aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2025

Dystans całkowity:230.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:230.00 km
Więcej statystyk

Zakopane - Kraków, przez góry

  • DST 230.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 8 sierpnia 2025 | dodano: 12.08.2025

Kolejny z naszych głupich pomysłów na chore wyrypy... Wszystko zaczyna się od niepoważnego pytania: "A może by tak wrócić z Zakopanego do Krakowa na rowerze?". Oczywiście mówimy o powrocie szlakami i ścieżkami rowerowymi, a nie rypanie "główną" po asfalcie.
Na takie głupiutkie pytanie, ktoś rzuci równie głupia odpowiedź: "No, w sumie, czemu nie!?"... no i skończy się to jeszcze głupiej, bo realizacją. 
Chociaż realizacja ta zajmie nam 39 godzin czyli sobotę, noc i niedzielę, a także zrobimy ponad 4300m przewyższenia na 230 km.
Nie ukrywam, że zakładamy także, iż była to pierwsza edycja takiego powrotu, bo opcji "szlakami z Zakopca" jest kilka. Tą wersję nazwaliśmy Czarnym Zygzakiem Zachodnim.
Zygzakiem bo podobnie jak było w przypadku powrotu z Warszawy rok temu, mocno będziemy jeździć "prawo - lewo" po mapie, zamiast walić "na wprost", na północ, wprost na Kraków. Zachodnim bo na takich odległościach między miastami, można naprawdę mocno pobawić się planowanie marszruty. A czemu czarny... po tylu latach na tym blogu, to już chyba sami wiecie.

Plan jest taki:
1. Zakopane - przyjazd Flixbusem (przewożą rower!), godzina 6:20 jesteśmy na dworcu w Zakopanem,
2. Droga pod Reglami (czarny szlak) aż do Kir.
3. Gubałówka (1129m)
4. Czerwony szlak na Chochołów przez Ostrysz (1023m) i Tomicki Wierch
5. Szutry i Velo, przez Domański Wierch i Ścieżkę Dookoła Tatry, w kierunku na Nowy Targ.
6. Nowiutkie Velo w stronę Klikuszowej.
7. Niebieski szlak przez Janiłówkę (817m) oraz Trubacz (804m). 
8. Pasmo Podhalańskie do Spytkowic
9. Dalej niebieskim szlakiem aż na Przełęcz Zubrzycką
10. No to teraz trzeba będzie się jakoś przebić przez Pasmo Polic (1369m) i zjechać do Bystrej Podhalańskiej (czerowny GSB)
11. Znowu Niebieskim Szlakiem na Groń (810m) niedaleko Jordanowa.
12. Koskowa Góra (867m)
13. Żółtym przez Pasmo Koskowej i zmiana kolory na niebieski - Mioduszyna (632m) nad Suchą Beskidzką
14. Złapanie Małego Szlaku Beskidziego czyli Chełm (603m) i dalej do Lanckorony
15.Draboż (432m) i zjazd nad Wisłę
16. Powrót Wiślaną Trasą Rowerową do Krakowa


To chyba tyle jeśli chodzi o technikali... to co, gotowi? Możemy przejść do narracji? Jeśli tak, to zapraszam na opowieść o naszym powrocie z Zakopanego do Krakowa na rowerach.
No więc... tak, wiem - nie zaczyna się zdania od "no więc"...
No więc, wymyśliliśmy sobie z Szkodnikiem że pojedziemy na ciastko i kawę do Zakopanego na Krupówki.
Wsiedliśmy we FlixBus'a i VOILA! Jesteśmy na miejscu! 
No i wtedy... tak, wiem - nie zaczyna się zdania od "No i..."... NO I CH*J :D
Jesteśmy w Zakopanem i nagle uświadamiamy sobie straszną prawdę. Wybraliśmy się tutaj w środku wakacji. Przecież zginiemy w dzikach tłumach... Ale to był durny błąd! Jechać do Zakopca w wakacje. Uciekajmy! No ale (sami już wiecie NO I ALE CO :P)... jak uciekać, skoro Flix już odjechał.
Szczęśliwie się składa, że czystym przypadkiem mamy akurat przy sobie rowery. Wrócimy zatem na rowerach!
Przypadkiem także mamy ze sobą mapy i dobrze zaplanowany (opis powyżej) wariant przejazdu... no zupełnie jakbyśmy jakoś tak się nastawiali na taki powrót lub brali go pod uwagę w kontekście analizy ryzyka (np. ryzyka spóźnienia się na autobus powrotny). 
Mam na sobie także 18 kg plecak (Basia 12 kg), więc jesteśmy dobrze wyposażeni na taką potencjalną podróż - samego picia mamy na plecach i w bidonach ponad 11 litrów.
Dla ciekawych: nasze pełne wyposażenie na takie wyrypy opisałem Wam w relacji "Dookoła Tatry - Wariant Czarny".

Droga pod Reglami
Ruszamy z dworca. Jest 6:30 więc wpadamy zobaczyć jak wyglądają Krupówki. Prawie nikogo - prawie, bo rozpakowują się dostawy, sprzątają się lokale. Widać, że miejsce przygotowuje się na wielogodzinne oblężenie, które nastąpi w najbliższym czasie. 
Chwilę później wjeżdżamy na Drogę pod Reglami i mijamy kolejne odejścia w tatrzańskie "dolinki" (Ku Dziurze, Za bramką, itp). Tutaj już trochę ludzi spotkamy - widać po plecakach, że wybierają się w wyższe partie gór. Niemniej i tak uważam, że było dość pusto jeszcze - w końcu mamy środek wakacji! Droga nam trochę faluje, a czasem nawet jakieś schody się przytrafią, więc siłą rzeczy łapiemy nasze pierwsze przewyższenia. W praktyce będzie tego 8 km i 300m up, więc nie przejazd tędy wchodzi nam tak od kopa, jak by to się mogło wydawać. Kierujemy się na Kiry i to stamtąd, tak naprawdę dopiero zaczniemy łapać kierunek, mniej lub bardzie,j w stronę Krakowa.
Łapie mnie nastrój piosenki, która zawsze będzie kojarzyła mi się z daleką drogą - mimo, że tekst niekoniecznie skupia się na samej drodze.
Wynika to jednak z faktu, że za młodu słyszałem tam "Not a shirt on my back, now a pain to my knee..." (a z tym kolanem to się aż by za dobrze zgadzało...). Mimo, że trochę nie tak idzie ten tekst to jednak:

"Lord I'm one, Lord I'm two, Lord I'm three, Lord I'm four
Lord I'm five hundred miles AWAY FROM HOME..."
(całość TUTAJ)

Metryki :)
Jeden z pierwszych podjazdów dzisiaj

Ku Dziurze i za Bramką - super są te nazwy :)


Głód na Gubałówce
Pierwszy konkretny podjazd... Gubałówka (1129 m). Niby zakopiański klasyk, który wszyscy znają, ale w sumie to ilu z Was wyszło tu na nogach, a nie przyjechało kolejką czy samochodem? Ci bardziej zahartowani górsko to raczej od razu walą w Tatery Wyższe, a nie na Gubałówę, natomiast ogromna ilość osób wybiera raczej kolejkę lub auto. My podjeżdżamy zielonym szlakiem do czarnego - tak aby "łapać" leśne drogi tam gdzie się da, na tej totalnie wyasfaltowanej, górze. Nie będziemy przecież wjeżdżać tylko po asfalcie. Kamień i korzeń pod kołem to jest mus. Błotny mus :)
Tymczasem nasz plan jest iście szatański - zjeść pyszne śniadanie na skomercjalizowanym zakopiańskim pagórze... i powiem Wam tak: TEN PLAN NIE MIAŁ WAD... nie uwzględniał jednak tego, że o 9:00 rano tutaj nic nie jest otwarte. Ani buda z zapiekankami, ani restauracja, nie nawet małe stoisko z regionalnymi potrawami. Przejechaliśmy cała Gubałówkę w poszukiwaniu jedzenia i nic... KOMPLETNIE NIC! Ruch już niby spory, bo tak jak na Kurpówkach wszyscy się gotują... to słowo pasuje w kontekście jedzenia, prawda? Gotują się na przyjęcie potoku turystów... ale nie o 9:00. O 9:00 możesz umrzeć z głodu. Tyle by było z naszej kawy i ciastka na Gubałówce :P
Finalnie zjemy bułkę z kotletem z plecaka (zabrałem na wyprawę 4 sztuki tego rarytasu). Już słyszę: jak rasowy polski turysta --> bułka z kotletem, białe skarpetki i klapki firmy "Keep away from fire", nawet nic nie kupi, nie da zarobić. NO HALO! Chcieliśmy kupić śniadanie, tak? Wszystko było zamknięte. To już jest pech level Czarni... być w miejscu, gdzie wszyscy chcą każdemu coś sprzedać... ale nie Tobie. Ty zgiń z głodu!
Ruszamy na czerwony szlak

Da się chociaż trochę nie asfaltem na Gubałówkę :)

Panoramki :)


Cho-cho-Chochołowskie pasmo samozwańcze
Czemu samozwańcze? Bo ja je tak nazywam - nie ma chyba ono jakieś swojej oficjalnej nazwy. Znacie ten szlak? Czerwony przez Ostrysz (1023m) z Gubałówki do Chochołowa. Polany i pola, a także piękna widokowa droga (Tatery na wyciągnięcie ręki). Pośrodku pasma, dość stromy szczyt - Ostrzysz... trzeba miejscami srogo podepchać. Nadal jesteśmy w bezpośrednich okolicach Zakopanego, a na liczniku robi się nam już 800m przewyższenia. Grubo... ta trasa to naprawdę będzie ostra wyrypa.
W sumie to... Chochołów czyli aby jechać na Kraków, to trzeba by się kierować na północ... ale nie w naszym wariancie. Łapiemy piękne szutry prowadzone pagórami (np. Domański Wierch) i nabieramy kierunku na Nowy Targ. Zaczyna się zygzak! Jazda prawo-lewo, wschód-zachód po mapie, aby łapać ciekawe szlaki i drogi rowerowe, które NIEKONICZNIE w najkrótszy sposób zaprowadzą nas do Krakowa.

Szkodnik na czerwonym szlaku - widok z boku!

Szkodnik na czerwonym szlaku - widok z tyłu!

Szkodnik na czerwonym szlaku - widok z przodu!

Podpych pod Ostrzysz :)

Na zielonej trawce :)


Widokowymi szutrami zjeżdżamy do Ścieżki Dookoła Tatry i "odpalamy" nowiutką gminną drogę rowerową w kierunku Klikuszowej.
No i powiem Wam tak... ZACNA. Jest naprawdę zacna. Jak SUŁOSZOWA - przepiękna, kolorowa droga przez pola. Jak ktoś nie zna Sułoszowej, to zapraszamy do nas na korepetycje z okolic Krakowa, bo o Sułoszowej to zaczyna słyszeć pół świata - zrobiła się moda na Instagramach, Tiktok'ach i innych takich na tą malowniczą wieś.
To właśnie tam (wróciłem myślą już do naszej wyprawy, przez "tam" nie mówię o Instagramach i Tiktok'ach, ani o Sułoszowej, ale o naszej ścieżce :P), to właśnie tam - gdzieś za nieprzebytymi polami i za Krzyżem Milenijmy czeka na nas kolejny z naszych dzisiejszych przewodników. Niebieski szlak. Bardzo długi niebieski szlak, który przeprowadzi nas przez Pasmo Podhalańskie, a potem nawet jeszcze dalej. Tak naprawdę to planujemy opuścić go dopiero w Paśmie Polic, pod Babią Górą. Witaj zatem szlaku w kolorze nieba, witaj nasz błękitny przyjacielu. Prowadź nas przez Janiłówkę (817m), Trubacz 803m (nie mylić z Turbaczem!) czy Żeleznicę 912m. Znowu bardziej na zachód niż na północ, ale cóż poradzić. Nie dyskutujemy, szlak wskazuje drogę, to jedziemy.

Rogate na szlaku!

Widokowo lecimy sobie przez zielone pagóry :)

Tak to można dymać :)

Widzieliście jaki on ma plecak? Nareszcie coś sensownego po kątem wielkości :)


Lokalna Sułoszowa :)


Przez Pasmo Podhalańskie część 1
Bardzo długi niebieski szlak, niesamowicie też zróżnicowany na całej swej długości - od pięknej, szerokiej drogi do... nieistniejącego szlaku przez krzory i chaszcze. Jego pierwsze kilometry to typowy beskidzki klasyk: korzenie, kamienie, ale da się jechać i w górę i w dół. W większości przypadków oczywiście! To góry, więc zarówno pchanie, jak i sprowadzanie po "za stromym" także będzie, ale bez tragedii.  
Jest gorąco jak w piekle... Licznik pokazuje 35 stopni ciepła. Żar leje się z nieba, a my spływamy potem. Podpychy po łąkach, gdzie gorąco odbija się od trawy, wysysają z nas ostatnie siły... to aż parzy. Pot leje się z nas strumieniami, a w naszych zapasach wody i izotoników zaczyna panować gospodarka rabunkowa. To także kolejne przewyższenia - już samo dojechanie do szlaku to był srogi i długi podjazd, a teraz tenże szlak dokłada nam górki i pagórki. Odcinek Bucznik - Żelaznica jest dziki. Piękny, ale dziki. Przez dziki nie rozumiem tutaj chaszczy... te pojawią się dalej, ale raczej pola, pola, pola. Bardziej przypomina to Beskid Niski przypomina niż granicę Podhale i Orawy. Coś niesamowitego, ale zmęczenie w nas już także ogromne... zwłaszcza, że podejście pod Żeleznicę nas masakruje. Obalam 0,75l butelkę wody w zasadzie duszkiem, trzy łyki i pusta... jest ciężko, ale idziemy dalej. I słowo idziemy oddaje nasz stan, zagęszczenie poziomic pod tym szczytem jest naprawdę srogie.

W drodze na Trubacz

Zacny ten niebieski... tutaj :)

Jest i on

Wciąż dalej i dalej

Widzicie Szkodnika na zdjęciu?

Rypiemy pod górę... 

Rypiemy przez potoki... wydaje się, że do przejechania, ale grząską, bardzo grząsko i głęboko. Nie ryzykujemy

No BESKIDU - jak w Beskidzie Niskim :D


Przez Pasmo Podhalańskie część 2
Wchodzimy na główny trakt Pasma, zaczynający się nad Harkabuzem i lecący aż do Spytkowic. Naszym niebieskim szlakiem biegnie granica między Podhalem i Orawą, a gminy zrobiły tutaj niesamowite Velo. Piękna droga, acz wiecie... kiedy dojedziemy do Spytkowic okaże się, że mamy na liczniku już 90 km. Słownie DZIEWIĘĆDZIESIĄT... a nadal jesteśmy w gminie Jabłonka. Patrząc klasycznie na mapę, to przy tej odległości to już chyba powinniśmy być w okolicach Krakowa, prawda? Ale to nie byłby wariant czarny wtedy! My jedziemy tak jak prowadzą szlaki, a te tańczą szalonym zygzakiem po okolicznych pagórach!
Od okolic Nowego Targu nie byliśmy w zasadzie "w cywilizacji". Owszem przecinaliśmy jakieś drogi, ale to też raczej gdzieś w lesie czy w polu, więc nie było gdzie uzupełnić zapasów. W takich chwilach doceniacie, że plecak miał 18 kg, a w nim mieliście 6 litrów wody. Upał jest koszmarny, monotlenek diwodoru szybko schodzi w takich temperaturach...

Śladami dawnych, niespokojnych dni...

Zacne to VELO !!!

Tatry zostają z tyłu, a inne góry zajmują ich miejsce na widnokręgu


Katastrofa "na niebieskim" czyli wdrażamy plan awaryjny
Ostatnia część Pasma Podhalańskiego czyli fragment od Spytkowic do Przełęczy Zubrzyckiej, przez Beskidy, Wolnik i Targoszówkę to około 15 km łącznie. Część tego szlaku (tą z Wolnikiem) znamy, bo gdy budowaliśmy trasę Mordownika w Zawoi w pierwszym roku plagi (2020), to aż tutaj wisiały nasze punkty kontrolne rajdu. Już wtedy szlak ten był bardziej umowny niż realny - rozwalony zwózką drewna, z niepełnymi oznaczeniami oraz w wielu miejscach zarośnięty i zachaszczony. No więc powiem tak, że wtedy był... trochę bardziej przyjazny niż dzisiaj... zaczynamy się rypać jakimiś chaszczami, ścieżki nie ma wcale, las miejscami totalnie nie-przebieżny... co ciekawe, oznaczenia są odnowione! Przeszły tędy chyba ze 3 osoby... czyli my i gość znakujący trasę. Zaczyna nam iść naprawdę wolno... bardzo wolno. Na tyle wolno, że robi się to dużym problemem, zwłaszcza że dzień pomału się kończy... a jak nas tutaj zastanie zmrok, to... nie wyjedziemy stąd do rana. Patrząc po tempie przedzierania się... a więc bazując na twardych danych, pozyskanych na dwóch pierwszych kilometrach tej części szlaku... zrobienie całości, czyli wspomnianych już 15 km zajmie nam od 6 do 7 godzin... masakra. Zrobiło się totalnie nieprzebieżnie... chaszcze, gałęzie, mokradła. Srogi wprdl od natury zaczynamy obskakiwać.
I wtedy... kiedy ja toruję przez kolejny wiatrołom, Szkodnik krzyczy że znalazł na mapie coś czego ja nie widziałem. Pod nami (w znaczeniu na zboczu góry) jest szutrowa "biała" droga, która wychodzi z Sidziny. Biegnie ona niemal do Przełęczy Zubrzyckiej. To nas uratuje! "Zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia". Nie ma sensu walczyć tutaj z tą dziczą, trzeba się na rympał przebić w dół... jeśli trzeba to wykarczować sobie drogę, jeśli to nie pomoże - wypalić, Walczymy! Nie negocjujemy, wyrębujemy! TA SCENA !!!

Niebieski dziczeje... 


Hmmm....


To będzie doskonała decyzja... Zjedziemy do Sidziny, a tam otwarty sklep! Uzupełnimy mocno nadszarpnięte po całym dniu zapasy i posiedzimy chwilę na chodniku pod sklepem jak menele (patrz piją wodę... no, jak zwierzęta). No dobra, nie tylko wodę - coś z cukrem też musi wejść. Chwilę później ruszymy "białą" drogą w kierunku przełęczy.
Wow, jechaliśmy tędy kiedyś, raz w życiu... lata temu, kiedy to było, "CIUPAGA Orient" z bazą w Jordanowie kiedy Bikeholicom chciało się jeszcze organizować rajdy. Na bidę z 10 lat, jak nie więcej... O! mam! Znalazłem relację Darka z tej imprezy (tutaj). Tak, to już 11 lat czyli czas przed-blogowe dla mnie w zasadzie.

Na białej drodze z Sidziny



Gdy drogę zagradza wielka góra... 
Docieramy do przełęczy. Mamy już zachód słońca, a więc zrobiło się trochę chłodniej. Czuję jak paruję ze mnie ciepło... znacie to uczucie? Gdy pod koniec rajdu macie wrażenie, że emitujecie, po prostu promieniujecie tym zgromadzonym ciepłem... No ale to nie koniec rajdu. Nawet nie jesteśmy w połowie trasy jeszcze. Lepimy się od potu, pewnie lekko chuchniemy zmęczeniem, chaszczem i błotem, ale nadal żyjemy... "500 miles, 500 miles, 500 miles, I am 500 miles away from home". Przed nami Polica (1369m). Potężna góra zamyka nam zatem drogę. W planie było prawie się na nią wdrapać czyli dojechać (jechać... tak, oczywiście, ha ha ha) do schroniska na Hali Krupowej pod Policą, ale zamiast na szczyt to odbić w drugą stronę na Okrąglicę (1239m) i czerwonym głównym beskidzkim, przez Judaszkę (841m) zjechać do Bystrej Podhalańskiej.
Plan zacny, ale liczyłem że w najgorszym razie... podkreślam najgorszym razie, to o 18:00 będziemy na Hali Krupowej. Jest prawie 20:00, a my stoimy na początku podejścia na Halę Krupową. Do zrobienia jest prawie 500m podejścia według mapy.
Gdybyśmy zaczęli wyprawę w piątek, a więc mieli niedzielę w zapasie, to nie byłoby problemu z czasem... ale my w poniedziałek musimy być w pracy. Mamy na naszą "wycieczkę" tylko sobotę i niedzielę, a po wyjściu na Halę - znowu podkreślę "PO wyjściu - to wg czasów na mapie do Bystrej jest około 5h z buta. Owszem sporo będzie w dół, więc ROWER POWER ale Okrąglicę, Urwanicę, Soskę i Naroże to zrobić i tak musicie. Bardziej w dół nie oznacza tylko w dół :P
Uwzględniając rowerową przewagę na zjeździe, szacujemy że razem z podejściem na Halę - na bidę - zajmie nam to ze 4h... na podejściu to z rowerami nie nadrobimy (zawsze jednak możemy stracić...). Na zjeździe owszem, ale nie ma co liczyć na cuda. Trzeba liczyć te cztery godziny do Bystrej... a to oznacza, że nie wrócimy do Krakowa przed poniedziałkowym porankiem. Już teraz szacujemy, że bez Policy, to w domu będziemy koło 19:00 - 20:00 w niedzielę.  
Cóż, za słabi jesteśmy na pełen plan - tak samo było podczas powrotu z Warszawy (489km, 54h) oraz podczas powrotu z Przemyśla (71h, 350km, 7500m up)... wprowadzamy korektę. Zjeżdżamy z Przełęczy Zubrzyckiej i łapiemy "rowerówkę", która ominie szczyty i wprowadzi nas na GSB za Judaszką i Narożem. Będzie pod górę, musi być, musimy "przełamać się" przez Pasmo Polic, nie ma zmiłuj, ale rowerówka zrobi to w najniższym jego miejscu, a nie jak szlak, przy Policy (czyli w najwyższym). Na pewnym etapie styrania organizmu to naprawdę zaczyna robić kolosalną różnicę. 
Trzeba założyć lampki... kolejna noc w lesie, prawda Szkodnik? Jak w zasadzie co weekend, naprawdę ciężko mi znaleźć jakieś sobotnie noce nie spędzane w lesie, zdarza się owszem, ale rzadko. Naprawdę rzadko... co my robimy z własnym życiem? :P 
Czuć już po nas srogie zmęczenie... mamy ponad 2000m przewyższenia w nogach i około 110 km na liczniku. Przełamanie pasma zaboli... może nie tak jak życie, ale zaboli. A i tak będzie to tylko wstęp do tego co na nas czeka za chwilę. "Can it get any harder?" - level FLEET ADMIRAL...  

Zachód słońca pod Pasmem Polic

Ach te często uczęszczane rowerówki :D

Schron GSB - zacny, naprawdę zacny schron


Koszmarny nocny GROŃ (810m)
Są takie góry, które masakrują. Nie dlatego że są takie trudne, ale dlatego że stają na waszej drodze w chwili, kiedy nie macie już siły, kiedy macie kryzys i kiedy nie jesteście na to gotowi. Nie muszą mieć 1000m, cholera często nie mają... Góry Złote, Jawornik (o jesteś) Wielki... o kur*a, myślałem że zdechnę na podpychu... po całym dniu, 12h godzinach góra, dół, góra, dół... ostatni pagór... nie chciał się skończyć... Rudawska Wyrypa (24h, 200km) i Skalnik w Rudawach Janowickich o świcie nad ranem... myślałem, że nie wyjdę... Jaworzyna Konieczniańska, na szlaku granicznym w Beskidzie Niskim, przy Koniecznej... 9 "pięter" nienawiści... (przez piętra rozumiem tutaj spiętrzenia/podejścia... wypłaszczenie, że niby już mamy szczyt i jeb... kolejne "podejscie"... nazwałem to schodami... piętro i spocznik... piętro i spocznik...) czy jak Lenon nam opowiadał: Kierat, podejście nocą czarnym szlakiem na Szczebel... jeden z zawodników rzyga ze zmęczenia na podejściu, a Lenon mówi "no kur*a, to jest samogenerująca się góra"... wszystkie te szczyty nie mają 1000m wysokości! Ktoś z Was pewnie dorzuci na listę Lackową od Przełęczy Beskid nad Izbami... też "tylko" 997m... a legenda, po prostu legenda podejść.   
A przecież czasami wychodzimy na 2200m i jest git... to nie jest kwestia wysokości, to kwestia chwili. Aby to w pełni zrozumieć to musicie sami to przeżyć. Albo nie... musicie zdychać na szlaku. Tej nocy, do tego za-SZCZYT-nie znienawidzonego grona dołącza on - GROŃ (810m) nad Osielcem. 
Jest 21:30 kiedy żegnamy się z GSB w Bystrej Podhalańskiej i zaczynamy orientować się na pagóry Beskidu Makowski (Średniego). Musimy przebić się przez dwa szczyty, Groń i Koskową Górę aby otworzyć sobie szlaki na Kalwarię i Lanckoronę. Przez te dwa szczyty musimy się przebić zgodnie z niepisaną zasadą Beskidu Makowskiego i Wyspowego (wzdłuż pasm jest git, w poprzek jest srogo). My musimy je niestety zrobić w poprzek. Na Groniu byliśmy też tylko raz - to był jeden z punktów kontrolnych wspomnianej już Ciupagi Orient w 2014 roku. Dzisiejszej nocy, po 11 latach wracamy... Hello Groń, it's been a while...
No i zaczyna się... 410m przewyższenia do zrobienia. Niby mówią, że w nocy jest łatwiej, bo nie widać jak bardzo jest pod górę... ale Groń nas przemieli, zmasakruje, wybatoży...
Gdy powiemy Mu, że będziemy podchodzić to wyślę nam spersonalizowaną wiadomość "I don't know what kind of bullsh*t power play you pull here... but that's my terriroty... I will massacare you, i will f*ck ya up!!!" (całość przekazu TUTAJ)
Pchamy... krok za krokiem, po dość sypkich kamieniach - pchamy...
Noc jest przepiękna. Księżyc jest niesamowity.
"Piękna noc, Alfredzie.
Zgadza się, paniczu Bruce. Noc godna myśliwego"
(całość TUTAJ)

Piękna Bestia wyłania się zza chmur


Taaa... noc jest piękna, ale z tego piękna to my mamy pięknie przejeb*ne... góra nie chce się skończyć. Jesteśmy wykończeni, kilometrami, podejściami (pamiętajcie, że mamy ponad 2000w w nogach już dziś), słońcem i upałem, a GRONiowaty nie chce się współpracować.
Ciągle mam wrażenie, że za zakrętem jest szczyt... potem... 8 zakrętów dalej, nadal pchając, osuwający się w dół po kamieniach rower, myślę to już ostatnia prosta... nie, nie była. Nie była też prosta, była stroma...
Szkodnik zostaje w tyle... ale nie mam siły Mu pomóc. Poradzi sobie, jest Mały ale też Wielki... poradzi sobie. To podejście z cyklu "każdy umiera w samotności"... pchamy, każde w swoim tempie... z każdym usuwającym się z pod buta kamieniem, z każdym bolesnym uderzeniem się w rower, bo nagle odbiło go do tyłu (tak stromo jest), narasta we mnie wkrw... WKRW. Pcham na pełnym WKRW'ie... dopalam się nienawiścią... kończ się! A Groń: "NIE".
Przedwierzchołek! Jestem prawie na szczycie! Groń "Możesz powtórzyć? Jakoś nie dosłyszałem tych twoich bredni..."
Przedwierzchołek, teraz to już na pewno! Sleepmonster: "On to zawsze był głupi, nie Groń? Jeb*ąć Mu?" A Groń "Nie krępuj się, Monstie! Z pełną mocą!"
Dyszę... Szkodnik też... nasze oddechy zakłócają ciszę nocnego lasu, ale nikt się nie odzywa... jest źle. Jest naprawdę źle. 
Sleepmonster także zaczyna nas gryźć... jestem wykończony, wkrw'iony, ledwie pcham ten rower, oczy mi się zamykają, czuję jakby nie miał już kompletnie sił... a tymczasem kolejny kamień usuwa się z pod nóg na stromym zboczu i cała energia włożona w popchnięcie roweru, zamienia się uślizg buta do tyłu... tyle by było. Tytaniczny wysiłek roztrwoniony w ułamku sekundy dzięki uprzejmości Pani Fizyki... Nie wyjdziemy tego nigdy... Syzyf i Edyp "Yo, Rolling Stone... Yo, Muth-fucka"...  
Szczyt... jesteśmy... jesteśmy! Jesteśmy zmasakrowani... Jest 30 minut po północy... ale jesteśmy na szczycie.
Podchodzimy do partyzanckiej kaplicy i stwierdzamy, że musimy tu złapać ze 3 godziny snu... bo jest masakra. Odcina nas i zmęczenie i sleepmonster. Nie ma tu żadnej wiaty niestety, a trawa jest już bardzo mokra od nocnej rosy... trudno, mamy nadzieję, że nikt się nie obrazi o to, ale prześpimy się 2-3 godziny na schodach kaplicy. Podłączamy do powerbank'ów do ładowania wszystkie nasze sprzęty (zegarek, aparat, lampki), otulamy się w kurtkę, zwijamy w kulkę i idziemy spać... tak, dokładnie. Na schodach kaplicy.

Zaczyna się podejście...

UPADŁY Groń !!!

Nawet schody mogą być łóżkiem, jak jesteś wystarczająco styrany

"These mist covered mountains are a home now for me..." (całość TUTAJ), a jak wolicie coś bardziej w naszym klimacie to:

"Już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła
po szwadronie ni śladu, nie znaku... tylko diegtiar w oddali gdzieś gra
Tylko słychać gdzieś bardzo daleko,
jęk szarpnęli unosi się w zwyż.
za urwiskiem, tam wije się rzeka,
a za rzeką mogiła i krzyż...
...pod tym krzyżem, pod drzewem zwalony, 
śnią żołnierze o Polsce swój sen,
bodaj po to być warto żołnierzem,
by sen cudny, przyśnić jak ten..."
(całość TUTAJ)


Nocą odwiedzi nas lis... mimo zmęczenia będę spał w trybie alert i otworzę oczy, gdy coś się zacznie się szwendać przy nas. Cześć futrzaku, jak nie ukradniesz mi bułki z kotletem to chodź tu sobie ile chcesz, nawet nie podnoszę głowy ze schodów (niesamowicie wygodnie śpi się w naszych kaskach - mówię o stabilizacji głowy)... tylko NIE TUP, ludzie tu śpią. Mamy umowę? Budzik na 3:30... acz ogólnie spało się ciężko/słabo. Cholernie twardo, zimno bo schody kamienne, a nie drewniane... ale ogólnie te 3h jakoś przedrzemiemy, minimalnie się chociaż restartując. To zawsze pomaga, mimo że mój rehabilitant powtarza, że "2h na kamieniu to nie regeneracja". Niemniej sleepmonster pójdzie w cholerę, zwłaszcza że zaraz po wstaniu zaleję go eliksirem "Matka wie, że ćpiesz?". Możemy ruszać dalej, ale Groń już na zawsze wpisał się na moją listę szczytów, które kiedyś mnie zmasakrowały. Ech, ta lista rośnie... jesteśmy słabi. 
Błotnisty ten Groń

Kamienisty ten Groń :P

Przepiękna ta noc

Ale już niedługo będzie świtać



Świt na Koskowej Górze (867m)
Z Gronia nie wszystko zjedziemy - za stromo, za mokre/śliskie kamienie miejscami, a my zbyt zmęczeni. Może bym to na świeżo zjechał, ale po tylu godzinach w trasie nie ryzykujemy. Nie przyjdzie nam się jednak długo tym martwić bo zaraz za przełęczą zaczyna się podejście na Koskową Górę. Też strome, ale jednak te 3h na kamieniu, trochę postawiło nas na nogi. Do tego zaczyna się przejaśniać... "a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, nagle ptaki budzą mnie tłukąc się do..." oczu, tak kur*a, oczu. Też by pasowało :D
Chociaż cytat z innej kapeli byłby bardziej adekwatny

"Don't you cry tonight, there's a heaven above you... you'll feel better with the morning light."


Przyznacie chyba że pasuje. Świat się rozjaśnia, chociaż ta noc była zjawiskowa - księżyc był niesamowity. Nadal jest bardzo widoczny na niebie, bo słońce jeszcze nie odpaliło na pełnej k... mocy, na pełnej mocy. Na razie po prostu zaczyna być widać kształty i kontury, a my podchodzimy sobie z wolna na Koskową Górę. Można przestać płakać - podejście na GRONiowatego się skończylo. Koskowa to już wejdzie, nie bez trudu, ale bez tragedii.   
Nadal śmierdzimy, nadal jesteśmy brudni, nadal jesteśmy wykończeniu ale... nadal idziemy! Raz jeszcze, niech to wybrzmi: KRYZYS ZAŻEGNANY. Koskowa to może nie jest spacerek w naszym stanie, ale wchodzi łatwiej, dużo łatwiej niż Groń. A pod szczytem, przy kapliczce robimy sobie śniadanie z widokiem. Jest przepięknie, jest pusto... tylko my, nikogo, po prostu nikogo i wschód słońca z widokiem 360 na góry. Kryzys jest już tylko wspomnieniem. Wiem, że jeszcze nie jeden do nas przyjdzie, jak nie teraz to kiedyś, ale to nie ma teraz znaczenia... teraz jest pięknie. "Chwilo trwaj, jesteś taka piękna..." O cześć Mefisto, nie wiedziałem, że tu będziesz :P.
To jest totalny reset dla umysłu. Czasami nas pytają jak to robimy, że mamy tyle energii... odpowiem: "No właśnie tak".
W takich chwilach nie ma pożarów w projektach, nie ma niezapłaconych rachunków, nie ma deadline'ów, nie ma debatujących czy jak lis "wtargnął" na osiedle to trzeba dzwonić na straż miejską czy nie... Nie ma nic. Jest spokój. 
Owszem, to zrobiło się dla nas trochę jak narkotyk, ale cóż... wiecie jak kocham postać Batmana z komiksów... odpowiem zatem kolejnym cytatem, tym razem z "Czarnego Pająka" --> "Wszystko co potencjalnie łagodzi ból, uzależnia nas... pomyśl o tym, Batmanie, pomyśl co to jest dla Ciebie".   

Podejście pod Koskową


Wysypy, wyspy, wszędzie te nasze kochane wyspy :)

Niebo odwala spektakl! 

Kapliczka na Koskowej

Dobrze, znowu tu wrócić :)

Dzień już w pełni już wystartował - druga część soboty, bo w sumie to nie spaliśmy (stopni kaplicy to nie liczę), więc mentalnie to nie jest jeszcze niedziela. 

Ta to już jest z Zakopanego do Krakowa. Pagór za pagórem. Przedzieramy się, jeden po drugim :P


"Gdyby mógł cofnąć czas..." czyli Mioduszyna (632m)
Są góry, który z jakiegoś - często niespotykanego - powodu, wyryją się w naszej pamięci. Taką górą jest Mioduszyna nad Suchą Beskidzką. Na jej szczycie znajduje się wiata turystyczna, z takim oto napisem "Gdybym mógł cofnąć czas...". I nie jest to napis farbą na ścianie, zrobiony przez jakiegoś turystę, ale wyrzeźbiony na wiacie napis jako część oryginalnej konstrukcji. Tak mnie to chwyciło za serce, że wiata ta stała się jednym z punktów kontrolnych naszego rajdu: KOMPANIA KORNA w 2019 roku. Z Koskowej Góry na Mioduszynę prowadzą trzy łączące się ze sobą szlaki - najpierw żółty przez Pasmo Koskowej, potem czarny na Makowską Górę (nad Makowem Podhalańskim), a potem niebieski biegnący do Suchej Beskidzkiej. Innymi słowy, znowu jazda "lewo-prawo" po mapie, zamiast w kierunku na dom, ale co tam... Mioduszyna na tej wyprawie musi nam wejść. Poza tym na żółtym szlaku trzymają zamknięte Zombie! Nie wierzycie, też nie wierzyłem - zobaczcie TUTAJ. To był mój samotny wyjazd z czasów, kiedy Basia jeszcze dochodziła do siebie po operacji kolana... i kiedy ja nie przypuszczałem, że dokładnie za rok, to ja będę w takiej samej sytuacji. 

Trochę zarosło, ale nadal trochę boję się otworzyć... jak jeden z odcinków "Walking Dead" (otwarcie szopy na farmie...)


Nim jednak w pełni ruszymy w drogę, zaszywamy się w lesie i przebieramy w suche ciuchy z plecaka. Może nie da się wykąpać, ale jednak kilka mokrych chusteczek do odświeżenia się, nowy zestaw ubrań i od razu robi się lepiej na duchu. To mega poprawia komfort i to nawet mimo tego, że za moment i ten outfit będzie cały w błocie lub/i przepocony. Przebranie się "w nowe" po całym dniu i nocy, robi robotę. 
Ruszamy i.. toniemy w błocie. Żółty będzie rozjeżdżony quadami i ścinką drewna makabrycznie... zmęczy nas to bardzo: ciągle zejście z roweru, przenoszenie przez kałuże i zwalone drzewa, chwilka jazdy, znowu zejście i noszonko... Przedarcie się na Mioduszynę, dodając ostatnie, także srogie podejście na sam szczyt, zajmie nam więcej czasu niż zakładamy i tylko utwierdzi nas w przekonaniu, że odpuszczenie Hali Krupowej pod Policą to był dobry wybór. Niby przed chwilą obserwowaliśmy świt na Koskowej Górze, ale teraz za moment będzie południe, a przed nami nadal jeszcze sporo drogi i pagórów.
Czyli gdyby mógł cofnąć czas... to nic bym nie zmienił. To dobra decyzja z tą Policą była :D
Nie zmienia to faktu, że uwielbiam ten szczyt przez ten napis... a skoro jesteśmy już przy takim temacie, to niech poleci ballada w temacie:
"If I could relive one day of my life, if I could re-live just day single one, you - on the balcony, my future Wife..." (całość TUTAJ)
Przeszkoda!

Podejście pod Mioduszynę

Szczyt !!!

A Wy? Co byście wtedy zrobili...?

"Szosa" na Suchą Beskidzką :)

Dziko :)


Mniejszy Brat patrzy czyli w odwiedzinach u Onufrego Starszego (stażem)
Z Mioduszyny zjeżdżamy przez kapitalną, nowo-zrobioną platformę widokową do Suchej Beskidziej, a stamtąd kierujemy się do czerwonego szlaku - Małego Szlaku Beskidzkiego. MSB jest bratem GSB i biegnie przez Beskid Mały i Wyspowy. Wita nas srogim podjazdem na Chełm, ale warto bo na szczycie znajduje się zabytkowa figura Św. Onufrego.
Nazywamy go Onufrym Starszym, bo niedaleko Lanckorony jest mniejsza i trochę młodsza (acz nadal stara w kontekście zabytków) kolejna figura Św. Onufrego. Na obu mieliśmy punkty kontrolne naszej KOMPANI KORNEJ (cholera, z wszystkich robionych edycji KoRNA, to chyba właśnie Kompania udała nam się najbardziej. Nie mówię, że siła KORNOlisa była zła, ale jakoś tak to właśnie Kompania jest w mojej percepcji wyróżniająca się pod kątem trasy - jak ktoś chce to może przypomnieć sobie Raport Szefa Sztabu Kompanii Kornej)
Z Chełmu kierujemy się na Lanckoronę, gdzie skorzystamy z otwarcia cukierni przy rynku i zjemy pyszne i chyba zasłużone Hiszpany (bezy). Będziemy trochę niedopasowani do wizerunku gości, bo rowery mamy są całe w błocie... my także jesteśmy w cali w błocie... jest szansa, że trochę też śmierdzimy... owszem przebraliśmy się w czyste cichy, ale kilka pagórów temu! Znowu jest 35 stopni w słońcu... i znowu tyramy się po krzakach... więc sami wiecie jak jest...

Platforma widokowa nad Suchą, na zboczu Mioduszyny 

Klimatyczna kładka

Dzień dobry!

Mały Szlaku Beskidzki!

Prowadź nas na Chełm!

Przed wjazdem na skrzyżowanie spójrz w lewo, spójrz w prawo... :)

"Ojczyzna moja to te ciche pola, które od wieków zdeptała niewola
to te kurhany, te smętne mogiły, co jej swobody obrońców przykryły... 
Ojczyzna moja to ten duch narodu, co żyje cudem, wśród głodu i chłodu
to ta nadzieja, co się w sercach kwieci, pracą u ojców, a piosnką u dzieci..."
(to wiersz Marii, TUTAJ w poezji śpiewanej)

Chełm (603m) na Małym Szlaku Beskidzkim

Historia pewnego Onufrego

Jest i tenże :)

Draboż (432m) - ostatni z ostatnich
Do domu wrócimy przez Brzeźnicę i Wielkie Drogi - już WTR'ką (Wiślaną Trasą Rowerową), jak prawdziwi niedzieli turyści. Tylko te ogromne plecaki... i błoto będą ściągać na nas wzrok innych rowerzystów. Zwłaszcza "odpicowanych" szosowców w białych skarpetkach i dość eleganckich "na sportowo". Znowu nie wpisujemy się w krajobraz :P
No cóż... my się na salony nie nadajemy. Wsiadł na rower, Szkodnik z liściem na głowie... bo ja mówi: "Jestem z lasu" :D
Nim jednak zjedziemy na WTR'kę to z Lanckorony czeka na nas ostatni pagór  - DRABOŻ.
To także nasz punkt kontrolny z Kompanii Kornej, więc końcówka naszej trasy to jest mocny nostalgia trip.
Zwłaszcza, że Draboż, Trawna Góra i Drożdżownik to były także moje pierwsze pagórki po operacji kolana - kiedy powiedzieli, że man zielone światło na rower. Powiedzieli abyśmy się  przejechali się zobaczyć jak działa kolano. Działało, wiec jebnęliśmy trasę ponad 100 km - mądre to może nie było, tak niecałe 3 miesiące po operacji, ale pisałem Wam że to już uzależnienie.  
Jesteśmy wykończeni, licznik przewyższeń dobił do 4300m, licznik kilometrów ma ponad 200... ale do domu jeszcze ponad trzydzieści stąd będzie. Tyle że już po płaskim, już po równym. Przez Tyniec, gdzie "Pod lutym turem" mają super zapiekanki (wejdzie takowa jak złoto po takiej trasie!). 

Kalwaryjskie dróżki

Kierujemy się na DOBRY POCZĄTEK

DRABOŻ !!!

Już na WTR - po prostu dojechać do domu...

Prawie w domu... ale zaraz za tą skałą będą ZAPIEKANKI !!!


Dojechaliśmy! Dojechaliśmy z Zakopanego do Krakowa na rowerach. Przez góry, szlakami i drogami rowerowymi.
Tak, jesteśmy pojebani - to sam wiem... nie trzeba mnie przekonywać.
Powiem więcej, kolejna wielka wyrypa za nami, ale już wiemy że Zakopane wróci jeszcze na agendę... ale musimy mieć wtedy 3 dni, a nie 2. 
I może dopiero za rok, bo trochę regeneracji po tym co odwaliliśmy jest na potrzebne.
A czemu 3 dni... hmmmm, powiem tak:
Zakopane, Nowy Targ, Gorce, Wyspowy... bardziej na wschodzie i  bardziej na rympał na wprost niż zygzakiem.
No ale zobaczymy czy się uda, czas pokażę. Na razie to mamy inne plany... ŁÓDŹ YOU LIKE TO RIDE :P

Zachód słońca nad Wisłą


Jednej rzeczy tylko zabrakło - zdjęcia z misiem na Krupówkach
Z każdej takiej wyprawy (Warszawa, Przemyśl) mamy dwa zdjęcia: otwarcie z warszawską Syrenką lub przemyskim Niedźwiedziem i koniec z Smokiem Wawelskim. Powinno zatem być tutaj także zdjęcie z Misiem na Krupówkach... ale czytając ostatnie wiadomości to obawiam się, że mogłoby to nas zrujnować finansowo :D
Może zatem dobrze, ze żaden nas Misiek nie wypatrzył, ponoć ten w Zakopanem jest najgroźniejszy - tam zawsze coś z tym Miśkiem dziwnego się odwalało :P

Skoro jednak dni odzielamy okresami snu to...znów... ten weekend miał bardzo długą sobotę. Niedzielę nam ktoś ukradł :P 

Co innego mogę powiedzieć na koniec:
"- Orders, Sir!
- Fire

- Captain?
- FIRE !!!"




Kategoria SFA, Wycieczka