Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2015
Dystans całkowity: | b.d. |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 0 |
Średnio na aktywność: | 0.00 km |
Więcej statystyk |
TROPICIEL 17 - Lasy Murckowskie
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 lipca 2015 | dodano: 30.07.2015
...wyruszamy ze Szczawnicy 22:15. Jesteśmy po całodziennym rajdzie Mountain Touch Challenge. Zmęczeni i to dość mocno...trudna była trasa a i słońce nam dogrzało. Przy wjeździe na A4 zaczyna padać deszcz i tak będzie przez większość nocy. Osobiście deszcz mi nie przeszkadza, zwłaszcza na rajdach nocnych bo w połączeniu z delikatną mgłą tworzy niesamowity klimat, ale oczywiście wolę jak nie pada.
Czuję także zarwaną noc z piątku na sobotę, a tej nocy nie zmrużymy oka wcale. Czas nas zaczyna gonić, warunki na autostradzie są ciężkie bo mocno pada, a trzeba jeszcze przepakować plecaki po Szczawnicy. Zaczyna się nerwówka.
Wpadamy do Katowic o 1:10, start mamy o 1:35. Wszystko w biegu - rejestracja, ściągnięcie roweru, przepak plecaka, założenie oświetlenia. Wołają nas na odprawę a ja jestem w lesie z przygotowaniem - i to bynajmniej nie Murckowskim. Dostajemy mapę, wskazówki i pada hasło start. Basia oczywiście gotowa od 10 min, Dominik także czeka - jak Oni to robią...Dobra, kij z tym. Jadę na numerze startowym z Szczawnicy, oświetlenie założone, trudno z tym numerem - będzie trochę śmiechu z tego tytułu po drodze ze względu na zdziwiony wzrok niektórych zawodników (aż tak się zgubił?).
Ruszamy na trasę od północy - punkty układają się w dość oczywistą pętle, ale to co lubię w Tropicielu to fakt, że właściwie można zacząć tę pętlę od dowolnego punktu. Nie jest tak że któryś się narzuca jako pierwszy. Dzięki temu oraz startom godzinowym (po kilka zespołów w odstępach czasowych) nie ma tłoku na punktach i na zadaniach. Tropiciel opracował to do perfekcji - zwłaszcza pod wrażeniem byłem edycji 16-stej gdzie było około 800 osób i w zasadzie nie było tłoku na punktach!!
Tu w Katowicach frekwencja również dopisała - niemniej ze względu na naszą prośbę przed rajdem startujemy jako jeden z ostatnich zespołów (dziękujemy Organizatorom, że dali nam czas potrzebny na dojazd ze Szczawnicy!).
Tniemy przez las - punkt ze strzelaniem. Jako, że my nie pierwszy raz już na Tropicielu pozwalamy wyszaleć się Dominikowi. Wchodzi do "budynku" i ściąga kolejnych zakładników...tzw zakładników uwalania, a ściąga terrorystów. Chyba, nie wiem...ale liczy się, że zadanie zaliczone - lecimy dalej. Przed nami Jezioro Barbary, jak miło!
A potem dalej przelot przez las. Trafiamy na lochę z małymi, ale szczęśliwie zajęta jest szukaniem punktów i nie zwraca na nas uwagi.
Zadanie linowe - no tu to był konkret. Dwie rozpięte liny: jedna pod stopy, druga nad głową i trzeba dymać po dolnej trzymając się tej górnej. Punkt jest zawieszony dokładnie pomiędzy dwoma skarpami. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe, zwłaszcza w deszczu. Dominiki i Basia mnie asekurują, ja bawię się w linoskoczka. Docieram do punktu i jest problem...perforator owinięty wokół górnej liny, nie sięgnę do niego kartą. Nie mogę użyć drugiej ręki, bo czymś się muszę trzymać. Walczę na wysokości.
Głos z obsługi: odwiąż perforator bo się zaplątał
Walczę dalej
Głos z obsługi: odwiąż go to Ci sięgnie do karty
Odwiązuję...nie ta lina...punkt runął w dół :)
Głos z obsługi: Złaź
No fajnie...rozstrzelają mnie za sabotaż.
Punkt zaliczony, kartę podbiłem kulturalnie na dole - tyle, że zrobiliśmy kłopot bo musieli na nowo punkt montować. Tak się bawi, tak się bawi S-F-A :) :) :)
Na kolejny punkcie spotykamy FILIPA od nas ze Szkoły Fechtunku ARAMIS.
Idzie trasą pieszą tym razem, zamiast z nami rowerem, jak się wypada.
Lecimy dalej. Dopada mnie kryzys braku snu. Dobrze, że Basia i Dominik nawigują bo jadę za nimi jak zombie. Nie jestem dla Nich żadną pomocą. Zaliczamy kolejne punkty, acz cały ciężar nawigacji spada na Nich. Nie narzekam, kryzys trzeba przetrwać w ciszy ale mam wrażenie że zasnę - trasa jest prosta, szeroka droga przez las. Przysypiam. Wpadamy w "obszar odwrócony" na mapie. Zaczynają się jaja bo, mimo że przyzwyczajeni jesteśmy do takich zagadek, to coś jest bardzo nie tak z tym wycinkiem. Gubimy się. Z resztą, nie tylko my. Kilka ekip jedzie w losowych kierunkach,choć wszyscy twierdzą że jadą na ten sam punkt. Brodzimy przez jakaś ścieżkę i łąkę, totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy.
Jezioro - do tego kwadratowe. Patrzymy na mapę - jest. Hmmm..tylko tak totalnie nie tam gdzie zakładaliśmy że jesteśmy. Masakra. Niemniej przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Jedziemy dalej....drugie jezioro, też kwadratowe. Na mapie jest tylko jedno. No dobra nie wiemy gdzie jesteśmy.
Próbujemy się zorientować, podbija do nas ekipa piechurów i pyta skąd idziemy. Okazuje się, że idziemy z punktu na który Oni chcą dotrzeć. Nie umiemy Im jednak pomóc. Zgubiliśmy się, skręciliśmy po kilka razy na czuja - nikt z nas nie jest w stanie odtworzyć drogi. Oni także nie są w stanie nam powiedzieć drogi do punktu, z którego idą.
"NA ZACHÓD" - mówię
"Co? Jak?" - pyta Basia i Dominik.
"Na zachód. Na pałę na zachód. Opuśćmy obszar odwrócony, wyjdźmy z tego koła na mapie. Gdziekolwiek z niego wyjdźmy, tam się zorientujemy. Teraz nawet jak się uda nam zorientować to zaraz się znowu pomylimy" - ten fragment mapy chyba był zarówno odwrócony o pewien kąt jak i odbity lustrzanie.
Plan zaakceptowany - ciśniemy na zachód. Z kompasem, po prostu na zachód. Udaje nam się wydostać z tej pułapki. Niemniej czas jest kiepski - nie ma raczej co liczyć na komplet. Zwłaszcza że ten fragment bardzo mocno mocno wpłynął na morale - wszyscy mają dość, nawet Basia co jest rzadkością. Czuć Szczawnicę i brak snu.
Docieramy na punkt z pierwszą pomocą. Tu jest tłok, wiele ekip dotarło a do tego zadanie jest długie - udzielenie pierwszej pomocy na fantomie, opatrzenie rany (z całą scenką wezwania pomocy itp) Trwa to trochę, więc się zebrało zespołów. Dominik i Basia próbują się dostać do obsługi, a ja siadam na jakiś kamieniach. Wpadam w taki pół-sen, "śpię" 2-3 minuty i jak nowo narodzony. Kryzys jest tylko wspomnieniem. Nie wiem jak to możliwe, ale mam wrażenie nowych sił.
Akurat moja ekipa zalicza zadanie.
"Jedziemy mamy szansę na komplet" - krzyczę. Nie wierzą. Mamy 4 pkt do zrobienia a została godzina i 10 minut.
Damy radę!! To jest realne. Ciśniemy ile się da. Deszcze pomału przestaje padać, a my kręcimy. Wpadamy na pierwszy punkt i zaczynamy się rozbierać.
Dominik pyta: "Co robicie"
"Ściągamy kurtki. BĘDZIEMY ZADUPCAĆ" pada odpowiedź.
Widać, że jest lekko zaskoczony, mówi "Chciałem zjeść..."
"NIE MA CZASU" pada odpowiedź.
Walka z czasem, Basia do ostatniego punktu nie wierzy że zrobimy komplet.
Dopiero kiedy zaliczamy ostatni punkt na 15 min przed limitem a mamy 2 km do bazy zaczyna wierzyć, że nam się uda!
To Tropiciel - tu nie ma znaczenia czy jesteś pierwszy czy 30-sty, tutaj liczy się czy zdobyłeś miano "Tropiciela" czy nie.
Wpadamy na metę na 10 minut przed naszym limitem. Miano TROPICIELA zdobyte.
Czy 2 rajdy były dobry pomysłem? Nie, nie były dobrym...BYŁY DOSKONAŁYM.
Dawno nie wróciliśmy tak zadowoleni z weekendu. Dobra zabawa w Szczawnicy i komplet punktów na Tropicielu.
"Żelazo nie klęka" jak mawiamy w SFA !!
Czuję także zarwaną noc z piątku na sobotę, a tej nocy nie zmrużymy oka wcale. Czas nas zaczyna gonić, warunki na autostradzie są ciężkie bo mocno pada, a trzeba jeszcze przepakować plecaki po Szczawnicy. Zaczyna się nerwówka.
Wpadamy do Katowic o 1:10, start mamy o 1:35. Wszystko w biegu - rejestracja, ściągnięcie roweru, przepak plecaka, założenie oświetlenia. Wołają nas na odprawę a ja jestem w lesie z przygotowaniem - i to bynajmniej nie Murckowskim. Dostajemy mapę, wskazówki i pada hasło start. Basia oczywiście gotowa od 10 min, Dominik także czeka - jak Oni to robią...Dobra, kij z tym. Jadę na numerze startowym z Szczawnicy, oświetlenie założone, trudno z tym numerem - będzie trochę śmiechu z tego tytułu po drodze ze względu na zdziwiony wzrok niektórych zawodników (aż tak się zgubił?).
Ruszamy na trasę od północy - punkty układają się w dość oczywistą pętle, ale to co lubię w Tropicielu to fakt, że właściwie można zacząć tę pętlę od dowolnego punktu. Nie jest tak że któryś się narzuca jako pierwszy. Dzięki temu oraz startom godzinowym (po kilka zespołów w odstępach czasowych) nie ma tłoku na punktach i na zadaniach. Tropiciel opracował to do perfekcji - zwłaszcza pod wrażeniem byłem edycji 16-stej gdzie było około 800 osób i w zasadzie nie było tłoku na punktach!!
Tu w Katowicach frekwencja również dopisała - niemniej ze względu na naszą prośbę przed rajdem startujemy jako jeden z ostatnich zespołów (dziękujemy Organizatorom, że dali nam czas potrzebny na dojazd ze Szczawnicy!).
Tniemy przez las - punkt ze strzelaniem. Jako, że my nie pierwszy raz już na Tropicielu pozwalamy wyszaleć się Dominikowi. Wchodzi do "budynku" i ściąga kolejnych zakładników...tzw zakładników uwalania, a ściąga terrorystów. Chyba, nie wiem...ale liczy się, że zadanie zaliczone - lecimy dalej. Przed nami Jezioro Barbary, jak miło!
A potem dalej przelot przez las. Trafiamy na lochę z małymi, ale szczęśliwie zajęta jest szukaniem punktów i nie zwraca na nas uwagi.
Zadanie linowe - no tu to był konkret. Dwie rozpięte liny: jedna pod stopy, druga nad głową i trzeba dymać po dolnej trzymając się tej górnej. Punkt jest zawieszony dokładnie pomiędzy dwoma skarpami. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe, zwłaszcza w deszczu. Dominiki i Basia mnie asekurują, ja bawię się w linoskoczka. Docieram do punktu i jest problem...perforator owinięty wokół górnej liny, nie sięgnę do niego kartą. Nie mogę użyć drugiej ręki, bo czymś się muszę trzymać. Walczę na wysokości.
Głos z obsługi: odwiąż perforator bo się zaplątał
Walczę dalej
Głos z obsługi: odwiąż go to Ci sięgnie do karty
Odwiązuję...nie ta lina...punkt runął w dół :)
Głos z obsługi: Złaź
No fajnie...rozstrzelają mnie za sabotaż.
Punkt zaliczony, kartę podbiłem kulturalnie na dole - tyle, że zrobiliśmy kłopot bo musieli na nowo punkt montować. Tak się bawi, tak się bawi S-F-A :) :) :)
Na kolejny punkcie spotykamy FILIPA od nas ze Szkoły Fechtunku ARAMIS.
Idzie trasą pieszą tym razem, zamiast z nami rowerem, jak się wypada.
Lecimy dalej. Dopada mnie kryzys braku snu. Dobrze, że Basia i Dominik nawigują bo jadę za nimi jak zombie. Nie jestem dla Nich żadną pomocą. Zaliczamy kolejne punkty, acz cały ciężar nawigacji spada na Nich. Nie narzekam, kryzys trzeba przetrwać w ciszy ale mam wrażenie że zasnę - trasa jest prosta, szeroka droga przez las. Przysypiam. Wpadamy w "obszar odwrócony" na mapie. Zaczynają się jaja bo, mimo że przyzwyczajeni jesteśmy do takich zagadek, to coś jest bardzo nie tak z tym wycinkiem. Gubimy się. Z resztą, nie tylko my. Kilka ekip jedzie w losowych kierunkach,choć wszyscy twierdzą że jadą na ten sam punkt. Brodzimy przez jakaś ścieżkę i łąkę, totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy.
Jezioro - do tego kwadratowe. Patrzymy na mapę - jest. Hmmm..tylko tak totalnie nie tam gdzie zakładaliśmy że jesteśmy. Masakra. Niemniej przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Jedziemy dalej....drugie jezioro, też kwadratowe. Na mapie jest tylko jedno. No dobra nie wiemy gdzie jesteśmy.
Próbujemy się zorientować, podbija do nas ekipa piechurów i pyta skąd idziemy. Okazuje się, że idziemy z punktu na który Oni chcą dotrzeć. Nie umiemy Im jednak pomóc. Zgubiliśmy się, skręciliśmy po kilka razy na czuja - nikt z nas nie jest w stanie odtworzyć drogi. Oni także nie są w stanie nam powiedzieć drogi do punktu, z którego idą.
"NA ZACHÓD" - mówię
"Co? Jak?" - pyta Basia i Dominik.
"Na zachód. Na pałę na zachód. Opuśćmy obszar odwrócony, wyjdźmy z tego koła na mapie. Gdziekolwiek z niego wyjdźmy, tam się zorientujemy. Teraz nawet jak się uda nam zorientować to zaraz się znowu pomylimy" - ten fragment mapy chyba był zarówno odwrócony o pewien kąt jak i odbity lustrzanie.
Plan zaakceptowany - ciśniemy na zachód. Z kompasem, po prostu na zachód. Udaje nam się wydostać z tej pułapki. Niemniej czas jest kiepski - nie ma raczej co liczyć na komplet. Zwłaszcza że ten fragment bardzo mocno mocno wpłynął na morale - wszyscy mają dość, nawet Basia co jest rzadkością. Czuć Szczawnicę i brak snu.
Docieramy na punkt z pierwszą pomocą. Tu jest tłok, wiele ekip dotarło a do tego zadanie jest długie - udzielenie pierwszej pomocy na fantomie, opatrzenie rany (z całą scenką wezwania pomocy itp) Trwa to trochę, więc się zebrało zespołów. Dominik i Basia próbują się dostać do obsługi, a ja siadam na jakiś kamieniach. Wpadam w taki pół-sen, "śpię" 2-3 minuty i jak nowo narodzony. Kryzys jest tylko wspomnieniem. Nie wiem jak to możliwe, ale mam wrażenie nowych sił.
Akurat moja ekipa zalicza zadanie.
"Jedziemy mamy szansę na komplet" - krzyczę. Nie wierzą. Mamy 4 pkt do zrobienia a została godzina i 10 minut.
Damy radę!! To jest realne. Ciśniemy ile się da. Deszcze pomału przestaje padać, a my kręcimy. Wpadamy na pierwszy punkt i zaczynamy się rozbierać.
Dominik pyta: "Co robicie"
"Ściągamy kurtki. BĘDZIEMY ZADUPCAĆ" pada odpowiedź.
Widać, że jest lekko zaskoczony, mówi "Chciałem zjeść..."
"NIE MA CZASU" pada odpowiedź.
Walka z czasem, Basia do ostatniego punktu nie wierzy że zrobimy komplet.
Dopiero kiedy zaliczamy ostatni punkt na 15 min przed limitem a mamy 2 km do bazy zaczyna wierzyć, że nam się uda!
To Tropiciel - tu nie ma znaczenia czy jesteś pierwszy czy 30-sty, tutaj liczy się czy zdobyłeś miano "Tropiciela" czy nie.
Wpadamy na metę na 10 minut przed naszym limitem. Miano TROPICIELA zdobyte.
Czy 2 rajdy były dobry pomysłem? Nie, nie były dobrym...BYŁY DOSKONAŁYM.
Dawno nie wróciliśmy tak zadowoleni z weekendu. Dobra zabawa w Szczawnicy i komplet punktów na Tropicielu.
"Żelazo nie klęka" jak mawiamy w SFA !!
Kategoria Rajd, SFA
Mountain Touch Challenge SZCZAWNICA
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 lipca 2015 | dodano: 30.07.2015
Jedno z większych przedsięwzięć tych wakacji: 2 rajdy w jeden dzień, a w zasadzie w dzień i w noc. Za dnia rajd przygodowy w Szczawnicy, a nocą TROPICIEL 17 w Katowicach. Ale od początku:
3:00 nad ranem dzwoni budzik. Po 2,5 snu - co będzie mieć niestety brzemienne skutki w ciągu tego weekendu, ale na tym etapie jeszcze o tym nie wiem. Noc zarwana trochę na własne życzenie (mogliśmy spakować się już w czwartek ale "przecież jest czas"), a trochę z przyczyn niezależnych bo wpadło kilka spraw do załatwienia w piątek po pracy.
Pakujemy rowery i ruszamy do Szczawnicy.
O 7:00 najpóźniej mamy zdać rowery organizatorom do transportu - rajd składa się z 4 etapów: bieg, kajaki, rowery, bieg.
Do Szczawnicy docieramy kilka minut po 6:00 i rejestrujemy się w bazie. Limit czasu to 24h, ale my nastawiamy się na jakieś 12h walki bo o 22:00 musimy (najpóźniej!) wyruszyć do Katowic - nasz start na Tropicielu wypada o 01:30. Planem jest ukończyć 3 etapy i jeśli czas pozwoli złapać może 1 punkt z ostatniego etapu. Okolice Szczawnicy są nam dobrze znane, więc w drodze staramy się zgadnąć w którą stronę zaprowadzi nas trasa rajdu. Spływ Dunajcem o długości 16km sugeruje metę etapu kajakowego w okolicach Tylmanowej. Pachnie nam to etapem rowerowym w paśmie Lubania lub kierunkiem na Przehybę i Radziejową :)
Temperatura porównywalna do Rajdu IV Żywiołów, ale wilgotność jest dużo wyższa niż wtedy, co ma niebagatelne znaczenie - nie ma 9:00 a jest ze 33 stopnie. Jeszcze nie wystartowaliśmy, a ze mnie już się leje. Zapowiada się temperaturowe piekło bo nawet cień nie przynosi ukojenia.
Etap 1: BIEG
Jak ja nienawidzę biegać, Basia też, więc przynajmniej w swej nienawiści nie jestem osamotniony. Wszystkie rajdy robimy dla fun'u a nie na wynik, więc nastawiamy się raczej na marsz niż bieg. "Wielki marsz" jeśli ktoś czytał Stephen'a King'a. Dostajemy mapy i hurra - zawodnicy poszli jak Armia Czerwona na Fryca. My jak zawsze tylnia straż. Ariergarda. Nierychliwie, nierychliwie... Etap głównie w centrum uzdrowiska. Oprócz jednego punktu - trzeba wydymać na Bryjarkę, pod krzyż. Zaczynamy od miasta, zostawiając Bryjarkę na koniec. Punkty łatwe i przyjemne, widać że miasto uczestniczy czynnie w zabawie bo punkty umieszczone są na różnych obiektach: od pomników przez park zdrojowy po lokale agroturystyczne. Przy ostatnim miejskim punkcie dochodzi do fajnej sceny - spotykamy dwóch wymiataczy w pełnym biegu, słyszymy ich rozmowę o nas:
- Widziałeś ich? Mają komplet, masakra !!
- Nie, to niemożliwe aby byli już na Bryjarce i teraz kończyli miasto.
- No nie wiem, może biegli przed nami. Wtedy mamy bardzo dużą stratę.
- Nie, idą od drugiej strony, musieli robić najpierw miasto.
- Żebyś się nie mylił bo inaczej "jesteśmy w d***"".
Mocne, limit 24h, minęło 45 minut a goście już s*** żarem, że mają stratę. Uwielbiam te chore klimaty rajdów. Miałem ochotę na trola: krzyknąć Im że właśnie skończyliśmy kajaki, ale Basia nie pozwoliła.
Kto wiem: może uratowałem Im życie - nie dostali zawału serca :)
Zostaje nam ostatni punkt - krzyż. Dymamy pod górę w pełnym słońcu...jakaś masakra, ale jest! Punkt podbity, kierunek baza.
Etap 2: Kajaki
Etap biegowy zajął nam ponad godzinę. Lecimy do kajaków. Spływ Dunajcem. Dla Basi pierwszy raz na górskiej rzece, zawsze spływała rzekami śródlądowymi i po jeziorach. Dla mnie to 4 raz na kajaku w życiu, więc miażdżymy wiele ekip doświadczeniem. Ich strach były widoczny niemal widoczny...gdyby nie to że są daleko przed nami :)
Płyniemy - jest ciekawie. Miejscami "white water" i rzuca, miejscami trzeba wyskakiwać do wody i ciągnąć bo utykamy na kamieniach. Niemniej jest super. Przepraszamy dziecko, któremu zniszczyliśmy tamę ale "jest wojna, są ofiary", zwłaszcza jak pojazd kontrolujesz tak mniej niż więcej.
Punkty kontrolne rozlokowane są na brzegu, wyspie i przepuście. Zaliczamy je i walimy naprzód. Słońce nie odpuszcza - my jednak jak zawsze przygotowani: bloker 50...szkoda tylko, że został w plecaku rowerowym, który pojechał z rowerem na przepak, więc zapomnieliśmy się posmarować. Pieczemy się zatem.
Jak na brak doświadczenie to poszło nam nieźle: 0 wywrotek, 0 zatopień...ogólnie zero wypadków. Dobijamy do końca etapu kajakowego za Tylmanową przed 13:00.
Etap 3: Rowery
Zostawiamy kajaki, przebieramy się w suche ciuchy i ruszamy na trasę. Sprawdziły się nasz przewidywania: lecimy w stronę Radziejowej i Przehyby (meta etapu w Jaworkach). Słońce chyba wymknęło się z pod kontroli pod długim okresie zamknięcia w piwnicy, bo jego nienawiść do świata aż parzy. Jakaś masakra, ale ciśniemy. Zaczynają się podjazdy, rozgrzany asfalt klei się do moich "szosowych" opon 2.4" i mówi: "zostań, co będziesz jechał". Ciśniemy jednak ile fabryka dała (chyba dziś jakiś strajk jest, związki zawodowe protestują czy coś bo niewiele ta fabryka daje...). Docieramy na szczyt, na Okrąglicę Północną. Czy mogę umrzeć? To takie ładne miejsce...pozwólcie mi tu umrzeć...Pierwszy punkt zaliczony. Spotykamy jakieś inne ekipy i wszystkie podejmują decyzję o tym, żeby zjechać z Okrąglicy i uderzać na Dzwonkówkę od dołu, od asfaltu. My wybieramy inaczej - nie uśmiecha nam się zjeżdżać prawie do zera aby za moment podjeżdżać to znowu. Lecimy żółtym szlakiem po szczytach: Okrąglica Pd, Koziarz, Jaworzynka.
Czy to lepszy wybór? Ciężko powiedzieć: z rozmów w bazie wyszło, że chyba tak bo ścieżki w dole się nie zgadzały z mapą i wiele ekip straciło dużo czasu gubiąc się tam. U nas szlak był jeden, dobrze oznaczony...ale za to idealny do spacerów z rowerem na plecach. No niemal projektowany pod tą aktywność :)
Zaliczamy kolejne punkty i uderzamy w kierunku Przełęczy Przysłop. Zaczyna padać - zgodnie z prognozą. Przynajmniej trochę chłodniej się zrobiło. Pada konkretnie, ale bez biblijnego potopu więc nie jest źle. Trochę szukamy jednego punktu bo ścinka drzew porobiła nowe drogi i mylimy potoki, ale finalnie udaje się go znaleźć. Jest już pod 20:00 więc zaczynamy kierować się na bazę. Odpuszczamy ostatni punkt trasy rowerowej, który jest jednocześnie przepakiem pod ostatni etap: pieszy. Musielibyśmy zostawić tam rowery a nie mamy już czasu atakować trasę pieszą. Ciśniemy doskonałym zjazdem do Szlachtowej i potem na bazę.
Szybki obiad, a potem pakujemy rowery na auto i wyruszamy na Tropiciela.
Bawiliśmy się świetnie w Szczawnicy, poznaliśmy kolejną ekipę od rajdów - następna fajna zakręcona grupa. Szkoda, że nie mogliśmy zrobić trasy pieszej bo zostało nam 12h limitu czasowego a do zrobienia Wysoka i Durbaszka, czyli spokojnie komplet punktów był realny. Niemniej przyjechaliśmy dla fun'u i fun był i tak mamy całkiem niezły wynik jak na odpuszczenie jednego etapu i skończenie rajdu po połowie czasu - sądziliśmy że będziemy ostatni a jest kilka zespołów za nami :)
Na pewno jeszcze się wybierzemy na rajd organizowany przez tą ekipę bo było super.
Tymczasem Szczawnica pomału zbierała się do snu, a my pomknęliśmy przez noc na Tropiciela...
Kategoria SFA, Rajd