Wpisy archiwalne w kategorii
Rajd
Dystans całkowity: | 10410.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 116 |
Średnio na aktywność: | 89.74 km |
Więcej statystyk |
Jaszczur - Saint Cross
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 września 2023 | dodano: 27.09.2023
Wracamy na Jaszczura... to domknięcie pewnej kompozycji, bo nasz ostatni Jaszczurowaty to był ten w Beskidzie Niskim czyli Łemko-Combat. To była także ostatnia impreza, na jakiej byliśmy przed kilkumiesięczną przerwą w rajdach i wyprawach, spowodowaną sami już wiecie czym. Trochę takie "pożegnanie z bronią" i to w dość typowym dla Jaszczura stylu :P
Dlatego też towarzyszy mi to takie dziwne uczucie, jakbyśmy właśnie wracali z jakieś bardzo dalekiej podróży...a może nawet nie tyle dalekiej, co długiej. Naprawdę długiej i mimo, że nie jest to pierwszy rajd po "przerwie", jest to pierwszy JASZCZUR po. A wiecie jak bywa po :P
Co więcej ta edycja zabiera nas w Świętokrzyskie... i to nie tylko województwo, ale i w góry! W Góry Świętokrzyskie.
"Nie czekaj dłużej - zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierze swoją pannę i pokaż Jej DĄB BARTEK
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka..
Zabierz rower, wypożycz kajak...
Sandomierz miażdży, Busko nastraja
... ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE" (całość TUTAJ)
Koniecznie zapoznajcie się z podlinkowaną powyżej piosenką, której słowa tytułują ten rozdział. Uważam, że każde województwo powinno mieć taką promocję - to jest genialne. Trochę upośledzone ale jednak nadal genialne :D
Jeśli spojrzeć na orientalne areały dzisiejszej imprezy, to okaże się iż wracamy ze Szkodnikiem w tereny, gdzie kiedyś odbywał się Bike Orient (dawno dawno temu więc brak dedykowanej relacji na blogu) oraz gdzie samodzielnie, już kilka razy, szlajaliśmy się po szlakach (na przykład TUTAJ).
W bazie dołączy do nas Andrzej, więc klasycznie pojedziemy w trójkę.
A mówiąc o bazie, wiecie co leżało na stole, przy którym Malo robił odprawę? POCZTÓWKA ! Ale nie byle jaka - pocztówka z nami - sami zobaczcie poniżej.
Wersja limitowana! Napis limitowana powinno się tłumaczyć jako ograniczona i może on dotyczyć sportretowanych tutaj osób... oraz ich umiejętności nawigacji. No, ale nie ma co przedłużać wstępu. Ruszamy w Góry Świętokrzyskie zmierzyć się z lidarami i jaszczurowymi lampionami i chcemy to zrobić "Świętokrzyskie style"
Górna fotografia to Jaszczur - Ogniste Pogranicze (wodny armagedon cholera, a nie jakieś ogniste limes'y...)
Środkowa to Jaszczur - Zaginione Śluzy
Dolna to Jaszczur - Graniczna Przełęcz

LOP, LOP, LOP (czyli x3)
Pojawia się presja aby dobrze nawigować już od startu, bo pierwszy lampion znajduje się bardzo blisko bazy (zapomniałem dodać, że postanawiamy przyjąć wariant: wschód, północ, zachód bo trasa układa się - mniej więcej - w odwróconą literkę "T". Tak, dokładnie, T jak tragedia, a o co chodzi?). Już pierwszy lampion kusi stowarzyszem, ale nie dajemy się nabrać. Przed nami zatem LOP'ka czyli Linia Obowiązkowego Przejścia/Przejazdu. Na niej mają znajdować się aż 3 lampiony, więc na bogato. Oznaczenie na mapie nie jest dla nas w pełni jasne - każde z nas, zakłada że LOP'ka pokazuje inną ścieżką... w praktyce LOP'ka nie będzie pokazywać żadnej drogi, bo będzie wąwozem, jarem, debrzą... nazwij to jak chcesz. Ogólnie będzie zarośniętą dziurą w ziemi o nieregularnym kształcie i przebiegu liniowym... tzn. krzywym... ale liniowym. No wiecie o co chodzi... tyle że z naciskiem na zarośniętą. Cóż by nie... po co dawać lampiony na drodze, skoro można nie :P
Powinniśmy się domyślić. Wszystkie 3 lampiony wiszą w jednym miejscu, co nie jest standardowym rozwiązaniem jeśli chodzi o LOP'ki.
Patrząc na to, że w zasadzie dopiero co wyjechaliśmy z bazy, a już chodzimy po rowach i krzakach... no to zapowiada się, że będzie to klasyczny Jaszczur. Rower będzie balastem podczas przedzierania się przez roślinność (plugawą bo jesteśmy poniżej 1000 m npm).
Chwilę później atakujemy nasze pierwsze lidary dzisiaj i oczywiście zaczynamy do wtopy... w terenie jest więcej dróg niż na na naszej - poglądowej - mapie. Owocuje to, że skręcamy o trakt za wcześniej i szukamy po lewej stronie, a lampiony wiszą po stronie prawej (czyli po lewej od następnej ścieżki, a nie tej naszej). Dopiero wnikliwy skan terenu pozwala nam się zorientować, że coś jest grubo nie tak - chodzimy po płaskim (tyle że pod górę - tak, po płaskim, ale pod górę, czego nie rozumiesz? :P), ale nigdzie nie ma dołków. Dołków, które będą dzisiaj znakiem rozpoznawczym trasy...
Korekta pozwala nam jednak pochwycić oba lampiony. To już 6 punktów, a jesteśmy może ze 3-4 km od bazy.... na bogato :)
EX EL :D

Into the woods :)

Chciwość - straszna rzecz. Szkodnik zgarnia 3 punkty!!!
Fragment dzisiejszej areny zmagań

KNOCK and BLOCK szaleją na Jaszczurze :)

Dzida wpierjot :D

Leśne upalanie

"Mój dziadek co nierobem był, na peryferiach świata, strzepywał z włosów gwiezdny pył..." i w świętokrzyskie latał :P (parafraza klasyki z dzieciństwa - TUTAJ)
Na peryferiach świata... to na pewno. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Na głównym czerwonym szlaku świętokrzyskim - odpowie Szkodnik. To niby wiem... ale to są rzeczywiście jakieś obrzeża cywilizacji. Szukamy malej kapliczki, bo naszym zadaniem jest odpisać kto jest jej fundatorem i w którym roku to było. Odmierzamy się wzdłuż drogi i lecimy stromym zjazdem pod sam - jak to Malo nazywa - obiekt sakralny. Tuż obok stoi jakiś gość z kosą i ścina trawy. Pyta czego tu szukamy... nie czuję się komfortowo kiedy ktoś z takim ostrzem na wierzchu zadaje mi to pytanie. Odpowiadamy, że naszym zadaniem jest odpisać fundatora tej kapliczki tutaj, a On z dumą odpowiada że był to jego dziadek.
To nie jest pierwszy raz, jak przydarza nam się taka akcja - chociaż najbardziej - w tym klimacie - to pamiętam akcję z przed kilku lat. Na pytanie "czego szukacie" odpowiedzieliśmy, że "Smoka z Puszczy Noteckiej - czyli pomnika upamiętniającego jeden z największych pożarów lasów w Polsce". Wtedy to starszy Pan odłożył kosz z grzybami, ściągnął beret i odpowiedział z dumą "pokażę Wam gdzie on jest, wyrzeźbił go mój dowódca".
Okazało się, że nasz przypadkowy przewodnik był strażakiem, który brał udział w walce z żywiołem (opowiadałem Wam o tym TUTAJ).
Zawsze w takich chwilach widzę scenę z "Batman: Venom" - "choć wydarzyło się to wiele lat temu, widzę to za każdym razem kiedy zamknę oczy (...) a cienie, które napotykam są puste i zimne". Niesamowite są takie spotkania. To dzisiejsze także zrobiło na nas wrażenie - te małe i często zapomniane obiekty, gdzieś w polu lub pod lasem, odżywają na nowo w takich momentach.
"Świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi
Wytrąciłaś mnie z równowagi" (całość TUTAJ)

Znowu gdzieś w środku lasu...

...z mapą na kierownicy

Klasyka...

Mistrz drugiego planu :D

Kolejne godziny mijają nam w bardzo podobny sposób:
- pchanie
- chaszczowanie
- znowu trochę pchania
- więcej chaszczowania
- próba namierzenia lampionu z lidaru
- korekta namierzenia
- chaszczowanie
- korekta namierzenia
- więcej chaszczowania
- JEST !!!
-... no dobra, gdzie ja zostawiłem rower :P
Edgar, znalazłem studnię! Masz wahadło? (tak wiem, to był betonowy suchar...)

Klasyk 2

Klasyk 3 - z pokorą (na kolanach) po lampion

Cuchnie stowarzyszem na kilometr :P ale jest tak ładnie rozświetlony ,że... brałbym :D

No więc bierzemy.

"Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór
W katedrach drzew, w przyłbicach gór, wagnerowski ton
Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód
W szary pył rozbity czas, martwy, pusty dwór..." (klasyk - TUTAJ)
Dwa punkty z efektem WOW. Pierwszy to grób pierwszych mieszkańców miejscowości Mokry Bór. Do tego zachowany jest on w naprawdę dobrym stanie. Chwilkę się go naszukamy, bo bardzo łatwo go przeoczyć i to mimo że "teoretycznie" stoi na skrzyżowaniu dróg...ale tylko teoretycznie, bo trzeba wejść trochę głębiej w krzor.
Drugim takim punktem jest opuszczony dom, do którego także nie prowadziła żadna droga i trzeba przez chasz na wprost. Sami zobaczcie zdjęcia.
Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam jak stają się punktami kontrolnymi rajdów. Jeden z najlepszych punktów dzisiejszej trasy.
Dla porównania - także w Świętokrzyskim, inny opuszczony dom - BIKE ORIENT Kozłów
I mega miejsce w Borach Strobrawskich, ruiny karczmy "Wilcza Buda" !!! - TUTAJ
Pierwszym mieszkańcom...

Opuszczony dom

"Weselny pyton, weselny pyton, tańczy go Radom, tańczy go Bytom..." (całość TUTAJ)
I Świętokrzyskie także! Całe a może nawet połowa! Wyjeżdżamy z dzikich pól i trafiamy prosto w przejazd motorów i ciężarówek. Wpadaliśmy właśnie w środek naprawdę dużego orszaku weselnego. Goście na motorach jeżdżą na tylnym kole, ciężarówki trąbią jak popieprzone - przez chwilę myślałem nawet, że to jakaś blokada drogi przez lokalnych rolników, no ale "w krainie latających siekier" (Świętokrzyskie) to po prostu dobra weselna impreza (3 zabitych, 10 rannych - norma).
Chwilę jedziemy razem przyłączając się do kakofonii - tzn. drzemy ryja, tak dla klimatu :D, ale trzeba jednak uważać, aby nie poznali żeśmy zamiejscowi - innymi słowy drzemy ryja jak wszyscy, co by w tego ryja nie dostać. Nie udało mi się zatem zrobić zdjęcia - kaski, rowery, mapy to wszystko dało się wytłumaczyć, ale zdjęcia.... nie... to by nie przeszło.
Wiecie, nie chcieliśmy ryzykować scenariusza jak poniżej:
"
W zacnej knajpie pod Kielcami siedzi Stasiu z Markiem,
czas beztrosko im tak płynie, choć przebrali miarkę (...)
Wszedł do knajpy jakiś łobuz kosę miał za pasem
Potem jeszcze czterech weszło z otworzonym kwasem
Stasiu smutny Marek smutny poznać to po minie
Stasiu myśli Marek myśli któryż pierwszy zginie..." (całość TUTAJ)
Przez pola :)

A za nami orszak weselny

"Dołek, k***a, a ja w tym dole
stowarzyszy tutaj, że ja pierd*** (...)
Krzysztof znalazł więcej i jest liderem
będzie trenerem i managerem
nic z tego, w centrali Mu dupę obrobię
podjebę trochę - pomogę sobie"
(parafraza mojej ulubionej piosenki o mojej pracy TUTAJ i to mimo, że pracuję w innej branży, to w engineeringu koszty to też ważne słupki)
Północna część mapy to jakiś dramat... wygląda to mniej więcej tak...
Lidar pokazuje od 10 do 30 dołków... dołków jest oczywiście więcej niż na lidarze, bo lidar pokazuje tylko te największe.
Sytuacja jednak stabilnie się pogarsza... bo jak dochodzimy we wskazane miejsce, to w co drugim dołku wisi stowarzysz... Krzysztof także szuka i kontempluje...
I ktoś by mógłby powiedzieć - prawdziwa nawigacja, super.
Tak - w pierwszym dołku, TAK
Mniej tak - w drugim dołku.
Irytujące - w dołku numer 20. GRRRR
KUR*A !!!! - w 50-tym dołku
A lidarów jest tutaj sporo... na każdym lidarze 1 lub 2 punkty kontrolne. Można to zobaczyć na jednym ze zdjęciu poniżej.
Nawigacja, szukanie, decyzje który lampion wziąć plus wtopa na jednym z punktów i mega długie poszukiwanie... no mijają godziny, serio godziny... dzień się zacznie kończyć.
Takie dołki...

Zachodzi już słońce

Ambona nr 26

Jak patrzę na te lidary, to mam wrażenie że operowały tu jakieś GRADY (acz Malo mówi, że to wyrobiska)

Skończyły się dołki, zaczęły się DOŁY...

Zapada noc, a przed nami jeszcze sporo trasy... przynajmniej dołki się skończyły.

"Gdy gaśnie pamięć ludzka - dalej mówią kamienie..." (lubię takie punkty kontrolne)

Myślą :P

Nadal myślą :P

Zabrania się rozłupywania głazów :P

Rozalkę do pieca? Nie tym razem... tym razem do kaplicy
Zauważyliście, że te wszystkie szkolne nowele "Janko M", "Antek", "Dym" to było prawdziwe rycie bani? Ile myśmy mieli lat... 10? 11? A czytasz: Rozalkę znachorka wrzuca do pieca na 3 zdrowaśki. Albo kociołownię rozdupiło i tylko dym napierał ze zgliszczy... jak z ruskich tanków pod Vuhledarem w 2022 i 2023.
Albo "O psie, który jeździł koleją"... polubiłeś zwierzaka? Świetnie! Dawaj go pod koła! Byłoby przykro, gdyby coś go rozjechało... Jak tak się pomyśli o kanonie lektur z podstawówki, to hmmmm no przyznacie chyba sami, że ryło psychę dziecka :D
A dziś Facebook blokuje posty, w których ktoś pokazuje, że świat to nie zawsze piękne miejsce bo obrażasz czyjeś uczucia... jak to się ma do: ANTUŚ, DAWAJ ROZALKĘ DO PIECA? :D
A skąd ta rozkmina? Ano, jest przed północą a my pchamy jak na zdjęciu poniżej, czyli tyramy pod jakiś pionowy pagór, bo ostatni z punktów kontrolnych to Kapilca Św. Rozalii... i no i jakoś tak mi się skojarzyło z dawnymi lekturami. Samo miejsce jest niesamowicie klimatyczne. Kolejny punkt z efektem WOW, jak ktoś nigdy wcześniej nie był (my pierwszy raz poznaliśmy je właśnie na Bike Orient'cie)
Szlak się wypionował...

Targamy...

Byliśmy tu już kiedyś :D (TUTAJ)

Znowu nocą po jakiś skałach chodzimy...

Komplet Plus (ale nie Komplet PREMIUM :P )
Zjeżdżamy do bazy kilka minut po północy mając komplet punktów, jednocześnie nie mając tego kompletu :D
Jak to możliwe? Ano, nawet prosto, bo dla trasy rowerowej dostępne były wszystkie punkty na mapie, ale jako komplet Malo zdefiniował "bez 600-set" (punktów przeliczeniowych), W praktyce zatem aby mieć komplet na naszej trasie, nie trzeba było fizycznie odwiedzić wszystkich punktów. Było to związane z faktem, że część lampionów wisiało w terenach naprawdę nierowerowych... Wiedz, że jak lampion ma mnożnik razy dwa dla trasy rowerowej, to będziesz tyrał. A jak ma oznaczenie TRUDNY i przelicznik razy dwa... to będziesz tyrał bardziej.
My natomiast wzięliśmy więcej punktów niż zdefiniowany komplet. Różne są wagi punktów kontrolnych, więc nie jest to tak wprost, ale na potrzeby relacji uprośćmy to do stwierdzenia że nie zdobyliśmy 2 lampionów, a mogliśmy - aby nadal mieć komplet - odpuścić nawet 4 lub 5. Odpuściliśmy wspomniane dwa, bo nie prowadziły tam tak zupełnie żadne drogi... w zasadzie ścieżki to nawet nie podchodziły w okolice lampionów i stwierdziliśmy, że mamy już dość dołków na dzisiaj.
Nazwaliśmy to zatem KOMPLET PLUS, ale nie KOMPLET PREMIUM bo jednak nie mamy tych dwóch ostatnich.
To i tak jeden z lepszych wyników na Jaszczurze, bo czasem jest takie chaszczowanie że zrobimy góra połowę trasy. Tym razem także było chaszczowanie, ale patrząc na wyniki - byliśmy ekipą, która zebrała najwięcej punktów przeliczeniowych ze wszystkich. SZOK. Na Jaszczurach zwykle piechurzy są od nas zawsze szybsi (bo nie muszą targać dwu-kołowego balastu przez krzory). A tu takie zaskoczenie. Ktoś by mógł pomyśleć, że "FACHURA"... ale nie, głupota i bycie upartym. Tyle :P
No, ale cóż mogę powiedzieć. Dobrze było wrócić na Jaszczuru, nawet takie świętokrzyskie Jaszczuru :D :D :D
Niemniej - jeśli mam być szczery to północna część mapy i te dołki... a co ja będę sam mówił, niech przemówi klasyk ---> masz tu dedykację, MALO
Natomiast opuszczony dom, grób pierwszych mieszkańców i punkty w okolicach czerwonego i niebieskiego szlaku - kapitalne :D
AWERS

REWERS

Dlatego też towarzyszy mi to takie dziwne uczucie, jakbyśmy właśnie wracali z jakieś bardzo dalekiej podróży...a może nawet nie tyle dalekiej, co długiej. Naprawdę długiej i mimo, że nie jest to pierwszy rajd po "przerwie", jest to pierwszy JASZCZUR po. A wiecie jak bywa po :P
Co więcej ta edycja zabiera nas w Świętokrzyskie... i to nie tylko województwo, ale i w góry! W Góry Świętokrzyskie.
"Nie czekaj dłużej - zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierze swoją pannę i pokaż Jej DĄB BARTEK
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka..
Zabierz rower, wypożycz kajak...
Sandomierz miażdży, Busko nastraja
... ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE" (całość TUTAJ)
Koniecznie zapoznajcie się z podlinkowaną powyżej piosenką, której słowa tytułują ten rozdział. Uważam, że każde województwo powinno mieć taką promocję - to jest genialne. Trochę upośledzone ale jednak nadal genialne :D
Jeśli spojrzeć na orientalne areały dzisiejszej imprezy, to okaże się iż wracamy ze Szkodnikiem w tereny, gdzie kiedyś odbywał się Bike Orient (dawno dawno temu więc brak dedykowanej relacji na blogu) oraz gdzie samodzielnie, już kilka razy, szlajaliśmy się po szlakach (na przykład TUTAJ).
W bazie dołączy do nas Andrzej, więc klasycznie pojedziemy w trójkę.
A mówiąc o bazie, wiecie co leżało na stole, przy którym Malo robił odprawę? POCZTÓWKA ! Ale nie byle jaka - pocztówka z nami - sami zobaczcie poniżej.
Wersja limitowana! Napis limitowana powinno się tłumaczyć jako ograniczona i może on dotyczyć sportretowanych tutaj osób... oraz ich umiejętności nawigacji. No, ale nie ma co przedłużać wstępu. Ruszamy w Góry Świętokrzyskie zmierzyć się z lidarami i jaszczurowymi lampionami i chcemy to zrobić "Świętokrzyskie style"
Górna fotografia to Jaszczur - Ogniste Pogranicze (wodny armagedon cholera, a nie jakieś ogniste limes'y...)
Środkowa to Jaszczur - Zaginione Śluzy
Dolna to Jaszczur - Graniczna Przełęcz

LOP, LOP, LOP (czyli x3)
Pojawia się presja aby dobrze nawigować już od startu, bo pierwszy lampion znajduje się bardzo blisko bazy (zapomniałem dodać, że postanawiamy przyjąć wariant: wschód, północ, zachód bo trasa układa się - mniej więcej - w odwróconą literkę "T". Tak, dokładnie, T jak tragedia, a o co chodzi?). Już pierwszy lampion kusi stowarzyszem, ale nie dajemy się nabrać. Przed nami zatem LOP'ka czyli Linia Obowiązkowego Przejścia/Przejazdu. Na niej mają znajdować się aż 3 lampiony, więc na bogato. Oznaczenie na mapie nie jest dla nas w pełni jasne - każde z nas, zakłada że LOP'ka pokazuje inną ścieżką... w praktyce LOP'ka nie będzie pokazywać żadnej drogi, bo będzie wąwozem, jarem, debrzą... nazwij to jak chcesz. Ogólnie będzie zarośniętą dziurą w ziemi o nieregularnym kształcie i przebiegu liniowym... tzn. krzywym... ale liniowym. No wiecie o co chodzi... tyle że z naciskiem na zarośniętą. Cóż by nie... po co dawać lampiony na drodze, skoro można nie :P
Powinniśmy się domyślić. Wszystkie 3 lampiony wiszą w jednym miejscu, co nie jest standardowym rozwiązaniem jeśli chodzi o LOP'ki.
Patrząc na to, że w zasadzie dopiero co wyjechaliśmy z bazy, a już chodzimy po rowach i krzakach... no to zapowiada się, że będzie to klasyczny Jaszczur. Rower będzie balastem podczas przedzierania się przez roślinność (plugawą bo jesteśmy poniżej 1000 m npm).
Chwilę później atakujemy nasze pierwsze lidary dzisiaj i oczywiście zaczynamy do wtopy... w terenie jest więcej dróg niż na na naszej - poglądowej - mapie. Owocuje to, że skręcamy o trakt za wcześniej i szukamy po lewej stronie, a lampiony wiszą po stronie prawej (czyli po lewej od następnej ścieżki, a nie tej naszej). Dopiero wnikliwy skan terenu pozwala nam się zorientować, że coś jest grubo nie tak - chodzimy po płaskim (tyle że pod górę - tak, po płaskim, ale pod górę, czego nie rozumiesz? :P), ale nigdzie nie ma dołków. Dołków, które będą dzisiaj znakiem rozpoznawczym trasy...
Korekta pozwala nam jednak pochwycić oba lampiony. To już 6 punktów, a jesteśmy może ze 3-4 km od bazy.... na bogato :)
EX EL :D

Into the woods :)

Chciwość - straszna rzecz. Szkodnik zgarnia 3 punkty!!!


KNOCK and BLOCK szaleją na Jaszczurze :)

Dzida wpierjot :D

Leśne upalanie

"Mój dziadek co nierobem był, na peryferiach świata, strzepywał z włosów gwiezdny pył..." i w świętokrzyskie latał :P (parafraza klasyki z dzieciństwa - TUTAJ)
Na peryferiach świata... to na pewno. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Na głównym czerwonym szlaku świętokrzyskim - odpowie Szkodnik. To niby wiem... ale to są rzeczywiście jakieś obrzeża cywilizacji. Szukamy malej kapliczki, bo naszym zadaniem jest odpisać kto jest jej fundatorem i w którym roku to było. Odmierzamy się wzdłuż drogi i lecimy stromym zjazdem pod sam - jak to Malo nazywa - obiekt sakralny. Tuż obok stoi jakiś gość z kosą i ścina trawy. Pyta czego tu szukamy... nie czuję się komfortowo kiedy ktoś z takim ostrzem na wierzchu zadaje mi to pytanie. Odpowiadamy, że naszym zadaniem jest odpisać fundatora tej kapliczki tutaj, a On z dumą odpowiada że był to jego dziadek.
To nie jest pierwszy raz, jak przydarza nam się taka akcja - chociaż najbardziej - w tym klimacie - to pamiętam akcję z przed kilku lat. Na pytanie "czego szukacie" odpowiedzieliśmy, że "Smoka z Puszczy Noteckiej - czyli pomnika upamiętniającego jeden z największych pożarów lasów w Polsce". Wtedy to starszy Pan odłożył kosz z grzybami, ściągnął beret i odpowiedział z dumą "pokażę Wam gdzie on jest, wyrzeźbił go mój dowódca".
Okazało się, że nasz przypadkowy przewodnik był strażakiem, który brał udział w walce z żywiołem (opowiadałem Wam o tym TUTAJ).
Zawsze w takich chwilach widzę scenę z "Batman: Venom" - "choć wydarzyło się to wiele lat temu, widzę to za każdym razem kiedy zamknę oczy (...) a cienie, które napotykam są puste i zimne". Niesamowite są takie spotkania. To dzisiejsze także zrobiło na nas wrażenie - te małe i często zapomniane obiekty, gdzieś w polu lub pod lasem, odżywają na nowo w takich momentach.
"Świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi
Wytrąciłaś mnie z równowagi" (całość TUTAJ)

Znowu gdzieś w środku lasu...

...z mapą na kierownicy

Klasyka...

Mistrz drugiego planu :D

Kolejne godziny mijają nam w bardzo podobny sposób:
- pchanie
- chaszczowanie
- znowu trochę pchania
- więcej chaszczowania
- próba namierzenia lampionu z lidaru
- korekta namierzenia
- chaszczowanie
- korekta namierzenia
- więcej chaszczowania
- JEST !!!
-... no dobra, gdzie ja zostawiłem rower :P
Edgar, znalazłem studnię! Masz wahadło? (tak wiem, to był betonowy suchar...)

Klasyk 2

Klasyk 3 - z pokorą (na kolanach) po lampion

Cuchnie stowarzyszem na kilometr :P ale jest tak ładnie rozświetlony ,że... brałbym :D

No więc bierzemy.

"Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór
W katedrach drzew, w przyłbicach gór, wagnerowski ton
Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód
W szary pył rozbity czas, martwy, pusty dwór..." (klasyk - TUTAJ)
Dwa punkty z efektem WOW. Pierwszy to grób pierwszych mieszkańców miejscowości Mokry Bór. Do tego zachowany jest on w naprawdę dobrym stanie. Chwilkę się go naszukamy, bo bardzo łatwo go przeoczyć i to mimo że "teoretycznie" stoi na skrzyżowaniu dróg...ale tylko teoretycznie, bo trzeba wejść trochę głębiej w krzor.
Drugim takim punktem jest opuszczony dom, do którego także nie prowadziła żadna droga i trzeba przez chasz na wprost. Sami zobaczcie zdjęcia.
Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam jak stają się punktami kontrolnymi rajdów. Jeden z najlepszych punktów dzisiejszej trasy.
Dla porównania - także w Świętokrzyskim, inny opuszczony dom - BIKE ORIENT Kozłów
I mega miejsce w Borach Strobrawskich, ruiny karczmy "Wilcza Buda" !!! - TUTAJ
Pierwszym mieszkańcom...

Opuszczony dom

"Weselny pyton, weselny pyton, tańczy go Radom, tańczy go Bytom..." (całość TUTAJ)
I Świętokrzyskie także! Całe a może nawet połowa! Wyjeżdżamy z dzikich pól i trafiamy prosto w przejazd motorów i ciężarówek. Wpadaliśmy właśnie w środek naprawdę dużego orszaku weselnego. Goście na motorach jeżdżą na tylnym kole, ciężarówki trąbią jak popieprzone - przez chwilę myślałem nawet, że to jakaś blokada drogi przez lokalnych rolników, no ale "w krainie latających siekier" (Świętokrzyskie) to po prostu dobra weselna impreza (3 zabitych, 10 rannych - norma).
Chwilę jedziemy razem przyłączając się do kakofonii - tzn. drzemy ryja, tak dla klimatu :D, ale trzeba jednak uważać, aby nie poznali żeśmy zamiejscowi - innymi słowy drzemy ryja jak wszyscy, co by w tego ryja nie dostać. Nie udało mi się zatem zrobić zdjęcia - kaski, rowery, mapy to wszystko dało się wytłumaczyć, ale zdjęcia.... nie... to by nie przeszło.
Wiecie, nie chcieliśmy ryzykować scenariusza jak poniżej:
"
W zacnej knajpie pod Kielcami siedzi Stasiu z Markiem,
czas beztrosko im tak płynie, choć przebrali miarkę (...)
Wszedł do knajpy jakiś łobuz kosę miał za pasem
Potem jeszcze czterech weszło z otworzonym kwasem
Stasiu smutny Marek smutny poznać to po minie
Stasiu myśli Marek myśli któryż pierwszy zginie..." (całość TUTAJ)
Przez pola :)

A za nami orszak weselny

"Dołek, k***a, a ja w tym dole
stowarzyszy tutaj, że ja pierd*** (...)
Krzysztof znalazł więcej i jest liderem
będzie trenerem i managerem
nic z tego, w centrali Mu dupę obrobię
podjebę trochę - pomogę sobie"
(parafraza mojej ulubionej piosenki o mojej pracy TUTAJ i to mimo, że pracuję w innej branży, to w engineeringu koszty to też ważne słupki)
Północna część mapy to jakiś dramat... wygląda to mniej więcej tak...
Lidar pokazuje od 10 do 30 dołków... dołków jest oczywiście więcej niż na lidarze, bo lidar pokazuje tylko te największe.
Sytuacja jednak stabilnie się pogarsza... bo jak dochodzimy we wskazane miejsce, to w co drugim dołku wisi stowarzysz... Krzysztof także szuka i kontempluje...
I ktoś by mógłby powiedzieć - prawdziwa nawigacja, super.
Tak - w pierwszym dołku, TAK
Mniej tak - w drugim dołku.
Irytujące - w dołku numer 20. GRRRR
KUR*A !!!! - w 50-tym dołku
A lidarów jest tutaj sporo... na każdym lidarze 1 lub 2 punkty kontrolne. Można to zobaczyć na jednym ze zdjęciu poniżej.
Nawigacja, szukanie, decyzje który lampion wziąć plus wtopa na jednym z punktów i mega długie poszukiwanie... no mijają godziny, serio godziny... dzień się zacznie kończyć.
Takie dołki...

Zachodzi już słońce

Ambona nr 26

Jak patrzę na te lidary, to mam wrażenie że operowały tu jakieś GRADY (acz Malo mówi, że to wyrobiska)

Skończyły się dołki, zaczęły się DOŁY...

Zapada noc, a przed nami jeszcze sporo trasy... przynajmniej dołki się skończyły.

"Gdy gaśnie pamięć ludzka - dalej mówią kamienie..." (lubię takie punkty kontrolne)

Myślą :P

Nadal myślą :P

Zabrania się rozłupywania głazów :P

Rozalkę do pieca? Nie tym razem... tym razem do kaplicy
Zauważyliście, że te wszystkie szkolne nowele "Janko M", "Antek", "Dym" to było prawdziwe rycie bani? Ile myśmy mieli lat... 10? 11? A czytasz: Rozalkę znachorka wrzuca do pieca na 3 zdrowaśki. Albo kociołownię rozdupiło i tylko dym napierał ze zgliszczy... jak z ruskich tanków pod Vuhledarem w 2022 i 2023.
Albo "O psie, który jeździł koleją"... polubiłeś zwierzaka? Świetnie! Dawaj go pod koła! Byłoby przykro, gdyby coś go rozjechało... Jak tak się pomyśli o kanonie lektur z podstawówki, to hmmmm no przyznacie chyba sami, że ryło psychę dziecka :D
A dziś Facebook blokuje posty, w których ktoś pokazuje, że świat to nie zawsze piękne miejsce bo obrażasz czyjeś uczucia... jak to się ma do: ANTUŚ, DAWAJ ROZALKĘ DO PIECA? :D
A skąd ta rozkmina? Ano, jest przed północą a my pchamy jak na zdjęciu poniżej, czyli tyramy pod jakiś pionowy pagór, bo ostatni z punktów kontrolnych to Kapilca Św. Rozalii... i no i jakoś tak mi się skojarzyło z dawnymi lekturami. Samo miejsce jest niesamowicie klimatyczne. Kolejny punkt z efektem WOW, jak ktoś nigdy wcześniej nie był (my pierwszy raz poznaliśmy je właśnie na Bike Orient'cie)
Szlak się wypionował...

Targamy...

Byliśmy tu już kiedyś :D (TUTAJ)

Znowu nocą po jakiś skałach chodzimy...

Komplet Plus (ale nie Komplet PREMIUM :P )
Zjeżdżamy do bazy kilka minut po północy mając komplet punktów, jednocześnie nie mając tego kompletu :D
Jak to możliwe? Ano, nawet prosto, bo dla trasy rowerowej dostępne były wszystkie punkty na mapie, ale jako komplet Malo zdefiniował "bez 600-set" (punktów przeliczeniowych), W praktyce zatem aby mieć komplet na naszej trasie, nie trzeba było fizycznie odwiedzić wszystkich punktów. Było to związane z faktem, że część lampionów wisiało w terenach naprawdę nierowerowych... Wiedz, że jak lampion ma mnożnik razy dwa dla trasy rowerowej, to będziesz tyrał. A jak ma oznaczenie TRUDNY i przelicznik razy dwa... to będziesz tyrał bardziej.
My natomiast wzięliśmy więcej punktów niż zdefiniowany komplet. Różne są wagi punktów kontrolnych, więc nie jest to tak wprost, ale na potrzeby relacji uprośćmy to do stwierdzenia że nie zdobyliśmy 2 lampionów, a mogliśmy - aby nadal mieć komplet - odpuścić nawet 4 lub 5. Odpuściliśmy wspomniane dwa, bo nie prowadziły tam tak zupełnie żadne drogi... w zasadzie ścieżki to nawet nie podchodziły w okolice lampionów i stwierdziliśmy, że mamy już dość dołków na dzisiaj.
Nazwaliśmy to zatem KOMPLET PLUS, ale nie KOMPLET PREMIUM bo jednak nie mamy tych dwóch ostatnich.
To i tak jeden z lepszych wyników na Jaszczurze, bo czasem jest takie chaszczowanie że zrobimy góra połowę trasy. Tym razem także było chaszczowanie, ale patrząc na wyniki - byliśmy ekipą, która zebrała najwięcej punktów przeliczeniowych ze wszystkich. SZOK. Na Jaszczurach zwykle piechurzy są od nas zawsze szybsi (bo nie muszą targać dwu-kołowego balastu przez krzory). A tu takie zaskoczenie. Ktoś by mógł pomyśleć, że "FACHURA"... ale nie, głupota i bycie upartym. Tyle :P
No, ale cóż mogę powiedzieć. Dobrze było wrócić na Jaszczuru, nawet takie świętokrzyskie Jaszczuru :D :D :D
Niemniej - jeśli mam być szczery to północna część mapy i te dołki... a co ja będę sam mówił, niech przemówi klasyk ---> masz tu dedykację, MALO
Natomiast opuszczony dom, grób pierwszych mieszkańców i punkty w okolicach czerwonego i niebieskiego szlaku - kapitalne :D
AWERS

REWERS

Kategoria SFA, Rajd
MORDOWNIK 2023
-
DST
85.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 | dodano: 17.09.2023
GÓRY KAMIENNE !!! Mordownik w Górach Kamiennych! No, Janko Mordownik i Spółka Kam-asz (lub Łukmila :D) to pojechali w tym roku z miejscówką rajdu. Mimo, że ja na razie to powinienem tak bardziej po płaskim jeździć (tak aby mi się śruba w kolanie nie wygła :P), to jednak gdy słyszę Góry Kamienne, to dostaję prawie kiślu w majtach! No halo! Musimy tam być, choćbyśmy mieli tylko spacerować i z oddali podziwiać te wszystkie porfirowe urwiska kamiennych pagórów. Nie ma opcji nie jechać... przecież możemy polecieć trasę rekreacyjnie i delikatnie...? Możemy, prawda? Możemy...?
"ZEPNIE SIĘ !!!"
Opowieść o Mordowniku zaczyna się pod koniec zeszłotygodniowego WYZWANIA, bo gdy na mecie rozmawiamy z zespołem Pędzące Ślimaki (pozdrowienia dla Agi i Jarka) to pytam się Ich, czy widzimy się z Nimi na Mordowniku za tydzień. Oni jednak mówią, że nie bo za tydzień jest RYŚ czyli Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków. O żesz !! Przez te wszystkie operacje, śruby w kolanie, kule u nogi (w sumie to w rękach...) zupełnie zapomnieliśmy o RYSIU, na którym byliśmy dwa lata temu i to też była mega zabawa.
Kurna, imprezy się pokrywają i się przecież nie rozdwoimy... ale zaraz, zaraz. Czekaj! Ryś staruje w nocy, a Mordownik jest w dzień. Mordownik to Jedlina-Zdrój, a Ryś to Kąty Wrocławskie... około 70 km w linii prostej... Zepnie się?
ZEPNIE SIĘ!!!
W trybie VIP (bo po terminie zapisów i dzięki uprzejmości Organizatorów... a także przy pomocy Ślimaków) zapisujemy się na Rysia i tym sposobem wracamy do starych praktyk dwóch rajdów w jeden dzień. A właściwie jednego rajdu w dzień, a drugiego w nocy. Ja Wam mówię, najlepsze weekendy to takie jednodniowe, w których sobota trwa z piątku na poniedziałek!
Będzie trochę karkołomnie, bo trzeba będzie to dobrze logistycznie zaplanować...
Niemniej najpierw dyplomacja, bo na Mordownika jedzie z nami Andrzej, a On o Rysiu to jeszcze nic nie wie.
Musi dowiedzieć się, że jedzie z nami nie tylko na Mordownika... na pewno ucieszy Go ta wiadomość. Na pewno :D
Tydzień później, nasz jednodniowy (licząc ilość snu) weekend zaczyna się o godzinie 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Jest to godzina pobudki, a sam wyjazd jest zaplanowany na 3:00.
Szczęki znowu chwyta za kierownicę - co mogliście zobaczyć na profilu FB Basi i wiezie nas przez noc w kierunku Jedliny Zdrój.
"Zepnie się" - taki jest plan na dziś. Już za kilka godzin Mordownik wystartuje, a my nadciągamy przez mrok aby zameldować się na starcie...
"Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć..."
(Antonie de Saint-Exupery "Mały Książę")
Jedlina-Zdrój. Meldujemy się na odprawie, a tymczasem piesza "pięćdziesiątka" już w terenie. Na drodze do bazy mijamy się z kilkoma zawodnikami, którzy już cisną za pierwszymi lampionami. W bazie witamy się z Jankiem, Kamilą i Łukaszem i czekamy na naszą dzisiejszą mapę. Zapowiada się piękny, nawet chyba trochę za ciepły dzień w przepięknym terenie. Góry Kamienne, Góry z Kamienia... niemal słyszę jak w sercu gra, że "The whole world is MY ARENA" Będzie się działo!
Janek przedstawia nam na odprawie trasę i nagle mówi o jednym z punktów: "Tam uważajcie jadąc rowerem, bo syn mi tam spadł w przepaść..."
Robi się cisza, która trwa niemal wieczność... czuć powagę sytuacji. Aż wreszcie ktoś odważny, decyduje się ją przerwać milczenie:
- I co...?
- Nic... lampion wisi - odpowie Janek.
Ciężko znaleźć słowa aby opisać tą chwilę... aż chciało by się zapytać... czy... czy... czy lampion wisi dokładnie, tak jak zaznaczono na mapie?
Wiadomo, że w ciężkich emocjonalnie chwilach można się przecież pomylić. Pomylić ścieżkę, przekręcić współrzędne, to się w takich chwilach może zdarzyć każdemu :D
No ale Janko Mordownik to profesjonalista - lampion będzie wisiał perfect.
Chwytamy zatem za mapy i zaczynamy planować nasz wariant na dziś. Czy sięgniemy po Immortala - medal za zdobycie wszystkich punktów kontrolnych w limicie czasu? Nie nastawiamy się na to, bo obiecaliśmy sobie postarać się - chociaż postarać się - nie przeciążyć mojej nogi. Co więcej musimy również tak zjechać do bazy, aby zdążyć na Rysia (nasza minuta startowa to 23:15 w Kątach Wrocławskich). Parę minut po godzinie 8:00 rano ruszamy... napisałbym, że ruszamy w nieznane, ale to moje ukochane Góry Kamienne, więc doskonale wiemy co nas dzisiaj czeka (podpych, wypych, wyryp, wynos i inne takie :P...)
Dzisiejsza mapa

Into the sun...

Szkodnik walczy z jednym z pierwszych podjazdów dzisiaj

"Embrace your fame, red squadron leader
Call out his name: 'Rote Kampfflieger'... " (całość TUTAJ)
Wraz z Andrzejem ruszamy z Jedliny na północ. Na pierwszy ogień leci lampion przy bramie wysoko-położonego kościoła - jak wysoko, można zobaczyć na zdjęciach powyżej (czyli trzeba się było wygramolić na niezłe zbocze, aby tam dotrzeć). Od razu zauważamy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do nawigacji na tej mapie. To podkład z Maps.cz, czyli naprawdę dokładny, ale niestety w takim kolorze, że przy mojej wadzie wzroku wraz z dzisiejszym słońcem, ja po prostu połowy szczegółów nie widzę.
"Znikają" mi zwłaszcza "białe" dobre drogi. Szkodnik i Andrzej zgłaszają to samo, więc przez pierwszą godzinę będziemy bardzo walczyć z "wstrzeleniem się" w tą mapę. Mieni mi się ona w oczach... spowoduje to spore, acz małe błędy w przejeździe. Spore w znaczeniu nawigacyjnym bo nie zauważamy wielkich skrzyżowań na mapie, a małe w znaczeniu czasowym bo dość szybko będą korygowane - ciężko wielkich skrzyżowań nie zauważyć w terenie, tylko musimy wtedy po prostu wyjaśnić swoją konsternację :)
Nasz drugi lampion to Fokker Dr.1 stojący przez Pałacem w Jedlince. Dzisiaj jest tu znany i ceniony browar, ale historia tego miejsca jest dużo bardziej złowieszcza - mówię tutaj o czasach II wojny światowej. Była to jedna z siedzib Organizacji Toda (warto spojrzeć TUTAJ) czyli komórki odpowiedzialnej za szeroko rozumiane projekty budowlano-konstrukcyjne (najczęściej rękami więźniów obozów). Mówię tutaj na przykład o Kompleksie Riese, projekcie Arado w Kamiennej Górze czy o tzw. "Muchołapce" w Ludwikowicach Kłodzkich. Do tego przed pałacem stoi replika samolotu Fokker Dr.1 czyli legendarna maszyna Manfreda von Richtofena (Czerwonego Barona - 80 zestrzeleń). Nota bene, polecam film fabularny z 2008 jak nie widzieliście - dość wierny historii oraz pełen smaczków: kocham fragment "Nazywają Pana le Diable Rouge, Der Rote Baron... skąd to?" - kapitalna scena. Mimo, że samolot który tam stoi to Albatros (Fokker Dr.1 pojawił się dopiero w końcówce IWW). No nic, wracając do relacji...
Lampion wisi na skrzydle Fokkera. Jest klimat. Za nami pałac... acz ja pamiętam go w lekko niecodziennej odsłonie (albo codziennej jeśli mówimy o pierwszej połowie lat 40-tych :P)
Odbywała się tutaj to wielka impreza rekonstrukcyjna, właśnie przy okazji otwarcia odnowionego pałacu. Zrobili tu bitwę wojsk lądowych i powietrznych (samoloty latały na sporym low-pass'ie jak na okoliczne góry i kiedy przechodziły nad polem walk, to detonowane były ładunki ukryte w ziemi - tak aby "zasymulować" bombardowanie). Ziemia drżała podczas eksplozji, a klimat tak się udzielił rekonstruktorom, że w czasie bitwy musiała interweniować Ochotnicza Straż Pożarna. Związane to było z faktem, że zapaliły się trawy. Klimat zrobił się zatem jeszcze lepszy, bo wymiana ognia trwała, w najlepsze a strażacy równolegle gaszą płomienie. Przypominam, że doskonałych dowódców, którzy ratują "beznadziejne" kampanie także w wojskowym slangu nazywa się strażakami. No był mega :D
Sam Fokker także robi świetne wrażenie, mimo że część z naszych znajomych powie, że to marna przykro-atrapa. Przypominam, że w trakcie IWW wyprodukowano tylko 420 sztuk tego samolotu i jak na trójpłat miał niesamowite osiągi. Do tego, jego najbardziej znany pilot czyli Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) był związany ze Świdnicą. Ogólnie to była rodzinka z tradycjami... tymi uznawanymi za dobre, jak i tymi uznawanymi za bardzo złe. Brat Manfreda, Lothar był także asem myśliwskim (40 zestrzeleń, przeżył Wojnę Światową)... kuzyn Wolfram von Richtofen został feldmarszałkiem Lufftwaffe i został zbrodniarzem wojennym podczas IIWW. Był odpowiedzialnym za równanie z ziemią (z powietrza) całych miast, np. Stalingradu.
Dobra, bo znowu odpłynąłem w dygresji od dygresji... no ale sami widzicie, że punkt kontrolny był z efektem WOW.
Na tym etapie dołącza do nas także Wiki, który zawsze bardziej napiera niż nawiguje... ech, chyba nie wie co czyni... teraz to będzie napierał bardziej, ale wariantem z dupy.
No ale spoko: jak chce, to my zapraszamy. Od tego momentu, niemal cały rajd przejedziemy w czwórkę - niemal bo będą chwile, kiedy wartość granicy z lewej strony, nie będzie się równać wartości granicy ze strony prawej i nie będą one równe wartości funkcji w punkcie :P :P
Dla niekumatych, mówię o warunku ciągłości funkcji, więc gaworzę nie wprost, że będą w tej jeździe chwile nieciągłości :D
Fokker Dr.1

Mam nadzieję, że synchronizatory działają bo inaczej będzie po śmigle :)

Kiedyś
Straż pożarna frontu wschodniego :D

Najpierw do kasyna, a potem na siłownię... :D
Janko Mordownik mówił, że nie odwiedzimy dzisiaj Gór Sowich - jednie te z Kamienia. Hmmm... to jak wytłumaczycie zdjęcie poniżej? Tak wiem, że można to tłumaczyć naszym nie-do-końca-optymalnym-wariantem, zwanym również "planem z dupy", ale tak naprawdę to trasa zahaczy o okolice kompleksu RIESE. Janko oszukał nas zatem na odprawie... oszukał nas także mówiąc, że trasa będzie łatwa i nie wymagająca :P
Nasunie mi się szereg obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości:
- trasy MTB tutaj to czasem trasy bez trasy (zdjęcie poniżej)
- trasy MTB będą tutaj czasami OTT lub UTT (Over the - Under the trees)
- podjazd 29% ryje łydki... ale także i beret.
- trzeba było iść stokówką, a nie szlakiem, którym przestały chodzić już nawet dziki i sarny...
Co by jednak nie mówić, lampion uda się nam namierzyć perfekcyjnie, bo pomału zaczyna nam "wchodzić" ta mapa - przyzwyczajamy się do jej kolorystyki i szaty graficznej.
Aby nie tracić wysokości, polecimy potem garbem aż do Góry Kasyno i odwiedzimy "leśną" siłownię (po drodze zaliczając punkt na małym mostku).
Wszystko się zgadza:
- w Kasynie trzeba wygrać trochę golda
- za golda kupić jakiś poręczny AXE'y (taki do nakurw*ania - pamiętacie, to jedyny czasownik dobrze opisujący tą broń: z AXA się naku***a) :D
- poćwiczyć trochę na siłowni aby zrobić formę (niby najpierw masa, potem rzeźba... ale ja masę zrobiłem już ze 4 razy, a rzeźbiarzem nigdy nie byłem :D )
No i niby będziemy już gotowi pojechać zobaczyć się z bestyjką z Zatoki Pirackiej, ale o tym za chwilę - najpierw DŁUUUUUUGA seria zdjęć)
Janko kłamał lub nasz wariant jakiś taki dziwny

MTB :)

MTB czy UTT (under the tree)?

Drogi zaczynają się pionować...

4 jeźdźców pato-nawigacji (czwarty to zdjęcie robił, przez plecy do tyłu)

Piękny zjazd... byłoby przykro gdybyśmy go podchodzili :P

Szkodnik pod górku :P

Lampion pod mostku

Warianty czerwone czy czarne? Z nami to nie ruletka - zawsze czarne :D
Aha... i kim był Osówek bo nie wiem co to za jednostka chorobowa?

- Co robisz w Walentynki? - Biceps i klatę :D

"Oh, don't you sail and don't you row and certainly don't you swim
'Cause if you aren't careful you'll end up inside of him
He'll eat you up and spit you out
You better stay away
Heed the sign that says "Beware
The beast of Pirate's Bay!" (całość TUTAJ)
W Głuszycy znajduje się najprawdziwsza Zatoka Piracka, którą znamy z naszych własnych wypraw (na przykład TUTAJ). Niesamowite miejsce na rozwieszenie lampionu - to są właśnie te punkty kontrolne z tak zwanym efektem WOW. Nie ukrywam, że rajdy stawiające takie punkty, lecą kosmicznie w górę, w naszym prywatnym rankingu najlepszych imprez.
Podjazd tutaj będzie kosztował nas trochę sił, ale warto - nie tylko dla lampionu, ale ogólnie warto zobaczyć to miejsce.
Co więcej, z góry widać, że woda jest zamieszkała i to przez dość duże stworzenia rybopodobne. Na zdjęciu nie wyjdą, bo nie mam takiego zoom'a w moim szturmowym aparacie rajdowym - trzeba byłoby mieć naprawdę mocny sprzęt foto, aby je ładnie uchwycić. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tam żyje i nie jest to liche. To tylko dodaje klimatu temu miejscu.
Bestia z Zatoki Pirackiej :)
Jak ktoś jest odważny, to może pójść i sprawdzić z bliska co to jest. Ja nie idę, jako że mój Magnetic Power Armor oraz DPL Disruptor Pulse Luncher (dla gubiących się w moich chorych nawiązaniach - TUTAJ) zostawiłem w domu, to do wody dziś nie włażę.
Ruszamy dalej.
The Darkness in the sun, waiting for the Beast of Pirate's Bay :D

No dobra, nie tylko rower... Im też zrobię... niech mają zdjęcie z takiego zacnego miejsca :D

Wspinaczka w Górach Kamiennych :D

W stronę światła :)

"Nie mam nogi, pożarli ją moi..." czyli Wzgórze Artystów oraz Kaleków... (cytat pochodzi stąd ---> TUTAJ)
Jedziemy pod górę, ostro pod górę... znowu. Tym razem jest to Wzgórze Artystów.
W pewnym momencie dogania nas Artur i zaczyna wyprzedzać. Już mamy przyspieszyć aby pokazać Mu, że nie ma z nami szans :D, ale dostrzegamy w jakim jest stanie.
Szok... ktoś mu upierdo*lł cały goleń. Mimo takich obrażeń ciśnie mocno pod górę... Z dwóch goleni została mu tylko jeden - ten lewy (LEFTY).
Straszne... ewidentnie coś mu go zeżarło... "jestem tego pewien, czytałem o tym w komiksach". Nie może być innego wytłumaczenia!
Nie przyjrzałem się dokładnie jego ranie, więc nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jaki stwór upitolił mu kończynę, ale na pierwszy rzut oka to mógł być jakiś Dale Kanon :P
Mówię zatem do Basi: "weź Go nie wyprzedzaj, puśćmy go przodem". Wykażmy się zrozumieniem dla okaleczonego. Ja mam tylko śrubę w nodze i są problemy... a ten biedak ma cały goleń urypany... być może właził za lampionem do wody w Zatoce... nie oceniajmy :)
Art of suffering :P

Drogi idą naokoło - nie mamy na to czasu :P

Podpych z cyklu: "każdy umiera w samotności"

Koń by się uśmiał z naszego wariantu :P

"W dół na złamanie karku gnam (...) nad przepaścią - bez łańcuchów, bez wahania..." - klasyka (całość TUTAJ)
Kolejny punkt z efektem WOW, a nawet nie sam tylko punkt, a wręcz cały dojazd do niego. Tego miejsca nie znaliśmy zupełnie, a jest po prostu niesamowite. Z przełęczy pod warzywniakiem czy jakoś tak :D :D :D
Nie, czekaj, źle... Wawrzyniakiem, tak? No ok, niech będzie Wawrzyniakiem. Prowadzi tutaj szlak rowerowy, który jest wąską ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze. Kapitalnie się tym jedzie, ale naprawdę trzeba uważać, bo jeden fałszywy ruch i można się nieźle zsunąć... Korzenie i kamyczki nie ułatwiają sprawy, robiąc z tego extra fajny, ale dość techniczny singiel. KAPITALNA SPRAWA!
No ale szlak szlakiem, bo aby tu wyjść to trzeba było nieźle podymać, a jak wspomniałem, ściany tutaj to są pionowe. Możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej jak wyglądało podejście.
Jeszcze większym wyzwaniem będzie stąd zejście. Szlak biegnie wzdłuż całego garbu, a my chcemy się dostać w dół, do drogi tak aby pojechać na kolejny punkt... wybieramy zatem najmniej strome, co nie oznacza, że niestrome... po prostu NAJMNIEJ strome... i zsuwamy się w dół. Muszę bardzo uważać, bo moje kolano takich akcji jeszcze nie powinno odwalać, a podłoże tutaj jest dość sypkie. To naprawdę, dosłownie - w miarę kontrolowane zsunięcie się. Ostro...
Niesamowity szlak !!!

Tak to wygląda z perspektywy kierownicy

Kolejny punkt z efektem WOW - Kazikowe Skałki

No dobra, ale aby pojeździć nad przepaścią to trzeba się najpierw do tej przepaści "dotelepać"...

Góry Kamienne... na jednym obrazku

No dobra, na dwóch :D

A teraz trzeba to zejść... nie pokazujcie tego mojemu Rehabilitantowi, bo nie było to zbyt mądre...

Masakra to była ściana...

Tutaj ściana w całej okazałości, już po zejściu... "po raz kolejny udało się przeżyć"

Andrzej do Andrzejówki, a Wiki... gdzieś w w pizdu :D
Czujemy się trochę jak menele... w końcu pełznęliśmy w dół zbocza Wawrzyniaka, jak upojeni alkoholem, którzy pełzną spod warzywniaka :D
W sumie zeszliśmy na dół tylko po to, aby za moment znowu się drapać na jakaś wielką skałę po kolejny lampion... no ale czego oczekiwać, to Mordownik. Trzeba się umordować - raz w dół, raz w górę... i tak w kółko, do zajebania :D
Kierujemy się teraz na Skalną Bramę, która wyprowadzi nas w kierunku Waligóry - najwyższego szczytu Gór Kamiennych oraz schroniska Andrzejówki, gdzie zlokalizowany jest punkt żywieniowy. Na podjedzie Wiki nas mocno odstawia, ale chwilę później pomyli drogi i zjedzie gdzieś... w pizdu. Jak się potem okaże, sam nie do końca wie gdzie. Ja wiem - WE dupie :D
Błąd w nawigacji i brak poczekania na nas na skrzyżowaniu zaowocuje, że pojedziemy dalej we trójkę - to jest ta nieciągłość funkcji przejazdu, o której Wam pisałem powyżej.
Wiki nie zgubi się jednak permanentnie bo spotkamy się ponownie przy Andrzejówce, ale zgubi się na tyle, że będzie do tej Andrzejówki wjeżdżał od zupełnie innej strony i nie znajdzie punktu, który my zbierzemy w drodze do schroniska.
Ja wiem, że nasze warianty mogą powodować skrajne emocje i człowiek potrzebuje się czasem wyrwać z tej patologii, ale to trzeba z głową, bo my jednak te lampiony znajdujemy... jakoś... ale znajdujemy.
Krótki popas w Andrzejówce, reunion Team'u i ruszamy dalej... jest już popołudnie, więc czasu robi się coraz mniej.
Lampion na skale

I znowu pod górę - w kierunku WALIGÓRY, najwyższego szczytu Gór Kamiennch

Jest i Waligóra :D

Ruiny dawnego pałacu myśliwskiego/schroniska

"Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem, czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem" - klasyka (całość TUTAJ)
No właśnie.. .czasu coraz mniej. Jest nadal jakaś szansa zrobić całą trasę i powalczyć o medal Immortal, ale wymaga to zwiększenia tempa. Jesteśmy już nieźle wytyrani, a do tego mieliśmy dzisiaj jechać delikatniej, aby nie przeciążyć nogi. Nogi lub w zasadzie śruby w moim kolanie - a wiecie jak działają obciążenie zmęczeniowe na elementy mechaniczne :P
W zasadzie ja mam nadal jeszcze tylko po płaskim na razie jeździć, a od rana tyram po górach. Co ja poradzę, że to kocham i te kilka miesięcy przerwy były dla mnie naprawdę ciężkie... nie zmienia to faktu jednak, że zdaję sobie jednak sprawę, że mogę przesadzi i wtedy cofniemy się w leczeniu. Nie chcę powtórki z rozrywki...
Długo debatujemy co robić, bo jednak jest spora szansa, mimo wszystko, na zrobienie Immortala. Zupełnie tego nie zakładaliśmy, spodziewając się że zrobimy może z połowę trasy, a tu się zapowiada że będzie to około 90% !!
Zaczyna zatem kusić aby... "przycisnąć" i powalczyć. Basia się jednak na to nie zgadza - to głos rozsądku, tam gdzie ja zaczynam słuchać raczej głosu serca. Szkodnik chce abym trochę odpuścił, zwłaszcza że nocą mamy jechać jeszcze na Rysia - co samo w sobie, jest hardcore'owe, jeśli uwzwględnimy fakt, że nadal jestem na rehabilitacji...
Innymi słowy, Szkodniczek dopuszcza pewien poziom szaleństwa, ale nie pozwoli mi przekroczyć pewnej linii... choć widzę, że też ze sobą walczy. Ją też kusi aby zawalczyć o kolejną w naszej karierze nieśmiertelność, zwłaszcza że jest na to spora szansa. Wspomniana debata jest naprawdę długa i przejdzie przez przez obie fazy: emocjonalną i racjonalną... wszyscy przeżyją, acz bez strat się nie obędzie :P
Finalne postanowienie jest jednak takie, że nie chcemy finiszować do mety w jakimś morderczym tempie, aby nie zwiększać prawdopodobieństwa kraksy, pecha czy jakiegoś innego niefajnego zdarzenia. Odpuścimy zatem sumarycznie 3 punkty z 24... co i tak, jak na definicję spokojnego przejazdu na trasie górskiej, to je takie trochę umowne...
To chyba jednak rozsądna decyzja, co nie znaczy że nie zaboli...
Ruszamy powalczyć o punkty w drodze powrotnej do bazy.
Na pierwszy ogień idzie szczyt Czarnek, na który podejście możecie zobaczyć poniżej.
Grzegorz Liszka (widząc jak dymamy na wprost po lampion): Ej, tam obok jest ścieżka... hej, HEJ !!! AAAAAAAA (z nutką rezygnacji)... to Czarni, nie przetłumaczysz...

Pięknie mu tu!

Kamienne Korony (TUTAJ można zobaczyć jak się je zdobywa z rowerem)

Czy duży paśnik to WYPAŚNIK :D ?

" - O k****a (widząc podejście)
- To Kostrzyna!
- Skąd wiesz.
- Pamiętam. Ty nie?
- Nie
- A powinnaś..."
Jadąc z okolic Waligóry czarnym szlakiem, wylądujemy pod Kostrzyną - jedną z moich ukochanych 3-ech Kamiennych Koron. Basi aż się ugną nogi, jak zobaczy podejście... zwłaszcza, że będzie myśleć, że to Czarnek, na który musimy się właśnie wytachać. Niestety drobny błąd w nawigacji, brak odbicia z drogi na południe sprawi, że wylądujemy pod Kostrzyną zamiast pod Czarnkiem. Dialog powyżej jest prawdziwy :D
Jako, że ja mam chorą pamięć, jeśli chodzi o miejsca, to od razu widzę, że to co jest przed nami, to nie jest Czarnek.
Basia i Andrzej finalnie ucieszą, że to jednak był błąd i nie trzeba będzie tego dymać pod górę. W pewnym sensie trochę szkoda, bo ja kocham te 3 pagóry!
No ale skoro ma być dzisiaj ostrożniej, to może - mimo wszystko - lepiej. Rozdarty jestem...
Pamiętajcie, że oprócz 3 Kamiennych Koron jest tutaj także Szpiczak - zacny podpych dla rowerów (TUTAJ)
Dziś jednak na nim punkt kontrolny ma tyko trasa piesza.
3 Kamienne Korony

Na drugi ogień polecą punkty w okolicy Sokołowska. Niegdyś uzdrowisko, a jeszcze niedawno w zasadzie była to opuszczona miejscowość. Parę lat temu, wyglądało to naprawdę smutno... w sumie to, z jednej strony niesamowite, ale z drugiej także i smutne, widzieć jak w tętniącym niegdyś życiem kurorcie, czas się zatrzymał.
Byliśmy tu ze 4 lata temu i wyglądało to... zostańmy może przy tym słowie "smutno", aby nie używać innego.
Tym bardziej bardzo ucieszy mnie to co zobaczę: otwarte sklepy, ze 2-3 działające kawiarnie, "wolne pokoje", trwająca odnowa domu zdrojowego - WOW.
Sokołowsko budzi się ze zbyt długiego snu. Super!
Tak jak Wałbrzych, który podniósł się właściwie z ruin, tak teraz Sokołowsko znowu zaczyna żyć! Cieszy mnie to, naprawdę cieszy.
Kolejny punkt z efektem WOW - Grota Hermana!

Ma nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje... SOKOŁOWSKO żyje :D

Poszarpane panoramy Gór Kamiennych i pewne legendarne PORFIROWE URWISKO ("na zielonym", po lewej)!!!

Zachód słońca w Górach Kamiennych

"Then it comes to be that thie soothing light at the end of your tunnel was just a freight train coming your way..." (całość TUTAJ)
Nasz ostatni punkt kontrolny znajduje się w nieczynnym tunelu kolejowym. Wielu zawodników sprawi on problem, bo dotrą do miejsca oznaczonego na mapie i będą szukać lampionu, nie zorientowawszy się, iż znajduje się on pod nimi. My jesteśmy zahartowani z takimi akcjami z Jaszczura - już trzy razy tak było.
Jaszczur - Kamienne Ściany (punkt w tunelu przy Zaporze Plichowickiej), Jaszczur - Ciemna Strona Gór (punkt w tunelu pod Drogą Głodu) oraz Jaszczur - Graniczna Przełęcz (punkt w tunelu pod Przełęczą Łupkowską). Co więcej, zawsze to był punkt podwójny czyli jeden na górze, a jeden z tunelu. Znamy zatem te numery (i bardzo je lubimy).
Od razu szukamy wejścia do tunelu i nawigujemy się od stacji kolejowej. I tak - będzie to kolejny punkt z efektem WOW dzisiaj! Sami zobaczcie.
Ptasie rozdroże :)

Na Borową też jest niezły wypych, ale góra ma świetną wieżę widokową.
Jesteście Team Borowa czy Team Chełmiec? Kłócą się tutaj, co jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich :D

"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Was just a freight train coming your way..."

Ostatni już dziś lampion i kolejny z efektem WOW

Do bazy zjeżdżamy przed limitem. Oznacza to, że była to dobra decyzja aby nie robić tych 3 punktów, bo aby dziś powalczyć o Immortala, to trzeba by dużo mocniej przycisnąć końcówkę. Nie oznacza to, że nie jest mi trochę smutno, że w moich kochanych górach nie sięgnęliśmy po nieśmiertelność. Cóż, chyba po prostu nie można mieć wszystkiego...
Zrobiliśmy około 2000m z hakiem przewyższeń i 85 km... mocno nam też dogrzało, bo dzień był piękny, ale bardzo upalny.
Nie mamy jednak zbyt dużo czasu aby odpocząć... lub chociaż pogadać z Kamilą, Jankiem i Łukaszem. Trzeba się przebierać i gnać dalej, bo RYŚ już czeka.
Nasza minuta startowa to 23:15, a mamy około godziny drogi do Kątów Wrocławskich (nim się ogarniemy z posiłkiem, przebraniem, itp będzie naprawdę mocno po 21:00).
Na pocieszenie po niezdobyciu nieśmiertelności pozostał fakt, że Basia zajęła 3-cie miejsce na podium dzisiaj - pięknie, ale to jednak nie koniec walki dzisiaj. Ruszamy teraz zapolować na RYSIA, ale to już osobna historia... kolejny wpis jak ktoś jest ciekawy :D
A co do Mordownika jeszcze, to była to jedna z najlepszych edycji ever, a startujemy od 2013 więc mamy jakieś tam rozeznanie (Jaśliska 2014, Chochołów 2017, Uście Gorlickie 2018 i teraz Jedlina 2023 - te edycje to był ogień !!!)
Czy zrobienie 21 z 24 punktów na górskim rajdzie, w trakcie rehabilitacji, było mądre? - Pewnie nie.
Czy zluzowanie końcówki, aby chociaż choć trochę zmniejszyć ryzyko było mądre? - Pewnie tak.
Czy było pięknie? - ZDECYDOWANIE TAK !!!
"ZEPNIE SIĘ !!!"
Opowieść o Mordowniku zaczyna się pod koniec zeszłotygodniowego WYZWANIA, bo gdy na mecie rozmawiamy z zespołem Pędzące Ślimaki (pozdrowienia dla Agi i Jarka) to pytam się Ich, czy widzimy się z Nimi na Mordowniku za tydzień. Oni jednak mówią, że nie bo za tydzień jest RYŚ czyli Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków. O żesz !! Przez te wszystkie operacje, śruby w kolanie, kule u nogi (w sumie to w rękach...) zupełnie zapomnieliśmy o RYSIU, na którym byliśmy dwa lata temu i to też była mega zabawa.
Kurna, imprezy się pokrywają i się przecież nie rozdwoimy... ale zaraz, zaraz. Czekaj! Ryś staruje w nocy, a Mordownik jest w dzień. Mordownik to Jedlina-Zdrój, a Ryś to Kąty Wrocławskie... około 70 km w linii prostej... Zepnie się?
ZEPNIE SIĘ!!!
W trybie VIP (bo po terminie zapisów i dzięki uprzejmości Organizatorów... a także przy pomocy Ślimaków) zapisujemy się na Rysia i tym sposobem wracamy do starych praktyk dwóch rajdów w jeden dzień. A właściwie jednego rajdu w dzień, a drugiego w nocy. Ja Wam mówię, najlepsze weekendy to takie jednodniowe, w których sobota trwa z piątku na poniedziałek!
Będzie trochę karkołomnie, bo trzeba będzie to dobrze logistycznie zaplanować...
Niemniej najpierw dyplomacja, bo na Mordownika jedzie z nami Andrzej, a On o Rysiu to jeszcze nic nie wie.
Musi dowiedzieć się, że jedzie z nami nie tylko na Mordownika... na pewno ucieszy Go ta wiadomość. Na pewno :D
Tydzień później, nasz jednodniowy (licząc ilość snu) weekend zaczyna się o godzinie 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Jest to godzina pobudki, a sam wyjazd jest zaplanowany na 3:00.
Szczęki znowu chwyta za kierownicę - co mogliście zobaczyć na profilu FB Basi i wiezie nas przez noc w kierunku Jedliny Zdrój.
"Zepnie się" - taki jest plan na dziś. Już za kilka godzin Mordownik wystartuje, a my nadciągamy przez mrok aby zameldować się na starcie...
"Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć..."
(Antonie de Saint-Exupery "Mały Książę")
Jedlina-Zdrój. Meldujemy się na odprawie, a tymczasem piesza "pięćdziesiątka" już w terenie. Na drodze do bazy mijamy się z kilkoma zawodnikami, którzy już cisną za pierwszymi lampionami. W bazie witamy się z Jankiem, Kamilą i Łukaszem i czekamy na naszą dzisiejszą mapę. Zapowiada się piękny, nawet chyba trochę za ciepły dzień w przepięknym terenie. Góry Kamienne, Góry z Kamienia... niemal słyszę jak w sercu gra, że "The whole world is MY ARENA" Będzie się działo!
Janek przedstawia nam na odprawie trasę i nagle mówi o jednym z punktów: "Tam uważajcie jadąc rowerem, bo syn mi tam spadł w przepaść..."
Robi się cisza, która trwa niemal wieczność... czuć powagę sytuacji. Aż wreszcie ktoś odważny, decyduje się ją przerwać milczenie:
- I co...?
- Nic... lampion wisi - odpowie Janek.
Ciężko znaleźć słowa aby opisać tą chwilę... aż chciało by się zapytać... czy... czy... czy lampion wisi dokładnie, tak jak zaznaczono na mapie?
Wiadomo, że w ciężkich emocjonalnie chwilach można się przecież pomylić. Pomylić ścieżkę, przekręcić współrzędne, to się w takich chwilach może zdarzyć każdemu :D
No ale Janko Mordownik to profesjonalista - lampion będzie wisiał perfect.
Chwytamy zatem za mapy i zaczynamy planować nasz wariant na dziś. Czy sięgniemy po Immortala - medal za zdobycie wszystkich punktów kontrolnych w limicie czasu? Nie nastawiamy się na to, bo obiecaliśmy sobie postarać się - chociaż postarać się - nie przeciążyć mojej nogi. Co więcej musimy również tak zjechać do bazy, aby zdążyć na Rysia (nasza minuta startowa to 23:15 w Kątach Wrocławskich). Parę minut po godzinie 8:00 rano ruszamy... napisałbym, że ruszamy w nieznane, ale to moje ukochane Góry Kamienne, więc doskonale wiemy co nas dzisiaj czeka (podpych, wypych, wyryp, wynos i inne takie :P...)
Dzisiejsza mapa

Into the sun...

Szkodnik walczy z jednym z pierwszych podjazdów dzisiaj

"Embrace your fame, red squadron leader
Call out his name: 'Rote Kampfflieger'... " (całość TUTAJ)
Wraz z Andrzejem ruszamy z Jedliny na północ. Na pierwszy ogień leci lampion przy bramie wysoko-położonego kościoła - jak wysoko, można zobaczyć na zdjęciach powyżej (czyli trzeba się było wygramolić na niezłe zbocze, aby tam dotrzeć). Od razu zauważamy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do nawigacji na tej mapie. To podkład z Maps.cz, czyli naprawdę dokładny, ale niestety w takim kolorze, że przy mojej wadzie wzroku wraz z dzisiejszym słońcem, ja po prostu połowy szczegółów nie widzę.
"Znikają" mi zwłaszcza "białe" dobre drogi. Szkodnik i Andrzej zgłaszają to samo, więc przez pierwszą godzinę będziemy bardzo walczyć z "wstrzeleniem się" w tą mapę. Mieni mi się ona w oczach... spowoduje to spore, acz małe błędy w przejeździe. Spore w znaczeniu nawigacyjnym bo nie zauważamy wielkich skrzyżowań na mapie, a małe w znaczeniu czasowym bo dość szybko będą korygowane - ciężko wielkich skrzyżowań nie zauważyć w terenie, tylko musimy wtedy po prostu wyjaśnić swoją konsternację :)
Nasz drugi lampion to Fokker Dr.1 stojący przez Pałacem w Jedlince. Dzisiaj jest tu znany i ceniony browar, ale historia tego miejsca jest dużo bardziej złowieszcza - mówię tutaj o czasach II wojny światowej. Była to jedna z siedzib Organizacji Toda (warto spojrzeć TUTAJ) czyli komórki odpowiedzialnej za szeroko rozumiane projekty budowlano-konstrukcyjne (najczęściej rękami więźniów obozów). Mówię tutaj na przykład o Kompleksie Riese, projekcie Arado w Kamiennej Górze czy o tzw. "Muchołapce" w Ludwikowicach Kłodzkich. Do tego przed pałacem stoi replika samolotu Fokker Dr.1 czyli legendarna maszyna Manfreda von Richtofena (Czerwonego Barona - 80 zestrzeleń). Nota bene, polecam film fabularny z 2008 jak nie widzieliście - dość wierny historii oraz pełen smaczków: kocham fragment "Nazywają Pana le Diable Rouge, Der Rote Baron... skąd to?" - kapitalna scena. Mimo, że samolot który tam stoi to Albatros (Fokker Dr.1 pojawił się dopiero w końcówce IWW). No nic, wracając do relacji...
Lampion wisi na skrzydle Fokkera. Jest klimat. Za nami pałac... acz ja pamiętam go w lekko niecodziennej odsłonie (albo codziennej jeśli mówimy o pierwszej połowie lat 40-tych :P)
Odbywała się tutaj to wielka impreza rekonstrukcyjna, właśnie przy okazji otwarcia odnowionego pałacu. Zrobili tu bitwę wojsk lądowych i powietrznych (samoloty latały na sporym low-pass'ie jak na okoliczne góry i kiedy przechodziły nad polem walk, to detonowane były ładunki ukryte w ziemi - tak aby "zasymulować" bombardowanie). Ziemia drżała podczas eksplozji, a klimat tak się udzielił rekonstruktorom, że w czasie bitwy musiała interweniować Ochotnicza Straż Pożarna. Związane to było z faktem, że zapaliły się trawy. Klimat zrobił się zatem jeszcze lepszy, bo wymiana ognia trwała, w najlepsze a strażacy równolegle gaszą płomienie. Przypominam, że doskonałych dowódców, którzy ratują "beznadziejne" kampanie także w wojskowym slangu nazywa się strażakami. No był mega :D
Sam Fokker także robi świetne wrażenie, mimo że część z naszych znajomych powie, że to marna przykro-atrapa. Przypominam, że w trakcie IWW wyprodukowano tylko 420 sztuk tego samolotu i jak na trójpłat miał niesamowite osiągi. Do tego, jego najbardziej znany pilot czyli Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) był związany ze Świdnicą. Ogólnie to była rodzinka z tradycjami... tymi uznawanymi za dobre, jak i tymi uznawanymi za bardzo złe. Brat Manfreda, Lothar był także asem myśliwskim (40 zestrzeleń, przeżył Wojnę Światową)... kuzyn Wolfram von Richtofen został feldmarszałkiem Lufftwaffe i został zbrodniarzem wojennym podczas IIWW. Był odpowiedzialnym za równanie z ziemią (z powietrza) całych miast, np. Stalingradu.
Dobra, bo znowu odpłynąłem w dygresji od dygresji... no ale sami widzicie, że punkt kontrolny był z efektem WOW.
Na tym etapie dołącza do nas także Wiki, który zawsze bardziej napiera niż nawiguje... ech, chyba nie wie co czyni... teraz to będzie napierał bardziej, ale wariantem z dupy.
No ale spoko: jak chce, to my zapraszamy. Od tego momentu, niemal cały rajd przejedziemy w czwórkę - niemal bo będą chwile, kiedy wartość granicy z lewej strony, nie będzie się równać wartości granicy ze strony prawej i nie będą one równe wartości funkcji w punkcie :P :P
Dla niekumatych, mówię o warunku ciągłości funkcji, więc gaworzę nie wprost, że będą w tej jeździe chwile nieciągłości :D
Fokker Dr.1

Mam nadzieję, że synchronizatory działają bo inaczej będzie po śmigle :)

Kiedyś

Straż pożarna frontu wschodniego :D

Najpierw do kasyna, a potem na siłownię... :D
Janko Mordownik mówił, że nie odwiedzimy dzisiaj Gór Sowich - jednie te z Kamienia. Hmmm... to jak wytłumaczycie zdjęcie poniżej? Tak wiem, że można to tłumaczyć naszym nie-do-końca-optymalnym-wariantem, zwanym również "planem z dupy", ale tak naprawdę to trasa zahaczy o okolice kompleksu RIESE. Janko oszukał nas zatem na odprawie... oszukał nas także mówiąc, że trasa będzie łatwa i nie wymagająca :P
Nasunie mi się szereg obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości:
- trasy MTB tutaj to czasem trasy bez trasy (zdjęcie poniżej)
- trasy MTB będą tutaj czasami OTT lub UTT (Over the - Under the trees)
- podjazd 29% ryje łydki... ale także i beret.
- trzeba było iść stokówką, a nie szlakiem, którym przestały chodzić już nawet dziki i sarny...
Co by jednak nie mówić, lampion uda się nam namierzyć perfekcyjnie, bo pomału zaczyna nam "wchodzić" ta mapa - przyzwyczajamy się do jej kolorystyki i szaty graficznej.
Aby nie tracić wysokości, polecimy potem garbem aż do Góry Kasyno i odwiedzimy "leśną" siłownię (po drodze zaliczając punkt na małym mostku).
Wszystko się zgadza:
- w Kasynie trzeba wygrać trochę golda
- za golda kupić jakiś poręczny AXE'y (taki do nakurw*ania - pamiętacie, to jedyny czasownik dobrze opisujący tą broń: z AXA się naku***a) :D
- poćwiczyć trochę na siłowni aby zrobić formę (niby najpierw masa, potem rzeźba... ale ja masę zrobiłem już ze 4 razy, a rzeźbiarzem nigdy nie byłem :D )
No i niby będziemy już gotowi pojechać zobaczyć się z bestyjką z Zatoki Pirackiej, ale o tym za chwilę - najpierw DŁUUUUUUGA seria zdjęć)
Janko kłamał lub nasz wariant jakiś taki dziwny

MTB :)

MTB czy UTT (under the tree)?

Drogi zaczynają się pionować...

4 jeźdźców pato-nawigacji (czwarty to zdjęcie robił, przez plecy do tyłu)

Piękny zjazd... byłoby przykro gdybyśmy go podchodzili :P

Szkodnik pod górku :P

Lampion pod mostku

Warianty czerwone czy czarne? Z nami to nie ruletka - zawsze czarne :D
Aha... i kim był Osówek bo nie wiem co to za jednostka chorobowa?

- Co robisz w Walentynki? - Biceps i klatę :D

"Oh, don't you sail and don't you row and certainly don't you swim
'Cause if you aren't careful you'll end up inside of him
He'll eat you up and spit you out
You better stay away
Heed the sign that says "Beware
The beast of Pirate's Bay!" (całość TUTAJ)
W Głuszycy znajduje się najprawdziwsza Zatoka Piracka, którą znamy z naszych własnych wypraw (na przykład TUTAJ). Niesamowite miejsce na rozwieszenie lampionu - to są właśnie te punkty kontrolne z tak zwanym efektem WOW. Nie ukrywam, że rajdy stawiające takie punkty, lecą kosmicznie w górę, w naszym prywatnym rankingu najlepszych imprez.
Podjazd tutaj będzie kosztował nas trochę sił, ale warto - nie tylko dla lampionu, ale ogólnie warto zobaczyć to miejsce.
Co więcej, z góry widać, że woda jest zamieszkała i to przez dość duże stworzenia rybopodobne. Na zdjęciu nie wyjdą, bo nie mam takiego zoom'a w moim szturmowym aparacie rajdowym - trzeba byłoby mieć naprawdę mocny sprzęt foto, aby je ładnie uchwycić. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tam żyje i nie jest to liche. To tylko dodaje klimatu temu miejscu.
Bestia z Zatoki Pirackiej :)
Jak ktoś jest odważny, to może pójść i sprawdzić z bliska co to jest. Ja nie idę, jako że mój Magnetic Power Armor oraz DPL Disruptor Pulse Luncher (dla gubiących się w moich chorych nawiązaniach - TUTAJ) zostawiłem w domu, to do wody dziś nie włażę.
Ruszamy dalej.
The Darkness in the sun, waiting for the Beast of Pirate's Bay :D

No dobra, nie tylko rower... Im też zrobię... niech mają zdjęcie z takiego zacnego miejsca :D

Wspinaczka w Górach Kamiennych :D

W stronę światła :)

"Nie mam nogi, pożarli ją moi..." czyli Wzgórze Artystów oraz Kaleków... (cytat pochodzi stąd ---> TUTAJ)
Jedziemy pod górę, ostro pod górę... znowu. Tym razem jest to Wzgórze Artystów.
W pewnym momencie dogania nas Artur i zaczyna wyprzedzać. Już mamy przyspieszyć aby pokazać Mu, że nie ma z nami szans :D, ale dostrzegamy w jakim jest stanie.
Szok... ktoś mu upierdo*lł cały goleń. Mimo takich obrażeń ciśnie mocno pod górę... Z dwóch goleni została mu tylko jeden - ten lewy (LEFTY).
Straszne... ewidentnie coś mu go zeżarło... "jestem tego pewien, czytałem o tym w komiksach". Nie może być innego wytłumaczenia!
Nie przyjrzałem się dokładnie jego ranie, więc nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jaki stwór upitolił mu kończynę, ale na pierwszy rzut oka to mógł być jakiś Dale Kanon :P
Mówię zatem do Basi: "weź Go nie wyprzedzaj, puśćmy go przodem". Wykażmy się zrozumieniem dla okaleczonego. Ja mam tylko śrubę w nodze i są problemy... a ten biedak ma cały goleń urypany... być może właził za lampionem do wody w Zatoce... nie oceniajmy :)
Art of suffering :P

Drogi idą naokoło - nie mamy na to czasu :P

Podpych z cyklu: "każdy umiera w samotności"

Koń by się uśmiał z naszego wariantu :P

"W dół na złamanie karku gnam (...) nad przepaścią - bez łańcuchów, bez wahania..." - klasyka (całość TUTAJ)
Kolejny punkt z efektem WOW, a nawet nie sam tylko punkt, a wręcz cały dojazd do niego. Tego miejsca nie znaliśmy zupełnie, a jest po prostu niesamowite. Z przełęczy pod warzywniakiem czy jakoś tak :D :D :D
Nie, czekaj, źle... Wawrzyniakiem, tak? No ok, niech będzie Wawrzyniakiem. Prowadzi tutaj szlak rowerowy, który jest wąską ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze. Kapitalnie się tym jedzie, ale naprawdę trzeba uważać, bo jeden fałszywy ruch i można się nieźle zsunąć... Korzenie i kamyczki nie ułatwiają sprawy, robiąc z tego extra fajny, ale dość techniczny singiel. KAPITALNA SPRAWA!
No ale szlak szlakiem, bo aby tu wyjść to trzeba było nieźle podymać, a jak wspomniałem, ściany tutaj to są pionowe. Możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej jak wyglądało podejście.
Jeszcze większym wyzwaniem będzie stąd zejście. Szlak biegnie wzdłuż całego garbu, a my chcemy się dostać w dół, do drogi tak aby pojechać na kolejny punkt... wybieramy zatem najmniej strome, co nie oznacza, że niestrome... po prostu NAJMNIEJ strome... i zsuwamy się w dół. Muszę bardzo uważać, bo moje kolano takich akcji jeszcze nie powinno odwalać, a podłoże tutaj jest dość sypkie. To naprawdę, dosłownie - w miarę kontrolowane zsunięcie się. Ostro...
Niesamowity szlak !!!

Tak to wygląda z perspektywy kierownicy

Kolejny punkt z efektem WOW - Kazikowe Skałki

No dobra, ale aby pojeździć nad przepaścią to trzeba się najpierw do tej przepaści "dotelepać"...

Góry Kamienne... na jednym obrazku

No dobra, na dwóch :D

A teraz trzeba to zejść... nie pokazujcie tego mojemu Rehabilitantowi, bo nie było to zbyt mądre...

Masakra to była ściana...

Tutaj ściana w całej okazałości, już po zejściu... "po raz kolejny udało się przeżyć"

Andrzej do Andrzejówki, a Wiki... gdzieś w w pizdu :D
Czujemy się trochę jak menele... w końcu pełznęliśmy w dół zbocza Wawrzyniaka, jak upojeni alkoholem, którzy pełzną spod warzywniaka :D
W sumie zeszliśmy na dół tylko po to, aby za moment znowu się drapać na jakaś wielką skałę po kolejny lampion... no ale czego oczekiwać, to Mordownik. Trzeba się umordować - raz w dół, raz w górę... i tak w kółko, do zajebania :D
Kierujemy się teraz na Skalną Bramę, która wyprowadzi nas w kierunku Waligóry - najwyższego szczytu Gór Kamiennych oraz schroniska Andrzejówki, gdzie zlokalizowany jest punkt żywieniowy. Na podjedzie Wiki nas mocno odstawia, ale chwilę później pomyli drogi i zjedzie gdzieś... w pizdu. Jak się potem okaże, sam nie do końca wie gdzie. Ja wiem - WE dupie :D
Błąd w nawigacji i brak poczekania na nas na skrzyżowaniu zaowocuje, że pojedziemy dalej we trójkę - to jest ta nieciągłość funkcji przejazdu, o której Wam pisałem powyżej.
Wiki nie zgubi się jednak permanentnie bo spotkamy się ponownie przy Andrzejówce, ale zgubi się na tyle, że będzie do tej Andrzejówki wjeżdżał od zupełnie innej strony i nie znajdzie punktu, który my zbierzemy w drodze do schroniska.
Ja wiem, że nasze warianty mogą powodować skrajne emocje i człowiek potrzebuje się czasem wyrwać z tej patologii, ale to trzeba z głową, bo my jednak te lampiony znajdujemy... jakoś... ale znajdujemy.
Krótki popas w Andrzejówce, reunion Team'u i ruszamy dalej... jest już popołudnie, więc czasu robi się coraz mniej.
Lampion na skale

I znowu pod górę - w kierunku WALIGÓRY, najwyższego szczytu Gór Kamiennch

Jest i Waligóra :D

Ruiny dawnego pałacu myśliwskiego/schroniska

"Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem, czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem" - klasyka (całość TUTAJ)
No właśnie.. .czasu coraz mniej. Jest nadal jakaś szansa zrobić całą trasę i powalczyć o medal Immortal, ale wymaga to zwiększenia tempa. Jesteśmy już nieźle wytyrani, a do tego mieliśmy dzisiaj jechać delikatniej, aby nie przeciążyć nogi. Nogi lub w zasadzie śruby w moim kolanie - a wiecie jak działają obciążenie zmęczeniowe na elementy mechaniczne :P
W zasadzie ja mam nadal jeszcze tylko po płaskim na razie jeździć, a od rana tyram po górach. Co ja poradzę, że to kocham i te kilka miesięcy przerwy były dla mnie naprawdę ciężkie... nie zmienia to faktu jednak, że zdaję sobie jednak sprawę, że mogę przesadzi i wtedy cofniemy się w leczeniu. Nie chcę powtórki z rozrywki...
Długo debatujemy co robić, bo jednak jest spora szansa, mimo wszystko, na zrobienie Immortala. Zupełnie tego nie zakładaliśmy, spodziewając się że zrobimy może z połowę trasy, a tu się zapowiada że będzie to około 90% !!
Zaczyna zatem kusić aby... "przycisnąć" i powalczyć. Basia się jednak na to nie zgadza - to głos rozsądku, tam gdzie ja zaczynam słuchać raczej głosu serca. Szkodnik chce abym trochę odpuścił, zwłaszcza że nocą mamy jechać jeszcze na Rysia - co samo w sobie, jest hardcore'owe, jeśli uwzwględnimy fakt, że nadal jestem na rehabilitacji...
Innymi słowy, Szkodniczek dopuszcza pewien poziom szaleństwa, ale nie pozwoli mi przekroczyć pewnej linii... choć widzę, że też ze sobą walczy. Ją też kusi aby zawalczyć o kolejną w naszej karierze nieśmiertelność, zwłaszcza że jest na to spora szansa. Wspomniana debata jest naprawdę długa i przejdzie przez przez obie fazy: emocjonalną i racjonalną... wszyscy przeżyją, acz bez strat się nie obędzie :P
Finalne postanowienie jest jednak takie, że nie chcemy finiszować do mety w jakimś morderczym tempie, aby nie zwiększać prawdopodobieństwa kraksy, pecha czy jakiegoś innego niefajnego zdarzenia. Odpuścimy zatem sumarycznie 3 punkty z 24... co i tak, jak na definicję spokojnego przejazdu na trasie górskiej, to je takie trochę umowne...
To chyba jednak rozsądna decyzja, co nie znaczy że nie zaboli...
Ruszamy powalczyć o punkty w drodze powrotnej do bazy.
Na pierwszy ogień idzie szczyt Czarnek, na który podejście możecie zobaczyć poniżej.
Grzegorz Liszka (widząc jak dymamy na wprost po lampion): Ej, tam obok jest ścieżka... hej, HEJ !!! AAAAAAAA (z nutką rezygnacji)... to Czarni, nie przetłumaczysz...

Pięknie mu tu!

Kamienne Korony (TUTAJ można zobaczyć jak się je zdobywa z rowerem)

Czy duży paśnik to WYPAŚNIK :D ?

" - O k****a (widząc podejście)
- To Kostrzyna!
- Skąd wiesz.
- Pamiętam. Ty nie?
- Nie
- A powinnaś..."
Jadąc z okolic Waligóry czarnym szlakiem, wylądujemy pod Kostrzyną - jedną z moich ukochanych 3-ech Kamiennych Koron. Basi aż się ugną nogi, jak zobaczy podejście... zwłaszcza, że będzie myśleć, że to Czarnek, na który musimy się właśnie wytachać. Niestety drobny błąd w nawigacji, brak odbicia z drogi na południe sprawi, że wylądujemy pod Kostrzyną zamiast pod Czarnkiem. Dialog powyżej jest prawdziwy :D
Jako, że ja mam chorą pamięć, jeśli chodzi o miejsca, to od razu widzę, że to co jest przed nami, to nie jest Czarnek.
Basia i Andrzej finalnie ucieszą, że to jednak był błąd i nie trzeba będzie tego dymać pod górę. W pewnym sensie trochę szkoda, bo ja kocham te 3 pagóry!
No ale skoro ma być dzisiaj ostrożniej, to może - mimo wszystko - lepiej. Rozdarty jestem...
Pamiętajcie, że oprócz 3 Kamiennych Koron jest tutaj także Szpiczak - zacny podpych dla rowerów (TUTAJ)
Dziś jednak na nim punkt kontrolny ma tyko trasa piesza.
3 Kamienne Korony

Na drugi ogień polecą punkty w okolicy Sokołowska. Niegdyś uzdrowisko, a jeszcze niedawno w zasadzie była to opuszczona miejscowość. Parę lat temu, wyglądało to naprawdę smutno... w sumie to, z jednej strony niesamowite, ale z drugiej także i smutne, widzieć jak w tętniącym niegdyś życiem kurorcie, czas się zatrzymał.
Byliśmy tu ze 4 lata temu i wyglądało to... zostańmy może przy tym słowie "smutno", aby nie używać innego.
Tym bardziej bardzo ucieszy mnie to co zobaczę: otwarte sklepy, ze 2-3 działające kawiarnie, "wolne pokoje", trwająca odnowa domu zdrojowego - WOW.
Sokołowsko budzi się ze zbyt długiego snu. Super!
Tak jak Wałbrzych, który podniósł się właściwie z ruin, tak teraz Sokołowsko znowu zaczyna żyć! Cieszy mnie to, naprawdę cieszy.
Kolejny punkt z efektem WOW - Grota Hermana!

Ma nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje... SOKOŁOWSKO żyje :D

Poszarpane panoramy Gór Kamiennych i pewne legendarne PORFIROWE URWISKO ("na zielonym", po lewej)!!!

Zachód słońca w Górach Kamiennych

"Then it comes to be that thie soothing light at the end of your tunnel was just a freight train coming your way..." (całość TUTAJ)
Nasz ostatni punkt kontrolny znajduje się w nieczynnym tunelu kolejowym. Wielu zawodników sprawi on problem, bo dotrą do miejsca oznaczonego na mapie i będą szukać lampionu, nie zorientowawszy się, iż znajduje się on pod nimi. My jesteśmy zahartowani z takimi akcjami z Jaszczura - już trzy razy tak było.
Jaszczur - Kamienne Ściany (punkt w tunelu przy Zaporze Plichowickiej), Jaszczur - Ciemna Strona Gór (punkt w tunelu pod Drogą Głodu) oraz Jaszczur - Graniczna Przełęcz (punkt w tunelu pod Przełęczą Łupkowską). Co więcej, zawsze to był punkt podwójny czyli jeden na górze, a jeden z tunelu. Znamy zatem te numery (i bardzo je lubimy).
Od razu szukamy wejścia do tunelu i nawigujemy się od stacji kolejowej. I tak - będzie to kolejny punkt z efektem WOW dzisiaj! Sami zobaczcie.
Ptasie rozdroże :)

Na Borową też jest niezły wypych, ale góra ma świetną wieżę widokową.
Jesteście Team Borowa czy Team Chełmiec? Kłócą się tutaj, co jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich :D

"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Was just a freight train coming your way..."

Ostatni już dziś lampion i kolejny z efektem WOW

Do bazy zjeżdżamy przed limitem. Oznacza to, że była to dobra decyzja aby nie robić tych 3 punktów, bo aby dziś powalczyć o Immortala, to trzeba by dużo mocniej przycisnąć końcówkę. Nie oznacza to, że nie jest mi trochę smutno, że w moich kochanych górach nie sięgnęliśmy po nieśmiertelność. Cóż, chyba po prostu nie można mieć wszystkiego...
Zrobiliśmy około 2000m z hakiem przewyższeń i 85 km... mocno nam też dogrzało, bo dzień był piękny, ale bardzo upalny.
Nie mamy jednak zbyt dużo czasu aby odpocząć... lub chociaż pogadać z Kamilą, Jankiem i Łukaszem. Trzeba się przebierać i gnać dalej, bo RYŚ już czeka.
Nasza minuta startowa to 23:15, a mamy około godziny drogi do Kątów Wrocławskich (nim się ogarniemy z posiłkiem, przebraniem, itp będzie naprawdę mocno po 21:00).
Na pocieszenie po niezdobyciu nieśmiertelności pozostał fakt, że Basia zajęła 3-cie miejsce na podium dzisiaj - pięknie, ale to jednak nie koniec walki dzisiaj. Ruszamy teraz zapolować na RYSIA, ale to już osobna historia... kolejny wpis jak ktoś jest ciekawy :D
A co do Mordownika jeszcze, to była to jedna z najlepszych edycji ever, a startujemy od 2013 więc mamy jakieś tam rozeznanie (Jaśliska 2014, Chochołów 2017, Uście Gorlickie 2018 i teraz Jedlina 2023 - te edycje to był ogień !!!)
Czy zrobienie 21 z 24 punktów na górskim rajdzie, w trakcie rehabilitacji, było mądre? - Pewnie nie.
Czy zluzowanie końcówki, aby chociaż choć trochę zmniejszyć ryzyko było mądre? - Pewnie tak.
Czy było pięknie? - ZDECYDOWANIE TAK !!!
Kategoria SFA, Rajd
RYŚ 2023
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 | dodano: 18.09.2023
Co za szalony dzień. Jest 22:45 i właśnie dotarliśmy na RYSIA czyli na Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków (w skrócie NMzPdSMiiS - czego nie rozumiesz?). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że dotarliśmy tutaj nie z Krakowa, ale z Jedliny Zdroju czyli wprost z Mordownika 2023, którego zakończyliśmy o 21:00 z wynikiem 85 km i ponad 2000m przewyższenia w nogach (o pośladach nawet nie wspomnę, bo rowerowe siodło na kamiennych zjazdach potrafi nieźle ociosać nawet najzgrabniejszy tyłek). Jesteśmy zatem wyrypani jak konie po westernie i zmordowani (tym prze-)życiem. Zwłaszcza, że nam też ostro przygrzało słoneczko za dnia... upał w Górach Kamiennych był naprawdę mocny, zarówno ten z nieba (żar) jak i ten z pod kół (kopyto)... a tu zaraz startujemy na kolejnym maratonie.
Do tego nadal przecież jestem w okresie rehabilitacji po operacji podnoszenia mojej wartości rynkowej (śruba tytanowa w kolanie). Sytuacja jest zatem lekko surrealistyczna...
Ogólnie, co my tu tak naprawdę robimy, to opisuję w pierwszym akapicie relacji z Mordownika (można tam przeczytać jak bardzo nie umiemy w kalendarz, ale jak dobrze umiemy w dyplomację i planowanie strategiczne :P), więc jak ktoś jest ciekawy, to może tam poczytać. Nie będziemy tego powtarzać, chciałbym zrobić raczej coś innego: chciałbym gorąco podziękować Organizatorom za dopuszczenie nas do zawodów, mimo bardzo późnego zgłoszenia z zaniedbaniem wszelakich praw pożycia publicznego :D
MARSZ DO KĄTA... a nawet Kątów. Tych Wrocławskich
Nasz pierwszy RYŚ to była kapitalna przygoda (TUTAJ), więc wracamy tutaj ciesząc patelnię na dzisiejszą przygodę... acz ta opowieść będzie trochę inna niż moja relacja z 2021 roku. Wynika to z faktu, że jesteśmy naprawdę wytyrani po Mordowniku (tak, wiemy że na własne życzenie - nie skarżymy się, po prostu stwierdzamy fakt). Zatem nasz odbiór niektórych akcji na rajdzie będzie trochę inny poprzednio - mamy po prostu mniejszy próg bólu i będzie to miało swoje konsekwencje na trasie. No ale czyż nie o to chodzi, aby ciągle przesuwać swoje granice (nie dotyczy Federacji Rosyjskiej... niech im to ktoś k***a powie, że ich to nie dotyczy).
Jako podoficer Sił Powietrznych także trochę inaczej patrzę na służby mundurowe i organizację ich pracy. "Masz łeb to kombinuj" czy też "o problemach meldować PO wykonaniu zadania" to jest codzienność tych formacji, więc nie dziwią mnie niektóre rajdowe akcje jakie się pojawią... ogólnie będzie dużo śmiechu, trochę złości i frustracji, ale ogólnie razem z Mordownikiem będzie to mega wypaśny weekend. Taki nie za długi bo jednodniowy, w którym sobota zaczyna się w piątkową noc i trwa do poniedziałku (jeśli mierzyć dni ilością snu).
Z Jedliny Zdrój wyruszamy około 21:30 i walimy przez noc do Kątów Wrocławskich. Pierwsza (z wielu dzisiaj...) dawka kofeiny idzie w żyłę, bo po przyjechaniu na metę Mordownika to najchętniej bym się przewrócił... a plan ten jest tak zacny (aby się przewrócić), że niemal przechodzę do jego realizacji... a tu trzeba się przebrać, coś zjeść i gnać dalej.
Do Kątów wpadamy około 22:45 czyli na styk doliczając parkowanie, rejestrację, ściągnięcie rowerów z dachu i stawienie się na starcie. Dostajemy zielone, odblaskowe RYSIOWE koszulki i czekamy na naszą minutę startową. W tym czasie dostajemy także pierwsze instrukcje dotyczące dzisiejszej trasy. Dosłownie za moment ruszymy w nieznane... w ciemność.
RYŚ bazowy

RYŚ ZADANIOWY - nazwy zadań intrygują

NOCNY (prze)LOT
Tytuł tego rozdziału to nawiązanie do kapitalnej książki Antonie de Saint-Exupery (tak to ten od "Małego Księcia", ale także pilot wojenny!) o tym samym tytule "Nocny lot", która odpowiada o śmierci pilota, który ginie bo w nocy popełnił poważny błąd nawigacyjny... jakoś takie to coś zbyt podobne do naszej sytuacji, prawda?
Dostajemy mapę i wynika z niej, że tym razem - w przeciwieństwie do znanej nam edycji - nie poznamy od razu lokalizacji wszystkich punktów kontrolnych. Będzie się to dziać sekwencyjnie.
To niezłe zabezpieczenie przed niekumatymi i ograniczonymi, bo przynajmniej nie spieprzymy sprawy jak wtedy... poprzednio nie ogarnęliśmy, że mieliśmy odwiedzać punkty kontrolne w zadanej kolejności i polecieliśmy klasycznym orienteeringowych scorelauf'em.
Skończyło się to serią kar czasowych... ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że dostaliśmy info, iż karę za brak kolejności dostaję się tylko raz... więc po dostaniu kary, nie odpuściliśmy zaplanowanego wariantu i nadal lecieliśmy zgodnie z naszym scorelauf'owym planem, czyli wbrew narzuconej kolejności.
Wtedy też okazało się, że służby powiedziały prawdę: karę dostaje się tylko raz... ale na każdym punkcie. :D
Resztę dopowiedzcie sobie sami...
Tym razem na naszej mapie jest tylko jeden punkt kontrolny i to tam musimy dotrzeć - punkt A.
Trzeba się przestawić z nawigacji Mordownikowej, gdzie skala mapy była 1 do 38:000, a lampiony wisiały idealnie w środku okręgu. Na RYSIU mogą znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu - jest zatem chaszczowanie, jest "czesanie" lasu, jest przygoda.
Jest dokładnie to czego nie lubią orient-ortodoksy :P
Do tego brak skali na naszej mapie - a po Ci? Będziesz się jakoś odmierzał? Masz zapierdalać do A i to jak najszybciej, a nie linijką się bawić - ekipa z najkrótszym czasem dojazdu dostanie nagrodę. Zakładam, że chodzi o "brak kary"... jakoś tak to pamiętam z wojska te nagrody...
Jak mi brakowało tego zrytego klimatu :D
Acz szczerze, to po całym dniu na Mordowniku, ciężko się przestawić tak - na zawołanie, na zupełnie inny tryb rajdu
Ruszamy w noc i okaże się, że do pierwszego punktu będziemy mieć około 20 km przelotu. Lekka masakra :D, ale patrząc organizacyjnie to BARDZO rozbije to ekipy i nie będzie tłumu na punktach. To znaczy nie było, gdyby...no ale nie uprzedzajmy faktów. Pomału.
Bawi mnie to niezmiennie, bo ten przelot jest taki prawdziwie "mundurowy" - przetyraj gości na wejściu, ścioraj podle i wybatoż... to nie będzie kolejek, będą szczęśliwi że dotarli :D
Nam chwilę ten przelot zajmie, bo polecimy tak koło 22-25 km/h - nie da rady więcej po Mordowniku. Jednak czuć wytyranie, sam dojazd to będzie około godziny...
No ale dojazd dojazdem -----> jako, że "punkt może znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu", to zacznie się srogie szukanie :D
Masz mapę? To zapierdalaj :D

Mówiłem, że się "ZEPNIE" :D
Jak widzicie, nasza mapa nie była jakaś mega dokładna, więc nie wiedzieliśmy czy po północnej stronie jeziora biegnie jakaś droga czy nie (lokalsi mogli mieć przewagę :P). Polecieliśmy zatem przez Maniów i Domanice czyli od południa. W bazie dostaliśmy nawet pewną wskazówkę "szukajcie na plaży", więc chyba nie powinno być trudno, prawda? PRAWDA?
Przelot daje nam się we znaki, ale nie mówię tutaj tylko o zmęczeniu mięśni po poprzednim rajdzie, ale raczej o początkach sleepmonstera - dzień zaczął się dla nas o 2:00 w nocy, a jest po północy, więc to prawie 24h na nogach, a przecież "when you riding sixteen hours and there's no nothing much to do, and ya don't feel much like riding, ya just wish the trip was through..."
Sleepmonster zamyka Ci oczy i sprowadza na złą drogę... dosłownie, często w krzaki lub do rowu. I macie wtedy, tak jak w tej popularnej ostatnio usłudze ROWO? Expresowo!!! Zamów ROWO i se legnij na dnie tego ROWO :P
No nieźle... jak pojawia się już teraz, a jesteśmy na początku rajdu, to znaczy że będzie ciekawie. Coś czuję, że trzeba będzie go utopić w kofeinie...czy dawka 50 mg jest bezpieczna? Hmm w sumie, to nie wiem ile mg kofeiny jest w litrze kofeiny. Ja mam inny system metryczny.
Na dojeździe do punktu spotykamy pechowców, co urwali przerzutkę i walczą aby jakoś przywrócić sprawność maszyny - np. zrobić single-speeda. Nie mają jednak spinki do łańcucha i po jego rozkuciu mają problem z siłowym wepchnięciem bolca (ja też czasem miewam problem z siłowym wepchnięciem bolca... to wszystko przez te krzyki typu "policja, pomocy" albo inne takie...). Szkodnik dysponuje wszystkimi rodzajami spinek i poratuje kolegów. Serio. Jeździmy z różnymi nieogarniętymi czasem stworami i szkoda kończyć wycieczkę, bo ktoś ma awarię, którą da się naprawić w terenie. Pomału jednak dochodzimy do wniosku, że niektórzy to widząc nasze warianty specjalnie te łańcuchy zrywali i błagali o ewakuacje.
No ale Szkodnik zapobiega takim praktykom - wozi ze sobą spinki na wszystkie łańcuchy 10-tki, 9-tyk, 8-mki. Nie dopuszczamy do dezercji :P
Ratujemy ekipę dobraną spinką oraz ciepłym słowem i lecimy dalej - teraz już sobie poradzą sami.
(Tytuł tego rozdziału nawiązuje do tytułu akapitu z relacji z Mordownika, gdzie piszemy o planowaniu strategicznym połączeniu obu rajdów logistycznie i czasowo).
Nocny serwis

KOSA z wędkarzami
Wpadamy nad jezioro i zaczyna się szukanie punktu... wygląda na to, że będzie ciężko, bo bardzo wiele i podkreślę to BARDZO WIELE (podkreśliłem!) ekip jeździ w tę i na zad i szuka. Szkodnik przykłada naszą miarę orieenteringu i wymierza się na środek kółka. To jest błąd... środek jest w mega krzakach i w bardzo nieprzebieżnym błocie. Szukamy dalej, podobnie jak jakaś setka innych ludzi... krzyczą, wołają, ale nikt nie wie gdzie jest punkt.
Myślę: bez jaj, przecież skoro mamy tu zadanie do zrobienie, to przecież będzie tu obecna ekipa Organizatorów - kierujemy się zatem do świateł na plaży. To drugi błąd - wpadamy na wędkarzy, którzy są równie zaskoczeni naszą obecnością, jak my ich. No nic, no to może druga ekipa ze światełkami, będzie tą właściwą. Hmmm to też wędkarze... kolejna także. Jeszcze jedna to też wędkarze. GRRRR ile Was tu? "W CHUJ" - odpowiada krzykiem las nad wodą... acha... dziękuję...
Naprawdę nie przesadzamy, wpadamy chyba na 10 czy 12 wędkujących ekip... niektórzy są już tak sfrustrowani kolejnymi niepokojącymi ich RYSIAMI, że dojdzie do śmiesznej sceny. Wpadam z lasu na plażę, przedzierając się przez naprawdę ogromne błoto i mega głębokie koleiny po jakiś traktorach... siedzi gość z lampą, tyłem do mnie, ale nawet się nie odwróci... tylko ze stoickim spokojem powie: "to nie tu". Nawet mnie nie zaszczycił wzrokiem :D
Basia próbuje się wymierzyć z mapy raz jeszcze, ja proponuję czesanie plaży brute force'em bo nie ma sensu się odmierzać, jak nie wiemy gdzie dokładnie jest nasz punkt.
Niektórzy wędkarze są wściekli "ilu Was tu będzie po nocy z tymi latarkami".
Odpowiadam tak jak Oni mi przed chwilą "w ch**" i prawie zaczyna się zadyma :D
Pamiętajcie, że nie tylko my tu szukamy punktu, naprawdę zagęściło się tu ekip, więc całe rozbicie stawki przelotem poszło się paść. Będzie to widać w wynikach, że ludzie od startu do znalezienia punktu mieli czasy nawet po 2,5h... z czego dojazd to był tak od 1h do 1,5h (statystycznie).
Lecimy brute force wzdłuż plaży - Basia mówi, że ta metoda jest upośledzona, ale ja wiem swoje - znam mundurowych "jak brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Lecimy stanowisko po stanowisku: latarka w oczy i pytanie "wędkarz?".
Nie, chuligan... a to przepraszam, szukam dalej.
Niemniej cieszy mnie, że coś tam jeszcze pamiętam z teorii przesłuchań :D
Gwóźdź programu...rolnego
Udało się... ja pier***lę... prawie 2h nam to zajęło od startu, z czego godzina to było przeczesywanie plaży i przesłuchania wędkarzy.
Basia jest wyraźnie zirytowana, ja trochę także ale pamiętam o podejściu, że to rajd bardziej nastawiony na przygodę niż na nawigację precyzyjną.
Dla wolących hermetyczne porównania to nie HIMARS to GRAD...
Dowódca baterii: Tylko celujcie dokładnie!
Obsługa GRAD'a: LOL
(btw, na Saint Javelin - co za kanał!!! jest dobra piosenka o HIMARS'ach ----> TUTAJ)
Trzeba ochłonąć i brać się do roboty. Dawać zadanie! Co tu jest do zrobienia?
Mamy 3 akcje do odwalenia:
- taczki z sianem i slalom między słupkami (chwytaj się Szkodnik i dzida wpierjot!)
- czołganie się pod siatką maskującą i coś z kukurydzą (pokaż Im, Andrzej) - nie do końca ogarnąłem o co z tym kukurem chodziło, bo ja wtedy robiłem swoje zadanie.
Miałem tylko nadzieję, że Andrzej nie wróci z tekstem "tyle masła na niej było" (tu bardzo przestrzegam przed klikaniem w link - to mocno perwersyjny kawał, który znam jeszcze z liceum i który ukształtował moją psychikę na lat, zastanówcie się dwa razy...)
Ja mam rzucać kukurem do jakiś skrzynek i zależnie do którego skrzynka ten kukur wpadnie, to taki przedmiot dostanę.
Przy jego pomocy mam wbić, no dość długi gwóźdź, w pieniek. Mój kukur trafi do pudełka z siekierą... ha, czyli dostanę dzisiaj AXE'a.
Ha! Będę dziś nakurw**ać z axe'a,
BĘDĘ DZIS NAKURW*AĆ Z AXE'a, lalalala...
Co?... Ech Szkodnik każe mi przestać wyć...
Gwóźdź szybko znika w pniaku i mamy pierwsze zadanie zrobione.
Tak przy okazji to powiem Wam, że z Basią stwierdzimy w bazie, że patrząc po naszym tracku, to ten punkt był naprawdę mocno przesunięty - ponad 1 km POZA kółkiem :D
Przy dużej liczbie porywaczy ryb, chaszczach i zabłoconych "przed-plażach", to rzeczywiście był lekki koszmar odnaleźć właściwe miejsce... no ale tymczasem mamy kolejny kawałek mapy. Możemy jechać. Nie ukrywamy jednak, że aż tak długie szukanie nas trochę zirytowało (zjadło nam to cholernie dużo czasu)
Czy siekierował kiedy wbijał te gwoździe? Czym on siekierował :D

Sekwencja zapłonu i dzida !!!

Otwiera się drugi punkt, a otrzymana mapa zdradza więcej szczegółów jeśli chodzi o drogi.

WĘDKARZE 2: Na nieznanych wodach :D
Punkt B jest po drugiej stronie jeziora - ruszamy!
Noc jes piękna, księżyc rozcina niebo niczym złoty sierp. Niestety żadne jego zdjęcie nie wyszło, bo trzeba by mieć do tego wypaśny sprzęt lub mieć czas naświetlać - my zapierdalamy, a mój mały szturmowy aparat rajdowy to w takich warunkach nie daje rady. Lecimy zatem na B, mijając czerwone tablice, informujące że jesteśmy w Parku Krajobrazowym "Dolina Bystrzycy". Popatrzcie sami na mapę - gdzie szukalibyście punktu? Na brzegu, na ścieżce? Ano właśnie - brute force mode ON again :D
Wpadamy na plażę, a tam wędkarze i kampery, ogniska, biwaki... ogólnie impreza masowa... zaczyna się powtórka z rozrywki... przeszukiwanie "nadwodnych" ekip, a część z nich jest całkiem nieźle zamroczona alkoholem i próbują wejść z nami w dziwne interakcje (typu: "pomożemy Wam szukać, wołaj Siwego i pokażemy im jak się szuka w krzakach").
Nie chcę aby nic mi Siwy w krzakach pokazywał, nie przyjechałem tu na grzyby... :P
Finalnie trafiamy na obsługę punkty, którzy mówią że za nami wołali...
Pytamy: "co wołali?"
Oni: "Rysie, Rysie..."
HA! Myślicie, że Was usłyszeliśmy - przecież tu jest impreza... na całej długości plaży i każdy coś woła, na przykład "podaj piwo!", albo nieśmiertelne "Ee, za kim jesteś?" itp :P
(najlepsza odpowiedź na to pytanie to "za tobą" i wtedy halabardą mu wjeżdżasz między łopaty... zawsze działa :D )
Wychowywałem się na krakowskiej Nowej Hucie więc mam doświadczenie w tym temacie.
Zadnie to kalambury (jak pokazać "brzydkie kaczątko" inaczej niż palcem?) i potem wyprawa na nieznane wody.
"Wtem patrzę w małej grupie
ludziska zdrowe, szczere,
zakazy mają w dupie
i płyną hen w cholerę (...)
Płyniemy jak marynarze,
na jednej dziurawej desce
można by ją załatać,
ale nikomu się nie chce..." (całość TUTAJ)

"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr,
pod czarną flagę płyń,
jeśli staniesz na mej drodze
GIŃ, GIŃ, GIŃ" (całość TUTAJ)

"Codziennie rano kiedy wstaję, jem śniadanie, media mi mówią że mieszkam w TERRORYSTANIE" (całość TUTAJ)
Mamy kolejny kawałek mapy - czeka nas teraz długi przelot. Głównym naszym przewodnikiem stanie się niebieski szlak Doliny Bystrzycy - często będzie nas bardzo ładnie prowadził w okolice punktów kontrolnych. Coraz bardziej zaczyna nas dopadać jednak sleepmonster i wychodzą z nas trudy Mordownika. Musimy zatem zrobić przerwę techniczną bo nie jest dobrze. Trzeba się przespać się, chociaż tak z 10-15 min, aby oszukać organizm, a potem zalać się kolejnymi dawkami kofeiny, bo jest naprawdę ciężko.
Cholera, kiedyś to się nie spało dwie noce i cisnęło się dalej, a teraz... starzejmy się.
Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jak dobre wino, choć coraz częściej obawiam się, że bardziej jest to proces typu "kisnę butwiejąc" :D
Mimo wszystko, udaje nam się dość łatwo namierzyć Terrorystan, który jest punktem C. Oby tylko nie było to C4.
Wpadamy na punkt a tam Talibowie, którzy ubierają Basię w pas szhida i wręczają jej AK-47... a tymczasem my z Andrzejem musimy, wynosić rannych (lub zabitych) po wybuchu :P
To dopiero nasz trzeci punkt, a czasu minęło już od cholery przez to szukanie dwóch pierwszych punktów. Do tego doszedł jeszcze sleepmonster i zapowiada się, że w tym roku chyba nie zrobimy całości trasy...
Słabo widać ten Park bo coś ciemno jest :P

Sleepmonster wygywa z Andrzejem :D

"...till I come and we bomb your home" (klasyka TUTAJ)

A ten leży i leży... ludzie zapierdalają, ten rozkosznie leży i ten jego argument "jestem martwy" zaczyna mnie już pomału drażnić :D

"Witajcie w Rysio Bravo"
Kolejny fragment mapy kieruje nas na dziki zachód do RYSIO BRAVO. Musimy się tam przedrzeć przez gęsty las, bo od naszego wariantu nie prowadzi tam żadna droga. To mała osada nad rzeką, w której króluje bezprawie... no a co ma panować, jak Andrzej dostaje zadanie zastrzelić szeryfa. Jeśli każda ekipa to dziś zrobiła, to hmmmmm.. to bycie szeryfem staje się zawodem podwyższonego ryzyka (jak bycie urzędnikiem "państwowym" w Donbasie na terenach okupowanych :P).
Jednakże nim szeryf zaliczył kulkę to zdążył aresztować Szkodnika i Szkodnik siedzi teraz w pace. Ja dostaję kilka dolarów (no co, pińcet plus wersja wild, wild west) i muszę zgłosić się do Zabieracza-Pod (Undertaker) czyli Grabarza. Dysponuje On dynamitem potrzebnym do wysadzenia bramy więzienia... ale dynamit kosztuje więcej bucks'ów niż obecnie posiadam. Potrzeba będzie zatem sięgnąć po dyplomacje i negocjacje (czytaj zastraszenie, kłamstwa i perfidną manipulację) aby pozyskać upragniony TNT.
Nie zdradzę Wam wszystkich szczegółów moje misji, ale zaoszczędziłem 100 USD oraz pozyskałem potrzebny nam dynamit (dla bardzo ciekawych, oferta dla Grabarza była podobna to tej przedstawionej TUTAJ, tyle że dotyczyła Andrzeja :D "zaufajcie mi, to był jedyny sposób").
Welcome to RYSIO BRAVO :)

Szkodnik uwięzion :D

Trochę mi to przypominam sceny z grabarzem z "Ostatniego Sprawiedliwego" :D

Ruszamy do Kuchni Gwiazd :)

Trzeba ustrzelić coś na ząb :)
Z miejscowości Stradów ruszamy niebieskim szlakiem do punktu E (mapa powyżej pokazuje tą trasę).
Tutaj czekać będzie - podobnie jak na naszej poprzedniej edycji - zadanie z cyklu: masz kiełbasę i chapaj :D
Takie punkty kontrolne to ja lubię - takie punkty to ja szanuję. Tym razem zjadłem jednak mało, bo po całym dniu w słońcu na Mordowniku (o jakiś kanapkach i żelach) i teraz po ponad połowie nocy to pieczona kiełbasa wchodzi dość ciężko :P
Nie zmienia to faktu, że punkty żywieniowe zawsze robią furorę. Posiedzimy chwilę i gnamy dalej, bo czasu zostało nam coraz mniej. Ewidentnie braknie nam naszego limitu na wszystkie punkty, bo szukanie punktów po okręgach jednak tego czasu trochę zjada .
Z następnego punktu nie mam żadnego zdjęcia bo nie wyszło w ciemności - a było to strzelanie z wiatrówki, czyli klasyk rajdów przygodowych :)
BRATWURST zawsze na propsie :D

Ciężarówki mają zawsze pod górkę :P

Mgły poranka... i śniadanie mistrzów :)
Świta, noc się kończy. Ewidentnie braknie nam czasu na ostatni punkt. Wstają właśnie poranne mgły i robi się naprawdę klimatycznie. A my tymczasem kierujemy się na nasz ostatni punkt dzisiaj. Zadaniem będzie uzyskanie kontroli nad bardzo specyficzną konstrukcją linową, aby dostarczyć napój w zadane miejsce, czyli do pyska :)
Będzie to trudniejsze do zrobienia niż się wydaje, bo platforma ma bardzo wiele stopni swobody a grawitacja nie będzie pomagać.
Potem pozostanie nam już tylko powrót do bazy... jedna noc, jeden dzień, dwa rajdy. No było ostro... ale jesteśmy naprawdę mocno wytyrani.
Tymczasem właśnie tam - już w bazie - po 2h drzemce (przed drogą powrotną) czeka nas ogromna niespodzianka - RYŚ przygotował śniadanie w formie bufetu szwedzkiego.
Jestem w szoku, bo na stół wjeżdżają parówy, jajecznica, sałatki, pieczywo, jajeczka, wędliny - no mega wypasss.
I wiecie, mówię tutaj o ilościach na wszystkich zawodników, więc na blat wpada gar za garem i garem pogania.
I jeszcze pamiątkowy medal dostaniemy... no żyć nie umierać :)
Mgły poranka...

...snują się po łąkach

Maszyneria moczymordy :D

Kilka słów podsumowania:
RYS to specyficzny rajd - bardziej stawia na przygodę niż na nawigację samą w sobie. Dla niektórych orientalistów będzie to zło wcielone, dla nas - przy pewnym poziomie zmęczenia po poprzednim rajdzie - było to trochę męczące i frustrujące, bo my się odmierzamy z mapy do metrów (nie zawsze dobrze :P ale odmierzamy a nie idziemy brute force'em)
Niemniej RYŚ to rewelacyjna impreza. Organizacja rajdu jest na jakiś mega kosmicznie poziomie, zadania są rewelacja - zwłaszcza, że na każdym punkcie jest kilka, a czasem nawet kilkanaście osób obsługi takiego punktu. To naprawdę robi ogromne wrażenie.
Jak powiedział jeden z uczestników w bazie "chłopaki, rewelacja! Ale znajdzie kogoś do mapy" - hahaha, no muszę przyznać, że coś jest w tym stwierdzeniu :D :D :D
Chociaż może Oni tak właśnie mają z założenia?
Jakiegoś perwersyjnego założenia, ale jednak z założenia :P
Można to polubić lub nie, ale nie można przejść obojętnie bo poziom organizacji imprezy jest mistrzowski... a śniadaniem rano to mnie kupili. Po prostu mnie kupili.
Pozostało już tylko wrócić do domu... a jak już wrócimy to pójdziemy spać i wstaniemy w poniedziałek. Ledwo :D
Takie weekendy to ja szanuję :D
RYŚ JEST NA MEDAL !!!

Pora wracać do domu :)

Do tego nadal przecież jestem w okresie rehabilitacji po operacji podnoszenia mojej wartości rynkowej (śruba tytanowa w kolanie). Sytuacja jest zatem lekko surrealistyczna...
Ogólnie, co my tu tak naprawdę robimy, to opisuję w pierwszym akapicie relacji z Mordownika (można tam przeczytać jak bardzo nie umiemy w kalendarz, ale jak dobrze umiemy w dyplomację i planowanie strategiczne :P), więc jak ktoś jest ciekawy, to może tam poczytać. Nie będziemy tego powtarzać, chciałbym zrobić raczej coś innego: chciałbym gorąco podziękować Organizatorom za dopuszczenie nas do zawodów, mimo bardzo późnego zgłoszenia z zaniedbaniem wszelakich praw pożycia publicznego :D
MARSZ DO KĄTA... a nawet Kątów. Tych Wrocławskich
Nasz pierwszy RYŚ to była kapitalna przygoda (TUTAJ), więc wracamy tutaj ciesząc patelnię na dzisiejszą przygodę... acz ta opowieść będzie trochę inna niż moja relacja z 2021 roku. Wynika to z faktu, że jesteśmy naprawdę wytyrani po Mordowniku (tak, wiemy że na własne życzenie - nie skarżymy się, po prostu stwierdzamy fakt). Zatem nasz odbiór niektórych akcji na rajdzie będzie trochę inny poprzednio - mamy po prostu mniejszy próg bólu i będzie to miało swoje konsekwencje na trasie. No ale czyż nie o to chodzi, aby ciągle przesuwać swoje granice (nie dotyczy Federacji Rosyjskiej... niech im to ktoś k***a powie, że ich to nie dotyczy).
Jako podoficer Sił Powietrznych także trochę inaczej patrzę na służby mundurowe i organizację ich pracy. "Masz łeb to kombinuj" czy też "o problemach meldować PO wykonaniu zadania" to jest codzienność tych formacji, więc nie dziwią mnie niektóre rajdowe akcje jakie się pojawią... ogólnie będzie dużo śmiechu, trochę złości i frustracji, ale ogólnie razem z Mordownikiem będzie to mega wypaśny weekend. Taki nie za długi bo jednodniowy, w którym sobota zaczyna się w piątkową noc i trwa do poniedziałku (jeśli mierzyć dni ilością snu).
Z Jedliny Zdrój wyruszamy około 21:30 i walimy przez noc do Kątów Wrocławskich. Pierwsza (z wielu dzisiaj...) dawka kofeiny idzie w żyłę, bo po przyjechaniu na metę Mordownika to najchętniej bym się przewrócił... a plan ten jest tak zacny (aby się przewrócić), że niemal przechodzę do jego realizacji... a tu trzeba się przebrać, coś zjeść i gnać dalej.
Do Kątów wpadamy około 22:45 czyli na styk doliczając parkowanie, rejestrację, ściągnięcie rowerów z dachu i stawienie się na starcie. Dostajemy zielone, odblaskowe RYSIOWE koszulki i czekamy na naszą minutę startową. W tym czasie dostajemy także pierwsze instrukcje dotyczące dzisiejszej trasy. Dosłownie za moment ruszymy w nieznane... w ciemność.
RYŚ bazowy

RYŚ ZADANIOWY - nazwy zadań intrygują

NOCNY (prze)LOT
Tytuł tego rozdziału to nawiązanie do kapitalnej książki Antonie de Saint-Exupery (tak to ten od "Małego Księcia", ale także pilot wojenny!) o tym samym tytule "Nocny lot", która odpowiada o śmierci pilota, który ginie bo w nocy popełnił poważny błąd nawigacyjny... jakoś takie to coś zbyt podobne do naszej sytuacji, prawda?
Dostajemy mapę i wynika z niej, że tym razem - w przeciwieństwie do znanej nam edycji - nie poznamy od razu lokalizacji wszystkich punktów kontrolnych. Będzie się to dziać sekwencyjnie.
To niezłe zabezpieczenie przed niekumatymi i ograniczonymi, bo przynajmniej nie spieprzymy sprawy jak wtedy... poprzednio nie ogarnęliśmy, że mieliśmy odwiedzać punkty kontrolne w zadanej kolejności i polecieliśmy klasycznym orienteeringowych scorelauf'em.
Skończyło się to serią kar czasowych... ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że dostaliśmy info, iż karę za brak kolejności dostaję się tylko raz... więc po dostaniu kary, nie odpuściliśmy zaplanowanego wariantu i nadal lecieliśmy zgodnie z naszym scorelauf'owym planem, czyli wbrew narzuconej kolejności.
Wtedy też okazało się, że służby powiedziały prawdę: karę dostaje się tylko raz... ale na każdym punkcie. :D
Resztę dopowiedzcie sobie sami...
Tym razem na naszej mapie jest tylko jeden punkt kontrolny i to tam musimy dotrzeć - punkt A.
Trzeba się przestawić z nawigacji Mordownikowej, gdzie skala mapy była 1 do 38:000, a lampiony wisiały idealnie w środku okręgu. Na RYSIU mogą znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu - jest zatem chaszczowanie, jest "czesanie" lasu, jest przygoda.
Jest dokładnie to czego nie lubią orient-ortodoksy :P
Do tego brak skali na naszej mapie - a po Ci? Będziesz się jakoś odmierzał? Masz zapierdalać do A i to jak najszybciej, a nie linijką się bawić - ekipa z najkrótszym czasem dojazdu dostanie nagrodę. Zakładam, że chodzi o "brak kary"... jakoś tak to pamiętam z wojska te nagrody...
Jak mi brakowało tego zrytego klimatu :D
Acz szczerze, to po całym dniu na Mordowniku, ciężko się przestawić tak - na zawołanie, na zupełnie inny tryb rajdu
Ruszamy w noc i okaże się, że do pierwszego punktu będziemy mieć około 20 km przelotu. Lekka masakra :D, ale patrząc organizacyjnie to BARDZO rozbije to ekipy i nie będzie tłumu na punktach. To znaczy nie było, gdyby...no ale nie uprzedzajmy faktów. Pomału.
Bawi mnie to niezmiennie, bo ten przelot jest taki prawdziwie "mundurowy" - przetyraj gości na wejściu, ścioraj podle i wybatoż... to nie będzie kolejek, będą szczęśliwi że dotarli :D
Nam chwilę ten przelot zajmie, bo polecimy tak koło 22-25 km/h - nie da rady więcej po Mordowniku. Jednak czuć wytyranie, sam dojazd to będzie około godziny...
No ale dojazd dojazdem -----> jako, że "punkt może znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu", to zacznie się srogie szukanie :D
Masz mapę? To zapierdalaj :D

Mówiłem, że się "ZEPNIE" :D
Jak widzicie, nasza mapa nie była jakaś mega dokładna, więc nie wiedzieliśmy czy po północnej stronie jeziora biegnie jakaś droga czy nie (lokalsi mogli mieć przewagę :P). Polecieliśmy zatem przez Maniów i Domanice czyli od południa. W bazie dostaliśmy nawet pewną wskazówkę "szukajcie na plaży", więc chyba nie powinno być trudno, prawda? PRAWDA?
Przelot daje nam się we znaki, ale nie mówię tutaj tylko o zmęczeniu mięśni po poprzednim rajdzie, ale raczej o początkach sleepmonstera - dzień zaczął się dla nas o 2:00 w nocy, a jest po północy, więc to prawie 24h na nogach, a przecież "when you riding sixteen hours and there's no nothing much to do, and ya don't feel much like riding, ya just wish the trip was through..."
Sleepmonster zamyka Ci oczy i sprowadza na złą drogę... dosłownie, często w krzaki lub do rowu. I macie wtedy, tak jak w tej popularnej ostatnio usłudze ROWO? Expresowo!!! Zamów ROWO i se legnij na dnie tego ROWO :P
No nieźle... jak pojawia się już teraz, a jesteśmy na początku rajdu, to znaczy że będzie ciekawie. Coś czuję, że trzeba będzie go utopić w kofeinie...czy dawka 50 mg jest bezpieczna? Hmm w sumie, to nie wiem ile mg kofeiny jest w litrze kofeiny. Ja mam inny system metryczny.
Na dojeździe do punktu spotykamy pechowców, co urwali przerzutkę i walczą aby jakoś przywrócić sprawność maszyny - np. zrobić single-speeda. Nie mają jednak spinki do łańcucha i po jego rozkuciu mają problem z siłowym wepchnięciem bolca (ja też czasem miewam problem z siłowym wepchnięciem bolca... to wszystko przez te krzyki typu "policja, pomocy" albo inne takie...). Szkodnik dysponuje wszystkimi rodzajami spinek i poratuje kolegów. Serio. Jeździmy z różnymi nieogarniętymi czasem stworami i szkoda kończyć wycieczkę, bo ktoś ma awarię, którą da się naprawić w terenie. Pomału jednak dochodzimy do wniosku, że niektórzy to widząc nasze warianty specjalnie te łańcuchy zrywali i błagali o ewakuacje.
No ale Szkodnik zapobiega takim praktykom - wozi ze sobą spinki na wszystkie łańcuchy 10-tki, 9-tyk, 8-mki. Nie dopuszczamy do dezercji :P
Ratujemy ekipę dobraną spinką oraz ciepłym słowem i lecimy dalej - teraz już sobie poradzą sami.
(Tytuł tego rozdziału nawiązuje do tytułu akapitu z relacji z Mordownika, gdzie piszemy o planowaniu strategicznym połączeniu obu rajdów logistycznie i czasowo).
Nocny serwis

KOSA z wędkarzami
Wpadamy nad jezioro i zaczyna się szukanie punktu... wygląda na to, że będzie ciężko, bo bardzo wiele i podkreślę to BARDZO WIELE (podkreśliłem!) ekip jeździ w tę i na zad i szuka. Szkodnik przykłada naszą miarę orieenteringu i wymierza się na środek kółka. To jest błąd... środek jest w mega krzakach i w bardzo nieprzebieżnym błocie. Szukamy dalej, podobnie jak jakaś setka innych ludzi... krzyczą, wołają, ale nikt nie wie gdzie jest punkt.
Myślę: bez jaj, przecież skoro mamy tu zadanie do zrobienie, to przecież będzie tu obecna ekipa Organizatorów - kierujemy się zatem do świateł na plaży. To drugi błąd - wpadamy na wędkarzy, którzy są równie zaskoczeni naszą obecnością, jak my ich. No nic, no to może druga ekipa ze światełkami, będzie tą właściwą. Hmmm to też wędkarze... kolejna także. Jeszcze jedna to też wędkarze. GRRRR ile Was tu? "W CHUJ" - odpowiada krzykiem las nad wodą... acha... dziękuję...
Naprawdę nie przesadzamy, wpadamy chyba na 10 czy 12 wędkujących ekip... niektórzy są już tak sfrustrowani kolejnymi niepokojącymi ich RYSIAMI, że dojdzie do śmiesznej sceny. Wpadam z lasu na plażę, przedzierając się przez naprawdę ogromne błoto i mega głębokie koleiny po jakiś traktorach... siedzi gość z lampą, tyłem do mnie, ale nawet się nie odwróci... tylko ze stoickim spokojem powie: "to nie tu". Nawet mnie nie zaszczycił wzrokiem :D
Basia próbuje się wymierzyć z mapy raz jeszcze, ja proponuję czesanie plaży brute force'em bo nie ma sensu się odmierzać, jak nie wiemy gdzie dokładnie jest nasz punkt.
Niektórzy wędkarze są wściekli "ilu Was tu będzie po nocy z tymi latarkami".
Odpowiadam tak jak Oni mi przed chwilą "w ch**" i prawie zaczyna się zadyma :D
Pamiętajcie, że nie tylko my tu szukamy punktu, naprawdę zagęściło się tu ekip, więc całe rozbicie stawki przelotem poszło się paść. Będzie to widać w wynikach, że ludzie od startu do znalezienia punktu mieli czasy nawet po 2,5h... z czego dojazd to był tak od 1h do 1,5h (statystycznie).
Lecimy brute force wzdłuż plaży - Basia mówi, że ta metoda jest upośledzona, ale ja wiem swoje - znam mundurowych "jak brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Lecimy stanowisko po stanowisku: latarka w oczy i pytanie "wędkarz?".
Nie, chuligan... a to przepraszam, szukam dalej.
Niemniej cieszy mnie, że coś tam jeszcze pamiętam z teorii przesłuchań :D
Gwóźdź programu...rolnego
Udało się... ja pier***lę... prawie 2h nam to zajęło od startu, z czego godzina to było przeczesywanie plaży i przesłuchania wędkarzy.
Basia jest wyraźnie zirytowana, ja trochę także ale pamiętam o podejściu, że to rajd bardziej nastawiony na przygodę niż na nawigację precyzyjną.
Dla wolących hermetyczne porównania to nie HIMARS to GRAD...
Dowódca baterii: Tylko celujcie dokładnie!
Obsługa GRAD'a: LOL
(btw, na Saint Javelin - co za kanał!!! jest dobra piosenka o HIMARS'ach ----> TUTAJ)
Trzeba ochłonąć i brać się do roboty. Dawać zadanie! Co tu jest do zrobienia?
Mamy 3 akcje do odwalenia:
- taczki z sianem i slalom między słupkami (chwytaj się Szkodnik i dzida wpierjot!)
- czołganie się pod siatką maskującą i coś z kukurydzą (pokaż Im, Andrzej) - nie do końca ogarnąłem o co z tym kukurem chodziło, bo ja wtedy robiłem swoje zadanie.
Miałem tylko nadzieję, że Andrzej nie wróci z tekstem "tyle masła na niej było" (tu bardzo przestrzegam przed klikaniem w link - to mocno perwersyjny kawał, który znam jeszcze z liceum i który ukształtował moją psychikę na lat, zastanówcie się dwa razy...)
Ja mam rzucać kukurem do jakiś skrzynek i zależnie do którego skrzynka ten kukur wpadnie, to taki przedmiot dostanę.
Przy jego pomocy mam wbić, no dość długi gwóźdź, w pieniek. Mój kukur trafi do pudełka z siekierą... ha, czyli dostanę dzisiaj AXE'a.
Ha! Będę dziś nakurw**ać z axe'a,
BĘDĘ DZIS NAKURW*AĆ Z AXE'a, lalalala...
Co?... Ech Szkodnik każe mi przestać wyć...
Gwóźdź szybko znika w pniaku i mamy pierwsze zadanie zrobione.
Tak przy okazji to powiem Wam, że z Basią stwierdzimy w bazie, że patrząc po naszym tracku, to ten punkt był naprawdę mocno przesunięty - ponad 1 km POZA kółkiem :D
Przy dużej liczbie porywaczy ryb, chaszczach i zabłoconych "przed-plażach", to rzeczywiście był lekki koszmar odnaleźć właściwe miejsce... no ale tymczasem mamy kolejny kawałek mapy. Możemy jechać. Nie ukrywamy jednak, że aż tak długie szukanie nas trochę zirytowało (zjadło nam to cholernie dużo czasu)
Czy siekierował kiedy wbijał te gwoździe? Czym on siekierował :D

Sekwencja zapłonu i dzida !!!

Otwiera się drugi punkt, a otrzymana mapa zdradza więcej szczegółów jeśli chodzi o drogi.

WĘDKARZE 2: Na nieznanych wodach :D
Punkt B jest po drugiej stronie jeziora - ruszamy!
Noc jes piękna, księżyc rozcina niebo niczym złoty sierp. Niestety żadne jego zdjęcie nie wyszło, bo trzeba by mieć do tego wypaśny sprzęt lub mieć czas naświetlać - my zapierdalamy, a mój mały szturmowy aparat rajdowy to w takich warunkach nie daje rady. Lecimy zatem na B, mijając czerwone tablice, informujące że jesteśmy w Parku Krajobrazowym "Dolina Bystrzycy". Popatrzcie sami na mapę - gdzie szukalibyście punktu? Na brzegu, na ścieżce? Ano właśnie - brute force mode ON again :D
Wpadamy na plażę, a tam wędkarze i kampery, ogniska, biwaki... ogólnie impreza masowa... zaczyna się powtórka z rozrywki... przeszukiwanie "nadwodnych" ekip, a część z nich jest całkiem nieźle zamroczona alkoholem i próbują wejść z nami w dziwne interakcje (typu: "pomożemy Wam szukać, wołaj Siwego i pokażemy im jak się szuka w krzakach").
Nie chcę aby nic mi Siwy w krzakach pokazywał, nie przyjechałem tu na grzyby... :P
Finalnie trafiamy na obsługę punkty, którzy mówią że za nami wołali...
Pytamy: "co wołali?"
Oni: "Rysie, Rysie..."
HA! Myślicie, że Was usłyszeliśmy - przecież tu jest impreza... na całej długości plaży i każdy coś woła, na przykład "podaj piwo!", albo nieśmiertelne "Ee, za kim jesteś?" itp :P
(najlepsza odpowiedź na to pytanie to "za tobą" i wtedy halabardą mu wjeżdżasz między łopaty... zawsze działa :D )
Wychowywałem się na krakowskiej Nowej Hucie więc mam doświadczenie w tym temacie.
Zadnie to kalambury (jak pokazać "brzydkie kaczątko" inaczej niż palcem?) i potem wyprawa na nieznane wody.
"Wtem patrzę w małej grupie
ludziska zdrowe, szczere,
zakazy mają w dupie
i płyną hen w cholerę (...)
Płyniemy jak marynarze,
na jednej dziurawej desce
można by ją załatać,
ale nikomu się nie chce..." (całość TUTAJ)

"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr,
pod czarną flagę płyń,
jeśli staniesz na mej drodze
GIŃ, GIŃ, GIŃ" (całość TUTAJ)

"Codziennie rano kiedy wstaję, jem śniadanie, media mi mówią że mieszkam w TERRORYSTANIE" (całość TUTAJ)
Mamy kolejny kawałek mapy - czeka nas teraz długi przelot. Głównym naszym przewodnikiem stanie się niebieski szlak Doliny Bystrzycy - często będzie nas bardzo ładnie prowadził w okolice punktów kontrolnych. Coraz bardziej zaczyna nas dopadać jednak sleepmonster i wychodzą z nas trudy Mordownika. Musimy zatem zrobić przerwę techniczną bo nie jest dobrze. Trzeba się przespać się, chociaż tak z 10-15 min, aby oszukać organizm, a potem zalać się kolejnymi dawkami kofeiny, bo jest naprawdę ciężko.
Cholera, kiedyś to się nie spało dwie noce i cisnęło się dalej, a teraz... starzejmy się.
Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jak dobre wino, choć coraz częściej obawiam się, że bardziej jest to proces typu "kisnę butwiejąc" :D
Mimo wszystko, udaje nam się dość łatwo namierzyć Terrorystan, który jest punktem C. Oby tylko nie było to C4.
Wpadamy na punkt a tam Talibowie, którzy ubierają Basię w pas szhida i wręczają jej AK-47... a tymczasem my z Andrzejem musimy, wynosić rannych (lub zabitych) po wybuchu :P
To dopiero nasz trzeci punkt, a czasu minęło już od cholery przez to szukanie dwóch pierwszych punktów. Do tego doszedł jeszcze sleepmonster i zapowiada się, że w tym roku chyba nie zrobimy całości trasy...
Słabo widać ten Park bo coś ciemno jest :P

Sleepmonster wygywa z Andrzejem :D

"...till I come and we bomb your home" (klasyka TUTAJ)

A ten leży i leży... ludzie zapierdalają, ten rozkosznie leży i ten jego argument "jestem martwy" zaczyna mnie już pomału drażnić :D

"Witajcie w Rysio Bravo"
Kolejny fragment mapy kieruje nas na dziki zachód do RYSIO BRAVO. Musimy się tam przedrzeć przez gęsty las, bo od naszego wariantu nie prowadzi tam żadna droga. To mała osada nad rzeką, w której króluje bezprawie... no a co ma panować, jak Andrzej dostaje zadanie zastrzelić szeryfa. Jeśli każda ekipa to dziś zrobiła, to hmmmmm.. to bycie szeryfem staje się zawodem podwyższonego ryzyka (jak bycie urzędnikiem "państwowym" w Donbasie na terenach okupowanych :P).
Jednakże nim szeryf zaliczył kulkę to zdążył aresztować Szkodnika i Szkodnik siedzi teraz w pace. Ja dostaję kilka dolarów (no co, pińcet plus wersja wild, wild west) i muszę zgłosić się do Zabieracza-Pod (Undertaker) czyli Grabarza. Dysponuje On dynamitem potrzebnym do wysadzenia bramy więzienia... ale dynamit kosztuje więcej bucks'ów niż obecnie posiadam. Potrzeba będzie zatem sięgnąć po dyplomacje i negocjacje (czytaj zastraszenie, kłamstwa i perfidną manipulację) aby pozyskać upragniony TNT.
Nie zdradzę Wam wszystkich szczegółów moje misji, ale zaoszczędziłem 100 USD oraz pozyskałem potrzebny nam dynamit (dla bardzo ciekawych, oferta dla Grabarza była podobna to tej przedstawionej TUTAJ, tyle że dotyczyła Andrzeja :D "zaufajcie mi, to był jedyny sposób").
Welcome to RYSIO BRAVO :)

Szkodnik uwięzion :D

Trochę mi to przypominam sceny z grabarzem z "Ostatniego Sprawiedliwego" :D

Ruszamy do Kuchni Gwiazd :)

Trzeba ustrzelić coś na ząb :)
Z miejscowości Stradów ruszamy niebieskim szlakiem do punktu E (mapa powyżej pokazuje tą trasę).
Tutaj czekać będzie - podobnie jak na naszej poprzedniej edycji - zadanie z cyklu: masz kiełbasę i chapaj :D
Takie punkty kontrolne to ja lubię - takie punkty to ja szanuję. Tym razem zjadłem jednak mało, bo po całym dniu w słońcu na Mordowniku (o jakiś kanapkach i żelach) i teraz po ponad połowie nocy to pieczona kiełbasa wchodzi dość ciężko :P
Nie zmienia to faktu, że punkty żywieniowe zawsze robią furorę. Posiedzimy chwilę i gnamy dalej, bo czasu zostało nam coraz mniej. Ewidentnie braknie nam naszego limitu na wszystkie punkty, bo szukanie punktów po okręgach jednak tego czasu trochę zjada .
Z następnego punktu nie mam żadnego zdjęcia bo nie wyszło w ciemności - a było to strzelanie z wiatrówki, czyli klasyk rajdów przygodowych :)
BRATWURST zawsze na propsie :D

Ciężarówki mają zawsze pod górkę :P

Mgły poranka... i śniadanie mistrzów :)
Świta, noc się kończy. Ewidentnie braknie nam czasu na ostatni punkt. Wstają właśnie poranne mgły i robi się naprawdę klimatycznie. A my tymczasem kierujemy się na nasz ostatni punkt dzisiaj. Zadaniem będzie uzyskanie kontroli nad bardzo specyficzną konstrukcją linową, aby dostarczyć napój w zadane miejsce, czyli do pyska :)
Będzie to trudniejsze do zrobienia niż się wydaje, bo platforma ma bardzo wiele stopni swobody a grawitacja nie będzie pomagać.
Potem pozostanie nam już tylko powrót do bazy... jedna noc, jeden dzień, dwa rajdy. No było ostro... ale jesteśmy naprawdę mocno wytyrani.
Tymczasem właśnie tam - już w bazie - po 2h drzemce (przed drogą powrotną) czeka nas ogromna niespodzianka - RYŚ przygotował śniadanie w formie bufetu szwedzkiego.
Jestem w szoku, bo na stół wjeżdżają parówy, jajecznica, sałatki, pieczywo, jajeczka, wędliny - no mega wypasss.
I wiecie, mówię tutaj o ilościach na wszystkich zawodników, więc na blat wpada gar za garem i garem pogania.
I jeszcze pamiątkowy medal dostaniemy... no żyć nie umierać :)
Mgły poranka...

...snują się po łąkach

Maszyneria moczymordy :D

Kilka słów podsumowania:
RYS to specyficzny rajd - bardziej stawia na przygodę niż na nawigację samą w sobie. Dla niektórych orientalistów będzie to zło wcielone, dla nas - przy pewnym poziomie zmęczenia po poprzednim rajdzie - było to trochę męczące i frustrujące, bo my się odmierzamy z mapy do metrów (nie zawsze dobrze :P ale odmierzamy a nie idziemy brute force'em)
Niemniej RYŚ to rewelacyjna impreza. Organizacja rajdu jest na jakiś mega kosmicznie poziomie, zadania są rewelacja - zwłaszcza, że na każdym punkcie jest kilka, a czasem nawet kilkanaście osób obsługi takiego punktu. To naprawdę robi ogromne wrażenie.
Jak powiedział jeden z uczestników w bazie "chłopaki, rewelacja! Ale znajdzie kogoś do mapy" - hahaha, no muszę przyznać, że coś jest w tym stwierdzeniu :D :D :D
Chociaż może Oni tak właśnie mają z założenia?
Jakiegoś perwersyjnego założenia, ale jednak z założenia :P
Można to polubić lub nie, ale nie można przejść obojętnie bo poziom organizacji imprezy jest mistrzowski... a śniadaniem rano to mnie kupili. Po prostu mnie kupili.
Pozostało już tylko wrócić do domu... a jak już wrócimy to pójdziemy spać i wstaniemy w poniedziałek. Ledwo :D
Takie weekendy to ja szanuję :D
RYŚ JEST NA MEDAL !!!

Pora wracać do domu :)

Kategoria SFA, Rajd
Rajd WYZWANIE 2023
-
DST
82.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 września 2023 | dodano: 03.09.2023
Deja Vu w pełni... Rok temu: Basia operacja kolana; pierwszy rajd "po" - Bike Orient nad/z Czarną, a potem już w miarę normalnym trybie RAJD WYZWANIE 2022. W tym roku: ja operacja kolana; pierwszy rajd "po" - IT Orient (należący do Pucharu Bike Orient) i teraz już w miarę normalnym trybie RAJD WYZWANIE 2023. Co więcej, jest to tylko ułamek wszystkich podobieństw obu sytuacji, ale o tym napiszę pewnie więcej w podsumowaniu całego roku...
Nie zmienia to faktu, że uczucie DEJA VU jest niemal namacalne i mam wrażenie, że jedzie z nami na tylnej kanapie w aucie... a nie czekaj, na tylnej kanapie jedzie z nami "Szczęki", który czasem jak nikt nie patrzy chwyta za kierownicę (jak nie wiecie o co chodzi, to zobaczcie ostatnie zdjęcie relacji :P)
No ale mniejsza o uczucia deja vu - dziś czekają na nas raczej uczucia niemocy, porażki i wkrw'u, bo "działo się" !!!
Lećmy zatem z opowieścią o WYZWANIU 2023, robionego przez Ekipę zakręconą bardziej niż ruski termos, a którą bardzo kochamy (jakbyśmy kochali Was za mocno to dajcie znać - użyjemy jakiegoś żelu :D )
To my :D (nawet podpisani - KNOCK i BLOCK) :D :D :D

Ignorantia REGULAMINIS non excusat (NKL'us pssibilis) :D
Czyli rzecz o regulaminie dzisiejszych zmagań, bo pierwsze wyzwanie na Wyzwaniu to ogarnąć regulamin wraz ze wszystkimi jego zawiłościami. W sumie nie wiem od czego zacząć opis, więc może po prostu kilka haseł (a jeśli uznacie, że niektóre są sprzeczne to uwierzcie, że nie są - i to jest właśnie magia Wyzwania)
- mamy odcinki obowiązkowe, które jednak można opuścić
- jest super-bonus na trasie, o którym nie wiadomo nic oprócz tego że jest/istnieje
- trasa jest 100% rowerowa, ale przed odcinakami pieszymi obsługa przypilnuje Wam rowerów, więc się nie martwcie
- zadanie kajakowe robi tylko jedna osoba z zespołu, ale są one dwuosobowe i płyniemy w dwójkę (przejęzyczenie z odprawy, które mnie po prostu kupiło :D)
Mówię to oczywiście żartem bo uwielbiam opary absurdu, ale nie zmienia to faktu, że można się czasem pogubić :D
Mówiąc bardziej serio, na Wyzwaniu na punktach kontrolnych często mamy zadnia specjalne (ZS) i tutaj - co akurat jest genialne - dostaje się punkty za:
- stawienie się na punkcie (znalezienie punktu kontrolnego)
- wykonanie zadania (lub nie dostaje się ich jeśli zadania nie wykonacie).
Czemu to jest świetne? Bo otwiera bardzo mocno planowanie strategiczne. Na przykład rok temu stawiliśmy się na początek etapu pieszego, zdobyliśmy punkty za "toże" stawienie się, ale nie wyszliśmy na 5 km etap pieszy (nie wykonaliśmy zadania) bo dla nas byłaby to z godzina, w którą zrobiliśmy rowerami 3 inne punkty kontrolne. Sumarycznie wyszliśmy zatem na plus.
Takich zależności jest więcej, więc planowanie, strategia, taktyka są na pierwszym miejscu, a dopiero potem zaczynają się działania operacyjne!
W tym roku jako, że Organizatorzy chcieli wymusić zrobienie etapu pieszego, to nie zrobienie go było jednoznaczne z NKL (dyskwalifikacja)... to nam trochę utrudniło sprawę, bo nie lubimy etapów pieszych, ale też uprościło planowanie. Musisz to mieć :P
Niemniej, aby tego NKL'a tak naprawdę nie dostać trzeba było zrobić sporo więcej:
- odwiedzić 3 obowiązkowe punkty, rozlokowane w najdalszych zakamarkach mapy (północ, zachód, południe)
- zrobić wspomniany etap pieszy 5km
- zrobić pieszy prolog (warunek konieczny otrzymania mapy rajdu)
Na to wszystko czasu było bardzo mało bo od 9:30 - 17:30.
Zadania na mapie przyciągały uwagę: kajaki, HEX, motyle w oponie, LPR (Lotnicze Pogotowie Ratunkowe), itp.
Cześć z nich omówionych zostało na odprawie i było przy tym kupę śmiechu.
Na przykład: zadanie z policją - miał to być quiz z przepisów ruchu. Organizator mówi, że dla trasy rodzinnej pytania będą proste, ale dla trasy PRO (naszej) pytania mają być... też PRO.
Zaczynam się śmiać, że będą to na przykład pytania z zagadnień dotyczących przewozu substancji niebezpiecznych, a przy zadaniach matematycznych, zadanie PRO będzie brzmiało:
"Chłopcze rowerowy, masz tu funkcję uwikłaną, zrób je przekształcenie w funkcję jawną i machnij mi z niej jakąś transformatkę Fouriera".
No co? JAK PRO TO PRO :D
PROLOG czyli OSA OPOLE ATAKUJE
... niemal słyszę tą ciszę, która zapadła wśród tych co rozumieją to hermetyczne stwierdzenie. Tak, to był SUCHAR... beton... BETONOWY SUCHAR :D
Dla niekumatych tłumaczę w skrócie: Mateusz - autor dzisiejszej trasy - startuje w rajdach przygodowych w barwach zespołu OSA OPLE.
A niestety mieliśmy na początku rajdzie dość nietypową sytuację, bo atak os w parku przy zamku w Dąbrowie (Niemodlińskiej).
No więc, OSA OPOLE ATAKUJE !!! ... tak wiem, będę smażył się w piekle, za pewien czarny humor... ale pociesza mnie, że pewnie obok niejednego z Was :D
Sytuacja wyglądało na tyle groźnie, że interweniowała OSP oraz pogotowie, ale szczęśliwie skończyło się z kontrolowanymi obrażeniami wśród uczestników... pamiętajcie o tym jak rozróżnić OSĘ od PSZCZOŁY (tutaj) :P :P :P
Prolog to kilka punktów w parku przy zamku, których zaliczenie daje nam przepustkę do głównej mapy rajdu. Trzeba przyznać, że urokliwe miejsce to było :)
Park zamkowy i lampion

Przeliczanie HEX'ów
Wyruszamy na trasę. Plan na obowiązkowe punkty jest taki: północ, zachód, południe, więc wyjeżdżamy z Dąbrowy (baza) na północy-wschód i łapiemy pierwszy punkt, przy leśniczówce, nieopodal bazy. Rozpędzamy się i hamujemy dopiero na pierwszym zadaniu specjalnym, które mamy pod drodze. Podpisane jest HEX i mój schorowany umysł zaczyna tworzyć scenariusze co nas czeka... zwłaszcza, że mówili na odprawie coś o liczeniu. Trzeba będzie pewnie przeliczyć liczby w systemie dziesiętnym na system szóstkowy (HEX) - na pewno!
Okaże się że owszem mamy przeliczyć HEX'y ale w pudełku i mamy na to całe 2 minuty. Do tego znaleźć i odłożyć na bok te oznaczone cyferką.
A że sztuk było ponad 300... no to sami sobie dopowiedzcie.
Zadanie zaliczone z drobnym błędem i ruszamy dalej. Ścieżki przez pola są mega błotniste...
Bora bora :)

Hexy

Produkcja chmur w toku :)

PRZEZ KUKUR !!!
Targamy przez błoto na wschód (pola po nocnej ulewie oblepiają nas gliną), tak aby ominąć wykreślony z mapy ruchliwy odcinek DK94. Nadchodzi czas wyboru, bo dwie drogi prowadzą tam gdzie chcemy czyli do Leśnego Dworu. Pierwsza jest przez las, a druga wzdłuż lasu, a dokładnie krawędzią lasu i pola uprawnego - oba trakty lecą równolegle. Wybieramy ten przez las, zakładając że ten wzdłuż pola będzie mocno gliniasty. Na pierwszy rzut oka to świetny wybór bo lecimy w miarę suchym szerokim traktem przez pole w kierunku lasu, ale... ścieżka zaczyna się pomału zwężać. Coraz bardziej i bardziej, aż w pewnym momencie kończy się w kukurydzy. Do lasu już niby niedaleko, ale jednak przez kukurydzę będzie ciężko więc... ciśniemy do przodu. Wycofanie się i objechanie tej przeszkody zajmie naprawdę sporo czasu. Lecimy zatem brute-force'em w trybie KUKUR-ŁAMACZA.
Jak to wyglądało, to widać to na zdjęciach poniżej... przesuń się Isaak każdy chce przejść (luźne nawiązanie do pewnej klasyki TUTAJ ekranizacja).
Moja kierownica nie mieści się miedzy lewą a prawą "ścianą", trzeba ciągle nią manewrować, a zielone części roślin chwytają na pedały - nie jest łatwo, ale nie ma co narzekać, bo mogło być 35 stopni (jak kiedyś na Świętokrzyskiej Jatce, kiedy także targaliśmy przez kukur - TUTAJ).
Słyszysz Szkodnik? NIE MA CO NARZEKAĆ!
Proszę wziąć sobie to do serca: "NIE MA CO NARZEKAĆ" i ... proszę bez przemocy...
Wracając do poprzedniej myśli, jak jest ponad 30 stopni na termometrze, to w kukurydzy jest piekło. Zakładam, że nie każdy może o tym wiedzieć, nie każdy chodzi przez kukurydzę, więc mówię to z formalności. Mozolnie i konsekwentnie ciśniemy w kierunku lasu i gdy kukur się kończy, to przed naszymi oczami ukazuje się ściana drzew... przykro by było, gdyby dzielił nas od niej dość szeroki kanał.
ARAMIS'owe ścieżki rowerowe :D

Szkodnik ciśnie przez kukur :)

Ani kroku wstecz :D

FORSUJĄC CHRÓŚCIANKĘ
Tak! - na mapie ma on nawet swoją nazwę. Liczyliśmy się z tym, ale jednak zakładaliśmy że skoro leci tędy droga to będzie jakiś mostek. A tutaj ani drogi bo pożarł ją kukur, ani mostka. Brzegi kanału są dość mocno zachaszczone. Próbujemy w lewo - słabo, próbujemy w prawo - słabiej... niby są jakieś zwalone drzewa, ale w takim kształcie, że ciężko będzie po nich przejść z rowerem (gałęzie/konary, śliskie pnie, itp). Pozostaje albo się wycofać albo forsować rzekę wpław. Wycofać się to się trzeba było - o ile w ogóle - to przed kukurydzą, teraz to nie ma kompletnie sensu.
Innymi słowy: "...cofnąć się już nie ma dokąd, tak bywało nieraz" (cytat to - uwaga - materiał kontrowersyjny bo to refren hymnu bojowników z Donbasu z 2014/2015 - TUTAJ)
Nie pytajcie skąd znam takie materiały, ale Ci co znają mnie bardziej wiedzą jak głęboko siedzę w historii konfliktów XX i XXI wieku, a to wymaga poznania wielu źródeł oraz wirtualnej obecności w różnych kręgach...
Tak czy siak: Nie raz i nie dwa byliśmy mokrzy, nie raz i nie dwa forsowało się rzeki i bagna, więc trzeba sięgnąć po sprawdzoną metodę "dzida na wprost"
Kanał nie zachęca, bo jest mega zamulony... normalnie zrobilibyśmy go "z buta", ale skoro ma być obowiązkowy odcinek pieszy, to nie chcemy go robić w przemoczonych butach jeśli nie trzeba. Marsz w takowych to czasem droga w spore problemy.
Buty idą na plecak, gacie też i dawaj do wody (prawie) gołą dupą... przyjemnie nie jest bo muł po prostu zasysa. Słychać tylko bulgotanie jak z wzburzonego mułu, wydostaje się uwięziony dotychczas tlen. Mlask, mlask... co ja robię z własnym życiem.
Bleeee... to nie było fajne, ale przeszliśmy. Ogarniamy się jakoś z tego czarnego syfaxu, co się przykleił do naszych odnóży... płytko tu nie było, bo muł był głęboki... ale przeszkoda sforsowana. Ciśniemy dalej przez krzaki, byle dotrzeć do jakieś normalnej drogi... i niedługo potem JEST. Możemy wskoczyć z powrotem w siodła.
Zawsze mam problem z oceną takich sytuacji:
- były dwie drogi na mapie
- obie tej samej klasy
- nawigacyjnie byliśmy perfect bo wyszliśmy dokładnie tak jak chcieliśmy, ale teren przestał współpracować.
Czy to błąd czy pech? Dla mnie to nigdy nie jest jednoznaczne. Nawigacyjnie to błąd nie jest, ale taktyczne/strategicznie? Dało się tylko na podstawie - no właśnie czego - tego uniknąć?
Ech, tak czy siak, zeszło 45 min od wejścia w kukurydzę po przedarcie się do jakiegoś przejezdnego traktu... przy dzisiejszym mega krótkim limicie, to masakryczna strata.
Mam tylko nadzieję, że po takiej kąpieli to mi śruba w kolanie nie zardzewieje!
Drzewo wygląda może na przebieżne, ale ten pionowy konar kompletnie uniemożliwiał przejście wraz z rowerem... zwłaszcza osobie po niedawnej operacji kolana ze śrubą w nodze.

Fora ze dwora! LEŚNEGO DWORA
Gnamy tak, że z zabranej z Chróścianki wody (szlamu...) osusza nas pęd powietrza. Lecimy na północ bardzo dobrą drogą przez las - kierunek punkt kontrolny opisany jako LEŚNY DWÓR. Tutaj na mapie zgadza się wszystko: zarówno układ dróg jak i ich klasa. To Prawo, to lewo, potem dzida na wprost i po kilku minutach meldujemy się przy dworze. Obiekt robi ogromne wrażenie! Wpadamy do środka i robimy szybką eksplorację opuszczonych wnętrz... nigdzie nie ma lampionu.
Obchodzimy dwór ze 3 razy i dopiero wtedy zauważamy, że lampion wisi na krzaku na zewnątrz. Ech! Taki obiekt, taka miejscówka i lampion na zewnątrz? CZEMU?
Genialnie wyglądałby przecież zawieszony w środku !
Punkt genialny, ale szukanie mam trochę zajęło i kolejne 10 min w plecy - tak jak pisałem, przy dzisiejszym limicie, każda minuta jest na wagę złota.
Leśny dwór to był jeden z najbardziej wysuniętych punktów na północ i był - dla nas - pierwszym obowiązkowym punktem trasy PRO. Teraz trzeba będzie gnać na zachód, ale najpierw...
Genialne miejsce na punkt kontrolny

Lubimy opuszczone miejsca - niemych świadków historii

KUKUR 2 Karczów...
...obowiązkowy etap pieszy.
Ech Orgi uszczelniły regulamin i teraz ten etap trzeba zrobić. Nie można się tutaj po prostu zameldować i lecieć dalej.
No właśnie, czy uszczelnili w pełni? Co by było gdyby ktoś z etapu pieszego wrócił, ale nie z kompletem punktów - tylko na przykład z 3-ma z 4-rech? Czy to wtedy także etap niezaliczony czy zaliczony częściowo? I powiem, że nie wiem, bo w sumie o to nie zapytałem - zwracam tylko uwagę na różne organizacyjne pułapki bardziej skomplikowanych regulaminów.
I nie mówię tutaj o sytuacji, że ktoś z założenia robi jeden punkt i leci dalej, ale wychodzi na etap - nie ma go godzinę - wraca i ma pod 4-rką wpisany "BPK" (brak punktu kontrolnego) bo według niego ktoś ukradł lampion. A w rzeczywistości nie był przy tej ambonie co trzeba, bo się pomylił... i co teraz, także NKL?Jeden źle zaliczony punkt przekreśla całą trasę?
Wiem, że to przeczytacie, więc zostawiam do przemyślenia :P Tak, WY :D
My akurat zrobiliśmy cały etap, ale tak sobie tylko dywaguje bo uwielbiam takie strategiczne "case study".
Dla nas obowiązkowy etap pieszy to zło, jeśli nie jest w terenach z efektem "WOW" gdzie np. nie da się lub nie wolno wprowadzać rowerów (jaskinie, wyższe partie Tatry, itp).
A tutaj efektem WOW jest KUKUR :P
No ale cóż było zrobić, trzeba było zrobić... idziemy zatem...wzdłuż kukurydzy...
Kukurydza po prawej... idziemy.... nadal kukurydza po prawej... mija 20 minut a my idziemy, kukurydza stale po prawej... nagle zmiana krajobrazu, skręt w lewo i po prawej pola... kukurydza teraz jest po lewej. 40 minut dalej kukurydza wciąż po lewej. Jest pięknie... KUKUR pięknie :P
Zagaduje nas zakaś postać z pola:
- Część, wędrowcy, jak się wędruje przez moje pole?
My: A weź spier***j, Isaak :P
I tak sobie wędrujemy... daremnie i żmudnie... otoczeni kukurydzą. Zajmie nam ten etap koło godziny.
Ech te etapy piesze :P
Jeden z punktów kontrolnych na etapie pieszym

Oponeo z dostawą na wybrany pagór
Wskakujemy w siodła i ruszamy dalej. Kierujemy się na zachód bo musimy zaliczyć drugi z obowiązkowych dla trasy PRO punktów, czyli Dąb Pucklera. Są to zachodnie rubieże mapy więc czeka nas bardzo długi przelot. Po drodze wpadamy na Zadanie Specjalne, na którym musimy powalczyć z oponą. Trzeba ją dostarczyć na pobliski pagórek. Na zespoły 4-6 osobowe czeka naprawdę wielka opona, ale na zespoły 2-osobowe jak nasz, taka trochę mniejsza, choć także duża. Zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówimy.
Bierzemy się za POPYCH i targamy oponę na szczyt. Idzie sprawniej niż myślałem, co nie znaczy że nie trzeba użyć przemocy. Pamiętajcie "jak brutalna siła nie działa, to oznacza że używacie jej ZA MAŁO".
Gdy opona jest na szczycie, to puszczamy ją w dół bo trzeba ją odnieść z powrotem. Popychamy ją dość mocno, aby nadać jej większą prędkość początkowa (V0, pacanie!), co zapewni jej stabilność toczenia w pierwszej fazie i dzięki temu opona leci prawie na miejsce startu. Zatrzyma się dopiero na brzozach, prawie na miejscu rozpoczęcia zadania.
Genialne zadanie - była zabawa, ale czas, czas, czas... Czas goni, więc lecimy dalej.
O zadaniu nr 2 z dopasowaniem motyli do nazw to nie napiszę nic... dokładnie jak na zadaniu. Też niewiele napisaliśmy :P
Nie powiecie mi, że rozmiar nie ma znaczenia :P

Szczęśliwie musimy wypchać tą oponę, a nie tą powyżej - na to wzgórze, które "rośnie" na ostatnim planie zdjęcia.

Zachodni kraniec mapy oraz awaria
Zaczynamy mocno kalkulować czy zdążymy z wypełnieniem wszystkich warunków koniecznych aby nie dostać NKL'a... musimy dojechać na "skrajny" na mapie zachód, potem "skrajne" południe oraz wrócić do bazy... a tu czas, czas, czas. Zaczyna być ciężko. Lecimy mega przelotem na wschód, najszybciej jak się da. To co? Zamiast pisać rzucam zdjęcia z tego przelotu:
Próbuję tylko jakoś dokręcić śrubę w kolanie tak aby noga podawała bardziej - trzeba było tam sobie wbudować jakieś "serwo" a nie samą śrubę :P
Punkt po drodze na zachód

I jeszcze jeden :)

Przeloty :D

Symetria w drodze na zachód :D

Wciąż na zachód

... no i docieramy do drugiego obowiązkowego punktu. Jest to jeden z 10 "zabytkowych" dębów w Polsce. Poniżej tego akapitu znajdziecie zdjęcia, niemniej my coraz bardziej zaczynamy analizować mapę pod kątem czasu... dochodzimy do wniosku, że powinniśmy zdążyć przeprawić się na "skrajne" południe i dotrzeć do bazy, pod warunkiem że polecimy tam bezpośrednio. W praktyce oznacza, to że musimy ominąć inne punkty kontrolne, nawet jeśli wpisywały by się w kierunek jazdy. Jednym z takich zadań, które musimy odpuścić to etap kajakowy, bo opłynięcie dość sporego jeziora i zaliczenie tam 4 punktów kontrolnych to też będzie jak nic z godzina - nie ma szans. Postanawiamy powalczyć o południe. Odpalamy kopyto, ale niestety okazuje się, że los będzie chciał inaczej. Łapię gumę... ech to zawsze jest problem na rajdach, ale dziś - gdy limit jest mega krótki - to sytuacja jest dramatyczna!
Jako, że jeżdżę na naprawdę grubych oponach, to wymiana dętki na trasie to jest zawsze walka.
One słabo chcą wchodzić na rawkę i opierają się jak robotnik o betoniarkę :P
Kolejne 20 min zatem nie nasze.
Czasowo jest to już sytuacja bardzo kiepska, bo przed nami jeszcze kawał drogi... Kalkulujemy, że nadal jest mała szansa, aby zdążyć do bazy... ale na pewno nie w limicie podstawowym, ale w limicie spóźnień (czyli 15 min). Każda minuta spóźnienia w limicie spóźnień daję nam karę "-1" punkt, ale bez trzeciego obowiązkowego punktu na południu, to i tak będzie NKL. Postanawiamy zatem powalczyć o klasyfikację typu "rzutem na taśmę". Przygoda z oponą bardzo nam to wyzwanie utrudnia bo 20 min to jest kosmos, jeśli mówimy o przelotach-finiszach.
Dzida na południe! Póki jest nadzieja, póki jest szansa to ciśniemy!
Dąb na skraju mapy

Robi wrażenie

Obelisk przy Dębie

Na chwilę przed awarią

Oczko wodne czyli PKT 21
20 minut w plecy to dramat więc lecimy ile sił w nogach. Przelot jest kosmiczny - tętno w strefie śmierci i nie hamujemy dla nikogo. Nawet jak się jakiś TIR trafi to idzie pod koła! Jest szansa zdążyć do bazy w limicie spóźnień, to trzeba walczyć. Nawigacja - szczęśliwie - nas nie zawodzi bo z każdą minutą zbliżamy się coraz bardziej do celu. Błąd teraz to byłaby już kaplica. Nie ma żadnego marginesu - to musi być operacja niemal chirurgiczna.
Lecimy przez Bory Niemodlińskie i wprost idealnie wpadamy na jeziorko w lesie... ale lampionu nigdzie nie ma.
Obchodzimy jeziorko, ale nadal nic.
Według mapy lampion powinien być w miejscu dopływu potoku do jeziora, ale dupa... nic, nicość. Tymczasem dociera tutaj kolejna ekipa, która także zaczyna poszukiwania - Lidka oraz Benek z zespołu "Forma na ciasto". Oni też mieli awarie na trasie i w zasadzie już pogodzili się z NKL'em. Razem dzwonimy do Mateusza i pytam o instrukcje - okazuje się, że lampion jest sporo za jeziorem, do tego trzeba przejść jeszcze rów. Nie było szans dostrzec lampionu z "wysokości" jeziora - lampion jest przesunięty względem markera na mapie. To się zdarza, ale kosztuje nas to kolejne chwile. Finalnie udaje nam się odnaleźć lampion, ale łącznie straciliśmy tutaj kolejne 20 min... KAPLICA, RIP.
Przeloty!

Oczko wodne PKT 21

"Your entrence was good, his was better. The difference? SHOWMANSHIP" (jak kocham tą postać, to ten film był jednak trochę przykry. Ale sam tekst jest dobry - TUTAJ)
Tym sposobem nie ma już najmniejszych szans zdążyć na matę, bo zostało kilka minut do końca limitu spóźnień, a kilometrów jeszcze sporo.
Postanawiamy zatem, że nie będziemy wypruwać sobie żył i finiszować z tętnem w strefie śmierci, skoro i tak nie zdążymy. Wrócimy normalny tempem bo i tak to nam nic nie zmienia.
Jedziemy do bazy zatem razem w czwórkę.
Po drodze chcemy - tak dla jaj - ściągnąć PKT nr 2, który będziemy mijać. Przynajmniej Mateusz będzie miał mniej roboty ze złożeniem trasy, ale pomysł umiera... w kukurydzy. Próbowaliśmy od dwóch dróg (czyli próbowaliśmy dwa razy!) i w oby przypadkach ścieżki znikają po kilkudziesięciu metrach w kukurydzy.
O nie, kukur po raz trzeci dzisiaj? Nie ma opcji - sam sobie ściągaj te lampiony :D :D :D
Na mecie robimy lekki szok bo jesteśmy chyba 45 min po czasie, więc część zawodników, którzy korzystają z bufetu kompletnie nie spodziewają się naszego nagłego wtargnięcia na metę :D
Zwłaszcza, że wjeżdżamy z gestami tryumfu !!!
Oklaskom i gwizdom nie ma końca - ch** że szyderczym, ważne że były :D
Tak się pisze własną legendę... niekoniecznie chwalebną, ale jednak :D
Kandydacie na NKL'a

Grób nieznanego niemieckiego żołnierza - hełm w takim miejscu robi niesamowite wrażenie

NKL już zaliczony, więc powrót na spokojnie :)

Podsumowanie WYZWANIA
Impreza jest odjechana, ale przy tych zasadach (tyle obowiązkowych punktów) to dajcie z 5h więcej limitu!
Albo dajcie mniej tych obowiązkowych rzeczy. Wynik najlepszej ekipy na trasie rodzinnej jest bardzo bliski wynikowi zwycięzców na trasie PRO, co pokazuje jak bardzo po mapie trasa PRO musiała latać. I nie chodzi o to, że to było za trudne - lubimy trudne rajdy. Lubimy lekcje pokory bo one najwięcej uczą, ale po prostu MAŁO trasy zobaczyliśmy i tego nam szkoda. Jeśli omijasz zadania aby spełnić warunek zdążenia do punktu na drugim krańcu mapy, to żal tych zadań. W tamtym roku było mniej tych narzuconych zasad i dużo więcej punktów udało się odwiedzić. Szkoda trochę zatem pracy budowniczego.
Etap pieszy godzina, prolog pógodziny, konieczność zameldowania się w 3 skrajnych punktach plus czas potrzebny na zadania specjalne na 8h. No mało!
Przyjmijcie - absurdalne - 1 minutę na podjechanie do lampionu i podbicie karty startowej. Absurdalne bo czasem trzeba poszukać, przychaszczować, dostać się do tego lampionu i minuta to jest nieosiągalny wynik. Niemniej przy 60 pkt mapie, to nawet przy tym założeniu, to schodzi godzina na samo podbijanie karty. A gdzie tu etap pieszy, kajakowy, prologi i przejechanie 80 km... a wszystko to w 8h. Hardcore!
Nie zmienia to faktu, że było wesoło i nam się podobało. Tylko po żal punktów, które musieliśmy pominąć i to nie jest tylko nasza opinia: dużo zespołów z trasy PRO mówiło podobnie.
Nie zmienia to faktu, że zadanie z oponą - WYPASSS :D
NIE ZMIENIA TO FAKTU, że BUFET BYŁ MEGA WYPASSSS i za to wielkie brawa!
I na koniec obiecane zdjęcie, na którym Szczęki przejmuje kontrolę nad naszą gablotą :)

Nie zmienia to faktu, że uczucie DEJA VU jest niemal namacalne i mam wrażenie, że jedzie z nami na tylnej kanapie w aucie... a nie czekaj, na tylnej kanapie jedzie z nami "Szczęki", który czasem jak nikt nie patrzy chwyta za kierownicę (jak nie wiecie o co chodzi, to zobaczcie ostatnie zdjęcie relacji :P)
No ale mniejsza o uczucia deja vu - dziś czekają na nas raczej uczucia niemocy, porażki i wkrw'u, bo "działo się" !!!
Lećmy zatem z opowieścią o WYZWANIU 2023, robionego przez Ekipę zakręconą bardziej niż ruski termos, a którą bardzo kochamy (jakbyśmy kochali Was za mocno to dajcie znać - użyjemy jakiegoś żelu :D )
To my :D (nawet podpisani - KNOCK i BLOCK) :D :D :D

Ignorantia REGULAMINIS non excusat (NKL'us pssibilis) :D
Czyli rzecz o regulaminie dzisiejszych zmagań, bo pierwsze wyzwanie na Wyzwaniu to ogarnąć regulamin wraz ze wszystkimi jego zawiłościami. W sumie nie wiem od czego zacząć opis, więc może po prostu kilka haseł (a jeśli uznacie, że niektóre są sprzeczne to uwierzcie, że nie są - i to jest właśnie magia Wyzwania)
- mamy odcinki obowiązkowe, które jednak można opuścić
- jest super-bonus na trasie, o którym nie wiadomo nic oprócz tego że jest/istnieje
- trasa jest 100% rowerowa, ale przed odcinakami pieszymi obsługa przypilnuje Wam rowerów, więc się nie martwcie
- zadanie kajakowe robi tylko jedna osoba z zespołu, ale są one dwuosobowe i płyniemy w dwójkę (przejęzyczenie z odprawy, które mnie po prostu kupiło :D)
Mówię to oczywiście żartem bo uwielbiam opary absurdu, ale nie zmienia to faktu, że można się czasem pogubić :D
Mówiąc bardziej serio, na Wyzwaniu na punktach kontrolnych często mamy zadnia specjalne (ZS) i tutaj - co akurat jest genialne - dostaje się punkty za:
- stawienie się na punkcie (znalezienie punktu kontrolnego)
- wykonanie zadania (lub nie dostaje się ich jeśli zadania nie wykonacie).
Czemu to jest świetne? Bo otwiera bardzo mocno planowanie strategiczne. Na przykład rok temu stawiliśmy się na początek etapu pieszego, zdobyliśmy punkty za "toże" stawienie się, ale nie wyszliśmy na 5 km etap pieszy (nie wykonaliśmy zadania) bo dla nas byłaby to z godzina, w którą zrobiliśmy rowerami 3 inne punkty kontrolne. Sumarycznie wyszliśmy zatem na plus.
Takich zależności jest więcej, więc planowanie, strategia, taktyka są na pierwszym miejscu, a dopiero potem zaczynają się działania operacyjne!
W tym roku jako, że Organizatorzy chcieli wymusić zrobienie etapu pieszego, to nie zrobienie go było jednoznaczne z NKL (dyskwalifikacja)... to nam trochę utrudniło sprawę, bo nie lubimy etapów pieszych, ale też uprościło planowanie. Musisz to mieć :P
Niemniej, aby tego NKL'a tak naprawdę nie dostać trzeba było zrobić sporo więcej:
- odwiedzić 3 obowiązkowe punkty, rozlokowane w najdalszych zakamarkach mapy (północ, zachód, południe)
- zrobić wspomniany etap pieszy 5km
- zrobić pieszy prolog (warunek konieczny otrzymania mapy rajdu)
Na to wszystko czasu było bardzo mało bo od 9:30 - 17:30.
Zadania na mapie przyciągały uwagę: kajaki, HEX, motyle w oponie, LPR (Lotnicze Pogotowie Ratunkowe), itp.
Cześć z nich omówionych zostało na odprawie i było przy tym kupę śmiechu.
Na przykład: zadanie z policją - miał to być quiz z przepisów ruchu. Organizator mówi, że dla trasy rodzinnej pytania będą proste, ale dla trasy PRO (naszej) pytania mają być... też PRO.
Zaczynam się śmiać, że będą to na przykład pytania z zagadnień dotyczących przewozu substancji niebezpiecznych, a przy zadaniach matematycznych, zadanie PRO będzie brzmiało:
"Chłopcze rowerowy, masz tu funkcję uwikłaną, zrób je przekształcenie w funkcję jawną i machnij mi z niej jakąś transformatkę Fouriera".
No co? JAK PRO TO PRO :D
PROLOG czyli OSA OPOLE ATAKUJE
... niemal słyszę tą ciszę, która zapadła wśród tych co rozumieją to hermetyczne stwierdzenie. Tak, to był SUCHAR... beton... BETONOWY SUCHAR :D
Dla niekumatych tłumaczę w skrócie: Mateusz - autor dzisiejszej trasy - startuje w rajdach przygodowych w barwach zespołu OSA OPLE.
A niestety mieliśmy na początku rajdzie dość nietypową sytuację, bo atak os w parku przy zamku w Dąbrowie (Niemodlińskiej).
No więc, OSA OPOLE ATAKUJE !!! ... tak wiem, będę smażył się w piekle, za pewien czarny humor... ale pociesza mnie, że pewnie obok niejednego z Was :D
Sytuacja wyglądało na tyle groźnie, że interweniowała OSP oraz pogotowie, ale szczęśliwie skończyło się z kontrolowanymi obrażeniami wśród uczestników... pamiętajcie o tym jak rozróżnić OSĘ od PSZCZOŁY (tutaj) :P :P :P
Prolog to kilka punktów w parku przy zamku, których zaliczenie daje nam przepustkę do głównej mapy rajdu. Trzeba przyznać, że urokliwe miejsce to było :)
Park zamkowy i lampion

Przeliczanie HEX'ów
Wyruszamy na trasę. Plan na obowiązkowe punkty jest taki: północ, zachód, południe, więc wyjeżdżamy z Dąbrowy (baza) na północy-wschód i łapiemy pierwszy punkt, przy leśniczówce, nieopodal bazy. Rozpędzamy się i hamujemy dopiero na pierwszym zadaniu specjalnym, które mamy pod drodze. Podpisane jest HEX i mój schorowany umysł zaczyna tworzyć scenariusze co nas czeka... zwłaszcza, że mówili na odprawie coś o liczeniu. Trzeba będzie pewnie przeliczyć liczby w systemie dziesiętnym na system szóstkowy (HEX) - na pewno!
Okaże się że owszem mamy przeliczyć HEX'y ale w pudełku i mamy na to całe 2 minuty. Do tego znaleźć i odłożyć na bok te oznaczone cyferką.
A że sztuk było ponad 300... no to sami sobie dopowiedzcie.
Zadanie zaliczone z drobnym błędem i ruszamy dalej. Ścieżki przez pola są mega błotniste...
Bora bora :)

Hexy

Produkcja chmur w toku :)

PRZEZ KUKUR !!!
Targamy przez błoto na wschód (pola po nocnej ulewie oblepiają nas gliną), tak aby ominąć wykreślony z mapy ruchliwy odcinek DK94. Nadchodzi czas wyboru, bo dwie drogi prowadzą tam gdzie chcemy czyli do Leśnego Dworu. Pierwsza jest przez las, a druga wzdłuż lasu, a dokładnie krawędzią lasu i pola uprawnego - oba trakty lecą równolegle. Wybieramy ten przez las, zakładając że ten wzdłuż pola będzie mocno gliniasty. Na pierwszy rzut oka to świetny wybór bo lecimy w miarę suchym szerokim traktem przez pole w kierunku lasu, ale... ścieżka zaczyna się pomału zwężać. Coraz bardziej i bardziej, aż w pewnym momencie kończy się w kukurydzy. Do lasu już niby niedaleko, ale jednak przez kukurydzę będzie ciężko więc... ciśniemy do przodu. Wycofanie się i objechanie tej przeszkody zajmie naprawdę sporo czasu. Lecimy zatem brute-force'em w trybie KUKUR-ŁAMACZA.
Jak to wyglądało, to widać to na zdjęciach poniżej... przesuń się Isaak każdy chce przejść (luźne nawiązanie do pewnej klasyki TUTAJ ekranizacja).
Moja kierownica nie mieści się miedzy lewą a prawą "ścianą", trzeba ciągle nią manewrować, a zielone części roślin chwytają na pedały - nie jest łatwo, ale nie ma co narzekać, bo mogło być 35 stopni (jak kiedyś na Świętokrzyskiej Jatce, kiedy także targaliśmy przez kukur - TUTAJ).
Słyszysz Szkodnik? NIE MA CO NARZEKAĆ!
Proszę wziąć sobie to do serca: "NIE MA CO NARZEKAĆ" i ... proszę bez przemocy...
Wracając do poprzedniej myśli, jak jest ponad 30 stopni na termometrze, to w kukurydzy jest piekło. Zakładam, że nie każdy może o tym wiedzieć, nie każdy chodzi przez kukurydzę, więc mówię to z formalności. Mozolnie i konsekwentnie ciśniemy w kierunku lasu i gdy kukur się kończy, to przed naszymi oczami ukazuje się ściana drzew... przykro by było, gdyby dzielił nas od niej dość szeroki kanał.
ARAMIS'owe ścieżki rowerowe :D

Szkodnik ciśnie przez kukur :)

Ani kroku wstecz :D

FORSUJĄC CHRÓŚCIANKĘ
Tak! - na mapie ma on nawet swoją nazwę. Liczyliśmy się z tym, ale jednak zakładaliśmy że skoro leci tędy droga to będzie jakiś mostek. A tutaj ani drogi bo pożarł ją kukur, ani mostka. Brzegi kanału są dość mocno zachaszczone. Próbujemy w lewo - słabo, próbujemy w prawo - słabiej... niby są jakieś zwalone drzewa, ale w takim kształcie, że ciężko będzie po nich przejść z rowerem (gałęzie/konary, śliskie pnie, itp). Pozostaje albo się wycofać albo forsować rzekę wpław. Wycofać się to się trzeba było - o ile w ogóle - to przed kukurydzą, teraz to nie ma kompletnie sensu.
Innymi słowy: "...cofnąć się już nie ma dokąd, tak bywało nieraz" (cytat to - uwaga - materiał kontrowersyjny bo to refren hymnu bojowników z Donbasu z 2014/2015 - TUTAJ)
Nie pytajcie skąd znam takie materiały, ale Ci co znają mnie bardziej wiedzą jak głęboko siedzę w historii konfliktów XX i XXI wieku, a to wymaga poznania wielu źródeł oraz wirtualnej obecności w różnych kręgach...
Tak czy siak: Nie raz i nie dwa byliśmy mokrzy, nie raz i nie dwa forsowało się rzeki i bagna, więc trzeba sięgnąć po sprawdzoną metodę "dzida na wprost"
Kanał nie zachęca, bo jest mega zamulony... normalnie zrobilibyśmy go "z buta", ale skoro ma być obowiązkowy odcinek pieszy, to nie chcemy go robić w przemoczonych butach jeśli nie trzeba. Marsz w takowych to czasem droga w spore problemy.
Buty idą na plecak, gacie też i dawaj do wody (prawie) gołą dupą... przyjemnie nie jest bo muł po prostu zasysa. Słychać tylko bulgotanie jak z wzburzonego mułu, wydostaje się uwięziony dotychczas tlen. Mlask, mlask... co ja robię z własnym życiem.
Bleeee... to nie było fajne, ale przeszliśmy. Ogarniamy się jakoś z tego czarnego syfaxu, co się przykleił do naszych odnóży... płytko tu nie było, bo muł był głęboki... ale przeszkoda sforsowana. Ciśniemy dalej przez krzaki, byle dotrzeć do jakieś normalnej drogi... i niedługo potem JEST. Możemy wskoczyć z powrotem w siodła.
Zawsze mam problem z oceną takich sytuacji:
- były dwie drogi na mapie
- obie tej samej klasy
- nawigacyjnie byliśmy perfect bo wyszliśmy dokładnie tak jak chcieliśmy, ale teren przestał współpracować.
Czy to błąd czy pech? Dla mnie to nigdy nie jest jednoznaczne. Nawigacyjnie to błąd nie jest, ale taktyczne/strategicznie? Dało się tylko na podstawie - no właśnie czego - tego uniknąć?
Ech, tak czy siak, zeszło 45 min od wejścia w kukurydzę po przedarcie się do jakiegoś przejezdnego traktu... przy dzisiejszym mega krótkim limicie, to masakryczna strata.
Mam tylko nadzieję, że po takiej kąpieli to mi śruba w kolanie nie zardzewieje!
Drzewo wygląda może na przebieżne, ale ten pionowy konar kompletnie uniemożliwiał przejście wraz z rowerem... zwłaszcza osobie po niedawnej operacji kolana ze śrubą w nodze.

Fora ze dwora! LEŚNEGO DWORA
Gnamy tak, że z zabranej z Chróścianki wody (szlamu...) osusza nas pęd powietrza. Lecimy na północ bardzo dobrą drogą przez las - kierunek punkt kontrolny opisany jako LEŚNY DWÓR. Tutaj na mapie zgadza się wszystko: zarówno układ dróg jak i ich klasa. To Prawo, to lewo, potem dzida na wprost i po kilku minutach meldujemy się przy dworze. Obiekt robi ogromne wrażenie! Wpadamy do środka i robimy szybką eksplorację opuszczonych wnętrz... nigdzie nie ma lampionu.
Obchodzimy dwór ze 3 razy i dopiero wtedy zauważamy, że lampion wisi na krzaku na zewnątrz. Ech! Taki obiekt, taka miejscówka i lampion na zewnątrz? CZEMU?
Genialnie wyglądałby przecież zawieszony w środku !
Punkt genialny, ale szukanie mam trochę zajęło i kolejne 10 min w plecy - tak jak pisałem, przy dzisiejszym limicie, każda minuta jest na wagę złota.
Leśny dwór to był jeden z najbardziej wysuniętych punktów na północ i był - dla nas - pierwszym obowiązkowym punktem trasy PRO. Teraz trzeba będzie gnać na zachód, ale najpierw...
Genialne miejsce na punkt kontrolny

Lubimy opuszczone miejsca - niemych świadków historii

KUKUR 2 Karczów...
...obowiązkowy etap pieszy.
Ech Orgi uszczelniły regulamin i teraz ten etap trzeba zrobić. Nie można się tutaj po prostu zameldować i lecieć dalej.
No właśnie, czy uszczelnili w pełni? Co by było gdyby ktoś z etapu pieszego wrócił, ale nie z kompletem punktów - tylko na przykład z 3-ma z 4-rech? Czy to wtedy także etap niezaliczony czy zaliczony częściowo? I powiem, że nie wiem, bo w sumie o to nie zapytałem - zwracam tylko uwagę na różne organizacyjne pułapki bardziej skomplikowanych regulaminów.
I nie mówię tutaj o sytuacji, że ktoś z założenia robi jeden punkt i leci dalej, ale wychodzi na etap - nie ma go godzinę - wraca i ma pod 4-rką wpisany "BPK" (brak punktu kontrolnego) bo według niego ktoś ukradł lampion. A w rzeczywistości nie był przy tej ambonie co trzeba, bo się pomylił... i co teraz, także NKL?Jeden źle zaliczony punkt przekreśla całą trasę?
Wiem, że to przeczytacie, więc zostawiam do przemyślenia :P Tak, WY :D
My akurat zrobiliśmy cały etap, ale tak sobie tylko dywaguje bo uwielbiam takie strategiczne "case study".
Dla nas obowiązkowy etap pieszy to zło, jeśli nie jest w terenach z efektem "WOW" gdzie np. nie da się lub nie wolno wprowadzać rowerów (jaskinie, wyższe partie Tatry, itp).
A tutaj efektem WOW jest KUKUR :P
No ale cóż było zrobić, trzeba było zrobić... idziemy zatem...wzdłuż kukurydzy...
Kukurydza po prawej... idziemy.... nadal kukurydza po prawej... mija 20 minut a my idziemy, kukurydza stale po prawej... nagle zmiana krajobrazu, skręt w lewo i po prawej pola... kukurydza teraz jest po lewej. 40 minut dalej kukurydza wciąż po lewej. Jest pięknie... KUKUR pięknie :P
Zagaduje nas zakaś postać z pola:
- Część, wędrowcy, jak się wędruje przez moje pole?
My: A weź spier***j, Isaak :P
I tak sobie wędrujemy... daremnie i żmudnie... otoczeni kukurydzą. Zajmie nam ten etap koło godziny.
Ech te etapy piesze :P
Jeden z punktów kontrolnych na etapie pieszym

Oponeo z dostawą na wybrany pagór
Wskakujemy w siodła i ruszamy dalej. Kierujemy się na zachód bo musimy zaliczyć drugi z obowiązkowych dla trasy PRO punktów, czyli Dąb Pucklera. Są to zachodnie rubieże mapy więc czeka nas bardzo długi przelot. Po drodze wpadamy na Zadanie Specjalne, na którym musimy powalczyć z oponą. Trzeba ją dostarczyć na pobliski pagórek. Na zespoły 4-6 osobowe czeka naprawdę wielka opona, ale na zespoły 2-osobowe jak nasz, taka trochę mniejsza, choć także duża. Zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówimy.
Bierzemy się za POPYCH i targamy oponę na szczyt. Idzie sprawniej niż myślałem, co nie znaczy że nie trzeba użyć przemocy. Pamiętajcie "jak brutalna siła nie działa, to oznacza że używacie jej ZA MAŁO".
Gdy opona jest na szczycie, to puszczamy ją w dół bo trzeba ją odnieść z powrotem. Popychamy ją dość mocno, aby nadać jej większą prędkość początkowa (V0, pacanie!), co zapewni jej stabilność toczenia w pierwszej fazie i dzięki temu opona leci prawie na miejsce startu. Zatrzyma się dopiero na brzozach, prawie na miejscu rozpoczęcia zadania.
Genialne zadanie - była zabawa, ale czas, czas, czas... Czas goni, więc lecimy dalej.
O zadaniu nr 2 z dopasowaniem motyli do nazw to nie napiszę nic... dokładnie jak na zadaniu. Też niewiele napisaliśmy :P
Nie powiecie mi, że rozmiar nie ma znaczenia :P

Szczęśliwie musimy wypchać tą oponę, a nie tą powyżej - na to wzgórze, które "rośnie" na ostatnim planie zdjęcia.

Zachodni kraniec mapy oraz awaria
Zaczynamy mocno kalkulować czy zdążymy z wypełnieniem wszystkich warunków koniecznych aby nie dostać NKL'a... musimy dojechać na "skrajny" na mapie zachód, potem "skrajne" południe oraz wrócić do bazy... a tu czas, czas, czas. Zaczyna być ciężko. Lecimy mega przelotem na wschód, najszybciej jak się da. To co? Zamiast pisać rzucam zdjęcia z tego przelotu:
Próbuję tylko jakoś dokręcić śrubę w kolanie tak aby noga podawała bardziej - trzeba było tam sobie wbudować jakieś "serwo" a nie samą śrubę :P
Punkt po drodze na zachód

I jeszcze jeden :)

Przeloty :D

Symetria w drodze na zachód :D

Wciąż na zachód

... no i docieramy do drugiego obowiązkowego punktu. Jest to jeden z 10 "zabytkowych" dębów w Polsce. Poniżej tego akapitu znajdziecie zdjęcia, niemniej my coraz bardziej zaczynamy analizować mapę pod kątem czasu... dochodzimy do wniosku, że powinniśmy zdążyć przeprawić się na "skrajne" południe i dotrzeć do bazy, pod warunkiem że polecimy tam bezpośrednio. W praktyce oznacza, to że musimy ominąć inne punkty kontrolne, nawet jeśli wpisywały by się w kierunek jazdy. Jednym z takich zadań, które musimy odpuścić to etap kajakowy, bo opłynięcie dość sporego jeziora i zaliczenie tam 4 punktów kontrolnych to też będzie jak nic z godzina - nie ma szans. Postanawiamy powalczyć o południe. Odpalamy kopyto, ale niestety okazuje się, że los będzie chciał inaczej. Łapię gumę... ech to zawsze jest problem na rajdach, ale dziś - gdy limit jest mega krótki - to sytuacja jest dramatyczna!
Jako, że jeżdżę na naprawdę grubych oponach, to wymiana dętki na trasie to jest zawsze walka.
One słabo chcą wchodzić na rawkę i opierają się jak robotnik o betoniarkę :P
Kolejne 20 min zatem nie nasze.
Czasowo jest to już sytuacja bardzo kiepska, bo przed nami jeszcze kawał drogi... Kalkulujemy, że nadal jest mała szansa, aby zdążyć do bazy... ale na pewno nie w limicie podstawowym, ale w limicie spóźnień (czyli 15 min). Każda minuta spóźnienia w limicie spóźnień daję nam karę "-1" punkt, ale bez trzeciego obowiązkowego punktu na południu, to i tak będzie NKL. Postanawiamy zatem powalczyć o klasyfikację typu "rzutem na taśmę". Przygoda z oponą bardzo nam to wyzwanie utrudnia bo 20 min to jest kosmos, jeśli mówimy o przelotach-finiszach.
Dzida na południe! Póki jest nadzieja, póki jest szansa to ciśniemy!
Dąb na skraju mapy

Robi wrażenie

Obelisk przy Dębie

Na chwilę przed awarią

Oczko wodne czyli PKT 21
20 minut w plecy to dramat więc lecimy ile sił w nogach. Przelot jest kosmiczny - tętno w strefie śmierci i nie hamujemy dla nikogo. Nawet jak się jakiś TIR trafi to idzie pod koła! Jest szansa zdążyć do bazy w limicie spóźnień, to trzeba walczyć. Nawigacja - szczęśliwie - nas nie zawodzi bo z każdą minutą zbliżamy się coraz bardziej do celu. Błąd teraz to byłaby już kaplica. Nie ma żadnego marginesu - to musi być operacja niemal chirurgiczna.
Lecimy przez Bory Niemodlińskie i wprost idealnie wpadamy na jeziorko w lesie... ale lampionu nigdzie nie ma.
Obchodzimy jeziorko, ale nadal nic.
Według mapy lampion powinien być w miejscu dopływu potoku do jeziora, ale dupa... nic, nicość. Tymczasem dociera tutaj kolejna ekipa, która także zaczyna poszukiwania - Lidka oraz Benek z zespołu "Forma na ciasto". Oni też mieli awarie na trasie i w zasadzie już pogodzili się z NKL'em. Razem dzwonimy do Mateusza i pytam o instrukcje - okazuje się, że lampion jest sporo za jeziorem, do tego trzeba przejść jeszcze rów. Nie było szans dostrzec lampionu z "wysokości" jeziora - lampion jest przesunięty względem markera na mapie. To się zdarza, ale kosztuje nas to kolejne chwile. Finalnie udaje nam się odnaleźć lampion, ale łącznie straciliśmy tutaj kolejne 20 min... KAPLICA, RIP.
Przeloty!

Oczko wodne PKT 21

"Your entrence was good, his was better. The difference? SHOWMANSHIP" (jak kocham tą postać, to ten film był jednak trochę przykry. Ale sam tekst jest dobry - TUTAJ)
Tym sposobem nie ma już najmniejszych szans zdążyć na matę, bo zostało kilka minut do końca limitu spóźnień, a kilometrów jeszcze sporo.
Postanawiamy zatem, że nie będziemy wypruwać sobie żył i finiszować z tętnem w strefie śmierci, skoro i tak nie zdążymy. Wrócimy normalny tempem bo i tak to nam nic nie zmienia.
Jedziemy do bazy zatem razem w czwórkę.
Po drodze chcemy - tak dla jaj - ściągnąć PKT nr 2, który będziemy mijać. Przynajmniej Mateusz będzie miał mniej roboty ze złożeniem trasy, ale pomysł umiera... w kukurydzy. Próbowaliśmy od dwóch dróg (czyli próbowaliśmy dwa razy!) i w oby przypadkach ścieżki znikają po kilkudziesięciu metrach w kukurydzy.
O nie, kukur po raz trzeci dzisiaj? Nie ma opcji - sam sobie ściągaj te lampiony :D :D :D
Na mecie robimy lekki szok bo jesteśmy chyba 45 min po czasie, więc część zawodników, którzy korzystają z bufetu kompletnie nie spodziewają się naszego nagłego wtargnięcia na metę :D
Zwłaszcza, że wjeżdżamy z gestami tryumfu !!!
Oklaskom i gwizdom nie ma końca - ch** że szyderczym, ważne że były :D
Tak się pisze własną legendę... niekoniecznie chwalebną, ale jednak :D
Kandydacie na NKL'a

Grób nieznanego niemieckiego żołnierza - hełm w takim miejscu robi niesamowite wrażenie

NKL już zaliczony, więc powrót na spokojnie :)

Podsumowanie WYZWANIA
Impreza jest odjechana, ale przy tych zasadach (tyle obowiązkowych punktów) to dajcie z 5h więcej limitu!
Albo dajcie mniej tych obowiązkowych rzeczy. Wynik najlepszej ekipy na trasie rodzinnej jest bardzo bliski wynikowi zwycięzców na trasie PRO, co pokazuje jak bardzo po mapie trasa PRO musiała latać. I nie chodzi o to, że to było za trudne - lubimy trudne rajdy. Lubimy lekcje pokory bo one najwięcej uczą, ale po prostu MAŁO trasy zobaczyliśmy i tego nam szkoda. Jeśli omijasz zadania aby spełnić warunek zdążenia do punktu na drugim krańcu mapy, to żal tych zadań. W tamtym roku było mniej tych narzuconych zasad i dużo więcej punktów udało się odwiedzić. Szkoda trochę zatem pracy budowniczego.
Etap pieszy godzina, prolog pógodziny, konieczność zameldowania się w 3 skrajnych punktach plus czas potrzebny na zadania specjalne na 8h. No mało!
Przyjmijcie - absurdalne - 1 minutę na podjechanie do lampionu i podbicie karty startowej. Absurdalne bo czasem trzeba poszukać, przychaszczować, dostać się do tego lampionu i minuta to jest nieosiągalny wynik. Niemniej przy 60 pkt mapie, to nawet przy tym założeniu, to schodzi godzina na samo podbijanie karty. A gdzie tu etap pieszy, kajakowy, prologi i przejechanie 80 km... a wszystko to w 8h. Hardcore!
Nie zmienia to faktu, że było wesoło i nam się podobało. Tylko po żal punktów, które musieliśmy pominąć i to nie jest tylko nasza opinia: dużo zespołów z trasy PRO mówiło podobnie.
Nie zmienia to faktu, że zadanie z oponą - WYPASSS :D
NIE ZMIENIA TO FAKTU, że BUFET BYŁ MEGA WYPASSSS i za to wielkie brawa!
I na koniec obiecane zdjęcie, na którym Szczęki przejmuje kontrolę nad naszą gablotą :)

Kategoria Rajd, SFA
IT Orient 2023
-
DST
75.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 lipca 2023 | dodano: 30.07.2023
Drugi wyjazd na rower i pierwszy wyjazd na rajd po operacji. Natychmiast nasuwa się pytanie *czy to jednak nie jest trochę za wcześnie*... cóż na to pytanie chyba nikt nie zna odpowiedzi, bo jak realnie wyznaczyć bezpieczną datę? Można dawać rekomendację, przypuszczenia... a i tak nawet w pełni sprawni, możecie mieć po prostu pecha. Grunt zatem to chyba po prostu zachować rozsądek i planem jest w ten grunt nie trafić... zwłaszcza twarzą na jakieś większej prędkości, dlatego nastawiamy się na delikatny i spokojny przejazd. Bez szaleństw, bez ścigania się, bez presji na właściwie cokolwiek, zwłaszcza że IT Orient odbywa się w Spale czy w terenach zarówno pięknych i jak płaskich.
Do tej pory na IT Oriencie byliśmy tylko raz - dawno, dawno temu bo aż 5 lat temu (TUTAJ). Jakoś tak później nie było nam po drodze z terminem, miejscem, czasem itp. Przełom lipca i sierpnia to zwykle się "wakacjujemy", ale tym razem skoro w czerwcu to ja jeszcze o kulach chodziłem, to nic nie dało się sensownie zaplanować. Wszystko zatem w tym roku przesunęło nam się w kalendarzu, ale w praktyce oznacza to także, że możemy ruszyć do SPAŁY.
Ech... te dwa lata to jest jakiś kosmos - najpierw operacja Basi, teraz moja, ogólnie ciągle "pod górkę", no ale o tym to napiszę pewnie więcej we wpisie dotyczącym podsumowania całego roku... na razie wróćmy do IT Orientu.
Szkodnik zawsze na coś wylezie, czasem sam a czasem na polecenie :D

Numer startowy 399, a ta liczba ma ciekawe właściwości. Nie wierzycie, no to TUTAJ :P

"Strap up, put the helmet on,
I woke up in the middle of ORIENT spawn...
... findings these LAMPIONs :P is the thing that I love
I am maniac, dripping, cover in blood" (parafraza genialnie klimatycznego utworu TUTAJ)
Dokładnie tak się czuję. Po przerwie, która w moim sercu trwała dłużej niż wszystkie ziemskie eony, mogę ponownie wbić się w kask i mundur rajdowy (czytaj anty-poparzeniowe, anty-kolczaste, hydrofobowe warstwy kevlaru i nomex'u :D). Mimo że w planie nie jest dzisiaj wariant czarny (na rympał przez wąwóz i krzaki), bo BHR wysuwa się na pierwszy plan... tak BHR, proszę nie przerywać, dobrze czytacie, BHR bo chodzi nie o pracę, a o rajd :P :P :P
Wracając... mimo, że w planie nie jest dzisiaj planowany wariant czarny, to wolę być opancerzony jak "na wypadek gdybyśmy spotkali czołgi". To Taki mały fetysz :P
Jak część z Was wie, na masce szermierczej noszę "twarz" Generał Grievousa, więc tak jakoś... dbając o realizmy tego "cosplay'u" zacząłem wprowadzać w swoje ciało coraz więcej metalu (kiedyś trzeba będzie spróbować pododawać także jakieś serwo-mechanizmy). Na ten moment, testuję śrubę tytanową 7x25 oraz tzw. endobuttony Biomet ToggleLoc XL Ziploop Inline w kolanie - powiedziałbym, że polecam... ale nie... no chyba, że musicie, to wtedy jednak TAK.
Co do samego planu to dziś trzymamy się dobrych dróg - bez "dzidowania" przez krzory i chaszcze, nawet jeśli trzeba będzie pojechać do lampionu na około. Na razie i tak jestem przeszczęśliwy, że wracamy do rajdów, bo to wcale nie było takie oczywiste. Wariant czarny "jak sumienie faszysty, zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" musi jeszcze poczekać (cytat pochodzi z pewnej prześmiewczej książki - TUTAJ). Dzisiaj jedziemy wariantami białymi... białymi jak muszla zaspana kredą (pamiętajcie, nie w każdej muszli słychać morze :P).
Na miejscu jesteśmy umówieni z mieleckim Andrzejem, z którym nie widzieliśmy się dobrych kilka miesięcy i jak w dawnych czasach pojedziemy razem.
A skoro widzimy się w Spale, to pewnie część osób czeka na nawiązanie do "Piłem w Spale, spałem w Pile" Andrusa, ale nie będzie :P
Owszem może to i Spała, ale SPAŁA to Basia przez całą drogę dojazdową :P
Jedyne czego nam brakuje to klimatu dawnego IT Orientu, bo kiedyś na niektórych punktach były zagadki z prostych zagadnień IT i to było w pyteczkę. Teraz mamy po prostu lampiony. Trochę szkoda, bo to był naprawdę fajny motyw.
Natomiast same tereny w okolicach Spały trochę znamy, bo spędzaliśmy tutaj kiedyś mini-wakacje:
- sprawdziliśmy ile się zmieści bunkrów w Konewce
- tropiliśmy pewnego Demona
- przejechaliśmy na drugą stronę lustra (wody)
więc nastawiamy się, że będzie dziś naprawdę ładnie na trasie.
Nasz trasa dzisiaj i wstępny plan, aby zacząć od północy. Od północy owszem zaczęliśmy, ale nakreślony plan nie wytrzymał konfrontacji z rzeczywistością :)
Ruszamy ospale ze Spały

Albo coś zrobiliśmy nie tak, albo ukradli tą kostkę :)

Walczymy a ostatni nabój przeznaczam dla... Basi :)
Wyjeżdżamy z bazy i kierujemy się na pierwsze punkty kontrolne, ale nie spieszymy się za bardzo, tak aby puścić tłumy, które ostro ruszyły do walki. Nie chcę przepychać się kierownica w kierownicę przy pierwszych lampionach, więc pozwalamy na spokojnie przewalić się tej pierwszej fali. Opuszczamy teren zabudowany i wjeżdżamy na łąki nad Pilicą.
Pierwszy punkt kontrolny zlokalizowany jest przy małym, zarośniętym rzęsą jeziorku, do którego jedziemy słabymi, polnymi ścieżkami. Oj będzie dziś upał... od roślinności plugawej (czyli tej rosnącej poniżej 1000m n.p.m) aż czuć bijący żar. Jak to mówią, będzie piekło (jeśli nie posmarujesz :P)
Łapiemy nasz pierwszy lampion i już mamy ruszać dalej, ale Basia zgłasza że ma flaka... ech, nie ma to jak świetny start. Ja także złapałem, gdzieś na ostatnim Jaszczurze (tym zaraz przed operacją - TUTAJ) i pierwsze co musiałem zrobić oprócz rehabilitacji, aby wrócić na rower, to "zrobić koło".
No, a teraz... planujemy widowiskowy COME BACK, a Szkodnik zalicza gumę.
No ale cóż było zrobić, rozkładamy się na gorących łąkach... w żarze bijącym od traw... i łatamy.
Andrzej mówi, że jest okazja wypróbować nabój, jaki wiezie w plecaku. No w sumie czemu nie. Zawsze działamy z pompką i jakoś nigdy nie próbowaliśmy tych "shot'ów". W moim schorowanym umyśle od razu kształtują się sceny typu:
- Andrzej, ile masz amunicji?
- Został mi jeden nabój...myślałem aby zostawić Go dla siebie, gdy już nie będzie nadziei...
- Daj Go Basi... my będziemy musieli przyjąć to co nadchodzi...
Ech jak na starość zacznie mi się zacierać granica między rzeczywistością a fantasmagorią to możecie spodziewać się TAKICH artykułów.
Nawet sprawnie udaje nam się załatać koło i chwile później łapiemy drugi lampion na małym pomoście.
Kilka minut później znikamy w spalskich kniejach...
Nie ma to jak dobry początek rajdu...

Pierwszy lampion dzisiaj

Szkodnik buszujący... na bagnach

Przez łąki nad Pilicą

Nasz drugi punkt kontrolny :)

"Naród siedzi, w rączki klaszcze albo gada żywo.
Szef mówi: forsy nie mam, ale stawiam piwo... " (całość TUTAJ)
Jedziemy sobie spokojnym tempem, zgodnie z planem wybierając te łatwiejsze trasy dojazdowe, nawet jeśli wiąże się to z koniecznością nadłożenia trochę drogi do punktów. Idzie całkiem nieźle, a kolano działa, więc dość łatwo wpadają w nasze ręce kolejne lampiony. Niemniej zaczynamy lekko modyfikować nasz plan przejazdu, a związane jest to z dostrzeżeniem kilku lepszych jakościowo dróg między punktami. Tym sposobem trafimy na punkt żywieniowy wcześniej niż zakładaliśmy, ale będzie to lepszy wariat...
Zwykle celujemy na takie punkty w drugiej połowie rajdu, aby dobrze zgłodnieć przez wizytą, ale tym razem lepiej nam będzie zrobić ten punkt wcześniej niż później, bo tak układają się "dobre drogi". No nic, walimy na żywieniówkę, więc chyba nie ma co narzekać :)
Na punkcie oprócz ciastek i owoców jest także 5000 batonów, które Organizator dostał do sponsora. Śmiać mi się chce, bo to często tak działa - u nas było to samo przy załatwianiu jakiegokolwiek sponsoringu imprezy. Forsy nie będzie, ale jak chcecie to bierzcie towar... tym razem padło na 5000 batonów. W sumie nie sprawdziłem ilu zawodników dzisiaj startuje, ale nawet jeśli to jest 250 - 300 (co jest bardzo dobrym wynikiem na imprezy orientalne :P), no to wtedy wychodzi po jakieś 16 batonów na głowę :D
Skrzynie z batonami przesłaniają horyzont, ale nie ma co narzekać... są takie chwile, że to może być towar na wagę złota (TUTAJ choć mam nadzieję, że nigdy nie będzie nam to potrzebne - o batonach jest w dalszej części linkowanego tekstu).
Mapy bunkrów, których tutaj naprawdę sporo

Lubię takie punkty kontrolne

Sami chyba przyznacie, że zacne miejsce na punkt :)

W drodze na żywieniówkę "dobrą drogą"

Jedno z WIELU pudeł z batonami na punkcie żywieniowym

Ruiny osady... i kondycji
Kierujemy się dalej na północ. Jednym z punktów będzie "śliwa w ruinach bez dachu", ukryta w ruinach dawnego domu. Jedzie się nawet bezboleśnie, ale wcale nie jest prosto. Po 6 tyg o kulach, potem dwóch tygodniach o jednej kuli i ponownej nauce chodzenia wraz z odzyskiwaniem zaufania do nogi, to ja po prostu nie mam ani lewej łydki, ani lewego uda.
To masakra jak mięsień czterogłowy zanika po takim urazie kolana... ja mam wrażenie, że nie ma go wcale.
Łydki także nie ma... więc mam wrażenie że pedałuję samą kością.
Wiece, przykładacie ręką kość pionowo do pedału i naciskacie ręką... inni lecą dziś przelotami, a my pomału odzyskujemy siłę, która kiedyś była oczywistością...
Dziś jest już tylko wspomnieniem dawnej świetności (o ile taka kiedykolwiek nas otulała :D :D :D bo to dyskusyjne - zła sława to owszem, ale świetność... no odważnie :D).
Dokładnie taki sam jest jeden z punktów... ruiny domostw. Pozostało po nich tylko wspomnienie dawnych dni. Lubię takie miejsca, lubię ślady historii, acz jak widzę takie miejsca to przypominam mi się rozmowa ze szkolenia podoficerskiego z naszym dowódcą, który opowiadał nam jak wyglądała jego rozmowa z żołnierzem z Wojsk Lądowych :D
- Kim jesteś z zawodu?
- Architektem krajobrazu!
- Artylerzysta?
- Artylerzysta!
No i potem domy wyglądają tak jak ten na zdjęciu poniżej :P
Kolejne bagno i kolejny lampion :)

Mieli dobrego architekta krajobrazu...

Lampion w ruinie bez dachu

Znowu w drodze, znowu w lesie

Mokry sen dendrofila czyli "...drewno twoje to dla duszy chłosta, istna bogini, sexy, sexy sosna"
Jeden z punktów ma opis "sexy sosna". Trochę się boję tam jechać, bo widziałem w internetach już niejedno (mam III stopień wtajemniczenia w wyszukiwaniu na google i nie mówię tutaj tylko o OSINT'cie...). Zastanawiamy się co może nas tam czekać, ale chyba wolę nie myśleć i zdać się na ślepy los.
Ale tutaj rozczaruje tych co nie byli, nie będzie zdjęcia tego miejsca - hahaha - cóż sosna była rzeczywiście sexy i zdjęcia nie nadają się publikacji. Skończyło by się na trudnych rozmowach z leśnikami, a "Zieloni" wydaliby na mnie wyrok...
Wiecie jak jest... bywa, że nie jesteście w stanie się oprzeć i to jest impuls, a potem jest tylko "Zadzwonię później, Mała" :D :D :D
Tytuł wpisu to mocna parafraza piosenki, która mnie przez lata wkrw'iała... więc nie będę popularyzował i linku nje budjet :)
Szkodnik na bagnach :)

Górka :)

Leśne autostrady - ariergarda :)

Leśne autostrady - awangarda :)

"Pośpiechu nie lubię w ostrożnej rachubie..." (całość to klasyk - TUTAJ)
Czas płynie nieubłaganie, zwłaszcza że nie poruszamy się dzisiaj z jakaś zawrotną prędkością. Przynajmniej nawigacja idzie w zasadzie bezbłędnie, więc trochę tych punktów nam jednak wpada. Celem jest klasyfikacja na GIGA, a nie na MEGA (czyli co najmniej 17 punktów kontrolnych)... ech, kiedyś to by się walczyło o jak największą liczbę, a nie o minimum, ale cóż zrobić. I tak bardzo się cieszę, że tu jesteśmy bo wstępnie to mi mówiono o powrocie na rower we wrześniu/październiku (niemniej rekonwalescencja idzie naprawdę dobrze).
Zostało niecałe 2 godziny a chcemy zrobić jeszcze 4 punkty kontrolne, aby dobić do 18-stu.
Owszem 17 niby starczy, ale wiecie jak jest... potem powiedzą nam, że chodziło Im o przedział lewostronnie otwarty (17; 29> a nie lewostronnie domknięty i będzie wtopa, więc lepiej mieć 18 niż 17.
Basia mówi, że 3 zdążymy na pewno, ale 4 są małe prawdopodobne. Ja mówię: "zrobimy cztery".
Andrzej stoi "nie stójmy w słońcu...".
Basia zabrania mi finiszować w sposób jaki to zwykle mamy w zwyczaju, czyli na sekundy przed limitem i w pełni ją rozumiem... to nie było by mądre, jak na pierwszy rajd po operacji.
Nie zamierzam na razie finiszować, ale to oznacza że musimy przejazd zaplanować skrupulatnie. Ostrożna rachuba... i byle teraz gdzieś nie wtopić z nawigacją :)
A mówiąc o... na bunkier (zdjęcie poniżej) dojeżdżamy od najgorszej możliwej strony, bo przedzieramy się przez zachaszczoną łakę, pełną pokrzyw i kolców...
Tyle by było z "dobrych dróg"... a od cmentarza to była by formalność... my jednak nie jedziemy od cmentarza...
No nic, nie pierwszy raz nam się to zdarza... i pewnie nie ostatni. Ważne, że się udało.
Potem jeszcze 2 punkty nad Pilicą i na koniec kikut, który wszyscy przeczytaliśmy jako kiRkut (k***, gdzie te macewy...?).
Nad Pilicą to było wesoło, bo jakieś bydło spływało rzeką i nie mówię tutaj o krowach. Ale pod prąd nas nie dogonią, więc można było obłożyć ich zaklęciem z Dungeon Keeper :D
Zaklęciem "MOCNEGO SŁOWA" :D
A może sięgniemy też po jeszcze lepsze metody. KAMIENIE :D
Ja: proponuje B2
Basia: pudło, musisz uwzględnić poprawkę na wiatr
Bydło: ej gości, co rob...
Basia: o właśnie, dwumasztowiec trafiony
Bydło (część): ból, ból, ból
Bydło (część): bul, bul, bul...
Do bazy wracamy na 2 minuty przed limitem, więc było to estymowane na styk, ale obyło się bez dramatycznego finiszu.
Dobrze było wrócić do rajdów... miejmy nadzieję, że teraz będzie już trochę prościej.
Acz po takim rajdzie to kolano wraca jeszcze pod lód i niedziela będzie bardzo spokojna, senna i przeznaczona "na regenerację"
Bunkr :)

Lamion, lampion? Gdzie jest ten lampion?

Wzdłuż Pilicy

Jest i lampion... a bydła już nie ma :D

Pomnik

Gdzieś nad Pilicą :)

Do tej pory na IT Oriencie byliśmy tylko raz - dawno, dawno temu bo aż 5 lat temu (TUTAJ). Jakoś tak później nie było nam po drodze z terminem, miejscem, czasem itp. Przełom lipca i sierpnia to zwykle się "wakacjujemy", ale tym razem skoro w czerwcu to ja jeszcze o kulach chodziłem, to nic nie dało się sensownie zaplanować. Wszystko zatem w tym roku przesunęło nam się w kalendarzu, ale w praktyce oznacza to także, że możemy ruszyć do SPAŁY.
Ech... te dwa lata to jest jakiś kosmos - najpierw operacja Basi, teraz moja, ogólnie ciągle "pod górkę", no ale o tym to napiszę pewnie więcej we wpisie dotyczącym podsumowania całego roku... na razie wróćmy do IT Orientu.
Szkodnik zawsze na coś wylezie, czasem sam a czasem na polecenie :D

Numer startowy 399, a ta liczba ma ciekawe właściwości. Nie wierzycie, no to TUTAJ :P

"Strap up, put the helmet on,
I woke up in the middle of ORIENT spawn...
... findings these LAMPIONs :P is the thing that I love
I am maniac, dripping, cover in blood" (parafraza genialnie klimatycznego utworu TUTAJ)
Dokładnie tak się czuję. Po przerwie, która w moim sercu trwała dłużej niż wszystkie ziemskie eony, mogę ponownie wbić się w kask i mundur rajdowy (czytaj anty-poparzeniowe, anty-kolczaste, hydrofobowe warstwy kevlaru i nomex'u :D). Mimo że w planie nie jest dzisiaj wariant czarny (na rympał przez wąwóz i krzaki), bo BHR wysuwa się na pierwszy plan... tak BHR, proszę nie przerywać, dobrze czytacie, BHR bo chodzi nie o pracę, a o rajd :P :P :P
Wracając... mimo, że w planie nie jest dzisiaj planowany wariant czarny, to wolę być opancerzony jak "na wypadek gdybyśmy spotkali czołgi". To Taki mały fetysz :P
Jak część z Was wie, na masce szermierczej noszę "twarz" Generał Grievousa, więc tak jakoś... dbając o realizmy tego "cosplay'u" zacząłem wprowadzać w swoje ciało coraz więcej metalu (kiedyś trzeba będzie spróbować pododawać także jakieś serwo-mechanizmy). Na ten moment, testuję śrubę tytanową 7x25 oraz tzw. endobuttony Biomet ToggleLoc XL Ziploop Inline w kolanie - powiedziałbym, że polecam... ale nie... no chyba, że musicie, to wtedy jednak TAK.
Co do samego planu to dziś trzymamy się dobrych dróg - bez "dzidowania" przez krzory i chaszcze, nawet jeśli trzeba będzie pojechać do lampionu na około. Na razie i tak jestem przeszczęśliwy, że wracamy do rajdów, bo to wcale nie było takie oczywiste. Wariant czarny "jak sumienie faszysty, zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" musi jeszcze poczekać (cytat pochodzi z pewnej prześmiewczej książki - TUTAJ). Dzisiaj jedziemy wariantami białymi... białymi jak muszla zaspana kredą (pamiętajcie, nie w każdej muszli słychać morze :P).
Na miejscu jesteśmy umówieni z mieleckim Andrzejem, z którym nie widzieliśmy się dobrych kilka miesięcy i jak w dawnych czasach pojedziemy razem.
A skoro widzimy się w Spale, to pewnie część osób czeka na nawiązanie do "Piłem w Spale, spałem w Pile" Andrusa, ale nie będzie :P
Owszem może to i Spała, ale SPAŁA to Basia przez całą drogę dojazdową :P
Jedyne czego nam brakuje to klimatu dawnego IT Orientu, bo kiedyś na niektórych punktach były zagadki z prostych zagadnień IT i to było w pyteczkę. Teraz mamy po prostu lampiony. Trochę szkoda, bo to był naprawdę fajny motyw.
Natomiast same tereny w okolicach Spały trochę znamy, bo spędzaliśmy tutaj kiedyś mini-wakacje:
- sprawdziliśmy ile się zmieści bunkrów w Konewce
- tropiliśmy pewnego Demona
- przejechaliśmy na drugą stronę lustra (wody)
więc nastawiamy się, że będzie dziś naprawdę ładnie na trasie.
Nasz trasa dzisiaj i wstępny plan, aby zacząć od północy. Od północy owszem zaczęliśmy, ale nakreślony plan nie wytrzymał konfrontacji z rzeczywistością :)


Albo coś zrobiliśmy nie tak, albo ukradli tą kostkę :)

Walczymy a ostatni nabój przeznaczam dla... Basi :)
Wyjeżdżamy z bazy i kierujemy się na pierwsze punkty kontrolne, ale nie spieszymy się za bardzo, tak aby puścić tłumy, które ostro ruszyły do walki. Nie chcę przepychać się kierownica w kierownicę przy pierwszych lampionach, więc pozwalamy na spokojnie przewalić się tej pierwszej fali. Opuszczamy teren zabudowany i wjeżdżamy na łąki nad Pilicą.
Pierwszy punkt kontrolny zlokalizowany jest przy małym, zarośniętym rzęsą jeziorku, do którego jedziemy słabymi, polnymi ścieżkami. Oj będzie dziś upał... od roślinności plugawej (czyli tej rosnącej poniżej 1000m n.p.m) aż czuć bijący żar. Jak to mówią, będzie piekło (jeśli nie posmarujesz :P)
Łapiemy nasz pierwszy lampion i już mamy ruszać dalej, ale Basia zgłasza że ma flaka... ech, nie ma to jak świetny start. Ja także złapałem, gdzieś na ostatnim Jaszczurze (tym zaraz przed operacją - TUTAJ) i pierwsze co musiałem zrobić oprócz rehabilitacji, aby wrócić na rower, to "zrobić koło".
No, a teraz... planujemy widowiskowy COME BACK, a Szkodnik zalicza gumę.
No ale cóż było zrobić, rozkładamy się na gorących łąkach... w żarze bijącym od traw... i łatamy.
Andrzej mówi, że jest okazja wypróbować nabój, jaki wiezie w plecaku. No w sumie czemu nie. Zawsze działamy z pompką i jakoś nigdy nie próbowaliśmy tych "shot'ów". W moim schorowanym umyśle od razu kształtują się sceny typu:
- Andrzej, ile masz amunicji?
- Został mi jeden nabój...myślałem aby zostawić Go dla siebie, gdy już nie będzie nadziei...
- Daj Go Basi... my będziemy musieli przyjąć to co nadchodzi...
Ech jak na starość zacznie mi się zacierać granica między rzeczywistością a fantasmagorią to możecie spodziewać się TAKICH artykułów.
Nawet sprawnie udaje nam się załatać koło i chwile później łapiemy drugi lampion na małym pomoście.
Kilka minut później znikamy w spalskich kniejach...
Nie ma to jak dobry początek rajdu...

Pierwszy lampion dzisiaj

Szkodnik buszujący... na bagnach

Przez łąki nad Pilicą

Nasz drugi punkt kontrolny :)

"Naród siedzi, w rączki klaszcze albo gada żywo.
Szef mówi: forsy nie mam, ale stawiam piwo... " (całość TUTAJ)
Jedziemy sobie spokojnym tempem, zgodnie z planem wybierając te łatwiejsze trasy dojazdowe, nawet jeśli wiąże się to z koniecznością nadłożenia trochę drogi do punktów. Idzie całkiem nieźle, a kolano działa, więc dość łatwo wpadają w nasze ręce kolejne lampiony. Niemniej zaczynamy lekko modyfikować nasz plan przejazdu, a związane jest to z dostrzeżeniem kilku lepszych jakościowo dróg między punktami. Tym sposobem trafimy na punkt żywieniowy wcześniej niż zakładaliśmy, ale będzie to lepszy wariat...
Zwykle celujemy na takie punkty w drugiej połowie rajdu, aby dobrze zgłodnieć przez wizytą, ale tym razem lepiej nam będzie zrobić ten punkt wcześniej niż później, bo tak układają się "dobre drogi". No nic, walimy na żywieniówkę, więc chyba nie ma co narzekać :)
Na punkcie oprócz ciastek i owoców jest także 5000 batonów, które Organizator dostał do sponsora. Śmiać mi się chce, bo to często tak działa - u nas było to samo przy załatwianiu jakiegokolwiek sponsoringu imprezy. Forsy nie będzie, ale jak chcecie to bierzcie towar... tym razem padło na 5000 batonów. W sumie nie sprawdziłem ilu zawodników dzisiaj startuje, ale nawet jeśli to jest 250 - 300 (co jest bardzo dobrym wynikiem na imprezy orientalne :P), no to wtedy wychodzi po jakieś 16 batonów na głowę :D
Skrzynie z batonami przesłaniają horyzont, ale nie ma co narzekać... są takie chwile, że to może być towar na wagę złota (TUTAJ choć mam nadzieję, że nigdy nie będzie nam to potrzebne - o batonach jest w dalszej części linkowanego tekstu).
Mapy bunkrów, których tutaj naprawdę sporo

Lubię takie punkty kontrolne

Sami chyba przyznacie, że zacne miejsce na punkt :)

W drodze na żywieniówkę "dobrą drogą"

Jedno z WIELU pudeł z batonami na punkcie żywieniowym

Ruiny osady... i kondycji
Kierujemy się dalej na północ. Jednym z punktów będzie "śliwa w ruinach bez dachu", ukryta w ruinach dawnego domu. Jedzie się nawet bezboleśnie, ale wcale nie jest prosto. Po 6 tyg o kulach, potem dwóch tygodniach o jednej kuli i ponownej nauce chodzenia wraz z odzyskiwaniem zaufania do nogi, to ja po prostu nie mam ani lewej łydki, ani lewego uda.
To masakra jak mięsień czterogłowy zanika po takim urazie kolana... ja mam wrażenie, że nie ma go wcale.
Łydki także nie ma... więc mam wrażenie że pedałuję samą kością.
Wiece, przykładacie ręką kość pionowo do pedału i naciskacie ręką... inni lecą dziś przelotami, a my pomału odzyskujemy siłę, która kiedyś była oczywistością...
Dziś jest już tylko wspomnieniem dawnej świetności (o ile taka kiedykolwiek nas otulała :D :D :D bo to dyskusyjne - zła sława to owszem, ale świetność... no odważnie :D).
Dokładnie taki sam jest jeden z punktów... ruiny domostw. Pozostało po nich tylko wspomnienie dawnych dni. Lubię takie miejsca, lubię ślady historii, acz jak widzę takie miejsca to przypominam mi się rozmowa ze szkolenia podoficerskiego z naszym dowódcą, który opowiadał nam jak wyglądała jego rozmowa z żołnierzem z Wojsk Lądowych :D
- Kim jesteś z zawodu?
- Architektem krajobrazu!
- Artylerzysta?
- Artylerzysta!
No i potem domy wyglądają tak jak ten na zdjęciu poniżej :P
Kolejne bagno i kolejny lampion :)

Mieli dobrego architekta krajobrazu...

Lampion w ruinie bez dachu

Znowu w drodze, znowu w lesie

Mokry sen dendrofila czyli "...drewno twoje to dla duszy chłosta, istna bogini, sexy, sexy sosna"
Jeden z punktów ma opis "sexy sosna". Trochę się boję tam jechać, bo widziałem w internetach już niejedno (mam III stopień wtajemniczenia w wyszukiwaniu na google i nie mówię tutaj tylko o OSINT'cie...). Zastanawiamy się co może nas tam czekać, ale chyba wolę nie myśleć i zdać się na ślepy los.
Ale tutaj rozczaruje tych co nie byli, nie będzie zdjęcia tego miejsca - hahaha - cóż sosna była rzeczywiście sexy i zdjęcia nie nadają się publikacji. Skończyło by się na trudnych rozmowach z leśnikami, a "Zieloni" wydaliby na mnie wyrok...
Wiecie jak jest... bywa, że nie jesteście w stanie się oprzeć i to jest impuls, a potem jest tylko "Zadzwonię później, Mała" :D :D :D
Tytuł wpisu to mocna parafraza piosenki, która mnie przez lata wkrw'iała... więc nie będę popularyzował i linku nje budjet :)
Szkodnik na bagnach :)

Górka :)

Leśne autostrady - ariergarda :)

Leśne autostrady - awangarda :)

"Pośpiechu nie lubię w ostrożnej rachubie..." (całość to klasyk - TUTAJ)
Czas płynie nieubłaganie, zwłaszcza że nie poruszamy się dzisiaj z jakaś zawrotną prędkością. Przynajmniej nawigacja idzie w zasadzie bezbłędnie, więc trochę tych punktów nam jednak wpada. Celem jest klasyfikacja na GIGA, a nie na MEGA (czyli co najmniej 17 punktów kontrolnych)... ech, kiedyś to by się walczyło o jak największą liczbę, a nie o minimum, ale cóż zrobić. I tak bardzo się cieszę, że tu jesteśmy bo wstępnie to mi mówiono o powrocie na rower we wrześniu/październiku (niemniej rekonwalescencja idzie naprawdę dobrze).
Zostało niecałe 2 godziny a chcemy zrobić jeszcze 4 punkty kontrolne, aby dobić do 18-stu.
Owszem 17 niby starczy, ale wiecie jak jest... potem powiedzą nam, że chodziło Im o przedział lewostronnie otwarty (17; 29> a nie lewostronnie domknięty i będzie wtopa, więc lepiej mieć 18 niż 17.
Basia mówi, że 3 zdążymy na pewno, ale 4 są małe prawdopodobne. Ja mówię: "zrobimy cztery".
Andrzej stoi "nie stójmy w słońcu...".
Basia zabrania mi finiszować w sposób jaki to zwykle mamy w zwyczaju, czyli na sekundy przed limitem i w pełni ją rozumiem... to nie było by mądre, jak na pierwszy rajd po operacji.
Nie zamierzam na razie finiszować, ale to oznacza że musimy przejazd zaplanować skrupulatnie. Ostrożna rachuba... i byle teraz gdzieś nie wtopić z nawigacją :)
A mówiąc o... na bunkier (zdjęcie poniżej) dojeżdżamy od najgorszej możliwej strony, bo przedzieramy się przez zachaszczoną łakę, pełną pokrzyw i kolców...
Tyle by było z "dobrych dróg"... a od cmentarza to była by formalność... my jednak nie jedziemy od cmentarza...
No nic, nie pierwszy raz nam się to zdarza... i pewnie nie ostatni. Ważne, że się udało.
Potem jeszcze 2 punkty nad Pilicą i na koniec kikut, który wszyscy przeczytaliśmy jako kiRkut (k***, gdzie te macewy...?).
Nad Pilicą to było wesoło, bo jakieś bydło spływało rzeką i nie mówię tutaj o krowach. Ale pod prąd nas nie dogonią, więc można było obłożyć ich zaklęciem z Dungeon Keeper :D
Zaklęciem "MOCNEGO SŁOWA" :D
A może sięgniemy też po jeszcze lepsze metody. KAMIENIE :D
Ja: proponuje B2
Basia: pudło, musisz uwzględnić poprawkę na wiatr
Bydło: ej gości, co rob...
Basia: o właśnie, dwumasztowiec trafiony
Bydło (część): ból, ból, ból
Bydło (część): bul, bul, bul...
Do bazy wracamy na 2 minuty przed limitem, więc było to estymowane na styk, ale obyło się bez dramatycznego finiszu.
Dobrze było wrócić do rajdów... miejmy nadzieję, że teraz będzie już trochę prościej.
Acz po takim rajdzie to kolano wraca jeszcze pod lód i niedziela będzie bardzo spokojna, senna i przeznaczona "na regenerację"
Bunkr :)

Lamion, lampion? Gdzie jest ten lampion?

Wzdłuż Pilicy

Jest i lampion... a bydła już nie ma :D

Pomnik

Gdzieś nad Pilicą :)

Kategoria Rajd, SFA
Jaszczur - ŁemkoCombat
-
DST
48.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 kwietnia 2023 | dodano: 26.04.2023
Beskid Niski sercu bliski czyli nasza miłość od pierwszego noszenia...roweru na plecach. Do tego dochodzi jeszcze Jaszczur... aaaa to już trochę trudniejsza miłość. To drapie, gryzie, kopie... ale czasem (choć rzadko) da się nawet jakoś tam trochę pogłaskać. No ale skoro MALO-litościwy organizator rzuca Beskid Niski na pierwszą edycję jaszczurowego rajdu w tym roku, no to pasowałby pojechać. Trochę się boję o to czy dam radę, bo ostatnio przestałem spełniać kryterium Nyquista, Lapunowa i nawet Kurw....eee Hurwitza razem wzięte, no i oficjalnie zgłosiłem potrzebę dość kompleksowego przeglądu/remontu (samo zgłoszenie TUTAJ). Jaszczur zawsze wymaga napierania po krzorach, wąwozach... a co tu dużo mówić, trzeba czasem po prostu naku***iać na rympał choć kocham takie akcje, to ostatnio są dla mnie one trudne i bardzo niekomfortowe... no ale jak się nosi na masce szermierczej postać Generał Grievousa, to nic dziwnego że zaczynam się do tej postaci upodabniać. Jeśli to co piszę jest zbyt dużą abstrakcją, to znaczy że nie masz kompletu informacji aby to zrozumieć (albo masz, tylko nie jesteś zbyt kumaty :P :P :P), no ale chodziło mi głównie o to, że do końca nie wiedzieliśmy czy uda się nam wybrać na ten rajd.
Zwłaszcza, że czekaliśmy na termin wspomnianego "remontu", ale gdy zostaje on ustalony na termin "po Jaszczurze", to zapisujemy się i ruszamy w Beskid Niski.
Budzik dzwoni o po 4:00 rano a około 6:00 rano ruszamy w stronę Jaślisk, gdzie znajduje się baza tejże edycji. Z Andrzejem, który pojedzie z nami jesteśmy umówieni na 9:00-9:30 na miejscu. Andrzej zastrzega, że nie ma kondycji bo Jego także początek 2023 roku mocno sponiewierał życiowo i nie jeździł zbyt wiele... heh cudownie, Szkodnik to kaleka-rekonwalescent, Andrzej nie ma kondycji, a ja nie mam nogi... no po prostu DREAM TEAM rajdowy.
ZA-SIL(a)NA ekipa czyli Elektrycy... i Rafał-mechanik :)
Parkujemy w Jaśliskach i ruszamy do bazy. Pod bazą tymczasem spora ekipa rowerzystów... hmmm dziwne... na Jaszczura, taka ekipa? To się nie zdarza - zwykle jesteśmy sami lub jeszcze jakieś 2-3 rowery maksymalnie. A tu z 10 gości... naprawdę niespotykane. Wbijamy w środek tej grupy i witamy się z każdym. Nikogo nie znamy, co też osobliwe. Nowe, rowerowe twarze na Jaszczurze? Chwilę później odkrywamy, że coś jest bardzo nie tak... jeden z gości jest na elektryku. Rower elektryczny - abstrahując od regulaminu i tego że nie wolno - to naprawdę chcesz nosić elektryka (ponad 20 kg a czasem więcej) przez wiatrołomy i wąwozy? Rozglądamy się i takich gości jest więcej... w zasadzie to wszyscy. Co więcej, każdy z Nich ma taki sam sprzęt - ciemnozielony elektryczny KTM. Oni też na nas patrzą dziwne bo jedyni jesteśmy nie-electro.
No dobra, ktoś w końcu musi zadać to pytanie:
- Wy tez na Jaszczura?
- Na co?
- Ahaaa...
Prawie pojechaliśmy z jakąś przypadkową ekipą, która ma tutaj zorganizowaną wycieczkę na elektrykach. Co ciekawe zbiórkę mieli PRZED bazą Jaszczura... no jaja, ale chwile później trafiamy już na odprawę naszej trasy w bazie.
Okazuje się, że jest tu dzisiaj jeszcze jeden rowerzysta - RAFAŁ, który na niejednym rajdzie już był, ale to jego pierwszy Jaszczur. Przygarniemy Go do drużyny. On zgodnie z tym, jak powinno się to odbywać, jest na rowerze czysto mechanicznym. Pojedziemy zatem dzisiaj w czwórkę. Wiecie, czterej jeźdźcy apokalipsy... tak, to jest akurat pewne, że czeka nas apokalipsa bo to Jaszczur. Będzie ciężko - spójrzcie sami na mapy:
Mapy jak zawsze MALO czytelne :P

Powrót do przyszłości... albo jeszcze gdzieś indziej :D
Standardowo zaczynamy od pracy nad mapą - czyli dopasowanie "wycinków" do miejsc, w których powinny się znajdować. Niezawodna strategia - robimy co się da, a resztę się zrobi już w terenie, bo czasem nie ma sensu siedzieć i rozkminiać gdy nie znajdujecie, żadnego punktu odniesienia od planu mapy. Najtrudniejsze fragmenty to te z 1938 roku... czyli "aktualne po hjudżu" jak ja to nazywam (to te 3 prostokąty w lewym dolnym rogu górnej mapy). Trzeba je wpisać w te duże prostokąty (które także przykrywają Wam część treści mapy - tak aby łatwiej było się tam dostać...). Kolorowe kwadraty (hipsometria) nawet jakoś idzie, ale "Jaszczur", "literka J" i "ten trzeci kolorowy" nie chcą współpracować, więc będziemy z nimi walczyć w terenie.
Ruszamy w trasę i zaczynamy od ostrego podjazdu pod urokliwą kapliczkę nad Jaśliskami. Naszym zadaniem jest odnalezienie wpisu z dnia 7.13.2022.
Tak dobrze czytacie, z siódmego TRZYNASTEGO dwa tysiące dwudziestego drugiego. Tak, niektóre anglosaskie stwory kodują miesiąc/dzień/rok (bez sensu...) i wtedy zapis byłby legitny, ale tu to chyba po prostu pomyłka lub żart. Jak nazywa się trzynasty miesiąc roku? Wiecie, że ten problem został rozwiązany...
Udecimber - taka ma nazwę w języku JAVA, w celu obsługi kalendarzy innych niż gregoriański.
Ja wiedziałem, że JAVA jest zjebana ale nie sądziłem, że aż tak :D :D :D
Czemu zjebana? Dlatego ----->
-Puk, puk
- Kto tam
- C++
- Puk, puk
- Kto tam
- ...
...
...
...
Java
Informatycy zrozumieją :D
Tak czy siak, chwilę zabiera nam odnalezienie właściwego wpisu w księdze, znajdującej się w kapliczce.
Ha! pierwszy punkt dzisiaj i pierwsze złapane przewyższenia. Ruszamy dalej.
Gdzieś nad Jaśliskami :)

Riders of the Horizont :)

Daleka droga... ale PER ASPERA AD ASTRA (przez ciernie do gwiazd, tak? Z naciskiem na CIERNIE, TARNINĘ, DZIKIE RÓŻE, OSTROKRZEWY, OSTRĘŻYNY i AKACJE :D )

Niedaleko za kapliczką Beskid Niski zaczyna pomału odkrywać swoje prawdziwe oblicze. Najpierw błoto, potem wiatrołomy... później to już tylko wiatrołomy w błocie.
Pamiętam podobna akcję z wakacji ze 2 lata temu:
"- Hej, Lenon, dziś objedziemy Solinę. Zacny plan, milordzie?
- ...ale tam nie za bardzo są drogi, tak w pełni dookołoa
- EEE tam, coś się na pewno w terenie znajdzie"
Potem rypiemy się przez chaszcze... Lenon: "k***a, kiedy te chasza się skończą".
Jak na żądnie się kończą - droga... tylko taka jak na zdjęciu poniżej... rypiemy się drogą... Lenon: "k***a, kiedy to błoto się skończy".
Prawie jak na żądnie kończy się błoto... droga jest cała zawalona wiatrołomami, błoto jest pod nimi. Trzeba nieść...
Niesiemy... jest ciężko... Lenon: chyba sami wiecie co powiedział.
No i patrzę a tu wiatrołomy naprawdę się kończy i zaczyna... błoto (nic go nie przykrywa).
Nie odzywał się już nic - zjechał do miejsca zakwaterowania - można powiedzieć, że "NIE DAŁ SIĘ PONIEŚĆ". Ponieść, czaicie? BADUM TSSSS... kurtyna :D
Jak ktoś nie wierzy - to TUTAJ :D :D :D
Wróćmy jednak do relacji -->
Beskid Niski zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze :)

Andrzej na zielonej trawce :)

"Zaczniemy od eFki?"
pyta Rafał zastanawiając się, który kolejny punkt mamy w planie.
"Tak, zaczniemy od eFki" - odpowiadam - "a jak coś z Nią nie wyjdzie, to wieczorem zawsze możemy zrobić sobie ANAL - IZY" odpowiadam betonowym sucharem.
Chwila konsternacji... cisza jest znamienna. Ważne, aby mieć wtedy wzrok taki, żeby do końca nie było wiadomo czy żartujesz czy nie :D
Niemniej ogólnie większość przyznaje mi rację. Tylko Szkodnik coś tak mruczy, że znowu wstyd przynoszę...
No ale nie da się wszystkich zadowolić, zawsze będzie miał ktoś jakieś "ale", Zawsze. Nieraz powtarzam, że statystyka jest bezlitosna: "9 na 10 osób jest statystycznie zadowolonych w wyniku gwałtu grupowego".
Tymczasem, my tu heheszki jakieś a grupa kawalerii wychodzi nam na tyły...
Krzyczymy, że źle jadę bo nie tamtędy na "eF-kę", ale chyba nie słyszeli. Pognali w cholerę, a my dymamy pod górę.
"Piękne jak konie w GABLOCIE..." czy jakoś tak :D :D :D

Przez Rogate Włości
Docieramy do bramy i płotu, a tam mrożąca krew w żyłach, aby uważać bo na tym terenie hodują jakieś rogate stwory i ponoć bywają one agresywne.
Uchylamy z lekką obawą bramę, ale ni widu ni słychu... cichaczem przekradamy się na przez łąkę.
Ja mam duszę na ramieniu... dobrze, że nie swoją, no ale jednak...
Jedziemy przez ogromne łąki w poszukiwaniu lampionu i próbujemy się "wy-nawigować" na osławioną już "eF-kę", ale jakoś nam nie idzie.
Niby kierunek chyba dobry, ale żadnego charakterystycznego miejsca, aby się do niego orientować... ciężko o charakterystyczne miejsce, skoro na mapie to biała plama.
Ciśniemy przez łąkę i ciśniemy. Zdaje się nie mieć końca...
Po dłuższym marszu już wiemy: "jesteśmy w pizdu za daleko", ale kompletnie nie wiemy jak skorygować błąd. Po 15 minutach rozkminy nasza sytuacja się nie zmieniła...
Poda hasło, które zawsze podnosi na duchu "ch** z tym i tak nie zrobimy kompletu - dzida dalej". Jestem nawet za, zwłaszcza że nadal przebywam na rogatych włościach i w każdej chwili możne wypatrzyć nas jakiś rogaty.
Azymutujemy się w miarę na kolejny punkty i ruszamy... problemem jest jednak to, że po tej stronie ogrodzenia nie ma bramy. Trzeba przez płot.
Szukając JASZCZURA po Rogatych Włościach

Pisało zamykać bramę, ale boję się że może to nic nie dać przy tych dzikich stworach...
Trza się stąd zabierać, nim rogate się połapią, że Im po ich łące buszujemy. Tryb NA RYMPAŁ, aktywacja :)

Przedzierając się przez zasieki :)

A za płotem nadal nie ma żadnej drogi. Znowu ciśniemy bez szlaku, bez ścieżki... bez nadziei, bez sił.
Napisałbym coś, ale położę na to całun milczenia... trzeba się wygodnie położyć, przespać (może być snem wiekuistym jak ktoś reflektuje) i posilić :P :P :P
Bez słów - wszystko pokażą obrazy:
"Czasem ciężko "czeszesz" krzory
a i ciężar twój też spory
Jesteś Bestią pełną wzruszeń,
Jesteś Bestią... co nieść muszę..." (parafraza - link zaraz, bo będzie druga część)

"Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości..." (parafraz KLASYKI --- a my tymczasem drzemka pośród drzew zwalonych)

Mały Szkodnik w wielki lesie... myśli "opierd**liłbym sobie jakieś drzewko... może nikt się nie kapnie" :P

Wrrrr...Grrr...Mlask mlask... mniam mniam... dobre drzewko, smaczne drzewko :D

"...biegnij przed siebie, kierunek trzymaj, z wiatrem lub pod wiatr" (całość TUTAJ)
Z wiatrem, pod wiatr, przez wąwóz, przez jar, przez chaszcz...znowu na azymut, bo do lampionów, na które polujemy nie prowadzi żadne droga.
Rafał jest pod wrażeniem... negatywnym, ale jednak :D
Mówi: "ja chyba sobie wpiszę na Stravie, że to wycieczka piesza".
Przekonujemy Mu, że to żaden wstyd... owszem ludzie potem pytają: "wycieczka rowerowa, 16 godzin i 40 km? Co tak słabo".
Tak, to czasem drażni, ale opracowaliśmy unikalną i opatentowaną metodę wygrywania takich dyskusji.
Sugeruję Mu aby wczuł się w rolę "troskliwego" znajomego i możemy odegrać scenę - czegoś się nauczy.
Tak też robimy:
Rafał "wczuty" w rolę: "wycieczka rowerowa 16 godzin i tylko 40 km, to tak słabo"
Ja: "Spierd***j"
Badam tssss... kurtyna. Wygrywasz każdą dyskusję - serio. Warto spróbować :D
Tymczasem rypiemy się na kolejny punkt i to jest dobre określenie... azymut pokazuje nam, gdzie mamy iść, no ale drogi to tam nie ma.
Co tam drogi, nawet ścieżki... trzeba po prostu trzymać się kierunku. Zdjęcia oddają klimat.
Azymut jest bezlitosny...

...okrutny, zły i podły...

...i nie wiedzie drogami...

... ale prowadzi do celu

CZARNA KREW ZIEMI
Wydostaliśmy się do jakieś drogi... droga wygląda jak poniżej, jak poniżej poniżej oraz jak poniżej poniżej poniżej (do 3-ciej iteracji)
Na czwartym zdjęciu zobaczycie już lepszą, zacną drogę. Szok i niedowierzanie, nie? No,ale będzie mieć inny mankament... będzie cholernie pod górę.
Zasada równowagi zachowana.
Tymczasem idąc pod kolejny lampion odkrywamy CZARNĄ KREW ZIEMI.
Coś tu wypływa:
"- To nie jest woda.
- To CZARNA KREW ZIEMI
-Ropa naftowa? -NIE! Czarna krew ziemi!
-Aha..." (cytat z klasyki klasyków lat 80-tych scena TUTAJ "WIELKA DRAKA W CHIŃSKIEJ DZIELNICY")"
Albo odkryliśmy tutaj jakieś ukryte złoża albo nawet jakiś traktor nie przeżył... krzor rozpruł mu miskę, tu krwawił... a truchło znajdziemy pewnie kawałek dalej.
Tak będzie, mówię Wam - czytałem o tym w komiksach!
Czarna Krew Ziemi

Kur*** !

KUR*** !!!

"Patrz na poziomice, teraz już będzie tylko w dół..."

To jest ten wspomniany problem z dobrą drogą... lekko się ona pionuję.
Dymamy, ale spoko - nie ma się co łamać, zaraz dobra droga odbije w lewo a my pójdziemy w prawo - dosłownie, pójdziemy bo znowu będziemy cisnąć pod górę jakaś ścieżką.
To POLAŃSKA przed nami. Na jej szczycie czeka nas Jaszczurowe zadanie... oraz spora ilość tarniny. Szczęśliwie ścieżka na drugą stronę szczytu będzie przejezdna, choć zjazd miejscami będzie karkołomny, bo będzie naprawdę stromo.
Podjazd z cyklu "KAŻDY UMIERA W SAMOTNOŚCI"

"Widzę nasze drzew, które wygiął czas..." a Szkodnik na nie wlazł :P (cytat pochodzi z tej piosenki TUTAJ)

"Jeszcze chwila, jeszcze dwie
i znów stanę u stóp raju
przed POLAŃSKĄ gdzie we mgle..."
gniade konie są na HAJU :D (czy jakoś tak - całość TUTAJ)

Druga część zjazdu z Polańskiej to jest bajka. Las i tarnina przechodzą w łąki, po których można po prostu gnać. To kocham w Beskidzie Niskim.
Ruszamy na poszukiwanie starej kapliczki i dzwonnicy na cerkwisku. Zdjęcia kapliczki nie wklejam, bo Szkodnik na FB wrzucił, ale dokładam kilka fotek z szalonego zjazdu "po zielonym" oraz zdjęcie pięknie odnowionej dzwonnicy. Kiedy byliśmy tu pierwszy raz, to tak to nie wyglądało - super, że takie miejsca są odrestaurowane.
Widzicie to najwyższe? Tam DYMAMY !!!

DZIDA W DÓŁ :D

Kolejna łąka - tym razem trochę pod górę.

Dzwonnica!

Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia!

Rogatych tu w bród... :P
Za dzwonnicą znowu wrota i ostrzeżenie o kolejnych rogatych włościach. Jak tu byliśmy ostatnio, to dużo ich tu było. Rogatych, nie wrót :P... zadawały nawet prowokacyjne pytania, ale starałem się nie reagować na zaczepki. Nie wierzycie? Zdjęcie poniżej na dowód - prawie skończyło się zadymą.
Czeka nas także sporo brodów. Można by - sucharowo - powiedzieć, że brodów tu jest w bród :P
Tymczasem pomału kończy się też dzień.To koniec zarówno dnia jak i Rafała :D
"...i nie wiem czemu rzeki tej nie wziąłem z biegu, dajcie mi wgryźć się gąsienicą w fale śliskie..." (Mistrz Jacek TUTAJ)

Szkodnik komandos - tu jest głębiej niż się wydaje (zwłaszcza "za kamyczkami")

"To moja droga z piekła do piekła, pomału zapada nade mną mrok, więc biesów szpaler szlak mi oświetla..." (Mistrz Jacek TUTAJ)
Szpaler jak szpaler... będą ze dwa :P
Dwa bo Rafał zostawia nas i zjeżdża do bazy. Podsumowuje rajd krótkim "dobrze było poznać Jaszczura, ale to był hardcore" :D :D :D
Heh, zawsze jest i to jest w tym piękne!
Rafał nas zostawia, a my na światełkach pojedziemy jeszcze po kilka punktów kontrolnych.
Nie będziemy jednak jeździć do totalnego limitu (3 w nocy), bo zrobiło się na naprawdę zimno, a Andrzej nie wziął ze sobą ciepłych ciuchów.
Dostaje ode mnie kurtkę, ale i tak trochę zmarznie. Ja też nie chcę dowalić mojemu kolanu za mocno - fakt, że wytrzymało oraz fakt, że Jaszczur wypadł w takim terminie, że mogliśmy tu przyjechać... no jestem za to ogromnie wdzięczny. Może warto nie nadwyrężać własnego szczęścia i nie kusić pecha. To było i tak piękne pożegnania z rajdami na jakiś czas - remont to remont, trzeba go kiedyś zrobić, zwłaszcza że chcę jeszcze niejeden wąwóz z rowerem na plecach na jakimś Jaszczurze zrobić.
Przed północą zjeżdżamy do bazy i na dziś to zatem koniec.
Biesy :)

Lubię takie kadry :)

Nie wiem, który to już bród dzisiaj

Na zakończenie :)

Zdjęcie klasyk czyli karta JASZCZUROWA :)

Zwłaszcza, że czekaliśmy na termin wspomnianego "remontu", ale gdy zostaje on ustalony na termin "po Jaszczurze", to zapisujemy się i ruszamy w Beskid Niski.
Budzik dzwoni o po 4:00 rano a około 6:00 rano ruszamy w stronę Jaślisk, gdzie znajduje się baza tejże edycji. Z Andrzejem, który pojedzie z nami jesteśmy umówieni na 9:00-9:30 na miejscu. Andrzej zastrzega, że nie ma kondycji bo Jego także początek 2023 roku mocno sponiewierał życiowo i nie jeździł zbyt wiele... heh cudownie, Szkodnik to kaleka-rekonwalescent, Andrzej nie ma kondycji, a ja nie mam nogi... no po prostu DREAM TEAM rajdowy.
ZA-SIL(a)NA ekipa czyli Elektrycy... i Rafał-mechanik :)
Parkujemy w Jaśliskach i ruszamy do bazy. Pod bazą tymczasem spora ekipa rowerzystów... hmmm dziwne... na Jaszczura, taka ekipa? To się nie zdarza - zwykle jesteśmy sami lub jeszcze jakieś 2-3 rowery maksymalnie. A tu z 10 gości... naprawdę niespotykane. Wbijamy w środek tej grupy i witamy się z każdym. Nikogo nie znamy, co też osobliwe. Nowe, rowerowe twarze na Jaszczurze? Chwilę później odkrywamy, że coś jest bardzo nie tak... jeden z gości jest na elektryku. Rower elektryczny - abstrahując od regulaminu i tego że nie wolno - to naprawdę chcesz nosić elektryka (ponad 20 kg a czasem więcej) przez wiatrołomy i wąwozy? Rozglądamy się i takich gości jest więcej... w zasadzie to wszyscy. Co więcej, każdy z Nich ma taki sam sprzęt - ciemnozielony elektryczny KTM. Oni też na nas patrzą dziwne bo jedyni jesteśmy nie-electro.
No dobra, ktoś w końcu musi zadać to pytanie:
- Wy tez na Jaszczura?
- Na co?
- Ahaaa...
Prawie pojechaliśmy z jakąś przypadkową ekipą, która ma tutaj zorganizowaną wycieczkę na elektrykach. Co ciekawe zbiórkę mieli PRZED bazą Jaszczura... no jaja, ale chwile później trafiamy już na odprawę naszej trasy w bazie.
Okazuje się, że jest tu dzisiaj jeszcze jeden rowerzysta - RAFAŁ, który na niejednym rajdzie już był, ale to jego pierwszy Jaszczur. Przygarniemy Go do drużyny. On zgodnie z tym, jak powinno się to odbywać, jest na rowerze czysto mechanicznym. Pojedziemy zatem dzisiaj w czwórkę. Wiecie, czterej jeźdźcy apokalipsy... tak, to jest akurat pewne, że czeka nas apokalipsa bo to Jaszczur. Będzie ciężko - spójrzcie sami na mapy:
Mapy jak zawsze MALO czytelne :P

Powrót do przyszłości... albo jeszcze gdzieś indziej :D
Standardowo zaczynamy od pracy nad mapą - czyli dopasowanie "wycinków" do miejsc, w których powinny się znajdować. Niezawodna strategia - robimy co się da, a resztę się zrobi już w terenie, bo czasem nie ma sensu siedzieć i rozkminiać gdy nie znajdujecie, żadnego punktu odniesienia od planu mapy. Najtrudniejsze fragmenty to te z 1938 roku... czyli "aktualne po hjudżu" jak ja to nazywam (to te 3 prostokąty w lewym dolnym rogu górnej mapy). Trzeba je wpisać w te duże prostokąty (które także przykrywają Wam część treści mapy - tak aby łatwiej było się tam dostać...). Kolorowe kwadraty (hipsometria) nawet jakoś idzie, ale "Jaszczur", "literka J" i "ten trzeci kolorowy" nie chcą współpracować, więc będziemy z nimi walczyć w terenie.
Ruszamy w trasę i zaczynamy od ostrego podjazdu pod urokliwą kapliczkę nad Jaśliskami. Naszym zadaniem jest odnalezienie wpisu z dnia 7.13.2022.
Tak dobrze czytacie, z siódmego TRZYNASTEGO dwa tysiące dwudziestego drugiego. Tak, niektóre anglosaskie stwory kodują miesiąc/dzień/rok (bez sensu...) i wtedy zapis byłby legitny, ale tu to chyba po prostu pomyłka lub żart. Jak nazywa się trzynasty miesiąc roku? Wiecie, że ten problem został rozwiązany...
Udecimber - taka ma nazwę w języku JAVA, w celu obsługi kalendarzy innych niż gregoriański.
Ja wiedziałem, że JAVA jest zjebana ale nie sądziłem, że aż tak :D :D :D
Czemu zjebana? Dlatego ----->
-Puk, puk
- Kto tam
- C++
- Puk, puk
- Kto tam
- ...
...
...
...
Java
Informatycy zrozumieją :D
Tak czy siak, chwilę zabiera nam odnalezienie właściwego wpisu w księdze, znajdującej się w kapliczce.
Ha! pierwszy punkt dzisiaj i pierwsze złapane przewyższenia. Ruszamy dalej.
Gdzieś nad Jaśliskami :)

Riders of the Horizont :)

Daleka droga... ale PER ASPERA AD ASTRA (przez ciernie do gwiazd, tak? Z naciskiem na CIERNIE, TARNINĘ, DZIKIE RÓŻE, OSTROKRZEWY, OSTRĘŻYNY i AKACJE :D )

Niedaleko za kapliczką Beskid Niski zaczyna pomału odkrywać swoje prawdziwe oblicze. Najpierw błoto, potem wiatrołomy... później to już tylko wiatrołomy w błocie.
Pamiętam podobna akcję z wakacji ze 2 lata temu:
"- Hej, Lenon, dziś objedziemy Solinę. Zacny plan, milordzie?
- ...ale tam nie za bardzo są drogi, tak w pełni dookołoa
- EEE tam, coś się na pewno w terenie znajdzie"
Potem rypiemy się przez chaszcze... Lenon: "k***a, kiedy te chasza się skończą".
Jak na żądnie się kończą - droga... tylko taka jak na zdjęciu poniżej... rypiemy się drogą... Lenon: "k***a, kiedy to błoto się skończy".
Prawie jak na żądnie kończy się błoto... droga jest cała zawalona wiatrołomami, błoto jest pod nimi. Trzeba nieść...
Niesiemy... jest ciężko... Lenon: chyba sami wiecie co powiedział.
No i patrzę a tu wiatrołomy naprawdę się kończy i zaczyna... błoto (nic go nie przykrywa).
Nie odzywał się już nic - zjechał do miejsca zakwaterowania - można powiedzieć, że "NIE DAŁ SIĘ PONIEŚĆ". Ponieść, czaicie? BADUM TSSSS... kurtyna :D
Jak ktoś nie wierzy - to TUTAJ :D :D :D
Wróćmy jednak do relacji -->
Beskid Niski zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze :)

Andrzej na zielonej trawce :)

"Zaczniemy od eFki?"
pyta Rafał zastanawiając się, który kolejny punkt mamy w planie.
"Tak, zaczniemy od eFki" - odpowiadam - "a jak coś z Nią nie wyjdzie, to wieczorem zawsze możemy zrobić sobie ANAL - IZY" odpowiadam betonowym sucharem.
Chwila konsternacji... cisza jest znamienna. Ważne, aby mieć wtedy wzrok taki, żeby do końca nie było wiadomo czy żartujesz czy nie :D
Niemniej ogólnie większość przyznaje mi rację. Tylko Szkodnik coś tak mruczy, że znowu wstyd przynoszę...
No ale nie da się wszystkich zadowolić, zawsze będzie miał ktoś jakieś "ale", Zawsze. Nieraz powtarzam, że statystyka jest bezlitosna: "9 na 10 osób jest statystycznie zadowolonych w wyniku gwałtu grupowego".
Tymczasem, my tu heheszki jakieś a grupa kawalerii wychodzi nam na tyły...
Krzyczymy, że źle jadę bo nie tamtędy na "eF-kę", ale chyba nie słyszeli. Pognali w cholerę, a my dymamy pod górę.
"Piękne jak konie w GABLOCIE..." czy jakoś tak :D :D :D

Przez Rogate Włości
Docieramy do bramy i płotu, a tam mrożąca krew w żyłach, aby uważać bo na tym terenie hodują jakieś rogate stwory i ponoć bywają one agresywne.
Uchylamy z lekką obawą bramę, ale ni widu ni słychu... cichaczem przekradamy się na przez łąkę.
Ja mam duszę na ramieniu... dobrze, że nie swoją, no ale jednak...
Jedziemy przez ogromne łąki w poszukiwaniu lampionu i próbujemy się "wy-nawigować" na osławioną już "eF-kę", ale jakoś nam nie idzie.
Niby kierunek chyba dobry, ale żadnego charakterystycznego miejsca, aby się do niego orientować... ciężko o charakterystyczne miejsce, skoro na mapie to biała plama.
Ciśniemy przez łąkę i ciśniemy. Zdaje się nie mieć końca...
Po dłuższym marszu już wiemy: "jesteśmy w pizdu za daleko", ale kompletnie nie wiemy jak skorygować błąd. Po 15 minutach rozkminy nasza sytuacja się nie zmieniła...
Poda hasło, które zawsze podnosi na duchu "ch** z tym i tak nie zrobimy kompletu - dzida dalej". Jestem nawet za, zwłaszcza że nadal przebywam na rogatych włościach i w każdej chwili możne wypatrzyć nas jakiś rogaty.
Azymutujemy się w miarę na kolejny punkty i ruszamy... problemem jest jednak to, że po tej stronie ogrodzenia nie ma bramy. Trzeba przez płot.
Szukając JASZCZURA po Rogatych Włościach

Pisało zamykać bramę, ale boję się że może to nic nie dać przy tych dzikich stworach...


Przedzierając się przez zasieki :)

A za płotem nadal nie ma żadnej drogi. Znowu ciśniemy bez szlaku, bez ścieżki... bez nadziei, bez sił.
Napisałbym coś, ale położę na to całun milczenia... trzeba się wygodnie położyć, przespać (może być snem wiekuistym jak ktoś reflektuje) i posilić :P :P :P
Bez słów - wszystko pokażą obrazy:
"Czasem ciężko "czeszesz" krzory
a i ciężar twój też spory
Jesteś Bestią pełną wzruszeń,
Jesteś Bestią... co nieść muszę..." (parafraza - link zaraz, bo będzie druga część)

"Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości..." (parafraz KLASYKI --- a my tymczasem drzemka pośród drzew zwalonych)

Mały Szkodnik w wielki lesie... myśli "opierd**liłbym sobie jakieś drzewko... może nikt się nie kapnie" :P

Wrrrr...Grrr...Mlask mlask... mniam mniam... dobre drzewko, smaczne drzewko :D

"...biegnij przed siebie, kierunek trzymaj, z wiatrem lub pod wiatr" (całość TUTAJ)
Z wiatrem, pod wiatr, przez wąwóz, przez jar, przez chaszcz...znowu na azymut, bo do lampionów, na które polujemy nie prowadzi żadne droga.
Rafał jest pod wrażeniem... negatywnym, ale jednak :D
Mówi: "ja chyba sobie wpiszę na Stravie, że to wycieczka piesza".
Przekonujemy Mu, że to żaden wstyd... owszem ludzie potem pytają: "wycieczka rowerowa, 16 godzin i 40 km? Co tak słabo".
Tak, to czasem drażni, ale opracowaliśmy unikalną i opatentowaną metodę wygrywania takich dyskusji.
Sugeruję Mu aby wczuł się w rolę "troskliwego" znajomego i możemy odegrać scenę - czegoś się nauczy.
Tak też robimy:
Rafał "wczuty" w rolę: "wycieczka rowerowa 16 godzin i tylko 40 km, to tak słabo"
Ja: "Spierd***j"
Badam tssss... kurtyna. Wygrywasz każdą dyskusję - serio. Warto spróbować :D
Tymczasem rypiemy się na kolejny punkt i to jest dobre określenie... azymut pokazuje nam, gdzie mamy iść, no ale drogi to tam nie ma.
Co tam drogi, nawet ścieżki... trzeba po prostu trzymać się kierunku. Zdjęcia oddają klimat.
Azymut jest bezlitosny...

...okrutny, zły i podły...

...i nie wiedzie drogami...

... ale prowadzi do celu

CZARNA KREW ZIEMI
Wydostaliśmy się do jakieś drogi... droga wygląda jak poniżej, jak poniżej poniżej oraz jak poniżej poniżej poniżej (do 3-ciej iteracji)
Na czwartym zdjęciu zobaczycie już lepszą, zacną drogę. Szok i niedowierzanie, nie? No,ale będzie mieć inny mankament... będzie cholernie pod górę.
Zasada równowagi zachowana.
Tymczasem idąc pod kolejny lampion odkrywamy CZARNĄ KREW ZIEMI.
Coś tu wypływa:
"- To nie jest woda.
- To CZARNA KREW ZIEMI
-Ropa naftowa? -NIE! Czarna krew ziemi!
-Aha..." (cytat z klasyki klasyków lat 80-tych scena TUTAJ "WIELKA DRAKA W CHIŃSKIEJ DZIELNICY")"
Albo odkryliśmy tutaj jakieś ukryte złoża albo nawet jakiś traktor nie przeżył... krzor rozpruł mu miskę, tu krwawił... a truchło znajdziemy pewnie kawałek dalej.
Tak będzie, mówię Wam - czytałem o tym w komiksach!
Czarna Krew Ziemi

Kur*** !

KUR*** !!!

"Patrz na poziomice, teraz już będzie tylko w dół..."

To jest ten wspomniany problem z dobrą drogą... lekko się ona pionuję.
Dymamy, ale spoko - nie ma się co łamać, zaraz dobra droga odbije w lewo a my pójdziemy w prawo - dosłownie, pójdziemy bo znowu będziemy cisnąć pod górę jakaś ścieżką.
To POLAŃSKA przed nami. Na jej szczycie czeka nas Jaszczurowe zadanie... oraz spora ilość tarniny. Szczęśliwie ścieżka na drugą stronę szczytu będzie przejezdna, choć zjazd miejscami będzie karkołomny, bo będzie naprawdę stromo.
Podjazd z cyklu "KAŻDY UMIERA W SAMOTNOŚCI"

"Widzę nasze drzew, które wygiął czas..." a Szkodnik na nie wlazł :P (cytat pochodzi z tej piosenki TUTAJ)

"Jeszcze chwila, jeszcze dwie
i znów stanę u stóp raju
przed POLAŃSKĄ gdzie we mgle..."
gniade konie są na HAJU :D (czy jakoś tak - całość TUTAJ)

Druga część zjazdu z Polańskiej to jest bajka. Las i tarnina przechodzą w łąki, po których można po prostu gnać. To kocham w Beskidzie Niskim.
Ruszamy na poszukiwanie starej kapliczki i dzwonnicy na cerkwisku. Zdjęcia kapliczki nie wklejam, bo Szkodnik na FB wrzucił, ale dokładam kilka fotek z szalonego zjazdu "po zielonym" oraz zdjęcie pięknie odnowionej dzwonnicy. Kiedy byliśmy tu pierwszy raz, to tak to nie wyglądało - super, że takie miejsca są odrestaurowane.
Widzicie to najwyższe? Tam DYMAMY !!!

DZIDA W DÓŁ :D

Kolejna łąka - tym razem trochę pod górę.

Dzwonnica!

Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia!

Rogatych tu w bród... :P
Za dzwonnicą znowu wrota i ostrzeżenie o kolejnych rogatych włościach. Jak tu byliśmy ostatnio, to dużo ich tu było. Rogatych, nie wrót :P... zadawały nawet prowokacyjne pytania, ale starałem się nie reagować na zaczepki. Nie wierzycie? Zdjęcie poniżej na dowód - prawie skończyło się zadymą.
Czeka nas także sporo brodów. Można by - sucharowo - powiedzieć, że brodów tu jest w bród :P
Tymczasem pomału kończy się też dzień.To koniec zarówno dnia jak i Rafała :D


Szkodnik komandos - tu jest głębiej niż się wydaje (zwłaszcza "za kamyczkami")

"To moja droga z piekła do piekła, pomału zapada nade mną mrok, więc biesów szpaler szlak mi oświetla..." (Mistrz Jacek TUTAJ)
Szpaler jak szpaler... będą ze dwa :P
Dwa bo Rafał zostawia nas i zjeżdża do bazy. Podsumowuje rajd krótkim "dobrze było poznać Jaszczura, ale to był hardcore" :D :D :D
Heh, zawsze jest i to jest w tym piękne!
Rafał nas zostawia, a my na światełkach pojedziemy jeszcze po kilka punktów kontrolnych.
Nie będziemy jednak jeździć do totalnego limitu (3 w nocy), bo zrobiło się na naprawdę zimno, a Andrzej nie wziął ze sobą ciepłych ciuchów.
Dostaje ode mnie kurtkę, ale i tak trochę zmarznie. Ja też nie chcę dowalić mojemu kolanu za mocno - fakt, że wytrzymało oraz fakt, że Jaszczur wypadł w takim terminie, że mogliśmy tu przyjechać... no jestem za to ogromnie wdzięczny. Może warto nie nadwyrężać własnego szczęścia i nie kusić pecha. To było i tak piękne pożegnania z rajdami na jakiś czas - remont to remont, trzeba go kiedyś zrobić, zwłaszcza że chcę jeszcze niejeden wąwóz z rowerem na plecach na jakimś Jaszczurze zrobić.
Przed północą zjeżdżamy do bazy i na dziś to zatem koniec.
Biesy :)

Lubię takie kadry :)

Nie wiem, który to już bród dzisiaj

Na zakończenie :)

Zdjęcie klasyk czyli karta JASZCZUROWA :)

Kategoria Rajd, SFA
JASZCZUR - Ból Podków...
-
DST
66.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2022 | dodano: 26.10.2022
Stali czytelnicy tego bloga znają naszą miłość do - jakże znienawidzonych przez niektórych - imprez Jaszczurowych. Upodlenie, poniewierka, wytyranie i lekcja pokory w nawigacji... z mapą która w zasadzie mapą jest tylko z nazwy, to jeśli jeszcze nie masochizm i syndrom sztokholmski, to przynajmniej kuźnia charakteru. To jedyna impreza, gdzie dostaje się 15-16h limit czasu na Trasę 50km (my wybieramy wariant "Trasa-Niepiesza", startując na rowerze, ale można także na przykład konno). Mimo tak długich limitów i tak bardzo, bardzo rzadko udaje się zdobyć komplet. Jaszczur to inny świat... Jaszczur hartuje... no ok, może i poprzez okaleczenie, ale jednak hartuje. Nierzadko wali tu śniegiem, deszczem, a trasa prowadzi tak, że niektóre punkty kontrolne odpuszczamy ze względów BHP... jak to mawia MALO (one-man-army Organizator): "Jaszczur to impreza dla tych, co chcą wejść na drzewo"... i bywa to dosłowne, bo na edycji "Jaszczur - Go West" lampiony poukrywane były w koronach drzew.
Nazwa tej edycji "Ból podków" sugerowała, że bynajmniej nic się nie zmieni w kwestii batożenia pokorą... zwłaszcza, że była to edycja górska w Sudetach, rozgrywana gdzieś między Górami Kamiennymi, Wałbrzyskimi i Kaczawskimi.
Dzisiejszy plan gry :)

"Choć wyjeżdżam, wyruszam w nieznane, to nie zapomnę o moim małym Shire.
Tutaj się śmiałem, uczyłem się życia, wciąż miałem przed sobą tyle dróg do odkrycia (...)
...to ten czas kiedy wyruszamy dalej, każdy z nas ma swoje małe Shire, spotkasz go w snach, drogi Samie" (całość TUTAJ)
Sudety. Dolny Śląsk. Kto zna nas trochę, ten wie jak kochamy te tereny, Jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam porzucić Królewskie Miasto KRAKÓW, to tylko na rzecz Jeleniej Góry. JELENIA JEST SPOKO (dosłownie - zobaczcie koniecznie ten link, zwłaszcza kryjące się pod nim bestie). Kiedy zatem Jaszczur ogłasza, że nawiedzi "DOLNE partie ŚLĄSKA", wiemy że nie może nas tam zabraknąć. Sami wiecie, jak ciężki jest dla nas ten rok... operacja Basi i jej ogromna jej przerwa w rajdach. Owszem wróciła już do jazdy i radzi sobie bardzo dobrze, bo wpadały już nawet jakieś setki... w sumie radzi sobie lepiej niż mówiły rokowania, ale nie zmienia to faktu, że jeśli chodzi o rehabilitację, to nadal jesteśmy dopiero w połowie drogi i jej zakończenie planowane jest na rok 2023 lub... na jakąkolwiek inną datę, związaną z uderzeniem NUKE'a w Europę Środkowo-Wschodnią :P
No ale... DOLNY ŚLĄSK, "nasze małe SHIRE", nasze ukochane tereny i Jaszczur... no musimy tam być! Nie ma innej opcji. Tempem spokojnym i bez szaleństw, ale w tym roku przepadły nam już wszystkie inne edycje Jaszczura... a przecież są lata, w których jeździmy nawet na 3 te rajdy w roku!
Decyzja zapadła - jedziemy!
Pamiętajcie jak zacząłem relację z edycji "Jaszczur - Kamienne Ściany", no więc tym razem taki sam klimat w tytule tego rozdziału, bo "Tęsknie za ciepłym dotykiem świtu, tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (całość zalinkowana we wpisie z Kamiennych Ścian).
Nie ruszamy jednak sami, bo Andrzej - nasz częsty kompan rajdów i poniewierek - decyduje się z nami jechać i o 5:00 rano melduje się w Krakowie. Z Mielca miał do nas kawałek, więc musiał wyruszyć koło 3 w nocy. Nie ma sensu gnać w dwa auta, pojedziemy jednym autem z 3 rowerami. Innymi słowy "jego los będzie taki jak nasz" (Anakin do Palpatine'a nie zgodziwszy się pozostawić Obi-Wana na pokładzie "Niewidzialnej Ręki", okrętu flagowego Generała Grievousa).
Jak z resztą sam powie: " "byłem z Wami do tej pory na dwóch Jaszczurach i na obu padało, co obstawiacie dzisiaj...?"
(Mowa o edycjach: utopionym, bynajmniej nie w ogniu "Ognistym Pograniczu" oraz o przedzieraniu się przez błotne piekło na "Granicznej Przełęczy").
No prognozy mówiły, że ma być w miarę ładnie... do dzisiaj rano. Dziś rano podały, że jednak ma lać... Jaszczur, co Cię nie zabije, to Cię okaleczy...
Zabieram zatem swój najlepszy sprzęt: kompas, stuptuty na błoto, wodoodporne skarpety (polecamy - recenzja TUTAJ), kurtka na wodny armagedon, 3 dodatkowe warstwy do plecaka, dwie pary rękawic w tym jedną zimową, dodatkowe spodnie mogące być ubrane "na wierzch", dwie czołówki i dwie lampki na kierownicę, ogrzewacze chemiczne, termos z gorącą herbatą, nóż taktyczny, linę (zawsze się przyda - TUTAJ), gaz pieprzowy i jeszcze parę innych przydatnych rzeczy...
To Jaszczur... to będzie drapać i gryźć... trzeba być przygotowanym na wszystko. "Csa być zawsze w formie bo to procentuje, gdy na twojej drodze pojawią się zbóje" (całość TUTAJ)
Z formalności podam, że trochę nam smutno, że Jaszczur pokrył się z Rajdem Waligóry, który także kochamy, ale nie da się być w dwóch miejscach naraz. Szkoda, że Waligóra nie odbywała się tydzień później, ale cóż począć... (jak to co? ANTYCHRYSTA !!!). Pierwsza edycja, na której nie byliśmy... ale Jaszczur, zwłaszcza górski, rządzi się swoimi prawami.
Waligóra 2017 (Gorce) czyli "WELCOME HOME, Lord Tyranus"... oj był tyranus, nawet WY-tyranus na Gorc i Lubań (cytat oczywiście STĄD)
Waligóra 2018 (Gorce 2) czyli "Jebnąć Ci?"
Waligóra 2019 (Spisz) czyli "Oto i Mighty GRANDEUS... lepiej zatem SPISZ testament"
Waligóra 2020 (Dolinki Podkrakowskie) czyli "Zostań w domu", nie sprecyzowali że mowa o obecnym, a nie o tym z czasów młodości
Waligóra 2021 (Szpilówka) - "Jakoś ciągnę ten wózek..."
Waligóra 2022... no niestety. Szkoda... no tak czasem bywa. Nie czas żałować zdarzeń minionych, przyszła pora aby zacząć opowieść o Jaszczurze i bólu podków...
WidnoKRĄG? :D

Szkodnik i Andrzej cisną przez błoto :)

Jedz skały na śniadanie... skały i wiatraki
Chociaż pora już raczej przedobiadowa niż na śniadanie, bo z bazy wyruszamy około 10:30 (taką mieliśmy minutę startową).
Zaczynam rajd od porzucenia rowerów w krzakach i wspinania się na jakaś wielką skałę. Nie ma to jest dobry początek :P
No dobra, tak naprawdę zaczynamy rajd od przypasowania wycinków lidarowych do mapy, a dopiero za chwilę - po wyjściu z bazy - wspinamy się na jakąś wielką skałę.
Drugi punkt kontrolny to ruiny ogromnego wiatraka. Będzie ich dziś kilka na mapie - w jednym z nich czeka na zadanie: odpowiedź na pytanie:
"Kolor największego owocu?"
Uwielbiamy takie akcje, gdy kompletnie z treści nie wiadomo o co chodzi, a dopiero na miejscu wszystko staje się jasne. Macie ten owoc na zdjęciu poniżej - jestem na tyle zachwycony zadaniem, że układam wierszyk, jaki my zrobilibyśmy gdyby to był punkt na naszym rajdzie (ostatnią edycją była SIŁA KORNOlisa).. niestety w każdym znaczeniu tego przymiotnika, ale to jest temat, który jeszcze nieraz przewinie się na tym blogu.
Nasza propozycja tej zagadki brzmiałaby mniej więcej tak:
Normalnie jest czerwona,
tym razem jednak NIE
cyframi przyzdobiona
jakimi barwami mieni się :D
Szkodnik! Tu nie ma nawet drogi, gdzie Ty ciśniesz :)

Rowery w zagajniku poniżej, bo tutaj to nie pojedziecie... to się KLEI :)

Tam jest punkt kontrolny :)

Jest i wspomniana truskawka :)

Ekipa lepsza niż jakiś tam Team-X :P (hermetyczy żart z polskiego influencerstwa interNIETÓW...)

Dzieci (zjedzonej już) kukurydzy...
Tu się nie ma co opisywać, sami zobaczcie przez jakie tereny prowadził rajd. Pola, pola i otwarte przestrzenie... które prowadziły nas w tereny górskie. Będzie dziś dymania pod pagórach, nawet takich garbatych wielokrotnie :P :P :P
Niemniej na razie drzemy przez pola kukurydzy za kolejnymi lapionami.
Coraz bardziej oddalamy się od bazy i zbliżamy w góry... deszcze pada "falami": raz tak, raz nie.
Mimo wszystko jedzie się całkiem spoko, choć przedzieranie się przez takie pola kończy się często "zassaniem" przez błoto po kostki.
Jest grząsko, więc wiele lampionów zdobywamy z buta, porzucając rowery w krzakach. Na co nam zatem one?
Krzaki? Nie wiem
AAAA... rowery? To proste, jak pchasz po grząskim i pod górę z rowerem i jest Ci ciężko, to jak porzucisz rower, to robi się lżej :D
Magic of the moment :)

Magic of the moment - inne ujęcie :)

Nasze mapniki mocno się wyróżniają na tle :)

Spacery po bezdrożach :)

Szturm na wzgórze nr 26...
Wjeżdżamy w Masyw Trójgarbu (i Krąglaka i Krąglaka!!! - Szkodnik). Na razie jedziemy doliną, więc jest w miarę po płaskim, ale ściany doliny zaczynają się pionować... droga też zaraz wystrzeli w górę, ale na razie wystrzeli coś innego, ale o tym zaraz. Wracając do narracji... ściany się pionują i wyrastają na nich skały. Na jednej z takich skał ma być lampion numer 26. Suniemy doliną licząc odległość i typujemy skałę, na którą trzeba będzie wleźć... no jest wysoko. Ruszamy pod górę i wtedy zaczyna się... ostrzał!
Na dole w dolinie jest strzelnica i odbywają się jakieś ćwiczenia. Idzie niesamowita kanonada! To nie są pojedyncze strzały, ale kilka jak nie kilkanaście sztuk broni. CO ZA KLIMAT!!
Wdrapuję się na czworakach, dosłownie bo tak stromo, pod jakąś skałę - ja z prawej, Andrzej drapie się z lewej (mówię o skale, bo drapie się też po głowie co my uskuteczniamy...),
A w tle idzie kanonada. Jakbym był w Wietnamie to pewnie czułbym się teraz jak w Wietnamie. Klimat jest nieziemski. Huk wystrzałów, a Ty podchodzisz pod strome wzgórze... wzgórze (z punktem) 26. Kluczowym dla dalszego prowadzenia natarcia... wczuwam się w rolę i po prostu przywieram do skał, patrzę czy droga czysta i "skokami" przechodzę w kolejne osłonięte miejsce. Ej, niecały miesiąc temu byłem na Szkoleniu Podoficerów Rezerwy i biegaliśmy z bronią, więc nadal jestem w pewnym trybie myślenia (kto zdążył się załapać na relację na blogu ten zdążył, ale niestety nie jej już tutaj - historia zniknięcia relacji nadaje się na osobny wpis, ale też nie mogę :D).
Szkodnik krzyczy: "MASZ? Misiek, mów do mnie, MASZ?"
Ja: "Nie chcę teraz o tym rozmawiać, Pułkowniku, jestem zajęty"
To ja idę do tej 50-tki... eee... to znaczy 26-stki :D (nawiązanie do TEJ SCENY)
Podchodzimy pod szczyt i nie ma lampionu... ostrzał nie cichnie, więc staram się sprawdzić mapę. CHOLERA... chyba nie to wzgórze. Andrzej! Drę ryja... nie widzę... kurde, chyba dostał... trzeba się stąd zabierać, bo jestem tu jak na widelcu, a ogień nie ustaje. Zbiegam na dół (na tyle ile mogę zbiegać po stromym nie mając ACL w kolanie... czyli schodzę pomału, ale dla dodania dramatyzmu piszę ZBIEGAM). To nie jest wzgórze 26... takie straty a nie to wzgórze... k***a.
Andrzej schodzi z drugiej strony "HA, wiedziałem że masz zbyt rogatą duszę aby umrzeć" (cytat: "Szmaragdowy świt" )
Ruszamy na drugie wzgórze, no i jest... jak się pato-nawiguje to się dyma nie tam gdzie potrzeba... i możecie to rozumieć jak chcecie :D
Punkt nasz, ale wydymał nas na jedno wzgórze ekstra :P
Jest i lampion

Red Fox wskaże Ci drogę :)

Co my robimy ze swoim życiem...?
CZAJNIK, odpowiedzią jest czajnik :)

Jaszczurowe JESIENIARY :D
Droga się wypionowała... ale cieszę się, bo uwielbiam Trojgarb (i Krąglak, Krąglak - Szkodnik czytany hermetycznym głosem, na melodię "UCHWYT". Dla tych co nie ogarniają co to znaczy, oznacza to tylko to, że nie znają prawdziwego poziomu naszej patologii i upośledzenia... dowcip hermetyczny, ale są także tacy którzy zrozumieją... choć pewnie wiele by dali, aby NIE :D ).
Dymamy zatem ostro pod górkę. Krok za krokiem - pchamy, a im wyżej tym coraz więcej liści. W pewnym momencie suniemy, przez morze... liści jest do kolan jak się idzie i po piastę jak się jedzie. Rewelacyjny jesienny klimat.
Tak nam się udziela, że postanawiamy zostać jesieniarami i robimy sobie sesję zdjęciową - sami zobaczcie:
Tonące w morzu liści

Jesieniary :)

"Krople deszczu potrafią też ranić,
zwłaszcza gdy stają się słone, zmieszane ze łzami..." (nadal utwór "Nasze Shire")
czyli skończyło się jesieniarskie pozerowanie. Zaczęło padać i to intensywnie. Do tego wchodzimy w morza mgieł, bo wierzchołek Trójgarbu tonie w białym "mleku".
A czemu łzy? No bo leje, jest zimno, a my tyramy pod górę... stromo pod górę. Deszcz dzwoni o kask, spływa po mojej taktycznej kurtce, a my krok za krokiem pchamy rowery po kamieniach na pieszym szlaku. Wieża widokowa na Trojgarbie ma widok na mgłę i to tylko tą najbliższą. Wygląda to tak, że w galerii zdjęć na FB, Malo napisze, że miał wrażenie że to zdjęcie z wystawy sztuki współczesnej: białe ściany i mebel. Sami zobaczcie:
Dymamy na Trójgarba :D

Mgła i deszcz...

Wieża - kocham, że na Trójgarbie wszystko jest trój- (ławki, wieża) - to jest genialne

Galeria sztuki nowoczesnej... a nie czekaj, widok z wieży na Trójgarbie :)

Pamiętam jak tu było, gdy byliśmy pierwszy raz - opis TUTAJ. To też było mądre, pierwszy dzień urlopu w Górach Kamiennych... Szkodnik zaplanował wycieczkę: Trójgarb, Krąglak, Kolorowe Jeziorka, Wysoka Kopa w Rudawach Janowickich i powrót przez... Chełmiec. 2200m przewyższenia w pierwszy dzień urlopu... a potem wycieczka codziennie... "goddamn it, woman, you will be the end of me" (nawiązanie do tej sceny).
Wracając... widoki z wieży są zacne, no ale nie dziś. Dziś mamy biel, biel totalną, ale mimo wszystko dobrze tu znowu być. Trójgarb jest zacny.
Szkoda tylko, że pada... ale finalnie okaże się, że będzie nam padało tylko na szczycie.
Im dalej od wierzchołka tym deszcze będzie malał, aż zaniknie całkowicie.
Co ma padać dalej, dowaliło nam, przemoczyło - mission completed :P
Łapiemy kolejne lampiony wycofując się z Masywu T. a tym czasem dzień pomału zmierza ku końcowi.
Jeden z punktów kontrolnych "na zjeździe" jest niesamowity - kapitalna kapliczka w środku lasu.
Znamy te góry... a tu nigdy nie byliśmy. Inna sprawa, że na tablicy informacyjnie jest napisane wprost:
"aby postawić tutaj tą kapliczkę i mieć pewność, że żadne demony nie mają tu wstępu, miejsce to zostało EGZORCYZMOWANE". Hardcore, nie pierd***lili się w tańcu :D :D :D
No kurde, klimat "Malowanego człowieka" (nota bene, bardzo ciekawa pozycja fantasy).
Jeszcze jeden lampion łapiemy w gasnącym świetle dnia, a chwilę później "Ciemności kryją ziemię" (kolejna świetna książka)
Piękna kapliczka

Złota róża

Pomału zapada zmierzch...

"Fear of the dark
Fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark
Fear of the dark
I have a phobia that someone's always there..." (całość TUTAJ)
Jedziemy przez ciemność... przed nami punkt w opuszczonym pałacu. Ale klimat... opuszczony pałac po nocy.
Aby dotrzeć do samego budynku musimy przedrzeć się przez chaszcze, bo budowla całkowicie zarosła. Stajemy przed kilkupiętrowym gmachem... ale drzwi zamknięte są łańcuchem... trzeba będzie dostać się po partyzancku przez okno z wybitymi szybami. Bez kitu... TAKTYKA CZARNA level Czarni :)
Znam zasady poruszania się po budynku tak, aby nas nic nie zaskoczyło.
Widziałem zbyt wiele horrorów i gier RPG aby oczekiwać, że takie miejsce są opuszczone... albo wyskoczy tu zaraz jakiś rogaty albo jakiś gość cierpiący na nie-doje**nie, któremu głosy podpowiadają, że "ludzkie mięso daje siłę, daje moc i witaminy!!!" (tutaj...). Wchodzimy, wnętrze tonie w ciemności... tylko nasze czołówki oświetlają korytarze i komnaty. Broń jest w pogotowiu... zarządzam ciszę operacyjną, gestami pokazuję Szkodnikowi aby sprawdził salę balową, a ja idę na piętro. No dalej Rogaty, pokaże się... nie daj się prosić.
Ale otacza mnie tylko ciemność... czy coś przemknęło w rogu? Strach przed ciemnością jest niemal wyczuwalny... pełza wzdłuż mojej duszy (za ch** nie wiem w którym to jest kierunku, ale brzmi srogo, prawda?). Czy coś tam się kryje i czyha... dybie na moje życie.
Klimat penetracji jest TAKI... aaa.. nie sorki, nie ten link, odpiąłem bo był 18+ i nie każdy lubi karły. Ten jest właściwy - TUTAJ. I jak jest w tekście tej piosenki "najlepszy przyjaciel to naładowana spluwa"... no gdzie jesteś rogaty? Kici, kici, sku***synu.
Kolejne piętro... rogatego nie widu, nie słuchu. Chrzanić, zaleje wszystko benzyną wychodząc... rogaty nie ma szans.
Pewnie ciężko będzie to potem na policji wytłumaczyć:
- więc podpalił Pan ten pałac, dlaczego?
- no bo rogaty...
- jaki rogaty?
- jak to jaki, no ten duży... ten co żre ludzkie mięso
- ludzkie mięso?
- nie, k***a, rogaty weganin, normalnie opierdoliłby kozę z kopytami, ale nie, od ostatnich dziadów jest mocno eko... no proszę Was, nawet tam dotarła ta moda?
Jak myślicie, przejdzie takie tłumaczenie przy komendancie czy znowu będą problemy straszenie białym sweterkiem? CHCĘ RÓŻOWY (TUTAJ - link BARDZO na własne ryzyko... ale dla mnie to naprawdę głębszy tekst... miejscami, bardzo miejscami, ale jednak!)
W głównej sali znajdujemy pozostałości fortepianu... niesamowite miejsce. Klimat jest hardcore'owy, zwłaszcza, że jesteśmy tutaj nocą.
Naszym zadaniem jest policzenie schodów na najwyższą kondygnację.
Mega wypass punkt kontrolny, choć śmiem wątpić, że w pełni legalny... no ale to Malo i Jaszczur. Jak to było z wchodzeniem na drzewo?
Night riders AGAIN :)

Przedzieramy się do opuszczonego pałacu

Cyprian Kamil rzekła niegdyś, że "Ideał sięgnął bruku..."

Eksploracja ruin...

Zewnętrzne rubieże... "tam kończy się mapa, tam mieszkają potwory" (cytat: "Piraci z Karaibów")
czyli niczym Krzysztof Kolumb eksplorujemy nieznane. Ba nawet mamy ze sobą Krzysztofa, bo spotkaliśmy go przy podejściu na LOP'kę (Linię Obowiązkowego Przejścia).
Krzysiek to rowerzysta na Trasie Niepieszej - jak my, na na Jaszczurze to rarytas. Możemy zatem tak nazwać Go na potrzeby tego rozdziału: RARYTAS.
Rarytas ciśnie od rana i trochę w innym kierunku niż my, ale spotykamy się w nocnym lesie szukając lampionów na LOPce.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami mapa jest taka nieaktualna, że zbocze po którym chodzimy schodzi do jeziora... ogromnego jeziora, którego na mapie nie ma.
Rarytas potwierdza, kierunek "za zachód" odcina nam wielka woda.
Jak zaliczymy lampiony z LOPki i te pozostałe okoliczne, to będzie to problem. Zachód by się nam bardzo przydał, a tu nie będzie jak... wracać na południe, kawał drogi.. więc Aramisy wpadają na typowy dla siebie pomysł ("W labiryncie dziwnych zdarzeń, pośród strachów, przygód, marzeń, MYŚL SIĘ RODZI, MYŚL DOJRZEWA..." - tutaj)
Objedziemy jezioro od północy... jedyny problem w tym, że oznacza to wyjechanie poza mapę i to najpewniej mocno. No, ale co może pójść nie tak, dzida na północ i pierwsza w lewo, tak?
Trzymamy się w miarę jeziora, to i bez mapy damy radę.
Rarytas nie jest przekonany.
Rarytas: Widzieliście, że tam na mapie są bagna?
Szkodnik: Bagien tam nie będzie, zaręczam... tam jest jezioro.
R: Tym bardziej, uważacie to za dobry pomysł drzeć przez jezioro?
Sz: Nie, nikt nie mówi, że to dobry pomysł. Być może to nawet pomysł fatalny... ale drzeć będziemy.
Ja: Jej nie przekonasz, już wybrała wariant na "na rympał"... możesz jechać z nami lub zostać sam w tym ciemnym, przerażającym lesie (kocham, kocham manipulację :D )
Rarytas nadal nieprzekonany, waha się... pyta: ale teraz ścieżką A czy B?
Hmmm... to w sumie zasadne pytanie, bo jeszcze nie wiemy... i wtedy zjawia się on. Potwór z poza mapy. SZERSZEŃ... kur**a, dwa metry na cztery, serio... wielki skur**ol...
i oczywiście, stwierdza że najchętniej wleciałbym mi w czołówkę... i napiera. Odganiasz, a On napiera. Raz na mnie, raz na Szkodnika.
Decyzja zapada natychmiast... w dół, a tylko jedna ścieżka prowadzi w dół. Potrzeba prędkości aby zgubić pościg...
trudno najwyżej przez jezioro będzie...
... ale okazuje się, że docieramy do drogi, a nią wyjeżdżamy poza mapę. Trochę nawigacji na czuja, czyli trzymamy się w miarę brzegu i po kilku myk-mykach wracamy na mapę po drugiej stronie jeziora. Ekstrapolacja mapy działa zawsze... prawie zawsze, no dobra rzadko ale tym razem zadziałała.
Rarytas pod wrażeniem, nie podejrzewa nawet, że to był po prostu fart... :D :D :D
Aramisy - specjalizacja: warianty z dupy!! Szkolenia i kursy już dostępne!
"Matka wie, że ćpiesz...?" - nierówna walka ze sleepmonsterem

W blasku księżyca... i chwały :D
Ostatnie punkty zbieramy po zmroku. Część jednak musimy odpuścić, bo chcemy być w bazie koło północy... w niedzielę o 16:00 jesteśmy umówieni "w gości" u dawno nie widzianych ludzi, a do domu mamy około 5h drogi autem. Chcielibyśmy także chociaż trochę się ochlapać i oporządzić... może przespać, więc trzeba się kierować do bazy. Inna sprawa, że nasz limit 11h + 5h limitu spóźnień kończy się gdzieś po pierwszej w nocy.
Rarytas nie jedzie z nami na ostatni punkty i tego punktu Mu zabraknie aby mieć lepszy wynik od nas... no to jest pech :)
My do bazy docieramy kilka minut po pierwszej nad ranem... zmęczeni, styrani, walczący ze sleepmonsterem, boli nas wszystko oprócz podków... bo ich nie mamy... gdybyśmy mieli, to by też bolały.
Okazuje się, że wygrywamy Trasę Niepieszą, a Rarytas nie był jedynym rarytasem dzisiaj. Jest to niespodzianka, ale bardzo miła. Zwłaszcza, że Basia dopiero wraca do formy... wiecie jaki to dla nas rok. Jak nie pandemia, to operacja... denazyfikacji lub/i kolana.
Kolejny extra jesienny Jaszczur - te jesienne edycje są zawsze mega. Często są to edycje górskie i to jest też piękne, bo jak pewnie już wiecie "JESIENIĄ GÓRY SĄ NAJSZCZERSZE"
Powrót jest ciężki, bo w tygodniu zdarza mi się spać po 3h czasami... tyle spraw ciągle mamy. Do tego jeszcze mocno naderwana noc z piątku na sobotę, sam rajd i powrót do domu w niedzielę nad ranem. No było ciężko, ale się udało... a w poniedziałek w robocie to kontaktuję z rzeczywistością tak na 30%, ale baterie doładowane tak pozytywnie że "czuję się jakbym sam mógł pokonać całe Imperium" (ta scena - około 1m40s).
Klasyczne zdjęcie karty Jaszczurowej

A żeby nie być gołosłownym, jesienne górskie/pogórzańskie Jaszczury:
2015 - "Złamany Krzyż" w Beskidzie Niski
2016 - "Bojkowskie ślad" - w Paśmie Otrytu
2017 - "Ścieżka Muflona" - edycja LEGENDA, bez wątpliwości jeden z najlepszych rajdów ever... Strzeżcie się kondominium Jaszczurowo-Muflonowego... zmarłem 100 razy...
2018 - "Kamienne ściany" natomiast edycja wrześniowa "Zaklęty Monastyr" górski wprawdzie nie był, ale okolice Horyńca to płaskie nie są :)
2019 - "Sv. Jiri" oraz "Ogniste pogranicze" (ja pierd.... jak lało... jak było wtedy źle)
2020 - "Ciemna strona gór" oraz "Graniczna przełęcz"
2021 - "Go WEST" oraz "Dolina cerkwi"
To tylko jesienne - pamiętajcie, że te letnie i wiosenne także bywają genialne, "Jaszczur - Białe Doliny" czy też "Jaszczur - Na Jagody" oraz sporo, sporo innych :D
Ale dzisiaj mówimy o Jesiennych.
@Malo - tego nam zawsze MALO, więc tak trzymaj, prosimy !!!
Nazwa tej edycji "Ból podków" sugerowała, że bynajmniej nic się nie zmieni w kwestii batożenia pokorą... zwłaszcza, że była to edycja górska w Sudetach, rozgrywana gdzieś między Górami Kamiennymi, Wałbrzyskimi i Kaczawskimi.
Dzisiejszy plan gry :)

"Choć wyjeżdżam, wyruszam w nieznane, to nie zapomnę o moim małym Shire.
Tutaj się śmiałem, uczyłem się życia, wciąż miałem przed sobą tyle dróg do odkrycia (...)
...to ten czas kiedy wyruszamy dalej, każdy z nas ma swoje małe Shire, spotkasz go w snach, drogi Samie" (całość TUTAJ)
Sudety. Dolny Śląsk. Kto zna nas trochę, ten wie jak kochamy te tereny, Jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam porzucić Królewskie Miasto KRAKÓW, to tylko na rzecz Jeleniej Góry. JELENIA JEST SPOKO (dosłownie - zobaczcie koniecznie ten link, zwłaszcza kryjące się pod nim bestie). Kiedy zatem Jaszczur ogłasza, że nawiedzi "DOLNE partie ŚLĄSKA", wiemy że nie może nas tam zabraknąć. Sami wiecie, jak ciężki jest dla nas ten rok... operacja Basi i jej ogromna jej przerwa w rajdach. Owszem wróciła już do jazdy i radzi sobie bardzo dobrze, bo wpadały już nawet jakieś setki... w sumie radzi sobie lepiej niż mówiły rokowania, ale nie zmienia to faktu, że jeśli chodzi o rehabilitację, to nadal jesteśmy dopiero w połowie drogi i jej zakończenie planowane jest na rok 2023 lub... na jakąkolwiek inną datę, związaną z uderzeniem NUKE'a w Europę Środkowo-Wschodnią :P
No ale... DOLNY ŚLĄSK, "nasze małe SHIRE", nasze ukochane tereny i Jaszczur... no musimy tam być! Nie ma innej opcji. Tempem spokojnym i bez szaleństw, ale w tym roku przepadły nam już wszystkie inne edycje Jaszczura... a przecież są lata, w których jeździmy nawet na 3 te rajdy w roku!
Decyzja zapadła - jedziemy!
Pamiętajcie jak zacząłem relację z edycji "Jaszczur - Kamienne Ściany", no więc tym razem taki sam klimat w tytule tego rozdziału, bo "Tęsknie za ciepłym dotykiem świtu, tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (całość zalinkowana we wpisie z Kamiennych Ścian).
Nie ruszamy jednak sami, bo Andrzej - nasz częsty kompan rajdów i poniewierek - decyduje się z nami jechać i o 5:00 rano melduje się w Krakowie. Z Mielca miał do nas kawałek, więc musiał wyruszyć koło 3 w nocy. Nie ma sensu gnać w dwa auta, pojedziemy jednym autem z 3 rowerami. Innymi słowy "jego los będzie taki jak nasz" (Anakin do Palpatine'a nie zgodziwszy się pozostawić Obi-Wana na pokładzie "Niewidzialnej Ręki", okrętu flagowego Generała Grievousa).
Jak z resztą sam powie: " "byłem z Wami do tej pory na dwóch Jaszczurach i na obu padało, co obstawiacie dzisiaj...?"
(Mowa o edycjach: utopionym, bynajmniej nie w ogniu "Ognistym Pograniczu" oraz o przedzieraniu się przez błotne piekło na "Granicznej Przełęczy").
No prognozy mówiły, że ma być w miarę ładnie... do dzisiaj rano. Dziś rano podały, że jednak ma lać... Jaszczur, co Cię nie zabije, to Cię okaleczy...
Zabieram zatem swój najlepszy sprzęt: kompas, stuptuty na błoto, wodoodporne skarpety (polecamy - recenzja TUTAJ), kurtka na wodny armagedon, 3 dodatkowe warstwy do plecaka, dwie pary rękawic w tym jedną zimową, dodatkowe spodnie mogące być ubrane "na wierzch", dwie czołówki i dwie lampki na kierownicę, ogrzewacze chemiczne, termos z gorącą herbatą, nóż taktyczny, linę (zawsze się przyda - TUTAJ), gaz pieprzowy i jeszcze parę innych przydatnych rzeczy...
To Jaszczur... to będzie drapać i gryźć... trzeba być przygotowanym na wszystko. "Csa być zawsze w formie bo to procentuje, gdy na twojej drodze pojawią się zbóje" (całość TUTAJ)
Z formalności podam, że trochę nam smutno, że Jaszczur pokrył się z Rajdem Waligóry, który także kochamy, ale nie da się być w dwóch miejscach naraz. Szkoda, że Waligóra nie odbywała się tydzień później, ale cóż począć... (jak to co? ANTYCHRYSTA !!!). Pierwsza edycja, na której nie byliśmy... ale Jaszczur, zwłaszcza górski, rządzi się swoimi prawami.
Waligóra 2017 (Gorce) czyli "WELCOME HOME, Lord Tyranus"... oj był tyranus, nawet WY-tyranus na Gorc i Lubań (cytat oczywiście STĄD)
Waligóra 2018 (Gorce 2) czyli "Jebnąć Ci?"
Waligóra 2019 (Spisz) czyli "Oto i Mighty GRANDEUS... lepiej zatem SPISZ testament"
Waligóra 2020 (Dolinki Podkrakowskie) czyli "Zostań w domu", nie sprecyzowali że mowa o obecnym, a nie o tym z czasów młodości
Waligóra 2021 (Szpilówka) - "Jakoś ciągnę ten wózek..."
Waligóra 2022... no niestety. Szkoda... no tak czasem bywa. Nie czas żałować zdarzeń minionych, przyszła pora aby zacząć opowieść o Jaszczurze i bólu podków...
WidnoKRĄG? :D

Szkodnik i Andrzej cisną przez błoto :)

Jedz skały na śniadanie... skały i wiatraki
Chociaż pora już raczej przedobiadowa niż na śniadanie, bo z bazy wyruszamy około 10:30 (taką mieliśmy minutę startową).
Zaczynam rajd od porzucenia rowerów w krzakach i wspinania się na jakaś wielką skałę. Nie ma to jest dobry początek :P
No dobra, tak naprawdę zaczynamy rajd od przypasowania wycinków lidarowych do mapy, a dopiero za chwilę - po wyjściu z bazy - wspinamy się na jakąś wielką skałę.
Drugi punkt kontrolny to ruiny ogromnego wiatraka. Będzie ich dziś kilka na mapie - w jednym z nich czeka na zadanie: odpowiedź na pytanie:
"Kolor największego owocu?"
Uwielbiamy takie akcje, gdy kompletnie z treści nie wiadomo o co chodzi, a dopiero na miejscu wszystko staje się jasne. Macie ten owoc na zdjęciu poniżej - jestem na tyle zachwycony zadaniem, że układam wierszyk, jaki my zrobilibyśmy gdyby to był punkt na naszym rajdzie (ostatnią edycją była SIŁA KORNOlisa).. niestety w każdym znaczeniu tego przymiotnika, ale to jest temat, który jeszcze nieraz przewinie się na tym blogu.
Nasza propozycja tej zagadki brzmiałaby mniej więcej tak:
Normalnie jest czerwona,
tym razem jednak NIE
cyframi przyzdobiona
jakimi barwami mieni się :D
Szkodnik! Tu nie ma nawet drogi, gdzie Ty ciśniesz :)

Rowery w zagajniku poniżej, bo tutaj to nie pojedziecie... to się KLEI :)

Tam jest punkt kontrolny :)

Jest i wspomniana truskawka :)

Ekipa lepsza niż jakiś tam Team-X :P (hermetyczy żart z polskiego influencerstwa interNIETÓW...)

Dzieci (zjedzonej już) kukurydzy...
Tu się nie ma co opisywać, sami zobaczcie przez jakie tereny prowadził rajd. Pola, pola i otwarte przestrzenie... które prowadziły nas w tereny górskie. Będzie dziś dymania pod pagórach, nawet takich garbatych wielokrotnie :P :P :P
Niemniej na razie drzemy przez pola kukurydzy za kolejnymi lapionami.
Coraz bardziej oddalamy się od bazy i zbliżamy w góry... deszcze pada "falami": raz tak, raz nie.
Mimo wszystko jedzie się całkiem spoko, choć przedzieranie się przez takie pola kończy się często "zassaniem" przez błoto po kostki.
Jest grząsko, więc wiele lampionów zdobywamy z buta, porzucając rowery w krzakach. Na co nam zatem one?
Krzaki? Nie wiem
AAAA... rowery? To proste, jak pchasz po grząskim i pod górę z rowerem i jest Ci ciężko, to jak porzucisz rower, to robi się lżej :D
Magic of the moment :)

Magic of the moment - inne ujęcie :)

Nasze mapniki mocno się wyróżniają na tle :)

Spacery po bezdrożach :)

Szturm na wzgórze nr 26...
Wjeżdżamy w Masyw Trójgarbu (i Krąglaka i Krąglaka!!! - Szkodnik). Na razie jedziemy doliną, więc jest w miarę po płaskim, ale ściany doliny zaczynają się pionować... droga też zaraz wystrzeli w górę, ale na razie wystrzeli coś innego, ale o tym zaraz. Wracając do narracji... ściany się pionują i wyrastają na nich skały. Na jednej z takich skał ma być lampion numer 26. Suniemy doliną licząc odległość i typujemy skałę, na którą trzeba będzie wleźć... no jest wysoko. Ruszamy pod górę i wtedy zaczyna się... ostrzał!
Na dole w dolinie jest strzelnica i odbywają się jakieś ćwiczenia. Idzie niesamowita kanonada! To nie są pojedyncze strzały, ale kilka jak nie kilkanaście sztuk broni. CO ZA KLIMAT!!
Wdrapuję się na czworakach, dosłownie bo tak stromo, pod jakąś skałę - ja z prawej, Andrzej drapie się z lewej (mówię o skale, bo drapie się też po głowie co my uskuteczniamy...),
A w tle idzie kanonada. Jakbym był w Wietnamie to pewnie czułbym się teraz jak w Wietnamie. Klimat jest nieziemski. Huk wystrzałów, a Ty podchodzisz pod strome wzgórze... wzgórze (z punktem) 26. Kluczowym dla dalszego prowadzenia natarcia... wczuwam się w rolę i po prostu przywieram do skał, patrzę czy droga czysta i "skokami" przechodzę w kolejne osłonięte miejsce. Ej, niecały miesiąc temu byłem na Szkoleniu Podoficerów Rezerwy i biegaliśmy z bronią, więc nadal jestem w pewnym trybie myślenia (kto zdążył się załapać na relację na blogu ten zdążył, ale niestety nie jej już tutaj - historia zniknięcia relacji nadaje się na osobny wpis, ale też nie mogę :D).
Szkodnik krzyczy: "MASZ? Misiek, mów do mnie, MASZ?"
Ja: "Nie chcę teraz o tym rozmawiać, Pułkowniku, jestem zajęty"
To ja idę do tej 50-tki... eee... to znaczy 26-stki :D (nawiązanie do TEJ SCENY)
Podchodzimy pod szczyt i nie ma lampionu... ostrzał nie cichnie, więc staram się sprawdzić mapę. CHOLERA... chyba nie to wzgórze. Andrzej! Drę ryja... nie widzę... kurde, chyba dostał... trzeba się stąd zabierać, bo jestem tu jak na widelcu, a ogień nie ustaje. Zbiegam na dół (na tyle ile mogę zbiegać po stromym nie mając ACL w kolanie... czyli schodzę pomału, ale dla dodania dramatyzmu piszę ZBIEGAM). To nie jest wzgórze 26... takie straty a nie to wzgórze... k***a.
Andrzej schodzi z drugiej strony "HA, wiedziałem że masz zbyt rogatą duszę aby umrzeć" (cytat: "Szmaragdowy świt" )
Ruszamy na drugie wzgórze, no i jest... jak się pato-nawiguje to się dyma nie tam gdzie potrzeba... i możecie to rozumieć jak chcecie :D
Punkt nasz, ale wydymał nas na jedno wzgórze ekstra :P
Jest i lampion

Red Fox wskaże Ci drogę :)

Co my robimy ze swoim życiem...?


Jaszczurowe JESIENIARY :D
Droga się wypionowała... ale cieszę się, bo uwielbiam Trojgarb (i Krąglak, Krąglak - Szkodnik czytany hermetycznym głosem, na melodię "UCHWYT". Dla tych co nie ogarniają co to znaczy, oznacza to tylko to, że nie znają prawdziwego poziomu naszej patologii i upośledzenia... dowcip hermetyczny, ale są także tacy którzy zrozumieją... choć pewnie wiele by dali, aby NIE :D ).
Dymamy zatem ostro pod górkę. Krok za krokiem - pchamy, a im wyżej tym coraz więcej liści. W pewnym momencie suniemy, przez morze... liści jest do kolan jak się idzie i po piastę jak się jedzie. Rewelacyjny jesienny klimat.
Tak nam się udziela, że postanawiamy zostać jesieniarami i robimy sobie sesję zdjęciową - sami zobaczcie:
Tonące w morzu liści

Jesieniary :)

"Krople deszczu potrafią też ranić,
zwłaszcza gdy stają się słone, zmieszane ze łzami..." (nadal utwór "Nasze Shire")
czyli skończyło się jesieniarskie pozerowanie. Zaczęło padać i to intensywnie. Do tego wchodzimy w morza mgieł, bo wierzchołek Trójgarbu tonie w białym "mleku".
A czemu łzy? No bo leje, jest zimno, a my tyramy pod górę... stromo pod górę. Deszcz dzwoni o kask, spływa po mojej taktycznej kurtce, a my krok za krokiem pchamy rowery po kamieniach na pieszym szlaku. Wieża widokowa na Trojgarbie ma widok na mgłę i to tylko tą najbliższą. Wygląda to tak, że w galerii zdjęć na FB, Malo napisze, że miał wrażenie że to zdjęcie z wystawy sztuki współczesnej: białe ściany i mebel. Sami zobaczcie:
Dymamy na Trójgarba :D

Mgła i deszcz...

Wieża - kocham, że na Trójgarbie wszystko jest trój- (ławki, wieża) - to jest genialne

Galeria sztuki nowoczesnej... a nie czekaj, widok z wieży na Trójgarbie :)

Pamiętam jak tu było, gdy byliśmy pierwszy raz - opis TUTAJ. To też było mądre, pierwszy dzień urlopu w Górach Kamiennych... Szkodnik zaplanował wycieczkę: Trójgarb, Krąglak, Kolorowe Jeziorka, Wysoka Kopa w Rudawach Janowickich i powrót przez... Chełmiec. 2200m przewyższenia w pierwszy dzień urlopu... a potem wycieczka codziennie... "goddamn it, woman, you will be the end of me" (nawiązanie do tej sceny).
Wracając... widoki z wieży są zacne, no ale nie dziś. Dziś mamy biel, biel totalną, ale mimo wszystko dobrze tu znowu być. Trójgarb jest zacny.
Szkoda tylko, że pada... ale finalnie okaże się, że będzie nam padało tylko na szczycie.
Im dalej od wierzchołka tym deszcze będzie malał, aż zaniknie całkowicie.
Co ma padać dalej, dowaliło nam, przemoczyło - mission completed :P
Łapiemy kolejne lampiony wycofując się z Masywu T. a tym czasem dzień pomału zmierza ku końcowi.
Jeden z punktów kontrolnych "na zjeździe" jest niesamowity - kapitalna kapliczka w środku lasu.
Znamy te góry... a tu nigdy nie byliśmy. Inna sprawa, że na tablicy informacyjnie jest napisane wprost:
"aby postawić tutaj tą kapliczkę i mieć pewność, że żadne demony nie mają tu wstępu, miejsce to zostało EGZORCYZMOWANE". Hardcore, nie pierd***lili się w tańcu :D :D :D
No kurde, klimat "Malowanego człowieka" (nota bene, bardzo ciekawa pozycja fantasy).
Jeszcze jeden lampion łapiemy w gasnącym świetle dnia, a chwilę później "Ciemności kryją ziemię" (kolejna świetna książka)
Piękna kapliczka

Złota róża

Pomału zapada zmierzch...

"Fear of the dark
Fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark
Fear of the dark
I have a phobia that someone's always there..." (całość TUTAJ)
Jedziemy przez ciemność... przed nami punkt w opuszczonym pałacu. Ale klimat... opuszczony pałac po nocy.
Aby dotrzeć do samego budynku musimy przedrzeć się przez chaszcze, bo budowla całkowicie zarosła. Stajemy przed kilkupiętrowym gmachem... ale drzwi zamknięte są łańcuchem... trzeba będzie dostać się po partyzancku przez okno z wybitymi szybami. Bez kitu... TAKTYKA CZARNA level Czarni :)
Znam zasady poruszania się po budynku tak, aby nas nic nie zaskoczyło.
Widziałem zbyt wiele horrorów i gier RPG aby oczekiwać, że takie miejsce są opuszczone... albo wyskoczy tu zaraz jakiś rogaty albo jakiś gość cierpiący na nie-doje**nie, któremu głosy podpowiadają, że "ludzkie mięso daje siłę, daje moc i witaminy!!!" (tutaj...). Wchodzimy, wnętrze tonie w ciemności... tylko nasze czołówki oświetlają korytarze i komnaty. Broń jest w pogotowiu... zarządzam ciszę operacyjną, gestami pokazuję Szkodnikowi aby sprawdził salę balową, a ja idę na piętro. No dalej Rogaty, pokaże się... nie daj się prosić.
Ale otacza mnie tylko ciemność... czy coś przemknęło w rogu? Strach przed ciemnością jest niemal wyczuwalny... pełza wzdłuż mojej duszy (za ch** nie wiem w którym to jest kierunku, ale brzmi srogo, prawda?). Czy coś tam się kryje i czyha... dybie na moje życie.
Klimat penetracji jest TAKI... aaa.. nie sorki, nie ten link, odpiąłem bo był 18+ i nie każdy lubi karły. Ten jest właściwy - TUTAJ. I jak jest w tekście tej piosenki "najlepszy przyjaciel to naładowana spluwa"... no gdzie jesteś rogaty? Kici, kici, sku***synu.
Kolejne piętro... rogatego nie widu, nie słuchu. Chrzanić, zaleje wszystko benzyną wychodząc... rogaty nie ma szans.
Pewnie ciężko będzie to potem na policji wytłumaczyć:
- więc podpalił Pan ten pałac, dlaczego?
- no bo rogaty...
- jaki rogaty?
- jak to jaki, no ten duży... ten co żre ludzkie mięso
- ludzkie mięso?
- nie, k***a, rogaty weganin, normalnie opierdoliłby kozę z kopytami, ale nie, od ostatnich dziadów jest mocno eko... no proszę Was, nawet tam dotarła ta moda?
Jak myślicie, przejdzie takie tłumaczenie przy komendancie czy znowu będą problemy straszenie białym sweterkiem? CHCĘ RÓŻOWY (TUTAJ - link BARDZO na własne ryzyko... ale dla mnie to naprawdę głębszy tekst... miejscami, bardzo miejscami, ale jednak!)
W głównej sali znajdujemy pozostałości fortepianu... niesamowite miejsce. Klimat jest hardcore'owy, zwłaszcza, że jesteśmy tutaj nocą.
Naszym zadaniem jest policzenie schodów na najwyższą kondygnację.
Mega wypass punkt kontrolny, choć śmiem wątpić, że w pełni legalny... no ale to Malo i Jaszczur. Jak to było z wchodzeniem na drzewo?
Night riders AGAIN :)

Przedzieramy się do opuszczonego pałacu

Cyprian Kamil rzekła niegdyś, że "Ideał sięgnął bruku..."

Eksploracja ruin...

Zewnętrzne rubieże... "tam kończy się mapa, tam mieszkają potwory" (cytat: "Piraci z Karaibów")
czyli niczym Krzysztof Kolumb eksplorujemy nieznane. Ba nawet mamy ze sobą Krzysztofa, bo spotkaliśmy go przy podejściu na LOP'kę (Linię Obowiązkowego Przejścia).
Krzysiek to rowerzysta na Trasie Niepieszej - jak my, na na Jaszczurze to rarytas. Możemy zatem tak nazwać Go na potrzeby tego rozdziału: RARYTAS.
Rarytas ciśnie od rana i trochę w innym kierunku niż my, ale spotykamy się w nocnym lesie szukając lampionów na LOPce.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami mapa jest taka nieaktualna, że zbocze po którym chodzimy schodzi do jeziora... ogromnego jeziora, którego na mapie nie ma.
Rarytas potwierdza, kierunek "za zachód" odcina nam wielka woda.
Jak zaliczymy lampiony z LOPki i te pozostałe okoliczne, to będzie to problem. Zachód by się nam bardzo przydał, a tu nie będzie jak... wracać na południe, kawał drogi.. więc Aramisy wpadają na typowy dla siebie pomysł ("W labiryncie dziwnych zdarzeń, pośród strachów, przygód, marzeń, MYŚL SIĘ RODZI, MYŚL DOJRZEWA..." - tutaj)
Objedziemy jezioro od północy... jedyny problem w tym, że oznacza to wyjechanie poza mapę i to najpewniej mocno. No, ale co może pójść nie tak, dzida na północ i pierwsza w lewo, tak?
Trzymamy się w miarę jeziora, to i bez mapy damy radę.
Rarytas nie jest przekonany.
Rarytas: Widzieliście, że tam na mapie są bagna?
Szkodnik: Bagien tam nie będzie, zaręczam... tam jest jezioro.
R: Tym bardziej, uważacie to za dobry pomysł drzeć przez jezioro?
Sz: Nie, nikt nie mówi, że to dobry pomysł. Być może to nawet pomysł fatalny... ale drzeć będziemy.
Ja: Jej nie przekonasz, już wybrała wariant na "na rympał"... możesz jechać z nami lub zostać sam w tym ciemnym, przerażającym lesie (kocham, kocham manipulację :D )
Rarytas nadal nieprzekonany, waha się... pyta: ale teraz ścieżką A czy B?
Hmmm... to w sumie zasadne pytanie, bo jeszcze nie wiemy... i wtedy zjawia się on. Potwór z poza mapy. SZERSZEŃ... kur**a, dwa metry na cztery, serio... wielki skur**ol...
i oczywiście, stwierdza że najchętniej wleciałbym mi w czołówkę... i napiera. Odganiasz, a On napiera. Raz na mnie, raz na Szkodnika.
Decyzja zapada natychmiast... w dół, a tylko jedna ścieżka prowadzi w dół. Potrzeba prędkości aby zgubić pościg...
trudno najwyżej przez jezioro będzie...
... ale okazuje się, że docieramy do drogi, a nią wyjeżdżamy poza mapę. Trochę nawigacji na czuja, czyli trzymamy się w miarę brzegu i po kilku myk-mykach wracamy na mapę po drugiej stronie jeziora. Ekstrapolacja mapy działa zawsze... prawie zawsze, no dobra rzadko ale tym razem zadziałała.
Rarytas pod wrażeniem, nie podejrzewa nawet, że to był po prostu fart... :D :D :D
Aramisy - specjalizacja: warianty z dupy!! Szkolenia i kursy już dostępne!
"Matka wie, że ćpiesz...?" - nierówna walka ze sleepmonsterem

W blasku księżyca... i chwały :D
Ostatnie punkty zbieramy po zmroku. Część jednak musimy odpuścić, bo chcemy być w bazie koło północy... w niedzielę o 16:00 jesteśmy umówieni "w gości" u dawno nie widzianych ludzi, a do domu mamy około 5h drogi autem. Chcielibyśmy także chociaż trochę się ochlapać i oporządzić... może przespać, więc trzeba się kierować do bazy. Inna sprawa, że nasz limit 11h + 5h limitu spóźnień kończy się gdzieś po pierwszej w nocy.
Rarytas nie jedzie z nami na ostatni punkty i tego punktu Mu zabraknie aby mieć lepszy wynik od nas... no to jest pech :)
My do bazy docieramy kilka minut po pierwszej nad ranem... zmęczeni, styrani, walczący ze sleepmonsterem, boli nas wszystko oprócz podków... bo ich nie mamy... gdybyśmy mieli, to by też bolały.
Okazuje się, że wygrywamy Trasę Niepieszą, a Rarytas nie był jedynym rarytasem dzisiaj. Jest to niespodzianka, ale bardzo miła. Zwłaszcza, że Basia dopiero wraca do formy... wiecie jaki to dla nas rok. Jak nie pandemia, to operacja... denazyfikacji lub/i kolana.
Kolejny extra jesienny Jaszczur - te jesienne edycje są zawsze mega. Często są to edycje górskie i to jest też piękne, bo jak pewnie już wiecie "JESIENIĄ GÓRY SĄ NAJSZCZERSZE"
Powrót jest ciężki, bo w tygodniu zdarza mi się spać po 3h czasami... tyle spraw ciągle mamy. Do tego jeszcze mocno naderwana noc z piątku na sobotę, sam rajd i powrót do domu w niedzielę nad ranem. No było ciężko, ale się udało... a w poniedziałek w robocie to kontaktuję z rzeczywistością tak na 30%, ale baterie doładowane tak pozytywnie że "czuję się jakbym sam mógł pokonać całe Imperium" (ta scena - około 1m40s).
Klasyczne zdjęcie karty Jaszczurowej

A żeby nie być gołosłownym, jesienne górskie/pogórzańskie Jaszczury:
2015 - "Złamany Krzyż" w Beskidzie Niski
2016 - "Bojkowskie ślad" - w Paśmie Otrytu
2017 - "Ścieżka Muflona" - edycja LEGENDA, bez wątpliwości jeden z najlepszych rajdów ever... Strzeżcie się kondominium Jaszczurowo-Muflonowego... zmarłem 100 razy...
2018 - "Kamienne ściany" natomiast edycja wrześniowa "Zaklęty Monastyr" górski wprawdzie nie był, ale okolice Horyńca to płaskie nie są :)
2019 - "Sv. Jiri" oraz "Ogniste pogranicze" (ja pierd.... jak lało... jak było wtedy źle)
2020 - "Ciemna strona gór" oraz "Graniczna przełęcz"
2021 - "Go WEST" oraz "Dolina cerkwi"
To tylko jesienne - pamiętajcie, że te letnie i wiosenne także bywają genialne, "Jaszczur - Białe Doliny" czy też "Jaszczur - Na Jagody" oraz sporo, sporo innych :D
Ale dzisiaj mówimy o Jesiennych.
@Malo - tego nam zawsze MALO, więc tak trzymaj, prosimy !!!
Kategoria Rajd, SFA
Rajd WYZWANIE 2022
-
DST
86.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 września 2022 | dodano: 04.09.2022
Stajemy przed nie lada wyzwaniem. Nie lada, a blat, bo będą przeloty
wymagające jego odpalenia... chociaż jak macie napęd 1 x 12, to to w
sumie blat odpalony macie permanentnie. No dobra - dość, bo jeszcze nie
zacząłem tej relacji, a już odpływam w hermetyczne dygresje... Wróćmy
zatem do tematu.
Czeka nas nie lada wyzwanie bo ruszamy na RAJD WYZWANIE rozgrywany w krainie dinozaurów (okolice Krasiejowa). O
Czeka nas nie lada wyzwanie bo ruszamy na RAJD WYZWANIE rozgrywany w krainie dinozaurów (okolice Krasiejowa). O
Wyzwanie poznaliśmy dwa lata temu kiedy wzięliśmy udział w kapitalnej
24-godzinnej trasie robiąc niecałe 200 km rowerem. To był wypass,
sponiewieranie się i upodlenie aż miło. Mam ogromny sentyment do tamtej
edycji rajdu, bo nareszcie udało się zobaczyć Górę Św. Anny... mijaną
1000-ce razy jadąc w Izery czy Karkonosze. Ogólnie trasa była mega
wypaśna i nastawialiśmy się na powtórkę w 2021, ale okazało się nie
będzie trasy tak długich. Regulamin mówił o trasie 20+... i to było
takie, ze niby tylko 20 km... gnać prawie 200 km po to aby pojeździć 20
km? Nie zdecydowaliśmy się na taką ekstrawagancję i wybraliśmy wyprawę
własną - nota bene, regulamin tego rajdu zasługuje na osobny rozdział, więc *keep reading, folks* :P
Już po rajdzie, w relacji rajdowych znajomych, widzieliśmy że robili po 70-90 km. No jest to 20 plus, ale jednak mam wrażenie, że ulegliśmy drobnej dezinformacji.
Durex sed sex... czy jakoś tak (Dura lex, sed lex :P :P :P)
Już po rajdzie, w relacji rajdowych znajomych, widzieliśmy że robili po 70-90 km. No jest to 20 plus, ale jednak mam wrażenie, że ulegliśmy drobnej dezinformacji.
Durex sed sex... czy jakoś tak (Dura lex, sed lex :P :P :P)
W
tym roku postanowiliśmy - jedziemy, cokolwiek by w regulaminie nie
było, to jedziemy. Pamiętacie "Piratów z Karaibów"? Jak to było "kodeks
to tylko luźne wskazówki". Obierając takie podejście, stwierdzamy że co
będzie to będzie (a czego nie będzie, tego nie będzie) i jedziemy się
dobrze bawić goniąc lampiony po lesie :)
A muszę przyznać, że zapisy to jasne nie były :D
"Wyzwanie składa się z 4 tras: pieszej, nordic walking, rowerowej oraz rowerowej+". Po czym nie ma słowa o trasach... nic, kompletnie nic. Nie ma żadnych parametrów, to będzie 20, 50 czy 100. A czym różni się nordic od pieszej? A rowerowa od rowerowej plus. Zakładam, że rower plus będzie dłuższy, ale tak jak mówię, to założenie własne :)
Czytam regulamin dalej "na trasach OPEN i EXTRIM"... zaraz, zaraz, a co to są za trasy? Odsyłam do akapitu "Wyzwanie składa się z...", no i na OPEN czy EXTRIM zapisów nie ma. JAJA!
A muszę przyznać, że zapisy to jasne nie były :D
"Wyzwanie składa się z 4 tras: pieszej, nordic walking, rowerowej oraz rowerowej+". Po czym nie ma słowa o trasach... nic, kompletnie nic. Nie ma żadnych parametrów, to będzie 20, 50 czy 100. A czym różni się nordic od pieszej? A rowerowa od rowerowej plus. Zakładam, że rower plus będzie dłuższy, ale tak jak mówię, to założenie własne :)
Czytam regulamin dalej "na trasach OPEN i EXTRIM"... zaraz, zaraz, a co to są za trasy? Odsyłam do akapitu "Wyzwanie składa się z...", no i na OPEN czy EXTRIM zapisów nie ma. JAJA!
Kto nas dobrze zna, ten
wie że my raczej na luzie podchodzimy do takich akcji, więc stwierdzamy,
że owszem na miejscu, to może być niezły zamot i dezinformacja, ale kij
z tym!! Jedziemy się wyszaleć w terenach, jakich rowerowo nie znamy.
Będzie dobrze, choć niekoniecznie jasno i to mimo, że rajd rozgrywany za
dnia :D
Rozmawiamy przez FB z Mateuszem, który
buduje trasę rajdu, aby mieć pewność że zapisujemy się na najdłuższą
trasę i tyle nam wystarczy. Potwierdza nam, że rower plus jest trasą
najdłuższą rowerową i rozgrywana jest tylko na rowerze. Jest git, wiemy
co najważniejsze, reszta to "drobne techniczne szczegóły" jeśli
kojarzycie zakończenie "Batman begins" Nolana.
Baza
rajdu znajduje się w Grodźcu, niedaleko Krasiejowa. Na miejsce
przybywamy kilka minut po 8:00 i witamy się zarówno z Organizatorami,
jak i innymi Zawodnikami rajdu, bo jest trochę znajomych twarzy. Pakiet
startowy jaki dostajemy jest mega WYPASS, bo rajd jest organizowany
przez Lasy Państwowe. Z kilkoma leśnikami uda nam się dzisiaj
porozmawiać i powiem Wam, że to nadleśnictwo ma rewelacyjną kadrę -
super ekipa (tu pozdrawiamy Nadleśnictwo Beton Twardy oraz Nadleśnictwo
NASZElasyWYDUPIAC, z którymi kopaliśmy się jak dzicy, współorganizując
niektóre edycje naszych CZARNYCH rajdów...).
O 9:00 idziemy na odprawę i wtedy regulamin radu gmatwa się jeszcze bardziej, a ja cieszę patelnię bo to oznacza jeszcze lepszą zabawę :D
O 9:00 idziemy na odprawę i wtedy regulamin radu gmatwa się jeszcze bardziej, a ja cieszę patelnię bo to oznacza jeszcze lepszą zabawę :D
No więc tak:
- trasa rowerowa+ ma do zaliczenia obowiązkowo pkt 1, 2 oraz 3 (to jest akurat jasne, bo punkty te zlokalizowane są na 3 krańcach mapy, więc wydłuża to to trasę). Są to także JEDYNE obowiązkowe punkty na trasie rower+
- trasa rowerowa+ ma do zaliczenia obowiązkowo pkt 1, 2 oraz 3 (to jest akurat jasne, bo punkty te zlokalizowane są na 3 krańcach mapy, więc wydłuża to to trasę). Są to także JEDYNE obowiązkowe punkty na trasie rower+
- trasa (stricte) rowerowa ma także obowiązkowy
odcinek pieszy OP (mówią, że koło 8 km aż !!), który jest jednocześnie
odcinkiem specjalnym, składającym się z 5 lampionów i żeby go zaliczyć,
trzeba znaleźć je WSZYSTKIE !!! Nie odnalezienie chociaż jednego
powoduje nie zaliczenie odcinka specjalnego.
Jak
obowiązkowy punkt odcinek pieszy (OP) ma się do tego, że na trasie
rowerowej+ obowiązkowe są TYLKO punkty 1, 2 oraz 3... nie wiadomo,
wyjdzie w praniu :D
- punkty kontrolne mają swoje wagi (yeah, rogaining!! to kochamy)
- zadania także mają swoje wagi, ale uwaga! za dotarcie na zadanie też przyznawane są punkty
- punkty kontrolne mają swoje wagi (yeah, rogaining!! to kochamy)
- zadania także mają swoje wagi, ale uwaga! za dotarcie na zadanie też przyznawane są punkty
To
jest akurat genialne. Na żadnym innym rajdzie tak nie ma, a dojechania
na zadanie także przecież zajmuje czas, zwłaszcza że ZS'y są osobnymi punktami na
mapie niż lampiony. Na przykład za dotarcie jest 6 pkt, a za wykonania
zadania jest 11. W praktyce możesz łapać sześć punktów i gnać dalej albo
można robić zadanie i walczyć aż o 19 łącznie. Taktyka, taktyka, taktyka - szacuj
co się bardziej opłaca, bo zadanie też zajmie czas, ale da także
punkty. GENIALNE !!! Inne rajdy: uczcie się od WYZWANIA w tej kwestii !!!
- Niektóre zadania są wieloetapowe, jak na przykład kajaki. Dopłynięcie do pierwszego markera to 3 punkty, do drugiego już 6 punkty, a do trzeciego to już 9 punktów.
- do tego jest także superbonus, o którym nie wiadomo nic, ale można go zdobyć jak będzie się spostrzegawczym :P
- limit czasu to 17:30 i lepiej się nie spóźnić, bo kary są dotkliwe (prawie cielesne :P )
... a to tylko część informacji, jakie dostaliśmy na odprawie. Ogólnie trwała 30 min (planowo) i brakło czasu (start był planowany na 9:30, a się opóźnił) :D :D :D
Do tego tylko jeden z Zawodników z drużyny był uprawniony do wysłuchania odprawy i padło na mnie. Na mnie też padło pobiec po mapy... dobrze czytacie... pobiec. Mapy rozdawane były w innym miejscu niż start. Wiecie jak nienawidzę biegać... nawet zostawiłem mój wielki plecak. Tak! Znowu dobrze czytacie. Zostawiłem plecak i pobiegłem BEZ niego po mapy... a właściwie po mapę, bo dostaliśmy tylko jedną na zespół. O NIE, NAJGORZEJ.
Biegać... jak zwierzęta...
I jedna mapa... to ZŁO, ZŁE ZŁO, ZŁE ZŁO ZŁEGO ZŁA. Nie róbcie tak, proszę. Nawet kosztem większego wpisowego, mniejszego pakietu startowego jeśli to problem budżetu, ale prosimy o mapę dla każdego. Owszem są zespoły, gdzie jedna osoba nawiguje, a druga po prostu jedzie za pierwszą, ale w zespole gdzie jest dwóch nawigatorów. Przecież to się rozwodem może skończyć !!!
Nasi drodzy Leśni Ludzie, rozbijecie wieloletnie przyjaźnie, szczęśliwie małżeństwa.
Finalnie Basia chciała bym to ja wziął mapę (piękne zepchnięcie odpowiedzialności :P), ale przez cały rajd Szkodnik będzie zazdrosnym okiem zerkał mi przez ramię na mapnik... powtarzał po drodze "tylko się nie pomyl, tylko się nie pomyl" (jak chcecie poczuć tą presję to TUTAJ). Planuję to bardziej opisać w podsumowaniu roku, ale jest to rok samotnej nawigacji... nie jestem w stanie tego uniknąć, nawet mimo faktu, że jedziemy już razem.
ALFA, BRAVO, CHARLIE, B kwadrat minus 4 AC, ECHO, FOXTROT, ... :D
Pada komenda start i ruszamy biegiem po mapy. Bez plecaka czuję się nago, ale mam doświadczenie. Biegałem już tak po parku...
...w znaczeniu, że bez plecaka, ale podoba mi się wasz tok myślenia :P
Dopadam mapy, a tam także treść pierwszego zadania specjalnego. Musimy je rozwiązać, aby wyjechać na trasę - oczywiście, można je odpuścić i cisnąc od razu, ale zadanie składa się z 3 matematycznych zagadek i każda z nich jest punktowana. Decyduj: siedzisz i liczysz, a zegarek odmierza cenne sekundy czy startujesz od razu, licząc że w zaoszczędzonym (na rozwiązywaniu) czasie wyrwiesz z lasu więcej lampionów niż inni.
Pierwsze zadanie to: korzystając TYLKO z dodawania otrzymaj liczbę 1000 używając ośmiu ósemek. Na dawajcie, mózgi - odpowiedzi nie podam. Powiem tylko, że zrobiliśmy :)
Drugie zadanie to klasyk z odmierzaniem, mając pewne dane. Klasyk to: odmierz 4 litry, mając bukłaki trzy- i pięciolitrowy. Tym razem są to klepsydry i trzeba odmierzyć czas i nie są to liczby 3 i 5, a trochę większe. Zrobiliśmy.
Trzecie zadanie to zabawa z liczbami... i tu polegniemy. Uznamy, że wolimy nie zaliczyć 3-ciego zadania i jechać, niż tracić kolejne minuty nad tym zadaniem, kiedy obsługa uzna naszą odpowiedź za złą. Wiele osób się spierało, że zadanie nie było jednoznaczne, ale nie dam rady go przytoczyć w całości bo nie pamiętam, a kartkę z treścią oddaliśmy.
Chodziło o to by ustalić numery mieszkań, które były swoim odbiciem np. 24 i 42... i czemu napisałem odbiciem, bo w treści było ODWROTNOŚCIĄ :D
Wiecie jak ja mam z matematyką. Kocham matematykę, więc odwrotność to odwrotność. Pierwszy numer to X, a drugi to 1/X i jedziemy. Skoro ich różnica to jakaś tam liczba to damy radę ułożyć funkcję kwadratową.
X minus 1/X równa się tej liczbie :P :P :P
Teraz założenie, że X różny od zera. Następnie obkładam to DELTĄ jak Ukraińcy obkładają artylerią ruskie magazyny amunicji (God of War: MARS says "HI" :P )
Wzór na X1 i X2 i git. Mamy to :D
Co? Nie pamiętacie, że DELTA to "b kwadrat minus 4 a razy c". Nie przyznawajcie się nawet :P :P :P
Tzn wiecie, ludzie wskazywali na jakąś inną niejednoznaczność tego zadania, bo chyba tylko ja poleciałem DELTĄ... ale tak czy siak, odpuszczamy trzecie zadanie i dzida do lasu :D
Zapowiada się piękny dzień w lesie :)

Nasz pierwszy lampion dzisiaj

Butelka do polowy pusta?
Ruszamy w las, a ten zaczyna się właściwie od razu za bramą bazy rajdu. Limit czasu jest niewielki: 8 godzin, a punktów dużo plus kilka zadań specjalnych, które zjedzą czas... plus osławiony, wspomniany już wcześniej odcinek pieszy oraz konieczność odwiedzenia wszystkich stron naszej mapy... no hardcore jeśli chodzi zarówno o zaplanowanie jak i o działania operacyjne w terenie. W zasadzie to, mimo że komenda start padła kilka minut temu, to można powiedzieć, że zaczyna nam się kończyć czas. Trzeba będzie się spiąć aby zrealizować główne założenia planu - oczywiście na tyle, na ile zdrowotnie będzie to możliwe. Basia coraz lepiej jeździ i chodzi, w zasadzie jest już naprawdę dobrze, że można by zapomnieć że była to operacja, po której 6 tygodni chodziła o kulach..., ale pamiętajmy że noga nie ma jeszcze 100% zakresu ruchu, nadal brakuje paru stopni zgięcia. Nadal mamy także po 4-5 rehabilitacji w tygodniu, trzeba będzie znaleźć złoty środek: nie forsujemy tempa na zasadzie "ile fabryka dała", ale też nie będzie to rekreacyjna przejażdżka po bulwarach.
Dwa pierwsze lampiony wchodzą bez większego problemu i choć kilka ekip szuka lampionów po lesie, to udaje nam się na nie wjechać jak po sznurku. Jakbyśmy mieli mapę :D
Kierujemy się teraz na nasze pierwsze zadanie specjalne (ZS), a tam przesympatyczne dziewczyny zapoznają nas z instrukcjami: należy napełnić butelkę wodą z jeziora, ale trik jest taki, że nie wolno butelki - w zasadzie to - dotknąć. Ma stać tam gdzie jest, nie można jej przesuwać, zabrać, przenieść... ale możesz wykorzystać wszystko co znajdziesz lub co masz ze sobą.
Cudem miałem ze sobą coś co nam pomogło... ogólnie ten cud to lekko nie ma.
Ostatnio, jak wychodziłem nocą przez okno i się potknąłem, to tylko cudem zahaczyłem o gzyms... po dwóch dniach cud posiniał i obrzękł :P
Szkodnik ciśnie przez las :)

Szkodnik ciśnie przez las BARDZIEJ :)

KRÓL KUBB poległ pod Krasiejowem :)
Kolejny ZS to gra - to tak zwane szachy wikingów KUBB. Jak to w szachach, chodziło to aby dobrze zbić konia (Króla pacanie, króla - Szkodnik). A tak naprawdę zasady znajdziecie TUTAJ. Powiem tak, jedno z najlepszych zadań na rajdach ever !!! Genialna gra i kapitalna zabawa. Przesympatyczna dziewczyna z obsługi punktu - w bazie dowiemy się, że księgowa Lasów Państwowych - rzuca nam WYZWANIE. Pasuje Wam jaka incepcja się zrobiła: wyzwanie w wyzwaniu.
Ogólnie trzeba rzucać drewnem w pionki przeciwnika, ale w takim połączeniu zasad szachów i bilarda, król musi upaść najpóźniej (zbicie go wcześniej, kończy się jak posłanie czarnej bili do łuzy zbyt wcześniej czyli spektakularną porażką).
Gramy i powiem Wam, że prawie 20 lat szermierki robi robotę. Chodzi o wyczucie dystansu, więc mimo że gramy w to pierwszy raz, to robimy egzekucję króla w dwóch turach. Każde z nas ma 3 drewienka do rzucania i w drugiej turze skuteczność mamy zabójczą.
Albo to po prostu szczęście początkującego. Też tak może być, wiecie jak to jest z tzw. "powrotem do średniej", to mógł być losowy "pik" na wykresie i 3 kolejne partie przegralibyśmy z kretesem. Niemniej nie gramy kolejnych partii, zadanie zaliczone, punkty zdobyte, ciśniemy dalej.
Król musi upaść, ale dopiero jak upadną wszystkie pionki przeciwnika (te drewienka naprzeciw Szkodnika). Z naszych oczywiście choć jeden musi przeżyć :)

Król KUBB stoi dumnie pośrodku planszy

Przez lasy w Krainie Dinozaurów
Krasiejów znany jest ze swojego Parku Jurajskiego, bo to miejsce gdzie odkryto pozostałości dinozaurów. W samym parku kiedyś byliśmy, ale tutejsze lasy są dla nas nieznane. Tym milej nam się tutaj pokręcić. Znamy Bory Strobrawskie (powyżej) oraz Lasy nad Górą Liswartą (poniżej), a dziś idealnie wypełniamy lukę w naszym "Poznaj swój kraj".
Jednym z punktów kontrolnych jest Źródełko Zgody i Miłości. Bardzo urokliwe miejsce, zwłaszcza żabka siedząca przy źródle.
Piękna (skamielina) i Bestia :D

Dino napiera FIREBALL'ami :D

To chyba dobry skręt, ale nie mam pewności...

Ładnie tu :)

- Żabcia, o czym myślisz?
- O tym jak ubić wszystkie bociany

Żabka była jednym z 3 punktów obowiązkowych na trasie ROWER+, bo były to południowe obrzeża mapy. Zaczynamy teraz kierować się na północ, a dokładniej na północny zachód.
Tam, gdzieś na kolejnym krańcu mapy czaić się będzie drugi z obowiązkowych punktów. Idziemy po Ciebie, lampionie... ale nim tam dotrzemy, czyścimy mapę z innych punktów kontrolnych, które mamy mniej lub bardziej po drodze. Zwłaszcza, że dwa z nich to ZS'y.
Pierwszy ZS to 3-etapowe kajaki. płynie się pod prąd, po jeden, dwa lub trzy markery, za co można zdobyć kolejno 3, 6 lub 9 punktów przeliczeniowych.
Niemniej kalkulujemy, że zrobienie tego odcinka pod prąd i potem powrót zajmie nam jak nic 30-40 min, jak nie więcej. W okolicy jest wiele różnych punktów kontrolnych, więc bardziej opłaci nam się wziąć punkty "za zameldowaniu" się na zadaniu, ale odpuszczenie go. W tym czasie, jeśli się uda to wyrwiemy 3 inne punkty kontrolne, których suma jest znaczenie większa niż 9.
Lubimy zadania kajakowe, ale jeszcze bardziej lubimy taktykę - ciśniemy dalej. Obsługa punktu jest lekko w szoku, ale potwierdzają nam że zadanie to minimum 30 minut. Utwierdzają nas w decyzji. No cóż, mamy dzisiaj:
"...zostałem na nabrzeżu, mnie na pokładzie nie ma" (jedna z najpiękniejszych ballad Budki Suflera KOLĘDA ROZTEREK)
zamiast "
Dla wolności i morza, szklanicy rumu i śpiewu fal,
dla kobiet za szybkich i skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr, pod czarną flagą płyń,
jeśli staniesz na mej drodze: GIŃ, GIŃ, GIŃ !!!" (całość TUTAJ "Pod czarną flagą")
Pchanie pod górę zawsze na propsie :)

Takie punkty kontrolne lubimy - drzewo w lesie, ale za to jakie :)

W poszukiwaniu konkretnego drzewa w lesie :)

Północno-zachodnie rubieże to okolice Jeziora Turawskiego, a lampiony znajduję się w okolicach linii przybrzeżnej.
Jeden z nich jest, tak jak wspomniałem powyżej, punktem obowiązkowym aby być klasyfikowanym na trasie ROWER+.
Udaje nam się go złapać, ale zegar jest bezlitosny. Zostało na 3,5 godziny, a przed nami jeszcze kilka zadań i wyprawa na północno-wschodni skraj mapy czyli cała A3 do przejechania.
Nie ma czasu na chwilę wytchnienia - ciśniemy dalej. Na razie nawigacja idzie nam bardzo dobrze... oby tylko nie zapeszyć.
Jakieś tam błędy się przytrafiają, ale nic wielkiego - drobne korekty to sekundy a nie kwadranse, więc jest dobrze!
Kolejny świetny punkt kontrolny - lubię obiekty hydro :)

Mostek :)

AHOJ tam na łodzi? AHOJ Was to obchodzi... czyli łódź z silnikiem GWIAZDOWYM :P
A tą gwiazdą to będę ja... no ale od początku.
Lecimy przelotem na wschód. Przed nami kolejne zadanie specjalne - łodzią po jeziorze, aż pod 3 lampiony, więc tłusto i "na bogato", ale trik jest taki, że musimy wiosłować razem. Jedna osoba, jedno wiosło. Taki jest wymóg zadania i nie ma zmiłuj się. Zostanę gwiazdą tego zadania bo napęd w moim wykonaniu to będzie spektakularna porażka. Nie będę w stanie synchronizować się z Basią pod kątem siły wkładanej we wiosłowanie. Owocować będzie to tym, że Basia będzie musiał wiosłować 3 raz szybciej niż ja, abyśmy płynęli prosto... a ja widząc, że Ona przyspiesza, będą zwiększał tempo napierania wiosłem. Liczba obrotów jakie wykonamy względem własnej osi będzie imponująca... inne zespoły będą płynąc w miarę prosto, a my będziemy kreślić znak "cewki" na tafli wody. Pętelka za pętelką... obrót za obrotem.
Krzyk Basia: NIE TAK MOCNO. PRZESTAŃ.
Przestaję...
Za chwilę: WIOSŁUJ.
Wiosłuję...
Za chwilę: NIE TAK MOCNO. PRZESTAŃ...
Możecie zapętlić :D
Jestem wyznawcą zasady "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza to że używasz jej za mało".
Siłą będę zatem korygował kurs, a że te pojazdy są podsterowne czyli efekt widzi się z opóźnieniem, będę przykładał wciąż większą i większą siłę.
Na brzegu musieli mieć z nas niezły ubaw.... kiedy wykonywaliśmy 40-sty któryś obrót wokół własnej osi, a Szkodnik darł ryja "NIE TAK MOCNO!!!".
40 minut... imponujące. Zwłaszcza, że jak już podpłynęliśmy do jednej bojki i już prawie mieliśmy perforator, to... ech, szkoda gadać.
Złapałem bojkę za flagę... zaowocowało to tym, że bojka odpłynęła, a ja zostałem z flagą w ręce... i zrobiliśmy kolejny obrót wokół własnej osi :D
Do FORMOZY mnie nie przyjmą... mam przekonanie graniczące z pewnością :P
Niemniej ja bawiłem się wspaniale... Szkodnik trochę mniej :D

Co mogło się stać, gdy złapałem za flagę...

Szkodnik naprawia bojkę :)

NA WIEDZĘ O DRZEWACH JESTEŚMY GŁUSI JAK PIEŃ :D
Lecimy dalej. 40 minut zjadło nam kręcenie się na jeziorze. Nie zostało wiele czasu, a gdzie tam do punktu, oznaczonego numerem 2, który będzie ostatnim obowiązkowym lampionem naszej trasy. Lecimy po lesie jak szaleni, ale jest dobrze, bo nawigacja idzie nam świetnie. Nie popełniamy głupich błędów i wpadamy na punkty kontrolne niemal idealnie. Jest moc !!
Czemu nie może być tak zawsze? Bo gdzie zabawa, przygoda, gdyby tak było zawsze :P
Wśród lampionów w tej części mapy kryją się dwa zadania specjalne.
Pierwsze to świat fauny: potrójne dopasowanie --> nazwa zwierzaka, zdjęcie i jego trop. Wydaje się proste, ale trop sarna a jeleń czy też wilk a lis, to już nie takie trywialne. Zaliczenie odbywało się tylko w przypadku poprawnego przypasowaniu wszystkich 3 rzeczy. Poszło nam nieźle, bo 4 punkty na 5 możliwych. Pomyliliśmy wilka z lisem, a cała reszta była dobrze (sarny, jelenie, borsuki, itp).
Natomiast na drugim zadaniu polegliśmy z kretesem. FLORA. Przypisanie PNIA (realny, ścięty kawałek pnia który miał obecny na punkcie Leśnik) do LIŚCI i do NAZWY. Brzoza, jesion, osika, olsza, buk, dąb, żywotnik, akacja... masakra. Jak przypasowaliśmy dobrze liście np. dąb, to pomyliliśmy pień, a jak pień był ok (np. buk) to znowu liście pomyliliśmy z brzozą.
Ogólnie... porażka. Spędzamy w lesie pół życia, ale rozpoznawać pni drzew nie umiemy :)
Pan Leśnik był fascynatem tematu, obrócił nam jeden ze ściętych pni i mówi: "patrzcie, zrobił się pomarańczowy... to znak charakterystyczny dla czego?"
JASSSSSNE... teraz to już wiem wszystko :D
Ogólnie polegliśmy, ale przynajmniej nie do zera. Wyszliśmy z 1,5 punktu (3 dobre przypasowania na 10).
Urokliwe jeziorko :)

Do jakich poświęceń jestem zdolny dla lampionów? Na kolanach podbijam punkty kontrolne :P

Nieobowiązkowy obowiązkowy odcinek pieszy czyli REGULAMIN :D
Najbardziej kontrowersyjny punkt. Pamiętacie jak to było na początku relacji?
Punkty obowiązkowe dla Rower+ to pkt jeden, dwa oraz trzy (jeden i trzy już mamy, na dwa dopiero pojedziemy).
Część piesza jest obowiązkowa, ale żeby ją zaliczyć trzeba odnaleźć wszystkie punkty kontrolne na tym etapie, a ma on około 8 km (tak mówili inni Zawodnicy).
Tabelka na mapie mówi jednak coś takiego:
- zameldowanie się na tym etapie to 6 punktów
- zrobienie tego etapu to 11 punktów
No więc, nasze rozumienie jest takie, że być tu musimy, no więcej jesteśmy. Niemniej nie wychodzimy na niego, czyli nie zdobędziemy tych 11 punktów, bo 8 km nie jest tyle warte, a jeszcze musimy podjechać na punkt nr 2 czyli ostatni z obowiązkowych.
No i tu zaczyna się dyskusja bo obsługa punktu rozumie to inaczej :D
Ogólnie chcą nam dać 18 punktów jeśli odcinek przejdziemy lub... zero? Gorzej, dyskwalifikację bo jest on obowiązkowy i musi być zrobiony cały :D
Hardcore, ale i tak nie mamy wyboru. Do limitu zostało nam 55 minut, a musimy jechać na "dwójkę", a potem jeszcze wrócić do bazy. Nie ma szans zrobić jeszcze dodatkowo 8 km z buta.
Lecimy zatem na dwójkę, ale zastanawiamy się czy nie będzie spektakularnego NKL'a w bazie.
Finalnie dwójkę zaliczymy bez większego problemu, a na powrocie jeszcze 2 punkty kontrolne. Szkodniczek ewidentnie odwykł od finishów w ostatniej minucie, bo gdy nadal jesteśmy w lesie na 15 min przed limitem, to zaczyna się niepokoić czy zdążymy. 15 minut to kupa czasu, zacznę się martwić jak się zrobi 14 bo wtedy może być ciężko :)
Obecnie przewiduję wpadnięcie na metę na minutę przed limitem, więc pełen spokój jeszcze.
Pomylę się w mojej ocenie... na mecie będziemy na dwie minuty przed limitem :D :D D:
Jak za starych dobrych czasów.
Uwierzycie, że stoję na złamanym drzewie? Roślinność to tam była po pas :)

Strażnicy pałacu nas spostrzegli...

RAJD REWELACJA. Bawiliśmy się świetnie. Bardzo fajna trasa, ciekawe punkty kontrolne i ładne tereny. Szkoda tylko, że tak krótko. Tęsknimy za edycją 24 godziny. Bardzo tęsknimy.
Finalnie nasz wynik da nam 2-gie miejsce. WOW, tego się nie spodziewaliśmy. To ogromny sukces, patrząc na to że Basia nie jest jeszcze w pełni sił, a nie było także klasyfikacji MIX, tylko rywalizowaliśmy ze wszystkimi zespołami.
Zostaje też trochę takiego poczucia, że nie jest to do końca zasłużone 2-gie miejsce, bo ciężko się odnieść do tego zdarzenia z odcinkiem pieszym.
Według mnie przez to, że było to bardzo niejasne, to jednak Ci którzy go robili, wierząc że jest on obowiązkowy tak jak punkty od 1 do 3, to mieli względem nas gorzej, bo 8 km z buta, to jednak sporo czasu. Z drugiej strony my ryzykowaliśmy NKL'a... ciężko powiedzieć, ale dlatego słowo do Organizatorów:
- trasa świetna, rajd kapitalny
- pomyślcie jednak nad uściśleniem regulaminu, bo będę drużyny, które potem będą robić kwas i po co to nam wszystkim :) ?
A zasady neutralizują kwasy - ale hermet chemiczny to był... zasada + kwas = sól :D
- regulamin zapisów na trasy także był tak niejasny, że sądzę że część ekip zrezygnowała nie wiedząc czego się spodziewać.
My rok temu widząc 20+ stwierdziliśmy, że ten rajd to będzie coś mini. Takie MEGA MINI, jeśli wiecie o co mi chodzi :)
No i mapy, prosimy o mapę na głowę!
Niemniej wszystko inne FENOMENALNE - jeden z lepszych rajdów w tym roku. Dziękujemy !!!
Kapitalne trofeum :)

- Niektóre zadania są wieloetapowe, jak na przykład kajaki. Dopłynięcie do pierwszego markera to 3 punkty, do drugiego już 6 punkty, a do trzeciego to już 9 punktów.
- do tego jest także superbonus, o którym nie wiadomo nic, ale można go zdobyć jak będzie się spostrzegawczym :P
- limit czasu to 17:30 i lepiej się nie spóźnić, bo kary są dotkliwe (prawie cielesne :P )
... a to tylko część informacji, jakie dostaliśmy na odprawie. Ogólnie trwała 30 min (planowo) i brakło czasu (start był planowany na 9:30, a się opóźnił) :D :D :D
Do tego tylko jeden z Zawodników z drużyny był uprawniony do wysłuchania odprawy i padło na mnie. Na mnie też padło pobiec po mapy... dobrze czytacie... pobiec. Mapy rozdawane były w innym miejscu niż start. Wiecie jak nienawidzę biegać... nawet zostawiłem mój wielki plecak. Tak! Znowu dobrze czytacie. Zostawiłem plecak i pobiegłem BEZ niego po mapy... a właściwie po mapę, bo dostaliśmy tylko jedną na zespół. O NIE, NAJGORZEJ.
Biegać... jak zwierzęta...
I jedna mapa... to ZŁO, ZŁE ZŁO, ZŁE ZŁO ZŁEGO ZŁA. Nie róbcie tak, proszę. Nawet kosztem większego wpisowego, mniejszego pakietu startowego jeśli to problem budżetu, ale prosimy o mapę dla każdego. Owszem są zespoły, gdzie jedna osoba nawiguje, a druga po prostu jedzie za pierwszą, ale w zespole gdzie jest dwóch nawigatorów. Przecież to się rozwodem może skończyć !!!
Nasi drodzy Leśni Ludzie, rozbijecie wieloletnie przyjaźnie, szczęśliwie małżeństwa.
Finalnie Basia chciała bym to ja wziął mapę (piękne zepchnięcie odpowiedzialności :P), ale przez cały rajd Szkodnik będzie zazdrosnym okiem zerkał mi przez ramię na mapnik... powtarzał po drodze "tylko się nie pomyl, tylko się nie pomyl" (jak chcecie poczuć tą presję to TUTAJ). Planuję to bardziej opisać w podsumowaniu roku, ale jest to rok samotnej nawigacji... nie jestem w stanie tego uniknąć, nawet mimo faktu, że jedziemy już razem.
ALFA, BRAVO, CHARLIE, B kwadrat minus 4 AC, ECHO, FOXTROT, ... :D
Pada komenda start i ruszamy biegiem po mapy. Bez plecaka czuję się nago, ale mam doświadczenie. Biegałem już tak po parku...
...w znaczeniu, że bez plecaka, ale podoba mi się wasz tok myślenia :P
Dopadam mapy, a tam także treść pierwszego zadania specjalnego. Musimy je rozwiązać, aby wyjechać na trasę - oczywiście, można je odpuścić i cisnąc od razu, ale zadanie składa się z 3 matematycznych zagadek i każda z nich jest punktowana. Decyduj: siedzisz i liczysz, a zegarek odmierza cenne sekundy czy startujesz od razu, licząc że w zaoszczędzonym (na rozwiązywaniu) czasie wyrwiesz z lasu więcej lampionów niż inni.
Pierwsze zadanie to: korzystając TYLKO z dodawania otrzymaj liczbę 1000 używając ośmiu ósemek. Na dawajcie, mózgi - odpowiedzi nie podam. Powiem tylko, że zrobiliśmy :)
Drugie zadanie to klasyk z odmierzaniem, mając pewne dane. Klasyk to: odmierz 4 litry, mając bukłaki trzy- i pięciolitrowy. Tym razem są to klepsydry i trzeba odmierzyć czas i nie są to liczby 3 i 5, a trochę większe. Zrobiliśmy.
Trzecie zadanie to zabawa z liczbami... i tu polegniemy. Uznamy, że wolimy nie zaliczyć 3-ciego zadania i jechać, niż tracić kolejne minuty nad tym zadaniem, kiedy obsługa uzna naszą odpowiedź za złą. Wiele osób się spierało, że zadanie nie było jednoznaczne, ale nie dam rady go przytoczyć w całości bo nie pamiętam, a kartkę z treścią oddaliśmy.
Chodziło o to by ustalić numery mieszkań, które były swoim odbiciem np. 24 i 42... i czemu napisałem odbiciem, bo w treści było ODWROTNOŚCIĄ :D
Wiecie jak ja mam z matematyką. Kocham matematykę, więc odwrotność to odwrotność. Pierwszy numer to X, a drugi to 1/X i jedziemy. Skoro ich różnica to jakaś tam liczba to damy radę ułożyć funkcję kwadratową.
X minus 1/X równa się tej liczbie :P :P :P
Teraz założenie, że X różny od zera. Następnie obkładam to DELTĄ jak Ukraińcy obkładają artylerią ruskie magazyny amunicji (God of War: MARS says "HI" :P )
Wzór na X1 i X2 i git. Mamy to :D
Co? Nie pamiętacie, że DELTA to "b kwadrat minus 4 a razy c". Nie przyznawajcie się nawet :P :P :P
Tzn wiecie, ludzie wskazywali na jakąś inną niejednoznaczność tego zadania, bo chyba tylko ja poleciałem DELTĄ... ale tak czy siak, odpuszczamy trzecie zadanie i dzida do lasu :D
Zapowiada się piękny dzień w lesie :)

Nasz pierwszy lampion dzisiaj

Butelka do polowy pusta?
Ruszamy w las, a ten zaczyna się właściwie od razu za bramą bazy rajdu. Limit czasu jest niewielki: 8 godzin, a punktów dużo plus kilka zadań specjalnych, które zjedzą czas... plus osławiony, wspomniany już wcześniej odcinek pieszy oraz konieczność odwiedzenia wszystkich stron naszej mapy... no hardcore jeśli chodzi zarówno o zaplanowanie jak i o działania operacyjne w terenie. W zasadzie to, mimo że komenda start padła kilka minut temu, to można powiedzieć, że zaczyna nam się kończyć czas. Trzeba będzie się spiąć aby zrealizować główne założenia planu - oczywiście na tyle, na ile zdrowotnie będzie to możliwe. Basia coraz lepiej jeździ i chodzi, w zasadzie jest już naprawdę dobrze, że można by zapomnieć że była to operacja, po której 6 tygodni chodziła o kulach..., ale pamiętajmy że noga nie ma jeszcze 100% zakresu ruchu, nadal brakuje paru stopni zgięcia. Nadal mamy także po 4-5 rehabilitacji w tygodniu, trzeba będzie znaleźć złoty środek: nie forsujemy tempa na zasadzie "ile fabryka dała", ale też nie będzie to rekreacyjna przejażdżka po bulwarach.
Dwa pierwsze lampiony wchodzą bez większego problemu i choć kilka ekip szuka lampionów po lesie, to udaje nam się na nie wjechać jak po sznurku. Jakbyśmy mieli mapę :D
Kierujemy się teraz na nasze pierwsze zadanie specjalne (ZS), a tam przesympatyczne dziewczyny zapoznają nas z instrukcjami: należy napełnić butelkę wodą z jeziora, ale trik jest taki, że nie wolno butelki - w zasadzie to - dotknąć. Ma stać tam gdzie jest, nie można jej przesuwać, zabrać, przenieść... ale możesz wykorzystać wszystko co znajdziesz lub co masz ze sobą.
Cudem miałem ze sobą coś co nam pomogło... ogólnie ten cud to lekko nie ma.
Ostatnio, jak wychodziłem nocą przez okno i się potknąłem, to tylko cudem zahaczyłem o gzyms... po dwóch dniach cud posiniał i obrzękł :P
Szkodnik ciśnie przez las :)

Szkodnik ciśnie przez las BARDZIEJ :)

KRÓL KUBB poległ pod Krasiejowem :)
Kolejny ZS to gra - to tak zwane szachy wikingów KUBB. Jak to w szachach, chodziło to aby dobrze zbić konia (Króla pacanie, króla - Szkodnik). A tak naprawdę zasady znajdziecie TUTAJ. Powiem tak, jedno z najlepszych zadań na rajdach ever !!! Genialna gra i kapitalna zabawa. Przesympatyczna dziewczyna z obsługi punktu - w bazie dowiemy się, że księgowa Lasów Państwowych - rzuca nam WYZWANIE. Pasuje Wam jaka incepcja się zrobiła: wyzwanie w wyzwaniu.
Ogólnie trzeba rzucać drewnem w pionki przeciwnika, ale w takim połączeniu zasad szachów i bilarda, król musi upaść najpóźniej (zbicie go wcześniej, kończy się jak posłanie czarnej bili do łuzy zbyt wcześniej czyli spektakularną porażką).
Gramy i powiem Wam, że prawie 20 lat szermierki robi robotę. Chodzi o wyczucie dystansu, więc mimo że gramy w to pierwszy raz, to robimy egzekucję króla w dwóch turach. Każde z nas ma 3 drewienka do rzucania i w drugiej turze skuteczność mamy zabójczą.
Albo to po prostu szczęście początkującego. Też tak może być, wiecie jak to jest z tzw. "powrotem do średniej", to mógł być losowy "pik" na wykresie i 3 kolejne partie przegralibyśmy z kretesem. Niemniej nie gramy kolejnych partii, zadanie zaliczone, punkty zdobyte, ciśniemy dalej.
Król musi upaść, ale dopiero jak upadną wszystkie pionki przeciwnika (te drewienka naprzeciw Szkodnika). Z naszych oczywiście choć jeden musi przeżyć :)

Król KUBB stoi dumnie pośrodku planszy

Przez lasy w Krainie Dinozaurów
Krasiejów znany jest ze swojego Parku Jurajskiego, bo to miejsce gdzie odkryto pozostałości dinozaurów. W samym parku kiedyś byliśmy, ale tutejsze lasy są dla nas nieznane. Tym milej nam się tutaj pokręcić. Znamy Bory Strobrawskie (powyżej) oraz Lasy nad Górą Liswartą (poniżej), a dziś idealnie wypełniamy lukę w naszym "Poznaj swój kraj".
Jednym z punktów kontrolnych jest Źródełko Zgody i Miłości. Bardzo urokliwe miejsce, zwłaszcza żabka siedząca przy źródle.
Piękna (skamielina) i Bestia :D

Dino napiera FIREBALL'ami :D

To chyba dobry skręt, ale nie mam pewności...

Ładnie tu :)

- Żabcia, o czym myślisz?
- O tym jak ubić wszystkie bociany

Żabka była jednym z 3 punktów obowiązkowych na trasie ROWER+, bo były to południowe obrzeża mapy. Zaczynamy teraz kierować się na północ, a dokładniej na północny zachód.
Tam, gdzieś na kolejnym krańcu mapy czaić się będzie drugi z obowiązkowych punktów. Idziemy po Ciebie, lampionie... ale nim tam dotrzemy, czyścimy mapę z innych punktów kontrolnych, które mamy mniej lub bardziej po drodze. Zwłaszcza, że dwa z nich to ZS'y.
Pierwszy ZS to 3-etapowe kajaki. płynie się pod prąd, po jeden, dwa lub trzy markery, za co można zdobyć kolejno 3, 6 lub 9 punktów przeliczeniowych.
Niemniej kalkulujemy, że zrobienie tego odcinka pod prąd i potem powrót zajmie nam jak nic 30-40 min, jak nie więcej. W okolicy jest wiele różnych punktów kontrolnych, więc bardziej opłaci nam się wziąć punkty "za zameldowaniu" się na zadaniu, ale odpuszczenie go. W tym czasie, jeśli się uda to wyrwiemy 3 inne punkty kontrolne, których suma jest znaczenie większa niż 9.
Lubimy zadania kajakowe, ale jeszcze bardziej lubimy taktykę - ciśniemy dalej. Obsługa punktu jest lekko w szoku, ale potwierdzają nam że zadanie to minimum 30 minut. Utwierdzają nas w decyzji. No cóż, mamy dzisiaj:
"...zostałem na nabrzeżu, mnie na pokładzie nie ma" (jedna z najpiękniejszych ballad Budki Suflera KOLĘDA ROZTEREK)
zamiast "
Dla wolności i morza, szklanicy rumu i śpiewu fal,
dla kobiet za szybkich i skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr, pod czarną flagą płyń,
jeśli staniesz na mej drodze: GIŃ, GIŃ, GIŃ !!!" (całość TUTAJ "Pod czarną flagą")
Pchanie pod górę zawsze na propsie :)

Takie punkty kontrolne lubimy - drzewo w lesie, ale za to jakie :)

W poszukiwaniu konkretnego drzewa w lesie :)

Północno-zachodnie rubieże to okolice Jeziora Turawskiego, a lampiony znajduję się w okolicach linii przybrzeżnej.
Jeden z nich jest, tak jak wspomniałem powyżej, punktem obowiązkowym aby być klasyfikowanym na trasie ROWER+.
Udaje nam się go złapać, ale zegar jest bezlitosny. Zostało na 3,5 godziny, a przed nami jeszcze kilka zadań i wyprawa na północno-wschodni skraj mapy czyli cała A3 do przejechania.
Nie ma czasu na chwilę wytchnienia - ciśniemy dalej. Na razie nawigacja idzie nam bardzo dobrze... oby tylko nie zapeszyć.
Jakieś tam błędy się przytrafiają, ale nic wielkiego - drobne korekty to sekundy a nie kwadranse, więc jest dobrze!
Kolejny świetny punkt kontrolny - lubię obiekty hydro :)

Mostek :)

AHOJ tam na łodzi? AHOJ Was to obchodzi... czyli łódź z silnikiem GWIAZDOWYM :P
A tą gwiazdą to będę ja... no ale od początku.
Lecimy przelotem na wschód. Przed nami kolejne zadanie specjalne - łodzią po jeziorze, aż pod 3 lampiony, więc tłusto i "na bogato", ale trik jest taki, że musimy wiosłować razem. Jedna osoba, jedno wiosło. Taki jest wymóg zadania i nie ma zmiłuj się. Zostanę gwiazdą tego zadania bo napęd w moim wykonaniu to będzie spektakularna porażka. Nie będę w stanie synchronizować się z Basią pod kątem siły wkładanej we wiosłowanie. Owocować będzie to tym, że Basia będzie musiał wiosłować 3 raz szybciej niż ja, abyśmy płynęli prosto... a ja widząc, że Ona przyspiesza, będą zwiększał tempo napierania wiosłem. Liczba obrotów jakie wykonamy względem własnej osi będzie imponująca... inne zespoły będą płynąc w miarę prosto, a my będziemy kreślić znak "cewki" na tafli wody. Pętelka za pętelką... obrót za obrotem.
Krzyk Basia: NIE TAK MOCNO. PRZESTAŃ.
Przestaję...
Za chwilę: WIOSŁUJ.
Wiosłuję...
Za chwilę: NIE TAK MOCNO. PRZESTAŃ...
Możecie zapętlić :D
Jestem wyznawcą zasady "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza to że używasz jej za mało".
Siłą będę zatem korygował kurs, a że te pojazdy są podsterowne czyli efekt widzi się z opóźnieniem, będę przykładał wciąż większą i większą siłę.
Na brzegu musieli mieć z nas niezły ubaw.... kiedy wykonywaliśmy 40-sty któryś obrót wokół własnej osi, a Szkodnik darł ryja "NIE TAK MOCNO!!!".
40 minut... imponujące. Zwłaszcza, że jak już podpłynęliśmy do jednej bojki i już prawie mieliśmy perforator, to... ech, szkoda gadać.
Złapałem bojkę za flagę... zaowocowało to tym, że bojka odpłynęła, a ja zostałem z flagą w ręce... i zrobiliśmy kolejny obrót wokół własnej osi :D
Do FORMOZY mnie nie przyjmą... mam przekonanie graniczące z pewnością :P
Niemniej ja bawiłem się wspaniale... Szkodnik trochę mniej :D

Co mogło się stać, gdy złapałem za flagę...

Szkodnik naprawia bojkę :)

NA WIEDZĘ O DRZEWACH JESTEŚMY GŁUSI JAK PIEŃ :D
Lecimy dalej. 40 minut zjadło nam kręcenie się na jeziorze. Nie zostało wiele czasu, a gdzie tam do punktu, oznaczonego numerem 2, który będzie ostatnim obowiązkowym lampionem naszej trasy. Lecimy po lesie jak szaleni, ale jest dobrze, bo nawigacja idzie nam świetnie. Nie popełniamy głupich błędów i wpadamy na punkty kontrolne niemal idealnie. Jest moc !!
Czemu nie może być tak zawsze? Bo gdzie zabawa, przygoda, gdyby tak było zawsze :P
Wśród lampionów w tej części mapy kryją się dwa zadania specjalne.
Pierwsze to świat fauny: potrójne dopasowanie --> nazwa zwierzaka, zdjęcie i jego trop. Wydaje się proste, ale trop sarna a jeleń czy też wilk a lis, to już nie takie trywialne. Zaliczenie odbywało się tylko w przypadku poprawnego przypasowaniu wszystkich 3 rzeczy. Poszło nam nieźle, bo 4 punkty na 5 możliwych. Pomyliliśmy wilka z lisem, a cała reszta była dobrze (sarny, jelenie, borsuki, itp).
Natomiast na drugim zadaniu polegliśmy z kretesem. FLORA. Przypisanie PNIA (realny, ścięty kawałek pnia który miał obecny na punkcie Leśnik) do LIŚCI i do NAZWY. Brzoza, jesion, osika, olsza, buk, dąb, żywotnik, akacja... masakra. Jak przypasowaliśmy dobrze liście np. dąb, to pomyliliśmy pień, a jak pień był ok (np. buk) to znowu liście pomyliliśmy z brzozą.
Ogólnie... porażka. Spędzamy w lesie pół życia, ale rozpoznawać pni drzew nie umiemy :)
Pan Leśnik był fascynatem tematu, obrócił nam jeden ze ściętych pni i mówi: "patrzcie, zrobił się pomarańczowy... to znak charakterystyczny dla czego?"
JASSSSSNE... teraz to już wiem wszystko :D
Ogólnie polegliśmy, ale przynajmniej nie do zera. Wyszliśmy z 1,5 punktu (3 dobre przypasowania na 10).
Urokliwe jeziorko :)

Do jakich poświęceń jestem zdolny dla lampionów? Na kolanach podbijam punkty kontrolne :P

Nieobowiązkowy obowiązkowy odcinek pieszy czyli REGULAMIN :D
Najbardziej kontrowersyjny punkt. Pamiętacie jak to było na początku relacji?
Punkty obowiązkowe dla Rower+ to pkt jeden, dwa oraz trzy (jeden i trzy już mamy, na dwa dopiero pojedziemy).
Część piesza jest obowiązkowa, ale żeby ją zaliczyć trzeba odnaleźć wszystkie punkty kontrolne na tym etapie, a ma on około 8 km (tak mówili inni Zawodnicy).
Tabelka na mapie mówi jednak coś takiego:
- zameldowanie się na tym etapie to 6 punktów
- zrobienie tego etapu to 11 punktów
No więc, nasze rozumienie jest takie, że być tu musimy, no więcej jesteśmy. Niemniej nie wychodzimy na niego, czyli nie zdobędziemy tych 11 punktów, bo 8 km nie jest tyle warte, a jeszcze musimy podjechać na punkt nr 2 czyli ostatni z obowiązkowych.
No i tu zaczyna się dyskusja bo obsługa punktu rozumie to inaczej :D
Ogólnie chcą nam dać 18 punktów jeśli odcinek przejdziemy lub... zero? Gorzej, dyskwalifikację bo jest on obowiązkowy i musi być zrobiony cały :D
Hardcore, ale i tak nie mamy wyboru. Do limitu zostało nam 55 minut, a musimy jechać na "dwójkę", a potem jeszcze wrócić do bazy. Nie ma szans zrobić jeszcze dodatkowo 8 km z buta.
Lecimy zatem na dwójkę, ale zastanawiamy się czy nie będzie spektakularnego NKL'a w bazie.
Finalnie dwójkę zaliczymy bez większego problemu, a na powrocie jeszcze 2 punkty kontrolne. Szkodniczek ewidentnie odwykł od finishów w ostatniej minucie, bo gdy nadal jesteśmy w lesie na 15 min przed limitem, to zaczyna się niepokoić czy zdążymy. 15 minut to kupa czasu, zacznę się martwić jak się zrobi 14 bo wtedy może być ciężko :)
Obecnie przewiduję wpadnięcie na metę na minutę przed limitem, więc pełen spokój jeszcze.
Pomylę się w mojej ocenie... na mecie będziemy na dwie minuty przed limitem :D :D D:
Jak za starych dobrych czasów.
Uwierzycie, że stoję na złamanym drzewie? Roślinność to tam była po pas :)

Strażnicy pałacu nas spostrzegli...

RAJD REWELACJA. Bawiliśmy się świetnie. Bardzo fajna trasa, ciekawe punkty kontrolne i ładne tereny. Szkoda tylko, że tak krótko. Tęsknimy za edycją 24 godziny. Bardzo tęsknimy.
Finalnie nasz wynik da nam 2-gie miejsce. WOW, tego się nie spodziewaliśmy. To ogromny sukces, patrząc na to że Basia nie jest jeszcze w pełni sił, a nie było także klasyfikacji MIX, tylko rywalizowaliśmy ze wszystkimi zespołami.
Zostaje też trochę takiego poczucia, że nie jest to do końca zasłużone 2-gie miejsce, bo ciężko się odnieść do tego zdarzenia z odcinkiem pieszym.
Według mnie przez to, że było to bardzo niejasne, to jednak Ci którzy go robili, wierząc że jest on obowiązkowy tak jak punkty od 1 do 3, to mieli względem nas gorzej, bo 8 km z buta, to jednak sporo czasu. Z drugiej strony my ryzykowaliśmy NKL'a... ciężko powiedzieć, ale dlatego słowo do Organizatorów:
- trasa świetna, rajd kapitalny
- pomyślcie jednak nad uściśleniem regulaminu, bo będę drużyny, które potem będą robić kwas i po co to nam wszystkim :) ?
A zasady neutralizują kwasy - ale hermet chemiczny to był... zasada + kwas = sól :D
- regulamin zapisów na trasy także był tak niejasny, że sądzę że część ekip zrezygnowała nie wiedząc czego się spodziewać.
My rok temu widząc 20+ stwierdziliśmy, że ten rajd to będzie coś mini. Takie MEGA MINI, jeśli wiecie o co mi chodzi :)
No i mapy, prosimy o mapę na głowę!
Niemniej wszystko inne FENOMENALNE - jeden z lepszych rajdów w tym roku. Dziękujemy !!!
Kapitalne trofeum :)

Kategoria Rajd, SFA
KORNO 2022 - Popów
-
DST
110.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 sierpnia 2022 | dodano: 01.09.2022
Budzik dzwoni o 3:00 rano... ech, czyżby sobota? Tak, to sobota i do tego sobota rajdowa! Szkodniczek pomału staje na nogi, więc wracamy do starych nawyków... zgadza się, nic nie zmądrzeliśmy przez czas (B)sinej rekonwalescencji. Jako, że ze szkodniczym kolanem jest coraz lepiej... hmmm, szkodnicze kolano, kolano szkodnicze... brzmi to jak jakiś tajemniczy artefakt, rodem z Diablo :D
No, ale wracając do głównego wątku, jako że z kolanem jest coraz lepiej, to zaczynamy na nowo pojawiać się na rajdach. Owszem to nie jest jeszcze pora na ściganie i wykręcanie życiówek, bo cierpliwość i rozsądek to klucz do bezpiecznego zakończenia całego procesu leczenia, ale i tak niesamowicie nas to cieszy, że możemy znowu RAZEM pojechać na zawody. I to nie jest tak, że idziemy na jakąś samowolkę, bo mamy oficjalne zielone światło od naszego Ortopedy... oczywiście z zastrzeżeniem, aby "nie przesadzić".
Jako, że orienteering jest naszą religią jedziemy na KORNO POPÓW (... tak wiem, to było betonowe i suche...). Może nie aż tak suche jak: "jak szybko powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu FIAT UNO posiada ojciec?"... HAK-UNA-MA-TATA :D, ale nadal bardzo suche.
Dla tych, co nie ogarniają "hermetu" tego żartu, to baza tegorocznego sierpniowego KORNA jest w Popowie, niedaleko Działoszyna.
Tereny mniej nam znane, bo wyżej czyli Piotrków i Spalski Park Krajobrazowy i niżej czyli Jurę, mamy objechane, ale pas pomiędzy Częstochową a Piotrkowem... no ewidentnie jest nam znany znacznie mniej. Czasem jakieś rajdy otarły się o te obszary jak Bike Orient w Szczepocicach czy Jaszczur - Ukryty Wapień, ale to było w cholerę temu (coś koło 2013, 2014).
Ruszamy zatem odwiedzić Lisy nad Górą Laswartą... albo Lasy nad Górną Liswartą (?)... czy jakoś tak. Na pewno coś w ten deseń... niemniej start naszej trasy (150km) jest o 8:00 rano, a to będzie ze 3 godziny dojazdu, jakiś zapas, rejestracja w bazie, ogarnięcie rowerów... no budzik na 3:00 rano. Nie ma zmiłuj.
W bazie czeka nas niesamowicie miłe przywitanie ze strony innych zawodników, bo niektórzy to chyba regularnie śledzą proces powrotu Basi do zdrowia i jak nas zobaczą, to będą dopytywać o szczegóły wszelakie. Nie będzie jednak bardzo dużo czasu na rozmowy i będzie to musiało poczekać na koniec rajdu, bo trzeba zameldować się na odprawie.
Odprawa przebieg sprawnie, a najważniejsze informacje jakie dostajemy to:
- zakaz przechodzenia wpław przez Wartę (nie warto :P)
- tras to rogaining, a więc nikt nie zaliczy wszystkich punktów (uwielbiam tą formę zawodów, bo są najbardziej taktyczne - trzeba decydować co brać, a co nie, uwzględniając wagi punktów i ich lokalizację)
- limit spóźnień korzystny bo 1 pkt przeliczeniowy za 1 minutę, czyli od razu wiemy, ze jeździmy nie do 18:00 a do 19:00.
Po odprawie dołącza do nas Wojtek, opiekun Basi podczas jej pierwszego startu po operacji na Bike Orient nad Czarną.
Pojedziemy dzisiaj w trójkę.
No, ale wracając do głównego wątku, jako że z kolanem jest coraz lepiej, to zaczynamy na nowo pojawiać się na rajdach. Owszem to nie jest jeszcze pora na ściganie i wykręcanie życiówek, bo cierpliwość i rozsądek to klucz do bezpiecznego zakończenia całego procesu leczenia, ale i tak niesamowicie nas to cieszy, że możemy znowu RAZEM pojechać na zawody. I to nie jest tak, że idziemy na jakąś samowolkę, bo mamy oficjalne zielone światło od naszego Ortopedy... oczywiście z zastrzeżeniem, aby "nie przesadzić".
Jako, że orienteering jest naszą religią jedziemy na KORNO POPÓW (... tak wiem, to było betonowe i suche...). Może nie aż tak suche jak: "jak szybko powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu FIAT UNO posiada ojciec?"... HAK-UNA-MA-TATA :D, ale nadal bardzo suche.
Dla tych, co nie ogarniają "hermetu" tego żartu, to baza tegorocznego sierpniowego KORNA jest w Popowie, niedaleko Działoszyna.
Tereny mniej nam znane, bo wyżej czyli Piotrków i Spalski Park Krajobrazowy i niżej czyli Jurę, mamy objechane, ale pas pomiędzy Częstochową a Piotrkowem... no ewidentnie jest nam znany znacznie mniej. Czasem jakieś rajdy otarły się o te obszary jak Bike Orient w Szczepocicach czy Jaszczur - Ukryty Wapień, ale to było w cholerę temu (coś koło 2013, 2014).
Ruszamy zatem odwiedzić Lisy nad Górą Laswartą... albo Lasy nad Górną Liswartą (?)... czy jakoś tak. Na pewno coś w ten deseń... niemniej start naszej trasy (150km) jest o 8:00 rano, a to będzie ze 3 godziny dojazdu, jakiś zapas, rejestracja w bazie, ogarnięcie rowerów... no budzik na 3:00 rano. Nie ma zmiłuj.
W bazie czeka nas niesamowicie miłe przywitanie ze strony innych zawodników, bo niektórzy to chyba regularnie śledzą proces powrotu Basi do zdrowia i jak nas zobaczą, to będą dopytywać o szczegóły wszelakie. Nie będzie jednak bardzo dużo czasu na rozmowy i będzie to musiało poczekać na koniec rajdu, bo trzeba zameldować się na odprawie.
Odprawa przebieg sprawnie, a najważniejsze informacje jakie dostajemy to:
- zakaz przechodzenia wpław przez Wartę (nie warto :P)
- tras to rogaining, a więc nikt nie zaliczy wszystkich punktów (uwielbiam tą formę zawodów, bo są najbardziej taktyczne - trzeba decydować co brać, a co nie, uwzględniając wagi punktów i ich lokalizację)
- limit spóźnień korzystny bo 1 pkt przeliczeniowy za 1 minutę, czyli od razu wiemy, ze jeździmy nie do 18:00 a do 19:00.
Po odprawie dołącza do nas Wojtek, opiekun Basi podczas jej pierwszego startu po operacji na Bike Orient nad Czarną.
Pojedziemy dzisiaj w trójkę.
W las, w las, w las !!!

Będzie upał...

Tactical System ONLINE, radar ENGAGED
Targets detected? AFFIRMATIVE

Zaczynamy od... korekty :)
W bazie nakreśliliśmy sobie wariant przejazdu. Planujemy kierować się mocno na północny zachód, aby zobaczyć jak najwięcej terenów najmniej nam znanych. Owszem jest tam Rezerwat WĘŻE oraz Jaskinia Szachownica, które poznaliśmy na "Jaszczur - Ukryty Wapień" (ech, nigdy nie poczyniłem wpisu na blogu z naszego pierwszego EVER Jaszczura...), ale pozostałe obszary to dla nas biała plama. Ruszamy zatem zgodnie z wyrysowanym wariantem.
Pierwsze dwa lampiony wpadają w zasadzie od kopa... ale wtedy nachodzi refleksja. Nasz wariant optymalny omija - żeby to chociaż wielkim, ale NIE... małym - łukiem 3 "tłuste" przeliczeniowo lampiony... ech ten rogaining... wyjeżdżacie z bazy z planem optymalnym, następnie chwilę potem korygujecie go do planu bardziej optymalnego, a potem wprowadzacie dalsze optymalne poprawki... Mógłbym to nazwać elastycznością planowania albo tak naprawdę są to korekty " w locie". W praktyce oznacza to, że wariantowość dzisiejszej trasy jest naprawdę ogromna. NO I TO WŁAŚNIE LUBIMY.
Nakręcamy się zatem małą pętlą na południe, a potem wracamy do realizacji planu podstawowego. Ubolewam tylko i to tak naprawdę ubolewam, że Budowniczy GRZECHU(warty) nie dał lampionu na największej osobliwości tego terenu - na MEGA wielkim wiatraku, który wygląda jak powiększony wiatrak biurkowy. TUTAJ (zdjęcie z netu, bo nie było tam lampionu - skandal i barbarzyństwo).
Pierwsze dwa lampiony wpadają w zasadzie od kopa... ale wtedy nachodzi refleksja. Nasz wariant optymalny omija - żeby to chociaż wielkim, ale NIE... małym - łukiem 3 "tłuste" przeliczeniowo lampiony... ech ten rogaining... wyjeżdżacie z bazy z planem optymalnym, następnie chwilę potem korygujecie go do planu bardziej optymalnego, a potem wprowadzacie dalsze optymalne poprawki... Mógłbym to nazwać elastycznością planowania albo tak naprawdę są to korekty " w locie". W praktyce oznacza to, że wariantowość dzisiejszej trasy jest naprawdę ogromna. NO I TO WŁAŚNIE LUBIMY.
Nakręcamy się zatem małą pętlą na południe, a potem wracamy do realizacji planu podstawowego. Ubolewam tylko i to tak naprawdę ubolewam, że Budowniczy GRZECHU(warty) nie dał lampionu na największej osobliwości tego terenu - na MEGA wielkim wiatraku, który wygląda jak powiększony wiatrak biurkowy. TUTAJ (zdjęcie z netu, bo nie było tam lampionu - skandal i barbarzyństwo).
Przez pola...

...i lasy

Dobry wykrot zawsze na propsie :)

"Samoloty jak dziecinnych bajek, ponad głową coraz szybciej niebo tną..." co Wy NATO? (całość TUTAJ)
Raczej jak z ruskich koszmarów bo tu huczy aż miło. Jak ja kocham Siły Powietrzne! Niedaleko stąd jest Łask, więc wiadomo co tu tak huczy... Inna sprawa, że jeśli kiedykolwiek widzieliście pokazy maszyn wojskowych, to wiecie że ten ryk silnika jest inny niż odgłosy maszyn cywilnych. Huczą nam nad głową, a my zamiast szukać lampionów wpatrujemy się w niebo. Wysoko krążą, naprawdę wysoko, ale da się ich zobaczyć. Ciekawe czy to "gatunek nie występujący dotychczas na tej szerokości geograficznej", jak powiedział o F-22 Raptor jeden z redaktorów o misji NATO AIR SHIELDING (więcej o tym TUTAJ). Ciężko dostrzec z dołu, bo latają wysoko w chmurach... może to nasze F-16'stki. Wiadomo na pewno, że to nie "smolarze" (MIG-29) bo nie zostawiają smug :P
Ech mogłyby latać trochę niżej, bo nie ma jak zdjęcia zrobić... ale dobrze, dobrze, jeśli to Rapki to niech się aklimatyzują.
A skoro już jesteśmy w takim offtopie, to widzieliście kiedyś zagładę miasta z powietrza?
Bomby zapalające, napalm, fosor, te sprawy... uwaga filmiki jest drastyczny, ale ujęcia są niesamowite. Bombardowanie Drezna. luty 1945. TUTAJ. Miasto nie było celem strategicznym, bez fabryk, bez celów militarnych... taka tam drobna zbrodnia wojenna RAF'u, no ale przecież zwycięzców się nie sądzi... no i ciężko polemizować z argumentem, że w końcu była to odpowiedź za Rotterdam, Londyn, Warszawę czy Stalingrad. Drezno płonęło kilka dni, a wiatr powodował w mieście powstawanie ognistych trąb powietrznych... ech gdyby tak to było nie w 45-tym, a 22-gim i nie w Dreźnie, ale w Mosk... dobra, rozmarzyłem się (a dla ciekawych, FILMIK z karczowania wietnamskich lasów, czyli zrzucanie z powietrza dużej ilości demokracji... to tak aby nie było, że strony, ta dobra i ta zła są takie jednoznaczne...)
No ale wróćmy do lampionów... chociaż ciężko było oderwać wzrok od cieni tańczących na niebie.
Ech mogłyby latać trochę niżej, bo nie ma jak zdjęcia zrobić... ale dobrze, dobrze, jeśli to Rapki to niech się aklimatyzują.
A skoro już jesteśmy w takim offtopie, to widzieliście kiedyś zagładę miasta z powietrza?
Bomby zapalające, napalm, fosor, te sprawy... uwaga filmiki jest drastyczny, ale ujęcia są niesamowite. Bombardowanie Drezna. luty 1945. TUTAJ. Miasto nie było celem strategicznym, bez fabryk, bez celów militarnych... taka tam drobna zbrodnia wojenna RAF'u, no ale przecież zwycięzców się nie sądzi... no i ciężko polemizować z argumentem, że w końcu była to odpowiedź za Rotterdam, Londyn, Warszawę czy Stalingrad. Drezno płonęło kilka dni, a wiatr powodował w mieście powstawanie ognistych trąb powietrznych... ech gdyby tak to było nie w 45-tym, a 22-gim i nie w Dreźnie, ale w Mosk... dobra, rozmarzyłem się (a dla ciekawych, FILMIK z karczowania wietnamskich lasów, czyli zrzucanie z powietrza dużej ilości demokracji... to tak aby nie było, że strony, ta dobra i ta zła są takie jednoznaczne...)
No ale wróćmy do lampionów... chociaż ciężko było oderwać wzrok od cieni tańczących na niebie.
Trójnóg na wzgórzu 222

Kolejny lampion nasz - widać perforator

Wapiennik - level: zacny

Takie tam z zacnym wapiennikiem :)

WIELKA SZACHOWNICA (hermetyczny tytuł, ale jak ogarniacie kim był pewien Zbyszek z USA, to wiecie o co chodzi :P)
Kilka lampionów ulokowanych jest w okolicy jeden z bardziej znanych jaskiń w Polsce, czyli SZACHOWNICY. Ech, Panie Budowniczy, czemu znowu lampiony gdzieś po okolicy, a nie w jaskini... ja wiem, że to rezerwat, ale to jest naprawdę niesamowite miejsce i można było coś podziałać :P
Na Jaszczurze - Ukrytym Wapieniu, pewien MALO przejmujący się przyziemnymi rzeczami Org zrobił w tej jaskini odcinek specjalny. Chciał nas oszukać, ale my oszukaliśmy jego, oszukawszy sami siebie. Przy jaskini, na punkcie kontrolnym, były do pobrania dwa zestawy map: dla trasy pieszej oraz dla niepieszej (czyli naszej, rowerowej). Punkty trasy pieszej były stowarzyszami trasy niepieszej i na odwrót. Zaczęliśmy od pobrania złej mapy... czyli na wejściu (i w głębi jaskini :P) szukaliśmy stowarzyszy. Była by to spektakularna porażka, gdyby nie fakt, że dopiero uczyliśmy się nawigacji, więc zebraliśmy stowrzysze względem pobranej mapy... a że mapę wzięliśmy złą, to... zebraliśmy punkty właściwie.
Udowodniliśmy, że dwa minusy dają plus :D
Jak to mawiał Yoda? "Przypomnij sobie swoją porażkę w jaskini..." (szkolenie Luka na Degobah), ale zawsze każdemu powtarzam - pierwsza zasada management'u "przekuj porażkę w sukces, albo przynajmniej tak ją przedstaw" :D
Na Jaszczurze - Ukrytym Wapieniu, pewien MALO przejmujący się przyziemnymi rzeczami Org zrobił w tej jaskini odcinek specjalny. Chciał nas oszukać, ale my oszukaliśmy jego, oszukawszy sami siebie. Przy jaskini, na punkcie kontrolnym, były do pobrania dwa zestawy map: dla trasy pieszej oraz dla niepieszej (czyli naszej, rowerowej). Punkty trasy pieszej były stowarzyszami trasy niepieszej i na odwrót. Zaczęliśmy od pobrania złej mapy... czyli na wejściu (i w głębi jaskini :P) szukaliśmy stowarzyszy. Była by to spektakularna porażka, gdyby nie fakt, że dopiero uczyliśmy się nawigacji, więc zebraliśmy stowrzysze względem pobranej mapy... a że mapę wzięliśmy złą, to... zebraliśmy punkty właściwie.
Udowodniliśmy, że dwa minusy dają plus :D
Jak to mawiał Yoda? "Przypomnij sobie swoją porażkę w jaskini..." (szkolenie Luka na Degobah), ale zawsze każdemu powtarzam - pierwsza zasada management'u "przekuj porażkę w sukces, albo przynajmniej tak ją przedstaw" :D
Wypass drzewo na punkt :D

"A jeśli z nas,
ktoś padnie wśród szaleńczych jazd
czerwieńszy będzie kwadrat,
nasz lotniczy znak
Znów pełny gaz,
bo cóż, że spada któraś z gwiazd,
gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak..." (całość MARSZ LOTNIKÓW)
No i znów o lotnictwie... co to za rowerowy rajd, na którym więcej piszę o samolotach niż o rowerach.
No ale jeden z punktów jest na wejściu od Muzeum Dywizjonu 303. REWELACJA - takie punkty kochamy. No i muszę się przyznać, że nie wiedział że jest tu takie muzeum. Naprawdę zaskoczył mnie opis punktu "element samolotu". Takie opisy nas przyciągają, takie punkty musimy zaliczyć, więc nie było opcji abyśmy nie pojechali w to miejsce.
Co ciekawe okazało się, że obok znajduje się miejscowość NAPOLEON (co za nazwa!) i jak zwykle unikam selfie jak ognia bo uważam, że słodkie selfiki to jest gimbazjada... zdjęcia robi się komuś :P... to tym razem musiałem. Chyba drugie albo trzecie w życiu :P
No ale skoro mam sobie ustawić jakieś cele na rok 2023, to będę mierzył wysoko... :P :P :P
No ale jeden z punktów jest na wejściu od Muzeum Dywizjonu 303. REWELACJA - takie punkty kochamy. No i muszę się przyznać, że nie wiedział że jest tu takie muzeum. Naprawdę zaskoczył mnie opis punktu "element samolotu". Takie opisy nas przyciągają, takie punkty musimy zaliczyć, więc nie było opcji abyśmy nie pojechali w to miejsce.
Co ciekawe okazało się, że obok znajduje się miejscowość NAPOLEON (co za nazwa!) i jak zwykle unikam selfie jak ognia bo uważam, że słodkie selfiki to jest gimbazjada... zdjęcia robi się komuś :P... to tym razem musiałem. Chyba drugie albo trzecie w życiu :P
No ale skoro mam sobie ustawić jakieś cele na rok 2023, to będę mierzył wysoko... :P :P :P
"Fighter pilots in exile,
fly over foreign land,
Let the story be heard.
Tell of 303rd..." (całość to kolejna klasyka TUTAJ)

MyCore 2023: ustawianie celów managerskich na rok 2023 :D

Spotkanie na trasie i znowu pogawędki zamiast szukania lampionów :)

Słabe tutaj te drogi :)

Gdzieś na styku 3 województw: Śląskiego, Opolskiego i Łódzkiego

Szkodnik w lesie :)

Carmnik oraz opuszczony ośrodek wypoczynkowy
Dwa zacne miejsca na naszej trasie. Pierwsze to CARMINIK (jak ja uwielbiam takie zabawy nazwami, to dokładnie tak jak w Ojcowie można kupić CHLEB PRAOJCÓW). Marketing level genialny. W Carmniku sprzedawali zimne napoje i coś na ząb... a dziś jest 34 stopnie w niektórych miejscach. Może tego nie widać po zdjęciach, ale upał jest dewastujący... pieczemy się na wolnym ogniu. Najgorzej nie jest nawet na asfalcie, od którego odbijają falę gorąca, ale w głębokiej roślinności plugawej... jak tam się wejdzie na jakieś zakrzaczone łąki, to jest masakra.
Dlatego korzystamy z Carmnika i wlewamy w siebie hektolitry zimnych napojów... jest lepiej, a na liczniku kolo 70 km.
Kolejny punkt to opuszczony ośrodek wypoczynkowy i to jest miejsce wypass. Nie mogłem z niego wyjśc - Szkodnik musiał mnie wyciągać siłą.
Miejsce jak kiedyś Kozubnik. Uwielbiam takie opuszone ruiny...
Dwa zacne miejsca na naszej trasie. Pierwsze to CARMINIK (jak ja uwielbiam takie zabawy nazwami, to dokładnie tak jak w Ojcowie można kupić CHLEB PRAOJCÓW). Marketing level genialny. W Carmniku sprzedawali zimne napoje i coś na ząb... a dziś jest 34 stopnie w niektórych miejscach. Może tego nie widać po zdjęciach, ale upał jest dewastujący... pieczemy się na wolnym ogniu. Najgorzej nie jest nawet na asfalcie, od którego odbijają falę gorąca, ale w głębokiej roślinności plugawej... jak tam się wejdzie na jakieś zakrzaczone łąki, to jest masakra.
Dlatego korzystamy z Carmnika i wlewamy w siebie hektolitry zimnych napojów... jest lepiej, a na liczniku kolo 70 km.
Kolejny punkt to opuszczony ośrodek wypoczynkowy i to jest miejsce wypass. Nie mogłem z niego wyjśc - Szkodnik musiał mnie wyciągać siłą.
Miejsce jak kiedyś Kozubnik. Uwielbiam takie opuszone ruiny...
Carmnik :)

Ładnie tu :)

Tłusta 95-tka :)

Ruiny ośrodka

To jest tak prawdziwy napis, że aż boli.
Mój schorowany umysł od razu dopisuje historię... musiała odbyć się tutaj jakaś masakra. Może jakiś prześladowany kuracjusz urządził krwawą łaźnię (niekoniecznie w samej łaźni, mógł w pokojach) i ośrodek opustoszał, traktowany jako miejsce przeklęte. Po latach przejeżdża tutaj 3-jka nie-takich-już-młodych ludzi, a zło nadal czai się w jego murach.
Zacnie by się zaczynał taki slasher, prawda?

"Fire does not cleanse, it blackens..." (cytat z SILENT HILL)

Znowu przez las :)

Kręte drogi :)

Kolejny wapiennik, tym razem ukryty :)

Było by gdzie spadać :)

"Walkę trzeba prowadzić aż do końca..." (Stefan Starzyński, prezydent Warszawy w 1939 roku... genialny filmik TUTAJ jak ktoś nie zna bo to klasyk)
Została godzina i 20 min do końca limitu. Basia i Wojtek planują złapać jeszcze coś jakieś lampiony stricte po drodze już do bazy... a ja... ja bym się puścił. W znaczeniu, że w las... puścił, wy-dzidował gdzieś w pola i powalczył o kilka dodatkowych punktów. Basia daje mi zielone światło i się rozdzielamy. Oni będą zjeżdżać do bazy, a jak ruszam na samotną walkę o kilka lampionów. Uwielbiam to uczucie, zapieprzający czas, ogień z d*** ile sił w nogach, targania przez krzory... presja, ryzyko, czy zdążę czy się spóźnię. Wystrzał adrenaliny. To jest coś co kocham w tej zabawie.
Ruszam zatem walczyć i ryzykować... póki jest czas to walczę. Do samego końca. Okaże się, że takich jak ja - głodnych walki do ostatniej chwili będzie więcej. Spotkamy się w kilka osób przy punkcie nazwanym skałka a potem ruszamy spróbować znaleźć punkt 85. Aby tam jednak dojechać muszę przedrzeć się na wschód lasu, w którym jestem. Ciśniemy w dwójkę leśną ścieżką, nie hamujemy dla nikogo. Szarpie na wybojach i korzeniach, ale amor pożera przeszkody. Nagle droga się kończy... na mapie biegnie dalej, ale w rzeczywistości skręca na lewo lub na prawo. My chcielibyśmy na wprost... tak mówi kompas. Spoglądamy na siebie, rozumiemy się bez słów, decyzja może być tylko jedna - na szagę. Ruszamy naprzód bez drogi... da się jechać, ale jest ciężko bo zryta łąka stawia spory opór. Jestem jednak wyznawcą idei, że "jeśli brutalna siła nie działa, to znaczy że używasz jej za mało". Trzeba zwiększyć moment na korbie, trzeba przycisnąć ignorując ból w nogach... do końca. Przedzieramy się i wypadamy w okolice punktu, ale tam jest ścieżek do zarypania... masakra. Lecimy tzw. "brute force" i zaczynamy ciorać się przez krzory - jesteśmy w zasadzie na punkcie, ale nie możemy znaleźć lampionu. Odmierzamy się drugi, trzeci raz, ale nic. Nie dajemy rady go zlokalizować... a czas ucieka. Straciliśmy już koło 15 minut, a do bazy mamy stąd jakieś 10 km... czasu coraz mniej, trzeba odpuścić. Grrrrr... nie lubię, ale przegrywać nie lubię jeszcze bardziej, a spóźnienie się na metę to będzie porażka. Ruszamy w szalony rajd do bazy. Pełen gaz... ale ja po drodze odbiję po jeszcze jeden lampion. Daję sobie 2 min na złapanie go i jeśli się nie uda to odpuszczę, aby się nie spóźnić na metę... łapię go w półtorej minuty. Jest moc!
Teraz już długa na bazę. Wszystkie baterie ognia, pełen ciąg, gaz do dechy... mój kompan odpuścił ten lampion i pognał, więc czeka mnie teraz samotny finisz. Cisnę ile sił, zamykam ból w pudełku... chowam na później, oczywiście robi wszystko aby się wydostać, ale dociskam wieczko z całych sił. Siedź w pudełku, nie ma cię tu... wyjdziesz później, na razie cię nie ma. Lecę z chorą prędkością, ból i zmęczenie muszą poczekać. Droga pali się po kołami, ale nie zwalniam. Patrzę na zegarek, pokazuje że właśnie minął mi czas... ale specjalnie ustawiam go tak, aby spieszył 2 minuty. Właśnie pod takie finisze, właśnie pod takie chwilę, aby planować względem wskazania ale mieć zapas dwóch minut na poślizg/błąd w obliczeniach. Dwie minuty to wieczność... brak mi tchu, mam wrażenie że zaraz rzygnę ze zmęczenia, ale "walkę trzeba prowadzić do końca". Nie zostało daleko, zdążę! Ignoruj ból, ignoruj zmęczenie, nie możesz oddychać... leć na bezdechu. 3 minuty człowiek bez tlenu wytrzyma, tobie zostały dwie minuty czasu.
Wszystko boli, ciemnieje mi w oczach, ale uwielbiam ten stan... determinacja, nadzieja, siła wola. Ile razy to właśnie te rzeczy dawały mi zwycięstwo na planszy szermierczej, nie miałem siły utrzymać broni, pot zalewał mi oczy, nogi były jak z waty, a przeciwnik wydawał się nie zmęczony walką... wtedy na nogach trzyma Was już tylko siła woli. To pomagało mi przetrwać najtrudniejsze pojedynki... "Musisz stać się kimś więcej niż człowiekiem w oczach twojego przeciwnika. TRENING JEST NICZYM, TO WOLA JEST WSZYSTKIM" (tutaj)
To samo mam tutaj, dopóki jest czas... dopóki nie minie limit, a mam minutę... przyspiesz! Dojedź, zdąż a potem możesz się przewrócić. W żyłach mam mieszankę krwi, adrenaliny i dopaminy... wszystko ma swoje zadanie: umysł liczy sekundy i pozostałe metry do bazy, oczy wybierają trasę przejazdu - ominąć przeszkodę, nie przegapić skrętu, a od nóg oczekuję tylko mocniej, bardziej agresywnie, brutalniej... dołóżcie do pieca. Spodziewam się, że Basia jest już w bazie i też obserwuje zegar... nieraz już tak było.
Ktos: chyba nie zdąży...
Szkodnik: Spokojnie, ma jeszcze 30 sekund... to dużo czasu, zdąży.
"Highwayman come riding, riding, riding...
One kiss my bonny Sweetheart,
I'm after a prize tonight,
but I shall be back with the yellow gold,
before the morning light,,,
Look for me by the moonlight, watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight... THOUGH HELL SHOULD BAR THE WAY" !!! (kocham tę balladę)
Do bazy wpadam na minutę przed limitem. Udało się... Melduję wykonanie zadania i proszę o pozwolenie na przewrócenie się... GRANTED.
Basia podchodzi do mnie i mówi: "widzę, że kultywujesz naszą tradycję...było blisko".
Ja: "Zawsze jest. O to chodzi w tej zabawie"
Basia: "Nie inaczej, nie inaczej"
W wynikach policzą mi mniej punktów od Szkodnika, choć wziąłem więcej punktów niż Ona z Wojtkiem na powrocie, ale kij to trącał... nie chce mi się tego nawet liczyć. To nie ma żadnego znaczenia, był piękny i udany finisz, była walka z czasem i wystrzał dopaminy. To się liczy.
Czemu lampion nie jest na dole, byłby jeszcze lepszy klimat :)
Została godzina i 20 min do końca limitu. Basia i Wojtek planują złapać jeszcze coś jakieś lampiony stricte po drodze już do bazy... a ja... ja bym się puścił. W znaczeniu, że w las... puścił, wy-dzidował gdzieś w pola i powalczył o kilka dodatkowych punktów. Basia daje mi zielone światło i się rozdzielamy. Oni będą zjeżdżać do bazy, a jak ruszam na samotną walkę o kilka lampionów. Uwielbiam to uczucie, zapieprzający czas, ogień z d*** ile sił w nogach, targania przez krzory... presja, ryzyko, czy zdążę czy się spóźnię. Wystrzał adrenaliny. To jest coś co kocham w tej zabawie.
Ruszam zatem walczyć i ryzykować... póki jest czas to walczę. Do samego końca. Okaże się, że takich jak ja - głodnych walki do ostatniej chwili będzie więcej. Spotkamy się w kilka osób przy punkcie nazwanym skałka a potem ruszamy spróbować znaleźć punkt 85. Aby tam jednak dojechać muszę przedrzeć się na wschód lasu, w którym jestem. Ciśniemy w dwójkę leśną ścieżką, nie hamujemy dla nikogo. Szarpie na wybojach i korzeniach, ale amor pożera przeszkody. Nagle droga się kończy... na mapie biegnie dalej, ale w rzeczywistości skręca na lewo lub na prawo. My chcielibyśmy na wprost... tak mówi kompas. Spoglądamy na siebie, rozumiemy się bez słów, decyzja może być tylko jedna - na szagę. Ruszamy naprzód bez drogi... da się jechać, ale jest ciężko bo zryta łąka stawia spory opór. Jestem jednak wyznawcą idei, że "jeśli brutalna siła nie działa, to znaczy że używasz jej za mało". Trzeba zwiększyć moment na korbie, trzeba przycisnąć ignorując ból w nogach... do końca. Przedzieramy się i wypadamy w okolice punktu, ale tam jest ścieżek do zarypania... masakra. Lecimy tzw. "brute force" i zaczynamy ciorać się przez krzory - jesteśmy w zasadzie na punkcie, ale nie możemy znaleźć lampionu. Odmierzamy się drugi, trzeci raz, ale nic. Nie dajemy rady go zlokalizować... a czas ucieka. Straciliśmy już koło 15 minut, a do bazy mamy stąd jakieś 10 km... czasu coraz mniej, trzeba odpuścić. Grrrrr... nie lubię, ale przegrywać nie lubię jeszcze bardziej, a spóźnienie się na metę to będzie porażka. Ruszamy w szalony rajd do bazy. Pełen gaz... ale ja po drodze odbiję po jeszcze jeden lampion. Daję sobie 2 min na złapanie go i jeśli się nie uda to odpuszczę, aby się nie spóźnić na metę... łapię go w półtorej minuty. Jest moc!
Teraz już długa na bazę. Wszystkie baterie ognia, pełen ciąg, gaz do dechy... mój kompan odpuścił ten lampion i pognał, więc czeka mnie teraz samotny finisz. Cisnę ile sił, zamykam ból w pudełku... chowam na później, oczywiście robi wszystko aby się wydostać, ale dociskam wieczko z całych sił. Siedź w pudełku, nie ma cię tu... wyjdziesz później, na razie cię nie ma. Lecę z chorą prędkością, ból i zmęczenie muszą poczekać. Droga pali się po kołami, ale nie zwalniam. Patrzę na zegarek, pokazuje że właśnie minął mi czas... ale specjalnie ustawiam go tak, aby spieszył 2 minuty. Właśnie pod takie finisze, właśnie pod takie chwilę, aby planować względem wskazania ale mieć zapas dwóch minut na poślizg/błąd w obliczeniach. Dwie minuty to wieczność... brak mi tchu, mam wrażenie że zaraz rzygnę ze zmęczenia, ale "walkę trzeba prowadzić do końca". Nie zostało daleko, zdążę! Ignoruj ból, ignoruj zmęczenie, nie możesz oddychać... leć na bezdechu. 3 minuty człowiek bez tlenu wytrzyma, tobie zostały dwie minuty czasu.
Wszystko boli, ciemnieje mi w oczach, ale uwielbiam ten stan... determinacja, nadzieja, siła wola. Ile razy to właśnie te rzeczy dawały mi zwycięstwo na planszy szermierczej, nie miałem siły utrzymać broni, pot zalewał mi oczy, nogi były jak z waty, a przeciwnik wydawał się nie zmęczony walką... wtedy na nogach trzyma Was już tylko siła woli. To pomagało mi przetrwać najtrudniejsze pojedynki... "Musisz stać się kimś więcej niż człowiekiem w oczach twojego przeciwnika. TRENING JEST NICZYM, TO WOLA JEST WSZYSTKIM" (tutaj)
To samo mam tutaj, dopóki jest czas... dopóki nie minie limit, a mam minutę... przyspiesz! Dojedź, zdąż a potem możesz się przewrócić. W żyłach mam mieszankę krwi, adrenaliny i dopaminy... wszystko ma swoje zadanie: umysł liczy sekundy i pozostałe metry do bazy, oczy wybierają trasę przejazdu - ominąć przeszkodę, nie przegapić skrętu, a od nóg oczekuję tylko mocniej, bardziej agresywnie, brutalniej... dołóżcie do pieca. Spodziewam się, że Basia jest już w bazie i też obserwuje zegar... nieraz już tak było.
Ktos: chyba nie zdąży...
Szkodnik: Spokojnie, ma jeszcze 30 sekund... to dużo czasu, zdąży.
"Highwayman come riding, riding, riding...
One kiss my bonny Sweetheart,
I'm after a prize tonight,
but I shall be back with the yellow gold,
before the morning light,,,
Look for me by the moonlight, watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight... THOUGH HELL SHOULD BAR THE WAY" !!! (kocham tę balladę)
Do bazy wpadam na minutę przed limitem. Udało się... Melduję wykonanie zadania i proszę o pozwolenie na przewrócenie się... GRANTED.
Basia podchodzi do mnie i mówi: "widzę, że kultywujesz naszą tradycję...było blisko".
Ja: "Zawsze jest. O to chodzi w tej zabawie"
Basia: "Nie inaczej, nie inaczej"
W wynikach policzą mi mniej punktów od Szkodnika, choć wziąłem więcej punktów niż Ona z Wojtkiem na powrocie, ale kij to trącał... nie chce mi się tego nawet liczyć. To nie ma żadnego znaczenia, był piękny i udany finisz, była walka z czasem i wystrzał dopaminy. To się liczy.
Czemu lampion nie jest na dole, byłby jeszcze lepszy klimat :)

Ku światłu, odliczając minuty, sekundy...

Kategoria Rajd, SFA
Bike Orient Nad Czarną
-
DST
120.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 lipca 2022 | dodano: 04.07.2022
...czyli "dzida" w Świętokrzyskie! Jedziemy na Bike Orient nad Czarną... "nad" i "z" bo z Basią. Tak, pamiętam że Basia jest nieodmienna z wyboru, ale sami przyznacie jak to brzmi: Z CZARNĄ NAD CZARNĄ. A to dla mnie niesamowicie wiele znaczy. O jakże wspaniały był ten Bike Orient: piękne tereny, genialne punkty kontrolne i zastrzyk dopaminy w postaci powrotu Basi do rajdów.
Musicie zatem wybaczyć, ale relacja będzie: DŁUGA, PEŁNA ZDJĘĆ I BARDZO EMOCJONALNA. Dziś zatem zimny osąd i militarnie skrupulatną analizę sytuacji odkładamy na półkę, cynizm i kąśliwe komentarze też, bo dziś jedziemy bez trzymanki na emocjonalnym rollecoasterze. A co! Czy zawsze trzeba kierować się głosem rozsądku, nie znacie powiedzenia o żalu i grzechu? Grzech włożyć, żal wyjąć... a nie, czekajcie to nie to. To fragment do innego tekstu, który piszę... ale nie interesujcie się tym :D
Miało być lepiej grzeszyć i żałować, niż żałować że się nie grzeszyło. No, teraz jest dobrze.
Jak mawiał Imperator Palpatine "LONG HAVE I WAITED AND NOW YOU'RE COMING TOGETHER" (tutaj). Dokładnie tak, od dawna... niby tylko od stycznia, ale mam wrażenie jakby minęły całe dekady. Nareszcie ruszamy na rajd razem... acz nie wiem czy to jest do końca mądre. Nie wiem czy nie jest za wcześniej... to znaczy wiem, że jest, ale miało być bez rozsądnych analiz dzisiaj, więc jeszcze raz, bardziej emocjonalnie - "jedziemy, musi być dobrze, przecież jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce, to można" :D
"Jeszcze stać ich by historii się przypomnieć
Wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza,
znów uwierzyć w zew:
MUSZKIETEROWIE DO MNIE !!!" (całość TUTAJ- Mistrz Jacek)

"Stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się...może powiedzą prawdę wreszcie " (całość TUTAJ)
Jak wychodzimy z domu około 5:00 rano... to leje. A miało być ładnie. Ech, to jest pech... pierwszy rajd od dawna i musi lać. Przez tyle dni był skwar niemal nie do wytrzymania i każdy modlił się o deszcz, a jak chcielibyśmy ładny dzień na rajd to leje... zaje-k****a-biście :P
No, ale jedziemy, nieraz jeździliśmy w deszczu (na przykład TU)... ale to chyba nie jest tajemnicą, że wolimy jednak NIE.
Ruszamy w kierunku na Warszawę... parę kilometrów za Krakowem leje... bardziej. W sumie to napiera z nieba jak Lufftwaffe na Londyn podczas bitwy o Anglię.
A według prognoz miało być naprawdę ładnie i nie tak gorąco jak ostatnio... taaa... na wysokości Jędrzejowa nadal leje i temperatura spada do 10 stopni.
Widzę, że będzie dzisiaj ostro... szkoda tylko, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki warun. Ciepłe nieprzemakalne ciuchy zostały w domu... bo miało być ładnie.
Owszem mam kurtę przeciwdeszczową w plecaku i ze dwie warstwy dodatkowe... zawsze wożę, ale nie są to sprzęty HEAVY-DUTY na deszcz, raczej takie awaryjne. Gdybyśmy wiedzieli, że będzie tak nawalać deszczem i zimnem, to byśmy się lepiej przygotowali. Co to jest okrągłe i nas nienawidzi? Tak, zgadliście - świat. Pierwszy rajd Szkodniczka od dawna i musi nawalać ulewą... aby korzenie były śliskie, aby 10 godzin na zewnętrzu było mokre i nieprzyjemne... ech, ufać prognozą. Pamiętam kiedyś akcję w Lutowiskach (Bieszczady)... W Sanoku miał być wodny armagedon, Ustrzyki miała zabrać powódź stulecia, a prognoza do nas: "w Lutowiskach nie będzie kropelki deszczu". Dla tych co nie ogarniają Bieszczad, Lutowiska są między Sanokiem i Ustrzykami, więc to było dość mało prawdopodobne, abym tam nie padło, skoro Sanok i Ustrzyki miało zmyć... ale co tam. Uwierzyliśmy! Pojechaliśmy rowerami w Pasmo Otrytu... i zmyło ale nas, spłynęliśmy z gór... to nie były drogi płynące deszczem... to były rzeki płynące drogami... pacany uwierzyły, że będzie ładnie, pacany spływały z Otrytu...
Dziś wygląda na to, że będzie podobnie... jestem zły, bo martwię się o Basię, że będzie ślisko, a miała jechać ostrożnie, miała mieć lekki, delikatny powrót a będzie ciężki warun... ogólnie martwię się, a do tego czuję się oszukany bo miało nie padać! "Oszukała mnie, banda decydentów. Wielka straż. Za darmo pieniądze biorą, moje pieniądze! Jestem bardzo wylewny..." (ej no co, miało być emocjonalnie dzisiaj, tak? A to przecież cytat z klasyki TUTAJ.)
Szczęśliwie, prognoza się mimo wszystko się sprawdzi. Przed startem, już w bazie, deszcz będzie wygasał i za dnia chwilowy stan klimatu na danym obszarze (czyli pogoda) się poprawi. I to nawet znaczenie. No ale co się naklęliśmy w aucie, że miało być ładnie, a jest ładnie ale... przejeb***ne, to nasze :D :D :D
W bazie zaliczamy jednak bardzo ciepłe przyjęcie, bo wiele osób pyta o stan zdrowia Basi i humory bardzo nam się poprawiają.
Zapowiada się, że mimo początkowych trudności, będzie to całkiem ładny dzień. Byle tylko kolano Basi wytrzymało... tym martwię się chyba nawet bardziej niż sama zainteresowana.
Inna sprawa, że mapy na Bike Oriencie mają w sobie coś zwodniczego. Patrzysz na to i stwierdzasz, 10 godzin? Z palcem w... korbie objadę całość (acz to mogłoby naprawdę boleć)... ale doświadczenie przypomina mi, że na ostatnim Bike Oriencie też tak myślałem... na przedostatnim też... trzy Bike Orient'y do tyłu także...
RAZ, raz w życiu udało nam się zamknąć całą trasę w limicie na Bike Orient... Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem mapa wygląda tak, jakby była do zrobienia na spokojnie. Potem jest zawsze tak samo, 2-3 pierwsze punkty wchodzą od kopa i utwierdzasz się przekonaniu że jest GIT, ale im dalej w rajd tym zaczyna się weryfikacja założeń..., która kończy się niezmiennie tak samo. Wydawało mi się, że zrobię całość - miałem rację, wydawało mi się...
Niepozorna leśna mapa :)

Owczy pęd (czyli masa owcy razy prędkość owcy, a chcecie dowiedzieć się czym jest owczy moment pędu?)
Wybijamy z bazy i kieruję się na pierwszy punkt kontrolny - leśny cmentarz choleryczny.
Standardowo, pierwsze punkty leci się tłumie, bo na Bike Orient frekwencja zawsze duża. W ciągu 30 minut każdy rozjedzie się we własny wariant i będą takie chwile, że przez 2-3 godziny nie spotkam żadnego zawodnika (jak jedzie się nie-ortodoksyjnymi wariantami, to ciężko kogokolwiek spotkać...)
Niemniej pierwszy punkt lecimy w tłumie. Powtarzam sobie jak mantrę: "nie jedź za tłumem, nawiguj sam, nie jedź za tłumem, nawiguj sam". Dodaję sobie do tego "kurwiu", aby lepiej to do mnie przemówiło :D
Tłum skręca w prawo... ja też... przecież wszyscy nie mogą się mylić, prawda? To jeden z błędów poznawczych: powszechny dowód słuszności... ej, miało być bez analiz, miało być emocjonalnie. Jeszcze raz, wszyscy skręcają w prawo, JA TEŻ, JA TEŻ, JA TEŻ !!!
Jarek odbija w lewą przecinkę: Jaruś, nie zostawiaj mnie, ja pocisnę za Tobą!
Przecinka zanika szybciej niż się zaczęła...
K***a..., a miałem nie jechać za tłumem. W sumie to nie jadę... niosę rower przez chaszcze... za tłumem... której części zdania "nie jedź za tłumem" nie zrozumiałem?
Wariant wypass (godny owcy, prawda?) jeśli chodzi o dotarcie do cmentarza, do którego prowadzi także wygodna, szeroka leśna ścieżka, ale nie... my przez krzoki.
Zawsze tak jest... po prostu zawsze...
ale próbuję się pocieszyć, że to jednak pokora, skoro wszyscy walą w prawo, a Tobie się wydaje, że powinno się skręcić w lewo... to zaczynasz powątpiewać w swój osąd... pokora, a nie czysta głupota i ślepe trzymanie się grupy. Chyba była za mały akcent na to "kurwiu"...
Niemniej... podsumowując... ogólnie drę przez mokre krzory, przez jakiś gęsty las... ale przynajmniej drę w dobrym kierunku, bo korekta z kompasu całkiem nieźle weszła. Wchodzę prosto w punkt, a tam... BASIA... jadąca pomału, ostrożnie, niespiesznie... ale przede wszystkim drogą. Jest lekko zaskoczona, że wychodzę z krzaków i pyta czy wiem, że była tutaj droga... ja na to, że już wiem... ech, ja już Wam kiedyś mówiłem, że bez Szkodnika moje warianty jeszcze bardziej dziczeją...
Inna sprawa, że takim mokrym lesie, ten cmentarz robi naprawdę duże wrażenie... niesamowicie klimatyczne miejsce. Uwielbiam takie punkty kontrolne.
Wariant czarny na zielono (bo przez las). Wszystko jeszcze mocno mokre :)

Pierwszy lampion Basi od bardzo dawna!! Jakże takie chwile cieszą...
"It's been a long time, been a long, long wait" (całość TUTAJ- cover piosenki zespołu Motorhead w wykonaniu Metallicy)

Pod (MAŁO)DOBRYMI skrzydła.
Basia postanawia jechać z Wojtkiem Małodobrym, albo Wojtek postanawia jechać z Basią... konfiguracja nie ma tutaj znaczenia. Ważne jest, iż oznacza to, że Szkodniczek będzie miał opiekę podczas jazdy! A cały czas zastanawiałem się co robić, jechać z Basią czy gnać samotnie w las.
Niby wyrwałem lekko do przodu przez krzaki zaraz po starcie, ale cały czas mam "myslenicę" czy robię dobrze, czy nie lepiej jednak zostać przy Niej.
Basia od kilku dni mi powtarzała, że sobie poradzi, że jest OK z kolanem i że - jakby się cokolwiek działo - to przecież jestem na rajdzie, więc najwyżej zbiorę Ją autem.
Ogólnie zatem mówi mi, że sobie poradzi, ale ja i tak się martwię. Trochę nie mogę podjąć decyzji... wyrwałbym do przodu, ale coś mnie przy Niej trzyma... to pewnie wspólny kredyt...
Niemniej, kiedy okazuje się, że Basia będzie jechać z Wojtkiem, że będzie "pod opieką", to emocje mi schodzą... to przecież świetna opcja. Szkodnik będzie zaopiekowan, a i Wojtkowi będzie raźniej pojechać w towarzystwie. Lubię jak problemy same się rozwiązują.
Basia mówi mi wprost:
"startuj, dosiądź konia, ruszaj za tym co tak kochasz...
do przodu, do przodu, pędź jak wiatr, znasz drogę, znasz drogę, to twój świat !!!"
(całość TUTAJ, hermetyczne, mega hermetyczne, chłopaki nie mają głosu, nie trzymają rytmu, ale klimat piosenek o grach mnie po prostu kupuje)
No to odpalam! Mogę gnać bez martwienia się gdzieś w głębi duszy. Włączam tryb przelotowy i ruszam w las po mokrych drogach.
Kierunek południowy-zachód: trzeba najpierw zgarnąć wszystkie 4 punkty w prawym dolnym rogu mapy.
A tam czeka już na mnie - znany mi już z innego fragmentu - Piekielny Szlak
Szkodnik zaopiekowany

Mogę ruszać do Piekieł, ale pamiętaj Szkodniczek:
"Watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight, though HELL should bar the way"
(przepiękna ale smutna ballada/historia, w której aż dwa razy pojawia się słowo RAPIER !!! --> TUTAJ)

"Welcome to HELL, I'm movin' in
Someone tell the DEVIL I'm gonna have a room with HIM" (HIM - His Infernal Majesty) - całość TUTAJ
Znamy trochę ten PIEKIELNY bo w pierwszym roku plagi czyli w 2020, zrobiliśmy sobie tutaj wypad w większej grupie - wpis dedykowany tej wyprawie znajdzie pod TYM LINKIEM.
Ale wtedy targaliśmy głównie przez krzory i bagna, co nie znaczy, że nie było wypaśnie - Kamila, jeśli dobrze pamiętam, śmiała wątpić :D
Jednakże tamta wycieczka, to było tereny bardziej na wschód od miejsca rozgrywania rajdu, więc ta część PIEKIELNEGO., na której właśnie jestem, nie jest mi znana. Tym chętniej cisnę przez las, odkrywając nowe miejsca. A jest co podziwiać, sami zobaczcie gdzie były zlokalizowane kolejne punkty kontrolne:
Ołtarz do składania ofiar z ludzi, zacny ten piekielny szlak, zacny...

Dąb Starzyk - pomnik przyrody

ZAMEK TORX'a :D
Targam dalej w kierunku zamku w Fałkowie. Ej czemu ten miejscowości nie pisze się V-ków, ale byłby klimat :D
Muszę złożyć petycję w urzędzie gminy. Nim jednak dotrę do zamku, to wpadam jeszcze po 21 nad jeziorem, a tam jakaś ekipa walczy ze sprzętem.
Debatują czy wolą "piszczący" hamulec czy jazdę bez, bo pisk denerwuje. Życie to sztuka wyboru.
Pytam czy maja narzędzia jak coś, odpowiadają że musiałbym mieć TORX'a... no ba! No proste, że mam. Kto dziś jeździ bez heksagonalnych kluczy trzpieniowych (imbusy) oraz wewnętrznych kluczy sześciokarbowych według ISO 10664 (Torx)?
Widzieliście wielkość mojego plecak? Cała norma ISO się zmieści. Łapcie TORX'a a ja idę po lampion.
Chłopaki zachwyceni szcześciokarbem, naprawili i pojechali... a ja przelot na zamek.
No zacne mają tutaj te ruiny. Zacne. Genialny punkt kontrolny.
V-ków !!!

Przyczółek dawnego mostu
Piotr na odprawie zapowiadał, że ten punkt będzie MEGA i miał rację. Był mega. Stary most, który runął. Jadę tam koniecznie bo uwielbiam takie punkty.
Aby się tam dostać muszę przeprawić się przez dzikie knieje i oczywiście wybieram przecinkę, która dobrze rokuje i kończy się nagle.
Niemniej darcie na rympał przez las się opłaci, bo dość ładnie wyjadę na drogę prowadzącego do starego mostu.
Super miejsce i genialna przeprawa przez wodę :D
Dobrze rokująca przecinka :D

Oj, chyba trzeba będzie to objechać... przecież nie będziemy łamać przepisów, prawda? :D :D :D

Przez leśny korytarz :)

Przyczółek dawnego mostu i przeprawa przez rzekę - zacny punkt kontrolny, bardzo zacny!

Tysiące mil za sobą mam (no dobra, jakieś 40 km)
I punkty dwa dziś między nami (w międzyczasie złapałem dwa lampiony)
Nie minie rajd, ucichnie łoskot dział (pasuje Wam, że Bike Orient otworzyła SALWA Z ARMATY? - filmik TUTAJ)
nadejdzie czas, znów się spotkamy (o tak, o tak) - parafraza znanej SZANTY
Wbijam na punkt 17 i stwierdzam, że zadzwonię do Basi, zapytać jak się czuje i jak się Jej jedzie. Dzwonię i okazuje się, że Basia z Wojtkiem zbliżają się właśnie do punkty nr 17, czyli tego na którym właśnie jestem. Pojechali z zamku wprost na niego, dobrymi drogami aby nie obciążać kolana - ja w międzyczasie wybiłem na północ zbierając punkty 18 i 2 (to był właśnie wspomniany wyżej przyczółek mostu) i teraz "dzidowałem" na południe po 17. Perfect timing, więc postanawiam na Nich chwile poczekać.
Dosłownie 5 minut później się pojawiają. Basia mówi, że wszystko jest w porządku i bardzo dobrze się jej jedzie, o tyle że jadą wolno... 10-12 km /h. Na spokojnie i czasem na około, byle tylko dobrą drogą, a nie na rympał przez las. Dla mnie ważne jest, że wszystko z Nią w porządku. Mogę zatem targać dalej, jeszcze bardziej spokojny o Nią.
Idealnie wyszło z tym spotkaniem :D
Morka 17-stka. Jak ja takie lubię... dobra, bo się rozmarzyłem (TUTAJ :P :P :P)
Coraz mniej mokra, bo las zaczyna już wysychać

Spotkanie przy 17-nastce :)

No to co? Sekwencja zapłonu... i DZIDA !!!

Leśna autostrada bez ograniczenia prędkości - PRZELOT i UPALANIE :D

Tygrys bagienny...
Gonię Tygryska (Krystian ma takie barwy stroju rowerowego jakby ktoś nie widział). Ciśnie na punkt opisany Róg Torfowiska. Staram się utrzymać za Nim chociaż chwilę, bo to dzisiejszy, przyszły zwycięzca rajdu. Przelotowa jest kosmiczna, bo droga zachęca do upalania. Zbieram lampion i nadal próbuję utrzymać się za "prowadzącym". Leci teraz na 20-stkę i wali na wprost... ale z mapy wynika, że z tego kierunku, nie prowadzi tam żadna droga. Co więcej, na mapie są tam bagna... Krystian nie zważa na to, targa na wprost, ja się waham... tak, to zwykle my z Basią włazimy w bagna, ale dla mnie na mapie:
- po pierwsze primo: tych bagien jest tam dużo
- po drugie primo: jest dobry dojazd na około
Zadziwiam sam siebie, ale jadę objazdem, a nie za Tygryskiem na bagna. Może w końcu ktoś mi uwierzy, że my w bagnach wchodzimy przypadkiem, a nie z wyboru.
Objazd jest spoko, owszem trzeba trochę nadrobić drogi ale wjeżdżam na lampion bez większego problemu.
Następnie ruszam po kolejny lampion - Dąb Mikołaj (WOW!)
Jest niesamowity, siadam na chwilę pod zacnym drzewem i robię popas... wpada Tygrysek:
- Utknąłem na bagnach!!!
- Hmmm... szok i niedowierzanie, prawda? Ja pojechałem objazdem
- No... a ja dziś tak jak Wy normalnie
Dokładnie TAK.
Jestem dumny, że to nie ja dzisiaj utknąłem na bagnach
- Bronek odrobił na tym 15 min - krzyczy i już Go nie ma.
Ostro walczą o wynik, a ja nie spodziewam się, że za moment będę też ostro walczył, ale z roślinnością plugawą :)
Jest i torfowisko :)

Jest i lampion :)

Dąb Mikołaj... imponujący!

Twój szcześliwy numerek, k***a...
Mój numer startowy to 29... i z tego też powodu, los postanowił ze mnie okrutnie zakpić. To co się odwaliło na punkcie 29-tym, jest niepojętne... wtopa nawigacyjna level patologia, upośledzenie i zrycie łba. Prawie godzinę zajął mi ten punkt, bo chodziłem w kółku... a było to tak.
Spójrzcie na mapkę pomocniczą, a ja Wam opiszę się tam działo.
Plan był prosty (jadę z zachodu). Prawie do zakrętu drogi, potem skręt w lewo, cmyk cmyk, trzy zakręty drogi, ostatnia prosta - PUNKT. Kurtyna, oklaski, dziękuję dziękuje, nie ma potrzeby tych kwiatów dla wybitego nawigatora.
Taki był plan... rzeczywistość wyszła trochę inaczej...
Jadę z zachodu i stwierdzam, co będę jechał do zakrętu, skoro właśnie doszedł mi konny szlak od południa. Jestem na wysokości punktu, dzida przez pole !!!
Przecinam jedną ścieżkę, dochodzę do drugiej (niebieska kropka) i jestem pewien, że jestem w miejscu tej kropki. I tak było, byłem na obrzeżu kółka. No to teraz formalność, tak? Chcę w lewo, ale chaszcz jest nieprzeciętny... kolce, pokrzywy, gałęzie, no gęsto. No nic, podejdę trochę na północ i potem odbiję w lewo... idę, idę, idę, a chaszcz po lewej tylko narasta i gęstniej... prawie do wsi doszedłem. Trzeba się było z tego pomysłu wycofać wcześniej. Słabo. Od północy tego nie obejdę, no to może od południa. Wracam do punktu zbornego.

Jestem w punkcie zbornym - no to spróbuję obejść chaszcz od południa. Aby było jasne, ścieżka którą tu tak pięknie widać wprost na punkt, właśnie zniknęła mi gdzieś w gęstwinie.
Przedzieram się, ale jest gęsto... gęsto i kolce. Jeżyny, tarnina, i akcje... k***a, akacje.
AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE, NA PEWNO MAM RACJĘ, AKACJE KŁUJĄ ZNÓW... (parafraza TEGO)
Chodzę do lasu i różne lampiony zbieram,
szóstki i piątki, 29-tki nieraz...
przedzieram się dzielnie od niedzieli do soboty... AKACJE znowu są akacje.
K***a... wszystko kłuje i drapie. Jest ciężko. Próbuję trzymać kierunek, ale nie ma huge'a... dżungla. Wychodzę do jakieś drogi i zadowolony, że wyszedłem z syfax'u roślinności plugawej, jestem przekonany, że jestem na dobrym trakcie. Dzida po lampion! Nie zauważam, że droga zmieniła kierunek, a tak naprawdę to w sumie zawróciła... co tam CISNĘ !!!
Coś długo lampionu nie ma... ale pewnie jadę wolno, bo łąką. PRZYSPIESZ !!!. Racjonalizacja... wytłumaczy Ci wszystko...
W pewnym momencie mój umysł mi mówi: "no bez jaj, dawno powinien być", zaraz wyjedziesz po zachodniej części lasu... sprawdzam komaps. WSCHÓD... WAT WAT WAT... jak wschód?
Zawracam do najbliższego skrzyżowania i jadę na południe, aby się zorientować gdzie jestem jestem... a tu, asfalt z którego wjeżdżałem. NO ŻESZ K***A...
Mistrzostwo świata w patonawigacji... być przy punkcie, "w kółku" i pocisnąć w pizdu... dwa razy... wracam do punktu zbornego. Biorę kompas do ręki... ZACHÓD (z nutką północy), patrzę na akacje i tarninę... zobaczymy kto twardszy, moi kolczaści przyjaciele. DRĘ ZA WSKAZÓWKĄ KOMPASU... kolce, gałęzie, pokrzywy... CH*** !!!
LOK TAR OGAR (orc. tryumf abo śmierć). Przejdę przez ten las BRUTE-FORCEM... zachód na kompasie vs kolce... GIVE ME YOUR BEST SHOOT, MR. Forest !!!
Nie zatrzymasz mnie... nie po raz trzeci... drę na zachód...ooo... jest i pierwsza krew, sika aż miło.... łydka i przedramię... AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE... walcie się na ryj kolczaści, nie zatrzymacie mnie, idę na zachód po lampion.
"i nie święty, ni diabeł mi tego nie odbierze" (cytat z "Batman: Knightsend")
Kolce walczą aby mnie zatrzymać, drapią, gryzą, wbijają się, ale każda kolejna rana tylko zwiększa mój gniew i determinację. To nie jest wycieczka po lesie, to ja vs chaszcze i coś w tym równaniu musi umrzeć. Krzory rzucają drugi rzut strategiczny aby mnie zatrzymać, ale ja wierzę w maksymę "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało", napieram więc mocniej, bardziej, brutalniej. Łamię kolejne chasze, które stają mi na drodze, depczę, rozrywam, wręcz rozszarpuję, nakur***am z AXE'a roślinność plugawą...
Jestem MŁOTEM na chaszczo-krzora (i MŁOTEM jeśli chodzi o nawigację..ale to inna bajka...)
Dzika dżungla walczy, ale też płacze. Rycz, nic Ci to nie pomoże - nie zatrzyma mnie żaden twój kolec, KARCZUJĘ MASOWO:
"Psychopathic in the mind, I don't care if you suffer, so go ahead and call me names, like I'm ugly motherf****er" (całość TUTAJ)
Wychodzę na polanę... szkarłat to mój kolor. Krwawię z ran ciętych i szarpanych, a świat widzę na czerwono. To wściekłość... nie odpuszczę tego punktu. Jeśli będzie trzeba to wykarczuję ręcznie cały ten las, osuszę ten staw z opisu, ale znajdę ten lampion. Droga gmino, wyrąbałem Wam nową drogę przez ponoć nieprzebieżny las...
Idę polaną i wchodzę w punkt, tym razem jak po sznurku (moim ulubionym SZNURKU - tylko musicie kliknąć YouTube'owi potwierdzenie, że rozumiecie że materiał dotyczy samookaleczeń).
Po drodze dostaję jeszcze delikatną podpowiedź od ekipy która najechała ten punkt z drugiej strony. To bardzo miłe, że podpowiadają, bo potwierdza mi to, ze plan "BRUTE FORCE" przez kolce zadziałał. Korekta na zachód weszła mi jak Ruscy do Afganistanu w 79-tym. Tylko mam ponad godzinę w plecy, nowe szramy na rękach i nogach... taka jest cena, ale MAM GO. MAM GO !!!
Co do nawigacji... spuśćmy na to zasłonę Milczenia. Najlepiej "Milczenia" autorstwa Edgara Allana (fragment poniżej)
"Posłuchaj mnie - rzekł Demon -
położywszy mi rękę na głowie..." (nie można tak nawigować - naprawdę tak mi powiedział - krzywdę sobie zrobisz...)
I stałem w bagnie pomiędzy wysokimi nenufarami,
i deszcz mi padał na głowę,
i nenufary wzdychały, jeden do drugiego,
w solenności swego opuszczenia...
Są i nenufary...

Legendarna 29-tka...

Był PIEKIELNY SZLAK, no to wypada odwiedzić GOSPODARZA tychże włości - kierunek DIABLA GÓRA
Nim jednak wbiję na Diablą, to skoczę jeszcze po dwa inne punkty kontrolne.
Nie ma się co tu za bardzo rozpisywać, bo nawigacyjnie poszło bez przygód, a same punkty kontrolne świetne. Sami zobaczcie.
Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym na Diablą wszedł jakoś sensownie, a nie skarpą... ale powiedzmy, że było to mniej lub bardziej planowo.
Ruiny gospodarstwa - wypassss

Na wydmie :)

Kolejny fajny punkt kontrolny

Dzień dobry, zastałem Gospodarza :D ?
Pamiętaj Diable co powiem Ci, nigdy z Fechtmistrzem nie stawaj do gry
Pomnij to Diable, bom szczery - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Rapiery
Pomnij to mocno, pomnij Diable - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szable
Pomnij Diable, pomnij me rady - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szpady... (własne)

Pomnik/Miejsce Pamięci też robi wrażenie !!!

JAZ kozie śmierć
Czasem trzeba ryzykować, kalkulować szansę i podejmować decyzję "na granicy". O to przecież chodzi w tej zabawie. Zostało mi niecałe dwie godziny, to niewiele ale postanawiam powalczyć o maksymalną liczbę punktów w tym czasie. Zwłaszcza, że czuję, że zaczynam wchodzić w pewien trans... zafiksowania się na mapie. To kwestia poziomu motywacji, determinacji i siły woli. To moment, w którym coś w Was się odpala i wszystko zaczyna się układać.
A było to tak --->
Jadę na punkt opisany "poniżej jazu". Aby się na niego dostać trzeba się przeprawić przez 3 "zerwania" drogi. W takich chwilach zawsze przypomina mi się ten komiks - tam była taka scena jak Frank Castle wchodził do płonącego budynku uratować dziecko i na klatce "brakuje 3 metrów schodów - co to dla mnie?". Bądź jak Frank, rower na ramię i "co to dla mnie" - przeprawiam się przez rozwalaną drogę i kanały wodne, a chwilę później łapię lampion przy jazie. Punkt wypasss - ekstra, za to kochamy orientację!
Zostało niewiele mniej niż 2h... przypadkowo spotkany tutaj inny zawodnik odradza mi ciśnięcie na pkt 13 (Ruiny domu), ale kurcze to RUINY DOMU - klimat, klimat, klimat... przecież to też może być wypas. Chrzanić rekomendację - dzida na ruiny i właśnie wtedy włącza mi się ten trans... uwielbiam te chwile. Uwielbiam ten stan... kiedy mózg przełącza się w tryb stricte zadaniowy... wszystko dookoła zaczyna tracić na znaczeniu, a przed oczami widzę tylko drogi, zakręty, ścieżki i niemal upływający czas.
Mój umysł zaczyna przeliczać odległości, jeszcze 250 metrów, jeszcze 100, skręt w lewo i dawaj... upalaj. 34 km/h, szybciej, szybciej, szybciej... ignoruj że boli. Zamknij ból w pudełku i schowaj głęboko na dnie umysłu... na później.
Zakręt w lewo, przelot, zakręt w prawo... tam dalej kończy się na mapie szuter i zaczyna droga polna. Mam nadzieję, że będzie przejezdna, bo tego to nigdy nie wiadomo... a nie ma za wiele czasu na błędy i poprawki wariantu. Nie jest źle, drę na dziko przez pola, ale droga nagle się kończy całkowicie... jadę jednak dalej, na krechę przez łąkę. Jest dobrze, bo jechać się da. Po prostu kręć - nie zwalniaj. Przedzieram się aż do rzeki i teraz w prawo, wzdłuż brzegu... są! RUINY DOMU. Perfekcyjnie. Patrzę na zegarek. 14 min od poprzedniego punktu. Jest dobrze, tylko utrzymaj ten stan umysłu. Porywam lampion i cisnę dalej... tym razem przez błotnisty zagajnik do najbliższej utwardzonej drogi i w kierunku kolejnego punktu.
Znowu liczę drogi i przecinki, w trzecią w prawą - potem UPAŁ czyli dzida ile fabryka dała, aż do zakrętu drogi, ale ja wtedy ścieżką na wprost przez pole... jest kolejny lampion. CZAS i KIERUNEK, CZAS I KIERUNEK - nie ma w mojej głowie miejsca na nic innego. Uwielbiam ten stan. Przeliczam w głowie mapę na obrazy w ternie, najpierw wzdłuż skarpy po lewej, potem miń dwa doły po prawej i w lewo do kapliczki. JEST.
Czasu coraz mniej, ale trans trwa więc ryzykuję, zawracam i oddalam się od bazy. Została niecała godzina, a ja oddalam się od bazy po kolejny lampion... ale wiem, że mi się uda. Kierunki, prędkości, kąty krzyżujących się dróg i czas... mam wrażenie że widzę nie świat, a zmieniającą się macierz pełną liczb. To jest jak narkotyk, wystrzał dopaminy. Kocham ten stan !!!
Ech gdyby zawsze udawało się wejść na taki poziom pobudzenia - w szermierce mamy to samo, jak się Wam uda w niego wejść, to jesteście w stanie "przejść po" każdym. Całą kwintesencją rywalizacji, jest wejście "na żądanie" w taki tryb i utrzymanie go do końca zmagań. To jest właśnie mistrzostwo.
Nie mógł ten stan odpalić się na 29-tce, co? :D :D :D
Widocznie nie mógł :P
Urwana droga

Zacny punkt - takie miejsca uwielbiam :)

Ruiny domu:

Coś się skrada po ścianie... ale w końcu to Piekielny Szlak (tam, znowu jadę Piekielnym)

Jest i kolejny lampion

Mroczna kapliczka niczym SPOOKY SHRINE (pamiętacie, TUTAJ).
Jak to było?
"When avarice fails, patience brings reward"

Jest Afryka są i banany :D
Tak... została niecała godzina, a ja jadę w stronę punktu zlokalizowanego w Afryce, czyli dość daleko.
Zlokalizowany jest tu punkt żywieniowy. Zastanawiam się czy coś jeszcze tu będzie... nierzadko na Bike Oriencie czy Rajdzie Waligóry zaczynają składać trasę, zakładając że o tak później godzinie nikt już tu nie dotrze. I to kolejny raz kiedy zadaję kłam takim przesądom. Objawiam się! Ja wiem, że zostało niewiele ponad 30 min do limitu, ale co mi tam - nadal jestem w transie, czuję że dam radę. JESTEM. Obsługa w szoku "Pan jeszcze na jedzenie?
Uwaga - to będzie ten humor, za który się płonie w piekle, więc jak ktoś wrażliwy to niech nie czyta:
Widzę, że w Afryce nadal głód (a dla realnie zainteresowanych temat, polecam niesamowicie gorzką książkę "GŁÓD")
Na bufecie nie ma już prawie nic... wszystko zjedzone lub pochowane, bo obsługa zaczyna zwijać punkt.
Udaje Im się jednak wyłuskać dla mnie jakieś ostatnie banany - w końcu nazwa AFRYKA zobowiązuje. Pożeram dwa, niemal łykając je w całości. Banany to czysta energia - teraz dopiero zacznie się upalanie. Podbijam kartę i ruszam w kierunku bazy. 28 minut, a po drodze chce jeszcze 2 lampiony zebrać. NO TO OGIEŃ Z DUPY i nie hamujemy dla nikogo. Co na drodze to pod koła: psy, dziki, grzybiarze, dzieci, cokolwiek... napęd przemieli, amortyzator łyknie. CISNĘ !!!
Afryka dzika, dawno odkryta :D

"Andrzeju, Ty się nie denerwuj" (klasyk intiernietów TUTAJ) zdążymy :)
Zostało około 15 minut, a do bazy kawałek drogi. Zebrałem jeden z planowanych lampionów, drugiego jednak już się nie uda... braknie czasu, trzeba gnać do bazy a i tak - jeśli nie jebnąłem się obliczeniach - to będę na styk. Wchodzę w tryb MORDERCZY FINISZ, czyli ból do pudełka i odstawiam na półkę, na później. Liczy się tylko droga i to aby się teraz nie pomylić w nawigacji - nie ma miejsca na najmniejszą pomyłkę. Lecę niebieskim szlakiem... gdzieś po drodze spotykam Andrzeja z IT Orientu. On też leci na bazę.
- Chyba nie zdążymy - krzyczy do mnie
O Ty małej wiary, może i uprawiam patonawigację, może odwalam warianty z dupy, ale jeśli chodzi o finisze to jestem specjalistą :P
Przypominam nasz rekord na Rajdzie Wilczym (4 sekundy przed dyskwalifikacją - przy cyfrowym pomiarze czasu). Zdążymy, na styk bo powinniśmy do bazy wpaść na minutę przed limitem, tak szacuję... no chyba, że nagle droga stanie się nieprzejezdna (błoto, piachy, cokolwiek...), ale szczęśliwie jest git-przejezdność.
- Chyba nam się nie uda - Andrzej nadal wątpi.
Andrzeju, pierwsza zasada morderczego finiszu. Cisza... i zgon w samotności. Każda zbędna utrata energii jest niewskazana. Obniż wszystkie niepotrzebne funkcje życiowe, zapomnij o konwersacjach, o świecie obok. To zbyt duży wydatek energetyczny, przekieruj wszystko w ciśnięcie w pedały. Zostaw minimalne porcję energii na wzrok i oddech, reszta niech zapodaje moment na korbie.
Pamiętajcie, że rower po płaskim jedzie siłą mięśni, ale pod górę jedzie SIŁĄ WOLI !!!
Dopóki nie wybiła godzina zero, dopóki jest czas, jest walka - targamy ile tej siły zostało.
"...w sercach ciągle żar, LOK TAR OGAR !!!" (po orkowemu: Tryumf albo Śmierć - i znowu ta sama kapela co śpiewać nie umie, rytmu nie trzyma ale klimat, klimat, klimat ---> HORDA)
Ciśniemy do samego końca... do limitu, póki jest nadzieja, że zdążymy.
Tylko droga się liczy, nic więcej... zdążymy!!!
"...zostali wystawieni na próbę, by ciągle walczyć, nigdy nie ulec, nie wpaść w przeklęty strumień, idąc przykładem Grommasha i Thrall'a, wszyscy LOK TAR OGAR, w końcu pora przekuć w wielkie czyny nasze słowa... gotowi na poświęcenie, nie rozmawia się o cenie, gdy trzeba zostać na scenie. Gdy wróg stoi u bram, patrzy z nienawiścią w oczach, WOLA WALKI TO DAR, mogący powstrzymać pożar" (OBROŃCY AZEROTH)
Basia, już w bazie mi powie, że miała rozmowę postaci:
- Zostało 5 min, chyba nie zdąży.
- To przecież jeszcze kupa czasu, oczekuj go na minutę przed limitem.
Ktoś mnie tu zna lepiej niż ja znam samego siebie.
Ostania prosta - zostało 2,5 minuty. Zdążymy !!! HAHAHA wiedziałem.... WIEDZIAŁEM. Po prostu kręć !!
Na metę wpadamy na półtorej minuty przed limitem. O jakże mi tego brakowało... takiej walki, takiego ściorania się i wybatożenia na koniec.
Piękny był ten BIKE ORIENT, zakończony tak bardzo, bardzo w naszym stylu. Wystrzał dopaminy jest niesamowity. Na liczniku mam 120 km... jest pięknie.
Andrzeju :D

Niby MAŁO a jednak BARDZO :)
... a w bazie czeka na mnie Szkodnik. Przyjechał całe 20 min temu czyli też jeździł prawie 10h... pytam jak kolano?
Odpowie: zrobiłam 70 km...
ILE?
A kolano? W PORZĄDKU? TAK?? Hahaha.. cudownie.
Tak bardzo się cieszę, że jest w porządku... i może start tutaj nie był zbyt mądry, może było to nawet całkiem głupie, ale jestem z Ciebie dumny, tak bardzo dumny.
Nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi...
Basia zrobiła 15 punktów kontrolnych !!!
To niesamowite... naprawdę niesamowite. Cieszę się, że wracasz do naszego małego świata, tego samego z którego, w końcu stycznia wypchnął Cię parszywy los... czekam tu na Ciebie.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Wojtkowi za opiekę nad Basią podczas rajdu.
To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, że mogłem się spokojnie "puscić" gdzieś po lesie ("po" nie "w" - kontekst ma znaczenie, tak?).
Tak więc, niby Małodobry z nazwiska, a jednak BARDZOdobry. Dziękuję !
No i jak, było emocjonalnie we wpisie?
Byłoby, nie? :D :D :D
Czasem tak się czuję - dzikość i żar w sercu (i zamiłowanie do złota :P )

Pamiątka !!! Kawałek PIEKIELNEGO SZLAKU !!!

Musicie zatem wybaczyć, ale relacja będzie: DŁUGA, PEŁNA ZDJĘĆ I BARDZO EMOCJONALNA. Dziś zatem zimny osąd i militarnie skrupulatną analizę sytuacji odkładamy na półkę, cynizm i kąśliwe komentarze też, bo dziś jedziemy bez trzymanki na emocjonalnym rollecoasterze. A co! Czy zawsze trzeba kierować się głosem rozsądku, nie znacie powiedzenia o żalu i grzechu? Grzech włożyć, żal wyjąć... a nie, czekajcie to nie to. To fragment do innego tekstu, który piszę... ale nie interesujcie się tym :D
Miało być lepiej grzeszyć i żałować, niż żałować że się nie grzeszyło. No, teraz jest dobrze.
Jak mawiał Imperator Palpatine "LONG HAVE I WAITED AND NOW YOU'RE COMING TOGETHER" (tutaj). Dokładnie tak, od dawna... niby tylko od stycznia, ale mam wrażenie jakby minęły całe dekady. Nareszcie ruszamy na rajd razem... acz nie wiem czy to jest do końca mądre. Nie wiem czy nie jest za wcześniej... to znaczy wiem, że jest, ale miało być bez rozsądnych analiz dzisiaj, więc jeszcze raz, bardziej emocjonalnie - "jedziemy, musi być dobrze, przecież jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce, to można" :D
"Jeszcze stać ich by historii się przypomnieć
Wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza,
znów uwierzyć w zew:
MUSZKIETEROWIE DO MNIE !!!" (całość TUTAJ- Mistrz Jacek)

"Stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się...może powiedzą prawdę wreszcie " (całość TUTAJ)
Jak wychodzimy z domu około 5:00 rano... to leje. A miało być ładnie. Ech, to jest pech... pierwszy rajd od dawna i musi lać. Przez tyle dni był skwar niemal nie do wytrzymania i każdy modlił się o deszcz, a jak chcielibyśmy ładny dzień na rajd to leje... zaje-k****a-biście :P
No, ale jedziemy, nieraz jeździliśmy w deszczu (na przykład TU)... ale to chyba nie jest tajemnicą, że wolimy jednak NIE.
Ruszamy w kierunku na Warszawę... parę kilometrów za Krakowem leje... bardziej. W sumie to napiera z nieba jak Lufftwaffe na Londyn podczas bitwy o Anglię.
A według prognoz miało być naprawdę ładnie i nie tak gorąco jak ostatnio... taaa... na wysokości Jędrzejowa nadal leje i temperatura spada do 10 stopni.
Widzę, że będzie dzisiaj ostro... szkoda tylko, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki warun. Ciepłe nieprzemakalne ciuchy zostały w domu... bo miało być ładnie.
Owszem mam kurtę przeciwdeszczową w plecaku i ze dwie warstwy dodatkowe... zawsze wożę, ale nie są to sprzęty HEAVY-DUTY na deszcz, raczej takie awaryjne. Gdybyśmy wiedzieli, że będzie tak nawalać deszczem i zimnem, to byśmy się lepiej przygotowali. Co to jest okrągłe i nas nienawidzi? Tak, zgadliście - świat. Pierwszy rajd Szkodniczka od dawna i musi nawalać ulewą... aby korzenie były śliskie, aby 10 godzin na zewnętrzu było mokre i nieprzyjemne... ech, ufać prognozą. Pamiętam kiedyś akcję w Lutowiskach (Bieszczady)... W Sanoku miał być wodny armagedon, Ustrzyki miała zabrać powódź stulecia, a prognoza do nas: "w Lutowiskach nie będzie kropelki deszczu". Dla tych co nie ogarniają Bieszczad, Lutowiska są między Sanokiem i Ustrzykami, więc to było dość mało prawdopodobne, abym tam nie padło, skoro Sanok i Ustrzyki miało zmyć... ale co tam. Uwierzyliśmy! Pojechaliśmy rowerami w Pasmo Otrytu... i zmyło ale nas, spłynęliśmy z gór... to nie były drogi płynące deszczem... to były rzeki płynące drogami... pacany uwierzyły, że będzie ładnie, pacany spływały z Otrytu...
Dziś wygląda na to, że będzie podobnie... jestem zły, bo martwię się o Basię, że będzie ślisko, a miała jechać ostrożnie, miała mieć lekki, delikatny powrót a będzie ciężki warun... ogólnie martwię się, a do tego czuję się oszukany bo miało nie padać! "Oszukała mnie, banda decydentów. Wielka straż. Za darmo pieniądze biorą, moje pieniądze! Jestem bardzo wylewny..." (ej no co, miało być emocjonalnie dzisiaj, tak? A to przecież cytat z klasyki TUTAJ.)
Szczęśliwie, prognoza się mimo wszystko się sprawdzi. Przed startem, już w bazie, deszcz będzie wygasał i za dnia chwilowy stan klimatu na danym obszarze (czyli pogoda) się poprawi. I to nawet znaczenie. No ale co się naklęliśmy w aucie, że miało być ładnie, a jest ładnie ale... przejeb***ne, to nasze :D :D :D
W bazie zaliczamy jednak bardzo ciepłe przyjęcie, bo wiele osób pyta o stan zdrowia Basi i humory bardzo nam się poprawiają.
Zapowiada się, że mimo początkowych trudności, będzie to całkiem ładny dzień. Byle tylko kolano Basi wytrzymało... tym martwię się chyba nawet bardziej niż sama zainteresowana.
Inna sprawa, że mapy na Bike Oriencie mają w sobie coś zwodniczego. Patrzysz na to i stwierdzasz, 10 godzin? Z palcem w... korbie objadę całość (acz to mogłoby naprawdę boleć)... ale doświadczenie przypomina mi, że na ostatnim Bike Oriencie też tak myślałem... na przedostatnim też... trzy Bike Orient'y do tyłu także...
RAZ, raz w życiu udało nam się zamknąć całą trasę w limicie na Bike Orient... Nie zmienia to jednak faktu, że za każdym razem mapa wygląda tak, jakby była do zrobienia na spokojnie. Potem jest zawsze tak samo, 2-3 pierwsze punkty wchodzą od kopa i utwierdzasz się przekonaniu że jest GIT, ale im dalej w rajd tym zaczyna się weryfikacja założeń..., która kończy się niezmiennie tak samo. Wydawało mi się, że zrobię całość - miałem rację, wydawało mi się...
Niepozorna leśna mapa :)

Owczy pęd (czyli masa owcy razy prędkość owcy, a chcecie dowiedzieć się czym jest owczy moment pędu?)
Wybijamy z bazy i kieruję się na pierwszy punkt kontrolny - leśny cmentarz choleryczny.
Standardowo, pierwsze punkty leci się tłumie, bo na Bike Orient frekwencja zawsze duża. W ciągu 30 minut każdy rozjedzie się we własny wariant i będą takie chwile, że przez 2-3 godziny nie spotkam żadnego zawodnika (jak jedzie się nie-ortodoksyjnymi wariantami, to ciężko kogokolwiek spotkać...)
Niemniej pierwszy punkt lecimy w tłumie. Powtarzam sobie jak mantrę: "nie jedź za tłumem, nawiguj sam, nie jedź za tłumem, nawiguj sam". Dodaję sobie do tego "kurwiu", aby lepiej to do mnie przemówiło :D
Tłum skręca w prawo... ja też... przecież wszyscy nie mogą się mylić, prawda? To jeden z błędów poznawczych: powszechny dowód słuszności... ej, miało być bez analiz, miało być emocjonalnie. Jeszcze raz, wszyscy skręcają w prawo, JA TEŻ, JA TEŻ, JA TEŻ !!!
Jarek odbija w lewą przecinkę: Jaruś, nie zostawiaj mnie, ja pocisnę za Tobą!
Przecinka zanika szybciej niż się zaczęła...
K***a..., a miałem nie jechać za tłumem. W sumie to nie jadę... niosę rower przez chaszcze... za tłumem... której części zdania "nie jedź za tłumem" nie zrozumiałem?
Wariant wypass (godny owcy, prawda?) jeśli chodzi o dotarcie do cmentarza, do którego prowadzi także wygodna, szeroka leśna ścieżka, ale nie... my przez krzoki.
Zawsze tak jest... po prostu zawsze...
ale próbuję się pocieszyć, że to jednak pokora, skoro wszyscy walą w prawo, a Tobie się wydaje, że powinno się skręcić w lewo... to zaczynasz powątpiewać w swój osąd... pokora, a nie czysta głupota i ślepe trzymanie się grupy. Chyba była za mały akcent na to "kurwiu"...
Niemniej... podsumowując... ogólnie drę przez mokre krzory, przez jakiś gęsty las... ale przynajmniej drę w dobrym kierunku, bo korekta z kompasu całkiem nieźle weszła. Wchodzę prosto w punkt, a tam... BASIA... jadąca pomału, ostrożnie, niespiesznie... ale przede wszystkim drogą. Jest lekko zaskoczona, że wychodzę z krzaków i pyta czy wiem, że była tutaj droga... ja na to, że już wiem... ech, ja już Wam kiedyś mówiłem, że bez Szkodnika moje warianty jeszcze bardziej dziczeją...
Inna sprawa, że takim mokrym lesie, ten cmentarz robi naprawdę duże wrażenie... niesamowicie klimatyczne miejsce. Uwielbiam takie punkty kontrolne.
Wariant czarny na zielono (bo przez las). Wszystko jeszcze mocno mokre :)

Pierwszy lampion Basi od bardzo dawna!! Jakże takie chwile cieszą...
"It's been a long time, been a long, long wait" (całość TUTAJ- cover piosenki zespołu Motorhead w wykonaniu Metallicy)

Pod (MAŁO)DOBRYMI skrzydła.
Basia postanawia jechać z Wojtkiem Małodobrym, albo Wojtek postanawia jechać z Basią... konfiguracja nie ma tutaj znaczenia. Ważne jest, iż oznacza to, że Szkodniczek będzie miał opiekę podczas jazdy! A cały czas zastanawiałem się co robić, jechać z Basią czy gnać samotnie w las.
Niby wyrwałem lekko do przodu przez krzaki zaraz po starcie, ale cały czas mam "myslenicę" czy robię dobrze, czy nie lepiej jednak zostać przy Niej.
Basia od kilku dni mi powtarzała, że sobie poradzi, że jest OK z kolanem i że - jakby się cokolwiek działo - to przecież jestem na rajdzie, więc najwyżej zbiorę Ją autem.
Ogólnie zatem mówi mi, że sobie poradzi, ale ja i tak się martwię. Trochę nie mogę podjąć decyzji... wyrwałbym do przodu, ale coś mnie przy Niej trzyma... to pewnie wspólny kredyt...
Niemniej, kiedy okazuje się, że Basia będzie jechać z Wojtkiem, że będzie "pod opieką", to emocje mi schodzą... to przecież świetna opcja. Szkodnik będzie zaopiekowan, a i Wojtkowi będzie raźniej pojechać w towarzystwie. Lubię jak problemy same się rozwiązują.
Basia mówi mi wprost:
"startuj, dosiądź konia, ruszaj za tym co tak kochasz...
do przodu, do przodu, pędź jak wiatr, znasz drogę, znasz drogę, to twój świat !!!"
(całość TUTAJ, hermetyczne, mega hermetyczne, chłopaki nie mają głosu, nie trzymają rytmu, ale klimat piosenek o grach mnie po prostu kupuje)
No to odpalam! Mogę gnać bez martwienia się gdzieś w głębi duszy. Włączam tryb przelotowy i ruszam w las po mokrych drogach.
Kierunek południowy-zachód: trzeba najpierw zgarnąć wszystkie 4 punkty w prawym dolnym rogu mapy.
A tam czeka już na mnie - znany mi już z innego fragmentu - Piekielny Szlak
Szkodnik zaopiekowany

Mogę ruszać do Piekieł, ale pamiętaj Szkodniczek:
"Watch for me by the moonlight
I'll come to thee by the moonlight, though HELL should bar the way"
(przepiękna ale smutna ballada/historia, w której aż dwa razy pojawia się słowo RAPIER !!! --> TUTAJ)

"Welcome to HELL, I'm movin' in
Someone tell the DEVIL I'm gonna have a room with HIM" (HIM - His Infernal Majesty) - całość TUTAJ
Znamy trochę ten PIEKIELNY bo w pierwszym roku plagi czyli w 2020, zrobiliśmy sobie tutaj wypad w większej grupie - wpis dedykowany tej wyprawie znajdzie pod TYM LINKIEM.
Ale wtedy targaliśmy głównie przez krzory i bagna, co nie znaczy, że nie było wypaśnie - Kamila, jeśli dobrze pamiętam, śmiała wątpić :D
Jednakże tamta wycieczka, to było tereny bardziej na wschód od miejsca rozgrywania rajdu, więc ta część PIEKIELNEGO., na której właśnie jestem, nie jest mi znana. Tym chętniej cisnę przez las, odkrywając nowe miejsca. A jest co podziwiać, sami zobaczcie gdzie były zlokalizowane kolejne punkty kontrolne:
Ołtarz do składania ofiar z ludzi, zacny ten piekielny szlak, zacny...

Dąb Starzyk - pomnik przyrody

ZAMEK TORX'a :D
Targam dalej w kierunku zamku w Fałkowie. Ej czemu ten miejscowości nie pisze się V-ków, ale byłby klimat :D
Muszę złożyć petycję w urzędzie gminy. Nim jednak dotrę do zamku, to wpadam jeszcze po 21 nad jeziorem, a tam jakaś ekipa walczy ze sprzętem.
Debatują czy wolą "piszczący" hamulec czy jazdę bez, bo pisk denerwuje. Życie to sztuka wyboru.
Pytam czy maja narzędzia jak coś, odpowiadają że musiałbym mieć TORX'a... no ba! No proste, że mam. Kto dziś jeździ bez heksagonalnych kluczy trzpieniowych (imbusy) oraz wewnętrznych kluczy sześciokarbowych według ISO 10664 (Torx)?
Widzieliście wielkość mojego plecak? Cała norma ISO się zmieści. Łapcie TORX'a a ja idę po lampion.
Chłopaki zachwyceni szcześciokarbem, naprawili i pojechali... a ja przelot na zamek.
No zacne mają tutaj te ruiny. Zacne. Genialny punkt kontrolny.
V-ków !!!

Przyczółek dawnego mostu
Piotr na odprawie zapowiadał, że ten punkt będzie MEGA i miał rację. Był mega. Stary most, który runął. Jadę tam koniecznie bo uwielbiam takie punkty.
Aby się tam dostać muszę przeprawić się przez dzikie knieje i oczywiście wybieram przecinkę, która dobrze rokuje i kończy się nagle.
Niemniej darcie na rympał przez las się opłaci, bo dość ładnie wyjadę na drogę prowadzącego do starego mostu.
Super miejsce i genialna przeprawa przez wodę :D
Dobrze rokująca przecinka :D

Oj, chyba trzeba będzie to objechać... przecież nie będziemy łamać przepisów, prawda? :D :D :D

Przez leśny korytarz :)

Przyczółek dawnego mostu i przeprawa przez rzekę - zacny punkt kontrolny, bardzo zacny!

Tysiące mil za sobą mam (no dobra, jakieś 40 km)
I punkty dwa dziś między nami (w międzyczasie złapałem dwa lampiony)
Nie minie rajd, ucichnie łoskot dział (pasuje Wam, że Bike Orient otworzyła SALWA Z ARMATY? - filmik TUTAJ)
nadejdzie czas, znów się spotkamy (o tak, o tak) - parafraza znanej SZANTY
Wbijam na punkt 17 i stwierdzam, że zadzwonię do Basi, zapytać jak się czuje i jak się Jej jedzie. Dzwonię i okazuje się, że Basia z Wojtkiem zbliżają się właśnie do punkty nr 17, czyli tego na którym właśnie jestem. Pojechali z zamku wprost na niego, dobrymi drogami aby nie obciążać kolana - ja w międzyczasie wybiłem na północ zbierając punkty 18 i 2 (to był właśnie wspomniany wyżej przyczółek mostu) i teraz "dzidowałem" na południe po 17. Perfect timing, więc postanawiam na Nich chwile poczekać.
Dosłownie 5 minut później się pojawiają. Basia mówi, że wszystko jest w porządku i bardzo dobrze się jej jedzie, o tyle że jadą wolno... 10-12 km /h. Na spokojnie i czasem na około, byle tylko dobrą drogą, a nie na rympał przez las. Dla mnie ważne jest, że wszystko z Nią w porządku. Mogę zatem targać dalej, jeszcze bardziej spokojny o Nią.
Idealnie wyszło z tym spotkaniem :D
Morka 17-stka. Jak ja takie lubię... dobra, bo się rozmarzyłem (TUTAJ :P :P :P)
Coraz mniej mokra, bo las zaczyna już wysychać

Spotkanie przy 17-nastce :)

No to co? Sekwencja zapłonu... i DZIDA !!!

Leśna autostrada bez ograniczenia prędkości - PRZELOT i UPALANIE :D

Tygrys bagienny...
Gonię Tygryska (Krystian ma takie barwy stroju rowerowego jakby ktoś nie widział). Ciśnie na punkt opisany Róg Torfowiska. Staram się utrzymać za Nim chociaż chwilę, bo to dzisiejszy, przyszły zwycięzca rajdu. Przelotowa jest kosmiczna, bo droga zachęca do upalania. Zbieram lampion i nadal próbuję utrzymać się za "prowadzącym". Leci teraz na 20-stkę i wali na wprost... ale z mapy wynika, że z tego kierunku, nie prowadzi tam żadna droga. Co więcej, na mapie są tam bagna... Krystian nie zważa na to, targa na wprost, ja się waham... tak, to zwykle my z Basią włazimy w bagna, ale dla mnie na mapie:
- po pierwsze primo: tych bagien jest tam dużo
- po drugie primo: jest dobry dojazd na około
Zadziwiam sam siebie, ale jadę objazdem, a nie za Tygryskiem na bagna. Może w końcu ktoś mi uwierzy, że my w bagnach wchodzimy przypadkiem, a nie z wyboru.
Objazd jest spoko, owszem trzeba trochę nadrobić drogi ale wjeżdżam na lampion bez większego problemu.
Następnie ruszam po kolejny lampion - Dąb Mikołaj (WOW!)
Jest niesamowity, siadam na chwilę pod zacnym drzewem i robię popas... wpada Tygrysek:
- Utknąłem na bagnach!!!
- Hmmm... szok i niedowierzanie, prawda? Ja pojechałem objazdem
- No... a ja dziś tak jak Wy normalnie
Dokładnie TAK.
Jestem dumny, że to nie ja dzisiaj utknąłem na bagnach
- Bronek odrobił na tym 15 min - krzyczy i już Go nie ma.
Ostro walczą o wynik, a ja nie spodziewam się, że za moment będę też ostro walczył, ale z roślinnością plugawą :)
Jest i torfowisko :)

Jest i lampion :)

Dąb Mikołaj... imponujący!

Twój szcześliwy numerek, k***a...
Mój numer startowy to 29... i z tego też powodu, los postanowił ze mnie okrutnie zakpić. To co się odwaliło na punkcie 29-tym, jest niepojętne... wtopa nawigacyjna level patologia, upośledzenie i zrycie łba. Prawie godzinę zajął mi ten punkt, bo chodziłem w kółku... a było to tak.
Spójrzcie na mapkę pomocniczą, a ja Wam opiszę się tam działo.
Plan był prosty (jadę z zachodu). Prawie do zakrętu drogi, potem skręt w lewo, cmyk cmyk, trzy zakręty drogi, ostatnia prosta - PUNKT. Kurtyna, oklaski, dziękuję dziękuje, nie ma potrzeby tych kwiatów dla wybitego nawigatora.
Taki był plan... rzeczywistość wyszła trochę inaczej...
Jadę z zachodu i stwierdzam, co będę jechał do zakrętu, skoro właśnie doszedł mi konny szlak od południa. Jestem na wysokości punktu, dzida przez pole !!!
Przecinam jedną ścieżkę, dochodzę do drugiej (niebieska kropka) i jestem pewien, że jestem w miejscu tej kropki. I tak było, byłem na obrzeżu kółka. No to teraz formalność, tak? Chcę w lewo, ale chaszcz jest nieprzeciętny... kolce, pokrzywy, gałęzie, no gęsto. No nic, podejdę trochę na północ i potem odbiję w lewo... idę, idę, idę, a chaszcz po lewej tylko narasta i gęstniej... prawie do wsi doszedłem. Trzeba się było z tego pomysłu wycofać wcześniej. Słabo. Od północy tego nie obejdę, no to może od południa. Wracam do punktu zbornego.

Jestem w punkcie zbornym - no to spróbuję obejść chaszcz od południa. Aby było jasne, ścieżka którą tu tak pięknie widać wprost na punkt, właśnie zniknęła mi gdzieś w gęstwinie.
Przedzieram się, ale jest gęsto... gęsto i kolce. Jeżyny, tarnina, i akcje... k***a, akacje.
AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE, NA PEWNO MAM RACJĘ, AKACJE KŁUJĄ ZNÓW... (parafraza TEGO)
Chodzę do lasu i różne lampiony zbieram,
szóstki i piątki, 29-tki nieraz...
przedzieram się dzielnie od niedzieli do soboty... AKACJE znowu są akacje.
K***a... wszystko kłuje i drapie. Jest ciężko. Próbuję trzymać kierunek, ale nie ma huge'a... dżungla. Wychodzę do jakieś drogi i zadowolony, że wyszedłem z syfax'u roślinności plugawej, jestem przekonany, że jestem na dobrym trakcie. Dzida po lampion! Nie zauważam, że droga zmieniła kierunek, a tak naprawdę to w sumie zawróciła... co tam CISNĘ !!!
Coś długo lampionu nie ma... ale pewnie jadę wolno, bo łąką. PRZYSPIESZ !!!. Racjonalizacja... wytłumaczy Ci wszystko...
W pewnym momencie mój umysł mi mówi: "no bez jaj, dawno powinien być", zaraz wyjedziesz po zachodniej części lasu... sprawdzam komaps. WSCHÓD... WAT WAT WAT... jak wschód?
Zawracam do najbliższego skrzyżowania i jadę na południe, aby się zorientować gdzie jestem jestem... a tu, asfalt z którego wjeżdżałem. NO ŻESZ K***A...
Mistrzostwo świata w patonawigacji... być przy punkcie, "w kółku" i pocisnąć w pizdu... dwa razy... wracam do punktu zbornego. Biorę kompas do ręki... ZACHÓD (z nutką północy), patrzę na akacje i tarninę... zobaczymy kto twardszy, moi kolczaści przyjaciele. DRĘ ZA WSKAZÓWKĄ KOMPASU... kolce, gałęzie, pokrzywy... CH*** !!!
LOK TAR OGAR (orc. tryumf abo śmierć). Przejdę przez ten las BRUTE-FORCEM... zachód na kompasie vs kolce... GIVE ME YOUR BEST SHOOT, MR. Forest !!!
Nie zatrzymasz mnie... nie po raz trzeci... drę na zachód...ooo... jest i pierwsza krew, sika aż miło.... łydka i przedramię... AKACJE, ZNOWU SĄ AKACJE... walcie się na ryj kolczaści, nie zatrzymacie mnie, idę na zachód po lampion.
"i nie święty, ni diabeł mi tego nie odbierze" (cytat z "Batman: Knightsend")
Kolce walczą aby mnie zatrzymać, drapią, gryzą, wbijają się, ale każda kolejna rana tylko zwiększa mój gniew i determinację. To nie jest wycieczka po lesie, to ja vs chaszcze i coś w tym równaniu musi umrzeć. Krzory rzucają drugi rzut strategiczny aby mnie zatrzymać, ale ja wierzę w maksymę "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało", napieram więc mocniej, bardziej, brutalniej. Łamię kolejne chasze, które stają mi na drodze, depczę, rozrywam, wręcz rozszarpuję, nakur***am z AXE'a roślinność plugawą...
Jestem MŁOTEM na chaszczo-krzora (i MŁOTEM jeśli chodzi o nawigację..ale to inna bajka...)
Dzika dżungla walczy, ale też płacze. Rycz, nic Ci to nie pomoże - nie zatrzyma mnie żaden twój kolec, KARCZUJĘ MASOWO:
"Psychopathic in the mind, I don't care if you suffer, so go ahead and call me names, like I'm ugly motherf****er" (całość TUTAJ)
Wychodzę na polanę... szkarłat to mój kolor. Krwawię z ran ciętych i szarpanych, a świat widzę na czerwono. To wściekłość... nie odpuszczę tego punktu. Jeśli będzie trzeba to wykarczuję ręcznie cały ten las, osuszę ten staw z opisu, ale znajdę ten lampion. Droga gmino, wyrąbałem Wam nową drogę przez ponoć nieprzebieżny las...
Idę polaną i wchodzę w punkt, tym razem jak po sznurku (moim ulubionym SZNURKU - tylko musicie kliknąć YouTube'owi potwierdzenie, że rozumiecie że materiał dotyczy samookaleczeń).
Po drodze dostaję jeszcze delikatną podpowiedź od ekipy która najechała ten punkt z drugiej strony. To bardzo miłe, że podpowiadają, bo potwierdza mi to, ze plan "BRUTE FORCE" przez kolce zadziałał. Korekta na zachód weszła mi jak Ruscy do Afganistanu w 79-tym. Tylko mam ponad godzinę w plecy, nowe szramy na rękach i nogach... taka jest cena, ale MAM GO. MAM GO !!!
Co do nawigacji... spuśćmy na to zasłonę Milczenia. Najlepiej "Milczenia" autorstwa Edgara Allana (fragment poniżej)
"Posłuchaj mnie - rzekł Demon -
położywszy mi rękę na głowie..." (nie można tak nawigować - naprawdę tak mi powiedział - krzywdę sobie zrobisz...)
I stałem w bagnie pomiędzy wysokimi nenufarami,
i deszcz mi padał na głowę,
i nenufary wzdychały, jeden do drugiego,
w solenności swego opuszczenia...
Są i nenufary...

Legendarna 29-tka...

Był PIEKIELNY SZLAK, no to wypada odwiedzić GOSPODARZA tychże włości - kierunek DIABLA GÓRA
Nim jednak wbiję na Diablą, to skoczę jeszcze po dwa inne punkty kontrolne.
Nie ma się co tu za bardzo rozpisywać, bo nawigacyjnie poszło bez przygód, a same punkty kontrolne świetne. Sami zobaczcie.
Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym na Diablą wszedł jakoś sensownie, a nie skarpą... ale powiedzmy, że było to mniej lub bardziej planowo.
Ruiny gospodarstwa - wypassss

Na wydmie :)

Kolejny fajny punkt kontrolny

Dzień dobry, zastałem Gospodarza :D ?
Pamiętaj Diable co powiem Ci, nigdy z Fechtmistrzem nie stawaj do gry
Pomnij to Diable, bom szczery - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Rapiery
Pomnij to mocno, pomnij Diable - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szable
Pomnij Diable, pomnij me rady - nigdy nie stawaj z Fechtmistrzem na Szpady... (własne)

Pomnik/Miejsce Pamięci też robi wrażenie !!!

JAZ kozie śmierć
Czasem trzeba ryzykować, kalkulować szansę i podejmować decyzję "na granicy". O to przecież chodzi w tej zabawie. Zostało mi niecałe dwie godziny, to niewiele ale postanawiam powalczyć o maksymalną liczbę punktów w tym czasie. Zwłaszcza, że czuję, że zaczynam wchodzić w pewien trans... zafiksowania się na mapie. To kwestia poziomu motywacji, determinacji i siły woli. To moment, w którym coś w Was się odpala i wszystko zaczyna się układać.
A było to tak --->
Jadę na punkt opisany "poniżej jazu". Aby się na niego dostać trzeba się przeprawić przez 3 "zerwania" drogi. W takich chwilach zawsze przypomina mi się ten komiks - tam była taka scena jak Frank Castle wchodził do płonącego budynku uratować dziecko i na klatce "brakuje 3 metrów schodów - co to dla mnie?". Bądź jak Frank, rower na ramię i "co to dla mnie" - przeprawiam się przez rozwalaną drogę i kanały wodne, a chwilę później łapię lampion przy jazie. Punkt wypasss - ekstra, za to kochamy orientację!
Zostało niewiele mniej niż 2h... przypadkowo spotkany tutaj inny zawodnik odradza mi ciśnięcie na pkt 13 (Ruiny domu), ale kurcze to RUINY DOMU - klimat, klimat, klimat... przecież to też może być wypas. Chrzanić rekomendację - dzida na ruiny i właśnie wtedy włącza mi się ten trans... uwielbiam te chwile. Uwielbiam ten stan... kiedy mózg przełącza się w tryb stricte zadaniowy... wszystko dookoła zaczyna tracić na znaczeniu, a przed oczami widzę tylko drogi, zakręty, ścieżki i niemal upływający czas.
Mój umysł zaczyna przeliczać odległości, jeszcze 250 metrów, jeszcze 100, skręt w lewo i dawaj... upalaj. 34 km/h, szybciej, szybciej, szybciej... ignoruj że boli. Zamknij ból w pudełku i schowaj głęboko na dnie umysłu... na później.
Zakręt w lewo, przelot, zakręt w prawo... tam dalej kończy się na mapie szuter i zaczyna droga polna. Mam nadzieję, że będzie przejezdna, bo tego to nigdy nie wiadomo... a nie ma za wiele czasu na błędy i poprawki wariantu. Nie jest źle, drę na dziko przez pola, ale droga nagle się kończy całkowicie... jadę jednak dalej, na krechę przez łąkę. Jest dobrze, bo jechać się da. Po prostu kręć - nie zwalniaj. Przedzieram się aż do rzeki i teraz w prawo, wzdłuż brzegu... są! RUINY DOMU. Perfekcyjnie. Patrzę na zegarek. 14 min od poprzedniego punktu. Jest dobrze, tylko utrzymaj ten stan umysłu. Porywam lampion i cisnę dalej... tym razem przez błotnisty zagajnik do najbliższej utwardzonej drogi i w kierunku kolejnego punktu.
Znowu liczę drogi i przecinki, w trzecią w prawą - potem UPAŁ czyli dzida ile fabryka dała, aż do zakrętu drogi, ale ja wtedy ścieżką na wprost przez pole... jest kolejny lampion. CZAS i KIERUNEK, CZAS I KIERUNEK - nie ma w mojej głowie miejsca na nic innego. Uwielbiam ten stan. Przeliczam w głowie mapę na obrazy w ternie, najpierw wzdłuż skarpy po lewej, potem miń dwa doły po prawej i w lewo do kapliczki. JEST.
Czasu coraz mniej, ale trans trwa więc ryzykuję, zawracam i oddalam się od bazy. Została niecała godzina, a ja oddalam się od bazy po kolejny lampion... ale wiem, że mi się uda. Kierunki, prędkości, kąty krzyżujących się dróg i czas... mam wrażenie że widzę nie świat, a zmieniającą się macierz pełną liczb. To jest jak narkotyk, wystrzał dopaminy. Kocham ten stan !!!
Ech gdyby zawsze udawało się wejść na taki poziom pobudzenia - w szermierce mamy to samo, jak się Wam uda w niego wejść, to jesteście w stanie "przejść po" każdym. Całą kwintesencją rywalizacji, jest wejście "na żądanie" w taki tryb i utrzymanie go do końca zmagań. To jest właśnie mistrzostwo.
Nie mógł ten stan odpalić się na 29-tce, co? :D :D :D
Widocznie nie mógł :P
Urwana droga

Zacny punkt - takie miejsca uwielbiam :)

Ruiny domu:

Coś się skrada po ścianie... ale w końcu to Piekielny Szlak (tam, znowu jadę Piekielnym)

Jest i kolejny lampion

Mroczna kapliczka niczym SPOOKY SHRINE (pamiętacie, TUTAJ).
Jak to było?
"When avarice fails, patience brings reward"

Jest Afryka są i banany :D
Tak... została niecała godzina, a ja jadę w stronę punktu zlokalizowanego w Afryce, czyli dość daleko.
Zlokalizowany jest tu punkt żywieniowy. Zastanawiam się czy coś jeszcze tu będzie... nierzadko na Bike Oriencie czy Rajdzie Waligóry zaczynają składać trasę, zakładając że o tak później godzinie nikt już tu nie dotrze. I to kolejny raz kiedy zadaję kłam takim przesądom. Objawiam się! Ja wiem, że zostało niewiele ponad 30 min do limitu, ale co mi tam - nadal jestem w transie, czuję że dam radę. JESTEM. Obsługa w szoku "Pan jeszcze na jedzenie?
Uwaga - to będzie ten humor, za który się płonie w piekle, więc jak ktoś wrażliwy to niech nie czyta:
Widzę, że w Afryce nadal głód (a dla realnie zainteresowanych temat, polecam niesamowicie gorzką książkę "GŁÓD")
Na bufecie nie ma już prawie nic... wszystko zjedzone lub pochowane, bo obsługa zaczyna zwijać punkt.
Udaje Im się jednak wyłuskać dla mnie jakieś ostatnie banany - w końcu nazwa AFRYKA zobowiązuje. Pożeram dwa, niemal łykając je w całości. Banany to czysta energia - teraz dopiero zacznie się upalanie. Podbijam kartę i ruszam w kierunku bazy. 28 minut, a po drodze chce jeszcze 2 lampiony zebrać. NO TO OGIEŃ Z DUPY i nie hamujemy dla nikogo. Co na drodze to pod koła: psy, dziki, grzybiarze, dzieci, cokolwiek... napęd przemieli, amortyzator łyknie. CISNĘ !!!
Afryka dzika, dawno odkryta :D

"Andrzeju, Ty się nie denerwuj" (klasyk intiernietów TUTAJ) zdążymy :)
Zostało około 15 minut, a do bazy kawałek drogi. Zebrałem jeden z planowanych lampionów, drugiego jednak już się nie uda... braknie czasu, trzeba gnać do bazy a i tak - jeśli nie jebnąłem się obliczeniach - to będę na styk. Wchodzę w tryb MORDERCZY FINISZ, czyli ból do pudełka i odstawiam na półkę, na później. Liczy się tylko droga i to aby się teraz nie pomylić w nawigacji - nie ma miejsca na najmniejszą pomyłkę. Lecę niebieskim szlakiem... gdzieś po drodze spotykam Andrzeja z IT Orientu. On też leci na bazę.
- Chyba nie zdążymy - krzyczy do mnie
O Ty małej wiary, może i uprawiam patonawigację, może odwalam warianty z dupy, ale jeśli chodzi o finisze to jestem specjalistą :P
Przypominam nasz rekord na Rajdzie Wilczym (4 sekundy przed dyskwalifikacją - przy cyfrowym pomiarze czasu). Zdążymy, na styk bo powinniśmy do bazy wpaść na minutę przed limitem, tak szacuję... no chyba, że nagle droga stanie się nieprzejezdna (błoto, piachy, cokolwiek...), ale szczęśliwie jest git-przejezdność.
- Chyba nam się nie uda - Andrzej nadal wątpi.
Andrzeju, pierwsza zasada morderczego finiszu. Cisza... i zgon w samotności. Każda zbędna utrata energii jest niewskazana. Obniż wszystkie niepotrzebne funkcje życiowe, zapomnij o konwersacjach, o świecie obok. To zbyt duży wydatek energetyczny, przekieruj wszystko w ciśnięcie w pedały. Zostaw minimalne porcję energii na wzrok i oddech, reszta niech zapodaje moment na korbie.
Pamiętajcie, że rower po płaskim jedzie siłą mięśni, ale pod górę jedzie SIŁĄ WOLI !!!
Dopóki nie wybiła godzina zero, dopóki jest czas, jest walka - targamy ile tej siły zostało.
"...w sercach ciągle żar, LOK TAR OGAR !!!" (po orkowemu: Tryumf albo Śmierć - i znowu ta sama kapela co śpiewać nie umie, rytmu nie trzyma ale klimat, klimat, klimat ---> HORDA)
Ciśniemy do samego końca... do limitu, póki jest nadzieja, że zdążymy.
Tylko droga się liczy, nic więcej... zdążymy!!!
"...zostali wystawieni na próbę, by ciągle walczyć, nigdy nie ulec, nie wpaść w przeklęty strumień, idąc przykładem Grommasha i Thrall'a, wszyscy LOK TAR OGAR, w końcu pora przekuć w wielkie czyny nasze słowa... gotowi na poświęcenie, nie rozmawia się o cenie, gdy trzeba zostać na scenie. Gdy wróg stoi u bram, patrzy z nienawiścią w oczach, WOLA WALKI TO DAR, mogący powstrzymać pożar" (OBROŃCY AZEROTH)
Basia, już w bazie mi powie, że miała rozmowę postaci:
- Zostało 5 min, chyba nie zdąży.
- To przecież jeszcze kupa czasu, oczekuj go na minutę przed limitem.
Ktoś mnie tu zna lepiej niż ja znam samego siebie.
Ostania prosta - zostało 2,5 minuty. Zdążymy !!! HAHAHA wiedziałem.... WIEDZIAŁEM. Po prostu kręć !!
Na metę wpadamy na półtorej minuty przed limitem. O jakże mi tego brakowało... takiej walki, takiego ściorania się i wybatożenia na koniec.
Piękny był ten BIKE ORIENT, zakończony tak bardzo, bardzo w naszym stylu. Wystrzał dopaminy jest niesamowity. Na liczniku mam 120 km... jest pięknie.
Andrzeju :D

Niby MAŁO a jednak BARDZO :)
... a w bazie czeka na mnie Szkodnik. Przyjechał całe 20 min temu czyli też jeździł prawie 10h... pytam jak kolano?
Odpowie: zrobiłam 70 km...
ILE?
A kolano? W PORZĄDKU? TAK?? Hahaha.. cudownie.
Tak bardzo się cieszę, że jest w porządku... i może start tutaj nie był zbyt mądry, może było to nawet całkiem głupie, ale jestem z Ciebie dumny, tak bardzo dumny.
Nie musimy być mądrzy, wystarczy mi że będziemy szczęśliwi...
Basia zrobiła 15 punktów kontrolnych !!!
To niesamowite... naprawdę niesamowite. Cieszę się, że wracasz do naszego małego świata, tego samego z którego, w końcu stycznia wypchnął Cię parszywy los... czekam tu na Ciebie.
Na koniec chciałbym bardzo podziękować Wojtkowi za opiekę nad Basią podczas rajdu.
To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, że mogłem się spokojnie "puscić" gdzieś po lesie ("po" nie "w" - kontekst ma znaczenie, tak?).
Tak więc, niby Małodobry z nazwiska, a jednak BARDZOdobry. Dziękuję !
No i jak, było emocjonalnie we wpisie?
Byłoby, nie? :D :D :D
Czasem tak się czuję - dzikość i żar w sercu (i zamiłowanie do złota :P )

Pamiątka !!! Kawałek PIEKIELNEGO SZLAKU !!!

Kategoria SFA, Rajd