aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:312.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:78.00 km
Więcej statystyk

Puchar Wrocławia 2020

  • Aktywność Sztuki walki
Niedziela, 20 września 2020 | dodano: 24.09.2020

Napisać, że ten rok jest rokiem nietypowym to tak jakby nic nie napisać. Ze względu na "lock down" musieliśmy zawiesić wszystkie nasze trening od połowy marca właściwie do września. Coś tam się w czerwcu zaczynało się dziać w temacie powrotu na salę, ale tak naprawdę... w pełni to ruszyliśmy dopiero z początkiem roku szkolnego. Nie obyło się bynajmniej bez problemów, bo sami chyba wiecie jaką niepewnością obarczony był powrót dzieciaków do szkół. Przekładało się to oczywiście na problemy z dostępem do sal i to właściwie w każdej naszej lokalizacji.
Finalnie udało nam się wystartować ponownie z zajęciami, ale przecież wrzesień - listopad to także sezon naszych zawodów szermierczych czyli zmagania w Pucharze 3 Broni.  
Zorganizowanie zawodów w nowym reżimie sanitarnym i po takiej przerwie od normalnych treningów było zadaniem co najmniej karkołomnym, ale podołaliśmy - udało nam się przeprowadzić pierwsze zawody Pucharu 3 Broni 2020! Jak co roku zatem, zapraszam na krótką opowieść o szermierce jak takiej i o naszych zawodach, zwłaszcza że jest to rok dużych dla nas zmian.

Puchar NIEptuna
Genialna nazwa. Wiecie jak kocham zabawy słowami, więc mnie ta nazwa po prostu kupiła. Sama historia stojąca za tą nazwą nie jest już niestety taka fajna... jak wspomniałem, różne organizacyjne problemy związane z globalną pandemią nie ominęły nawet nas i tak naprawdę to w trochę awaryjnym trybie przenosiliśmy zawody z Gdyni do Wrocławia. Od wielu lat koniec września to zawody w Grupie Armii "SFA Północ" czyli Trójmiasto lub Toruń (wkleiłem linki jedynie do relacji z ostatnich lat, bo wcześniej na tym blogu nie pojawiały się wpisy z naszych szermierczych zmagań). Bitwa o północne rubieże miała odbyć się w tym roku planowo, no ale finalnie nie wyszło... długa byłaby to opowieść, jeśli chciałbym podzielić się z Wami wszystkimi szczegółami dlaczego, ale to chyba niepotrzebne. Ważne że ostatecznie udało się nam te zawody zorganizować. Tutaj wielki ukłon w stronę Instruktorów Festung Breslau za kawał dobrej roboty, którą musieli odwalić we wspomnianym trybie awaryjnym i to pod dużą presją czasu.
Tomasz, Piotr, Gabriel, przyjmijcie nasze gratulacje i szermierczy salut za podołanie temu niełatwemu zadaniu.
Nie ukrywam jednak, że mimo iż był to spory problem organizacyjny z perspektywy całej naszej szkoły, to przeniesienie zawodów do Twierdzy SFA Wrocław z SFA Tripolis personalnie nas trochę ucieszyło. Nie, nie dlatego że nie lubimy Trójmiasta, wręcz przeciwnie - każdy wyjazd na zawody szermiercze na północy były również okazją do wypraw nad morze, a pisałem Wam całkiem niedawno, że jak kocham góry wszelakie, to po prostu zakochałem się też w Mierzei Wiślanej
Ucieszył nas dlatego, że dzięki bliskości miast Opole i Wrocław mogliśmy się ze Szkodnikiem pokusić o złapanie dwóch imprez w jeden weekend. Udało nam się wystartować w srogiej poniewierce w postaci  26-godzinnego Rajdu Wyzwanie. W tamtym roku łączenie naszych dwóch pasji: maratonów rowerowych na orientację i szermierki udało się znakomicie: Puchar Śląska za dnia i Tropiciel w nocy, więc w tym roku zaplanowaliśmy podobną akcję!
Jednak tak jak pisałem w relacji z Wyzwania możliwe było to jedynie dzięki jeszcze jednemu warunkowi, który bardzo zmienia dla nas perspektywę naszych zawodów




"So lay your weapons down, they serve no purpose in your hands..." (1*)
Po 14 latach startów w zawodach szermierczych, po niezliczonych ilościach stoczonych walk postanawiamy zrobić sobie przerwę od bycia czynnym zawodnikiem. Wiemy, że dla wielu z Was było to spore zaskoczenie, że nie walczyliśmy we Wrocławiu, ale spokojnie, nie traktujemy tego jako jakiegoś oficjalnego zakończenia kariery. Nie składamy żadnych deklaracji, że będziemy lub nie będziemy występować w zawodach. No to chwilę nie wiemy tego jeszcze, czas pokaże -  z jednej strony 14 lat startów to naprawdę kawał czasu i może warto przejść do kolejnego etapu rozwoju, z drugiej strony szermierce poświęciliśmy wielki kawał naszego życia i trochę nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez emocji towarzyszącym walka na Szpady czy Rapiery (no dobra, na Szable też...) na zawodach.
To bardziej pewnego rodzaju eksperyment, mający na celu sprawdzić kilka aspektów związanych z naszymi zawodami - na przykład zawsze brakowało nam kadry sędziowskiej, a teraz będziemy mogli właściwie sędziować przez cały czas na zawodach. Będziemy mogli także bardziej skupić się na nauczaniu i prowadzeniu naszych, krakowskich zawodników... coś co do tej pory było kompletnie poza zasięgiem podczas trwania zawodów, gdyż gdy występowaliśmy jako zawodnicy, nie mogliśmy jednocześnie pełnić roli Instruktorów.    
Co więcej, od marca prawie wcale nie ćwiczyliśmy ze względu na "lock down", nie udało nam się też w tym roku wyjechać na obóz treningowy (pasuje Wam, że to pierwszy opuszczony obóz od 2007 roku, kiedy to robiłem kurs podoficerski w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie i po prostu nie dostawaliśmy tygodniowych przepustek aby przyjechać na obóz!).
Nie ukrywamy zatem także, że nie jesteśmy obecnie przygotowani ani kondycyjnie ani szermierczo do tego sezonu zawodów.
To dziwny, nietypowy rok... sami widzicie, że do samego końca nie będziemy wiedzieć czy zawody w danym mieście będą mogły się odbyć czy nie. Ciągle liczymy się z możliwością powrotu obostrzeń. Jeśli zatem eksperymentować, to kiedy jak nie teraz?
Czy sędziując i obserwując walki zatęskniłem do uczucia jakie towarzyszyło mi za maską. A niech Was szlag.. TAK! Oczywiście, że tak. Jak widziałem niektóre akcje, to w głowie rysowały mi się algorytmy, co ja bym wtedy zrobił na miejscu obserwowanego zawodnika: otwarte pole - wyprzedź na rękę i natychmiast obrona odległością! Nie, nie idź teraz do przodu! Za nisko trzymasz rękę - nie wybronisz się z tej pozycji! Nie uciekaj ze styku!.

Ech... "Wracajcie słodkie chwały godziny Sławne pojedynki i strzelaniny (...) Człowiek się znowu czuje półbogiem, bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem" (2*)

Mimo, że przyjechaliśmy jedynie na niedzielę, to właściwie z marszu mogliśmy pomóc w organizacji i sędziowaniu.
Finały Pucharu Wrocławia zostały zatem obstawione i mamy nadzieję, że  nikt nie wnosi jakiś większych zastrzeżeń i reklamacji do naszych werdyktów :)
Cóż, walczcie "na jedną lampę" to nie będzie tylu zasędziowanych dubli :P :P :P







"...zakur***ię z laczka i poprawię z kopyta" (3*)
Jeśli pewnie pamiętacie, każda moja relacja z zwodów skupiała się nie tyle na opisie poszczególnych rund kto z kim i ile, ale bardziej na szermierce jako takiej. Tak będzie także i tym razem, zwłaszcza że nie widziałem osobiście sobotnich eliminacji. Widziałem jednak co się działo w finałach Rapiera, ba nawet postrzegałem to, bo musiałem te akcje rozsędziowywać.
A jak mawiał świętej pamięci już Fechtmistrz prof. Zbigniew Czajkowski "patrzeć to nie to samo co widzieć, widzieć to nie to samo co postrzegać".
A działo się naprawdę wiele. Zastanawiałem się jaki temat przybliżyć Wam przy okazji tej relacji, a ten to sam się nawinął ze względu na materiał foto, jaki udało się zebrać. Skupimy się zatem dziś na zagadnieniach związanych z poniższym zdjęciem:


Wielu z Was widziało już je na profilu FB naszej szkoły, a dla osób z zewnątrz mógł to być też lekki szok, że takie rzeczy się u nas dzieją. Powiem więcej, nie tylko się dzieją, są normalne, akceptowalne i na porządku dziennym (i nocnym jeśli zawody by się przedłużały, choć od lat już nam się to nie zdarza).
To jedna z różnic między szermierka klasyczna a sportową. Biali nie potrafią kopać :D
Żartuję oczywiście, u Nich byłby to FAUL i zaraz poszła by jakaś kara dla zawodnika, który wykonał taką spektakularną akcję. Ech wiele bym dał aby zobaczyć takie złożenie na olimpiadzie. To by było coś!
Wracając do tematu: u nas sędziowie nawet nie zareagowali ponieważ jest to w pełni dopuszczone przez regulamin działanie. Ha, czasem nawet zalecane, ale o tym za chwilę. 
Jeśli ktoś widział fragment filmowy, może usłyszeć komendę "STOP", ale pada ona nie ze względu na kopnięcie, ale ze względu na to że padają także trafienia bronią!
Wyjaśnijmy najpierw jak postrzega to zdjęcie osoba z zewnątrz: zawodnik z lewej zapodaje kopa w paszczu zawodnikowi z prawej.
Jak widzi to osoba z SFA? Zawodnik z lewej, ze względu na dystans w jakim się znalazł z przeciwnikiem, wykonuje działanie zabezpieczające mające na celu utrudnić zawodnikowi z prawej trafienia go, a być może także ułatwić Mu (zawodnikowi z lewej) własne trafienie ze względu na szok i impakt wywołany przyjęciem trzewika na ryja. 

Jako, że naszym celem jest walka w systemie jak najbardziej przypominającym realne starcie, z zachowaniem możliwie bezpiecznych warunków, to według naszego regulaminu walka kończy się w jednej z czterech sytuacji:

a) Zawodnik otrzyma trafienie bronią
b) Zawodnik podda się
c) Sędzia przerywa starcie ze względu na niebezpieczną sytuację np. zawodnikowi spada maska lub innych ochraniacz
c') Sędzia uznaje wystarczającą przewagę zawodnika w zwarciu czy też w walce wręcz

C prim a nie d) bo jest to sytuacja zbliżona do punktu c)
Przewaga określana jest trochę uznaniowo, ale wynika z zasad bezpieczeństwa. Wystarczy sytuacja w której sędzia uzna że przegrywający zawodnik mógłby otrzymać np. szereg uderzeń rękojeścią broni w potylice i ze względu na to, aby zawodnik wygrywający NIE MUSIAŁ udowadniać, że może takie uderzenia realnie zadać, sędzia uznaje jego przewagę. Jeśli sędzia nie określa przewagi żadnego z zawodników, nie przerywa On walki i zwarcie połączone z uderzeniami, kopnięciami czy siłowaniem będzie nadal trwało aż do momentu zaistnienia jednego z punktów a, b lub c.
Innymi słowy sędzia "odgwizduje" potencjalny knock-out, który nie może zajść w znany z boksu czy innych sztuk walki sposób, bo mamy maski i ochraniacze - musiałby to być knock-out niebezpieczny: typu uderzenie w tył głowy, uszkodzenia kości czy stawów itp (a tego nie chcemy - mimo tego co widać na zdjęciach!)

Pamiętajcie także że w potencjalnym zwarciu obaj zawodnicy nadal dysponują bronią, więc walka różni się od walki na gołe ręce i kopyta. Podstawowym działaniem jest zabezpieczenie się przed bronią przeciwnika, bo zadanie mu nawet szeregu ciosów nie zda się na wiele, jeśli otrzymamy w tym samym czasie pchnięcie bronią w twarz czy korpus.
Niektórzy zawodnicy zapominają o elemencie broni i potem są zdziwieni, że mimo zadania 2-3 ciosów przegrywają całe starcie, bo broń przeciwnika właśnie wbija się Im w gardło. 
Wszystkie działania w zwarciu mają na celu NIE kopnięcie czy uderzenia samo w sobie, ale ZABEZPIECZENIE nas przed bronią przeciwnika (utrudnienie Mu zadania trafienia) oraz - jeśli to możliwe - ułatwienie nam zadania własnego trafienia. 
Dlatego tak bardzo skupiamy się na tzw. kontroli ręki uzbrojonej oraz różnego rodzaju działani. wytrącających przeciwnika z równowagi (psychicznej i fizycznej), tak aby jak najbardziej utrudnić Mu operowanie bronią. Uderzenie czy zderzenie może też kupić nam cenne ułamki sekund związane z szokiem, zaskoczeniem, "zastygnięciem w miejscu" lub "przyjęciem impaktu" po takim działaniu. Te ułamki sekund należy wykorzystać na zadanie trafienia bronią i ucieczkę z dystansu zagrożenia lub przejęcie całkowitej kontroli - przykład takiej kontroli możecie zobaczyć:

TUTAJ ( filmik z Pucharu Piotrkowa w 2018). Piotr klęka na uzbrojonej ręce Tomka uniemożliwiając Mu jakiekolwiek zagrożenie Mu bronią).

TUTAJ (to jest także przykład sytuacji, w której sędziowie "odgwizdują" przewagę: zasędziowany został potencjalny knock-out)

a TUTAJ możecie zobaczyć jak czasem wyglądają próby przejęcia kontroli - zwróćcie uwagę na reakcję lub jej brak u sędziów, chorągiewka idzie w górę kiedy sędzia uzna, że padło trafienie bronią, natomiast samo zwarcie nie jest przerywane, tylko dlatego że wystąpiło). 

W przypadku zdjęcia powyżej, Zawodnik z lewej dość dobrze znający zawodnika z prawej, wykorzystuje fakt że tenże (ten z prawej) często schodzi w dół w próbie uniku i kiedy głową znalazł się zbyt blisko przeciwnika otrzymuje kopnięcie w maskę. Jeśli ktoś widział filmik, ten zobaczy, że zaraz po kopnięciu leci pchnięcie Rapierem. Co robi zawodnik z prawej? Nie wdaje się w wymianę ciosów, ale także próbuje zadać trafienie swoją bronią. 
Oczywiście w szermierce sportowej takiej zachowanie nie było akceptowane, ale przypominam że szermierka sportowa jest sportem o określonych zasadach. W koszykówce także nie wolno wam "obłapiać" przeciwników celem ich zatrzymania. Szermierka klasyczna jest sztuką walki, sportem walki w którym bardzo duży nacisk kładziemy na jak najlepsze, ale bezpieczne, odwzorowanie warunków realnego pojedynku. Naprawdę sądzicie, że gdyby gość który chce w Was wbić metr żelaza, wpadł z Wami nagle w krótki dystans, to poprawi Wam koszulę i powie "Przepraszam, nie powinienem był skracać dystansu. To nie wypada, powinienem Cię zabić z odległości klasycznego trafienia bronią".
Poza tym istnieje jeszcze jeden ważny aspekt walki w zwarciu: ona się zdarza. Nawet jeśli bardzo tego nie chcecie. Często wynika to z błędu dystansu lub złego odczytania intencji przeciwnika. W takich wypadkach lądujecie w zwarciu nawet wbrew własnej woli i co wtedy?
Dlatego też podczas naszego szkolenia zwracamy uwagę na ten aspekt. Musicie nauczyć się radzić sobie w takich sytuacjach, wychodzić z nich zwycięsko, rozstrzygać je na własną korzyść. Owszem, zawodnik zawsze może się poddać i nie walczyć "w krótkim", ale jest to jednoznaczne z utratą punktu i przegrana w danym złożeniu. Taką opcję dostępną macie zawsze, może warto jednak zwiększyć swoje szansę w takich sytuacjach, poprzez wyćwiczenie właściwych odruchów i zachowań. Nawet choćby tylko po to, aby umieć bezpiecznie opuścić zwarcie, nie otrzymując trafienia.   







Na koniec chciałbym dodać jeszcze jedną rzecz do tego wykładu: zwróćcie uwagę co napisałem powyżej o walce w zwarciu "ona się zdarza". Owszem istnieją sytuację, że należy wejść w krótki dystans bo jest to najlepsze rozwiązanie w danej sytuacji, ale to trochę inny temat taktyczny. Takich sytuacji jest bowiem stosunkowo mało, więc dążenie do zwarcia ze wszelką cenę jest ogromnym błędem. Pamiętajcie wejście w zwarcie wynika zwykle z błędnej oceny dystansu, a nie jest podstawowym działaniem szermierczym.
Naprawdę nie chcecie podchodzić blisko do osoby, która ma broń. Uwierzcie, że nie chcecie. To nie jest zdrowe, możecie zatruć się zbyt dużą ilością żelaza w organizmie... To niestety także częsty błąd niektórych szermierzy. Zapominają Oni, że im lepszy przeciwnik (rozumiem przez to sprawność i sztukę władania bronią) tym trudniej i bardziej niebezpiecznie jest skrócić do Niego dystans. Tym większe zachodzi prawdopodobieństwo, że "zostaniecie powieszeni" na jego broni przy próbie skrócenia odległości. Dlatego zapamiętajcie sobie, że walka w zwarciu po prostu czasem się zdarza, ale nie dążymy do niej za wszelką cenę. Po prostu wszyscy popełniamy błędy w ocenie sytuacji i kiedy Wam się już ona przytrafi, to musicie umieć rozstrzygnąć tą sytuację na swoją korzyść.

To tyle na dziś. Do następnych zawodów! Do zobaczenia na terenie Teatru Działań Szermierczych Grupy Armii "SFA Południe" czyli w Katowicach... no chyba, że znowu będziemy gdzieś na szybko przenosić zawody, ale miejmy nadzieję że nie będzie takiej konieczności.   






CYTATY:
1) Piosenka Nicka Cave "The sweetest embrance"
2) Drobna parafraza piosenki KULTU "Knajpa morderców"
3) Piosenka Kazika "12 gorszy"
 

P.S
A na koniec zdjęcie z cyklu WTF:
Kto był ten wie co tam się wtedy odwalało, a dla innych powiem propagandowo: NOWE TECHNIKI GRUPY ZAAWANSOWANEJ :D 




Rajd WYZWANIE 2020

  • DST 191.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 września 2020 | dodano: 23.09.2020

Na wstępie powiem, że już sam wstęp do relacji będzie dość długi bo wyzwaniem to było w ogóle wziąć udział w tych zawodach. Niemal do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy uda nam się wystartować i jeśli tak, to w jakiej formie. Po pierwsze termin Wyzwania pokrywał się z naszymi zawodami szermierczymi w Gdyni (Puchar Neptuna zwykle zaczyna sezon zawodów w danym roku - zwykle, bo rok temu dla odmiany mieliśmy Puchar Torunia). Jednakże jak pewnie sami zauważyliście ten rok jest lekko... chory i różne dziwne akcje się w nim odwalają. Z kilku nagłych przyczyn musieliśmy przenieść zawody z Tripolis (3miasta) do Wrocławia i zrobił nam się nagle - jak to powiedziała kadra instruktorska z Festung Breslau - Puchar NIE-ptuna (Genialne! Macie u mnie piwo za ten tekst!). Jak się to ma do rajdu? No więc zestawmy ze sobą te miasta:
Gdynia a Opole... Opole a Wrocław.
Rozumiecie już co zaczęło nam kiełkować w naszych zrytych łbach?
Powiem jednak szczerze, że samo przeniesienie zawodów niewiele by nam dało, gdyby nie drugi fakt równolegle. Po 14 latach startowania w zawodach z bronią w ręku i niezliczonej liczbie walk, postanowiliśmy zrobić sobie jakąś przerwę w startach zawodniczych i skupić się na sędziowaniu, nauczaniu i organizacji. To oczywiście duże uproszczenie tematu, ale jeśli ktoś jest zainteresowany naszym szermierczym życiem to odsyłam do moich relacji z różnych naszych zawodów. Wracają do tematu i mówiąc najbardziej ogólnie: nie walcząc mogliśmy pozwolić sobie na przyjazd po sobotnich eliminacjach, na same finały w niedzielę. A skoro udało nam się "uwolnić" sobotę... no to przyszła pora zadbać o jeszcze jeden element tej układanki.
Kontaktujemy się z Organizatorami Wyzwania i pytamy czy możemy polecieć całą trasę rajdu na rowerze, oczywiście jak zawsze poza klasyfikacją w takim wypadku. Przecież nie będziemy biegać... jak zwierzęta. Widzieliście schematy tego rajdu?  Na wejściu 24 km na nogach, a potem jeszcze więcej... nie ma bata, lecimy wszystko na rowerze albo nas tam nie ma.
Dostajemy zgodę na nasz plan, za co w tym miejscu chcieliśmy bardzo i oficjalnie podziękować, bo sprawiło to, że trzeci kawałek tej karkołomnej układanki logistyczno-organizacyjnej magicznie wpasował się na swoje (oczekiwane!) miejsce. Możemy zatem podjąć WYZWANIE jakie rzuca nam pewien kąśliwy owad (wyjaśnię za chwilę). Ruszamy do Suchego Boru pod Opole! Sami widzicie chyba, że już sam start był nie lada wyzwaniem!



Orientacja? Ja mam do tego dwie lewe ręce... czyli hipster na dzielni.
Start tras rajdowych wyznaczony jest na północ z piątku na sobotę. Ruszamy z Krakowa w piątek wieczorem i dość sprawnie dojeżdżamy do Suchego Boru. Nasz SFA-Panzerkampfwagen (mówiący płynnie w hoch-deutsch'u, na co dowody można zobaczyć na profilu Basi) wskazuje temperaturę 3,5 stopnia. Ej... nadal jest lato! Co to ma być?
Nie chce być jednak inaczej, powiem więcej nawet... nad ranem temperatura jeszcze spadnie o jakieś 1 czy 1,5 stopnia.
Lato nie lato, ale nocą będziemy jechać w zimowych rękawicach. Jeśli ktoś się zastanawia skąd mieliśmy zimowe rękawice przy sobie to niech sobie uświadomi, że... Przecież to standardowe wyposażenie rajdowe na każdą porę roku, prawda?!? To jeden z powodów dlaczego mamy tak wielkie plecaki... takiego bowiem, standardowego wyposażenia jest o wiele więcej. A skoro już o rękawicach mowa, to zimowe zimowymi, ale dałem niesamowitego ciała (a jakie innego miałbym dać ciała, innego nie mam przecież i każdy to przyzna... naprawdę przyzna! To tylko kwestia odpowiedniego poziomu zastraszenia i przemocy. Nie takie rzeczy ludzie przyznawali z akumulatorem na ... ) No ale wracając do tematu, dałem niesamowitego ciała z podstawowymi letnimi rękawicami "na dzień".
Wziąłem po jednej rękawiczce z dwóch różnych par i oczywiście obie lewe... No żesz, k***a... Limit na zrobienie trasy 26 godzin... nie wytrzymam tyle jeździć bez rękawic! Nienawidzę jeździć bez rękawic. Dawno tak nie zrypałem sprawy. Grrr... Po prostu gwiazda, z którą każdy chciałbym przeprowadzić wywiad:

- Jak Panu idzie zbieranie lampionów?
- Ło-Panie, ja do tego to mam dwie lewe ręce...

Próbuję rozwiązania awaryjnego: włożenia jednej lewej rękawicy na prawą rękę, ale w odwrotnym ułożeniu. Nie jest to bardzo wygodne, ale da się. Da się dzięki temu, że jedna z par która dostarczyła lewą rękawice, jest już mocno styrana rajdami i rozciągnięta. Przez cały rajd będę wyglądał jak jakiś hipster... anty-mainstremowy vloger modowy, influencer garderoby... Jak jakiś zbuntowany nastolatek, który uparł się manifestować swą oryginalność światu... dramat. Jak mnie ktoś zapyta na trasie "to jedna para rękawic? Bo tak trochę dziwnie to wygląda", będę myślał "obedrę Cię ze skóry, oprawię, ugotuję i pożrę!", ale będę odpowiadał "tak, to specjalny wojskowy model. Przeciwnik myśli że jest nas dwóch, bo widzi dwie różne ręce".
No i zadumają się wtedy  nad wysokością mojego poziomu PRO...
Mówiłem już, że DRAMAT? Tak, wiem, mówiłem... epika, liryka i DRAMAT. Niby pierdoła, ale będzie mnie to drażnić to przez cały dzień... i noc. I drugą noc... Arghhh...

Zdjęcie zrobione już za dnia. Lewa normalnie, prawa na odwrót...


"Wąski, jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili"
Gospodarzem rajdu jest zespół OSA OPOLE, stąd mówiłem że wyzwanie rzuca nam pewien kąśliwy owad. To zespół z którym już nieraz wspólnie sponiewieraliśmy i upodliliśmy się na różnych rajdach. Jeśli dobrze pamiętam poznaliśmy Ich w środku pewnej zimnej marcowej nocy, gdzieś w masywie Baraniej Góry (1220m) na Rajdzie Wilczym w 2016 roku. Śniegu po kolana, a my drzemy na azymut przez las. Potem już było z górki... tzn. w przenośni, bo częściej było jednak pod górę na przykład na Orienteering'u w Cieszynie czy na Team360 w Przemyślu, gdzie w zasadzie 70-80% trasy zrobiliśmy wspólnie, cisnąc raz na szagę, a raz na rympał przez jakieś podkarpackie chaszcze i pagóry. OSA czyli Mateusz i Andrzej debiutują obecnie jako budowniczowie trasy, więc z wielką chęcią przetestujemy co nam tu dzisiaj wyrychtowali.
I powiem Wam, wyprzedzając nieco chronologię relacji, że zrobili naprawdę dobrą robotę, choć wiele innych zespołów się z nami nie zgodzi :) 
Większość punktów kontrolnych jest jakby robione specjalnie pod nas czyli punkty z charakterem pokazujące najciekawsze miejsca w (szeeeeeroko rozumianej) okolicy. Jesteśmy po prostu zachwyceni krajobrazowo-turystycznym profilem trasy. Powiem Wam, że nie spodziewaliśmy się, tak dobrej trasy. To oczywiście zasługa również samych terenów tutaj, po prostu mają potencjał i został on dobrze wykorzystany! Zarzuty jakie się pojawiały do trasy to przede wszystkim niedokładności na mapie (mówię o kwestii lokalizacji punktów. To sprawa dyskusyjna bo my mamy w zasadzie zastrzeżenie do lokalizacji tylko 1 punktu oraz dwóch czy trzech opisów, natomiast inne zespoły wskazują takich "punktowych ale" sporo więcej... Ciekawe jest także to, że mamy bardzo różny odbiór samej trasy. Dla nas pod kątem turystyczno-krajoznawczym trasa była "w pyteczkę" czyli rewelacyjna, natomiast sam na trasie słyszałem inne opinie. Pozdrawiamy serdecznie ekipę "dałbym Mu w ryj za ten punkt"!  No ale to też kwestia czego oczekujecie od rajdów.
Startujemy około 10 min po wszystkich, tak aby nie przeszkadzać w oficjalnym starcie zespołom, które będą się dziś ścigać o miejsca na podium. Dla Nich pierwszy etap jest etapem pieszym (TREK) i szacowany jest na jakieś 25km. Jak ja się cieszę, że lecimy to rowerem a nie z buta, zwłaszcza że właściwie bezpośrednio z bazy wjeżdżamy do lasu, a lasy tutaj... są MEGA przejezdne. Na skraju drogi wita nas sympatyczny Misiek, a pewien Żółw zaleca nam wolną i bezpieczną jazdę :)

Miś Dożynek... w młodości był niezłym rozpruwaczem

HALT! PAPIEREN BITTE!


OK z tą przejezdnością lasów... to są pewne drobne wyjątki na które oczywiście natrafiamy, jednakże statystycznie ciśniemy przez ciemność nie niepokojeni większymi trudnościami terenowymi. Miejsca o których mówię, to przede wszystkim brak 3 kolejnych przejazdów przez tory, które na mapie aż kusiły aby z nich skorzystać oraz poszukiwanie jeziora, którego na mapie nie ma wcale.
Jednakże takie miejsca jak Jaz Rumcajsa, ruiny starej chaty czy też (genialny pomysł) przepust pod drogą, gdzie do lampionu trzeba poruszać się na czworakach nas po prostu kupiły. O to chodzi w tej zabawie!
Jesteśmy także pod wrażeniem infrastruktury rowerowej w tych okolicach. Liczba ścieżek i szlaków rowerowych jest tu ogromna, co bardzo poprawia komfort "przelotów". Trek "dookoła bazy" zamykamy z wynikiem 38 km i kompletem punktów. Chwilę później ruszamy głębiej w las.

LIGHTNING BOLT
Spell level: 5
Damage: 15-25
Mana: 20


Na czworakach po lampion - rewelacyjny pomysł na punkt. Mega przepust!

Powrót po podbiciu karty :)

Gdzieś w nocnym lesie i nocnej kukurydzy

Ruiny starej chaty - takie punkty kontrolne lubimy!

No ładnie mu tu, ładnie acz z ambonami różnie to bywa, bo nierzadko myśliwi mają o to wielkie "ale"



"No tak średnio bym powiedziałbym, tak średnio" czyli pechowa 13-sta
Gdy my kończymy nasz rowerowy TREK to z bazy wyjeżdżają właśnie najlepsze ekipy. Wygląda na to, że zrobili część pieszą w takim samym czasie jak my zrobiliśmy ją na rowerze... tak, ja wiem że Oni azymutem czasem lecą, a my niektóre rzeczy objeżdżaliśmy, ale nadal... Wyszło Im około 30 km, nam koło 38... czas podobny. 
Pierwszy punkt drugiego etapu robimy zatem z Aśką, Marzką, Arturem i Łukaszem. Są zaskoczeni naszą obecnością bo nie figurowaliśmy na listach startowych. No co? My dziś w roli eksploratorów trasy i ekipy reporterskiej - mamy przykaz robić dużo zdjęć, więc zgodnie z oczekiwaniem wklejam ich tu dużo.
Chwilkę uda się pogadać z wyżej wymienioną ekipa, ale dosłownie chwilkę bo nim się obejrzymy znowu jedziemy sami - pocisnęli na kolejny punkt innym wariantem niż my.
Przez resztę nocy będziemy mijać się jeszcze z innymi zespołami, choć w sumie to "mijać się" nie jest najlepszym stwierdzeniem. Na jednym punkcie (PK13) schodzi nam... i to w kilka ekip dosłownie do rana aby odnaleźć lampion. To nie jest przenośnia, noc się kończy, słońce pomału wstaje a my czeszemy kawał lasu szukając lampionu na "rogu polany".
No ni ma... są jakieś polany ale nijak się mają do ścieżek na mapie. Tam gdzie powinien być punkt, tam polany żadnej nie ma. Chyba w 4 zespoły chodzimy tu w kółko po lesie. No i w końcu JEST !!
Róg polany, tak? Skraj młodnika, granica kultur to może i owszem, ale róg polany? Jaki polany? Co Wy bierzecie, że widzieliście tu polanę? Ja też to chcę! Mój oficjalny komentarz do opisu tego punktu to tytuł tego rozdziału i znajdziecie go tutaj: Róg polany? No tak...

Leśne przeloty :)

"W stronę słońca"


"Śniadanie na trawie"... czyli jesteśmy na Szpicy (ale bynajmniej nie rajdu)!

Idziemy w klasykę i robimy "śniadanie na trawie" :P
No dobra, nie na trawie ale na Szpicy bowiem naszym celem jest wzniesienie Szpica Zakrzowska. Tam po złapaniu lampionu rozkładamy się ze śniadaniem. Można schować lampki bo dzień już w pełni wstał. Jestem już za stary na żywienie się tylko żelami energetycznymi. Jedziemy 26 godzinny rajd z planowaną trasą na około 150 km, więc wyżywienie to podstawa. Bułeczki, kabanosy, jajeczka na twardo, sałatka... na bogato. Szkodnik naprawdę nie może uwierzyć, że wiozę w plecaku sałatkę i ugotowane jajka, ale kiedy zaczynam się rozkładać na leśnym stoliczku z poranną ucztą to zaczyna łapczywie zerkać na moją sałatkę. Wiedziałem! Zawsze tak jest. 
Jest koło 6:00 rano a my w środku lasu robimy sobie polowe śniadanko. Jest dobrze!


Ciekawe czy siedzi tam coś rogatego? Może warto by profilaktycznie wrzucić tam ze 3 granaty?

Ładnie tu :)


"Wciąż o Ikarach głoszą - choć doleciał Dedal..."

Tytuł tego akapitu to oczywiście szkolny klasyk. Ktoś to jeszcze z Was pamięta?
Jeden z następnych punktów ma opis "IKAR". Takie opis to ja lubię - od razu wiadomo, że będzie to coś nietypowego. I tak rzeczywiście jest. To wapiennik przyozdobiony postacią Ikara. Robi naprawdę duże wrażenie, bo tego typu rzeźby na wapiennikach to naprawdę rzadkość. Kopary nam jednak opadają, gdy w miejscowości "no dole" przeczytamy historię tego wapiennika.
Takie rzeczy nie dzieją się na co dzień. Rewelacyjne miejsce na punkt kontrolny rajdu. Mówiłem już, ale powtórzę: "Wąski, jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili".
Specjalnie dla Was zdjęcie tablicy opisującej tenże wapiennik. Tablica znajduje się przy miniaturze konstrukcji, która została zbudowana w środku wsi.

Wapiennik IKAR

Miniatura Wapiennika

Historia:


Nareszcie zaliczałem Ankę... a mimo to nadal pozostaję Świętą :)
To jest już kwintesencja tego rajdu - punkty kontrolne na Górze Świętej Anny. Jak ktoś jest ze Śląska to pewnie zna to miejsce dość dobrze, ale my się tam wybieramy od jakieś 10-ciu lat. Powiedziałbym, że nigdy nie jest nam tam po drodze, ale to nieprawda! Zawsze jest to po drodze i zawsze przejeżdżamy tylko obok A4-rką bo lecimy w Rudawy, Karkonosze albo w Izery. Jak się w końcu udało w tym roku uderzyć na dłużej w Głuchołazy, Góry Opawskie i Jasieniki, to na Św. Annę i tak zabrakło czasu. Dlatego cieszymy się jak dzieci, że w ramach tego rajdu uda nam się wreszcie odwiedzić to miejsce.
No i nie zawiedziemy się: piękne lasy, pomniki, sam klasztor i skalny amfiteatr!
Potwierdza to tylko naszą opinię, że rajdy na orientacje są kapitalnym sposobem poznawania swojego kraju. Nawet MOP Wysoka na którym nieraz parkujemy, cieszy nas widziany z innej perspektywy niż zwykle.
Na samej Górze jest odcinek specjalny rajdu tzw. BnO po jarach i wąwozach.
Postanawiamy jednak darować sobie ten etap, bo będzie on tyraniem roweru... po jarach i wąwozach. BnO to zwykle rzeźnia rowerowo. Jak nie wierzycie to odsyłam do relacji z Silesia Race (Silesia 3 Beskidów). Tam zobaczycie zdjęcia jak się robi etapy BnO na rowerze. Tak, to te zdjęcia z noszenia rowerów po gęstych krzaków... no niby można, ale dziś tak nam się podoba trasa, że postanawiamy jechać po głównych punktach kontrolnych aby jak najwięcej jej zobaczyć. Sprawdzić co jeszcze OSA nam przygotowała. Przed nami nadal kawał drogi (koło 100 km), więc łapiemy tylko honorowo jeden punkt z odcinka BnO, czyli punkt "e", tak aby Leonard byłby z nas dumny. I tak było on nam po drodze... lampion, nie Leonard :)

Skalny amfiteatr

To był dopiero początek schodów...

Amfiteatr - miejsce dla publiczności :)

Brama do Sanktuarium


Mistrz Skywalker i Lord Sleepmonster
Przed nami pola, pola, pola... żółto i zielono. Można nawet spotkać Mistrza Skywalker'a (to jedna z odmian kukurydzy jakby ktoś nie widział).
Na jednym z punktów nazwanym "okienko" - to ta runa ze zdjęcia poniżej, na którą trzeba było się wspiąć, dopada nas Sleepmonster.
Nieprzespana noc daje o sobie znać... czyli znowu się nie udało. Jeśli porządnie się wyśpimy w tygodniu to trzasnąć całą nockę bez snu, to nie jest większy problem... Tak... raz nam się to udało, stąd wiem. Standardowo w tygodniu spaliśmy po 5-6 godzina zamiast 8-9, więc po zarwanej nocy Sleepmonster włącza tryb: ATAK.
Oczy mi się zamykają... co za dramat. Cóż Francis Bacon niegdyś rzekł, że "jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest jej ulegnięcie".
Okienko to ustronne miejsce, więc... padam ryjem w trawę. Zasypiam niemal od razu, jak menel po dobrej libacji. 15 min aby oszukać organizm...  to zawsze działa!
Słoneczko nas delikatnie opieka, a my leżymy w głębokiej trawie z rowerami. Krajobraz jak po bitwie: ruina i dwa trupy. 
Po 15 minutach wstajemy jak nowo narodzeni. Do kolejnej nocy Sleepmonster da nam spokój. Po 21:00 Szkodniczka zacznie znowu mulić, ja tym razem się jakoś obronię i już do końca
rajdu będę miał spokój od tego pacan (Sleepmonstera, nie Szkodnika... )

Ale extra droga!

Aha...

Szkodnik na zielonej trawce :)

Unikalne zdjęcie Szkodnika i Mistrza Skywalker'a :)
Takie punkty kontrolne to my lubimy!


Grupa Awanturników i Poszukiwaczy Przygód gna jakby ścigał Ich... Duch i Mrok :)  
Mostek nad stawami. Jeden z punktów na którym nie ma lampionu. Został zabrany/ukradziony/zniszczony. Tu zatem nasz drobny komentarz do OSY pod kątem trasy: ambony, stawy rybne itp... bez ustalenia z zarządcami tych obiektów, lepiej tam lampionu nie stawiać. W wielu przypadkach będą mieć o to "ale" albo lampion po prostu zniknie. Mówimy to z doświadczenia, zarówno naszego jak i innych Organizatorów, z którymi rozmawialiśmy. Czasem taka zgoda to jest formalność, ale nierzadko traktują to jak zamach na ich święte miejsce. Można oczywiście dyskutować kto ma racje, czy wolno czy nie wolno... ale po co kopać się koniem?
Wiecie jak to jest dyskutować z głupim: najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem ZMIAŻDŻY DOŚWIADCZENIEM!
Skoro goście i tak złośliwie taki lampion zabiorą... to czasem lepiej po prostu wybrać inne miejsce.
Na mostek wpadaliśmy razem z ekipą Adventure Trophy, czyli jednym z najmocniejszych zespołów w naszym kraju. Aby tego było mało, dołączył do Nich Zbyszek czyli ten, który objechał naszego Mordownika w 7,5 godziny...
Mostek nawiedziła już wcześniej jednak amba fatima... było i ni ma. Amba to takie zwierze, że co zobaczy to zabierze. No i zabrała lampion.
Robimy zatem foto-dokumentację naszej obecności na punkcie, a Adventurery "odpalają kopyto" i ruszają szaleńczym pędem przez las.
Gonimy Ich Szkodnik! Szkodnik nie jest fanem tego pomysłu, ale chyba nie chce sam zostać w lesie bo też rusza w pogoń (ja już włączyłem tryb "pościg" z opcją "intercept" i cisnę ile fabryka dała). Jakby ktoś nie widział, to Duch i Mrok to nazwy jakie nadaliśmy naszym maszynom - w nawiązaniu do pewnego filmu o dwóch współpracujących Bestiach.
Jest dobrze, jest grubo. 35 km/h gdy pod kołami jest bardzo twardo, 27 km/h jak jest tylko twardo. Ciężko, ale trzymamy się! Chyba się nie spodziewali, że się utrzymamy i udokumentujemy to zdjęciami. No cóż, zaatakowaliśmy Znienacka, Znienacko bronił się jak Umiał, a Umiał... no, to był nie lada zawodnik. Umiał zawsze umiał pocisnąć, więc ciśniemy za Nimi jak Umiał :)
Trzymamy się na ich ogonie i to kilka dobrych kilometrów. No to chyba udowodniliśmy sobie, że też umiemy tak jeździć... tylko normalnie nam się nie chce :P
A tak serio, to takie tempo owszem utrzymamy... przez kilka kilometrów, a Oni przez najbliższe 200... taka tam drobna różnica.
Dojeżdżamy wspólnie na kolejny punkt, Adventurery narzekają że lampion przesunięty jest trochę względem mapy, ale nas bardziej interesuje miejsce dawnego cmentarza epidemicznego. Znamienny punkt kontrolny w tym roku... znamienny
W poszukiwaniu pewnego mostka

"Stay on target!"


Ekipa poszukiwawczo-ratownicza czy to taka którą trzeba szukać i ratować?
Wciąż dalej i dalej, licznik już dawno przekroczył 130 km a my nadal ciśniemy po lasach. Na podejściu do jednego punktu spotykamy bardzo sympatyczną ekipę, z której (przynajmniej jedna osoba) należy do grupy poszukiwawczo-ratowniczej. Piszę przynajmniej jedna, bo z rozmowy nie jestem w stanie wydedukować czy określenie odnosiło się tylko do jednej osoby czy do całego zespołu. Rozdzielamy się podczas poszukiwania lampionu, ale tak specyficznie, bo ja wraz z "potwierdzonym" ratownikiem cisnę przez strumienie po lampion, a Basia zostaje z jego kompanem przy rowerze. Tutaj nie idzie się przedrzeć z naszymi maszynami, ledwo co sam przechodzę... roślinność po pas, miejscami podmokło, trzeba skakać przez spore strumienie. Ciśniemy w stronę jeziora. Oczywiście potem dowiemy się, że można było do tego jeziora dojechać piękną ścieżką od drugiej strony... my jednak ciśniemy na rympał przez krzory. W końcu udaje się odnaleźć lampion, ale oddaliliśmy się od naszych towarzyszy rajdu i to bardzo. Trzeba to teraz jakoś wrócić... Mam na takie akcje opracowany sposób, już nie raz sprawdzony w boju. Od czasu do czasu odwracam się i patrzę do tyłu tak aby wiedzieć jak będzie wyglądać droga powrotna. Zapamiętuje charakterystyczne punkty terenu leśnego np. zbutwiały pień, zejście strumieni, charakterystyczne drzewo itp a potem wracam po tych "zapisanych" w pamięci waypoint'ach. Działa zawsze i powtarzalnie. Byłoby zatem bardzo szkoda, gdybym tym razem idąc po lampion mocno zagadał z Kolegą i zupełnie nie zwrócił uwagi ani w jakim kierunku idziemy, ani jakie występują tu charakterystyczne punkty orientacyjne... mapa została przy rowerze, kompas także bo przecież szedłem tylko po lampion. Okazało się, że szedłem po niego naprawdę długo i teraz powrót w miejsce startu stał się co najmniej problematyczny.
Ratownik także nie do końca wie jak wrócić... mam ochotę żartem zapytać Go jaką rolę w swojej grupie pełni. Czy nie jest to np. rola ofiary, pozoranta którego trzeba szukać i uratować. Pasowałoby JAK ZNALAZŁ (sic!) do naszej sytuacji obecnie...
Próbuję jakoś określić w którym kierunku powinien iść, ale las wygląda po prostu identycznie w każdym kierunku. Kolega zaleca w prawo, ale mi to bardzo, bardzo się nie zgadza. Raczej wolałbym kierować się wzdłuż strumienia z lekka tendencją w lewo, ale Kolega brzmi jakby był pewien tego prawego kierunku. Stwierdzam zatem, że skoro gość jest z ekipy poszukiwawczo-ratownicznej, to może jednak wie jak cofnąć się po śladach. Idę za Nim, choć ten kierunek "w prawo" bardzo, bardzo mnie niepokoi... idziemy dłuższą chwilę i w pewnym momencie Kolega oświadcza w rozmowie, że to Ich pierwszy rajd na orientację i ogólnie nie spodziewali się takiego stopnia trudność.
AHA !
To chyba byłoby tyle jeśli chodzi o stwierdzenie "może On jednak wie jak wrócić". Wygląda na to, że weszliśmy jeszcze głębiej w las i to chyba w złym kierunku. Pytanie czy umiem teraz wrócić do lampionu z powrotem... Kolega nadal przekonany o wyższości prawej strony nad lewą, zaleca nadal kierunek " w prawo". Patrzę gdzie On się kieruje, a tam ogrodzenie młodnika w oddali. Cudownie... obok tego to NA PEWNO NIE SZLIŚMY !! Nie ma co, coraz lepiej...
Sięgam po nasz awaryjny leśny sposób. Mój plecak jest wyposażony jest w gwizdek. Odpalam falę dźwiękową o umówionej ze Szkodnikiem modulacji i częstotliwości aby odpowiedział, a ja po położeniu źródła dźwięku określę kierunek poruszania się. Odpowiada mi jednak cisza lasu... dowiem się później, że kochany Szkodniczek słyszał mój sygnał, ale uznał że daję Mu znać, że znalazłem lampion. Nie odgwizdał mi zatem... taki zajebisty back-up plan: sprzęt, umówiony sposób komunikacji, wypracowane procedury postępowania i wszystko "jak krew w piach". Dopiero kiedy zaczynam napierać falami (dźwiękowymi) falami jak tsunami na Fukushimę to Szkodnik raczy dać głos... lokalizując źródło dźwięku udaje nam się wrócić. No i bynajmniej nie było to w prawo :P  Ważne jednak, że się udało. Nie ma co się martwić takimi szczegółami - nie pierwszy raz zgubiłem się w lesie, na pewno też nie ostatni... byle zawsze było tak jak pozdrawiają się piloci "tyle samo startów co lądowań".

Szkoda by było gdyby po drugiej stronie jeziora była piękna droga...

Prawdziwe Źródło Lampionów


Co ma wisieć, nie utonie
Wpadamy na zadanie linowe. Most linowy do przejścia na drugą stronę. Wracają wspomnienia z nad Sanu i Rajdu Team360 w Przemyślu.
Pamiętam też ostatnią moja przeprawę tego typu na zimowej Silesii Race (jeszcze nim zaczęła się epidemia) i sabotaż... nie, zamach na moje życie. Tym razem obsługa od razu mi mówi, że przy moich gabarytach (to nie jest tak, że jestem gruby - ja mam dużą gęstość...) i z takim plecakiem, to będę gryzł muł z dna nim nawet dobrze uprząż założę... Jako, że musimy tylko przejść na drugą stronę i podbić lampion, a potem wrócić, to Szkodnik postanawia wziąć to zadanie na siebie. Ja mam po prostu dołożyć brutalną siłę i ciągnąć linę, aby Mu pomóc (wciągnąć Go z powrotem). Tak też robimy i chwilę później kolejny lampion pada naszym łupem.




Przed nami etap kajakowy. Punkty są do podbicia z kajaka, więc rowerowo nie będziemy mieć łatwo, próbując dojechać je gdzieś z brzegu. Jest także po 18:00 więc niedługo zapadnie zmierzch, a potem nadejdzie (druga na rajdzie) noc. Chcielibyśmy zdążyć złapać te lampiony nim zapadnie ciemność. Uda się dwa z trzech. Najpierw musimy przedrzeć się na plażę na którą nie prowadzi żadna ścieżka, bo to taka trochę dzika plaża w zakolu rzeki, a potem czeka nas punkt... na który nie prowadzi żadna ścieżka. Ej to etap kajakowy, czego byście oczekiwali. Punkt jest na ujściu strumienia do rzeki... od strony lądu to łąki, łąki, łąki. Do trzeciego punktu nie zdążymy już dotrzeć przed zmrokiem. Zaczyna się druga noc, trzeba na nowo odpalić oświetlenie i wrzucić coś na nasze styrane grzbiety bo czuć, że idzie znany z poprzedniej nocy chłód.
Ostatni kajakowy punkt to starorzecze, do którego musimy przedrzeć się przez pole kukurydzy. Spędzimy 45 min błądząc po tym polu... no Isaak byłby z nas dumny. 45 minut czeszemy starorzecze ale lampionu niet. Dzwonimy nawet do Org'ów ale według nas albo ktoś zabrał lampion, albo został źle rozstawiony. Przeczesaliśmy ponad kilometr starorzecza. W bazie od innych zespołów dowiemy się, że też mieli problem z tym punktem. Jesteśmy pewni, że byliśmy w dobrym miejscu... według nas klasyczny BPK (brak punktu kontrolnego) i tak będziemy się upierać.
Po 45 minutach czesania chaszczy i kukurydzy sfrustrowani ruszamy dalej.
Pozostał ostatni etap - dojazd do bazy przez 4 punkty kontrolne.
Mniej więcej będzie to już formalność acz zajmie nam to kolejne 2,5h.
Finalnie do bazy zjedziemy około godziny 23:00 mając na liczniku 191 km.

Brakowało nam tego - sponiewierania się, upodlenia, srogiego batożenia...
Piękny dystans, prawie 200 km rowerem w około 23 godziny. To nasz czwarty wynik w historii:
1) 320 km w 36h na Grassor 444
2) 218 km w 32h na Adventure Trophy 2017
3) 196km w 30h na Mistrzostwach Europy w Rajdach Przygodowych 2019

Teraz 191 km... jak nam przez ten tegoroczny "lock down" tego brakowało. Dodatkowo nareszcie zrobiliśmy Górę Św. Anny.
Tym bardziej cieszymy się, że udało się przyjechać na Wyzwanie.

Z bazy zbieramy się dość szybko aby złapać trochę snu. W niedzielę przed 9:00 chcemy wyruszyć na pierwsze zawody Pucharu 3 Broni 2020 we Wrocławiu.
To dziwne uczucie, po raz pierwszy od 14 lat nie startować w zawodach szermierczych, ale prowadzenie zawodów, bycie sędzią to też fajna sprawa.
O tym jednak już w bezpośredniej relacji z naszych zawodów.





Kategoria Rajd, SFA

(CZARNY) Mordownik 2020

  • DST 1.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 września 2020 | dodano: 14.09.2020

...czyli wszystkie kolory Ciemności. Oto krótka relacja z Mordownika od tzw. kuchni czyli oczami organizatora i budowniczego trasy. Tak to jakoś w tym roku wyszło, że zamiast walki o Immortala (startujemy w Mordownikach regularnie od 2013 roku), to w drugi tydzień września siedzimy w bazie jako organizatorzy i wypuszczamy Zawodników trasy rowerowej TR130 oraz TR50 na trasę własnego autorstwa. Jeśli ktoś przez jakiś przypadek naprawdę tego nie wie, to Immortal to medal przyznawany na Mordowniku każdemu Zawodnikowi, który zaliczy wszystkie punkty kontrolne w limicie czasowym. Jako, że trasy bywają naprawdę trudne i wymagające, nie jest to formalność, a nierzadko to naprawdę mordercza walka...
No i co nam przyszło? Aramisy, zdupywariantowcy, na-styk-finishery, czasem nieśmiertelni, lecz częściej srogo poturbowani przez los, dziś w roli organizatorów jednego z legendarnych rajdów na orientację w naszym kraju. Brzmi jak jaks herezja, prawda? No cóż, od herezji to to wszystko się tak naprawdę zaczęło...
Zapraszam na opowieść o tym pewnym Heretyku i o tym, że nikt nie spodziewał się Aramisowej inkwizycji!
Uprzedzam jednak, że relacja będzie mocno skierowana ku trasom rowerowym bo właśnie te trasy budowaliśmy. Podobnie jak na na Rajdzie 4 Żywiołów w tym roku, trasy piesze i rowerowe to były w zasadzie dwie różne imprezy. Wolelibyśmy aby tak nie było, super by było aby punkty różnych tras w dużej mierze się pokrywały, ale czasem tak się po prostu nie da.
Czasami sukcesem jest to, że trasa w ogóle powstaje...
Jak to mówią, wyżej wała nie podskoczysz... ale zawsze można się na tego wała wdrapać, jeśli ma na nim stać lampion punktu kontrolnego, prawda?

Heretyk czyli FROM BRAZIL WITH LOVE
Janko Mordownik zbiegł do Brazylii. Poszukiwany listem gończym i przez światowej klasy łowców głów za swoje mordercze trasy przygotowywane w ramach Mordowników 2012-2019 (fantastyczne Jaśliska, genialny Chochołów, naprawdę mocne Uście) nie miał innego wyboru. Pętla zaczynała się już zaciskać na jego szyji, a większość kryjówek była spalona. Nawet jego himalajski azyl pod Nanda Devi został odkryty. Nie wierzycie? Przeczytacie o tym w mojej relacji z zeszłorocznego Mordownika w Tokarni.
Po śladach, przetartych niegdyś szlaków ewakuacyjnych, chłopaków w mundurach od Hugh'o Boss'a, Janko Mordownik przedostał się do Ameryki Południowej. Tam, w Brazylii, poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości, nadal planuje swoje mordercze trasy, które mają przynieść ból i cierpienie wszystkim tym, którzy zechcą wyciągnąć swe chciwe palce po nieśmiertelność.
Jednakże nie wszystko jest tak samo jak było, coś się zmieniło...
Gdy i my przygotowywaliśmy się do krucjaty w poszukiwaniu tegorocznej nieśmiertelności, Janko ogłasza, że "w tym roku nie będzie trasy rowerowej". CO??? To herezja! Nie może tak być...
Nawet Obi-wan Wam to powie.
Zaprzeczenie, gniew, depresja, negocjacja, akceptacja... sobota, niedziela.
Piszemy długie listy z pogróżkami do Janko Mordownika. Czy to Brazylia czy nie, znajdziemy Go. Nasz dział ds. uciekinierów spod topora inkwizycji wytropi Go, gdziekolwiek by się ukrył.
Nie może tak być, że nie będzie trasy rowerowej!
Piszemy zaczepnie, ale też dość serio, że jak nie ma kto przygotować TR'ek, to my możemy podjąć się tego zadania.
Janko nie waha się długo (nieświadomy czy szalony?) i chwilę potem awansujemy na budowniczych tras rowerowych.
A tak na serio, to ciężko zrobić zawody w Polsce siedząc w Brazylii... Janek i tak zaprojektował całą trasę pieszą TP50 on-line. Zrobił to siedząc przed monitorem gdzieś w Ameryce Południowej. To jednak byłoby za mało, aby przeprowadzić całe zawody... zwłaszcza w tym dziwnym, epidemicznym roku.
Gdyby nie to, że Kamila i Maciek wzięli na siebie całą organizację zawodów to impreza nie odbyłaby się wcale. Tutaj czapki z głów za wzięcie na swoje barki całego przedsięwzięcia. Nawet nie wiecie ile musieli włożyć w to wszystko pracy. A my? Jak zawsze spijamy tylko śmietankę... czyli budujemy trasę. Owszem, z czym możemy to pomagamy czy to w w bazie czy to we wszelakich sprawach, ale to tylko kropla w morzu wszystkich potrzeb.
Dlatego raz jeszcze: dziękujemy za możliwość dołożenia własnej cegiełki do budowy legendy, jaką jest już Mordownik i składamy wyrazy naszego uznania dla wszystkich zaangażowanych w pracę na zapleczu rajdu.

Kamila ma niezłe lampiony :D :D :D

PKT 11 - Drabina na drzewo


ZAWOJujemy ten rajd!

Na bazę rajdu zostaje wybrana Zawoja Wełcza. No grubo... Miejsce w cieniu Babiej Góry (1725m), Policy (1369m) i Jałowca (1111m). Od razu wiemy, że będzie syto z przewyższeniami. Tutaj nie da się pojeździć po płaskim. Jeśli zboczycie z głównej drogi wpadacie na "ściany" do podjechania, a nawet jak się jej trzymacie to w końcu zaczniecie się wspinać na Przełęcz Krowiarki. Oczywiście na Babią z trasą nie wyjdziemy bo to Park Narodowy i liczy sobie chore kwoty za wstęp Zawodników na swój teren. Zapytajcie Organizatorów Mistrzostw Europy w Rajdach Przygodowych ile policzył ich BPN za możliwość oficjalnego PIESZEGO wyjścia szlakiem na Babią w ramach tej imprezy. To nie była kwota składająca się z 3 cyfr, z 4-tech też nie... Na Słowację wchodzić nie chcemy bo istnieje realne zagrożenie komplikacji w przypadku ogłoszenia kwarantanny czy zamknięcia granic. Nasz główny rajd w tym roku Wiosenne CZARNE KORNO - Siła KORNOlisa nie odbył się przez epidemię, co więcej termin październikowy także nie wypalił, więc wolimy dmuchać na zimne... Jednocześnie zapraszamy na rogainingowe trasy w marcu 2021 do Ciężkowic. Nie udał się marzec 2020, nie uda się październik 2020 (tak, to już oficjalne), może uda się zatem marzec 2021.
Wracając do tematu potencjalnych problemów: robimy w tej sprawie nawet video konferencję z Jankiem aby ustalić jakiś back-up plan na na wypadek nagłego zamknięcia granic czy zaostrzenia obostrzeń. Nie zdradzę Wam jak wyglądał ten plan, bo nie ma takiej potrzeby: granice były otwarte, kwarantanny nie było, więc TP50 mogło powalczyć na podstawowej, nie-ratunkowej trasie autorstwa Janka Mordownika. Trasa wyglądała zatem tak jak miała wyglądać i niech Wam tyle wystarczy w tym temacie.
Przystępujemy do budowy tras rowerowych, chcąc z jednej strony zachować klimat poprzednich Mordowników (jary, wąwozy, chaszcze, trudne dostępnie lampiony), a jednocześnie nadać jej również naszą własną charakterystykę czyli punkty w miejscach atrakcyjnych, ciekawych, typowych dla danego regionu, historycznych, krajoznawczych itp.
Zbudowanie trasy zajmie nam jakieś 6-7 całodziennych wyjazdów w okolice Zawoi i to zarówno rowerowych jak i tych "z buta". W nasze ręce wpadają takie perełki jak ruiny posterunku granicznego między III Rzeszą a Generalną Gubernią (Let me be FRANK, it's great - jeśli łapiecie aluzję) czy też dwa imponujące wodospady. Wjeżdżamy też na Orawę i zbieramy tam kilka ciekawych miejsc, w tym pasmo Wolnika i Beskidów nad Podwilkiem.
Nie będę Wam opisywał każdego punktu jednak, ale dwóm z nich... tym budzących największe emocje czyli Polica (miejsce katastrofy samolotu) oraz Głazowisko (PK5) poświęcę osobny akapit...

Próg skoczni

Mostek

Prace na wysokości


Rzeźnia numer 5 czyli punkty na piątkę z plusem

Wszyscy zawsze powtarzają, że lubią fajne i ciekawe punkty kontrolne. Słowo "fajne" ma 1000-ce znaczeń, zależnie od kontekstu... podobnie jest ze słowem "ciekawe". Nie dało nam to zatem żadnych szczegółowych wytycznych. Ktoś mi kiedyś tłumaczył, że chodzi o punkty, które można by określić szkolną oceną:  "piątka z plusem".
Może byłoby to dla mnie bardziej zrozumiałe, gdybym skończył jakąś szkołę... Ej to nie moja wina, że mnie w żadnej nie chcieli... ponoć jestem nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, niebezpieczny i niezrównoważony. Śmiali się ze mnie i moich fobii, a ja śmiałem się gdy krzyczeli, a płomienie sięgnęły 4-tego piętra. Potem kolejna placówka, jacyś goście ubrani na biało, wpychali mi do gardła jakieś tabletki, mówili że mi się po nich poprawi... nie podjąłem leczenia, wyszedłem na własne życzenie. Oni nie... już nigdy nie wyszli.   
No, ale wracając do tematu. Jakaś "piątka z plusem". Co to w ogóle jest? Zapytajmy Wujka Google'a. Wklepmy to w wyszukiwarku i zobaczmy co mi zwrócą wyniki. Hmmm...
Skala trudności dróg skalnych. Ciekawe. Piątka, piątka z plusem, czy jest tu coś takiego? O! Jest! PIĄTKA Z PLUSEM. Nadzwyczaj trudna.
No to wszystko jasne. Teraz trzeba poszukać jakieś stromej ściany skalnej w okolicach Zawoi i wszyscy będą zadowoleni. Myślałem wprawdzie, że wolą jeździć na rowerze, niż chodzić po skałach... no ale musiałem się mylić.Kim że ja jestem aby oceniać czyjeś zachcianki, chcą skał dostaną skały. Nie będzie proste zaproponować Im coś spełniającego ich oczekiwania; nie jesteśmy na bowiem na Jurze czy w Pieninach, ale na pewno coś się znajdzie. Może nie będzie to bardzo wybitne, ale powiedzmy będzie to wybitne tak umiarkowanie.
Co my tu mamy, o! Polica 1369m. Wybitność 351m, uskok skalny.. no chyba by było! Trochę naciągana ta "V-tka", ale nic lepszego nie wymyślimy. Na pewno będą zadowoleni!
Tak też narodził się punkt 5-ty, przez pewnego Kurta zwany "Rzeźnią numer 5".


Zastanawialiśmy się także czy... a w zasadzie nie czy, jak wielki HATE czeka nas gdybyśmy dali do kompletu jeszcze szczyt Policy, a dokładniej miejsce katastrofy samolotu z 1969 roku. Skoro 5-tka wtargnęła na naszą mapę z takim impetem, to przecież do szczytu stąd już rzut maską szermierczą... no dobra, z godzinę drogi, ale bliżej niż dalej, więc dawaj Szkodnik, wrzucimy Im szczyt jako punkt.
A tak naprawdę, to powiem Wam, że tak jak część z Was pchaliśmy rowery od "białej drogi" i gdy droga wystartowała niemal pionem w górę to mi nogi zmiękły... potem, zalewany potem, ledwie co pchając rower pod górę, zastanawiałem się "co ja robię ze swoim życiem..."
Postanowiliśmy podzielić się Wami tym uczuciem. A jakby ktoś nie wierzył, że PK5 i Policę robiliśmy na rowerze w czasie eksploracji trasy, to proszę - oto dowód:

PCHAMY więc banan od ucha do ucha. Szkodniczek aż cieszy patelnię :)

Co ja robię ze swoim życiem... ?

Ogon samolotu - piękne upamiętnienie jednej z największych katastrof lotniczych w naszym kraju:

Dziękujemy też Kamili za załatwienie zgody Hotelu "Beskidzki Raj" na rozwieszenie lampionu na szczycie wieży widokowej. Sądzę, że z każdym metrem podjazdu pod wieżę, to zsyłaliście nas głębiej i głębiej do tego raju. Jestem tego niemal pewny. Aha Wy też podziękujcie Kamili, bo gdyby hotel się nie zgodził, to punkt miał być na tym wyższym wzgórzu obok. Tak więc zaoszczędziła Wam dziewczyna kilkunastu metrów przewyższenia. Zawsze coś jak się robi 4k, nie? :)
Wprowadziliśmy także nową kategorię punktów kontrolnych - punkty płatne (dla tych którzy nie byli: wejście na wieżę kosztowało 3 zł, dlatego w pakiecie startowym Zawodnicy dostawili ZŁOTE monety!). Rozwiązanie sprawdziło się niesamowicie, mówię Wam na następnych rajdach zrobimy punkty za stówkę. Już teraz, jak mawia Sławomir CZUĆ PINIĄDZ
Chciałbym też o coś zapytać - jakie to uczucie kiedy po tym masakrycznym podjeździe wychodzicie na platformę widokową, rozglądacie się dookoła i uświadamiacie sobie, że ten wielki ogromny masyw, który przesłania horyzont... to Polica i tam są dwa kolejne punkty kontrolne na waszej trasie. Ciekawi mnie bogactwo inwektyw jakie poleciały pod naszym adresem :)

FYI: Polica jest za naszymi plecami. To żaden z widocznych tu pagórów. Tu akurat było najłatwiej zawiesić lampion.

Potrzebujecie 3 ZŁOTYCH monet (lub dwóch :P) aby zdobyć lampion na górze:


W ostatnim słowie o trasie chciałbym zaznaczyć, że trasa została skrócona z TR130 do TR100, więc nic dziwnego że zrobiliście ponad 130km. Gdyby nie została skrócona i pozostała trasą TR130, to wyszło by pewnie ze 160... my szacować to nie umiemy za bardzo.
Przyznam się więc bez bicia, trochę niedoszacowaliśmy też przewyższeń... miało być 2500-3000m, wyszło 4000m. No, ale przynajmniej rząd wielkości się zgadzał, więc chyba nie będziecie mieć nam za złe tej drobnej pomyłki... My tu przyszliśmy budować trasy, a nie liczyć parametry :) 

Nasz prywatny Mordownik
Rozłożyć tą trasę... masakra. Było i tak, że 3,5 godziny zajęło nam zawieszenie 2-óch punktów... a punktów było 19. Dobrze, że 4 punkty rozłożyła nam Kamila i Maciek w ramach rozkładania tras pieszych, bo nie wiem kiedy byśmy skończyli. Zaczęliśmy w czwartek po pracy. Z dojazdem do Zawoi start wyszedł około 19:30... zeszło nam do 3 w nocy. Potem cały piątek do 23:00 w nocy. Dałoby się zamknąć rozłożenie do 21:00 ale z dwoma newralgicznymi punktami specjalnie czekaliśmy do nocy, aby wisiały jak najkrócej przed rajdem. Jednym był wodospad pod Mosorny (czyli punkt bardzo atrakcyjnie turystycznie), a drugim był punkt żywieniowy w masywie Babiej Gór. Im później rozłożony, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że znajdzie go spacerujący nocą po lesie misiek. Co ciekawe żaden lampion nie zaginął ani nie został ukradziony, a na Policy czy przy Wodospadzie to sporo ludzi nie-rajdowych się w weekend przewinęło. 
W sam dzień rajdu, po wypuszczeniu wszystkich tras zaczął się nam około bazowy młyn zaczynając od wyprawy do sklepu po uzupełnienie zapasów żywieniowych dla Zawodników, podwózkę Wolontariuszy na punkty kontrolne, po samodzielne odwiedzenie niektórych punktów aby porobić trochę zdjęć. Ogólnie podczas rozkładania i składania trasy oraz w czasie prac około bazowych w sobotę zrobiliśmy autem 500 km (słowem: pińcet) jeżdżąc dookoła Zawoi, a przez Przełęcz Krowiarki przejeżdżałem 14 razy w ciągu 3 dni... Trasę składaliśmy w niedzielę jak zombii... zmęczenie, stres i brak snu nas mocno poturbowały. Dziękujemy wszystkim, którzy pomogli nam zbierać trasę po rajdzie. Nam oraz Kamili i Maćkowi. Taka pomoc jest nieoceniona. Zbieranie trasy to najbardziej podła część tej roboty bo jedzie się już na oparach... dziękujemy Ani H., Ani W., Grzegorzowi, Mariuszowi, Wojtkowi... jeśli kogoś zapomniałem, to przepraszam.

Kamila prowadzi odprawę TP50

Warianty, waria(n)ty, wariaty?

Fotka dla sponsora - batony że klękajcie narody :)

Szkodnik rozdaje mapy :)


Zbychu, Mistrz Podjazdu i Podpychu
Obywatel Tygrys! Immortala wygryzł

No ja nie mam pytań. Choć w sumie, to mam, jedno: "JAK???"
Zbyszek zamknął trasę z kompletem punktów kontrolnych w 9,5 godzin.
Dziewięć i pół godziny na 135 km w terenie górskim i zrobienie około 4100 przewyższenia. MASAKRA. On chyba po prostu nie wie, że to nie jest możliwe i dlatego Mu się udaje.
Drugi Immortal to Krystian, czyli nasz paskowany "Tygrysek". Byłby i trzeci Immortal, ale Łosiu pominął jeden punkt - nie zauważył go na mapie. Niesamowity pech, ale znamy to z autopsji... kiedyś też tak wtopiliśmy (acz udało nam się wrócić po "zgubę"). Łosiu, z tego co zrozumiałem, był już na "drugiej" mapie, więc powrót nie wchodził w rachubę. Nie ukrywam, że liczyliśmy jeszcze na jakieś Immortale typu Bronek, Łukasz i kilku innych Mocarzy, ale zastanawiam się czy jednak aby trochę nie przesadziliśmy z trasą...
Z drugiej strony kilka wyników typu 17 czy 16 zaliczonych punktów pokazują, że wielu Zawodników ostro walczyło o tytuł Nieśmiertelnych i w sumie niewiele Im brakło (łącznie było 19 pkt).

Upragniony, wyśniony IMMORTAL


POKUTA...
Jeśli ktoś uważa, że trochę jednak przesadziliśmy z trasą, to niech wie że ponieśliśmy za to zasłużoną karę. Aby rozwiesić lampiony na takiej Policy czy głazowisku, to musieliśmy tam w piątek wyleźć... a w niedzielę wyleźć tam raz jeszcze, lampion ściągnąć. Uwierzcie, że po sporym deficycie snu od czwartku, w niedzielę podejście po te dwa lampiony kosztowało nas naprawdę sporo. A potem jeszcze 14-stka czyli głaz z Inskrypcją, zwiezienie 5l butelek wody z punktu żywieniowego. No dostaliśmy za swoje... 
A na koniec:
Dziękujemy za wspólna zabawę i starty na wszystkich trasach. Strasznie ubolewam, że trasy piesze i rowerowe były zupełnie różne... że Zawodnicy TR i TP w zasadzie nie mogą wymienić między sobą doświadczeń. Nie dało się inaczej... ale i tak bardzo mi tego szkoda. W mojej wizji rajdu wszyscy powinni walczyć z tymi samymi punktami, aby wspomnienia z imprezy łączyły Zawodników.
Przepraszamy także za niespełnione oczekiwania i zawiedzione nadzieje.
Przepraszamy za PKT 5 i Policę, ale tu tylko tak troszkę przepraszamy, nie za mocno...
Przepraszamy za dziwne zależności postaci: 100 to jednak 130, a 2500 to jednak 4000...
Mimo wszystko zapraszamy ponownie bo niewykluczone, że za rok też się będziemy udzielać w budowie tras na Mordowniku 2021. Jest to jednak tak odległy termin, że to jakaś wstępne, niezobowiązujące wyrażenie intencji, a nie plan działania.
Nie myślcie o nas źle za TR50 i TR130. Pomyślcie, że tras rowerowych mogło nie być wcale... chociaż nie, błąd, tak myśleć nie wolno. My tak nie pomyśleliśmy i udało sie, że jednak były!
Takie herezje wypala się ogniem. 
Polecam się na przyszłość.
Aramisy - spółka z ograniczoną poczytalnością i bez uprawnień budowlanych (nie liczymy, budujemy). Wiem, wiem... samowola budowlana, ale chyba jednak solidna :)
Aż chciało się go tu zostawić na zawsze :)



IZERY, nasze ukochane IZERY

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 września 2020 | dodano: 10.09.2020

Cały dzień w naszych ukochanych Izerach.
Skoro tachaliśmy się  prawie 4 godziny na Dolny Śląsk na Jaszczura - Ciemną Stronę Gór, to grzechem byłoby tu nie zajrzeć :)
Same klasyki: "Stanisław" KWARC (czyli dawna kopalnia kwarcu), Wysoka Kopa, bezsamogłoskowy SMRK, Orle, "Samolot", Chatka Górzystów. Torfowiska!
A teraz jeszcze zrobili tam SINGLE!! Cudownie :)
Jak Gorce to mój drugi dom, to IZER naprawdę się lekają się i to bardzo, bo te skradły me serce już dawno temu.  








































Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Ciemna Strona Gór

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 września 2020 | dodano: 10.09.2020

JaszczurU. O jakże dawno się nie styraliśmy, nie ścioraliśmy i nie upodliliśmy. Od marcowego lock down'u (i odwołaniu naszej Siły KORNOlisa) nie było w kalendarzu żadnych rajdów. Ktoś wtajemniczony powie, że były wcześniej inne partyzanckie (sic!) Jaszczury, no ale oficjalnie nie było nic. Z resztą nie tym miało być, więc jeszcze raz: JASZCZURU! Pierwszy rajd od dawna! Kilka słów zatem o tym co się tam działo

"Give yourself to the Dark Side. It's the only way..."

(naprawdę muszę w przypisach umieszczać skąd jest ten cytat? Naprawdę? No bez przesady!)
Jaszczur - Ciemna Strona Gór. Co za nazwa! Jak ja kocham klimat tych imprez i ich podtytuły. Nie wahamy się zatem długo i postanawiamy posłuchać głosu prawdziwej Ikony Zła oraz najbardziej znanego Ojca na świecie. Przekonał nas, że to jedyny sposób. Oddamy się Ciemnej Stronie... tym razem Ciemnej Stronie Gór (chodzi o północne stoki, prawda?). Ta edycja Jaszczura zabiera nas do Szarocina, czyli na obrzeża jakże znanych nam Rudaw Janowickich. Tym razem, w przeciwieństwie do notorycznie odwiedzanych przez nas Rudawskich Wyryp (2019, 2018, 2017, więcej linków nie ma bo wcześniej nie pisałem relacji, a wyrypiamy się od 2014 roku) "bazować" będziemy nie od strony Kowar czy Janowic Wielkich, ale od strony Kamiennej Góry. Bardzo nas to cieszy, bo mimo że Rudawy znamy bardzo dobrze, to jest to strona, od której rzadko przeprowadzamy ataki szczytowe. Nie znając jeszcze mapy rajdu, jeszcze w drodze do bazy, postanawiamy nie uderzać w stronę najwyższego szczytu czyli Skalnika (945m), ale pozwiedzać mniej znane nam części po kamiennogórskiej stronie tych gór. Obstawiamy czy Malo da punkty na tzw. "Kolorowych Jeziorkach" i w "Tunelu pod Drogą Głodu".
Powiem Wam, że co do jednej z tych lokacji to się nie pomyliliśmy, ale o tym trochę później.
Wyjeżdżamy z Krakowa po 5:00 rano i około 9:00 meldujemy w Szarocinie. Jak to zwykle bywa jesteśmy jedyną ekipą rowerową na trasie, bo pchanie się z rowerem na trasy Jaszczura to zadanie lekko... daremne. Wiele osób już się tego nauczyło, ale my jakoś nie chcemy.
Dostajemy mapy, a na nich wszystko co jaszczurowe, czyli lidary oraz wycinki "wysokościowe" do dopasowania w główny plan mapy, który sam w sobie jest sporo starszy ode mnie... Zgodnie z naszym planem chcemy uderzyć głęboko na południe i taki też kreślimy wariant. Dopasowujemy wycinki do planu mapy, nie mając żadnej gwarancji że zrobiliśmy to dobrze. Okaże się jednak, że mimo braku rajdów w ostatnim czasie, to nie wyszliśmy aż tak bardzo z nawigacyjnej wprawy, bo zrobiliśmy to bezbłędnie. Owszem, eliminuje to tylko pewną grupę problemów nawigacyjnych, ale w żaden sposób nie ułatwia to dotarcia do lampionów pod kątem terenu. Ruszamy!!




Jakaś taka ZADZIERNA ta góra...
Na południe! Jak to w terenie górskim, zaraz po wyjeździe z bazy trafiamy na mocny podjazd. Ech, w sumie... to w taki właśnie sposób zaczynamy większość naszych wyjazdów, wliczając w to niemal każde wakacje. Ubierasz rękawice, zakładasz kask, poprawiasz okulary, wyjeżdżasz za bramę "noclegu" i... ściągasz kask, przypinasz go do plecaka, ściągasz rękawice, przyjmujesz w miarę wygodną pozycję do "popychania" i pchasz rower pod górę przez najbliższe 3 godziny. To jest schemat powtarzalny do bólu...
Nie inaczej jest i tym razem, z tą różnicą, że obyło się bez pchania. Dało się to podjechać, ale i tak zafundowaliśmy sobie potężną ścianę na dzień dobry. Raczej dzień stromy... Ale, ale, ale! Im wyżej jesteś, tym coraz ładniejsze widoki się otwierają, a tu jest naprawdę ładnie. Sami zobaczcie:






Nim jednak zaczniemy podejście pod samą Zadzierną (724m), to chcemy zebrać nasz pierwszy punkt dzisiaj, na wielkiej skarpie i wycinku lidarowym "R". Wbijamy w niego jak kołek w Nosferatu czyli (nie?) bez problemu. Znamienny niech będzie jednak fakt, że pierwszy lampion, który znajdujemy to stowarzysz. Nie bierzemy go, wiedząc że jest błędny, ale czy to nie ironia losu... nie byliśmy na rajdzie od początku marca (zimowa Liczyrzepa), a pierwszy punkt znaleziony "w nowej rzeczywistości" to nie jest dobry punkt... ale stowarzysz. To trochę smutne i takie refleksyjne... znak nowych czasów?
Chwilę później ciśniemy już podejście czerwonym szlakiem na Zadzierną. Mimo, że znamy Rudawy bardzo dobrze, to jednak na tym szczycie nigdy do tej pory nie byliśmy... a okazuje się doskonałym punktem widokowym. Liczymy liczbę pionowych wsporników barierki zgodnie z treścią zadania, a potem planujemy zjechać nad Zbiornik Bukówka.








Jednakże zjazd z Zadziernej do jest dla nas nieosiągalny. W sumie to ciężko tu nawet sprowadzić rower. Licznik podaje -22% nachylenia, na kamienistej, pełnej korzeni i gałęzi ścieżce. Gdyby to była jeszcze jakaś krótka ścianka, typu ostry zjazd ale zaraz wypłaszczenie, to można by się pokusić o próbę zjazdu... ale tu mamy ze 700 metrów takiej ściany. Grzecznie sprowadzamy zatem rowery.


Chwilę później przechodzimy do zadań w okolicach tamy na zbiorniku.
Najpierw musimy odrysować kształt bramy, potem wspinamy się po jakiś zachaszczonych krzorach w poszukiwaniu skał, a na samym końcu przejeżdżamy Aleją Zakochanych aby odpisać napis na jednej z wiszących tam tabliczek. Bardzo fajny ktoś miał pomysł. Sami zobaczcie:







"MA-R-YSIEK z krzorów i (s)towarzysze... " - A.D.1964, koloryzowane
Szukamy obiektu hydrologicznego na lidarze i wtedy z krzaków wychodzi nawigacyjny potwór MAR-Y-SIEK (Marek i Rysiek, którzy cisną dzisiaj na trasie TP50). Znaleźli dwa obiekty hydoro i na obu wiszą lampiony. Na bank zatem są tu jakieś stowarzysze, ale najgorsze jest to że oba (lampiony, a nie oba: Marek i Rysiek) wyglądają na takowe. Według tego co czytamy z mapy, lampion powinien być na innej drodze niż znajdują się oba obiektu. Chwilę debatujemy nad naszym losem i finalnie "bierzemy" jeden z znalezionych hydro-obiektów. W bazie okaże się, że wybraliśmy dobrze.
Nim ruszymy w dalszą drogę Marysiek mówi nam, że jakieś lokalne chłystki i pędraki powiedziały Im, że zbiornik zalano w 1964 roku. Na naszym mapach zbiornika jeszcze NIET. Czyli wychodziłoby na to, że nasze mapy mają około 60 lat jak nic, na bidę... Jak sprawdzam teraz w necie, to ponoć w latach 70-tych dopiero coś się zaczynało dziać z tym zbiornikiem, ale być może lokalny vox populi ma dokładniejsze informacje. Tak czy siak aktualność naszym map jest bardziej niż umowna. Chwilę później, MA-R-YSIEK ucieka przez pole, ale to nie jest ostatni raz gdy się z Nim dzisiaj spotkamy.


W krzywym zwierciadle czyli... patrzę w lustro a tam bóstwo :D :D :D

Jedziemy zobaczyć postać na przystanku. Taki jest opis punktu. Brzmi naprawdę tajemniczo. Genialne zadanie. Na przystanku wisi lustro, a my mamy "odrysować postać na przystanku". Tego się nie spodziewaliśmy. Super pomysł na punkt zadaniowy:


Kapliczka burz
Pamiętacie kapliczki w "Diablo 1"? Nigdy nie było wiadomo czy Cię czymś obdarzą czy też skrzywdzą twoją postać. To była trochę loteria... a my właśnie taką kapliczkę odnajdujemy.
W samym środku lasu, spora zielona kapliczka, gdzie naszym zadaniem jest odpisać kolor sznurka dzwonka oraz zadzwonić tymże dzwonkiem.
Po kilku problemach z totalnym brakiem dróg i koniecznością pokonania

Elektrycznego Pastucha:
Level 3
Life: 40 HP
Umiejętności: cichy chód na wsi
Broń: full wypas widły + 4 do obrażeń kolnych
Magia: zaklęcie mocnego słowa: "k***a, spier***ć z mojego pola !!" na poziomie 3-cim czyli zasięg do 300m

wbijamy do kapliczki. A tu z krzaków znowu MA-R-YSIEK, który dotarł tu innym wariantem.
30 sekund po tym jak docieramy do kapliczki, niebo ciemnieje i niczym jakiś ORIENT express nadciąga burza. Aha, czyli to była pewnie ta kapliczka typu "Arcane power brings destruction". Zaraz pewnie polecą pioruny, które rozszarpią nasze ciała. Wiem co mówię, wiem jakie obrażenia jest w stanie zadać zaklęcie chain-lightning...
Chowamy się do środka kapliczki, a na zewnątrz zaczyna się ulewa. Ale mamy szczęście, idealny timing ...i wtedy wchodzi ON. Cały w bieli.
Mija nas, tak jakbyśmy nie istnieli i klęka przed ołtarzem. Po chwili ciszy, wstaje i patrzy na nas...

"Nasz społeczność żyje tutaj spokojnie i pobożnie. Nie lubimy obcych. Niewiernych..."

Mój schorowany umysł zaczyna pisać własne scenariusze.
No bez kitu, już widzę to:

"Trust in me and you will never grow hungry
God chosen woke to what's plaguing the whole country
Every word spoken opposing me take notice
Your are in the presence of a modern day MOSES" (tutaj znajdziecie całość - mega klimat i wypass tekst)

zwłaszcza jak zabronił nam jeść... Pokarm ciała należy zastąpić pokarmem duszy. Ciało jest grzeszne i ułomne, karmione ma siłę grzeszyć dalej, więcej...
To będzie zatem nasza pokuta. GŁÓD.
Deszcz napiera tak, że nie da się wyjść... poza tym dlaczego mielibyśmy chcieć opuścić naszego Gospodarza.
Choćby na chwilę i kiedykolwiek... Siedzimy zatem wpatrzeni w pogodne i nieomylne oblicze naszego nowego Pana.

NIE, pier***lę to! Za dużo widziałem gier i horrorów aby nie wiedzieć, jak to się skończy!
Szkodnik, Wychodzimy! Jeśli trzeba to z drzwiami! Jeśli mam trafić do piekła, zabiorę ze sobą wszystkich których mogę.
Szkodnik każe mi się jednak uspokoić i nie robić scen...

Finalnie deszcze przestaje padać i wychylam pomału głowy z kaplicy. Gość wychodzi. To nasza szansa!
Mówię: zabierajmy się stąd nim przyjdzie z pozostałymi kulturystami
Szkodnik mówi, że słowo którego szukam to "okultystami", ale i tak będzie lepiej jak wezmę moje lekarstwo. Poczuję lepiej i uspokoję...



Niewierni pobłądzą...
Jeszcze nie ochłonąłem po ostatnim spotkaniu, a tu znowu zaczyna padać. I tak już będzie w zasadzie do wieczora. 10 min deszczu, 20 min słońca... i cykl się powtarza. Ruszamy po kolejne punkty i trzymamy się żółtego szlaku. Wygląda jakby miał nas doprowadzić do 2 kolejnych lidarów. Jednakże w pewnym momencie skręca o 90 stopni w prawo, co nam zupełnie nie pasuje. Zastanawiamy się czy za moment droga skoryguje kierunek, ale postanawiamy nie ryzykować i wybieramy małą ścieżkę, która odchodzi w interesującym nas kierunku. To błąd... ścieżka z każdym krokiem staje się coraz "słabsza", aż w końcu zanika w gęstwinie.
Ciśniemy bez ścieżki, po jakiś skałach, przez jakieś nieprzebieżne lasy, aby finalnie dostać się na przełęcz... na którą z naszej prawej przychodzi żółty szlak.
No żesz... wystarczyło zaufać. Wystarczyło zaufać... albo mieć jakąś sensowną mapę :)
Uroki Jaszczura.








ULTRA PRZEMO...eee...pomoc

Tytuł nawiązuje oczywiście do gry DOOM. To gra, która mnie wychowała, ukształtowała moje postrzeganie świata i nauczyła, że jednym z księżyców Marsa jest Fobos... i mieszkają na nim Imp'y, Cyberdemony oraz Hell Knechty, a twoim najlepszym przyjacielem jest wyrzutnia rakiet :) . Jednym ze stopni trudności był "ULTRA-violence", słowa ULTRA kojarzy mi się zatem niezmiennie z właśnie z tą grą.
A skąd takie skojarzenie? Już tłumaczę:
Po złapaniu kilku kolejnych punktów zjeżdżamy do drogi, którą będziemy wspinać się najpierw na Rozdroże Kowarskie, a potem na chcielibyśmy zjechać na Przełęcz Kowarską. I to właśnie na tej drodze, spotykamy ULTRA'sa. Gość siedzi na poboczu i łata koło. Pytamy czy nie trzeba Mu pomóc, a On pyta czy mamy pompkę, bo sam posiada tylko "naboje" i jak Mu nie pójdzie z pompowaniem, to będzie miał nielichy problem. Oczywiście, że mamy pompkę, przecież każdy rowerzysta, zwłaszcza ten który jedziecie długą trasę, takową posiada, prawda? Pan mógł nie zauważyć, że trasa jest długa bo jedzie ze Świebodzina do... Świebodzina. Tyle, że pętlą ma ponad 500 km i to w czasie niewiele ponad 30 godzin (mowa oczywiście o rowerach szosowych).
Ktoś mógłby pomyśleć, że zmiana dętki to chwila - też tak myślałem, póki nie miałem opon Tubeless Ready 2.6". To jest prawdziwa walka założyć to na obręcz! Okazuje się, że Pan ma zupełnie inną klasę opon - mega chudą, jak to do szosówek, ale ta chyba w młodości marzyła aby być grubszą... za nic nie chce wejść na obręcz. Jest twarda jak potomek płci męskiej kobiety negocjowalnego afektu (czytaj jak sk****syn). W końcu jednak wchodzi, pompujemy i Pan z k***a na ustach (komentując jak wielką stratę czasową zarobił) rusza w pogoń za peletonem... jakby nie patrzeć, podczas walki z oponą, sporo innych zawodników Go minęło.
Heh... wielu innych zawodników Go minęło. No po prostu, story of wszystkie nasze rajdy :D
Pokrzepieni tą myślą ciśniemy w kierunku Przełęczy Kowarskiej. Dzień dobiega końca, jedziemy już na lampkach bo światło ustępuje ciemności.


Tunel pod Drogą Głodu...
Wiedzieliśmy, że Malo da tu punkt. Musiało tak być. Znamy dobrze to miejsce, pierwszy raz byliśmy tu lata temu... kiedy dopiero zakochliwaliśmy się w Dolnym Śląsku. Dwa słowa wyjaśnienia: droga przez Przełęcz Kowarską nazywa się Drogą Głodu bo praca przy jej budowie uratowała wielu mieszkańców tych ziem od śmierci głodowej w XIX wieku. Pruskie władze, aby dać ludziom zatrudnienie (a tak naprawdę powstrzymać "głodowe" zamieszki) podczas klęsk nieurodzajów oraz przy upadku lokalnego przemysłu tkactwa, zatrudniały lokalną ludność przy budowie dróg. Części niewielkiej wypłaty dziennej był bochenek chleba. W późniejszym okresie powstał również tutaj najdłuższy tunel kolejowy w Polsce. Ma ponad kilometr i biegnie po lekkim łuku, co oznacza że wchodząc do niego nie widzi się światła na jego końcu.
Obecnie linia kolejowa jest nieczynna, ale sam tunel nadal istnieje - ciężko do niego wprawdzie dotrzeć, bo z Przełęczy Kowarskiej trzeba przedzierać się tutaj przez prawdziwie dzikie pola. Czytaj: musiał tu być punkt Jaszczura. Co więcej, jest to punkt podwójny. Tym razem nie damy się oszukać, po edycji Jaszczur - Kamienne Ściany domyślamy się, że jeden z punktów jest w samym środku tunelu, a drugi stoi gdzieś w polach "nad" nim. Ruszamy zatem przez chaszcze do tunelu w poszukiwaniu lampionu.




"It comes to be that this soothing light at the end of your tunnel is just a..." (S)towarzysz MA-R-SIEK !!!
Tunel. Powiedziałbym, że jesteśmy jak Tommy Lee Jones w "Ściganym", ale jesteśmy bardziej jak Sylwester Stalone w "Tunelu"
Badam Ptssss..., kurtyna! Zacny suchar, Milordzie :D
Ciśniemy przez mrok. Słychać kapiąca zewsząd wodę. W końcu skoro na zewnątrz leje, to czemu nie miałoby padać i tutaj. Życie...
Gdy jesteśmy już naprawdę gęeboko w otchłani, za naszymi plecami pojawia się światełko. Pytam Basi czy nie puścić tam profilaktycznie ze 3-ech rakietek, aby jakieś rogate coś, co za nimi pełznie, trafione odłamkowym rozkosznie sobie zawyło... ale Basia mówi, że to pewnie MA-R-YSIEK, który idzie z nami łeb w łeb dzisiaj.
Okaże się, że ma rację.
MaR-Y-SIEK chce łapać punkt jak komornik telewizor, ale przestrzegamy Go, że to może być stowarzysz. Zaczyna się debata, który lampion wziąć, a znaleźliśmy dwa... Malo potem powie, że był jeszcze trzeci, z drugiej strony tunelu. HA! Tak też obstawiałem, że jest jeszcze trzeci, ale nie widzieliśmy go bo byłby już ewidentnie za daleko, licząc od początku tunelu. Wiecie, nie jest tak w sumie prosto, wyznaczyć dokładny środek tunelu, gdy przez niego idziecie.
Postanawiamy zaufać naszym licznikom rowerowym i będzie to dobra decyzja. Zbierzemy ten lampion co trzeba.


Gdy wychodzimy z tunelu okazuje się, że mleko się rozlało. Mgła. Niesamowicie gęsta mgła. Widoczność na 2-3 metry. Czołówka to bardziej przeszkadza niż pomaga... mówię o lampce na głowę, bo jeśli pomyśleliście o dobrych zawodnikach, to czołówka zawsze przeszkadza, a nie tylko we mgle.
Próbujemy odnaleźć lampion nad tunelem, ale błądzimy we mgle, gdzieś w jego okolicy przez ponad godzinę. Deszcz pada, jesteśmy przemoczeni, widoczność w krzakach jest na 2-3 metry... masakra. Jesteśmy w dobrym miejscu, ale dostrzec ten lampion w takiej mgle, no nie ma opcji.
Po ponad godzinie kręcenia się w kółko po zakrzaczonych łąkach, we mgle i w ciemności odpuszczamy. No nie ma ch**ja na Mariolę, nie znajdziemy go...
Jako, że dobiegł też końca nasz podstawowy limit czasu i jesteśmy w tzw. limicie spóźnień, ruszamy do bazy.
Z Przełęczy Kowarskiej to kilka kilometrów zjazdu nim dotrzemy do bazy.




Jak zawsze siedzimy w bazie dłuższą chwilę w bazie, wymieniając doświadczenia z innymi zawodnikami, a potem ruszamy, ale nie do domu. Ponownie na Przełęcz Kowarską, tym razem już autem... tam rozłozymy sobie nocleg w naszym SFA-Panzerkampfwagon, tak aby przespać się kilka godzin, a potem wyruszyć w IZERY. W najwspanialsze góry na świecie (moje ukochane Gorce, słysząc te słowa właśnie się na mnie obraziły...). Niedzielę spędzimy zatem w Izerach, a do domu wrócimy w nocy z niedzieli na poniedziałek (koło 3:00 na ranem).
2h snu i do roboty. Takie weekendy to my lubimy!


Kategoria Rajd, SFA