Wrzesień, 2023
Dystans całkowity: | 343.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 68.60 km |
Więcej statystyk |
Po drugiej stronie Izer
-
DST
34.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsza wyprawa naszego jesiennego urlopu. W zasadzie ciężko to nazwać w pełni wyprawą, bo to wycieczka podczas przerwy w drodze do miejsca noclegu. Pierwszą część wyjazdu spędzimy w Bogatyni, a drugą w Kotlinie Kłodzkiej, więc aby nie tracić rowerowo "dnia dojazdowego" zatrzymujemy po drugiej stronie Izer. Okolice Jakuszyc, Smedavy, Jizerki czy Smrk'u znamy bardzo dobrze, ale nigdy nie byliśmy "głębiej". Jest okazja to atakujemy np. PTASIE KUPY... i góry, które są rajem dla rowerzystów pokażą nam, że potrafią być także słabo rowerowe :)
Nie zmienia to faktu, że nadal będą piękne i warto było przetyrać się rowerem na plecach po tych szlakach.
Podejście czerwonym...
...jest długie i mozolne
W krainie kwadratowych skał :)
Wąsko!!
Piękny zjazd :)
Piękne podejście...
Ach jak mi tego brakowało :)
YES, YES, YES !!!
Wypłaszcza się :D
Drzemka na skale
Bagna oswojone kładkami
Kilometrami kładek !!!
Naprawdę ładny ten rysunek
Terenowo
Wieżą z kości słoniowej - wiedziałem, że ona naprawdę istnieje !!! Mała Cesarzowa oczekuje naszego przyjazdu
Trzeba tylko przejść przez podziemia (pewnie pełne rogacizny do ubicia... cóżby nie)
Wspiąć się na skalne szczyty
I przejść przez Krainę Mroku
aby sięgnąć po mądrość zaklętą w starożytnych księgach !!!
Kategoria SFA, Wycieczka
IX Puchar Małopolski MCF 2023
-
Aktywność Sztuki walki
Jednakże to właśnie Liga A jest główną areną zmagań w Trójboju Klasycznym (Szpada, Szabla, Rapier). To tu jest chwała, sława i pieniądze! (szarpią mnie za rękaw...) Coś źle mówię? Mam przestać... no dobrze, dobrze.
Nie wiem czy jest chwała, nie wiem czy są pieniądze, ale na pewno srogi wprd można dostać, jak się nie umie fechtować, bo przyjeżdżają tutaj prawdziwi killer'zy :)
Brak zasłony ze strony prawej :D
"Złoto toczy się w krąg, z rąk do rąk, z rąk do rąk..." (klasyk klasyków - TUTAJ)
No właśnie NIE! Nie z rąk do rąk! Dla tych którzy - z niezrozumiałego dla mnie powodu - nie wiedzą, to tłumaczę: Trójbój Klasyczny to 3 konkurencje: Szpada, Szabla i Rapier. W każdej z tych trzech konkurencji zdobywa się punkty, których suma decyduje o miejscu w całym rankingu. Natomiast, w Lidze B dodatkowo wręczane są medale za miejsca na podium w każdej konkurencji osobno. Tak też kiedyś było w lidze A, ale doszliśmy do wniosku, że w "części profesjonalnej" tylko miejsce w Trójboju jest ważne. W praktyce zatem, nie ma już medali za poszczególne konkurencje, ale jako że przez lata takie medale przyznawaliśmy, to w slangu i w pamięci starszych zawodników zapisały się takie historie jak "trzy złota" lub "dwa złota i srebro" itp.
Pisałem Wam kiedyś, że takie osiągnięcie 3x złoto (czyli pierwsze miejsce w Szpadzie, Szabli oraz Rapierze) przydarzyło się tylko 2 razy w historii szkoły. Dotychczas tylko dwóch różnych zawodników sięgnęło po "złoty komplet" - jeden na zawodach w Gdyni a drugi na zawodach w Krakowie i w obu przypadkach, stało się to wtedy, gdy na tychże zawodach, zabrakło tego drugiego. I zostało to osiągnięte przez nich tylko raz. To naprawdę wiele mówi o poziomie zawodów. To po prostu ekstremalnie trudne przedsięwzięcie, bo konkurencja jest ogromna, zmęczenie nie pomaga (to szereg często morderczych walk do stoczenia), a psycha nie może klęknąć chociaż na chwilę (lub musicie umieć się ekspresowo pozbierać kiedy klękać zaczyna). A to jest efekt bardzo ciężkiej pracy --->
This is ten percent luck
Twenty percent skill
Fifteen percent concentrated power of will
Five percent pleasure
Fifty percent pain
And a hundred percent reason to remember the name (całość TUTAJ)
Pamiętam zawody, kiedy ktoś miał już dwa złota i wchodził do finału trzeciej konkurencji. Dawał z siebie wszystko ale nie dawał rady wygrać tej ostatniej walki albo wręcz przeciwnie - bycie tak blisko tego sukcesu, tak go paraliżowało, że przegrywał ten finał trochę "na własne życzenie". Przypominam także, że pierwsze zawody, w których gościliśmy inne miasta zorganizowaliśmy w 2003 roku czyli mamy 20 lat zawodów... 20 lat zawodów, pasuje WAM !?! Ech Jubileusz... a miałem zrobić kilka wpisów na temat tego jubileuszu, ale ciągle coś... No nic zostało mi 2,5 miesiąca :P może zdążę, może nie...
W tym roku nastąpił przełom. W Krakowie, trzeci z zawodników po raz pierwszy, sięgnął po 3 złota. Owszem, formalnie tego złota już nie ma, ale jakkolwiek by tego nie nazwać, to 300 pkt (3x100) w Trójboju to jest wynik, który przykuwa wzrok i budzi szacunek. Co mogę powiedzieć: GRATULACJĘ TOMASZ.
Wyczyn, który na pewno nie zostanie szybko powtórzony przez jakiegoś kolejnego szermierza - prędzej spodziewam się, że Tomek odwali taką akcję po raz drugi. To by było coś - kolejny etap w naszych zawodach. Czy to kolejny level rozwoju czy pewna wymiana pokoleń... no ale zakładam, że nasze "staruszki" nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa :P
Nie zmienia to faktu, że Tomasz jako pierwszy - rok temu - przełamał pierwszy dualizm Pucharu 3 Broni (Trójboju), gdy Pucharem wymieniała się tylko dwójka zawodników. A teraz przełamał drugi dualizm - dualizm "potrójnego złota". W praktyce oznacza to, że jest na dobrej drodze do ustanowienia nowych rekordów i to być może takich na kolejne lata. Wszystko co się dało, to już wyrównał. Czas pokaże czy zadzieje się to już w tym rok, bo do końca sezonu zawodów jeszcze 3 zawody: Wrocław, Piotrków oraz Mistrzostwa.
Dziś nie mam w zasadzie dla Was żadnych zdjęć, bo w trakcie zawodów głównie sędziowałem walki i nie za bardzo miałem jak sięgnąć po aparat. A potem i tak musiałem nadrabiać zaległe wpisy z rajdów, więc wpis pojawia się ogromnym opóźnieniem... teraz i tak jestem nadal w cholerę wpisów na blogu w plecy, bo mam cały nasz rowerowy wyjazd w Góry Żytawskie do zrobienia. Niemniej liczę na to, że jak ktoś wróci do tego posta za parę tygodni, to większość zaległych wpisów będzie już up-to-date jak to mawiają w korpo. Zwłaszcza, że gdy piszę te słowa (czwartek 19.10) to kolejne wpisy już się szykują: Jaszczur w sobotę i Puchar Wrocławia MCF w niedzielę. Nie nadążam ostatnio, po prostu nie nadążam...
Jak zawsze przy okazji zawodów piszę Wam kilka słów o szermierce jako takiej i tak samo będzie dzisiaj - potraktujcie to jako kop motywacyjny przez zawodami we Wrocławiu (acz przestrzegam, że nawet te motywacyjne to ja wypłacam na ryja i innej opcji nie ma:P ).
Dziś będzie trochę o motywacji - ten dodatniej i tej ujemnej.
Zacznijmy od krótkiego scharakteryzowania tych pojęć: dodatnia jest wtedy kiedy ma nas to w jakimś stopniu rozwinąć (cel wychodzi jakby od nas i z chęci bycia wciąż lepszym, nauczenia się czegoś, itp), natomiast ujemna jest wtedy kiedy w pewnym sensie przychodzi z zewnątrz (nie mogę przegrać, bo będą się ze mnie śmiali, bo będzie wstyd, bo zawiodę oczekiwania - czyjeś oczekiwania, itp)
Oczywiście to nie jest matematyka i nie da się tutaj postawić ostrej granicy miedzy nimi, ani też jednoznacznie stwierdzić, że jedna jest zła, a druga dobra. Obie potrafią być dobre (do pewnego stopnia), ale jedna z nich potrafi też być złem wcielonym... i wiele zależy tutaj zarówno od sytuacji, jak i konstrukcji psychicznej danej osoby. Czasem jak ktoś nami wstrząśnie to budzimy się z letargu i zabieramy do cięższej pracy, do której sami jakoś nie mogliśmy się zebrać... ale czasami to oczekiwanie potrafi być paraliżujące i to na tyle, że po prostu nie ma szans na sukces. Na przykład nie będziemy wstanie wejść na pewien, optymalny dla nas poziom pobudzenia (zbyt niski - śpimy, a wtedy nas biją... zbyt wysoki - działamy chaotycznie, bez planu, jakość wykonania działań leci na przysłowiowy pysk i wtedy też nas biją, tylko pytają "czemu tak skaczesz?") i psycha nam klęka. Zza chorągiewki sędziowskiej nieraz nazywam ten stan, że zawodnik się "spalił".
Zjawisko może dotyczyć nawet największych mistrzów, bo czasami presja otoczenia "nie mogę przegrać" jest zbyt wielka i nie potrafią Oni - w teoretycznie prostej - walce się rozluźnić... zauważcie słowa TEORETYCZNIE prostej bo nie wolno Wam zakładać, że walka będzie prosta. Można ją tak ocenić po fakcie (rzetelnie lub dorabiając sobie do tego swoją własną propagandę), ale nie wolno Wam zakładać tego z góry. Im jesteście lepszy, tym większą może mieć motywację ten gość naprzeciwko aby rzucić Wam wyzwanie. Owszem On też może się spalić, ale rzadko... a na pewno rzadziej. On nie ma presji oczekiwań, nikt nie zakłada że wygra, ba! wynik że przegra jest wynikiem jakby domyślnym... bo Wy jesteście wskazywani jako faworyt. Bardzo prawdopodobne jest zatem, że zawalczy "na luzie", że podejmie większe ryzyko niż w walce z jakimś innym, porównywalnym dla siebie przeciwnikiem. Ma po prostu o wiele mniej do stracenia niż Wy. Nigdy nie lekceważ, nawet - TEORETYCZNIE - łatwego przeciwnika. To się może okrutnie zemścić...
"Kiedy ja dołożę, to wtedy nie daj Boże, reanimacja nawet nie pomoże..." (całość TUTAJ)
No ale co zrobić jeśli jesteście źli, podli, okrutni... jesteście po ciemnej stronie mocy i chcielibyście przeciwnika upokorzyć, zdeklasować, wgnieść w ziemię, pokazać Mu jego miejsce... aaaa no to też są sposoby. Oj są,są! To sport walki, to są emocje, czasami mamy przyjacielski sparing i rywalizację, a czasami chcecie aby "zabolało", aby "uronił łezkę". Nie mnie oceniać wasze motywacje, ale niech pierwszy z Was rzuci maską, kto nigdy nie miał walki w emocjach z kimś kogo nie lubi (jako człowieka lub jako zawodnika - to różnica, DIAMETRALNA!!!) lub z kimś, komu chciałby dać nauczkę bo... bo coś, cokolwiek. Zasada nadal obowiązuje: nigdy nie zlekceważ takiego przeciwnika. Powiem więcej musisz być wtedy jeszcze bardziej skoncentrowany i cierpliwy, musisz wypracować sobie taką akcję... jeśli uznasz, że lecisz do przodu po prostu "walnąć", to czasem Ci to zadziała, ale często nie. Bardzo często NIE.
Innymi słowy, upokarzacie przeciwnika poprzez teatralne akcje robione dla tych którzy patrzą, a nie poprzez realne lekceważenie go. Lekceważąc kogoś naprawdę wyłączasz sobie "pajęczy zmysł" i uznajesz, że On Ci nie zagrozi - a ten błąd będzie Cię sporo kosztować. Musisz walczyć tak jakby przeciwnik był bardzo dużym zagrożeniem, ale niekoniecznie trafiasz Go w pierwszej możliwej akcji... na przykład teraz mógłbyś trafić go na końcówce broni - ześlizgiem... ale odpuszczasz. Czekasz na akcje, w której będziesz miał opcję "urwania Mu głowy" trafieniem w maskę... albo wejdziesz w krótki z pełną dominacją :P
No ale sami zobaczcie, co to oznacza... wasza walka będzie trwać dłużej, bo musicie "przepuścić" kilka "słabszych" okazji nim wypracujecie sobie tą "lepszą". A gdy walka trwa dłużej to przeciwnik będzie miał więcej szans na trafienie Was - statystyka, statystyka is a bitch... a to znowu oznacza, że więcej akcji ze strony przeciwnika musicie skutecznie wybronić... znowu statystyka. Jak chcecie więc przy braku koncentracji wybronić więcej akcji niż w walce w której będziecie skupieni? To się logicznie nie spina.
Nie bez przyczyny mówią, że zemsta to danie smakujące najlepiej na zimno.
Aby było jasne, mówimy tutaj cały czas o grze fair-play czyli żadnych krzywych akcji. Po prostu korci czasem... przywalić komuś mocniej niż byłoby potrzeba, zwłaszcza takiemu komuś, który już dość długo się o to prosi. Czasami masz ochotę pokazać, że przeciwnik i tak Cię nie trafi, więc teatralnie opuszczasz broń, ALE:
- robisz to NIE w dystansie, w którym przeciwnik może tracić Cię wypadem szybkościowo-zrywowym (bo możesz nie zdążyć zareagować)
- w dystansie rzutu - bezpieczniej, ale opuszczenie ręki nie powinno być zbyt luźne, powinieneś być gotowy do zasłony (inaczej: oczekuj tego rzutu)
- może warto zaplanować wtedy zasłonę długą, bo OCZEKUJ wyminięcia i może będziesz musiał zamykać drugą linię
- pamiętaj, że często - zwłaszcza przy mniej doświadczonych zawodnikach - takie teatralne prowokowanie generuje atak (szybki, siłowy, emocjonalny). BĄDŹ NA NIEGO GOTOWY !!
- wytrąciłeś Mu broń, ale pozwalasz Mu podnieść - ohhh to osobiście uwielbiam - ale walka będzie dłuższa! Statystycznie dłużej będziesz zagrożony, licz się z tym!
I mierz siły na zamiary. Jeśli to gość, z którym częściej przegrywasz niż wygrywasz, no to może to nie jest jeszcze najlepszy moment na takie akcje?
I pamiętaj, aby nauczka była pełna musisz być kryształowo czysty wobec regulaminu - to wtedy daje największą satysfakcję... i boli najbardziej :P
Pamiętajcie:
...swój i twój szanuję czas, biję w mordę tylko raz
a jak dotąd, nikt się już nie podniósł (...)
D'Artagnan'em nie chce być, z bandytami lubię pić,
ale i w orkiestrze grać na ich pogrzebach" (całość TUTAJ)
Do zobaczenia na kolejnych zawodach i w kolejnych postach już niedługo...
Kategoria SFA
Jaszczur - Saint Cross
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dlatego też towarzyszy mi to takie dziwne uczucie, jakbyśmy właśnie wracali z jakieś bardzo dalekiej podróży...a może nawet nie tyle dalekiej, co długiej. Naprawdę długiej i mimo, że nie jest to pierwszy rajd po "przerwie", jest to pierwszy JASZCZUR po. A wiecie jak bywa po :P
Co więcej ta edycja zabiera nas w Świętokrzyskie... i to nie tylko województwo, ale i w góry! W Góry Świętokrzyskie.
"Nie czekaj dłużej - zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierze swoją pannę i pokaż Jej DĄB BARTEK
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka..
Zabierz rower, wypożycz kajak...
Sandomierz miażdży, Busko nastraja
... ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE" (całość TUTAJ)
Koniecznie zapoznajcie się z podlinkowaną powyżej piosenką, której słowa tytułują ten rozdział. Uważam, że każde województwo powinno mieć taką promocję - to jest genialne. Trochę upośledzone ale jednak nadal genialne :D
Jeśli spojrzeć na orientalne areały dzisiejszej imprezy, to okaże się iż wracamy ze Szkodnikiem w tereny, gdzie kiedyś odbywał się Bike Orient (dawno dawno temu więc brak dedykowanej relacji na blogu) oraz gdzie samodzielnie, już kilka razy, szlajaliśmy się po szlakach (na przykład TUTAJ).
W bazie dołączy do nas Andrzej, więc klasycznie pojedziemy w trójkę.
A mówiąc o bazie, wiecie co leżało na stole, przy którym Malo robił odprawę? POCZTÓWKA ! Ale nie byle jaka - pocztówka z nami - sami zobaczcie poniżej.
Wersja limitowana! Napis limitowana powinno się tłumaczyć jako ograniczona i może on dotyczyć sportretowanych tutaj osób... oraz ich umiejętności nawigacji. No, ale nie ma co przedłużać wstępu. Ruszamy w Góry Świętokrzyskie zmierzyć się z lidarami i jaszczurowymi lampionami i chcemy to zrobić "Świętokrzyskie style"
Górna fotografia to Jaszczur - Ogniste Pogranicze (wodny armagedon cholera, a nie jakieś ogniste limes'y...)
Środkowa to Jaszczur - Zaginione Śluzy
Dolna to Jaszczur - Graniczna Przełęcz
LOP, LOP, LOP (czyli x3)
Pojawia się presja aby dobrze nawigować już od startu, bo pierwszy lampion znajduje się bardzo blisko bazy (zapomniałem dodać, że postanawiamy przyjąć wariant: wschód, północ, zachód bo trasa układa się - mniej więcej - w odwróconą literkę "T". Tak, dokładnie, T jak tragedia, a o co chodzi?). Już pierwszy lampion kusi stowarzyszem, ale nie dajemy się nabrać. Przed nami zatem LOP'ka czyli Linia Obowiązkowego Przejścia/Przejazdu. Na niej mają znajdować się aż 3 lampiony, więc na bogato. Oznaczenie na mapie nie jest dla nas w pełni jasne - każde z nas, zakłada że LOP'ka pokazuje inną ścieżką... w praktyce LOP'ka nie będzie pokazywać żadnej drogi, bo będzie wąwozem, jarem, debrzą... nazwij to jak chcesz. Ogólnie będzie zarośniętą dziurą w ziemi o nieregularnym kształcie i przebiegu liniowym... tzn. krzywym... ale liniowym. No wiecie o co chodzi... tyle że z naciskiem na zarośniętą. Cóż by nie... po co dawać lampiony na drodze, skoro można nie :P
Powinniśmy się domyślić. Wszystkie 3 lampiony wiszą w jednym miejscu, co nie jest standardowym rozwiązaniem jeśli chodzi o LOP'ki.
Patrząc na to, że w zasadzie dopiero co wyjechaliśmy z bazy, a już chodzimy po rowach i krzakach... no to zapowiada się, że będzie to klasyczny Jaszczur. Rower będzie balastem podczas przedzierania się przez roślinność (plugawą bo jesteśmy poniżej 1000 m npm).
Chwilę później atakujemy nasze pierwsze lidary dzisiaj i oczywiście zaczynamy do wtopy... w terenie jest więcej dróg niż na na naszej - poglądowej - mapie. Owocuje to, że skręcamy o trakt za wcześniej i szukamy po lewej stronie, a lampiony wiszą po stronie prawej (czyli po lewej od następnej ścieżki, a nie tej naszej). Dopiero wnikliwy skan terenu pozwala nam się zorientować, że coś jest grubo nie tak - chodzimy po płaskim (tyle że pod górę - tak, po płaskim, ale pod górę, czego nie rozumiesz? :P), ale nigdzie nie ma dołków. Dołków, które będą dzisiaj znakiem rozpoznawczym trasy...
Korekta pozwala nam jednak pochwycić oba lampiony. To już 6 punktów, a jesteśmy może ze 3-4 km od bazy.... na bogato :)
EX EL :D
Into the woods :)
Chciwość - straszna rzecz. Szkodnik zgarnia 3 punkty!!!
Fragment dzisiejszej areny zmagań
KNOCK and BLOCK szaleją na Jaszczurze :)
Dzida wpierjot :D
Leśne upalanie
"Mój dziadek co nierobem był, na peryferiach świata, strzepywał z włosów gwiezdny pył..." i w świętokrzyskie latał :P (parafraza klasyki z dzieciństwa - TUTAJ)
Na peryferiach świata... to na pewno. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Na głównym czerwonym szlaku świętokrzyskim - odpowie Szkodnik. To niby wiem... ale to są rzeczywiście jakieś obrzeża cywilizacji. Szukamy malej kapliczki, bo naszym zadaniem jest odpisać kto jest jej fundatorem i w którym roku to było. Odmierzamy się wzdłuż drogi i lecimy stromym zjazdem pod sam - jak to Malo nazywa - obiekt sakralny. Tuż obok stoi jakiś gość z kosą i ścina trawy. Pyta czego tu szukamy... nie czuję się komfortowo kiedy ktoś z takim ostrzem na wierzchu zadaje mi to pytanie. Odpowiadamy, że naszym zadaniem jest odpisać fundatora tej kapliczki tutaj, a On z dumą odpowiada że był to jego dziadek.
To nie jest pierwszy raz, jak przydarza nam się taka akcja - chociaż najbardziej - w tym klimacie - to pamiętam akcję z przed kilku lat. Na pytanie "czego szukacie" odpowiedzieliśmy, że "Smoka z Puszczy Noteckiej - czyli pomnika upamiętniającego jeden z największych pożarów lasów w Polsce". Wtedy to starszy Pan odłożył kosz z grzybami, ściągnął beret i odpowiedział z dumą "pokażę Wam gdzie on jest, wyrzeźbił go mój dowódca".
Okazało się, że nasz przypadkowy przewodnik był strażakiem, który brał udział w walce z żywiołem (opowiadałem Wam o tym TUTAJ).
Zawsze w takich chwilach widzę scenę z "Batman: Venom" - "choć wydarzyło się to wiele lat temu, widzę to za każdym razem kiedy zamknę oczy (...) a cienie, które napotykam są puste i zimne". Niesamowite są takie spotkania. To dzisiejsze także zrobiło na nas wrażenie - te małe i często zapomniane obiekty, gdzieś w polu lub pod lasem, odżywają na nowo w takich momentach.
"Świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi
Wytrąciłaś mnie z równowagi" (całość TUTAJ)
Znowu gdzieś w środku lasu...
...z mapą na kierownicy
Klasyka...
Mistrz drugiego planu :D
Kolejne godziny mijają nam w bardzo podobny sposób:
- pchanie
- chaszczowanie
- znowu trochę pchania
- więcej chaszczowania
- próba namierzenia lampionu z lidaru
- korekta namierzenia
- chaszczowanie
- korekta namierzenia
- więcej chaszczowania
- JEST !!!
-... no dobra, gdzie ja zostawiłem rower :P
Edgar, znalazłem studnię! Masz wahadło? (tak wiem, to był betonowy suchar...)
Klasyk 2
Klasyk 3 - z pokorą (na kolanach) po lampion
Cuchnie stowarzyszem na kilometr :P ale jest tak ładnie rozświetlony ,że... brałbym :D
No więc bierzemy.
"Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór
W katedrach drzew, w przyłbicach gór, wagnerowski ton
Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód
W szary pył rozbity czas, martwy, pusty dwór..." (klasyk - TUTAJ)
Dwa punkty z efektem WOW. Pierwszy to grób pierwszych mieszkańców miejscowości Mokry Bór. Do tego zachowany jest on w naprawdę dobrym stanie. Chwilkę się go naszukamy, bo bardzo łatwo go przeoczyć i to mimo że "teoretycznie" stoi na skrzyżowaniu dróg...ale tylko teoretycznie, bo trzeba wejść trochę głębiej w krzor.
Drugim takim punktem jest opuszczony dom, do którego także nie prowadziła żadna droga i trzeba przez chasz na wprost. Sami zobaczcie zdjęcia.
Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam jak stają się punktami kontrolnymi rajdów. Jeden z najlepszych punktów dzisiejszej trasy.
Dla porównania - także w Świętokrzyskim, inny opuszczony dom - BIKE ORIENT Kozłów
I mega miejsce w Borach Strobrawskich, ruiny karczmy "Wilcza Buda" !!! - TUTAJ
Pierwszym mieszkańcom...
Opuszczony dom
"Weselny pyton, weselny pyton, tańczy go Radom, tańczy go Bytom..." (całość TUTAJ)
I Świętokrzyskie także! Całe a może nawet połowa! Wyjeżdżamy z dzikich pól i trafiamy prosto w przejazd motorów i ciężarówek. Wpadaliśmy właśnie w środek naprawdę dużego orszaku weselnego. Goście na motorach jeżdżą na tylnym kole, ciężarówki trąbią jak popieprzone - przez chwilę myślałem nawet, że to jakaś blokada drogi przez lokalnych rolników, no ale "w krainie latających siekier" (Świętokrzyskie) to po prostu dobra weselna impreza (3 zabitych, 10 rannych - norma).
Chwilę jedziemy razem przyłączając się do kakofonii - tzn. drzemy ryja, tak dla klimatu :D, ale trzeba jednak uważać, aby nie poznali żeśmy zamiejscowi - innymi słowy drzemy ryja jak wszyscy, co by w tego ryja nie dostać. Nie udało mi się zatem zrobić zdjęcia - kaski, rowery, mapy to wszystko dało się wytłumaczyć, ale zdjęcia.... nie... to by nie przeszło.
Wiecie, nie chcieliśmy ryzykować scenariusza jak poniżej:
"
W zacnej knajpie pod Kielcami siedzi Stasiu z Markiem,
czas beztrosko im tak płynie, choć przebrali miarkę (...)
Wszedł do knajpy jakiś łobuz kosę miał za pasem
Potem jeszcze czterech weszło z otworzonym kwasem
Stasiu smutny Marek smutny poznać to po minie
Stasiu myśli Marek myśli któryż pierwszy zginie..." (całość TUTAJ)
Przez pola :)
A za nami orszak weselny
"Dołek, k***a, a ja w tym dole
stowarzyszy tutaj, że ja pierd*** (...)
Krzysztof znalazł więcej i jest liderem
będzie trenerem i managerem
nic z tego, w centrali Mu dupę obrobię
podjebę trochę - pomogę sobie"
(parafraza mojej ulubionej piosenki o mojej pracy TUTAJ i to mimo, że pracuję w innej branży, to w engineeringu koszty to też ważne słupki)
Północna część mapy to jakiś dramat... wygląda to mniej więcej tak...
Lidar pokazuje od 10 do 30 dołków... dołków jest oczywiście więcej niż na lidarze, bo lidar pokazuje tylko te największe.
Sytuacja jednak stabilnie się pogarsza... bo jak dochodzimy we wskazane miejsce, to w co drugim dołku wisi stowarzysz... Krzysztof także szuka i kontempluje...
I ktoś by mógłby powiedzieć - prawdziwa nawigacja, super.
Tak - w pierwszym dołku, TAK
Mniej tak - w drugim dołku.
Irytujące - w dołku numer 20. GRRRR
KUR*A !!!! - w 50-tym dołku
A lidarów jest tutaj sporo... na każdym lidarze 1 lub 2 punkty kontrolne. Można to zobaczyć na jednym ze zdjęciu poniżej.
Nawigacja, szukanie, decyzje który lampion wziąć plus wtopa na jednym z punktów i mega długie poszukiwanie... no mijają godziny, serio godziny... dzień się zacznie kończyć.
Takie dołki...
Zachodzi już słońce
Ambona nr 26
Jak patrzę na te lidary, to mam wrażenie że operowały tu jakieś GRADY (acz Malo mówi, że to wyrobiska)
Skończyły się dołki, zaczęły się DOŁY...
Zapada noc, a przed nami jeszcze sporo trasy... przynajmniej dołki się skończyły.
"Gdy gaśnie pamięć ludzka - dalej mówią kamienie..." (lubię takie punkty kontrolne)
Myślą :P
Nadal myślą :P
Zabrania się rozłupywania głazów :P
Rozalkę do pieca? Nie tym razem... tym razem do kaplicy
Zauważyliście, że te wszystkie szkolne nowele "Janko M", "Antek", "Dym" to było prawdziwe rycie bani? Ile myśmy mieli lat... 10? 11? A czytasz: Rozalkę znachorka wrzuca do pieca na 3 zdrowaśki. Albo kociołownię rozdupiło i tylko dym napierał ze zgliszczy... jak z ruskich tanków pod Vuhledarem w 2022 i 2023.
Albo "O psie, który jeździł koleją"... polubiłeś zwierzaka? Świetnie! Dawaj go pod koła! Byłoby przykro, gdyby coś go rozjechało... Jak tak się pomyśli o kanonie lektur z podstawówki, to hmmmm no przyznacie chyba sami, że ryło psychę dziecka :D
A dziś Facebook blokuje posty, w których ktoś pokazuje, że świat to nie zawsze piękne miejsce bo obrażasz czyjeś uczucia... jak to się ma do: ANTUŚ, DAWAJ ROZALKĘ DO PIECA? :D
A skąd ta rozkmina? Ano, jest przed północą a my pchamy jak na zdjęciu poniżej, czyli tyramy pod jakiś pionowy pagór, bo ostatni z punktów kontrolnych to Kapilca Św. Rozalii... i no i jakoś tak mi się skojarzyło z dawnymi lekturami. Samo miejsce jest niesamowicie klimatyczne. Kolejny punkt z efektem WOW, jak ktoś nigdy wcześniej nie był (my pierwszy raz poznaliśmy je właśnie na Bike Orient'cie)
Szlak się wypionował...
Targamy...
Byliśmy tu już kiedyś :D (TUTAJ)
Znowu nocą po jakiś skałach chodzimy...
Komplet Plus (ale nie Komplet PREMIUM :P )
Zjeżdżamy do bazy kilka minut po północy mając komplet punktów, jednocześnie nie mając tego kompletu :D
Jak to możliwe? Ano, nawet prosto, bo dla trasy rowerowej dostępne były wszystkie punkty na mapie, ale jako komplet Malo zdefiniował "bez 600-set" (punktów przeliczeniowych), W praktyce zatem aby mieć komplet na naszej trasie, nie trzeba było fizycznie odwiedzić wszystkich punktów. Było to związane z faktem, że część lampionów wisiało w terenach naprawdę nierowerowych... Wiedz, że jak lampion ma mnożnik razy dwa dla trasy rowerowej, to będziesz tyrał. A jak ma oznaczenie TRUDNY i przelicznik razy dwa... to będziesz tyrał bardziej.
My natomiast wzięliśmy więcej punktów niż zdefiniowany komplet. Różne są wagi punktów kontrolnych, więc nie jest to tak wprost, ale na potrzeby relacji uprośćmy to do stwierdzenia że nie zdobyliśmy 2 lampionów, a mogliśmy - aby nadal mieć komplet - odpuścić nawet 4 lub 5. Odpuściliśmy wspomniane dwa, bo nie prowadziły tam tak zupełnie żadne drogi... w zasadzie ścieżki to nawet nie podchodziły w okolice lampionów i stwierdziliśmy, że mamy już dość dołków na dzisiaj.
Nazwaliśmy to zatem KOMPLET PLUS, ale nie KOMPLET PREMIUM bo jednak nie mamy tych dwóch ostatnich.
To i tak jeden z lepszych wyników na Jaszczurze, bo czasem jest takie chaszczowanie że zrobimy góra połowę trasy. Tym razem także było chaszczowanie, ale patrząc na wyniki - byliśmy ekipą, która zebrała najwięcej punktów przeliczeniowych ze wszystkich. SZOK. Na Jaszczurach zwykle piechurzy są od nas zawsze szybsi (bo nie muszą targać dwu-kołowego balastu przez krzory). A tu takie zaskoczenie. Ktoś by mógł pomyśleć, że "FACHURA"... ale nie, głupota i bycie upartym. Tyle :P
No, ale cóż mogę powiedzieć. Dobrze było wrócić na Jaszczuru, nawet takie świętokrzyskie Jaszczuru :D :D :D
Niemniej - jeśli mam być szczery to północna część mapy i te dołki... a co ja będę sam mówił, niech przemówi klasyk ---> masz tu dedykację, MALO
Natomiast opuszczony dom, grób pierwszych mieszkańców i punkty w okolicach czerwonego i niebieskiego szlaku - kapitalne :D
AWERS
REWERS
Kategoria SFA, Rajd
RYŚ 2023
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do tego nadal przecież jestem w okresie rehabilitacji po operacji podnoszenia mojej wartości rynkowej (śruba tytanowa w kolanie). Sytuacja jest zatem lekko surrealistyczna...
Ogólnie, co my tu tak naprawdę robimy, to opisuję w pierwszym akapicie relacji z Mordownika (można tam przeczytać jak bardzo nie umiemy w kalendarz, ale jak dobrze umiemy w dyplomację i planowanie strategiczne :P), więc jak ktoś jest ciekawy, to może tam poczytać. Nie będziemy tego powtarzać, chciałbym zrobić raczej coś innego: chciałbym gorąco podziękować Organizatorom za dopuszczenie nas do zawodów, mimo bardzo późnego zgłoszenia z zaniedbaniem wszelakich praw pożycia publicznego :D
MARSZ DO KĄTA... a nawet Kątów. Tych Wrocławskich
Nasz pierwszy RYŚ to była kapitalna przygoda (TUTAJ), więc wracamy tutaj ciesząc patelnię na dzisiejszą przygodę... acz ta opowieść będzie trochę inna niż moja relacja z 2021 roku. Wynika to z faktu, że jesteśmy naprawdę wytyrani po Mordowniku (tak, wiemy że na własne życzenie - nie skarżymy się, po prostu stwierdzamy fakt). Zatem nasz odbiór niektórych akcji na rajdzie będzie trochę inny poprzednio - mamy po prostu mniejszy próg bólu i będzie to miało swoje konsekwencje na trasie. No ale czyż nie o to chodzi, aby ciągle przesuwać swoje granice (nie dotyczy Federacji Rosyjskiej... niech im to ktoś k***a powie, że ich to nie dotyczy).
Jako podoficer Sił Powietrznych także trochę inaczej patrzę na służby mundurowe i organizację ich pracy. "Masz łeb to kombinuj" czy też "o problemach meldować PO wykonaniu zadania" to jest codzienność tych formacji, więc nie dziwią mnie niektóre rajdowe akcje jakie się pojawią... ogólnie będzie dużo śmiechu, trochę złości i frustracji, ale ogólnie razem z Mordownikiem będzie to mega wypaśny weekend. Taki nie za długi bo jednodniowy, w którym sobota zaczyna się w piątkową noc i trwa do poniedziałku (jeśli mierzyć dni ilością snu).
Z Jedliny Zdrój wyruszamy około 21:30 i walimy przez noc do Kątów Wrocławskich. Pierwsza (z wielu dzisiaj...) dawka kofeiny idzie w żyłę, bo po przyjechaniu na metę Mordownika to najchętniej bym się przewrócił... a plan ten jest tak zacny (aby się przewrócić), że niemal przechodzę do jego realizacji... a tu trzeba się przebrać, coś zjeść i gnać dalej.
Do Kątów wpadamy około 22:45 czyli na styk doliczając parkowanie, rejestrację, ściągnięcie rowerów z dachu i stawienie się na starcie. Dostajemy zielone, odblaskowe RYSIOWE koszulki i czekamy na naszą minutę startową. W tym czasie dostajemy także pierwsze instrukcje dotyczące dzisiejszej trasy. Dosłownie za moment ruszymy w nieznane... w ciemność.
RYŚ bazowy
RYŚ ZADANIOWY - nazwy zadań intrygują
NOCNY (prze)LOT
Tytuł tego rozdziału to nawiązanie do kapitalnej książki Antonie de Saint-Exupery (tak to ten od "Małego Księcia", ale także pilot wojenny!) o tym samym tytule "Nocny lot", która odpowiada o śmierci pilota, który ginie bo w nocy popełnił poważny błąd nawigacyjny... jakoś takie to coś zbyt podobne do naszej sytuacji, prawda?
Dostajemy mapę i wynika z niej, że tym razem - w przeciwieństwie do znanej nam edycji - nie poznamy od razu lokalizacji wszystkich punktów kontrolnych. Będzie się to dziać sekwencyjnie.
To niezłe zabezpieczenie przed niekumatymi i ograniczonymi, bo przynajmniej nie spieprzymy sprawy jak wtedy... poprzednio nie ogarnęliśmy, że mieliśmy odwiedzać punkty kontrolne w zadanej kolejności i polecieliśmy klasycznym orienteeringowych scorelauf'em.
Skończyło się to serią kar czasowych... ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że dostaliśmy info, iż karę za brak kolejności dostaję się tylko raz... więc po dostaniu kary, nie odpuściliśmy zaplanowanego wariantu i nadal lecieliśmy zgodnie z naszym scorelauf'owym planem, czyli wbrew narzuconej kolejności.
Wtedy też okazało się, że służby powiedziały prawdę: karę dostaje się tylko raz... ale na każdym punkcie. :D
Resztę dopowiedzcie sobie sami...
Tym razem na naszej mapie jest tylko jeden punkt kontrolny i to tam musimy dotrzeć - punkt A.
Trzeba się przestawić z nawigacji Mordownikowej, gdzie skala mapy była 1 do 38:000, a lampiony wisiały idealnie w środku okręgu. Na RYSIU mogą znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu - jest zatem chaszczowanie, jest "czesanie" lasu, jest przygoda.
Jest dokładnie to czego nie lubią orient-ortodoksy :P
Do tego brak skali na naszej mapie - a po Ci? Będziesz się jakoś odmierzał? Masz zapierdalać do A i to jak najszybciej, a nie linijką się bawić - ekipa z najkrótszym czasem dojazdu dostanie nagrodę. Zakładam, że chodzi o "brak kary"... jakoś tak to pamiętam z wojska te nagrody...
Jak mi brakowało tego zrytego klimatu :D
Acz szczerze, to po całym dniu na Mordowniku, ciężko się przestawić tak - na zawołanie, na zupełnie inny tryb rajdu
Ruszamy w noc i okaże się, że do pierwszego punktu będziemy mieć około 20 km przelotu. Lekka masakra :D, ale patrząc organizacyjnie to BARDZO rozbije to ekipy i nie będzie tłumu na punktach. To znaczy nie było, gdyby...no ale nie uprzedzajmy faktów. Pomału.
Bawi mnie to niezmiennie, bo ten przelot jest taki prawdziwie "mundurowy" - przetyraj gości na wejściu, ścioraj podle i wybatoż... to nie będzie kolejek, będą szczęśliwi że dotarli :D
Nam chwilę ten przelot zajmie, bo polecimy tak koło 22-25 km/h - nie da rady więcej po Mordowniku. Jednak czuć wytyranie, sam dojazd to będzie około godziny...
No ale dojazd dojazdem -----> jako, że "punkt może znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu", to zacznie się srogie szukanie :D
Masz mapę? To zapierdalaj :D
Mówiłem, że się "ZEPNIE" :D
Jak widzicie, nasza mapa nie była jakaś mega dokładna, więc nie wiedzieliśmy czy po północnej stronie jeziora biegnie jakaś droga czy nie (lokalsi mogli mieć przewagę :P). Polecieliśmy zatem przez Maniów i Domanice czyli od południa. W bazie dostaliśmy nawet pewną wskazówkę "szukajcie na plaży", więc chyba nie powinno być trudno, prawda? PRAWDA?
Przelot daje nam się we znaki, ale nie mówię tutaj tylko o zmęczeniu mięśni po poprzednim rajdzie, ale raczej o początkach sleepmonstera - dzień zaczął się dla nas o 2:00 w nocy, a jest po północy, więc to prawie 24h na nogach, a przecież "when you riding sixteen hours and there's no nothing much to do, and ya don't feel much like riding, ya just wish the trip was through..."
Sleepmonster zamyka Ci oczy i sprowadza na złą drogę... dosłownie, często w krzaki lub do rowu. I macie wtedy, tak jak w tej popularnej ostatnio usłudze ROWO? Expresowo!!! Zamów ROWO i se legnij na dnie tego ROWO :P
No nieźle... jak pojawia się już teraz, a jesteśmy na początku rajdu, to znaczy że będzie ciekawie. Coś czuję, że trzeba będzie go utopić w kofeinie...czy dawka 50 mg jest bezpieczna? Hmm w sumie, to nie wiem ile mg kofeiny jest w litrze kofeiny. Ja mam inny system metryczny.
Na dojeździe do punktu spotykamy pechowców, co urwali przerzutkę i walczą aby jakoś przywrócić sprawność maszyny - np. zrobić single-speeda. Nie mają jednak spinki do łańcucha i po jego rozkuciu mają problem z siłowym wepchnięciem bolca (ja też czasem miewam problem z siłowym wepchnięciem bolca... to wszystko przez te krzyki typu "policja, pomocy" albo inne takie...). Szkodnik dysponuje wszystkimi rodzajami spinek i poratuje kolegów. Serio. Jeździmy z różnymi nieogarniętymi czasem stworami i szkoda kończyć wycieczkę, bo ktoś ma awarię, którą da się naprawić w terenie. Pomału jednak dochodzimy do wniosku, że niektórzy to widząc nasze warianty specjalnie te łańcuchy zrywali i błagali o ewakuacje.
No ale Szkodnik zapobiega takim praktykom - wozi ze sobą spinki na wszystkie łańcuchy 10-tki, 9-tyk, 8-mki. Nie dopuszczamy do dezercji :P
Ratujemy ekipę dobraną spinką oraz ciepłym słowem i lecimy dalej - teraz już sobie poradzą sami.
(Tytuł tego rozdziału nawiązuje do tytułu akapitu z relacji z Mordownika, gdzie piszemy o planowaniu strategicznym połączeniu obu rajdów logistycznie i czasowo).
Nocny serwis
KOSA z wędkarzami
Wpadamy nad jezioro i zaczyna się szukanie punktu... wygląda na to, że będzie ciężko, bo bardzo wiele i podkreślę to BARDZO WIELE (podkreśliłem!) ekip jeździ w tę i na zad i szuka. Szkodnik przykłada naszą miarę orieenteringu i wymierza się na środek kółka. To jest błąd... środek jest w mega krzakach i w bardzo nieprzebieżnym błocie. Szukamy dalej, podobnie jak jakaś setka innych ludzi... krzyczą, wołają, ale nikt nie wie gdzie jest punkt.
Myślę: bez jaj, przecież skoro mamy tu zadanie do zrobienie, to przecież będzie tu obecna ekipa Organizatorów - kierujemy się zatem do świateł na plaży. To drugi błąd - wpadamy na wędkarzy, którzy są równie zaskoczeni naszą obecnością, jak my ich. No nic, no to może druga ekipa ze światełkami, będzie tą właściwą. Hmmm to też wędkarze... kolejna także. Jeszcze jedna to też wędkarze. GRRRR ile Was tu? "W CHUJ" - odpowiada krzykiem las nad wodą... acha... dziękuję...
Naprawdę nie przesadzamy, wpadamy chyba na 10 czy 12 wędkujących ekip... niektórzy są już tak sfrustrowani kolejnymi niepokojącymi ich RYSIAMI, że dojdzie do śmiesznej sceny. Wpadam z lasu na plażę, przedzierając się przez naprawdę ogromne błoto i mega głębokie koleiny po jakiś traktorach... siedzi gość z lampą, tyłem do mnie, ale nawet się nie odwróci... tylko ze stoickim spokojem powie: "to nie tu". Nawet mnie nie zaszczycił wzrokiem :D
Basia próbuje się wymierzyć z mapy raz jeszcze, ja proponuję czesanie plaży brute force'em bo nie ma sensu się odmierzać, jak nie wiemy gdzie dokładnie jest nasz punkt.
Niektórzy wędkarze są wściekli "ilu Was tu będzie po nocy z tymi latarkami".
Odpowiadam tak jak Oni mi przed chwilą "w ch**" i prawie zaczyna się zadyma :D
Pamiętajcie, że nie tylko my tu szukamy punktu, naprawdę zagęściło się tu ekip, więc całe rozbicie stawki przelotem poszło się paść. Będzie to widać w wynikach, że ludzie od startu do znalezienia punktu mieli czasy nawet po 2,5h... z czego dojazd to był tak od 1h do 1,5h (statystycznie).
Lecimy brute force wzdłuż plaży - Basia mówi, że ta metoda jest upośledzona, ale ja wiem swoje - znam mundurowych "jak brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Lecimy stanowisko po stanowisku: latarka w oczy i pytanie "wędkarz?".
Nie, chuligan... a to przepraszam, szukam dalej.
Niemniej cieszy mnie, że coś tam jeszcze pamiętam z teorii przesłuchań :D
Gwóźdź programu...rolnego
Udało się... ja pier***lę... prawie 2h nam to zajęło od startu, z czego godzina to było przeczesywanie plaży i przesłuchania wędkarzy.
Basia jest wyraźnie zirytowana, ja trochę także ale pamiętam o podejściu, że to rajd bardziej nastawiony na przygodę niż na nawigację precyzyjną.
Dla wolących hermetyczne porównania to nie HIMARS to GRAD...
Dowódca baterii: Tylko celujcie dokładnie!
Obsługa GRAD'a: LOL
(btw, na Saint Javelin - co za kanał!!! jest dobra piosenka o HIMARS'ach ----> TUTAJ)
Trzeba ochłonąć i brać się do roboty. Dawać zadanie! Co tu jest do zrobienia?
Mamy 3 akcje do odwalenia:
- taczki z sianem i slalom między słupkami (chwytaj się Szkodnik i dzida wpierjot!)
- czołganie się pod siatką maskującą i coś z kukurydzą (pokaż Im, Andrzej) - nie do końca ogarnąłem o co z tym kukurem chodziło, bo ja wtedy robiłem swoje zadanie.
Miałem tylko nadzieję, że Andrzej nie wróci z tekstem "tyle masła na niej było" (tu bardzo przestrzegam przed klikaniem w link - to mocno perwersyjny kawał, który znam jeszcze z liceum i który ukształtował moją psychikę na lat, zastanówcie się dwa razy...)
Ja mam rzucać kukurem do jakiś skrzynek i zależnie do którego skrzynka ten kukur wpadnie, to taki przedmiot dostanę.
Przy jego pomocy mam wbić, no dość długi gwóźdź, w pieniek. Mój kukur trafi do pudełka z siekierą... ha, czyli dostanę dzisiaj AXE'a.
Ha! Będę dziś nakurw**ać z axe'a,
BĘDĘ DZIS NAKURW*AĆ Z AXE'a, lalalala...
Co?... Ech Szkodnik każe mi przestać wyć...
Gwóźdź szybko znika w pniaku i mamy pierwsze zadanie zrobione.
Tak przy okazji to powiem Wam, że z Basią stwierdzimy w bazie, że patrząc po naszym tracku, to ten punkt był naprawdę mocno przesunięty - ponad 1 km POZA kółkiem :D
Przy dużej liczbie porywaczy ryb, chaszczach i zabłoconych "przed-plażach", to rzeczywiście był lekki koszmar odnaleźć właściwe miejsce... no ale tymczasem mamy kolejny kawałek mapy. Możemy jechać. Nie ukrywamy jednak, że aż tak długie szukanie nas trochę zirytowało (zjadło nam to cholernie dużo czasu)
Czy siekierował kiedy wbijał te gwoździe? Czym on siekierował :D
Sekwencja zapłonu i dzida !!!
Otwiera się drugi punkt, a otrzymana mapa zdradza więcej szczegółów jeśli chodzi o drogi.
WĘDKARZE 2: Na nieznanych wodach :D
Punkt B jest po drugiej stronie jeziora - ruszamy!
Noc jes piękna, księżyc rozcina niebo niczym złoty sierp. Niestety żadne jego zdjęcie nie wyszło, bo trzeba by mieć do tego wypaśny sprzęt lub mieć czas naświetlać - my zapierdalamy, a mój mały szturmowy aparat rajdowy to w takich warunkach nie daje rady. Lecimy zatem na B, mijając czerwone tablice, informujące że jesteśmy w Parku Krajobrazowym "Dolina Bystrzycy". Popatrzcie sami na mapę - gdzie szukalibyście punktu? Na brzegu, na ścieżce? Ano właśnie - brute force mode ON again :D
Wpadamy na plażę, a tam wędkarze i kampery, ogniska, biwaki... ogólnie impreza masowa... zaczyna się powtórka z rozrywki... przeszukiwanie "nadwodnych" ekip, a część z nich jest całkiem nieźle zamroczona alkoholem i próbują wejść z nami w dziwne interakcje (typu: "pomożemy Wam szukać, wołaj Siwego i pokażemy im jak się szuka w krzakach").
Nie chcę aby nic mi Siwy w krzakach pokazywał, nie przyjechałem tu na grzyby... :P
Finalnie trafiamy na obsługę punkty, którzy mówią że za nami wołali...
Pytamy: "co wołali?"
Oni: "Rysie, Rysie..."
HA! Myślicie, że Was usłyszeliśmy - przecież tu jest impreza... na całej długości plaży i każdy coś woła, na przykład "podaj piwo!", albo nieśmiertelne "Ee, za kim jesteś?" itp :P
(najlepsza odpowiedź na to pytanie to "za tobą" i wtedy halabardą mu wjeżdżasz między łopaty... zawsze działa :D )
Wychowywałem się na krakowskiej Nowej Hucie więc mam doświadczenie w tym temacie.
Zadnie to kalambury (jak pokazać "brzydkie kaczątko" inaczej niż palcem?) i potem wyprawa na nieznane wody.
"Wtem patrzę w małej grupie
ludziska zdrowe, szczere,
zakazy mają w dupie
i płyną hen w cholerę (...)
Płyniemy jak marynarze,
na jednej dziurawej desce
można by ją załatać,
ale nikomu się nie chce..." (całość TUTAJ)
"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr,
pod czarną flagę płyń,
jeśli staniesz na mej drodze
GIŃ, GIŃ, GIŃ" (całość TUTAJ)
"Codziennie rano kiedy wstaję, jem śniadanie, media mi mówią że mieszkam w TERRORYSTANIE" (całość TUTAJ)
Mamy kolejny kawałek mapy - czeka nas teraz długi przelot. Głównym naszym przewodnikiem stanie się niebieski szlak Doliny Bystrzycy - często będzie nas bardzo ładnie prowadził w okolice punktów kontrolnych. Coraz bardziej zaczyna nas dopadać jednak sleepmonster i wychodzą z nas trudy Mordownika. Musimy zatem zrobić przerwę techniczną bo nie jest dobrze. Trzeba się przespać się, chociaż tak z 10-15 min, aby oszukać organizm, a potem zalać się kolejnymi dawkami kofeiny, bo jest naprawdę ciężko.
Cholera, kiedyś to się nie spało dwie noce i cisnęło się dalej, a teraz... starzejmy się.
Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jak dobre wino, choć coraz częściej obawiam się, że bardziej jest to proces typu "kisnę butwiejąc" :D
Mimo wszystko, udaje nam się dość łatwo namierzyć Terrorystan, który jest punktem C. Oby tylko nie było to C4.
Wpadamy na punkt a tam Talibowie, którzy ubierają Basię w pas szhida i wręczają jej AK-47... a tymczasem my z Andrzejem musimy, wynosić rannych (lub zabitych) po wybuchu :P
To dopiero nasz trzeci punkt, a czasu minęło już od cholery przez to szukanie dwóch pierwszych punktów. Do tego doszedł jeszcze sleepmonster i zapowiada się, że w tym roku chyba nie zrobimy całości trasy...
Słabo widać ten Park bo coś ciemno jest :P
Sleepmonster wygywa z Andrzejem :D
"...till I come and we bomb your home" (klasyka TUTAJ)
A ten leży i leży... ludzie zapierdalają, ten rozkosznie leży i ten jego argument "jestem martwy" zaczyna mnie już pomału drażnić :D
"Witajcie w Rysio Bravo"
Kolejny fragment mapy kieruje nas na dziki zachód do RYSIO BRAVO. Musimy się tam przedrzeć przez gęsty las, bo od naszego wariantu nie prowadzi tam żadna droga. To mała osada nad rzeką, w której króluje bezprawie... no a co ma panować, jak Andrzej dostaje zadanie zastrzelić szeryfa. Jeśli każda ekipa to dziś zrobiła, to hmmmmm.. to bycie szeryfem staje się zawodem podwyższonego ryzyka (jak bycie urzędnikiem "państwowym" w Donbasie na terenach okupowanych :P).
Jednakże nim szeryf zaliczył kulkę to zdążył aresztować Szkodnika i Szkodnik siedzi teraz w pace. Ja dostaję kilka dolarów (no co, pińcet plus wersja wild, wild west) i muszę zgłosić się do Zabieracza-Pod (Undertaker) czyli Grabarza. Dysponuje On dynamitem potrzebnym do wysadzenia bramy więzienia... ale dynamit kosztuje więcej bucks'ów niż obecnie posiadam. Potrzeba będzie zatem sięgnąć po dyplomacje i negocjacje (czytaj zastraszenie, kłamstwa i perfidną manipulację) aby pozyskać upragniony TNT.
Nie zdradzę Wam wszystkich szczegółów moje misji, ale zaoszczędziłem 100 USD oraz pozyskałem potrzebny nam dynamit (dla bardzo ciekawych, oferta dla Grabarza była podobna to tej przedstawionej TUTAJ, tyle że dotyczyła Andrzeja :D "zaufajcie mi, to był jedyny sposób").
Welcome to RYSIO BRAVO :)
Szkodnik uwięzion :D
Trochę mi to przypominam sceny z grabarzem z "Ostatniego Sprawiedliwego" :D
Ruszamy do Kuchni Gwiazd :)
Trzeba ustrzelić coś na ząb :)
Z miejscowości Stradów ruszamy niebieskim szlakiem do punktu E (mapa powyżej pokazuje tą trasę).
Tutaj czekać będzie - podobnie jak na naszej poprzedniej edycji - zadanie z cyklu: masz kiełbasę i chapaj :D
Takie punkty kontrolne to ja lubię - takie punkty to ja szanuję. Tym razem zjadłem jednak mało, bo po całym dniu w słońcu na Mordowniku (o jakiś kanapkach i żelach) i teraz po ponad połowie nocy to pieczona kiełbasa wchodzi dość ciężko :P
Nie zmienia to faktu, że punkty żywieniowe zawsze robią furorę. Posiedzimy chwilę i gnamy dalej, bo czasu zostało nam coraz mniej. Ewidentnie braknie nam naszego limitu na wszystkie punkty, bo szukanie punktów po okręgach jednak tego czasu trochę zjada .
Z następnego punktu nie mam żadnego zdjęcia bo nie wyszło w ciemności - a było to strzelanie z wiatrówki, czyli klasyk rajdów przygodowych :)
BRATWURST zawsze na propsie :D
Ciężarówki mają zawsze pod górkę :P
Mgły poranka... i śniadanie mistrzów :)
Świta, noc się kończy. Ewidentnie braknie nam czasu na ostatni punkt. Wstają właśnie poranne mgły i robi się naprawdę klimatycznie. A my tymczasem kierujemy się na nasz ostatni punkt dzisiaj. Zadaniem będzie uzyskanie kontroli nad bardzo specyficzną konstrukcją linową, aby dostarczyć napój w zadane miejsce, czyli do pyska :)
Będzie to trudniejsze do zrobienia niż się wydaje, bo platforma ma bardzo wiele stopni swobody a grawitacja nie będzie pomagać.
Potem pozostanie nam już tylko powrót do bazy... jedna noc, jeden dzień, dwa rajdy. No było ostro... ale jesteśmy naprawdę mocno wytyrani.
Tymczasem właśnie tam - już w bazie - po 2h drzemce (przed drogą powrotną) czeka nas ogromna niespodzianka - RYŚ przygotował śniadanie w formie bufetu szwedzkiego.
Jestem w szoku, bo na stół wjeżdżają parówy, jajecznica, sałatki, pieczywo, jajeczka, wędliny - no mega wypasss.
I wiecie, mówię tutaj o ilościach na wszystkich zawodników, więc na blat wpada gar za garem i garem pogania.
I jeszcze pamiątkowy medal dostaniemy... no żyć nie umierać :)
Mgły poranka...
...snują się po łąkach
Maszyneria moczymordy :D
Kilka słów podsumowania:
RYS to specyficzny rajd - bardziej stawia na przygodę niż na nawigację samą w sobie. Dla niektórych orientalistów będzie to zło wcielone, dla nas - przy pewnym poziomie zmęczenia po poprzednim rajdzie - było to trochę męczące i frustrujące, bo my się odmierzamy z mapy do metrów (nie zawsze dobrze :P ale odmierzamy a nie idziemy brute force'em)
Niemniej RYŚ to rewelacyjna impreza. Organizacja rajdu jest na jakiś mega kosmicznie poziomie, zadania są rewelacja - zwłaszcza, że na każdym punkcie jest kilka, a czasem nawet kilkanaście osób obsługi takiego punktu. To naprawdę robi ogromne wrażenie.
Jak powiedział jeden z uczestników w bazie "chłopaki, rewelacja! Ale znajdzie kogoś do mapy" - hahaha, no muszę przyznać, że coś jest w tym stwierdzeniu :D :D :D
Chociaż może Oni tak właśnie mają z założenia?
Jakiegoś perwersyjnego założenia, ale jednak z założenia :P
Można to polubić lub nie, ale nie można przejść obojętnie bo poziom organizacji imprezy jest mistrzowski... a śniadaniem rano to mnie kupili. Po prostu mnie kupili.
Pozostało już tylko wrócić do domu... a jak już wrócimy to pójdziemy spać i wstaniemy w poniedziałek. Ledwo :D
Takie weekendy to ja szanuję :D
RYŚ JEST NA MEDAL !!!
Pora wracać do domu :)
Kategoria SFA, Rajd
MORDOWNIK 2023
-
DST
85.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
"ZEPNIE SIĘ !!!"
Opowieść o Mordowniku zaczyna się pod koniec zeszłotygodniowego WYZWANIA, bo gdy na mecie rozmawiamy z zespołem Pędzące Ślimaki (pozdrowienia dla Agi i Jarka) to pytam się Ich, czy widzimy się z Nimi na Mordowniku za tydzień. Oni jednak mówią, że nie bo za tydzień jest RYŚ czyli Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków. O żesz !! Przez te wszystkie operacje, śruby w kolanie, kule u nogi (w sumie to w rękach...) zupełnie zapomnieliśmy o RYSIU, na którym byliśmy dwa lata temu i to też była mega zabawa.
Kurna, imprezy się pokrywają i się przecież nie rozdwoimy... ale zaraz, zaraz. Czekaj! Ryś staruje w nocy, a Mordownik jest w dzień. Mordownik to Jedlina-Zdrój, a Ryś to Kąty Wrocławskie... około 70 km w linii prostej... Zepnie się?
ZEPNIE SIĘ!!!
W trybie VIP (bo po terminie zapisów i dzięki uprzejmości Organizatorów... a także przy pomocy Ślimaków) zapisujemy się na Rysia i tym sposobem wracamy do starych praktyk dwóch rajdów w jeden dzień. A właściwie jednego rajdu w dzień, a drugiego w nocy. Ja Wam mówię, najlepsze weekendy to takie jednodniowe, w których sobota trwa z piątku na poniedziałek!
Będzie trochę karkołomnie, bo trzeba będzie to dobrze logistycznie zaplanować...
Niemniej najpierw dyplomacja, bo na Mordownika jedzie z nami Andrzej, a On o Rysiu to jeszcze nic nie wie.
Musi dowiedzieć się, że jedzie z nami nie tylko na Mordownika... na pewno ucieszy Go ta wiadomość. Na pewno :D
Tydzień później, nasz jednodniowy (licząc ilość snu) weekend zaczyna się o godzinie 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Jest to godzina pobudki, a sam wyjazd jest zaplanowany na 3:00.
Szczęki znowu chwyta za kierownicę - co mogliście zobaczyć na profilu FB Basi i wiezie nas przez noc w kierunku Jedliny Zdrój.
"Zepnie się" - taki jest plan na dziś. Już za kilka godzin Mordownik wystartuje, a my nadciągamy przez mrok aby zameldować się na starcie...
"Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć..."
(Antonie de Saint-Exupery "Mały Książę")
Jedlina-Zdrój. Meldujemy się na odprawie, a tymczasem piesza "pięćdziesiątka" już w terenie. Na drodze do bazy mijamy się z kilkoma zawodnikami, którzy już cisną za pierwszymi lampionami. W bazie witamy się z Jankiem, Kamilą i Łukaszem i czekamy na naszą dzisiejszą mapę. Zapowiada się piękny, nawet chyba trochę za ciepły dzień w przepięknym terenie. Góry Kamienne, Góry z Kamienia... niemal słyszę jak w sercu gra, że "The whole world is MY ARENA" Będzie się działo!
Janek przedstawia nam na odprawie trasę i nagle mówi o jednym z punktów: "Tam uważajcie jadąc rowerem, bo syn mi tam spadł w przepaść..."
Robi się cisza, która trwa niemal wieczność... czuć powagę sytuacji. Aż wreszcie ktoś odważny, decyduje się ją przerwać milczenie:
- I co...?
- Nic... lampion wisi - odpowie Janek.
Ciężko znaleźć słowa aby opisać tą chwilę... aż chciało by się zapytać... czy... czy... czy lampion wisi dokładnie, tak jak zaznaczono na mapie?
Wiadomo, że w ciężkich emocjonalnie chwilach można się przecież pomylić. Pomylić ścieżkę, przekręcić współrzędne, to się w takich chwilach może zdarzyć każdemu :D
No ale Janko Mordownik to profesjonalista - lampion będzie wisiał perfect.
Chwytamy zatem za mapy i zaczynamy planować nasz wariant na dziś. Czy sięgniemy po Immortala - medal za zdobycie wszystkich punktów kontrolnych w limicie czasu? Nie nastawiamy się na to, bo obiecaliśmy sobie postarać się - chociaż postarać się - nie przeciążyć mojej nogi. Co więcej musimy również tak zjechać do bazy, aby zdążyć na Rysia (nasza minuta startowa to 23:15 w Kątach Wrocławskich). Parę minut po godzinie 8:00 rano ruszamy... napisałbym, że ruszamy w nieznane, ale to moje ukochane Góry Kamienne, więc doskonale wiemy co nas dzisiaj czeka (podpych, wypych, wyryp, wynos i inne takie :P...)
Dzisiejsza mapa
Into the sun...
Szkodnik walczy z jednym z pierwszych podjazdów dzisiaj
"Embrace your fame, red squadron leader
Call out his name: 'Rote Kampfflieger'... " (całość TUTAJ)
Wraz z Andrzejem ruszamy z Jedliny na północ. Na pierwszy ogień leci lampion przy bramie wysoko-położonego kościoła - jak wysoko, można zobaczyć na zdjęciach powyżej (czyli trzeba się było wygramolić na niezłe zbocze, aby tam dotrzeć). Od razu zauważamy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do nawigacji na tej mapie. To podkład z Maps.cz, czyli naprawdę dokładny, ale niestety w takim kolorze, że przy mojej wadzie wzroku wraz z dzisiejszym słońcem, ja po prostu połowy szczegółów nie widzę.
"Znikają" mi zwłaszcza "białe" dobre drogi. Szkodnik i Andrzej zgłaszają to samo, więc przez pierwszą godzinę będziemy bardzo walczyć z "wstrzeleniem się" w tą mapę. Mieni mi się ona w oczach... spowoduje to spore, acz małe błędy w przejeździe. Spore w znaczeniu nawigacyjnym bo nie zauważamy wielkich skrzyżowań na mapie, a małe w znaczeniu czasowym bo dość szybko będą korygowane - ciężko wielkich skrzyżowań nie zauważyć w terenie, tylko musimy wtedy po prostu wyjaśnić swoją konsternację :)
Nasz drugi lampion to Fokker Dr.1 stojący przez Pałacem w Jedlince. Dzisiaj jest tu znany i ceniony browar, ale historia tego miejsca jest dużo bardziej złowieszcza - mówię tutaj o czasach II wojny światowej. Była to jedna z siedzib Organizacji Toda (warto spojrzeć TUTAJ) czyli komórki odpowiedzialnej za szeroko rozumiane projekty budowlano-konstrukcyjne (najczęściej rękami więźniów obozów). Mówię tutaj na przykład o Kompleksie Riese, projekcie Arado w Kamiennej Górze czy o tzw. "Muchołapce" w Ludwikowicach Kłodzkich. Do tego przed pałacem stoi replika samolotu Fokker Dr.1 czyli legendarna maszyna Manfreda von Richtofena (Czerwonego Barona - 80 zestrzeleń). Nota bene, polecam film fabularny z 2008 jak nie widzieliście - dość wierny historii oraz pełen smaczków: kocham fragment "Nazywają Pana le Diable Rouge, Der Rote Baron... skąd to?" - kapitalna scena. Mimo, że samolot który tam stoi to Albatros (Fokker Dr.1 pojawił się dopiero w końcówce IWW). No nic, wracając do relacji...
Lampion wisi na skrzydle Fokkera. Jest klimat. Za nami pałac... acz ja pamiętam go w lekko niecodziennej odsłonie (albo codziennej jeśli mówimy o pierwszej połowie lat 40-tych :P)
Odbywała się tutaj to wielka impreza rekonstrukcyjna, właśnie przy okazji otwarcia odnowionego pałacu. Zrobili tu bitwę wojsk lądowych i powietrznych (samoloty latały na sporym low-pass'ie jak na okoliczne góry i kiedy przechodziły nad polem walk, to detonowane były ładunki ukryte w ziemi - tak aby "zasymulować" bombardowanie). Ziemia drżała podczas eksplozji, a klimat tak się udzielił rekonstruktorom, że w czasie bitwy musiała interweniować Ochotnicza Straż Pożarna. Związane to było z faktem, że zapaliły się trawy. Klimat zrobił się zatem jeszcze lepszy, bo wymiana ognia trwała, w najlepsze a strażacy równolegle gaszą płomienie. Przypominam, że doskonałych dowódców, którzy ratują "beznadziejne" kampanie także w wojskowym slangu nazywa się strażakami. No był mega :D
Sam Fokker także robi świetne wrażenie, mimo że część z naszych znajomych powie, że to marna przykro-atrapa. Przypominam, że w trakcie IWW wyprodukowano tylko 420 sztuk tego samolotu i jak na trójpłat miał niesamowite osiągi. Do tego, jego najbardziej znany pilot czyli Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) był związany ze Świdnicą. Ogólnie to była rodzinka z tradycjami... tymi uznawanymi za dobre, jak i tymi uznawanymi za bardzo złe. Brat Manfreda, Lothar był także asem myśliwskim (40 zestrzeleń, przeżył Wojnę Światową)... kuzyn Wolfram von Richtofen został feldmarszałkiem Lufftwaffe i został zbrodniarzem wojennym podczas IIWW. Był odpowiedzialnym za równanie z ziemią (z powietrza) całych miast, np. Stalingradu.
Dobra, bo znowu odpłynąłem w dygresji od dygresji... no ale sami widzicie, że punkt kontrolny był z efektem WOW.
Na tym etapie dołącza do nas także Wiki, który zawsze bardziej napiera niż nawiguje... ech, chyba nie wie co czyni... teraz to będzie napierał bardziej, ale wariantem z dupy.
No ale spoko: jak chce, to my zapraszamy. Od tego momentu, niemal cały rajd przejedziemy w czwórkę - niemal bo będą chwile, kiedy wartość granicy z lewej strony, nie będzie się równać wartości granicy ze strony prawej i nie będą one równe wartości funkcji w punkcie :P :P
Dla niekumatych, mówię o warunku ciągłości funkcji, więc gaworzę nie wprost, że będą w tej jeździe chwile nieciągłości :D
Fokker Dr.1
Mam nadzieję, że synchronizatory działają bo inaczej będzie po śmigle :)
Kiedyś
Straż pożarna frontu wschodniego :D
Najpierw do kasyna, a potem na siłownię... :D
Janko Mordownik mówił, że nie odwiedzimy dzisiaj Gór Sowich - jednie te z Kamienia. Hmmm... to jak wytłumaczycie zdjęcie poniżej? Tak wiem, że można to tłumaczyć naszym nie-do-końca-optymalnym-wariantem, zwanym również "planem z dupy", ale tak naprawdę to trasa zahaczy o okolice kompleksu RIESE. Janko oszukał nas zatem na odprawie... oszukał nas także mówiąc, że trasa będzie łatwa i nie wymagająca :P
Nasunie mi się szereg obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości:
- trasy MTB tutaj to czasem trasy bez trasy (zdjęcie poniżej)
- trasy MTB będą tutaj czasami OTT lub UTT (Over the - Under the trees)
- podjazd 29% ryje łydki... ale także i beret.
- trzeba było iść stokówką, a nie szlakiem, którym przestały chodzić już nawet dziki i sarny...
Co by jednak nie mówić, lampion uda się nam namierzyć perfekcyjnie, bo pomału zaczyna nam "wchodzić" ta mapa - przyzwyczajamy się do jej kolorystyki i szaty graficznej.
Aby nie tracić wysokości, polecimy potem garbem aż do Góry Kasyno i odwiedzimy "leśną" siłownię (po drodze zaliczając punkt na małym mostku).
Wszystko się zgadza:
- w Kasynie trzeba wygrać trochę golda
- za golda kupić jakiś poręczny AXE'y (taki do nakurw*ania - pamiętacie, to jedyny czasownik dobrze opisujący tą broń: z AXA się naku***a) :D
- poćwiczyć trochę na siłowni aby zrobić formę (niby najpierw masa, potem rzeźba... ale ja masę zrobiłem już ze 4 razy, a rzeźbiarzem nigdy nie byłem :D )
No i niby będziemy już gotowi pojechać zobaczyć się z bestyjką z Zatoki Pirackiej, ale o tym za chwilę - najpierw DŁUUUUUUGA seria zdjęć)
Janko kłamał lub nasz wariant jakiś taki dziwny
MTB :)
MTB czy UTT (under the tree)?
Drogi zaczynają się pionować...
4 jeźdźców pato-nawigacji (czwarty to zdjęcie robił, przez plecy do tyłu)
Piękny zjazd... byłoby przykro gdybyśmy go podchodzili :P
Szkodnik pod górku :P
Lampion pod mostku
Warianty czerwone czy czarne? Z nami to nie ruletka - zawsze czarne :D
Aha... i kim był Osówek bo nie wiem co to za jednostka chorobowa?
- Co robisz w Walentynki? - Biceps i klatę :D
"Oh, don't you sail and don't you row and certainly don't you swim
'Cause if you aren't careful you'll end up inside of him
He'll eat you up and spit you out
You better stay away
Heed the sign that says "Beware
The beast of Pirate's Bay!" (całość TUTAJ)
W Głuszycy znajduje się najprawdziwsza Zatoka Piracka, którą znamy z naszych własnych wypraw (na przykład TUTAJ). Niesamowite miejsce na rozwieszenie lampionu - to są właśnie te punkty kontrolne z tak zwanym efektem WOW. Nie ukrywam, że rajdy stawiające takie punkty, lecą kosmicznie w górę, w naszym prywatnym rankingu najlepszych imprez.
Podjazd tutaj będzie kosztował nas trochę sił, ale warto - nie tylko dla lampionu, ale ogólnie warto zobaczyć to miejsce.
Co więcej, z góry widać, że woda jest zamieszkała i to przez dość duże stworzenia rybopodobne. Na zdjęciu nie wyjdą, bo nie mam takiego zoom'a w moim szturmowym aparacie rajdowym - trzeba byłoby mieć naprawdę mocny sprzęt foto, aby je ładnie uchwycić. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tam żyje i nie jest to liche. To tylko dodaje klimatu temu miejscu.
Bestia z Zatoki Pirackiej :)
Jak ktoś jest odważny, to może pójść i sprawdzić z bliska co to jest. Ja nie idę, jako że mój Magnetic Power Armor oraz DPL Disruptor Pulse Luncher (dla gubiących się w moich chorych nawiązaniach - TUTAJ) zostawiłem w domu, to do wody dziś nie włażę.
Ruszamy dalej.
The Darkness in the sun, waiting for the Beast of Pirate's Bay :D
No dobra, nie tylko rower... Im też zrobię... niech mają zdjęcie z takiego zacnego miejsca :D
Wspinaczka w Górach Kamiennych :D
W stronę światła :)
"Nie mam nogi, pożarli ją moi..." czyli Wzgórze Artystów oraz Kaleków... (cytat pochodzi stąd ---> TUTAJ)
Jedziemy pod górę, ostro pod górę... znowu. Tym razem jest to Wzgórze Artystów.
W pewnym momencie dogania nas Artur i zaczyna wyprzedzać. Już mamy przyspieszyć aby pokazać Mu, że nie ma z nami szans :D, ale dostrzegamy w jakim jest stanie.
Szok... ktoś mu upierdo*lł cały goleń. Mimo takich obrażeń ciśnie mocno pod górę... Z dwóch goleni została mu tylko jeden - ten lewy (LEFTY).
Straszne... ewidentnie coś mu go zeżarło... "jestem tego pewien, czytałem o tym w komiksach". Nie może być innego wytłumaczenia!
Nie przyjrzałem się dokładnie jego ranie, więc nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jaki stwór upitolił mu kończynę, ale na pierwszy rzut oka to mógł być jakiś Dale Kanon :P
Mówię zatem do Basi: "weź Go nie wyprzedzaj, puśćmy go przodem". Wykażmy się zrozumieniem dla okaleczonego. Ja mam tylko śrubę w nodze i są problemy... a ten biedak ma cały goleń urypany... być może właził za lampionem do wody w Zatoce... nie oceniajmy :)
Art of suffering :P
Drogi idą naokoło - nie mamy na to czasu :P
Podpych z cyklu: "każdy umiera w samotności"
Koń by się uśmiał z naszego wariantu :P
"W dół na złamanie karku gnam (...) nad przepaścią - bez łańcuchów, bez wahania..." - klasyka (całość TUTAJ)
Kolejny punkt z efektem WOW, a nawet nie sam tylko punkt, a wręcz cały dojazd do niego. Tego miejsca nie znaliśmy zupełnie, a jest po prostu niesamowite. Z przełęczy pod warzywniakiem czy jakoś tak :D :D :D
Nie, czekaj, źle... Wawrzyniakiem, tak? No ok, niech będzie Wawrzyniakiem. Prowadzi tutaj szlak rowerowy, który jest wąską ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze. Kapitalnie się tym jedzie, ale naprawdę trzeba uważać, bo jeden fałszywy ruch i można się nieźle zsunąć... Korzenie i kamyczki nie ułatwiają sprawy, robiąc z tego extra fajny, ale dość techniczny singiel. KAPITALNA SPRAWA!
No ale szlak szlakiem, bo aby tu wyjść to trzeba było nieźle podymać, a jak wspomniałem, ściany tutaj to są pionowe. Możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej jak wyglądało podejście.
Jeszcze większym wyzwaniem będzie stąd zejście. Szlak biegnie wzdłuż całego garbu, a my chcemy się dostać w dół, do drogi tak aby pojechać na kolejny punkt... wybieramy zatem najmniej strome, co nie oznacza, że niestrome... po prostu NAJMNIEJ strome... i zsuwamy się w dół. Muszę bardzo uważać, bo moje kolano takich akcji jeszcze nie powinno odwalać, a podłoże tutaj jest dość sypkie. To naprawdę, dosłownie - w miarę kontrolowane zsunięcie się. Ostro...
Niesamowity szlak !!!
Tak to wygląda z perspektywy kierownicy
Kolejny punkt z efektem WOW - Kazikowe Skałki
No dobra, ale aby pojeździć nad przepaścią to trzeba się najpierw do tej przepaści "dotelepać"...
Góry Kamienne... na jednym obrazku
No dobra, na dwóch :D
A teraz trzeba to zejść... nie pokazujcie tego mojemu Rehabilitantowi, bo nie było to zbyt mądre...
Masakra to była ściana...
Tutaj ściana w całej okazałości, już po zejściu... "po raz kolejny udało się przeżyć"
Andrzej do Andrzejówki, a Wiki... gdzieś w w pizdu :D
Czujemy się trochę jak menele... w końcu pełznęliśmy w dół zbocza Wawrzyniaka, jak upojeni alkoholem, którzy pełzną spod warzywniaka :D
W sumie zeszliśmy na dół tylko po to, aby za moment znowu się drapać na jakaś wielką skałę po kolejny lampion... no ale czego oczekiwać, to Mordownik. Trzeba się umordować - raz w dół, raz w górę... i tak w kółko, do zajebania :D
Kierujemy się teraz na Skalną Bramę, która wyprowadzi nas w kierunku Waligóry - najwyższego szczytu Gór Kamiennych oraz schroniska Andrzejówki, gdzie zlokalizowany jest punkt żywieniowy. Na podjedzie Wiki nas mocno odstawia, ale chwilę później pomyli drogi i zjedzie gdzieś... w pizdu. Jak się potem okaże, sam nie do końca wie gdzie. Ja wiem - WE dupie :D
Błąd w nawigacji i brak poczekania na nas na skrzyżowaniu zaowocuje, że pojedziemy dalej we trójkę - to jest ta nieciągłość funkcji przejazdu, o której Wam pisałem powyżej.
Wiki nie zgubi się jednak permanentnie bo spotkamy się ponownie przy Andrzejówce, ale zgubi się na tyle, że będzie do tej Andrzejówki wjeżdżał od zupełnie innej strony i nie znajdzie punktu, który my zbierzemy w drodze do schroniska.
Ja wiem, że nasze warianty mogą powodować skrajne emocje i człowiek potrzebuje się czasem wyrwać z tej patologii, ale to trzeba z głową, bo my jednak te lampiony znajdujemy... jakoś... ale znajdujemy.
Krótki popas w Andrzejówce, reunion Team'u i ruszamy dalej... jest już popołudnie, więc czasu robi się coraz mniej.
Lampion na skale
I znowu pod górę - w kierunku WALIGÓRY, najwyższego szczytu Gór Kamiennch
Jest i Waligóra :D
Ruiny dawnego pałacu myśliwskiego/schroniska
"Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem, czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem" - klasyka (całość TUTAJ)
No właśnie.. .czasu coraz mniej. Jest nadal jakaś szansa zrobić całą trasę i powalczyć o medal Immortal, ale wymaga to zwiększenia tempa. Jesteśmy już nieźle wytyrani, a do tego mieliśmy dzisiaj jechać delikatniej, aby nie przeciążyć nogi. Nogi lub w zasadzie śruby w moim kolanie - a wiecie jak działają obciążenie zmęczeniowe na elementy mechaniczne :P
W zasadzie ja mam nadal jeszcze tylko po płaskim na razie jeździć, a od rana tyram po górach. Co ja poradzę, że to kocham i te kilka miesięcy przerwy były dla mnie naprawdę ciężkie... nie zmienia to faktu jednak, że zdaję sobie jednak sprawę, że mogę przesadzi i wtedy cofniemy się w leczeniu. Nie chcę powtórki z rozrywki...
Długo debatujemy co robić, bo jednak jest spora szansa, mimo wszystko, na zrobienie Immortala. Zupełnie tego nie zakładaliśmy, spodziewając się że zrobimy może z połowę trasy, a tu się zapowiada że będzie to około 90% !!
Zaczyna zatem kusić aby... "przycisnąć" i powalczyć. Basia się jednak na to nie zgadza - to głos rozsądku, tam gdzie ja zaczynam słuchać raczej głosu serca. Szkodnik chce abym trochę odpuścił, zwłaszcza że nocą mamy jechać jeszcze na Rysia - co samo w sobie, jest hardcore'owe, jeśli uwzwględnimy fakt, że nadal jestem na rehabilitacji...
Innymi słowy, Szkodniczek dopuszcza pewien poziom szaleństwa, ale nie pozwoli mi przekroczyć pewnej linii... choć widzę, że też ze sobą walczy. Ją też kusi aby zawalczyć o kolejną w naszej karierze nieśmiertelność, zwłaszcza że jest na to spora szansa. Wspomniana debata jest naprawdę długa i przejdzie przez przez obie fazy: emocjonalną i racjonalną... wszyscy przeżyją, acz bez strat się nie obędzie :P
Finalne postanowienie jest jednak takie, że nie chcemy finiszować do mety w jakimś morderczym tempie, aby nie zwiększać prawdopodobieństwa kraksy, pecha czy jakiegoś innego niefajnego zdarzenia. Odpuścimy zatem sumarycznie 3 punkty z 24... co i tak, jak na definicję spokojnego przejazdu na trasie górskiej, to je takie trochę umowne...
To chyba jednak rozsądna decyzja, co nie znaczy że nie zaboli...
Ruszamy powalczyć o punkty w drodze powrotnej do bazy.
Na pierwszy ogień idzie szczyt Czarnek, na który podejście możecie zobaczyć poniżej.
Grzegorz Liszka (widząc jak dymamy na wprost po lampion): Ej, tam obok jest ścieżka... hej, HEJ !!! AAAAAAAA (z nutką rezygnacji)... to Czarni, nie przetłumaczysz...
Pięknie mu tu!
Kamienne Korony (TUTAJ można zobaczyć jak się je zdobywa z rowerem)
Czy duży paśnik to WYPAŚNIK :D ?
" - O k****a (widząc podejście)
- To Kostrzyna!
- Skąd wiesz.
- Pamiętam. Ty nie?
- Nie
- A powinnaś..."
Jadąc z okolic Waligóry czarnym szlakiem, wylądujemy pod Kostrzyną - jedną z moich ukochanych 3-ech Kamiennych Koron. Basi aż się ugną nogi, jak zobaczy podejście... zwłaszcza, że będzie myśleć, że to Czarnek, na który musimy się właśnie wytachać. Niestety drobny błąd w nawigacji, brak odbicia z drogi na południe sprawi, że wylądujemy pod Kostrzyną zamiast pod Czarnkiem. Dialog powyżej jest prawdziwy :D
Jako, że ja mam chorą pamięć, jeśli chodzi o miejsca, to od razu widzę, że to co jest przed nami, to nie jest Czarnek.
Basia i Andrzej finalnie ucieszą, że to jednak był błąd i nie trzeba będzie tego dymać pod górę. W pewnym sensie trochę szkoda, bo ja kocham te 3 pagóry!
No ale skoro ma być dzisiaj ostrożniej, to może - mimo wszystko - lepiej. Rozdarty jestem...
Pamiętajcie, że oprócz 3 Kamiennych Koron jest tutaj także Szpiczak - zacny podpych dla rowerów (TUTAJ)
Dziś jednak na nim punkt kontrolny ma tyko trasa piesza.
3 Kamienne Korony
Na drugi ogień polecą punkty w okolicy Sokołowska. Niegdyś uzdrowisko, a jeszcze niedawno w zasadzie była to opuszczona miejscowość. Parę lat temu, wyglądało to naprawdę smutno... w sumie to, z jednej strony niesamowite, ale z drugiej także i smutne, widzieć jak w tętniącym niegdyś życiem kurorcie, czas się zatrzymał.
Byliśmy tu ze 4 lata temu i wyglądało to... zostańmy może przy tym słowie "smutno", aby nie używać innego.
Tym bardziej bardzo ucieszy mnie to co zobaczę: otwarte sklepy, ze 2-3 działające kawiarnie, "wolne pokoje", trwająca odnowa domu zdrojowego - WOW.
Sokołowsko budzi się ze zbyt długiego snu. Super!
Tak jak Wałbrzych, który podniósł się właściwie z ruin, tak teraz Sokołowsko znowu zaczyna żyć! Cieszy mnie to, naprawdę cieszy.
Kolejny punkt z efektem WOW - Grota Hermana!
Ma nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje... SOKOŁOWSKO żyje :D
Poszarpane panoramy Gór Kamiennych i pewne legendarne PORFIROWE URWISKO ("na zielonym", po lewej)!!!
Zachód słońca w Górach Kamiennych
"Then it comes to be that thie soothing light at the end of your tunnel was just a freight train coming your way..." (całość TUTAJ)
Nasz ostatni punkt kontrolny znajduje się w nieczynnym tunelu kolejowym. Wielu zawodników sprawi on problem, bo dotrą do miejsca oznaczonego na mapie i będą szukać lampionu, nie zorientowawszy się, iż znajduje się on pod nimi. My jesteśmy zahartowani z takimi akcjami z Jaszczura - już trzy razy tak było.
Jaszczur - Kamienne Ściany (punkt w tunelu przy Zaporze Plichowickiej), Jaszczur - Ciemna Strona Gór (punkt w tunelu pod Drogą Głodu) oraz Jaszczur - Graniczna Przełęcz (punkt w tunelu pod Przełęczą Łupkowską). Co więcej, zawsze to był punkt podwójny czyli jeden na górze, a jeden z tunelu. Znamy zatem te numery (i bardzo je lubimy).
Od razu szukamy wejścia do tunelu i nawigujemy się od stacji kolejowej. I tak - będzie to kolejny punkt z efektem WOW dzisiaj! Sami zobaczcie.
Ptasie rozdroże :)
Na Borową też jest niezły wypych, ale góra ma świetną wieżę widokową.
Jesteście Team Borowa czy Team Chełmiec? Kłócą się tutaj, co jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich :D
"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Was just a freight train coming your way..."
Ostatni już dziś lampion i kolejny z efektem WOW
Do bazy zjeżdżamy przed limitem. Oznacza to, że była to dobra decyzja aby nie robić tych 3 punktów, bo aby dziś powalczyć o Immortala, to trzeba by dużo mocniej przycisnąć końcówkę. Nie oznacza to, że nie jest mi trochę smutno, że w moich kochanych górach nie sięgnęliśmy po nieśmiertelność. Cóż, chyba po prostu nie można mieć wszystkiego...
Zrobiliśmy około 2000m z hakiem przewyższeń i 85 km... mocno nam też dogrzało, bo dzień był piękny, ale bardzo upalny.
Nie mamy jednak zbyt dużo czasu aby odpocząć... lub chociaż pogadać z Kamilą, Jankiem i Łukaszem. Trzeba się przebierać i gnać dalej, bo RYŚ już czeka.
Nasza minuta startowa to 23:15, a mamy około godziny drogi do Kątów Wrocławskich (nim się ogarniemy z posiłkiem, przebraniem, itp będzie naprawdę mocno po 21:00).
Na pocieszenie po niezdobyciu nieśmiertelności pozostał fakt, że Basia zajęła 3-cie miejsce na podium dzisiaj - pięknie, ale to jednak nie koniec walki dzisiaj. Ruszamy teraz zapolować na RYSIA, ale to już osobna historia... kolejny wpis jak ktoś jest ciekawy :D
A co do Mordownika jeszcze, to była to jedna z najlepszych edycji ever, a startujemy od 2013 więc mamy jakieś tam rozeznanie (Jaśliska 2014, Chochołów 2017, Uście Gorlickie 2018 i teraz Jedlina 2023 - te edycje to był ogień !!!)
Czy zrobienie 21 z 24 punktów na górskim rajdzie, w trakcie rehabilitacji, było mądre? - Pewnie nie.
Czy zluzowanie końcówki, aby chociaż choć trochę zmniejszyć ryzyko było mądre? - Pewnie tak.
Czy było pięknie? - ZDECYDOWANIE TAK !!!
Kategoria SFA, Rajd
Rajd WYZWANIE 2023
-
DST
82.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie zmienia to faktu, że uczucie DEJA VU jest niemal namacalne i mam wrażenie, że jedzie z nami na tylnej kanapie w aucie... a nie czekaj, na tylnej kanapie jedzie z nami "Szczęki", który czasem jak nikt nie patrzy chwyta za kierownicę (jak nie wiecie o co chodzi, to zobaczcie ostatnie zdjęcie relacji :P)
No ale mniejsza o uczucia deja vu - dziś czekają na nas raczej uczucia niemocy, porażki i wkrw'u, bo "działo się" !!!
Lećmy zatem z opowieścią o WYZWANIU 2023, robionego przez Ekipę zakręconą bardziej niż ruski termos, a którą bardzo kochamy (jakbyśmy kochali Was za mocno to dajcie znać - użyjemy jakiegoś żelu :D )
To my :D (nawet podpisani - KNOCK i BLOCK) :D :D :D
Ignorantia REGULAMINIS non excusat (NKL'us pssibilis) :D
Czyli rzecz o regulaminie dzisiejszych zmagań, bo pierwsze wyzwanie na Wyzwaniu to ogarnąć regulamin wraz ze wszystkimi jego zawiłościami. W sumie nie wiem od czego zacząć opis, więc może po prostu kilka haseł (a jeśli uznacie, że niektóre są sprzeczne to uwierzcie, że nie są - i to jest właśnie magia Wyzwania)
- mamy odcinki obowiązkowe, które jednak można opuścić
- jest super-bonus na trasie, o którym nie wiadomo nic oprócz tego że jest/istnieje
- trasa jest 100% rowerowa, ale przed odcinakami pieszymi obsługa przypilnuje Wam rowerów, więc się nie martwcie
- zadanie kajakowe robi tylko jedna osoba z zespołu, ale są one dwuosobowe i płyniemy w dwójkę (przejęzyczenie z odprawy, które mnie po prostu kupiło :D)
Mówię to oczywiście żartem bo uwielbiam opary absurdu, ale nie zmienia to faktu, że można się czasem pogubić :D
Mówiąc bardziej serio, na Wyzwaniu na punktach kontrolnych często mamy zadnia specjalne (ZS) i tutaj - co akurat jest genialne - dostaje się punkty za:
- stawienie się na punkcie (znalezienie punktu kontrolnego)
- wykonanie zadania (lub nie dostaje się ich jeśli zadania nie wykonacie).
Czemu to jest świetne? Bo otwiera bardzo mocno planowanie strategiczne. Na przykład rok temu stawiliśmy się na początek etapu pieszego, zdobyliśmy punkty za "toże" stawienie się, ale nie wyszliśmy na 5 km etap pieszy (nie wykonaliśmy zadania) bo dla nas byłaby to z godzina, w którą zrobiliśmy rowerami 3 inne punkty kontrolne. Sumarycznie wyszliśmy zatem na plus.
Takich zależności jest więcej, więc planowanie, strategia, taktyka są na pierwszym miejscu, a dopiero potem zaczynają się działania operacyjne!
W tym roku jako, że Organizatorzy chcieli wymusić zrobienie etapu pieszego, to nie zrobienie go było jednoznaczne z NKL (dyskwalifikacja)... to nam trochę utrudniło sprawę, bo nie lubimy etapów pieszych, ale też uprościło planowanie. Musisz to mieć :P
Niemniej, aby tego NKL'a tak naprawdę nie dostać trzeba było zrobić sporo więcej:
- odwiedzić 3 obowiązkowe punkty, rozlokowane w najdalszych zakamarkach mapy (północ, zachód, południe)
- zrobić wspomniany etap pieszy 5km
- zrobić pieszy prolog (warunek konieczny otrzymania mapy rajdu)
Na to wszystko czasu było bardzo mało bo od 9:30 - 17:30.
Zadania na mapie przyciągały uwagę: kajaki, HEX, motyle w oponie, LPR (Lotnicze Pogotowie Ratunkowe), itp.
Cześć z nich omówionych zostało na odprawie i było przy tym kupę śmiechu.
Na przykład: zadanie z policją - miał to być quiz z przepisów ruchu. Organizator mówi, że dla trasy rodzinnej pytania będą proste, ale dla trasy PRO (naszej) pytania mają być... też PRO.
Zaczynam się śmiać, że będą to na przykład pytania z zagadnień dotyczących przewozu substancji niebezpiecznych, a przy zadaniach matematycznych, zadanie PRO będzie brzmiało:
"Chłopcze rowerowy, masz tu funkcję uwikłaną, zrób je przekształcenie w funkcję jawną i machnij mi z niej jakąś transformatkę Fouriera".
No co? JAK PRO TO PRO :D
PROLOG czyli OSA OPOLE ATAKUJE
... niemal słyszę tą ciszę, która zapadła wśród tych co rozumieją to hermetyczne stwierdzenie. Tak, to był SUCHAR... beton... BETONOWY SUCHAR :D
Dla niekumatych tłumaczę w skrócie: Mateusz - autor dzisiejszej trasy - startuje w rajdach przygodowych w barwach zespołu OSA OPLE.
A niestety mieliśmy na początku rajdzie dość nietypową sytuację, bo atak os w parku przy zamku w Dąbrowie (Niemodlińskiej).
No więc, OSA OPOLE ATAKUJE !!! ... tak wiem, będę smażył się w piekle, za pewien czarny humor... ale pociesza mnie, że pewnie obok niejednego z Was :D
Sytuacja wyglądało na tyle groźnie, że interweniowała OSP oraz pogotowie, ale szczęśliwie skończyło się z kontrolowanymi obrażeniami wśród uczestników... pamiętajcie o tym jak rozróżnić OSĘ od PSZCZOŁY (tutaj) :P :P :P
Prolog to kilka punktów w parku przy zamku, których zaliczenie daje nam przepustkę do głównej mapy rajdu. Trzeba przyznać, że urokliwe miejsce to było :)
Park zamkowy i lampion
Przeliczanie HEX'ów
Wyruszamy na trasę. Plan na obowiązkowe punkty jest taki: północ, zachód, południe, więc wyjeżdżamy z Dąbrowy (baza) na północy-wschód i łapiemy pierwszy punkt, przy leśniczówce, nieopodal bazy. Rozpędzamy się i hamujemy dopiero na pierwszym zadaniu specjalnym, które mamy pod drodze. Podpisane jest HEX i mój schorowany umysł zaczyna tworzyć scenariusze co nas czeka... zwłaszcza, że mówili na odprawie coś o liczeniu. Trzeba będzie pewnie przeliczyć liczby w systemie dziesiętnym na system szóstkowy (HEX) - na pewno!
Okaże się że owszem mamy przeliczyć HEX'y ale w pudełku i mamy na to całe 2 minuty. Do tego znaleźć i odłożyć na bok te oznaczone cyferką.
A że sztuk było ponad 300... no to sami sobie dopowiedzcie.
Zadanie zaliczone z drobnym błędem i ruszamy dalej. Ścieżki przez pola są mega błotniste...
Bora bora :)
Hexy
Produkcja chmur w toku :)
PRZEZ KUKUR !!!
Targamy przez błoto na wschód (pola po nocnej ulewie oblepiają nas gliną), tak aby ominąć wykreślony z mapy ruchliwy odcinek DK94. Nadchodzi czas wyboru, bo dwie drogi prowadzą tam gdzie chcemy czyli do Leśnego Dworu. Pierwsza jest przez las, a druga wzdłuż lasu, a dokładnie krawędzią lasu i pola uprawnego - oba trakty lecą równolegle. Wybieramy ten przez las, zakładając że ten wzdłuż pola będzie mocno gliniasty. Na pierwszy rzut oka to świetny wybór bo lecimy w miarę suchym szerokim traktem przez pole w kierunku lasu, ale... ścieżka zaczyna się pomału zwężać. Coraz bardziej i bardziej, aż w pewnym momencie kończy się w kukurydzy. Do lasu już niby niedaleko, ale jednak przez kukurydzę będzie ciężko więc... ciśniemy do przodu. Wycofanie się i objechanie tej przeszkody zajmie naprawdę sporo czasu. Lecimy zatem brute-force'em w trybie KUKUR-ŁAMACZA.
Jak to wyglądało, to widać to na zdjęciach poniżej... przesuń się Isaak każdy chce przejść (luźne nawiązanie do pewnej klasyki TUTAJ ekranizacja).
Moja kierownica nie mieści się miedzy lewą a prawą "ścianą", trzeba ciągle nią manewrować, a zielone części roślin chwytają na pedały - nie jest łatwo, ale nie ma co narzekać, bo mogło być 35 stopni (jak kiedyś na Świętokrzyskiej Jatce, kiedy także targaliśmy przez kukur - TUTAJ).
Słyszysz Szkodnik? NIE MA CO NARZEKAĆ!
Proszę wziąć sobie to do serca: "NIE MA CO NARZEKAĆ" i ... proszę bez przemocy...
Wracając do poprzedniej myśli, jak jest ponad 30 stopni na termometrze, to w kukurydzy jest piekło. Zakładam, że nie każdy może o tym wiedzieć, nie każdy chodzi przez kukurydzę, więc mówię to z formalności. Mozolnie i konsekwentnie ciśniemy w kierunku lasu i gdy kukur się kończy, to przed naszymi oczami ukazuje się ściana drzew... przykro by było, gdyby dzielił nas od niej dość szeroki kanał.
ARAMIS'owe ścieżki rowerowe :D
Szkodnik ciśnie przez kukur :)
Ani kroku wstecz :D
FORSUJĄC CHRÓŚCIANKĘ
Tak! - na mapie ma on nawet swoją nazwę. Liczyliśmy się z tym, ale jednak zakładaliśmy że skoro leci tędy droga to będzie jakiś mostek. A tutaj ani drogi bo pożarł ją kukur, ani mostka. Brzegi kanału są dość mocno zachaszczone. Próbujemy w lewo - słabo, próbujemy w prawo - słabiej... niby są jakieś zwalone drzewa, ale w takim kształcie, że ciężko będzie po nich przejść z rowerem (gałęzie/konary, śliskie pnie, itp). Pozostaje albo się wycofać albo forsować rzekę wpław. Wycofać się to się trzeba było - o ile w ogóle - to przed kukurydzą, teraz to nie ma kompletnie sensu.
Innymi słowy: "...cofnąć się już nie ma dokąd, tak bywało nieraz" (cytat to - uwaga - materiał kontrowersyjny bo to refren hymnu bojowników z Donbasu z 2014/2015 - TUTAJ)
Nie pytajcie skąd znam takie materiały, ale Ci co znają mnie bardziej wiedzą jak głęboko siedzę w historii konfliktów XX i XXI wieku, a to wymaga poznania wielu źródeł oraz wirtualnej obecności w różnych kręgach...
Tak czy siak: Nie raz i nie dwa byliśmy mokrzy, nie raz i nie dwa forsowało się rzeki i bagna, więc trzeba sięgnąć po sprawdzoną metodę "dzida na wprost"
Kanał nie zachęca, bo jest mega zamulony... normalnie zrobilibyśmy go "z buta", ale skoro ma być obowiązkowy odcinek pieszy, to nie chcemy go robić w przemoczonych butach jeśli nie trzeba. Marsz w takowych to czasem droga w spore problemy.
Buty idą na plecak, gacie też i dawaj do wody (prawie) gołą dupą... przyjemnie nie jest bo muł po prostu zasysa. Słychać tylko bulgotanie jak z wzburzonego mułu, wydostaje się uwięziony dotychczas tlen. Mlask, mlask... co ja robię z własnym życiem.
Bleeee... to nie było fajne, ale przeszliśmy. Ogarniamy się jakoś z tego czarnego syfaxu, co się przykleił do naszych odnóży... płytko tu nie było, bo muł był głęboki... ale przeszkoda sforsowana. Ciśniemy dalej przez krzaki, byle dotrzeć do jakieś normalnej drogi... i niedługo potem JEST. Możemy wskoczyć z powrotem w siodła.
Zawsze mam problem z oceną takich sytuacji:
- były dwie drogi na mapie
- obie tej samej klasy
- nawigacyjnie byliśmy perfect bo wyszliśmy dokładnie tak jak chcieliśmy, ale teren przestał współpracować.
Czy to błąd czy pech? Dla mnie to nigdy nie jest jednoznaczne. Nawigacyjnie to błąd nie jest, ale taktyczne/strategicznie? Dało się tylko na podstawie - no właśnie czego - tego uniknąć?
Ech, tak czy siak, zeszło 45 min od wejścia w kukurydzę po przedarcie się do jakiegoś przejezdnego traktu... przy dzisiejszym mega krótkim limicie, to masakryczna strata.
Mam tylko nadzieję, że po takiej kąpieli to mi śruba w kolanie nie zardzewieje!
Drzewo wygląda może na przebieżne, ale ten pionowy konar kompletnie uniemożliwiał przejście wraz z rowerem... zwłaszcza osobie po niedawnej operacji kolana ze śrubą w nodze.
Fora ze dwora! LEŚNEGO DWORA
Gnamy tak, że z zabranej z Chróścianki wody (szlamu...) osusza nas pęd powietrza. Lecimy na północ bardzo dobrą drogą przez las - kierunek punkt kontrolny opisany jako LEŚNY DWÓR. Tutaj na mapie zgadza się wszystko: zarówno układ dróg jak i ich klasa. To Prawo, to lewo, potem dzida na wprost i po kilku minutach meldujemy się przy dworze. Obiekt robi ogromne wrażenie! Wpadamy do środka i robimy szybką eksplorację opuszczonych wnętrz... nigdzie nie ma lampionu.
Obchodzimy dwór ze 3 razy i dopiero wtedy zauważamy, że lampion wisi na krzaku na zewnątrz. Ech! Taki obiekt, taka miejscówka i lampion na zewnątrz? CZEMU?
Genialnie wyglądałby przecież zawieszony w środku !
Punkt genialny, ale szukanie mam trochę zajęło i kolejne 10 min w plecy - tak jak pisałem, przy dzisiejszym limicie, każda minuta jest na wagę złota.
Leśny dwór to był jeden z najbardziej wysuniętych punktów na północ i był - dla nas - pierwszym obowiązkowym punktem trasy PRO. Teraz trzeba będzie gnać na zachód, ale najpierw...
Genialne miejsce na punkt kontrolny
Lubimy opuszczone miejsca - niemych świadków historii
KUKUR 2 Karczów...
...obowiązkowy etap pieszy.
Ech Orgi uszczelniły regulamin i teraz ten etap trzeba zrobić. Nie można się tutaj po prostu zameldować i lecieć dalej.
No właśnie, czy uszczelnili w pełni? Co by było gdyby ktoś z etapu pieszego wrócił, ale nie z kompletem punktów - tylko na przykład z 3-ma z 4-rech? Czy to wtedy także etap niezaliczony czy zaliczony częściowo? I powiem, że nie wiem, bo w sumie o to nie zapytałem - zwracam tylko uwagę na różne organizacyjne pułapki bardziej skomplikowanych regulaminów.
I nie mówię tutaj o sytuacji, że ktoś z założenia robi jeden punkt i leci dalej, ale wychodzi na etap - nie ma go godzinę - wraca i ma pod 4-rką wpisany "BPK" (brak punktu kontrolnego) bo według niego ktoś ukradł lampion. A w rzeczywistości nie był przy tej ambonie co trzeba, bo się pomylił... i co teraz, także NKL?Jeden źle zaliczony punkt przekreśla całą trasę?
Wiem, że to przeczytacie, więc zostawiam do przemyślenia :P Tak, WY :D
My akurat zrobiliśmy cały etap, ale tak sobie tylko dywaguje bo uwielbiam takie strategiczne "case study".
Dla nas obowiązkowy etap pieszy to zło, jeśli nie jest w terenach z efektem "WOW" gdzie np. nie da się lub nie wolno wprowadzać rowerów (jaskinie, wyższe partie Tatry, itp).
A tutaj efektem WOW jest KUKUR :P
No ale cóż było zrobić, trzeba było zrobić... idziemy zatem...wzdłuż kukurydzy...
Kukurydza po prawej... idziemy.... nadal kukurydza po prawej... mija 20 minut a my idziemy, kukurydza stale po prawej... nagle zmiana krajobrazu, skręt w lewo i po prawej pola... kukurydza teraz jest po lewej. 40 minut dalej kukurydza wciąż po lewej. Jest pięknie... KUKUR pięknie :P
Zagaduje nas zakaś postać z pola:
- Część, wędrowcy, jak się wędruje przez moje pole?
My: A weź spier***j, Isaak :P
I tak sobie wędrujemy... daremnie i żmudnie... otoczeni kukurydzą. Zajmie nam ten etap koło godziny.
Ech te etapy piesze :P
Jeden z punktów kontrolnych na etapie pieszym
Oponeo z dostawą na wybrany pagór
Wskakujemy w siodła i ruszamy dalej. Kierujemy się na zachód bo musimy zaliczyć drugi z obowiązkowych dla trasy PRO punktów, czyli Dąb Pucklera. Są to zachodnie rubieże mapy więc czeka nas bardzo długi przelot. Po drodze wpadamy na Zadanie Specjalne, na którym musimy powalczyć z oponą. Trzeba ją dostarczyć na pobliski pagórek. Na zespoły 4-6 osobowe czeka naprawdę wielka opona, ale na zespoły 2-osobowe jak nasz, taka trochę mniejsza, choć także duża. Zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówimy.
Bierzemy się za POPYCH i targamy oponę na szczyt. Idzie sprawniej niż myślałem, co nie znaczy że nie trzeba użyć przemocy. Pamiętajcie "jak brutalna siła nie działa, to oznacza że używacie jej ZA MAŁO".
Gdy opona jest na szczycie, to puszczamy ją w dół bo trzeba ją odnieść z powrotem. Popychamy ją dość mocno, aby nadać jej większą prędkość początkowa (V0, pacanie!), co zapewni jej stabilność toczenia w pierwszej fazie i dzięki temu opona leci prawie na miejsce startu. Zatrzyma się dopiero na brzozach, prawie na miejscu rozpoczęcia zadania.
Genialne zadanie - była zabawa, ale czas, czas, czas... Czas goni, więc lecimy dalej.
O zadaniu nr 2 z dopasowaniem motyli do nazw to nie napiszę nic... dokładnie jak na zadaniu. Też niewiele napisaliśmy :P
Nie powiecie mi, że rozmiar nie ma znaczenia :P
Szczęśliwie musimy wypchać tą oponę, a nie tą powyżej - na to wzgórze, które "rośnie" na ostatnim planie zdjęcia.
Zachodni kraniec mapy oraz awaria
Zaczynamy mocno kalkulować czy zdążymy z wypełnieniem wszystkich warunków koniecznych aby nie dostać NKL'a... musimy dojechać na "skrajny" na mapie zachód, potem "skrajne" południe oraz wrócić do bazy... a tu czas, czas, czas. Zaczyna być ciężko. Lecimy mega przelotem na wschód, najszybciej jak się da. To co? Zamiast pisać rzucam zdjęcia z tego przelotu:
Próbuję tylko jakoś dokręcić śrubę w kolanie tak aby noga podawała bardziej - trzeba było tam sobie wbudować jakieś "serwo" a nie samą śrubę :P
Punkt po drodze na zachód
I jeszcze jeden :)
Przeloty :D
Symetria w drodze na zachód :D
Wciąż na zachód
... no i docieramy do drugiego obowiązkowego punktu. Jest to jeden z 10 "zabytkowych" dębów w Polsce. Poniżej tego akapitu znajdziecie zdjęcia, niemniej my coraz bardziej zaczynamy analizować mapę pod kątem czasu... dochodzimy do wniosku, że powinniśmy zdążyć przeprawić się na "skrajne" południe i dotrzeć do bazy, pod warunkiem że polecimy tam bezpośrednio. W praktyce oznacza, to że musimy ominąć inne punkty kontrolne, nawet jeśli wpisywały by się w kierunek jazdy. Jednym z takich zadań, które musimy odpuścić to etap kajakowy, bo opłynięcie dość sporego jeziora i zaliczenie tam 4 punktów kontrolnych to też będzie jak nic z godzina - nie ma szans. Postanawiamy powalczyć o południe. Odpalamy kopyto, ale niestety okazuje się, że los będzie chciał inaczej. Łapię gumę... ech to zawsze jest problem na rajdach, ale dziś - gdy limit jest mega krótki - to sytuacja jest dramatyczna!
Jako, że jeżdżę na naprawdę grubych oponach, to wymiana dętki na trasie to jest zawsze walka.
One słabo chcą wchodzić na rawkę i opierają się jak robotnik o betoniarkę :P
Kolejne 20 min zatem nie nasze.
Czasowo jest to już sytuacja bardzo kiepska, bo przed nami jeszcze kawał drogi... Kalkulujemy, że nadal jest mała szansa, aby zdążyć do bazy... ale na pewno nie w limicie podstawowym, ale w limicie spóźnień (czyli 15 min). Każda minuta spóźnienia w limicie spóźnień daję nam karę "-1" punkt, ale bez trzeciego obowiązkowego punktu na południu, to i tak będzie NKL. Postanawiamy zatem powalczyć o klasyfikację typu "rzutem na taśmę". Przygoda z oponą bardzo nam to wyzwanie utrudnia bo 20 min to jest kosmos, jeśli mówimy o przelotach-finiszach.
Dzida na południe! Póki jest nadzieja, póki jest szansa to ciśniemy!
Dąb na skraju mapy
Robi wrażenie
Obelisk przy Dębie
Na chwilę przed awarią
Oczko wodne czyli PKT 21
20 minut w plecy to dramat więc lecimy ile sił w nogach. Przelot jest kosmiczny - tętno w strefie śmierci i nie hamujemy dla nikogo. Nawet jak się jakiś TIR trafi to idzie pod koła! Jest szansa zdążyć do bazy w limicie spóźnień, to trzeba walczyć. Nawigacja - szczęśliwie - nas nie zawodzi bo z każdą minutą zbliżamy się coraz bardziej do celu. Błąd teraz to byłaby już kaplica. Nie ma żadnego marginesu - to musi być operacja niemal chirurgiczna.
Lecimy przez Bory Niemodlińskie i wprost idealnie wpadamy na jeziorko w lesie... ale lampionu nigdzie nie ma.
Obchodzimy jeziorko, ale nadal nic.
Według mapy lampion powinien być w miejscu dopływu potoku do jeziora, ale dupa... nic, nicość. Tymczasem dociera tutaj kolejna ekipa, która także zaczyna poszukiwania - Lidka oraz Benek z zespołu "Forma na ciasto". Oni też mieli awarie na trasie i w zasadzie już pogodzili się z NKL'em. Razem dzwonimy do Mateusza i pytam o instrukcje - okazuje się, że lampion jest sporo za jeziorem, do tego trzeba przejść jeszcze rów. Nie było szans dostrzec lampionu z "wysokości" jeziora - lampion jest przesunięty względem markera na mapie. To się zdarza, ale kosztuje nas to kolejne chwile. Finalnie udaje nam się odnaleźć lampion, ale łącznie straciliśmy tutaj kolejne 20 min... KAPLICA, RIP.
Przeloty!
Oczko wodne PKT 21
"Your entrence was good, his was better. The difference? SHOWMANSHIP" (jak kocham tą postać, to ten film był jednak trochę przykry. Ale sam tekst jest dobry - TUTAJ)
Tym sposobem nie ma już najmniejszych szans zdążyć na matę, bo zostało kilka minut do końca limitu spóźnień, a kilometrów jeszcze sporo.
Postanawiamy zatem, że nie będziemy wypruwać sobie żył i finiszować z tętnem w strefie śmierci, skoro i tak nie zdążymy. Wrócimy normalny tempem bo i tak to nam nic nie zmienia.
Jedziemy do bazy zatem razem w czwórkę.
Po drodze chcemy - tak dla jaj - ściągnąć PKT nr 2, który będziemy mijać. Przynajmniej Mateusz będzie miał mniej roboty ze złożeniem trasy, ale pomysł umiera... w kukurydzy. Próbowaliśmy od dwóch dróg (czyli próbowaliśmy dwa razy!) i w oby przypadkach ścieżki znikają po kilkudziesięciu metrach w kukurydzy.
O nie, kukur po raz trzeci dzisiaj? Nie ma opcji - sam sobie ściągaj te lampiony :D :D :D
Na mecie robimy lekki szok bo jesteśmy chyba 45 min po czasie, więc część zawodników, którzy korzystają z bufetu kompletnie nie spodziewają się naszego nagłego wtargnięcia na metę :D
Zwłaszcza, że wjeżdżamy z gestami tryumfu !!!
Oklaskom i gwizdom nie ma końca - ch** że szyderczym, ważne że były :D
Tak się pisze własną legendę... niekoniecznie chwalebną, ale jednak :D
Kandydacie na NKL'a
Grób nieznanego niemieckiego żołnierza - hełm w takim miejscu robi niesamowite wrażenie
NKL już zaliczony, więc powrót na spokojnie :)
Podsumowanie WYZWANIA
Impreza jest odjechana, ale przy tych zasadach (tyle obowiązkowych punktów) to dajcie z 5h więcej limitu!
Albo dajcie mniej tych obowiązkowych rzeczy. Wynik najlepszej ekipy na trasie rodzinnej jest bardzo bliski wynikowi zwycięzców na trasie PRO, co pokazuje jak bardzo po mapie trasa PRO musiała latać. I nie chodzi o to, że to było za trudne - lubimy trudne rajdy. Lubimy lekcje pokory bo one najwięcej uczą, ale po prostu MAŁO trasy zobaczyliśmy i tego nam szkoda. Jeśli omijasz zadania aby spełnić warunek zdążenia do punktu na drugim krańcu mapy, to żal tych zadań. W tamtym roku było mniej tych narzuconych zasad i dużo więcej punktów udało się odwiedzić. Szkoda trochę zatem pracy budowniczego.
Etap pieszy godzina, prolog pógodziny, konieczność zameldowania się w 3 skrajnych punktach plus czas potrzebny na zadania specjalne na 8h. No mało!
Przyjmijcie - absurdalne - 1 minutę na podjechanie do lampionu i podbicie karty startowej. Absurdalne bo czasem trzeba poszukać, przychaszczować, dostać się do tego lampionu i minuta to jest nieosiągalny wynik. Niemniej przy 60 pkt mapie, to nawet przy tym założeniu, to schodzi godzina na samo podbijanie karty. A gdzie tu etap pieszy, kajakowy, prologi i przejechanie 80 km... a wszystko to w 8h. Hardcore!
Nie zmienia to faktu, że było wesoło i nam się podobało. Tylko po żal punktów, które musieliśmy pominąć i to nie jest tylko nasza opinia: dużo zespołów z trasy PRO mówiło podobnie.
Nie zmienia to faktu, że zadanie z oponą - WYPASSS :D
NIE ZMIENIA TO FAKTU, że BUFET BYŁ MEGA WYPASSSS i za to wielkie brawa!
I na koniec obiecane zdjęcie, na którym Szczęki przejmuje kontrolę nad naszą gablotą :)
Kategoria Rajd, SFA