aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Rajd

Dystans całkowity:11095.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:126
Średnio na aktywność:88.06 km
Więcej statystyk

Rajd miejski KRAKÓW

  • DST 66.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 października 2024 | dodano: 16.10.2024

Nikt nie spodziewał się Silesii Race w Krakowie! A tu taka niespodzianka! Marcin z Planety Przygody, autor niejednej trasy w Beskidach i na Śląsku tym razem zawitał u nas, w dawnej stolicy Rzeczypospolitej i postanowił zrobić tutaj rajd miejski. Co więcej, robi go w niedzielę, umożliwiając nam sobotni wypad w Tatry! No żyć - nie umierać! To super sprawa mieć rajd właściwie pod domem. To rewelacja ale i rzadkość, bo do tej pory to mieliśmy FUNEX (listopad 2013), gdy o tym blogu to się jeszcze nie śniło... a był to nasz pierwszy rajd także "po nocy" bo limit był koło 2:00 w nocy! Jak bardzo NIEPRZYGOTOWANI byliśmy na jazdę po zmroku to naprawdę dobra historia... ech szkoda, że nie ma relacji z tej imprezy). Potem udało nam się wybrać na dwie edycje Adventure Trophy (pierwszy raz w 2017 roku, a drug raz na Mistrzostwa Europy w Rajdach Przygodowych w 2019). I to chyba tyle, bo nie liczę tutaj wszystkich krótkich czwartkowych KrakINO bo mówimy o całodziennych (lub znaczenie dłuższych!) rajdach.
Zapisujemy się zatem, ale za zgodę Marcin polecimy poza klasyfikacją (NKL) bo chcemy zrobić całą trasę na rowerze, bez części pieszych czy kajakowych.
Innymi słowy, tym razem wpadamy w roli inspektoratu, czyli dokonamy inspekcji przygotowanej trasy. Rajd miejski KRAKÓW - Witamy w mieście królów Polski :)

W drodze do bazy - Błonia :)

Mostek nad Rudawą


Oczekiwania vs rzeczywistość czyli czytanie ze zrozumieniem pomaga :D
Rajd miejski, tak? MIEJSKI! Wiemy co znaczy to słowo, prawda? Pisało, że to rajd MIEJSKI. Byliśmy na Rajdzie Katowice nieraz (na przykład TUTAJ, więc znamy też formę tej zabawy - trasa będzie przebiegać przez miasto i może minimalnie przez jego obrzeża. Niemniej gdy rano zmierzamy do bazy, to zastanawiamy się czy rajd zahaczy o Puszczę Dulowską albo chociaż Garb Zabierzowski... my jesteśmy niereformowalni... Jak myślę o tym teraz, to nie wiem jak chciałem Rajd Miejski KRAKÓW rozegrać w Puszczy Dulowskiej... no ale chciałem :D
Na odprawie Marcin przedstawia zasady zabawy i punkty kontrolne. No nie będzie Puszczy Dulowskiej za Krzeszowicami na rajdzie w Krakowie. Szok, prawda?
No ale będzie za to Lasek Wolski, Lasek Tyniecki, WTR'ka i kilka innych znanych fajnych krakowskich miejscówek.
Jako że baza jest tuż przy Błoniach, postanawiamy zacząć od najdalszych punktów. Decyzja ta jest spowodowana tym, że skoro lecimy poza klasyfikacją, to nie chcemy "korkować" punktów kontrolnych przy bazie. Dla niektórych ekip strata nawet 2-3 minut może być na wagę... dosłownie ZŁOTA, a nie wiemy jakie będą zadania na tych punktach. Czasem zdarzają się "korki", zwłaszcza jak zadanie bywa czasochłonne - pamiętam na przykład, że na jednym Rajdzie Katowice bardziej opłacało się wziąć karę czasową za niewykonanie zadania, niż czekać w kolejce (to była sztuczna ścianka wspinaczkowa, która została oblężona przez najmłodszych - jednocyfrowych pod kątem wieku - uczestników rajdu).
Lecimy zatem odwrotnie do "logiki" rajdu, tak na wszelki wypadek. Dla nas NKL'owców to nie ma znaczenia, bo i tak planujemy zaliczyć wszystkie punkty kontrolne. 

Niby będzie to Rajd Miejski, a wyjdzie 700m przewyższenia :D

No ba! Lasek Wolski i Tyniecki zrobią swoje... nasze autorskie warianty też. No ale to nasze miasto, możemy cisnąć każdym możliwym najgłupszym - ale i najkrótszym wariantem.
Rajd miejski i noszenie przez wiatrołomy? A czemu NIE !!!
Tak się bawi KRAKÓW :D :D :D

Kraków :D

Nadal Kraków :D

Nasze główne ulice miasta :D

Szermierze na rowerze :D

Boczne uliczki wielkiego miasta :D

Są budynki, no to jest to miasto - koniec dyskusji :D

Widok z osiedla :D

Kraków ma naprawdę dobre drogowe oznakowanie - w tym mieście się nie zgubisz :D

Skrót do piekarni :D

Komunikacja miejska znana z PŁYNNOŚCI ruchu :D


Po Lasku Wolskim ruszamy na WTR'kę w stronę Tyńca i Skawiny. Owszem chwilę będziemy trzymać się naszego kultowego VELO, ale szybko przyjdzie czas na przejazd w wariancie autorskim... tak zwany wariant czarny... pamiętajcie, że przez krzaki często bywa bliżej! Niekoniecznie szybciej, ale bliżej na pewno :D
W drugiej części dnia niestety zacznie nam padać i to dość mocno... październik i deszcz. Zimno... ewidentnie "zapachniało powiewem jesieni, z wiatrem zimnym uleciał wariantu nam sens, tak być musi, niczego nie może już zmienić, brylanty na na krańcach tych rzęs" (parafraza klasyki)
Jeden z punktów będzie w naszych kultowych KAWERNACH - muszę przyznać, że Marcin naprawdę przyłożył się do miejscówek na punkty kontrolne. Nie wszyscy wiedzą, że mamy kawerny... a zwłaszcza, jak ktoś nie mieszka na co dzień w Krakowie!

Tyniec :)

Droga na Skawinę nadal niewyasfaltowana :D (i dobrze! tak ma zostać!)

Lasek Tyniecki - skrót do zielonego szlaku :D

Drogowcy pracują dla Ciebie, uśmiechnij się :D

Ulicą Polną :D

A teraz leśną :)

Kapliczka przy drodze :)

Piaszczysta :D (tak naprawdę przedłużenie Skotnickiej, ale na potrzeby relacji została Piaszczystą :D)

Pychowicka, to od srogiego WYPYCHU - wszystko się zgadza :D

Uważajcie na te miejsca w mieście :D

Za dnia jeszcze jakoś idzie przetrwać wizytę tutaj...

...ale po nocy robi się niebezpiecznie (TAK, TAK, to właśnie tutaj robiliśmy sesję promocyjną naszego pierwszego wielkiego rajdu - Wiosenne CZARNE KoRNO)

Jak gra terenowa, to gra terenowa - nieważne że nie nasza, zbieramy :D

Jedyny lampion na trasie, bo Marcin ostatnio zapadł na LAMPIONO-WSTRĘT i operujmy na punktach bardzo fotogenicznych :D

Przypadkiem wpadamy - pod Kopcem Kościuszki - na imprezę w forcie, a tam mają BnO - także bierzemy !!!!

"Już miałem na oku hacjendę, piękną mówię Wam..."

SMOKU Po raz kolejny. Tym razem lokalnie czyli bez przejazdu rowerem z Warszawy czy Przemyśla :D


Było super! Mimo deszczu w drugiej połowie rajdu. Kapitalnie sobie "tak polatać" po własnym mieście i zrobić 700 m przewyższeń :D :D :D
Aha, no i najważniejsze - Marcin - jak byś robił kolejną edycję to:
- z chęcią ją także przejedziemy
- ale możemy też zbudować Ci część rowerową (i wiesz, zrobimy to zgodnie z wszelakimi wymaganiami: Kraków historyczny? Spoko, Kraków nietypowy - no ba!, Kraków przejebany - mówisz masz! :D :D :D


Kategoria Rajd, SFA

Kiwon 2024

  • DST 107.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2024 | dodano: 08.10.2024

Mimo, że startujemy już ponad 10 lat we wszelakich rajdach na orientację, to na KIWON - legendarną imprezę tego półświatka - jeszcze nigdy wcześniej nie dotarliśmy. Powód był jednak prozaicznie prosty: KIWONiasty nie organizował tras rowerowych. Owszem... czasem startujemy pieszo i kilka razy był pomysł uderzenia na "konika" (dla niekumatych ---> KIWON) z buta, ale październiki nierzadko bywają mocno rajdowe i zawsze wygrywała inna impreza z dwoma kołami w tle. Jak ktoś wie, jak bardzo kochamy Beskid Niski, ten także zrozumie, że mieliśmy o to pewien żal... ech, brak rowerów na tej imprezie dość mocno łamał nasze sercach. Tzn. łamałby je gdybyśmy je mieli.
Jak to powiedział kiedyś Stephen King: "mam serce małego chłopca, trzymam je w słoiku na biurku" :D :D :D
Aż nastał rok 2024 i mamy wjazd - dosłownie, wjazd, czaicie bazę? - wjazd na Kiwon rowerami. To zacna kooperatywa klasycznych KIWON'iastych z zawodnikami (vox populi, vox dei - a to pupuli grubo darło ryja o ROWER)   Trasę rowerową układa Ania, a w bazie pomagać będzie jej Grzesiek, których znamy już... o Panieee...  laaaaaata... Jak to niegdyś powiedziała przeurocza Bridget von Hammersmark do upiornego, ale hipnotyzująco charyzmatycznego SS-Sturmbannfuhrer'a Dieter'a Hellstrom'a: "Jesteśmy starymi przyjaciółmi, majorze. Z bardzo starych czasów. Starszych, niż aktorka powinna wspominać..." (*) - jak ktoś nie ogarnia, to fragment tej klasyki jest TUTAJ.
A skoro mamy taką a nie inną sytuację, to na imprezę wbijamy jak osikowy kołek w wampira. Budzik ustawiony na 3:30 (w nocy? nad ranem?... co będzie mieć też swoje konsekwencje dzisiaj...) i ruszamy w Beskid Niski-ale-stromy. Niestety prognozy pogody nie są łaskawe: ostatnie dni to deszcz, deszcz, deszcz i jeszcze trochę deszczu... a po deszczu to dopiero przychodzi ulewa... ech. Piękna, złota jesień nam dziś nie grozi... choć i tak w sobotę ma być trochę lepiej niż na przykład w piątek.
Inna sprawa, że we mgle i deszczu, to góry także bywają niesamowite... klimatyczne i złowieszcze...
No nic, to chyba tyle tytułem wstępu.
Zapraszam zatem na opowieść o pewnym niesamowity rajdzie, który w nie-mniej pokazowy sposób położyliśmy na całej linii. Chociaż to także zależy pod jakim kątem się na sprawę spojrzy, bo pod kątem polityki "damage control" (tzw. kontrolowanej katastrofy i zarządzania kryzysowego) to jestem z nas dumny. Nie zmienia to jednak faktu, że katastrofa to katastrofa i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Zobaczycie jednak, że mogło być o wiele, naprawdę o wiele, wiele gorzej, bo czasami walczy się NIE o sukces, ale o minimalizację strat.
I właśnie to z efektów tej walki jesteśmy naprawdę dumni. Z samego wyniku na rajdzie już mn-NIE-j, bo finalny wynik to ZŁO, KATASTROFA, PORAŻKA, SROMOTA... tak, sromota najbardziej.      

"Chyba dobrze się już znamy, wdychamy się do płuc
mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc
Za dobą doba mija, tak jakby nam na złość
obojętność mnie dobija, Ty już dawno masz mnie dość
Sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w gniew
zastanów się dwa razy, czy szaleństwa czujesz zew (i czy chcesz przelewać krew?)
(piosenka KOŁOWROTEK)
Długi cytat na początek, ale sporo z powyższych wersów bardzo dobrze oddaje, to co się stało na początku rajdu ("mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc...").
Nasz "Dream Team" przeżyje spory kryzys, jeden z największych w naszej historii. Czy wyniknie on z niewyspania czy z czegoś innego, to w sumie ciężko stwierdzić. Owszem przez różne nietypowe zdarzenia ostatniego tygodnia od środowej nocy spaliśmy łącznie tylko 11 godzin... bo - na przykład - w czwartek Basia miała z pracy wyjazd w Kotlinę Kłodzką pomagać przy usuwaniu skutków powodzi. Inna sprawa że to kapitalnie, iż firmy organizują płatne urlopy dla chętnych, którzy zgłoszą się do pracy. U mnie w firmie też była taka opcja - zgłaszasz, że jedziesz i jedziesz. Nie tracisz urlopu, masz ubezpieczenie, tak jakbyś był normalnie w pracy (delegacja), a na miejscu koordynatorzy (głównie) ze Straży Pożarnej przydzielają Cię do pomocy przy konkretnej robocie pod konkretnym adresem. Naprawdę podobają mi się takie inicjatywy!
A to tylko jedna z kilku akcji z poprzedniego tygodnia... ogólnie zatem snu będzie trochę za mało. I to jest po prostu fakt. 
Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie jest wymówka dla gorszego wyniku. Wyrosłem już z takiej narracji "bo coś tam..." lata temu. Wszystko co robimy to nasz wybór i nasze decyzje. Złe przygotowanie do zawodów to błąd strategii/taktyki/przygotowań. Tyle w temacie. Piszę o tym tylko po to, abyście lepiej zrozumieli zdarzenia, jakie będą miały miejsce, bo dla niektórych mogą być one spory zaskoczeniem.
W bazie po 7:00 rano meldujemy się zatem dość mocno niewyspani. Ja jestem jeszcze na tyle zmulony, że gdy podpisuję formularz startowy i patrzę na zegarek, aby sprawdzić jaką mamy dziś datę, to wpiszę 7:49... Czterdziesty dziewiąty lipca :D
Jest grubo, ale czekajcie, to dopiero zapowiedź tego co będzie - nawigacja w takim stanie będzie jeszcze grubsza :D
Odprawa przebiega sprawnie, bo Ania szybko omówi mapy i punkty kontrolne. Padnie hasło "start" i możemy ruszać...
Już zaplanowanie wariantu... coś co uwielbiamy! Optymalizacja, problem komiwojażera, macierze, problemy NP-trudne to jest mój ukochany matematyczny świat, a dziś samo zaplanowanie wariantu jest mega trudne... i nie chodzi o to, że mapa jest wielowariantowa (chociaż jest i to bardzo!) ale... mamy problemy z... decyzyjnością. Kryzys zarządzania... może tak, a może inaczej. Może od zachodu, albo od wschodu... Nie możemy się zdecydować na jakikolwiek wariant. Co więcej, "jeszcze śpiąc" nie widzę na mapie takich szczegółów, że droga się kończy... jak nią za chwilę pojedziemy, to wjedziemy w jakiś dom i będziemy musieli robić korektę z nawrotką. A wiecie jakie korekty są najlepsze? Ano te drogami, które też się kończą... i tego też nie zobaczyliście na mapie. W praktyce nie było bowiem połączenia pomiędzy dwa drogami i na mapie było to widać, bardzo widać, ale jak patrzycie zaspanym okiem to, to takie niuanse jak ciągłość drogi mogą Wam umknąć. 
Chwilę później uświadamiam sobie, że nie schowałem kluczyków do auta do wodoodpornego pokrowca i nadal wiozę je w kieszeni spodni. Jak przemokniemy, to pilot może nie być zadowolony z takiej sytuacji. Muszę się zatem zatrzymać, aby je zabezpieczyć. Chwilę potem okazuje się, że złożyłem na mapniku mapę tak, że pęd powietrza podwija ją tak bardzo, że nie da się nawigować. Innymi słowy złożyłem mapę tak jak pisma procesowe na tej stronie:  "Pisma procesowe napisane na odpierdol" 
Moje rozkojarzenie zaczyna lekko irytować Szkodnika ("...Ty już dawno masz mnie dość"), który zaczyna to coraz dobitniej wyrażać. Nakazuje mi sięgnąć po eliksir (kofeinę), a ja nadal twierdzę, że "jest w porzo i nie tragizujmy". Zaraz przecież wejdę w rajdowy trans i będzie git. Wystarczy mnie tylko "nie popychać", bo to bywa przeciwskuteczne. Cierpliwość, a nie stymulacja. Spokój, a nie burza...
Chwilę później przestrzeliwujemy cmentarz wojenny i to taki, który zlokalizowany jest zaraz przy drodze. Skręcamy z szosy i go po prost mijamy. Owszem... może jestem mega rozkojarzony i po prostu go nie widziałem, no ale halo! Nawiązując do Kazimierza Przerwy, powiem tak: Szkodnicze, końca wieku... zwiesiłbyś głowę niemy, bo Ty tez go nie zauważyłeś! ("...sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w złość...").
No i mamy wybuch... obustronny. Nasz Dream Team rajdowy właśnie posypał się ja domek z kart... stoimy w jakimś polu, we mgle, deszczyk sobie kapie, a nas szarpie żądza - o! widzę, że nareszcie mam waszą pełną uwagę - dobrze, dobrze, acz rozczaruję Was... jest to żądza mordu. Okoliczne wioski w strachu, bo w Beskidzie Niskim bywamy częstymi gośćmi, więc tubylcy już się nauczyli, że hołduję zasadzie "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom... Corgo nie złorzeczył... wiele razy".    
Z perspektywy czasu to jest śmieszne, my naprawdę prawie wcale się nie kłócimy. Ja wiem, że są tacy co i tak w to nie uwierzą , ale naprawdę tak jest!
Niezależnie od tego czy mieści się to w czyjeś głowie czy nie. Nasze największe spory są właśnie o "warianty przez wiatrołomy i bagna" czy też o "zły skręt" :D.
I nie, nie są to wojny zastępcze (proxy war).
My to z takich, którzy raczej:
“Wiesz, nieważne jak bardzo się ze sobą kłóciliśmy, najbardziej nie lubiłam patrzeć jak odchodzisz.”  - Księżniczka Leia do Hana Solo.
Niemniej na ten moment, właśnie mamy kryzys i Dream Team jest już odległym wspomnieniem. Ja jestem pragmatyczny do bólu, bo emocje są wrogiem rozsądku: widzę, że nie mogę się włączyć w tryb nawigacyjny, jestem świadom że robię błędy, więc spowalniam drużynę, więc propozycja może być tylko jedna: jedź sama. Przecież wiele par tak robi (my do tej pory nigdy!), rozdzielają się i nie ma w tym nic złego. Każde z nas umie nawigować, zwykle się bardzo uzupełniamy, ale przecież to nie jest obowiązkowe. Zrzuć balast i dawaj wpjerjot. Ja pojadę sam - włączę się w tryb rajdowy już na spokojnie i "może spotkamy się tam, gdzie trafi każde z nas, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas" (czyli na mecie o 20:30 bo taki jest limit)...  
Apogeum kryzysu jest na kolejnym punkcie kontrolnym - szczyt. Zostawiamy rowery za mygłami (składowisko drewna) i z buta idziemy po lampion. Ja spojrzałem na mapę: szczyt to szczyt, póki droga idzie pod górę jest git. Basia wzięła ze sobą mapę i mówi "to góra 100 metrów".
Idziemy z 10 min pod górę... k***a, długie te 100 metrów. Żadne z nas jednak - będąc lekko wściekłe - nie kwestionuje tego co robimy... takie klasyczne "szybciej, szybciej nim dojdzie do nas, że to bez sensu"
...aż jednak w końcu przychodzi opamiętanie. Ta góra ma dwa szczyty... jeden z lewo (niższy... 100 metrów... z lampionem) i drugi w prawo (daleko... bez lampionu). Zgadnijcie, na który idziemy... No właśnie, upośledzenie level hard...
W końcu robimy korektę i wbijamy z buta na dobry szczyt. Ech... jesteśmy ponad godzinę w plecy przez te głupie błędy... głupie, durne błędy: zawracanie na wiosce i krążenie w kółko po ulicach, przestrzelenie cmentarza, teraz "nie tak góra...". Cudownie... PKP czyli Pięknie, K***a, Pięknie...no a do tego mamy ochotę się pozabijać...

Przez mgły...


...i pod górę...

...dymamy nie na ten szczyt co potrzeba...

...tymczasem na właściwym szczycie.


...i - CYK !!! - zmiana narracji, idziemy w to łeb w łeb
bo nagłe zmiany akcji, to dla nas powszedni chleb
Zapętleni w naszym losie, ułożeni w nieporządku
tak stabilni w tym chaosie, zaczynamy od początku !!!!
(nadal piosenka "KOŁOWROTEK")
Postanawiamy podjąć jedyną racjonalną decyzję: zakopać topór wojenny. Ja obalam flachę z eliksirem i czuję jak mi się oczka otwierają, a Szkodnik bierze... na wstrzymanie. Emocje opadają. Jesteśmy ponad godzinę w plecy, ale jeśli nic nie zmienimy, to nasza sytuacja raczej się nie poprawi. Pora na rozejm i odbudowę naszego Dream Team'u - tego co dyma na rympał przez bagna i wiatrołomy ciesząc patelnię, wraca do Krakowa z Warszawy na rowerze, tego co jak objeżdża Tatry to tylko szlakami, tego co nawet przez nieprzebyte śniegi rypie na rowerze...  Polityka DAMAGE CONTROL po raz pierwszy. Straconej godziny już nie odzyskamy, ale możemy zacząć w końcu robić coś z sensem. To będzie reset lepszy niż ten Bush - Putin, lepszy bo bardziej szczery - nie ujrzałem w oczach Szkodnika demokraty. Bynajmniej, to nie ten adres :P
Ujrzałem to co miałem ujrzeć i niech to Wam wystarczy za opis: "...choć czasem burza między nami i bije ostry grad, chcę z Tobą moknąć, poznawać razem świat".
Sojusz, Syndykat, Dwu-Przymierze, Dwój-Porozumienie, Kondominium znowu działa! Zabieramy się do odrabiania strat. Pora wracać do pracy i zacząć zbierać lampionowe żniwo.
Ruszamy w mgłę i deszcz z nowym nastawieniem i z nowym planem. Jako, że część dróg jest nieprzejezdnych... i nie chodzi o to, że są zabłocone. Zwykłe błoto nam nie straszne - mówię o błocie, które się klei, zatyka wszelakie prześwity, uniemożliwiając obrót kół oraz lepi się do roweru, w takiej ilości że maszyna zaczyna ważyć chyba z tonę... no więc jako, że część z dróg jest w ten sposób nieprzejezdnych kreślimy nasz wariant zupełnie na nowo. To nam trochę utrudni sprawę pod kątem zaplanowania przejazdu, ale czasem warto zrobić krok wstecz i zacząć od nowa. Jak to mawiał dowódca naszego plutonu w stopniu kapitana: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia".
TAK JEST... ale mówiąc szczerze, to drugi krok protokołu "DAMAGE CONTROL". Skoro mamy jakoś pojechać ten rajd, to zróbmy to w końcu z sensem.  
A i jeszcze jedna sprawa: BARTNE. Jeden z punktów kontrolnych jest w Bacówce w Bartnem. Mimo, że jest to jeden z najdalszych punktów od bazy, to jednak chcemy odwiedzić Bacówkę. Jeśli nigdy tam nie byliście to się kiedyś wybierzcie... albo NIE, nie idźcie, nie warto (hehehe, jeśli uwierzą będą mniejsze tłumy na szlakach - so evil, so evil...).
Patrząc z perspektywy optymalnego przejazdu, jeśli zakładamy że nie zrobimy wszystkich punktów kontrolnych, Bacówkę można by odpuścić - ale nie chcemy. Za bardzo lubimy to miejsce.
No ale o Bartnem trochę później, na razie szturmujemy...

Lysula i jej nowa wieża
Dokładnie tak... wiecie jak kochamy wieże widokowe. Mamy też zasadę, że wszystko co wyjdzie z ziemi na kilka metrów w górę (oprócz prywatnych domów) musi zostać odwiedzone :D
Natomiast na Lysuli (551m) pojawiła się nowa wieża widokowa. Nowiutka bo otwarcie nastąpiło kilka dni temu. Rewelacja, że mamy tutaj lampion. Kapitalnie... acz podejście nas lekko zmuli.
Nadal jesteśmy trochę nie-do-spani i wytyrani ostatnim tygodniem... W normalnych okolicznościach pewnie ten podjazd wszedłby od kopa, ale dzisiaj pchamy... jest ciężko.
Wychodzi z nas zmęczenie - z każdym krokiem zdobywamy wysokość, ale jednak tempo mamy wolniejsze niż normalnie, to czuć.
Mamy niecałe 30 km i już zrobione 700m przewyższenia... nasz początkowy wariant chyba nie był zbyt sensowny w takim razie...
Natomiast sama wieża jest wypasss. Super miejsce na punkt.
Tutaj zrobimy sobie także mały popas... leje deszcz, a my wyciągamy z plecaka termos i napawamy się herbatką. Jak romantycznie: w deszczu... :D
Jeszcze tylko wsunąć dwa rogale i możemy ruszać dalej. Cieszy nas, że nawigacyjnie nareszcie wbiliśmy się w mapę i zaczyna nam iść lepiej niż jak to mówi nasza koleżanka Magda S:
- Jak Ci idzie?
- Jak k**wie w deszcz

Tak, nawet deszcz się zgadza... przynajmniej zaczęło iść trochę lepiej :D

Szkodnik po resecie :)

Niemal słyszę "Jesteś na złym pastwisku, kurwiu ":D

Romantyczna wieża - w deszczu :)

Wypasss ławeczka :D

Pchamy...

Jest i Pan Wież :D

Trzeba tu kiedyś - najlepiej niedługo - wrócić, już tak nie-rajdowo, na spokojnie bo to  zacna konstrukcja :)


ORIENT'alna magia

Ruszamy dalej - przed nami masyw Magurycza(-y?). Pamiętam jak jeździliśmy tu zimą - w śniegu, a przejście boso przez bród, ze względu na ostre kamienie było naprawdę bolesne - bardziej niż mogłoby się to wydawać. Tym razem nie będziemy forsować rzeki, ale pojedziemy od drogi na której jest most. Naszym celem jest znany nam cmentarz wojenny z IWW, ale wcześniej złapiemy jeszcze najładniejszy punkt dzisiejszego rajdu czyli mostek ---> zobaczcie pierwsze zdjęcie pod tym akapitem/rozdziałem. To właśnie kochamy w rajdach na orientację - to, że potrafią "one" umieścić lampion w takich miejscach - perełka. Oczywiście bardzo wiele zależy od budowniczego trasy... były także rajdy gdzie łapałem się za głowę, na zasadzie: co to był za pomysł dawać tu lampion? I nie mówię tutaj o bezpieczeństwie dotarcia do punktu bo to... to jest osobny temat na oddzielny wpis :D :D :D - ale o tym, że punkty były, takie hmmmm niejakie lub jak głosi pewien wpis na Stravie: "pięknym wałem do ch**jowego miejsca".
Tym razem trafia nam się właśnie super klimatyczne miejsce. Rewelacja. Mostek jak do Shire, brakuje tylko bandy Hobbitów... a skoro już jesteśmy przy tym temacie to, niech to wystarczy Wam za opis naszego stanu (oczywiście to Tolkien i pewien Władca):

"A droga wiedzie w przód i w przód
Choć zaczęła się tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę..."


Rzec nie mogę bo nasz wariant jest autorski, a doliczając wtopy z początku rajdu, to nie mam przekonania, że na pewno chcecie to wiedzieć...
Nie zmienia to faktu, że ja mam taką małą prywatną listę TOP "n" najładniejszych punktów kontrolnych. Gdzie n to liczba naturalna większa od kilku :P
To lampiony, które niesamowicie wpisały się w jakieś ładne miejsca lub/i najbardziej klimatyczne punkty kontrolne(czasem to nie miejsce, a warun robi robotę - np. mgła).
Niemniej lista ta to elitarny klub. Natomiast jedyne co mogę powiedzieć to:

Dzień dobry, Panie Lampion, witamy na pokładzie :)


Co się tutaj ukrywa? :D

Jeszcze zielono choć wilgotność i klimat już w pełni jesienne

Znany nam cmentarz w masywie Magurycza(-y?)

Wszyscy kochamy jesień w górach... "Jesienią góry są najszczersze... jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci..." o błocie pod kołami... (całość: TUTAJ)

Spotkanie na szlaku i to na żółtym szlaku !!!


Nyquist i Lapunow'ów lubią takie punkty kontrolne

A skoro jesteśmy już przy fajnych punktach kontrolnych, to ich tym razem nie brakowało. Poniżej tekstu kolejny "niepewny" mostek do naszej kolekcji - konstrukcja, którą widziałem już np. w Świętokrzyskiem, podczas misji odbicia Telegrafu z rąk Grupy Otrocza. Basia jak rasowy budowlaniec mówi, te słupy nie są projektowane na obciążenia w tej płaszczyźnie... i wskazuje tzw. strzałkę ugięcia konstrukcji pod własnym ciężarem. Pytam zatem czy moduł EJ budzi jej wątpliwości... większe niż nasze własne poczucie równowagi podczas wędrówki po takiej przeprawie. I nie mówię tutaj o statyce, gdy wszystkie siły się równoważą i nie ma wypadkowej - nie chodzi mi tutaj o taką równowagę, ale raczej o pewien zapasie stabilności układu belka plus my... stabilności liczonej w sensie Lapunowa czy poprzez Kryterium Nyquista. . Innymi słowy, prościej - odpowiedzieć na pytanie czy układ nie jebnie...
Odwołując się wprost z definicji będzie to trochę inne pytanie: czy charakterystyka amplitudo-fazowa układu nie obejmie punktu (-1, j0)... ale praktycznie dobrze by było, aby nie objęła także rzeki pod nami...    
W sumie, to jak patrzę na ten mostek i widzę strzałkę ugięcia, na którą wskazał Szkodnik to zastanawiam się czy beton powinien pracować na zginanie? Ściskanie owszem, ale zginanie... 
Inna sprawa, że stabilność stabilnością, ale czy nie przeżyjemy katastroficznego kruchego pękania gdy wejdziemy na tą konstrukcję. Ciężko to może opisać, ale z jednej strony nie chciałbym przeżyć takiego katastroficznego kruchego pękania, a z drugiej to chciałbym je przeżyć (mam nadzieję, że czaicie o co mi chodzi :P)
Nooooo, a za mostem nieznany nam wcześniej stary cmentarz choleryczny - kolejny dobry punkt kontrolny na naszej trasie... aaaaa i chwilowo nie pada.
Jest zatem naprawdę zacnie :)

To jak z tą charakterystyką amplitudo-fazową? Jaki będzie zapas stabilności układu?

Cmentarz choleryczny

Padać, chwilowo nie pada, ale takie łąki to jest woda totalna - aż chlupie w butach

Dany jest Szkodnik z rowerem, na którego działa siła grawitacji (F = ma), Szkodnik porusza się z prędkością V0 (V2, ja Ci mówię, że V2 bo ten Szkodnik to jest rakieta!!!)


BARTNE oraz oddelegowany tam Negocjator !!!
Bartne - bacówka. Magiczne miejsce w Beskidzie Niskim i mamy tutaj punkt. Do tego jest to punkt żywieniowy. Gdy podjeżdżamy do bacówki, wychodzi do nas obsługa punktu i zaprasza nas na zupę. Odmawiamy, bo jednak jesteśmy w lekkim nie-do-czasie przez te durne błędny i kłótnie.
Wtedy poda "no to może pierogi?". Ooooo, negocjator!!! (ta scena, koniecznie ta scena - TUTAJ!!). Pamiętajcie, że ja noszę na masce szermierczej tą postać, więc tym bardziej ta scena do mnie przemawia. Basia jednak próbuje mnie odciągnąć, bo wie że za moment - jak padnie: schabowy albo szarlotka, to koniec. Zostaniemy do wieczora. To ostatni moment aby wyciągnąć mnie z pułapki.
Cudowne miejsce na punkt... a skoro Bartne, no to musi polecieć... i tak, tak, wiem że linkowałem to 1000 razy, ale to Bartne!!!

"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł
Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...

Dobry Pan mnie wiedzie wyboistą drogą
Dobry Pan życzenia moje zna
W góry myśli poszybują ku pradawnym Bogom
A w kopułach cerkwi wieczność trwa.
Na tej drodze różne słowa już padały
Słowa złe i dobre, miłość szła i śmierć
Tylko buki w górach niewzruszone stoją
Jakby chciały się do nieba wznieść..."
(całość TUTAJ)

"Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...

"Święty spokój ofiaruje nam Mikołaj, Święty spokój w jego skośnych oczach tkwi..." a jak nie będzie Mikołaja, to może być Dmitro :)

"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł..."

"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie –
Daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie..."
(klasyka od Mistrza Jacka - TUTAJ)

Znowu przez mglisty las


Mój przyjaciel, Wierch Wirchne... mnie zawiódł
Wbijamy na znany nam niebieski szlak przez Wierch Wirchne. Wiemy, że jest przejezdny bo niektóre szlaki Beskidu Niskiego to znamy na pamięć. Już na jednym rajdzie - jak dobrze pamiętam, to był któryś Hawran - także skorzystaliśmy z tego skrótu do Przełęczy Małastowskiej. Ciśniemy przez las, a co na drodze do pod koła... nawet te 7 koni z jeźdźcami, którzy się tu zabłąkali. Nie hamujemy już dla nikogo. jest 17:00 z hakiem, a chcemy jeszcze zdążyć na punkt żywieniowy (czynny yulko od 18:00). Ten lampion tutaj musi zatem wpaść od kopa abyśmy się nie spóźnili. Jedziemy w końcu nie na byle jaki punkt, ale na drugi punkt żywieniowy! Jak to było w Alicji w Krainie Czarów?  Niegrzecznie jest się spóźnić "na herbatkę" --> a skoro jesteśmy już przy Alicji i herbatce to "...look at your face, you are so troubled, my dear. Of course, this RACE makes you angry, we are all mad here" (drobna parafraza TEGO)
Aby odnaleźć lampion musimy w odpowiednim miejscu zejść ze szlaku i wejść w wąwóz. Odmierzamy się i zejście to czynimy. Wszystko terenowo się zgadza, powinna odchodzić ścieżka w tył - odchodzi, powinniśmy mieć wąwóz przed nami - mamy, powinna być droga w dole z zakrętem - jest.... ale lampionu nie ma. Krążymy po stromej skarpie, tak stromej że w pewnym momencie zjeżdżamy nawet na butach i tyłku po błocie... NO, ale lampionu nie ma. 
Jedna rzecz nam się nie zgadza - wąwóz, według naszego lidara nie przechodzi przez drogę, a w rzeczywistości drogę przecina... to nam nie pasuje, ale cholera, wszystkie inne elementy się zgadzają... no dobra, załóżmy że jesteśmy za daleko, sprawdzamy odwzorowanie terenu z mapą. No nie, nie ma opcji, nic się nie zgadza... No to może za blisko... sprawdzamy bardzo dokładnie z mapą... o kurde, prawie bliźniacze miejsce i...jest wąwóz. K***a!! W sprawdzany na mapie miejscu przecina drogę. Jesteśmy zatem o skrzyżowanie za wcześniej... ech, dzida do góry ścianą wąwozowatego... jest jednak stromo i ślisko... ciężko było to wyjść...
Korekta konieczna, bo jesteśmy jakieś 400 metrów za blisko. Ruszamy i chwilę później atakujemy już inny wąwów... WTEM! miga mi coś czerwonego, dużego i czerwonego -  to musi być lampion. Przedzieram się przez wiatrołom i znajduję... no właśnie... to nie lampion a chujnia z grzybnią... dosłownie. Muchomor. Ogromny, jak 4 moje dłonie, ale nadal tylko muchomor. Brakuje już tylko Żwira... zostałem oszukany przez grzyba. Dramat. 
Kolejna korekta i JEST - nareszcie. Mamy lampion. Nie wiem jak się odmierzaliśmy, ale błąd o 400 metrów to dużo...
Wydaje mi się, że chyba walnęliśmy się w matematyce prymitywnej... odmierzone było dobrze, ale zawiodło dodawanie: czyli policzenie przy jakieś liczbie, względem obecnego wskazania licznika, mamy się zatrzymać i szukać...
Ech... czyli to nie Wierch nas zawiódł, a nasza nawigacja...
To nie błąd... to WIELbłąd. Wtopa łącznie na jakieś 30 min... Polityka DAMAGE CONTROL krok trzeci: lecimy na styk na punkt żywieniowy i koniecznie trzeba ponownie przeplanować wariant, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie czasowo.
Ponownie rypiemy bez dróg :P

No i znowu zadyma z Lokalsami :P

Szkodnik, jedźże normalnie... bez wygibasów :P

Niebieski szlak przez Wierch Wirchne


"...we are all mad here" (był link przed chwilą).
Przejeżdżamy przez punkt żywieniowy, gdzie posilamy się kilkoma ciasteczkami, pogadamy chwilę z Grześkiem który ten punkt zabezpiecza i zgodnie z tym, co napisałem powyżej - przeplanowujemy nasz wariant. Zostało nam 2 godziny 40 min... malutko, a tu nie ma jak prosto odbić na bazę, bo oddzielają nas od niej góry. I to niemałe. Aby nie zaliczyć NKL'a trzeba już teraz zacząć wprowadzać reformy związane z "damage control" i odpuścić cześć punktów kontrolnych. Najtrudniej będzie przedrzeć się jednak przez góry, bo zaraz zrobi się ciemno, a nie ma tutaj jakieś fajnej, oczywistej, samo-narzucającej się drogi na drugą ich stronę.
Jednakże nim zmierzymy się z tym wyzwaniem dojdzie do dość dziwnego, niepokojącego spotkania... Niedługo po wyjeździe z punktu żywieniowego meldujemy się na punkcie kontrolnym "cudowne źródełko" na którym spotykamy dość dziwną postać... Pana w sandałach (przypominam, że jest październik, pada deszcz i jest dość zimno)... z mokrym psem u nogi.
Bardzo ciężko będzie się z Nim dogadać, bo historia którą opowie będzie dość niespójna.
Ponoć spóźnił się na autobus i teraz próbuje się wydostać z tego miejsca. Próbuję ustalić czy ma gdzie spać, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna - Basia zrozumiała że tak (w domu w którym pracował, a który znajduje się za naszymi plecami), ale ja w sumie nie potrafię potwierdzić czy na pewno miał to na myśl. Pytania pomocnicze nie przynoszą żadnych dodatkowych informacji. Pan jest jakby trochę w innym świecie. Mówi o potrzebie dostania się do Jordanowa i pyta czy tam jedziemy. Jakby ktoś by nie ogarniał kontekstu: to jesteśmy na rowerach... w Beskidzie Niskim, jest 18:20 więc zaraz zapadnie zmrok, a gość mówi o zawiezieniu go do Jordanowa. JAK?
Trochę ciężko ustalić czego chce tak naprawdę potrzebuje:
- czy transportu jeszcze dziś (no to nie pomoże Mu dwójka rowerzystów z dala od bazy...  powinien zejść głębiej do miejscowości i tam szukać)
- noclegu i transportu rano?
- taksówki np. do Gorlic na dworzec?
Na każdy jednak pomysł ma jakąś wymówkę, że propozycja nie zadziała... bo albo ma bagaż i nie może jechać bez niego. Albo bagażu wziąć także nie może, bo nie ma go przy sobie?
WTF??? No to pytamy, gdzie ten bagaż się znajduje i czy jest problemem tu i teraz... Na to pytanie nie otrzymujemy już odpowiedzi...
Ponawiam pytanie czy ma nocleg na dziś, aby szukać transportu jutro - twierdzi, że ma nocleg ale jednocześnie twierdzi, że potrzebuje noclegu... i znowu że ma bagaż i bez niego nie pojedzie, ale tego bagażu tu nie ma...
Potem pyta czy ktoś będzie zbierał trasę jutro... Mówimy, że tak, ale dworzec w Gorlicach będzie chyba lepszą opcją, zwłaszcza jeśli miałby spędzić dziś noc pod gołym niebiem. 
Gorlice to miasto, a tam wiecie: hostel, poczekalnia na dworcu, cokolwiek... ale Pan jest na nie.
No dobra, a transport jutro skoro dziś nocuje jednak tutaj... a to nie, bo On chce do Jordanowa. Najlepiej jutro ale w sumie  mogło by być jeszcze dziś bo... nie ma noclegu....
Masakra... to co Wam tutaj opisuję to jedno... ale jego zachowanie plus "pusty wzrok"... narkotyki? choroba? Kompletnie nie dało się z Nim dogadać. Miał problem z odpowiedzią na najprościej zadane pytania. Finalnie dajemy Mu kilka wskazówek odnośnie poszukania pomocy... o ile jej potrzebuje. Przynajmniej ma działający telefon ma, więc finalnie odjeżdżamy.
Nie lubię takich sytuacji bo nie mam żadnej pewności czy nie zostawiliśmy człowieka w potrzebie, ale cholera - z drugiej strony - to tez nie był też środek lasu czy pustkowie. Źrodełko było w centrum miejscowości, telefon ma, więc chyba przeżyje... choć i tak nie czuję się z tą sytuacją dobrze.  W bazie dowiem się, że w podobny sposób rozmawiał z kilkoma innymi zawodnikami i nikt nie był w stanie się z nim skomunikować. No nic... my też mamy swoje problemy. Jesteśmy dość daleko od bazy, a właśnie zapada zmrok, znów zaczyna padać deszcz i podnoszą się gęste mgły... 

Forsując rzeki i cieki wodne :)

Kraina miodem i mlekiem płynąca...
Miodem to nie wiem, ale mlekiem bardzo. Mgła jest taka, że zaczyna być ciężko z widocznością na kilka metrów. Najgorsze jest jednak to uczucie po tym dziwnym spotkaniu: zjadło nam ono (spotkanie, nie uczucie :P) z 15 min, a nic konkretnego z niego nie wynikło... ani Panu nie pomogliśmy, ani nie nadgoniliśmy trasy. Czasowo stoimy źle, powiedziałbym że nawet że bardzo źle. Trzeba cisnąć... w nogach mamy już ponad 2000 przewyższeń, więc podejścia/podjazdy bolą, a zjazdy w takiej mgle to też jest wyczyn. Nie wiem co gorsze, czy w dół po mokrych korzeniach szlakiem jak dzieci we mgle... czy po asfalcie, gdy da się lecieć 40 km/h ale potencjalny szlaban albo inną przeszkodę to zobaczycie dopiero z chwilą zderzenia się z nią.
Masakra warunki się robią. Ale właśnie wtedy na kilka ostatnich punktów włącza nam się tryb łowcy.

"Off through the mist I run
Out from the mist I have come
I hunt, therefore I am...
Nose to the wind... all senses clean"
(minimalne parafraza TEGO)

Przedzieramy się przez mleko w powietrzu tak geste, że można by je ciąć nożem. Niektórych skrzyżowań nie widać wcale, zwłaszcza tam gdzie jest mamy szeroką leśną droga - bez podjechania do krawędzi traktu, nie widzicie odejścia ścieżki. Lecimy jednak jak w transie:
- w ostrym tempie mimo że naprawdę czuć już zmęczenie (jednak presja czasu to zawsze dobry motywator)
- odmierzamy się niemal idealnie i to na leśnych, "słabych" ścieżkach --- 200m; teraz w lewo powinna być droga; JEST!! Teraz 300m prosto i na skrzyżowaniu "Y-rekowym" prawą odnogą; JEST !! Jestem zaskoczony bo naprawdę lecimy właściwie azymutem, trzymając się najdokładniej zgodnych z nim ścieżek. Widoczność to jest jakiś żart, ale mimo to wchodzimy "w punkty" idealnie! Zwłaszcza dumni jesteśmy z punktu "Gęstwina", bo w takiej mgle uznawaliśmy go za "nie do znalezienia", a w praktyce wymierzyliśmy się na niego perfekcyjnie. Ech, gdyby zawsze i od początku tak dobrze szło, to można by jakieś rajdy jeździć :P
My to chyba musimy mieć jednak hardcore'owe warunki aby zacząć działać na pełnym obrotach  - można to też nazwać determinacjo-lenistwem :P

A za 10-15 min to jeszcze niebo zgaśnie...

Kolejny nasz, mimo warunków :)


To twoje przedstawienie, Mała
Zostało nam 45 min, a jesteśmy naprawdę daleko do bazy... wiemy już, że spóźnimy się. Nie ma szans przeskoczyć tej odległości w 45 min. Co więcej, nadal grozi nam NKL (dyskwalifikacja), bo możemy przekroczyć także dopuszczalny limit spóźnień. Trudny początek rajdu oraz błędy nawigacyjne ustawiły nas w sytuacji... DRAMATYCZNEJ !!! K**wa, DRAMATYCZNEJ! Zaraz zginiemy! Dobra! Panika już była, odfajkowane na liście, teraz pora na zarządzanie kryzysowe. Protokół: "DAMAGE CONTROL" kolejny krok...
ech, czuję się jak w pracy, gdy wrzucają mnie jako "eksperta" od trudnych sytuacji. Powtarzalnie i do bólu ten sam schemat...:
- czym dysponujemy?
- NICZYM !!!
- co chcemy osiągnąć?
- WSZYSTKO
- na kiedy?
- NA WCZORAJ
- Znam temat, działam...
- TYLKO MUSI BYĆ BEZBŁĘDNIE
- Nie oczekiwałem niczego innego pod kątem waszych oczekiwań :D

DAMAGE CONTROL krok pierwszy: pomijamy resztę punktów po drodze, za duże ryzyko wejścia w NKL. Dzida na bazę. Nie lubię tego, ale nie ma wyboru. CZAS! CZAS! CZAS!
DAMAGE CONTROL krok drugi: podział odpowiedzialności za nawigację
Baza jest na arkuszu "B" naszej mapy, ale nadal znajdujemy się na arkuszu "A". Plan jest prosty: Basia składa na mapnik arkusz "z bazą", a ja ten "na którym jesteśmy".
Do końca mapy prowadzę ja, potem Ona już do bazy. To zawsze zaoszczędzona minuta, bo nie będzie potrzeby zatrzymać się na przepak mapy. Niby tylko minuta, ale to może być bardzo ważna minuta.
Lecimy... byle się teraz nie pomylić, bo biorę na siebie nawigację. Basia jedzie po prostu za mną... powtarzam sobie: nie sugeruj się szlakiem (nie mamy na mapie szlaków, więc nie wiemy gdzie idą), wybieraj dobrze gdzie skręcasz. Tryb nawigacji totalnej :P
Wypadamy z lasu do jakieś miejscowości - jestem trochę jak w transie. Ciśniemy ile pozostało w nas sił: na tym skrzyżowaniu prosto, teraz w lewo. Nie pomyl się. Jak mawiał pewien astmatyk na Gwiezdnym Niszczycielu "FAILURE WAS NOT AN OPTION, CAPTAIN" :P
Wyjeżdżamy za moją mapę... udało się, ale teraz to ja jestem "ślepy" lokalizacyjnie. Krzyczę do Basi: "Jesteśmy poza moją mapą. To teraz twoje przedstawienie, Mała!"
Basia przejmuje nawigację i musi teraz zaprowadzić nas do bazy. Sporo jeszcze skrzyżowań i zakrętów przed nami, a presja czasu ogromna... weszliśmy już w limit spóźnień i zegar odmierza czas do NKL'a. Niesamowite to jest w pewnym sensie, bo dzień zaczęliśmy od kryzysu współpracy, a teraz lecimy na pełnej kooperacji i zaufaniu: przed chwilą Basia jechał "na ślepo" za mną, a teraz ja robię to samo z Nią. Przypominam mi się klasyczna scena z "TOP GUN"

"- Możesz być moim skrzydłowym
- Nie, to Ty możesz być moim"
(TUTAJ)

Wpadamy do bazy w ostatnich minutach limitu spóźnień. Udało się! Udało się uniknąć NKL. Odejmą nam 3 punkty za spóźnienie, więc cel udało się zrealizować połowicznie.
Pierwszym założeniem (ważniejszym) był brak NKL - udało się.
Drugim założeniem były 2 punkty odjęte od wyniku - to się nie udało, weszliśmy w karę "minus 3 punkty". Brakło nam około 2 minut aby pozostać w "2 punktach" kary... 
Cóż, nie da się mieć wszystkiego.

Co mogę powiedzieć w ostatecznym podsumowaniu:
- sam rajd bardzo nam się podobał, świetne punkty kontrolne (Bartne, wieża, mostek, itp) acz pogoda raczej dla koneserów...
- wynik? FATALNY... jeden z naszych najsłabszych startów ever. No chyba że pytacie o przejechanie trasy jako takiej, no to wyszło nam 2500 przewyższeń i ponad 100 km, czyli dokładnie tyle ile pokazywał wariant Organizatora. Tyle tylko, że zebraliśmy połowę punktów kontrolnych i jeszcze 3 straciliśmy w postaci kary za spóźnienie. Nasz wariant był zatem hmmmm autorski, nazwijmy to po prostu w taki sposób: autorski :D
Nałożyło się na to wiele czynników, ale kryzys ducha zespołu i duże błędy nawigacyjne (nie ten szczyt, za wcześniej ze szlaku, przestrzelenie cmentarza, itp) to były chyba główne powody.
Natomiast rekonstrukcja zespołu z totalnych zgliszczy - no to tu psycholog rodzinny byłby z nas dumny. Ja też w sumie jestem. Od totalnego kryzysu do pełnego zaufania w końcówce.
Taki kryzys to dla nas rzadkość.. ale wychodzi, że nadal jesteśmy tylko ludźmi...chyba... z resztą: nieważne, że upadasz, ważne że wstajesz.
"Klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku" - czyli klasyka Antygony.
Lub bardziej nowocześnie jeśli wolicie: "I get knocked down but I get up again, you're never gonna keep me down..." :P

Dziś chce nam się już z tego już śmiać, a w poniedziałek gratulowaliśmy sobie mistrzowskiego położenia Kiwona. Szampan i ciastka. Zrobić to tak spektakularnie, to trzeba było mieć "talent" ---> ta scena (W PL tłumaczeniu było "talent" bo oryginalne angielskie słowa ciężko przetłumaczyć zachowując klimat sceny). Tak więc do następnego udanego lub nieudanego rajdu, natomiast jakby ktoś chciał nam powinszować wyniku, to gratulację przyjmujemy tylko w czwartki po 17:00 :P 

Gęstwina odnaleziona :D

Warun koneserski :D

Krzyżyk na drogę :D



Kategoria Rajd, SFA

Silesia Race 2024- Kobiór

  • DST 111.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 września 2024 | dodano: 26.09.2024

Jako że ostatnio kalendarz przestaje już mieścić wszystkie nasze zobowiązania, plany i sprawy wszelakie, to na Silesię zapisujemy się dopiero w ostatni dzień internetowych zapisów... do samego końca nie wiedzieliśmy zatem czy uda nam się wybrać na ten rajd. Co więcej, pytaliśmy online'owo Marcina czy rajd się odbędzie bo mimo, że fala powodziowa która zmyła MORDOWNIKA już przeszła, to jednak teraz dla dotkniętych województw nastaje najtrudniejszy czas - sprzątnie i odbudowa. Nie wiemy przecież jak Marcin zaplanował trasę, a na południe od lasów Kobióra mamy zbiornik Goczałkowice czy Czechowice-Dziedzice, które ucierpiały. Mogło się zatem okazać, że na terenach na których przebiegać ma rajd, trwa sprzątnie... inna sprawa, że psychologicznie to też dla nas trudna sytuacja. Rajd to zabawa... tak, ja wiem, że czasem, na niektórych trasach, walka o przetrwanie, obóz kondycyjny i ścieżka zdrowia w jednym, ale jednak zabawa. Głupio trochę jechać się bawić, gdy mamy w kraju (a ta fala nadal przecież idzie!) taką, a nie inną sytuację. Z drugiej strony, nawet w naszej ukochanej Kotlinie Kłodzkiej apelują aby nie stygmatyzować całych obszarów i nie odwoływać wakacji czy wyjazdów urlopowych na terenach, które nie ucierpiały. No i jest w tym bardzo mocna logika! To naprawdę racjonale i to na wielu płaszczyznach. Natomiast sami chyba wiecie, że racjonalności to nie zawsze po drodze z odczuciami...
Wahamy się zatem z zapisem do ostatnich chwil obserwując sytuację... Potem dochodzimy do wniosku, że zapisać się w sumie możemy. Najwyżej po prostu nie przyjedziemy, jeśli imprezę odwołają lub - wręcz przeciwnie - to nas zatrzymają jakieś jakieś nagłe zobowiązania... Jest tak na świeżo po zdarzeniu, że bardzo wiele może się zdarzyć.
Koniec końców, finalnie i ostatecznie trafiamy na listę startową trasy rowerowej 100 km i czekamy na nadchodzący weekend. 

Ponownie w lasach i kniejach Kobióra
Silesia ma bazę w Kobiórze czyli między Tychami a Pszczyną, na terenach gdzie mamy naprawdę sporo leśne kompleksy (np. drzewa są smutne... tak, słyszę to ciszę, która zapadła... wiem, wiem, to był betonowy suchar. Do usług :P). To tutaj przebiegł między innymi kiedyś Rajd Wilczy (kiedy to było... 7 lat p.o.k. ), a także samodzielnie zapuszczaliśmy się w te tereny całkiem niedawno: jeden rok p.o.k. (żadne P.N.E, a właśnie P.O.K czyli przed operacją kolana :P :P :P - tak nam łatwiej liczyć czas, bo nigdy nie rozumiałem, czemu przyjęliśmy firmę komunikacyjną jako wyznacznik czasu... o co chodzi z tym przed naszą ERĄ? Jaka stała za tym IDEA... i czy to było rozwiązanie na PLUS?). Dobra, dobra, już kończę z tymi sucharami :P
Wracamy do opowieści o samym rajdzie --> nadchodzi sobotni poranek, pakujemy rowery na auto i ruszamy do Kobióra. 
Dobrze będzie znowu pogonić za lampionami, bo dawno tego nie robiliśmy. Nasz ostatni rajd to był Hawran w Beskidzie Niskiem, a potem orientacyjnie zrobił się dość pusto w naszym kalendarzu. Pustkę dodatkowo spotęgowało odwołanie Mordownika. Wracamy zatem do ścigania się i przeczesywania lasów i bagien.
To będzie także pierwszy od dawna weekend, który NIE spędzimy w górach - postanawiamy zatem "pogonić" w dobrym tempie po wspomnianych wcześniej lasach. Wiecie, tak dla siebie, pojechać mocno - po-upalać, po-dzidować, odpalić kopyto. Ta fura jedzie dwieście czterdzieści na godzinę... no dobra, dwadzieścia cztery, a nie dwieście czterdzieści, ale może spróbujemy podciągnąć się pod 28 km/h lub więcej. Ma być ładna pogoda, lasy tutaj są bardzo przejezdne, więc czemu by nie polecieć jakimiś przelotami!
Będzie to miła odmiana od ciągłego pchania... jak to przecież bywa w górach. Strzeżcie się zatem lasy Kobióra - nadchodzimy :D     
Zapowiada się piękny dzień

Always, always second best :D :D :D

Szybko rozbierz się... jak na "osobistej". SZYBCIEJ, mówię!
No i nie sprawiaj kłopotów, mały kurwiu... Pani Szatniarka ma swoje sposoby na krnąbrne i rozwydrzone bachory :D


To śląskie... mostki budują wzdłuż rzeki :D

Ruszamy z bazy i już pierwsze metry pokazują nam, że świat nie do końca chce abyśmy upalali i dzidowali. Na wyjeździe z Kobióra mamy ruch wahadłowy bo rozkopali pół miasta. Stoimy na czerwonym. Ale spokojnie, spokojnie... mamy cały dzień. Limit czasowy na naszej trasie to 21:00, więc zakładamy że uda nam się zrobić komplet punktów kontrolnych.Takie opóźnienia to nie żadne opóźnienia.
Jednym z naszych "pierwszych" lampionów ma być ten na mostku, ale na odprawie Marcin powiedział nam, że tego lampionu tam nie ma. Mamy zrobić zdjęcie tego mostku, który finalnie znajdować się będzie nie nad rzeką, ale hmmmm nad rzeką. Tylko wiecie, nad rzeką w znaczeniu nieopodal rzeki... będzie sobie leżeć obok... wzdłuż (?) rzeki. I to całkiem spory most. Nie do końca wiem, co tu się odwaliło... może wystąpiły jakieś błędy projektowe, a wykonawca i tak powie "zgodnie z wymaganiami, zgodnie z projektem" :D
Nie wszyscy jednak chyba zanotowali, że lampionu tutaj finalnie nie ma i nie trzeba się do mostu przedzierać - wystarczy "foto".
Będą ekipy "drące" na punkt od drugiej strony (ja się pytam jak...), będą drużyny forsujące rzekę (ja się pytam po co...).
Jak to było w klasyce:
- Nie rozumiem
- To nie jest obowiązkowe

No to spoko, robimy zdjęcie i jedziemy dalej.

Szkodniczy awers :)

Szkodniczy rewers :)

Zielono :)

Predator (z zezem) tu był :D


Od kropki do kropki czyli nawigacja dla uważnych
Co ciekawe, dzisiaj spotkać na trasie lampion graniczy z cudem. Większość punktów kontrolnych będzie oznakowanych 3 kropkami (zmazywalną farbą - jak ktoś nie wie jak to się robi, ale chciałby się "rzucać"...) oraz perforatorem. To uczyni nawigację trudniejszą. Kropki nie rzucają się tak w oczy jak lampiony, a sami wiecie że czasami odnaleźć taki lampion wcale nie jest prosto. Przy kropkach jest zdecydowanie trudniej. Podoba nam się to bo trudna nawigacja to przecież dobra zabawa - ekipa KrakINO proszę nie brać sobie tego zdania do serca. Was ono nie dotyczy, Wy to potraficie srogo przesadzić z trudnością.... dobra dość dyplomacji, powiem wprost... potraficie DOJEBAĆ tak, że człowiek zastanawia się czy kiedykolwiek umiał w mapę :D 
Szukamy zatem kropek na drzewach po lasach. A w lesie jak to w lesie, znajdzie się co wiatr tam naniesie... np. wrak samochodu. Macie na zdjęciu poniżej.
Tak jak wraku nie dało się przegapić, to kropkę na drzewie - zwłaszcza jak lecicie "na gazie" jakimś szutrem - przegapić już o wiele łatwiej. Zdarzy nam się czasem minąć punkt kontrolny, niewiele - parę metrów, ale jednak podświadomie szuka się lampionu.

Sponiewierało...

Leśne klasyki


Atak szczytowy vs aklimatyzacja :)
Przed nami najwyższy punkt naszej trasy - szturm na HAŁDĘ "SKALNY". To lubię na Śląsku, forsowanie hałd jest fajne - a na niejednej już przecież byliśmy.  Na tej będziemy pierwszy raz, a Marcin zapowiada widoki na Beskidy i na na tzw. "industrial", więc zakładamy zatem, że widok ze szczytu będzie zacny. Kierujemy się wskazówkami z odprawy aby odnaleźć wjazd w to miejsce, bo "główna" droga jest niedostępna (to tereny kopalni). Instrukcje podane przez Marcina są bardzo dokładne, więc szybko trafiamy do podnóża górki.
Szkodnik nie chce rypać na wprost i chce to objechać. No ile ja mam lat aby objeżdżać - rozdzielamy się. Zobaczymy kto będzie pierwszy! Zawody w trakcie zawodów. Szkodnik odpala kopyto i ciśnie podjazd, a ja na rower na ramię i dzida pod górę. Duża zmiana wysokości w krótkim czasie powoduje, że muszę założyć dwa obozy aklimatyzacyjne po drodze... ewidentnie wyczuwany jest brak tlenu... niby to jest niedaleko, ale jest tak stromo, że dostaję zadyszki. Potwierdzam zatem co piszą w książkach, aklimatyzacja to podstawa... lub po prostu jestem za słaby aby wbiec na hałdę z rowerem na ramieniu - na raz, bez odpoczynku. Wolę jednak wierzyć, że to pierwsze :P   

Kopalnia czarnego złota :D

Szkodnik drogą na około :)

Ja rypie na wprost brute force'em :P

Byłem pierwszy!!! O kilka sekund ale jednak !!!

Dymi !!!

Szczyt

Zacny widok :D
Industrial zone :D



Upalanie... co na drodze to pod koła
Zjeżdżamy z hałdy i ruszamy dalej. Tym razem sporo przelotów. Najpierw lasy we wschodniej części mapy, a potem na południe: przelot aż do Pszczyny... a potem z powrotem, "po skosie, w lewo do góry" czyli znowu przez lasy, lasy, lasy. Innymi słowy jest dokładnie tak jak zakładaliśmy: upalamy po lesie przez cały dzień. 
Nie ma się co tutaj rozpisywać - po prostu ciśniemy i nie hamujemy dla nikogo. Dosłownie, bo Szkodnik zostanie oskarżony o przejęcie zegarka Garmina od jednego z zawodników - Basia nawet nie zauważyła, że PONOĆ zderzyli się kierownicami na wąskiej ścieżce leśnej. Ja bym oczekiwał, że przy takim zdarzeniu to chociaż trochę szarpnie Szkodnikiem...a gdzie tak. Nie zauważył. A zawodnik podczas zderzenia zgubił zegarek i był przekonany, że zahaczył się o kierownicę roweru Basi. Ścigali nas po lesie, ponoć wołali... ale my widząc, że ktoś za nami leci, dodawaliśmy gazu. No i tak się bawiliśmy, Oni w pościgu za nami, a my uciekamy :D
Specjalnie bez imion, aby nie podawać publicznie tożsamości ofiar :D
Finalnie zegarek się odnalazł, spadł w trawę w miejscu "zderzenia", którego według Basi nawet nie było :D :D :D
Końcówka jak zawsze w bagnie... droga, która miała nas wyprowadzić z lasu do bazy istniała tylko na mapie. Utknęliśmy na jakieś 15 - 20 min w rozlewisku przy torach i trzeba było przedzierać się brute-forcem. Finalnie zamknęliśmy trasę w 111 km i w czasie trochę ponad 9 godzin. Nieźle, bo kilka małych wtop nawigacyjnych było (od niezauważenia 3 kropek na drzewie, po pomyłkę drogi - nic spektakularnego, ale kilka razy, a to jednak zawsze kosztuje trochę czasu).
Było zacnie - dobrze w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle pchać, bo mam wrażenie że od kwietnia to nie wychodzimy w gór, a tam to ciągle pchanie, noszonko i tyranie.

Na koniec potężna galeria z drugiej części rajdu. JEDZIEMY --->

Ale przelot !!!


Forsując cieki wodne :)

Bunkr z funkcją wieży obserwacyjnej :)

Ciśniemy!!!

Obiekty strategiczne :D

SZKODNIK, DAWAJ WPJERJOT :D

Chwila wytchnienia :)

I znowu upalamy :)

Pszczyna classic :)

Zakochany jestem w tej sentencji: "Jeszcze nie jest za późno na jutrzejsze życie" - to prawda !!!

Znowu w lesie :)

Na rympał :)

Spotterzy, wszędzie Spotterzy :D

Brute forcem do bazy :D


Kategoria Rajd, SFA

Rajd HAWRAN 2024

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lipca 2024 | dodano: 17.07.2024

Jak najlepiej spędzić sobotę? W upale, miejscami dochodzącym do 40 stopni, w deszczu i gradzie z błotem po kolana? Najlepiej w obu po trochu... a czasem to nawet więcej niż po trochu. Tak, to najlepszy możliwy sposób - zaufajcie mi. Czy kiedykolwiek Was okłamałem? Przecież mi się to nie zdarza, prawda?
Czy te mapy mogą kłamać? Czy ja mógłbym korbę złamać? Chyba... nie (?)
No dobrze, do rzeczy - Rajd Hawran 2024 przechodzi o historii. Szczęśliwie my nie, bo "po raz kolejny udało się przeżyć". Pamiętajcie, prawdziwa sława przychodzi dopiero po śmierci, wcześniej to co najwyżej popularność. Zapraszam zatem na opowieść o tym, jak zrobiliśmy sobie PIELGRZYMKĘ do RADOŚCI wyruszywszy z SAMOKLĘSK czyli "Hello Beskid Niski, my old friend, I've come to you to ride again..." parafrazując klasykę, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać (ale jakby co, to TUTAJ)

Sekwencja zapłonu: "...EI8HT SE7EN 6IX 5IVE FOUR THR3E TWO ONE. IGNITION. LET'S GET IT STARTED" (czyli LECIMY !!!) 


Jedziesz jak potłuczony... to prowadzi do Samoklęski
Całe "ORIENTacyjne" rechocze od chwili, w którym zostało ogłoszone, że Hawran 2024 będzie miał bazę w Samoklęskach. Wszyscy przeczuwają, że to zapowiedź tego co nas na rajdzie czeka, że to jakaś przepowiednia dotycząca naszych losów - wiecie takie "Mroczne Widmo" :P
No i czy robią coś aby przeciwdziałać? Nie, siedzą i rechoczą. Typowe :P

"...i cierpią gdy śmieje się z nich świat zwycięski
Niepomni że mądry nie śmieje się z klęski"
(całość TUTAJ)

Chociaż może zbyt dramatycznie do tego podchodzę, bo przecież już w antyku pisali, że "klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku". Pamiętacie jeszcze ze szkoły, z czego to cytat? Jak coś to TUTAJ Przeczytać to, to był jakiś DRAMAT. Dosłownie, po prostu :D
A czemu jadę jak potłuczony? Ano, bo się potłukłem. W tygodniu przed rajdem, w drodze do biura, robiłem testy wytrzymałościowe korby w moim miejskim rowerze. Myślałem że cały czas jestem w strefie odkształceń, gdzie obowiązuje prawo Hooke'a, a przekroczyłem tzw. punkt Ru (punkt zerwania materiału - roboczo mówiliśmy na to zawsze Granica Ujebania).
Puryści mi pewnie zarzucą, że na wykresie chodzi o rozciąganie statyczne, a tu mieliśmy do czynienia z układem dynamicznym... nawet bardzo dynamicznym... pamiętajcie, to nie prędkość zabija, ale nagła jej utrata... no ale nie czepiajmy się szczegółów. Dobrze, że nie doszło do katastroficznego kruchego pękania gnatów… bo do katastrofy poszło. Jak mówiłem, potłukłem się i w tym tygodniu chodzę zatem jak Joe Biden.
Ciemne okulary (bo noszę fotochromy), chód powolny, sztywny, wyprostowany bo się nie zegnę… tak mnie łamie w krzyżu.
A że czasem nie ogarniam już co się w tych naszych projektach dzieje w robocie, to mnie chwytają na korytarzu i prowadzą do właściwych salek konferencyjnych… jak starego dobrego wujka Joe. Chociaż nie wiem czy widzieliście TO (dla mnie gość, który zrobił ten filmik, to zrobił dla NATO więcej niż cały dział PR'a i to bez znaczenia czy lubicie tych ludzi czy nie :D)
A jak obtłukłem sobie tyłek… otóż czysty pech, nic nietypowego. Rozpędzacie się, stajecie na pedałach i deptacie z całej pyty czyli „z chlebkiem”, a tu pedał wraz z kawałkiem korby się urywa…
Cała siła idzie w dół, w ziemię. Noga, która deptała staje się kotwicą, a ja poleciłem klatą na kierownicę. Jako, że prędkość była już niemała to zrobiłem mojego pierwszego w życiu „front flipa”. YEAH !!! Aż sobie siadłem z wrażenia na ziemi… siadłem dynamicznie, siadłem z przytupem i mam mega obitą kość ogonową. Na tyle, że przez chwilę nawet Hawran stał pod znakiem zapytania czy damy radę pojechać. Finalnie poprawiło się na tyle, że jedziemy, acz ból dupy z tym wyjazdem mam straszny :P…
Ostatni taki to czułem chyba wtedy, kiedy rosły, umięśniony „czaruś” o ciepłym oddechu nie posmaro… (DOŚĆ! – Szkodnik). No dobrze, dobrze, wiem. to nie na tego bloga… wróćmy zatem do relacji. Będziemy dziś jechać nierychliwie, bo jechać w zasadzie mogę, ale na wertepach czy podjazdach, tak mnie tak łupie "w krzyżu", że za dnia widzę gwiazdy…

Granica Ru przekroczona...



Przez Pielgrzymkę do Radości? Nie sądzę…
Tak się nazywają miejscowości na mapie, które będziemy dziś mijać. Pielgrzymka to owszem będzie i to wcale nie krótka, ale trochę mniej będzie tej radości w kontekście warunków panujących na trasie. Czeka nas bowiem upał. Licznik w pewnym momencie rajdu pokaże nawet 40 stopni… masakra. Będziemy smażyć się żywcem… a jak umrzemy, to będziemy smażyć się nadal. Zwęglać, spopielać, fajczyć, gorzeć… co to jest okrągłe i nas nienawidzi? SŁONECZKO.
Na trasę pojedziemy dzisiaj w czwórkę: zarówno z Andrzejem jak i Karolem, acz poinformujemy ich, że my dziś wolniej i spokojniej.
Odpowiadają, że także nie mają dzisiaj większych ambicji i że pasuje Im wolniejsze tempo. Ich duma na tym nie ucierpi :P
No to rozumiem - widać, że oglądali klasykę "W dniu walki poczujesz lekkie ukłucie, to odezwie się twoja..." (chyba każdy wie o jakim filmie mówię, ale dla niekumatych - TUTAJ).
Staramy się zatem zaplanować jakiś w miarę sensowny wariat przejazdu, już z początku zakładając że dzisiaj kompletu punktów to raczej nie zrobimy. Pamiętajcie, że piszę to z perspektywy planowania trasy – na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, jak trudna sama trasa będzie i jakie warunki nas czekają (na razie jest tylko 28 stopni na termometrze).
Ruszamy na północny zachód zebrać co się da.
Na pierwszy ogień idą:
- punkt BRZOZY (ten wchodzi bez problemu)
- punkt NIECZYNNY SZYB (ten też wejdzie, ale z dużymi problemami).
Najpierw uphill battle w pełnym słońcu, potem odmierzamy się na punkt, dzida przez łąkę i choć znajdujemy żółtą tabliczkę to lampionu tam nie ma.
Zaczynamy poszukiwania, ale nie nadal nie ma – Andrzej, Basia i Karol czeszą polanę, ale ja postanawiam brute-force’em przez krzaki. Jest gęsto i kolczaście, ale cisnę przez krzory. Czasami trzeba się cofnąć aby wziąć rozbieg, bo gałęzie nie chcą puścić, no ale ja zawsze jestem wierny zasadzie, że „jeśli brutalna przemoc nie działa, oznacza że używasz je za mało”. Wyłamuję kolejne krzaki i brnę przez kolce. Wychodzę z drugiej strony zagajnika, wprost na punkt… byłoby szkoda gdyby Andrzej doszedł do niego polaną, nie musząc przedzierać się przez kolce. No nic, ważne że odnaleziony. Lecimy dalej.

Nasz pierwszy lampion dzisiaj


Uphill battle starts in 3... 2... 1...

Bestyjki wygrzewają się w słoneczku

Tyralierą mości Państwo, tyralierą :D


Kaskada… błędów i głazów :P
Ruszamy na żółty szlak i poszukujemy tzw. kaskady na potoku, bo tam ma być nasz trzeci dzisiaj punkt kontrolny. Dokładna nazwa to „Nad kaskadami”.
No i teraz się zacznie… kaskada numer 1 nie ma punktu. Kaskada numer 2 nie ma punktu. Kaskada numer 3 nie ma punktu. Zaczynamy się zastanawiać co dokładnie znaczy "nad".
Czy „nad” znaczny że trzeba minąć kaskadę i podążać w górę rzeki – wtedy będziemy nad tą kaskadą czy też „nad” znaczy, że trzeba do kaskady zejść. Rzeka płynie w głębokim jarze i lampion może być na zboczu NAD kaskadą, względem drogi… no zagwozdka. Mijają kolejne minuty, a my nie możemy namierzyć punktu kontrolnego. Z resztą nie tylko my, zaczyna się robić gęsto od zawodników - każdy biega, szuka, krzyczy. Nikt jeszcze nie znalazł.
Z mapy wiemy, że na wysokości rozejścia szlaków będziemy już „za wysoko” (za daleko) względem punktu. Zamierzamy zatem z tego miejsca schodzić w dół… rzeką. Walimy po prostu potokiem… tak, przekraczając kolejne kaskady. Zawsze twierdziłem, że „brute force” to dobra metoda… lampion znaleziony. Niemniej oba punkty (szyb i teraz kaskady) zjadły nam naprawdę sporo czasu. Chyba dzisiaj jest po prostu trudno…
Głaz – kolejny lampion ma być przy głazie. Łapiemy azymut od szlaku i ruszamy zanikającą ścieżką w stronę głazu. Niby to powinno być proste, ale… kiedy mijacie 718281828459045235360 głaz (tak, to rozwinięcie liczby e po przecinku – widziałem, że zauważycie! Jestem z Was dumny :P) i nie ma tam lampionu, to zaczyna Was to lekko irytować. Co więcej jak będziemy przy właściwym w końcu głazie też trochę naszukamy lampionu, bo po prostu go nie zauważymy, ale o tym zaraz...
Oba punkty: kaskady i głaz, niby dość blisko siebie, a zjadły nam naprawdę dużo czasu. 

Rypiemy potokiem na wprost :P


Drzewo zwiędło jak zobaczyło nasz wariant :P

GŁAZ!!!

Andrzej: "Ej, a może w lewo?)

Ciśnij pod górkę, a nie w lewo :D

Bidon wprost z BALI :D
Ktoś zgubił bidon, co mogę powiedzieć... "W tym słońcu, w takich warunkach to jakby byli już w zasadzie martwi" (parafraza sceny z 2:50 - 
TUTAJ)

Open space

Szkodnik na trawce :)

Woda! Woda! Woda!

Forsujemy potoki :)


"Nie palę się... piętnaście warstw nomexu chroni mnie przed najgorszym, ale gorąco odbiera mi ostatnie siły... muszę się ruszyć, bo nie ma już żadnych w zapasie"

(i tak pewnie nie znacie, jeden z odcinków "Knightfall'u" :P - TUTAJ)
Smażymy się… żar leje się z nieba, a na łąkach i innych takich open-space’ach licznik pokazuje: 40,5 stopnia C. Masakra. Słonko, słoneczko… upał nas masakruje, wysysa z nas siły. Nie wiem czy to trudność trasy, czy to właśnie upał, nasze rozkojarzenie i inne przeszkadzacze („ogon” mnie jednak trochę boli, więc nie jedzie się super komfortowo), ale wygląda na to że wpadliśmy w znienawidzony przeze mnie tryb „nie widzenia lampionów”. I to wszyscy.
Jak popełniacie błąd nawigacyjny, to – gdy się zorientujecie – korekta zwykle przynosi wymierny rezultat, czyli szukaliśmy w złym miejscu, teraz szukamy w dobry i znajdujemy. Natomiast tryb „nie widzenia lampionów” oznacza, że jesteśmy w dobrym miejscu i z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie dostrzec lampionu. Korekta niewiele tu da...
Przykładem z innych rajdów może być np. rów przeciwczołgowy na Grassor 300. Obeszliśmy rów górą, dołem, trawersowaliśmy jego ściany… 40 min. To był dobry rów i lampion tam był… przeszliśmy obok niego ze 6 razy nie widząc go… aż w końcu się udało. Na tym samym rajdzie mieliśmy taką samą akcję z brzozami… siedzieliśmy pod nimi (stare brzozy wcale nie są czarno-białe… a poza tym była noc). W praktyce jednak siedzieliśmy obok lampionu i go nie widzieliśmy… tam nam zeszło ponad godzinę… brzoza w ruinach. K***a, drzewa nie będące czarno-białe i dwa kamienie... taka ruina...
Teraz widzę, że znowu wpadamy w ten tryb.
Najpierw był „nieczynny szyb” – minimalnie przestrzelony przez nas, ale ogólnie byliśmy w dobrym miejscu. Szukanie…
Potem „Nad kaskadami”, także dobre miejsce w terenie… brodzimy rzeką aby znaleźć lampion.
Następnie „Głaz”, 3 razy obeszliśmy właściwy głaz szukając lampionu, gdy on sobie spokojnie wisiał na drzewie obok.
Teraz „fundamenty”. Jest wielki opuszczony dom – kapitalne miejsce, robi wrażenie. Obok domu są fundamenty innej budowli – ale nie ma tam lampionu… no chyba że przejdziesz przez nie 4-ty raz, to wtedy jest. Naprawdę... przeszedł Karol i nie widział, przeszedł Andrzej i nie widział, przeszedłem ja i nie widziałem. Andrzej przeszedł drugi raz (czyli czwarty sumarycznie) i wtedy znalazł… ech, doskonale wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, co więcej wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu, a i tak nam zeszło z tym punktem kontrolnym. Przynajmniej był zajebisty… ten opuszczony dom naprawdę robił wrażenie.
Oby jak najszybciej wyjść z tego trybu, bo będzie dramat…

Jest źle... jest bardzo źle...


Przeloty

"- To nie jest woda!
- To czarna krew ziemi.
- Masz na myśli ropę naftową?
- NIE, CZARNĄ KREW ZIEMI"
(klasyk klasyków ---> TUTAJ)

Jest i kolejny lampion

Jeden z cmentarzy wojennych na naszej trasie

Andrzej zwiedza krzaki... tak to jest gdy grunt usuwa się Wam z pod nóg, dosłownie :D


Przybyli pod okienko :P

W sumie...

Krzyż Pański - czyli po angielsku: "Show me you lower back, Sir" (oj przydałoby mi się... )

Widoczki

Domek na kurzej stopce :D


"Ogień nas nie spali, nie utopi woda
wróci z nami z rajdu słońce i pogoda" (
parafraza TEGO)
No i zaczyna się… dramat. Ale nie z trybem postrzegania, a z trybem odczuwania. Burza. No ale ciężko się dziwić, bo grzmiało sobie tak już od 2-3 godzin. Pohukiwało sobie złowieszczo, a teraz już nie pohukuje, tylko napierd**a.
Srogo napierd**a i deszcz w ciągu kilku sekund przechodzi w grad. Tyle dobrze, że stosunkowo niewielki i tłucze głównie po kasku i plecaku. Gdyby to były większe kawałki lodu, to by nas nieźle obiło. Wjeżdżamy właśnie na punkt „KOPANKA” w zagajniku, znajdującym się na sporej wielkości łące. Temperatura spada o jakieś 20 stopni, acz nam to niestraszne i tak w plecaku mam kurtkę i dwie, słownie „dwie” warstwy pod-kurtkowe (tak, wiem że było 40 stopni... dlatego mówię, że mam TYLKO dwie warstwy, czego nie rozumiesz?… no i drugie spodnie). Karol trochę się wyłamał z tego trybu prepersowego, bo nie wziął nawet kurtki – poratujemy Go jednak jedną warstwą.
Leje zacnie, naprawdę zacnie – grad przeczekamy w zagajniku, bo trochę za starzy już jesteśmy na napieranie kiedy wali po hełmach. Najgorsze przeczekamy... w deszczu to już sobie pojedziemy dalej. Niby popada krótko bo jakieś 40 min, ale trasa miejscami spłynie błotem i to konkretnie – zobaczcie na zdjęcia.

"- The storm is coming, Mr Wayne
- You sound like you are looking forward to it
- I'm adaptable" (
klasyk...TUTAJ)

Kopanka

Zaczyna się :P

Jak ja to lubię... k***a

Kur*a 2...

Ech...

Ruinki :)

Pod stołem :)


Wyżerka na zakończenie :)

Pod koniec naszej trasy podjedziemy na bufet i powiem Wam, że REWELACJA. Ja się pytam gdzie dostaliście takie zajebiste PYSZNE-ingery? Odpowiadać, bo zamierzam przejąć cukiernię. Przejmę i będę okupował! Nie wyjdę po dobroci, a cukiernika wezmę na zakładnika!
Jak nie podacie adresu, to jestem skłonny sięgnąć po radykalne środki przesłuchań - pamiętajcie z akumulatorem na jajach, jeszcze nikt nie zaprzeczał, więc pytam ostatni raz po dobroci... Potrzebuję ten adres! Uzależniłem się, a na głodzie robię głupie rzeczy.
Lemoniada to też była super. Ja nie wiem ile czasu spędziliśmy na bufecie, ale naprawdę sporo – ok, „ogon” mi doskwiera, ale byłem gotowy symulować totalną niesprawność, TOTALNĄ aby tylko dłużej zostać z ciasteczkami sam na sam. Niestety Szkodnik nie dał się oszukać… wygnanie z raju. Bez kitu, wygnano mnie z raju… BUUU :(
Wracamy do bazy kilka minut przed limitem. Zrobiliśmy trochę ponad 70 km i jakieś – mniej więcej – dwie trzecie trasy. Okazuje się, że Basia ląduje na drugim stopniu podium, co jest dla nas dużym zaskoczeniem, bo – jak to mawia nasza koleżanka – „szło nam jak ku***e w deszcz”… No deszcz w sumie był, a my czasem szukaliśmy lampionów stojąc obok nich… do tego 40 stopni nas lekko zabiło… ale chyba innych też, bo tylko 1 osoba zrobiła komplet punktów. Jak spojrzałem na mapę rano to zakładałem, że czołówka będzie z kompletem jakieś 2h przed limitem, a tu takie niespodzianki. Chyba jednak było trudno i to na kilku płaszczyznach. Co nie znaczy, że nie było super – było.
Acha i ja mówię poważnie z tą cukiernią, bo jak nie podacie, to ja już ładuję akumulator!
Pewnie zapytacie, czy akumulator 12V może zabić... a ja odpowiem, że to zależy z jakieś wysokości spadnie. I wskazywałem miejsce, gdzie może spaść :P
Albo wytnę Wam jakąś ślepą kiszkę… a jak nie macie, to się jakąś oślepi, a potem wytnie!

Ogólnie było super, ale naprawdę uzależniłem się od tych ciastek... do następnego!

Końcówka rajdu - po deszczu


Przed-ostatni punkt :)

Ja i tak jestem fanem tekstu z Odrzechowej: ODRZE z godności, SCHOWA punkty - genialne :D


Kategoria Rajd, SFA

Jaszczur - Galicyjskie Pagóry

  • DST 52.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2024 | dodano: 19.05.2024

Jaszczur/Chaszczur. Naprawdę! "Spytajcie Andrzeja, daję słowo nie kłamię..." (parafraza TEGO). To był naprawdę dziki Jaszczur… pełen chaszczy, kolców i walki z terenem. Nierównej walki... z nierównym terenem, bo to były pagóry. Galicyjskie pagóry. Zapraszam zatem na opowieść o naszej poniewierce… zarówno - właśnie po tychże pagórach Pogórza Przemyskiego, jak i rubieżach „Księstwa Arłamowskiego.
Na wstępie, powiedziałbym też, że to piękna klamra kompozycyjna… ale w sumie nie wiem czy taka znowu piękna. Klamra na pewno, czy piękna – to już dyskusyjne. Klamra na pasku być jednak musi, bo wtedy bardziej boli jak soczyście siądzie Wam na plerach. Mlaśnie! Pamiętajcie tylko kabel od żelazka jest lepszy w te klocki… a skoro już mowa o tym, to Andrzej znowu wyruszył z nami w trasę. No ale po kolei, wróćmy na razie do klamry.
Rok – w zasadzie mija równy rok od momentu kiedy dałem się namówić na podniesienie własnej wartości (i masy!) poprzez włożenie śruby w kolano… OK, gdyby spojrzeć po aptekarsku to brakuje tygodnia i pełna rocznica od operacji, to będzie RUDAWSKA WYRYPA 2024… też ostro, bo tam jest planowana trasa rowerowa 200 km.
Niemniej, mam wrażenie pewnej klamry kompozycyjnej, bo ostatnim rajdem przed operacją był "Jaszczur – Łemko Combat" w Beskidzie Niskim, a teraz… około 12 księżyców później… znowu wracamy na Jaszczura i to ponownie we wschodnie rubieże naszego kraju. Tym razem w „Galicyjskie Pagóry”.
Owszem, to nie jest może pierwszy Jaszczur po operacji bo już na jesieni 2023 udało się wybrać na edycje: „Saint Cross” oraz niesamowitą „Złoto-Zlaty”, ale jednak… jakaś tam symbolika dla mnie występuje, a inna sprawa że ja lubię doszukiwać się takich powiązań.

Dzisiejszy plan zabaw

Pierwszy punkt kontrolny rajdu


"Galicja była magiczna, absolutnie owiana słodką pajęczyną ponadnaturalności, która wraz z deszczem obmywała ludzi i zaklęte w czasie budynki" (TUTAJ)
Galicyjskie Pagóry. Tereny przedeptane przez dzielnego wojaka Szwejka czy też ogólnie armię Austro-Węgier... Tereny skrywające przez nami jeszcze wiele tajemnic.Tymczasem...
Malo wraca do pandemicznych schematów organizując „NnN” czyli NIEmaraton na NIEorientację… innymi słowy nie podaje gdzie zlokalizowana jest baza rajdu, a rzuca tylko kilka wskazówek. Na ich podstawie trzeba przyjechać w wytypowane miejsce i zrobić sobie tam selfie. Jeśli zdjęcie rzeczywiście będzie zrobione w miarę dobrym miejscu, to podeśle Ci On wtedy pełne dane dotyczące lokalizacji bazy… a jeśli nie, no cóż – pojeździsz sobie sam w innym tereny (zdarzyło się już takie coś… szczęśliwie nie nam, ale z tego co wiem, to na jednym „NnN” już się to  zdarzyło… i to nie był to błąd o 3 wioski, ale inne województwo…).
My jednak jesteśmy zabezpieczeni na taką ewentualność – bierzemy ze sobą mapę Compass’u „Pogórze Przemyskie”. Jak nie znajdziemy bazy to sobie jakąś wycieczkę po okolicy sami zrobimy. Nie damy się terroryzować Jaszczurowi :P
Otrzymane wskazówki przedstawiają profil wysokościowy czyli pokazują jak kształtuje się droga do bazy, wychodząc z jakieś doliny. Przeglądając mapę Compass’u wytypujemy lokację: pagór ŁYSA i powiem Wam, że będziemy naprawdę blisko dokładnego trafienia… no ale nie uprzedzajmy faktów.
Na razie budzik dzwoni o 3 w nocy, a kilka minut po 4-tej ruszamy w drogę. Trzeba mieć trochę zapasu na szukanie tej cholernej bazy...
Po drodze, już na autostradzie A4 dołączy do nas Andrzej. Powiedziałbym, że był to idealny timing spotkania bo "zjechaliśmy się" tuż przed zjazdem/ślimakiem… ale w praktyce był to kompletny przypadek, bo w praktyce umówiliśmy się już na miejscu.. tzn. na jakimś tam miejscu (dokładnie to w okolicy Birczy) bo dokładnego położenia bazy jeszcze przecież nie znamy…
Finalnie, po korespondencji zdjęciowo-lokalizacyjnej odnajdziemy bazę – szczyt góry Chomińskie (468m). Łysa jest górą w zasadzie obok, więc nie trzeba było dużo nadrabiać aby znaleźć się we właściwym czasie, we właściwym miejscu. Malo rozbił namiot tuż przy wieży widokowej i to stamtąd wyruszymy w teren. Taka ciekawostka: tuż przy wieży znajduje się pomnik, upamiętniający tragiczną bitwę Wojsk Polskich z 1939 roku tzw. bitwę na Wzgórzu Chomińskim lub bitwę obronną pod Birczą… i okaże się on pierwszym punktem kontrolnym rajdu.
Ruszamy!

Szkodnik na taktycznym pieńku obserwacyjnym :D

Miś :D

Zaczyna się...

Kurwiu :D Zabrakło KURWIU
Drzewa przemówiły :D


W punkt! Kontrolny... bez dojazdu :D


"Lecz jedno to co miałem, mocne jak wóda swojska
to mądrość pewna, którą dał mi kolega z wojska
Jak kończą się naboje, to się zakłada bagnet,
gdy się kupuje furę, to tylko PUSSY MAGNET"
(całość TUTAJ) :D :D :D
Czyli zaczynamy testy naszych nowych napędów, a mnie właśnie założyli złoty łańcuch.
Pasuje Wam złoty łańcuch na kasecie – to nawet lepsze niż takowy na szyi. Ciekawe czy foczki na to lecą :D... byle nie miśki, bo tutaj to można w lesie niedźwiadka spotkać. 
Sprzęt przeszedł gruntowny przegląd i remont tuż przed Jaszczurem, bo nasze poprzednie napędy były już w dramatyczny stanie. Można by się zastanawiać czemu akurat przed Jaszczurem, tam się przecież głównie pcha i spaceruje z rowerem. No właśnie! Brać nowy napęd od razu na zużycie, to zawsze żal. Sami chyba wiecie, że pierwsza rysa boli najbardziej, a tutaj nam to nie grozi – wiele przecież nie pojeździmy. A tak naprawdę, tak po prostu wyszło.
Popatrzcie na to z drugiej strony, przejdę się po lesie, poświecę złotem sarnowatym (sarniawym?) i jeleniowatym po oczach, a co! Niech widzą bogactwo i przepych… dosłownie, czaicie bazę przePYCH… podPYCH… i tak dalej, i tak dalej. Wciąż dalej… bo pchania to będzie po horyzont.
Dobra, tyle o sprzęcie, pora ruszać w trasę… jeszcze tylko ciepłe słowo od Malo na drogę (nie, nie będzie to „KALORYFER”). Będzie to…

Pussy Magnet - 12 karatów :D

Przepych :D

Nadal przepych :)

Wąwoziada :)

Wąwoziada 2 :)


„Macie przejebane...”

To cytat z Organizatora, bo na odprawie okazuje się, że trasa TNP-50 to nie będzie „Trasa NIE-piesza”, ale raczej „TRASA NAPRAWDĘ PRZEJEBANA”. Co gorsza zapowiedzi nie będą odbiegać jakoś znaczenie od rzeczywistości, bo okaże się, że będzie to jeden z najdzikszych Jaszczurów, w jakich będziemy uczestniczyć. Owszem, Jaszczury bywają najdzikszymi rajdami wśród rajdów, w których uczestniczymy - tak z założenia, ale ta edycja postanowiła sięgnąć po nowe standardy… albo ich zupełny brak. Wszystko zależy z jakiej perspektywy spojrzycie na to zagadnienie i jaką metrykę przyłożycie. A pomyśleć, że bywały i takie Jaszczury, na których robiliśmy komplet punktów kontrolnych… tym razem nam to jednak nie zagrozi.
Z samej mapy, która - jak zawsze - jest raczej poglądowym spojrzeniem na teren niż jego dokładnym odwzorowaniem, nie wynika wprost z czym się dzisiaj spotkamy… a będzie to w zasadzie całkowity brak dróg. Tzn, źle powiedziałem… jakieś drogi się zdarzą, niektóre nawet dość dobre, ale będą biegnąć tak, że nie będzie nam się opłacać nimi podążać wcale… k***a, nawet 50 metrów… naprawdę!! Wszystkie dobre i akceptowalne drogi będziemy tylko przecinać. Będzie zatem chwila na spojrzenie z tęsknotą w lewo i prawo, zachwycenie się linią traktu… i znowu w las na dziko…
Co więcej lasy pogórza będą zawalone wiatrołomami, a błota będzie po kolana… skutecznie nas to spowolni w naszym noszeniu rowerów…
Jak ktoś włóczył się szlakami pogórzy, ten wie jak bardzo nie-turystyczne bywają to tereny (i dobrze, bo to oznacza, że nadal są dzikie)… ale po 15 godzinach „w dziczy” bywa, że macie po prostu dość :P

Nasza droga :P


Klasyk :P

Rypiemy dalej :P

Wariant czarny... ale tak szczerze, to innego w zasadzie nie ma (nie przy tej mapie, bo po prostu nie ma na niej podane jak to objechać)


A w lesie – jak to w lesie
Raz się jedzie, raz się niesie…

Dobra - zdjęcia znaczenie wyprzedziły relację, ale co tam nadrobimy :P
Wyjeżdżamy z bazy przez wielką zieloną polanę i wjeżdżamy w las. Tam nasza droga w zasadzie od razu się kończy – mówię o tej dość słabej ścieżce, która na mapie prowadzi w kierunku punktów kontrolnych. Zaczynamy zatem od chaszczowania, nie wiedząc jeszcze, że dziś to cały dzień tak będzie wyglądał…
Próbujemy ustalić położenie tzw. LOP’ki (linii obowiązkowego przejścia), na której znajdą się ukryte dwa lampiony. Linią tą jest oczywiście… przebieg wąwozu, więc zostawiamy rowery na krawędzi tego parowu i zaczynamy go przeszukiwać „brute-force’em”.
Stowarzysze wyrastają jak po deszczu, mamiąc i kusząc „weź mnie”, ale pilnujemy mapy. Towarzyszy nam tutaj Marcin G, który Jaszczury zwykł robić z buta. Tempo mamy podobne, ale finalnie będzie On szybszy. Idzie bowiem dalej po odnalezieniu punktu kontrolnego – nie musi wracać po rower.
Teraz dużą część opowieści można streścić w następujący sposób:
- znajdujemy dobrą drogę HURRAA
- jej kierunek jest kompletnie nam nie pasujący
- przecinamy ją zatem (nie) bez żalu…
- ryjemy dalej jakimiś zachaszczonymi przecinkami lub nawet bez nich
To jest jakaś paranoja, że w zasadzie – w pierwszej fazie rajdu – nie będziemy trafiać na żadne drogi, których kierunek byłby chociaż trochę nam pasujący.
Co ciekawe zmieni się to w drugiej części rajdu, ale obecnie to mamy tylko chaszcz, krzor, błoto, wiatrołom. Zapętl… powtórz. Noch ajn-mal, otra vez, egen...
A gdy przez moment wydaje się, że teren stał się spoko bo macie trawy, to zaraz dostajecie FONETYCZNE ostrzeżenie: mlask, chlup, śluuurp… i już wiecie, że trzeba uważać aby się nie uzależnić, bo chodzenie po bagnach wciąga.
Dzikie tereny Pogórza Przemyskiego to też ogromne zielone polany – do jednej z nich przedzieramy się bez drogi przez jakieś 20 min! Szkodnik zahartowany w bojach, rzuci czasem tylko „zaklęciem mocnego słowa” i będzie chaszczował dalej. Widać, że wziął sobie kiedyś do serca radę z tytułu tego rozdziału, którą można także sparafrazować do stwierdzenia, że „jeśli brutalna siła nie działa, to oznacza że używasz jej za mało”. Fajny ten Szkodnik, zacny i renomowany - mało jest niewiast, które tak targałyby ze mną rower po chaszczach za jakąś kartką na drzewie... doceniam to bardzo :)
Wyłamujemy sobie zatem drogę przez krzory i wiatrołomy trójosobową tyralierą: Szkodnik, Andrzej i ja.
Polana jest tzw. wysoko-wartościowym celem (high-value target) bo w jej okolicy znajdują się aż 4 punkty kontrole. Dwa poniżej na jakiś rozejściach strumieni, jeden to mega zarośnięta ambona w której trzeba policzyć szczebli, a ostatni to szczyt góry… na który nie prowadzi żadne ścieżka. Będzie gęsto… bardzo gęsto. Ukryjemy zatem rowery w gąszczu i pójdziemy po lampion pieszo. Polany te są przepiękne, ale także niebezpieczne. Za dnia tego zagrożenia uda się unikać, ale w nocy już nie – mianowicie zaczynają na nich, z ziemi, wyrastać jakieś pochodne tarniny lub inne chuj-Wi-co… nie znam się na botanice. To coś ma mega twarde gałęzie i kolce, wjechanie na to – to jest murowany flak. Nawet nasze grube opony nie wytrzymają takiego strzału z kolca.
Wspomniana polana...

przecinana w poprzek :)

Szukając rozwidlenia strumieni

Rowery ukryte/porzucone idziemy na szczyt. Jakby ktoś pytał, to rowery KIEROWNICAMI są ustawione W STRONĘ szczytu :P

Jest i jakiś szlak :D

Kolejne polany

Mówcie co chcecie, ale dla mnie piękne ujęcie :D
Szkoda tylko że "się zlicowali", ale to jest zdjęcie z partyzanta, podczas zjazdu


Brute force w akcji :)

"Czerez ritchku, czerez haji..." (całość TUTAJ)

Nasza droga :P

Znowu CZEREZ RICZKU, chodź sporo było W POPRZEK RICZKU :D

Wojna Światowa odcisnęła piętno na tych terenach... a nikt nie wiedział, że kiedyś zostanie nazwana PIERWSZĄ...

Kapliczka świętego lampionu :)

Przeprawiamy się przez kopiące ogrodzenia :P

Znowu klasyk...

W poszukiwaniu (udanym!) kolejnego lampionu :P

Taaaa....


Kolacja pod lasem… pójdzie jak po sznurku :P
Mijają kolejne godziny, słońce chyli się już ku zachodowi, a u nas bez zmian – chaszczujemy po kolejnych lidarach, za kolejnym lampionami, ale jakby trochę mniej! Od popołudnia zaczęły występować tu jakieś drogi, ścieżki, które umożliwiają chociaż trochę jazdy. Nie wiem, nie znam się, może wszelakie drogi wychodzą na żer dopiero popołudniami… rano ich nie było.
W nogach mamy też już trochę przewyższeń (znaczenie przekroczyliśmy już 1000) bo tu ciągle góra – dół, góra – dół. Tak, przez dół rozumiem także wąwóz czy debrzę do spenetrowania w poszukiwaniu lampionu.
Tuż po zachodzenie słońca, góra na którą podchodzimy wydaje się nie kończyć (Szybenica)… mimo, że ma tylko około 500 m npm. Masakra to jest podpych… ale polana z widokiem na szycie, to coś pięknego. Ostatnie promienie słońca jeszcze tu padają, więc to idealny moment na kolację. Rozkładamy się z popasem i zastanawiamy co my robimy z własnym życiem…rypiemy się przez nieprzebieżne lasy w poszukiwaniu kartek na drzewie. Jeśli przyszło by to wyjaśnić jakieś pozaziemskiej cywilizacji, to przecież "tego się nie da wytłumaczyć"...
Zakładamy lampki, bo „Ciemności kryją ziemię”. Teraz zrobi się naprawdę ciekawie bo będzie jeszcze trudniej nawigacyjnie…
Niemniej, zjazd polaną już w ciemnościach (gdyż zeszło nam na ucztowaniu), to jest bajka. Ach, to musi z dołu pięknie wyglądać - jest już ciemno, ale jeszcze nie na tyle aby nie odróżnić nieba od pagóra (pagór jest ciemniejszy). Jak ktoś zatem by nas obserwował, to będzie widział światła sunące po stoku – ta polana, jako jedna z nielicznych nie ma kolczastych pułapek, wiec zjeżdża się super. Bajer! Natomiast jedno z pierwszy zadań po zmroku to odnalezienie starej dzwonnicy. Nie dość, że można do niej wejść – co nie jest takie oczywiste w przypadku zabytków, to wisi w niej sznur, którego długość musimy zmierzyć. Kapitalne zadanie!

Reper na szczycie :)

Na Rozstaju Przemyśl co robisz :P

Kolacja pod lasem :)

Zrobiło się ciemno

Ach, ile razy jeszcze będę to cytował - pewnie tyle ile razy będziemy jeździć po nocy.

"We found an untrodden path
And followed it down
The moon in the sky
Like a dislodged crown

I told her that the moon
Was a magical thing
It shone gold in the winter
And silver in spring..."
(całość TUTAJ)


Prince(ss) of Persia czyli brakuje tylko szkieletu na "moście"
Lecimy dalej – znowu podmokła ścieżka, która doprowadza do kolejnej polany, a tam przedziwna ale kapitalna konstrukcja. Pomost prowadzący na drzewo. Most przypomina mi moje traumy z dzieciństwa! Walczyliście kiedyś ze kościotrupem/szkieletem na takim moście, który w każdej chwili mógł się załamać? (Prince of Persia 2 - TUTAJ). Ile godzin próbowało się to przejść, jak ja się bałem kościanego... horror, a teraz, w środku nocy, w środku ciemnego lasu, spotykacie podobną konstrukcję do swoich dziecięcych koszmarów. Niesamowity klimat.
A mówiąc o Prince of Persia, jak widzę Szkodnika na moście to wychodzi mi, że nie Prince a Princess... i to będzie koniec dla mojej zwichrowanej psychiki... natychmiast wczesa mi się niemiecki „szlagier” PRINZESSIN i będę go sobie nucił już do końca rajdu :P 
Będziemy jechać przez polany, przez pagóry, przez las, a ja jak zapętlony: "Ich weiß nicht, was mich an dir so reizt (Prinzessin!), Vielleicht, weil du mit deinen Reizen geizt? Ist das nur Spott
(Prinzessin) Oder ist das Hohn (Prinzessin)...?" :D
Strzeż się Szkieletu, Szkodniku - On tu gdzieś jest, wiem o tym!


"Moje mocne 'wierzę tylko w to co ma sens', traci na znaczeniu w ciemnym lesie o 3 w nocy...
Wierzę w to co widziałem, a widziałem armię upiorów maszerującą rzeką..." (
cytat - luźno - za "Pan Lodowego Ogrodu")
Noc już głęboka a my nadal w lesie. Trzymamy się czerwonego szlaku, którego przebieg – mimo że nie jest zaznaczony na naszej mapie – całkiem fajnie wpasowuje się w marszrutę pomiędzy punktami kontrolnymi. Jednakże w pewnym momencie dostrzegam strzałkę w bok na drzewie… i to taką dość wyraźną. Wskazuje ona całkiem niezłą ścieżkę i podaje informację 100 metrów.
Nie podaje jednak co będzie za te 100 metrów. Pytam moich towarzyszy naszej dzisiejszej poniewierki: „sprawdzimy?”. Niezbyt zainteresowani, ale mnie zaintrygowała ta strzałka… zwłaszcza, że jest dość wyraźna i.. krzywa, więc widać, że nie była narysowana przez leśnika czy kogoś z „obsługi lasów”. Ktoś ewidentnie chce nam coś pokazać… mówię „poczekajcie, sprawdzę”. Basia i Andrzej są nawet zadowoleni z takiego obrotu spraw - zrobią sobie w tym czasie mała przerwę. Zostawiam rower i ruszam z czołówką na głowie głębiej w las.
Ścieżka jest wąska i dość kręta, ale dobrze przetarta, przypomina trochę rowerowy „singiel”. Podążam za jej biegiem i chwilę później znajduję… GRÓB. Trochę tego się spodziewałem, ale kompletnie nie spodziewałem się tego co na nim znajdę… tabliczka na krzyżu mówi „JESTEM W STUDNI”. A obok grobu znajduje się studnia… NO HARDCORE klimat się właśnie zrobił… pamiętajcie, że jesteśmy w środku lasu i w nocy. Studnia jest dość spora, wyłożona kamieniami… podejść i zaglądnąć?
Co znajdę w studni „tylko to co zabiorę ze sobą” czy wręcz przeciwnie, na przykład fankę filmu „Ring, która powie że czuje się trochę samotna i abym wpadł tam do niej… ogarniacie, WPADŁ. To jest słowo klucz.
Zrobiła się atmosfera, którą najlepiej przybliża cytat z „Pana Lodowego Ogrodu, który jest tytułem tego rozdziału. W takich chwilach to nim zaglądnę do studni, to miałbym ochotę – tak profilaktycznie, tak na „dobry wieczór” – wrzucić do niej jakiś egzotyczny owoc, najlepiej bez zawleczki. Albo może to będzie lepszy pomysł, posłuchać rady majora Pluta i delegować to zadanie: Ja major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy, do mnie komenda batalionu należy, Ryków - miły przyjacielu, Ty jesteś zuch na Szpady, wyjdź Ty, bracie Ryków... wiesz co, wyślemy kogo z naszych poruczników”
A tak na zimno: czy historia opisana na tablicy jest prawdziwa? Może być, to są tereny na których dokonywały się zbrodnie lat 40-stych, ale może to też być propagandowa legenda. Tego pewnie się już nie dowiemy, ale dziwi mnie, że Malo nie dał tutaj punktu. To jest miejsce typowo Jaszczurowe.

Grubo...

Kolejny mega klimat... nie idź do koni, jeśli chcesz żyć, tak?
Znowu mi się coś wczesuje -->

"Don't go by the river if you love your wife
'Cause you'll make that girl a widow
And you'll cause her pain and strife
Hell, if you go by the riverside
You'll lose your l-l-l-l-life...!"
(całość TUTAJ)

Kolejne klimatyczne miejsce - ruiny dzwonnicy po dawnej cerkwi


Trójnóg nocą... a nocą pękają opony
Wędrujemy dalej, nocą przez lasy pagórza. Noc jest niesamowita, naprawdę niesamowita a my podchodzimy pod kolejny szczyt - KOPYSTAŃSKĘ.
Niesamowite miejsce, a nocą - przy tym księżycu dzisiaj - robi jeszcze większe wrażenie.
No niestety, w ciemności nie unikniemy spotkania z kolczastym przyjacielem. Rozora mi on zalotnie koło… niby nic nowego, przecież to nie pierwsza guma, no ale jest noc, a opona to jest jedno błoto. Aby wymienić dętkę i mieć jako taką pewność, że nie napcham wraz z nią do opony jakiegoś syfu, to najpierw muszę tą oponę odczyścić. Powiem Wam, chyba z 15 minut mi zeszło – liczba centisztoksów była naprawdę wysoka, gęstość także nie mała. Niedawno, na Liszkorze, dymałem sobie o zachodzie słońca, teraz dymam sobie w nocy… no żyć, nie umierać. Powiem Wam więcej – trochę uprzedzając fakty – jako że w niedzielę, jeszcze pojeździliśmy sobie po tych terenach (po złapaniu kilku godzin snu w samochodzie)… to nie była to jedyna guma w ten weekend. Łącznie trzy! Ja przód i tył, Basia przód. Dzikie tereny, po prostu dzikie. 3 gumy w dwa dni – ja wiem, że to nijak nie zbliża się do naszego rekordu (6-ciu na jednym rajdzie – weź mi k***a, nie przypominaj – TUTAJ), ale jednak to mocny, naprawdę mocny wynik.

Szkodnik z trójnogiem

Serwis 24/7


Daj mi zgodę na ten dzień, który właśnie 
KONA ? :P :P :P
Dorzuć do ogniska drzew, utul mnie w ramionach
(klasyk TUTAJ)
Ale się romantycznie zrobiło, co? Uprawiamy przecież tzw. kolarstwo romantyczne – bez ścigania się, ale za to przez chaszcze. Czego nie rozumiesz ?
A tak serio, to docieramy pomału do bazy czyli do namiotu pod wieżą, przy której pali się ognisko. Jest grubo po 2-gie w nocy, prawie 3:00. To był hardcore’owy dzień. Jeden z dzikszych Jaszczurów w naszej karierze orientacyjnej, ale bardzo nam się podobał. Jesteśmy wytyrani, sponiewierani i srogo wybatożeni, ale także zadowoleni. Fajny klimat aby na końcu rajdu usiąść przy ognisku. Oj, jakoś dawno nie było okazji…
Koniec kwietnia, Pogórze, lód skuwa szyby samochodów w okolicy bazy (duży spadek temperatury w nocy nastąpił), jest 3:30 w nocy, a Ty siedzisz przy ogniu i dokładasz aby nie zgasło… to był piękny, ale i trudny rajd.
A w niedzielę rano… no dobrze, przedpołudniem bo trzeba to odespać (w aucie), ruszymy na dzikie trakty Księstwa Arłamowskiego, no ale to już kolejna z naszych opowieści…
„Już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła, po oddziale nie śladu, ni znaku, tylko łańcuch w oddali gdzieś gra” (parafraza TEGO)
Nasza jaszczurowa karta

"Tu księżyc pełni straż... " To był piękny rajd i piękna noc!



Kategoria Rajd, SFA

Wiosenna HAŁA 2024

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2024 | dodano: 08.05.2024

Pierwszy raz w naszej - chyba już niemałej (11 lat) – ORIENTacyjnej (ORIENTalnej?) historii docieramy na rajd o nazwie HAŁA, a dokładniej to Wiosenna HAŁA. Jakoś tak nigdy nie było nam tutaj po drodze: kiedyś nie było na Hale w ogóle tras rowerowych (organizowane były tylko i wyłącznie trasy piesze), a jak już pojawiły się rowery to albo termin nam nie leżał albo rajd „wywalał” uczestników gdzieś daleko w mazowieckie. Za daleko. W tym roku jest jednak inaczej: świętokrzyskie i to w terminie, kiedy nie ma w kalendarzu innych imprez w okolicy.
Basia mówi „JEDŹMY!” Powiem szczerze, że ja byłem na początku trochę sceptycznie nastawiony do tego rajdu, dlatego że limit czasowy dla trasy rowerowej był dość krótki (8h)… a my przecież lubimy pobawić się trochę dłużej. Niemniej jak zobaczyłem w regulaminie pewien zapis, to inaczej spojrzałem na opcję sobotniej HAŁY i dałem się namówić Szkodnikowi.
Szlak za bramą szkoły!!

Do lasu!

A w lesie jak to w lesie...


Będzie ostre rycie po krzorach
Tak brzmiał ten zapis. No może nie dosłownie, ale taki miał sens. Chodziło o to, że punkty w terenie miały wagi, które zostały specjalnie scharakteryzowane: jeden punkt przeliczeniowy za punkt, do którego jest pełen dojazd rowerem, 1,5 punktu przeliczeniowego za punkt z dojazdem w okolice lampionu, 2 punkty przeliczeniowe dla lampionów do których nie ma żadnego dojazdu!
To mnie kupiło – lampiony, do których nie ma żadnego dojazdu. To mnie przekonało, jedziemy!
No i pojechaliśmy… baza znajdowała się w Niekłaniu Wielkim czyli gdzieś pośród nieprzebytych lasów okolic rzeki Pilicy i pewnego Kamiennego Skarżyska. Gdzieś tutaj, przez bory, puszcze i knieje, biegnie także czerwony SZLAK PIEKIELNY, który obecnie znamy dość dobrze ale także  fragmentarycznie. W naszych, bliżej nieokreślonych czasowo planach, chcemy przejechać go całego na jednej wycieczce: od Piekła do Nieba (243 km). Napisałem na jednej wycieczce świadomie, nie nastawiam się, że to koniecznie musi być w jeden dzień – nocą też się będzie dobrze jechać, zwłaszcza po tak klimatycznym szlaku.
Wracające... jako, że to nasz pierwszy raz na HALE to może dwa słowa o samym rajdzie. Okazało się, że to taki trochę bardziej oswojony Jaszczur, co należy odczytać jako duży komplement bo Jaszczury kochamy… acz Malo czasem przesadza z ich dzikością (wspinanie się po koronach drzew czy wyjście na wieżę, w której zawaliła się klatka schodowa i trzeba się wspiąć po ścianach… itp., itd). Sami wiecie, z wpisów na tym blogu, jak bywa na niektórych „mniej” oswojonych Jaszczurach.
Podsumowując zatem ten wątek: oswojony Jaszczur to impreza rozgrywana nadal na mega starej (poglądowej) mapie, wrzucająca uczestnika w bagna, chaszcze, strome pagóry i jeszcze bardziej strome doły, ale jednak z zachowaniem pewnego poziomu BHP.
Co ciekawe na rajdzie będą także punkty stowarzyszone, ale będą to stowarzysze BAAARDZO oswojone. To znaczy będą to punkty z trasy pieszej, bez perforatorów ale z pisakami (jak w klasycznych imprezach INO). W związku z tym pomylenie punktu właściwego ze stowarzyszem będzie wymagać ciężkiego inwalidztwa umysłowego – nie pytajcie czemu w naszej karcie znajdzie się punkt „pisakowy”… nie pytajcie, sam Wam powiem w ostatnim rozdziale :P
Droga po horyzont :)

Kapliczka w środku lasu

Teren iście zabudowany :D

Szukamy czyli "idę górą, a Ty dołem, jestem osłem, Ty rosołem" - czy jakoś TAK :P :P :P

Jest :D

Punkty bez dojazdu, tak?

Ano... :)


BPK – Będziesz Przeszukiwał Krzory…
Ruszamy z bazy, którą jest szkoła pod lasem. I to tak dosłownie pod lasem bo przez bramę wychodzi się na drogę z czarnym szlakiem! Fajnie mieć taką szkołę, u nas to wychodziło się – owszem – do parku, ale to były lata 90-te, więc w tym parku to można było obskoczyć wprdl od dresiarzy. To byli nasi  pierwsi psychoterapeuci, dbający o to czy w życiu nam się wszystko układa – ciągle pytali czy mamy jakiś problem. Ech wspomnienia – czasy słusznie minione. 
"Wsiadamy" na szlak i dzida do lasu. Odmierzamy się do pierwszego punktu kontrolnego i lecimy dobrą szutrową drogą do miejsca, gdzie powinien wisieć lampion… i wisi, ale tylko ten z flamastrem… czyli dla nas to stowarzysz. Hmmmm… odmierzamy się raz jeszcze, tym razem z innej strony i… cholera, nadal wychodzi, że to tu. No ale przecież nasze lampiony miały mieć perforatory, a punkty trasy pieszej – inne od naszej – miały mieć flamastry. Robimy poszukiwanie trybem BRUTE FORCE’em okolicznych przecinek, ale nie ma żadnego innego lampionu. Wygląda nam to na błąd na mapie lub podczas rozstawiania trasy. Dla nas to ewidentnie nasz punkt. Jakbyśmy się nie namierzali, wychodzi że jesteśmy w dobrym miejscu. Gdy my rozkminiamy sytuację, przybywa w to miejsce jeszcze kilku innych zawodników i zaczynają debatę: nasz – nie nasz… zaczynają szukać nawet po 100 – 200 m od miejsca, w którym jesteśmy.
Podejmujemy odważną decyzję – pisz BPK i lecimy dalej. Wygląda to na błąd trasy/mapy, nie ma zatem co tu tracić więcej czasu, zwłaszcza że debata wśród innych zawodników dopiero się rozkręca i mamy już całe stronnictwa różnych opcji: pojawia się nawet pomysł, że ktoś zostawił flamaster, a zgubił perforator. Próbują nas zatem przekonać do szukania w krzakach perforatora… tak jak pisałem, nawet 100 czy 200 metrów dalej… na bez jaj. Nie będziemy czesać losowych krzaków, mogę czesać krzaki podejrzane (o ukrycie punktu kontrolnego), ale nie losowe. No szanujmy się :D
Jak lubię brute force, to jednak karczowanie lasów, osuszanie stawów czy przekopywanie gór to nie jest optymalna strategia… Wielu rzeczy szukałem po krzakach, ale nie 100 czy nawet 200 metrów dalej - przecież to jest absurdalne. Mówimy Im, że piszemy BPK i lecimy dalej, ale Ci nie dają za wygraną… próbują nas przekonać do poszukiwań innego lampionu lub „zgubionego” perforatora. Zostawiamy Ich w tym szaleństwie – dla nas to BPK.
Znowu przejezdnie :)

PIEKIELNY !!!

Świetne miejsce na punkt!

Brak dojazdu do punktów kontrolnych 2...

Pod górkę :P

Kolejne świetne miejsce na punkt :)


A nie mówiłem?


Przez znane i nieznane nam tereny…
Lecimy punkt za punktem. Niektóre lampiony wpadają nam z drogi, inne są bez dróg czyli z wpadają po srogim przedzieraniu się przez gąszcz – 1,5 oraz 2 pkt przeliczeniowe, zgodnie z zapowiedziami, okupione są koniecznością rycia przez zielone i niebieskie (czyli chaszcze i strumienie). Niemniej, lecimy w miarę bezbłędnie – udaje się bez większych wtop, a sama trasa bardzo nam się podoba. KAPITALNE punkty kontrolne na niej mamy – zwłaszcza te opisowe, w formie zadań. Niektóre miejsca to perełki, jak hałda czy różne, poukrywane w lesie kapliczki czy pomniki. Naprawdę super zrobiona trasa i aż żal, że dostaliśmy na nią tylko 8h, bo nie ma opcji zrobienia całości…
Część punktów to tereny znane nam z naszych wycieczek, np. kapliczka – jak ja Ją nazywam – Matki Boskiej Przeciwpancernej (można zobaczyć na zdjęciach o co chodzi), ale o wielu miejscach nie mieliśmy pojęcia – np. rewelacyjna była ta wielka hałda!
Nie ma się co to rozpisywać na ten temat, lepiej spojrzeć na zdjęcia. Uwaga! leci duży pakiet foto

W dobrym towarzystwie, czyli nasi znajomi nie są tacy, jak wasi znajomi :D

Kolejna leśna kapliczka

Upalanie :)

Nadal upalanie :)

Robi się gęściej :)

Robi się mokro :)

Ale warto, bo znowu świetne miejsce na punkt kontrolny

Wciąż dalej i dalej

"...a z mojego drewnianego gardła dobywa się tylko szum liści" (uwielbiam tą książkę - "Pan Lodowego Ogrodu")

Znowu przez chaszcze :)

Ale znajdujemy kolejne lampiony :)

Matka Boska Przeciwpancerna :)


Hardocore’owa końcówa czyli nasz typowy klasyk rajdowy
Innymi słowy, chodzi o finisz z tętnem w strefie śmierci. Walczymy bowiem o kolejne lampiony i to niemal do ostatniej minuty limitu czasu. A dzisiaj jest to sporym ryzykiem… Nie ma tutaj przewidzianego żadnego limitu spóźnień – nie zmieszczenie się w czasie choćby o jedną minutę, to jest dyskwalifikacja. Nie odpuszczamy jednak zmagań i w ostatnią godzinę próbujemy „wyhaczyć” 3 punkty. To jednak nie jest takie proste, bo część z nich to punkty bez dojazdu, a więc mamy ryzyko utknięcia gdzieś w chaszczach czy bagnie. To nie będzie podjazd pod lampion i „dzida” dalej, ale chaszczowanie i potem powrót do rowerów. To wszystko kosztuje cenne minuty, które kończą się w zastraszającym tempie…. Pierwszy punkt jest najprostszy (niestety piszę tą relację z dużym opóźnieniem i nie pamiętam już o którym numerze tu mowa – niemniej, dla ciekawych, chodzi o lasy na północ od bazy). Drugi punkt zaczyna sprawiać problemy, bo dojazd do niego powinien być – do wyboru do koloru – z trzech różnych przecinek leśnych. Jednakże... pierwsza przecinka odmawia współpracy… błoto po kolana i wiatrołomy. Zeszłoby tutaj na walkę i to sporo… próbujemy drugą, ale i druga nie współpracuje – jest jeszcze gorsza. Trzecia to objazd punktu do około po dobrych drogach, bo idzie zupełnie z drugiej strony lampionu… znowu będzie to kosztować czas. Odpuścić go i lecieć po inny punkt, czy ryzykować?
Nie wiedząc jakiej klasy będzie trzecia z przecinek, bo przecież może się okazać, że zrobimy objazd aby natknąć się na podobną sytuację co dwie poprzednie...
Ryzykujemy jednak, gnamy na około i atakujemy od trzeciej przecinki… jest znośna, a dosłownie NOŚNA, bo da się rowery nieść, nie haczą się o gałęzie wiatrołomów! Jest lampiony, mamy!
Został 3-ci punkt i 20 min… no ale te 20 minut to jest na znalezienie lampionu oraz powrót do bazy… Dajemy sobie 8 minut – z zegarkiem w ręku. Dosłownie osiem minut. Jeśli w 8 minut nie znajdziemy, to odpuszczamy i gnamy na bazę. Presja jest duża, bo 12 minut na finisz to będzie hardcore, ale hardcore wykonalny… o ile nie zdarzy się jakiś nieprzewidziany… np. wiatrołom lub podmokły teren. Ruszamy za ostatnim punktem – ten pamiętam – ósemka. Numer zgodny z czasem jakie sobie daliśmy, więc wyrył się w mojej pamięci – dzida przez las w kierunku ósemki.
Mamy kawałek dojazdu, więc upalamy ile się da: na skrzyżowaniu w lewo, potem 300 metrów i w prawo, na kolejnym prosto… jak w transie.
Wpadamy na polanę i ruszamy w krzaki… minęło 6 minut, mamy dwie minuty na znalezienie lampionu. Szukamy… ale nic tu nie ma. Patrzę na zegarek, 30 sekund minęło… wracamy do roweru i spojrzenie na mapę… "nie dostrzeliliśmy", to powinno być 50-70 metrów dalej. Inna odnoga lasu. Dawaj - wpierjot, noch einmal!
90 sekund minęło, szukamy ale nadal nic… 115 sekund. Co robimy? Wystarczy nam 10 minut na finisz, prawda… zamiast 12? Ryzykujemy?
Basia: Chyba jest źle?
Ja: Źle to było jakieś 5 minut temu
Basia: Czyli jest jak zwykle… w dupie, tak?
Ja: Tam to byliśmy jakieś 2 minuty temu…
Basia: Dobra, ostatnia minuta na szukanie i ciśniemy na bazę


Czyli wszystko na jedną kartę: „zabijcie wszystkich, bóg rozpozna swoich” – to lubię.
Zanurzamy się w krzaki po raz trzeci i jest! Jest lampion… ale z flamastrem. Stowarzysz… Grr…. Kolejne 40 sekund minęło. Zaraz naprawdę nie zrobimy finiszu, już teraz to jest bardziej niż na styk. Zostało 20 sekund na obszukanie okolicy, ale nie widzimy właściwego lampionu. Nagle straszna myśl – a jeśli jest tak jak z naszym pierwszym? Jeśli jest błąd i nie ma tutaj naszego… cholera, jeśli jest to weźmiemy stowarzysza, ale jeśli nie ma to przegramy wszystko z kretesem. Decyzja, decyzja, decyzja… zostało 8 i pół minuty. Pamiętajcie, debatowanie to też decyzja – decyzja o dłuższym pozostaniu w miejscu. Nie ma już żadnego zapasu - zbieramy stowarzysza i długa na bazę.
Niecałe 8 minut, a mamy spory kawałek drogi. Odpalamy tryb „nie hamujemy dla nikogo, co po drodze to pod koła – amor wybierze”. „Siadamy” na szutr i palimy napęd… skracać szlakiem czy robić objazd szutrem. Szlaki były tu różne – jak będzie słabo przejezdny to koniec, ale szutrem jest sporo dalej… decyzje, decyzje, decyzje.
Szutrem, tylko przyspiesz. W bazie możesz się przewrócić, zemdleć, ale teraz przyspiesz! Koła mielą, łańcuch skrzypi, bo jest naciągany jakąś chorą siłą - z tyłu „zamknęliśmy” kasetę. Ciśnij, do odcięcia – a w naszych napędach odcięcie to jest koło 40 km/h. Wyciągnąć to z nóg na leśnej drodze to jest hardcore… ale przed oczami widzę tą scenę:

- It will not hold forever      - We don’t need forever

Wytrzymać ostatnie 5 minut… upalamy ile fabryka dała, a idzie dzisiaj na 3 zmiany i robi w nadgodzinach.
Gdy wypadamy na asfalt mamy 4,5 minuty do limitu – to już ostatnia prosta do bazy! Uda się! Po raz kolejny się uda – znowu wykalkulowany finisz na styk. Może nie przebije to naszego najlepszego wyniku 4 sekundy przed dyskwalifikacją (komputerowy pomiar!), ale wpadamy do bazy z minimalnym zapasem. Udało się.

Uff… mega końcówka. Zawsze powtarzamy sobie „nigdy więcej”, a wychodzi „jak zawsze”. W sumie kocham to i nienawidzę, zdecyduję się jak odzyskam oddech… na razie planuję się...  przewrócić… Basia też, ale może to zrobić na pudło, bo ten finisz daje jej nie tylko brak dyskwalifikacji, ale i drugie miejsce. Gdyby się ta ósemka udała, to było by pierwsze! Hahaha, dawno nie było takiego hardcore’u. „W życiu często bywa tak, raz do przodu, a raz wspak…”
Wróciliśmy z dalekiej podróży, ale najważniejsze, że udało się zmieścić w czasie.
Piękny rajd, świetna trasa – tylko czemu tak mały limit?
Przy rajdach z limitem 8h to ja mam wrażenie, że czas zaczyna nam się kończyć niemal od komendy start.
Miejmy nadzieję, że uda się jeszcze jakaś kolejna HAŁA, ale może tym razem z jakimś większym limitem… bo inaczej to te finisze nas kiedyś wykończą.

Jedyne zdjęcie z finiszu... początek, potem już był tryb: KRĘĆ bo nic innego się nie liczy :P



Kategoria Rajd, SFA

mini Bike Orient - Ceteń

  • DST 68.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 lutego 2024 | dodano: 25.02.2024

Po śniegu nie ma już w zasadzie nawet śladu i to do poziomu nawet 1000m npm w górach, więc ewidentnie można już zacząć pompować koła, smarować łańcuchy i ostrzyć zębatki!  Owszem niewykluczone, że nie dowali po ryju jeszcze zimą w nadchodzących tygodniach, ale na ten moment odpalamy już rower - zwłaszcza że w ostatni weekend lutego odbywa się mniejsza edycja BIKE ORIENTU w okolicach Spalskiego Parku Krajobrazowego.
Spała to lasy, ogromne i nieprzebyte lasy więc na pewno będzie fajnie! No dobra, może nie takie nieprzebyte bo szukaliśmy tu kiedyś bunkrów w Konewce, potem tropiliśmy Demony Wojny, a nawet sprawdziliśmy co kryje się po drugiej stronie lustra... wody zalewu niedaleko stąd. Rok temu zawitaliśmy tu także - tym razem w ramach IT Orientu)     
Nie zmienia to faktu, że chętnie tutaj wracamy i nie inaczej jest tym razem. Chętnie pogonimy za lampionami ukrytymi gdzieś w tych leśnych ostępach.
Baza Bike Orientu znajduje się w Ceteniu czyli tym razem przesuwamy się bardzo na wschód lasów spalskich - to dobrze, bo część wschodnią mamy zwiedzoną najmniej. 

Coś chyba za bardzo drewniany ten cypel :P

Budzik dzwoni o 4:30, a godzinę później jesteśmy już w drodze, aby zdążyć na odprawę, która odbędzie się kilka minut przed dziewiątą. Na niej dowiemy się, że zawody odbywają się z wykorzystaniem dość nietypowej mapy - mianowice bardziej przypomina mapę sportowego INO niż turystyczną, z tą różnicą, że kolory nie oznaczają tym razem przebieżności lasu, ale jego wysokość. Owszem daje to pewne wskazówki co do przebieżności, bo Im coś niższe tym może być gęstsze, ale takie mapowanie nie będzie działać w każdym przypadku, bo "choinki" mogą być i wysokie i gęste :P
Po otrzymaniu map kreślimy nasz wariant. Nastawiamy się na próbę zrobienia kompletu punktów kontrolnych, bo trasa to w teorii tylko 60 km, a limit czasowy to 8h. Są rajdy gdzie przeloty są takie, że pęka 100 km w 6h, ale tym razem tak nie będzie. W zasadzie nie dotkniemy asfaltu! I to będzie super. Rajd w 99% będzie przebiegał terenowo i to niekoniecznie dobrymi, szutrowymi ścieżkami, ale czasem po piachu, czasem przez krzaki, czasem "po korzonkach". Okaże się, że przez całe 8h nie wyjedziemy z lasu i jak dla mnie to REWELACJA!
Nasz plan to pętla startująca w kierunku wschodnim i tak też startujemy. Już na pierwszym punkcie kontrolnym dojdzie do śmiesznej akcji - po raz kolejny udowodnione zostanie, że działania grupowe wcale nie sprzyjają nawigacji. Kilku zawodników znajduje w lesie starą stodołę i wiszący na niej lampion. Robi się pospolite ruszenie.. nieważne, że numer na lampionie nie zgadza się z oznaczeniem na mapie, nieważne że opis punktu to cypel. Dobra drewniana szopa też się nada. Basia krzyczy do Nich: "prrrr szaleni, to nie jest nasz punkt kontrolny"
Podnosi się bunt, że co my tam wiemy, skoro przecież lampion tutaj wisi. No cóż... powodzenia! my jedziemy dalej i kilkaset metrów dalej łapiemy poprawny - nasz - punkt kontrolny: cypel.
Ciekawe ile osób łącznie podbiło nie ten co trzeba lampion. Acz aby być fair, sami nieraz tak mamy, że jak jest lampion, to się pojawia zew "BRAĆ!!!".
Tym razem uratowało nas poprawne czytanie mapy :)

Cypel nad mokradłami :)

Czuję się obserwowany :P

Pędem w las !!!

"Świat dla nikogo się nie zatrzyma
Zdradzi Cię nie raz
Biegnij przed siebie, kierunek trzymaj
Z wiatrem lub pod wiatr"
... (klasyka polskiej piosenki - TUTAJ)


Prawdziwie ROMAN-tyczny towarzysz :P
Lecimy dalej i przy jednym z punktów spotykamy Romana, który pyta czy mógłby do nas dołączyć i jechać z nami. My lubimy jeździć w grupie, bo to zawsze okazja do prowadzenia ciekawych rozmów i poszerzenia horyzontów... zwłaszcza, jak się człowiek tak zagada, że wyjedzie poza mapę, bo wszyscy gadają, a nikt nie nawiguje. Wtedy to się naprawdę poszerza horyzonty i to o kilometry. Tym razem jednak uda się bez takich wtop - pilnujemy się. Rozmowy prowadzimy na przelotach, ale na skrzyżowaniach staramy się uważać i to nie tylko na pierwszeństwa przejazdów dla dzików czy saren, ale także na kierunek w którym ciśniemy. 
Ogólnie ten rajd nawigacyjnie nam siądzie i to całkiem nieźle - objedziemy trasę bez większej wtopy (to rzadkość niespotykana dla naszej marki :D)
Owszem jakieś drobne korekty zawsze się przytrafią ("teraz w lewo... czekaj! miało być w to drugie lewo!").
Teraz uwaga - leci duża seria zdjęć:

Mielimy piach pod kołami :)

Tu produkują miody polskie :)

Lasy te były areną wielu walk partyzanckich majora Hubala. Wiele tu miejsc, które to upamiętniają.

Dobre miejsce na GEO-cache :D

Dobre ruiny zawsze na propsie :)

Leśne upalanie

Jak odnaleźć to jedno drzewo w lesie :)

W głębi lasu...

Trasa poprowadzona jest świetnie - nie wychodzi z lasu. Asfaltu będzie dosłownie 1 km, z licznikiem w ręku i to dlatego, że ktoś go tu wylał chyba przypadkiem :D
Punkty kontrolne ulokowane są w urokliwych miejscach: dawne wyrobisko, pomnik partyzancki, zarośnięte ruiny, jeziorka, itp.
To lubimy, to dla nas jest wyznacznik dobrze zrobionej trasy, a nie jak czasami: dołek, dołek, dołek, dołek, o! odmiana, dołek z kamerdolcem!
(jak się któryś z budowniczych utożsamia, to bez urazy - ale my jesteśmy po prostu wybredni i na trasy patrzymy bardziej turystycznie a nie sportowo).
Wjeżdżamy coraz głębiej w spalskie lasy i szukamy kolejnych lampionów.
Lecą nam kolejne kilometry, ale czas upływa szybciej niż się spodziewaliśmy. Cały czas jest terenowo i dużo lecimy po ścieżkach i korzeniach, a czasem przez krzaki - na azymut.
Czasem natrafimy na leśne autostrady i drogi szybkiego ruchu (szutry), ale częściej walimy przez przecinki i ścieżki, co jednak skutecznie spowalnia przelot.
Trasa 60 km w 8h, na pierwszy rzut oka miła być formalnością, a tu 3.5h robimy jej połowę. Idzie dobrze, ale nie nazwałbym tego formalnością jednak.

Nie sugerujcie się, że widzicie drogę - nie prowadzi na punkt kontrolny :P

Dobra ORIENT'alna "wysiadka"

Nasze bestie :)

No to dymamy pod górkę i przez krzaki :P

Bezbłędnie :D

Przecinki  - jeśli myślicie, że my prosto, to jesteście w błędzie - my w lewo :P


Nie-najmądrzejszy świerk
Mimo braku większych błędów nawigacyjnych, to naprawdę zaczyna gonić nas czas. Owszem, jeśli nie wtopimy gdzieś w jakiś spektakularny sposób, to tzw. "komplet" (punktów kontrolnych) raczej nie będzie zagrożony, ale jednak wiecie... 60 km, limit 8h, no zakładaliśmy pewien buffor, który... nam nie grozi.
Zwróćcie uwagę na ważne założenie: jeśli nie wtopimy gdzieś spektakularnie :P
To ważne założenie i uda się je zrealizować, chociaż będę się śmiał ze zdjęcia mapy, na którym Piotrek (budowniczy trasy) nakreśli optymalny wariant.
Będzie na nim taka sytuacja - potrzebujecie ścieżki na zachód i ona w takim kierunku biegnie, ale hmmmm - powiedzmy, że... - ma pewną nieciągłość w terenie. Trzeba skręcić na południe, do większej drogi, pojechać tą drogę i dopiero z niej za jakiś czas, odbić z powrotem na północ aby dotrzeć z powrotem do ścieżki. Innymi słowy trzeba objechać jej pewna nieciągłość :P
Albo walić na wprost - na rympał przez chasz i krzor, nie przejmując się stwierdzeniem "zalecany objazd".
Mówię do Piotra, że to nie był duży odcinek... w znaczeniu tej nieciągłości. Po co to objeżdżać jak można szturmem chaszcz wziąć... i że nie rozumiem, po co ten objazd i czy na pewno jest optymalny. A Piotr: "jak rozwieszałem trasę, to też pocisnąłem na wprost przez krzaki"
Hahaha... doskonałe. Wersja optymalna dyplomatyczno-oficjalna, aby się gawiedź nie burzyła i wersja dla zaawansowanych... w upośledzeniu nawigacyjnym.
Podoba mi się to. Zwłaszcza, że jeden z punktów kontrolnych ma opis "POWALONY ŚWIERK". Zastanawiałem się czy chodzi o to, że jest on jakiś hmmmm dziwny, odbiegający od normy :D
Nie wiem jak sam świerk, ale widzę że przymiotnikiem tym można także opisać nasze umiłowanie objazdów :P
Pamiętajcie, w lesie czy na baganch to wyznajemy zasadę "ani kroku wstecz". My po prostu widzimy drogi, tam gdzie ich nie ma... a tam gdzie są, to czasem z nich nie korzystamy :D

A tymczasem, kolejna seria zdjęć --->

Lampion nad wodami :)

Intrygujący styl malarski tej kapliczki, naprawdę intrygujący

Kolejna przecinka

W stronę światła :D

PędźDoliną Szkodniku :D

Takie drogi mają w sobie coś pięknego :)

Patrzę za plecy, a tam pościg :P

60 km w takim terenie to nie jest spacerek :P

Pkt 6 "Powalony świerk"


Komplet na początek sezonu
Wpadamy do bazy kilka minut po 17:30 czyli około 40 min przed limitem (start opóźnił się o 10 min).
Mamy komplet punktów kontrolnych. Powiedziałbym, że wracamy z nowym standardem, ale wiecie że to nieprawda - to przypadek :D
Zbyt nas ciągnie w chaszcze i bagna, aby zawsze udawało się skończyć trasę z kompletem. Już niedługo odbędzie się tzw. "powrót do średniej", co nie zmienia faktu, że bardzo nas cieszy, iż udało nam się zrobić komplet punktów kontrolnych (25 lampionów).
Dobre upalanie było... tego było mi potrzeba. Bardzo fajna trasa, ciekawe punkty kontrolne i  "bez-wtopowo-nawigacyjnie" spędzona sobota. Umiemy w Orient... czasem :D
A czasem nie i wtedy to dopiero jest fajnie :D :D :D
Do zobaczenia na kolejnych trasach.


Kategoria Rajd, SFA

Zimowy Rajd Doliną Soły

  • DST 27.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 13 stycznia 2024 | dodano: 16.01.2024

Zimowy Rajd Doliną Soły to impreza pod patronatem "Rajdu Beskidy", z którą mamy ciągle jakoś pod górkę. Raz, słownie raz udało nam się wystartować w normalnym trybie - zima 2022 (tutaj), a tak to zawsze coś. Już trzeci rok "zawsze coś". Przykładowo dokładnie rok temu 13 stycznia, dzień przed rajdem uznałem, że skręcenie kolana będzie świetnym pomysłem... nie było, ale o tym to już wiecie choćby z "Podsumowania 2023". Tym razem - zima 2024 - zapisaliśmy się na trasę rowerową, ale trochę pogoda nie dopisała. Przez wiele lat jeździliśmy po śniegu, nawet w górach bo uwielbiamy jak śnieg chrupie po grubymi kołami, niemniej jako że na rehabilitacji jestem co najmniej do końca kwietnia, to nie zamierzamy ryzykować jakieś kraksy na lodzie. Przepisujemy się na trasę pieszą, czyli po raz kolejny nie wprost - nie może być normalnie :P

 "The only thing they fear is YOU...
...they told me I could rule the world when Hell was frozen over.
Hold up! Is it just me... or did it just get colder?"
(pierwsza część cytatu pochodzi STĄD, drugą znajdziecie TUTAJ)
No właśnie ochłodziło się i spadł śnieg. Dlatego też idziemy na trasę pieszą, a to nie pozostanie niezauważone w bazie. Większość zawodników bardzo kojarzy nas z rowerami, więc nasz start na trasie pieszej zawsze budzi szum :D
Padł na nich blady strach? No prawie... bo w grupie pieszej to dużo nie wywalczymy, ale żarty żartami, były kiedyś takie czasy kiedy budziliśmy grozę na trasie pieszej. Pamiętam to jak dziś - strach i niedowierzanie. Nota bene, dojdzie do fajnej rozmowy na ten temat z Tadeuszem i Anią, bo będziemy właśnie wspominać nasze pierwsze spotkanie, lata temu na PRZEPRAWIE w 2017 roku (trasa piesza 50 km). To był pierwszy raz gdy zrobiliśmy 50 km pieszo, ale też w zasadzie nasz pierwszy raz na trasie pieszej, a że impreza była dość kameralna, to prawie nikt nas tam nie kojarzył. Tadeusz wystartował walczyć o podium, a my wystartowaliśmy walczyć o przetrwanie :D
On ogarnął regulamin, my nie. W regulaminie była narzucona kolejność zaliczania PK, a opuszczenie któregoś z punktów to była dyskwalifikacja. My po punkcie pierwszym, wiedząc że nie zrobimy całej trasy i NIE WIEDZĄC, że zaliczymy NKL'a, poszliśmy od razu na punkt trzeci (pomijamy "dwójkę"). Tadeusz biegnie, ciśnie i... spotykamy się na trójce. Jest w szoku... jak? Jakim wariantem, jakim cudem już tu jesteście? Przecież Was wyprzedziłem... a my - nie wiedząc jaka to jest sytuacja - żartujemy, że w lesie to znamy wszystkie skróty. Wiecie jak Jason Voorhees z serii "Piątek 13-stego" (wszyscy uciekają biegiem, On idzie ale i tak ich dorwie, no a dziesiąta część serii dzieje się w kosmosie! - polecam TO oraz także TO a na deser może być TO. Chyba, że wolicie perspektywę ofiar, to wtedy TU. Ogólnie to kocham wszystkie te psychopatyczne postacie - TU macie zebrane je wszystkie razem... i TU też, że tak nieśmiało powiem, a Basia się irytuje, że wersję słyszała więcej razy niż oryginał... Tak, wiem - jestem jebnięty :P). No dobra ale wróćmy z tej dygresji od dygresji do dygresji właściwej.
Tadeusz ciśnie dalej, a my znowu coś odpuszczamy i spotykamy się z Nim na 5-tce czy 6-stce. Panika rośnie, a my nawet nieświadomi jakie emocje wywołujemy :D
Pasuje Wam... jak w Batmanie "musisz stać się kimś więcej niż człowiekiem w umyśle przeciwnika. Legendą, Panie Wayne, legendą".
...no a dziś. Na rower nie pojadą bo ślisko, pobiegać nie pobiegają bo dawno już minęły czasy kiedy dzieliłem swoje kolana na prawe i lewe, ostatnio było to z pękniętą łąkotka i to bez... łakotki jako takiej :P.
Ech... "...światło świtu w twoim wszechświecie przynosi ból. Światło cię parzy... a jednak pamiętasz... pamiętasz wszystko... sięgasz po moc, aby zmiażdżyć cień, który cię zniszczył, ale jesteś teraz o wiele słabszy, niż byłeś. Jesteś jak malarz, który oślepł, jak kompozytor, który który stracił słuch - pamiętasz gdzie była twoja potęga, ale dostęp do niej jest już tylko wspomnienie. I dlatego twoja furia, która dawniej zniszczyła by świat, dziś może jedynie...." Dobra, bo znowu odpływam - nie ma co płakać nad utratą, bo nigdy takiej mocy nie było. Czyli oszukaliśmy system, bo zawsze byliśmy słabi, więc nic się straciliśmy :D
Ogólnie dużo śmiechu na odprawie, ale chyba już przyszła pora przejść w końcu do relacji.

Nie siedź na zimnym Szkodnik, bo wilka dostaniesz... niedźwiedzia, węża i ze 4 króliki :P

Zielone nasze czyli na północ!

Wzdłuż cieków wodnych


Przez cieki wodne...



Wyżej wała nie podskoczysz... brzegu także :P
Pora przejść do relacji - łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo trasa była dość jednolita pod kątem punktów kontrolnych, co nie znaczy że łatwa - wręcz przeciwnie, ale po kolei...
Jak to na rajdach "beskidowych" (mimo, że to beskid w Dolinie Soły :P) dostajemy w cholerę map, w tym jedną w języku dawnej lokalnej ludności zamieszkującej Wilamowice. Dzieki temu opisy punktów będę brzmieć co najmniej dziwnie:
ale dodaje to klimatu do dzisiejszych zmagań. Wiemy, że 50 km w śniegu to nam nie grozi, więc postanawiamy ogarnać głównie leśną cześć mapy. To jest trochę bolączka tras pieszych, że w niektórych terenach kończy się to wędrowaniem po asfaltach i miejscowościach (rowerem to się takie odcinki śmiga, ale pieszo...). Ruszamy zatem na północ bo tam znajduje się zagęszczenie leśnych punktów.
Trasa okaże się naprawdę wymagająca nawigacyjnie bo:
- podkład OpenStreet okaże się - o dziwo - niedokładny (jedna z najbardziej dokładnych map, w tych terenach nie będzie mieć naniesionych wielu ważnych elementów topograficznych. Jest to szok i doprowadzi to do kilku trudnych, a nawet jednej kryzysowej sytuacji!)
- cześć lampionów będzie bardzo słabo widoczna w śniegu (zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówię), a większość trasy będziemy poruszać się na azymut czyli tak jak wskaże kompas - nieważne że nie ma drogi, nieważne że nie ma mostu, nieważne że to krzaki... trzeba trzymać kierunek.
Najbardziej będzie nas zatem irytować to, że w wielu miejscach nie ma na mapie zaznaczonych cieków wodnych. Wiecie, że ogólnie lubimy "niedokładne" mapy, które są wyzwaniem nawigacyjnym czyli gdy musisz nawigować po kształcie lasu czy po drogach, których na mapie brak, ale rzeki jakoś nie wpadają nam dzisiaj w tą kategorię. Może dlatego, że po prostu trzeba się przez nie przeprawiać, a nasza obecna sprawność fizyczna pod kątem skoków pozostawia wiele do życzenia... zawsze pozostawała, ale teraz to czuć po prostu bardziej.
Cieki wodne, które niektórzy zawodnicy biorą z buta - czytaj przeskakują, z moim kolanem są lekko zaporowe jeszcze. Z resztą dla Basi także i wcale nie chodzi o mechanikę nogi, ale o psyche. Ja do malutkich podskoków na jednej nodze to wróciłem dopiero w końcówce listopada i cały czas nad tym pracujemy. To jest masakra, bo niby wszystko już mechanicznie działa, ale po prostu nie mam wybicia z operowanej nogi... a gdyby spróbować wybicia z drugiej nogi, to znowu trzeba na nierównym lądować na tej operowanej. Ogólnie zatem dużo będziemy kombinować jak się przeprawić - widać to na zdjęciach. No ale pisałem Wam o tym powyżej: "pamiętasz gdzie była twoja potęga, ale dostęp do niej jest już tylko wspomnieniem".
I tak jest super, że możemy tu być, ale nie zmienia to faktu że przy czwartej rzece, przy której kombinujemy z powalonymi drzewami i innymi podobnymi rozwiązaniami zaczyna nas po prostu irytować.

Kolce :)

Tu akurat mostek był :P

Tu już nie...
RIDERS OF THE MORNING WOOD :P :P :P
(tak bo było jeszcze rano... a jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech nie psuje sobie niewinności i nie szuka tego w necie :P
i wcale nie chodzi o Yam Yam Yamaha, ale jak tam nie wnikam co kto krzyczy :D)

Znowu na styk... i to bez stracha :P
I tak na azymutowaniu i skakaniu przez potoki upłynie nam dzień... niestety w tej części mapy, większość punktów to rowy, zakręty rowów i coś nad rowem.
Innymi slowy, nawigacyjnie nienajprościej i trzeba ciągle uważać, aby nie zgubić kierunku, ale jednak trochę brakowało mi jakiegoś "pazura".  Nie mówię tutaj nawet nie o jakimś ekstra-wypass miejscu, o którym nikt nie wie, ale o pewnym zróżnicowaniu punktów kontrolnych, bo u nas to był ciąg: rów, zakręt rowu, drzewo nad rowem, rów, itp.
Bardziej miało to zatem klimat INO niż rajdu. A było tu kilka fajnych miejsc - na przykład bardzo podobała mi się grobla - kapitalne upiorne drzewo tu rosło (super, że nieopodal był jeden z punktów kontrolny akurat... no ale to taki wyjątek od rowu się zdarzył).
My po prostu wolimy klimat rajdowy: raz krzory, raz skarpa,raz skała, itp bo INO bywa (ja wiem - dla niektórych to herezja) jednolite - aby nie napisać nużące.
Zwłaszcza, że Jurek potrafi odwalić naprawdę piękne trasy (vide jaskinia czy bunkry na Rajdzie Beskidy Wisła 2022)  
Najgorzej też, że na przykład punkt, który zapowiadał się genialnie: strach na wróble... ktoś ukradł. No BU. Ukradli stracha...aż się prosi dodać, ch**e :D 
No i wiecie, nadeszła noc, a my nadal na azymucie pomału kierujemy się do bazy. Chcemy złapać 3 ostatnie punkty, bardzo blisko samej bazy i mamy ponad godzinę. Formalność, prawda? No właśnie, NIE. Punkty wchodzą nam jak od linijki i do bazy mamy około 700m - drzemy przez krzaki do drogi... a tu rzeka. Nie ciek wodny, nie strumień, ale rzeka. Na mapie jej nie ma... 5-6 metrów szerokości., no nie masz szans. Szukamy powalonego drzewa, ale nic nie leży "przez" wodę. Ponad 45 minut będziemy wędrować wzdłuż rzeki szukając jakieś przeprawy, ale nie będzie niczego takiego a nurt "wypcha" nas na jeden z tych 3 zaliczonych punktów. W praktyce będziemy musieli spory kawałek nadłożyć do bazy, bo najbliższy most będzie dopiero w miejscowości... i przyjdziemy na metę na 2 min przed limitem.... a mieliśmy mieć 30 min zapasu. Znowu... tak mamy chyba już pisane.

Dobrze było wybrać się na pierwszy rajd w tym roku i pochodzić trochę po lesie.
Baza i obsługa rajdu (catering po) - poziom mistrzowski :)
Trochę brakło nam zróżnicowania punktów kontrolnych na naszej części trasy, ale znacie nas - my są konesery

Na grobli - jeden z fajniejszych punktów :)


Skitrany...


Na azymut


Kolejny lekko przyczajon :P


Jedni malują bombki na czerwono i wieszają na drzewie... inni piszą na nich "From USA with love" i wysyłają na wschód (TUTAJ)
chociaż ja wolę ten napis ---> TUTAJ

Ech... INO kocha wykroty, wywroty, karpy, no ale ile można :P

Na grobli

Tu miał być strach

Świecące lampiony :)



Kategoria Rajd, Wycieczka

Jaszczur Złoto-Zlaty

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 października 2023 | dodano: 31.10.2023

...i wtedy wchodzi Jaszczur, cały na złoto. Nikt nie spodziewał się Jaszczura akuart w złocie, zwłaszcza w październiku. Przecież miał nas odwiedzić Jaszczur tępy jak głaz i do tego nienajczystszy - "Brudny Bałwan" czy jakoś tak (org. Bludny Balvan - głaz narzutowy wg ponoć dobrze poinformowanych). Coś się chyba jednak organizacyjnie nie spięło w Jaszczurowni i Malo - właściwie w ostatniej chwili - zmienił miejsce i formę imprezy. Innymi słowy: nagle... wtem, o tak! to słowo lepiej oddaje dramaturgię sytuacji... WTEM !!! z Bludnego Balvana Jaszczur zrobił się Złoto - Zlaty. No to teraz już wiecie jak to się wszystko zaczęło, a ja zapraszam do poczytania, co z tego wszystkiego wynikło.
 
Instrukcje były nieja...wne
Zmiana formy i miejsca rajdu przyniosła także powrót do procedur iście COVID'owych, kiedy to Malo robił NIEmaratony na NIEorientacje. Dla tych którzy nie śledzili tego zjawiska wtedy, nie było to walka z obostrzeniami sanitarnymi jako takimi, ale raczej bojkot legendarnego już zakazu wejścia do lasu. Wspomnienie tego jest nadal żywe w narodzie - na przykład TUTAJ! Skoro Malo zakładał wtedy NIEbazy i robił NIEmaratony, to czy jeśli będziemy trzymać tej pewnej znanej konwencji (Batman miał BATharpun, BATjaskinię, BATlekarstwo...) to czy NIEbazę dla NIEmaratonu złozył NIEmen? :P
Tak czy siak dostajemy info, że 4-ty Jaszczur w tym roku odbędzie gdzieś, a bazę rajdu mamy sobie znaleźć. Co to znaczy? Ano tyle, że jedziemy nie wiadomo gdzie, a po drodze będziemy dostawać instrukcje co daje. Na jednym z Jaszczurów część zawodników pojechała do innego województwa niż było trzeba bo instrukcje były nieja... wne :P
Pamiętam, że z niektórych stron skupiających informacje o rajdach chciano Jaszczura wywalić, bo nie uznano za rzetelną informacje, że bazą jest miejscowość Namiotowo Własne.
Ten rajd można kochać lub nienawidzić - innej opcji nie ma :P
Wracając do relacji: mamy ruszyć do przodu, wiedząc tylko że Jaszczur odbędzie się w "złotym terenie" na pograniczu polsko-czeskim. Zapachniało zatem Górami Złotymi (Rychleby) i mamy nadzieję, że nie zmarnujemy żywota szukając Eldorado, jak pewien rycerz (kocham ten wiersz POE'ego - TUTAJ). Łapiemy nocleg w Kotlinie Kłodzkiej (w sprawdzonym miejscu, gdzie nie robią problemów z powrotem o 2:00 w nocy z ubłoconymi rowerami... co wcale nie jest takie oczywiste, bo w niektórych agro mają o to duże ale :P ).
Na wszelki wypadek bierzemy do torby mapy Masywu Śnieżka, Ziemi Kłodzkiej oraz Gór Złotych oraz Gór Opawskich/Jeseników. Jak nie odnajdziemy bazy, to pojedziemy sobie na wycieczkę. Podchodzimy do tego po prostu bardzo luźno - jak instrukcje będą słabe, to się pobawimy sami, a nie będziemy płakać i złorzeczyć w internecie :P
7 minut po północy (z piątku na sobotę) meldujemy się pod Złotym Stokiem i wysyłamy Malo naszą lokalizację. W odpowiedzi otrzymujemy instrukcje odnalezienia bazy... ech nasz nocleg od baz to 70 km... obstawialiśmy serce Gór Złotych pod Lądkiem Zdrojem, a baza będzie właściwie w Górach Opawskich (dość blisko Głuchołaz). Nie jest źle... "inni mają jeszcze gorzej, ale nie da się ukryć że są tacy, którym jest lepiej".
Nie pośpimy za bardzo, bo dojazd do noclegu to jeszcze ponad godzina, a potem z rana musimy jechać z powrotem do NIEbazy. Doliczając jakieś śniadanie po drodze, to zrobi się naprawdę MALO godzin na sen.
Cóż "nie ma spokoju dla podłych, ani tych którzy ośmielają się stawić im czoła..." (komiks Spider-man: Shriek)
Następnego dnia rano meldujemy się w NIEbazie, która znajduje się na polskiej granicy. Dosłownie na granicy, bo przy słupku granicznym 169/16. Jest to po prostu rozbity na dziko w lesie namiot, z którego Malo odprawia kolejne ekipy zawodników. Jak często na Jaszczurze, jesteśmy tutaj jedynymi rowerzystami, więc porywamy mapy i zaczynamy planować nasz wariant dzisiaj. To chyba pierwszy Jaszczur, na których nie ma lidarów ani wycinków wysokościowych, bo Malo stwierdził że "Czesi mają słabe te lidary"... tak, to nie przejęzyczenie, Czesi - cała trasa biegnie po czeskiej stronie i sięga do kurortu Jesenik, a nawet trochę dalej na pasmo ze Zlatym Chlumem. 

Fragment naszej dzisiejszej mapy

A tak wygląda całość

NIEbaza :P


Ruszamy na trasę. Dwa pierwsze lampiony są bardzo blisko bazy (zabytkowy obiekt - kapliczka) oraz kępa drzew. Jak przyszło na Jaszczurze, zaraz po starcie zjeżdżamy z utwardzonych dróg i w oba wskazane miejsca kierujemy się jadąc bezpośrednio przez łąkę. I tak nie ma co narzekać (jeszcze...), bo tydzień temu prognozy pogody zapowiadały w tym terenie wodny armagedon i temperaturę około 2-3 stopni. Innymi słowy miało pizgać złem, chłostać i batożyć, a mamy piękny, słoneczny dzień.
A pamiętamy jak potrafi tutaj napierać tutaj złem:

"But when you’re in dead space, you best prepare to be cold
And no one’s gonna hear you scream, so don’t travel alone..." (całość TUTAJ)

Nadal mi zimno na samo wspomnienie (traumę ciężko jest wyprzeć)... Jaszczur Ścieżka Muflona (35 km w 18h...) czy Jaszczur Ogniste Pograniczne... gdzie chłód pogranicza chłostał mięso biczem z deszczu aż ciało odchodziło od kości... albo znaleźliśmy się w polu rażenia stacji bojowo-pogodowej Snieżnikus.  Dlatego też mamy w plecaku ze 4 warstwy na głowę... tzn, nie dosłownie, bo chodzi o o kilka kubraczków na grzebiet, a nie na głowę w znaczeniu głowy. Ogarniacie, prawda?
PRAWDA?
Zadałem pytanie! Odpowiadamy jak pytam, dobrze?
DOBRZE ?!? No!

A dziś? Cisza! To akurat nie było pytanie do Was, to było pytanie retoryczne! Dziś mamy 25 stopni na termometrze. Co więcej to już nasz 3-ci Jaszczur z piękną pogodą w tym roku (po Łemko-combat oraz Saint Cross). To się przecież nie zdarza. To jest dowód ostateczny, że klimat się ociepla!
No nie ma innego wytłumaczenia, to jest argument kończący dyskusję. Szach mat sceptycy (klimato i wagino), argument ad Jaszczurum jest mocniejszy niż każdy argument, nawet ten ad Hitlerum. Pogódźcie sie z tym.

OOOO są tu jakieś drogi i to jakie ładne...

...a nie, ch*j, my tędy...

...i tędy

...i tędy też...


Basia dostała niezłego kopa :P

Przedzieramy się na południe szukając kolejnych lampionów. Zgodnie z tym co pisałem powyżej, częściej jedziemy bez drogi (ewentualnie słabą ścieżką) niż jakimś normalnym traktem. Do tego tam gdzie chcielibyśmy przejść, mamy łąki OKUPOWANE przez bydło - dosłownie okupowane (Achtung Minen). Musimy się jednak przedrzeć, a to czasem oznacza przeprawy przez ogrodzenia lub "dzidę" przez krzory. W pewnym momencie coś się jednak dzieje... Basia się zatrzymuje, cała drży. Patrzy na mnie takim maślanym wzrokiem, oddech jej przyspiesza... WOW, tyle lat razem, a tu nadal takie emocje Nią szarpią (dosłownie...)... no, no... ale cóż, trzeba stanąć na wysokości zadania... dać kobiecie czego pragnie... lata doświadczenie przeze mnie przemawiają, jeszcze żadna nie oparła się mojej urokowi gdy używam mojej tajnej broni "prawy przycisk - zapisz jako..." :D
Podchodzę i pytam, opowiedz mi czego pragniesz:
"Odetnij mnie od prądu..." - szepce
AAAAAAA... czyli "mamy fazę" na ogrodzeniu... ech, a już myślałem... że jakaś akcja się zapowiada... kolega mi odpowiadał, że też miał podobnie.
Jego dziewczyna nachyla się do lodówki, wybiera najlepsze kąski, a On wtedy podchodzi od tyłu i... no sami wiecie. A tu się straszny raban i rwetes się zrobił...
Pytam: co, nie lubi w ten sposób?
On: lubi, ale nie w Tesco
No właśnie... źle odczytane intencje rujnują czasem naszą reputację. Dlatego staram się takowej nie posiadać i wtedy jestem bezpieczny - nic mnie nie wyprzedzi i zawsze będę pierwszy <evil laugh> :D
Widzę, że Basia postanowiła porobić coś na drutach... nie wiem do końca co, ale staram się odłączyć ją od ogrodzenia i czasem przez to podłączam się do niego sam. Bzzzzzz-czy jak w  dobrym ulu.... no i finalnie, jako że było kilka takich ogrodzeń, to sobie trochę poBZZZZykaliśmy na tych łąkach... jak za młodu. Nawet owce nas obserwujące, tak jak kiedyś, ze strachem przysiadły na zadach :P

Zaufaj mi, tędy będzie najlepiej - rypaj przez ogrodzenie :P

Rypaj przez rzekę :P

...na zielonej trawce :)

Bezdrożami :)


"...a gdy już był,
u kresu sił,
napotkał marę bladą,
o cieniu mów,
gdzie kraj mych snów..."
(mój ukochany wiersz Edgara Allana - tutaj w oryginalne w wersji poezji śpiewanej, tutaj PL tłumaczenie)
Ech Ciężko się dzisiaj jedzie, zupełnie jakbym miał jakąś śrubę w kolanie :P... 
Pewnie zabrakło smarowania i zardzewiała, więc teraz ciężko chodzi... Aby było ciekawiej, co 500 - 700 m trzeba schodzić z rowerów i przedzierać się przez krzaki. Potem znów trochę jazdy i znowu krzor. Niemniej mamy wrażenie jakbyśmy zupełnie nie byli w formie, bo idzie nam naprawdę słabo... czujemy pierwsze symptomy kryzysów jakie nas czekają.... a przyjdą one gdzieś w nieprzebieżnych krzakach, gdy po raz n-ty kierownica zablokuje się między gałęziami, konar wejdzie w szprychy... zamiast zapłonąć, a ostrężyny złapią kolcami twoją łydkę... albo udo... albo ramię... bo, k***a, obrodziło ich jak w Czarnobylu!!
Będzie to:
- kryzys tożsamości: co ja, k***a, robię z własnym życiem?
- kryzys świadomości lokalizacji: gdzie ja, k***a, jestem?
- kryzys poczucia odległości: ile jeszcze, k***a, do jakieś ścieżki...?
- kryzys poczucia czasu: długo, k***a, jeszcze ...?
- kryzys obranego plany: wymyśliłeś, k***a, wariant... wymyśliłeś... zajebisty...
- kryzys relacji międzyludzkich: Malo, masz w ryja za ten punkt...
Wychodzi z nas także ciężki tydzień w pracy, zarwanie nocy na dojazd z Krakowa do Kotliny z piątku na sobotę i teraz nierówna walka z Jaszczurem.
Przynajmniej przyszłość nie skrywa przed nami żadnych tajemnic: zginiemy tu, k***a,... nawet nie znajdą naszych ciał... mówię Ci, zginiemy tutaj.
Aby było jasne, Jaszczur zawsze idzie nam wolnej niż piechurom i taka jest już specyfika tego rajdu, ale dziś naprawdę ciężko się nam te rowery nosi... kryzys wieku średniego? Nie wiem czy XXI wiek jest jakimś wiekiem średnim, nie ogarniam o jakiej metryce tutaj mówimy... ale kryzys jest, duży... do tego spotęgowany przez ----> patrz kolejny akapit.

Jakieś drogi tu są, ale ich kierunek nam kompletnie nie pasuje :P

Bardzo tego na zdjęciu nie widać, ale to było mega urwisko - pionowe ściany, wprost do jeziorka. Fantastyczne miejsce na punkt kontrolny

Znowu pod górę...

Domek na drzewie :)

Ten rajd to Mem... (luźne nawiązanie do cyklu ten kraj to mem :D - już czekam na odc o 2023 :D )


PARSZYWA DWUNASTKA... czyli idąc zawsze pod prąd
Co za chłop... gdzie on ten lampion rozstawił? Idę potokiem pod górę... przez trawy, przez podmokły teren. Bardzo podmokły teren, ale nigdzie tego lampionu nie ma.
Jesteśmy pewni, że jesteśmy w dobrym miejscu: odmierzyliśmy się od skrzyżowania, jest potok schodzący stromym zboczem, wszystko się zgadza!
Obszukamy się jak dzicy po krzakach i błocie, ale lampionu nie znajdziemy. Po 20 minutach przeczesywania okolicy trzeba podjąć decyzję: nie ma co tracić więcej czasu, jedziemy dalej.
Nie będzie nam ta sytuacja jednak tak bardzo dawać spokoju, że po rajdzie będziemy korespondować z Malo, gdzie ten punkt "stał". Na podstawie udzielonych wskazówek i wyjaśnień, tylko utwierdzimy się w przekonaniu, że byliśmy w dobrym miejscu. Innymi słowy, albo lampion zaginął albo po prostu my jakoś go nie zauważyliśmy, bo nawigacyjnie byliśmy dokładnie tak jak podał Malo. Jakkolwiek by nie bylo, fakt jest tak, że dla nas to BPK (brak punktu kontrolnego) i taki zapis poszedł w kartę.
Chwilę później szukamy wielkiej skały w lesie, ale droga która tam prowadzi na mapie... jest drogą tam prowadzącą na mapie. W terenie jej nie ma. Tak bardzo nie ma się jak dostać w okolice tej skały, że podejmujemy desperacką próbę (acz udaną) pójścia singletrack'eim po prąd. Tak, jako rowerzyści wiemy że to wbrew wszystkim zasadom, ale nie ma tu innych dróg! Po prostu trzeba przyjąć nieśmiertelną zasadę, że "czerwone oznacza: zachowaj szczególną ostrożność" i jakoś udaje nam się wyjść na górę.
To już jesień, więc nie ma dużego roku na singlach - obyło się więc bez "trudnych" sytuacji.
Teraz to trudniejsza cześć - skala. Malo jak zawsze dał lampion na szczycie... impreza "no security", co?
Za stary już na to jestem... skała jest pokaźna i wcale nie jest na nią łatwo wejść. To już nie te czasy kiedy chodziło się po takich rzeczach... co nie zmienia faktu, że wleźć to jedno, ale zejść jest trudniej. Nie mając jeszcze w pełni tej nogi sprawnej, trochę utknąłem na tej skale... finalnie udało się jednak jakoś - mniej więcej - zejść i to nawet bez nagłego tracenia prędkości spadania przy kontakcie z ziemią... a pamiętajcie, to nie prędkość zabija - tylko nagła jej utrata. 

Znowu tyramy pod górę...


Singlem nadal pod górę...

My coś chyba jednak robimy nie tak na tych singlach-zjazdowych...

Gdzieś na tych skałach będzie lampion

Widzicie tą górę? Tam jest kolejny lampion... a licznik przewyższeń bije


MNOHO PRAMEN HORA
Jesteśmy w górach (złotych) nad kurortem Jesenik. Zakochany jestem w tych terenach, bo atakowaliśmy je kiedyś z kierunku Głuchołaz i już wtedy złapały mnie za serce (niemniej udało mi się zrobić tylko dwa wpisy na blogu z 11-stu czy 12-stu wyjazdów w te tereny: Que SERA(k) SERA(k) oraz klasyk tych ziem czyli Electro-Pradziad). Ogromne wrażenie zrobiła na mnie także góra, tuż nad kurortem, bo jak stwierdziliśmy z Basią, ten pagór po prostu przecieka. Jest nieuszczelniony! Znajdują się tutaj dziesiątki różnych źródeł - każde podpisane, obudowane, udostępnione. Już wtedy był to efekt "WOW", a dziś Jaszczur tylko dołożył swoją cegiełkę bo rzucił nas na poszukiwaniu kilku z nich!!
PRAMEN to po czesku właśnie źródło, a mamy tutaj ich bez liku: Polski Pramen, Finsky Pramen, Magdeburski Pramen, Pramen Louise i tak dalej, i tak dalej. Ogólnie MNOHO PRAMEN HORA. A prawie przy każdym kubeczek :)
Podchodząc pod szczyt spotykamy także VLADA Draku - można go zobaczyć na zdjęciu poniżej. Być może przyjechał do kurortu na odwyk od jakiegoś innego trunku. Krew nie woda, co Drak?
Słońce pomału już schodzi w dół, a my lądujemy na Niedźwiedzich Skałach (super punkt widokowy)... Odrysowujemy panoramę widoczną ze skał - dobrze, że zdążyliśmy przed zmrokiem, bo inaczej to byśmy wypełnili kratkę na karcie startowym czarnym kolorem :P
Chwilę później, już w ciemności, przedzieramy się przez las i znajdujemy kilka intrygujących rzeczy:
- leśny prysznic (cała kabina oraz woda spadająca z góry - klawo!)
- drewnianą figurę z szyszką w... ech sami zobaczcie
Te lasy skrywają wiele tajemnic... ale może niektóre lepiej pozostawić nierozwiązane? Bo jeszcze skończycie z szyszką w... jak ten poniżej na zdjęciu.

Pramenów Ci tutaj dostatek


VLAD Drakul :D

Pramen mój ulubiony :)

"Słońce już gasło..." nasza nadzieja  także...

Oczko na szczycie

Rzecz dzieje się w filharmonia... Sierżant Jebajłow pyta porucznika Rżewskiego:
- Panie Poruczniku, może by tak nasrać do fortepianu?
- Francuzi swołocz, nie zrozumieją dowcipu
Jelonek uznał, że zrozumieją :D


Widoczki

Rysowanie panoramek

Szkodnik gra na tablecie :D

Zatyczka...

Kolejny pramen

Prysznic leśny

Standardowo, Jaszczur bez grobów to nie Jaszczur

Mam dany walec. Walec jest lekko popisany :P


Na Zlaty Chlum czyli PRA(men) ŹRÓDŁO PUNKTÓW KONTROLNYCH
Przejeżdżamy przez Jesenik nocą. To naprawdę urokliwe miasteczko i fajnie je znowu zobaczyć, tym razem w iście jesiennej szacie. Naszym zadaniem jest odnalezienie Lwa Madziarskiego i odpisanie inskrypcji z pomnika. Lew w tym świetle robi wrażenie lekko płochliwego. Poza tym, co jest frontem pomnika? Przód lwa - pysk, czy też bok lewa, skoro lew stoi równolegle do ścieżki :P Basia twierdzi, że trzeba odpisać słowa "z pod" pyska, ja front pomnika definiuję od drogi, która tu przyprowadziła, czyli tak jak patrzymy na ten pomnik. Typowy nie-do-końca-jasny jaszczurowy punkt. 
Teraz czeka nas tyranie na kolejną górę. Z Jesenika wychodzimy czerwonym szlakiem i kierujemy się na Zlaty Chlum - górę, na której czeka nas zadanie związane z wieżą widokową. Po całym dniu tyrania po pagórach to kolejne przewyższenia, które musimy pokonać. Naprawdę czuć już zatem trudy tego rajdu... górskie Jaszczury uczą pokory.
Chłoszczą także po ryju, ale to dlatego że lubią... nie ma to nic wspólnego z nauką tejże pokory...
Po drodze spotykamy - nieznane nam wcześniej, bo kiedyś podjeżdżaliśmy na Chlum od innego szlaku - niesamowite źródło. Ze względu na jego charakter, w mojej percepcji zostaje Źródłem Punktów Kontrolnych. Znak na ścianie kojarzy mi się z lampionem. Część osób powie potem, że bardziej przypomina to strzałkę kompasu - zgadzam się, to też fajna interpretacja, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to źródło z dedykacją dla orient-"pacanów, szkodników i zbieraczy padliny". 
Aż żal, że Malo nie dał tutaj punktu kontrolnego. Cieszy mnie jednak fakt, że nasz wariant podejścia pod Chlum poprowadził nas akurat tędy! 

Portal do Świata Lampionu


Coś płochliwy ten lew :D

PRAMEN Punktów Kontrolnych :)


Podejście na Złoty Chlum wydaje się nie kończyć... wychodzi z nas także zmęczenie po całym dniu. Jest już godzina 23:00, a my tyramy stromą ścieżką cały czas pod górę. Zakładaliśmy naiwnie, że wygramolenie się tutaj zajmie nam mniej czasu, ale rzeczywistość nie współpracuje. No dobrze to nie jest, zwłaszcza że jesteśmy naprawdę daleko od bazy... w zasadzie to najdalej jak się da, czyli na południu południowej mapy (a baza znajduje się na północy mapy północnej).
Finalnie... styrani, z mozołem... osiągamy wysokość schroniska oraz wieży widokowej. Okazuje się, że trwa tutaj impreza jakieś czeskiej, koło 15-osobowej grup (acz wszyscy to ludzie 40 i 50 plus bo młodych w zasadzie tutaj nie ma). Jak nas tylko ujrzeli to... porywają nas do środka, do schroniska. Nie ma opcji odmówić - wciągają nas siłą. Cześć nieźle mówi po polsku, część wcale, część po niemiecku, cześć po angielsku - my natomiast znamy jakieś pojedyncze czeskie słówka typu cesta, vyhlidka itp. W praktyce gadamy zatem w 4 językach naraz. Czesi są zachwyceni naszą mapą (acz mówią, że jest trochę stara i nieaktualna - @Malo, weź sobie to do serca :P), oglądają nasze rowery, debatują ile godzin zajmie nam powrót do Polski. Nie chcą nas wypuścić z imprezy i częstują nas GULASZEM z pieczywem, Kofolą, ogórkami oraz kiełbasą. Jest po prostu niesamowicie... i bardzo wesoło. Kosmiczny klimat i nie ma po prostu opcji z Nimi nie zjeść. Siedzimy i zajadamy wszystko co wjeżdża na stół. Kofoli i pacierza nigdy nie odmawiam :D :D :D 
Pytają nas czemu jesteśmy tak bardzo późno, bo ostatnia ekipa z rajdu pojawiła się tutaj jakieś 4h temu. Co więcej, jako że były to ekipy piesze, to są bardzo zaskoczeni, że my jesteśmy na rowerach. Tłumaczy jak się da, zawiłości tego rajdu i zasady Jaszczura.
Gdy w końcu zjemy wszystko co nam dali, udaje nam się jakoś zacząć zbierać do dalszej drogi, co wcale nie jest takie proste...ciągle nam coś donoszą i chcą abyśmy zostali. Wiem o co chodzi, czytałem o tym w komiskach, utuczą nas i pójdziemy do gara. Na pewno!
Mówimy, że musimy jechać, pytają nas gdzie - pokazujemy kolejny punkty kontrolny i oświadczamy, że zjedziemy niebieskim szlakiem w jego okolice... i wtedy się zaczyna kosmos.
Dostajemy ZAKAZ poruszania się niebieskim szlakiem bo tam jest za stromo i zrobimy sobie krzywdę. Mówimy, że sprowadzimy, ale blokują nam drogę, fizycznie nie chcą nas puścić na niebieski szlak. Jeden z nich bierze naszą mapę, analizuje i mówi - jednocześnie pokazując - mamy pojechać czerwony szlakiem bo lepszy dla rowerów, potem skręcić w lewo na dużym skrzyżowaniu i potem bez szlaku, prawą odnogą  w cofającą się drogę ...i będziemy na wysokości punktu.
Powiem Wam tak: sprawdziło się co do joty!! "Wyrzuceni" na szlak czerwony, trzymając się podanych instrukcji weszliśmy niemal w punkt (kontrolny). Widać było, że gość zna tutaj każdą ścieżkę :)

Wieża na Złotym Chlumie

Kofola w schronisku o 23:30 :D

Tabliczki

Szkodnik wdrapujący się po nocy na jakąś skałę

Szkodnik po nocy na jakiejś skale :D


"Es ist vollbracht" 
Lubię tłumaczenie DOPEŁNIŁO SIĘ / WYPEŁNIŁO SIĘ. To napis na jednej z kapliczek, którą spotykamy po ponownym zjeździe do Jesenika (ze Zlatego Chlumu). Pomału zaczynamy się także kierować z powrotem do Polski. Zejdzie nam jednak trochę, bo spory kawałek przed nami. Czesi śmiali się z nas, że przed świtem dotarcie do Polski nam nie grozi.
Zadamy kłam tej estymacie knedlikowskiej :D i to łapiąc po drodze kolejne punkty kontrolne, powalczymy o powrót jeszcze pod osłoną nocy.
Jednym z punktów po drodze będzie niesamowita kapliczka, którą można zobaczyć poniżej, ale w kartę poleci wpis BPK - Brak Punktu Kontrolnego.
Naszym zadaniem było odpisać inskrypcję na białym kamieniu, ale Malo nie znał "instytucji" WĘDRUJĄCYCH KAMIENI (coś jak Geo-bug'i w Geocachingu) i po prostu ktoś ten kamień zabrał tuż przed rajdem. Nie zmienia to faktu, że nocą taka kapliczką wygląda genialnie. 
Do bazy wrócimy o 2:30 w nocy... dość mocno styrani, a tu trzeba jeszcze wrócić do miejsca noclegu, bo o 8:30 wyjeżdżamy do Wrocławia na finały Pucharu Dolnego Śląska w szermierce klasycznej. Sen nam w ten weekend zatem nie grozi. Co innego Malo - zmogło go w NIEbazie i dość słabo ogarnia fakt, że wróciliśmy. Nie będziemy Go mocno rozbudzać, też chcemy jak najszybciej się przespać, chociaż ze 2-3h przed trasą. Normalnie posiedzielibyśmy przy słabo palącym się ognisku, ale mamy naprawdę napięty harmonogram... następnym razem zatem.

Tak więc:
"...już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła
po szwadronie ni śladu, ni znaku, tylko silnik w oddali gdzieś gra"
(parafraza TEGO utworu)

To nasz silnik gdy odjeżdżamy w noc. Do następnego Jaszczura - oby także górskiego, bo takie są najlepsze. Na ten moment, trzeba przeskoczyć ze świata orientu, w świat żelaza, ale to już kompletnie inna historia.

To powinno być motto naszej dzisiejszej wyprawy

Klimatyczna ta kapliczka

Nasza karta startowa



Kategoria Rajd, SFA

Rajd WALIGÓRY 2023

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 października 2023 | dodano: 16.10.2023

Wracamy na Rajd Waligóry, który często gości w naszym kalendarzu rajdowym. Naprawdę często jakby się tak zastanowić bo 2017 - Nostalgia Trip po Gorcach, 2018 - Gorce "Jebnąć Ci?" Turbacz, 2019 - SPISZ testament, 2020 - COVID w Dolinie, 2021- Nadal ciągnę ten wózek Szpilówka. Sporo, przyznacie sami. No ale brakuje 2022. Rok temu nie dotarliśmy, bo rajd pokrył się z Jaszczurem - Ból Podków... Stawanie do rywalizacji z Jaszczurem jest ryzykowne, bo może Was coś naprawdę zmieść z planszy, ale i tak nie nie ukrywam że - ból podków bólem podkowami, ale mieliśmy także silny ból dupy, że te imprezy się pokryły... Ze łzami w oczach i smarując jakimś analgetykiem nasze rowy...eee rowery, pojechaliśmy na Jaszczuru, a nie na Waligóru... (dla niekumatych - leki przeciwbólowe nazywa się czasem lekami ANALgetycznymi, więc MUSZĄ pomagać na ból dupy - proste, prawda?). Dobra dość o latach minionych - w tym roku rajd jest w Brzesku, więc mamy ten rajd niemal pod domem.

Brzeska arena dzisiejszych zmagań

Numer startowy 212. Co powiedzą Intjernjety o tym przypisaniu: 
Liczba anielska 212 obejmuje atrybuty figury 2 i energie figury 1. Ponieważ figura 2 pojawia się dwa razy, wibracje figury 1 są wzmocnione... No jasne!
Ech, być ZODIAKAREM - szczęście przepowiedziane w gwiazdach :D :D :D 


Piotr Pierwszy Rajdowy... a może Rajd Pierwszy Piotrowy?
Na rajd wybiera się z nami jeden z naszych Szermierzy z Grupy Armii SFA Południe "Dywizja Kraków", Piotr, który odpowiada za szkolenie grupy dziecięcej, a także nieraz zastępuje nas w obowiązkach prowadzenia grup dorosłych. Umie także w dobre jedzenie i sztućce... zwłaszcza te dłuższe, które zostawiają rany kłute, a w naszych zawodach coraz bardziej i częściej obija maski innym pretendentom do medali. Nastał zatem czas, aby i jego rzucić na najcięższy kawałek frontu orientacji pod wspólnym sztandarem SFA :D
Pamiętacie jak Tomek zadebiutował na Kaczawskiej Wyrypie (18h w deszczu w listopadzie... TUTAJ) i co? Teraz wygrywa niemal wszystko w zawodach szermierczych - został zahartowany przez ogień wariantu czarnego i prawdziwego orienteeringu, czytaj przeżył "dzidę na rympał". Ledwie przeżył.. no ale teraz wygrywa... zobaczymy co zatem czeka Piotra, ale wierzymy że jest dobrze przygotowany na takie wyzwanie.
W bazie okaże się, że na rajd przyjdzie także Andrzej, który zarzekał się jeszcze niedawno, że na Waligórę nie da rady przejechać. W praktyce pojedziemy w czwórkę, a czasem nawet w jeszcze większej ekipie bo będą do nas to dołączać, to "odrywać się" różni inny zawodnicy, np. Wojtek. Część trasy przejedziemy zatem w piątkę lub nawet szóstkę, ale skład startowy wyruszy w sile (lub słabości) czterech jeźdźców... pato-nawigacji... czterech żółwi... żółwi ninja... chodzących po drzewach. Będzie to można zobaczyć poniżej na kilku zdjęciach... na razie uwierzcie po prostu na słowo. 
Zaraz po odprawie, Basia montuje Piotrowi nasz roboczy - z deseczki do krojenia - mapnik i mówi: "prowadź wodzu na parlament" (w kontekście jutrzejszych wyborów parlamentarnych ten tekst można rozumieć różnie). Będziemy tylko bardzo kaszleć, chrząkać i ogólnie odstawiać manianę, gdy Piotr będzie planował bardzo pobłądzić lub zjechać wszystko, tylko po to aby zaraz to wszystko podjeżdżać :D :D :D 
Szkoda, że nam nikt tak nie kasła, gdy my błądzimy... no, ale żeby nie było, byliśmy pod dużym wrażeniem jak  Piotr poradził sobie z nawigacją na rajdzie!

Szkodnik przestań grać na komórce i zajmij się nawigacją!


Pogańskie tereny... brzeski złoty cielec (tylko złota Im pewnie zabrakło... wiecie jak  jest:
- To czyste złoto?
- Rano było czyste, tylko te gołębie srają... )


"Jesteśmy tu, ludzi w ch** eeee TŁUM" jak było w pewnej piosence (TUTAJ)
Wyruszamy z bazy z dość ambitnym planem zrobić komplet. Jak zawsze mogę powiedzieć, że "TEN PLAN BYŁ BEZ WAD" !! tylko czasem... później... coś się delikatnie skomplikuje :D
Zobaczymy jak będzie dzisiaj. Pierwsze punkty to spory ruch, bo obrodziło uczestnikami. Prawie 300 osób na starcie na wszystkich trasach to jest naprawdę imponująca liczba, a przy takiej liczbie zawodników zawsze na pierwszych punktach robią się kolejki. Trzeba też uważać aby nie sugerować się czyimś wariantem, bo czasem polecicie za wybitnym nawigatorem, który ciśnie prosto na punkt, a czasami agent dezorientacji sprowadzi Was w okolice czarnej d... dziury. To nie jest łatwe, to nie jest proste, ale trzeba być jak "Rajski" (mój kumpel ze szkoły z dawnym lat).
Pierwsze klasy LO i piszemy sprawdzian: pytania są z wyborem między a), b), c), d), itp. Tzn. abyśmy się zrozumieli, do wyboru było a, b, c i d, a nie "abcd" i "tp" - nie było tam tego TP, rozumiecie, prawda? No!
Nasza Pani "przyjdzie-dzień-sądu-oj-przyjdzie" Profesor na chwilę musiała wyjść z klasy... a wiecie, pytania były wzięte ze Zbioru Zadań "UDUPIACZ" więc łatwo nie było... zaraz po jej wyjściu Rajski się odpala i zaczyna niemal krzyczeć: drugie B, trzecie D, piąte A... a jedna z dziewczyna, taka mega obowiązkowa i bardzo uczciwa, mówi: "nie podawaj odpowiedzi na głos, daj samodzielnie pomyśleć".
Rajski odpowiada: NIE SUGERUJ SIĘ, szóste D, siódme A
No centralnie jak teraz na ORIENCIE: nie sugeruj się i nawiguj.
Pierwszy punkt wpada nam dość łatwo, zwłaszcza że Piotr jest z Brzeska i mówi "o tutaj to nam kazali karnie biegać w ramach WF'u". Też znam takie miejsca, gdzie się karnie biegało.
Czasy się zmieniają, metody WF-istów nigdy :D
Docieramy do pkt nr 7 przed którym ktoś wykopał wielki rów, a przynajmniej tak ostrzegali Organizatorzy na odprawie. My z Basią przeprawiamy się zostawiając rowery, ale Piotr i Andrzej targają maszyny ze sobą. Tu była dobra akcja, bo Piotr po prostu bierze rower i skacze z nim na drugą stronę. Trochę źle wyliczy odległość (ten rów był naprawdę szeroki jak na skok z rowerem na ramieniu), straci równowagę po drugiej stronie, skomentuje sytuacje jak przystało ("k***a")... i gdy już widzę, jak spada do rowu na łeb,  to ten - mimo utraty równowagi - ODWRACA SIĘ i skacze z powrotem! Sprawna bestia!
Ja z moim kolanem to bym przy takiej utracie balansu zapikował w dół jak jakiś dron w ruski okop... pewnie złamałbym sobie przy tym jakąś ważną kość, na przykład podstawę czaszki... a ten po prostu oszukał to zakrzywienie czasoprzestrzeni zwane grawitacją i wydostał się ze złowieszczego przyciągania tej czarnej dziury pod nim :D

Rowo Widokowo :P

Rowo - okopowo :P

Rowo - skokowo :P


Na JAR-emu :P :P :P
Ruszamy dalej na południe mapy, a tam czekają na nas JARY JARY i JARY... a potem jeszcze trochę jarów. Ogólnie będziemy chodzić po jarach oraz ich zboczach.  W sumie rozkminialiście kiedyś czym różni się jar od wąwozu, od wądołu, parowu i debrzy? Nie? No widzicie! A Orientaliści muszą. A inne takie: wykrot a karpa? Wysiadka a ambona? Posyp a nasyp. Tak, ja wiem że nasyp to jest dół na odwrót i ma się nijak do posypu, ale tylko zaznaczam, że nieraz sroga rozkmina idzie w lesie czego tak naprawdę szukamy...
Jarów na tym rajdzie będzie naprawdę wiele i ciężko umieścić je chronologicznie w tej opowieści, więc umówmy się - na potrzeby relacji - że CIĄGLE hasaliśmy po jarach, a na zdjęciach będziecie mieć to udokumentowane.
Jako, że to tereny dość blisko Krakowa, więc je dość dobrze znamy - choć jeśli mam być szczery, to te dalsze Pogórza są lepsze/fajniejsze niż Wiśnickie i częściej to tam jeździmy, ale to dzisiejsze także poznaliśmy całkiem nieźle. Wiele się tu nie zmieniło, te same krzaki, te same pagóry, nawet owce tak samo ze strachem przysiadły na zadach na mój widok :D
Pamiętliwe bestie :P

Piotr Trzeci punktowy :D

Ciśniemy przez pola

Psychodeliczne zagajniki :D

Trawers ściany JARU

W blasku słońca

Przez ROWO do Nowo-drogowo :D


Lasy mają oczy... i ciasteczka
Jeden z punktów kontrolnych znajduje się w tzw. Leśnej Galerii - jest to miejsce, które odkryliśmy całkiem niedawno sami podczas szlajania się po lesie w okolicach początku roku.
Spora galeria z leśnej galerii... galeria z galerii czaicie, nie? znajduje się TUTAJ. Nota bene, po linkiem znajdzie także zdjęcia z innego dzisiejszego punktu kontrolnego - ciekawe czy poznacie o czym mówię :)
Tak jakoś wyszło, że Organizatorzy zorganizowali tutaj zarówno bufet (ciasteczka!) jak i zadanie specjalne. 
Zadaniem specjalnym jest znalezienie dwóch obrazów i zrobienie sobie z nimi zdjęcia.
To kapitalny pomysł, szkoda tylko że nie został wybrany ten obraz MEGA  fajnym Jaszczur - można go zobaczyć w podlinkowanym wpisie powyżej.
Podoba mi się także jak niektórzy zawodnicy w trybie NAPIERANIA analizują otrzymywane wiadomości :D
- Tu nie ma perforatora!
- Bo to zadanie specjalne. Musisz zrobić sobie z zdjęcie z taką i taką rzeźbą. Jak je pokażesz to ja podbiję Ci kartę, jasne?
- TAK
POCISNĄŁ -- WRACA
- Znalazłem, ale tam też nie było perforatora...
Ja mam ochotę wtedy zapytać, którego dokładnie fragmentu zdania: "zrobić zdjęcie" nie zrozumiałeś... ale siedzę cicho, aby w ryja nie dostać :D

HEREZJA !!!!! Przecież na mygłach śpi się najlepiej! Nie wierzycie? No to na przykład ----> TUTAJ (Rudawska Wyrypa 2018) oraz TUTAJ (Adventure Trophy 2019)

ZOSTAŃ TAK - robię foto !!!

Widać, że to nasza szkoła :D

Spojrzenie w przód...

...i w tył



"Fucking back-stabber..." (nie idzie znaleźć linka bezpośrednio do tej sceny, ale tekst pochodzi z tego KULTOWEGO filmu - trzecia część "Martwego Zła" - ARMIA CIEMNOŚCI)
Przysiadamy na moment zjeść jakaś bułę, dać fory tym którzy się ścigają, co by ich za mocno nie objechać :D :D :D
A tak serio, kolano, pierwszy rajd Piotra plus niemal cała czołówka pucharu na liście startowej... co się będę ścigał, tylko się zmęczę. Przysiądę, bułkę zjem, śniadanie najważniejszy posiłek dnia, a to dopiero moje czwarte. I nie mówcie mi, że tak piszę aby odwrócić uwagę od tego, że nie jesteśmy w formie. To nie odwracanie uwagi, ale umiejętność akcentowania ważnych kwestii typu --->
- Słyszałem, że w lesie dostałeś w ryja!
- Taki las, parę drzewek!

No więc przysiadamy i postanawiamy zacząć trollować innych zawodników, bo jesteśmy na "logicznej przelotowej" między punktami. Ciągle ktoś wypada z krzaków, krzyczy "cześć", my odpowiadamy "cześć", czekamy aż nas prawie minie i pytamy "nie podbijasz?".
Reakcje są boskie, a przecież tu nie ma żadnego punktu kontrolnego.
Pamiętajcie ARAMISY to czyste zło i zawsze możecie liczyć od nas na jakiś ciepłe słowo. Na przykład "kaloryfer" :P
A co do tytułu tego akapitu, to popatrzcie na zdjęcie z kapliczki - jeszcze z tą "kreską" to wychodzi lekka psychodela :D

Jakoś tak TA SCENA :D

Wciąż dalej i dalej

Upamiętnienie załogi Liberatora z 1944 (jak ja lubię takie miejsca)

Jedziemy dalej!


WANNA SEND NUDES? :D
Chodzi o polskie słowo WANNA, taki "mebel" łazienkowy, a nie angielskie słowo "łona", chociaż w sumie o łona to też chodziło, co więcej te łona eksponowane... niemal słyszę tą ciszę przed waszym monitorem, która zapadła po tym sucharze :D 
Jeśli zastanawiacie się, co tu się w zasadzie odwaliło to powiem, że było tak:
jedziemy po punkt nr 14 i ciśniemy całkiem fajną, widokową drogą - widoczną na zdjęciu poniżej. Tam na polu, z widokiem na pagóry stoi wanna... a w tej wannie nieodziana niewiasta. Nooooo, panna w wannie taka na dwa palce... tfuuu... PIANA w wannie taka na dwa palce. Piana bo to scena kąpieli z widokiem. Panna to była nie na palce, ale na rękę, nogę i coś jeszcze bo miała rubensowe kształty (popatrzcie na barokowe aniołki w kościołach to zrozumiecie). Powiem, że Pan, który tą Panią fotografował, nie musiał dużo wody wlewać do tej wanny, bo jak Pani do niej weszła... to już się tej wody niewiele zmieściło.
Pamiętajcie, prawo ArchiSedes jest bezwzględne: "ciało raz puszczone w ruch, dalej puszcza się samo" :D

No istna Afrodyta... i to taka dobrze odżywiona, tak abyś nie przeoczył jej nawet z dużego dystansu :D
Tak przy okazji, zniszczyć Wam dzieciństwo? Pamiętamy wszyscy "Mitologię" Parandowskiego, prawda? Afrodyta narodziła się z morskiej piany... ach jak romantycznie, prawda? No, nie do końca... cytat z pełnej wersji, a nie tej ugrzecznionej dla klas III podstawówki "Afrodyta urodziła się u wybrzeży wyspy Kithira z piany morskiej powstałej z kastrowanych genitaliów Uranosa"
Damn, kto to wymyśla... skąd piana z genitaliów... czekaj, wróć. NIE PYTAŁEM. Naprawdę, nie było pytania. Nie chcę wiedzieć :P
Uwagę jednak przyciąga także ten URANOS... znacie mój nieśmiertelny tekst na podryw angielskojęzycznych lasek?
Nazywam to podrywem na astronoma, bo opowiadam Im o planetach i naszym układzie słonecznym:
"There will be only 7 planets left in our galaxy when I destroy URANOUS" (jak nie rozumiecie to nie szukajcie - dla tych którzy rozumieją, zabija prawda?). 
Dobrze... wracając do tematu. My ciśniemy drogą do lasu, Pani w wannie puszcza... bańki mydlane, Pan ją fotografuje i próbuje zasłonić BLENDĄ przed naszym wzrokiem. Nie dziwię się, bo nie ma patrzenia za darmo, pay per view musi być. Pewnie będą potem kosić ludzi za to na hajs na portalu "TylkoWENTYLATORY" czy jakoś tak. Dziwny sklep...
Pech chciał, że musieliśmy się zatrzymać aby spojrzeć na mapę i trochę tak głupio wyszło, jakbyśmy się na nich lampili na nich...  zastanawiałem się czy nie podjechać bliżej i zadać Mu nurtujące mnie pytanie. JAK ON ZMIEŚCIŁ TĄ WANNĘ DO TEGO "Bajerisze Motor Wagen" stojącego na poboczu... 
No nic, show nie dla nas... wracamy do lasu, pochodzić po jarach :P

Panna w topieli :D

Praca w ścianie :P

Andrzej przytula się do drzewa... czyli spadek w miarę swobodny po zboczu :P

Zabieramy się stąd!!



"Obudziłem się w ogórkach, wszędzie wojska od cholery
Moja Żona czyli córka Tadeusza, Kazimiera
łasi mi się do pancerza
patrzy w oczu moich toń
MISEK !!!!
za lampionem GOŃ, GOŃ, GOŃ..."
(parafraz Mistrza Andrzeja TUTAJ)
Szkodnik popędza jak dziki - bo ma ochotę na zrobienie kompletu. Bardzo miło i kulturalnie każe nam "ZAPIERDALAĆ"... jak mi tego brakowało...a  nie czekaj, mam to na co dzień :D
No jest duża szansa zrobić komplet, więc zaczyna się nacisk, szantaż i wymuszanie.
"... a że jestem chłopak szczery, jak filozof rzymski Katon
pytam: co to do cholery, wojna czy maraton?
Ja już dłużej nie zamierzam biegać w tym Tour de Lampion"
:D
ale Szkodnik krzyczy: "za lampionem GOŃ, GOŃ, GOŃ..." no i nie ma wyboru.
Andrzej i Piotr podzielili mój los... zapierdalamy we trzech. Wojtek się wykpił - zaginął po drodze. Dla niego już spokój, a cierpienie jego już zakończone...
Gnamy jak opętani od lampionu do lampionu.  
Buy the way (kup sobie drogę - dziwne to angielskie powiedzenia :D)...albo to drugie HANDLUJ Z TYM... no dziwne. 
Na Bocheńcu było akurat otwarcie nowej wieży widokowej, a sami chyba wiecie jak reagujemy jak coś takiego wchodzi z ziemi. Wychodzi, to trzeba na to wleźć, więc Szkodnik zasuwa pod górę, przez wąwóz na Bocheniec. I to tak zasuwa, że nie idzie się za Nim utrzymać.
A na szczycie? Wież ubrali w kokardkę na otwarcie - genialne, jak ładnie, dla mnie bomba. Bez ironii! Super
No dobra, ale to polećmy z kolejną porcją zdjęć, bo wieżę na Bocheńcu to przyjechały zobaczyć nawet jakieś popaprańce z Mad Max'a --->

Szkodnik każe, to zadupiamy...

Andrzej nie skacz, to się kiedyś skończy... jest nadzieja. Nie skacz.
Andrzej, zejdź. Szkodnik nie będzie już Cię prześladował...


Ja trochę nie ogarniam co się na tym rajdzie działo...

Wariant czarny to jedyna opcja :D

Wygląda niewinnie, prawda? Ale spróbuj zwolnić...

Lampion, lampion, widzisz tutaj coś?
Mówiłem, że nie wszyscy wytrzymali to tempo...

Szkodnikus się nie chrzani i idzie brute force'em przez pagóry...
Wieża z kokardką!!!


Nie w każdej muszli słychać morze...- tako rzecz chłopak bez zęba na przedzie.

Wbijamy na Bocheniec, a tam - tak jak wspominałem - impreza na wieży z kokardką. To na górze, a na dole - pod wieżą - goście z Mad Max'a szukają wody, bo dziś dość naprawdę gorąco... nam też się właśnie kończy.
WTEM !!!
"Chwila przerwy, krótki oddech złapać chcemy - ale gdzie tam!
Podchodzi do nas, tak na oko - pijany poeta
Mówi: czuję jak nieznośna lekkość głazy w duszy spiętrza
po czym wybiegł gdzieś za rogiem kontemplować własne wnętrza..."
(parafraza TEGO)
Gość na rauszu podbija do nas i mówi, że wie gdzie są lampiony. Jeden na wzgórzu, a drugi w Toi-toi'u... pytamy czy na pewno "w". Zamyślił się... spodobało Mu się i zamyślił się raz jeszcze.
Mówi, że być może za... ufff... było blisko, już myślałem że będziemy szukać w muszli, w której morza to raczej nie usłyszycie...
Azymutujemy sie od toi-toi'a i schodzimy do źródełka, przy którym powinien wisieć lampion, ale tu jest druga impreza... dla "dresów". Pierwszy bez zęba na przedzie wygląda tak jakby przed chwila lampiona to zajumał... to znaczy, uważam że gdyby mógł, to zajumał by całe źródełko... tylko ciężko nosić samemu taki kamienny słup (uwiera w plecy).
Szukamy, ale nie ma - musieli zabrać...
Zgłaszamy to telefonicznie do bazy. Po prostu "amba fatima, był lampion i ni ma... amba to takie zwierze - co zobaczy to zabierze".
Coś mi się wydaje, że ta Amba, to nie ma zęba na przedzie... pewnie mu inna amba zabrała... Robimy zdjęcia, że tu byliśmy i ruszamy dalej. Ostatnie dwa punkty to już formalność i zjeżdżamy do bazy z kompletem! YEAH !!!

Rajcują mnie takie gabloty :D


Kapliczka, źródełko i GEO-CACHE :D
Na karcie startowej odbiliśmy pieczątkę z tego cache!


Dobre drzewo na punkt :D


Ja: - HA! Komplet. Mamy tytuł Waligóry.
Szkodnik: Nie, nie mamy!

- Jak to nie?
- Bo trasa rowerowa była 60km a nie 100 i tytuł Waligóry był tylko na pieszej 50-tce?
- Czyli oszukali nas?
- Dostałeś darmowe mapy i dobre jedzenie, więc chyba nie jest tak źle.
- No źle nie jest. Było gorzej i chwalili  :P 

I tak wyglądała ta sobota. Było wszystko... nawet nagie panie :D
A jak są nagie panie, to chyba nie może być źle, no chyba że "chłopaki się chowajta, nadciąga Adelajda, Sprite'a nie dopijajta..."

(Na melodię "Chodź na Pragie")
"Grzej bracie furę i jedź na Waligórę
Weź kompas i zacny rower tyż
Zobaczysz plagie, dziewczynki nagie
każda na wagie, ma to co wisz...."

no ta w konkurencji "na wagie" to wysuwał się na prowadzenie.
To był lekko szalony dzień :P


Kategoria Rajd, SFA