czy my robimy "Bliskie spotkanie 3 stopnia"?
Było ciężko, ale się udało. Niektóre kadry jak ze snu... zwichrowanego, złego, niepokojącego :)
MARZEC:
Rajd Wilczy - hahahaha,tyle mogę powiedzieć. Szkoda, że to śmiech przez łzy.
Impreza jak zawsze świetna, zwłaszcza zadanie linowe i kajaki po zamarzniętym jeziorze, ale nasz wynik to... hahahahaha. Przepraszam, ale hahahaha... Jaki twój zawód? WIELKI i na całej linii. Przeuroczy Pan Porażka i zawodzący nad naszym losem Leśmian. Pokazaliśmy, że jesteśmy jak Młodzi Wilcy, umiemy wymusić okup, ściągnąć harcz, jebnąć ze łba... brawurowa jazda rowerem marki DarthMoor.
Wiosenne CZARNE KoRNO - czyli jeden z najważniejszych dni dla nas w tym roku. Nasz debiut jako budowniczych trasy rajdu na orientację. Połowa marca to także brak totalny brak snu i walka z czasem. Zdążyć z mapami, zdążyć z formalnościami. Ogromny stres czy podołamy, czy impreza się będzie podobać...czy nie zawiedziemy na całej linii, czy staniemy na wysokości zadania. Czy nasze marzenie o zrobieniu własnego rajdu nie skończy się:
"Careful what you wish
You may regret it
Careful what you wish
You just might get it"
Stres nas po prostu pożerał. Chrupał jak mróz pod nogami w sam dzień zawodów. Ważne jednak, że impreza udała się na tyle, że dane nam będzie sięgnąć po jeszcze bardziej chore pomysły i wybryki schorowanego umysłu na kontynuacji. Już w marcu wracamy z drugą edycją... a w sumie to nie do końca z drugą edycją. Potraktujecie Wiosenne CZARNE KoRNO jako prolog. Na razie tyle, reszta jest milczeniem. Prace trwają... i to intensywne :)
Kilka niepublikowanych dotąd zdjęć z przygotowań:
Kto z Was znalazł ten lampion w Dolinie Racławki?
WIOSNA Z KOMPASEM - krótki wypad do Lasów Murckowskich poszukać ukrytych tam lampionów :)
KWIECIEŃ:
Nadwiślański LISZKOR - który dla mnie zawsze będzie Rajdem KORNOliszka i ch** :)
Impreza, którą organizacyjnie ogarniali również Monika i Tomek, więc ze względu na jej bliskość do CZARNEGO KoRNO byliśmy świadkami wielu prac i zdarzeń typu "behind the scenes". Sama impreza nauczyła nas nowego słówka. ROSOCHATY i tak też były te zawody: ROSOCHATE W HUGE :D :D
Rajd Katowice - czyli ponownie u Złego Człowieka ze Śląska. "Jesteśmy tu, ludzi w ch***eee.. tłum" parafrazując piosenkę Wilków (nie, nie Młodych Wilców). Frekwencja była ogromna, widać że to miasto żyje tą imprezą. A sam rajd "miejski" to był tylko z nazwy:
IROKEZ Mielec - Compass (Ci od map) zabiera nas na zwody w tereny, których zupełnie nie znamy. To cieszy nas zawsze. Świetna impreza w warunkach niemal pustynnych: gorąco, tereny piaszczyste i bezlitosne słońce na karku.
Jaszczur - Zaginione Śluzy
Pierwszy tegoroczny Jaszczur zabrał nas aż na Mazury. Dawno tam nie byliśmy, bo ostatny raz był w 2012 i do tego siedzieliśmy wtedy w okolicach Giżycka, a Jaszczur rzucił nas nad samą granicą z Rosją. I to dosłownie, bo jeden lampion wisiał niemal na słupku granicznym. Co mogę napisać - kochamy Jaszczury i wy o tym wiecie. Nie wiecie tylko dlaczego, albo - przynajmniej część z Was - nie akceptuje tych powodów dlaczego.
Dlaczego 50 km robi się 12 godzin... no dlaczego :)
Tak, to w Polsce... aby było śmieszniej, rzut beretem od granicy z Rosją.
MAZURY 2018
Po Jaszczurze zostaliśmy na Mazurach na długi weekend majowy. Tego wyjazdu nie udało mi się opisać na blogu, więc teraz specjalnie dla Was kilka nigdy nie publikowanych zdjęć z tamtego okresu, a mieliśmy trochę przygód.
Królestwo Bagien (zakochałem się) - Puszcza Borecka.
Cmentarzysko Drzew czyli na tropie zbrodni - Puszcza Piska
Polskie alpejskie wiszące doliny - Suwalski Park Krajobrazowy
MAJ
RUDAWSKA WYRYPA - wprost z Mazur jedziemy znowu na Dolny Śląsk do Aśki i Roberta, aby wziąć udział w kolejnej edycji tego kultowego maratonu w Rudawach Janowickich. Pierwsza Rudawska na zawsze wyryła się nam w pamięci (nasz pierwszy 24h godzinny maraton + "choinki w śniegu" - kto był ten wie co to znaczy), ale w tym roku Robert naprawdę zaszalał. Jedna z najlepszych i najładniejszych tras po Rudawach ever. Rewelacja !!!
RAJD HAWRAN - gdy jedziemy na Dolny Śląsk, to zawsze myślę że góry tam są najpiękniejsze w Polsce, ale potem jedziemy w Beskid Niski i znowu zmieniam zdanie. Teraz zapętlcie powyższe stwierdzenie w nieskończoność, a już wiecie jak ważne miejsce w moim sercu ma też Beskid Niski. Radocyna, mój Przyjaciel Wierch Wirchne oraz wspomnienie Jaszczur - Złamany Krzyż. Cudowny dzień w cudownym miejscu.
Rajd Liczyrzepy (wiosna) - mówiłem Wam już, że Sudety to najpiękniejsze góry w Polsce. Nie ma ładniejszych!!
Góry Bystrzyckie czyli Ścieżka Wielkiego Strachu i Strażnik Wieczności. Jagodna i Spalona. Wspaniała wyrypa we wspaniałym miejscu. Nie pojechaliśmy jednak całej trasy bo o 22:00 uciekaliśmy na:
Tropiciel 25 - czyli Góry Bystrzyckie za dnia, a nocą tropimy lampiony na Tropicielu. Wspomnienie Rozlewiska Moczarki i Bagien Rozpaczy - do dziś jednej z najstraszliwszej z naszych przygód, gdzie naprawdę nie umieliśmy wydostać się z mokradeł.
Tropiciel ma swój klimat, więc skoro da się dwa rajdy w jeden dzień (dokładnie to dzień i noc), to czemuż by nie :)
CZERWIEC:
Urlop 2 x Góry
Z tego wyjazdu udało się zrobić wpisy z każdej wycieczki. Tydzień w Sudetach, czyli najpiękniejszych polskich górach oraz tydzień w Beskidzie Niskim, czyli w najpiękniejszych polskich górach :D
SUDETY:
a) Goniąc Ducha Gór
b) SKYWALK(er) czyli moc jak z bajki
c) Znam, Góry z Kamienia...
d) ...a obiecywałaś mi Złote Góry
e) Słoniątko, Żmijowiec i Czarna Góra
f) Postaw(N)a na Kowadle kuta
BESKID NISKI i BIESZCZADY
g) Piotruś wie "Gdzie spadł samolot"
h) Śladami Upiorów Przeszłości
i) Słupkami Odmierzając Drogę
j) Kwiat Papro..tnej czyli "Deszcz w Cisnej" (dla niekumaty DESZCZ W CISNEJ to marka piwa!)
k) SłoNNY smak potu i błota
l) Wasza Wysokość, Panie Marszalku
... i na któreś z końcowych wycieczek, życie zakończył Król Dart(h)Moor Pierwszy.
Tak jak niegdyś Santa, tak wtedy i Dart(h) pożegnali się z tym światem. Śmierć w rodzinie...
GRASSOR 300 - plan zrobienia 300 km na złamanej ramie nie może się dobrze skończyć (i tak skończył się na 176 !!!).
Zacna impreza w elitarnym gronie. Mimo że czerwiec, dreszcze z zima podczas ulewy w nocy, masakra hamulców (piach i woda) plus ruiny zamku i rów... masakra.
LIPIEC:
Obóz szermierczy SFA - jak co roku! Ponad tydzień siedzenia na sali i doskonalenia taktyki i techniki walki.
Uwierzcie, jak wracamy z obozów, to ciężko się przestawić na normalne życie.
W tym roku niestety, pod sam koniec obozu, odnawiam kontuzję kolana... ech, pewne demony pozostaną już ze mną na zawsze. Znacie wzór kwasu kolanowy ACL, ktory ulega dysocjacji na A plus i CL minus... nie wiem, ile wartościowe jest A, CL zawsze było jednowartościowe, ale wiem że całość - ACL wartościowe jest bardzo. Tak - bardzo bardzo. Dbajcie o nie u siebie!
Świętokrzyska Jatka - rajd "podwójny". Z jednej strony "Umarł Król, niech żyje..." VENOM !!! czyli nowa rama i nowa Bestia w rodzinie. Z drugiej, próba powrotu do roweru po niemal 4 tygodniach rehabilitacji. Impreza pustynna bo taki upał, słońce napiera jak szalone, a my pomału i zachowawczo, aby nie przeforsować leczącego się organizmu.
SIERPIEŃ:
Urlop - Długi weekend
Udało mi się uzupełnić wpisy z tego wyjazdu (dosłownie ze dwa dni temu, zaraz po Świętach), więc przedstawiamy Wam NIGDY NIE PUBLIKOWANE, ŚWIEŻUTKIE foto-relacje z naszych sierpniowych przygód. Spore galerie pod linkami.
a) Ile się zmieści bunkrów w Konewce?
b) Tropiąc Demony Wojny
c) "Piasku pamiętasz? Ziemio pamiętasz?"
d) Po drugiej stronie lustra...
e) Góra (mocy) i Dół (w ziemi)
KORNO 2018 - Korno zaliczane do Pucharu nauczyło mnie, że skoro: "Syn Skywalker'a nie może zostać Jedi" (*), to zostanie kukurydzą. Powiedzieli mi, że mogę być kim chce, więc zostałem kukurydza. :D :D
Piękna impreza w totalnie nowych dla nas terenach, więc czego chcieć więcej!
WRZESIEŃ:
Mordownik - chłostani kablem od Żelazka, ciśniemy przez nasz ukochany Beskid Niski. Ciśniemy po Nieśmiertelność !!!
Immortal zdobyty. Jeden z największych tryumfów tego roku !!!
Biathlon rowerowy - kosmiczna lokalna impreza rowerowa w Krakowie. Wszystkie baterie 100% mocy i wszystkie baterie OGNIA :)
Jaszczur - Zaklęty Monastyr - czyli "Get up girl, get back to the game, you've got couple cuts and bruises but your beauty's the same!!!"(*) albo Koszmar z Ulicy Wąwozowej jeśli ktoś woli, bardziej dramatyczną nazwę :)
Puchar Neptuna 2018 - pierwsze zawody szermiercze Pucharu 3 Broni 2018. Walimy aż do Gdyni, przywalić paru osobom po maskach, czyli startujemy z sezonem zawodów SFA. Trypolis czeka :)
Rajd Waligóry - druga edycja. Pierwsza była po prostu DOSKONAŁA. Druga jest świetna, ale pierwszej nie dała rady przebić. Ale co by nie mówić, ten rajd charakteryzuje dialog:
- Hej, nie widziałem Was na Turbaczu
- Jebnąć Ci?
- Padał tam śnieg
- Mocno... jeb...eee... mocno padał?
Jak nie pamiętacie o co chodziło, to szczegóły są w relacji :)
PAŹDZIERNIK:
Jurajska Jatka 2018 - piękny dzień na Jurze. Wspaniale zaprojektowana trasa i świetne punkty kontrolne. Tylko ten kabel od Żelazka znowu skórę na plecach rozcina :)
Puchar Wrocławia 2018 - ponoć "Wrocław jak zawsze poddaje się ostatni" (*). Może być i ostatni, ważne aby przed nami skapitulował, a jakie miejsce w rankingu chce zająć, to dla mnie bez znaczenia. Drugie zawody SFA w tym sezonie. Walka o Puchar się rozkręca.
Jaszczur - Kamienne Ściany - i znowu Dolny Śląsk. Nasze ukochane tereny i ukochany Jaszczur. Piękny, październikowy dzień w pięknym miejscu. Niemniej uciekamy szybciej niż zwykle, bo nocą czeka na nas:
Tropiciel 26 - "Czemu jesteście tacy brudni i mokrzy? Przecież było sucho". Tak zapytał Lenon widząc nas na mecie. Nie było sucho, nie było czysto... nasz wariant miał wszystko, a najwięcej miał wody i błota. Świetna impreza z gangsterskim klimatem, acz wiatrołomy i błota nas nie ominęły :)
Udało się także zdobyć kolejne miano Tropiciela co dało nam kolejną - tym razem srebrną - odznakę. Wielki sukces w tym roku :)
LISTOPAD:
Puchar Piotrkowa 2018 - ostatnie z zawodów lokalnych. Ostatnia szansa na poprawienie swojej pozycji w rankingu przez najważniejszymi zawodami SFA w tym roku. Jak ktoś nie widział jeszcze filmiku z Piotrkowa, to zapraszam serdecznie do oglądania - jest na końcu całego wpisu.
XIII MISTRZOSTWA POLSKI W SZERMIERCE KLASYCZNEJ - zamknięcie sezonu.
Zakończenie Pucharu 3 Broni 2018. Najważniejsza impreza SFA w roku, a gospodarzem jest Kraków, więc dla nas tym bardziej ważna. Kto zdobył Puchar w tym roku? Mówiłem Wam już, że tego się tutaj nie dowiecie - zapraszam na naszą stronę www i profil szkoły na FB.
GRUDZIEŃ:
XXX KrakINO - czyli znowu budujemy trasę imprezy na orientację. Bazę trzeba dobrze ukryć (przed wrogiem), więc schodzimy pod ziemię - a dokładniej do Jaskini Twardowskiego. Ostatnio widziałem go na Saturnie więc jaskinia stoi wolna. Zadekowaliśmy się tam na jedną noc :)
Jeśli impreza się podobała, to wiedzcie że wracamy już w kwietniu najpewniej. Mamy już nawet pomysł na tą imprezę , więc już teraz serdecznie zapraszamy :)
A CO SIĘ NIE UDAŁO W 2018?
czyli innymi słowy: "chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz Mu o swoich planach" :)
Z takich większych planów to nie wypaliły nam dwie większe wyrypy w 2018.
Nie mówię tutaj o sytuacji kiedy imprezy się pokrywają - wtedy trzeba po prostu dokonać wyboru i nie ma na to rady.
Chodzi mi raczej o sytuację, kiedy jesteśmy zdecydowani gdzieś wyruszyć i tam nie docieramy z przyczyn różnych.
STUMILAK MTB:
JASZCZUR - KOSMICZNE ODLEGŁOŚCI
Wypadał w terminie naszego obozu szermierczego... no i wypadał na morzem. Gdyby to było - nie wiem, 100-200 km do Krakowa to byśmy nocą, spóźnieni na obóz dojechali, byle tylko być na na Jaszczurze. No, ale gorzej - w znaczeniu terminu i odległości wypaść nie mógł. Nie udało nam się zatem zmierzyć żadnej z kosmicznych odległości.
AR KRAKÓW 2018
AR Kraków 2017 to była niesamowita przygoda. Nasz absolutny rekord na rowerze: 218 km.
Tym razem trasa była dla nas zbyt hardcore'owa... tak, dobrze słyszycie. Wymiękliśmy, jesteśmy miętkie faje. Pieszo nie udźwignęlibyśmy takie rajdu. Do tego dochodziły jeszcze zadania pływackie, konieczność dostarczenia pudeł na rowery - bo rowery były rozkładane do transportu i składane przez zawodników w trakcie rajdu itp. Ogólnie masakra.
Był plan lecieć, jak rok temu, wszystko na rowerze, ale nie chcieliśmy robić dodatkowego kłopotów bo impreza przyciągnęła zespoły z wielu krajów!!!
Do tego wpisowe było dla nas zaporowe bo jednak 400 Euro za zabawę "weekendową" to sporo. Jest w pełni zrozumiałe, bo rajdy przygodowe są kosztowne, a tu Organizatorzy mieli wynajem autokarów, kajaków, do tego nagroda dla zwycięskiego zespołu była na poziomie pięciocyfrowej sumy (także w Euro), więc pełna profesjonalizacja. Impreza na światowym poziomie, co nie zmienia faktu że dla nas trochę zaporowa.
Kolejną rzeczą był start już w środę (5 dniowy rajd), czyli konieczność 3 dni urlopy - a mieliśmy już plany na wyjazd do Spały. Zbieramy też "wolne" dni pod Wiosenne CZARNE KoRNO 2019, bo trasę 24h rozstawiać to będziemy ze 3 dni pewnie.
W pewnym sensie nawet dobrze też, że się nie zapisaliśmy bo - czego nie mogliśmy wiedzieć na etapie zapisów - nie dalibyśmy rady wystartować. Przecież rozwaliłem kolano na początku lipca. Jak Świętokrzyską Jatkę mogłem pojechać zachowawczo bo płaski teren był, to przecież z naderwanym więzadłem bocznym nie wystartowałbym w 5-ciodniowym rajdzie górskim!!
Cały start by trafił szlag...
To tyle na dziś z podsumowania roku. Wyszlo sporo, ale i sporo się działo.
Jeszcze cytaty dla Was i do zobaczenia w nowym 2019 :)
1) Piosenka Nocny Kochanek "De Pirat Bej"
2) Piosenka Metallica "King Nothing"
3) Star Wars "Imperium kontratakuje"
4) Tomb Raider song "Looks could kill" - JT Machinima
5) Piosenka Kazik "Mars napada"
STYCZEŃ:
Rajd IV Żywiołów (zima) - czyli rajd, na którym był punkt, którego nie było. Oficjalnie ukradli i tego się wszyscy będą trzymać.
To też rajd, na którym dowiedziałem się, że kariera pirata mi nie grozi: "opaska na nodze, oko drewniane, znowu oszukali mnie..."(*)
Styczeń to także nasza pierwsza zimowa sesja pod Wiosenne CZARNE KoRNO.
Wtedy też narodziła się postać straszliwa i zła, żywiąca się chałwą na wysokości - LORD SFAROC :)
Dzień po Żywiołach lecimy w teren robić dziwne i niepokojące kadry, które mają promować tą imprezę.
Efekty znacie :)
Zaczyna się także okres małej ilości snu, bo non-stop walim do Dąbrowy Górniczej, do Moniki i Tomka, gdzie zarywamy noce nad pracami przygotowawczymi pod imprezę.
LUTY:
Silesia RACE (zima) - zimowy klasyk.
Piękna impreza w śniegu i lodzie. Zły Człowiek ze Śląską czyli Marcin "Franko" jak zawsze w formie.
Wychodzą z nas jednak Wielkie Taktyki i opracowujemy plan, który w normalnych okolicznościach byłby majstersztykiem taktyczno-strategiczno-operacyjnym (serio). Szkoda tylko, że nie doczytaliśmy regulaminu i okazało się, że nasz super evil plan jest wbrew zapisom tam umieszczonym :D
Tak więc finalnie, posypujemy głowy śniegiem (bo popiołu nie ma) i oddajemy się do dyspozycji konstyt...eeee... regulaminu. Były jaja :)
Rajd Liczyrzepy (zima) - zabiera nas ponownie w nasze ukochane Dolnośląskie, acz w nie w jego południowe (góry!!!) strony, ale na północ, tam gdzie znajdują się Stawy Milickie. Co zapamiętaliśmy z tamtej imprezy? Temperatura "-10", przeprawa przez rzekę po drzewie i zryte drogi leśne, które jak zamarzły to... masakra dla tyłka, bo t-t-t-t-t-rz-rz-rz-rz.....e-e-e-e.....s-s-s-s-i-i-i-i-i.....e-e-e-e.
Do tego nasza druga zimowa sesja pod promocję Wiosennego CZARNEGO, czyli Walentynki w grocie... dobrze że nie w grocie Nestle, ale w kawernach. Banda czarnych ludzi (chodzi o kolor stroju) i głęboka penetracja jaskiń... zwykle trzymam się z daleka od takich zabaw.
Udało się nawet przeżyć, co nie było takiej oczywiste. Goethe jak powiedział "więcej światła", to umarł... a ja zdanie to darłem się chyba ze 100 razy tamtej nocy (więc "wiem, co to ryzyko dzi**ko") :D :D :D
Było ciężko... MÓWIŁEM WIĘCEJ ŚWIATŁA !!! Dawać więcej światła.
K***A ale nie tyle !!! Czy my robimy "Bliskie spotkanie 3 stopnia"?
Było ciężko, ale się udało. Niektóre kadry jak ze snu... zwichrowanego, złego, niepokojącego :)
MARZEC:
Rajd Wilczy - hahahaha,tyle mogę powiedzieć. Szkoda, że to śmiech przez łzy.
Impreza jak zawsze świetna, zwłaszcza zadanie linowe i kajaki po zamarzniętym jeziorze, ale nasz wynik to... hahahahaha. Przepraszam, ale hahahaha... Jaki twój zawód? WIELKI i na całej linii. Przeuroczy Pan Porażka i zawodzący nad naszym losem Leśmian. Pokazaliśmy, że jesteśmy jak Młodzi Wilcy, umiemy wymusić okup, ściągnąć harcz, jebnąć ze łba... brawurowa jazda rowerem marki DarthMoor.
Wiosenne CZARNE KoRNO - czyli jeden z najważniejszych dni dla nas w tym roku. Nasz debiut jako budowniczych trasy rajdu na orientację. Połowa marca to także brak totalny brak snu i walka z czasem. Zdążyć z mapami, zdążyć z formalnościami. Ogromny stres czy podołamy, czy impreza się będzie podobać...czy nie zawiedziemy na całej linii, czy staniemy na wysokości zadania. Czy nasze marzenie o zrobieniu własnego rajdu nie skończy się:
"Careful what you wish
You may regret it
Careful what you wish
You just might get it"
Stres nas po prostu pożerał. Chrupał jak mróz pod nogami w sam dzień zawodów. Ważne jednak, że impreza udała się na tyle, że dane nam będzie sięgnąć po jeszcze bardziej chore pomysły i wybryki schorowanego umysłu na kontynuacji. Już w marcu wracamy z drugą edycją... a w sumie to nie do końca z drugą edycją. Potraktujecie Wiosenne CZARNE KoRNO jako prolog. Na razie tyle, reszta jest milczeniem. Prace trwają... i to intensywne :)
Kilka niepublikowanych dotąd zdjęć z przygotowań:
Kto z Was znalazł ten lampion w Dolinie Racławki?
WIOSNA Z KOMPASEM - krótki wypad do Lasów Murckowskich poszukać ukrytych tam lampionów :)
KWIECIEŃ:
Nadwiślański LISZKOR - który dla mnie zawsze będzie Rajdem KORNOliszka i ch** :)
Impreza, którą organizacyjnie ogarniali również Monika i Tomek, więc ze względu na jej bliskość do CZARNEGO KoRNO byliśmy świadkami wielu prac i zdarzeń typu "behind the scenes". Sama impreza nauczyła nas nowego słówka. ROSOCHATY i tak też były te zawody: ROSOCHATE W HUGE :D :D
Rajd Katowice - czyli ponownie u Złego Człowieka ze Śląska. "Jesteśmy tu, ludzi w ch***eee.. tłum" parafrazując piosenkę Wilków (nie, nie Młodych Wilców). Frekwencja była ogromna, widać że to miasto żyje tą imprezą. A sam rajd "miejski" to był tylko z nazwy:
IROKEZ Mielec - Compass (Ci od map) zabiera nas na zwody w tereny, których zupełnie nie znamy. To cieszy nas zawsze. Świetna impreza w warunkach niemal pustynnych: gorąco, tereny piaszczyste i bezlitosne słońce na karku.
Jaszczur - Zaginione Śluzy
Pierwszy tegoroczny Jaszczur zabrał nas aż na Mazury. Dawno tam nie byliśmy, bo ostatny raz był w 2012 i do tego siedzieliśmy wtedy w okolicach Giżycka, a Jaszczur rzucił nas nad samą granicą z Rosją. I to dosłownie, bo jeden lampion wisiał niemal na słupku granicznym. Co mogę napisać - kochamy Jaszczury i wy o tym wiecie. Nie wiecie tylko dlaczego, albo - przynajmniej część z Was - nie akceptuje tych powodów dlaczego.
Dlaczego 50 km robi się 12 godzin... no dlaczego :)
Tak, to w Polsce... aby było śmieszniej, rzut beretem od granicy z Rosją.
MAZURY 2018
Po Jaszczurze zostaliśmy na Mazurach na długi weekend majowy. Tego wyjazdu nie udało mi się opisać na blogu, więc teraz specjalnie dla Was kilka nigdy nie publikowanych zdjęć z tamtego okresu, a mieliśmy trochę przygód.
Królestwo Bagien (zakochałem się) - Puszcza Borecka.
Cmentarzysko Drzew czyli na tropie zbrodni - Puszcza Piska
Polskie alpejskie wiszące doliny - Suwalski Park Krajobrazowy
MAJ
RUDAWSKA WYRYPA - wprost z Mazur jedziemy znowu na Dolny Śląsk do Aśki i Roberta, aby wziąć udział w kolejnej edycji tego kultowego maratonu w Rudawach Janowickich. Pierwsza Rudawska na zawsze wyryła się nam w pamięci (nasz pierwszy 24h godzinny maraton + "choinki w śniegu" - kto był ten wie co to znaczy), ale w tym roku Robert naprawdę zaszalał. Jedna z najlepszych i najładniejszych tras po Rudawach ever. Rewelacja !!!
RAJD HAWRAN - gdy jedziemy na Dolny Śląsk, to zawsze myślę że góry tam są najpiękniejsze w Polsce, ale potem jedziemy w Beskid Niski i znowu zmieniam zdanie. Teraz zapętlcie powyższe stwierdzenie w nieskończoność, a już wiecie jak ważne miejsce w moim sercu ma też Beskid Niski. Radocyna, mój Przyjaciel Wierch Wirchne oraz wspomnienie Jaszczur - Złamany Krzyż. Cudowny dzień w cudownym miejscu.
Rajd Liczyrzepy (wiosna) - mówiłem Wam już, że Sudety to najpiękniejsze góry w Polsce. Nie ma ładniejszych!!
Góry Bystrzyckie czyli Ścieżka Wielkiego Strachu i Strażnik Wieczności. Jagodna i Spalona. Wspaniała wyrypa we wspaniałym miejscu. Nie pojechaliśmy jednak całej trasy bo o 22:00 uciekaliśmy na:
Tropiciel 25 - czyli Góry Bystrzyckie za dnia, a nocą tropimy lampiony na Tropicielu. Wspomnienie Rozlewiska Moczarki i Bagien Rozpaczy - do dziś jednej z najstraszliwszej z naszych przygód, gdzie naprawdę nie umieliśmy wydostać się z mokradeł.
Tropiciel ma swój klimat, więc skoro da się dwa rajdy w jeden dzień (dokładnie to dzień i noc), to czemuż by nie :)
CZERWIEC:
Urlop 2 x Góry
Z tego wyjazdu udało się zrobić wpisy z każdej wycieczki. Tydzień w Sudetach, czyli najpiękniejszych polskich górach oraz tydzień w Beskidzie Niskim, czyli w najpiękniejszych polskich górach :D
SUDETY:
a) Goniąc Ducha Gór
b) SKYWALK(er) czyli moc jak z bajki
c) Znam, Góry z Kamienia...
d) ...a obiecywałaś mi Złote Góry
e) Słoniątko, Żmijowiec i Czarna Góra
f) Postaw(N)a na Kowadle kuta
BESKID NISKI i BIESZCZADY
g) Piotruś wie "Gdzie spadł samolot"
h) Śladami Upiorów Przeszłości
i) Słupkami Odmierzając Drogę
j) Kwiat Papro..tnej czyli "Deszcz w Cisnej" (dla niekumaty DESZCZ W CISNEJ to marka piwa!)
k) SłoNNY smak potu i błota
l) Wasza Wysokość, Panie Marszalku
... i na któreś z końcowych wycieczek, życie zakończył Król Dart(h)Moor Pierwszy.
Tak jak niegdyś Santa, tak wtedy i Dart(h) pożegnali się z tym światem. Śmierć w rodzinie...
GRASSOR 300 - plan zrobienia 300 km na złamanej ramie nie może się dobrze skończyć (i tak skończył się na 176 !!!).
Zacna impreza w elitarnym gronie. Mimo że czerwiec, dreszcze z zima podczas ulewy w nocy, masakra hamulców (piach i woda) plus ruiny zamku i rów... masakra.
LIPIEC:
Obóz szermierczy SFA - jak co roku! Ponad tydzień siedzenia na sali i doskonalenia taktyki i techniki walki.
Uwierzcie, jak wracamy z obozów, to ciężko się przestawić na normalne życie.
W tym roku niestety, pod sam koniec obozu, odnawiam kontuzję kolana... ech, pewne demony pozostaną już ze mną na zawsze. Znacie wzór kwasu kolanowy ACL, ktory ulega dysocjacji na A plus i CL minus... nie wiem, ile wartościowe jest A, CL zawsze było jednowartościowe, ale wiem że całość - ACL wartościowe jest bardzo. Tak - bardzo bardzo. Dbajcie o nie u siebie!
Świętokrzyska Jatka - rajd "podwójny". Z jednej strony "Umarł Król, niech żyje..." VENOM !!! czyli nowa rama i nowa Bestia w rodzinie. Z drugiej, próba powrotu do roweru po niemal 4 tygodniach rehabilitacji. Impreza pustynna bo taki upał, słońce napiera jak szalone, a my pomału i zachowawczo, aby nie przeforsować leczącego się organizmu.
SIERPIEŃ:
Urlop - Długi weekend
Udało mi się uzupełnić wpisy z tego wyjazdu (dosłownie ze dwa dni temu, zaraz po Świętach), więc przedstawiamy Wam NIGDY NIE PUBLIKOWANE, ŚWIEŻUTKIE foto-relacje z naszych sierpniowych przygód. Spore galerie pod linkami.
a) Ile się zmieści bunkrów w Konewce?
b) Tropiąc Demony Wojny
c) "Piasku pamiętasz? Ziemio pamiętasz?"
d) Po drugiej stronie lustra...
e) Góra (mocy) i Dół (w ziemi)
KORNO 2018 - Korno zaliczane do Pucharu nauczyło mnie, że skoro: "Syn Skywalker'a nie może zostać Jedi" (*), to zostanie kukurydzą. Powiedzieli mi, że mogę być kim chce, więc zostałem kukurydza. :D :D
Piękna impreza w totalnie nowych dla nas terenach, więc czego chcieć więcej!
WRZESIEŃ:
Mordownik - chłostani kablem od Żelazka, ciśniemy przez nasz ukochany Beskid Niski. Ciśniemy po Nieśmiertelność !!!
Immortal zdobyty. Jeden z największych tryumfów tego roku !!!
Biathlon rowerowy - kosmiczna lokalna impreza rowerowa w Krakowie. Wszystkie baterie 100% mocy i wszystkie baterie OGNIA :)
Jaszczur - Zaklęty Monastyr - czyli "Get up girl, get back to the game, you've got couple cuts and bruises but your beauty's the same!!!"(*) albo Koszmar z Ulicy Wąwozowej jeśli ktoś woli, bardziej dramatyczną nazwę :)
Puchar Neptuna 2018 - pierwsze zawody szermiercze Pucharu 3 Broni 2018. Walimy aż do Gdyni, przywalić paru osobom po maskach, czyli startujemy z sezonem zawodów SFA. Trypolis czeka :)
Rajd Waligóry - druga edycja. Pierwsza była po prostu DOSKONAŁA. Druga jest świetna, ale pierwszej nie dała rady przebić. Ale co by nie mówić, ten rajd charakteryzuje dialog:
- Hej, nie widziałem Was na Turbaczu
- Jebnąć Ci?
- Padał tam śnieg
- Mocno... jeb...eee... mocno padał?
Jak nie pamiętacie o co chodziło, to szczegóły są w relacji :)
PAŹDZIERNIK:
Jurajska Jatka 2018 - piękny dzień na Jurze. Wspaniale zaprojektowana trasa i świetne punkty kontrolne. Tylko ten kabel od Żelazka znowu skórę na plecach rozcina :)
Puchar Wrocławia 2018 - ponoć "Wrocław jak zawsze poddaje się ostatni" (*). Może być i ostatni, ważne aby przed nami skapitulował, a jakie miejsce w rankingu chce zająć, to dla mnie bez znaczenia. Drugie zawody SFA w tym sezonie. Walka o Puchar się rozkręca.
Jaszczur - Kamienne Ściany - i znowu Dolny Śląsk. Nasze ukochane tereny i ukochany Jaszczur. Piękny, październikowy dzień w pięknym miejscu. Niemniej uciekamy szybciej niż zwykle, bo nocą czeka na nas:
Tropiciel 26 - "Czemu jesteście tacy brudni i mokrzy? Przecież było sucho". Tak zapytał Lenon widząc nas na mecie. Nie było sucho, nie było czysto... nasz wariant miał wszystko, a najwięcej miał wody i błota. Świetna impreza z gangsterskim klimatem, acz wiatrołomy i błota nas nie ominęły :)
Udało się także zdobyć kolejne miano Tropiciela co dało nam kolejną - tym razem srebrną - odznakę. Wielki sukces w tym roku :)
LISTOPAD:
Puchar Piotrkowa 2018 - ostatnie z zawodów lokalnych. Ostatnia szansa na poprawienie swojej pozycji w rankingu przez najważniejszymi zawodami SFA w tym roku. Jak ktoś nie widział jeszcze filmiku z Piotrkowa, to zapraszam serdecznie do oglądania - jest na końcu całego wpisu.
XIII MISTRZOSTWA POLSKI W SZERMIERCE KLASYCZNEJ - zamknięcie sezonu.
Zakończenie Pucharu 3 Broni 2018. Najważniejsza impreza SFA w roku, a gospodarzem jest Kraków, więc dla nas tym bardziej ważna. Kto zdobył Puchar w tym roku? Mówiłem Wam już, że tego się tutaj nie dowiecie - zapraszam na naszą stronę www i profil szkoły na FB.
GRUDZIEŃ:
XXX KrakINO - czyli znowu budujemy trasę imprezy na orientację. Bazę trzeba dobrze ukryć (przed wrogiem), więc schodzimy pod ziemię - a dokładniej do Jaskini Twardowskiego. Ostatnio widziałem go na Saturnie więc jaskinia stoi wolna. Zadekowaliśmy się tam na jedną noc :)
Jeśli impreza się podobała, to wiedzcie że wracamy już w kwietniu najpewniej. Mamy już nawet pomysł na tą imprezę , więc już teraz serdecznie zapraszamy :)
A CO SIĘ NIE UDAŁO W 2018?
czyli innymi słowy: "chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz Mu o swoich planach" :)
Z takich większych planów to nie wypaliły nam dwie większe wyrypy w 2018.
Nie mówię tutaj o sytuacji kiedy imprezy się pokrywają - wtedy trzeba po prostu dokonać wyboru i nie ma na to rady.
Chodzi mi raczej o sytuację, kiedy jesteśmy zdecydowani gdzieś wyruszyć i tam nie docieramy z przyczyn różnych.
STUMILAK MTB:
czyli mega wyrypa górska (około 170 km) - start to Zawoja, meta to Szczyrk. Przejazd właściwie tylko górami: Pilsko, Wielka Rycerzowa, Wielka Racza, Barania Góra, Skrzyczne. Piesza trasa szła jeszcze przez Babią, ale wiadomo Babiogórski Park ma wy*** eeee, nie lubi MTB i tam trasa musiała iść objazdem. Piękna wyrypa na którą dawali coś koło 40h, jak pamiętam.
W sumie to nawet prawie się zapisaliśmy, bo zaczęliśmy korespondencję z Organizatorami... niestety kierunek w jaki poszła korespondencja mail'owa finalnie zniechęcił nas do startu... po prostu nie zdecydowaliśmy się na start w warunkach określonych w regulaminie.
Uwaga! Nie utyskuje tutaj na regulamin. Absolutnie! Regulamin to święte prawo Organizatora i jak jedziesz na imprezę, to bezwarunkowo go akceptujesz... lub nie jedziesz na imprezę*. Taka też była nasza decyzja. Dorosła i świadoma. Na takich warunkach po prostu nie startujemy. Szkoda po prostu imprezy bo zapowiadała się srogo.
A co chodziło? Już tłumaczę. Na tego typu rajdach, mimo że ma się do dyspozycji np 40h na przejechanie całej trasy, są tzw. międzyczasy - limity na poszczególnych punktach kontrolnych. Jeśli nie dotrzesz do danego pkt kontrolnego w danym czasie, dostajesz NKL (dyskwalifikację). Nigdy tego nie lubiłem - no halo, Aramisy to zawsze ci, co wpadają na sekundy przed limitem. Jak możemy zatem lubić limit! Limity to zło :)
Poza tym czasem na jednym etapie nadrabiamy starty z innego etapu. Inna sprawa, że wyznaczenie sensownych limitów na punktach pośrednich to jest sztuka i nie każdy Organizator sobie z tym radzi. Jak przejrzycie tego bloga wstecz, to znajdziecie wpisy gdzie to opisuję: typu jesteśmy po limicie na punkcie, ale obsługi tu nie ma więc nam go zaliczają (wbrew własnego regulaminowi) albo na 20 km rowerem dostajemy 5 godzin, a na 15 km z buta w górach tylko 2 godziny. Ostro zwłaszcza, że - przypominam - gardzimy bieganiem :)
No i właśnie... STUMILAK MTB pojechał - w naszej ocenie - z limitami.
Zawoja i pierwszy punkt kontrolny: przełęcz Krowiarki, ale PRZEZ CYL HALI ŚMIETANOWEJ to około 1,5 godzin (lub 2h nie pamiętam teraz). Potem na Pilsko z Korbielowa (700m przewyższenia, w większości noszenie roweru - nota bene, extra wycieczka!!! i też jakiś mały limit).
Rozmawiamy zatem z Organizatorami czy regulamin jest sztywny i jak to widzą. Kurcze, gumę złapiesz przed Cylem Hali Śmietanowej i co? Spóźnisz się dwie minuty na pierwszy punkt kontrolny i NKL. Mając nadal 38 godzin?
Są nieubłagani. Limity są święte. Minuta spóźnienie i NKL. Wymieniamy kilka maili, ale dyskusja nie prowadzi do niczego.
Impreza swoje kosztuje, bo wpisowe jest naprawdę spore tutaj... a jak po dwóch godzinach zabawy, będą miał pecha, mogę wracać do domu. Limity są dla nas za ostre. Rezygnujemy.
Finalnie STUMILAK MTB się nie odbył bo za mało rowerzystów się zapisało. Gdybym był złośliwy mógłby powiedzieć, że nie przyjechaliśmy to się impreza nie odbyła, ale przecież nigdy w życiu nie byłby tam zły, aby tak mówić :D :D :D
A tak serio, ogólnie szkoda, bo pachniało nam naprawdę wielkim wyzwaniem.
* Drobny przypis. Naprawdę wierzę, że regulamin imprezy to święte prawo Organizatora. Można oczywiście dyskutować czy ma on sens, czy jest dobry, można go analizować pod wieloma kątami itp, ale będąc na imprezie nie powinno się robić chryji, bo nam się jakiś zapis nie podoba. Jak nie podoba się aż tak bardzo że nas to rusza, to może lepiej nie jechać niż zostawiać po sobie niesmak i złe wspomnienie?
Znam to z autopsji. Nierzadko na naszych zawodach szermierczych jestem sędzią i spotykam się z sytuacjami zawodników mających "ale". Nie mówię tu o błędach sędziowskich, bo zdarzają się w każdym sporcie - jesteśmy tylko ludźmi, mówię o własnej interpretacji regulaminu przez zawodnika.
Abyście zrozumieli o co chodzi, musicie wiedzieć że my zaliczamy jako trafienie tzw. ześlizg po masce szermierczej. Wierzymy w to, że prawdziwa ostra broń, nie ześliźnie się Wam po policzku, tylko rozwali Wam twarz jak otrzymacie pchnięcie prosto "w ryj". Kształt maski szermierczej ma na celu umożliwić ześlizg broni, bo tak jest bezpieczniej, ale wiele grup nie uważa tego za porządne trafienie. Ich święte prawo, ich regulamin. My nie zgadzamy się z taką oceną, uważając ją za absurdalną i trafienia na maskę są zaliczane jako trafienia. No i mieliśmy taką sytuację: sędziuję walkę "zawodnika z zewnątrz". Otrzymuje On trafienie na maskę i to takie z pełnym ugięciem klingi, która oczywiście zaraz po trafienia zjeżdża na bok, ześlizgując się po "sferze" maski.
Ja: STOP! Trafienie w lewo.
Zawodnik: Nie dostałem!
Ja: Otrzymałeś trafienie na maskę i tak to też sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!!
Ja: W mojej ocenie otrzymałeś trafienie na maskę i tak, też to sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!! szmata a nie trafienie. Naucz się sędziować. To był ześlizg po masce, rozumiesz? ZEŚLIZG
Ja: Dziękuję Zawodnikowi, za przyznanie się do otrzymania trafienia.
Więcej bluzgów. Rzeka bluzgów. Potop bluzgów i rzucenie maską o ziemie. Cóż, nie pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, nie robi to na mnie wrażenie. Krzycz, wyj, płacz, a jak się uspokoisz to daj znać.
Natomiast jeśli gość się nie uspokoi w jakiś akceptowalnym czasie (potrafię zrozumieć pobudzenie i emocje jakie towarzyszą walce - Been there. Done that) to może jeszcze dostać kartę za niesportowe zachowanie. Dwie kartki i będzie miał po tej walce.
REGULAMIN TO REGULAMIN i start w zawodach oznacza jego akceptację. Koniec. Kropka !!!
Dlatego też nie wystartowaliśmy na STUMILAKU. Regulamin za bardzo nam nie leżał.
W sumie to nawet prawie się zapisaliśmy, bo zaczęliśmy korespondencję z Organizatorami... niestety kierunek w jaki poszła korespondencja mail'owa finalnie zniechęcił nas do startu... po prostu nie zdecydowaliśmy się na start w warunkach określonych w regulaminie.
Uwaga! Nie utyskuje tutaj na regulamin. Absolutnie! Regulamin to święte prawo Organizatora i jak jedziesz na imprezę, to bezwarunkowo go akceptujesz... lub nie jedziesz na imprezę*. Taka też była nasza decyzja. Dorosła i świadoma. Na takich warunkach po prostu nie startujemy. Szkoda po prostu imprezy bo zapowiadała się srogo.
A co chodziło? Już tłumaczę. Na tego typu rajdach, mimo że ma się do dyspozycji np 40h na przejechanie całej trasy, są tzw. międzyczasy - limity na poszczególnych punktach kontrolnych. Jeśli nie dotrzesz do danego pkt kontrolnego w danym czasie, dostajesz NKL (dyskwalifikację). Nigdy tego nie lubiłem - no halo, Aramisy to zawsze ci, co wpadają na sekundy przed limitem. Jak możemy zatem lubić limit! Limity to zło :)
Poza tym czasem na jednym etapie nadrabiamy starty z innego etapu. Inna sprawa, że wyznaczenie sensownych limitów na punktach pośrednich to jest sztuka i nie każdy Organizator sobie z tym radzi. Jak przejrzycie tego bloga wstecz, to znajdziecie wpisy gdzie to opisuję: typu jesteśmy po limicie na punkcie, ale obsługi tu nie ma więc nam go zaliczają (wbrew własnego regulaminowi) albo na 20 km rowerem dostajemy 5 godzin, a na 15 km z buta w górach tylko 2 godziny. Ostro zwłaszcza, że - przypominam - gardzimy bieganiem :)
No i właśnie... STUMILAK MTB pojechał - w naszej ocenie - z limitami.
Zawoja i pierwszy punkt kontrolny: przełęcz Krowiarki, ale PRZEZ CYL HALI ŚMIETANOWEJ to około 1,5 godzin (lub 2h nie pamiętam teraz). Potem na Pilsko z Korbielowa (700m przewyższenia, w większości noszenie roweru - nota bene, extra wycieczka!!! i też jakiś mały limit).
Rozmawiamy zatem z Organizatorami czy regulamin jest sztywny i jak to widzą. Kurcze, gumę złapiesz przed Cylem Hali Śmietanowej i co? Spóźnisz się dwie minuty na pierwszy punkt kontrolny i NKL. Mając nadal 38 godzin?
Są nieubłagani. Limity są święte. Minuta spóźnienie i NKL. Wymieniamy kilka maili, ale dyskusja nie prowadzi do niczego.
Impreza swoje kosztuje, bo wpisowe jest naprawdę spore tutaj... a jak po dwóch godzinach zabawy, będą miał pecha, mogę wracać do domu. Limity są dla nas za ostre. Rezygnujemy.
Finalnie STUMILAK MTB się nie odbył bo za mało rowerzystów się zapisało. Gdybym był złośliwy mógłby powiedzieć, że nie przyjechaliśmy to się impreza nie odbyła, ale przecież nigdy w życiu nie byłby tam zły, aby tak mówić :D :D :D
A tak serio, ogólnie szkoda, bo pachniało nam naprawdę wielkim wyzwaniem.
* Drobny przypis. Naprawdę wierzę, że regulamin imprezy to święte prawo Organizatora. Można oczywiście dyskutować czy ma on sens, czy jest dobry, można go analizować pod wieloma kątami itp, ale będąc na imprezie nie powinno się robić chryji, bo nam się jakiś zapis nie podoba. Jak nie podoba się aż tak bardzo że nas to rusza, to może lepiej nie jechać niż zostawiać po sobie niesmak i złe wspomnienie?
Znam to z autopsji. Nierzadko na naszych zawodach szermierczych jestem sędzią i spotykam się z sytuacjami zawodników mających "ale". Nie mówię tu o błędach sędziowskich, bo zdarzają się w każdym sporcie - jesteśmy tylko ludźmi, mówię o własnej interpretacji regulaminu przez zawodnika.
Abyście zrozumieli o co chodzi, musicie wiedzieć że my zaliczamy jako trafienie tzw. ześlizg po masce szermierczej. Wierzymy w to, że prawdziwa ostra broń, nie ześliźnie się Wam po policzku, tylko rozwali Wam twarz jak otrzymacie pchnięcie prosto "w ryj". Kształt maski szermierczej ma na celu umożliwić ześlizg broni, bo tak jest bezpieczniej, ale wiele grup nie uważa tego za porządne trafienie. Ich święte prawo, ich regulamin. My nie zgadzamy się z taką oceną, uważając ją za absurdalną i trafienia na maskę są zaliczane jako trafienia. No i mieliśmy taką sytuację: sędziuję walkę "zawodnika z zewnątrz". Otrzymuje On trafienie na maskę i to takie z pełnym ugięciem klingi, która oczywiście zaraz po trafienia zjeżdża na bok, ześlizgując się po "sferze" maski.
Ja: STOP! Trafienie w lewo.
Zawodnik: Nie dostałem!
Ja: Otrzymałeś trafienie na maskę i tak to też sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!!
Ja: W mojej ocenie otrzymałeś trafienie na maskę i tak, też to sędziuję.
Zawodnik: NIE DOSTAŁEM !!!
Ja: Dziękuję Zawodnikowi, za przyznanie się do otrzymania trafienia.
Więcej bluzgów. Rzeka bluzgów. Potop bluzgów i rzucenie maską o ziemie. Cóż, nie pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, nie robi to na mnie wrażenie. Krzycz, wyj, płacz, a jak się uspokoisz to daj znać.
Natomiast jeśli gość się nie uspokoi w jakiś akceptowalnym czasie (potrafię zrozumieć pobudzenie i emocje jakie towarzyszą walce - Been there. Done that) to może jeszcze dostać kartę za niesportowe zachowanie. Dwie kartki i będzie miał po tej walce.
REGULAMIN TO REGULAMIN i start w zawodach oznacza jego akceptację. Koniec. Kropka !!!
Dlatego też nie wystartowaliśmy na STUMILAKU. Regulamin za bardzo nam nie leżał.
JASZCZUR - KOSMICZNE ODLEGŁOŚCI
Wypadał w terminie naszego obozu szermierczego... no i wypadał na morzem. Gdyby to było - nie wiem, 100-200 km do Krakowa to byśmy nocą, spóźnieni na obóz dojechali, byle tylko być na na Jaszczurze. No, ale gorzej - w znaczeniu terminu i odległości wypaść nie mógł. Nie udało nam się zatem zmierzyć żadnej z kosmicznych odległości.
AR KRAKÓW 2018
AR Kraków 2017 to była niesamowita przygoda. Nasz absolutny rekord na rowerze: 218 km.
Tym razem trasa była dla nas zbyt hardcore'owa... tak, dobrze słyszycie. Wymiękliśmy, jesteśmy miętkie faje. Pieszo nie udźwignęlibyśmy takie rajdu. Do tego dochodziły jeszcze zadania pływackie, konieczność dostarczenia pudeł na rowery - bo rowery były rozkładane do transportu i składane przez zawodników w trakcie rajdu itp. Ogólnie masakra.
Był plan lecieć, jak rok temu, wszystko na rowerze, ale nie chcieliśmy robić dodatkowego kłopotów bo impreza przyciągnęła zespoły z wielu krajów!!!
Do tego wpisowe było dla nas zaporowe bo jednak 400 Euro za zabawę "weekendową" to sporo. Jest w pełni zrozumiałe, bo rajdy przygodowe są kosztowne, a tu Organizatorzy mieli wynajem autokarów, kajaków, do tego nagroda dla zwycięskiego zespołu była na poziomie pięciocyfrowej sumy (także w Euro), więc pełna profesjonalizacja. Impreza na światowym poziomie, co nie zmienia faktu że dla nas trochę zaporowa.
Kolejną rzeczą był start już w środę (5 dniowy rajd), czyli konieczność 3 dni urlopy - a mieliśmy już plany na wyjazd do Spały. Zbieramy też "wolne" dni pod Wiosenne CZARNE KoRNO 2019, bo trasę 24h rozstawiać to będziemy ze 3 dni pewnie.
W pewnym sensie nawet dobrze też, że się nie zapisaliśmy bo - czego nie mogliśmy wiedzieć na etapie zapisów - nie dalibyśmy rady wystartować. Przecież rozwaliłem kolano na początku lipca. Jak Świętokrzyską Jatkę mogłem pojechać zachowawczo bo płaski teren był, to przecież z naderwanym więzadłem bocznym nie wystartowałbym w 5-ciodniowym rajdzie górskim!!
Cały start by trafił szlag...
To tyle na dziś z podsumowania roku. Wyszlo sporo, ale i sporo się działo.
Jeszcze cytaty dla Was i do zobaczenia w nowym 2019 :)
1) Piosenka Nocny Kochanek "De Pirat Bej"
2) Piosenka Metallica "King Nothing"
3) Star Wars "Imperium kontratakuje"
4) Tomb Raider song "Looks could kill" - JT Machinima
5) Piosenka Kazik "Mars napada"
XXX KrakINO
-
Aktywność Wędrówka
Czwartek, 13 grudnia 2018 | dodano: 15.12.2018
Święto lasu... i lampionów. Po raz pierwszy na tym
blogu pojawi się relacja z KrakINO. Nim zatem przejdę do relacji
właściwej, muszę przybliżyć Wam co to za impreza, a to już przecież jej
30-sta edycja. My bawimy się na niej niemal regularnie
od edycji numer cztery, a mimo to nie zagościła ona jeszcze na tym blogu wcale. KrakINO to organizowane przez Akademicki Klub Imprez na Orientację PTTK comiesięczne, czwartkowe uczty nawigacyjne, rozgrywane w różnych miejscach Krakowa. Co je charakteryzuje? Może powiem tak: SĄ PRZEWALONE i trudne W HUGE !!! Uczą pokory poprzez depresję i frustrację :)
Nawiguj! INO się musisz postarać :)
KrakINO to czysta dawka nawigacji, a jest to nawigacja precyzyjna,... bardzo precyzyjna. Taka, gdzie odległości takie jak 5-10 metrów miałby znaczenie na mapie… gdyby tylko te mapy były. Map tu jednak za bardzo tu nie ma. Są jakieś szczątki, skrawki, czegoś co kiedyś – w przyszłości, po odpowiednim uzupełnieniu i obrobieniu – mogłoby zacząć ubiegać się o status mało dokładnej mapy :)
Do wyboru od pewnego czasu są trzy trasy:
a) TP – trasa podstawowa, która jest… przewalona.
b) TU – trasa średnia, która zabija
c) TZ – zaawansowana czyli HO HO HO KOSMOS gwiazdy i planety… i to dosłownie, ale o tym później.
KrakINO rozgrywane są niby w mieście, a jednak zawsze kończmy w krzorach: Las Wolski, Las Tyniecki, zagajniki, parki, okolice rzek itp… Niby administracyjne granice Krakowa, a zdarzało się brodzić w pokrzywach po pas (razem z całkiem nieźle zdezorientowanym Bartkiem). Pasuje Wam? We własnym mieście, tam gdzie są alejki, chodniki, latarnie…. a my brodzimy w pokrzywach. No jaja.
Żeby nie być gołosłownym opiszę Wam tu – w ramach zapoznania się z tą imprezą – kilka naszych wspomnień z najlepszych edycji.
Relacja z bieżącej w kolejnych rozdziałach, więc jak ktoś nie chce babrać się w naszych wspomnieniach i chciałbym przeskoczyć od razu do mięsa, to proszę zacząć czytać od rozdziału: "XXX KrakINO - Geneza i praprzyczyna"
Wszystkich innych zapraszam najpierw na wycieczkę w przeszłość, ale uwaga bo będzie to jazda bez trzymanki. Ech aż mi żal, że nie opisywałem ich na bieżąco, no ale czasem się nie da – z niektórych, nie mamy nawet zdjęć. Natomiast – nie ukrywam – jeśli lubicie frustrację, zagubienie się, uzyskiwanie słabych wyników to jest to impreza dla Was. KrakINO kojarzy mi się z grą: THE UNFAIR PLATFORMER (jeśli nie graliście to polecam, ostre to jest - do znalezienia w necie, gra flash'owa więc linkow sporo).
A tak serio, to właśnie tam naprawdę uczyliśmy się co to znaczy nawigacja. Nie zna życia prawdziwego nawigatora ten, kto nie nawigował po rzeźbie terenu, profilu wysokościowym na odwróconym, zlustrowanym i niekompletnym wycinku mapy, stojąc przed 5 punktami kontrolnymi w zasięgu wzroku... nie mając pojęcia których z nich jest tym właściwym, który stowarzyszem, a który błędnym (tak, to różnica tutaj).
Nie wspomnienie, INO retrospekcja:
Nasze pierwsze KrakINO (nr 4) to było: Stare i Nowe Wesele (tak, tak, chodzi o Bronowice i Wyspiańskiego).
Dostaliśmy jeden fragment mapy Bronowic z lat 30 czyli łąki, łąki, łąki, gdy teraz to naprawdę wielkie osiedle.
Innym razem wylądowaliśmy z samolotami ("No to sobie polatamy") na starym lotnisku w Czyżynach i to był jeden z największych hardcore'ów nawigacyjnych ever. Wszyscy tam polegli z kretesem, bo trasa była po prostu niemożliwa. Niektórzy po tej edycji KrakINO już nigdy nie zapisali się na trasę TZ. Godziny startu i lądowania samolotów to były azymut (trzeba sobie minuty przeliczyć było), a jeden z samolotów był zepsuty i trzeba było odholować go do hangaru. Do tego kropki na mapie to były końcówki skrzydeł, a samoloty zależnie od koloru lądowały lub startowały na innym pasie. Nie rozumiecie? Nie szkodzi - to nie jest obowiązkowe. Dla nas też nie było :)
XXV Mistrzostwa Polski w Nocnych Mno - dwie noce z rzędu w Lesie Wolskim i okolicach Tyńca. Pięć etapów INO. Jedna z najlepszych tras w moim INO-życiu (etap nr 3): ZOO to słońce, a wokół niego krążą planety. Cała mapa jest biała (niejawna) z wyjątkiem planet, tyle że każda planeta ma inną orbitę, a na mapie narysowane są ich położenia na dzień zawodów. Punkty kontrolne są jednak tam, gdzie planeta była np. 3 miesiące temu.
Jazda bez trzymanki... listopad, noc, pada śnieg, a my z kątomierzem w środku lasu liczymy kąty i kreślimy położenie planet na mapie.
(koniecznie zobaczcie mapy z tego etapu - ryją mózg!!! Dostępne są pod linkiem podanym powyżej). Wspominałem już że planety miały swoje księżyce, także z punktami kontrolnymi?
Potem stoimy w miejscu gdzie jest 6 punktów i jedyne co wiemy, to to że dwa z nich to na pewno stowarzysze. 4 pozostałe mogły by być dobre... wiemy jednak też, że tylko jeden z nich jest dobry. Nie wiemy tylko który :)
My z "Zarządem Fikcyjnym" rozkminiamy zorientowanie naszej mapy, a ta chora rodzinna ekipa wymiataczy wymiata wszystko:
"- Ojcze, to nie stowarzysz, biorę go.
- Synu, to nie stowarzysz, bierz go"
To także tutaj poszedł ten piękny tekst w bazie na odprawie:
Organizator: Tutaj jest bagno, takie nie do przejścia
Głos z tłumu: I TU SIĘ WŁAŚNIE MYLISZ !!!
Piękna dwie noce w lesie :)
A Mydlniki i stary kamieniołom. To też był klimat. Szkodnik pod górkę i z górki. Pionowe ściany, a my drapiemy się na czworakach, po nocy... a potem zawał. Nie, nie ziemi, ale taki serca. Bo Szkodnik idzie przez łąkę i niemal zdeptał bażanta. No, ptak pionowego startu. Wyobraźcie sobie: noc, ciemno i nagle z pod nogi coś z krzykiem do góry startuje.
No działo się na KrakINO, działo :)
XXX KrakINO – Geneza i praprzyczyna
… i po tym wszystkim co Wam opisałem, po tych naszych dziwnych nawigacyjnych przygodach okazało się, że to właśnie my układamy trasę 30-stej edycji. Jak to się stało?
Otóż bardzo prosto. Nataszka – jeden z głównych Organizatorów z ramienia Akino PTTK (czyli Akademicki Klub Imprez na Orientacje PTTK) oraz dziewczyna, która prowadziła kurs Przewodników Beskidzkich, gdy Szkodnik ten kurs robił – pyta nas kiedyś, na jakiejś imprezie czy „nie chcielibyście kiedyś zrobić swojej trasy na KrakINO”.
My na maxa zajawieni po Wiosennym CZARNY KoRNO rzucamy w odpowiedzi: „NO PEWNIE !!!”
No i właśnie… dla Nataszki, właśnie ustaliliśmy że SFA robi KarkINO w grudniu 2018.
SFA nadal myśli, że fajnie by było kiedyś zrobić trasę KrakINO… kiedyś, gdy będziemy mieć chwilę czasu.
Powiecie: kwestia komunikacyjna, a ja Wam powiem, że jest w tym i drugie dno…
Czego innego można się spodziewać, jeśli w imieniu macie człon NATASZ. Przeczytajcie go od tyłu i wszystko będzie jasne. Takie imię zobowiązuję (dla formalistów: przeczytajcie to fonetycznie, głoskami czyli "sz" od tyłu to nadal "sz", a nie jakieś „zet es”).
O tym, że zostaliśmy skazani i klamka zapadała, dowiadujemy się w październiku.
Na głowie mamy zawody szermiercze: Puchar Wrocławia, Puchar Piotrkowa oraz Mistrzostwa w Krakowie, więc informacja że grudzień jest nasz, rzuca nas po prostu o glebę … Nie damy rady!!!
Przechodzimy przez wszystkie stadia psychologiczne: zaprzeczenie, gniew, negocjacja, depresja, akceptacja, sobota, niedziela.
Szybko jednak zbieram się w sobie i postanawiamy stanąć na wysokości zadania. Nie będzie ono łatwe, ale tego chcieliśmy, tak? Pełna mobilizacja!!!
DUMA(S) i uprzedzenie :)
Zawsze tak jest… dokładnie tak samo było z naszą pierwszą imprezą czyli Wiosennym CZARNYM KoRNO. Pada stwierdzenie „Macie wolną rękę. Zróbcie to tak jak chcecie” – czyli lepszych warunków nie można sobie wyobrazić, a tu w głowie pustka… totalnie nie mamy pomysłu na motyw przewodni imprezy. Próbuję coś ogarnąć koncepcyjnie, ale raczej snuję się po domu jak dym po peronach w Oświęcimiu (hermetyczny dowcip: Basia prowadzi projekt odnowy dworca w Oświęcimiu, a zdolna ekipa budowlana wywołała tam drobny pożar - aby tego jednak było mało, gazety oczywiście pisały z właściwą sobie dramaturgię: "dym snuł się po peronach" ) .
Nie mogę wpaść na nic konkretnego, no posoka… eee… posucha.
Wiemy tylko, że na pewno chcemy aby impreza była terenowa. Te osiedlowe edycje też są fajne, bo są trudne, ale jednak SFA ciągnie w teren. Najlepiej wspominamy właśnie te KrakINO, które rzuciły nas do lasów, zagajnikow czy parków. Wybór pada zatem na Skałki Twardowskiego, bo teren jest przefajny, a nie było w nim jeszcze żadnej edycji. Jako, że nadal nie możemy wpaść na żaden motyw przewodni, postanawiamy wyruszyć w teren, obczaić miejsca na punkty kontrolne (kilka mamy już upatrzonych przed eksploracją bo dość dobrze znamy to miejsce), licząc że pomysł nasunie się sam… szczęśliwie dla nas, tak też się stanie.
Jedyne co kołacze się gdzieś za uszami, to myśl że skoro to nasza pierwsza impreza na KrakINO, to dobrze by było jakoś powiązać ją z szermierką. W końcu tak przecież się kojarzymy. Jeśli przyjdą kolejne "nasze" edycje, to forma będzie mogła być różna, ale pierwsza aż się prosi aby wpisywała się w szeroko rozumiany szermierczy klimat. Tylko jak to zrobić...
Idziemy na skałki, droga prowadzi obok pomnika Elvisa Presleya... Król wiecznie żywy... Król, powiadasz... szermierczy klimat i król. Coś zaczyna kiełkować w moim schorowanym umyśle. Skoro jest król to może byliby i Muszkieterowie? Wtedy Króla dałoby się całkiem zgrabnie wpisać w fabułę, czyniąc z niego specyficzny punkt kontrolny.
Szkodnik, od zawsze zakochany w fabule książek Dumas rzuca hasło, że przecież główni bohaterowie poszukiwali złotych spinek królowej, które podarowała Backingham'owi... nie wierzę. Godziny myślenia, ślęczenia nad kartką papieru jak ugryźć temat, a teraz fabuła pisze nam się sama. Szkodnik mówi, że teraz pozostaje dopasować tylko trasy TP, TU oraz TZ do fabuły... Ogarnia mnie śmiech trawiący trzewia. Nic nie potrzeba... już wiem wszystko. Skoro Muszkieterowie i Król, no to i oczywiście Rocheford. A kim był jednooki Roch? Dowódcą - dowódcą czyli manager'em... a tutaj na myśl przychodzą moje własne uprzedzenia :)
Mam na myśli jednego managera, wielkiego taktyka, który uważał że szkolenia pracowników to zbędny wydatek i wierzył w tzw. "samoszkolenia"... potem się dziwił: "dlaczego nie ma u nas w firmie nikogo, kto by umiał Linuxa YOCTO embedded, albo dlaczego nie umiecie skonfigurować magistrali VPX z płytami wyposażonymi w 384-core NVIDIA kepler GPGU w środowisku VHDL dla FPGA, przecież to zwykły komputer, tylko że do zastosowań wojskowych, ale niczym się nie różni od zwykłego PC"
Taaa... szkolenia pracowników... życie pisze najlepsze scenariusze. Ten etap już dawno za mną, ale czemu nie wykorzystać lat uprzedzeń w tworzeniu fabuły naszego KrakINO? Pasują jak złoto.
A co do samego Wielkiego Taktyka, to jeśli zastanawiacie się jakie żywię do niego uczucia, to powiedzmy że gdybym miał wodę, a on by płonął, to ja bym ją wypił :)
Tym sposobem narodziły się trzy poziomy trudności: TP, TU i TZ. Szpiedzy donieśli Rochefordowi gdzie znajdują się zaginione spinki królowej, Na TP - Rocheford inwestował w szkolenia pracowników i zawodnicy dostali niemal pełną i dokładną mapę, na TU zapewnił pracownikom szkolenia podstawowe, więc zawodnicy otrzymali niepełną mapę z kilkoma przekłamaniami i nieścisłościami, a na TZ Rocheford okazał się Wielkim Taktykiem, nie inwestującym w szkolenia pracowników, więc zawodnicy otrzymali coś... fragmenty mapy, do tego przekształcone, niepełna, zlustrowane itp. itd.
Tym oto sposobem narodziła się fabula XXX KrakINO.
Promyk nadziei ma na imię Kacper i mieszka w Jaskini... a w sumie to pasowałoby "UWOLNIĆ KRAKENA" :)
Trasa zaplanowana. Przekazujemy ją Nataszce do weryfikacji, a następnie wspólnie wybieramy się w teren i sprawdzamy czy nie popełniliśmy żadnych grubych błędów. Jak macie skalę mapy 1:2500, to czy zaznaczycie punkt na wschodnim rogu budynku czy północnym ma znaczenie, zwłaszcza jak na 3 pozostałych rogach mają wisieć punkty stowarzyszone (podszywające się pod punkt właściwy).
Nataszka informuje nas, że jest problem z bazą w tym terenie, bo okoliczna szkoła niby jest chętna, ale jednak nie do końca i nie może się ostatecznie zdeklarować. Jest grudzień, więc pasowałoby aby baza nie była w ternie otwartym, żeby ludzie na marzli.
Obczajamy jedną wiatę, a na niej multum tabliczek z wierszykami. Każda z innego roku, ale na każdej "Słoneczko" pisze do Promyka o swojej miłości. Kupiło mnie to, jestem zachwycony - tu musi być punkt zadaniowy, nie ma innej możliwości. Na szybko tworzę wierszowane polecenie dla zawodników i wiata trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Odnajdź wiatę w okolicach bazy
Takie twoje zadanie dzisiaj pierwsze
Poszukaj - jeśli trzeba - dwa razy
Dla kogo Słoneczko pisze tu wiersze...
To już drugie tego typu zadanie. Pierwsze znajduje się na murze jednostki wojskowej: obok rysunku wielkiego grzyba (nie, nie atomowego - muchomora), dużymi literami wypisane jest imię Kacper. To miejsce także trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Trasę tworzyli Grzegorz i Barbara
ale zdrada dziś motywem wiodącym
a że znana z nich w środowisku para
wszyscy tu żyją skandalem gorącym
i wywołało to plotek istną niemal burze
bo nie Grzegorz, ale inne imię widnieje na murze...
Zastanawialiśmy się nad trzecim zadaniem, ale nie mogło się ono znaleźć na mapie, ze względów organizacyjnych. Bardzo ubolewam nad tym faktem, bo wg. mnie byłoby niesamowicie klimatyczne. Otóż w okolicy punktu widokowego na Zakrzówek, wisiała tablica, że "terenu pilnuje firma KRAKEN". Pasuje Wam? Wielki zbiornik wodny, ze skałami i KRAKEN. Przecież to jest idealne... no ale właśnie... tablica ta wisiała obok innej tablicy, na której upamiętniona jest tragiczna śmierć młodego chłopaka... nie ma na niej szczegółów, ale woda i skały, łatwo domyślić się zatem o co chodzi (...ktoś zły mógłby powiedzieć, że pewnie pożarł go Kraken).
Nie chcemy robić zadania ani punktu w takim miejscu, to raz.
Po drugie nie ma jak na mapie zaznaczyć, o którą tablicę chodzi bo wiszą tuż obok siebie. Punkt tutaj zatem nie będzie.
Jeszcze innym punktem ma być Jaskinia Twardowskiego. To jedna z większych jaskiń na tym terenie, ale kiedy do niej wchodzimy uderza nas ciepło tu panujące. Jest tu o wiele cieplej niż na zewnątrz (nic dziwnego, skoro mamy grudzień). Grudzień grudniem, ale skoro mamy problem z bazą.... a tu jest ciepło... skoro i tak miał tu być punkt kontrolny... to może spróbować zrobić tu bazę.
Zapada chwila ciszy a potem wybucha euforia. Nataszka jest zachwycona tym pomysłem. To jest klimat, to jest pomysł. To będzie odlot - baza XXX KrakINO to Jaskinia Twardowskiego. Krakena nie będzie, ale będzie Jaskinia. Jest dobrze.
Kolejnych kilka godzin spędzamy nie w terenie, ale przed komputerem wraz z Nataszką planując rozmieszczenie "spinek" na mapie oraz przy nanoszeniu na nie punktów kontrolnych. Wieczorem wszystko jest niemal gotowe - Nataszka już sama podrasuje mapy i dokończy ostatnie graficzne prace. Naszym zadaniem będzie już tylko właściwie rozwieszenie punktów kontrolnych w dzień imprezy.
Aramisy jak zawsze - na sekundy przed limitem
Czwartek 13 grudnia. Dzień XXX KrakINO. Urywamy się z pracy około 13:00 i ruszamy na skałki. w plecakach taśma klejąca i lampiony punktów kontrolnych. Start imprezy to 18:00, więc pasowałoby być w jaskini koło 17:15 najpóźniej aby rozłożyć świecie i rekwizyty, no i oczywiście przebrać się za muszkieterów. A co!! SFA rządzi, a dawno nie miałem na sobie swojego kapelusza a piórami :)
Rozłożenie trasy, ze względu na ilość stowarzyszy, których jest naprawdę bardzo wiele, zajmuje nam dłużej niż planowaliśmy... o wiele dłużej. Miało być na luzie, a jest jak zawsze - w biegu. Ponad 3 godziny zajmuje nam powieszenie wszystkich punktów kontrolnych!
Przy ostatnich 6-ciu punktach, jest na tyle źle z czasem, że rozdzielamy się i ja biegnę do "bazy", a Basia leci rozstawić ostatnie lampiony. Tymczasem ja znoszę wraz z Nataszką, która właśnie dotarła, cały nasz szpej do jaskini i zaczynamy przygotowania. Świecie zapalają się tuż przed przybyciem zawodników. Ufff.... zdążyliśmy. Znowu na styk.
Chwilę po 18:00 zaczynamy odprawę, odpalamy godzinę "0" czyli start pierwszych zawodników i rozdajemy mapy.
Frekwencja powala, bo zapisanych było ponad 100 osób. Jest to absolutny rekord jak na KrakINO. Strasznie mnie to cieszy, że akurat nam wypadła rekordowa liczebnie impreza. Ze stałych bywalców także pojawiają się właściwie wszyscy: Zdezorientowani, Jacu, Lenony, Ryśki, Grześki z rodziną, "Maciejki", Mariusze, Kaśki i Maćki, Adasie... no pełen skład. Brakuje tylko Kamili i Filipa - szkoda, no ale Oni postawili na chilout w Chile, więc Ich nawet w Europie nie ma :)
Są też inne znane nam twarze, znane z różnych rajdów, ale takie których na KrakINO jeszcze nie było. Bardzo nas to cieszy, że możemy ich powitać - nie wiedzą na co się piszą...
Ania, Andżelika i Wojtek zaliczają swój debiut na KrakINO i to na naszej trasie. Takie rzeczy naprawdę cieszą!
To co jednak cieszy jeszcze bardziej, to bardzo pozytywny odbiór trasy. Bardzo się tego baliśmy... bardziej niż na KoRNO, bo jak mówię 10 metrów ma tu znaczenie, a tu wszyscy wrócili bardzo zadowoleni i mówią nam, że powinniśmy się tym zająć zawodowo. To bardzo miłe.
Baza także zrobiła furorę, więc ogólnie impreza mega udana.
Na tyle udana, że wygląda że 4 kwietnia 2019 robimy kolejne KrakINO!
To niemal zaraz po drugiej edycji Wiosennego CZARNEGO KoRNO, ale nie narzekam. Wiemy to z takim wyprzedzeniem, że damy radę!! Ach, Wiosenne CZARNE będzie mieć swoją nazwę... nazwa Wiosenne CZARNE zostanie nazwą cyklu, ale przygotujcie się na coś zupełnie nowego. Intensywne prace trwają :)
A tymczasem trochę zdjęć z rozkładania trasy (poniżej), a gdy ktoś chciał zobaczyć tereny imprezy to parę zdjęć znajdziecie w galerii Nataszki tutaj.
Plus galeria Nataszki już z samej imprezy --> tutaj.
Mapy naszej trasy tutaj plus wyniki i protokół z imprezy TUTAJ
Nawiguj! INO się musisz postarać :)
KrakINO to czysta dawka nawigacji, a jest to nawigacja precyzyjna,... bardzo precyzyjna. Taka, gdzie odległości takie jak 5-10 metrów miałby znaczenie na mapie… gdyby tylko te mapy były. Map tu jednak za bardzo tu nie ma. Są jakieś szczątki, skrawki, czegoś co kiedyś – w przyszłości, po odpowiednim uzupełnieniu i obrobieniu – mogłoby zacząć ubiegać się o status mało dokładnej mapy :)
Do wyboru od pewnego czasu są trzy trasy:
a) TP – trasa podstawowa, która jest… przewalona.
b) TU – trasa średnia, która zabija
c) TZ – zaawansowana czyli HO HO HO KOSMOS gwiazdy i planety… i to dosłownie, ale o tym później.
KrakINO rozgrywane są niby w mieście, a jednak zawsze kończmy w krzorach: Las Wolski, Las Tyniecki, zagajniki, parki, okolice rzek itp… Niby administracyjne granice Krakowa, a zdarzało się brodzić w pokrzywach po pas (razem z całkiem nieźle zdezorientowanym Bartkiem). Pasuje Wam? We własnym mieście, tam gdzie są alejki, chodniki, latarnie…. a my brodzimy w pokrzywach. No jaja.
Żeby nie być gołosłownym opiszę Wam tu – w ramach zapoznania się z tą imprezą – kilka naszych wspomnień z najlepszych edycji.
Relacja z bieżącej w kolejnych rozdziałach, więc jak ktoś nie chce babrać się w naszych wspomnieniach i chciałbym przeskoczyć od razu do mięsa, to proszę zacząć czytać od rozdziału: "XXX KrakINO - Geneza i praprzyczyna"
Wszystkich innych zapraszam najpierw na wycieczkę w przeszłość, ale uwaga bo będzie to jazda bez trzymanki. Ech aż mi żal, że nie opisywałem ich na bieżąco, no ale czasem się nie da – z niektórych, nie mamy nawet zdjęć. Natomiast – nie ukrywam – jeśli lubicie frustrację, zagubienie się, uzyskiwanie słabych wyników to jest to impreza dla Was. KrakINO kojarzy mi się z grą: THE UNFAIR PLATFORMER (jeśli nie graliście to polecam, ostre to jest - do znalezienia w necie, gra flash'owa więc linkow sporo).
A tak serio, to właśnie tam naprawdę uczyliśmy się co to znaczy nawigacja. Nie zna życia prawdziwego nawigatora ten, kto nie nawigował po rzeźbie terenu, profilu wysokościowym na odwróconym, zlustrowanym i niekompletnym wycinku mapy, stojąc przed 5 punktami kontrolnymi w zasięgu wzroku... nie mając pojęcia których z nich jest tym właściwym, który stowarzyszem, a który błędnym (tak, to różnica tutaj).
Nie wspomnienie, INO retrospekcja:
Nasze pierwsze KrakINO (nr 4) to było: Stare i Nowe Wesele (tak, tak, chodzi o Bronowice i Wyspiańskiego).
Dostaliśmy jeden fragment mapy Bronowic z lat 30 czyli łąki, łąki, łąki, gdy teraz to naprawdę wielkie osiedle.
Innym razem wylądowaliśmy z samolotami ("No to sobie polatamy") na starym lotnisku w Czyżynach i to był jeden z największych hardcore'ów nawigacyjnych ever. Wszyscy tam polegli z kretesem, bo trasa była po prostu niemożliwa. Niektórzy po tej edycji KrakINO już nigdy nie zapisali się na trasę TZ. Godziny startu i lądowania samolotów to były azymut (trzeba sobie minuty przeliczyć było), a jeden z samolotów był zepsuty i trzeba było odholować go do hangaru. Do tego kropki na mapie to były końcówki skrzydeł, a samoloty zależnie od koloru lądowały lub startowały na innym pasie. Nie rozumiecie? Nie szkodzi - to nie jest obowiązkowe. Dla nas też nie było :)
XXV Mistrzostwa Polski w Nocnych Mno - dwie noce z rzędu w Lesie Wolskim i okolicach Tyńca. Pięć etapów INO. Jedna z najlepszych tras w moim INO-życiu (etap nr 3): ZOO to słońce, a wokół niego krążą planety. Cała mapa jest biała (niejawna) z wyjątkiem planet, tyle że każda planeta ma inną orbitę, a na mapie narysowane są ich położenia na dzień zawodów. Punkty kontrolne są jednak tam, gdzie planeta była np. 3 miesiące temu.
Jazda bez trzymanki... listopad, noc, pada śnieg, a my z kątomierzem w środku lasu liczymy kąty i kreślimy położenie planet na mapie.
(koniecznie zobaczcie mapy z tego etapu - ryją mózg!!! Dostępne są pod linkiem podanym powyżej). Wspominałem już że planety miały swoje księżyce, także z punktami kontrolnymi?
Potem stoimy w miejscu gdzie jest 6 punktów i jedyne co wiemy, to to że dwa z nich to na pewno stowarzysze. 4 pozostałe mogły by być dobre... wiemy jednak też, że tylko jeden z nich jest dobry. Nie wiemy tylko który :)
My z "Zarządem Fikcyjnym" rozkminiamy zorientowanie naszej mapy, a ta chora rodzinna ekipa wymiataczy wymiata wszystko:
"- Ojcze, to nie stowarzysz, biorę go.
- Synu, to nie stowarzysz, bierz go"
To także tutaj poszedł ten piękny tekst w bazie na odprawie:
Organizator: Tutaj jest bagno, takie nie do przejścia
Głos z tłumu: I TU SIĘ WŁAŚNIE MYLISZ !!!
Piękna dwie noce w lesie :)
A Mydlniki i stary kamieniołom. To też był klimat. Szkodnik pod górkę i z górki. Pionowe ściany, a my drapiemy się na czworakach, po nocy... a potem zawał. Nie, nie ziemi, ale taki serca. Bo Szkodnik idzie przez łąkę i niemal zdeptał bażanta. No, ptak pionowego startu. Wyobraźcie sobie: noc, ciemno i nagle z pod nogi coś z krzykiem do góry startuje.
No działo się na KrakINO, działo :)
XXX KrakINO – Geneza i praprzyczyna
… i po tym wszystkim co Wam opisałem, po tych naszych dziwnych nawigacyjnych przygodach okazało się, że to właśnie my układamy trasę 30-stej edycji. Jak to się stało?
Otóż bardzo prosto. Nataszka – jeden z głównych Organizatorów z ramienia Akino PTTK (czyli Akademicki Klub Imprez na Orientacje PTTK) oraz dziewczyna, która prowadziła kurs Przewodników Beskidzkich, gdy Szkodnik ten kurs robił – pyta nas kiedyś, na jakiejś imprezie czy „nie chcielibyście kiedyś zrobić swojej trasy na KrakINO”.
My na maxa zajawieni po Wiosennym CZARNY KoRNO rzucamy w odpowiedzi: „NO PEWNIE !!!”
No i właśnie… dla Nataszki, właśnie ustaliliśmy że SFA robi KarkINO w grudniu 2018.
SFA nadal myśli, że fajnie by było kiedyś zrobić trasę KrakINO… kiedyś, gdy będziemy mieć chwilę czasu.
Powiecie: kwestia komunikacyjna, a ja Wam powiem, że jest w tym i drugie dno…
Czego innego można się spodziewać, jeśli w imieniu macie człon NATASZ. Przeczytajcie go od tyłu i wszystko będzie jasne. Takie imię zobowiązuję (dla formalistów: przeczytajcie to fonetycznie, głoskami czyli "sz" od tyłu to nadal "sz", a nie jakieś „zet es”).
O tym, że zostaliśmy skazani i klamka zapadała, dowiadujemy się w październiku.
Na głowie mamy zawody szermiercze: Puchar Wrocławia, Puchar Piotrkowa oraz Mistrzostwa w Krakowie, więc informacja że grudzień jest nasz, rzuca nas po prostu o glebę … Nie damy rady!!!
Przechodzimy przez wszystkie stadia psychologiczne: zaprzeczenie, gniew, negocjacja, depresja, akceptacja, sobota, niedziela.
Szybko jednak zbieram się w sobie i postanawiamy stanąć na wysokości zadania. Nie będzie ono łatwe, ale tego chcieliśmy, tak? Pełna mobilizacja!!!
DUMA(S) i uprzedzenie :)
Zawsze tak jest… dokładnie tak samo było z naszą pierwszą imprezą czyli Wiosennym CZARNYM KoRNO. Pada stwierdzenie „Macie wolną rękę. Zróbcie to tak jak chcecie” – czyli lepszych warunków nie można sobie wyobrazić, a tu w głowie pustka… totalnie nie mamy pomysłu na motyw przewodni imprezy. Próbuję coś ogarnąć koncepcyjnie, ale raczej snuję się po domu jak dym po peronach w Oświęcimiu (hermetyczny dowcip: Basia prowadzi projekt odnowy dworca w Oświęcimiu, a zdolna ekipa budowlana wywołała tam drobny pożar - aby tego jednak było mało, gazety oczywiście pisały z właściwą sobie dramaturgię: "dym snuł się po peronach" ) .
Nie mogę wpaść na nic konkretnego, no posoka… eee… posucha.
Wiemy tylko, że na pewno chcemy aby impreza była terenowa. Te osiedlowe edycje też są fajne, bo są trudne, ale jednak SFA ciągnie w teren. Najlepiej wspominamy właśnie te KrakINO, które rzuciły nas do lasów, zagajnikow czy parków. Wybór pada zatem na Skałki Twardowskiego, bo teren jest przefajny, a nie było w nim jeszcze żadnej edycji. Jako, że nadal nie możemy wpaść na żaden motyw przewodni, postanawiamy wyruszyć w teren, obczaić miejsca na punkty kontrolne (kilka mamy już upatrzonych przed eksploracją bo dość dobrze znamy to miejsce), licząc że pomysł nasunie się sam… szczęśliwie dla nas, tak też się stanie.
Jedyne co kołacze się gdzieś za uszami, to myśl że skoro to nasza pierwsza impreza na KrakINO, to dobrze by było jakoś powiązać ją z szermierką. W końcu tak przecież się kojarzymy. Jeśli przyjdą kolejne "nasze" edycje, to forma będzie mogła być różna, ale pierwsza aż się prosi aby wpisywała się w szeroko rozumiany szermierczy klimat. Tylko jak to zrobić...
Idziemy na skałki, droga prowadzi obok pomnika Elvisa Presleya... Król wiecznie żywy... Król, powiadasz... szermierczy klimat i król. Coś zaczyna kiełkować w moim schorowanym umyśle. Skoro jest król to może byliby i Muszkieterowie? Wtedy Króla dałoby się całkiem zgrabnie wpisać w fabułę, czyniąc z niego specyficzny punkt kontrolny.
Szkodnik, od zawsze zakochany w fabule książek Dumas rzuca hasło, że przecież główni bohaterowie poszukiwali złotych spinek królowej, które podarowała Backingham'owi... nie wierzę. Godziny myślenia, ślęczenia nad kartką papieru jak ugryźć temat, a teraz fabuła pisze nam się sama. Szkodnik mówi, że teraz pozostaje dopasować tylko trasy TP, TU oraz TZ do fabuły... Ogarnia mnie śmiech trawiący trzewia. Nic nie potrzeba... już wiem wszystko. Skoro Muszkieterowie i Król, no to i oczywiście Rocheford. A kim był jednooki Roch? Dowódcą - dowódcą czyli manager'em... a tutaj na myśl przychodzą moje własne uprzedzenia :)
Mam na myśli jednego managera, wielkiego taktyka, który uważał że szkolenia pracowników to zbędny wydatek i wierzył w tzw. "samoszkolenia"... potem się dziwił: "dlaczego nie ma u nas w firmie nikogo, kto by umiał Linuxa YOCTO embedded, albo dlaczego nie umiecie skonfigurować magistrali VPX z płytami wyposażonymi w 384-core NVIDIA kepler GPGU w środowisku VHDL dla FPGA, przecież to zwykły komputer, tylko że do zastosowań wojskowych, ale niczym się nie różni od zwykłego PC"
Taaa... szkolenia pracowników... życie pisze najlepsze scenariusze. Ten etap już dawno za mną, ale czemu nie wykorzystać lat uprzedzeń w tworzeniu fabuły naszego KrakINO? Pasują jak złoto.
A co do samego Wielkiego Taktyka, to jeśli zastanawiacie się jakie żywię do niego uczucia, to powiedzmy że gdybym miał wodę, a on by płonął, to ja bym ją wypił :)
Tym sposobem narodziły się trzy poziomy trudności: TP, TU i TZ. Szpiedzy donieśli Rochefordowi gdzie znajdują się zaginione spinki królowej, Na TP - Rocheford inwestował w szkolenia pracowników i zawodnicy dostali niemal pełną i dokładną mapę, na TU zapewnił pracownikom szkolenia podstawowe, więc zawodnicy otrzymali niepełną mapę z kilkoma przekłamaniami i nieścisłościami, a na TZ Rocheford okazał się Wielkim Taktykiem, nie inwestującym w szkolenia pracowników, więc zawodnicy otrzymali coś... fragmenty mapy, do tego przekształcone, niepełna, zlustrowane itp. itd.
Tym oto sposobem narodziła się fabula XXX KrakINO.
Promyk nadziei ma na imię Kacper i mieszka w Jaskini... a w sumie to pasowałoby "UWOLNIĆ KRAKENA" :)
Trasa zaplanowana. Przekazujemy ją Nataszce do weryfikacji, a następnie wspólnie wybieramy się w teren i sprawdzamy czy nie popełniliśmy żadnych grubych błędów. Jak macie skalę mapy 1:2500, to czy zaznaczycie punkt na wschodnim rogu budynku czy północnym ma znaczenie, zwłaszcza jak na 3 pozostałych rogach mają wisieć punkty stowarzyszone (podszywające się pod punkt właściwy).
Nataszka informuje nas, że jest problem z bazą w tym terenie, bo okoliczna szkoła niby jest chętna, ale jednak nie do końca i nie może się ostatecznie zdeklarować. Jest grudzień, więc pasowałoby aby baza nie była w ternie otwartym, żeby ludzie na marzli.
Obczajamy jedną wiatę, a na niej multum tabliczek z wierszykami. Każda z innego roku, ale na każdej "Słoneczko" pisze do Promyka o swojej miłości. Kupiło mnie to, jestem zachwycony - tu musi być punkt zadaniowy, nie ma innej możliwości. Na szybko tworzę wierszowane polecenie dla zawodników i wiata trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Odnajdź wiatę w okolicach bazy
Takie twoje zadanie dzisiaj pierwsze
Poszukaj - jeśli trzeba - dwa razy
Dla kogo Słoneczko pisze tu wiersze...
To już drugie tego typu zadanie. Pierwsze znajduje się na murze jednostki wojskowej: obok rysunku wielkiego grzyba (nie, nie atomowego - muchomora), dużymi literami wypisane jest imię Kacper. To miejsce także trafia na mapę jako kolejny punkt kontrolny:
Trasę tworzyli Grzegorz i Barbara
ale zdrada dziś motywem wiodącym
a że znana z nich w środowisku para
wszyscy tu żyją skandalem gorącym
i wywołało to plotek istną niemal burze
bo nie Grzegorz, ale inne imię widnieje na murze...
Zastanawialiśmy się nad trzecim zadaniem, ale nie mogło się ono znaleźć na mapie, ze względów organizacyjnych. Bardzo ubolewam nad tym faktem, bo wg. mnie byłoby niesamowicie klimatyczne. Otóż w okolicy punktu widokowego na Zakrzówek, wisiała tablica, że "terenu pilnuje firma KRAKEN". Pasuje Wam? Wielki zbiornik wodny, ze skałami i KRAKEN. Przecież to jest idealne... no ale właśnie... tablica ta wisiała obok innej tablicy, na której upamiętniona jest tragiczna śmierć młodego chłopaka... nie ma na niej szczegółów, ale woda i skały, łatwo domyślić się zatem o co chodzi (...ktoś zły mógłby powiedzieć, że pewnie pożarł go Kraken).
Nie chcemy robić zadania ani punktu w takim miejscu, to raz.
Po drugie nie ma jak na mapie zaznaczyć, o którą tablicę chodzi bo wiszą tuż obok siebie. Punkt tutaj zatem nie będzie.
Jeszcze innym punktem ma być Jaskinia Twardowskiego. To jedna z większych jaskiń na tym terenie, ale kiedy do niej wchodzimy uderza nas ciepło tu panujące. Jest tu o wiele cieplej niż na zewnątrz (nic dziwnego, skoro mamy grudzień). Grudzień grudniem, ale skoro mamy problem z bazą.... a tu jest ciepło... skoro i tak miał tu być punkt kontrolny... to może spróbować zrobić tu bazę.
Zapada chwila ciszy a potem wybucha euforia. Nataszka jest zachwycona tym pomysłem. To jest klimat, to jest pomysł. To będzie odlot - baza XXX KrakINO to Jaskinia Twardowskiego. Krakena nie będzie, ale będzie Jaskinia. Jest dobrze.
Kolejnych kilka godzin spędzamy nie w terenie, ale przed komputerem wraz z Nataszką planując rozmieszczenie "spinek" na mapie oraz przy nanoszeniu na nie punktów kontrolnych. Wieczorem wszystko jest niemal gotowe - Nataszka już sama podrasuje mapy i dokończy ostatnie graficzne prace. Naszym zadaniem będzie już tylko właściwie rozwieszenie punktów kontrolnych w dzień imprezy.
Aramisy jak zawsze - na sekundy przed limitem
Czwartek 13 grudnia. Dzień XXX KrakINO. Urywamy się z pracy około 13:00 i ruszamy na skałki. w plecakach taśma klejąca i lampiony punktów kontrolnych. Start imprezy to 18:00, więc pasowałoby być w jaskini koło 17:15 najpóźniej aby rozłożyć świecie i rekwizyty, no i oczywiście przebrać się za muszkieterów. A co!! SFA rządzi, a dawno nie miałem na sobie swojego kapelusza a piórami :)
Rozłożenie trasy, ze względu na ilość stowarzyszy, których jest naprawdę bardzo wiele, zajmuje nam dłużej niż planowaliśmy... o wiele dłużej. Miało być na luzie, a jest jak zawsze - w biegu. Ponad 3 godziny zajmuje nam powieszenie wszystkich punktów kontrolnych!
Przy ostatnich 6-ciu punktach, jest na tyle źle z czasem, że rozdzielamy się i ja biegnę do "bazy", a Basia leci rozstawić ostatnie lampiony. Tymczasem ja znoszę wraz z Nataszką, która właśnie dotarła, cały nasz szpej do jaskini i zaczynamy przygotowania. Świecie zapalają się tuż przed przybyciem zawodników. Ufff.... zdążyliśmy. Znowu na styk.
Chwilę po 18:00 zaczynamy odprawę, odpalamy godzinę "0" czyli start pierwszych zawodników i rozdajemy mapy.
Frekwencja powala, bo zapisanych było ponad 100 osób. Jest to absolutny rekord jak na KrakINO. Strasznie mnie to cieszy, że akurat nam wypadła rekordowa liczebnie impreza. Ze stałych bywalców także pojawiają się właściwie wszyscy: Zdezorientowani, Jacu, Lenony, Ryśki, Grześki z rodziną, "Maciejki", Mariusze, Kaśki i Maćki, Adasie... no pełen skład. Brakuje tylko Kamili i Filipa - szkoda, no ale Oni postawili na chilout w Chile, więc Ich nawet w Europie nie ma :)
Są też inne znane nam twarze, znane z różnych rajdów, ale takie których na KrakINO jeszcze nie było. Bardzo nas to cieszy, że możemy ich powitać - nie wiedzą na co się piszą...
Ania, Andżelika i Wojtek zaliczają swój debiut na KrakINO i to na naszej trasie. Takie rzeczy naprawdę cieszą!
To co jednak cieszy jeszcze bardziej, to bardzo pozytywny odbiór trasy. Bardzo się tego baliśmy... bardziej niż na KoRNO, bo jak mówię 10 metrów ma tu znaczenie, a tu wszyscy wrócili bardzo zadowoleni i mówią nam, że powinniśmy się tym zająć zawodowo. To bardzo miłe.
Baza także zrobiła furorę, więc ogólnie impreza mega udana.
Na tyle udana, że wygląda że 4 kwietnia 2019 robimy kolejne KrakINO!
To niemal zaraz po drugiej edycji Wiosennego CZARNEGO KoRNO, ale nie narzekam. Wiemy to z takim wyprzedzeniem, że damy radę!! Ach, Wiosenne CZARNE będzie mieć swoją nazwę... nazwa Wiosenne CZARNE zostanie nazwą cyklu, ale przygotujcie się na coś zupełnie nowego. Intensywne prace trwają :)
A tymczasem trochę zdjęć z rozkładania trasy (poniżej), a gdy ktoś chciał zobaczyć tereny imprezy to parę zdjęć znajdziecie w galerii Nataszki tutaj.
Plus galeria Nataszki już z samej imprezy --> tutaj.
Mapy naszej trasy tutaj plus wyniki i protokół z imprezy TUTAJ
Kategoria SFA