Styczeń, 2022
Dystans całkowity: | 352.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 44.00 km |
Więcej statystyk |
W Gorce... z GOPRem
-
DST
12.00km
-
Aktywność Wędrówka
Zdarza się coś tak losowego (je***ne procesy stochastyczne...), że po prostu nie da się temu zapobiec. Wiecie: kopniecie przypadkiem w nogę łóżka tak, że połamiecie sobie palce, oblejecie się wrzątkiem robiąc herbatę, potkniecie się na prostej drodze rozbijając sobie ryj.
Oto krótka opowieść o tym jak przedarliśmy się przez niesamowicie ciężkie warunki śniegowe, przetorowaliśmy nieprzetarte szlaki (a śniegu miejscami było po pas), wykazaliśmy się rozsądkiem aby skrócić wyprawę i kiedy właściwie było już po wszystkim, to... no właśnie, ale nie uprzedzajmy faktów.
Piękny dzień na... no właśnie.
Uwielbiam zimę w górach
Śnieg tak gładki, że aż grzech nie napisać najdoskonalszego wzoru matematycznego (e, PI, i, jedynka i zero, jeśli przerzucicie jedynkę na lewo... wszystkie najważniejsze!)
RUSZAMY "POD PRĄD"
Sobota. Ruszamy w Gorce. Moje ukochane i niesamowite Gorce. Trasa jaką kocham to: Rzeki - Przełęcz Borek - Turbacz - Jaworzyna Kamienicka - Gorc - Nowa Polana - Rzeki (w najdłuższych daniach czerwcach, nierzadko Przełęcz Borek bywa poprzedzona Kudłoniem, robionym żółtym szlakiem). Wariant z Kudłoniem nazywam Koroną Gorców, choć brakuje tu oczywiście Lubania. Lubań to zwykle robimy wraz z Gorcem (jak tutaj), acz czasem także i pojedynczo, ale wtedy wpada także wieża na Magurkach (tutaj).
Wracając do Korony Gorców: robiliśmy ją tysiące razy... serio, nie jestem w stanie policzyć ile razy byłem na Turbaczu (od 3 roku życia, w zasadzie do pełnoletności przynajmniej część wakacji liczoną w tygodniach, jak i ferie spędzałem w Szczawie).
Zdając sobie sprawę, że dowaliło tyle śniegu, że może być to niewykonalne przejść cała trasę, ruszamy w odwrotnym niż zwykle kierunku. Gorc ma priorytet, więc w najgorszym wypadku robimy Gorc i powrót. Wariant optymalny Gorc i Jaworzyna Kamienicka. Wariant MEGA optymistyczny: "wojowników jest trzech": Gorc, Jaworzyna i Turbacz.
Zaczynamy podejście niebieskim szlakiem z parkingu w Rzekach. Śniegu jest niesamowicie dużo, klimat jest rewelacyjny, ale idzie się ciężko. Widać, że parę osoby na Gorc poszło, ale szlak przetarty "tak średnio bym powiedział, tak średnio". Nie przeszkadza nam to, jasne że idzie się ciężko, ale torowanie to taki tępy, brutalny wysiłek, którego czasem mi potrzeba... jak ryjecie przez zaspy, walcząc o każdy krok, to to jest najlepszy moment aby przemyśleć najważniejsze kwestie w waszym życiu, podjąć życiowe decyzje, opracować strategię na nadchodzącą wojnę (i nie mówię o tej na wschodzie, bo nie wiemy czy wybuchnie czy nie - nota bene, polecam ten niesamowity KANAŁ, ale o kilku prywatnych sprawach :P :P :P).
Seria zdjęć z podejścia na Gorc i samego szczytu. Zima w górach jest piękna.
Niesamowity klimat lasów :)
Lekko ośnieżone drzewka :)
:) :) :)
Niezmiennie :)
"QUID PRO QUO, Clarice..." (nawiązanie oczywiście do tej KLASYKI)
Od Gorca na zachód to nie ma ani jednego ludzkiego śladu. Nikt po ostatnich opadach śniegu nie szedł w stronę Jaworzyny. Jak na Gorc szło się dość ciężko, to teraz to bawimy się w pług śnieżny. Ryjemy czasami po pas w śniegu. Torujemy drogę... coś czuję, że Turbacz nam nie grozi. Niemniej na pewno poprawimy kondycję, bo jest niesamowicie ciężko, co nie zmienia faktu, że jest cudownie. Na Gorcu byliśmy około 12:00, a droga z dołu zabrała nam trochę ponad 2 godziny. Do Jaworzyny będzie to chyba dłużej, ale nie podejmujemy decyzji teraz: jeszcze sporo dnia przed nami. Na noc też jesteśmy przygotowani, acz tym razem planem jest być z powrotem niedługo po zmroku bo na noc zapowiadają pogorszenie warunków (zwłaszcza pod kątem wiatru). Na razie pogoda żyleta - jest pięknie.
Gdzieś w 1/3 drogi między Gorcem na Jaworzyną spotykam parę ryjącą w śniegu w kierunku Gorca. Ha! QUID PRO QUO, moi Drodzy: do Gorca macie przetorowane, a Wy przetorowaliście nam w kierunku, w którym my podążamy. To się nazywa współpraca. Po ich śladach idzie się o wiele lepiej niż po zupełnie gładkim, głębokim śniegu. Niestety Oni szli nie od Jaworzyny zielonym szlakiem, ale od żółtego, więc po pewnym czasie ślady się urywają i znowu zaczyna się brutalna walka ze śniegiem.
Pierwsze od lat selfie - sam nie wierzę, że je sobie zrobiliśmy :)
Ale jesteśmy tak zieloni, że aż zaczynam nucić "rarytas" dla fanów MCU
Peter listen a hedge between keeps the friendship GREEN,
They gave away our contracts, I’m GREEN with envy,
The grass is always GREENER with the other person,
And the voice inside my head is called the GREEN GOBLIN (chyba jestem nawet trochę podobny)
Around the gills Peter you’re looking a little GREEN,
My son is with your MJ you’re GREEN with envy,
The grass is always GREENER with the other person,
And the voice inside my head is called the GREEN GOBLIN... (całość TUTAJ)
Pod wieżą na Gorcu
Widok z wieży :)
Wieża cała w śniegu :)
"...ich usta spotkały się, a wszechświat po raz kolejny stał się doskonały"
Ten cytat zawsze będzie kojarzył mi się z Basią. Pochodzi z TEJ KSIĄŻKI (i jeśli jesteście fanami tej sagi, to niesamowicie warto przeczytać tą książkę, bo dopowiada 10-tki wątków do historii pokazanej w filmie).
To jest niesamowite... ile innych dziewczyn by w takich warunkach albo walnęło focha albo krzyczało, że "już nigdy więcej nie pojadą". Albo oczekiwało, że się je przeniesie przez wszystkie trudności... wiem, że brzmi to trochę szowinistycznie, ale moje doświadczenie mówi, że "jednak sporo...".
A Szkodnik mówi "zmienię Cię i teraz ja chwilę potoruję, to odpoczniesz chwilę". To jest niesamowite! Basia jest lżejsza więc gdy idę po jej śladach to choć się zapadam, to nie tak mocno jak gdy idę pierwszy. To rzeczywiście pozwala mi trochę odpocząć, co powoduje że za moment znowu mogę przejąć torowanie. I tak lecimy nieprzerwanie: Basia toruję, zmiana, ja toruję i znowu zmiana. Jak doskonale zaprogramowana maszyna. Na niektórych polanach śniegu jest tak, że idę na czworakach bo jest łatwiej (dawno sprawdzony sposób z zawodów ICE BUG Winter Trail). Zwiększacie powierzchnię i poruszacie się na łokciach i kolanach, a jak jest totalnie fatalnie to kawałek w leżeniu. Możecie się śmiać, ale to naprawdę działa, a te najtrudniejsze fragmenty są zwykle dość krótkie bo to jakaś nasypana przez wiatr zaspa na polanie.
Widzimy jednak, że warunki są tak trudne, że na Turbacz nie ma najmniejszych szans i postanawiamy schodzić z Jaworzyny. Zejść czerwonym "rowerowym" z powrotem do Rzek... jest 15:00, więc tuż po zmroku będziemy w aucie, no chyba że...
Przecieramy "zielony" na Jaworzynę
No łatwo nie jest :)
Lekko złowieszcze zdjęć Tatr - widać, że idzie zmiana pogody względem nieba jakie było rano
Szkodnik toruje na czworokach
Teraz ja toruję - system zmianowy
Najwięcej wypadków zdarza się w domu
Mówiłem, że GORCE to mój drugi dom. Znam te góry tak, że jestem w stanie poruszać się po nich bez mapy. Mówi się jednak, że najwięcej wypadków zdarza się w domu i coś w tym jest... Czerwony rowerowy to prosty szlak w lesie, więc jest mniej zasypany niż polany powyżej. Zejście nim powinno być formalnością, patrząc po tym co odwaliliśmy (dosłownie, odwaliliśmy na bok; śnieg) na górze. Musimy po prostu przejść jeszcze jedną polanę i jesteśmy na czerwonym, ale idąc wzdłuż lasu tą polaną zdarza się coś kompletnie nieoczekiwanego.
Przez ostatnie godziny przeszliśmy z 10 polan, ale ta ma dla nas bardzo niemiłą niespodziankę. Gdzieś pod śniegiem wzdłuż lasu leży złamane drzewo z gałęziami, którego zupełnie nie widać z pod śniegu i Basia tak niefortunnie na nie stanie, że wykręci jej nogę w zasypanych gałęziach. Oczywiście pechowo, ta nogę którą ma od lat nie do końca sprawną przez dawną kontuzję, co spowoduje że kolano nie wytrzyma obciążenia pod nienaturalnym kątem i się "skręci" nie tak jak powinno. Masakra... mamy raki, mamy sprzęt który zapewni nam komfort termiczny nawet jeśli musielibyśmy zabiwakować, a głupia gałąź pod śniegiem rozwala jej nogę tak bardzo, że Basia nie jest w stanie chodzić. Nie mam mowy o zejściu samodzielnym, bo kolano ma ograniczoną mobilność i nie pracuje w pełnym zakresie, poza tym bardzo ją boli... nie jest w stanie stanąć na tej nodze. Jesteśmy na około 1000m npm w kopnym śniegu...
No żesz k***. Niesamowity pech... już nawet nie chodzi o samą gałąź. Jak odnowiła sobie kontuzję na Silesi 3 Beskidów (nota bene najlepszej edycji imprezy ever) w 2019, była w stanie sama dojechać do bazy, jak ja odnowiłem moją kontuzję kolana na Rajdzie Katowice też byłem w stanie do bazy wrócić... no niestety, mamy nasze niefajne przygody z kolanami (w końcu sport to zdrowie, prawda...?) Tym razem jednak nie zejdziemy sami do bazy. Tak niesamowity pech; taki uraz na "zerowej" prędkości bo jak szybko idziecie się przez kopny śnieg? To nie jest jakiś demon prędkości... głupia gałąź pod śniegiem, równie dobrze można byłoby się na chodniku potknąć. A chcieliśmy rozsądnie skrócić trasę, no to mamy... może trzeba było cisnąć przez noc na Turbacz i byłoby OK... ech.
Jest 15:00. Na polanie zaczyna mocno wiać, w końcu w nocy ma być mocne pogorszenie pogody... dobrze byłoby zejść do granicy lasu, bo możemy tu chwile poczekać na GOPR. Jak będziemy siedzieć bez ruchu na otwartej przestrzeni, to mimo dobrych ubrań nas wychłodzi. Muszę Basie znieść na plecach i powiem Wam, że w ńniegu po pas to jest... ekstremalnie trudne.
Niewykonalne bez wcześniejszego przetorowania drogi... najpierw zatem torowanie. Potem powrót i z Basią na plecach schodzę przez nie-najmniejszą (no bo czemu akurat ta teraz miała by być mała...) polanę. A potem powrót po plecaki. Wychłodzenie mi przynajmniej nie grozi, bo... mam stan przed zawałowy z wysiłku. GOPR przez telefon mówi nam, że może mieć problem do nas dotrzeć i to potrwa, bo na polanach grzęzną Im skutery i quady się zakopują, tyle jest śniegu... poza tym mają też inne zgłoszenia. K***, aleśmy Im problem zrobili... jak amatorzy.
Jeśli mamy czekać, to tym bardziej musimy wejść "w drzewa" bo na polanie, w bezruchu to niedługo będzie dramat. Trudno... nie ma innej opcji, musimy trochę zejść. Stan przedzawałowy musi trochę poczekać. Wszystko inne musi poczekać:
I am lost without you
You're the light always shining through
You're my luck and my truth
I'll give up on the world before I'm giving up on you (Całość TUTAJ)
To trudne dla nas obojga... zniesienie kogoś na plecach (opcja ześlizgnięcia po śniegu odpadła, próbowaliśmy, zbyt kopne zaspy na polanie...) to mój "krzyż".
Basia nie ma lepiej, bo siedzenie mi na plecach, kiedy każdy ruch sprawa Ci ból, a ja ciągle się zapadam i walczę o utrzymanie równowagi, to jej "część zadania".
Walka z tą-nagle-strasznie-wielką-polaną to jest makabra, ale finalnie schodzimy do drogi, podajemy GOPR'owi dokładnie koordynaty i czekamy.
Przejście polany zajęło nam prawie 40 min... jest już po 16:00. Gdybyśmy schodzili normalnie mielibyśmy ze 20 min do auta jeszcze... a tak siedzimy i czekamy na pomoc, a zgodnie z prognozami, warunki pogarszają się w oczach. Zaczyna padać śnieg i zrywa się wiatr. K***a, bylibyśmy w aucie normalnie, a tak ciągniemy ratowników przez zapadając noc, przez trudne warunki... jak jacyś cholerni amatorzy, którzy zlekceważyli góry. Dobrze, że w naszych wielkich plecakach jest sporo dodatkowych warst, bo GOPR ze względu na warunki dotrze przed 18:00 czyli po zmroku. Prawie 2 godziny w bezruchu w śniegu i udało się nie zmarznąć. Ratownicy będą zaskoczeni, że termicznie nic nam nie jest. Operator dzwonił kilka razy upewniać się, że jest z nami OK termicznie.
Sama akcja wyglądała tak:
GOPR wyśle do nas 2 zespoły, ale jeden zaliczy awarię quada próbując przedrzeć się przez śnieg (zerwany pasek). Operator wyśle wtedy do nas zespół numer 3. Ech... ileśmy problemów narobili... no dramat i wstyd :(
Zespół pierwszy przedziera się do Turbacza, a "trzeci" z dołu, od Rzek. Zespół drugi na dole próbuje "polowo" naprawić quada. Pierwszy zespół musi porzucić skuter, bo nie są w stanie przeprawić się nim prze polany... muszą zmienić maszynę na quada z gąsienicami.
Gdy Ratownicy do nas dotrą, to opowiedzą nam co się właśnie zaczyna "na górze", że wiatr zaczyna urywać głowę, a śnieg będzie padał poziomo... i tak będą musieli kilka razy odkopywać quada, bo będzie grzązł w zaspach (ale nie tak jak skuter). Dobrze zatem, że udało się zejść w granicę lasu.
Zespół, który do nas dotarł składa się z 3 Ratowników: robocza nazwę Ich "Ojciec" (jadący na nartach za quadem, na linie - hardcore), "Syn" kierowca quada i "Niebieski" lekarz, pasażer quada. Ciągną za quadem coś na kształt łodzi na płozach, w którą zaczynają pakować Basię. Na tyle nie wierzą nam, że termicznie jest nam OK po takim czasie oczekiwania, że Basia dostanie ogrzewacz na klatę (wielkość OGROMNY), potem 2 koce, potem śpiwór, potem dodatkowe przykrycie "łodzi". Jak znam Szkodniczka, który zawsze w zimie otwiera okna w domu, "bo gorąco", to będzie to najcieplejsza podróż w jaką ktoś ją zabierze. Otulili ją tak, że zamarzniętego by rozmroziło. Nie odbierzcie mnie źle, niesamowicie Chłopaki zadziałali, ja się tylko śmieję, że nam nie uwierzyli, że możemy NIE być zmarznięci :)
Nim jednak uda się Basi zabezpieczyć szyną nogę i wpakować ją do "łodzi", to śnieg sypie już jak oszalały. Jest problem z miejscem dla wszystkich, ale Ratownicy nie chcą się zgodzić abym schodził sam w dół szlakiem. Mówię, że nie ma problemu, ,mnie nic nie jest, latarkę mam, zejdę. Niemniej i tak musieliby na dole poczekać na mnie, więc próbują nas wszystkich upchnąć na quada i nie zgadzają się, abym wędrował sam. Byłem w wojsku i wiem, że dyskusja ze służbami rzadko jest... hmmm... wskazana, nie ma co utrudniać Im pracy, odpowiadam zatem tylko "yes, sir" i pakuję się na quada. Polecimy w dół na niesamowicie ryczącej maszynie, wyrzucającej z pod gąsienic tony śniegu (zrobi za nas bałwany)... muszę sobie takie cacko na starość sprawić. Wypasiony sprzęt.
"Syn" do mnie: "balansuj ciałem na zakrętach i trzymaj się, bo będzie szarpać na głębokim śniegu" . Ha! Znam to z roweru, dam radę :)
"Ojciec" na nartach za "łodzią" będzie co rusz sprawdzał czy z Basią OK w jej kokonie.
Najgorzej będzie miał "Niebieski", którego miejsce zająłem na quadzie (a mówiłem, że mogę sam zejść...), bo będzie musiał jechać trochę na doczepkę i zasypie go śnieg z pod gąsienic. Bardzo przez to zmarznie. Spotkamy się jednak po drodze z "trzecią" ekipą i "Niebieski" będzie mógł przesiąść się do Nich.
GOPR podwozi nas pod same auto i potem wraca pomóc ekipie "drugiej" - tej od paska, którą też nota bene miniemy pod drodze.
Nam już pozostanie tylko wrócić do Krakowa, natomiast Ratownicy będą się zastanawiać czy da się wrócić na Turbacz w tych warunkach... z rozmów wynika, że ze względu na warunki, może to być niemożliwie, a pasowałoby mieć kogoś na górze, na wypadek innych akcji. Niemniej dyskusja ta odbędzie się już poza nami.... jedyne co nam się jeszcze uda, to zostawić Im paczkę ciastek w podziękowaniu... chociaż tyle.
W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim ekipom GOPR'u Grupa Podhalańska po nas wysłanym za pomoc i przeprosić, że zasilimy Im statystyki.
Bez Was zejście z gór, w tym stanie, zajęło by nam pewnie koło 10 godzin, o ile w ogóle byłoby możliwe.
Te 10 godzin szacuję całkiem serio, patrząc z jaką prędkością się poruszaliśmy i przy założeniu, że starczyło by nam sił... a gdyby nie starczyło, to... sytuacja stała by się trochę bardziej poważniejsza. Dlatego też bardzo dziękujemy za pomoc.
Czekając na...
...no właśnie.
Potwór, który zwiezie nas w dół...
Tak, Basia jest w środku...
Chyba się na starość przesiądę na coś takiego :)
She's quite SOR(e)...
Z trasy zjeżdżamy wprost na SOR... i mimo COVID'owego regime'u udaje nam się dostać do lekarza. Nim jednak Basi zrobią pierwsze "oględziny", będę miał chwilę aby przemyśleć całą sytuację. Co dalej to już zadecyduje nasz-naczelny-SFA-Ortopeda w nadchodzącym tygodniu. Na pewno jakaś rehabilitacja, czy coś jeszcze zobaczymy. Może przez chwilę nas zabraknąć na nadchodzących rajdach zatem, ale - jeśli możecie - to trzymajcie kciuki za nasz szybki powrót.
Z innej beczki, powiem Wam że podziwiam GOPR i TOPR (niezmiennie polecam: tą książkę oraz jej drugą część) za to co robią.
Niesamowita praca, bardzo ciężka i czasem niewdzięczna, ale niesamowita i dająca ogromną satysfakcję.
Może kiedyś gdy mnie już całkowicie trafi szlag w robocie... a czasami bywa blisko, to rzucę wszystko i się zaciągnę. Mówię to pół-żartem, pół-serio. Zawsze mi się to podobało... nie TOPR bo jaskinie to nie dla mnie a tam każdy Ratownik musi umieć działać w jaskiniach, ale GOPR (zwłaszcza Gorce, Beskidy), w sumie czemu nie... Gorce to mój drugi dom, a "praca z domu" zyskuje na coraz większej popularności, więc...
RAZ JESZCZE DZIĘKUJEMY RATOWNIKOM "GOPR - Grupa Podhalańska" ZA POMOC.
Kategoria SFA, Wycieczka
Lasy obok... WĄCHOCKA
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Oczywiście Wąchock nie był celem samym w sobie, bo my to ciągle do lasu... a lasy to mają tu zacne. Są też ogromne: Suchedniów, Starachowice, Daleszyce, Skarżysko, Zagnańsk. To są ogromne lasy i z każdą kolejną wyprawą w Świętokrzyskie "wyrywamy" kolejne ich fragmenty (albo kolejne szczyty Gór Świętokrzyskich). Skoro jednak jesteśmy obok tak zacnego miasta, to wpadamy zobaczyć co tam słychać. A tam na przykład kamień przepowiadający pogodę :)
Inna sprawa, że Szkodnik mnie rozbił na tej wyprawie... zimno, naprawdę zimno, już po zmroku.
Robimy postój na herbatkę, odpalam termos, nalewam a Szkodnik, że "za gorąca..."
COOOOOO?
Chcesz mi powiedzieć, że przez kilka tygodni wybierałem sprzęt z certyfikatem wojskowym... który działa niesamowicie bo herbata nadal gorąca, a jesteśmy w trasie przez cały dzień... dość mroźny dzień... sprzęt spełnił oczekiwania bo jest sprzętem służącym do tego. aby trzymać ciecz gorącą...a Ty narzekasz, że ciecz jest gorąca!
ARGHHH... Szkodniczku kochany, przecież to był idealny zakup!
Zamiast narzekania dorzuć sobie śniegu do kubeczka... :P
Czerwony z Wąchocka do... lasu :)
A tam śnieg, śnieg, snieg :)
Ciągle prószy :)
Ale droga !!!
Ciśniemy :)
Klimatyczne to niebo dzisiaj :)
Leśna mogiła dzieci...
Trochę jak cmentarz w Bornem Sulimowie...
Ruiny dawnej fabryki
Ruins :)
Okno pogodowe na atak szczytowy :)
Profilowe mojej Bestii :)
TRAPDOOR :)
Zawiodłeś oczekiwania Szkodnika, panie Termosie... :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Mędralowa (w śniegu)
-
DST
15.00km
-
Aktywność Wędrówka
Skąd nagle mamy wolny piątek? Firma Basi przyznała Jej dzień wolny za święto w sobotę, tak jak większości z nas. A czemu nie 7 stycznia (piątek po 3 Królach)... a no dlatego, że musi się ten zwrot odbyć w tym samym okresie rozliczeniowym czyli w styczniu. Teraz część z Was się zastanowi "CO...?", czy 7 stycznia nie jest w styczniu... hmmm, no jest... ale jak się ktoś nie ogarnął i nie zdążył z decyzją do 7-mego... to zrobili Im wolny 21-wszy. No to ja też biorę urlop i ciśniemy w góry. Tym razem pada na Beskid Żywiecki - kierunek Mędralowa. bo nie byliśmy tam dłuższy czas :)
Już na samym początku góry próbują nas zatrzymać bo śnieg sypie niesamowicie i warunki dojazdu są bardzo trudne. Skrót do Zawoi przez Grzechynię to nie jest najlepszy pomysł... nie jesteśmy w stanie podjechać jednej z gór. Wyszedł niemal na szczyt nasz SFA-Panzerkampfwagen, ale prawie robi znaczną różnicę, zabrakło kilkunastu najbardziej stromych metrów i koniec...Kaplica. Musimy pojechać inną drogą, bo auto "nie wyjdzie" po aż tak oblodzonej drodze. Łańcuch zgubiłem na jakieś czaszce na ostatnim meczu, więc obecnie nie ma :)
Finalnie udaje nam się jednak dotrzeć na miejsce i możemy zatakować Mędralową, a tam to tylko dalsza walka ze śniegiem.
Szkodnik przeciera szlak.
Biało :)
Kurier GLOVO przedrze się przez wszystko :D
Idealne miejsce na herbatkę z termosu :)
Kurier GLOVO 2: Lodowe piekło :)
Szkodnik pływa :)
Szlaki graniczne zawsze na propsie :)
Zwalone drzewa zawalone śniegiem.
Klimat Krainy Lodu :)
Tabliczki :)
Przez mostek
Kategoria SFA, Wycieczka
Rajd Beskidy - zima 2022
-
DST
110.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
(obecne ograniczenia skreślają chyba z udziału zawodników tylko z Mozambiku... jeśli jestem na bieżąco z zaleceniami, więc chyba damy radę).
Mimo nazwy, tegoroczna edycja rajdu zabiera nas nie w góry, ale na ziemię oświęcimską, w dolinę rzeki Soły. Nawet nas to cieszy, bo to tereny POMIĘDZY różnymi innymi rajdami, więc znowu odkryjemy jakieś miejsca. Wbijamy zatem na zawody jak level w Steam'ie... nie przejmujcie się, jak nie ogarniacie porównania. Ja też już nie nadążam za młodym pokoleniem, po prostu trzeba pomału zacząć się do ziemi przyzwyczajać :P
Ale... ale... póki "jeszcze stać ich by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza", to ruszamy w Dolinę Karpia!
Na odprawie dostaniemy... bardzo dużo map, bo rajd będzie składał się z kilku różnych etapów.
Jedna z wieeeeelu dzisiejszych map :)
Póki błota lodem skute
Ruszamy na północ i od razu wjeżdżamy w teren. Błoto spore, ale po nocy skute lodem, związane i niegroźne. Trzeba cisnąć nim rozmarznie, bo za dnia ma być dodatnio i wtedy zrobi się tu niezłe trzęsawisko :) Trasa rowerowa pokrywa się w dużym stopniu z trasą rajdu przygodowego, co oznacza że jest tutaj dość liniowa, więc lecimy większą grupą. Jest super, rześko i mówię to bez ironii bo lekki mrozik jest zawsze na plus (mimo, że to minus... rozumiecie, prawda?). Na naszej drodze staje rzeka, ale bierzemy ja z biegu... to znaczy z jazdy. Na tyle szybko, że nie miałem jak zrobić zdjęcia - namawiam Szkodniczka do ponownego forsowania rzeki (z powrotem) i jeszcze jednego przejazdu, co by to na zdjęciu uwiecznić, ale nie daje się namówić...
Łapiemy zatem tylko lampion i ruszamy dalej... to wyścig z czasem bo czuć, że słońce już wstaje i błoto zaczyna się budzić ze snu. Z każdą minutą czujemy, że grunt robi się coraz bardziej grząski, potwór budzi się do życia. Nie unikniemy dzisiaj z nim walki, ale przynajmniej ten etap rajdu próbujemy załatwić nim zbudzi się całkowicie. 3 lampiony dalej zbliżamy się do części miejskiej rajdu.
Forsowana rzeka :)
Dobrze, że nie trzeba było forsować tego :)
Niebieski Szkodniczek :)
To co, AREC. Widzimy się w Oświęcimiu :)
Nostalgia trip tak bardzo... ta część rajdu do złudzenia przypomina prolog trasy krótkiej (36-cio godzinnej) Mistrzostw Europy w Rajdach Przygodowych (AR Euro Champ - AREC). Wtedy też biegaliśmy po Oświęcimiu odwiedzając najciekawsze miejsca w centrum - ech to był początek naprawdę ogromnego wyzwania, jednego z najbardziej niesamowitych rajdów w naszej historii bo klimat Mistrzostw Europy zrobił swoje (całość relacji TUTAJ). Na pewnym etapie mijamy nawet stadion, z którego startowaliśmy!
Dziś jednak poznajemy Oświęcim nawet bardziej niż wtedy, bo część punktów zlokalizowanych jest wewnątrz budynków, gdzie np możemy strzelić sobie fotkę z naprawdę zabytkiem, sami zobaczcie na zdjęcia :)
Naszą domeną są las i góry, więc w nawigacji miejskiej to jesteśmy w stanie wtopić nieprzeciętnie i wybierać warianty tak okrężne, jak niektóre całki :)
Po zaliczeniu wszystkich zadań z Oświęcimia wypadamy na wschód i czeka nas bardzo długi przelot wzdłuż kanału. Proste przeloty są bardzo potrzebne, bo to są momenty kiedy jestem w stanie przemyśleć wszystkie ważne sprawy, jakie ostatnio się toczą gdzieś obok mnie... albo wręcz przeciwnie wchodzę na odmienne stany świadomości i zaczynam zastanawiać się np. czy jeśli radioaktywny człowiek ugryzie pająka, to czy ten pająk zmieni się w pająka z ludzkimi mocami... albo czy jeśli wonsz pożre radioaktywnego pająka, to co się stanie, jak ten pająk użre tego wonsza od wewnętrza! Kosmos!
Albo inny problem: gdyby położył się na laleczce voodoo samego siebie, to czy mógłbym jakkolwiek wstać?
A że wyciągam batona, to zaczynam się zastanawiać jak szybko albo raczej jak wielką siłę musiałbym wkładać w kręcenie, aby przyrost energii pochodzący z batona był redukowany do zera, przez energię zużywaną do rozpędzenia maszyny. Będzie to bardzo zależeć od wielkości kęsa i szybkości gryzienia, bo gdyby łykał szybko, to trzeba by zwiększać wykonywaną pracę, a jeśli żułbym leniwie to mógłby zredukować siłę lub prędkość kręcenia... wykres, zwłaszcza że mamy dwie zmienne (siłę i szybkość kręcenia) mógłby być arcy-ciekawy...
...a kilometry lecą :)
No chyba, że wjeżdżacie na wał przy rezerwacie, a droga na wale zanika stając się błotnistą ścieżką... wtedy to lecą minuty i "k***y", a kilometry jakoś nie... pchamy przez jakiś mega zabłocony kawałek, nie wiedząc, że najlepsze dopiero przed nami.
Zacny punkt kontrolny - opis powinien być GABLOTA :D
Miś Teofil jest rozczarowany poziomem twojej nawigacji :)
Klasyka punkty kontrolne :)
E.T.(nerer) go... MUD :)
Przed nami etap zwany ITINERER czyli jazda bez mapy, tylko na podstawie wskazówek. Coś jak GPS, za 2km w lewo, potem 1400 metrów prosto, ostro w prawo...
Oczywiście te podpowiedzi nie dotyczą wszystkich skrzyżowań, tylko tych ważniejszych, więc trzeba umieć kiedy ignorować ścieżki, a kiedy trzymać się instrukcji. Na tym etapie ukryte są dwa punkty kontrolne, które znajdziemy jeśli zrobimy wszystko dobrze. Odpalamy zatem naszego wewnętrznego GPS w mózgu i ciśniemy... drugi skręt jednak przynosi dramat... i to niewąski. Nie, nie chodzi o błąd w nawigacji, chodzi o błoto... tu już wstało, jest wypoczęte i pełne energii, chwyta się opon jak szalone. Po kilku metrach jesteśmy kulami błota i toczymy nierówną walkę. Acz słowo toczymy nie jest dobre w tym kontekście... koła już się nie toczą. Zapchały się syfem tak bardzo, że trzeba patykiem udrażniać prześwity. Masakra... Ci co znają to błoto wiedzą o czym mówię. RASPUTICA - tak na to mówią Sowiety. To coś zatrzymało nawet Panzery w drodze na Moskwę w 1941... (niesamowity FILMIK tutaj).
Ciężki to był kawałek, oj ciężki... it drove me MUD :D
ITINERER :)
Znajdź koło na zdjęciu (błotnik niech posłuży za odpowiedź) - maskowanie level expert. Niezmiennie kojarzy się to z TYM
Ech...
"Znajdziesz mnie na spalony moście..." (całość TUTAJ)
RA - DEK nadciąga
Wyrwaliśmy się z ITINERERA i ciśniemy dalej... koniec płaskiej części rajdu. Zaczynają się pagóry. Niewysokie, ale naprawdę ostre. Ciągle w górę i w dół i znowu w górę... na jednym z podjazdów spotykamy się z RA-D-KIEM - tak roboczo nazwałem zespół z trasy AR. Rafał i Tadek, w skrócie RADEK. Ale suchar, nie :D ?
To ogólnie mocni zawodnicy, których znamy od lat... Rafał ciśnie na rowerze tempo jak poganiacz na galerach, a Tadek to ogólnie lubi chodzić na spacery: 300 czasem 500 km... a przejdę się.
Startują tam jacyś ultrasi, biegną, umierają na 128-mym, czasem 256-tym km (takie okrągłe liczby :P), a Tadek idzie na spacer... i przechodzi po ich trupach.
Jedziemy chwilę razem rozkoszując się kolejnymi podjazdami i podziwiając jak droga wije się po pagórach... ale niedługo oddzielą się od nas, bo w punkcie kontrolnym Oni mają na AR-rze dodatkowy etap pieszy, a my zaczynamy QUEST :)
Piękna wstęga drogi :)
QUEST-ujemy na rzecz... znalezienia lampionu :)
QUEST: odnaleźć skarb
Questy to się z Diablo i z innymi RPG'ami kojarzą (nie mylić z klaskiem postaci RPG-7). Ogólnie takie questy zwykle polegały na tym aby ubić coś rogatego, a że rogate nie zawsze chciało być ubite, to się czasem robiła zadyma w dungeon'ach. W takich chwilach robotę robił chain lightining, w zamkniętych przestrzeniach działa cuda... chyba że rogaty ma resist lightning, wtedy gorzej. No dobra, bo nie o rogatych miało być, a o skarbie... no więc skarbu strzeże rogaty! Nieeee, żartuję! To tzw. "quest" gminny. Stał się on częścią naszego rajdu i oznacza, że musimy wykonać szereg zadań aby odnaleźć ukryty skarb. Wierszykami opisane są kolejne miejsca, które musimy odwiedzić, a komplet zdobytych tam informacji posłuży nam do odnalezienia skarbu.
Zaliczamy skarby tutejszej gminy czyli... PAŁAC MAURETAŃSKI... pasuje Wam, Mauretański! Będziemy tez musieli włamywać się do starej świątyni, bo zamknęli ją na czas remontu, a odpowiedź na jedną z zagadek Questa znajduje się zza zamkniętą bramą... no cóż... trzeba zhackować gate'a :)
Żartuję oczywiście, udało się odpowiedzieć na pytanie bez stosowania przemocy na ludziach i obiektach.
Finalnie rozwiązujemy wszystkie zadania i możemy teraz... iść do diabła. Serio! Bo skarb znajduje się za jego głową (chodzi oczywiście o figurę z drewna)
Aby jednak poznać prawdziwego diabła, to trzeba odwiedzić KAROLINĘ.
Zdjęcia Wam wyjaśnią wszystko... chyba...
Pałac Mauretański... no grubo :)
-Dzień dobry czy mogę mówić z panią Karoliną Hydrofornią? - Niestety nie, jest zalana...
Widoczki :)
Oszukać diabła nie grzech :)
Prawdziwa Szwajcaria w tych Kętach.
Jest nieźle. Jedziemy w stronę Kęt... po drodze mamy do zdobycia Zamek Szkocki (co za rajd! raz walka z diabłem, raz szturm zamku!). Ogólnie rewelacyjna sprawa z tym zamkiem, bo Organizator załatwił nam wejściówkę na prywatny teren, to naprawdę fajny obiekt. Znowu brama do forsowania, bo trochę techniki i człowiek się gubi... finalnie udało się nie przecinać kłódki, ale było naprawdę blisko. To ostatni punkt jaki udaje nam się zaliczyć jeszcze "po jasnemu" - przelot do Kęt to już zapadające nam nami ciemności.
Tutaj musimy podziałać z grą szwajcarską. Do wielu punktów prowadzi stary nasyp kolejowy, więc nie sprawiają nam większej trudności, ale studni to się naszukamy... a była 12 metrów od nas. Tyle że za murem... Obszukaliśmy się jak głupi, nie po tej stronie muru.
ZADUPIAM, prawdziwa jazda bez trzymanki :D
"I don't even need speed limits, I'm ignoring'em..." (było już dzisiaj ---> TUTAJ)
Pałac Szkocki :)
Co ten Szkodnik tam kontempluje?
Jak to co? Naszego SZWAJCARA :)
Kurczak, ryż i kreatyna zrobią z Ciebie sk****... (całość TUTAJ)
No właśnie. Baza jest w "Przystani nad Soła", wypaśnym hotelu. Bufet po rajdzie to niesamowita sprawa. Obiad w postaci szwedzkiego stołu: kurczak, ryż, makaron, zupy.... bardzo duży wybór. Nic mi więcej nie potrzeba :)
Siedzimy potem ze starą gwardią na after-party
Do tego dostajemy jeszcze wino na drogę! No wiecie "za bezpieczny weekend, Władziu".
Świetnie się bawiliśmy. Bardzo fajnie zorganizowany rajd, świetne zadania i super klimat. No i pierwsza setka w tym roku trzasnęła. Jest dobrze!
Ale co najbardziej cieszy? KOMPLET PUNKTÓW !!!
To nie zawsze się udaje, ale dziś tak!
Kolejny punkt nasz :)
Szkodnik na wale :)
Wpuszczeni w kanał :)
Mapa mi zamarzła...
Kategoria Rajd
Panie FERDEL, daleko na BARTNE?
-
DST
50.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kilka luźnych myśli dotyczących wyprawy:
a) Rower a Magurski Park Narodowy. Poruszamy się obrzeżami parku, co więcej znaczniki parku są obok drogi, więc w teorii szlak jest POZA parkiem. To czy w takim razie poruszanie się tu rowerem jest legalne czy nie. Powiem więcej, parę lat temu napisałem do Dyrekcji MPN z zapytaniem czy np. jazda szlakiem granicznym (wzdłuż słupków) rowerem jest OK, bo to też obrzeża parku, ale nie umieli niestety odpowiedzieć jak rozumieją własny regulamin. Na pytanie: "czy jeśli szlak biegnie obrzeżem parku i nie wjeżdżamy na teren PN, to czy poruszanie się nim rowerem jest OK... np. szlak graniczny między Polską a Słowacją", odpowiedzieli mi, że należy przestrzegać regulaminu Parku...
Ponowiłem pytanie czy DOBRZE ROZUMIEM REGULAMIN PARKU... odpowiedzieli, że należy trzymać się regulaminu... no to my rozumiemy, że NIE wjeżdżamy w obszar Parku, jedziemy obrzeżem i jest OK. Ech niektóre PN to genialna komunikacja, świetne inicjatywy np. Drawieński PN, gdzie na podobne pytanie to nam odpowiedzieli: "rowerem OK, byle po JAKIMKOLWIEK znakowanym szlaku".
Można? Da się?
Karkonoski też jest przynajmniej klarowny" NIC NIE WOLNO"... to przykre, ale doceniam jasność przekazu :)
b) Bacówka w Bartnem będzie zawsze kojarzyć się mi się z - cytowaną tu 1000-ce razy - najpiękniejszą piosenką o Beskidzie Niskiem, pod tytułem BARTNE.
c) Zmiana przebiegu GSB po to aby ludzi sobie nie brudzili butków błotem, uważam za zbrodnię... TUTAJ i zgadzam się z oficjalnym stwierdzeniem Bacówki!
d) świat jest mały. Pod Bacówką spotykamy fajną ekipę i z jednym gościem ucinamy sobie miłą pogawędkę. Pyta nas o rowery, mapy i od słowa do słowa, okazuje się iż to dawny "chłopak" jednej z zawodniczek rajdów! I to takiej, która po prostu wymiata i zwykle zgarnia najwyższe miejsca na podium, choć Basi udało się ze dwa razy Ją objechać i to w takich "mocnych" zawodach, także takich z dodatkową renomą :)
Domyślajcie się zatem o kogo chodzi bo nie zdradzę, a opcji jest kilka :D
Wnioskując po tonie wypowiedzi, Pan miał niemały sentyment do swojego ULTRA związku: z dedykacją zatem dla Niego: kontynuacja genialnego "Zegarka"
e) przeprawa przez rzekę nocą... no zrobił się z tego hardcore lekki... nurt spory, głębokość po kolana, tak że rowerem tego łatwo przejedziecie, zwłaszcza że dno to kamienie...
- nie chcieliśmy ryzykować utknięcia w połowie przejazdu i przemoczenia butów. Było -7 a do auta było jeszcze daleko... pełne przemoczenie butów w rzece nie wydawało się dobrym pomysłem
- postanowiliśmy się zatem przeprawić boso (niechętnie, ale coś trzeba było zrobić...)
- przypominam że nie jesteśmy morsami... nigdy nie będziemy. Morsa to ja mogę op****lić z chlebem i sosem, nigdy nie jadałem, a może być dobry :)
- dno było mega kamieniste, przeciąłem sobie stopę w dwóch miejscach... i ubiłem palca o wielki kamień, gdy ratowałem się przed "glebą", po nabiciu się na "ostre"...
- nurt dość wartki i utrata ciepła niesamowicie szybka. Nie do uwierzenia jak szybka.
- w połączeniu z "cięciem" i "ubiciem", dość bolesna przygoda...
- Szkodnik nie lepiej... odzyskanie werwy po przygodzie nam trochę zajęło...
W drodze na Magurę Wątkową (obrzeża Magurskiego Parku Narodowego)
Przez bukowe lasy
To o nas?
Zielonym pod górę
FERDEL - pierwszy szczyt dzisiaj
To co sprawdzimy warunki :) ?
Po niebieskiej stronie skali :)
Widoki po drodze zacnie opisane :)
DZIAMERA... DZIAMERA. Z czym kojarzy mi się Dziamera?
Aha już pamiętam... DZIAMERA !!!
Dziś przynajmniej wszystko pięknie skute mrozem :)
Cerkwisko...
...i stary cmentarz
Trzeba uważać, bo szlak to jeden lód... pod śniegiem także
Daniel, to Ty? Od kiedy mieszkasz w Beskidzie Niskim?
Niesamowity klimat szlaków Beskidu Niskiego...
Zapada zmrok... ale noc będzie piękna, piękna i mroźna.
Przed Bacówką...
Mówiłem :)
Gdzieś pod Maguryczem Dużym
Kolejny cmentarz z I wojny światowej... w nocy, z takim księżycem, te miejsca są niesamowite
Masakra przeprawa...
Morsowanie i ostre kamienie to nienajlepsze połączenie...
Kategoria SFA, Wycieczka
Spoglądając w OCZY ZIEMI
-
DST
60.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
W drugi dzień długiego styczniowego weekendu ruszamy w Świętokrzyskie, w lasy jakich jeszcze nie znamy, czyli okolice Skarżyska i Suchedniowa.
Przyciąga nas tam, znaleziona w necie atrakcja - OCZY ZIEMI.
Nie bylibyśmy sobą gdybyś nie obczaili takiej nazwy w terenie :)
Nie wiedząc na co się piszemy, zabieram trochę sprzętu - na wszelki...
...i daję znać kolegom, aby jak co byli gotowi na "drugi rzut strategiczny"
Ładnie tu :)
Nawet bardzo ładnie :)
Zawsze, po prostu zawsze :)
A w lesie, jak to w lesie :)
Niezmiennie :)
Znam takich, co by 200m za tą tabliczką postawili lampion Punktu Kontrolnego... specjalnie :)
Kamieniołom nazywany OCZY ZIEMI
Widok z góry
Zielony szlak... czemu to zawsze jest zielony szlak :)
Naprzód marsz :)
Jak ja uwielbiam takie mostki :)
Piękne tu mają te lasy!
YES, YES, YES !!!
Bulgoczące źródełko :)
Spojrzenie w tył... miało być płasko...
Spojrzenie w przód... EJ NAPRAWDĘ MIAŁO BYĆ PŁASKO !!!
Drogi lśniące lodem, ale tylko po bokach, więc można cisnąć bezpiecznie :)
Upamiętnienie partyzantów tych lasów
Pod tym krzyżem, pod drzewem spalonym,
śnią żołnierze o Polsce swój sen.
Bodaj po to być warto żołnierzem
by sen cudny przyśnić jak ten..." (całość TUTAJ)
Lasy to nasz drugi dom :)
Skałki :)
Drogi po horyzont :)
Autor relacji... zaparkował jak zawsze w poprzek drogi :)
Kategoria SFA, Wycieczka
Zebolowa z GSBW
-
DST
15.00km
-
Aktywność Wędrówka
W pierwszy dzień długiego styczniowego weekendu - czekając na nadchodzący (zgodnie z prognozami) mróz, który skuje lodem górskie błota - ruszamy pieszo w Beskid... no właśnie, jaki? Jeśli uznajecie Beskid Makowski, to w Makowski, a jeśli nie, no to w Wyspowy. Kierunek Zębolowa. Góra, która od dawna stoi, tak trochę na uboczu, taka niezdobyta i mnie drażni... a nigdy nie była nam po drodze. Do tego mają tam naprawdę urokliwą kalwarię, więc działamy!
Trochę nas zasypie śnieg w drodze na szczyt, ale dobrze, niech pada, niech mrozi... bo nasze rowerki już sobie ostrzą koła na śnieg i ścieżki skute lodem. Niech błoto zamarza i twardnieje, a dziś wędrujemy sobie na Zębolową.
Czarny szlak i Główny Szlak Beskidu Wyspowego :)
Kalwaria tokarska
No sami powiedzcie, czy nie jest urokliwa :)
Nie spodziewałem się co zastanę za bramą...
...bo był to wiersz Adama Asnyka.
Asnyka to ja kocham, genialna poezja, po prostu genialna... sami poczytajcie wiersz poniżej. "Lecz przestrogą pogardzą..." (TUTAJ w wersji śpiewanej)
A jak nie znacie to TUTAJ !!! albo TUTAJ !! czy też TUTAJ !.
Naprawdę fajnie jest to tu zrobione, o ile ktoś lubi takie klimaty...
Sypie :)
Zawsze, zawsze pod górkę...
Jeszcze kawałek :)
Ale jest i szczyt :)
:) :) :)
Drzewo z białym paskiem :)
Wieczorne panoramki
Pusta Wielka - Runek - Hala Łabowska
-
DST
30.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Najlepszą akcją będzie jednak to, że do schroniska na Hali Łabowskiej dotrzemy grubo po zmroku i NIE BĘDZIE TAM NIKOGO, ale będzie OTWARTE.
Usiądziemy sami w ciemności...ale wśród śladów, że ktoś całkiem jeszcze nie dawno tu był...niesamowity klimat... wiecie: grupa (już nie takich) młodych ludzi przyjeżdża do opuszczonej chatki w górach. Nie ma prądu... a ślady wskazują, że ktoś opuścił to miejsce niedawno... i w pośpiechu. Widziałem zbyt wiele horror'ów aby nie wiedzieć do czego to zmierza!
Ej Szkodnik. czy tam w rogu coś właśnie się poruszyło?
Wiem, mam genialny pomysł: rozdzielmy się - Ty sprawdź na strychu, a ja w piwnicy :D
Niesamowity klimat siedzieć w chwilowo opuszczonym schronisku... tylko nie było jak kupić kotleta. To był prawdziwy horror :D
Wkraczając w królestwo mgieł...
"ZŁOCISTE PROMIENIE ode mnie dla Ciebie, dzień za dniem" :D (no co, klasyka :P PRAWDA? :D)
Nasz szlak biało czerwony :)
Dobre drzewo na znacznik szlaku :)
PUSTA WIELKA - lubię tą górę
Trzeci i czwarty kolor szlaku dzisiaj :)
Takie tam z Radziejową (najwyższym szczytem Beskidu S.) :)
Takie tam z jakimiś pagórami :)
Kapliczka :)
RUNEK, więc skręcamy w stronę Hali Łabowskiej :)
ZJAZD AWARYJNY - nareszcie nazwane porządnie: często mówiliśmy, że "szutrówy" to drogi ewakuacyjne :)
Zachody słońca w górach to coś niesamowitego :)
W "opuszczonym" schronisku czekamy na seryjnego mordercę lub na potwora :)
No klimat robi się coraz cięższy :)
Szkodnik niosący światło... znowu :)
Kategoria Wycieczka, SFA