aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Rajd

Dystans całkowity:10811.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:123
Średnio na aktywność:87.89 km
Więcej statystyk

Rajd HAWRAN 2024

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lipca 2024 | dodano: 17.07.2024

Jak najlepiej spędzić sobotę? W upale, miejscami dochodzącym do 40 stopni, w deszczu i gradzie z błotem po kolana? Najlepiej w obu po trochu... a czasem to nawet więcej niż po trochu. Tak, to najlepszy możliwy sposób - zaufajcie mi. Czy kiedykolwiek Was okłamałem? Przecież mi się to nie zdarza, prawda?
Czy te mapy mogą kłamać? Czy ja mógłbym korbę złamać? Chyba... nie (?)
No dobrze, do rzeczy - Rajd Hawran 2024 przechodzi o historii. Szczęśliwie my nie, bo "po raz kolejny udało się przeżyć". Pamiętajcie, prawdziwa sława przychodzi dopiero po śmierci, wcześniej to co najwyżej popularność. Zapraszam zatem na opowieść o tym, jak zrobiliśmy sobie PIELGRZYMKĘ do RADOŚCI wyruszywszy z SAMOKLĘSK czyli "Hello Beskid Niski, my old friend, I've come to you to ride again..." parafrazując klasykę, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać (ale jakby co, to TUTAJ)

Sekwencja zapłonu: "...EI8HT SE7EN 6IX 5IVE FOUR THR3E TWO ONE. IGNITION. LET'S GET IT STARTED" (czyli LECIMY !!!) 


Jedziesz jak potłuczony... to prowadzi do Samoklęski
Całe "ORIENTacyjne" rechocze od chwili, w którym zostało ogłoszone, że Hawran 2024 będzie miał bazę w Samoklęskach. Wszyscy przeczuwają, że to zapowiedź tego co nas na rajdzie czeka, że to jakaś przepowiednia dotycząca naszych losów - wiecie takie "Mroczne Widmo" :P
No i czy robią coś aby przeciwdziałać? Nie, siedzą i rechoczą. Typowe :P

"...i cierpią gdy śmieje się z nich świat zwycięski
Niepomni że mądry nie śmieje się z klęski"
(całość TUTAJ)

Chociaż może zbyt dramatycznie do tego podchodzę, bo przecież już w antyku pisali, że "klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku". Pamiętacie jeszcze ze szkoły, z czego to cytat? Jak coś to TUTAJ Przeczytać to, to był jakiś DRAMAT. Dosłownie, po prostu :D
A czemu jadę jak potłuczony? Ano, bo się potłukłem. W tygodniu przed rajdem, w drodze do biura, robiłem testy wytrzymałościowe korby w moim miejskim rowerze. Myślałem że cały czas jestem w strefie odkształceń, gdzie obowiązuje prawo Hooke'a, a przekroczyłem tzw. punkt Ru (punkt zerwania materiału - roboczo mówiliśmy na to zawsze Granica Ujebania).
Puryści mi pewnie zarzucą, że na wykresie chodzi o rozciąganie statyczne, a tu mieliśmy do czynienia z układem dynamicznym... nawet bardzo dynamicznym... pamiętajcie, to nie prędkość zabija, ale nagła jej utrata... no ale nie czepiajmy się szczegółów. Dobrze, że nie doszło do katastroficznego kruchego pękania gnatów… bo do katastrofy poszło. Jak mówiłem, potłukłem się i w tym tygodniu chodzę zatem jak Joe Biden.
Ciemne okulary (bo noszę fotochromy), chód powolny, sztywny, wyprostowany bo się nie zegnę… tak mnie łamie w krzyżu.
A że czasem nie ogarniam już co się w tych naszych projektach dzieje w robocie, to mnie chwytają na korytarzu i prowadzą do właściwych salek konferencyjnych… jak starego dobrego wujka Joe. Chociaż nie wiem czy widzieliście TO (dla mnie gość, który zrobił ten filmik, to zrobił dla NATO więcej niż cały dział PR'a i to bez znaczenia czy lubicie tych ludzi czy nie :D)
A jak obtłukłem sobie tyłek… otóż czysty pech, nic nietypowego. Rozpędzacie się, stajecie na pedałach i deptacie z całej pyty czyli „z chlebkiem”, a tu pedał wraz z kawałkiem korby się urywa…
Cała siła idzie w dół, w ziemię. Noga, która deptała staje się kotwicą, a ja poleciłem klatą na kierownicę. Jako, że prędkość była już niemała to zrobiłem mojego pierwszego w życiu „front flipa”. YEAH !!! Aż sobie siadłem z wrażenia na ziemi… siadłem dynamicznie, siadłem z przytupem i mam mega obitą kość ogonową. Na tyle, że przez chwilę nawet Hawran stał pod znakiem zapytania czy damy radę pojechać. Finalnie poprawiło się na tyle, że jedziemy, acz ból dupy z tym wyjazdem mam straszny :P…
Ostatni taki to czułem chyba wtedy, kiedy rosły, umięśniony „czaruś” o ciepłym oddechu nie posmaro… (DOŚĆ! – Szkodnik). No dobrze, dobrze, wiem. to nie na tego bloga… wróćmy zatem do relacji. Będziemy dziś jechać nierychliwie, bo jechać w zasadzie mogę, ale na wertepach czy podjazdach, tak mnie tak łupie "w krzyżu", że za dnia widzę gwiazdy…

Granica Ru przekroczona...



Przez Pielgrzymkę do Radości? Nie sądzę…
Tak się nazywają miejscowości na mapie, które będziemy dziś mijać. Pielgrzymka to owszem będzie i to wcale nie krótka, ale trochę mniej będzie tej radości w kontekście warunków panujących na trasie. Czeka nas bowiem upał. Licznik w pewnym momencie rajdu pokaże nawet 40 stopni… masakra. Będziemy smażyć się żywcem… a jak umrzemy, to będziemy smażyć się nadal. Zwęglać, spopielać, fajczyć, gorzeć… co to jest okrągłe i nas nienawidzi? SŁONECZKO.
Na trasę pojedziemy dzisiaj w czwórkę: zarówno z Andrzejem jak i Karolem, acz poinformujemy ich, że my dziś wolniej i spokojniej.
Odpowiadają, że także nie mają dzisiaj większych ambicji i że pasuje Im wolniejsze tempo. Ich duma na tym nie ucierpi :P
No to rozumiem - widać, że oglądali klasykę "W dniu walki poczujesz lekkie ukłucie, to odezwie się twoja..." (chyba każdy wie o jakim filmie mówię, ale dla niekumatych - TUTAJ).
Staramy się zatem zaplanować jakiś w miarę sensowny wariat przejazdu, już z początku zakładając że dzisiaj kompletu punktów to raczej nie zrobimy. Pamiętajcie, że piszę to z perspektywy planowania trasy – na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, jak trudna sama trasa będzie i jakie warunki nas czekają (na razie jest tylko 28 stopni na termometrze).
Ruszamy na północny zachód zebrać co się da.
Na pierwszy ogień idą:
- punkt BRZOZY (ten wchodzi bez problemu)
- punkt NIECZYNNY SZYB (ten też wejdzie, ale z dużymi problemami).
Najpierw uphill battle w pełnym słońcu, potem odmierzamy się na punkt, dzida przez łąkę i choć znajdujemy żółtą tabliczkę to lampionu tam nie ma.
Zaczynamy poszukiwania, ale nie nadal nie ma – Andrzej, Basia i Karol czeszą polanę, ale ja postanawiam brute-force’em przez krzaki. Jest gęsto i kolczaście, ale cisnę przez krzory. Czasami trzeba się cofnąć aby wziąć rozbieg, bo gałęzie nie chcą puścić, no ale ja zawsze jestem wierny zasadzie, że „jeśli brutalna przemoc nie działa, oznacza że używasz je za mało”. Wyłamuję kolejne krzaki i brnę przez kolce. Wychodzę z drugiej strony zagajnika, wprost na punkt… byłoby szkoda gdyby Andrzej doszedł do niego polaną, nie musząc przedzierać się przez kolce. No nic, ważne że odnaleziony. Lecimy dalej.

Nasz pierwszy lampion dzisiaj


Uphill battle starts in 3... 2... 1...

Bestyjki wygrzewają się w słoneczku

Tyralierą mości Państwo, tyralierą :D


Kaskada… błędów i głazów :P
Ruszamy na żółty szlak i poszukujemy tzw. kaskady na potoku, bo tam ma być nasz trzeci dzisiaj punkt kontrolny. Dokładna nazwa to „Nad kaskadami”.
No i teraz się zacznie… kaskada numer 1 nie ma punktu. Kaskada numer 2 nie ma punktu. Kaskada numer 3 nie ma punktu. Zaczynamy się zastanawiać co dokładnie znaczy "nad".
Czy „nad” znaczny że trzeba minąć kaskadę i podążać w górę rzeki – wtedy będziemy nad tą kaskadą czy też „nad” znaczy, że trzeba do kaskady zejść. Rzeka płynie w głębokim jarze i lampion może być na zboczu NAD kaskadą, względem drogi… no zagwozdka. Mijają kolejne minuty, a my nie możemy namierzyć punktu kontrolnego. Z resztą nie tylko my, zaczyna się robić gęsto od zawodników - każdy biega, szuka, krzyczy. Nikt jeszcze nie znalazł.
Z mapy wiemy, że na wysokości rozejścia szlaków będziemy już „za wysoko” (za daleko) względem punktu. Zamierzamy zatem z tego miejsca schodzić w dół… rzeką. Walimy po prostu potokiem… tak, przekraczając kolejne kaskady. Zawsze twierdziłem, że „brute force” to dobra metoda… lampion znaleziony. Niemniej oba punkty (szyb i teraz kaskady) zjadły nam naprawdę sporo czasu. Chyba dzisiaj jest po prostu trudno…
Głaz – kolejny lampion ma być przy głazie. Łapiemy azymut od szlaku i ruszamy zanikającą ścieżką w stronę głazu. Niby to powinno być proste, ale… kiedy mijacie 718281828459045235360 głaz (tak, to rozwinięcie liczby e po przecinku – widziałem, że zauważycie! Jestem z Was dumny :P) i nie ma tam lampionu, to zaczyna Was to lekko irytować. Co więcej jak będziemy przy właściwym w końcu głazie też trochę naszukamy lampionu, bo po prostu go nie zauważymy, ale o tym zaraz...
Oba punkty: kaskady i głaz, niby dość blisko siebie, a zjadły nam naprawdę dużo czasu. 

Rypiemy potokiem na wprost :P


Drzewo zwiędło jak zobaczyło nasz wariant :P

GŁAZ!!!

Andrzej: "Ej, a może w lewo?)

Ciśnij pod górkę, a nie w lewo :D

Bidon wprost z BALI :D
Ktoś zgubił bidon, co mogę powiedzieć... "W tym słońcu, w takich warunkach to jakby byli już w zasadzie martwi" (parafraza sceny z 2:50 - 
TUTAJ)

Open space

Szkodnik na trawce :)

Woda! Woda! Woda!

Forsujemy potoki :)


"Nie palę się... piętnaście warstw nomexu chroni mnie przed najgorszym, ale gorąco odbiera mi ostatnie siły... muszę się ruszyć, bo nie ma już żadnych w zapasie"

(i tak pewnie nie znacie, jeden z odcinków "Knightfall'u" :P - TUTAJ)
Smażymy się… żar leje się z nieba, a na łąkach i innych takich open-space’ach licznik pokazuje: 40,5 stopnia C. Masakra. Słonko, słoneczko… upał nas masakruje, wysysa z nas siły. Nie wiem czy to trudność trasy, czy to właśnie upał, nasze rozkojarzenie i inne przeszkadzacze („ogon” mnie jednak trochę boli, więc nie jedzie się super komfortowo), ale wygląda na to że wpadliśmy w znienawidzony przeze mnie tryb „nie widzenia lampionów”. I to wszyscy.
Jak popełniacie błąd nawigacyjny, to – gdy się zorientujecie – korekta zwykle przynosi wymierny rezultat, czyli szukaliśmy w złym miejscu, teraz szukamy w dobry i znajdujemy. Natomiast tryb „nie widzenia lampionów” oznacza, że jesteśmy w dobrym miejscu i z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie dostrzec lampionu. Korekta niewiele tu da...
Przykładem z innych rajdów może być np. rów przeciwczołgowy na Grassor 300. Obeszliśmy rów górą, dołem, trawersowaliśmy jego ściany… 40 min. To był dobry rów i lampion tam był… przeszliśmy obok niego ze 6 razy nie widząc go… aż w końcu się udało. Na tym samym rajdzie mieliśmy taką samą akcję z brzozami… siedzieliśmy pod nimi (stare brzozy wcale nie są czarno-białe… a poza tym była noc). W praktyce jednak siedzieliśmy obok lampionu i go nie widzieliśmy… tam nam zeszło ponad godzinę… brzoza w ruinach. K***a, drzewa nie będące czarno-białe i dwa kamienie... taka ruina...
Teraz widzę, że znowu wpadamy w ten tryb.
Najpierw był „nieczynny szyb” – minimalnie przestrzelony przez nas, ale ogólnie byliśmy w dobrym miejscu. Szukanie…
Potem „Nad kaskadami”, także dobre miejsce w terenie… brodzimy rzeką aby znaleźć lampion.
Następnie „Głaz”, 3 razy obeszliśmy właściwy głaz szukając lampionu, gdy on sobie spokojnie wisiał na drzewie obok.
Teraz „fundamenty”. Jest wielki opuszczony dom – kapitalne miejsce, robi wrażenie. Obok domu są fundamenty innej budowli – ale nie ma tam lampionu… no chyba że przejdziesz przez nie 4-ty raz, to wtedy jest. Naprawdę... przeszedł Karol i nie widział, przeszedł Andrzej i nie widział, przeszedłem ja i nie widziałem. Andrzej przeszedł drugi raz (czyli czwarty sumarycznie) i wtedy znalazł… ech, doskonale wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, co więcej wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu, a i tak nam zeszło z tym punktem kontrolnym. Przynajmniej był zajebisty… ten opuszczony dom naprawdę robił wrażenie.
Oby jak najszybciej wyjść z tego trybu, bo będzie dramat…

Jest źle... jest bardzo źle...


Przeloty

"- To nie jest woda!
- To czarna krew ziemi.
- Masz na myśli ropę naftową?
- NIE, CZARNĄ KREW ZIEMI"
(klasyk klasyków ---> TUTAJ)

Jest i kolejny lampion

Jeden z cmentarzy wojennych na naszej trasie

Andrzej zwiedza krzaki... tak to jest gdy grunt usuwa się Wam z pod nóg, dosłownie :D


Przybyli pod okienko :P

W sumie...

Krzyż Pański - czyli po angielsku: "Show me you lower back, Sir" (oj przydałoby mi się... )

Widoczki

Domek na kurzej stopce :D


"Ogień nas nie spali, nie utopi woda
wróci z nami z rajdu słońce i pogoda" (
parafraza TEGO)
No i zaczyna się… dramat. Ale nie z trybem postrzegania, a z trybem odczuwania. Burza. No ale ciężko się dziwić, bo grzmiało sobie tak już od 2-3 godzin. Pohukiwało sobie złowieszczo, a teraz już nie pohukuje, tylko napierd**a.
Srogo napierd**a i deszcz w ciągu kilku sekund przechodzi w grad. Tyle dobrze, że stosunkowo niewielki i tłucze głównie po kasku i plecaku. Gdyby to były większe kawałki lodu, to by nas nieźle obiło. Wjeżdżamy właśnie na punkt „KOPANKA” w zagajniku, znajdującym się na sporej wielkości łące. Temperatura spada o jakieś 20 stopni, acz nam to niestraszne i tak w plecaku mam kurtkę i dwie, słownie „dwie” warstwy pod-kurtkowe (tak, wiem że było 40 stopni... dlatego mówię, że mam TYLKO dwie warstwy, czego nie rozumiesz?… no i drugie spodnie). Karol trochę się wyłamał z tego trybu prepersowego, bo nie wziął nawet kurtki – poratujemy Go jednak jedną warstwą.
Leje zacnie, naprawdę zacnie – grad przeczekamy w zagajniku, bo trochę za starzy już jesteśmy na napieranie kiedy wali po hełmach. Najgorsze przeczekamy... w deszczu to już sobie pojedziemy dalej. Niby popada krótko bo jakieś 40 min, ale trasa miejscami spłynie błotem i to konkretnie – zobaczcie na zdjęcia.

"- The storm is coming, Mr Wayne
- You sound like you are looking forward to it
- I'm adaptable" (
klasyk...TUTAJ)

Kopanka

Zaczyna się :P

Jak ja to lubię... k***a

Kur*a 2...

Ech...

Ruinki :)

Pod stołem :)


Wyżerka na zakończenie :)

Pod koniec naszej trasy podjedziemy na bufet i powiem Wam, że REWELACJA. Ja się pytam gdzie dostaliście takie zajebiste PYSZNE-ingery? Odpowiadać, bo zamierzam przejąć cukiernię. Przejmę i będę okupował! Nie wyjdę po dobroci, a cukiernika wezmę na zakładnika!
Jak nie podacie adresu, to jestem skłonny sięgnąć po radykalne środki przesłuchań - pamiętajcie z akumulatorem na jajach, jeszcze nikt nie zaprzeczał, więc pytam ostatni raz po dobroci... Potrzebuję ten adres! Uzależniłem się, a na głodzie robię głupie rzeczy.
Lemoniada to też była super. Ja nie wiem ile czasu spędziliśmy na bufecie, ale naprawdę sporo – ok, „ogon” mi doskwiera, ale byłem gotowy symulować totalną niesprawność, TOTALNĄ aby tylko dłużej zostać z ciasteczkami sam na sam. Niestety Szkodnik nie dał się oszukać… wygnanie z raju. Bez kitu, wygnano mnie z raju… BUUU :(
Wracamy do bazy kilka minut przed limitem. Zrobiliśmy trochę ponad 70 km i jakieś – mniej więcej – dwie trzecie trasy. Okazuje się, że Basia ląduje na drugim stopniu podium, co jest dla nas dużym zaskoczeniem, bo – jak to mawia nasza koleżanka – „szło nam jak ku***e w deszcz”… No deszcz w sumie był, a my czasem szukaliśmy lampionów stojąc obok nich… do tego 40 stopni nas lekko zabiło… ale chyba innych też, bo tylko 1 osoba zrobiła komplet punktów. Jak spojrzałem na mapę rano to zakładałem, że czołówka będzie z kompletem jakieś 2h przed limitem, a tu takie niespodzianki. Chyba jednak było trudno i to na kilku płaszczyznach. Co nie znaczy, że nie było super – było.
Acha i ja mówię poważnie z tą cukiernią, bo jak nie podacie, to ja już ładuję akumulator!
Pewnie zapytacie, czy akumulator 12V może zabić... a ja odpowiem, że to zależy z jakieś wysokości spadnie. I wskazywałem miejsce, gdzie może spaść :P
Albo wytnę Wam jakąś ślepą kiszkę… a jak nie macie, to się jakąś oślepi, a potem wytnie!

Ogólnie było super, ale naprawdę uzależniłem się od tych ciastek... do następnego!

Końcówka rajdu - po deszczu


Przed-ostatni punkt :)

Ja i tak jestem fanem tekstu z Odrzechowej: ODRZE z godności, SCHOWA punkty - genialne :D


Kategoria Rajd, SFA

Jaszczur - Galicyjskie Pagóry

  • DST 52.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2024 | dodano: 19.05.2024

Jaszczur/Chaszczur. Naprawdę! "Spytajcie Andrzeja, daję słowo nie kłamię..." (parafraza TEGO). To był naprawdę dziki Jaszczur… pełen chaszczy, kolców i walki z terenem. Nierównej walki... z nierównym terenem, bo to były pagóry. Galicyjskie pagóry. Zapraszam zatem na opowieść o naszej poniewierce… zarówno - właśnie po tychże pagórach Pogórza Przemyskiego, jak i rubieżach „Księstwa Arłamowskiego.
Na wstępie, powiedziałbym też, że to piękna klamra kompozycyjna… ale w sumie nie wiem czy taka znowu piękna. Klamra na pewno, czy piękna – to już dyskusyjne. Klamra na pasku być jednak musi, bo wtedy bardziej boli jak soczyście siądzie Wam na plerach. Mlaśnie! Pamiętajcie tylko kabel od żelazka jest lepszy w te klocki… a skoro już mowa o tym, to Andrzej znowu wyruszył z nami w trasę. No ale po kolei, wróćmy na razie do klamry.
Rok – w zasadzie mija równy rok od momentu kiedy dałem się namówić na podniesienie własnej wartości (i masy!) poprzez włożenie śruby w kolano… OK, gdyby spojrzeć po aptekarsku to brakuje tygodnia i pełna rocznica od operacji, to będzie RUDAWSKA WYRYPA 2024… też ostro, bo tam jest planowana trasa rowerowa 200 km.
Niemniej, mam wrażenie pewnej klamry kompozycyjnej, bo ostatnim rajdem przed operacją był "Jaszczur – Łemko Combat" w Beskidzie Niskim, a teraz… około 12 księżyców później… znowu wracamy na Jaszczura i to ponownie we wschodnie rubieże naszego kraju. Tym razem w „Galicyjskie Pagóry”.
Owszem, to nie jest może pierwszy Jaszczur po operacji bo już na jesieni 2023 udało się wybrać na edycje: „Saint Cross” oraz niesamowitą „Złoto-Zlaty”, ale jednak… jakaś tam symbolika dla mnie występuje, a inna sprawa że ja lubię doszukiwać się takich powiązań.

Dzisiejszy plan zabaw

Pierwszy punkt kontrolny rajdu


"Galicja była magiczna, absolutnie owiana słodką pajęczyną ponadnaturalności, która wraz z deszczem obmywała ludzi i zaklęte w czasie budynki" (TUTAJ)
Galicyjskie Pagóry. Tereny przedeptane przez dzielnego wojaka Szwejka czy też ogólnie armię Austro-Węgier... Tereny skrywające przez nami jeszcze wiele tajemnic.Tymczasem...
Malo wraca do pandemicznych schematów organizując „NnN” czyli NIEmaraton na NIEorientację… innymi słowy nie podaje gdzie zlokalizowana jest baza rajdu, a rzuca tylko kilka wskazówek. Na ich podstawie trzeba przyjechać w wytypowane miejsce i zrobić sobie tam selfie. Jeśli zdjęcie rzeczywiście będzie zrobione w miarę dobrym miejscu, to podeśle Ci On wtedy pełne dane dotyczące lokalizacji bazy… a jeśli nie, no cóż – pojeździsz sobie sam w innym tereny (zdarzyło się już takie coś… szczęśliwie nie nam, ale z tego co wiem, to na jednym „NnN” już się to  zdarzyło… i to nie był to błąd o 3 wioski, ale inne województwo…).
My jednak jesteśmy zabezpieczeni na taką ewentualność – bierzemy ze sobą mapę Compass’u „Pogórze Przemyskie”. Jak nie znajdziemy bazy to sobie jakąś wycieczkę po okolicy sami zrobimy. Nie damy się terroryzować Jaszczurowi :P
Otrzymane wskazówki przedstawiają profil wysokościowy czyli pokazują jak kształtuje się droga do bazy, wychodząc z jakieś doliny. Przeglądając mapę Compass’u wytypujemy lokację: pagór ŁYSA i powiem Wam, że będziemy naprawdę blisko dokładnego trafienia… no ale nie uprzedzajmy faktów.
Na razie budzik dzwoni o 3 w nocy, a kilka minut po 4-tej ruszamy w drogę. Trzeba mieć trochę zapasu na szukanie tej cholernej bazy...
Po drodze, już na autostradzie A4 dołączy do nas Andrzej. Powiedziałbym, że był to idealny timing spotkania bo "zjechaliśmy się" tuż przed zjazdem/ślimakiem… ale w praktyce był to kompletny przypadek, bo w praktyce umówiliśmy się już na miejscu.. tzn. na jakimś tam miejscu (dokładnie to w okolicy Birczy) bo dokładnego położenia bazy jeszcze przecież nie znamy…
Finalnie, po korespondencji zdjęciowo-lokalizacyjnej odnajdziemy bazę – szczyt góry Chomińskie (468m). Łysa jest górą w zasadzie obok, więc nie trzeba było dużo nadrabiać aby znaleźć się we właściwym czasie, we właściwym miejscu. Malo rozbił namiot tuż przy wieży widokowej i to stamtąd wyruszymy w teren. Taka ciekawostka: tuż przy wieży znajduje się pomnik, upamiętniający tragiczną bitwę Wojsk Polskich z 1939 roku tzw. bitwę na Wzgórzu Chomińskim lub bitwę obronną pod Birczą… i okaże się on pierwszym punktem kontrolnym rajdu.
Ruszamy!

Szkodnik na taktycznym pieńku obserwacyjnym :D

Miś :D

Zaczyna się...

Kurwiu :D Zabrakło KURWIU
Drzewa przemówiły :D


W punkt! Kontrolny... bez dojazdu :D


"Lecz jedno to co miałem, mocne jak wóda swojska
to mądrość pewna, którą dał mi kolega z wojska
Jak kończą się naboje, to się zakłada bagnet,
gdy się kupuje furę, to tylko PUSSY MAGNET"
(całość TUTAJ) :D :D :D
Czyli zaczynamy testy naszych nowych napędów, a mnie właśnie założyli złoty łańcuch.
Pasuje Wam złoty łańcuch na kasecie – to nawet lepsze niż takowy na szyi. Ciekawe czy foczki na to lecą :D... byle nie miśki, bo tutaj to można w lesie niedźwiadka spotkać. 
Sprzęt przeszedł gruntowny przegląd i remont tuż przed Jaszczurem, bo nasze poprzednie napędy były już w dramatyczny stanie. Można by się zastanawiać czemu akurat przed Jaszczurem, tam się przecież głównie pcha i spaceruje z rowerem. No właśnie! Brać nowy napęd od razu na zużycie, to zawsze żal. Sami chyba wiecie, że pierwsza rysa boli najbardziej, a tutaj nam to nie grozi – wiele przecież nie pojeździmy. A tak naprawdę, tak po prostu wyszło.
Popatrzcie na to z drugiej strony, przejdę się po lesie, poświecę złotem sarnowatym (sarniawym?) i jeleniowatym po oczach, a co! Niech widzą bogactwo i przepych… dosłownie, czaicie bazę przePYCH… podPYCH… i tak dalej, i tak dalej. Wciąż dalej… bo pchania to będzie po horyzont.
Dobra, tyle o sprzęcie, pora ruszać w trasę… jeszcze tylko ciepłe słowo od Malo na drogę (nie, nie będzie to „KALORYFER”). Będzie to…

Pussy Magnet - 12 karatów :D

Przepych :D

Nadal przepych :)

Wąwoziada :)

Wąwoziada 2 :)


„Macie przejebane...”

To cytat z Organizatora, bo na odprawie okazuje się, że trasa TNP-50 to nie będzie „Trasa NIE-piesza”, ale raczej „TRASA NAPRAWDĘ PRZEJEBANA”. Co gorsza zapowiedzi nie będą odbiegać jakoś znaczenie od rzeczywistości, bo okaże się, że będzie to jeden z najdzikszych Jaszczurów, w jakich będziemy uczestniczyć. Owszem, Jaszczury bywają najdzikszymi rajdami wśród rajdów, w których uczestniczymy - tak z założenia, ale ta edycja postanowiła sięgnąć po nowe standardy… albo ich zupełny brak. Wszystko zależy z jakiej perspektywy spojrzycie na to zagadnienie i jaką metrykę przyłożycie. A pomyśleć, że bywały i takie Jaszczury, na których robiliśmy komplet punktów kontrolnych… tym razem nam to jednak nie zagrozi.
Z samej mapy, która - jak zawsze - jest raczej poglądowym spojrzeniem na teren niż jego dokładnym odwzorowaniem, nie wynika wprost z czym się dzisiaj spotkamy… a będzie to w zasadzie całkowity brak dróg. Tzn, źle powiedziałem… jakieś drogi się zdarzą, niektóre nawet dość dobre, ale będą biegnąć tak, że nie będzie nam się opłacać nimi podążać wcale… k***a, nawet 50 metrów… naprawdę!! Wszystkie dobre i akceptowalne drogi będziemy tylko przecinać. Będzie zatem chwila na spojrzenie z tęsknotą w lewo i prawo, zachwycenie się linią traktu… i znowu w las na dziko…
Co więcej lasy pogórza będą zawalone wiatrołomami, a błota będzie po kolana… skutecznie nas to spowolni w naszym noszeniu rowerów…
Jak ktoś włóczył się szlakami pogórzy, ten wie jak bardzo nie-turystyczne bywają to tereny (i dobrze, bo to oznacza, że nadal są dzikie)… ale po 15 godzinach „w dziczy” bywa, że macie po prostu dość :P

Nasza droga :P


Klasyk :P

Rypiemy dalej :P

Wariant czarny... ale tak szczerze, to innego w zasadzie nie ma (nie przy tej mapie, bo po prostu nie ma na niej podane jak to objechać)


A w lesie – jak to w lesie
Raz się jedzie, raz się niesie…

Dobra - zdjęcia znaczenie wyprzedziły relację, ale co tam nadrobimy :P
Wyjeżdżamy z bazy przez wielką zieloną polanę i wjeżdżamy w las. Tam nasza droga w zasadzie od razu się kończy – mówię o tej dość słabej ścieżce, która na mapie prowadzi w kierunku punktów kontrolnych. Zaczynamy zatem od chaszczowania, nie wiedząc jeszcze, że dziś to cały dzień tak będzie wyglądał…
Próbujemy ustalić położenie tzw. LOP’ki (linii obowiązkowego przejścia), na której znajdą się ukryte dwa lampiony. Linią tą jest oczywiście… przebieg wąwozu, więc zostawiamy rowery na krawędzi tego parowu i zaczynamy go przeszukiwać „brute-force’em”.
Stowarzysze wyrastają jak po deszczu, mamiąc i kusząc „weź mnie”, ale pilnujemy mapy. Towarzyszy nam tutaj Marcin G, który Jaszczury zwykł robić z buta. Tempo mamy podobne, ale finalnie będzie On szybszy. Idzie bowiem dalej po odnalezieniu punktu kontrolnego – nie musi wracać po rower.
Teraz dużą część opowieści można streścić w następujący sposób:
- znajdujemy dobrą drogę HURRAA
- jej kierunek jest kompletnie nam nie pasujący
- przecinamy ją zatem (nie) bez żalu…
- ryjemy dalej jakimiś zachaszczonymi przecinkami lub nawet bez nich
To jest jakaś paranoja, że w zasadzie – w pierwszej fazie rajdu – nie będziemy trafiać na żadne drogi, których kierunek byłby chociaż trochę nam pasujący.
Co ciekawe zmieni się to w drugiej części rajdu, ale obecnie to mamy tylko chaszcz, krzor, błoto, wiatrołom. Zapętl… powtórz. Noch ajn-mal, otra vez, egen...
A gdy przez moment wydaje się, że teren stał się spoko bo macie trawy, to zaraz dostajecie FONETYCZNE ostrzeżenie: mlask, chlup, śluuurp… i już wiecie, że trzeba uważać aby się nie uzależnić, bo chodzenie po bagnach wciąga.
Dzikie tereny Pogórza Przemyskiego to też ogromne zielone polany – do jednej z nich przedzieramy się bez drogi przez jakieś 20 min! Szkodnik zahartowany w bojach, rzuci czasem tylko „zaklęciem mocnego słowa” i będzie chaszczował dalej. Widać, że wziął sobie kiedyś do serca radę z tytułu tego rozdziału, którą można także sparafrazować do stwierdzenia, że „jeśli brutalna siła nie działa, to oznacza że używasz jej za mało”. Fajny ten Szkodnik, zacny i renomowany - mało jest niewiast, które tak targałyby ze mną rower po chaszczach za jakąś kartką na drzewie... doceniam to bardzo :)
Wyłamujemy sobie zatem drogę przez krzory i wiatrołomy trójosobową tyralierą: Szkodnik, Andrzej i ja.
Polana jest tzw. wysoko-wartościowym celem (high-value target) bo w jej okolicy znajdują się aż 4 punkty kontrole. Dwa poniżej na jakiś rozejściach strumieni, jeden to mega zarośnięta ambona w której trzeba policzyć szczebli, a ostatni to szczyt góry… na który nie prowadzi żadne ścieżka. Będzie gęsto… bardzo gęsto. Ukryjemy zatem rowery w gąszczu i pójdziemy po lampion pieszo. Polany te są przepiękne, ale także niebezpieczne. Za dnia tego zagrożenia uda się unikać, ale w nocy już nie – mianowicie zaczynają na nich, z ziemi, wyrastać jakieś pochodne tarniny lub inne chuj-Wi-co… nie znam się na botanice. To coś ma mega twarde gałęzie i kolce, wjechanie na to – to jest murowany flak. Nawet nasze grube opony nie wytrzymają takiego strzału z kolca.
Wspomniana polana...

przecinana w poprzek :)

Szukając rozwidlenia strumieni

Rowery ukryte/porzucone idziemy na szczyt. Jakby ktoś pytał, to rowery KIEROWNICAMI są ustawione W STRONĘ szczytu :P

Jest i jakiś szlak :D

Kolejne polany

Mówcie co chcecie, ale dla mnie piękne ujęcie :D
Szkoda tylko że "się zlicowali", ale to jest zdjęcie z partyzanta, podczas zjazdu


Brute force w akcji :)

"Czerez ritchku, czerez haji..." (całość TUTAJ)

Nasza droga :P

Znowu CZEREZ RICZKU, chodź sporo było W POPRZEK RICZKU :D

Wojna Światowa odcisnęła piętno na tych terenach... a nikt nie wiedział, że kiedyś zostanie nazwana PIERWSZĄ...

Kapliczka świętego lampionu :)

Przeprawiamy się przez kopiące ogrodzenia :P

Znowu klasyk...

W poszukiwaniu (udanym!) kolejnego lampionu :P

Taaaa....


Kolacja pod lasem… pójdzie jak po sznurku :P
Mijają kolejne godziny, słońce chyli się już ku zachodowi, a u nas bez zmian – chaszczujemy po kolejnych lidarach, za kolejnym lampionami, ale jakby trochę mniej! Od popołudnia zaczęły występować tu jakieś drogi, ścieżki, które umożliwiają chociaż trochę jazdy. Nie wiem, nie znam się, może wszelakie drogi wychodzą na żer dopiero popołudniami… rano ich nie było.
W nogach mamy też już trochę przewyższeń (znaczenie przekroczyliśmy już 1000) bo tu ciągle góra – dół, góra – dół. Tak, przez dół rozumiem także wąwóz czy debrzę do spenetrowania w poszukiwaniu lampionu.
Tuż po zachodzenie słońca, góra na którą podchodzimy wydaje się nie kończyć (Szybenica)… mimo, że ma tylko około 500 m npm. Masakra to jest podpych… ale polana z widokiem na szycie, to coś pięknego. Ostatnie promienie słońca jeszcze tu padają, więc to idealny moment na kolację. Rozkładamy się z popasem i zastanawiamy co my robimy z własnym życiem…rypiemy się przez nieprzebieżne lasy w poszukiwaniu kartek na drzewie. Jeśli przyszło by to wyjaśnić jakieś pozaziemskiej cywilizacji, to przecież "tego się nie da wytłumaczyć"...
Zakładamy lampki, bo „Ciemności kryją ziemię”. Teraz zrobi się naprawdę ciekawie bo będzie jeszcze trudniej nawigacyjnie…
Niemniej, zjazd polaną już w ciemnościach (gdyż zeszło nam na ucztowaniu), to jest bajka. Ach, to musi z dołu pięknie wyglądać - jest już ciemno, ale jeszcze nie na tyle aby nie odróżnić nieba od pagóra (pagór jest ciemniejszy). Jak ktoś zatem by nas obserwował, to będzie widział światła sunące po stoku – ta polana, jako jedna z nielicznych nie ma kolczastych pułapek, wiec zjeżdża się super. Bajer! Natomiast jedno z pierwszy zadań po zmroku to odnalezienie starej dzwonnicy. Nie dość, że można do niej wejść – co nie jest takie oczywiste w przypadku zabytków, to wisi w niej sznur, którego długość musimy zmierzyć. Kapitalne zadanie!

Reper na szczycie :)

Na Rozstaju Przemyśl co robisz :P

Kolacja pod lasem :)

Zrobiło się ciemno

Ach, ile razy jeszcze będę to cytował - pewnie tyle ile razy będziemy jeździć po nocy.

"We found an untrodden path
And followed it down
The moon in the sky
Like a dislodged crown

I told her that the moon
Was a magical thing
It shone gold in the winter
And silver in spring..."
(całość TUTAJ)


Prince(ss) of Persia czyli brakuje tylko szkieletu na "moście"
Lecimy dalej – znowu podmokła ścieżka, która doprowadza do kolejnej polany, a tam przedziwna ale kapitalna konstrukcja. Pomost prowadzący na drzewo. Most przypomina mi moje traumy z dzieciństwa! Walczyliście kiedyś ze kościotrupem/szkieletem na takim moście, który w każdej chwili mógł się załamać? (Prince of Persia 2 - TUTAJ). Ile godzin próbowało się to przejść, jak ja się bałem kościanego... horror, a teraz, w środku nocy, w środku ciemnego lasu, spotykacie podobną konstrukcję do swoich dziecięcych koszmarów. Niesamowity klimat.
A mówiąc o Prince of Persia, jak widzę Szkodnika na moście to wychodzi mi, że nie Prince a Princess... i to będzie koniec dla mojej zwichrowanej psychiki... natychmiast wczesa mi się niemiecki „szlagier” PRINZESSIN i będę go sobie nucił już do końca rajdu :P 
Będziemy jechać przez polany, przez pagóry, przez las, a ja jak zapętlony: "Ich weiß nicht, was mich an dir so reizt (Prinzessin!), Vielleicht, weil du mit deinen Reizen geizt? Ist das nur Spott
(Prinzessin) Oder ist das Hohn (Prinzessin)...?" :D
Strzeż się Szkieletu, Szkodniku - On tu gdzieś jest, wiem o tym!


"Moje mocne 'wierzę tylko w to co ma sens', traci na znaczeniu w ciemnym lesie o 3 w nocy...
Wierzę w to co widziałem, a widziałem armię upiorów maszerującą rzeką..." (
cytat - luźno - za "Pan Lodowego Ogrodu")
Noc już głęboka a my nadal w lesie. Trzymamy się czerwonego szlaku, którego przebieg – mimo że nie jest zaznaczony na naszej mapie – całkiem fajnie wpasowuje się w marszrutę pomiędzy punktami kontrolnymi. Jednakże w pewnym momencie dostrzegam strzałkę w bok na drzewie… i to taką dość wyraźną. Wskazuje ona całkiem niezłą ścieżkę i podaje informację 100 metrów.
Nie podaje jednak co będzie za te 100 metrów. Pytam moich towarzyszy naszej dzisiejszej poniewierki: „sprawdzimy?”. Niezbyt zainteresowani, ale mnie zaintrygowała ta strzałka… zwłaszcza, że jest dość wyraźna i.. krzywa, więc widać, że nie była narysowana przez leśnika czy kogoś z „obsługi lasów”. Ktoś ewidentnie chce nam coś pokazać… mówię „poczekajcie, sprawdzę”. Basia i Andrzej są nawet zadowoleni z takiego obrotu spraw - zrobią sobie w tym czasie mała przerwę. Zostawiam rower i ruszam z czołówką na głowie głębiej w las.
Ścieżka jest wąska i dość kręta, ale dobrze przetarta, przypomina trochę rowerowy „singiel”. Podążam za jej biegiem i chwilę później znajduję… GRÓB. Trochę tego się spodziewałem, ale kompletnie nie spodziewałem się tego co na nim znajdę… tabliczka na krzyżu mówi „JESTEM W STUDNI”. A obok grobu znajduje się studnia… NO HARDCORE klimat się właśnie zrobił… pamiętajcie, że jesteśmy w środku lasu i w nocy. Studnia jest dość spora, wyłożona kamieniami… podejść i zaglądnąć?
Co znajdę w studni „tylko to co zabiorę ze sobą” czy wręcz przeciwnie, na przykład fankę filmu „Ring, która powie że czuje się trochę samotna i abym wpadł tam do niej… ogarniacie, WPADŁ. To jest słowo klucz.
Zrobiła się atmosfera, którą najlepiej przybliża cytat z „Pana Lodowego Ogrodu, który jest tytułem tego rozdziału. W takich chwilach to nim zaglądnę do studni, to miałbym ochotę – tak profilaktycznie, tak na „dobry wieczór” – wrzucić do niej jakiś egzotyczny owoc, najlepiej bez zawleczki. Albo może to będzie lepszy pomysł, posłuchać rady majora Pluta i delegować to zadanie: Ja major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy, do mnie komenda batalionu należy, Ryków - miły przyjacielu, Ty jesteś zuch na Szpady, wyjdź Ty, bracie Ryków... wiesz co, wyślemy kogo z naszych poruczników”
A tak na zimno: czy historia opisana na tablicy jest prawdziwa? Może być, to są tereny na których dokonywały się zbrodnie lat 40-stych, ale może to też być propagandowa legenda. Tego pewnie się już nie dowiemy, ale dziwi mnie, że Malo nie dał tutaj punktu. To jest miejsce typowo Jaszczurowe.

Grubo...

Kolejny mega klimat... nie idź do koni, jeśli chcesz żyć, tak?
Znowu mi się coś wczesuje -->

"Don't go by the river if you love your wife
'Cause you'll make that girl a widow
And you'll cause her pain and strife
Hell, if you go by the riverside
You'll lose your l-l-l-l-life...!"
(całość TUTAJ)

Kolejne klimatyczne miejsce - ruiny dzwonnicy po dawnej cerkwi


Trójnóg nocą... a nocą pękają opony
Wędrujemy dalej, nocą przez lasy pagórza. Noc jest niesamowita, naprawdę niesamowita a my podchodzimy pod kolejny szczyt - KOPYSTAŃSKĘ.
Niesamowite miejsce, a nocą - przy tym księżycu dzisiaj - robi jeszcze większe wrażenie.
No niestety, w ciemności nie unikniemy spotkania z kolczastym przyjacielem. Rozora mi on zalotnie koło… niby nic nowego, przecież to nie pierwsza guma, no ale jest noc, a opona to jest jedno błoto. Aby wymienić dętkę i mieć jako taką pewność, że nie napcham wraz z nią do opony jakiegoś syfu, to najpierw muszę tą oponę odczyścić. Powiem Wam, chyba z 15 minut mi zeszło – liczba centisztoksów była naprawdę wysoka, gęstość także nie mała. Niedawno, na Liszkorze, dymałem sobie o zachodzie słońca, teraz dymam sobie w nocy… no żyć, nie umierać. Powiem Wam więcej – trochę uprzedzając fakty – jako że w niedzielę, jeszcze pojeździliśmy sobie po tych terenach (po złapaniu kilku godzin snu w samochodzie)… to nie była to jedyna guma w ten weekend. Łącznie trzy! Ja przód i tył, Basia przód. Dzikie tereny, po prostu dzikie. 3 gumy w dwa dni – ja wiem, że to nijak nie zbliża się do naszego rekordu (6-ciu na jednym rajdzie – weź mi k***a, nie przypominaj – TUTAJ), ale jednak to mocny, naprawdę mocny wynik.

Szkodnik z trójnogiem

Serwis 24/7


Daj mi zgodę na ten dzień, który właśnie 
KONA ? :P :P :P
Dorzuć do ogniska drzew, utul mnie w ramionach
(klasyk TUTAJ)
Ale się romantycznie zrobiło, co? Uprawiamy przecież tzw. kolarstwo romantyczne – bez ścigania się, ale za to przez chaszcze. Czego nie rozumiesz ?
A tak serio, to docieramy pomału do bazy czyli do namiotu pod wieżą, przy której pali się ognisko. Jest grubo po 2-gie w nocy, prawie 3:00. To był hardcore’owy dzień. Jeden z dzikszych Jaszczurów w naszej karierze orientacyjnej, ale bardzo nam się podobał. Jesteśmy wytyrani, sponiewierani i srogo wybatożeni, ale także zadowoleni. Fajny klimat aby na końcu rajdu usiąść przy ognisku. Oj, jakoś dawno nie było okazji…
Koniec kwietnia, Pogórze, lód skuwa szyby samochodów w okolicy bazy (duży spadek temperatury w nocy nastąpił), jest 3:30 w nocy, a Ty siedzisz przy ogniu i dokładasz aby nie zgasło… to był piękny, ale i trudny rajd.
A w niedzielę rano… no dobrze, przedpołudniem bo trzeba to odespać (w aucie), ruszymy na dzikie trakty Księstwa Arłamowskiego, no ale to już kolejna z naszych opowieści…
„Już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła, po oddziale nie śladu, ni znaku, tylko łańcuch w oddali gdzieś gra” (parafraza TEGO)
Nasza jaszczurowa karta

"Tu księżyc pełni straż... " To był piękny rajd i piękna noc!



Kategoria Rajd, SFA

Wiosenna HAŁA 2024

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2024 | dodano: 08.05.2024

Pierwszy raz w naszej - chyba już niemałej (11 lat) – ORIENTacyjnej (ORIENTalnej?) historii docieramy na rajd o nazwie HAŁA, a dokładniej to Wiosenna HAŁA. Jakoś tak nigdy nie było nam tutaj po drodze: kiedyś nie było na Hale w ogóle tras rowerowych (organizowane były tylko i wyłącznie trasy piesze), a jak już pojawiły się rowery to albo termin nam nie leżał albo rajd „wywalał” uczestników gdzieś daleko w mazowieckie. Za daleko. W tym roku jest jednak inaczej: świętokrzyskie i to w terminie, kiedy nie ma w kalendarzu innych imprez w okolicy.
Basia mówi „JEDŹMY!” Powiem szczerze, że ja byłem na początku trochę sceptycznie nastawiony do tego rajdu, dlatego że limit czasowy dla trasy rowerowej był dość krótki (8h)… a my przecież lubimy pobawić się trochę dłużej. Niemniej jak zobaczyłem w regulaminie pewien zapis, to inaczej spojrzałem na opcję sobotniej HAŁY i dałem się namówić Szkodnikowi.
Szlak za bramą szkoły!!

Do lasu!

A w lesie jak to w lesie...


Będzie ostre rycie po krzorach
Tak brzmiał ten zapis. No może nie dosłownie, ale taki miał sens. Chodziło o to, że punkty w terenie miały wagi, które zostały specjalnie scharakteryzowane: jeden punkt przeliczeniowy za punkt, do którego jest pełen dojazd rowerem, 1,5 punktu przeliczeniowego za punkt z dojazdem w okolice lampionu, 2 punkty przeliczeniowe dla lampionów do których nie ma żadnego dojazdu!
To mnie kupiło – lampiony, do których nie ma żadnego dojazdu. To mnie przekonało, jedziemy!
No i pojechaliśmy… baza znajdowała się w Niekłaniu Wielkim czyli gdzieś pośród nieprzebytych lasów okolic rzeki Pilicy i pewnego Kamiennego Skarżyska. Gdzieś tutaj, przez bory, puszcze i knieje, biegnie także czerwony SZLAK PIEKIELNY, który obecnie znamy dość dobrze ale także  fragmentarycznie. W naszych, bliżej nieokreślonych czasowo planach, chcemy przejechać go całego na jednej wycieczce: od Piekła do Nieba (243 km). Napisałem na jednej wycieczce świadomie, nie nastawiam się, że to koniecznie musi być w jeden dzień – nocą też się będzie dobrze jechać, zwłaszcza po tak klimatycznym szlaku.
Wracające... jako, że to nasz pierwszy raz na HALE to może dwa słowa o samym rajdzie. Okazało się, że to taki trochę bardziej oswojony Jaszczur, co należy odczytać jako duży komplement bo Jaszczury kochamy… acz Malo czasem przesadza z ich dzikością (wspinanie się po koronach drzew czy wyjście na wieżę, w której zawaliła się klatka schodowa i trzeba się wspiąć po ścianach… itp., itd). Sami wiecie, z wpisów na tym blogu, jak bywa na niektórych „mniej” oswojonych Jaszczurach.
Podsumowując zatem ten wątek: oswojony Jaszczur to impreza rozgrywana nadal na mega starej (poglądowej) mapie, wrzucająca uczestnika w bagna, chaszcze, strome pagóry i jeszcze bardziej strome doły, ale jednak z zachowaniem pewnego poziomu BHP.
Co ciekawe na rajdzie będą także punkty stowarzyszone, ale będą to stowarzysze BAAARDZO oswojone. To znaczy będą to punkty z trasy pieszej, bez perforatorów ale z pisakami (jak w klasycznych imprezach INO). W związku z tym pomylenie punktu właściwego ze stowarzyszem będzie wymagać ciężkiego inwalidztwa umysłowego – nie pytajcie czemu w naszej karcie znajdzie się punkt „pisakowy”… nie pytajcie, sam Wam powiem w ostatnim rozdziale :P
Droga po horyzont :)

Kapliczka w środku lasu

Teren iście zabudowany :D

Szukamy czyli "idę górą, a Ty dołem, jestem osłem, Ty rosołem" - czy jakoś TAK :P :P :P

Jest :D

Punkty bez dojazdu, tak?

Ano... :)


BPK – Będziesz Przeszukiwał Krzory…
Ruszamy z bazy, którą jest szkoła pod lasem. I to tak dosłownie pod lasem bo przez bramę wychodzi się na drogę z czarnym szlakiem! Fajnie mieć taką szkołę, u nas to wychodziło się – owszem – do parku, ale to były lata 90-te, więc w tym parku to można było obskoczyć wprdl od dresiarzy. To byli nasi  pierwsi psychoterapeuci, dbający o to czy w życiu nam się wszystko układa – ciągle pytali czy mamy jakiś problem. Ech wspomnienia – czasy słusznie minione. 
"Wsiadamy" na szlak i dzida do lasu. Odmierzamy się do pierwszego punktu kontrolnego i lecimy dobrą szutrową drogą do miejsca, gdzie powinien wisieć lampion… i wisi, ale tylko ten z flamastrem… czyli dla nas to stowarzysz. Hmmmm… odmierzamy się raz jeszcze, tym razem z innej strony i… cholera, nadal wychodzi, że to tu. No ale przecież nasze lampiony miały mieć perforatory, a punkty trasy pieszej – inne od naszej – miały mieć flamastry. Robimy poszukiwanie trybem BRUTE FORCE’em okolicznych przecinek, ale nie ma żadnego innego lampionu. Wygląda nam to na błąd na mapie lub podczas rozstawiania trasy. Dla nas to ewidentnie nasz punkt. Jakbyśmy się nie namierzali, wychodzi że jesteśmy w dobrym miejscu. Gdy my rozkminiamy sytuację, przybywa w to miejsce jeszcze kilku innych zawodników i zaczynają debatę: nasz – nie nasz… zaczynają szukać nawet po 100 – 200 m od miejsca, w którym jesteśmy.
Podejmujemy odważną decyzję – pisz BPK i lecimy dalej. Wygląda to na błąd trasy/mapy, nie ma zatem co tu tracić więcej czasu, zwłaszcza że debata wśród innych zawodników dopiero się rozkręca i mamy już całe stronnictwa różnych opcji: pojawia się nawet pomysł, że ktoś zostawił flamaster, a zgubił perforator. Próbują nas zatem przekonać do szukania w krzakach perforatora… tak jak pisałem, nawet 100 czy 200 metrów dalej… na bez jaj. Nie będziemy czesać losowych krzaków, mogę czesać krzaki podejrzane (o ukrycie punktu kontrolnego), ale nie losowe. No szanujmy się :D
Jak lubię brute force, to jednak karczowanie lasów, osuszanie stawów czy przekopywanie gór to nie jest optymalna strategia… Wielu rzeczy szukałem po krzakach, ale nie 100 czy nawet 200 metrów dalej - przecież to jest absurdalne. Mówimy Im, że piszemy BPK i lecimy dalej, ale Ci nie dają za wygraną… próbują nas przekonać do poszukiwań innego lampionu lub „zgubionego” perforatora. Zostawiamy Ich w tym szaleństwie – dla nas to BPK.
Znowu przejezdnie :)

PIEKIELNY !!!

Świetne miejsce na punkt!

Brak dojazdu do punktów kontrolnych 2...

Pod górkę :P

Kolejne świetne miejsce na punkt :)


A nie mówiłem?


Przez znane i nieznane nam tereny…
Lecimy punkt za punktem. Niektóre lampiony wpadają nam z drogi, inne są bez dróg czyli z wpadają po srogim przedzieraniu się przez gąszcz – 1,5 oraz 2 pkt przeliczeniowe, zgodnie z zapowiedziami, okupione są koniecznością rycia przez zielone i niebieskie (czyli chaszcze i strumienie). Niemniej, lecimy w miarę bezbłędnie – udaje się bez większych wtop, a sama trasa bardzo nam się podoba. KAPITALNE punkty kontrolne na niej mamy – zwłaszcza te opisowe, w formie zadań. Niektóre miejsca to perełki, jak hałda czy różne, poukrywane w lesie kapliczki czy pomniki. Naprawdę super zrobiona trasa i aż żal, że dostaliśmy na nią tylko 8h, bo nie ma opcji zrobienia całości…
Część punktów to tereny znane nam z naszych wycieczek, np. kapliczka – jak ja Ją nazywam – Matki Boskiej Przeciwpancernej (można zobaczyć na zdjęciach o co chodzi), ale o wielu miejscach nie mieliśmy pojęcia – np. rewelacyjna była ta wielka hałda!
Nie ma się co to rozpisywać na ten temat, lepiej spojrzeć na zdjęcia. Uwaga! leci duży pakiet foto

W dobrym towarzystwie, czyli nasi znajomi nie są tacy, jak wasi znajomi :D

Kolejna leśna kapliczka

Upalanie :)

Nadal upalanie :)

Robi się gęściej :)

Robi się mokro :)

Ale warto, bo znowu świetne miejsce na punkt kontrolny

Wciąż dalej i dalej

"...a z mojego drewnianego gardła dobywa się tylko szum liści" (uwielbiam tą książkę - "Pan Lodowego Ogrodu")

Znowu przez chaszcze :)

Ale znajdujemy kolejne lampiony :)

Matka Boska Przeciwpancerna :)


Hardocore’owa końcówa czyli nasz typowy klasyk rajdowy
Innymi słowy, chodzi o finisz z tętnem w strefie śmierci. Walczymy bowiem o kolejne lampiony i to niemal do ostatniej minuty limitu czasu. A dzisiaj jest to sporym ryzykiem… Nie ma tutaj przewidzianego żadnego limitu spóźnień – nie zmieszczenie się w czasie choćby o jedną minutę, to jest dyskwalifikacja. Nie odpuszczamy jednak zmagań i w ostatnią godzinę próbujemy „wyhaczyć” 3 punkty. To jednak nie jest takie proste, bo część z nich to punkty bez dojazdu, a więc mamy ryzyko utknięcia gdzieś w chaszczach czy bagnie. To nie będzie podjazd pod lampion i „dzida” dalej, ale chaszczowanie i potem powrót do rowerów. To wszystko kosztuje cenne minuty, które kończą się w zastraszającym tempie…. Pierwszy punkt jest najprostszy (niestety piszę tą relację z dużym opóźnieniem i nie pamiętam już o którym numerze tu mowa – niemniej, dla ciekawych, chodzi o lasy na północ od bazy). Drugi punkt zaczyna sprawiać problemy, bo dojazd do niego powinien być – do wyboru do koloru – z trzech różnych przecinek leśnych. Jednakże... pierwsza przecinka odmawia współpracy… błoto po kolana i wiatrołomy. Zeszłoby tutaj na walkę i to sporo… próbujemy drugą, ale i druga nie współpracuje – jest jeszcze gorsza. Trzecia to objazd punktu do około po dobrych drogach, bo idzie zupełnie z drugiej strony lampionu… znowu będzie to kosztować czas. Odpuścić go i lecieć po inny punkt, czy ryzykować?
Nie wiedząc jakiej klasy będzie trzecia z przecinek, bo przecież może się okazać, że zrobimy objazd aby natknąć się na podobną sytuację co dwie poprzednie...
Ryzykujemy jednak, gnamy na około i atakujemy od trzeciej przecinki… jest znośna, a dosłownie NOŚNA, bo da się rowery nieść, nie haczą się o gałęzie wiatrołomów! Jest lampiony, mamy!
Został 3-ci punkt i 20 min… no ale te 20 minut to jest na znalezienie lampionu oraz powrót do bazy… Dajemy sobie 8 minut – z zegarkiem w ręku. Dosłownie osiem minut. Jeśli w 8 minut nie znajdziemy, to odpuszczamy i gnamy na bazę. Presja jest duża, bo 12 minut na finisz to będzie hardcore, ale hardcore wykonalny… o ile nie zdarzy się jakiś nieprzewidziany… np. wiatrołom lub podmokły teren. Ruszamy za ostatnim punktem – ten pamiętam – ósemka. Numer zgodny z czasem jakie sobie daliśmy, więc wyrył się w mojej pamięci – dzida przez las w kierunku ósemki.
Mamy kawałek dojazdu, więc upalamy ile się da: na skrzyżowaniu w lewo, potem 300 metrów i w prawo, na kolejnym prosto… jak w transie.
Wpadamy na polanę i ruszamy w krzaki… minęło 6 minut, mamy dwie minuty na znalezienie lampionu. Szukamy… ale nic tu nie ma. Patrzę na zegarek, 30 sekund minęło… wracamy do roweru i spojrzenie na mapę… "nie dostrzeliliśmy", to powinno być 50-70 metrów dalej. Inna odnoga lasu. Dawaj - wpierjot, noch einmal!
90 sekund minęło, szukamy ale nadal nic… 115 sekund. Co robimy? Wystarczy nam 10 minut na finisz, prawda… zamiast 12? Ryzykujemy?
Basia: Chyba jest źle?
Ja: Źle to było jakieś 5 minut temu
Basia: Czyli jest jak zwykle… w dupie, tak?
Ja: Tam to byliśmy jakieś 2 minuty temu…
Basia: Dobra, ostatnia minuta na szukanie i ciśniemy na bazę


Czyli wszystko na jedną kartę: „zabijcie wszystkich, bóg rozpozna swoich” – to lubię.
Zanurzamy się w krzaki po raz trzeci i jest! Jest lampion… ale z flamastrem. Stowarzysz… Grr…. Kolejne 40 sekund minęło. Zaraz naprawdę nie zrobimy finiszu, już teraz to jest bardziej niż na styk. Zostało 20 sekund na obszukanie okolicy, ale nie widzimy właściwego lampionu. Nagle straszna myśl – a jeśli jest tak jak z naszym pierwszym? Jeśli jest błąd i nie ma tutaj naszego… cholera, jeśli jest to weźmiemy stowarzysza, ale jeśli nie ma to przegramy wszystko z kretesem. Decyzja, decyzja, decyzja… zostało 8 i pół minuty. Pamiętajcie, debatowanie to też decyzja – decyzja o dłuższym pozostaniu w miejscu. Nie ma już żadnego zapasu - zbieramy stowarzysza i długa na bazę.
Niecałe 8 minut, a mamy spory kawałek drogi. Odpalamy tryb „nie hamujemy dla nikogo, co po drodze to pod koła – amor wybierze”. „Siadamy” na szutr i palimy napęd… skracać szlakiem czy robić objazd szutrem. Szlaki były tu różne – jak będzie słabo przejezdny to koniec, ale szutrem jest sporo dalej… decyzje, decyzje, decyzje.
Szutrem, tylko przyspiesz. W bazie możesz się przewrócić, zemdleć, ale teraz przyspiesz! Koła mielą, łańcuch skrzypi, bo jest naciągany jakąś chorą siłą - z tyłu „zamknęliśmy” kasetę. Ciśnij, do odcięcia – a w naszych napędach odcięcie to jest koło 40 km/h. Wyciągnąć to z nóg na leśnej drodze to jest hardcore… ale przed oczami widzę tą scenę:

- It will not hold forever      - We don’t need forever

Wytrzymać ostatnie 5 minut… upalamy ile fabryka dała, a idzie dzisiaj na 3 zmiany i robi w nadgodzinach.
Gdy wypadamy na asfalt mamy 4,5 minuty do limitu – to już ostatnia prosta do bazy! Uda się! Po raz kolejny się uda – znowu wykalkulowany finisz na styk. Może nie przebije to naszego najlepszego wyniku 4 sekundy przed dyskwalifikacją (komputerowy pomiar!), ale wpadamy do bazy z minimalnym zapasem. Udało się.

Uff… mega końcówka. Zawsze powtarzamy sobie „nigdy więcej”, a wychodzi „jak zawsze”. W sumie kocham to i nienawidzę, zdecyduję się jak odzyskam oddech… na razie planuję się...  przewrócić… Basia też, ale może to zrobić na pudło, bo ten finisz daje jej nie tylko brak dyskwalifikacji, ale i drugie miejsce. Gdyby się ta ósemka udała, to było by pierwsze! Hahaha, dawno nie było takiego hardcore’u. „W życiu często bywa tak, raz do przodu, a raz wspak…”
Wróciliśmy z dalekiej podróży, ale najważniejsze, że udało się zmieścić w czasie.
Piękny rajd, świetna trasa – tylko czemu tak mały limit?
Przy rajdach z limitem 8h to ja mam wrażenie, że czas zaczyna nam się kończyć niemal od komendy start.
Miejmy nadzieję, że uda się jeszcze jakaś kolejna HAŁA, ale może tym razem z jakimś większym limitem… bo inaczej to te finisze nas kiedyś wykończą.

Jedyne zdjęcie z finiszu... początek, potem już był tryb: KRĘĆ bo nic innego się nie liczy :P



Kategoria Rajd, SFA

mini Bike Orient - Ceteń

  • DST 68.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 lutego 2024 | dodano: 25.02.2024

Po śniegu nie ma już w zasadzie nawet śladu i to do poziomu nawet 1000m npm w górach, więc ewidentnie można już zacząć pompować koła, smarować łańcuchy i ostrzyć zębatki!  Owszem niewykluczone, że nie dowali po ryju jeszcze zimą w nadchodzących tygodniach, ale na ten moment odpalamy już rower - zwłaszcza że w ostatni weekend lutego odbywa się mniejsza edycja BIKE ORIENTU w okolicach Spalskiego Parku Krajobrazowego.
Spała to lasy, ogromne i nieprzebyte lasy więc na pewno będzie fajnie! No dobra, może nie takie nieprzebyte bo szukaliśmy tu kiedyś bunkrów w Konewce, potem tropiliśmy Demony Wojny, a nawet sprawdziliśmy co kryje się po drugiej stronie lustra... wody zalewu niedaleko stąd. Rok temu zawitaliśmy tu także - tym razem w ramach IT Orientu)     
Nie zmienia to faktu, że chętnie tutaj wracamy i nie inaczej jest tym razem. Chętnie pogonimy za lampionami ukrytymi gdzieś w tych leśnych ostępach.
Baza Bike Orientu znajduje się w Ceteniu czyli tym razem przesuwamy się bardzo na wschód lasów spalskich - to dobrze, bo część wschodnią mamy zwiedzoną najmniej. 

Coś chyba za bardzo drewniany ten cypel :P

Budzik dzwoni o 4:30, a godzinę później jesteśmy już w drodze, aby zdążyć na odprawę, która odbędzie się kilka minut przed dziewiątą. Na niej dowiemy się, że zawody odbywają się z wykorzystaniem dość nietypowej mapy - mianowice bardziej przypomina mapę sportowego INO niż turystyczną, z tą różnicą, że kolory nie oznaczają tym razem przebieżności lasu, ale jego wysokość. Owszem daje to pewne wskazówki co do przebieżności, bo Im coś niższe tym może być gęstsze, ale takie mapowanie nie będzie działać w każdym przypadku, bo "choinki" mogą być i wysokie i gęste :P
Po otrzymaniu map kreślimy nasz wariant. Nastawiamy się na próbę zrobienia kompletu punktów kontrolnych, bo trasa to w teorii tylko 60 km, a limit czasowy to 8h. Są rajdy gdzie przeloty są takie, że pęka 100 km w 6h, ale tym razem tak nie będzie. W zasadzie nie dotkniemy asfaltu! I to będzie super. Rajd w 99% będzie przebiegał terenowo i to niekoniecznie dobrymi, szutrowymi ścieżkami, ale czasem po piachu, czasem przez krzaki, czasem "po korzonkach". Okaże się, że przez całe 8h nie wyjedziemy z lasu i jak dla mnie to REWELACJA!
Nasz plan to pętla startująca w kierunku wschodnim i tak też startujemy. Już na pierwszym punkcie kontrolnym dojdzie do śmiesznej akcji - po raz kolejny udowodnione zostanie, że działania grupowe wcale nie sprzyjają nawigacji. Kilku zawodników znajduje w lesie starą stodołę i wiszący na niej lampion. Robi się pospolite ruszenie.. nieważne, że numer na lampionie nie zgadza się z oznaczeniem na mapie, nieważne że opis punktu to cypel. Dobra drewniana szopa też się nada. Basia krzyczy do Nich: "prrrr szaleni, to nie jest nasz punkt kontrolny"
Podnosi się bunt, że co my tam wiemy, skoro przecież lampion tutaj wisi. No cóż... powodzenia! my jedziemy dalej i kilkaset metrów dalej łapiemy poprawny - nasz - punkt kontrolny: cypel.
Ciekawe ile osób łącznie podbiło nie ten co trzeba lampion. Acz aby być fair, sami nieraz tak mamy, że jak jest lampion, to się pojawia zew "BRAĆ!!!".
Tym razem uratowało nas poprawne czytanie mapy :)

Cypel nad mokradłami :)

Czuję się obserwowany :P

Pędem w las !!!

"Świat dla nikogo się nie zatrzyma
Zdradzi Cię nie raz
Biegnij przed siebie, kierunek trzymaj
Z wiatrem lub pod wiatr"
... (klasyka polskiej piosenki - TUTAJ)


Prawdziwie ROMAN-tyczny towarzysz :P
Lecimy dalej i przy jednym z punktów spotykamy Romana, który pyta czy mógłby do nas dołączyć i jechać z nami. My lubimy jeździć w grupie, bo to zawsze okazja do prowadzenia ciekawych rozmów i poszerzenia horyzontów... zwłaszcza, jak się człowiek tak zagada, że wyjedzie poza mapę, bo wszyscy gadają, a nikt nie nawiguje. Wtedy to się naprawdę poszerza horyzonty i to o kilometry. Tym razem jednak uda się bez takich wtop - pilnujemy się. Rozmowy prowadzimy na przelotach, ale na skrzyżowaniach staramy się uważać i to nie tylko na pierwszeństwa przejazdów dla dzików czy saren, ale także na kierunek w którym ciśniemy. 
Ogólnie ten rajd nawigacyjnie nam siądzie i to całkiem nieźle - objedziemy trasę bez większej wtopy (to rzadkość niespotykana dla naszej marki :D)
Owszem jakieś drobne korekty zawsze się przytrafią ("teraz w lewo... czekaj! miało być w to drugie lewo!").
Teraz uwaga - leci duża seria zdjęć:

Mielimy piach pod kołami :)

Tu produkują miody polskie :)

Lasy te były areną wielu walk partyzanckich majora Hubala. Wiele tu miejsc, które to upamiętniają.

Dobre miejsce na GEO-cache :D

Dobre ruiny zawsze na propsie :)

Leśne upalanie

Jak odnaleźć to jedno drzewo w lesie :)

W głębi lasu...

Trasa poprowadzona jest świetnie - nie wychodzi z lasu. Asfaltu będzie dosłownie 1 km, z licznikiem w ręku i to dlatego, że ktoś go tu wylał chyba przypadkiem :D
Punkty kontrolne ulokowane są w urokliwych miejscach: dawne wyrobisko, pomnik partyzancki, zarośnięte ruiny, jeziorka, itp.
To lubimy, to dla nas jest wyznacznik dobrze zrobionej trasy, a nie jak czasami: dołek, dołek, dołek, dołek, o! odmiana, dołek z kamerdolcem!
(jak się któryś z budowniczych utożsamia, to bez urazy - ale my jesteśmy po prostu wybredni i na trasy patrzymy bardziej turystycznie a nie sportowo).
Wjeżdżamy coraz głębiej w spalskie lasy i szukamy kolejnych lampionów.
Lecą nam kolejne kilometry, ale czas upływa szybciej niż się spodziewaliśmy. Cały czas jest terenowo i dużo lecimy po ścieżkach i korzeniach, a czasem przez krzaki - na azymut.
Czasem natrafimy na leśne autostrady i drogi szybkiego ruchu (szutry), ale częściej walimy przez przecinki i ścieżki, co jednak skutecznie spowalnia przelot.
Trasa 60 km w 8h, na pierwszy rzut oka miła być formalnością, a tu 3.5h robimy jej połowę. Idzie dobrze, ale nie nazwałbym tego formalnością jednak.

Nie sugerujcie się, że widzicie drogę - nie prowadzi na punkt kontrolny :P

Dobra ORIENT'alna "wysiadka"

Nasze bestie :)

No to dymamy pod górkę i przez krzaki :P

Bezbłędnie :D

Przecinki  - jeśli myślicie, że my prosto, to jesteście w błędzie - my w lewo :P


Nie-najmądrzejszy świerk
Mimo braku większych błędów nawigacyjnych, to naprawdę zaczyna gonić nas czas. Owszem, jeśli nie wtopimy gdzieś w jakiś spektakularny sposób, to tzw. "komplet" (punktów kontrolnych) raczej nie będzie zagrożony, ale jednak wiecie... 60 km, limit 8h, no zakładaliśmy pewien buffor, który... nam nie grozi.
Zwróćcie uwagę na ważne założenie: jeśli nie wtopimy gdzieś spektakularnie :P
To ważne założenie i uda się je zrealizować, chociaż będę się śmiał ze zdjęcia mapy, na którym Piotrek (budowniczy trasy) nakreśli optymalny wariant.
Będzie na nim taka sytuacja - potrzebujecie ścieżki na zachód i ona w takim kierunku biegnie, ale hmmmm - powiedzmy, że... - ma pewną nieciągłość w terenie. Trzeba skręcić na południe, do większej drogi, pojechać tą drogę i dopiero z niej za jakiś czas, odbić z powrotem na północ aby dotrzeć z powrotem do ścieżki. Innymi słowy trzeba objechać jej pewna nieciągłość :P
Albo walić na wprost - na rympał przez chasz i krzor, nie przejmując się stwierdzeniem "zalecany objazd".
Mówię do Piotra, że to nie był duży odcinek... w znaczeniu tej nieciągłości. Po co to objeżdżać jak można szturmem chaszcz wziąć... i że nie rozumiem, po co ten objazd i czy na pewno jest optymalny. A Piotr: "jak rozwieszałem trasę, to też pocisnąłem na wprost przez krzaki"
Hahaha... doskonałe. Wersja optymalna dyplomatyczno-oficjalna, aby się gawiedź nie burzyła i wersja dla zaawansowanych... w upośledzeniu nawigacyjnym.
Podoba mi się to. Zwłaszcza, że jeden z punktów kontrolnych ma opis "POWALONY ŚWIERK". Zastanawiałem się czy chodzi o to, że jest on jakiś hmmmm dziwny, odbiegający od normy :D
Nie wiem jak sam świerk, ale widzę że przymiotnikiem tym można także opisać nasze umiłowanie objazdów :P
Pamiętajcie, w lesie czy na baganch to wyznajemy zasadę "ani kroku wstecz". My po prostu widzimy drogi, tam gdzie ich nie ma... a tam gdzie są, to czasem z nich nie korzystamy :D

A tymczasem, kolejna seria zdjęć --->

Lampion nad wodami :)

Intrygujący styl malarski tej kapliczki, naprawdę intrygujący

Kolejna przecinka

W stronę światła :D

PędźDoliną Szkodniku :D

Takie drogi mają w sobie coś pięknego :)

Patrzę za plecy, a tam pościg :P

60 km w takim terenie to nie jest spacerek :P

Pkt 6 "Powalony świerk"


Komplet na początek sezonu
Wpadamy do bazy kilka minut po 17:30 czyli około 40 min przed limitem (start opóźnił się o 10 min).
Mamy komplet punktów kontrolnych. Powiedziałbym, że wracamy z nowym standardem, ale wiecie że to nieprawda - to przypadek :D
Zbyt nas ciągnie w chaszcze i bagna, aby zawsze udawało się skończyć trasę z kompletem. Już niedługo odbędzie się tzw. "powrót do średniej", co nie zmienia faktu, że bardzo nas cieszy, iż udało nam się zrobić komplet punktów kontrolnych (25 lampionów).
Dobre upalanie było... tego było mi potrzeba. Bardzo fajna trasa, ciekawe punkty kontrolne i  "bez-wtopowo-nawigacyjnie" spędzona sobota. Umiemy w Orient... czasem :D
A czasem nie i wtedy to dopiero jest fajnie :D :D :D
Do zobaczenia na kolejnych trasach.


Kategoria Rajd, SFA

Zimowy Rajd Doliną Soły

  • DST 27.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 13 stycznia 2024 | dodano: 16.01.2024

Zimowy Rajd Doliną Soły to impreza pod patronatem "Rajdu Beskidy", z którą mamy ciągle jakoś pod górkę. Raz, słownie raz udało nam się wystartować w normalnym trybie - zima 2022 (tutaj), a tak to zawsze coś. Już trzeci rok "zawsze coś". Przykładowo dokładnie rok temu 13 stycznia, dzień przed rajdem uznałem, że skręcenie kolana będzie świetnym pomysłem... nie było, ale o tym to już wiecie choćby z "Podsumowania 2023". Tym razem - zima 2024 - zapisaliśmy się na trasę rowerową, ale trochę pogoda nie dopisała. Przez wiele lat jeździliśmy po śniegu, nawet w górach bo uwielbiamy jak śnieg chrupie po grubymi kołami, niemniej jako że na rehabilitacji jestem co najmniej do końca kwietnia, to nie zamierzamy ryzykować jakieś kraksy na lodzie. Przepisujemy się na trasę pieszą, czyli po raz kolejny nie wprost - nie może być normalnie :P

 "The only thing they fear is YOU...
...they told me I could rule the world when Hell was frozen over.
Hold up! Is it just me... or did it just get colder?"
(pierwsza część cytatu pochodzi STĄD, drugą znajdziecie TUTAJ)
No właśnie ochłodziło się i spadł śnieg. Dlatego też idziemy na trasę pieszą, a to nie pozostanie niezauważone w bazie. Większość zawodników bardzo kojarzy nas z rowerami, więc nasz start na trasie pieszej zawsze budzi szum :D
Padł na nich blady strach? No prawie... bo w grupie pieszej to dużo nie wywalczymy, ale żarty żartami, były kiedyś takie czasy kiedy budziliśmy grozę na trasie pieszej. Pamiętam to jak dziś - strach i niedowierzanie. Nota bene, dojdzie do fajnej rozmowy na ten temat z Tadeuszem i Anią, bo będziemy właśnie wspominać nasze pierwsze spotkanie, lata temu na PRZEPRAWIE w 2017 roku (trasa piesza 50 km). To był pierwszy raz gdy zrobiliśmy 50 km pieszo, ale też w zasadzie nasz pierwszy raz na trasie pieszej, a że impreza była dość kameralna, to prawie nikt nas tam nie kojarzył. Tadeusz wystartował walczyć o podium, a my wystartowaliśmy walczyć o przetrwanie :D
On ogarnął regulamin, my nie. W regulaminie była narzucona kolejność zaliczania PK, a opuszczenie któregoś z punktów to była dyskwalifikacja. My po punkcie pierwszym, wiedząc że nie zrobimy całej trasy i NIE WIEDZĄC, że zaliczymy NKL'a, poszliśmy od razu na punkt trzeci (pomijamy "dwójkę"). Tadeusz biegnie, ciśnie i... spotykamy się na trójce. Jest w szoku... jak? Jakim wariantem, jakim cudem już tu jesteście? Przecież Was wyprzedziłem... a my - nie wiedząc jaka to jest sytuacja - żartujemy, że w lesie to znamy wszystkie skróty. Wiecie jak Jason Voorhees z serii "Piątek 13-stego" (wszyscy uciekają biegiem, On idzie ale i tak ich dorwie, no a dziesiąta część serii dzieje się w kosmosie! - polecam TO oraz także TO a na deser może być TO. Chyba, że wolicie perspektywę ofiar, to wtedy TU. Ogólnie to kocham wszystkie te psychopatyczne postacie - TU macie zebrane je wszystkie razem... i TU też, że tak nieśmiało powiem, a Basia się irytuje, że wersję słyszała więcej razy niż oryginał... Tak, wiem - jestem jebnięty :P). No dobra ale wróćmy z tej dygresji od dygresji do dygresji właściwej.
Tadeusz ciśnie dalej, a my znowu coś odpuszczamy i spotykamy się z Nim na 5-tce czy 6-stce. Panika rośnie, a my nawet nieświadomi jakie emocje wywołujemy :D
Pasuje Wam... jak w Batmanie "musisz stać się kimś więcej niż człowiekiem w umyśle przeciwnika. Legendą, Panie Wayne, legendą".
...no a dziś. Na rower nie pojadą bo ślisko, pobiegać nie pobiegają bo dawno już minęły czasy kiedy dzieliłem swoje kolana na prawe i lewe, ostatnio było to z pękniętą łąkotka i to bez... łakotki jako takiej :P.
Ech... "...światło świtu w twoim wszechświecie przynosi ból. Światło cię parzy... a jednak pamiętasz... pamiętasz wszystko... sięgasz po moc, aby zmiażdżyć cień, który cię zniszczył, ale jesteś teraz o wiele słabszy, niż byłeś. Jesteś jak malarz, który oślepł, jak kompozytor, który który stracił słuch - pamiętasz gdzie była twoja potęga, ale dostęp do niej jest już tylko wspomnienie. I dlatego twoja furia, która dawniej zniszczyła by świat, dziś może jedynie...." Dobra, bo znowu odpływam - nie ma co płakać nad utratą, bo nigdy takiej mocy nie było. Czyli oszukaliśmy system, bo zawsze byliśmy słabi, więc nic się straciliśmy :D
Ogólnie dużo śmiechu na odprawie, ale chyba już przyszła pora przejść w końcu do relacji.

Nie siedź na zimnym Szkodnik, bo wilka dostaniesz... niedźwiedzia, węża i ze 4 króliki :P

Zielone nasze czyli na północ!

Wzdłuż cieków wodnych


Przez cieki wodne...



Wyżej wała nie podskoczysz... brzegu także :P
Pora przejść do relacji - łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo trasa była dość jednolita pod kątem punktów kontrolnych, co nie znaczy że łatwa - wręcz przeciwnie, ale po kolei...
Jak to na rajdach "beskidowych" (mimo, że to beskid w Dolinie Soły :P) dostajemy w cholerę map, w tym jedną w języku dawnej lokalnej ludności zamieszkującej Wilamowice. Dzieki temu opisy punktów będę brzmieć co najmniej dziwnie:
ale dodaje to klimatu do dzisiejszych zmagań. Wiemy, że 50 km w śniegu to nam nie grozi, więc postanawiamy ogarnać głównie leśną cześć mapy. To jest trochę bolączka tras pieszych, że w niektórych terenach kończy się to wędrowaniem po asfaltach i miejscowościach (rowerem to się takie odcinki śmiga, ale pieszo...). Ruszamy zatem na północ bo tam znajduje się zagęszczenie leśnych punktów.
Trasa okaże się naprawdę wymagająca nawigacyjnie bo:
- podkład OpenStreet okaże się - o dziwo - niedokładny (jedna z najbardziej dokładnych map, w tych terenach nie będzie mieć naniesionych wielu ważnych elementów topograficznych. Jest to szok i doprowadzi to do kilku trudnych, a nawet jednej kryzysowej sytuacji!)
- cześć lampionów będzie bardzo słabo widoczna w śniegu (zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówię), a większość trasy będziemy poruszać się na azymut czyli tak jak wskaże kompas - nieważne że nie ma drogi, nieważne że nie ma mostu, nieważne że to krzaki... trzeba trzymać kierunek.
Najbardziej będzie nas zatem irytować to, że w wielu miejscach nie ma na mapie zaznaczonych cieków wodnych. Wiecie, że ogólnie lubimy "niedokładne" mapy, które są wyzwaniem nawigacyjnym czyli gdy musisz nawigować po kształcie lasu czy po drogach, których na mapie brak, ale rzeki jakoś nie wpadają nam dzisiaj w tą kategorię. Może dlatego, że po prostu trzeba się przez nie przeprawiać, a nasza obecna sprawność fizyczna pod kątem skoków pozostawia wiele do życzenia... zawsze pozostawała, ale teraz to czuć po prostu bardziej.
Cieki wodne, które niektórzy zawodnicy biorą z buta - czytaj przeskakują, z moim kolanem są lekko zaporowe jeszcze. Z resztą dla Basi także i wcale nie chodzi o mechanikę nogi, ale o psyche. Ja do malutkich podskoków na jednej nodze to wróciłem dopiero w końcówce listopada i cały czas nad tym pracujemy. To jest masakra, bo niby wszystko już mechanicznie działa, ale po prostu nie mam wybicia z operowanej nogi... a gdyby spróbować wybicia z drugiej nogi, to znowu trzeba na nierównym lądować na tej operowanej. Ogólnie zatem dużo będziemy kombinować jak się przeprawić - widać to na zdjęciach. No ale pisałem Wam o tym powyżej: "pamiętasz gdzie była twoja potęga, ale dostęp do niej jest już tylko wspomnieniem".
I tak jest super, że możemy tu być, ale nie zmienia to faktu że przy czwartej rzece, przy której kombinujemy z powalonymi drzewami i innymi podobnymi rozwiązaniami zaczyna nas po prostu irytować.

Kolce :)

Tu akurat mostek był :P

Tu już nie...
RIDERS OF THE MORNING WOOD :P :P :P
(tak bo było jeszcze rano... a jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech nie psuje sobie niewinności i nie szuka tego w necie :P
i wcale nie chodzi o Yam Yam Yamaha, ale jak tam nie wnikam co kto krzyczy :D)

Znowu na styk... i to bez stracha :P
I tak na azymutowaniu i skakaniu przez potoki upłynie nam dzień... niestety w tej części mapy, większość punktów to rowy, zakręty rowów i coś nad rowem.
Innymi slowy, nawigacyjnie nienajprościej i trzeba ciągle uważać, aby nie zgubić kierunku, ale jednak trochę brakowało mi jakiegoś "pazura".  Nie mówię tutaj nawet nie o jakimś ekstra-wypass miejscu, o którym nikt nie wie, ale o pewnym zróżnicowaniu punktów kontrolnych, bo u nas to był ciąg: rów, zakręt rowu, drzewo nad rowem, rów, itp.
Bardziej miało to zatem klimat INO niż rajdu. A było tu kilka fajnych miejsc - na przykład bardzo podobała mi się grobla - kapitalne upiorne drzewo tu rosło (super, że nieopodal był jeden z punktów kontrolny akurat... no ale to taki wyjątek od rowu się zdarzył).
My po prostu wolimy klimat rajdowy: raz krzory, raz skarpa,raz skała, itp bo INO bywa (ja wiem - dla niektórych to herezja) jednolite - aby nie napisać nużące.
Zwłaszcza, że Jurek potrafi odwalić naprawdę piękne trasy (vide jaskinia czy bunkry na Rajdzie Beskidy Wisła 2022)  
Najgorzej też, że na przykład punkt, który zapowiadał się genialnie: strach na wróble... ktoś ukradł. No BU. Ukradli stracha...aż się prosi dodać, ch**e :D 
No i wiecie, nadeszła noc, a my nadal na azymucie pomału kierujemy się do bazy. Chcemy złapać 3 ostatnie punkty, bardzo blisko samej bazy i mamy ponad godzinę. Formalność, prawda? No właśnie, NIE. Punkty wchodzą nam jak od linijki i do bazy mamy około 700m - drzemy przez krzaki do drogi... a tu rzeka. Nie ciek wodny, nie strumień, ale rzeka. Na mapie jej nie ma... 5-6 metrów szerokości., no nie masz szans. Szukamy powalonego drzewa, ale nic nie leży "przez" wodę. Ponad 45 minut będziemy wędrować wzdłuż rzeki szukając jakieś przeprawy, ale nie będzie niczego takiego a nurt "wypcha" nas na jeden z tych 3 zaliczonych punktów. W praktyce będziemy musieli spory kawałek nadłożyć do bazy, bo najbliższy most będzie dopiero w miejscowości... i przyjdziemy na metę na 2 min przed limitem.... a mieliśmy mieć 30 min zapasu. Znowu... tak mamy chyba już pisane.

Dobrze było wybrać się na pierwszy rajd w tym roku i pochodzić trochę po lesie.
Baza i obsługa rajdu (catering po) - poziom mistrzowski :)
Trochę brakło nam zróżnicowania punktów kontrolnych na naszej części trasy, ale znacie nas - my są konesery

Na grobli - jeden z fajniejszych punktów :)


Skitrany...


Na azymut


Kolejny lekko przyczajon :P


Jedni malują bombki na czerwono i wieszają na drzewie... inni piszą na nich "From USA with love" i wysyłają na wschód (TUTAJ)
chociaż ja wolę ten napis ---> TUTAJ

Ech... INO kocha wykroty, wywroty, karpy, no ale ile można :P

Na grobli

Tu miał być strach

Świecące lampiony :)



Kategoria Rajd, Wycieczka

Jaszczur Złoto-Zlaty

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 października 2023 | dodano: 31.10.2023

...i wtedy wchodzi Jaszczur, cały na złoto. Nikt nie spodziewał się Jaszczura akuart w złocie, zwłaszcza w październiku. Przecież miał nas odwiedzić Jaszczur tępy jak głaz i do tego nienajczystszy - "Brudny Bałwan" czy jakoś tak (org. Bludny Balvan - głaz narzutowy wg ponoć dobrze poinformowanych). Coś się chyba jednak organizacyjnie nie spięło w Jaszczurowni i Malo - właściwie w ostatniej chwili - zmienił miejsce i formę imprezy. Innymi słowy: nagle... wtem, o tak! to słowo lepiej oddaje dramaturgię sytuacji... WTEM !!! z Bludnego Balvana Jaszczur zrobił się Złoto - Zlaty. No to teraz już wiecie jak to się wszystko zaczęło, a ja zapraszam do poczytania, co z tego wszystkiego wynikło.
 
Instrukcje były nieja...wne
Zmiana formy i miejsca rajdu przyniosła także powrót do procedur iście COVID'owych, kiedy to Malo robił NIEmaratony na NIEorientacje. Dla tych którzy nie śledzili tego zjawiska wtedy, nie było to walka z obostrzeniami sanitarnymi jako takimi, ale raczej bojkot legendarnego już zakazu wejścia do lasu. Wspomnienie tego jest nadal żywe w narodzie - na przykład TUTAJ! Skoro Malo zakładał wtedy NIEbazy i robił NIEmaratony, to czy jeśli będziemy trzymać tej pewnej znanej konwencji (Batman miał BATharpun, BATjaskinię, BATlekarstwo...) to czy NIEbazę dla NIEmaratonu złozył NIEmen? :P
Tak czy siak dostajemy info, że 4-ty Jaszczur w tym roku odbędzie gdzieś, a bazę rajdu mamy sobie znaleźć. Co to znaczy? Ano tyle, że jedziemy nie wiadomo gdzie, a po drodze będziemy dostawać instrukcje co daje. Na jednym z Jaszczurów część zawodników pojechała do innego województwa niż było trzeba bo instrukcje były nieja... wne :P
Pamiętam, że z niektórych stron skupiających informacje o rajdach chciano Jaszczura wywalić, bo nie uznano za rzetelną informacje, że bazą jest miejscowość Namiotowo Własne.
Ten rajd można kochać lub nienawidzić - innej opcji nie ma :P
Wracając do relacji: mamy ruszyć do przodu, wiedząc tylko że Jaszczur odbędzie się w "złotym terenie" na pograniczu polsko-czeskim. Zapachniało zatem Górami Złotymi (Rychleby) i mamy nadzieję, że nie zmarnujemy żywota szukając Eldorado, jak pewien rycerz (kocham ten wiersz POE'ego - TUTAJ). Łapiemy nocleg w Kotlinie Kłodzkiej (w sprawdzonym miejscu, gdzie nie robią problemów z powrotem o 2:00 w nocy z ubłoconymi rowerami... co wcale nie jest takie oczywiste, bo w niektórych agro mają o to duże ale :P ).
Na wszelki wypadek bierzemy do torby mapy Masywu Śnieżka, Ziemi Kłodzkiej oraz Gór Złotych oraz Gór Opawskich/Jeseników. Jak nie odnajdziemy bazy, to pojedziemy sobie na wycieczkę. Podchodzimy do tego po prostu bardzo luźno - jak instrukcje będą słabe, to się pobawimy sami, a nie będziemy płakać i złorzeczyć w internecie :P
7 minut po północy (z piątku na sobotę) meldujemy się pod Złotym Stokiem i wysyłamy Malo naszą lokalizację. W odpowiedzi otrzymujemy instrukcje odnalezienia bazy... ech nasz nocleg od baz to 70 km... obstawialiśmy serce Gór Złotych pod Lądkiem Zdrojem, a baza będzie właściwie w Górach Opawskich (dość blisko Głuchołaz). Nie jest źle... "inni mają jeszcze gorzej, ale nie da się ukryć że są tacy, którym jest lepiej".
Nie pośpimy za bardzo, bo dojazd do noclegu to jeszcze ponad godzina, a potem z rana musimy jechać z powrotem do NIEbazy. Doliczając jakieś śniadanie po drodze, to zrobi się naprawdę MALO godzin na sen.
Cóż "nie ma spokoju dla podłych, ani tych którzy ośmielają się stawić im czoła..." (komiks Spider-man: Shriek)
Następnego dnia rano meldujemy się w NIEbazie, która znajduje się na polskiej granicy. Dosłownie na granicy, bo przy słupku granicznym 169/16. Jest to po prostu rozbity na dziko w lesie namiot, z którego Malo odprawia kolejne ekipy zawodników. Jak często na Jaszczurze, jesteśmy tutaj jedynymi rowerzystami, więc porywamy mapy i zaczynamy planować nasz wariant dzisiaj. To chyba pierwszy Jaszczur, na których nie ma lidarów ani wycinków wysokościowych, bo Malo stwierdził że "Czesi mają słabe te lidary"... tak, to nie przejęzyczenie, Czesi - cała trasa biegnie po czeskiej stronie i sięga do kurortu Jesenik, a nawet trochę dalej na pasmo ze Zlatym Chlumem. 

Fragment naszej dzisiejszej mapy

A tak wygląda całość

NIEbaza :P


Ruszamy na trasę. Dwa pierwsze lampiony są bardzo blisko bazy (zabytkowy obiekt - kapliczka) oraz kępa drzew. Jak przyszło na Jaszczurze, zaraz po starcie zjeżdżamy z utwardzonych dróg i w oba wskazane miejsca kierujemy się jadąc bezpośrednio przez łąkę. I tak nie ma co narzekać (jeszcze...), bo tydzień temu prognozy pogody zapowiadały w tym terenie wodny armagedon i temperaturę około 2-3 stopni. Innymi słowy miało pizgać złem, chłostać i batożyć, a mamy piękny, słoneczny dzień.
A pamiętamy jak potrafi tutaj napierać tutaj złem:

"But when you’re in dead space, you best prepare to be cold
And no one’s gonna hear you scream, so don’t travel alone..." (całość TUTAJ)

Nadal mi zimno na samo wspomnienie (traumę ciężko jest wyprzeć)... Jaszczur Ścieżka Muflona (35 km w 18h...) czy Jaszczur Ogniste Pograniczne... gdzie chłód pogranicza chłostał mięso biczem z deszczu aż ciało odchodziło od kości... albo znaleźliśmy się w polu rażenia stacji bojowo-pogodowej Snieżnikus.  Dlatego też mamy w plecaku ze 4 warstwy na głowę... tzn, nie dosłownie, bo chodzi o o kilka kubraczków na grzebiet, a nie na głowę w znaczeniu głowy. Ogarniacie, prawda?
PRAWDA?
Zadałem pytanie! Odpowiadamy jak pytam, dobrze?
DOBRZE ?!? No!

A dziś? Cisza! To akurat nie było pytanie do Was, to było pytanie retoryczne! Dziś mamy 25 stopni na termometrze. Co więcej to już nasz 3-ci Jaszczur z piękną pogodą w tym roku (po Łemko-combat oraz Saint Cross). To się przecież nie zdarza. To jest dowód ostateczny, że klimat się ociepla!
No nie ma innego wytłumaczenia, to jest argument kończący dyskusję. Szach mat sceptycy (klimato i wagino), argument ad Jaszczurum jest mocniejszy niż każdy argument, nawet ten ad Hitlerum. Pogódźcie sie z tym.

OOOO są tu jakieś drogi i to jakie ładne...

...a nie, ch*j, my tędy...

...i tędy

...i tędy też...


Basia dostała niezłego kopa :P

Przedzieramy się na południe szukając kolejnych lampionów. Zgodnie z tym co pisałem powyżej, częściej jedziemy bez drogi (ewentualnie słabą ścieżką) niż jakimś normalnym traktem. Do tego tam gdzie chcielibyśmy przejść, mamy łąki OKUPOWANE przez bydło - dosłownie okupowane (Achtung Minen). Musimy się jednak przedrzeć, a to czasem oznacza przeprawy przez ogrodzenia lub "dzidę" przez krzory. W pewnym momencie coś się jednak dzieje... Basia się zatrzymuje, cała drży. Patrzy na mnie takim maślanym wzrokiem, oddech jej przyspiesza... WOW, tyle lat razem, a tu nadal takie emocje Nią szarpią (dosłownie...)... no, no... ale cóż, trzeba stanąć na wysokości zadania... dać kobiecie czego pragnie... lata doświadczenie przeze mnie przemawiają, jeszcze żadna nie oparła się mojej urokowi gdy używam mojej tajnej broni "prawy przycisk - zapisz jako..." :D
Podchodzę i pytam, opowiedz mi czego pragniesz:
"Odetnij mnie od prądu..." - szepce
AAAAAAA... czyli "mamy fazę" na ogrodzeniu... ech, a już myślałem... że jakaś akcja się zapowiada... kolega mi odpowiadał, że też miał podobnie.
Jego dziewczyna nachyla się do lodówki, wybiera najlepsze kąski, a On wtedy podchodzi od tyłu i... no sami wiecie. A tu się straszny raban i rwetes się zrobił...
Pytam: co, nie lubi w ten sposób?
On: lubi, ale nie w Tesco
No właśnie... źle odczytane intencje rujnują czasem naszą reputację. Dlatego staram się takowej nie posiadać i wtedy jestem bezpieczny - nic mnie nie wyprzedzi i zawsze będę pierwszy <evil laugh> :D
Widzę, że Basia postanowiła porobić coś na drutach... nie wiem do końca co, ale staram się odłączyć ją od ogrodzenia i czasem przez to podłączam się do niego sam. Bzzzzzz-czy jak w  dobrym ulu.... no i finalnie, jako że było kilka takich ogrodzeń, to sobie trochę poBZZZZykaliśmy na tych łąkach... jak za młodu. Nawet owce nas obserwujące, tak jak kiedyś, ze strachem przysiadły na zadach :P

Zaufaj mi, tędy będzie najlepiej - rypaj przez ogrodzenie :P

Rypaj przez rzekę :P

...na zielonej trawce :)

Bezdrożami :)


"...a gdy już był,
u kresu sił,
napotkał marę bladą,
o cieniu mów,
gdzie kraj mych snów..."
(mój ukochany wiersz Edgara Allana - tutaj w oryginalne w wersji poezji śpiewanej, tutaj PL tłumaczenie)
Ech Ciężko się dzisiaj jedzie, zupełnie jakbym miał jakąś śrubę w kolanie :P... 
Pewnie zabrakło smarowania i zardzewiała, więc teraz ciężko chodzi... Aby było ciekawiej, co 500 - 700 m trzeba schodzić z rowerów i przedzierać się przez krzaki. Potem znów trochę jazdy i znowu krzor. Niemniej mamy wrażenie jakbyśmy zupełnie nie byli w formie, bo idzie nam naprawdę słabo... czujemy pierwsze symptomy kryzysów jakie nas czekają.... a przyjdą one gdzieś w nieprzebieżnych krzakach, gdy po raz n-ty kierownica zablokuje się między gałęziami, konar wejdzie w szprychy... zamiast zapłonąć, a ostrężyny złapią kolcami twoją łydkę... albo udo... albo ramię... bo, k***a, obrodziło ich jak w Czarnobylu!!
Będzie to:
- kryzys tożsamości: co ja, k***a, robię z własnym życiem?
- kryzys świadomości lokalizacji: gdzie ja, k***a, jestem?
- kryzys poczucia odległości: ile jeszcze, k***a, do jakieś ścieżki...?
- kryzys poczucia czasu: długo, k***a, jeszcze ...?
- kryzys obranego plany: wymyśliłeś, k***a, wariant... wymyśliłeś... zajebisty...
- kryzys relacji międzyludzkich: Malo, masz w ryja za ten punkt...
Wychodzi z nas także ciężki tydzień w pracy, zarwanie nocy na dojazd z Krakowa do Kotliny z piątku na sobotę i teraz nierówna walka z Jaszczurem.
Przynajmniej przyszłość nie skrywa przed nami żadnych tajemnic: zginiemy tu, k***a,... nawet nie znajdą naszych ciał... mówię Ci, zginiemy tutaj.
Aby było jasne, Jaszczur zawsze idzie nam wolnej niż piechurom i taka jest już specyfika tego rajdu, ale dziś naprawdę ciężko się nam te rowery nosi... kryzys wieku średniego? Nie wiem czy XXI wiek jest jakimś wiekiem średnim, nie ogarniam o jakiej metryce tutaj mówimy... ale kryzys jest, duży... do tego spotęgowany przez ----> patrz kolejny akapit.

Jakieś drogi tu są, ale ich kierunek nam kompletnie nie pasuje :P

Bardzo tego na zdjęciu nie widać, ale to było mega urwisko - pionowe ściany, wprost do jeziorka. Fantastyczne miejsce na punkt kontrolny

Znowu pod górę...

Domek na drzewie :)

Ten rajd to Mem... (luźne nawiązanie do cyklu ten kraj to mem :D - już czekam na odc o 2023 :D )


PARSZYWA DWUNASTKA... czyli idąc zawsze pod prąd
Co za chłop... gdzie on ten lampion rozstawił? Idę potokiem pod górę... przez trawy, przez podmokły teren. Bardzo podmokły teren, ale nigdzie tego lampionu nie ma.
Jesteśmy pewni, że jesteśmy w dobrym miejscu: odmierzyliśmy się od skrzyżowania, jest potok schodzący stromym zboczem, wszystko się zgadza!
Obszukamy się jak dzicy po krzakach i błocie, ale lampionu nie znajdziemy. Po 20 minutach przeczesywania okolicy trzeba podjąć decyzję: nie ma co tracić więcej czasu, jedziemy dalej.
Nie będzie nam ta sytuacja jednak tak bardzo dawać spokoju, że po rajdzie będziemy korespondować z Malo, gdzie ten punkt "stał". Na podstawie udzielonych wskazówek i wyjaśnień, tylko utwierdzimy się w przekonaniu, że byliśmy w dobrym miejscu. Innymi słowy, albo lampion zaginął albo po prostu my jakoś go nie zauważyliśmy, bo nawigacyjnie byliśmy dokładnie tak jak podał Malo. Jakkolwiek by nie bylo, fakt jest tak, że dla nas to BPK (brak punktu kontrolnego) i taki zapis poszedł w kartę.
Chwilę później szukamy wielkiej skały w lesie, ale droga która tam prowadzi na mapie... jest drogą tam prowadzącą na mapie. W terenie jej nie ma. Tak bardzo nie ma się jak dostać w okolice tej skały, że podejmujemy desperacką próbę (acz udaną) pójścia singletrack'eim po prąd. Tak, jako rowerzyści wiemy że to wbrew wszystkim zasadom, ale nie ma tu innych dróg! Po prostu trzeba przyjąć nieśmiertelną zasadę, że "czerwone oznacza: zachowaj szczególną ostrożność" i jakoś udaje nam się wyjść na górę.
To już jesień, więc nie ma dużego roku na singlach - obyło się więc bez "trudnych" sytuacji.
Teraz to trudniejsza cześć - skala. Malo jak zawsze dał lampion na szczycie... impreza "no security", co?
Za stary już na to jestem... skała jest pokaźna i wcale nie jest na nią łatwo wejść. To już nie te czasy kiedy chodziło się po takich rzeczach... co nie zmienia faktu, że wleźć to jedno, ale zejść jest trudniej. Nie mając jeszcze w pełni tej nogi sprawnej, trochę utknąłem na tej skale... finalnie udało się jednak jakoś - mniej więcej - zejść i to nawet bez nagłego tracenia prędkości spadania przy kontakcie z ziemią... a pamiętajcie, to nie prędkość zabija - tylko nagła jej utrata. 

Znowu tyramy pod górę...


Singlem nadal pod górę...

My coś chyba jednak robimy nie tak na tych singlach-zjazdowych...

Gdzieś na tych skałach będzie lampion

Widzicie tą górę? Tam jest kolejny lampion... a licznik przewyższeń bije


MNOHO PRAMEN HORA
Jesteśmy w górach (złotych) nad kurortem Jesenik. Zakochany jestem w tych terenach, bo atakowaliśmy je kiedyś z kierunku Głuchołaz i już wtedy złapały mnie za serce (niemniej udało mi się zrobić tylko dwa wpisy na blogu z 11-stu czy 12-stu wyjazdów w te tereny: Que SERA(k) SERA(k) oraz klasyk tych ziem czyli Electro-Pradziad). Ogromne wrażenie zrobiła na mnie także góra, tuż nad kurortem, bo jak stwierdziliśmy z Basią, ten pagór po prostu przecieka. Jest nieuszczelniony! Znajdują się tutaj dziesiątki różnych źródeł - każde podpisane, obudowane, udostępnione. Już wtedy był to efekt "WOW", a dziś Jaszczur tylko dołożył swoją cegiełkę bo rzucił nas na poszukiwaniu kilku z nich!!
PRAMEN to po czesku właśnie źródło, a mamy tutaj ich bez liku: Polski Pramen, Finsky Pramen, Magdeburski Pramen, Pramen Louise i tak dalej, i tak dalej. Ogólnie MNOHO PRAMEN HORA. A prawie przy każdym kubeczek :)
Podchodząc pod szczyt spotykamy także VLADA Draku - można go zobaczyć na zdjęciu poniżej. Być może przyjechał do kurortu na odwyk od jakiegoś innego trunku. Krew nie woda, co Drak?
Słońce pomału już schodzi w dół, a my lądujemy na Niedźwiedzich Skałach (super punkt widokowy)... Odrysowujemy panoramę widoczną ze skał - dobrze, że zdążyliśmy przed zmrokiem, bo inaczej to byśmy wypełnili kratkę na karcie startowym czarnym kolorem :P
Chwilę później, już w ciemności, przedzieramy się przez las i znajdujemy kilka intrygujących rzeczy:
- leśny prysznic (cała kabina oraz woda spadająca z góry - klawo!)
- drewnianą figurę z szyszką w... ech sami zobaczcie
Te lasy skrywają wiele tajemnic... ale może niektóre lepiej pozostawić nierozwiązane? Bo jeszcze skończycie z szyszką w... jak ten poniżej na zdjęciu.

Pramenów Ci tutaj dostatek


VLAD Drakul :D

Pramen mój ulubiony :)

"Słońce już gasło..." nasza nadzieja  także...

Oczko na szczycie

Rzecz dzieje się w filharmonia... Sierżant Jebajłow pyta porucznika Rżewskiego:
- Panie Poruczniku, może by tak nasrać do fortepianu?
- Francuzi swołocz, nie zrozumieją dowcipu
Jelonek uznał, że zrozumieją :D


Widoczki

Rysowanie panoramek

Szkodnik gra na tablecie :D

Zatyczka...

Kolejny pramen

Prysznic leśny

Standardowo, Jaszczur bez grobów to nie Jaszczur

Mam dany walec. Walec jest lekko popisany :P


Na Zlaty Chlum czyli PRA(men) ŹRÓDŁO PUNKTÓW KONTROLNYCH
Przejeżdżamy przez Jesenik nocą. To naprawdę urokliwe miasteczko i fajnie je znowu zobaczyć, tym razem w iście jesiennej szacie. Naszym zadaniem jest odnalezienie Lwa Madziarskiego i odpisanie inskrypcji z pomnika. Lew w tym świetle robi wrażenie lekko płochliwego. Poza tym, co jest frontem pomnika? Przód lwa - pysk, czy też bok lewa, skoro lew stoi równolegle do ścieżki :P Basia twierdzi, że trzeba odpisać słowa "z pod" pyska, ja front pomnika definiuję od drogi, która tu przyprowadziła, czyli tak jak patrzymy na ten pomnik. Typowy nie-do-końca-jasny jaszczurowy punkt. 
Teraz czeka nas tyranie na kolejną górę. Z Jesenika wychodzimy czerwonym szlakiem i kierujemy się na Zlaty Chlum - górę, na której czeka nas zadanie związane z wieżą widokową. Po całym dniu tyrania po pagórach to kolejne przewyższenia, które musimy pokonać. Naprawdę czuć już zatem trudy tego rajdu... górskie Jaszczury uczą pokory.
Chłoszczą także po ryju, ale to dlatego że lubią... nie ma to nic wspólnego z nauką tejże pokory...
Po drodze spotykamy - nieznane nam wcześniej, bo kiedyś podjeżdżaliśmy na Chlum od innego szlaku - niesamowite źródło. Ze względu na jego charakter, w mojej percepcji zostaje Źródłem Punktów Kontrolnych. Znak na ścianie kojarzy mi się z lampionem. Część osób powie potem, że bardziej przypomina to strzałkę kompasu - zgadzam się, to też fajna interpretacja, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to źródło z dedykacją dla orient-"pacanów, szkodników i zbieraczy padliny". 
Aż żal, że Malo nie dał tutaj punktu kontrolnego. Cieszy mnie jednak fakt, że nasz wariant podejścia pod Chlum poprowadził nas akurat tędy! 

Portal do Świata Lampionu


Coś płochliwy ten lew :D

PRAMEN Punktów Kontrolnych :)


Podejście na Złoty Chlum wydaje się nie kończyć... wychodzi z nas także zmęczenie po całym dniu. Jest już godzina 23:00, a my tyramy stromą ścieżką cały czas pod górę. Zakładaliśmy naiwnie, że wygramolenie się tutaj zajmie nam mniej czasu, ale rzeczywistość nie współpracuje. No dobrze to nie jest, zwłaszcza że jesteśmy naprawdę daleko od bazy... w zasadzie to najdalej jak się da, czyli na południu południowej mapy (a baza znajduje się na północy mapy północnej).
Finalnie... styrani, z mozołem... osiągamy wysokość schroniska oraz wieży widokowej. Okazuje się, że trwa tutaj impreza jakieś czeskiej, koło 15-osobowej grup (acz wszyscy to ludzie 40 i 50 plus bo młodych w zasadzie tutaj nie ma). Jak nas tylko ujrzeli to... porywają nas do środka, do schroniska. Nie ma opcji odmówić - wciągają nas siłą. Cześć nieźle mówi po polsku, część wcale, część po niemiecku, cześć po angielsku - my natomiast znamy jakieś pojedyncze czeskie słówka typu cesta, vyhlidka itp. W praktyce gadamy zatem w 4 językach naraz. Czesi są zachwyceni naszą mapą (acz mówią, że jest trochę stara i nieaktualna - @Malo, weź sobie to do serca :P), oglądają nasze rowery, debatują ile godzin zajmie nam powrót do Polski. Nie chcą nas wypuścić z imprezy i częstują nas GULASZEM z pieczywem, Kofolą, ogórkami oraz kiełbasą. Jest po prostu niesamowicie... i bardzo wesoło. Kosmiczny klimat i nie ma po prostu opcji z Nimi nie zjeść. Siedzimy i zajadamy wszystko co wjeżdża na stół. Kofoli i pacierza nigdy nie odmawiam :D :D :D 
Pytają nas czemu jesteśmy tak bardzo późno, bo ostatnia ekipa z rajdu pojawiła się tutaj jakieś 4h temu. Co więcej, jako że były to ekipy piesze, to są bardzo zaskoczeni, że my jesteśmy na rowerach. Tłumaczy jak się da, zawiłości tego rajdu i zasady Jaszczura.
Gdy w końcu zjemy wszystko co nam dali, udaje nam się jakoś zacząć zbierać do dalszej drogi, co wcale nie jest takie proste...ciągle nam coś donoszą i chcą abyśmy zostali. Wiem o co chodzi, czytałem o tym w komiskach, utuczą nas i pójdziemy do gara. Na pewno!
Mówimy, że musimy jechać, pytają nas gdzie - pokazujemy kolejny punkty kontrolny i oświadczamy, że zjedziemy niebieskim szlakiem w jego okolice... i wtedy się zaczyna kosmos.
Dostajemy ZAKAZ poruszania się niebieskim szlakiem bo tam jest za stromo i zrobimy sobie krzywdę. Mówimy, że sprowadzimy, ale blokują nam drogę, fizycznie nie chcą nas puścić na niebieski szlak. Jeden z nich bierze naszą mapę, analizuje i mówi - jednocześnie pokazując - mamy pojechać czerwony szlakiem bo lepszy dla rowerów, potem skręcić w lewo na dużym skrzyżowaniu i potem bez szlaku, prawą odnogą  w cofającą się drogę ...i będziemy na wysokości punktu.
Powiem Wam tak: sprawdziło się co do joty!! "Wyrzuceni" na szlak czerwony, trzymając się podanych instrukcji weszliśmy niemal w punkt (kontrolny). Widać było, że gość zna tutaj każdą ścieżkę :)

Wieża na Złotym Chlumie

Kofola w schronisku o 23:30 :D

Tabliczki

Szkodnik wdrapujący się po nocy na jakąś skałę

Szkodnik po nocy na jakiejś skale :D


"Es ist vollbracht" 
Lubię tłumaczenie DOPEŁNIŁO SIĘ / WYPEŁNIŁO SIĘ. To napis na jednej z kapliczek, którą spotykamy po ponownym zjeździe do Jesenika (ze Zlatego Chlumu). Pomału zaczynamy się także kierować z powrotem do Polski. Zejdzie nam jednak trochę, bo spory kawałek przed nami. Czesi śmiali się z nas, że przed świtem dotarcie do Polski nam nie grozi.
Zadamy kłam tej estymacie knedlikowskiej :D i to łapiąc po drodze kolejne punkty kontrolne, powalczymy o powrót jeszcze pod osłoną nocy.
Jednym z punktów po drodze będzie niesamowita kapliczka, którą można zobaczyć poniżej, ale w kartę poleci wpis BPK - Brak Punktu Kontrolnego.
Naszym zadaniem było odpisać inskrypcję na białym kamieniu, ale Malo nie znał "instytucji" WĘDRUJĄCYCH KAMIENI (coś jak Geo-bug'i w Geocachingu) i po prostu ktoś ten kamień zabrał tuż przed rajdem. Nie zmienia to faktu, że nocą taka kapliczką wygląda genialnie. 
Do bazy wrócimy o 2:30 w nocy... dość mocno styrani, a tu trzeba jeszcze wrócić do miejsca noclegu, bo o 8:30 wyjeżdżamy do Wrocławia na finały Pucharu Dolnego Śląska w szermierce klasycznej. Sen nam w ten weekend zatem nie grozi. Co innego Malo - zmogło go w NIEbazie i dość słabo ogarnia fakt, że wróciliśmy. Nie będziemy Go mocno rozbudzać, też chcemy jak najszybciej się przespać, chociaż ze 2-3h przed trasą. Normalnie posiedzielibyśmy przy słabo palącym się ognisku, ale mamy naprawdę napięty harmonogram... następnym razem zatem.

Tak więc:
"...już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła
po szwadronie ni śladu, ni znaku, tylko silnik w oddali gdzieś gra"
(parafraza TEGO utworu)

To nasz silnik gdy odjeżdżamy w noc. Do następnego Jaszczura - oby także górskiego, bo takie są najlepsze. Na ten moment, trzeba przeskoczyć ze świata orientu, w świat żelaza, ale to już kompletnie inna historia.

To powinno być motto naszej dzisiejszej wyprawy

Klimatyczna ta kapliczka

Nasza karta startowa



Kategoria Rajd, SFA

Rajd WALIGÓRY 2023

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 października 2023 | dodano: 16.10.2023

Wracamy na Rajd Waligóry, który często gości w naszym kalendarzu rajdowym. Naprawdę często jakby się tak zastanowić bo 2017 - Nostalgia Trip po Gorcach, 2018 - Gorce "Jebnąć Ci?" Turbacz, 2019 - SPISZ testament, 2020 - COVID w Dolinie, 2021- Nadal ciągnę ten wózek Szpilówka. Sporo, przyznacie sami. No ale brakuje 2022. Rok temu nie dotarliśmy, bo rajd pokrył się z Jaszczurem - Ból Podków... Stawanie do rywalizacji z Jaszczurem jest ryzykowne, bo może Was coś naprawdę zmieść z planszy, ale i tak nie nie ukrywam że - ból podków bólem podkowami, ale mieliśmy także silny ból dupy, że te imprezy się pokryły... Ze łzami w oczach i smarując jakimś analgetykiem nasze rowy...eee rowery, pojechaliśmy na Jaszczuru, a nie na Waligóru... (dla niekumatych - leki przeciwbólowe nazywa się czasem lekami ANALgetycznymi, więc MUSZĄ pomagać na ból dupy - proste, prawda?). Dobra dość o latach minionych - w tym roku rajd jest w Brzesku, więc mamy ten rajd niemal pod domem.

Brzeska arena dzisiejszych zmagań

Numer startowy 212. Co powiedzą Intjernjety o tym przypisaniu: 
Liczba anielska 212 obejmuje atrybuty figury 2 i energie figury 1. Ponieważ figura 2 pojawia się dwa razy, wibracje figury 1 są wzmocnione... No jasne!
Ech, być ZODIAKAREM - szczęście przepowiedziane w gwiazdach :D :D :D 


Piotr Pierwszy Rajdowy... a może Rajd Pierwszy Piotrowy?
Na rajd wybiera się z nami jeden z naszych Szermierzy z Grupy Armii SFA Południe "Dywizja Kraków", Piotr, który odpowiada za szkolenie grupy dziecięcej, a także nieraz zastępuje nas w obowiązkach prowadzenia grup dorosłych. Umie także w dobre jedzenie i sztućce... zwłaszcza te dłuższe, które zostawiają rany kłute, a w naszych zawodach coraz bardziej i częściej obija maski innym pretendentom do medali. Nastał zatem czas, aby i jego rzucić na najcięższy kawałek frontu orientacji pod wspólnym sztandarem SFA :D
Pamiętacie jak Tomek zadebiutował na Kaczawskiej Wyrypie (18h w deszczu w listopadzie... TUTAJ) i co? Teraz wygrywa niemal wszystko w zawodach szermierczych - został zahartowany przez ogień wariantu czarnego i prawdziwego orienteeringu, czytaj przeżył "dzidę na rympał". Ledwie przeżył.. no ale teraz wygrywa... zobaczymy co zatem czeka Piotra, ale wierzymy że jest dobrze przygotowany na takie wyzwanie.
W bazie okaże się, że na rajd przyjdzie także Andrzej, który zarzekał się jeszcze niedawno, że na Waligórę nie da rady przejechać. W praktyce pojedziemy w czwórkę, a czasem nawet w jeszcze większej ekipie bo będą do nas to dołączać, to "odrywać się" różni inny zawodnicy, np. Wojtek. Część trasy przejedziemy zatem w piątkę lub nawet szóstkę, ale skład startowy wyruszy w sile (lub słabości) czterech jeźdźców... pato-nawigacji... czterech żółwi... żółwi ninja... chodzących po drzewach. Będzie to można zobaczyć poniżej na kilku zdjęciach... na razie uwierzcie po prostu na słowo. 
Zaraz po odprawie, Basia montuje Piotrowi nasz roboczy - z deseczki do krojenia - mapnik i mówi: "prowadź wodzu na parlament" (w kontekście jutrzejszych wyborów parlamentarnych ten tekst można rozumieć różnie). Będziemy tylko bardzo kaszleć, chrząkać i ogólnie odstawiać manianę, gdy Piotr będzie planował bardzo pobłądzić lub zjechać wszystko, tylko po to aby zaraz to wszystko podjeżdżać :D :D :D 
Szkoda, że nam nikt tak nie kasła, gdy my błądzimy... no, ale żeby nie było, byliśmy pod dużym wrażeniem jak  Piotr poradził sobie z nawigacją na rajdzie!

Szkodnik przestań grać na komórce i zajmij się nawigacją!


Pogańskie tereny... brzeski złoty cielec (tylko złota Im pewnie zabrakło... wiecie jak  jest:
- To czyste złoto?
- Rano było czyste, tylko te gołębie srają... )


"Jesteśmy tu, ludzi w ch** eeee TŁUM" jak było w pewnej piosence (TUTAJ)
Wyruszamy z bazy z dość ambitnym planem zrobić komplet. Jak zawsze mogę powiedzieć, że "TEN PLAN BYŁ BEZ WAD" !! tylko czasem... później... coś się delikatnie skomplikuje :D
Zobaczymy jak będzie dzisiaj. Pierwsze punkty to spory ruch, bo obrodziło uczestnikami. Prawie 300 osób na starcie na wszystkich trasach to jest naprawdę imponująca liczba, a przy takiej liczbie zawodników zawsze na pierwszych punktach robią się kolejki. Trzeba też uważać aby nie sugerować się czyimś wariantem, bo czasem polecicie za wybitnym nawigatorem, który ciśnie prosto na punkt, a czasami agent dezorientacji sprowadzi Was w okolice czarnej d... dziury. To nie jest łatwe, to nie jest proste, ale trzeba być jak "Rajski" (mój kumpel ze szkoły z dawnym lat).
Pierwsze klasy LO i piszemy sprawdzian: pytania są z wyborem między a), b), c), d), itp. Tzn. abyśmy się zrozumieli, do wyboru było a, b, c i d, a nie "abcd" i "tp" - nie było tam tego TP, rozumiecie, prawda? No!
Nasza Pani "przyjdzie-dzień-sądu-oj-przyjdzie" Profesor na chwilę musiała wyjść z klasy... a wiecie, pytania były wzięte ze Zbioru Zadań "UDUPIACZ" więc łatwo nie było... zaraz po jej wyjściu Rajski się odpala i zaczyna niemal krzyczeć: drugie B, trzecie D, piąte A... a jedna z dziewczyna, taka mega obowiązkowa i bardzo uczciwa, mówi: "nie podawaj odpowiedzi na głos, daj samodzielnie pomyśleć".
Rajski odpowiada: NIE SUGERUJ SIĘ, szóste D, siódme A
No centralnie jak teraz na ORIENCIE: nie sugeruj się i nawiguj.
Pierwszy punkt wpada nam dość łatwo, zwłaszcza że Piotr jest z Brzeska i mówi "o tutaj to nam kazali karnie biegać w ramach WF'u". Też znam takie miejsca, gdzie się karnie biegało.
Czasy się zmieniają, metody WF-istów nigdy :D
Docieramy do pkt nr 7 przed którym ktoś wykopał wielki rów, a przynajmniej tak ostrzegali Organizatorzy na odprawie. My z Basią przeprawiamy się zostawiając rowery, ale Piotr i Andrzej targają maszyny ze sobą. Tu była dobra akcja, bo Piotr po prostu bierze rower i skacze z nim na drugą stronę. Trochę źle wyliczy odległość (ten rów był naprawdę szeroki jak na skok z rowerem na ramieniu), straci równowagę po drugiej stronie, skomentuje sytuacje jak przystało ("k***a")... i gdy już widzę, jak spada do rowu na łeb,  to ten - mimo utraty równowagi - ODWRACA SIĘ i skacze z powrotem! Sprawna bestia!
Ja z moim kolanem to bym przy takiej utracie balansu zapikował w dół jak jakiś dron w ruski okop... pewnie złamałbym sobie przy tym jakąś ważną kość, na przykład podstawę czaszki... a ten po prostu oszukał to zakrzywienie czasoprzestrzeni zwane grawitacją i wydostał się ze złowieszczego przyciągania tej czarnej dziury pod nim :D

Rowo Widokowo :P

Rowo - okopowo :P

Rowo - skokowo :P


Na JAR-emu :P :P :P
Ruszamy dalej na południe mapy, a tam czekają na nas JARY JARY i JARY... a potem jeszcze trochę jarów. Ogólnie będziemy chodzić po jarach oraz ich zboczach.  W sumie rozkminialiście kiedyś czym różni się jar od wąwozu, od wądołu, parowu i debrzy? Nie? No widzicie! A Orientaliści muszą. A inne takie: wykrot a karpa? Wysiadka a ambona? Posyp a nasyp. Tak, ja wiem że nasyp to jest dół na odwrót i ma się nijak do posypu, ale tylko zaznaczam, że nieraz sroga rozkmina idzie w lesie czego tak naprawdę szukamy...
Jarów na tym rajdzie będzie naprawdę wiele i ciężko umieścić je chronologicznie w tej opowieści, więc umówmy się - na potrzeby relacji - że CIĄGLE hasaliśmy po jarach, a na zdjęciach będziecie mieć to udokumentowane.
Jako, że to tereny dość blisko Krakowa, więc je dość dobrze znamy - choć jeśli mam być szczery, to te dalsze Pogórza są lepsze/fajniejsze niż Wiśnickie i częściej to tam jeździmy, ale to dzisiejsze także poznaliśmy całkiem nieźle. Wiele się tu nie zmieniło, te same krzaki, te same pagóry, nawet owce tak samo ze strachem przysiadły na zadach na mój widok :D
Pamiętliwe bestie :P

Piotr Trzeci punktowy :D

Ciśniemy przez pola

Psychodeliczne zagajniki :D

Trawers ściany JARU

W blasku słońca

Przez ROWO do Nowo-drogowo :D


Lasy mają oczy... i ciasteczka
Jeden z punktów kontrolnych znajduje się w tzw. Leśnej Galerii - jest to miejsce, które odkryliśmy całkiem niedawno sami podczas szlajania się po lesie w okolicach początku roku.
Spora galeria z leśnej galerii... galeria z galerii czaicie, nie? znajduje się TUTAJ. Nota bene, po linkiem znajdzie także zdjęcia z innego dzisiejszego punktu kontrolnego - ciekawe czy poznacie o czym mówię :)
Tak jakoś wyszło, że Organizatorzy zorganizowali tutaj zarówno bufet (ciasteczka!) jak i zadanie specjalne. 
Zadaniem specjalnym jest znalezienie dwóch obrazów i zrobienie sobie z nimi zdjęcia.
To kapitalny pomysł, szkoda tylko że nie został wybrany ten obraz MEGA  fajnym Jaszczur - można go zobaczyć w podlinkowanym wpisie powyżej.
Podoba mi się także jak niektórzy zawodnicy w trybie NAPIERANIA analizują otrzymywane wiadomości :D
- Tu nie ma perforatora!
- Bo to zadanie specjalne. Musisz zrobić sobie z zdjęcie z taką i taką rzeźbą. Jak je pokażesz to ja podbiję Ci kartę, jasne?
- TAK
POCISNĄŁ -- WRACA
- Znalazłem, ale tam też nie było perforatora...
Ja mam ochotę wtedy zapytać, którego dokładnie fragmentu zdania: "zrobić zdjęcie" nie zrozumiałeś... ale siedzę cicho, aby w ryja nie dostać :D

HEREZJA !!!!! Przecież na mygłach śpi się najlepiej! Nie wierzycie? No to na przykład ----> TUTAJ (Rudawska Wyrypa 2018) oraz TUTAJ (Adventure Trophy 2019)

ZOSTAŃ TAK - robię foto !!!

Widać, że to nasza szkoła :D

Spojrzenie w przód...

...i w tył



"Fucking back-stabber..." (nie idzie znaleźć linka bezpośrednio do tej sceny, ale tekst pochodzi z tego KULTOWEGO filmu - trzecia część "Martwego Zła" - ARMIA CIEMNOŚCI)
Przysiadamy na moment zjeść jakaś bułę, dać fory tym którzy się ścigają, co by ich za mocno nie objechać :D :D :D
A tak serio, kolano, pierwszy rajd Piotra plus niemal cała czołówka pucharu na liście startowej... co się będę ścigał, tylko się zmęczę. Przysiądę, bułkę zjem, śniadanie najważniejszy posiłek dnia, a to dopiero moje czwarte. I nie mówcie mi, że tak piszę aby odwrócić uwagę od tego, że nie jesteśmy w formie. To nie odwracanie uwagi, ale umiejętność akcentowania ważnych kwestii typu --->
- Słyszałem, że w lesie dostałeś w ryja!
- Taki las, parę drzewek!

No więc przysiadamy i postanawiamy zacząć trollować innych zawodników, bo jesteśmy na "logicznej przelotowej" między punktami. Ciągle ktoś wypada z krzaków, krzyczy "cześć", my odpowiadamy "cześć", czekamy aż nas prawie minie i pytamy "nie podbijasz?".
Reakcje są boskie, a przecież tu nie ma żadnego punktu kontrolnego.
Pamiętajcie ARAMISY to czyste zło i zawsze możecie liczyć od nas na jakiś ciepłe słowo. Na przykład "kaloryfer" :P
A co do tytułu tego akapitu, to popatrzcie na zdjęcie z kapliczki - jeszcze z tą "kreską" to wychodzi lekka psychodela :D

Jakoś tak TA SCENA :D

Wciąż dalej i dalej

Upamiętnienie załogi Liberatora z 1944 (jak ja lubię takie miejsca)

Jedziemy dalej!


WANNA SEND NUDES? :D
Chodzi o polskie słowo WANNA, taki "mebel" łazienkowy, a nie angielskie słowo "łona", chociaż w sumie o łona to też chodziło, co więcej te łona eksponowane... niemal słyszę tą ciszę przed waszym monitorem, która zapadła po tym sucharze :D 
Jeśli zastanawiacie się, co tu się w zasadzie odwaliło to powiem, że było tak:
jedziemy po punkt nr 14 i ciśniemy całkiem fajną, widokową drogą - widoczną na zdjęciu poniżej. Tam na polu, z widokiem na pagóry stoi wanna... a w tej wannie nieodziana niewiasta. Nooooo, panna w wannie taka na dwa palce... tfuuu... PIANA w wannie taka na dwa palce. Piana bo to scena kąpieli z widokiem. Panna to była nie na palce, ale na rękę, nogę i coś jeszcze bo miała rubensowe kształty (popatrzcie na barokowe aniołki w kościołach to zrozumiecie). Powiem, że Pan, który tą Panią fotografował, nie musiał dużo wody wlewać do tej wanny, bo jak Pani do niej weszła... to już się tej wody niewiele zmieściło.
Pamiętajcie, prawo ArchiSedes jest bezwzględne: "ciało raz puszczone w ruch, dalej puszcza się samo" :D

No istna Afrodyta... i to taka dobrze odżywiona, tak abyś nie przeoczył jej nawet z dużego dystansu :D
Tak przy okazji, zniszczyć Wam dzieciństwo? Pamiętamy wszyscy "Mitologię" Parandowskiego, prawda? Afrodyta narodziła się z morskiej piany... ach jak romantycznie, prawda? No, nie do końca... cytat z pełnej wersji, a nie tej ugrzecznionej dla klas III podstawówki "Afrodyta urodziła się u wybrzeży wyspy Kithira z piany morskiej powstałej z kastrowanych genitaliów Uranosa"
Damn, kto to wymyśla... skąd piana z genitaliów... czekaj, wróć. NIE PYTAŁEM. Naprawdę, nie było pytania. Nie chcę wiedzieć :P
Uwagę jednak przyciąga także ten URANOS... znacie mój nieśmiertelny tekst na podryw angielskojęzycznych lasek?
Nazywam to podrywem na astronoma, bo opowiadam Im o planetach i naszym układzie słonecznym:
"There will be only 7 planets left in our galaxy when I destroy URANOUS" (jak nie rozumiecie to nie szukajcie - dla tych którzy rozumieją, zabija prawda?). 
Dobrze... wracając do tematu. My ciśniemy drogą do lasu, Pani w wannie puszcza... bańki mydlane, Pan ją fotografuje i próbuje zasłonić BLENDĄ przed naszym wzrokiem. Nie dziwię się, bo nie ma patrzenia za darmo, pay per view musi być. Pewnie będą potem kosić ludzi za to na hajs na portalu "TylkoWENTYLATORY" czy jakoś tak. Dziwny sklep...
Pech chciał, że musieliśmy się zatrzymać aby spojrzeć na mapę i trochę tak głupio wyszło, jakbyśmy się na nich lampili na nich...  zastanawiałem się czy nie podjechać bliżej i zadać Mu nurtujące mnie pytanie. JAK ON ZMIEŚCIŁ TĄ WANNĘ DO TEGO "Bajerisze Motor Wagen" stojącego na poboczu... 
No nic, show nie dla nas... wracamy do lasu, pochodzić po jarach :P

Panna w topieli :D

Praca w ścianie :P

Andrzej przytula się do drzewa... czyli spadek w miarę swobodny po zboczu :P

Zabieramy się stąd!!



"Obudziłem się w ogórkach, wszędzie wojska od cholery
Moja Żona czyli córka Tadeusza, Kazimiera
łasi mi się do pancerza
patrzy w oczu moich toń
MISEK !!!!
za lampionem GOŃ, GOŃ, GOŃ..."
(parafraz Mistrza Andrzeja TUTAJ)
Szkodnik popędza jak dziki - bo ma ochotę na zrobienie kompletu. Bardzo miło i kulturalnie każe nam "ZAPIERDALAĆ"... jak mi tego brakowało...a  nie czekaj, mam to na co dzień :D
No jest duża szansa zrobić komplet, więc zaczyna się nacisk, szantaż i wymuszanie.
"... a że jestem chłopak szczery, jak filozof rzymski Katon
pytam: co to do cholery, wojna czy maraton?
Ja już dłużej nie zamierzam biegać w tym Tour de Lampion"
:D
ale Szkodnik krzyczy: "za lampionem GOŃ, GOŃ, GOŃ..." no i nie ma wyboru.
Andrzej i Piotr podzielili mój los... zapierdalamy we trzech. Wojtek się wykpił - zaginął po drodze. Dla niego już spokój, a cierpienie jego już zakończone...
Gnamy jak opętani od lampionu do lampionu.  
Buy the way (kup sobie drogę - dziwne to angielskie powiedzenia :D)...albo to drugie HANDLUJ Z TYM... no dziwne. 
Na Bocheńcu było akurat otwarcie nowej wieży widokowej, a sami chyba wiecie jak reagujemy jak coś takiego wchodzi z ziemi. Wychodzi, to trzeba na to wleźć, więc Szkodnik zasuwa pod górę, przez wąwóz na Bocheniec. I to tak zasuwa, że nie idzie się za Nim utrzymać.
A na szczycie? Wież ubrali w kokardkę na otwarcie - genialne, jak ładnie, dla mnie bomba. Bez ironii! Super
No dobra, ale to polećmy z kolejną porcją zdjęć, bo wieżę na Bocheńcu to przyjechały zobaczyć nawet jakieś popaprańce z Mad Max'a --->

Szkodnik każe, to zadupiamy...

Andrzej nie skacz, to się kiedyś skończy... jest nadzieja. Nie skacz.
Andrzej, zejdź. Szkodnik nie będzie już Cię prześladował...


Ja trochę nie ogarniam co się na tym rajdzie działo...

Wariant czarny to jedyna opcja :D

Wygląda niewinnie, prawda? Ale spróbuj zwolnić...

Lampion, lampion, widzisz tutaj coś?
Mówiłem, że nie wszyscy wytrzymali to tempo...

Szkodnikus się nie chrzani i idzie brute force'em przez pagóry...
Wieża z kokardką!!!


Nie w każdej muszli słychać morze...- tako rzecz chłopak bez zęba na przedzie.

Wbijamy na Bocheniec, a tam - tak jak wspominałem - impreza na wieży z kokardką. To na górze, a na dole - pod wieżą - goście z Mad Max'a szukają wody, bo dziś dość naprawdę gorąco... nam też się właśnie kończy.
WTEM !!!
"Chwila przerwy, krótki oddech złapać chcemy - ale gdzie tam!
Podchodzi do nas, tak na oko - pijany poeta
Mówi: czuję jak nieznośna lekkość głazy w duszy spiętrza
po czym wybiegł gdzieś za rogiem kontemplować własne wnętrza..."
(parafraza TEGO)
Gość na rauszu podbija do nas i mówi, że wie gdzie są lampiony. Jeden na wzgórzu, a drugi w Toi-toi'u... pytamy czy na pewno "w". Zamyślił się... spodobało Mu się i zamyślił się raz jeszcze.
Mówi, że być może za... ufff... było blisko, już myślałem że będziemy szukać w muszli, w której morza to raczej nie usłyszycie...
Azymutujemy sie od toi-toi'a i schodzimy do źródełka, przy którym powinien wisieć lampion, ale tu jest druga impreza... dla "dresów". Pierwszy bez zęba na przedzie wygląda tak jakby przed chwila lampiona to zajumał... to znaczy, uważam że gdyby mógł, to zajumał by całe źródełko... tylko ciężko nosić samemu taki kamienny słup (uwiera w plecy).
Szukamy, ale nie ma - musieli zabrać...
Zgłaszamy to telefonicznie do bazy. Po prostu "amba fatima, był lampion i ni ma... amba to takie zwierze - co zobaczy to zabierze".
Coś mi się wydaje, że ta Amba, to nie ma zęba na przedzie... pewnie mu inna amba zabrała... Robimy zdjęcia, że tu byliśmy i ruszamy dalej. Ostatnie dwa punkty to już formalność i zjeżdżamy do bazy z kompletem! YEAH !!!

Rajcują mnie takie gabloty :D


Kapliczka, źródełko i GEO-CACHE :D
Na karcie startowej odbiliśmy pieczątkę z tego cache!


Dobre drzewo na punkt :D


Ja: - HA! Komplet. Mamy tytuł Waligóry.
Szkodnik: Nie, nie mamy!

- Jak to nie?
- Bo trasa rowerowa była 60km a nie 100 i tytuł Waligóry był tylko na pieszej 50-tce?
- Czyli oszukali nas?
- Dostałeś darmowe mapy i dobre jedzenie, więc chyba nie jest tak źle.
- No źle nie jest. Było gorzej i chwalili  :P 

I tak wyglądała ta sobota. Było wszystko... nawet nagie panie :D
A jak są nagie panie, to chyba nie może być źle, no chyba że "chłopaki się chowajta, nadciąga Adelajda, Sprite'a nie dopijajta..."

(Na melodię "Chodź na Pragie")
"Grzej bracie furę i jedź na Waligórę
Weź kompas i zacny rower tyż
Zobaczysz plagie, dziewczynki nagie
każda na wagie, ma to co wisz...."

no ta w konkurencji "na wagie" to wysuwał się na prowadzenie.
To był lekko szalony dzień :P


Kategoria Rajd, SFA

Jaszczur - Saint Cross

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 września 2023 | dodano: 27.09.2023

Wracamy na Jaszczura... to domknięcie pewnej kompozycji, bo nasz ostatni Jaszczurowaty to był ten w Beskidzie Niskim czyli Łemko-Combat. To była także ostatnia impreza, na jakiej byliśmy przed kilkumiesięczną przerwą w rajdach i wyprawach, spowodowaną sami już wiecie czym. Trochę takie "pożegnanie z bronią" i to w dość typowym dla Jaszczura stylu :P 
Dlatego też towarzyszy mi to takie dziwne uczucie, jakbyśmy właśnie wracali z jakieś bardzo dalekiej podróży...a może nawet nie tyle dalekiej, co długiej. Naprawdę długiej i mimo, że nie jest to pierwszy rajd po "przerwie", jest to pierwszy JASZCZUR po. A wiecie jak bywa po :P
Co więcej ta edycja zabiera nas w Świętokrzyskie... i to nie tylko województwo, ale i w góry! W Góry Świętokrzyskie.

"Nie czekaj dłużej - zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierze swoją pannę i pokaż Jej DĄB BARTEK
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka..
Zabierz rower, wypożycz kajak...
Sandomierz miażdży, Busko nastraja
... ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE" 
(całość TUTAJ)
Koniecznie zapoznajcie się z podlinkowaną powyżej piosenką, której słowa tytułują ten rozdział. Uważam, że każde województwo powinno mieć taką promocję - to jest genialne. Trochę upośledzone ale jednak nadal genialne :D
Jeśli spojrzeć na orientalne areały dzisiejszej imprezy, to okaże się iż wracamy ze Szkodnikiem w tereny, gdzie kiedyś odbywał się Bike Orient (dawno dawno temu więc brak dedykowanej relacji na blogu) oraz gdzie samodzielnie, już kilka razy, szlajaliśmy się po szlakach (na przykład TUTAJ).
W bazie dołączy do nas Andrzej, więc klasycznie pojedziemy w trójkę.
A mówiąc o bazie, wiecie co leżało na stole, przy którym Malo robił odprawę? POCZTÓWKA ! Ale nie byle jaka - pocztówka z nami - sami zobaczcie poniżej.
Wersja limitowana! Napis limitowana powinno się tłumaczyć jako ograniczona i może on dotyczyć sportretowanych tutaj osób... oraz ich umiejętności nawigacji. No, ale nie ma co przedłużać wstępu. Ruszamy w Góry Świętokrzyskie zmierzyć się z lidarami i jaszczurowymi lampionami i chcemy to zrobić "Świętokrzyskie style"

Górna fotografia to Jaszczur - Ogniste Pogranicze (wodny armagedon cholera, a nie jakieś ogniste limes'y...)
Środkowa to Jaszczur - Zaginione Śluzy

Dolna to Jaszczur - Graniczna Przełęcz



LOP, LOP, LOP (czyli x3)
Pojawia się presja aby dobrze nawigować już od startu, bo pierwszy lampion znajduje się bardzo blisko bazy (zapomniałem dodać, że postanawiamy przyjąć wariant: wschód, północ, zachód bo trasa układa się - mniej więcej - w odwróconą literkę "T". Tak, dokładnie, T jak tragedia, a o co chodzi?). Już pierwszy lampion kusi stowarzyszem, ale nie dajemy się nabrać. Przed nami zatem LOP'ka czyli Linia Obowiązkowego Przejścia/Przejazdu. Na niej mają znajdować się aż 3 lampiony, więc na bogato. Oznaczenie na mapie nie jest dla nas w pełni jasne - każde z nas, zakłada że LOP'ka pokazuje inną ścieżką... w praktyce LOP'ka nie będzie pokazywać żadnej drogi, bo będzie wąwozem, jarem, debrzą... nazwij to jak chcesz. Ogólnie będzie zarośniętą dziurą w ziemi o nieregularnym kształcie i przebiegu liniowym... tzn. krzywym... ale liniowym. No wiecie o co chodzi... tyle że z naciskiem na zarośniętą. Cóż by nie... po co dawać lampiony na drodze, skoro można nie :P
Powinniśmy się domyślić. Wszystkie 3 lampiony wiszą w jednym miejscu, co nie jest standardowym rozwiązaniem jeśli chodzi o LOP'ki.
Patrząc na to, że w zasadzie dopiero co wyjechaliśmy z bazy, a już chodzimy po rowach i krzakach... no to zapowiada się, że będzie to klasyczny Jaszczur. Rower będzie balastem podczas przedzierania się przez roślinność (plugawą bo jesteśmy poniżej 1000 m npm).
Chwilę później atakujemy nasze pierwsze lidary dzisiaj i oczywiście zaczynamy do wtopy... w terenie jest więcej dróg niż na na naszej - poglądowej - mapie. Owocuje to, że skręcamy o trakt za wcześniej i szukamy po lewej stronie, a lampiony wiszą po stronie prawej (czyli po lewej od następnej ścieżki, a nie tej naszej). Dopiero wnikliwy skan terenu pozwala nam się zorientować, że coś jest grubo nie tak - chodzimy po płaskim (tyle że pod górę - tak, po płaskim, ale pod górę, czego nie rozumiesz? :P), ale nigdzie nie ma dołków. Dołków, które będą dzisiaj znakiem rozpoznawczym trasy...
Korekta pozwala nam jednak pochwycić oba lampiony. To już 6 punktów, a jesteśmy może ze 3-4 km od bazy.... na bogato :)

EX EL :D

Into the woods :)

Chciwość - straszna rzecz. Szkodnik zgarnia 3 punkty!!!
Fragment dzisiejszej areny zmagań

KNOCK and BLOCK szaleją na Jaszczurze :)

Dzida wpierjot :D

Leśne upalanie


"Mój dziadek co nierobem był, na peryferiach świata, strzepywał z włosów gwiezdny pył..." i w świętokrzyskie latał :P (parafraza klasyki z dzieciństwa - TUTAJ)
Na peryferiach świata... to na pewno. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Na głównym czerwonym szlaku świętokrzyskim - odpowie Szkodnik. To niby wiem... ale to są rzeczywiście jakieś obrzeża cywilizacji. Szukamy malej kapliczki, bo naszym zadaniem jest odpisać kto jest jej fundatorem i w którym roku to było. Odmierzamy się wzdłuż drogi i lecimy stromym zjazdem pod sam -  jak to Malo nazywa - obiekt sakralny. Tuż obok stoi jakiś gość z kosą i ścina trawy. Pyta czego tu szukamy... nie czuję się komfortowo kiedy ktoś z takim ostrzem na wierzchu zadaje mi to pytanie. Odpowiadamy, że naszym zadaniem jest odpisać fundatora tej kapliczki tutaj, a On z dumą odpowiada że był to jego dziadek.
To nie jest pierwszy raz, jak przydarza nam się taka akcja - chociaż najbardziej - w tym klimacie - to pamiętam akcję z przed kilku lat. Na pytanie "czego szukacie" odpowiedzieliśmy, że "Smoka z Puszczy Noteckiej - czyli pomnika upamiętniającego jeden z największych pożarów lasów w Polsce". Wtedy to starszy Pan odłożył kosz z grzybami, ściągnął beret i odpowiedział z dumą "pokażę Wam gdzie on jest, wyrzeźbił go mój dowódca".
Okazało się, że nasz przypadkowy przewodnik był strażakiem, który brał udział w walce z żywiołem (opowiadałem Wam o tym TUTAJ).
Zawsze w takich chwilach widzę scenę z "Batman: Venom" - "choć wydarzyło się to wiele lat temu, widzę to za każdym razem kiedy zamknę oczy (...) a cienie, które napotykam są puste i zimne". Niesamowite są takie spotkania. To dzisiejsze także zrobiło na nas wrażenie - te małe i często zapomniane obiekty, gdzieś w polu lub pod lasem, odżywają na nowo w takich momentach.

"Świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi
Wytrąciłaś mnie z równowagi
" (całość TUTAJ)

Znowu gdzieś w środku lasu...

...z mapą na kierownicy

Klasyka...

Mistrz drugiego planu :D


Kolejne godziny mijają nam w bardzo podobny sposób:
- pchanie
- chaszczowanie
- znowu trochę pchania
- więcej chaszczowania
- próba namierzenia lampionu z lidaru
- korekta namierzenia
- chaszczowanie
- korekta namierzenia
- więcej chaszczowania
- JEST !!!
-... no dobra, gdzie ja zostawiłem rower :P

Edgar, znalazłem studnię! Masz wahadło? (tak wiem, to był betonowy suchar...)

Klasyk 2

Klasyk 3 - z pokorą (na kolanach) po lampion

Cuchnie stowarzyszem na kilometr :P ale jest tak ładnie rozświetlony ,że... brałbym :D

No więc bierzemy.


"Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór
W katedrach drzew, w przyłbicach gór, wagnerowski ton
Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód
W szary pył rozbity czas, martwy, pusty dwór..."
(klasyk - TUTAJ)
Dwa punkty z efektem WOW. Pierwszy to grób pierwszych mieszkańców miejscowości Mokry Bór. Do tego zachowany jest on w naprawdę dobrym stanie. Chwilkę się go naszukamy, bo bardzo łatwo go przeoczyć i to mimo że "teoretycznie" stoi na skrzyżowaniu dróg...ale tylko teoretycznie, bo trzeba wejść trochę głębiej w krzor. 
Drugim takim punktem jest opuszczony dom, do którego także nie prowadziła żadna droga i trzeba przez chasz na wprost. Sami zobaczcie zdjęcia.
Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam jak stają się punktami kontrolnymi rajdów. Jeden z najlepszych punktów dzisiejszej trasy.
Dla porównania - także w Świętokrzyskim, inny opuszczony dom - BIKE ORIENT Kozłów
I mega miejsce w Borach Strobrawskich, ruiny karczmy "Wilcza Buda" !!! - TUTAJ

Pierwszym mieszkańcom...

Opuszczony dom


"Weselny pyton, weselny pyton, tańczy go Radom, tańczy go Bytom..." (całość TUTAJ)
I Świętokrzyskie także! Całe a może nawet połowa! Wyjeżdżamy z dzikich pól i trafiamy prosto w przejazd motorów i ciężarówek. Wpadaliśmy właśnie w środek naprawdę dużego orszaku weselnego. Goście na motorach jeżdżą na tylnym kole, ciężarówki trąbią jak popieprzone - przez chwilę myślałem nawet, że to jakaś blokada drogi przez lokalnych rolników, no ale "w krainie latających siekier" (Świętokrzyskie) to po prostu dobra weselna impreza (3 zabitych, 10 rannych - norma).
Chwilę jedziemy razem przyłączając się do kakofonii - tzn. drzemy ryja, tak dla klimatu :D, ale trzeba jednak uważać, aby nie poznali żeśmy zamiejscowi - innymi słowy drzemy ryja jak wszyscy, co by w tego ryja nie dostać. Nie udało mi się zatem zrobić zdjęcia - kaski, rowery, mapy to wszystko dało się wytłumaczyć, ale zdjęcia.... nie... to by nie przeszło.
Wiecie, nie chcieliśmy ryzykować scenariusza jak poniżej:
"
W zacnej knajpie pod Kielcami siedzi Stasiu z Markiem,
czas beztrosko im tak płynie, choć przebrali miarkę (...)
Wszedł do knajpy jakiś łobuz kosę miał za pasem
Potem jeszcze czterech weszło z otworzonym kwasem
Stasiu smutny Marek smutny poznać to po minie
Stasiu myśli Marek myśli któryż pierwszy zginie..."
(całość TUTAJ)

Przez pola :)

A za nami orszak weselny


"Dołek, k***a, a ja w tym dole
stowarzyszy tutaj, że ja pierd*** (...)
Krzysztof znalazł więcej i jest liderem
będzie trenerem i managerem
nic z tego, w centrali Mu dupę obrobię
podjebę trochę - pomogę sobie"

(parafraza mojej ulubionej piosenki o mojej pracy TUTAJ i to mimo, że pracuję w innej branży, to w engineeringu koszty to też ważne słupki) 
Północna część mapy to jakiś dramat... wygląda to mniej więcej tak...
Lidar pokazuje od 10 do 30 dołków... dołków jest oczywiście więcej niż na lidarze, bo lidar pokazuje tylko te największe. 
Sytuacja jednak stabilnie się pogarsza... bo jak dochodzimy we wskazane miejsce, to w co drugim dołku wisi stowarzysz... Krzysztof także szuka i kontempluje...
I ktoś by mógłby powiedzieć - prawdziwa nawigacja, super.
Tak - w pierwszym dołku, TAK
Mniej tak - w drugim dołku.
Irytujące - w dołku numer 20. GRRRR
KUR*A !!!! - w 50-tym dołku
A lidarów jest tutaj sporo... na każdym lidarze 1 lub 2 punkty kontrolne. Można to zobaczyć na jednym ze zdjęciu poniżej.
Nawigacja, szukanie, decyzje który lampion wziąć plus wtopa na jednym z punktów i mega długie poszukiwanie... no mijają godziny, serio godziny... dzień się zacznie kończyć.

Takie dołki...


Zachodzi już słońce

Ambona nr 26


Jak patrzę na te lidary, to mam wrażenie że operowały tu jakieś GRADY (acz Malo mówi, że to wyrobiska)

Skończyły się dołki, zaczęły się DOŁY...

Zapada noc, a przed nami jeszcze sporo trasy... przynajmniej dołki się skończyły.

"Gdy gaśnie pamięć ludzka - dalej mówią kamienie..." (lubię takie punkty kontrolne)

Myślą :P

Nadal myślą :P

Zabrania się rozłupywania głazów :P


Rozalkę do pieca? Nie tym razem... tym razem do kaplicy

Zauważyliście, że te wszystkie szkolne nowele "Janko M", "Antek", "Dym" to było prawdziwe rycie bani? Ile myśmy mieli lat... 10? 11? A czytasz: Rozalkę znachorka wrzuca do pieca na 3 zdrowaśki. Albo kociołownię rozdupiło i tylko dym napierał ze zgliszczy... jak z ruskich tanków pod Vuhledarem w 2022 i 2023.  
Albo "O psie, który jeździł koleją"... polubiłeś zwierzaka? Świetnie! Dawaj go pod koła! Byłoby przykro, gdyby coś go rozjechało... Jak tak się pomyśli o kanonie lektur z podstawówki, to hmmmm no przyznacie chyba sami, że ryło psychę dziecka :D
A dziś Facebook blokuje posty, w których ktoś pokazuje, że świat to nie zawsze piękne miejsce bo obrażasz czyjeś uczucia... jak to się ma do: ANTUŚ, DAWAJ ROZALKĘ DO PIECA? :D
A skąd ta rozkmina? Ano, jest przed północą a my pchamy jak na zdjęciu poniżej, czyli tyramy pod jakiś pionowy pagór, bo ostatni z punktów kontrolnych to Kapilca Św. Rozalii... i no i jakoś tak mi się skojarzyło z dawnymi lekturami. Samo miejsce jest niesamowicie klimatyczne. Kolejny punkt z efektem WOW, jak ktoś nigdy wcześniej nie był (my pierwszy raz poznaliśmy je właśnie na Bike Orient'cie)

Szlak się wypionował...

Targamy...

Byliśmy tu już kiedyś :D (TUTAJ)

Znowu nocą po jakiś skałach chodzimy...


Komplet Plus (ale nie Komplet PREMIUM :P )
Zjeżdżamy do bazy kilka minut po północy mając komplet punktów, jednocześnie nie mając tego kompletu :D
Jak to możliwe? Ano, nawet prosto, bo dla trasy rowerowej dostępne były wszystkie punkty na mapie, ale jako komplet Malo zdefiniował "bez 600-set" (punktów przeliczeniowych), W praktyce zatem aby mieć komplet na naszej trasie, nie trzeba było fizycznie odwiedzić wszystkich punktów. Było to związane z faktem, że część lampionów wisiało w terenach naprawdę nierowerowych... Wiedz, że jak lampion ma mnożnik razy dwa dla trasy rowerowej, to będziesz tyrał. A jak ma oznaczenie TRUDNY i przelicznik razy dwa... to będziesz tyrał bardziej.
My natomiast wzięliśmy więcej punktów niż zdefiniowany komplet. Różne są wagi punktów kontrolnych, więc nie jest to tak wprost, ale na potrzeby relacji uprośćmy to do stwierdzenia że nie zdobyliśmy 2 lampionów, a mogliśmy - aby nadal mieć komplet - odpuścić nawet 4 lub 5. Odpuściliśmy wspomniane dwa, bo nie prowadziły tam tak zupełnie żadne drogi... w zasadzie ścieżki to nawet nie podchodziły w okolice lampionów i stwierdziliśmy, że mamy już dość dołków na dzisiaj.
Nazwaliśmy to zatem KOMPLET PLUS, ale nie KOMPLET PREMIUM bo jednak nie mamy tych dwóch ostatnich.
To i tak jeden z lepszych wyników na Jaszczurze, bo czasem jest takie chaszczowanie że zrobimy góra połowę trasy. Tym razem także było chaszczowanie, ale patrząc na wyniki - byliśmy ekipą, która zebrała najwięcej punktów przeliczeniowych ze wszystkich. SZOK. Na Jaszczurach zwykle piechurzy są od nas zawsze szybsi (bo nie muszą targać dwu-kołowego balastu przez krzory). A tu takie zaskoczenie. Ktoś by mógł pomyśleć, że "FACHURA"... ale nie, głupota i bycie upartym. Tyle :P
No, ale cóż mogę powiedzieć. Dobrze było wrócić na Jaszczuru, nawet takie świętokrzyskie Jaszczuru :D :D :D

Niemniej - jeśli mam być szczery to północna część mapy i te dołki... a co ja będę sam mówił, niech przemówi klasyk ---> masz tu dedykację, MALO
Natomiast opuszczony dom, grób pierwszych mieszkańców i punkty w okolicach czerwonego i niebieskiego szlaku - kapitalne :D 

AWERS

REWERS



Kategoria SFA, Rajd

MORDOWNIK 2023

  • DST 85.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 | dodano: 17.09.2023

GÓRY KAMIENNE !!! Mordownik w Górach Kamiennych! No, Janko Mordownik i Spółka Kam-asz (lub Łukmila :D) to pojechali w tym roku z miejscówką rajdu.  Mimo, że ja na razie to powinienem tak bardziej po płaskim jeździć (tak aby mi się śruba w kolanie nie wygła :P), to jednak gdy słyszę Góry Kamienne, to dostaję prawie kiślu w majtach! No halo! Musimy tam być, choćbyśmy mieli tylko spacerować i z oddali podziwiać te wszystkie porfirowe urwiska kamiennych pagórów. Nie ma opcji nie jechać... przecież możemy polecieć trasę rekreacyjnie i delikatnie...? Możemy, prawda? Możemy...?

"ZEPNIE SIĘ !!!"
Opowieść o Mordowniku zaczyna się pod koniec zeszłotygodniowego WYZWANIA, bo gdy na mecie rozmawiamy z zespołem Pędzące Ślimaki (pozdrowienia dla Agi i Jarka) to pytam się Ich, czy widzimy się z Nimi na Mordowniku za tydzień. Oni jednak mówią, że nie bo za tydzień jest RYŚ czyli Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków. O żesz !! Przez te wszystkie operacje, śruby w kolanie, kule u nogi (w sumie to w rękach...) zupełnie zapomnieliśmy o RYSIU, na którym byliśmy dwa lata temu i to też była mega zabawa.
Kurna, imprezy się pokrywają i się przecież nie rozdwoimy... ale zaraz, zaraz. Czekaj! Ryś staruje w nocy, a Mordownik jest w dzień. Mordownik to Jedlina-Zdrój, a Ryś to Kąty Wrocławskie... około 70 km w linii prostej... Zepnie się?
ZEPNIE SIĘ!!!
W trybie VIP (bo po terminie zapisów i dzięki uprzejmości Organizatorów... a także przy pomocy Ślimaków) zapisujemy się na Rysia i tym sposobem wracamy do starych praktyk dwóch rajdów w jeden dzień. A właściwie jednego rajdu w dzień, a drugiego w nocy. Ja Wam mówię, najlepsze weekendy to takie jednodniowe, w których sobota trwa z piątku na poniedziałek!
Będzie trochę karkołomnie, bo trzeba będzie to dobrze logistycznie zaplanować...
Niemniej najpierw dyplomacja, bo na Mordownika jedzie z nami Andrzej, a On o Rysiu to jeszcze nic nie wie.
Musi dowiedzieć się, że jedzie z nami nie tylko na Mordownika... na pewno ucieszy Go ta wiadomość. Na pewno :D
Tydzień później, nasz jednodniowy (licząc ilość snu) weekend zaczyna się o godzinie 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Jest to godzina pobudki, a sam wyjazd jest zaplanowany na 3:00.
Szczęki znowu chwyta za kierownicę - co mogliście zobaczyć na profilu FB Basi i wiezie nas przez noc w kierunku Jedliny Zdrój.
"Zepnie się" - taki jest plan na dziś. Już za kilka godzin Mordownik wystartuje, a my nadciągamy przez mrok aby zameldować się na starcie...

"Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć..."
(Antonie de Saint-Exupery "Mały Książę")

Jedlina-Zdrój. Meldujemy się na odprawie, a tymczasem piesza "pięćdziesiątka" już w terenie. Na drodze do bazy mijamy się z kilkoma zawodnikami, którzy już cisną za pierwszymi lampionami. W bazie witamy się z Jankiem, Kamilą i Łukaszem i czekamy na naszą dzisiejszą mapę. Zapowiada się piękny, nawet chyba trochę za ciepły dzień w przepięknym terenie. Góry Kamienne, Góry z Kamienia... niemal słyszę jak w sercu gra, że  "The whole world is MY ARENA" Będzie się działo!
Janek przedstawia nam na odprawie trasę i nagle mówi o jednym z punktów: "Tam uważajcie jadąc rowerem, bo syn mi tam spadł w przepaść..."
Robi się cisza, która trwa niemal wieczność... czuć powagę sytuacji. Aż wreszcie ktoś odważny, decyduje się ją przerwać milczenie:
- I co...?
- Nic... lampion wisi - odpowie Janek.
Ciężko znaleźć słowa aby opisać tą chwilę... aż chciało by się zapytać... czy... czy... czy lampion wisi dokładnie, tak jak zaznaczono na mapie?
Wiadomo, że w ciężkich emocjonalnie chwilach można się przecież pomylić. Pomylić ścieżkę, przekręcić współrzędne, to się w takich chwilach może zdarzyć każdemu :D
No ale Janko Mordownik to profesjonalista - lampion będzie wisiał perfect.
Chwytamy zatem za mapy i zaczynamy planować nasz wariant na dziś. Czy sięgniemy po Immortala - medal za zdobycie wszystkich punktów kontrolnych w limicie czasu? Nie nastawiamy się na to, bo obiecaliśmy sobie postarać się - chociaż postarać się - nie przeciążyć mojej nogi. Co więcej musimy również tak zjechać do bazy, aby zdążyć na Rysia (nasza minuta startowa to 23:15 w Kątach Wrocławskich). Parę minut po godzinie 8:00 rano ruszamy... napisałbym, że ruszamy w nieznane, ale to moje ukochane Góry Kamienne, więc doskonale wiemy co nas dzisiaj czeka (podpych, wypych, wyryp, wynos i inne takie :P...)

Dzisiejsza mapa

Into the sun...

Szkodnik walczy z jednym z pierwszych podjazdów dzisiaj


"Embrace your fame, red squadron leader
Call out his name: 'Rote Kampfflieger'... "
(całość TUTAJ)
Wraz z Andrzejem ruszamy z Jedliny na północ. Na pierwszy ogień leci lampion przy bramie wysoko-położonego kościoła - jak wysoko, można zobaczyć na zdjęciach powyżej (czyli trzeba się było wygramolić na niezłe zbocze, aby tam dotrzeć). Od razu zauważamy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do nawigacji na tej mapie. To podkład z Maps.cz, czyli naprawdę dokładny, ale niestety w takim kolorze, że przy mojej wadzie wzroku wraz z dzisiejszym słońcem, ja po prostu połowy szczegółów nie widzę.
"Znikają" mi zwłaszcza "białe" dobre drogi. Szkodnik i Andrzej zgłaszają to samo, więc przez pierwszą godzinę będziemy bardzo walczyć z "wstrzeleniem się" w tą mapę. Mieni mi się ona w oczach... spowoduje to spore, acz małe błędy w przejeździe. Spore w znaczeniu nawigacyjnym bo nie zauważamy wielkich skrzyżowań na mapie, a małe w znaczeniu czasowym bo dość szybko będą korygowane - ciężko wielkich skrzyżowań nie zauważyć w terenie, tylko musimy wtedy po prostu wyjaśnić swoją konsternację :)
Nasz drugi lampion to Fokker Dr.1 stojący przez Pałacem w Jedlince. Dzisiaj jest tu znany i ceniony browar, ale historia tego miejsca jest dużo bardziej złowieszcza - mówię tutaj o czasach II wojny światowej. Była to jedna z siedzib Organizacji Toda  (warto spojrzeć TUTAJ) czyli komórki odpowiedzialnej za szeroko rozumiane projekty budowlano-konstrukcyjne (najczęściej rękami więźniów obozów). Mówię tutaj na przykład o Kompleksie Riese, projekcie Arado w Kamiennej Górze czy o tzw. "Muchołapce" w Ludwikowicach Kłodzkich. Do tego przed pałacem stoi replika samolotu Fokker Dr.1 czyli legendarna maszyna Manfreda von Richtofena (Czerwonego Barona - 80 zestrzeleń). Nota bene, polecam film fabularny z 2008 jak nie widzieliście - dość wierny historii oraz pełen smaczków: kocham fragment "Nazywają Pana le Diable Rouge, Der Rote Baron... skąd to?" - kapitalna scena. Mimo, że samolot który tam stoi to Albatros (Fokker Dr.1 pojawił się dopiero w końcówce IWW). No nic, wracając do relacji...
Lampion wisi na skrzydle Fokkera. Jest klimat. Za nami pałac... acz ja pamiętam go w lekko niecodziennej odsłonie (albo codziennej jeśli mówimy o pierwszej połowie lat 40-tych :P)
Odbywała się tutaj to wielka impreza rekonstrukcyjna, właśnie przy okazji otwarcia odnowionego pałacu. Zrobili tu bitwę wojsk lądowych i powietrznych (samoloty latały na sporym low-pass'ie jak na okoliczne góry i kiedy przechodziły nad polem walk, to detonowane były ładunki ukryte w ziemi - tak aby "zasymulować" bombardowanie). Ziemia drżała podczas eksplozji, a klimat tak się udzielił rekonstruktorom, że w czasie bitwy musiała interweniować Ochotnicza Straż Pożarna. Związane to było z faktem, że zapaliły się trawy. Klimat zrobił się zatem jeszcze lepszy, bo wymiana ognia trwała, w najlepsze a strażacy równolegle gaszą płomienie. Przypominam, że doskonałych dowódców, którzy ratują "beznadziejne" kampanie także w wojskowym slangu nazywa się strażakami. No był mega :D
Sam Fokker także robi świetne wrażenie, mimo że część z naszych znajomych powie, że to marna przykro-atrapa. Przypominam, że w trakcie IWW wyprodukowano tylko 420 sztuk tego samolotu i jak na trójpłat miał niesamowite osiągi. Do tego, jego najbardziej znany pilot czyli Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) był związany ze Świdnicą. Ogólnie to była rodzinka z tradycjami... tymi uznawanymi za dobre, jak i tymi uznawanymi za bardzo złe. Brat Manfreda, Lothar był także asem myśliwskim (40 zestrzeleń, przeżył Wojnę Światową)... kuzyn Wolfram von Richtofen został feldmarszałkiem Lufftwaffe i został zbrodniarzem wojennym podczas IIWW. Był odpowiedzialnym za równanie z ziemią (z powietrza) całych miast, np. Stalingradu.  
Dobra, bo znowu odpłynąłem w dygresji od dygresji... no ale sami widzicie, że punkt kontrolny był z efektem WOW.
Na tym etapie dołącza do nas także Wiki, który zawsze bardziej napiera niż nawiguje... ech, chyba nie wie co czyni... teraz to będzie napierał bardziej, ale wariantem z dupy.
No ale spoko: jak chce, to my zapraszamy. Od tego momentu, niemal cały rajd przejedziemy w czwórkę - niemal bo będą chwile, kiedy wartość granicy z lewej strony, nie będzie się równać wartości granicy ze strony prawej i nie będą one równe wartości funkcji w punkcie :P :P 
Dla niekumatych, mówię o warunku ciągłości funkcji, więc gaworzę nie wprost, że będą w tej jeździe chwile nieciągłości :D       

Fokker Dr.1

Mam nadzieję, że synchronizatory działają bo inaczej będzie po śmigle :)

Kiedyś
Straż pożarna frontu wschodniego :D


Najpierw do kasyna, a potem na siłownię... :D
Janko Mordownik mówił, że nie odwiedzimy dzisiaj Gór Sowich - jednie te z Kamienia. Hmmm... to jak wytłumaczycie zdjęcie poniżej? Tak wiem, że można to tłumaczyć naszym nie-do-końca-optymalnym-wariantem, zwanym również "planem z dupy", ale tak naprawdę to trasa zahaczy o okolice kompleksu RIESE. Janko oszukał nas zatem na odprawie... oszukał nas także mówiąc, że trasa będzie łatwa i nie wymagająca :P
Nasunie mi się szereg obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości:
- trasy MTB tutaj to czasem trasy bez trasy (zdjęcie poniżej)
- trasy MTB będą tutaj czasami OTT lub UTT (Over the - Under the trees)
- podjazd 29% ryje łydki... ale także i beret.
- trzeba było iść stokówką, a nie szlakiem, którym przestały chodzić już nawet dziki i sarny...
Co by jednak nie mówić, lampion uda się nam namierzyć perfekcyjnie, bo pomału zaczyna nam "wchodzić" ta mapa - przyzwyczajamy się do jej kolorystyki i szaty graficznej.
Aby nie tracić wysokości, polecimy potem garbem aż do Góry Kasyno i odwiedzimy "leśną" siłownię (po drodze zaliczając punkt na małym mostku).
Wszystko się zgadza:
- w Kasynie trzeba wygrać trochę golda
- za golda kupić jakiś poręczny AXE'y  (taki do nakurw*ania - pamiętacie, to jedyny czasownik dobrze opisujący tą broń: z AXA się naku***a) :D
- poćwiczyć trochę na siłowni aby zrobić formę (niby najpierw masa, potem rzeźba... ale ja masę zrobiłem już ze 4 razy, a rzeźbiarzem nigdy nie byłem :D )
No i niby będziemy już gotowi pojechać zobaczyć się z bestyjką z Zatoki Pirackiej, ale o tym za chwilę - najpierw DŁUUUUUUGA seria zdjęć)

Janko kłamał lub nasz wariant jakiś taki dziwny

MTB :)

MTB czy UTT (under the tree)?

Drogi zaczynają się pionować...

4 jeźdźców pato-nawigacji (czwarty to zdjęcie robił, przez plecy do tyłu)

Piękny zjazd... byłoby przykro gdybyśmy go podchodzili :P

Szkodnik pod górku :P

Lampion pod mostku

Warianty czerwone czy czarne? Z nami to nie ruletka - zawsze czarne :D 
Aha... i kim był Osówek bo nie wiem co to za jednostka chorobowa?


- Co robisz w Walentynki? - Biceps i klatę :D 


"Oh, don't you sail and don't you row and certainly don't you swim
'Cause if you aren't careful you'll end up inside of him
He'll eat you up and spit you out
You better stay away
Heed the sign that says "Beware
The beast of Pirate's Bay!"
(całość TUTAJ)
W Głuszycy znajduje się najprawdziwsza Zatoka Piracka, którą znamy z naszych własnych wypraw (na przykład TUTAJ). Niesamowite miejsce na rozwieszenie lampionu - to są właśnie te punkty kontrolne z tak zwanym efektem WOW. Nie ukrywam, że rajdy stawiające takie punkty, lecą kosmicznie w górę, w naszym prywatnym rankingu najlepszych imprez.
Podjazd tutaj będzie kosztował nas trochę sił, ale warto - nie tylko dla lampionu, ale ogólnie warto zobaczyć to miejsce.
Co więcej, z góry widać, że woda jest zamieszkała i to przez dość duże stworzenia rybopodobne. Na zdjęciu nie wyjdą, bo nie mam takiego zoom'a w moim szturmowym aparacie rajdowym - trzeba byłoby mieć naprawdę mocny sprzęt foto, aby je ładnie uchwycić. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tam żyje i nie jest to liche. To tylko dodaje klimatu temu miejscu.
Bestia z Zatoki Pirackiej :)
Jak ktoś jest odważny, to może pójść i sprawdzić z bliska co to jest. Ja nie idę, jako że mój Magnetic Power Armor oraz DPL Disruptor Pulse Luncher (dla gubiących się w moich chorych nawiązaniach - TUTAJ) zostawiłem w domu, to do wody dziś nie włażę.
Ruszamy dalej.

The Darkness in the sun, waiting for the Beast of Pirate's Bay :D

No dobra, nie tylko rower... Im też zrobię... niech mają zdjęcie z takiego zacnego miejsca :D 

Wspinaczka w Górach Kamiennych :D

W stronę światła :)


"Nie mam nogi, pożarli ją moi..." czyli Wzgórze Artystów oraz Kaleków... (cytat pochodzi stąd ---> TUTAJ)
Jedziemy pod górę, ostro pod górę... znowu. Tym razem jest to Wzgórze Artystów.
W pewnym momencie dogania nas Artur i zaczyna wyprzedzać. Już mamy przyspieszyć aby pokazać Mu, że nie ma z nami szans :D, ale dostrzegamy w jakim jest stanie.
Szok... ktoś mu upierdo*lł cały goleń. Mimo takich obrażeń ciśnie mocno pod górę... Z dwóch goleni została mu tylko jeden - ten lewy (LEFTY).
Straszne... ewidentnie coś mu go zeżarło... "jestem tego pewien, czytałem o tym w komiksach". Nie może być innego wytłumaczenia!
Nie przyjrzałem się dokładnie jego ranie, więc nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jaki stwór upitolił mu kończynę, ale na pierwszy rzut oka to mógł być jakiś Dale Kanon :P
Mówię zatem do Basi: "weź Go nie wyprzedzaj, puśćmy go przodem". Wykażmy się zrozumieniem dla okaleczonego. Ja mam tylko śrubę w nodze i są problemy... a ten biedak ma cały goleń urypany... być może właził za lampionem do wody w Zatoce... nie oceniajmy :)

Art of suffering :P

Drogi idą naokoło - nie mamy na to czasu :P

Podpych z cyklu: "każdy umiera w samotności"

Koń by się uśmiał z naszego wariantu :P


"W dół na złamanie karku gnam (...) nad przepaścią - bez łańcuchów, bez wahania..." - klasyka (całość TUTAJ)
Kolejny punkt z efektem WOW, a nawet nie sam tylko punkt, a wręcz cały dojazd do niego. Tego miejsca nie znaliśmy zupełnie, a jest po prostu niesamowite. Z przełęczy pod warzywniakiem czy jakoś tak :D :D :D
Nie, czekaj, źle... Wawrzyniakiem, tak? No ok, niech będzie Wawrzyniakiem. Prowadzi tutaj szlak rowerowy, który jest wąską ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze. Kapitalnie się tym jedzie, ale naprawdę trzeba uważać, bo jeden fałszywy ruch i można się nieźle zsunąć... Korzenie i kamyczki nie ułatwiają sprawy, robiąc z tego extra fajny, ale dość techniczny singiel. KAPITALNA SPRAWA!
No ale szlak szlakiem, bo aby tu wyjść to trzeba było nieźle podymać, a jak wspomniałem, ściany tutaj to są pionowe. Możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej jak wyglądało podejście.
Jeszcze większym wyzwaniem będzie stąd zejście. Szlak biegnie wzdłuż całego garbu, a my chcemy się dostać w dół, do drogi tak aby pojechać na kolejny punkt... wybieramy zatem najmniej strome, co nie oznacza, że niestrome... po prostu NAJMNIEJ strome... i zsuwamy się w dół. Muszę bardzo uważać, bo moje kolano takich akcji jeszcze nie powinno odwalać, a podłoże tutaj jest dość sypkie. To naprawdę, dosłownie - w miarę kontrolowane zsunięcie się. Ostro...  

Niesamowity szlak !!!

Tak to wygląda z perspektywy kierownicy

Kolejny punkt z efektem WOW - Kazikowe Skałki

No dobra, ale aby pojeździć nad przepaścią to trzeba się najpierw do tej przepaści "dotelepać"...

Góry Kamienne... na jednym obrazku

No dobra, na dwóch :D

A teraz trzeba to zejść... nie pokazujcie tego mojemu Rehabilitantowi, bo nie było to zbyt mądre...

Masakra to była ściana...

Tutaj ściana w całej okazałości, już po zejściu... "po raz kolejny udało się przeżyć"


Andrzej do Andrzejówki, a Wiki... gdzieś w w pizdu :D
Czujemy się trochę jak menele... w końcu pełznęliśmy w dół zbocza Wawrzyniaka, jak upojeni alkoholem, którzy pełzną spod warzywniaka :D
W sumie zeszliśmy na dół tylko po to, aby za moment znowu się drapać na jakaś wielką skałę po kolejny lampion... no ale czego oczekiwać, to Mordownik. Trzeba się umordować - raz w dół, raz w górę... i tak w kółko, do zajebania :D
Kierujemy się teraz na Skalną Bramę, która wyprowadzi nas w kierunku Waligóry - najwyższego szczytu Gór Kamiennych oraz schroniska Andrzejówki, gdzie zlokalizowany jest punkt żywieniowy. Na podjedzie Wiki nas mocno odstawia, ale chwilę później pomyli drogi i zjedzie gdzieś... w pizdu. Jak się potem okaże, sam nie do końca wie gdzie. Ja wiem - WE dupie :D
Błąd w nawigacji i brak poczekania na nas na skrzyżowaniu zaowocuje, że pojedziemy dalej we trójkę - to jest ta nieciągłość funkcji przejazdu, o której Wam pisałem powyżej.
Wiki nie zgubi się jednak permanentnie bo spotkamy się ponownie przy Andrzejówce, ale zgubi się na tyle, że będzie do tej Andrzejówki wjeżdżał od zupełnie innej strony i nie znajdzie punktu, który my zbierzemy w drodze do schroniska.
Ja wiem, że nasze warianty mogą powodować skrajne emocje i człowiek potrzebuje się czasem wyrwać z tej patologii, ale to trzeba z głową, bo my jednak te lampiony znajdujemy... jakoś... ale znajdujemy.
Krótki popas w Andrzejówce, reunion Team'u i ruszamy dalej... jest już popołudnie, więc czasu robi się coraz mniej.

Lampion na skale


I znowu pod górę - w kierunku WALIGÓRY, najwyższego szczytu Gór Kamiennch

Jest i Waligóra :D

Ruiny dawnego pałacu myśliwskiego/schroniska


"Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem, czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem" - klasyka (całość TUTAJ)
No właśnie.. .czasu coraz mniej. Jest nadal jakaś szansa zrobić całą trasę i powalczyć o medal Immortal, ale wymaga to zwiększenia tempa. Jesteśmy już nieźle wytyrani, a do tego mieliśmy dzisiaj jechać delikatniej, aby nie przeciążyć nogi. Nogi lub w zasadzie śruby w moim kolanie - a wiecie jak działają obciążenie zmęczeniowe na elementy mechaniczne :P 
W zasadzie ja mam nadal jeszcze tylko po płaskim na razie jeździć, a od rana tyram po górach. Co ja poradzę, że to kocham i te kilka miesięcy przerwy były dla mnie naprawdę ciężkie... nie zmienia to faktu jednak, że zdaję sobie jednak sprawę, że mogę przesadzi i wtedy cofniemy się w leczeniu. Nie chcę powtórki z rozrywki...
Długo debatujemy co robić, bo jednak jest spora szansa, mimo wszystko, na zrobienie Immortala. Zupełnie tego nie zakładaliśmy, spodziewając się że zrobimy może z połowę trasy, a tu się zapowiada że będzie to około 90% !!
Zaczyna zatem kusić aby... "przycisnąć" i powalczyć. Basia się jednak na to nie zgadza - to głos rozsądku, tam gdzie ja zaczynam słuchać raczej głosu serca. Szkodnik chce abym trochę odpuścił, zwłaszcza że nocą mamy jechać jeszcze na Rysia - co samo w sobie, jest hardcore'owe, jeśli uwzwględnimy fakt, że nadal  jestem na rehabilitacji...
Innymi słowy, Szkodniczek dopuszcza pewien poziom szaleństwa, ale nie pozwoli mi przekroczyć pewnej linii... choć widzę, że też ze sobą walczy. Ją też kusi aby zawalczyć o kolejną w naszej karierze nieśmiertelność, zwłaszcza że jest na to spora szansa. Wspomniana debata jest naprawdę długa i przejdzie przez przez obie fazy: emocjonalną i racjonalną... wszyscy przeżyją, acz bez strat się nie obędzie :P
Finalne postanowienie jest jednak takie, że nie chcemy finiszować do mety w jakimś morderczym tempie, aby nie zwiększać prawdopodobieństwa kraksy, pecha czy jakiegoś innego niefajnego zdarzenia. Odpuścimy zatem sumarycznie 3 punkty z 24... co i tak, jak na definicję spokojnego przejazdu na trasie górskiej, to je takie trochę umowne...
To chyba jednak rozsądna decyzja, co nie znaczy że nie zaboli... 
Ruszamy powalczyć o punkty w drodze powrotnej do bazy.
Na pierwszy ogień idzie szczyt Czarnek, na który podejście możecie zobaczyć poniżej. 

Grzegorz Liszka (widząc jak dymamy na wprost po lampion): Ej, tam obok jest ścieżka... hej, HEJ !!! AAAAAAAA (z nutką rezygnacji)... to Czarni, nie przetłumaczysz... 

Pięknie mu tu!

Kamienne Korony (TUTAJ można zobaczyć jak się je zdobywa z rowerem)

Czy duży paśnik to WYPAŚNIK :D ?


" - O k****a (widząc podejście)
- To Kostrzyna!
- Skąd wiesz.
- Pamiętam. Ty nie?
- Nie
- A powinnaś..."

Jadąc z okolic Waligóry czarnym szlakiem, wylądujemy pod Kostrzyną - jedną z moich ukochanych 3-ech Kamiennych Koron. Basi aż się ugną nogi, jak zobaczy podejście... zwłaszcza, że  będzie myśleć, że to Czarnek, na który musimy się właśnie wytachać. Niestety drobny błąd w nawigacji, brak odbicia z drogi na południe sprawi, że wylądujemy pod Kostrzyną zamiast pod Czarnkiem. Dialog powyżej jest prawdziwy :D
Jako, że ja mam chorą pamięć, jeśli chodzi o miejsca, to od razu widzę, że to co jest przed nami, to nie jest Czarnek.
Basia i Andrzej finalnie ucieszą, że to jednak był błąd i nie trzeba będzie tego dymać pod górę. W pewnym sensie trochę szkoda, bo ja kocham te 3 pagóry!
No ale skoro ma być dzisiaj ostrożniej, to może - mimo wszystko - lepiej. Rozdarty jestem...
Pamiętajcie, że oprócz 3 Kamiennych Koron jest tutaj także Szpiczak -  zacny podpych dla rowerów (TUTAJ)
Dziś jednak na nim punkt kontrolny ma tyko trasa piesza.

3 Kamienne Korony

Na drugi ogień polecą punkty w okolicy Sokołowska. Niegdyś uzdrowisko, a jeszcze niedawno w zasadzie była to opuszczona miejscowość. Parę lat temu, wyglądało to naprawdę smutno... w sumie to, z jednej strony niesamowite, ale z drugiej także i smutne, widzieć jak w tętniącym niegdyś życiem kurorcie, czas się zatrzymał.
Byliśmy tu ze 4 lata temu i wyglądało to... zostańmy może przy tym słowie "smutno", aby nie używać innego.
Tym bardziej bardzo ucieszy mnie to co zobaczę: otwarte sklepy, ze 2-3 działające kawiarnie, "wolne pokoje", trwająca odnowa domu zdrojowego - WOW.
Sokołowsko budzi się ze zbyt długiego snu. Super!
Tak jak Wałbrzych, który podniósł się właściwie z ruin, tak teraz Sokołowsko znowu zaczyna żyć! Cieszy mnie to, naprawdę cieszy.

Kolejny punkt z efektem WOW - Grota Hermana!

Ma nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje... SOKOŁOWSKO żyje :D

Poszarpane panoramy Gór Kamiennych i pewne legendarne PORFIROWE URWISKO ("na zielonym", po lewej)!!!

Zachód słońca w Górach Kamiennych


"Then it comes to be that thie soothing light at the end of your tunnel was just a freight train coming your way..."
(całość TUTAJ)
Nasz ostatni punkt kontrolny znajduje się w nieczynnym tunelu kolejowym. Wielu zawodników sprawi on problem, bo dotrą do miejsca oznaczonego na mapie i będą szukać lampionu, nie zorientowawszy się, iż znajduje się on pod nimi. My jesteśmy zahartowani z takimi akcjami z Jaszczura - już trzy razy tak było.
Jaszczur - Kamienne Ściany (punkt w tunelu przy Zaporze Plichowickiej), Jaszczur - Ciemna Strona Gór (punkt w tunelu pod Drogą Głodu) oraz Jaszczur - Graniczna Przełęcz (punkt w tunelu pod Przełęczą Łupkowską). Co więcej, zawsze to był punkt podwójny czyli jeden na górze, a jeden z tunelu. Znamy zatem te numery (i bardzo je lubimy).
Od razu szukamy wejścia do tunelu i nawigujemy się od stacji kolejowej. I tak - będzie to kolejny punkt z efektem WOW dzisiaj! Sami zobaczcie.

Ptasie rozdroże :)

Na Borową też jest niezły wypych, ale góra ma świetną wieżę widokową.
Jesteście Team Borowa czy Team Chełmiec? Kłócą się tutaj, co jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich :D


"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Was just a freight train coming your way..."

Ostatni już dziś lampion i kolejny z efektem WOW


Do bazy zjeżdżamy przed limitem. Oznacza to, że była to dobra decyzja aby nie robić tych 3 punktów, bo aby dziś powalczyć o Immortala, to trzeba by dużo mocniej przycisnąć końcówkę. Nie oznacza to, że nie jest mi trochę smutno, że w moich kochanych górach nie sięgnęliśmy po nieśmiertelność. Cóż, chyba po prostu nie można mieć wszystkiego...
Zrobiliśmy około 2000m z hakiem przewyższeń i 85 km... mocno nam też dogrzało, bo dzień był piękny, ale bardzo upalny.
Nie mamy jednak zbyt dużo czasu aby odpocząć... lub chociaż pogadać z Kamilą, Jankiem i Łukaszem. Trzeba się przebierać i gnać dalej, bo RYŚ już czeka.
Nasza minuta startowa to 23:15, a mamy około godziny drogi do Kątów Wrocławskich (nim się ogarniemy z posiłkiem, przebraniem, itp będzie naprawdę mocno po 21:00).
Na pocieszenie po niezdobyciu nieśmiertelności pozostał fakt, że Basia zajęła 3-cie miejsce na podium dzisiaj - pięknie, ale to jednak nie koniec walki dzisiaj. Ruszamy teraz zapolować na RYSIA, ale to już osobna historia... kolejny wpis jak ktoś jest ciekawy :D
A co do Mordownika jeszcze, to była to jedna z najlepszych edycji ever, a startujemy od 2013 więc mamy jakieś tam rozeznanie (Jaśliska 2014, Chochołów 2017, Uście Gorlickie 2018 i teraz Jedlina 2023 - te edycje to był ogień !!!)
Czy zrobienie 21 z 24 punktów na górskim rajdzie, w trakcie rehabilitacji, było mądre? - Pewnie nie.
Czy zluzowanie końcówki, aby chociaż choć trochę zmniejszyć ryzyko było mądre? - Pewnie tak.
Czy było pięknie? - ZDECYDOWANIE TAK !!!


Kategoria SFA, Rajd

RYŚ 2023

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 | dodano: 18.09.2023

Co za szalony dzień. Jest 22:45 i właśnie dotarliśmy na RYSIA czyli na Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków (w skrócie NMzPdSMiiS - czego nie rozumiesz?). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że dotarliśmy tutaj nie z Krakowa, ale z Jedliny Zdroju czyli wprost z Mordownika 2023, którego zakończyliśmy o 21:00 z wynikiem 85 km i ponad 2000m przewyższenia w nogach (o pośladach nawet nie wspomnę, bo rowerowe siodło na kamiennych zjazdach potrafi nieźle ociosać nawet najzgrabniejszy tyłek). Jesteśmy zatem wyrypani jak konie po westernie i zmordowani (tym prze-)życiem. Zwłaszcza, że nam też ostro przygrzało słoneczko za dnia... upał w Górach Kamiennych był naprawdę mocny, zarówno ten z nieba (żar) jak i ten z pod kół (kopyto)... a tu zaraz startujemy na kolejnym maratonie.
Do tego nadal przecież jestem w okresie rehabilitacji po operacji podnoszenia mojej wartości rynkowej (śruba tytanowa w kolanie). Sytuacja jest zatem lekko surrealistyczna... 
Ogólnie, co my tu tak naprawdę robimy, to opisuję w pierwszym akapicie relacji z Mordownika (można tam przeczytać jak bardzo nie umiemy w kalendarz, ale jak dobrze umiemy w dyplomację i planowanie strategiczne :P), więc jak ktoś jest ciekawy, to może tam poczytać. Nie będziemy tego powtarzać, chciałbym zrobić raczej coś innego: chciałbym gorąco podziękować Organizatorom za dopuszczenie nas do zawodów, mimo bardzo późnego zgłoszenia z zaniedbaniem wszelakich praw pożycia publicznego :D

MARSZ DO KĄTA... a nawet Kątów. Tych Wrocławskich
Nasz pierwszy RYŚ to była kapitalna przygoda (TUTAJ), więc wracamy tutaj ciesząc patelnię na dzisiejszą przygodę... acz ta opowieść będzie trochę inna niż moja relacja z 2021 roku. Wynika to z faktu, że jesteśmy naprawdę wytyrani po Mordowniku (tak, wiemy że na własne życzenie - nie skarżymy się, po prostu stwierdzamy fakt). Zatem nasz odbiór niektórych akcji na rajdzie będzie trochę inny poprzednio - mamy po prostu mniejszy próg bólu i będzie to miało swoje konsekwencje na trasie. No ale czyż nie o to chodzi, aby ciągle przesuwać swoje granice (nie dotyczy Federacji Rosyjskiej... niech im to ktoś k***a powie, że ich to nie dotyczy).
Jako podoficer Sił Powietrznych także trochę inaczej patrzę na służby mundurowe i organizację ich pracy. "Masz łeb to kombinuj" czy też "o problemach meldować PO wykonaniu zadania" to jest codzienność tych formacji, więc nie dziwią mnie niektóre rajdowe akcje jakie się pojawią... ogólnie będzie dużo śmiechu, trochę złości i frustracji, ale ogólnie razem z Mordownikiem będzie to mega wypaśny weekend. Taki nie za długi bo jednodniowy, w którym sobota zaczyna się w piątkową noc i trwa do poniedziałku (jeśli mierzyć dni ilością snu).
Z Jedliny Zdrój wyruszamy około 21:30 i walimy przez noc do Kątów Wrocławskich. Pierwsza (z wielu dzisiaj...) dawka kofeiny idzie w żyłę, bo po przyjechaniu na metę Mordownika to najchętniej bym się przewrócił... a plan ten jest tak zacny (aby się przewrócić), że niemal przechodzę do jego realizacji... a tu trzeba się przebrać, coś zjeść i gnać dalej. 
Do Kątów wpadamy około 22:45 czyli na styk doliczając parkowanie, rejestrację, ściągnięcie rowerów z dachu i stawienie się na starcie. Dostajemy zielone, odblaskowe RYSIOWE koszulki i czekamy na naszą minutę startową. W tym czasie dostajemy także pierwsze instrukcje dotyczące dzisiejszej trasy. Dosłownie za moment ruszymy w nieznane... w ciemność. 

RYŚ bazowy 


RYŚ ZADANIOWY - nazwy zadań intrygują


NOCNY (prze)LOT
Tytuł tego rozdziału to nawiązanie do kapitalnej książki Antonie de Saint-Exupery (tak to ten od "Małego Księcia", ale także pilot wojenny!) o tym samym tytule "Nocny lot", która odpowiada o śmierci pilota, który ginie bo w nocy popełnił poważny błąd nawigacyjny... jakoś takie to coś zbyt podobne do naszej sytuacji, prawda? 
Dostajemy mapę i wynika z niej, że tym razem - w przeciwieństwie do znanej nam edycji - nie poznamy od razu lokalizacji wszystkich punktów kontrolnych. Będzie się to dziać sekwencyjnie.
To niezłe zabezpieczenie przed niekumatymi i ograniczonymi, bo przynajmniej nie spieprzymy sprawy jak wtedy... poprzednio nie ogarnęliśmy, że mieliśmy odwiedzać punkty kontrolne w zadanej kolejności i polecieliśmy klasycznym orienteeringowych scorelauf'em.
Skończyło się to serią kar czasowych... ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że dostaliśmy info, iż karę za brak kolejności dostaję się tylko raz... więc po dostaniu kary, nie odpuściliśmy zaplanowanego wariantu i nadal lecieliśmy zgodnie z naszym scorelauf'owym planem, czyli wbrew narzuconej kolejności.
Wtedy też okazało się, że służby powiedziały prawdę: karę dostaje się tylko raz... ale na każdym punkcie. :D
Resztę dopowiedzcie sobie sami...
Tym razem na naszej mapie jest tylko jeden punkt kontrolny i to tam musimy dotrzeć - punkt A.
Trzeba się przestawić z nawigacji Mordownikowej, gdzie skala mapy była 1 do 38:000, a lampiony wisiały idealnie w środku okręgu. Na RYSIU mogą znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu - jest zatem chaszczowanie, jest "czesanie" lasu, jest przygoda.
Jest dokładnie to czego nie lubią orient-ortodoksy :P
Do tego brak skali na naszej mapie - a po Ci? Będziesz się jakoś odmierzał? Masz zapierdalać do A i to jak najszybciej, a nie linijką się bawić - ekipa z najkrótszym czasem dojazdu dostanie nagrodę. Zakładam, że chodzi o "brak kary"... jakoś tak to pamiętam z wojska te nagrody...
Jak mi brakowało tego zrytego klimatu :D
Acz szczerze, to po całym dniu na Mordowniku, ciężko się przestawić tak - na zawołanie, na zupełnie inny tryb rajdu
Ruszamy w noc i okaże się, że do pierwszego punktu będziemy mieć około 20 km przelotu. Lekka masakra :D, ale patrząc organizacyjnie to BARDZO rozbije to ekipy i nie będzie tłumu na punktach. To znaczy nie było, gdyby...no ale nie uprzedzajmy faktów. Pomału.
Bawi mnie to niezmiennie, bo ten przelot jest taki prawdziwie "mundurowy" - przetyraj gości na wejściu, ścioraj podle i wybatoż... to nie będzie kolejek, będą szczęśliwi że dotarli :D
Nam chwilę ten przelot zajmie, bo polecimy tak koło 22-25 km/h - nie da rady więcej po Mordowniku. Jednak czuć wytyranie, sam dojazd to będzie około godziny...
No ale dojazd dojazdem -----> jako, że "punkt może znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu", to zacznie się srogie szukanie :D 

Masz mapę? To zapierdalaj :D


Mówiłem, że się "ZEPNIE" :D
Jak widzicie, nasza mapa nie była jakaś mega dokładna, więc nie wiedzieliśmy czy po północnej stronie jeziora biegnie jakaś droga czy nie (lokalsi mogli mieć przewagę :P). Polecieliśmy zatem przez Maniów i Domanice czyli od południa. W bazie dostaliśmy nawet pewną wskazówkę "szukajcie na plaży", więc chyba nie powinno być trudno, prawda? PRAWDA?
Przelot daje nam się we znaki, ale nie mówię tutaj tylko o zmęczeniu mięśni po poprzednim rajdzie, ale raczej o początkach sleepmonstera - dzień zaczął się dla nas o 2:00 w nocy, a jest po północy, więc to prawie 24h na nogach, a przecież "when you riding sixteen hours and there's no nothing much to do, and ya don't feel much like riding, ya just wish the trip was through..."
Sleepmonster zamyka Ci oczy i sprowadza na złą drogę... dosłownie, często w krzaki lub do rowu. I macie wtedy, tak jak w tej popularnej ostatnio usłudze ROWO? Expresowo!!! Zamów ROWO i se legnij na dnie tego ROWO :P      
No nieźle... jak pojawia się już teraz, a jesteśmy na początku rajdu, to znaczy że będzie ciekawie. Coś czuję, że trzeba będzie go utopić w kofeinie...czy dawka 50 mg jest bezpieczna? Hmm w sumie, to nie wiem ile mg kofeiny jest w litrze kofeiny. Ja mam inny system metryczny.
Na dojeździe do punktu spotykamy pechowców, co urwali przerzutkę i walczą aby jakoś przywrócić sprawność maszyny - np. zrobić single-speeda. Nie mają jednak spinki do łańcucha i po jego rozkuciu mają problem z siłowym wepchnięciem bolca (ja też czasem miewam problem z siłowym wepchnięciem bolca... to wszystko przez te krzyki typu "policja, pomocy" albo inne takie...). Szkodnik dysponuje wszystkimi rodzajami spinek i poratuje kolegów. Serio. Jeździmy z różnymi nieogarniętymi czasem stworami i szkoda kończyć wycieczkę, bo ktoś ma awarię, którą da się naprawić w terenie. Pomału jednak dochodzimy do wniosku, że niektórzy to widząc nasze warianty specjalnie te łańcuchy zrywali i błagali o ewakuacje.
No ale Szkodnik zapobiega takim praktykom - wozi ze sobą spinki na wszystkie łańcuchy 10-tki, 9-tyk, 8-mki. Nie dopuszczamy do dezercji :P
Ratujemy ekipę dobraną spinką oraz ciepłym słowem i lecimy dalej - teraz już sobie poradzą sami.
(Tytuł tego rozdziału nawiązuje do tytułu akapitu z relacji z Mordownika, gdzie piszemy o planowaniu strategicznym połączeniu obu rajdów logistycznie i czasowo).

Nocny serwis


KOSA z wędkarzami
Wpadamy nad jezioro i zaczyna się szukanie punktu... wygląda na to, że będzie ciężko, bo bardzo wiele i podkreślę to BARDZO WIELE (podkreśliłem!) ekip jeździ w tę i na zad i szuka. Szkodnik przykłada naszą miarę orieenteringu i wymierza się na środek kółka. To jest błąd... środek jest w mega krzakach i w bardzo nieprzebieżnym błocie. Szukamy dalej, podobnie jak jakaś setka innych ludzi... krzyczą, wołają, ale nikt nie wie gdzie jest punkt.
Myślę: bez jaj, przecież skoro mamy tu zadanie do zrobienie, to przecież będzie tu obecna ekipa Organizatorów - kierujemy się zatem do świateł na plaży. To drugi błąd - wpadamy na wędkarzy, którzy są równie zaskoczeni naszą obecnością, jak my ich. No nic, no to może druga ekipa ze światełkami, będzie tą właściwą. Hmmm to też wędkarze... kolejna także. Jeszcze jedna to też wędkarze. GRRRR ile Was tu? "W CHUJ" - odpowiada krzykiem las nad wodą... acha... dziękuję...
Naprawdę nie przesadzamy, wpadamy chyba na 10 czy 12 wędkujących ekip... niektórzy są już tak sfrustrowani kolejnymi niepokojącymi ich RYSIAMI, że dojdzie do śmiesznej sceny. Wpadam z lasu na plażę, przedzierając się przez naprawdę ogromne błoto i mega głębokie koleiny po jakiś traktorach... siedzi gość z lampą, tyłem do mnie, ale nawet się nie odwróci...  tylko ze stoickim spokojem powie:  "to nie tu". Nawet mnie nie zaszczycił wzrokiem :D
Basia próbuje się wymierzyć z mapy raz jeszcze, ja proponuję czesanie plaży brute force'em bo nie ma sensu się odmierzać, jak nie wiemy gdzie dokładnie jest nasz punkt.
Niektórzy wędkarze są wściekli "ilu Was tu będzie po nocy z tymi latarkami".
Odpowiadam tak jak Oni mi przed chwilą "w ch**" i prawie zaczyna się zadyma :D
Pamiętajcie, że nie tylko my tu szukamy punktu, naprawdę zagęściło się tu ekip, więc całe rozbicie stawki przelotem poszło się paść. Będzie to widać w wynikach, że ludzie od startu do znalezienia punktu mieli czasy nawet po 2,5h... z czego dojazd to był tak od 1h do 1,5h (statystycznie).
Lecimy brute force wzdłuż plaży - Basia mówi, że ta metoda jest upośledzona, ale ja wiem swoje - znam mundurowych "jak brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Lecimy stanowisko po stanowisku: latarka w oczy i pytanie "wędkarz?".
Nie, chuligan... a to przepraszam, szukam dalej.
Niemniej cieszy mnie, że coś tam jeszcze pamiętam z teorii przesłuchań :D

Gwóźdź programu...rolnego
Udało się... ja pier***lę... prawie 2h nam to zajęło od startu, z czego godzina to było przeczesywanie plaży i przesłuchania wędkarzy.
Basia jest wyraźnie zirytowana, ja trochę także ale pamiętam o podejściu, że to rajd bardziej nastawiony na przygodę niż na nawigację precyzyjną.
Dla wolących hermetyczne porównania to nie HIMARS to GRAD...
Dowódca baterii: Tylko celujcie dokładnie!
Obsługa GRAD'a: LOL
(btw, na Saint Javelin - co za kanał!!! jest dobra piosenka o HIMARS'ach ----> 
TUTAJ)
Trzeba ochłonąć i brać się do roboty. Dawać zadanie! Co tu jest do zrobienia?
Mamy 3 akcje do odwalenia:
- taczki z sianem i slalom między słupkami (chwytaj się Szkodnik i dzida wpierjot!)
- czołganie się pod siatką maskującą i coś z kukurydzą (pokaż Im, Andrzej) - nie do końca ogarnąłem o co z tym kukurem chodziło, bo ja wtedy robiłem swoje zadanie.
Miałem tylko nadzieję, że Andrzej nie wróci z tekstem "tyle masła na niej było" (tu bardzo przestrzegam przed klikaniem w link - to mocno perwersyjny kawał, który znam jeszcze z liceum i który ukształtował moją psychikę na lat, zastanówcie się dwa razy...)
Ja mam rzucać kukurem do jakiś skrzynek i zależnie do którego skrzynka ten kukur wpadnie, to taki przedmiot dostanę.
Przy jego pomocy mam wbić, no dość długi gwóźdź, w pieniek. Mój kukur trafi do pudełka z siekierą... ha, czyli dostanę dzisiaj AXE'a.
Ha! Będę dziś nakurw**ać z axe'a,
BĘDĘ DZIS NAKURW*AĆ Z AXE'a, lalalala...
Co?... Ech Szkodnik każe mi przestać wyć... 
Gwóźdź szybko znika w pniaku i mamy pierwsze zadanie zrobione.
Tak przy okazji to powiem Wam, że z Basią stwierdzimy w bazie, że patrząc po naszym tracku, to ten punkt był naprawdę mocno przesunięty - ponad 1 km POZA kółkiem :D
Przy dużej liczbie porywaczy ryb, chaszczach i zabłoconych "przed-plażach", to rzeczywiście był lekki koszmar odnaleźć właściwe miejsce... no ale tymczasem mamy kolejny kawałek mapy. Możemy jechać. Nie ukrywamy jednak, że aż tak długie szukanie nas trochę zirytowało (zjadło nam to cholernie dużo czasu)

Czy siekierował kiedy wbijał te gwoździe? Czym on siekierował :D

Sekwencja zapłonu i dzida !!!

Otwiera się drugi punkt, a otrzymana mapa zdradza więcej szczegółów jeśli chodzi o drogi.


WĘDKARZE 2: Na nieznanych wodach :D
Punkt B jest po drugiej stronie jeziora - ruszamy!
Noc jes piękna, księżyc rozcina niebo niczym złoty sierp. Niestety żadne jego zdjęcie nie wyszło, bo trzeba by mieć do tego wypaśny sprzęt lub mieć czas naświetlać - my zapierdalamy, a mój mały szturmowy aparat rajdowy to w takich warunkach nie daje rady. Lecimy zatem na B, mijając czerwone tablice, informujące że jesteśmy w Parku Krajobrazowym "Dolina Bystrzycy". Popatrzcie sami na mapę - gdzie szukalibyście punktu? Na brzegu, na ścieżce? Ano właśnie - brute force mode ON again :D
Wpadamy na plażę, a tam wędkarze i kampery, ogniska, biwaki... ogólnie impreza masowa... zaczyna się powtórka z rozrywki... przeszukiwanie  "nadwodnych" ekip, a część z nich jest całkiem nieźle zamroczona alkoholem i próbują wejść z nami w dziwne interakcje (typu: "pomożemy Wam szukać, wołaj Siwego i pokażemy im jak się szuka w krzakach").
Nie chcę aby nic mi Siwy w krzakach pokazywał, nie przyjechałem tu na grzyby... :P
Finalnie trafiamy na obsługę punkty, którzy mówią że za nami wołali...
Pytamy: "co wołali?"
Oni: "Rysie, Rysie..."
HA! Myślicie, że Was usłyszeliśmy - przecież tu jest impreza... na całej długości plaży i każdy coś woła, na przykład "podaj piwo!", albo nieśmiertelne "Ee, za kim jesteś?" itp :P
(najlepsza odpowiedź na to pytanie to "za tobą" i wtedy halabardą mu wjeżdżasz między łopaty... zawsze działa :D )
Wychowywałem się na krakowskiej Nowej Hucie więc mam doświadczenie w tym temacie.  
Zadnie to kalambury (jak pokazać "brzydkie kaczątko" inaczej niż palcem?) i potem wyprawa na nieznane wody.

"Wtem patrzę w małej grupie
ludziska zdrowe, szczere,
zakazy mają w dupie
i płyną hen w cholerę (...)
Płyniemy jak marynarze,
na jednej dziurawej desce
można by ją załatać,
ale nikomu się nie chce..."
(całość TUTAJ)

"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr,
pod czarną flagę płyń,
jeśli staniesz na mej drodze
GIŃ, GIŃ, GIŃ"
(całość TUTAJ)

 
"Codziennie rano kiedy wstaję, jem śniadanie, media mi mówią że mieszkam w TERRORYSTANIE" (całość TUTAJ)
Mamy kolejny kawałek mapy - czeka nas teraz długi przelot. Głównym naszym przewodnikiem stanie się niebieski szlak Doliny Bystrzycy - często będzie nas bardzo ładnie prowadził w okolice punktów kontrolnych. Coraz bardziej zaczyna nas dopadać jednak sleepmonster i wychodzą z nas trudy Mordownika. Musimy zatem zrobić przerwę techniczną bo nie jest dobrze. Trzeba się przespać się, chociaż tak z 10-15 min, aby oszukać organizm, a potem zalać się kolejnymi dawkami kofeiny, bo jest naprawdę ciężko.
Cholera, kiedyś to się nie spało dwie noce i cisnęło się dalej, a teraz... starzejmy się.
Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jak dobre wino, choć coraz częściej obawiam się, że bardziej jest to proces typu "kisnę butwiejąc" :D 
Mimo wszystko, udaje nam się dość łatwo namierzyć Terrorystan, który jest punktem C. Oby tylko nie było to C4.
Wpadamy na punkt a tam Talibowie, którzy ubierają Basię w pas szhida i wręczają jej AK-47... a tymczasem my z Andrzejem musimy, wynosić rannych (lub zabitych) po wybuchu :P
To dopiero nasz trzeci punkt, a czasu minęło już od cholery przez to szukanie dwóch pierwszych punktów.  Do tego doszedł jeszcze sleepmonster i zapowiada się, że w tym roku chyba nie zrobimy całości trasy...

Słabo widać ten Park bo coś ciemno jest :P

Sleepmonster wygywa z Andrzejem :D

"...till I come and we bomb your home" (klasyka TUTAJ)

A ten leży i leży... ludzie zapierdalają, ten rozkosznie leży i ten jego argument "jestem martwy" zaczyna mnie już pomału drażnić :D


"Witajcie w Rysio Bravo"
Kolejny fragment mapy kieruje nas na dziki zachód do RYSIO BRAVO. Musimy się tam przedrzeć przez gęsty las, bo od naszego wariantu nie prowadzi tam żadna droga. To mała osada nad rzeką, w której króluje bezprawie... no a co ma panować, jak Andrzej dostaje zadanie zastrzelić szeryfa. Jeśli każda ekipa to dziś zrobiła, to hmmmmm.. to bycie szeryfem staje się zawodem podwyższonego ryzyka (jak bycie urzędnikiem "państwowym" w Donbasie na terenach okupowanych :P). 
Jednakże nim szeryf zaliczył kulkę to zdążył aresztować Szkodnika i Szkodnik siedzi teraz w pace. Ja dostaję kilka dolarów (no co, pińcet plus wersja wild, wild west) i muszę zgłosić się do Zabieracza-Pod (Undertaker) czyli Grabarza. Dysponuje On dynamitem potrzebnym do wysadzenia bramy więzienia... ale dynamit kosztuje więcej bucks'ów niż obecnie posiadam. Potrzeba będzie zatem sięgnąć po dyplomacje i negocjacje (czytaj zastraszenie, kłamstwa i perfidną manipulację) aby pozyskać upragniony TNT. 
Nie zdradzę Wam wszystkich szczegółów moje misji, ale zaoszczędziłem 100 USD oraz pozyskałem potrzebny nam dynamit (dla bardzo ciekawych, oferta dla Grabarza była podobna to tej przedstawionej TUTAJ, tyle że dotyczyła Andrzeja :D "zaufajcie mi, to był jedyny sposób").

Welcome to RYSIO BRAVO :)


Szkodnik uwięzion :D

Trochę mi to przypominam sceny z grabarzem z "Ostatniego Sprawiedliwego" :D

Ruszamy do Kuchni Gwiazd :)


Trzeba ustrzelić coś na ząb :)
Z miejscowości Stradów ruszamy niebieskim szlakiem do punktu E (mapa powyżej pokazuje tą trasę).
Tutaj czekać będzie - podobnie jak na naszej poprzedniej edycji - zadanie z cyklu: masz kiełbasę i chapaj :D
Takie punkty kontrolne to ja lubię - takie punkty to ja szanuję. Tym razem zjadłem jednak mało, bo po całym dniu w słońcu na Mordowniku (o jakiś kanapkach i żelach) i teraz po ponad połowie nocy to pieczona kiełbasa wchodzi dość ciężko :P
Nie zmienia to faktu, że punkty żywieniowe zawsze robią furorę. Posiedzimy chwilę i gnamy dalej, bo czasu zostało nam coraz mniej. Ewidentnie braknie nam naszego limitu na wszystkie punkty, bo szukanie punktów po okręgach jednak tego czasu trochę zjada .
Z następnego punktu nie mam żadnego zdjęcia bo nie wyszło w ciemności - a było to strzelanie z wiatrówki, czyli klasyk rajdów przygodowych :)

BRATWURST zawsze na propsie :D

Ciężarówki mają zawsze pod górkę :P


Mgły poranka... i śniadanie mistrzów :)
Świta, noc się kończy. Ewidentnie braknie nam czasu na ostatni punkt. Wstają właśnie poranne mgły i robi się naprawdę klimatycznie. A my tymczasem kierujemy się na nasz ostatni punkt dzisiaj. Zadaniem będzie uzyskanie kontroli nad bardzo specyficzną konstrukcją linową, aby dostarczyć napój w zadane miejsce, czyli do pyska :)
Będzie to trudniejsze do zrobienia niż się wydaje, bo platforma ma bardzo wiele stopni swobody a grawitacja nie będzie pomagać. 
Potem pozostanie nam już tylko powrót do bazy... jedna noc, jeden dzień, dwa rajdy. No było ostro... ale jesteśmy naprawdę mocno wytyrani.
Tymczasem właśnie tam - już w bazie - po 2h drzemce (przed drogą powrotną) czeka nas ogromna niespodzianka - RYŚ przygotował śniadanie w formie bufetu szwedzkiego.
Jestem w szoku, bo na stół wjeżdżają parówy, jajecznica, sałatki, pieczywo, jajeczka, wędliny - no mega wypasss.
I wiecie, mówię tutaj o ilościach na wszystkich zawodników, więc na blat wpada gar za garem i garem pogania.
I jeszcze pamiątkowy medal dostaniemy... no żyć nie umierać :)

Mgły poranka...

...snują się po łąkach

Maszyneria moczymordy :D


Kilka słów podsumowania:
RYS to specyficzny rajd - bardziej stawia na przygodę niż na nawigację samą w sobie. Dla niektórych orientalistów będzie to zło wcielone, dla nas - przy pewnym poziomie zmęczenia po poprzednim rajdzie - było to trochę męczące i frustrujące, bo my się odmierzamy z mapy do metrów (nie zawsze dobrze :P ale odmierzamy a nie idziemy brute force'em)
Niemniej RYŚ to rewelacyjna impreza. Organizacja rajdu jest na jakiś mega kosmicznie poziomie, zadania są rewelacja - zwłaszcza, że na każdym punkcie jest kilka, a czasem nawet kilkanaście osób obsługi takiego punktu. To naprawdę robi ogromne wrażenie.
Jak powiedział jeden z uczestników w bazie "chłopaki, rewelacja! Ale znajdzie kogoś do mapy" - hahaha, no muszę przyznać, że coś jest w tym stwierdzeniu :D :D :D
Chociaż może Oni tak właśnie mają z założenia?
Jakiegoś perwersyjnego założenia, ale jednak z założenia :P
Można to polubić lub nie, ale nie można przejść obojętnie bo poziom organizacji imprezy jest mistrzowski... a śniadaniem rano to mnie kupili. Po prostu mnie kupili.
Pozostało już tylko wrócić do domu... a jak już wrócimy to pójdziemy spać i wstaniemy w poniedziałek. Ledwo :D
Takie weekendy to ja szanuję :D   

RYŚ JEST NA MEDAL !!!


Pora wracać do domu :)



Kategoria SFA, Rajd