aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2017

Dystans całkowity:397.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:99.25 km
Więcej statystyk

Rudawska Wyrypa 2017

  • DST 120.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 kwietnia 2017 | dodano: 03.05.2017

Raz w roku w Rudawach Janowickich odbywa się impreza, która ociera się o legendę. A my chcemy być częścią tej legendy, więc nie może nas tam zabraknąć.
Dla nas to już 4-ty start na tej imprezie. Tym razem dołącza do nas także Instruktor grupy dziecięcej o xywie "Lenon", który zapisuje się trasę pieszą 50km. My z Basią atakujemy oczywiście rowerową 200-setkę.

DEJA VU
Zapowiedzi pogodowe przed wyrypą nie są zachęcające. Deszcze i temperatura mają nie przekraczyć 4 stopni. Co gorsza w czwartek robi się jeszcze gorzej (Rudawska startuje w piątek o 23:00), bo zima atakuje z całą mocą i Rudawy toną w śniegu. Organizatorzy publikują zdjęcia górnej części gór.
Mam deja vu...gdzieś już to widziałem, gdzieś już to przeżyłem (ledwie...).
Rok 2014. Nasza pierwsza Rudawska Wyrypa i majowy urlop na Dolnym Śląsku. Tydzień jeździmy po górach i jest 20-22 stopni, a tymczasem w noc Wyrypy najpierw ulewa przez kilka godzin, a potem śnieg i temperatura spada poniżej zera. Przemoczeni deszczem szybko zaczynamy odczuwać zęby mrozu, które wgryzają się w nasze ciała i dusze. Z resztą nie tylko nasze, ale i innych zawodników bo spora część osób wycofała się przed startem lub zeszła z trasy ze względu na warunki. Hasłem przewodnim w bazie było: "Trasa rowerowa zamarzła".
Najgorsze były mokre rękawiczki...ręce najpierw bolały, potem nie miałem już w nich czucia. Nie byłem w stanie zmieniać przerzutek, robiłem to dolną kością dłoni...hamowanie też było problemem, bo palec wskazujący nie działał. Naprawdę bałem się czy sobie nie odmroziłem palców. Byłem o krok od wycofania się z rajdu, siedząc przemoczony w bazie wysuniętej w Janowicach...telepiąc się z zimna po nocnym OS'ie (odcinek specjalny)...
I wtedy z pomocą przyszedł Janek - starszy zawodnik, który nigdy wcześniej nie jeździł na orientację i zapisał się od tak. Jeździł jednak w maratonach. Mapa trochę go przerażała i zapytał nas czy może z nami jechać bo sam sobie nie poradzi. Zgodziliśmy się wtedy, strasznie nam za to dziękował, a teraz przyszedł mnie z pomocą. Podpowiedział mi, że przecież warniki (takie wielkie pojemniki z wrzątkiem - jak ktoś nazwy nie zna) są gorące, polecił mi położyć rękawiczki na nim i w 15 minut były suche i ciepłe.
Dzięki temu pojechaliśmy dalej. Nadal było zimno, ale nie miałem mokrych rękawic...to jest ogromna różnica. Zawsze jesteśmy przygotowani w góry (duże plecaki :P), ale byliśmy przygotowani na warunki jesienne a nie zimowe. Po tej wyrypie obiecałem sobie, że czymkolwiek mnie góry zaskoczą, będą na to gotowy...i zrobię wszystko aby dotrzymać słowa.

GIVE ME YOUR BEST SHOOT

Patrzę zatem na opublikowane zdjęcie. Patrzę za okno, w Krakowie ulewa. Już 3-ci dzień leje jak z cebra. Uśmiecham się i czuję w sercu to budujące uczucie. Znam je dobrze, czasami się pojawia przed finałami na zawodach szermierczych i wtedy walczy mi się najlepiej. To pewnego rodzaju determinacja połączona z pewnością siebie, nieprzesadną ale wystarczającą aby ze spokojem podejść do konfrontacji. Najlepiej wyraża je właśnie tytuł tego akapitu. A więc moje kochane Rudawy...jestem gotowy. Give me your best shot...

"A w Krakowie, na Brackiej pada deszcz..."

Jak wyjeżdżaliśmy to pada. Przez całą drogę do Janowic Wielkich zwanych przez mnie Janowicami Niemałymi leje. Katowice, Opole, Wrocław, Strzegom...wszędzie leje. Pachnie to bagnami i rzekami. Będzie ostro. W Janowicach nadal pada. Nie tak mocno jak po drodze, ale pada. Podobnie jak rok temu Organizatorzy sprawdzają telefonem czy wszystko w porządku, dzwoniąc do nas gdy jesteśmy w drodze. Tym razem jesteśmy jednak na czas. Nawet z jakimś zapasem.
Rejestrujemy się w bazie i idziemy na odprawę.

Woli Pan f(x) = f(-x) czy też może f(-x) = -f(x)?
Pamiętacie te warunki? Parzystość i nieparzystość funkcji. Nasza trasa też dotyka zagadnienia parzystość i nieparzystości, acz rozumianej bardzo dosłownie. Składa się ona z dwóch pętli. Pierwsza po punktach parzystych, druga po nieparzystych. W ramach danej pętli kolejność zaliczania punktów dowolna. Trzeba jednak najpierw wybrać jedną z pętli, potwierdzić jej zakończenie w bazie i dopiero wtedy ruszać na drugą. Odcinek specjalny OS po sercu Rudaw można zrobić w dowolnej chwili. Na początek wybieramy wariant parzysty i wyruszamy w noc na poszukiwanie ofia...eee...punktów. Punktów oczywiście. Przepraszam, pomyliło mi się z relacją, którą mówię mojemu psychiatrze.

Nawigacja przez telefon :)

Już na pierwszym punkcie mamy kłopoty bo w sumie nie ma drogi jak do niego podjechać. Postanawiamy cisnąć błotnistą droga pod górę i potem na azymut przez las. To jednak spory kawałek, a jeszcze niedaleko miejscowości więc nie chcemy zostawiać rowerów gdzieś obok drogi. Basia zostaje przy rowerach jak idę po punkt. Las jest mało "przebieżny": gęste krzaki, strumienie, doły...do tego pada deszcze i jest noc, więc wiecie jak jest (albo nie wiecie - wtedy koniecznie musicie tego spróbować!).

Docieram do jakiegoś większego strumienia, prawie na tyłku zjeżdżam po błocie, ale punktu nie ma. Dzwonię do Basi i konsultuje kierunek - może azymut wyznaczyliśmy z jakimś drobnym błędem. Mam widoczność na 3-4 metry więc kierunek musi być perfekcyjny, aby znaleźć punkt. Basia studiuje mapę i poleca mi wprowadzić korektę: iść w górę strumienia.
Jeśli dotarłem do strumienia i nie ma punktu, najpewniej wyszedłem trochę za nisko (pod punktem na mapie). Idę zatem "w gorę rzeki" i w końcu znajduję punkt. Musiałem przejść spory kawałek. Znowu dzwonię do Basi i mówię, żeby się nie martwiła, bo chwilę zajmie mi powrót - to niemały odcinek do przejścia i krzory, krzory, krzory. Mam okazję sprawdzić jak dobrze wracam po własnych śladach nocą w lesie deszczowym. Jest kilka miejsc gdzie nie do końca jestem pewien czy tędy szedłem, ale ufam kompasowi. Udaje mi się wrócić do Basi, która już zmarzła czekając w jednym miejscu. Ruszamy zatem energicznie do przodu.

Miedzany Janek :)

...i znowu Deja Vu. Ciśniemy podjazdem pod Miedziankę, który robiliśmy z Jankiem w 2014 roku. Jak On tam napierał... - zostawił nas w 1/3 i za moment już czekał na szczycie. Czekał aby zapytać "gdzie teraz bo nie ogarniam mapy".
Tym razem robimy ten podjazd na świeżo, nie po iluś kilometrach w górach. Wchodzi zatem łatwiej niż zwykle. Z Miedzianki przez pola w kierunku Kolorowych Jeziorek. Chociaż pola to złe określenie, raczej trzeba tu mówić o akwenach. Sami popatrzcie - to trochę wstydliwe - ale popatrzcie jak Aramisy moczą się w nocy:

Przynajmniej pomału deszcz "wygasa"... czekam zatem na mróz. Długo czekać nie muszę. Przychodzi o świcie :)
Bardzo ładnym świcie...w promieniach którego Śnieżka wygląda jak Kanczendzonga czy Makalu. Szukam zatem co mogło by przypominać Lhotse...może Szrenica.Trochę nie ten kształt, ale co tam, może dzisiaj być i Lhotse. Skoro wyprawa w Himalaje i Karakorum raczej pozostanie w sferze nigdy niespełnionych marzeń, to chociaż popatrzę sobie na nasze góry w zimowej aurze :)

Na jednym z punktów spotykamy Krzysztofa Sz, który podobnie jak my walczy na trasie rowerowej 200 km. To jeden z tych wymiataczy, który kończy trasę kiedy my jesteśmy w połowie. Nie inaczej będzie i tym razem, ale jego mróz także nadgryzł. Mówi do mnie: "Nogi mi zamarzły..."Odpowiedziałbym ale nocą mróz skuł mi ryja bo pyskowałem i mam teraz problem z artykułowaniem słów i wyrażeń :)


Przełęcz Kowarska i Tunel pod Drogą Głodu
Dymamy pod Przełęcz Kowarską. Tutaj już śnieg. Im wyżej tym coraz więcej.
Szkoda tylko, że Asia i Robert nie zrobili punktu w Tunelu pod Drogą Głodu. Kocham to miejsce, a w zimowej aurze wygląda niesamowicie. Poczytajcie sobie o tym miejscu, jeśli go nie znacie - jego historia jest równie niesamowita jak jego nazwa.
My mijamy Przełęcz Kowarską i walimy wyżej. Śniegu robi się naprawdę dużo, a my pchamy rowery wyżej i wyżej:

aż zdobywamy punkt:

Tymczasem jechał tutaj ktoś kto miał ciekawy bieżnik :)


Tunel pod drogą głodu 2
Zjeżdżamy w stronę Kowar, na drugą stronę przełączy (podjeżdżaliśmy od strony Kamiennej Góry). To niesamowite, że w tą stronę nie ma żadnych śladów. Gładziutki śnieg, a ja w trybie lodołamacza.



Tuż przed Kowarami łapiemy chyba jeden z najpiękniejszych punktów ze wszystkich rajdów. Na pewno jest w naszym Top 5.
W sumie także jest w tunelu, acz nie pod przełęczą ale tuż za Kowarami, na początku podjazdu.
Robimy Mu sesję foto, sami zobaczcie:



Sleepmonster czyli...ciasteczkowy (?) potwór
Słowo o sleepmonsterze, czyli (jeśli ktoś nie wie) chęci zaśnięcia, która dopada po nieprzespanych nocach. Kiedyś myślałem, że zasnąć za kierownica to może się zdarzyć jak ktoś zmeczony, ale na rowerze, w marszu czy przy innej aktywności fizycznej to niemożliwe. Możliwe, to tylko kwestia zmęczenia. Zdarzają się sleepmonstery nawet przy podjazdach pod górę Po prostu zamykasz oczy i zjeżdżasz z drogi :)
Przed Rudawską planowaliśmy się wyspać bo będziemy mieć zarwaną noc, a zaraz potem 34h na Team360 czyli kolejna noc w trasie. Oczywiście mieliśmy tyle załatwień i spraw, że się nie udało. Dopada mnie zatem sleepmonster.
Walczę z nim...ciastkami. Dostarczam wysokoenergetycznej strawy, zamienianej w skomplikowanych procesach biologicznych tlenowych i beztlenowych na energię, albo to po prostu placebo. Nieważne, bo działa. Próbuje zajeść sleepmonstera. Pogrzebać go pod toną ciastek i to pogrzebać tak aby nie wylazł...nawet Basia jest pod wrażeniem ile jem.
No dobra powiem szczerze, wpier**** jak dziki osioł. Kowary drżą o swój los, bo zaraz zacznę pożerać na przykład dziewice. Chyba nigdy nie zjadłem tyle na rajdzie co teraz, ale działa. Kurde działa, a więc jeszcze ciasteczko. Wszystko to robię dla naszego dobra :)

OS czyli zjazd rzeką
Kończymy pomału parzystą pętlę i wjeżdżamy na OS. Taaa...czyli jak to powiedział chyba Jarek W. albo właśnie Krzysiek Sz. "to ten fragment, który robi się szybciej bez roweru niż z rowerem". Tak to ten, czyli znowu nosimy po głazach, no ale w końcu to Rudawy. Czego innego oczekiwałeś? Tutaj jest pięknie, pięknie ale stromo :)



Bawimy się jak dzieci w naszym ulubionym miejscu na OS. Zjazdy rzeką są super



Poszły konie po...po sejsmograf
Jest po 17:00 kiedy wyjeżdżamy na drugą pętle. Złapiemy tutaj tylko kilka punktów, bo czasu mało (czasu nie jest mało, my po prostu jesteśmy słabi i jeździmy wolno). Najciekawszym punktem na tej pętli (z tej nędznej i lichej ilości, które zrobiliśmy) to jaskinia, w której zamontowany jest sejsmograf. Kapitalne miejsce na punkt, do jaskini oczywiście wczołgiwała się Basia, ja jestem za gruby...Szkodnik jaskiniowy dał radę i przyniósł Wam zdjęcie sejsmografu.

W bazie okazuje się, że mimo małej ilości punktu z drugiej pętli to poszło nam nieźle. Basia ląduje na miejscu pierwszym, ja na drugim (z 7 śmiałków na TR200). Jestem zaskoczony, bo drugie miejsce na wyrypie to naprawdę sukces. Zwycięzcą oczywiście jest mocarny Krzysztof...o zamarzniętych nogach :)
Lenon także zachwycony terenami. Łapiemy trochę snu w bazie i wracamy na Kraków. Trzeba się ekspresem przepakować i gnać do Przemyśla na Team360. Nie ma lekko :)
Szkoda tylko, że nie widzieliśmy się z Sergiuszem, Darkiem i Jackiem, którzy atakowali trasę pieszą 50-tkę, ale tak to bywa jak my jesteśmy w drodze nim Oni przyjadą i jesteśmy w drodze, jeszcze trochę po tym jak Oni skończą...Mam nadzieję, że następnym razem uda się, co najmniej, spotkać na szlaku.


Kategoria Rajd, SFA

BIKE ORIENT - Powiat Wieruszowski

  • DST 92.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 kwietnia 2017 | dodano: 23.04.2017

Pierwsza edycja tegorocznego Pucharu Bike Orientu, ściąga nas w zakamarki województwa łódzkiego - parę kilometrów za Wieluń, do Sokolników. Jako, że przed nami kawał drogi to wyjeżdżamy z Krakowa o 5:30. Barbarzyńska godzina jeśli chodzi o sobotni (przed)poranek...ale cóż zrobić. 
Kamila i Filip (bo znowu ruszamy w czwórkę i to do tego wszyscy na trasę rowerową!) muszą wstać jeszcze wcześniej - 5:15 mają zameldować się u nas. Jak to zwykle bywa, wszyscy wtuleni w polary i plecaki śpią, a ja napieram o chorej porze po szosie.
Co do polarów, to się przydadzą bo temperatura ma oscyluje koło 2 stopni. Ma się ocieplić za dnia...do 5-ciu (no szaleństwo!), no i może spaść deszcz.

KOSMAta pomoc...czyli 'TO-MASZ już ten rower i jedź' :)
Na miejscu okazuje się, że nowo wymieniony hak w ramie Kamili jest felerny...coś ten rok lubi zaskakiwać nietypowi usterkami. Ostatni hak uznał za stosowne się złamać, a ten...postanowił odrzucić - niczym obce przeszczepy - swoje własne śruby. Gwint? Co masz na myśli przez gwint drogi użytkowniku, tu są tylko otwory i trochę śmieci ze zdartego aluminium. Nic o gwincie nie wiem... No niewiele z tym zrobimy, ale z pomocą przychodzi nam Kosma i Tomek z Rowerowej Norki.
Kamila dostaje od Nich rower zastępczy!! Dla nas to ogólnie seria niespodzianek, bo Oni są tutaj nie jako zawodnicy ale jako Organizatorzy i pomagają ekipie Bike Orientu ogarnąć imprezę. Przyjechali z rowerami, więc Kamila dostaje rower zastępczy. To się nazywa obsługa Klienta. Raz jeszcze dziękujemy za pomoc dla naszych Przyjaciół :)

"Henceforth, you shall be known as Dart(h)..." Moor

Pamiętacie tą scenę? Jako bezkrytyczny fan gwiezdnej sagi, zostałem wgnieciony w kinowy fotel widząc ją pierwszy raz. Podobne emocje towarzyszą nam i teraz, bo dziś ma światową premierę nowy rower Basi. Tak wiem, był już na Rajdzie Katowice i Nadwiślańskim, ale dzisiaj jest już w swoich nowych barwach. Błękit? Lazur? A może jeszcze inaczej? Sami zdecydujcie. Panie i Panowie, Ladies and Gentelmen, Damen und Herren, Mesdames et Messieurs, Senoras y Senores...oto nowa Bestia w naszej małej, patologicznej rodzinie: DART(H) MOOR. (Zdjęcie zrobione na opisywanym właśnie Bike Oriencie)


"...a imię jego czterdzieści i cztery"
Czterdzieści i cztery...takie bywają najlepsze Bombery :)
Jako, że Basia dostała mojego Bombera do swojej Błękitnej Bestii, to ja też musiałem wrzucić coś do siebie. Jako, że Bombery to towar obecnie deficytowy, to trochę naszukaliśmy się czegoś godnego Santy. No ale udało się! Udało się wyhaczyć 44-rki i to nowe, z pudełka. Ekipa z Fun Bikes znowu w ostatniej chwili musiała to wszytko złożyć do kupy, aby zdążyć na Bike Orient. I znowu chłopaki pokazali, że są wielcy - zdążyli, jak my na metę, na styk.  
Tak wiem, jesteśmy onanistami sprzętowymi. To się leczy batem i gorącym żelazem, ale dziś nic nie pomoże...dzisiaj jaramy się jak Londyn w 1666 !!!

Zgubiliście się? Uratuję Was...jedźcie tamtędy
Ruszamy, zaczyna się rajd. Większość zawodników startuje od razu, ale my poświęcamy trochę więcej czasu na zaplanowanie wariantu. Konsekwencją tego jest, że większość już pojechała i jesteśmy jedni z ostatnich opuszczających bazę...na skrzyżowaniu zatrzymuje nas ratownik medyczny, który zatrzymuje dla nas ruch i puszcza nas. "Jedźcie, jedźcie".
No fajnie, ale my chcemy w lewo a On nas kieruje na wprost. Popędza nas, krzyczy "no jazda!!", samochody stoją i trąbią - ruszamy zatem na wprost, aby nie tamować dalej ruchu. Skorygujemy pierwszą w lewą - żaden problem...tak się przynajmniej nam wydaje.
Dajemy pierwszą w lewo i wpadamy...w roboty drogowe. Cała ulica rozwalona, jakiś ciężki sprzęt, zakazy ruchy, ludzie z kamieniami w ręku oderwani od katorżniczych prac łypią na nas złowieszczym okiem. Próbujemy przejechać, ale nie za bardzo się da. Utknęliśmy, bo piach i głębokie dziury.
Pierwsza minuta rajdu, wszyscy gnają na pierwszy punkt po asfalcie, a my...pchamy rowery po piachu (i to w środku miasta) i nie możemy wyjść ze strefy robót. No nie mam słów. Ja wiem, że my tak zawsze - nieortodoksyjnie, no ale żeby rajd od tego zaczynać. Jest bosko.

"Feuer und Wasser...kommt nie zusammen" Nie? A może jednak IMMER
Lecimy do lasu. Łapiemy pierwsze punkty i gnamy, czasem bez ścieżek na skróty bo las niesamowicie przebieżny. Na jednym punkcie, jak  patrzę na nasze rowery (tak tak, będzie jeszcze trochę o sprzęcie :P :P :P), to w moim schorowanym umyśle psychopaty zaczyna grać muzyka. I jest to Rammstein "Feuer und Wasser". Ogień i Woda. Lazur i Szkarłat. Błękitne błyski i smugi purpury. Zamiast gnać po wynik, to robimy sesję zdjęciową naszym Bestyjkom :) 
I w tym jednym Rammstein się pomylił...kommt nie zusammen? No proszę Cię, Santa i Dart(h) to immer zusammen!
"Idę dołem a Ty górą, jestem słońcem, Ty wichurą, Ogniem ja, Wodą Ty..."

A tak przy okazji, to ten punkt był nieźle schowany. Kamuflaż leśny niemal ekspercki. Lubimy takie akcje:


Marsze na rowerze czy rowery na marszu?
W plan mapy wpisane są, przeskalowane mapy sportowe ze stałymi punktami kontrolnymi. To gry terenowe pod marsze na orientacje. Kapitalny pomysł zrobić z nich część punktów na rajdzie! Punkty są głęboko w lesie, nie mają klasycznych lampionów i trzeba się przestawić na nawigację sportową.
Lasy tutaj niemal nie mają krzaków, więc nie raz tniemy na rowerach pomiędzy drzewami...na azymut. Bez krzorów i innych przeszkód, więc nie ma dziś nawet "na szagę".  "Na rympał" też nam nie grozi :)
Między drzewami, bez ścieżek czyli tak jak lubimy. Nie ma że ścieżka skręca, a nie powinna. Trzymasz kierunek z kompasem i ciśniesz w zadanym kierunku. Niemniej dróg też używaliśmy - aby nie było! Jest na to dowód, choć pewnie i tak powiecie że to z foto-sklep'u :)

Niby płaskie tereny, ale da się znaleźć kilka pagórków. Sporo też piachów - jak na Jurze, więc czasem trzeba mocniej pokręcić aby się przez to przedrzeć. Przynajmniej granice kultur (niektóre punkty mają takie opisy), są naprawdę czytelne:


Pędzą konie po....bagnie
Pisałem kiedyś, że na szlakach konnych masowo toną ludzie. Pisałem i nikt mi nie wierzył. To patrzcie poniżej, na ten szlak konny...

Aramisy znalazły bagno... znowu :)
To już tradycja, że na każdym rajdzie musimy się przedzierać przez takie atrakcje. Jak pisała kiedyś Agata "Oni znajdą bagno nawet na pustyni"...i coś w tym chyba jest. Traktowałem to jako żart, a nie jako prawdę objawioną...ale chyba muszę przyznać rację. Nie żebym nie lubił bagien - nawet podczas miesiąca miodowego chodziliśmy po torfowiskach, więc wiecie jak jest :)
Za tym bagnem, dość niedaleko był jeden z punktów. Jak się na punkcie okazało, można było do niego dojechać drogami, ale my:


Buffetting :)
Jak ktoś ogarnia inżynierię lądową (głównie chodzi o mosty) lub lotnictwo to zna pojęcie BUFFETINGU. Jak ktoś nie ogarnia, to pewnie niewiele Mu też powie, że buffeting to: 

nieregularne drgania konstrukcji samolotu lub jednej z jego części, spowodowane przez wiry powstające podczas odrywania się strug powietrza od powierzchni skrzydeł; tzw. trzepotanie


No i o te drgania właśnie mi chodzi. Tak właśnie drżą mi ręce na bufetach Bike Orientu. Ciasta, ciastka, ciasteczka, owoce, izotoniki...aż się nie chce jechać dalej. Basia mnie pogania, a ja siedzę i wsuwam "jeszcze 3 ciasteczka...trzy, nie więcej...trzy i koniec, naprawdę".
Bufety Bike Orientów są niesamowite. Zajadam się czym się da, staram się najeść na 3 najbliższe dni i nie chce jechać dalej, ale Szkodnik goni... a mówiąc o Szkodniku, to jego też złapała kamera na jednym punkcie...

...a teraz z ręką na sercu powiedzcie, patrząc na to zdjęcie, naprawdę potrzeba Wam ścieżek w takim lesie?

W-morde-wind
Wieje. Piździ jak Kieleckim. Wywołałem temat drgań powstających w wyniku działania wirów powietrznych i mam za swoje. Wiatr napiera jak Armia Czerwona na Berlin w 45-tym. Mam wrażenie, że zaraz zacznę jechać do tyłu, tak mocno wieje w ryj.
To co normalnie byłoby przelotem, jedziemy walcząc o utrzymanie równowagi, bo nagłe podmuchy boczne potrafią być naprawdę mocne. Do tego na niektórych drogach dużo piachu. Jest ciężko, ale walimy dalej...konsekwentnie i nieprzerwanie.


Niby "Ani kroku wstecz" ale jednak odwrót  
Docieramy do punktu nr 2. Niby wariant zaplanowany jako dojechać do dwójki i wrócić, ale...

Naprawdę? Wrócić? Mierzi nas taka nieefektywna metoda...mija nas kilka ekip, które podbijają punkt i zawracają. Patrzymy po sobie...tak, znam ten wzrok Szkodnika. Nie ma opcji wracać. Ta rzeka nie jest duża, a odległość za nią do drogi też nie jest wielka.Rzucamy (dosłownie) rowery na drugi brzeg i łapiąc się drzew przeprawiamy się na drugą stronę. Potem przez łąkę i przez las. Chwila moment i jesteśmy na czarnej drodze.
Robimy jednak rachunek sumienia...jest 15:00, a przed nami dużo drogi powrotnej i to bogatej w wiele punktów kontrolnych. Nie zrobimy dzisiaj całości, trzeba się z tym pogodzić. Zawracamy w kierunku bazy. Niby jeszcze 3 godziny, ale punktów na drodze powrotnej jest sporo i trzeba mierzyć siły na zamiary. Zawróciliśmy, a więc 180 stopni...a wieje nadal w ryj. Nie ogarnę tego nigdy, trzeba chyba to po prostu zaakceptować.

"Trafić w 10-tkę" to nie takie proste

Zbieramy wszystko co się dało po drodze. Został nam ostatni punkt przed bazą - punkt nr 10. Mamy 40 minut do limitu, kiedy mija nas Bartek ze Zdezorientowanych śmieje się, że będziemy w bazie za wcześnie i nikt nas nie pozna, że to my.
Jeden punkt na drodze do bazy...powinna to być formalność.
Po drodze spotykamy Filipa i Kamilę, która na pożyczonym od Moniki rowerze przejechała cały rajd! Pozdrawiamy ich "w locie" i walimy na 10-tkę. Okazuje się jednak, że będzie to dla nas najtrudniejszy punkt na tym rajdzie. Przeszukamy hektary lasu nim go znajdziemy, będziemy go podchodzić od trzech różnych stron i dopiero ta trzecia próba okaże się skuteczna. Zaowocuje to faktem, że mamy 10-tkę, ale jesteśmy jeszcze kawałek od bazy, a zostało nam 11 minut...GAZU!!
Ile fabryka dała...gazu bo nie zdążymy, czyli finisz jak zawsze. Wszystko po staremu.

Finisz jak zawsze i GRAD...nagród!

Ruszamy na pełnym gazie. Oczywiście wiatr musiał się teraz nasilić. Wieje, że łeb chce urwać. Nie mamy siły rozwinąć większej prędkości niż 20-22 km/h. Za mało aby zdążyć...nagle, jeb, jeb, jeb. No fajnie...pada grad. Coraz lepiej. Nie zatrzymujemy się aby wyjąć kurtki czy coś, nie ma czasu. Zostało 3 minuty. Chrzanić grad. Tu trwa walka z czasem.
Wybija 18:00 a mamy jakiś kilometr do bazy. Grrr, przez wiatr brakło minuty...będziemy mieć odjęte punkty za spóźnienie. Wpadamy na metę, Basia niemal taranuję obsługę...łapią ją i krzyczą do Niej "spokojnie, jest czas".
Jak "jest czas"? Przecież właśnie minęła 18:00.
Mówią nam, że limit to 8h, ale start był 2 minuty po 10:00. Nie zauważyliśmy tego, ogarniając rower dla Kamili...ale jaja, jesteśmy w czasie. Mamy nawet niecała minutę zapasu. Zrobiliśmy 26 z 30 punktów i nie będziemy mieć żadnej kary.
Daje to Basi...pierwsze miejsce w dzisiejszej edycji !!!
Ale akcja...wpadamy myśląc, że jesteśmy spóźnieni, a Basia ląduje na najwyższym stopniu podium.
Dodatkowo w losowaniu nagród dodatkowych, wygrywam przewodnik rowerowy po łódzkim. No rozbiliśmy bank na tej edycji...

Genialna impreza. Bike Orienty to klasa sama w sobie. Trasa jak zawsze świetnie przygotowana, dużo terenu, czyli tak jak lubimy. Tylko Piotrek, dlaczego zawsze jest 8h limitu...a nie 16 czy chociaż 12 godzin. Choć raz daj chociaż z 10...please. Zrób to dla nas.
Dla nas, dla słabych, słabowitych, dla nie-za-mocnych i dla pokraków. Cobyśmy mogli trochę więcej, po tych twoich genialnych trasach się pokręcić...
Pomyśl nad tym!



Nadwiślański maraton na orientacje 2017

  • DST 135.00km
  • Sprzęt SANTA
Niedziela, 9 kwietnia 2017 | dodano: 09.04.2017

Rok temu nie mogliśmy być na poprzedniej edycji, bo pokrywała się z Rajdem Wilczym. Życie to sztuka wyboru i padło na Rajd Wilczy. W tym roku nie ma takiego problemu, więc bez zbędnego wahania zapisujemy się na imprezę - zwłaszcza, że Organizator (Grzegorz Liszka) dzwoni i zaprasza nas osobiście. Jak to było niegdyś w Gotham City?
"Światło wzywa, Mrok musi odpowiedzieć...".
Zrywamy się z łóżka przed 3:00 w nocy, po to aby dotrzeć do bazy na godzinę 6:00. Odprawa jest o 6:40, start rajdu 20 minut później.  

Stwory cyfrowo wykluczone

Punkty kontrolne podbija się z wykorzystaniem smartfonów. Zainstalowana aplikacja CheckPoint umożliwia odczyt NFC na punkcie kontrolnym. Hmmm...patrzę na moją całkiem SOLIDną cegiełkę Samsunga o IP67 czy coś koło tego. No będzie ciężko z instalacja aplikacji. Pytam Basi:
- a twój smartfon?
- Zabrał mi go Bóbr (rzeka, nie zwierzak) na Rajdzie 360 rok temu.
No tak...Samsung przeżył starcie z Bobrem. Wszystko nam wtedy poszło pod wodę, ale Samsung przeżył.
Niby mam smartfon'a służbówkę, ale umówmy się, że model ten mógłby nie przeżyć konfrontacji z naszym trybem życia. Ciężko mi byłoby potem wytłumaczyć, że "naprawdę bardzo lało w tej delegacji, przedzierałem się przez bagno do Klienta, kiedy nagle zaatakował mnie kamień. Bardzo agresywny kamień..."
Odpowiedzieli by mi pewnie, że to i tak moja wina. Ja to wiem...to wyłącznie moja wina i to ja doskonale wiem, na kogo ją zrzucić :)
Zgłaszamy zatem w bazie, że tym razem jesteśmy z tych cyfrowo wykluczonych. Mamy wysyłać sms na każdym punkcie, celem potwierdzenia godziny przybycia oraz rejestracji kodu. Niestety musimy utrzymać pewien format sms'ów, a szkoda bo już planowałem wysyłać organizatorom głupie zdania zwierające kody:
'Jak zacznę kiedyś palić, to tylko LM lighty' czy też 'Pan z auta z rejestracją WH pytał gdzie jest front...tej budowli'
I tak bawi mnie ten system, bo jest np. w bazie gość który ma najnowszy telefon z bajerami, ale to iPhone i nie obsługuje on tej aplikacji.
Przynajmniej nie tylko my jesteśmy cyfrowo wykluczeni.

Deszcze niespokojne... prześladują nas
Leje na 3 dni przed rajdem, na 2 dni przed rajdem, na dzień przed rajdem..."BŁOTO installation completed". W dzień rajdu miało nie lać, ale leje...od rana. Skończy koło południa i zrobi się ładniej, ale i tak po tylu dniach deszczu, wszystko będzie błotem. Asfalt będzie błotem, beton będzie błotem, nawet błoto będzie błotem.
Niemniej, na razie leje. Może to nie wodny armageddon znany np. z Izerskiej Wyrypy w Lubaniu, ale jednak pada dość obficie.
Tymczasem, dostajemy mapy.
Aktualność map - wg regulaminu to 1987 - 1996. Ha, czyli trzeba się przestawić na nawigację niesugerującą... nie ma, że do końca asfaltu i w lewo, bo przez 20 lat to gmina mogła pociągnąć asfalt ze 14 km dalej.
Trzeba też się nastawić, że wielu skrzyżowań czy dróg na mapie nie ma. Mówiąc inaczej, jeśli zastanawiasz się czy to ta ścieżka, to to na pewno nie ta ścieżka. Na tej mapie są tylko takie drogi czy skrzyżowania, że nie sposób ich przegapić.
Mapę czyta się trudno, nie lubię takich map, ale Basia nie traci głowy:
ja: widziałaś tą mapę? co my teraz poczniemy?
Basia: jak to co? Antychrysta !!!
...no i fajnie. Idę poczynać.

Postanawiamy  uderzyć na południe. Chcemy zrobić góry za dnia, bo trasa sięga aż do granicy, ba nawet ją przekracza - jeden z punktów, leży po czeskiej stronie. Beskid Śląski w deszczu, czemu nie :)

Pies chyba Panu wpadł w oscylacje
Ruszamy i atakujemy dwa pierwsze punkty (15 i 21). Pierwsze sms'y poszły, mam nadzieję że system działa, a nie że wysyłam ciągi znaków gdzieś w eter. Potem będą jeszcze jakieś służby analizować, co chciałem zakodować w tych wiadomościach: 
ZM CH W-Wa 10:15. 

Odpuszczamy 17-tkę, bo jej wartość to tylko 30 punktów przeliczeniowych. Mało, jeśli nie zrobimy całości to lepiej zgarnąć punkty droższe, a jeśli zrobimy prawie całość w limicie, to jest na tyle blisko bazy, że podskoczymy po nią wracając na metę. Plany, plany, plany...
Tymczasem na 3-jce ciekawa sytuacja: idziemy wzdłuż ogrodzenia, podbiega pies i zaczyna szczekać. Sytuacja jak milion podobnych, ale ten pies:
lewo, lewo, prawo, prawo, góra+hau
lewo, lewo, prawo, prawo, góra+hau
lewo, lewo, prawo, prawo, góra+hau...
Stoję i patrzę. Dwa kroki w lewo, dwa w prawo, podskok+ szczeknięcie. Amplituda, częstotliwość = const.
Może trzeba zawiadomić właściciela, że pies Mu się zaciął.
Może wystąpi konieczność zakończenia procesu w trybie administracyjny.
Zastanawiam się czy oscylacja pieska wynika z zeżarcia przez niego dwóch członów inercyjnych, czy też posypało się coś na etapie transmitancji widmowej układu i równań różniczkowych członów oscylacyjnych drugiego rzędu... Basia każe mi iść dalej, a to jest naprawdę ciekawy problem. Zostawiam zatem oscylującego pieska, zastanawiając się jednak w myśli czy można by go rozbujać do drugiej czy trzeciej harmonicznej.
Tymczasem w okolicach punkt trwa szturm wzgórza 247 :)


Czy widzisz to drzewo na szczycie?
Tam punkt twój się ukrył jak szczur
Musicie, musicie, musicie
Wziąć lampion i zrzucić go z chmur...
Drobna parafraza piosenki żołnierskiej, a dobrze oddaje co nas czeka. Podróż w kierunku chmur, bo zaczynamy część górską. Beskid Śląski wita nas błotem. Poniżej jedna z bardziej przejezdnych ścieżek.
Planem jest przeciąć garb Góry Łazek (713), łapiąc punkty 8 i 4. Można to zrobić na dwa sposoby: atakować z zielonego szlaku (droga dłuższa) lub pojechać kawałek dalej i uderzyć od strony szlaku niebieskiego. Wybieramy - na nasze nieszczęście - tą drugą opcję...


Katorga na WĄWOZowej
Szlaku niebieskiego nie ma. Po prostu nie ma. Na mapie owszem jest, w terenie nie. Bywa. Niemniej, jakieś drogi są, acz wszystkie pod głęboką warstwą błota. Nie będziemy się przecież cofać do zielonego szlaku - bez przesady :P
Atakujemy z kompasem, trzymając kierunek na punkt 8-my. Droga z każdym metrem staje się coraz węższa, aż w końcu kończy wąwozem. Mega wielkim i stromym wąwozem. Jak ktoś nie ogarnia tych przedrostków, to tłumaczę mega wąwóz to taki zwykły wąwóz, tyle że razy 10 do szóstej. Proste, nie?

Masakra...stromizna nieziemska. Krzaki, zwalone drzewa, gęsto od roślinności. No jak zawsze...wariant optymalny. Tachamy rowery na przez gąszcz. Zawsze...zawsze, wleziemy w coś takiego. Pot ścieka po ryju, nogi ślizgają się na błocie, róże robią hyc za rękę czy nogę...
No ale w sumie to całkiem fajny ten wąwóz był. Zacne noszonko się zrobiło. Tyle, że ze 40 minut w plecy. 


Dzisiejszą porażkę sponsoruje liczba 4
Wytachawszy rowery z wąwozu, bierzemy 8-mkę od kopa. Teraz trzeba przelecieć grzbiet w kierunku 4-rki. Tutaj jednak da o sobie znać powiedzenie:
"jak zbyt długo coś poprawiasz, to na pewno to spier***sz".
Taka jest prawda. Jak patrzymy po czasach innych ekip to ludziom zajmowało około 30-40 minut aby dostać się z 8-mki na 4-rkę. Nam zajęło 1,5 godziny. Łącznie z wąwozem to ponad 2h w plecy. Co się stało?
Mianowicie, jako że mapa nie była zbyt dokładna, byliśmy bardzo wyczuleni na kierunki i ciągle z kompasem sprawdzaliśmy czy jest ok. Ścieżka, która miała wyprowadzić nas na 4-rkę zmieniła kierunek, wprowadziliśmy korektę. Zupełnie niepotrzebnie, bo kawałek dalej był zakręt i ścieżka wracała na dobry kierunek. Wprowadzona korekta kosztowała nas znaczną utratę wysokości i wylądowanie w krzokach. 
Gdy zorientowaliśmy się o co biega, nie było już sensu wracać na szczyt i korygować - zjechaliśmy na dół, objechaliśmy garb i złapaliśmy 4-rkę od dołu. Oczywiście, na dole musieliśmy pomylić ścieżki i nim połapaliśmy się, że coś jest nie tak to minęło łącznie 1,5h.

Marcin, bo OSA powiedział
Wbijamy na kolejny garb. Tym razem góra Żarnowiec i Lipowski Groń. To dokładnie tutaj na Orienteeringu w Cieszynie (impreza Marcina z Silesia Adventure Sport), usłyszałem głos zespołu OSA OPOLE podsumowujący podejście jakie nam się objawiło przed oczyma.
Głos, który niósł w sobie odrobinę frustracji, połączoną ze zdziwieniem i szczyptą niedowierzania, jednocześnie łącząc je z elementami gniewu i bezsilności. A echo jak zawsze, tylko końcówkę: mać, mać, mać :)
Tym razem punkty są jednak na dole, a nie na szczytach - niemniej, miejsce sentymentalne, zwłaszcza, że musieliśmy biec aby zdążyć do bazy. Biec, my...taką traumę zapamiętuje się na zawsze.


Duch Orienteeringu...mieszka w Cieszynie

Lecimy dalej. Robią się jaja, bo ta część trasy niemal w 100% pokrywa się z trasą Orienteeringu w Cieszynie. Grzesiek L. umieścił punkty nawet w tych samych miejscach co Marcin F. Nie wiem czy się umówili czy przypadkiem, ale bardzo fajnie to wyszło. Lecimy Orienteering, ale w drugą stronę. Co było świetnym zjazdem, jest obecnie cholernym podjazdem :)
Przekraczamy granicę i łapiemy punkt po czeskiej stronie.
Kilka zdjęć z Nadwiślańskiego Maratonu na Orienteering w Cieszynie :)


Wpadamy do Czech po punkt, ale szybko uciekamy bo nadal płonie tam ogień rewolucji :)


Jeden na jeden
Punkt nr 1 - Bardzo ładny punkt, ale nie znoszę takich lokalizacji. Aby dotrzeć do niego, trzeba się przedzierać przez tereny prywatne. Tego nie lubię i unikam jak ognia. Krzoki, wąwozy, doły mogę się przeprawiać, ale komuś po polu nie chcę biegać.
Tracimy znowu trochę czasu objeżdżając na około wioskę, aby nie przechodzić komuś przez płot.
Niestety ten punkt się organizatorom nie udał (w mojej ocenie oczywiście). Dostaje jedynkę z wykrzyknikiem, jak niegdyś ja na niemieckim :)

Romantyczne noce na bagnach

Zapada zmrok. Dzień się kończy, ale do limitu pozostało jeszcze kilka godzin. Podstawowy limit to 22:20 (start się trochę opóźnił), ale jest jeszcze 2h limitu spóźnień, gdzie leci kara 1 punkt przeliczeniowy za 1 minutę. Opłaca się zatem zgarnąć np. punkt za 80 punktów przeliczeniowych, spóźniając się godzinę bo mamy +80 -60, czyli dwadzieścia do przodu.
Sobotni wieczór, tylko ja i Ty, znowu sami. Obok nas mgła i bagna. Mieli Państwo rezerwację naszych bagien?
Tak, na 21:00, dół z wodą.
A to zapraszam...
Atakujemy 5-tkę od zachodu...na odprawie zalecano podejście od wschodu, bo od zachodu rzeki i podmokło. Kto by jednak przejmował się takimi drobiazgami. Przeprawiamy się z rowerami przez rzekę i bagno. W jednym miejscu trzeba było przejść po drzewie. Ja niczym mędrzec, podpieram się kijem i kroczę nad przepaścią. Basia nie ma czasu na subtelności, leci po drzewie na czworakach.

Punkt odnajdujemy bez problemu, ale jest problem się z niego wydostać. Nie chcemy wracać (a jakże!!), a drogę do przodu odcina ogrodzenie (a z nim młodnik). Dobra obejdziemy...po 20 minutach stwierdzamy, że to ogrodzenie chyba się tak szybko nie skończy. Kombinujemy, tracąc kolejne minuty a godzina już późna bo jest 22:20 - zaczyna się nasz limit spóźnień.
W końcu udaje nam się przedostać - nazwijmy to, nieortodoksyjnie :P

Przy bułeczkach w prawo
Zaczynamy powrót na bazę. Na pełnym gazie, aby jak najmniej punktów karnych złapać. Drogi sporo bo ponad 15 km do przejechania. Odpalamy blat i ogień. Ciężko się nawiguje na tej mapie w świetle czołówki, ale włączam tryb: cofnij po śladach. Moja chora pamięć tak działa ---> wpadamy na obszary przez które jeździliśmy rano, a więc:
- tam gdzie pachniało bułeczkami, przy piekarni w prawo
- przy wielkiej stodole na wprost
- 2 serpentyny i staw, potem w lewo
Lecę trasę z pamięci. Do bazy docieramy około 23:25.

Uzyskany wynik daje Basi miejsce na podium. I to drugie miejsce - srebrny medal. Jak na wtopę na 4-rce i sporą stratę w tamtym miejscu, to wynik jest bardzo dobry. Poza tym bawiliśmy się świetnie, wyniki nie są najważniejsze. Świetna trasa i genialna impreza. Chcemy wincyj :)


Kategoria Rajd, SFA

Rajd Katowice 2017

  • DST 50.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 kwietnia 2017 | dodano: 05.04.2017

"Jest sobota, za oknem świt..." a ja pałaszuję śniadanie CONTINENTALne. Całkiem dobry ten rosół. Rosołek...
Opona piecze się w garnku aż miło, a ja zażeram się nowym gumowym przysmakiem, dopakowując plecak na kolejny rajd.
Jak ktoś nie ogarnia o co chodzi z rosołkiem, to polecam poprzedni wpis z relacją z Wiosennego KORNO. Sprawa się rozjaśni.
Tymczasem my zaraz ruszamy do Katowic na rajd, autorstwa Śląskiego Komandosa Orientacji: Marcina F z SAS'u (Silesia Adventure Sport). Nie może nas tam zabraknąć, bo Marcin robi naprawdę wypas imprezy.
Rajdy Silesii są niesamowicie klimatyczne. Nie przeszkadza nawet to (ha! wręcz buduje to ich niepowtarzalny klimat), że Marcin czasem w schemacie rzuci, że trasa ma koło 80 km...a na liczniku dobija 140-sty km, a my nadal nie mamy jednego punktu :) 
Kto by się jednak przejmował takimi drobnostkami, zrywamy się rano i lecimy w 4-rkę do Katowic. Basia i ja uderzamy na trasę rowerową, a Kamila i Filip atakują pieszą (tzw. OPEN).

TŁUSTE GRUBASY czyli onanizm sprzętowy to straszna rzecz
Basia testuje nową ramę. To czarny jak noc Dar(h)tMoor Hornet. Chłopaki z FUN BIKES wykonali tytaniczną pracę, przekładając wszystko z Basi roweru do tej ramy, w ostatniej chwili przed rajdem. Dzięki temu możemy testować ramę na krótszym rajdzie, a nie na 16 godzinny Nadwiślańskim (za tydzień). Chwała Im za to. Jedyne czego nie zdążyli zrobić to założyć nowej piasty, więc roboczo wrzucili jej na tył całej zjazdowe koło od swoich potworów wraz z 3-komorową obręczą. Jest ona chyba cięższa niż sama rama, ale rower wygląda niesamowicie. Roboczo nazwałem ją przełamywaczem konarów...nie będzie teraz to-tamto, że konar nie chce zapłonąć. Mam rozwiązanie lepsze do srogich piguł, Sebastianie :) 
Mnie zarzucili na tył nową oponę - jeszcze grubszą niż poprzednik. Wygląda jak istny przecieracz ścieżek. Tak doposażeni ruszamy bladym świtem do Katowic.

WioSSna w STALINOGRODZIE :)
Jest 8:00 rano, a na termometrze 20 stopni (a będzie więcej za dnia). Wiosna już przyszła.
Swoją drogę wiecie, że Katowice zostały przemianowane na 3 lata (1953-1956) Stalinogrodem po śmierci Józefa S.?
Gdyby nazwa została, to mogłoby być ostro - Szkoła Fechtunku ARAMIS, oddział w Stalinogrodzie URAAAAA :)
Jeśli ktoś nie wie, to mamy w Katowicach filię naszej szkoły szermierki. Pamiętajcie:

"The first thing you learn about us...we have people everywhere" :)

Dopiero teraz patrzę na tylną tarczę hamulcową w ramie Basi. Wzór otworów i profil tej tarczy niebezpiecznie przypomina... swastykę. No coraz lepiej. Widzę, że rajd odbędziemy w klimatach ostrego reżimu...czasowego. A tym czasem temperatura nadal rośnie - wioSSna na pełnym gazie, wdziera się w klimat niczym cyklon...:P
Dobrze jednak, że to tylko chwilowa tarcza.  Na czas przeplotu nowej piasty i powrotu koła właściwego.

MARCIN WARTKI JEST
Poleciał z odprawą błyskawicznie. Uwielbiam to na jego rajdach: trasa stricte rowerowa i dowolna kolejność zaliczania punktów kontrolnych - tak było w komunikacie startowym, dlatego musimy lecieć najpierw punkt pierwszy, potem drugi, potem trzeci...i będą jeszcze dwa biegi na orientację na hałdach.
Ha, ha, ha no ostro :)
Trochę żartuje bo kolejność jest dowolna, acz w obrębie pewnej grupy punkt 1-11. Nie wolno zacząć od 12 czy 13 (łącznie będzie 22 punkty do zdobycia). 11 to kajaki i trzeba mieć komplet punktów 1-10 aby robić kajaki. Potem już niemal pełna dowolność, narzucony jest tylko początek: trzeba zacząć resztę trasy od 12 - wynika to z faktu, że na 12 poznamy lokalizację kolejnych punktów, których na razie na mapie nie ma.  
Podczas części biegowych, na trasie stricte rowerowej :P, także kolejność dowolna więc tu się nie musicie martwić :)
No, ale bez złośliwości już, te części piesze: po dwóch wielkich katowickich hałdach to był genialny pomysł. Kapitalna sprawa, no ale od początku.
 
KTO U WIEŻY? Ten chwyta się  ZAPAŁKI
Pierwsza grupa punktów to różnego rodzaju zadania: sprawnościowe i logiczne. Anagramy, ścianka wspinaczkowa, tor przeszkód, zadania matematyczne, dopasowywanie cytatów itp. Na każdym punkcie można się wykazać lub skompromitować :)
Jednym z zadań jest wbiegnięcie na wieżę.
Jak to było w Batmanie, klasyce Tim Burton'a?
Joker: Gotham City Cathedral. Transportation for two. 5 minutes (patrzy na wieżę...) Better make it ten.

Inne zadanie to przestawianie odpowiedniej ilości zapałek aby otrzymać zadane kształty. 
Mnie bardzo podobał się tor przeszkód, mimo że do jednej rury ciężko było się zmieścić z moim kaskiem :)

HOŁDY MAJĄ ŚLIPIA... i punkty kontrolne
Pamiętacie ten horror "Wzgórza mają oczy". Na Śląsku wyświetlali to jako "Hołdy mają ślipia" . Nie wiem jak ślipia, ale na pewno mają punkty kontrolne. Wpadamy na hołdę, zostawiamy obsłudze punktu rowery i lecimy w poszukiwaniu lampionów. Góra-dół, góra-dół po zboczach. Najbardziej cieszy mnie jeden z opisów punktów - chodzi o pkt G. "Tak, tam na dole".
Uwielbiam taki klimat. Acz gdyby opis brzmiał: "Tak, tam w głębi" to bym chyba padł :P

Zbieramy co mieliśmy zebrać i lecimy dalej. Teraz na kajaki. Znowu planuję namówić Basię na abordaż lub przynajmniej zatopienie innych jednostek, ale każe mi "nie rozbijać się po morzach i oceanach" Śląska. Piractwo na tych wodach jest zakazane.

HOŁDY MOJĄ ŚLIPIA 2 czyli punkty jak malowane
Wpadamy na drugą hołdę. Tutaj najpierw musimy przerysować sobie dodatkowe punkty naszej trasy na mapę, a potem wyruszmy na część pieszą. Tutaj zbocza są jeszcze bardziej strome niż na poprzedniej. Jest super. Nareszcie można trochę ponosić rower :)
Niektóre podejścia to niemal jak wschodnia ściana Lhotse czy Gaszerbrum II :)
Fajna reguła, że trzeba sobie zrobić zdjęcie przy punkcie i to razem (coś jak selfie), aby udowodnić że obie osoby wydymały na szczyt.
Wydymać na szczyt to nie problem, ale zrobić sobie selfie już tak - nigdy tego nie robimy i wychodzi brak doświadczenia: kawałek krzaków bez ludzi albo obcięte głowy. Jakoś jednak dajemy radę.

Takie tam nieznaczne nachylenia zboczy :)


LASY MURCKOWSKIE w tę i na zad
Ruszamy w poszukiwaniu domalowanych punktów. Układają się w pętlę po Lasach Murckowskich.

Nie bylibyśmy nami gdyby nie udało się wdepnąć w jakieś bagno. Udało nam się to przy wariancie azymutowym (no a jakże...). Tym razem chciałem się wykazać rozsądkiem, opanowaniem, umiejętnością przewidywania przyszłości i pytam Basi:
- może zawrócimy i je objedziemy?
Dostaję odpowiedź:
- będziemy się chrzanić, idziemy na wprost. To nie może być długie. Głębokie też nie
Jak jeszcze raz cała wina za chodzenie po bagnach będzie zrzucana na mnie, to się obrażę :P


ARAMIS WYRWIDĄB - SZKODNIK LEŚNY :P
Wpadamy na punkt wraz z inną ekipą rowerową. Zbiegają po zboczu po punkt, ja odkładam rower i opieram się o drzewo. Nagle słyszę trzask i drzewo wraz z korzeniami zaczyna lecieć w dół. Dobrze, że nie na tą ekipę, co poszła w dół...acz nie nazwę tego "innym kierunkiem".  Stoję jak wryty, bo to naprawdę duże drzewo...zobaczcie na zdjęcie. 

Całkowicie spróchniałe i wystarczyło je lekko popchnąć aby upadło, niemniej robię furorę - wyglądam jakby po prostu podszedł i wyrwał to drzewo z korzeniami. Mówią mi, że powinien dostać karę czasową za szkody leśne.

BAZA
Wpadamy do bazy około 15:30, czyli z pół godzinnym zapasem. Komplet punktów zrobiony. Okazuje się, że daje nam to pierwsze miejsce w kategorii rower. Jesteśmy zaskoczeni, bo było sporo ekip - niemniej cieszymy się, bo odkuliśmy się za KoRNO w oponach..eee...oparach absurdu :)
Kamila i Filp zajmują trzecie miejsce w kategorii pieszej i jest to bardzo dobry wynik, bo zaliczają (miejmy nadzieję) drobną przygodę zdrowotną i nie są w stanie utrzymać pełnego tempa przez całą imprezę.
Zdobycie podium w takich warunkach, to jest wyczyn.


Kategoria Rajd, SFA