aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Rajd

Dystans całkowity:10637.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:120
Średnio na aktywność:88.64 km
Więcej statystyk

mini Bike Orient - Ceteń

  • DST 68.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 lutego 2024 | dodano: 25.02.2024

Po śniegu nie ma już w zasadzie nawet śladu i to do poziomu nawet 1000m npm w górach, więc ewidentnie można już zacząć pompować koła, smarować łańcuchy i ostrzyć zębatki!  Owszem niewykluczone, że nie dowali po ryju jeszcze zimą w nadchodzących tygodniach, ale na ten moment odpalamy już rower - zwłaszcza że w ostatni weekend lutego odbywa się mniejsza edycja BIKE ORIENTU w okolicach Spalskiego Parku Krajobrazowego.
Spała to lasy, ogromne i nieprzebyte lasy więc na pewno będzie fajnie! No dobra, może nie takie nieprzebyte bo szukaliśmy tu kiedyś bunkrów w Konewce, potem tropiliśmy Demony Wojny, a nawet sprawdziliśmy co kryje się po drugiej stronie lustra... wody zalewu niedaleko stąd. Rok temu zawitaliśmy tu także - tym razem w ramach IT Orientu)     
Nie zmienia to faktu, że chętnie tutaj wracamy i nie inaczej jest tym razem. Chętnie pogonimy za lampionami ukrytymi gdzieś w tych leśnych ostępach.
Baza Bike Orientu znajduje się w Ceteniu czyli tym razem przesuwamy się bardzo na wschód lasów spalskich - to dobrze, bo część wschodnią mamy zwiedzoną najmniej. 

Coś chyba za bardzo drewniany ten cypel :P

Budzik dzwoni o 4:30, a godzinę później jesteśmy już w drodze, aby zdążyć na odprawę, która odbędzie się kilka minut przed dziewiątą. Na niej dowiemy się, że zawody odbywają się z wykorzystaniem dość nietypowej mapy - mianowice bardziej przypomina mapę sportowego INO niż turystyczną, z tą różnicą, że kolory nie oznaczają tym razem przebieżności lasu, ale jego wysokość. Owszem daje to pewne wskazówki co do przebieżności, bo Im coś niższe tym może być gęstsze, ale takie mapowanie nie będzie działać w każdym przypadku, bo "choinki" mogą być i wysokie i gęste :P
Po otrzymaniu map kreślimy nasz wariant. Nastawiamy się na próbę zrobienia kompletu punktów kontrolnych, bo trasa to w teorii tylko 60 km, a limit czasowy to 8h. Są rajdy gdzie przeloty są takie, że pęka 100 km w 6h, ale tym razem tak nie będzie. W zasadzie nie dotkniemy asfaltu! I to będzie super. Rajd w 99% będzie przebiegał terenowo i to niekoniecznie dobrymi, szutrowymi ścieżkami, ale czasem po piachu, czasem przez krzaki, czasem "po korzonkach". Okaże się, że przez całe 8h nie wyjedziemy z lasu i jak dla mnie to REWELACJA!
Nasz plan to pętla startująca w kierunku wschodnim i tak też startujemy. Już na pierwszym punkcie kontrolnym dojdzie do śmiesznej akcji - po raz kolejny udowodnione zostanie, że działania grupowe wcale nie sprzyjają nawigacji. Kilku zawodników znajduje w lesie starą stodołę i wiszący na niej lampion. Robi się pospolite ruszenie.. nieważne, że numer na lampionie nie zgadza się z oznaczeniem na mapie, nieważne że opis punktu to cypel. Dobra drewniana szopa też się nada. Basia krzyczy do Nich: "prrrr szaleni, to nie jest nasz punkt kontrolny"
Podnosi się bunt, że co my tam wiemy, skoro przecież lampion tutaj wisi. No cóż... powodzenia! my jedziemy dalej i kilkaset metrów dalej łapiemy poprawny - nasz - punkt kontrolny: cypel.
Ciekawe ile osób łącznie podbiło nie ten co trzeba lampion. Acz aby być fair, sami nieraz tak mamy, że jak jest lampion, to się pojawia zew "BRAĆ!!!".
Tym razem uratowało nas poprawne czytanie mapy :)

Cypel nad mokradłami :)

Czuję się obserwowany :P

Pędem w las !!!

"Świat dla nikogo się nie zatrzyma
Zdradzi Cię nie raz
Biegnij przed siebie, kierunek trzymaj
Z wiatrem lub pod wiatr"
... (klasyka polskiej piosenki - TUTAJ)


Prawdziwie ROMAN-tyczny towarzysz :P
Lecimy dalej i przy jednym z punktów spotykamy Romana, który pyta czy mógłby do nas dołączyć i jechać z nami. My lubimy jeździć w grupie, bo to zawsze okazja do prowadzenia ciekawych rozmów i poszerzenia horyzontów... zwłaszcza, jak się człowiek tak zagada, że wyjedzie poza mapę, bo wszyscy gadają, a nikt nie nawiguje. Wtedy to się naprawdę poszerza horyzonty i to o kilometry. Tym razem jednak uda się bez takich wtop - pilnujemy się. Rozmowy prowadzimy na przelotach, ale na skrzyżowaniach staramy się uważać i to nie tylko na pierwszeństwa przejazdów dla dzików czy saren, ale także na kierunek w którym ciśniemy. 
Ogólnie ten rajd nawigacyjnie nam siądzie i to całkiem nieźle - objedziemy trasę bez większej wtopy (to rzadkość niespotykana dla naszej marki :D)
Owszem jakieś drobne korekty zawsze się przytrafią ("teraz w lewo... czekaj! miało być w to drugie lewo!").
Teraz uwaga - leci duża seria zdjęć:

Mielimy piach pod kołami :)

Tu produkują miody polskie :)

Lasy te były areną wielu walk partyzanckich majora Hubala. Wiele tu miejsc, które to upamiętniają.

Dobre miejsce na GEO-cache :D

Dobre ruiny zawsze na propsie :)

Leśne upalanie

Jak odnaleźć to jedno drzewo w lesie :)

W głębi lasu...

Trasa poprowadzona jest świetnie - nie wychodzi z lasu. Asfaltu będzie dosłownie 1 km, z licznikiem w ręku i to dlatego, że ktoś go tu wylał chyba przypadkiem :D
Punkty kontrolne ulokowane są w urokliwych miejscach: dawne wyrobisko, pomnik partyzancki, zarośnięte ruiny, jeziorka, itp.
To lubimy, to dla nas jest wyznacznik dobrze zrobionej trasy, a nie jak czasami: dołek, dołek, dołek, dołek, o! odmiana, dołek z kamerdolcem!
(jak się któryś z budowniczych utożsamia, to bez urazy - ale my jesteśmy po prostu wybredni i na trasy patrzymy bardziej turystycznie a nie sportowo).
Wjeżdżamy coraz głębiej w spalskie lasy i szukamy kolejnych lampionów.
Lecą nam kolejne kilometry, ale czas upływa szybciej niż się spodziewaliśmy. Cały czas jest terenowo i dużo lecimy po ścieżkach i korzeniach, a czasem przez krzaki - na azymut.
Czasem natrafimy na leśne autostrady i drogi szybkiego ruchu (szutry), ale częściej walimy przez przecinki i ścieżki, co jednak skutecznie spowalnia przelot.
Trasa 60 km w 8h, na pierwszy rzut oka miła być formalnością, a tu 3.5h robimy jej połowę. Idzie dobrze, ale nie nazwałbym tego formalnością jednak.

Nie sugerujcie się, że widzicie drogę - nie prowadzi na punkt kontrolny :P

Dobra ORIENT'alna "wysiadka"

Nasze bestie :)

No to dymamy pod górkę i przez krzaki :P

Bezbłędnie :D

Przecinki  - jeśli myślicie, że my prosto, to jesteście w błędzie - my w lewo :P


Nie-najmądrzejszy świerk
Mimo braku większych błędów nawigacyjnych, to naprawdę zaczyna gonić nas czas. Owszem, jeśli nie wtopimy gdzieś w jakiś spektakularny sposób, to tzw. "komplet" (punktów kontrolnych) raczej nie będzie zagrożony, ale jednak wiecie... 60 km, limit 8h, no zakładaliśmy pewien buffor, który... nam nie grozi.
Zwróćcie uwagę na ważne założenie: jeśli nie wtopimy gdzieś spektakularnie :P
To ważne założenie i uda się je zrealizować, chociaż będę się śmiał ze zdjęcia mapy, na którym Piotrek (budowniczy trasy) nakreśli optymalny wariant.
Będzie na nim taka sytuacja - potrzebujecie ścieżki na zachód i ona w takim kierunku biegnie, ale hmmmm - powiedzmy, że... - ma pewną nieciągłość w terenie. Trzeba skręcić na południe, do większej drogi, pojechać tą drogę i dopiero z niej za jakiś czas, odbić z powrotem na północ aby dotrzeć z powrotem do ścieżki. Innymi słowy trzeba objechać jej pewna nieciągłość :P
Albo walić na wprost - na rympał przez chasz i krzor, nie przejmując się stwierdzeniem "zalecany objazd".
Mówię do Piotra, że to nie był duży odcinek... w znaczeniu tej nieciągłości. Po co to objeżdżać jak można szturmem chaszcz wziąć... i że nie rozumiem, po co ten objazd i czy na pewno jest optymalny. A Piotr: "jak rozwieszałem trasę, to też pocisnąłem na wprost przez krzaki"
Hahaha... doskonałe. Wersja optymalna dyplomatyczno-oficjalna, aby się gawiedź nie burzyła i wersja dla zaawansowanych... w upośledzeniu nawigacyjnym.
Podoba mi się to. Zwłaszcza, że jeden z punktów kontrolnych ma opis "POWALONY ŚWIERK". Zastanawiałem się czy chodzi o to, że jest on jakiś hmmmm dziwny, odbiegający od normy :D
Nie wiem jak sam świerk, ale widzę że przymiotnikiem tym można także opisać nasze umiłowanie objazdów :P
Pamiętajcie, w lesie czy na baganch to wyznajemy zasadę "ani kroku wstecz". My po prostu widzimy drogi, tam gdzie ich nie ma... a tam gdzie są, to czasem z nich nie korzystamy :D

A tymczasem, kolejna seria zdjęć --->

Lampion nad wodami :)

Intrygujący styl malarski tej kapliczki, naprawdę intrygujący

Kolejna przecinka

W stronę światła :D

PędźDoliną Szkodniku :D

Takie drogi mają w sobie coś pięknego :)

Patrzę za plecy, a tam pościg :P

60 km w takim terenie to nie jest spacerek :P

Pkt 6 "Powalony świerk"


Komplet na początek sezonu
Wpadamy do bazy kilka minut po 17:30 czyli około 40 min przed limitem (start opóźnił się o 10 min).
Mamy komplet punktów kontrolnych. Powiedziałbym, że wracamy z nowym standardem, ale wiecie że to nieprawda - to przypadek :D
Zbyt nas ciągnie w chaszcze i bagna, aby zawsze udawało się skończyć trasę z kompletem. Już niedługo odbędzie się tzw. "powrót do średniej", co nie zmienia faktu, że bardzo nas cieszy, iż udało nam się zrobić komplet punktów kontrolnych (25 lampionów).
Dobre upalanie było... tego było mi potrzeba. Bardzo fajna trasa, ciekawe punkty kontrolne i  "bez-wtopowo-nawigacyjnie" spędzona sobota. Umiemy w Orient... czasem :D
A czasem nie i wtedy to dopiero jest fajnie :D :D :D
Do zobaczenia na kolejnych trasach.


Kategoria Rajd, SFA

Zimowy Rajd Doliną Soły

  • DST 27.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 13 stycznia 2024 | dodano: 16.01.2024

Zimowy Rajd Doliną Soły to impreza pod patronatem "Rajdu Beskidy", z którą mamy ciągle jakoś pod górkę. Raz, słownie raz udało nam się wystartować w normalnym trybie - zima 2022 (tutaj), a tak to zawsze coś. Już trzeci rok "zawsze coś". Przykładowo dokładnie rok temu 13 stycznia, dzień przed rajdem uznałem, że skręcenie kolana będzie świetnym pomysłem... nie było, ale o tym to już wiecie choćby z "Podsumowania 2023". Tym razem - zima 2024 - zapisaliśmy się na trasę rowerową, ale trochę pogoda nie dopisała. Przez wiele lat jeździliśmy po śniegu, nawet w górach bo uwielbiamy jak śnieg chrupie po grubymi kołami, niemniej jako że na rehabilitacji jestem co najmniej do końca kwietnia, to nie zamierzamy ryzykować jakieś kraksy na lodzie. Przepisujemy się na trasę pieszą, czyli po raz kolejny nie wprost - nie może być normalnie :P

 "The only thing they fear is YOU...
...they told me I could rule the world when Hell was frozen over.
Hold up! Is it just me... or did it just get colder?"
(pierwsza część cytatu pochodzi STĄD, drugą znajdziecie TUTAJ)
No właśnie ochłodziło się i spadł śnieg. Dlatego też idziemy na trasę pieszą, a to nie pozostanie niezauważone w bazie. Większość zawodników bardzo kojarzy nas z rowerami, więc nasz start na trasie pieszej zawsze budzi szum :D
Padł na nich blady strach? No prawie... bo w grupie pieszej to dużo nie wywalczymy, ale żarty żartami, były kiedyś takie czasy kiedy budziliśmy grozę na trasie pieszej. Pamiętam to jak dziś - strach i niedowierzanie. Nota bene, dojdzie do fajnej rozmowy na ten temat z Tadeuszem i Anią, bo będziemy właśnie wspominać nasze pierwsze spotkanie, lata temu na PRZEPRAWIE w 2017 roku (trasa piesza 50 km). To był pierwszy raz gdy zrobiliśmy 50 km pieszo, ale też w zasadzie nasz pierwszy raz na trasie pieszej, a że impreza była dość kameralna, to prawie nikt nas tam nie kojarzył. Tadeusz wystartował walczyć o podium, a my wystartowaliśmy walczyć o przetrwanie :D
On ogarnął regulamin, my nie. W regulaminie była narzucona kolejność zaliczania PK, a opuszczenie któregoś z punktów to była dyskwalifikacja. My po punkcie pierwszym, wiedząc że nie zrobimy całej trasy i NIE WIEDZĄC, że zaliczymy NKL'a, poszliśmy od razu na punkt trzeci (pomijamy "dwójkę"). Tadeusz biegnie, ciśnie i... spotykamy się na trójce. Jest w szoku... jak? Jakim wariantem, jakim cudem już tu jesteście? Przecież Was wyprzedziłem... a my - nie wiedząc jaka to jest sytuacja - żartujemy, że w lesie to znamy wszystkie skróty. Wiecie jak Jason Voorhees z serii "Piątek 13-stego" (wszyscy uciekają biegiem, On idzie ale i tak ich dorwie, no a dziesiąta część serii dzieje się w kosmosie! - polecam TO oraz także TO a na deser może być TO. Chyba, że wolicie perspektywę ofiar, to wtedy TU. Ogólnie to kocham wszystkie te psychopatyczne postacie - TU macie zebrane je wszystkie razem... i TU też, że tak nieśmiało powiem, a Basia się irytuje, że wersję słyszała więcej razy niż oryginał... Tak, wiem - jestem jebnięty :P). No dobra ale wróćmy z tej dygresji od dygresji do dygresji właściwej.
Tadeusz ciśnie dalej, a my znowu coś odpuszczamy i spotykamy się z Nim na 5-tce czy 6-stce. Panika rośnie, a my nawet nieświadomi jakie emocje wywołujemy :D
Pasuje Wam... jak w Batmanie "musisz stać się kimś więcej niż człowiekiem w umyśle przeciwnika. Legendą, Panie Wayne, legendą".
...no a dziś. Na rower nie pojadą bo ślisko, pobiegać nie pobiegają bo dawno już minęły czasy kiedy dzieliłem swoje kolana na prawe i lewe, ostatnio było to z pękniętą łąkotka i to bez... łakotki jako takiej :P.
Ech... "...światło świtu w twoim wszechświecie przynosi ból. Światło cię parzy... a jednak pamiętasz... pamiętasz wszystko... sięgasz po moc, aby zmiażdżyć cień, który cię zniszczył, ale jesteś teraz o wiele słabszy, niż byłeś. Jesteś jak malarz, który oślepł, jak kompozytor, który który stracił słuch - pamiętasz gdzie była twoja potęga, ale dostęp do niej jest już tylko wspomnienie. I dlatego twoja furia, która dawniej zniszczyła by świat, dziś może jedynie...." Dobra, bo znowu odpływam - nie ma co płakać nad utratą, bo nigdy takiej mocy nie było. Czyli oszukaliśmy system, bo zawsze byliśmy słabi, więc nic się straciliśmy :D
Ogólnie dużo śmiechu na odprawie, ale chyba już przyszła pora przejść w końcu do relacji.

Nie siedź na zimnym Szkodnik, bo wilka dostaniesz... niedźwiedzia, węża i ze 4 króliki :P

Zielone nasze czyli na północ!

Wzdłuż cieków wodnych


Przez cieki wodne...



Wyżej wała nie podskoczysz... brzegu także :P
Pora przejść do relacji - łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo trasa była dość jednolita pod kątem punktów kontrolnych, co nie znaczy że łatwa - wręcz przeciwnie, ale po kolei...
Jak to na rajdach "beskidowych" (mimo, że to beskid w Dolinie Soły :P) dostajemy w cholerę map, w tym jedną w języku dawnej lokalnej ludności zamieszkującej Wilamowice. Dzieki temu opisy punktów będę brzmieć co najmniej dziwnie:
ale dodaje to klimatu do dzisiejszych zmagań. Wiemy, że 50 km w śniegu to nam nie grozi, więc postanawiamy ogarnać głównie leśną cześć mapy. To jest trochę bolączka tras pieszych, że w niektórych terenach kończy się to wędrowaniem po asfaltach i miejscowościach (rowerem to się takie odcinki śmiga, ale pieszo...). Ruszamy zatem na północ bo tam znajduje się zagęszczenie leśnych punktów.
Trasa okaże się naprawdę wymagająca nawigacyjnie bo:
- podkład OpenStreet okaże się - o dziwo - niedokładny (jedna z najbardziej dokładnych map, w tych terenach nie będzie mieć naniesionych wielu ważnych elementów topograficznych. Jest to szok i doprowadzi to do kilku trudnych, a nawet jednej kryzysowej sytuacji!)
- cześć lampionów będzie bardzo słabo widoczna w śniegu (zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówię), a większość trasy będziemy poruszać się na azymut czyli tak jak wskaże kompas - nieważne że nie ma drogi, nieważne że nie ma mostu, nieważne że to krzaki... trzeba trzymać kierunek.
Najbardziej będzie nas zatem irytować to, że w wielu miejscach nie ma na mapie zaznaczonych cieków wodnych. Wiecie, że ogólnie lubimy "niedokładne" mapy, które są wyzwaniem nawigacyjnym czyli gdy musisz nawigować po kształcie lasu czy po drogach, których na mapie brak, ale rzeki jakoś nie wpadają nam dzisiaj w tą kategorię. Może dlatego, że po prostu trzeba się przez nie przeprawiać, a nasza obecna sprawność fizyczna pod kątem skoków pozostawia wiele do życzenia... zawsze pozostawała, ale teraz to czuć po prostu bardziej.
Cieki wodne, które niektórzy zawodnicy biorą z buta - czytaj przeskakują, z moim kolanem są lekko zaporowe jeszcze. Z resztą dla Basi także i wcale nie chodzi o mechanikę nogi, ale o psyche. Ja do malutkich podskoków na jednej nodze to wróciłem dopiero w końcówce listopada i cały czas nad tym pracujemy. To jest masakra, bo niby wszystko już mechanicznie działa, ale po prostu nie mam wybicia z operowanej nogi... a gdyby spróbować wybicia z drugiej nogi, to znowu trzeba na nierównym lądować na tej operowanej. Ogólnie zatem dużo będziemy kombinować jak się przeprawić - widać to na zdjęciach. No ale pisałem Wam o tym powyżej: "pamiętasz gdzie była twoja potęga, ale dostęp do niej jest już tylko wspomnieniem".
I tak jest super, że możemy tu być, ale nie zmienia to faktu że przy czwartej rzece, przy której kombinujemy z powalonymi drzewami i innymi podobnymi rozwiązaniami zaczyna nas po prostu irytować.

Kolce :)

Tu akurat mostek był :P

Tu już nie...
RIDERS OF THE MORNING WOOD :P :P :P
(tak bo było jeszcze rano... a jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech nie psuje sobie niewinności i nie szuka tego w necie :P
i wcale nie chodzi o Yam Yam Yamaha, ale jak tam nie wnikam co kto krzyczy :D)

Znowu na styk... i to bez stracha :P
I tak na azymutowaniu i skakaniu przez potoki upłynie nam dzień... niestety w tej części mapy, większość punktów to rowy, zakręty rowów i coś nad rowem.
Innymi slowy, nawigacyjnie nienajprościej i trzeba ciągle uważać, aby nie zgubić kierunku, ale jednak trochę brakowało mi jakiegoś "pazura".  Nie mówię tutaj nawet nie o jakimś ekstra-wypass miejscu, o którym nikt nie wie, ale o pewnym zróżnicowaniu punktów kontrolnych, bo u nas to był ciąg: rów, zakręt rowu, drzewo nad rowem, rów, itp.
Bardziej miało to zatem klimat INO niż rajdu. A było tu kilka fajnych miejsc - na przykład bardzo podobała mi się grobla - kapitalne upiorne drzewo tu rosło (super, że nieopodal był jeden z punktów kontrolny akurat... no ale to taki wyjątek od rowu się zdarzył).
My po prostu wolimy klimat rajdowy: raz krzory, raz skarpa,raz skała, itp bo INO bywa (ja wiem - dla niektórych to herezja) jednolite - aby nie napisać nużące.
Zwłaszcza, że Jurek potrafi odwalić naprawdę piękne trasy (vide jaskinia czy bunkry na Rajdzie Beskidy Wisła 2022)  
Najgorzej też, że na przykład punkt, który zapowiadał się genialnie: strach na wróble... ktoś ukradł. No BU. Ukradli stracha...aż się prosi dodać, ch**e :D 
No i wiecie, nadeszła noc, a my nadal na azymucie pomału kierujemy się do bazy. Chcemy złapać 3 ostatnie punkty, bardzo blisko samej bazy i mamy ponad godzinę. Formalność, prawda? No właśnie, NIE. Punkty wchodzą nam jak od linijki i do bazy mamy około 700m - drzemy przez krzaki do drogi... a tu rzeka. Nie ciek wodny, nie strumień, ale rzeka. Na mapie jej nie ma... 5-6 metrów szerokości., no nie masz szans. Szukamy powalonego drzewa, ale nic nie leży "przez" wodę. Ponad 45 minut będziemy wędrować wzdłuż rzeki szukając jakieś przeprawy, ale nie będzie niczego takiego a nurt "wypcha" nas na jeden z tych 3 zaliczonych punktów. W praktyce będziemy musieli spory kawałek nadłożyć do bazy, bo najbliższy most będzie dopiero w miejscowości... i przyjdziemy na metę na 2 min przed limitem.... a mieliśmy mieć 30 min zapasu. Znowu... tak mamy chyba już pisane.

Dobrze było wybrać się na pierwszy rajd w tym roku i pochodzić trochę po lesie.
Baza i obsługa rajdu (catering po) - poziom mistrzowski :)
Trochę brakło nam zróżnicowania punktów kontrolnych na naszej części trasy, ale znacie nas - my są konesery

Na grobli - jeden z fajniejszych punktów :)


Skitrany...


Na azymut


Kolejny lekko przyczajon :P


Jedni malują bombki na czerwono i wieszają na drzewie... inni piszą na nich "From USA with love" i wysyłają na wschód (TUTAJ)
chociaż ja wolę ten napis ---> TUTAJ

Ech... INO kocha wykroty, wywroty, karpy, no ale ile można :P

Na grobli

Tu miał być strach

Świecące lampiony :)



Kategoria Rajd, Wycieczka

Jaszczur Złoto-Zlaty

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 października 2023 | dodano: 31.10.2023

...i wtedy wchodzi Jaszczur, cały na złoto. Nikt nie spodziewał się Jaszczura akuart w złocie, zwłaszcza w październiku. Przecież miał nas odwiedzić Jaszczur tępy jak głaz i do tego nienajczystszy - "Brudny Bałwan" czy jakoś tak (org. Bludny Balvan - głaz narzutowy wg ponoć dobrze poinformowanych). Coś się chyba jednak organizacyjnie nie spięło w Jaszczurowni i Malo - właściwie w ostatniej chwili - zmienił miejsce i formę imprezy. Innymi słowy: nagle... wtem, o tak! to słowo lepiej oddaje dramaturgię sytuacji... WTEM !!! z Bludnego Balvana Jaszczur zrobił się Złoto - Zlaty. No to teraz już wiecie jak to się wszystko zaczęło, a ja zapraszam do poczytania, co z tego wszystkiego wynikło.
 
Instrukcje były nieja...wne
Zmiana formy i miejsca rajdu przyniosła także powrót do procedur iście COVID'owych, kiedy to Malo robił NIEmaratony na NIEorientacje. Dla tych którzy nie śledzili tego zjawiska wtedy, nie było to walka z obostrzeniami sanitarnymi jako takimi, ale raczej bojkot legendarnego już zakazu wejścia do lasu. Wspomnienie tego jest nadal żywe w narodzie - na przykład TUTAJ! Skoro Malo zakładał wtedy NIEbazy i robił NIEmaratony, to czy jeśli będziemy trzymać tej pewnej znanej konwencji (Batman miał BATharpun, BATjaskinię, BATlekarstwo...) to czy NIEbazę dla NIEmaratonu złozył NIEmen? :P
Tak czy siak dostajemy info, że 4-ty Jaszczur w tym roku odbędzie gdzieś, a bazę rajdu mamy sobie znaleźć. Co to znaczy? Ano tyle, że jedziemy nie wiadomo gdzie, a po drodze będziemy dostawać instrukcje co daje. Na jednym z Jaszczurów część zawodników pojechała do innego województwa niż było trzeba bo instrukcje były nieja... wne :P
Pamiętam, że z niektórych stron skupiających informacje o rajdach chciano Jaszczura wywalić, bo nie uznano za rzetelną informacje, że bazą jest miejscowość Namiotowo Własne.
Ten rajd można kochać lub nienawidzić - innej opcji nie ma :P
Wracając do relacji: mamy ruszyć do przodu, wiedząc tylko że Jaszczur odbędzie się w "złotym terenie" na pograniczu polsko-czeskim. Zapachniało zatem Górami Złotymi (Rychleby) i mamy nadzieję, że nie zmarnujemy żywota szukając Eldorado, jak pewien rycerz (kocham ten wiersz POE'ego - TUTAJ). Łapiemy nocleg w Kotlinie Kłodzkiej (w sprawdzonym miejscu, gdzie nie robią problemów z powrotem o 2:00 w nocy z ubłoconymi rowerami... co wcale nie jest takie oczywiste, bo w niektórych agro mają o to duże ale :P ).
Na wszelki wypadek bierzemy do torby mapy Masywu Śnieżka, Ziemi Kłodzkiej oraz Gór Złotych oraz Gór Opawskich/Jeseników. Jak nie odnajdziemy bazy, to pojedziemy sobie na wycieczkę. Podchodzimy do tego po prostu bardzo luźno - jak instrukcje będą słabe, to się pobawimy sami, a nie będziemy płakać i złorzeczyć w internecie :P
7 minut po północy (z piątku na sobotę) meldujemy się pod Złotym Stokiem i wysyłamy Malo naszą lokalizację. W odpowiedzi otrzymujemy instrukcje odnalezienia bazy... ech nasz nocleg od baz to 70 km... obstawialiśmy serce Gór Złotych pod Lądkiem Zdrojem, a baza będzie właściwie w Górach Opawskich (dość blisko Głuchołaz). Nie jest źle... "inni mają jeszcze gorzej, ale nie da się ukryć że są tacy, którym jest lepiej".
Nie pośpimy za bardzo, bo dojazd do noclegu to jeszcze ponad godzina, a potem z rana musimy jechać z powrotem do NIEbazy. Doliczając jakieś śniadanie po drodze, to zrobi się naprawdę MALO godzin na sen.
Cóż "nie ma spokoju dla podłych, ani tych którzy ośmielają się stawić im czoła..." (komiks Spider-man: Shriek)
Następnego dnia rano meldujemy się w NIEbazie, która znajduje się na polskiej granicy. Dosłownie na granicy, bo przy słupku granicznym 169/16. Jest to po prostu rozbity na dziko w lesie namiot, z którego Malo odprawia kolejne ekipy zawodników. Jak często na Jaszczurze, jesteśmy tutaj jedynymi rowerzystami, więc porywamy mapy i zaczynamy planować nasz wariant dzisiaj. To chyba pierwszy Jaszczur, na których nie ma lidarów ani wycinków wysokościowych, bo Malo stwierdził że "Czesi mają słabe te lidary"... tak, to nie przejęzyczenie, Czesi - cała trasa biegnie po czeskiej stronie i sięga do kurortu Jesenik, a nawet trochę dalej na pasmo ze Zlatym Chlumem. 

Fragment naszej dzisiejszej mapy

A tak wygląda całość

NIEbaza :P


Ruszamy na trasę. Dwa pierwsze lampiony są bardzo blisko bazy (zabytkowy obiekt - kapliczka) oraz kępa drzew. Jak przyszło na Jaszczurze, zaraz po starcie zjeżdżamy z utwardzonych dróg i w oba wskazane miejsca kierujemy się jadąc bezpośrednio przez łąkę. I tak nie ma co narzekać (jeszcze...), bo tydzień temu prognozy pogody zapowiadały w tym terenie wodny armagedon i temperaturę około 2-3 stopni. Innymi słowy miało pizgać złem, chłostać i batożyć, a mamy piękny, słoneczny dzień.
A pamiętamy jak potrafi tutaj napierać tutaj złem:

"But when you’re in dead space, you best prepare to be cold
And no one’s gonna hear you scream, so don’t travel alone..." (całość TUTAJ)

Nadal mi zimno na samo wspomnienie (traumę ciężko jest wyprzeć)... Jaszczur Ścieżka Muflona (35 km w 18h...) czy Jaszczur Ogniste Pograniczne... gdzie chłód pogranicza chłostał mięso biczem z deszczu aż ciało odchodziło od kości... albo znaleźliśmy się w polu rażenia stacji bojowo-pogodowej Snieżnikus.  Dlatego też mamy w plecaku ze 4 warstwy na głowę... tzn, nie dosłownie, bo chodzi o o kilka kubraczków na grzebiet, a nie na głowę w znaczeniu głowy. Ogarniacie, prawda?
PRAWDA?
Zadałem pytanie! Odpowiadamy jak pytam, dobrze?
DOBRZE ?!? No!

A dziś? Cisza! To akurat nie było pytanie do Was, to było pytanie retoryczne! Dziś mamy 25 stopni na termometrze. Co więcej to już nasz 3-ci Jaszczur z piękną pogodą w tym roku (po Łemko-combat oraz Saint Cross). To się przecież nie zdarza. To jest dowód ostateczny, że klimat się ociepla!
No nie ma innego wytłumaczenia, to jest argument kończący dyskusję. Szach mat sceptycy (klimato i wagino), argument ad Jaszczurum jest mocniejszy niż każdy argument, nawet ten ad Hitlerum. Pogódźcie sie z tym.

OOOO są tu jakieś drogi i to jakie ładne...

...a nie, ch*j, my tędy...

...i tędy

...i tędy też...


Basia dostała niezłego kopa :P

Przedzieramy się na południe szukając kolejnych lampionów. Zgodnie z tym co pisałem powyżej, częściej jedziemy bez drogi (ewentualnie słabą ścieżką) niż jakimś normalnym traktem. Do tego tam gdzie chcielibyśmy przejść, mamy łąki OKUPOWANE przez bydło - dosłownie okupowane (Achtung Minen). Musimy się jednak przedrzeć, a to czasem oznacza przeprawy przez ogrodzenia lub "dzidę" przez krzory. W pewnym momencie coś się jednak dzieje... Basia się zatrzymuje, cała drży. Patrzy na mnie takim maślanym wzrokiem, oddech jej przyspiesza... WOW, tyle lat razem, a tu nadal takie emocje Nią szarpią (dosłownie...)... no, no... ale cóż, trzeba stanąć na wysokości zadania... dać kobiecie czego pragnie... lata doświadczenie przeze mnie przemawiają, jeszcze żadna nie oparła się mojej urokowi gdy używam mojej tajnej broni "prawy przycisk - zapisz jako..." :D
Podchodzę i pytam, opowiedz mi czego pragniesz:
"Odetnij mnie od prądu..." - szepce
AAAAAAA... czyli "mamy fazę" na ogrodzeniu... ech, a już myślałem... że jakaś akcja się zapowiada... kolega mi odpowiadał, że też miał podobnie.
Jego dziewczyna nachyla się do lodówki, wybiera najlepsze kąski, a On wtedy podchodzi od tyłu i... no sami wiecie. A tu się straszny raban i rwetes się zrobił...
Pytam: co, nie lubi w ten sposób?
On: lubi, ale nie w Tesco
No właśnie... źle odczytane intencje rujnują czasem naszą reputację. Dlatego staram się takowej nie posiadać i wtedy jestem bezpieczny - nic mnie nie wyprzedzi i zawsze będę pierwszy <evil laugh> :D
Widzę, że Basia postanowiła porobić coś na drutach... nie wiem do końca co, ale staram się odłączyć ją od ogrodzenia i czasem przez to podłączam się do niego sam. Bzzzzzz-czy jak w  dobrym ulu.... no i finalnie, jako że było kilka takich ogrodzeń, to sobie trochę poBZZZZykaliśmy na tych łąkach... jak za młodu. Nawet owce nas obserwujące, tak jak kiedyś, ze strachem przysiadły na zadach :P

Zaufaj mi, tędy będzie najlepiej - rypaj przez ogrodzenie :P

Rypaj przez rzekę :P

...na zielonej trawce :)

Bezdrożami :)


"...a gdy już był,
u kresu sił,
napotkał marę bladą,
o cieniu mów,
gdzie kraj mych snów..."
(mój ukochany wiersz Edgara Allana - tutaj w oryginalne w wersji poezji śpiewanej, tutaj PL tłumaczenie)
Ech Ciężko się dzisiaj jedzie, zupełnie jakbym miał jakąś śrubę w kolanie :P... 
Pewnie zabrakło smarowania i zardzewiała, więc teraz ciężko chodzi... Aby było ciekawiej, co 500 - 700 m trzeba schodzić z rowerów i przedzierać się przez krzaki. Potem znów trochę jazdy i znowu krzor. Niemniej mamy wrażenie jakbyśmy zupełnie nie byli w formie, bo idzie nam naprawdę słabo... czujemy pierwsze symptomy kryzysów jakie nas czekają.... a przyjdą one gdzieś w nieprzebieżnych krzakach, gdy po raz n-ty kierownica zablokuje się między gałęziami, konar wejdzie w szprychy... zamiast zapłonąć, a ostrężyny złapią kolcami twoją łydkę... albo udo... albo ramię... bo, k***a, obrodziło ich jak w Czarnobylu!!
Będzie to:
- kryzys tożsamości: co ja, k***a, robię z własnym życiem?
- kryzys świadomości lokalizacji: gdzie ja, k***a, jestem?
- kryzys poczucia odległości: ile jeszcze, k***a, do jakieś ścieżki...?
- kryzys poczucia czasu: długo, k***a, jeszcze ...?
- kryzys obranego plany: wymyśliłeś, k***a, wariant... wymyśliłeś... zajebisty...
- kryzys relacji międzyludzkich: Malo, masz w ryja za ten punkt...
Wychodzi z nas także ciężki tydzień w pracy, zarwanie nocy na dojazd z Krakowa do Kotliny z piątku na sobotę i teraz nierówna walka z Jaszczurem.
Przynajmniej przyszłość nie skrywa przed nami żadnych tajemnic: zginiemy tu, k***a,... nawet nie znajdą naszych ciał... mówię Ci, zginiemy tutaj.
Aby było jasne, Jaszczur zawsze idzie nam wolnej niż piechurom i taka jest już specyfika tego rajdu, ale dziś naprawdę ciężko się nam te rowery nosi... kryzys wieku średniego? Nie wiem czy XXI wiek jest jakimś wiekiem średnim, nie ogarniam o jakiej metryce tutaj mówimy... ale kryzys jest, duży... do tego spotęgowany przez ----> patrz kolejny akapit.

Jakieś drogi tu są, ale ich kierunek nam kompletnie nie pasuje :P

Bardzo tego na zdjęciu nie widać, ale to było mega urwisko - pionowe ściany, wprost do jeziorka. Fantastyczne miejsce na punkt kontrolny

Znowu pod górę...

Domek na drzewie :)

Ten rajd to Mem... (luźne nawiązanie do cyklu ten kraj to mem :D - już czekam na odc o 2023 :D )


PARSZYWA DWUNASTKA... czyli idąc zawsze pod prąd
Co za chłop... gdzie on ten lampion rozstawił? Idę potokiem pod górę... przez trawy, przez podmokły teren. Bardzo podmokły teren, ale nigdzie tego lampionu nie ma.
Jesteśmy pewni, że jesteśmy w dobrym miejscu: odmierzyliśmy się od skrzyżowania, jest potok schodzący stromym zboczem, wszystko się zgadza!
Obszukamy się jak dzicy po krzakach i błocie, ale lampionu nie znajdziemy. Po 20 minutach przeczesywania okolicy trzeba podjąć decyzję: nie ma co tracić więcej czasu, jedziemy dalej.
Nie będzie nam ta sytuacja jednak tak bardzo dawać spokoju, że po rajdzie będziemy korespondować z Malo, gdzie ten punkt "stał". Na podstawie udzielonych wskazówek i wyjaśnień, tylko utwierdzimy się w przekonaniu, że byliśmy w dobrym miejscu. Innymi słowy, albo lampion zaginął albo po prostu my jakoś go nie zauważyliśmy, bo nawigacyjnie byliśmy dokładnie tak jak podał Malo. Jakkolwiek by nie bylo, fakt jest tak, że dla nas to BPK (brak punktu kontrolnego) i taki zapis poszedł w kartę.
Chwilę później szukamy wielkiej skały w lesie, ale droga która tam prowadzi na mapie... jest drogą tam prowadzącą na mapie. W terenie jej nie ma. Tak bardzo nie ma się jak dostać w okolice tej skały, że podejmujemy desperacką próbę (acz udaną) pójścia singletrack'eim po prąd. Tak, jako rowerzyści wiemy że to wbrew wszystkim zasadom, ale nie ma tu innych dróg! Po prostu trzeba przyjąć nieśmiertelną zasadę, że "czerwone oznacza: zachowaj szczególną ostrożność" i jakoś udaje nam się wyjść na górę.
To już jesień, więc nie ma dużego roku na singlach - obyło się więc bez "trudnych" sytuacji.
Teraz to trudniejsza cześć - skala. Malo jak zawsze dał lampion na szczycie... impreza "no security", co?
Za stary już na to jestem... skała jest pokaźna i wcale nie jest na nią łatwo wejść. To już nie te czasy kiedy chodziło się po takich rzeczach... co nie zmienia faktu, że wleźć to jedno, ale zejść jest trudniej. Nie mając jeszcze w pełni tej nogi sprawnej, trochę utknąłem na tej skale... finalnie udało się jednak jakoś - mniej więcej - zejść i to nawet bez nagłego tracenia prędkości spadania przy kontakcie z ziemią... a pamiętajcie, to nie prędkość zabija - tylko nagła jej utrata. 

Znowu tyramy pod górę...


Singlem nadal pod górę...

My coś chyba jednak robimy nie tak na tych singlach-zjazdowych...

Gdzieś na tych skałach będzie lampion

Widzicie tą górę? Tam jest kolejny lampion... a licznik przewyższeń bije


MNOHO PRAMEN HORA
Jesteśmy w górach (złotych) nad kurortem Jesenik. Zakochany jestem w tych terenach, bo atakowaliśmy je kiedyś z kierunku Głuchołaz i już wtedy złapały mnie za serce (niemniej udało mi się zrobić tylko dwa wpisy na blogu z 11-stu czy 12-stu wyjazdów w te tereny: Que SERA(k) SERA(k) oraz klasyk tych ziem czyli Electro-Pradziad). Ogromne wrażenie zrobiła na mnie także góra, tuż nad kurortem, bo jak stwierdziliśmy z Basią, ten pagór po prostu przecieka. Jest nieuszczelniony! Znajdują się tutaj dziesiątki różnych źródeł - każde podpisane, obudowane, udostępnione. Już wtedy był to efekt "WOW", a dziś Jaszczur tylko dołożył swoją cegiełkę bo rzucił nas na poszukiwaniu kilku z nich!!
PRAMEN to po czesku właśnie źródło, a mamy tutaj ich bez liku: Polski Pramen, Finsky Pramen, Magdeburski Pramen, Pramen Louise i tak dalej, i tak dalej. Ogólnie MNOHO PRAMEN HORA. A prawie przy każdym kubeczek :)
Podchodząc pod szczyt spotykamy także VLADA Draku - można go zobaczyć na zdjęciu poniżej. Być może przyjechał do kurortu na odwyk od jakiegoś innego trunku. Krew nie woda, co Drak?
Słońce pomału już schodzi w dół, a my lądujemy na Niedźwiedzich Skałach (super punkt widokowy)... Odrysowujemy panoramę widoczną ze skał - dobrze, że zdążyliśmy przed zmrokiem, bo inaczej to byśmy wypełnili kratkę na karcie startowym czarnym kolorem :P
Chwilę później, już w ciemności, przedzieramy się przez las i znajdujemy kilka intrygujących rzeczy:
- leśny prysznic (cała kabina oraz woda spadająca z góry - klawo!)
- drewnianą figurę z szyszką w... ech sami zobaczcie
Te lasy skrywają wiele tajemnic... ale może niektóre lepiej pozostawić nierozwiązane? Bo jeszcze skończycie z szyszką w... jak ten poniżej na zdjęciu.

Pramenów Ci tutaj dostatek


VLAD Drakul :D

Pramen mój ulubiony :)

"Słońce już gasło..." nasza nadzieja  także...

Oczko na szczycie

Rzecz dzieje się w filharmonia... Sierżant Jebajłow pyta porucznika Rżewskiego:
- Panie Poruczniku, może by tak nasrać do fortepianu?
- Francuzi swołocz, nie zrozumieją dowcipu
Jelonek uznał, że zrozumieją :D


Widoczki

Rysowanie panoramek

Szkodnik gra na tablecie :D

Zatyczka...

Kolejny pramen

Prysznic leśny

Standardowo, Jaszczur bez grobów to nie Jaszczur

Mam dany walec. Walec jest lekko popisany :P


Na Zlaty Chlum czyli PRA(men) ŹRÓDŁO PUNKTÓW KONTROLNYCH
Przejeżdżamy przez Jesenik nocą. To naprawdę urokliwe miasteczko i fajnie je znowu zobaczyć, tym razem w iście jesiennej szacie. Naszym zadaniem jest odnalezienie Lwa Madziarskiego i odpisanie inskrypcji z pomnika. Lew w tym świetle robi wrażenie lekko płochliwego. Poza tym, co jest frontem pomnika? Przód lwa - pysk, czy też bok lewa, skoro lew stoi równolegle do ścieżki :P Basia twierdzi, że trzeba odpisać słowa "z pod" pyska, ja front pomnika definiuję od drogi, która tu przyprowadziła, czyli tak jak patrzymy na ten pomnik. Typowy nie-do-końca-jasny jaszczurowy punkt. 
Teraz czeka nas tyranie na kolejną górę. Z Jesenika wychodzimy czerwonym szlakiem i kierujemy się na Zlaty Chlum - górę, na której czeka nas zadanie związane z wieżą widokową. Po całym dniu tyrania po pagórach to kolejne przewyższenia, które musimy pokonać. Naprawdę czuć już zatem trudy tego rajdu... górskie Jaszczury uczą pokory.
Chłoszczą także po ryju, ale to dlatego że lubią... nie ma to nic wspólnego z nauką tejże pokory...
Po drodze spotykamy - nieznane nam wcześniej, bo kiedyś podjeżdżaliśmy na Chlum od innego szlaku - niesamowite źródło. Ze względu na jego charakter, w mojej percepcji zostaje Źródłem Punktów Kontrolnych. Znak na ścianie kojarzy mi się z lampionem. Część osób powie potem, że bardziej przypomina to strzałkę kompasu - zgadzam się, to też fajna interpretacja, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to źródło z dedykacją dla orient-"pacanów, szkodników i zbieraczy padliny". 
Aż żal, że Malo nie dał tutaj punktu kontrolnego. Cieszy mnie jednak fakt, że nasz wariant podejścia pod Chlum poprowadził nas akurat tędy! 

Portal do Świata Lampionu


Coś płochliwy ten lew :D

PRAMEN Punktów Kontrolnych :)


Podejście na Złoty Chlum wydaje się nie kończyć... wychodzi z nas także zmęczenie po całym dniu. Jest już godzina 23:00, a my tyramy stromą ścieżką cały czas pod górę. Zakładaliśmy naiwnie, że wygramolenie się tutaj zajmie nam mniej czasu, ale rzeczywistość nie współpracuje. No dobrze to nie jest, zwłaszcza że jesteśmy naprawdę daleko od bazy... w zasadzie to najdalej jak się da, czyli na południu południowej mapy (a baza znajduje się na północy mapy północnej).
Finalnie... styrani, z mozołem... osiągamy wysokość schroniska oraz wieży widokowej. Okazuje się, że trwa tutaj impreza jakieś czeskiej, koło 15-osobowej grup (acz wszyscy to ludzie 40 i 50 plus bo młodych w zasadzie tutaj nie ma). Jak nas tylko ujrzeli to... porywają nas do środka, do schroniska. Nie ma opcji odmówić - wciągają nas siłą. Cześć nieźle mówi po polsku, część wcale, część po niemiecku, cześć po angielsku - my natomiast znamy jakieś pojedyncze czeskie słówka typu cesta, vyhlidka itp. W praktyce gadamy zatem w 4 językach naraz. Czesi są zachwyceni naszą mapą (acz mówią, że jest trochę stara i nieaktualna - @Malo, weź sobie to do serca :P), oglądają nasze rowery, debatują ile godzin zajmie nam powrót do Polski. Nie chcą nas wypuścić z imprezy i częstują nas GULASZEM z pieczywem, Kofolą, ogórkami oraz kiełbasą. Jest po prostu niesamowicie... i bardzo wesoło. Kosmiczny klimat i nie ma po prostu opcji z Nimi nie zjeść. Siedzimy i zajadamy wszystko co wjeżdża na stół. Kofoli i pacierza nigdy nie odmawiam :D :D :D 
Pytają nas czemu jesteśmy tak bardzo późno, bo ostatnia ekipa z rajdu pojawiła się tutaj jakieś 4h temu. Co więcej, jako że były to ekipy piesze, to są bardzo zaskoczeni, że my jesteśmy na rowerach. Tłumaczy jak się da, zawiłości tego rajdu i zasady Jaszczura.
Gdy w końcu zjemy wszystko co nam dali, udaje nam się jakoś zacząć zbierać do dalszej drogi, co wcale nie jest takie proste...ciągle nam coś donoszą i chcą abyśmy zostali. Wiem o co chodzi, czytałem o tym w komiskach, utuczą nas i pójdziemy do gara. Na pewno!
Mówimy, że musimy jechać, pytają nas gdzie - pokazujemy kolejny punkty kontrolny i oświadczamy, że zjedziemy niebieskim szlakiem w jego okolice... i wtedy się zaczyna kosmos.
Dostajemy ZAKAZ poruszania się niebieskim szlakiem bo tam jest za stromo i zrobimy sobie krzywdę. Mówimy, że sprowadzimy, ale blokują nam drogę, fizycznie nie chcą nas puścić na niebieski szlak. Jeden z nich bierze naszą mapę, analizuje i mówi - jednocześnie pokazując - mamy pojechać czerwony szlakiem bo lepszy dla rowerów, potem skręcić w lewo na dużym skrzyżowaniu i potem bez szlaku, prawą odnogą  w cofającą się drogę ...i będziemy na wysokości punktu.
Powiem Wam tak: sprawdziło się co do joty!! "Wyrzuceni" na szlak czerwony, trzymając się podanych instrukcji weszliśmy niemal w punkt (kontrolny). Widać było, że gość zna tutaj każdą ścieżkę :)

Wieża na Złotym Chlumie

Kofola w schronisku o 23:30 :D

Tabliczki

Szkodnik wdrapujący się po nocy na jakąś skałę

Szkodnik po nocy na jakiejś skale :D


"Es ist vollbracht" 
Lubię tłumaczenie DOPEŁNIŁO SIĘ / WYPEŁNIŁO SIĘ. To napis na jednej z kapliczek, którą spotykamy po ponownym zjeździe do Jesenika (ze Zlatego Chlumu). Pomału zaczynamy się także kierować z powrotem do Polski. Zejdzie nam jednak trochę, bo spory kawałek przed nami. Czesi śmiali się z nas, że przed świtem dotarcie do Polski nam nie grozi.
Zadamy kłam tej estymacie knedlikowskiej :D i to łapiąc po drodze kolejne punkty kontrolne, powalczymy o powrót jeszcze pod osłoną nocy.
Jednym z punktów po drodze będzie niesamowita kapliczka, którą można zobaczyć poniżej, ale w kartę poleci wpis BPK - Brak Punktu Kontrolnego.
Naszym zadaniem było odpisać inskrypcję na białym kamieniu, ale Malo nie znał "instytucji" WĘDRUJĄCYCH KAMIENI (coś jak Geo-bug'i w Geocachingu) i po prostu ktoś ten kamień zabrał tuż przed rajdem. Nie zmienia to faktu, że nocą taka kapliczką wygląda genialnie. 
Do bazy wrócimy o 2:30 w nocy... dość mocno styrani, a tu trzeba jeszcze wrócić do miejsca noclegu, bo o 8:30 wyjeżdżamy do Wrocławia na finały Pucharu Dolnego Śląska w szermierce klasycznej. Sen nam w ten weekend zatem nie grozi. Co innego Malo - zmogło go w NIEbazie i dość słabo ogarnia fakt, że wróciliśmy. Nie będziemy Go mocno rozbudzać, też chcemy jak najszybciej się przespać, chociaż ze 2-3h przed trasą. Normalnie posiedzielibyśmy przy słabo palącym się ognisku, ale mamy naprawdę napięty harmonogram... następnym razem zatem.

Tak więc:
"...już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła
po szwadronie ni śladu, ni znaku, tylko silnik w oddali gdzieś gra"
(parafraza TEGO utworu)

To nasz silnik gdy odjeżdżamy w noc. Do następnego Jaszczura - oby także górskiego, bo takie są najlepsze. Na ten moment, trzeba przeskoczyć ze świata orientu, w świat żelaza, ale to już kompletnie inna historia.

To powinno być motto naszej dzisiejszej wyprawy

Klimatyczna ta kapliczka

Nasza karta startowa



Kategoria Rajd, SFA

Rajd WALIGÓRY 2023

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 października 2023 | dodano: 16.10.2023

Wracamy na Rajd Waligóry, który często gości w naszym kalendarzu rajdowym. Naprawdę często jakby się tak zastanowić bo 2017 - Nostalgia Trip po Gorcach, 2018 - Gorce "Jebnąć Ci?" Turbacz, 2019 - SPISZ testament, 2020 - COVID w Dolinie, 2021- Nadal ciągnę ten wózek Szpilówka. Sporo, przyznacie sami. No ale brakuje 2022. Rok temu nie dotarliśmy, bo rajd pokrył się z Jaszczurem - Ból Podków... Stawanie do rywalizacji z Jaszczurem jest ryzykowne, bo może Was coś naprawdę zmieść z planszy, ale i tak nie nie ukrywam że - ból podków bólem podkowami, ale mieliśmy także silny ból dupy, że te imprezy się pokryły... Ze łzami w oczach i smarując jakimś analgetykiem nasze rowy...eee rowery, pojechaliśmy na Jaszczuru, a nie na Waligóru... (dla niekumatych - leki przeciwbólowe nazywa się czasem lekami ANALgetycznymi, więc MUSZĄ pomagać na ból dupy - proste, prawda?). Dobra dość o latach minionych - w tym roku rajd jest w Brzesku, więc mamy ten rajd niemal pod domem.

Brzeska arena dzisiejszych zmagań

Numer startowy 212. Co powiedzą Intjernjety o tym przypisaniu: 
Liczba anielska 212 obejmuje atrybuty figury 2 i energie figury 1. Ponieważ figura 2 pojawia się dwa razy, wibracje figury 1 są wzmocnione... No jasne!
Ech, być ZODIAKAREM - szczęście przepowiedziane w gwiazdach :D :D :D 


Piotr Pierwszy Rajdowy... a może Rajd Pierwszy Piotrowy?
Na rajd wybiera się z nami jeden z naszych Szermierzy z Grupy Armii SFA Południe "Dywizja Kraków", Piotr, który odpowiada za szkolenie grupy dziecięcej, a także nieraz zastępuje nas w obowiązkach prowadzenia grup dorosłych. Umie także w dobre jedzenie i sztućce... zwłaszcza te dłuższe, które zostawiają rany kłute, a w naszych zawodach coraz bardziej i częściej obija maski innym pretendentom do medali. Nastał zatem czas, aby i jego rzucić na najcięższy kawałek frontu orientacji pod wspólnym sztandarem SFA :D
Pamiętacie jak Tomek zadebiutował na Kaczawskiej Wyrypie (18h w deszczu w listopadzie... TUTAJ) i co? Teraz wygrywa niemal wszystko w zawodach szermierczych - został zahartowany przez ogień wariantu czarnego i prawdziwego orienteeringu, czytaj przeżył "dzidę na rympał". Ledwie przeżył.. no ale teraz wygrywa... zobaczymy co zatem czeka Piotra, ale wierzymy że jest dobrze przygotowany na takie wyzwanie.
W bazie okaże się, że na rajd przyjdzie także Andrzej, który zarzekał się jeszcze niedawno, że na Waligórę nie da rady przejechać. W praktyce pojedziemy w czwórkę, a czasem nawet w jeszcze większej ekipie bo będą do nas to dołączać, to "odrywać się" różni inny zawodnicy, np. Wojtek. Część trasy przejedziemy zatem w piątkę lub nawet szóstkę, ale skład startowy wyruszy w sile (lub słabości) czterech jeźdźców... pato-nawigacji... czterech żółwi... żółwi ninja... chodzących po drzewach. Będzie to można zobaczyć poniżej na kilku zdjęciach... na razie uwierzcie po prostu na słowo. 
Zaraz po odprawie, Basia montuje Piotrowi nasz roboczy - z deseczki do krojenia - mapnik i mówi: "prowadź wodzu na parlament" (w kontekście jutrzejszych wyborów parlamentarnych ten tekst można rozumieć różnie). Będziemy tylko bardzo kaszleć, chrząkać i ogólnie odstawiać manianę, gdy Piotr będzie planował bardzo pobłądzić lub zjechać wszystko, tylko po to aby zaraz to wszystko podjeżdżać :D :D :D 
Szkoda, że nam nikt tak nie kasła, gdy my błądzimy... no, ale żeby nie było, byliśmy pod dużym wrażeniem jak  Piotr poradził sobie z nawigacją na rajdzie!

Szkodnik przestań grać na komórce i zajmij się nawigacją!


Pogańskie tereny... brzeski złoty cielec (tylko złota Im pewnie zabrakło... wiecie jak  jest:
- To czyste złoto?
- Rano było czyste, tylko te gołębie srają... )


"Jesteśmy tu, ludzi w ch** eeee TŁUM" jak było w pewnej piosence (TUTAJ)
Wyruszamy z bazy z dość ambitnym planem zrobić komplet. Jak zawsze mogę powiedzieć, że "TEN PLAN BYŁ BEZ WAD" !! tylko czasem... później... coś się delikatnie skomplikuje :D
Zobaczymy jak będzie dzisiaj. Pierwsze punkty to spory ruch, bo obrodziło uczestnikami. Prawie 300 osób na starcie na wszystkich trasach to jest naprawdę imponująca liczba, a przy takiej liczbie zawodników zawsze na pierwszych punktach robią się kolejki. Trzeba też uważać aby nie sugerować się czyimś wariantem, bo czasem polecicie za wybitnym nawigatorem, który ciśnie prosto na punkt, a czasami agent dezorientacji sprowadzi Was w okolice czarnej d... dziury. To nie jest łatwe, to nie jest proste, ale trzeba być jak "Rajski" (mój kumpel ze szkoły z dawnym lat).
Pierwsze klasy LO i piszemy sprawdzian: pytania są z wyborem między a), b), c), d), itp. Tzn. abyśmy się zrozumieli, do wyboru było a, b, c i d, a nie "abcd" i "tp" - nie było tam tego TP, rozumiecie, prawda? No!
Nasza Pani "przyjdzie-dzień-sądu-oj-przyjdzie" Profesor na chwilę musiała wyjść z klasy... a wiecie, pytania były wzięte ze Zbioru Zadań "UDUPIACZ" więc łatwo nie było... zaraz po jej wyjściu Rajski się odpala i zaczyna niemal krzyczeć: drugie B, trzecie D, piąte A... a jedna z dziewczyna, taka mega obowiązkowa i bardzo uczciwa, mówi: "nie podawaj odpowiedzi na głos, daj samodzielnie pomyśleć".
Rajski odpowiada: NIE SUGERUJ SIĘ, szóste D, siódme A
No centralnie jak teraz na ORIENCIE: nie sugeruj się i nawiguj.
Pierwszy punkt wpada nam dość łatwo, zwłaszcza że Piotr jest z Brzeska i mówi "o tutaj to nam kazali karnie biegać w ramach WF'u". Też znam takie miejsca, gdzie się karnie biegało.
Czasy się zmieniają, metody WF-istów nigdy :D
Docieramy do pkt nr 7 przed którym ktoś wykopał wielki rów, a przynajmniej tak ostrzegali Organizatorzy na odprawie. My z Basią przeprawiamy się zostawiając rowery, ale Piotr i Andrzej targają maszyny ze sobą. Tu była dobra akcja, bo Piotr po prostu bierze rower i skacze z nim na drugą stronę. Trochę źle wyliczy odległość (ten rów był naprawdę szeroki jak na skok z rowerem na ramieniu), straci równowagę po drugiej stronie, skomentuje sytuacje jak przystało ("k***a")... i gdy już widzę, jak spada do rowu na łeb,  to ten - mimo utraty równowagi - ODWRACA SIĘ i skacze z powrotem! Sprawna bestia!
Ja z moim kolanem to bym przy takiej utracie balansu zapikował w dół jak jakiś dron w ruski okop... pewnie złamałbym sobie przy tym jakąś ważną kość, na przykład podstawę czaszki... a ten po prostu oszukał to zakrzywienie czasoprzestrzeni zwane grawitacją i wydostał się ze złowieszczego przyciągania tej czarnej dziury pod nim :D

Rowo Widokowo :P

Rowo - okopowo :P

Rowo - skokowo :P


Na JAR-emu :P :P :P
Ruszamy dalej na południe mapy, a tam czekają na nas JARY JARY i JARY... a potem jeszcze trochę jarów. Ogólnie będziemy chodzić po jarach oraz ich zboczach.  W sumie rozkminialiście kiedyś czym różni się jar od wąwozu, od wądołu, parowu i debrzy? Nie? No widzicie! A Orientaliści muszą. A inne takie: wykrot a karpa? Wysiadka a ambona? Posyp a nasyp. Tak, ja wiem że nasyp to jest dół na odwrót i ma się nijak do posypu, ale tylko zaznaczam, że nieraz sroga rozkmina idzie w lesie czego tak naprawdę szukamy...
Jarów na tym rajdzie będzie naprawdę wiele i ciężko umieścić je chronologicznie w tej opowieści, więc umówmy się - na potrzeby relacji - że CIĄGLE hasaliśmy po jarach, a na zdjęciach będziecie mieć to udokumentowane.
Jako, że to tereny dość blisko Krakowa, więc je dość dobrze znamy - choć jeśli mam być szczery, to te dalsze Pogórza są lepsze/fajniejsze niż Wiśnickie i częściej to tam jeździmy, ale to dzisiejsze także poznaliśmy całkiem nieźle. Wiele się tu nie zmieniło, te same krzaki, te same pagóry, nawet owce tak samo ze strachem przysiadły na zadach na mój widok :D
Pamiętliwe bestie :P

Piotr Trzeci punktowy :D

Ciśniemy przez pola

Psychodeliczne zagajniki :D

Trawers ściany JARU

W blasku słońca

Przez ROWO do Nowo-drogowo :D


Lasy mają oczy... i ciasteczka
Jeden z punktów kontrolnych znajduje się w tzw. Leśnej Galerii - jest to miejsce, które odkryliśmy całkiem niedawno sami podczas szlajania się po lesie w okolicach początku roku.
Spora galeria z leśnej galerii... galeria z galerii czaicie, nie? znajduje się TUTAJ. Nota bene, po linkiem znajdzie także zdjęcia z innego dzisiejszego punktu kontrolnego - ciekawe czy poznacie o czym mówię :)
Tak jakoś wyszło, że Organizatorzy zorganizowali tutaj zarówno bufet (ciasteczka!) jak i zadanie specjalne. 
Zadaniem specjalnym jest znalezienie dwóch obrazów i zrobienie sobie z nimi zdjęcia.
To kapitalny pomysł, szkoda tylko że nie został wybrany ten obraz MEGA  fajnym Jaszczur - można go zobaczyć w podlinkowanym wpisie powyżej.
Podoba mi się także jak niektórzy zawodnicy w trybie NAPIERANIA analizują otrzymywane wiadomości :D
- Tu nie ma perforatora!
- Bo to zadanie specjalne. Musisz zrobić sobie z zdjęcie z taką i taką rzeźbą. Jak je pokażesz to ja podbiję Ci kartę, jasne?
- TAK
POCISNĄŁ -- WRACA
- Znalazłem, ale tam też nie było perforatora...
Ja mam ochotę wtedy zapytać, którego dokładnie fragmentu zdania: "zrobić zdjęcie" nie zrozumiałeś... ale siedzę cicho, aby w ryja nie dostać :D

HEREZJA !!!!! Przecież na mygłach śpi się najlepiej! Nie wierzycie? No to na przykład ----> TUTAJ (Rudawska Wyrypa 2018) oraz TUTAJ (Adventure Trophy 2019)

ZOSTAŃ TAK - robię foto !!!

Widać, że to nasza szkoła :D

Spojrzenie w przód...

...i w tył



"Fucking back-stabber..." (nie idzie znaleźć linka bezpośrednio do tej sceny, ale tekst pochodzi z tego KULTOWEGO filmu - trzecia część "Martwego Zła" - ARMIA CIEMNOŚCI)
Przysiadamy na moment zjeść jakaś bułę, dać fory tym którzy się ścigają, co by ich za mocno nie objechać :D :D :D
A tak serio, kolano, pierwszy rajd Piotra plus niemal cała czołówka pucharu na liście startowej... co się będę ścigał, tylko się zmęczę. Przysiądę, bułkę zjem, śniadanie najważniejszy posiłek dnia, a to dopiero moje czwarte. I nie mówcie mi, że tak piszę aby odwrócić uwagę od tego, że nie jesteśmy w formie. To nie odwracanie uwagi, ale umiejętność akcentowania ważnych kwestii typu --->
- Słyszałem, że w lesie dostałeś w ryja!
- Taki las, parę drzewek!

No więc przysiadamy i postanawiamy zacząć trollować innych zawodników, bo jesteśmy na "logicznej przelotowej" między punktami. Ciągle ktoś wypada z krzaków, krzyczy "cześć", my odpowiadamy "cześć", czekamy aż nas prawie minie i pytamy "nie podbijasz?".
Reakcje są boskie, a przecież tu nie ma żadnego punktu kontrolnego.
Pamiętajcie ARAMISY to czyste zło i zawsze możecie liczyć od nas na jakiś ciepłe słowo. Na przykład "kaloryfer" :P
A co do tytułu tego akapitu, to popatrzcie na zdjęcie z kapliczki - jeszcze z tą "kreską" to wychodzi lekka psychodela :D

Jakoś tak TA SCENA :D

Wciąż dalej i dalej

Upamiętnienie załogi Liberatora z 1944 (jak ja lubię takie miejsca)

Jedziemy dalej!


WANNA SEND NUDES? :D
Chodzi o polskie słowo WANNA, taki "mebel" łazienkowy, a nie angielskie słowo "łona", chociaż w sumie o łona to też chodziło, co więcej te łona eksponowane... niemal słyszę tą ciszę przed waszym monitorem, która zapadła po tym sucharze :D 
Jeśli zastanawiacie się, co tu się w zasadzie odwaliło to powiem, że było tak:
jedziemy po punkt nr 14 i ciśniemy całkiem fajną, widokową drogą - widoczną na zdjęciu poniżej. Tam na polu, z widokiem na pagóry stoi wanna... a w tej wannie nieodziana niewiasta. Nooooo, panna w wannie taka na dwa palce... tfuuu... PIANA w wannie taka na dwa palce. Piana bo to scena kąpieli z widokiem. Panna to była nie na palce, ale na rękę, nogę i coś jeszcze bo miała rubensowe kształty (popatrzcie na barokowe aniołki w kościołach to zrozumiecie). Powiem, że Pan, który tą Panią fotografował, nie musiał dużo wody wlewać do tej wanny, bo jak Pani do niej weszła... to już się tej wody niewiele zmieściło.
Pamiętajcie, prawo ArchiSedes jest bezwzględne: "ciało raz puszczone w ruch, dalej puszcza się samo" :D

No istna Afrodyta... i to taka dobrze odżywiona, tak abyś nie przeoczył jej nawet z dużego dystansu :D
Tak przy okazji, zniszczyć Wam dzieciństwo? Pamiętamy wszyscy "Mitologię" Parandowskiego, prawda? Afrodyta narodziła się z morskiej piany... ach jak romantycznie, prawda? No, nie do końca... cytat z pełnej wersji, a nie tej ugrzecznionej dla klas III podstawówki "Afrodyta urodziła się u wybrzeży wyspy Kithira z piany morskiej powstałej z kastrowanych genitaliów Uranosa"
Damn, kto to wymyśla... skąd piana z genitaliów... czekaj, wróć. NIE PYTAŁEM. Naprawdę, nie było pytania. Nie chcę wiedzieć :P
Uwagę jednak przyciąga także ten URANOS... znacie mój nieśmiertelny tekst na podryw angielskojęzycznych lasek?
Nazywam to podrywem na astronoma, bo opowiadam Im o planetach i naszym układzie słonecznym:
"There will be only 7 planets left in our galaxy when I destroy URANOUS" (jak nie rozumiecie to nie szukajcie - dla tych którzy rozumieją, zabija prawda?). 
Dobrze... wracając do tematu. My ciśniemy drogą do lasu, Pani w wannie puszcza... bańki mydlane, Pan ją fotografuje i próbuje zasłonić BLENDĄ przed naszym wzrokiem. Nie dziwię się, bo nie ma patrzenia za darmo, pay per view musi być. Pewnie będą potem kosić ludzi za to na hajs na portalu "TylkoWENTYLATORY" czy jakoś tak. Dziwny sklep...
Pech chciał, że musieliśmy się zatrzymać aby spojrzeć na mapę i trochę tak głupio wyszło, jakbyśmy się na nich lampili na nich...  zastanawiałem się czy nie podjechać bliżej i zadać Mu nurtujące mnie pytanie. JAK ON ZMIEŚCIŁ TĄ WANNĘ DO TEGO "Bajerisze Motor Wagen" stojącego na poboczu... 
No nic, show nie dla nas... wracamy do lasu, pochodzić po jarach :P

Panna w topieli :D

Praca w ścianie :P

Andrzej przytula się do drzewa... czyli spadek w miarę swobodny po zboczu :P

Zabieramy się stąd!!



"Obudziłem się w ogórkach, wszędzie wojska od cholery
Moja Żona czyli córka Tadeusza, Kazimiera
łasi mi się do pancerza
patrzy w oczu moich toń
MISEK !!!!
za lampionem GOŃ, GOŃ, GOŃ..."
(parafraz Mistrza Andrzeja TUTAJ)
Szkodnik popędza jak dziki - bo ma ochotę na zrobienie kompletu. Bardzo miło i kulturalnie każe nam "ZAPIERDALAĆ"... jak mi tego brakowało...a  nie czekaj, mam to na co dzień :D
No jest duża szansa zrobić komplet, więc zaczyna się nacisk, szantaż i wymuszanie.
"... a że jestem chłopak szczery, jak filozof rzymski Katon
pytam: co to do cholery, wojna czy maraton?
Ja już dłużej nie zamierzam biegać w tym Tour de Lampion"
:D
ale Szkodnik krzyczy: "za lampionem GOŃ, GOŃ, GOŃ..." no i nie ma wyboru.
Andrzej i Piotr podzielili mój los... zapierdalamy we trzech. Wojtek się wykpił - zaginął po drodze. Dla niego już spokój, a cierpienie jego już zakończone...
Gnamy jak opętani od lampionu do lampionu.  
Buy the way (kup sobie drogę - dziwne to angielskie powiedzenia :D)...albo to drugie HANDLUJ Z TYM... no dziwne. 
Na Bocheńcu było akurat otwarcie nowej wieży widokowej, a sami chyba wiecie jak reagujemy jak coś takiego wchodzi z ziemi. Wychodzi, to trzeba na to wleźć, więc Szkodnik zasuwa pod górę, przez wąwóz na Bocheniec. I to tak zasuwa, że nie idzie się za Nim utrzymać.
A na szczycie? Wież ubrali w kokardkę na otwarcie - genialne, jak ładnie, dla mnie bomba. Bez ironii! Super
No dobra, ale to polećmy z kolejną porcją zdjęć, bo wieżę na Bocheńcu to przyjechały zobaczyć nawet jakieś popaprańce z Mad Max'a --->

Szkodnik każe, to zadupiamy...

Andrzej nie skacz, to się kiedyś skończy... jest nadzieja. Nie skacz.
Andrzej, zejdź. Szkodnik nie będzie już Cię prześladował...


Ja trochę nie ogarniam co się na tym rajdzie działo...

Wariant czarny to jedyna opcja :D

Wygląda niewinnie, prawda? Ale spróbuj zwolnić...

Lampion, lampion, widzisz tutaj coś?
Mówiłem, że nie wszyscy wytrzymali to tempo...

Szkodnikus się nie chrzani i idzie brute force'em przez pagóry...
Wieża z kokardką!!!


Nie w każdej muszli słychać morze...- tako rzecz chłopak bez zęba na przedzie.

Wbijamy na Bocheniec, a tam - tak jak wspominałem - impreza na wieży z kokardką. To na górze, a na dole - pod wieżą - goście z Mad Max'a szukają wody, bo dziś dość naprawdę gorąco... nam też się właśnie kończy.
WTEM !!!
"Chwila przerwy, krótki oddech złapać chcemy - ale gdzie tam!
Podchodzi do nas, tak na oko - pijany poeta
Mówi: czuję jak nieznośna lekkość głazy w duszy spiętrza
po czym wybiegł gdzieś za rogiem kontemplować własne wnętrza..."
(parafraza TEGO)
Gość na rauszu podbija do nas i mówi, że wie gdzie są lampiony. Jeden na wzgórzu, a drugi w Toi-toi'u... pytamy czy na pewno "w". Zamyślił się... spodobało Mu się i zamyślił się raz jeszcze.
Mówi, że być może za... ufff... było blisko, już myślałem że będziemy szukać w muszli, w której morza to raczej nie usłyszycie...
Azymutujemy sie od toi-toi'a i schodzimy do źródełka, przy którym powinien wisieć lampion, ale tu jest druga impreza... dla "dresów". Pierwszy bez zęba na przedzie wygląda tak jakby przed chwila lampiona to zajumał... to znaczy, uważam że gdyby mógł, to zajumał by całe źródełko... tylko ciężko nosić samemu taki kamienny słup (uwiera w plecy).
Szukamy, ale nie ma - musieli zabrać...
Zgłaszamy to telefonicznie do bazy. Po prostu "amba fatima, był lampion i ni ma... amba to takie zwierze - co zobaczy to zabierze".
Coś mi się wydaje, że ta Amba, to nie ma zęba na przedzie... pewnie mu inna amba zabrała... Robimy zdjęcia, że tu byliśmy i ruszamy dalej. Ostatnie dwa punkty to już formalność i zjeżdżamy do bazy z kompletem! YEAH !!!

Rajcują mnie takie gabloty :D


Kapliczka, źródełko i GEO-CACHE :D
Na karcie startowej odbiliśmy pieczątkę z tego cache!


Dobre drzewo na punkt :D


Ja: - HA! Komplet. Mamy tytuł Waligóry.
Szkodnik: Nie, nie mamy!

- Jak to nie?
- Bo trasa rowerowa była 60km a nie 100 i tytuł Waligóry był tylko na pieszej 50-tce?
- Czyli oszukali nas?
- Dostałeś darmowe mapy i dobre jedzenie, więc chyba nie jest tak źle.
- No źle nie jest. Było gorzej i chwalili  :P 

I tak wyglądała ta sobota. Było wszystko... nawet nagie panie :D
A jak są nagie panie, to chyba nie może być źle, no chyba że "chłopaki się chowajta, nadciąga Adelajda, Sprite'a nie dopijajta..."

(Na melodię "Chodź na Pragie")
"Grzej bracie furę i jedź na Waligórę
Weź kompas i zacny rower tyż
Zobaczysz plagie, dziewczynki nagie
każda na wagie, ma to co wisz...."

no ta w konkurencji "na wagie" to wysuwał się na prowadzenie.
To był lekko szalony dzień :P


Kategoria Rajd, SFA

Jaszczur - Saint Cross

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 września 2023 | dodano: 27.09.2023

Wracamy na Jaszczura... to domknięcie pewnej kompozycji, bo nasz ostatni Jaszczurowaty to był ten w Beskidzie Niskim czyli Łemko-Combat. To była także ostatnia impreza, na jakiej byliśmy przed kilkumiesięczną przerwą w rajdach i wyprawach, spowodowaną sami już wiecie czym. Trochę takie "pożegnanie z bronią" i to w dość typowym dla Jaszczura stylu :P 
Dlatego też towarzyszy mi to takie dziwne uczucie, jakbyśmy właśnie wracali z jakieś bardzo dalekiej podróży...a może nawet nie tyle dalekiej, co długiej. Naprawdę długiej i mimo, że nie jest to pierwszy rajd po "przerwie", jest to pierwszy JASZCZUR po. A wiecie jak bywa po :P
Co więcej ta edycja zabiera nas w Świętokrzyskie... i to nie tylko województwo, ale i w góry! W Góry Świętokrzyskie.

"Nie czekaj dłużej - zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierze swoją pannę i pokaż Jej DĄB BARTEK
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka..
Zabierz rower, wypożycz kajak...
Sandomierz miażdży, Busko nastraja
... ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE" 
(całość TUTAJ)
Koniecznie zapoznajcie się z podlinkowaną powyżej piosenką, której słowa tytułują ten rozdział. Uważam, że każde województwo powinno mieć taką promocję - to jest genialne. Trochę upośledzone ale jednak nadal genialne :D
Jeśli spojrzeć na orientalne areały dzisiejszej imprezy, to okaże się iż wracamy ze Szkodnikiem w tereny, gdzie kiedyś odbywał się Bike Orient (dawno dawno temu więc brak dedykowanej relacji na blogu) oraz gdzie samodzielnie, już kilka razy, szlajaliśmy się po szlakach (na przykład TUTAJ).
W bazie dołączy do nas Andrzej, więc klasycznie pojedziemy w trójkę.
A mówiąc o bazie, wiecie co leżało na stole, przy którym Malo robił odprawę? POCZTÓWKA ! Ale nie byle jaka - pocztówka z nami - sami zobaczcie poniżej.
Wersja limitowana! Napis limitowana powinno się tłumaczyć jako ograniczona i może on dotyczyć sportretowanych tutaj osób... oraz ich umiejętności nawigacji. No, ale nie ma co przedłużać wstępu. Ruszamy w Góry Świętokrzyskie zmierzyć się z lidarami i jaszczurowymi lampionami i chcemy to zrobić "Świętokrzyskie style"

Górna fotografia to Jaszczur - Ogniste Pogranicze (wodny armagedon cholera, a nie jakieś ogniste limes'y...)
Środkowa to Jaszczur - Zaginione Śluzy

Dolna to Jaszczur - Graniczna Przełęcz



LOP, LOP, LOP (czyli x3)
Pojawia się presja aby dobrze nawigować już od startu, bo pierwszy lampion znajduje się bardzo blisko bazy (zapomniałem dodać, że postanawiamy przyjąć wariant: wschód, północ, zachód bo trasa układa się - mniej więcej - w odwróconą literkę "T". Tak, dokładnie, T jak tragedia, a o co chodzi?). Już pierwszy lampion kusi stowarzyszem, ale nie dajemy się nabrać. Przed nami zatem LOP'ka czyli Linia Obowiązkowego Przejścia/Przejazdu. Na niej mają znajdować się aż 3 lampiony, więc na bogato. Oznaczenie na mapie nie jest dla nas w pełni jasne - każde z nas, zakłada że LOP'ka pokazuje inną ścieżką... w praktyce LOP'ka nie będzie pokazywać żadnej drogi, bo będzie wąwozem, jarem, debrzą... nazwij to jak chcesz. Ogólnie będzie zarośniętą dziurą w ziemi o nieregularnym kształcie i przebiegu liniowym... tzn. krzywym... ale liniowym. No wiecie o co chodzi... tyle że z naciskiem na zarośniętą. Cóż by nie... po co dawać lampiony na drodze, skoro można nie :P
Powinniśmy się domyślić. Wszystkie 3 lampiony wiszą w jednym miejscu, co nie jest standardowym rozwiązaniem jeśli chodzi o LOP'ki.
Patrząc na to, że w zasadzie dopiero co wyjechaliśmy z bazy, a już chodzimy po rowach i krzakach... no to zapowiada się, że będzie to klasyczny Jaszczur. Rower będzie balastem podczas przedzierania się przez roślinność (plugawą bo jesteśmy poniżej 1000 m npm).
Chwilę później atakujemy nasze pierwsze lidary dzisiaj i oczywiście zaczynamy do wtopy... w terenie jest więcej dróg niż na na naszej - poglądowej - mapie. Owocuje to, że skręcamy o trakt za wcześniej i szukamy po lewej stronie, a lampiony wiszą po stronie prawej (czyli po lewej od następnej ścieżki, a nie tej naszej). Dopiero wnikliwy skan terenu pozwala nam się zorientować, że coś jest grubo nie tak - chodzimy po płaskim (tyle że pod górę - tak, po płaskim, ale pod górę, czego nie rozumiesz? :P), ale nigdzie nie ma dołków. Dołków, które będą dzisiaj znakiem rozpoznawczym trasy...
Korekta pozwala nam jednak pochwycić oba lampiony. To już 6 punktów, a jesteśmy może ze 3-4 km od bazy.... na bogato :)

EX EL :D

Into the woods :)

Chciwość - straszna rzecz. Szkodnik zgarnia 3 punkty!!!
Fragment dzisiejszej areny zmagań

KNOCK and BLOCK szaleją na Jaszczurze :)

Dzida wpierjot :D

Leśne upalanie


"Mój dziadek co nierobem był, na peryferiach świata, strzepywał z włosów gwiezdny pył..." i w świętokrzyskie latał :P (parafraza klasyki z dzieciństwa - TUTAJ)
Na peryferiach świata... to na pewno. Gdzie my w zasadzie jesteśmy? Na głównym czerwonym szlaku świętokrzyskim - odpowie Szkodnik. To niby wiem... ale to są rzeczywiście jakieś obrzeża cywilizacji. Szukamy malej kapliczki, bo naszym zadaniem jest odpisać kto jest jej fundatorem i w którym roku to było. Odmierzamy się wzdłuż drogi i lecimy stromym zjazdem pod sam -  jak to Malo nazywa - obiekt sakralny. Tuż obok stoi jakiś gość z kosą i ścina trawy. Pyta czego tu szukamy... nie czuję się komfortowo kiedy ktoś z takim ostrzem na wierzchu zadaje mi to pytanie. Odpowiadamy, że naszym zadaniem jest odpisać fundatora tej kapliczki tutaj, a On z dumą odpowiada że był to jego dziadek.
To nie jest pierwszy raz, jak przydarza nam się taka akcja - chociaż najbardziej - w tym klimacie - to pamiętam akcję z przed kilku lat. Na pytanie "czego szukacie" odpowiedzieliśmy, że "Smoka z Puszczy Noteckiej - czyli pomnika upamiętniającego jeden z największych pożarów lasów w Polsce". Wtedy to starszy Pan odłożył kosz z grzybami, ściągnął beret i odpowiedział z dumą "pokażę Wam gdzie on jest, wyrzeźbił go mój dowódca".
Okazało się, że nasz przypadkowy przewodnik był strażakiem, który brał udział w walce z żywiołem (opowiadałem Wam o tym TUTAJ).
Zawsze w takich chwilach widzę scenę z "Batman: Venom" - "choć wydarzyło się to wiele lat temu, widzę to za każdym razem kiedy zamknę oczy (...) a cienie, które napotykam są puste i zimne". Niesamowite są takie spotkania. To dzisiejsze także zrobiło na nas wrażenie - te małe i często zapomniane obiekty, gdzieś w polu lub pod lasem, odżywają na nowo w takich momentach.

"Świat był drzwiami słabości i ścianą odwagi
Wytrąciłaś mnie z równowagi
" (całość TUTAJ)

Znowu gdzieś w środku lasu...

...z mapą na kierownicy

Klasyka...

Mistrz drugiego planu :D


Kolejne godziny mijają nam w bardzo podobny sposób:
- pchanie
- chaszczowanie
- znowu trochę pchania
- więcej chaszczowania
- próba namierzenia lampionu z lidaru
- korekta namierzenia
- chaszczowanie
- korekta namierzenia
- więcej chaszczowania
- JEST !!!
-... no dobra, gdzie ja zostawiłem rower :P

Edgar, znalazłem studnię! Masz wahadło? (tak wiem, to był betonowy suchar...)

Klasyk 2

Klasyk 3 - z pokorą (na kolanach) po lampion

Cuchnie stowarzyszem na kilometr :P ale jest tak ładnie rozświetlony ,że... brałbym :D

No więc bierzemy.


"Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór
W katedrach drzew, w przyłbicach gór, wagnerowski ton
Za witraża dziwnym szkłem, pustych komnat chłód
W szary pył rozbity czas, martwy, pusty dwór..."
(klasyk - TUTAJ)
Dwa punkty z efektem WOW. Pierwszy to grób pierwszych mieszkańców miejscowości Mokry Bór. Do tego zachowany jest on w naprawdę dobrym stanie. Chwilkę się go naszukamy, bo bardzo łatwo go przeoczyć i to mimo że "teoretycznie" stoi na skrzyżowaniu dróg...ale tylko teoretycznie, bo trzeba wejść trochę głębiej w krzor. 
Drugim takim punktem jest opuszczony dom, do którego także nie prowadziła żadna droga i trzeba przez chasz na wprost. Sami zobaczcie zdjęcia.
Uwielbiam takie miejsca, uwielbiam jak stają się punktami kontrolnymi rajdów. Jeden z najlepszych punktów dzisiejszej trasy.
Dla porównania - także w Świętokrzyskim, inny opuszczony dom - BIKE ORIENT Kozłów
I mega miejsce w Borach Strobrawskich, ruiny karczmy "Wilcza Buda" !!! - TUTAJ

Pierwszym mieszkańcom...

Opuszczony dom


"Weselny pyton, weselny pyton, tańczy go Radom, tańczy go Bytom..." (całość TUTAJ)
I Świętokrzyskie także! Całe a może nawet połowa! Wyjeżdżamy z dzikich pól i trafiamy prosto w przejazd motorów i ciężarówek. Wpadaliśmy właśnie w środek naprawdę dużego orszaku weselnego. Goście na motorach jeżdżą na tylnym kole, ciężarówki trąbią jak popieprzone - przez chwilę myślałem nawet, że to jakaś blokada drogi przez lokalnych rolników, no ale "w krainie latających siekier" (Świętokrzyskie) to po prostu dobra weselna impreza (3 zabitych, 10 rannych - norma).
Chwilę jedziemy razem przyłączając się do kakofonii - tzn. drzemy ryja, tak dla klimatu :D, ale trzeba jednak uważać, aby nie poznali żeśmy zamiejscowi - innymi słowy drzemy ryja jak wszyscy, co by w tego ryja nie dostać. Nie udało mi się zatem zrobić zdjęcia - kaski, rowery, mapy to wszystko dało się wytłumaczyć, ale zdjęcia.... nie... to by nie przeszło.
Wiecie, nie chcieliśmy ryzykować scenariusza jak poniżej:
"
W zacnej knajpie pod Kielcami siedzi Stasiu z Markiem,
czas beztrosko im tak płynie, choć przebrali miarkę (...)
Wszedł do knajpy jakiś łobuz kosę miał za pasem
Potem jeszcze czterech weszło z otworzonym kwasem
Stasiu smutny Marek smutny poznać to po minie
Stasiu myśli Marek myśli któryż pierwszy zginie..."
(całość TUTAJ)

Przez pola :)

A za nami orszak weselny


"Dołek, k***a, a ja w tym dole
stowarzyszy tutaj, że ja pierd*** (...)
Krzysztof znalazł więcej i jest liderem
będzie trenerem i managerem
nic z tego, w centrali Mu dupę obrobię
podjebę trochę - pomogę sobie"

(parafraza mojej ulubionej piosenki o mojej pracy TUTAJ i to mimo, że pracuję w innej branży, to w engineeringu koszty to też ważne słupki) 
Północna część mapy to jakiś dramat... wygląda to mniej więcej tak...
Lidar pokazuje od 10 do 30 dołków... dołków jest oczywiście więcej niż na lidarze, bo lidar pokazuje tylko te największe. 
Sytuacja jednak stabilnie się pogarsza... bo jak dochodzimy we wskazane miejsce, to w co drugim dołku wisi stowarzysz... Krzysztof także szuka i kontempluje...
I ktoś by mógłby powiedzieć - prawdziwa nawigacja, super.
Tak - w pierwszym dołku, TAK
Mniej tak - w drugim dołku.
Irytujące - w dołku numer 20. GRRRR
KUR*A !!!! - w 50-tym dołku
A lidarów jest tutaj sporo... na każdym lidarze 1 lub 2 punkty kontrolne. Można to zobaczyć na jednym ze zdjęciu poniżej.
Nawigacja, szukanie, decyzje który lampion wziąć plus wtopa na jednym z punktów i mega długie poszukiwanie... no mijają godziny, serio godziny... dzień się zacznie kończyć.

Takie dołki...


Zachodzi już słońce

Ambona nr 26


Jak patrzę na te lidary, to mam wrażenie że operowały tu jakieś GRADY (acz Malo mówi, że to wyrobiska)

Skończyły się dołki, zaczęły się DOŁY...

Zapada noc, a przed nami jeszcze sporo trasy... przynajmniej dołki się skończyły.

"Gdy gaśnie pamięć ludzka - dalej mówią kamienie..." (lubię takie punkty kontrolne)

Myślą :P

Nadal myślą :P

Zabrania się rozłupywania głazów :P


Rozalkę do pieca? Nie tym razem... tym razem do kaplicy

Zauważyliście, że te wszystkie szkolne nowele "Janko M", "Antek", "Dym" to było prawdziwe rycie bani? Ile myśmy mieli lat... 10? 11? A czytasz: Rozalkę znachorka wrzuca do pieca na 3 zdrowaśki. Albo kociołownię rozdupiło i tylko dym napierał ze zgliszczy... jak z ruskich tanków pod Vuhledarem w 2022 i 2023.  
Albo "O psie, który jeździł koleją"... polubiłeś zwierzaka? Świetnie! Dawaj go pod koła! Byłoby przykro, gdyby coś go rozjechało... Jak tak się pomyśli o kanonie lektur z podstawówki, to hmmmm no przyznacie chyba sami, że ryło psychę dziecka :D
A dziś Facebook blokuje posty, w których ktoś pokazuje, że świat to nie zawsze piękne miejsce bo obrażasz czyjeś uczucia... jak to się ma do: ANTUŚ, DAWAJ ROZALKĘ DO PIECA? :D
A skąd ta rozkmina? Ano, jest przed północą a my pchamy jak na zdjęciu poniżej, czyli tyramy pod jakiś pionowy pagór, bo ostatni z punktów kontrolnych to Kapilca Św. Rozalii... i no i jakoś tak mi się skojarzyło z dawnymi lekturami. Samo miejsce jest niesamowicie klimatyczne. Kolejny punkt z efektem WOW, jak ktoś nigdy wcześniej nie był (my pierwszy raz poznaliśmy je właśnie na Bike Orient'cie)

Szlak się wypionował...

Targamy...

Byliśmy tu już kiedyś :D (TUTAJ)

Znowu nocą po jakiś skałach chodzimy...


Komplet Plus (ale nie Komplet PREMIUM :P )
Zjeżdżamy do bazy kilka minut po północy mając komplet punktów, jednocześnie nie mając tego kompletu :D
Jak to możliwe? Ano, nawet prosto, bo dla trasy rowerowej dostępne były wszystkie punkty na mapie, ale jako komplet Malo zdefiniował "bez 600-set" (punktów przeliczeniowych), W praktyce zatem aby mieć komplet na naszej trasie, nie trzeba było fizycznie odwiedzić wszystkich punktów. Było to związane z faktem, że część lampionów wisiało w terenach naprawdę nierowerowych... Wiedz, że jak lampion ma mnożnik razy dwa dla trasy rowerowej, to będziesz tyrał. A jak ma oznaczenie TRUDNY i przelicznik razy dwa... to będziesz tyrał bardziej.
My natomiast wzięliśmy więcej punktów niż zdefiniowany komplet. Różne są wagi punktów kontrolnych, więc nie jest to tak wprost, ale na potrzeby relacji uprośćmy to do stwierdzenia że nie zdobyliśmy 2 lampionów, a mogliśmy - aby nadal mieć komplet - odpuścić nawet 4 lub 5. Odpuściliśmy wspomniane dwa, bo nie prowadziły tam tak zupełnie żadne drogi... w zasadzie ścieżki to nawet nie podchodziły w okolice lampionów i stwierdziliśmy, że mamy już dość dołków na dzisiaj.
Nazwaliśmy to zatem KOMPLET PLUS, ale nie KOMPLET PREMIUM bo jednak nie mamy tych dwóch ostatnich.
To i tak jeden z lepszych wyników na Jaszczurze, bo czasem jest takie chaszczowanie że zrobimy góra połowę trasy. Tym razem także było chaszczowanie, ale patrząc na wyniki - byliśmy ekipą, która zebrała najwięcej punktów przeliczeniowych ze wszystkich. SZOK. Na Jaszczurach zwykle piechurzy są od nas zawsze szybsi (bo nie muszą targać dwu-kołowego balastu przez krzory). A tu takie zaskoczenie. Ktoś by mógł pomyśleć, że "FACHURA"... ale nie, głupota i bycie upartym. Tyle :P
No, ale cóż mogę powiedzieć. Dobrze było wrócić na Jaszczuru, nawet takie świętokrzyskie Jaszczuru :D :D :D

Niemniej - jeśli mam być szczery to północna część mapy i te dołki... a co ja będę sam mówił, niech przemówi klasyk ---> masz tu dedykację, MALO
Natomiast opuszczony dom, grób pierwszych mieszkańców i punkty w okolicach czerwonego i niebieskiego szlaku - kapitalne :D 

AWERS

REWERS



Kategoria SFA, Rajd

MORDOWNIK 2023

  • DST 85.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 | dodano: 17.09.2023

GÓRY KAMIENNE !!! Mordownik w Górach Kamiennych! No, Janko Mordownik i Spółka Kam-asz (lub Łukmila :D) to pojechali w tym roku z miejscówką rajdu.  Mimo, że ja na razie to powinienem tak bardziej po płaskim jeździć (tak aby mi się śruba w kolanie nie wygła :P), to jednak gdy słyszę Góry Kamienne, to dostaję prawie kiślu w majtach! No halo! Musimy tam być, choćbyśmy mieli tylko spacerować i z oddali podziwiać te wszystkie porfirowe urwiska kamiennych pagórów. Nie ma opcji nie jechać... przecież możemy polecieć trasę rekreacyjnie i delikatnie...? Możemy, prawda? Możemy...?

"ZEPNIE SIĘ !!!"
Opowieść o Mordowniku zaczyna się pod koniec zeszłotygodniowego WYZWANIA, bo gdy na mecie rozmawiamy z zespołem Pędzące Ślimaki (pozdrowienia dla Agi i Jarka) to pytam się Ich, czy widzimy się z Nimi na Mordowniku za tydzień. Oni jednak mówią, że nie bo za tydzień jest RYŚ czyli Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków. O żesz !! Przez te wszystkie operacje, śruby w kolanie, kule u nogi (w sumie to w rękach...) zupełnie zapomnieliśmy o RYSIU, na którym byliśmy dwa lata temu i to też była mega zabawa.
Kurna, imprezy się pokrywają i się przecież nie rozdwoimy... ale zaraz, zaraz. Czekaj! Ryś staruje w nocy, a Mordownik jest w dzień. Mordownik to Jedlina-Zdrój, a Ryś to Kąty Wrocławskie... około 70 km w linii prostej... Zepnie się?
ZEPNIE SIĘ!!!
W trybie VIP (bo po terminie zapisów i dzięki uprzejmości Organizatorów... a także przy pomocy Ślimaków) zapisujemy się na Rysia i tym sposobem wracamy do starych praktyk dwóch rajdów w jeden dzień. A właściwie jednego rajdu w dzień, a drugiego w nocy. Ja Wam mówię, najlepsze weekendy to takie jednodniowe, w których sobota trwa z piątku na poniedziałek!
Będzie trochę karkołomnie, bo trzeba będzie to dobrze logistycznie zaplanować...
Niemniej najpierw dyplomacja, bo na Mordownika jedzie z nami Andrzej, a On o Rysiu to jeszcze nic nie wie.
Musi dowiedzieć się, że jedzie z nami nie tylko na Mordownika... na pewno ucieszy Go ta wiadomość. Na pewno :D
Tydzień później, nasz jednodniowy (licząc ilość snu) weekend zaczyna się o godzinie 2:00 w nocy z piątku na sobotę. Jest to godzina pobudki, a sam wyjazd jest zaplanowany na 3:00.
Szczęki znowu chwyta za kierownicę - co mogliście zobaczyć na profilu FB Basi i wiezie nas przez noc w kierunku Jedliny Zdrój.
"Zepnie się" - taki jest plan na dziś. Już za kilka godzin Mordownik wystartuje, a my nadciągamy przez mrok aby zameldować się na starcie...

"Ściskałem go mocno w ramionach, lecz mimo to wydawało mi się, że zsuwa się pionowo w przepaść, z której nie będę mógł go wyciągnąć..."
(Antonie de Saint-Exupery "Mały Książę")

Jedlina-Zdrój. Meldujemy się na odprawie, a tymczasem piesza "pięćdziesiątka" już w terenie. Na drodze do bazy mijamy się z kilkoma zawodnikami, którzy już cisną za pierwszymi lampionami. W bazie witamy się z Jankiem, Kamilą i Łukaszem i czekamy na naszą dzisiejszą mapę. Zapowiada się piękny, nawet chyba trochę za ciepły dzień w przepięknym terenie. Góry Kamienne, Góry z Kamienia... niemal słyszę jak w sercu gra, że  "The whole world is MY ARENA" Będzie się działo!
Janek przedstawia nam na odprawie trasę i nagle mówi o jednym z punktów: "Tam uważajcie jadąc rowerem, bo syn mi tam spadł w przepaść..."
Robi się cisza, która trwa niemal wieczność... czuć powagę sytuacji. Aż wreszcie ktoś odważny, decyduje się ją przerwać milczenie:
- I co...?
- Nic... lampion wisi - odpowie Janek.
Ciężko znaleźć słowa aby opisać tą chwilę... aż chciało by się zapytać... czy... czy... czy lampion wisi dokładnie, tak jak zaznaczono na mapie?
Wiadomo, że w ciężkich emocjonalnie chwilach można się przecież pomylić. Pomylić ścieżkę, przekręcić współrzędne, to się w takich chwilach może zdarzyć każdemu :D
No ale Janko Mordownik to profesjonalista - lampion będzie wisiał perfect.
Chwytamy zatem za mapy i zaczynamy planować nasz wariant na dziś. Czy sięgniemy po Immortala - medal za zdobycie wszystkich punktów kontrolnych w limicie czasu? Nie nastawiamy się na to, bo obiecaliśmy sobie postarać się - chociaż postarać się - nie przeciążyć mojej nogi. Co więcej musimy również tak zjechać do bazy, aby zdążyć na Rysia (nasza minuta startowa to 23:15 w Kątach Wrocławskich). Parę minut po godzinie 8:00 rano ruszamy... napisałbym, że ruszamy w nieznane, ale to moje ukochane Góry Kamienne, więc doskonale wiemy co nas dzisiaj czeka (podpych, wypych, wyryp, wynos i inne takie :P...)

Dzisiejsza mapa

Into the sun...

Szkodnik walczy z jednym z pierwszych podjazdów dzisiaj


"Embrace your fame, red squadron leader
Call out his name: 'Rote Kampfflieger'... "
(całość TUTAJ)
Wraz z Andrzejem ruszamy z Jedliny na północ. Na pierwszy ogień leci lampion przy bramie wysoko-położonego kościoła - jak wysoko, można zobaczyć na zdjęciach powyżej (czyli trzeba się było wygramolić na niezłe zbocze, aby tam dotrzeć). Od razu zauważamy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do nawigacji na tej mapie. To podkład z Maps.cz, czyli naprawdę dokładny, ale niestety w takim kolorze, że przy mojej wadzie wzroku wraz z dzisiejszym słońcem, ja po prostu połowy szczegółów nie widzę.
"Znikają" mi zwłaszcza "białe" dobre drogi. Szkodnik i Andrzej zgłaszają to samo, więc przez pierwszą godzinę będziemy bardzo walczyć z "wstrzeleniem się" w tą mapę. Mieni mi się ona w oczach... spowoduje to spore, acz małe błędy w przejeździe. Spore w znaczeniu nawigacyjnym bo nie zauważamy wielkich skrzyżowań na mapie, a małe w znaczeniu czasowym bo dość szybko będą korygowane - ciężko wielkich skrzyżowań nie zauważyć w terenie, tylko musimy wtedy po prostu wyjaśnić swoją konsternację :)
Nasz drugi lampion to Fokker Dr.1 stojący przez Pałacem w Jedlince. Dzisiaj jest tu znany i ceniony browar, ale historia tego miejsca jest dużo bardziej złowieszcza - mówię tutaj o czasach II wojny światowej. Była to jedna z siedzib Organizacji Toda  (warto spojrzeć TUTAJ) czyli komórki odpowiedzialnej za szeroko rozumiane projekty budowlano-konstrukcyjne (najczęściej rękami więźniów obozów). Mówię tutaj na przykład o Kompleksie Riese, projekcie Arado w Kamiennej Górze czy o tzw. "Muchołapce" w Ludwikowicach Kłodzkich. Do tego przed pałacem stoi replika samolotu Fokker Dr.1 czyli legendarna maszyna Manfreda von Richtofena (Czerwonego Barona - 80 zestrzeleń). Nota bene, polecam film fabularny z 2008 jak nie widzieliście - dość wierny historii oraz pełen smaczków: kocham fragment "Nazywają Pana le Diable Rouge, Der Rote Baron... skąd to?" - kapitalna scena. Mimo, że samolot który tam stoi to Albatros (Fokker Dr.1 pojawił się dopiero w końcówce IWW). No nic, wracając do relacji...
Lampion wisi na skrzydle Fokkera. Jest klimat. Za nami pałac... acz ja pamiętam go w lekko niecodziennej odsłonie (albo codziennej jeśli mówimy o pierwszej połowie lat 40-tych :P)
Odbywała się tutaj to wielka impreza rekonstrukcyjna, właśnie przy okazji otwarcia odnowionego pałacu. Zrobili tu bitwę wojsk lądowych i powietrznych (samoloty latały na sporym low-pass'ie jak na okoliczne góry i kiedy przechodziły nad polem walk, to detonowane były ładunki ukryte w ziemi - tak aby "zasymulować" bombardowanie). Ziemia drżała podczas eksplozji, a klimat tak się udzielił rekonstruktorom, że w czasie bitwy musiała interweniować Ochotnicza Straż Pożarna. Związane to było z faktem, że zapaliły się trawy. Klimat zrobił się zatem jeszcze lepszy, bo wymiana ognia trwała, w najlepsze a strażacy równolegle gaszą płomienie. Przypominam, że doskonałych dowódców, którzy ratują "beznadziejne" kampanie także w wojskowym slangu nazywa się strażakami. No był mega :D
Sam Fokker także robi świetne wrażenie, mimo że część z naszych znajomych powie, że to marna przykro-atrapa. Przypominam, że w trakcie IWW wyprodukowano tylko 420 sztuk tego samolotu i jak na trójpłat miał niesamowite osiągi. Do tego, jego najbardziej znany pilot czyli Manfred von Richtofen (Czerwony Baron) był związany ze Świdnicą. Ogólnie to była rodzinka z tradycjami... tymi uznawanymi za dobre, jak i tymi uznawanymi za bardzo złe. Brat Manfreda, Lothar był także asem myśliwskim (40 zestrzeleń, przeżył Wojnę Światową)... kuzyn Wolfram von Richtofen został feldmarszałkiem Lufftwaffe i został zbrodniarzem wojennym podczas IIWW. Był odpowiedzialnym za równanie z ziemią (z powietrza) całych miast, np. Stalingradu.  
Dobra, bo znowu odpłynąłem w dygresji od dygresji... no ale sami widzicie, że punkt kontrolny był z efektem WOW.
Na tym etapie dołącza do nas także Wiki, który zawsze bardziej napiera niż nawiguje... ech, chyba nie wie co czyni... teraz to będzie napierał bardziej, ale wariantem z dupy.
No ale spoko: jak chce, to my zapraszamy. Od tego momentu, niemal cały rajd przejedziemy w czwórkę - niemal bo będą chwile, kiedy wartość granicy z lewej strony, nie będzie się równać wartości granicy ze strony prawej i nie będą one równe wartości funkcji w punkcie :P :P 
Dla niekumatych, mówię o warunku ciągłości funkcji, więc gaworzę nie wprost, że będą w tej jeździe chwile nieciągłości :D       

Fokker Dr.1

Mam nadzieję, że synchronizatory działają bo inaczej będzie po śmigle :)

Kiedyś
Straż pożarna frontu wschodniego :D


Najpierw do kasyna, a potem na siłownię... :D
Janko Mordownik mówił, że nie odwiedzimy dzisiaj Gór Sowich - jednie te z Kamienia. Hmmm... to jak wytłumaczycie zdjęcie poniżej? Tak wiem, że można to tłumaczyć naszym nie-do-końca-optymalnym-wariantem, zwanym również "planem z dupy", ale tak naprawdę to trasa zahaczy o okolice kompleksu RIESE. Janko oszukał nas zatem na odprawie... oszukał nas także mówiąc, że trasa będzie łatwa i nie wymagająca :P
Nasunie mi się szereg obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości:
- trasy MTB tutaj to czasem trasy bez trasy (zdjęcie poniżej)
- trasy MTB będą tutaj czasami OTT lub UTT (Over the - Under the trees)
- podjazd 29% ryje łydki... ale także i beret.
- trzeba było iść stokówką, a nie szlakiem, którym przestały chodzić już nawet dziki i sarny...
Co by jednak nie mówić, lampion uda się nam namierzyć perfekcyjnie, bo pomału zaczyna nam "wchodzić" ta mapa - przyzwyczajamy się do jej kolorystyki i szaty graficznej.
Aby nie tracić wysokości, polecimy potem garbem aż do Góry Kasyno i odwiedzimy "leśną" siłownię (po drodze zaliczając punkt na małym mostku).
Wszystko się zgadza:
- w Kasynie trzeba wygrać trochę golda
- za golda kupić jakiś poręczny AXE'y  (taki do nakurw*ania - pamiętacie, to jedyny czasownik dobrze opisujący tą broń: z AXA się naku***a) :D
- poćwiczyć trochę na siłowni aby zrobić formę (niby najpierw masa, potem rzeźba... ale ja masę zrobiłem już ze 4 razy, a rzeźbiarzem nigdy nie byłem :D )
No i niby będziemy już gotowi pojechać zobaczyć się z bestyjką z Zatoki Pirackiej, ale o tym za chwilę - najpierw DŁUUUUUUGA seria zdjęć)

Janko kłamał lub nasz wariant jakiś taki dziwny

MTB :)

MTB czy UTT (under the tree)?

Drogi zaczynają się pionować...

4 jeźdźców pato-nawigacji (czwarty to zdjęcie robił, przez plecy do tyłu)

Piękny zjazd... byłoby przykro gdybyśmy go podchodzili :P

Szkodnik pod górku :P

Lampion pod mostku

Warianty czerwone czy czarne? Z nami to nie ruletka - zawsze czarne :D 
Aha... i kim był Osówek bo nie wiem co to za jednostka chorobowa?


- Co robisz w Walentynki? - Biceps i klatę :D 


"Oh, don't you sail and don't you row and certainly don't you swim
'Cause if you aren't careful you'll end up inside of him
He'll eat you up and spit you out
You better stay away
Heed the sign that says "Beware
The beast of Pirate's Bay!"
(całość TUTAJ)
W Głuszycy znajduje się najprawdziwsza Zatoka Piracka, którą znamy z naszych własnych wypraw (na przykład TUTAJ). Niesamowite miejsce na rozwieszenie lampionu - to są właśnie te punkty kontrolne z tak zwanym efektem WOW. Nie ukrywam, że rajdy stawiające takie punkty, lecą kosmicznie w górę, w naszym prywatnym rankingu najlepszych imprez.
Podjazd tutaj będzie kosztował nas trochę sił, ale warto - nie tylko dla lampionu, ale ogólnie warto zobaczyć to miejsce.
Co więcej, z góry widać, że woda jest zamieszkała i to przez dość duże stworzenia rybopodobne. Na zdjęciu nie wyjdą, bo nie mam takiego zoom'a w moim szturmowym aparacie rajdowym - trzeba byłoby mieć naprawdę mocny sprzęt foto, aby je ładnie uchwycić. Nie zmienia to jednak faktu, że coś tam żyje i nie jest to liche. To tylko dodaje klimatu temu miejscu.
Bestia z Zatoki Pirackiej :)
Jak ktoś jest odważny, to może pójść i sprawdzić z bliska co to jest. Ja nie idę, jako że mój Magnetic Power Armor oraz DPL Disruptor Pulse Luncher (dla gubiących się w moich chorych nawiązaniach - TUTAJ) zostawiłem w domu, to do wody dziś nie włażę.
Ruszamy dalej.

The Darkness in the sun, waiting for the Beast of Pirate's Bay :D

No dobra, nie tylko rower... Im też zrobię... niech mają zdjęcie z takiego zacnego miejsca :D 

Wspinaczka w Górach Kamiennych :D

W stronę światła :)


"Nie mam nogi, pożarli ją moi..." czyli Wzgórze Artystów oraz Kaleków... (cytat pochodzi stąd ---> TUTAJ)
Jedziemy pod górę, ostro pod górę... znowu. Tym razem jest to Wzgórze Artystów.
W pewnym momencie dogania nas Artur i zaczyna wyprzedzać. Już mamy przyspieszyć aby pokazać Mu, że nie ma z nami szans :D, ale dostrzegamy w jakim jest stanie.
Szok... ktoś mu upierdo*lł cały goleń. Mimo takich obrażeń ciśnie mocno pod górę... Z dwóch goleni została mu tylko jeden - ten lewy (LEFTY).
Straszne... ewidentnie coś mu go zeżarło... "jestem tego pewien, czytałem o tym w komiksach". Nie może być innego wytłumaczenia!
Nie przyjrzałem się dokładnie jego ranie, więc nie mogę z całą pewnością stwierdzić, jaki stwór upitolił mu kończynę, ale na pierwszy rzut oka to mógł być jakiś Dale Kanon :P
Mówię zatem do Basi: "weź Go nie wyprzedzaj, puśćmy go przodem". Wykażmy się zrozumieniem dla okaleczonego. Ja mam tylko śrubę w nodze i są problemy... a ten biedak ma cały goleń urypany... być może właził za lampionem do wody w Zatoce... nie oceniajmy :)

Art of suffering :P

Drogi idą naokoło - nie mamy na to czasu :P

Podpych z cyklu: "każdy umiera w samotności"

Koń by się uśmiał z naszego wariantu :P


"W dół na złamanie karku gnam (...) nad przepaścią - bez łańcuchów, bez wahania..." - klasyka (całość TUTAJ)
Kolejny punkt z efektem WOW, a nawet nie sam tylko punkt, a wręcz cały dojazd do niego. Tego miejsca nie znaliśmy zupełnie, a jest po prostu niesamowite. Z przełęczy pod warzywniakiem czy jakoś tak :D :D :D
Nie, czekaj, źle... Wawrzyniakiem, tak? No ok, niech będzie Wawrzyniakiem. Prowadzi tutaj szlak rowerowy, który jest wąską ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze. Kapitalnie się tym jedzie, ale naprawdę trzeba uważać, bo jeden fałszywy ruch i można się nieźle zsunąć... Korzenie i kamyczki nie ułatwiają sprawy, robiąc z tego extra fajny, ale dość techniczny singiel. KAPITALNA SPRAWA!
No ale szlak szlakiem, bo aby tu wyjść to trzeba było nieźle podymać, a jak wspomniałem, ściany tutaj to są pionowe. Możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej jak wyglądało podejście.
Jeszcze większym wyzwaniem będzie stąd zejście. Szlak biegnie wzdłuż całego garbu, a my chcemy się dostać w dół, do drogi tak aby pojechać na kolejny punkt... wybieramy zatem najmniej strome, co nie oznacza, że niestrome... po prostu NAJMNIEJ strome... i zsuwamy się w dół. Muszę bardzo uważać, bo moje kolano takich akcji jeszcze nie powinno odwalać, a podłoże tutaj jest dość sypkie. To naprawdę, dosłownie - w miarę kontrolowane zsunięcie się. Ostro...  

Niesamowity szlak !!!

Tak to wygląda z perspektywy kierownicy

Kolejny punkt z efektem WOW - Kazikowe Skałki

No dobra, ale aby pojeździć nad przepaścią to trzeba się najpierw do tej przepaści "dotelepać"...

Góry Kamienne... na jednym obrazku

No dobra, na dwóch :D

A teraz trzeba to zejść... nie pokazujcie tego mojemu Rehabilitantowi, bo nie było to zbyt mądre...

Masakra to była ściana...

Tutaj ściana w całej okazałości, już po zejściu... "po raz kolejny udało się przeżyć"


Andrzej do Andrzejówki, a Wiki... gdzieś w w pizdu :D
Czujemy się trochę jak menele... w końcu pełznęliśmy w dół zbocza Wawrzyniaka, jak upojeni alkoholem, którzy pełzną spod warzywniaka :D
W sumie zeszliśmy na dół tylko po to, aby za moment znowu się drapać na jakaś wielką skałę po kolejny lampion... no ale czego oczekiwać, to Mordownik. Trzeba się umordować - raz w dół, raz w górę... i tak w kółko, do zajebania :D
Kierujemy się teraz na Skalną Bramę, która wyprowadzi nas w kierunku Waligóry - najwyższego szczytu Gór Kamiennych oraz schroniska Andrzejówki, gdzie zlokalizowany jest punkt żywieniowy. Na podjedzie Wiki nas mocno odstawia, ale chwilę później pomyli drogi i zjedzie gdzieś... w pizdu. Jak się potem okaże, sam nie do końca wie gdzie. Ja wiem - WE dupie :D
Błąd w nawigacji i brak poczekania na nas na skrzyżowaniu zaowocuje, że pojedziemy dalej we trójkę - to jest ta nieciągłość funkcji przejazdu, o której Wam pisałem powyżej.
Wiki nie zgubi się jednak permanentnie bo spotkamy się ponownie przy Andrzejówce, ale zgubi się na tyle, że będzie do tej Andrzejówki wjeżdżał od zupełnie innej strony i nie znajdzie punktu, który my zbierzemy w drodze do schroniska.
Ja wiem, że nasze warianty mogą powodować skrajne emocje i człowiek potrzebuje się czasem wyrwać z tej patologii, ale to trzeba z głową, bo my jednak te lampiony znajdujemy... jakoś... ale znajdujemy.
Krótki popas w Andrzejówce, reunion Team'u i ruszamy dalej... jest już popołudnie, więc czasu robi się coraz mniej.

Lampion na skale


I znowu pod górę - w kierunku WALIGÓRY, najwyższego szczytu Gór Kamiennch

Jest i Waligóra :D

Ruiny dawnego pałacu myśliwskiego/schroniska


"Wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem, czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem" - klasyka (całość TUTAJ)
No właśnie.. .czasu coraz mniej. Jest nadal jakaś szansa zrobić całą trasę i powalczyć o medal Immortal, ale wymaga to zwiększenia tempa. Jesteśmy już nieźle wytyrani, a do tego mieliśmy dzisiaj jechać delikatniej, aby nie przeciążyć nogi. Nogi lub w zasadzie śruby w moim kolanie - a wiecie jak działają obciążenie zmęczeniowe na elementy mechaniczne :P 
W zasadzie ja mam nadal jeszcze tylko po płaskim na razie jeździć, a od rana tyram po górach. Co ja poradzę, że to kocham i te kilka miesięcy przerwy były dla mnie naprawdę ciężkie... nie zmienia to faktu jednak, że zdaję sobie jednak sprawę, że mogę przesadzi i wtedy cofniemy się w leczeniu. Nie chcę powtórki z rozrywki...
Długo debatujemy co robić, bo jednak jest spora szansa, mimo wszystko, na zrobienie Immortala. Zupełnie tego nie zakładaliśmy, spodziewając się że zrobimy może z połowę trasy, a tu się zapowiada że będzie to około 90% !!
Zaczyna zatem kusić aby... "przycisnąć" i powalczyć. Basia się jednak na to nie zgadza - to głos rozsądku, tam gdzie ja zaczynam słuchać raczej głosu serca. Szkodnik chce abym trochę odpuścił, zwłaszcza że nocą mamy jechać jeszcze na Rysia - co samo w sobie, jest hardcore'owe, jeśli uwzwględnimy fakt, że nadal  jestem na rehabilitacji...
Innymi słowy, Szkodniczek dopuszcza pewien poziom szaleństwa, ale nie pozwoli mi przekroczyć pewnej linii... choć widzę, że też ze sobą walczy. Ją też kusi aby zawalczyć o kolejną w naszej karierze nieśmiertelność, zwłaszcza że jest na to spora szansa. Wspomniana debata jest naprawdę długa i przejdzie przez przez obie fazy: emocjonalną i racjonalną... wszyscy przeżyją, acz bez strat się nie obędzie :P
Finalne postanowienie jest jednak takie, że nie chcemy finiszować do mety w jakimś morderczym tempie, aby nie zwiększać prawdopodobieństwa kraksy, pecha czy jakiegoś innego niefajnego zdarzenia. Odpuścimy zatem sumarycznie 3 punkty z 24... co i tak, jak na definicję spokojnego przejazdu na trasie górskiej, to je takie trochę umowne...
To chyba jednak rozsądna decyzja, co nie znaczy że nie zaboli... 
Ruszamy powalczyć o punkty w drodze powrotnej do bazy.
Na pierwszy ogień idzie szczyt Czarnek, na który podejście możecie zobaczyć poniżej. 

Grzegorz Liszka (widząc jak dymamy na wprost po lampion): Ej, tam obok jest ścieżka... hej, HEJ !!! AAAAAAAA (z nutką rezygnacji)... to Czarni, nie przetłumaczysz... 

Pięknie mu tu!

Kamienne Korony (TUTAJ można zobaczyć jak się je zdobywa z rowerem)

Czy duży paśnik to WYPAŚNIK :D ?


" - O k****a (widząc podejście)
- To Kostrzyna!
- Skąd wiesz.
- Pamiętam. Ty nie?
- Nie
- A powinnaś..."

Jadąc z okolic Waligóry czarnym szlakiem, wylądujemy pod Kostrzyną - jedną z moich ukochanych 3-ech Kamiennych Koron. Basi aż się ugną nogi, jak zobaczy podejście... zwłaszcza, że  będzie myśleć, że to Czarnek, na który musimy się właśnie wytachać. Niestety drobny błąd w nawigacji, brak odbicia z drogi na południe sprawi, że wylądujemy pod Kostrzyną zamiast pod Czarnkiem. Dialog powyżej jest prawdziwy :D
Jako, że ja mam chorą pamięć, jeśli chodzi o miejsca, to od razu widzę, że to co jest przed nami, to nie jest Czarnek.
Basia i Andrzej finalnie ucieszą, że to jednak był błąd i nie trzeba będzie tego dymać pod górę. W pewnym sensie trochę szkoda, bo ja kocham te 3 pagóry!
No ale skoro ma być dzisiaj ostrożniej, to może - mimo wszystko - lepiej. Rozdarty jestem...
Pamiętajcie, że oprócz 3 Kamiennych Koron jest tutaj także Szpiczak -  zacny podpych dla rowerów (TUTAJ)
Dziś jednak na nim punkt kontrolny ma tyko trasa piesza.

3 Kamienne Korony

Na drugi ogień polecą punkty w okolicy Sokołowska. Niegdyś uzdrowisko, a jeszcze niedawno w zasadzie była to opuszczona miejscowość. Parę lat temu, wyglądało to naprawdę smutno... w sumie to, z jednej strony niesamowite, ale z drugiej także i smutne, widzieć jak w tętniącym niegdyś życiem kurorcie, czas się zatrzymał.
Byliśmy tu ze 4 lata temu i wyglądało to... zostańmy może przy tym słowie "smutno", aby nie używać innego.
Tym bardziej bardzo ucieszy mnie to co zobaczę: otwarte sklepy, ze 2-3 działające kawiarnie, "wolne pokoje", trwająca odnowa domu zdrojowego - WOW.
Sokołowsko budzi się ze zbyt długiego snu. Super!
Tak jak Wałbrzych, który podniósł się właściwie z ruin, tak teraz Sokołowsko znowu zaczyna żyć! Cieszy mnie to, naprawdę cieszy.

Kolejny punkt z efektem WOW - Grota Hermana!

Ma nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje... SOKOŁOWSKO żyje :D

Poszarpane panoramy Gór Kamiennych i pewne legendarne PORFIROWE URWISKO ("na zielonym", po lewej)!!!

Zachód słońca w Górach Kamiennych


"Then it comes to be that thie soothing light at the end of your tunnel was just a freight train coming your way..."
(całość TUTAJ)
Nasz ostatni punkt kontrolny znajduje się w nieczynnym tunelu kolejowym. Wielu zawodników sprawi on problem, bo dotrą do miejsca oznaczonego na mapie i będą szukać lampionu, nie zorientowawszy się, iż znajduje się on pod nimi. My jesteśmy zahartowani z takimi akcjami z Jaszczura - już trzy razy tak było.
Jaszczur - Kamienne Ściany (punkt w tunelu przy Zaporze Plichowickiej), Jaszczur - Ciemna Strona Gór (punkt w tunelu pod Drogą Głodu) oraz Jaszczur - Graniczna Przełęcz (punkt w tunelu pod Przełęczą Łupkowską). Co więcej, zawsze to był punkt podwójny czyli jeden na górze, a jeden z tunelu. Znamy zatem te numery (i bardzo je lubimy).
Od razu szukamy wejścia do tunelu i nawigujemy się od stacji kolejowej. I tak - będzie to kolejny punkt z efektem WOW dzisiaj! Sami zobaczcie.

Ptasie rozdroże :)

Na Borową też jest niezły wypych, ale góra ma świetną wieżę widokową.
Jesteście Team Borowa czy Team Chełmiec? Kłócą się tutaj, co jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich :D


"Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Was just a freight train coming your way..."

Ostatni już dziś lampion i kolejny z efektem WOW


Do bazy zjeżdżamy przed limitem. Oznacza to, że była to dobra decyzja aby nie robić tych 3 punktów, bo aby dziś powalczyć o Immortala, to trzeba by dużo mocniej przycisnąć końcówkę. Nie oznacza to, że nie jest mi trochę smutno, że w moich kochanych górach nie sięgnęliśmy po nieśmiertelność. Cóż, chyba po prostu nie można mieć wszystkiego...
Zrobiliśmy około 2000m z hakiem przewyższeń i 85 km... mocno nam też dogrzało, bo dzień był piękny, ale bardzo upalny.
Nie mamy jednak zbyt dużo czasu aby odpocząć... lub chociaż pogadać z Kamilą, Jankiem i Łukaszem. Trzeba się przebierać i gnać dalej, bo RYŚ już czeka.
Nasza minuta startowa to 23:15, a mamy około godziny drogi do Kątów Wrocławskich (nim się ogarniemy z posiłkiem, przebraniem, itp będzie naprawdę mocno po 21:00).
Na pocieszenie po niezdobyciu nieśmiertelności pozostał fakt, że Basia zajęła 3-cie miejsce na podium dzisiaj - pięknie, ale to jednak nie koniec walki dzisiaj. Ruszamy teraz zapolować na RYSIA, ale to już osobna historia... kolejny wpis jak ktoś jest ciekawy :D
A co do Mordownika jeszcze, to była to jedna z najlepszych edycji ever, a startujemy od 2013 więc mamy jakieś tam rozeznanie (Jaśliska 2014, Chochołów 2017, Uście Gorlickie 2018 i teraz Jedlina 2023 - te edycje to był ogień !!!)
Czy zrobienie 21 z 24 punktów na górskim rajdzie, w trakcie rehabilitacji, było mądre? - Pewnie nie.
Czy zluzowanie końcówki, aby chociaż choć trochę zmniejszyć ryzyko było mądre? - Pewnie tak.
Czy było pięknie? - ZDECYDOWANIE TAK !!!


Kategoria SFA, Rajd

RYŚ 2023

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 | dodano: 18.09.2023

Co za szalony dzień. Jest 22:45 i właśnie dotarliśmy na RYSIA czyli na Nocny Maraton z Przygodami dla Służb Mundurowych i ich sympatyków (w skrócie NMzPdSMiiS - czego nie rozumiesz?). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że dotarliśmy tutaj nie z Krakowa, ale z Jedliny Zdroju czyli wprost z Mordownika 2023, którego zakończyliśmy o 21:00 z wynikiem 85 km i ponad 2000m przewyższenia w nogach (o pośladach nawet nie wspomnę, bo rowerowe siodło na kamiennych zjazdach potrafi nieźle ociosać nawet najzgrabniejszy tyłek). Jesteśmy zatem wyrypani jak konie po westernie i zmordowani (tym prze-)życiem. Zwłaszcza, że nam też ostro przygrzało słoneczko za dnia... upał w Górach Kamiennych był naprawdę mocny, zarówno ten z nieba (żar) jak i ten z pod kół (kopyto)... a tu zaraz startujemy na kolejnym maratonie.
Do tego nadal przecież jestem w okresie rehabilitacji po operacji podnoszenia mojej wartości rynkowej (śruba tytanowa w kolanie). Sytuacja jest zatem lekko surrealistyczna... 
Ogólnie, co my tu tak naprawdę robimy, to opisuję w pierwszym akapicie relacji z Mordownika (można tam przeczytać jak bardzo nie umiemy w kalendarz, ale jak dobrze umiemy w dyplomację i planowanie strategiczne :P), więc jak ktoś jest ciekawy, to może tam poczytać. Nie będziemy tego powtarzać, chciałbym zrobić raczej coś innego: chciałbym gorąco podziękować Organizatorom za dopuszczenie nas do zawodów, mimo bardzo późnego zgłoszenia z zaniedbaniem wszelakich praw pożycia publicznego :D

MARSZ DO KĄTA... a nawet Kątów. Tych Wrocławskich
Nasz pierwszy RYŚ to była kapitalna przygoda (TUTAJ), więc wracamy tutaj ciesząc patelnię na dzisiejszą przygodę... acz ta opowieść będzie trochę inna niż moja relacja z 2021 roku. Wynika to z faktu, że jesteśmy naprawdę wytyrani po Mordowniku (tak, wiemy że na własne życzenie - nie skarżymy się, po prostu stwierdzamy fakt). Zatem nasz odbiór niektórych akcji na rajdzie będzie trochę inny poprzednio - mamy po prostu mniejszy próg bólu i będzie to miało swoje konsekwencje na trasie. No ale czyż nie o to chodzi, aby ciągle przesuwać swoje granice (nie dotyczy Federacji Rosyjskiej... niech im to ktoś k***a powie, że ich to nie dotyczy).
Jako podoficer Sił Powietrznych także trochę inaczej patrzę na służby mundurowe i organizację ich pracy. "Masz łeb to kombinuj" czy też "o problemach meldować PO wykonaniu zadania" to jest codzienność tych formacji, więc nie dziwią mnie niektóre rajdowe akcje jakie się pojawią... ogólnie będzie dużo śmiechu, trochę złości i frustracji, ale ogólnie razem z Mordownikiem będzie to mega wypaśny weekend. Taki nie za długi bo jednodniowy, w którym sobota zaczyna się w piątkową noc i trwa do poniedziałku (jeśli mierzyć dni ilością snu).
Z Jedliny Zdrój wyruszamy około 21:30 i walimy przez noc do Kątów Wrocławskich. Pierwsza (z wielu dzisiaj...) dawka kofeiny idzie w żyłę, bo po przyjechaniu na metę Mordownika to najchętniej bym się przewrócił... a plan ten jest tak zacny (aby się przewrócić), że niemal przechodzę do jego realizacji... a tu trzeba się przebrać, coś zjeść i gnać dalej. 
Do Kątów wpadamy około 22:45 czyli na styk doliczając parkowanie, rejestrację, ściągnięcie rowerów z dachu i stawienie się na starcie. Dostajemy zielone, odblaskowe RYSIOWE koszulki i czekamy na naszą minutę startową. W tym czasie dostajemy także pierwsze instrukcje dotyczące dzisiejszej trasy. Dosłownie za moment ruszymy w nieznane... w ciemność. 

RYŚ bazowy 


RYŚ ZADANIOWY - nazwy zadań intrygują


NOCNY (prze)LOT
Tytuł tego rozdziału to nawiązanie do kapitalnej książki Antonie de Saint-Exupery (tak to ten od "Małego Księcia", ale także pilot wojenny!) o tym samym tytule "Nocny lot", która odpowiada o śmierci pilota, który ginie bo w nocy popełnił poważny błąd nawigacyjny... jakoś takie to coś zbyt podobne do naszej sytuacji, prawda? 
Dostajemy mapę i wynika z niej, że tym razem - w przeciwieństwie do znanej nam edycji - nie poznamy od razu lokalizacji wszystkich punktów kontrolnych. Będzie się to dziać sekwencyjnie.
To niezłe zabezpieczenie przed niekumatymi i ograniczonymi, bo przynajmniej nie spieprzymy sprawy jak wtedy... poprzednio nie ogarnęliśmy, że mieliśmy odwiedzać punkty kontrolne w zadanej kolejności i polecieliśmy klasycznym orienteeringowych scorelauf'em.
Skończyło się to serią kar czasowych... ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że dostaliśmy info, iż karę za brak kolejności dostaję się tylko raz... więc po dostaniu kary, nie odpuściliśmy zaplanowanego wariantu i nadal lecieliśmy zgodnie z naszym scorelauf'owym planem, czyli wbrew narzuconej kolejności.
Wtedy też okazało się, że służby powiedziały prawdę: karę dostaje się tylko raz... ale na każdym punkcie. :D
Resztę dopowiedzcie sobie sami...
Tym razem na naszej mapie jest tylko jeden punkt kontrolny i to tam musimy dotrzeć - punkt A.
Trzeba się przestawić z nawigacji Mordownikowej, gdzie skala mapy była 1 do 38:000, a lampiony wisiały idealnie w środku okręgu. Na RYSIU mogą znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu - jest zatem chaszczowanie, jest "czesanie" lasu, jest przygoda.
Jest dokładnie to czego nie lubią orient-ortodoksy :P
Do tego brak skali na naszej mapie - a po Ci? Będziesz się jakoś odmierzał? Masz zapierdalać do A i to jak najszybciej, a nie linijką się bawić - ekipa z najkrótszym czasem dojazdu dostanie nagrodę. Zakładam, że chodzi o "brak kary"... jakoś tak to pamiętam z wojska te nagrody...
Jak mi brakowało tego zrytego klimatu :D
Acz szczerze, to po całym dniu na Mordowniku, ciężko się przestawić tak - na zawołanie, na zupełnie inny tryb rajdu
Ruszamy w noc i okaże się, że do pierwszego punktu będziemy mieć około 20 km przelotu. Lekka masakra :D, ale patrząc organizacyjnie to BARDZO rozbije to ekipy i nie będzie tłumu na punktach. To znaczy nie było, gdyby...no ale nie uprzedzajmy faktów. Pomału.
Bawi mnie to niezmiennie, bo ten przelot jest taki prawdziwie "mundurowy" - przetyraj gości na wejściu, ścioraj podle i wybatoż... to nie będzie kolejek, będą szczęśliwi że dotarli :D
Nam chwilę ten przelot zajmie, bo polecimy tak koło 22-25 km/h - nie da rady więcej po Mordowniku. Jednak czuć wytyranie, sam dojazd to będzie około godziny...
No ale dojazd dojazdem -----> jako, że "punkt może znajdować się w dowolnym miejscu zaznaczonego okręgu", to zacznie się srogie szukanie :D 

Masz mapę? To zapierdalaj :D


Mówiłem, że się "ZEPNIE" :D
Jak widzicie, nasza mapa nie była jakaś mega dokładna, więc nie wiedzieliśmy czy po północnej stronie jeziora biegnie jakaś droga czy nie (lokalsi mogli mieć przewagę :P). Polecieliśmy zatem przez Maniów i Domanice czyli od południa. W bazie dostaliśmy nawet pewną wskazówkę "szukajcie na plaży", więc chyba nie powinno być trudno, prawda? PRAWDA?
Przelot daje nam się we znaki, ale nie mówię tutaj tylko o zmęczeniu mięśni po poprzednim rajdzie, ale raczej o początkach sleepmonstera - dzień zaczął się dla nas o 2:00 w nocy, a jest po północy, więc to prawie 24h na nogach, a przecież "when you riding sixteen hours and there's no nothing much to do, and ya don't feel much like riding, ya just wish the trip was through..."
Sleepmonster zamyka Ci oczy i sprowadza na złą drogę... dosłownie, często w krzaki lub do rowu. I macie wtedy, tak jak w tej popularnej ostatnio usłudze ROWO? Expresowo!!! Zamów ROWO i se legnij na dnie tego ROWO :P      
No nieźle... jak pojawia się już teraz, a jesteśmy na początku rajdu, to znaczy że będzie ciekawie. Coś czuję, że trzeba będzie go utopić w kofeinie...czy dawka 50 mg jest bezpieczna? Hmm w sumie, to nie wiem ile mg kofeiny jest w litrze kofeiny. Ja mam inny system metryczny.
Na dojeździe do punktu spotykamy pechowców, co urwali przerzutkę i walczą aby jakoś przywrócić sprawność maszyny - np. zrobić single-speeda. Nie mają jednak spinki do łańcucha i po jego rozkuciu mają problem z siłowym wepchnięciem bolca (ja też czasem miewam problem z siłowym wepchnięciem bolca... to wszystko przez te krzyki typu "policja, pomocy" albo inne takie...). Szkodnik dysponuje wszystkimi rodzajami spinek i poratuje kolegów. Serio. Jeździmy z różnymi nieogarniętymi czasem stworami i szkoda kończyć wycieczkę, bo ktoś ma awarię, którą da się naprawić w terenie. Pomału jednak dochodzimy do wniosku, że niektórzy to widząc nasze warianty specjalnie te łańcuchy zrywali i błagali o ewakuacje.
No ale Szkodnik zapobiega takim praktykom - wozi ze sobą spinki na wszystkie łańcuchy 10-tki, 9-tyk, 8-mki. Nie dopuszczamy do dezercji :P
Ratujemy ekipę dobraną spinką oraz ciepłym słowem i lecimy dalej - teraz już sobie poradzą sami.
(Tytuł tego rozdziału nawiązuje do tytułu akapitu z relacji z Mordownika, gdzie piszemy o planowaniu strategicznym połączeniu obu rajdów logistycznie i czasowo).

Nocny serwis


KOSA z wędkarzami
Wpadamy nad jezioro i zaczyna się szukanie punktu... wygląda na to, że będzie ciężko, bo bardzo wiele i podkreślę to BARDZO WIELE (podkreśliłem!) ekip jeździ w tę i na zad i szuka. Szkodnik przykłada naszą miarę orieenteringu i wymierza się na środek kółka. To jest błąd... środek jest w mega krzakach i w bardzo nieprzebieżnym błocie. Szukamy dalej, podobnie jak jakaś setka innych ludzi... krzyczą, wołają, ale nikt nie wie gdzie jest punkt.
Myślę: bez jaj, przecież skoro mamy tu zadanie do zrobienie, to przecież będzie tu obecna ekipa Organizatorów - kierujemy się zatem do świateł na plaży. To drugi błąd - wpadamy na wędkarzy, którzy są równie zaskoczeni naszą obecnością, jak my ich. No nic, no to może druga ekipa ze światełkami, będzie tą właściwą. Hmmm to też wędkarze... kolejna także. Jeszcze jedna to też wędkarze. GRRRR ile Was tu? "W CHUJ" - odpowiada krzykiem las nad wodą... acha... dziękuję...
Naprawdę nie przesadzamy, wpadamy chyba na 10 czy 12 wędkujących ekip... niektórzy są już tak sfrustrowani kolejnymi niepokojącymi ich RYSIAMI, że dojdzie do śmiesznej sceny. Wpadam z lasu na plażę, przedzierając się przez naprawdę ogromne błoto i mega głębokie koleiny po jakiś traktorach... siedzi gość z lampą, tyłem do mnie, ale nawet się nie odwróci...  tylko ze stoickim spokojem powie:  "to nie tu". Nawet mnie nie zaszczycił wzrokiem :D
Basia próbuje się wymierzyć z mapy raz jeszcze, ja proponuję czesanie plaży brute force'em bo nie ma sensu się odmierzać, jak nie wiemy gdzie dokładnie jest nasz punkt.
Niektórzy wędkarze są wściekli "ilu Was tu będzie po nocy z tymi latarkami".
Odpowiadam tak jak Oni mi przed chwilą "w ch**" i prawie zaczyna się zadyma :D
Pamiętajcie, że nie tylko my tu szukamy punktu, naprawdę zagęściło się tu ekip, więc całe rozbicie stawki przelotem poszło się paść. Będzie to widać w wynikach, że ludzie od startu do znalezienia punktu mieli czasy nawet po 2,5h... z czego dojazd to był tak od 1h do 1,5h (statystycznie).
Lecimy brute force wzdłuż plaży - Basia mówi, że ta metoda jest upośledzona, ale ja wiem swoje - znam mundurowych "jak brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Lecimy stanowisko po stanowisku: latarka w oczy i pytanie "wędkarz?".
Nie, chuligan... a to przepraszam, szukam dalej.
Niemniej cieszy mnie, że coś tam jeszcze pamiętam z teorii przesłuchań :D

Gwóźdź programu...rolnego
Udało się... ja pier***lę... prawie 2h nam to zajęło od startu, z czego godzina to było przeczesywanie plaży i przesłuchania wędkarzy.
Basia jest wyraźnie zirytowana, ja trochę także ale pamiętam o podejściu, że to rajd bardziej nastawiony na przygodę niż na nawigację precyzyjną.
Dla wolących hermetyczne porównania to nie HIMARS to GRAD...
Dowódca baterii: Tylko celujcie dokładnie!
Obsługa GRAD'a: LOL
(btw, na Saint Javelin - co za kanał!!! jest dobra piosenka o HIMARS'ach ----> 
TUTAJ)
Trzeba ochłonąć i brać się do roboty. Dawać zadanie! Co tu jest do zrobienia?
Mamy 3 akcje do odwalenia:
- taczki z sianem i slalom między słupkami (chwytaj się Szkodnik i dzida wpierjot!)
- czołganie się pod siatką maskującą i coś z kukurydzą (pokaż Im, Andrzej) - nie do końca ogarnąłem o co z tym kukurem chodziło, bo ja wtedy robiłem swoje zadanie.
Miałem tylko nadzieję, że Andrzej nie wróci z tekstem "tyle masła na niej było" (tu bardzo przestrzegam przed klikaniem w link - to mocno perwersyjny kawał, który znam jeszcze z liceum i który ukształtował moją psychikę na lat, zastanówcie się dwa razy...)
Ja mam rzucać kukurem do jakiś skrzynek i zależnie do którego skrzynka ten kukur wpadnie, to taki przedmiot dostanę.
Przy jego pomocy mam wbić, no dość długi gwóźdź, w pieniek. Mój kukur trafi do pudełka z siekierą... ha, czyli dostanę dzisiaj AXE'a.
Ha! Będę dziś nakurw**ać z axe'a,
BĘDĘ DZIS NAKURW*AĆ Z AXE'a, lalalala...
Co?... Ech Szkodnik każe mi przestać wyć... 
Gwóźdź szybko znika w pniaku i mamy pierwsze zadanie zrobione.
Tak przy okazji to powiem Wam, że z Basią stwierdzimy w bazie, że patrząc po naszym tracku, to ten punkt był naprawdę mocno przesunięty - ponad 1 km POZA kółkiem :D
Przy dużej liczbie porywaczy ryb, chaszczach i zabłoconych "przed-plażach", to rzeczywiście był lekki koszmar odnaleźć właściwe miejsce... no ale tymczasem mamy kolejny kawałek mapy. Możemy jechać. Nie ukrywamy jednak, że aż tak długie szukanie nas trochę zirytowało (zjadło nam to cholernie dużo czasu)

Czy siekierował kiedy wbijał te gwoździe? Czym on siekierował :D

Sekwencja zapłonu i dzida !!!

Otwiera się drugi punkt, a otrzymana mapa zdradza więcej szczegółów jeśli chodzi o drogi.


WĘDKARZE 2: Na nieznanych wodach :D
Punkt B jest po drugiej stronie jeziora - ruszamy!
Noc jes piękna, księżyc rozcina niebo niczym złoty sierp. Niestety żadne jego zdjęcie nie wyszło, bo trzeba by mieć do tego wypaśny sprzęt lub mieć czas naświetlać - my zapierdalamy, a mój mały szturmowy aparat rajdowy to w takich warunkach nie daje rady. Lecimy zatem na B, mijając czerwone tablice, informujące że jesteśmy w Parku Krajobrazowym "Dolina Bystrzycy". Popatrzcie sami na mapę - gdzie szukalibyście punktu? Na brzegu, na ścieżce? Ano właśnie - brute force mode ON again :D
Wpadamy na plażę, a tam wędkarze i kampery, ogniska, biwaki... ogólnie impreza masowa... zaczyna się powtórka z rozrywki... przeszukiwanie  "nadwodnych" ekip, a część z nich jest całkiem nieźle zamroczona alkoholem i próbują wejść z nami w dziwne interakcje (typu: "pomożemy Wam szukać, wołaj Siwego i pokażemy im jak się szuka w krzakach").
Nie chcę aby nic mi Siwy w krzakach pokazywał, nie przyjechałem tu na grzyby... :P
Finalnie trafiamy na obsługę punkty, którzy mówią że za nami wołali...
Pytamy: "co wołali?"
Oni: "Rysie, Rysie..."
HA! Myślicie, że Was usłyszeliśmy - przecież tu jest impreza... na całej długości plaży i każdy coś woła, na przykład "podaj piwo!", albo nieśmiertelne "Ee, za kim jesteś?" itp :P
(najlepsza odpowiedź na to pytanie to "za tobą" i wtedy halabardą mu wjeżdżasz między łopaty... zawsze działa :D )
Wychowywałem się na krakowskiej Nowej Hucie więc mam doświadczenie w tym temacie.  
Zadnie to kalambury (jak pokazać "brzydkie kaczątko" inaczej niż palcem?) i potem wyprawa na nieznane wody.

"Wtem patrzę w małej grupie
ludziska zdrowe, szczere,
zakazy mają w dupie
i płyną hen w cholerę (...)
Płyniemy jak marynarze,
na jednej dziurawej desce
można by ją załatać,
ale nikomu się nie chce..."
(całość TUTAJ)

"Dla wolności i morza
Szklanicy rumu i śpiewu fal
Dla kobiet za szybkich
I skrzyni złota, płyniemy w dal
żagiel postaw na wiatr,
pod czarną flagę płyń,
jeśli staniesz na mej drodze
GIŃ, GIŃ, GIŃ"
(całość TUTAJ)

 
"Codziennie rano kiedy wstaję, jem śniadanie, media mi mówią że mieszkam w TERRORYSTANIE" (całość TUTAJ)
Mamy kolejny kawałek mapy - czeka nas teraz długi przelot. Głównym naszym przewodnikiem stanie się niebieski szlak Doliny Bystrzycy - często będzie nas bardzo ładnie prowadził w okolice punktów kontrolnych. Coraz bardziej zaczyna nas dopadać jednak sleepmonster i wychodzą z nas trudy Mordownika. Musimy zatem zrobić przerwę techniczną bo nie jest dobrze. Trzeba się przespać się, chociaż tak z 10-15 min, aby oszukać organizm, a potem zalać się kolejnymi dawkami kofeiny, bo jest naprawdę ciężko.
Cholera, kiedyś to się nie spało dwie noce i cisnęło się dalej, a teraz... starzejmy się.
Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jak dobre wino, choć coraz częściej obawiam się, że bardziej jest to proces typu "kisnę butwiejąc" :D 
Mimo wszystko, udaje nam się dość łatwo namierzyć Terrorystan, który jest punktem C. Oby tylko nie było to C4.
Wpadamy na punkt a tam Talibowie, którzy ubierają Basię w pas szhida i wręczają jej AK-47... a tymczasem my z Andrzejem musimy, wynosić rannych (lub zabitych) po wybuchu :P
To dopiero nasz trzeci punkt, a czasu minęło już od cholery przez to szukanie dwóch pierwszych punktów.  Do tego doszedł jeszcze sleepmonster i zapowiada się, że w tym roku chyba nie zrobimy całości trasy...

Słabo widać ten Park bo coś ciemno jest :P

Sleepmonster wygywa z Andrzejem :D

"...till I come and we bomb your home" (klasyka TUTAJ)

A ten leży i leży... ludzie zapierdalają, ten rozkosznie leży i ten jego argument "jestem martwy" zaczyna mnie już pomału drażnić :D


"Witajcie w Rysio Bravo"
Kolejny fragment mapy kieruje nas na dziki zachód do RYSIO BRAVO. Musimy się tam przedrzeć przez gęsty las, bo od naszego wariantu nie prowadzi tam żadna droga. To mała osada nad rzeką, w której króluje bezprawie... no a co ma panować, jak Andrzej dostaje zadanie zastrzelić szeryfa. Jeśli każda ekipa to dziś zrobiła, to hmmmmm.. to bycie szeryfem staje się zawodem podwyższonego ryzyka (jak bycie urzędnikiem "państwowym" w Donbasie na terenach okupowanych :P). 
Jednakże nim szeryf zaliczył kulkę to zdążył aresztować Szkodnika i Szkodnik siedzi teraz w pace. Ja dostaję kilka dolarów (no co, pińcet plus wersja wild, wild west) i muszę zgłosić się do Zabieracza-Pod (Undertaker) czyli Grabarza. Dysponuje On dynamitem potrzebnym do wysadzenia bramy więzienia... ale dynamit kosztuje więcej bucks'ów niż obecnie posiadam. Potrzeba będzie zatem sięgnąć po dyplomacje i negocjacje (czytaj zastraszenie, kłamstwa i perfidną manipulację) aby pozyskać upragniony TNT. 
Nie zdradzę Wam wszystkich szczegółów moje misji, ale zaoszczędziłem 100 USD oraz pozyskałem potrzebny nam dynamit (dla bardzo ciekawych, oferta dla Grabarza była podobna to tej przedstawionej TUTAJ, tyle że dotyczyła Andrzeja :D "zaufajcie mi, to był jedyny sposób").

Welcome to RYSIO BRAVO :)


Szkodnik uwięzion :D

Trochę mi to przypominam sceny z grabarzem z "Ostatniego Sprawiedliwego" :D

Ruszamy do Kuchni Gwiazd :)


Trzeba ustrzelić coś na ząb :)
Z miejscowości Stradów ruszamy niebieskim szlakiem do punktu E (mapa powyżej pokazuje tą trasę).
Tutaj czekać będzie - podobnie jak na naszej poprzedniej edycji - zadanie z cyklu: masz kiełbasę i chapaj :D
Takie punkty kontrolne to ja lubię - takie punkty to ja szanuję. Tym razem zjadłem jednak mało, bo po całym dniu w słońcu na Mordowniku (o jakiś kanapkach i żelach) i teraz po ponad połowie nocy to pieczona kiełbasa wchodzi dość ciężko :P
Nie zmienia to faktu, że punkty żywieniowe zawsze robią furorę. Posiedzimy chwilę i gnamy dalej, bo czasu zostało nam coraz mniej. Ewidentnie braknie nam naszego limitu na wszystkie punkty, bo szukanie punktów po okręgach jednak tego czasu trochę zjada .
Z następnego punktu nie mam żadnego zdjęcia bo nie wyszło w ciemności - a było to strzelanie z wiatrówki, czyli klasyk rajdów przygodowych :)

BRATWURST zawsze na propsie :D

Ciężarówki mają zawsze pod górkę :P


Mgły poranka... i śniadanie mistrzów :)
Świta, noc się kończy. Ewidentnie braknie nam czasu na ostatni punkt. Wstają właśnie poranne mgły i robi się naprawdę klimatycznie. A my tymczasem kierujemy się na nasz ostatni punkt dzisiaj. Zadaniem będzie uzyskanie kontroli nad bardzo specyficzną konstrukcją linową, aby dostarczyć napój w zadane miejsce, czyli do pyska :)
Będzie to trudniejsze do zrobienia niż się wydaje, bo platforma ma bardzo wiele stopni swobody a grawitacja nie będzie pomagać. 
Potem pozostanie nam już tylko powrót do bazy... jedna noc, jeden dzień, dwa rajdy. No było ostro... ale jesteśmy naprawdę mocno wytyrani.
Tymczasem właśnie tam - już w bazie - po 2h drzemce (przed drogą powrotną) czeka nas ogromna niespodzianka - RYŚ przygotował śniadanie w formie bufetu szwedzkiego.
Jestem w szoku, bo na stół wjeżdżają parówy, jajecznica, sałatki, pieczywo, jajeczka, wędliny - no mega wypasss.
I wiecie, mówię tutaj o ilościach na wszystkich zawodników, więc na blat wpada gar za garem i garem pogania.
I jeszcze pamiątkowy medal dostaniemy... no żyć nie umierać :)

Mgły poranka...

...snują się po łąkach

Maszyneria moczymordy :D


Kilka słów podsumowania:
RYS to specyficzny rajd - bardziej stawia na przygodę niż na nawigację samą w sobie. Dla niektórych orientalistów będzie to zło wcielone, dla nas - przy pewnym poziomie zmęczenia po poprzednim rajdzie - było to trochę męczące i frustrujące, bo my się odmierzamy z mapy do metrów (nie zawsze dobrze :P ale odmierzamy a nie idziemy brute force'em)
Niemniej RYŚ to rewelacyjna impreza. Organizacja rajdu jest na jakiś mega kosmicznie poziomie, zadania są rewelacja - zwłaszcza, że na każdym punkcie jest kilka, a czasem nawet kilkanaście osób obsługi takiego punktu. To naprawdę robi ogromne wrażenie.
Jak powiedział jeden z uczestników w bazie "chłopaki, rewelacja! Ale znajdzie kogoś do mapy" - hahaha, no muszę przyznać, że coś jest w tym stwierdzeniu :D :D :D
Chociaż może Oni tak właśnie mają z założenia?
Jakiegoś perwersyjnego założenia, ale jednak z założenia :P
Można to polubić lub nie, ale nie można przejść obojętnie bo poziom organizacji imprezy jest mistrzowski... a śniadaniem rano to mnie kupili. Po prostu mnie kupili.
Pozostało już tylko wrócić do domu... a jak już wrócimy to pójdziemy spać i wstaniemy w poniedziałek. Ledwo :D
Takie weekendy to ja szanuję :D   

RYŚ JEST NA MEDAL !!!


Pora wracać do domu :)



Kategoria SFA, Rajd

Rajd WYZWANIE 2023

  • DST 82.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 września 2023 | dodano: 03.09.2023

Deja Vu w pełni... Rok temu: Basia operacja kolana; pierwszy rajd "po" - Bike Orient nad/z Czarną, a potem już w miarę normalnym trybie RAJD WYZWANIE 2022. W tym roku: ja operacja kolana; pierwszy rajd "po" - IT Orient (należący do Pucharu Bike Orient) i teraz już w miarę normalnym trybie RAJD WYZWANIE 2023. Co więcej, jest to tylko ułamek wszystkich podobieństw obu sytuacji, ale o tym napiszę pewnie więcej w podsumowaniu całego roku...
Nie zmienia to faktu, że uczucie DEJA VU jest niemal namacalne i mam wrażenie, że jedzie z nami na tylnej kanapie w aucie... a nie czekaj, na tylnej kanapie jedzie z nami "Szczęki", który czasem jak nikt nie patrzy chwyta za kierownicę (jak nie wiecie o co chodzi, to zobaczcie ostatnie zdjęcie relacji :P) 
No ale mniejsza o uczucia deja vu - dziś czekają na nas raczej uczucia niemocy, porażki i wkrw'u, bo "działo się" !!!
Lećmy zatem z opowieścią o WYZWANIU 2023, robionego przez Ekipę zakręconą bardziej niż ruski termos, a którą bardzo kochamy (jakbyśmy kochali Was za mocno to dajcie znać - użyjemy jakiegoś żelu :D )

To my :D (nawet podpisani - KNOCK i BLOCK) :D :D :D


Ignorantia REGULAMINIS non excusat (NKL'us pssibilis) :D
Czyli rzecz o regulaminie dzisiejszych zmagań, bo pierwsze wyzwanie na Wyzwaniu to ogarnąć regulamin wraz ze wszystkimi jego zawiłościami. W sumie nie wiem od czego zacząć opis, więc może po prostu kilka haseł (a jeśli uznacie, że niektóre są sprzeczne to uwierzcie, że nie są - i to jest właśnie magia Wyzwania)
- mamy odcinki obowiązkowe, które jednak można opuścić
- jest super-bonus na trasie, o którym nie wiadomo nic oprócz tego że jest/istnieje
- trasa jest 100% rowerowa, ale przed odcinakami pieszymi obsługa przypilnuje Wam rowerów, więc się nie martwcie
- zadanie kajakowe robi tylko jedna osoba z zespołu, ale są one dwuosobowe i płyniemy w dwójkę (przejęzyczenie z odprawy, które mnie po prostu kupiło :D)
Mówię to oczywiście żartem bo uwielbiam opary absurdu, ale nie zmienia to faktu, że można się czasem pogubić :D
Mówiąc bardziej serio, na Wyzwaniu na punktach kontrolnych często mamy zadnia specjalne (ZS) i tutaj - co akurat jest genialne - dostaje się punkty za:
- stawienie się na punkcie (znalezienie punktu kontrolnego)
- wykonanie zadania (lub nie dostaje się ich jeśli zadania nie wykonacie).
Czemu to jest świetne? Bo otwiera bardzo mocno planowanie strategiczne. Na przykład rok temu stawiliśmy się na początek etapu pieszego, zdobyliśmy punkty za "toże" stawienie się, ale nie wyszliśmy na 5 km etap pieszy (nie wykonaliśmy zadania) bo dla nas byłaby to z godzina, w którą zrobiliśmy rowerami 3 inne punkty kontrolne. Sumarycznie wyszliśmy zatem na plus. 
Takich zależności jest więcej, więc planowanie, strategia, taktyka są na pierwszym miejscu, a dopiero potem zaczynają się działania operacyjne!
W tym roku jako, że Organizatorzy chcieli wymusić zrobienie etapu pieszego, to nie zrobienie go było jednoznaczne z NKL (dyskwalifikacja)... to nam trochę utrudniło sprawę, bo nie lubimy etapów pieszych, ale też uprościło planowanie. Musisz to mieć :P
Niemniej, aby tego NKL'a tak naprawdę nie dostać trzeba było zrobić sporo więcej:
- odwiedzić 3 obowiązkowe punkty, rozlokowane w najdalszych zakamarkach mapy (północ, zachód, południe)
- zrobić wspomniany etap pieszy 5km
- zrobić pieszy prolog (warunek konieczny otrzymania mapy rajdu)
Na to wszystko czasu było bardzo mało bo od 9:30 - 17:30.
Zadania na mapie przyciągały uwagę: kajaki, HEX, motyle w oponie, LPR (Lotnicze Pogotowie Ratunkowe), itp.
Cześć z nich omówionych zostało na odprawie i było przy tym kupę śmiechu.
Na przykład: zadanie z policją - miał to być quiz z przepisów ruchu. Organizator mówi, że dla trasy rodzinnej pytania będą proste, ale dla trasy PRO (naszej) pytania mają być... też PRO.
Zaczynam się śmiać, że będą to na przykład pytania z zagadnień dotyczących przewozu substancji niebezpiecznych, a przy zadaniach matematycznych, zadanie PRO będzie brzmiało:
"Chłopcze rowerowy, masz tu funkcję uwikłaną, zrób je przekształcenie w funkcję jawną i machnij mi z niej jakąś transformatkę Fouriera".
No co? JAK PRO TO PRO :D

PROLOG czyli OSA OPOLE ATAKUJE
... niemal słyszę tą ciszę, która zapadła wśród tych co rozumieją to hermetyczne stwierdzenie. Tak, to był SUCHAR... beton... BETONOWY SUCHAR :D
Dla niekumatych tłumaczę w skrócie: Mateusz - autor dzisiejszej trasy - startuje w rajdach przygodowych w barwach zespołu OSA OPLE.
A niestety mieliśmy na początku rajdzie dość nietypową sytuację, bo atak os w parku przy zamku w Dąbrowie (Niemodlińskiej).
No więc, OSA OPOLE ATAKUJE !!! ... tak wiem, będę smażył się w piekle, za pewien czarny humor... ale pociesza mnie, że pewnie obok niejednego z Was :D 
Sytuacja wyglądało na tyle groźnie, że interweniowała OSP oraz pogotowie, ale szczęśliwie skończyło się z kontrolowanymi obrażeniami wśród uczestników... pamiętajcie o tym jak rozróżnić OSĘ od PSZCZOŁY (tutaj) :P :P :P
Prolog to kilka punktów w parku przy zamku, których zaliczenie daje nam przepustkę do głównej mapy rajdu. Trzeba przyznać, że urokliwe miejsce to było :)

Park zamkowy i lampion


Przeliczanie HEX'ów
Wyruszamy na trasę. Plan na obowiązkowe punkty jest taki: północ, zachód, południe, więc wyjeżdżamy z Dąbrowy (baza) na północy-wschód i łapiemy pierwszy punkt, przy leśniczówce, nieopodal bazy. Rozpędzamy się i hamujemy dopiero na pierwszym zadaniu specjalnym, które mamy pod drodze. Podpisane jest HEX i mój schorowany umysł zaczyna tworzyć scenariusze co nas czeka... zwłaszcza, że mówili na odprawie coś o liczeniu. Trzeba będzie pewnie przeliczyć liczby w systemie dziesiętnym na system szóstkowy (HEX) - na pewno!
Okaże się że owszem mamy przeliczyć HEX'y ale w pudełku i mamy na to całe 2 minuty. Do tego znaleźć i odłożyć na bok te oznaczone cyferką.
A że sztuk było ponad 300... no to sami sobie dopowiedzcie.
Zadanie zaliczone z drobnym błędem i ruszamy dalej. Ścieżki przez pola są mega błotniste... 

Bora bora :)

Hexy

Produkcja chmur w toku :)


PRZEZ KUKUR !!!
Targamy przez błoto na wschód (pola po nocnej ulewie oblepiają nas gliną), tak aby ominąć wykreślony z mapy ruchliwy odcinek DK94. Nadchodzi czas wyboru, bo dwie drogi prowadzą tam gdzie chcemy czyli do Leśnego Dworu. Pierwsza jest przez las, a druga wzdłuż lasu, a dokładnie krawędzią lasu i pola uprawnego - oba trakty lecą równolegle. Wybieramy ten przez las, zakładając że ten wzdłuż pola będzie mocno gliniasty. Na pierwszy rzut oka to świetny wybór bo lecimy w miarę suchym szerokim traktem przez pole w kierunku lasu, ale... ścieżka zaczyna się pomału zwężać. Coraz bardziej i bardziej, aż w pewnym momencie kończy się w kukurydzy. Do lasu już niby niedaleko, ale jednak przez kukurydzę będzie ciężko więc... ciśniemy do przodu. Wycofanie się i objechanie tej przeszkody zajmie naprawdę sporo czasu. Lecimy zatem brute-force'em w trybie KUKUR-ŁAMACZA.
Jak to wyglądało, to widać to na zdjęciach poniżej... przesuń się Isaak każdy chce przejść (luźne nawiązanie do pewnej klasyki TUTAJ ekranizacja).
Moja kierownica nie mieści się miedzy lewą a prawą "ścianą", trzeba ciągle nią manewrować, a zielone części roślin chwytają na pedały - nie jest łatwo, ale nie ma co narzekać, bo mogło być 35 stopni (jak kiedyś na Świętokrzyskiej Jatce, kiedy także targaliśmy przez kukur - TUTAJ).
Słyszysz Szkodnik? NIE MA CO NARZEKAĆ!
Proszę wziąć sobie to do serca: "NIE MA CO NARZEKAĆ" i ... proszę bez przemocy...
Wracając do poprzedniej myśli, jak jest ponad 30 stopni na termometrze, to w kukurydzy jest piekło. Zakładam, że nie każdy może o tym wiedzieć, nie każdy chodzi przez kukurydzę, więc mówię to z formalności. Mozolnie i konsekwentnie ciśniemy w kierunku lasu i gdy kukur się kończy, to przed naszymi oczami ukazuje się ściana drzew... przykro by było, gdyby dzielił nas od niej dość szeroki kanał.

ARAMIS'owe ścieżki rowerowe :D

Szkodnik ciśnie przez kukur :)

Ani kroku wstecz :D

FORSUJĄC CHRÓŚCIANKĘ
Tak! - na mapie ma on nawet swoją nazwę. Liczyliśmy się z tym, ale jednak zakładaliśmy że skoro leci tędy droga to będzie jakiś mostek. A tutaj ani drogi bo pożarł ją kukur, ani mostka. Brzegi kanału są dość mocno zachaszczone. Próbujemy w lewo - słabo, próbujemy w prawo - słabiej... niby są jakieś zwalone drzewa, ale w takim kształcie, że ciężko będzie po nich przejść z rowerem (gałęzie/konary, śliskie pnie, itp). Pozostaje albo się wycofać albo forsować rzekę wpław. Wycofać się to się trzeba było - o ile w ogóle - to przed kukurydzą, teraz to nie ma kompletnie sensu.
Innymi słowy: "...cofnąć się już nie ma dokąd, tak bywało nieraz" (cytat to - uwaga - materiał kontrowersyjny bo to refren hymnu bojowników z Donbasu z 2014/2015 - TUTAJ)
Nie pytajcie skąd znam takie materiały, ale Ci co znają mnie bardziej wiedzą jak głęboko siedzę w historii konfliktów XX i XXI wieku, a to wymaga poznania wielu źródeł oraz wirtualnej obecności w różnych kręgach...
Tak czy siak: Nie raz i nie dwa byliśmy mokrzy, nie raz i nie dwa forsowało się rzeki i bagna, więc trzeba sięgnąć po sprawdzoną metodę "dzida na wprost"
Kanał nie zachęca, bo jest mega zamulony... normalnie zrobilibyśmy go "z buta", ale skoro ma być obowiązkowy odcinek pieszy, to nie chcemy go robić w przemoczonych butach jeśli nie trzeba. Marsz w takowych to czasem droga w spore problemy.
Buty idą na plecak, gacie też i dawaj do wody (prawie) gołą dupą... przyjemnie nie jest bo muł po prostu zasysa. Słychać tylko bulgotanie jak z wzburzonego mułu, wydostaje się uwięziony dotychczas tlen. Mlask, mlask... co ja robię z własnym życiem.
Bleeee... to nie było fajne, ale przeszliśmy. Ogarniamy się jakoś z tego czarnego syfaxu, co się przykleił do naszych odnóży... płytko tu nie było, bo muł był głęboki... ale przeszkoda sforsowana. Ciśniemy dalej przez krzaki, byle dotrzeć do jakieś normalnej drogi... i niedługo potem JEST. Możemy wskoczyć z powrotem w siodła.
Zawsze mam problem z oceną takich sytuacji:
- były dwie drogi na mapie
- obie tej samej klasy
- nawigacyjnie byliśmy perfect bo wyszliśmy dokładnie tak jak chcieliśmy, ale teren przestał współpracować.
Czy to błąd czy pech? Dla mnie to nigdy nie jest jednoznaczne. Nawigacyjnie to błąd nie jest, ale taktyczne/strategicznie? Dało się tylko na podstawie - no właśnie czego - tego uniknąć?
Ech, tak czy siak, zeszło 45 min od wejścia w kukurydzę po przedarcie się do jakiegoś przejezdnego traktu... przy dzisiejszym mega krótkim limicie, to masakryczna strata.
Mam tylko nadzieję, że po takiej kąpieli to mi śruba w kolanie nie zardzewieje!

Drzewo wygląda może na przebieżne, ale ten pionowy konar kompletnie uniemożliwiał przejście wraz z rowerem... zwłaszcza osobie po niedawnej operacji kolana ze śrubą w nodze.


Fora ze dwora! LEŚNEGO DWORA
Gnamy tak, że z zabranej z Chróścianki wody (szlamu...) osusza nas pęd powietrza. Lecimy na północ bardzo dobrą drogą przez las - kierunek punkt kontrolny opisany jako LEŚNY DWÓR. Tutaj na mapie zgadza się wszystko: zarówno układ dróg jak i ich klasa. To Prawo, to lewo, potem dzida na wprost i po kilku minutach meldujemy się przy dworze. Obiekt robi ogromne wrażenie! Wpadamy do środka i robimy szybką eksplorację opuszczonych wnętrz... nigdzie nie ma lampionu.
Obchodzimy dwór ze 3 razy i dopiero wtedy zauważamy, że lampion wisi na krzaku na zewnątrz. Ech! Taki obiekt, taka miejscówka i lampion na zewnątrz? CZEMU?
Genialnie wyglądałby przecież zawieszony w środku !
Punkt genialny, ale szukanie mam trochę zajęło i kolejne 10 min w plecy - tak jak pisałem, przy dzisiejszym limicie, każda minuta jest na wagę złota.
Leśny dwór to był jeden z najbardziej wysuniętych punktów na północ i był - dla nas - pierwszym obowiązkowym punktem trasy PRO. Teraz trzeba będzie gnać na zachód, ale najpierw... 

Genialne miejsce na punkt kontrolny

Lubimy opuszczone miejsca - niemych świadków historii


KUKUR 2 Karczów...
...obowiązkowy etap pieszy.
Ech Orgi uszczelniły regulamin i teraz ten etap trzeba zrobić. Nie można się tutaj po prostu zameldować i lecieć dalej.
No właśnie, czy uszczelnili w pełni? Co by było gdyby ktoś z etapu pieszego wrócił, ale nie z kompletem punktów - tylko na przykład z 3-ma z 4-rech? Czy to wtedy także etap niezaliczony czy zaliczony częściowo? I powiem, że nie wiem, bo w sumie o to nie zapytałem - zwracam tylko uwagę na różne organizacyjne pułapki bardziej skomplikowanych regulaminów. 
I nie mówię tutaj o sytuacji, że ktoś z założenia robi jeden punkt i leci dalej, ale wychodzi na etap - nie ma go godzinę - wraca i ma pod 4-rką wpisany "BPK" (brak punktu kontrolnego) bo według niego ktoś ukradł lampion. A w rzeczywistości nie był przy tej ambonie co trzeba, bo się pomylił... i co teraz, także NKL?Jeden źle zaliczony punkt przekreśla całą trasę?
Wiem, że to przeczytacie, więc zostawiam do przemyślenia :P Tak, WY :D
My akurat zrobiliśmy cały etap, ale tak sobie tylko dywaguje bo uwielbiam takie strategiczne "case study".
Dla nas obowiązkowy etap pieszy to zło, jeśli nie jest w terenach z efektem "WOW" gdzie np. nie da się lub nie wolno wprowadzać rowerów (jaskinie, wyższe partie Tatry, itp).
A tutaj efektem WOW jest KUKUR :P
No ale cóż było zrobić, trzeba było zrobić... idziemy zatem...wzdłuż kukurydzy...
Kukurydza po prawej... idziemy.... nadal kukurydza po prawej... mija 20 minut a my idziemy, kukurydza stale po prawej... nagle zmiana krajobrazu, skręt w lewo i po prawej pola... kukurydza teraz jest po lewej. 40 minut dalej kukurydza wciąż po lewej. Jest pięknie... KUKUR pięknie :P
Zagaduje nas zakaś postać z pola:
- Część, wędrowcy, jak się wędruje przez moje pole?
My: A weź spier***j, Isaak :P

I tak sobie wędrujemy... daremnie i żmudnie... otoczeni kukurydzą. Zajmie nam ten etap koło godziny.
Ech te etapy piesze :P

Jeden z punktów kontrolnych na etapie pieszym


Oponeo z dostawą na wybrany pagór

Wskakujemy w siodła i ruszamy dalej. Kierujemy się na zachód bo musimy zaliczyć drugi z obowiązkowych dla trasy PRO punktów, czyli Dąb Pucklera. Są to zachodnie rubieże mapy więc czeka nas bardzo długi przelot. Po drodze wpadamy na Zadanie Specjalne, na którym musimy powalczyć z oponą. Trzeba ją dostarczyć na pobliski pagórek. Na zespoły 4-6 osobowe czeka naprawdę wielka opona, ale na zespoły 2-osobowe jak nasz, taka trochę mniejsza, choć także duża. Zdjęcia poniżej pokażą Wam o czym mówimy. 
Bierzemy się za POPYCH i targamy oponę na szczyt. Idzie sprawniej niż myślałem, co nie znaczy że nie trzeba użyć przemocy. Pamiętajcie "jak brutalna siła nie działa, to oznacza że używacie jej ZA MAŁO".
Gdy opona jest na szczycie, to puszczamy ją w dół bo trzeba ją odnieść z powrotem. Popychamy ją dość mocno, aby nadać jej większą prędkość początkowa (V0, pacanie!), co zapewni jej stabilność toczenia w pierwszej fazie i dzięki temu opona leci prawie na miejsce startu. Zatrzyma się dopiero na brzozach, prawie na miejscu rozpoczęcia zadania.
Genialne zadanie - była zabawa, ale czas, czas, czas... Czas goni, więc lecimy dalej.
O zadaniu nr 2 z dopasowaniem motyli do nazw to nie napiszę nic... dokładnie jak na zadaniu. Też niewiele napisaliśmy :P

Nie powiecie mi, że rozmiar nie ma znaczenia :P

Szczęśliwie musimy wypchać tą oponę, a nie tą powyżej - na to wzgórze, które "rośnie" na ostatnim planie zdjęcia.


Zachodni kraniec mapy oraz awaria
Zaczynamy mocno kalkulować czy zdążymy z wypełnieniem wszystkich warunków koniecznych aby nie dostać NKL'a... musimy dojechać na "skrajny" na mapie zachód, potem "skrajne" południe oraz wrócić do bazy... a tu czas, czas, czas. Zaczyna być ciężko. Lecimy mega przelotem na wschód, najszybciej jak się da. To co? Zamiast pisać rzucam zdjęcia z tego przelotu:
Próbuję tylko jakoś dokręcić śrubę w kolanie tak aby noga podawała bardziej - trzeba było tam sobie wbudować jakieś "serwo" a nie samą śrubę :P 

Punkt po drodze na zachód


I jeszcze jeden :)

Przeloty :D

Symetria w drodze na zachód :D

Wciąż na zachód


... no i docieramy do drugiego obowiązkowego punktu. Jest to jeden z 10 "zabytkowych" dębów w Polsce. Poniżej tego akapitu znajdziecie zdjęcia, niemniej my coraz bardziej zaczynamy analizować mapę pod kątem czasu... dochodzimy do wniosku, że powinniśmy zdążyć przeprawić się na "skrajne" południe i dotrzeć do bazy, pod warunkiem że polecimy tam bezpośrednio. W praktyce oznacza, to że musimy ominąć inne punkty kontrolne, nawet jeśli wpisywały by się w kierunek jazdy. Jednym z takich zadań, które musimy odpuścić to etap kajakowy, bo opłynięcie dość sporego jeziora i zaliczenie tam 4 punktów kontrolnych to też będzie jak nic z godzina - nie ma szans. Postanawiamy powalczyć o południe. Odpalamy kopyto, ale niestety okazuje się, że los będzie chciał inaczej. Łapię gumę... ech to zawsze jest problem na rajdach, ale dziś - gdy limit jest mega krótki - to sytuacja jest dramatyczna!
Jako, że jeżdżę na naprawdę grubych oponach, to wymiana dętki na trasie to jest zawsze walka.
One słabo chcą wchodzić na rawkę i opierają się jak robotnik o betoniarkę :P 
Kolejne 20 min zatem nie nasze.
Czasowo jest to już sytuacja bardzo kiepska, bo przed nami jeszcze kawał drogi... Kalkulujemy, że nadal jest mała szansa, aby zdążyć do bazy... ale na pewno nie w limicie podstawowym, ale w limicie spóźnień (czyli 15 min). Każda minuta spóźnienia w limicie spóźnień daję nam karę "-1" punkt, ale bez trzeciego obowiązkowego punktu na południu, to i tak będzie NKL. Postanawiamy zatem powalczyć o klasyfikację typu "rzutem na taśmę". Przygoda z oponą bardzo nam to wyzwanie utrudnia bo 20 min to jest kosmos, jeśli mówimy o przelotach-finiszach.  
Dzida na południe! Póki jest nadzieja, póki jest szansa to ciśniemy!

Dąb na skraju mapy

Robi wrażenie

Obelisk przy Dębie

Na chwilę przed awarią


Oczko wodne czyli PKT 21

20 minut w plecy to dramat więc lecimy ile sił w nogach. Przelot jest kosmiczny - tętno w strefie śmierci i nie hamujemy dla nikogo. Nawet jak się jakiś TIR trafi to idzie pod koła! Jest szansa zdążyć do bazy w limicie spóźnień, to trzeba walczyć. Nawigacja - szczęśliwie - nas nie zawodzi bo z każdą minutą zbliżamy się coraz bardziej do celu. Błąd teraz to byłaby już kaplica. Nie ma żadnego marginesu - to musi być operacja niemal chirurgiczna. 
Lecimy przez Bory Niemodlińskie i wprost idealnie wpadamy na jeziorko w lesie... ale lampionu nigdzie nie ma.
Obchodzimy jeziorko, ale nadal nic.
Według mapy lampion powinien być w miejscu dopływu potoku do jeziora, ale dupa... nic, nicość. Tymczasem dociera tutaj kolejna ekipa, która także zaczyna poszukiwania - Lidka oraz Benek z zespołu "Forma na ciasto". Oni też mieli awarie na trasie i w zasadzie już pogodzili się z NKL'em. Razem dzwonimy do Mateusza i pytam o instrukcje - okazuje się, że lampion jest sporo za jeziorem, do tego trzeba przejść jeszcze rów. Nie było szans dostrzec lampionu z "wysokości" jeziora - lampion jest przesunięty względem markera na mapie. To się zdarza, ale kosztuje nas to kolejne chwile. Finalnie udaje nam się odnaleźć lampion, ale łącznie straciliśmy tutaj kolejne 20 min... KAPLICA, RIP.

Przeloty!

Oczko wodne PKT 21


"Your entrence was good, his was better. The difference? SHOWMANSHIP" (jak kocham tą postać, to ten film był jednak trochę przykry. Ale sam tekst jest dobry - TUTAJ)
Tym sposobem nie ma już najmniejszych szans zdążyć na matę, bo zostało kilka minut do końca limitu spóźnień, a kilometrów jeszcze sporo.
Postanawiamy zatem, że nie będziemy wypruwać sobie żył i finiszować z tętnem w strefie śmierci, skoro i tak nie zdążymy. Wrócimy normalny tempem bo i tak to nam nic nie zmienia.
Jedziemy do bazy zatem razem w czwórkę.
Po drodze chcemy - tak dla jaj - ściągnąć PKT nr 2, który będziemy mijać. Przynajmniej Mateusz będzie miał mniej roboty ze złożeniem trasy, ale pomysł umiera... w kukurydzy. Próbowaliśmy od dwóch dróg (czyli próbowaliśmy dwa razy!) i w oby przypadkach ścieżki znikają po kilkudziesięciu metrach w kukurydzy.
O nie, kukur po raz trzeci dzisiaj? Nie ma opcji - sam sobie ściągaj te lampiony :D :D :D
Na mecie robimy lekki szok bo jesteśmy chyba 45 min po czasie, więc część zawodników, którzy korzystają z bufetu kompletnie nie spodziewają się naszego nagłego wtargnięcia na metę :D
Zwłaszcza, że wjeżdżamy z gestami tryumfu !!!
Oklaskom i gwizdom nie ma końca - ch** że szyderczym, ważne że były :D
Tak się pisze własną legendę... niekoniecznie chwalebną, ale jednak :D

Kandydacie na NKL'a

Grób nieznanego niemieckiego żołnierza - hełm w takim miejscu robi niesamowite wrażenie

NKL już zaliczony, więc powrót na spokojnie :)


Podsumowanie WYZWANIA
Impreza jest odjechana, ale przy tych zasadach (tyle obowiązkowych punktów) to dajcie z 5h więcej limitu!
Albo dajcie mniej tych obowiązkowych rzeczy. Wynik najlepszej ekipy na trasie rodzinnej jest bardzo bliski wynikowi zwycięzców na trasie PRO, co pokazuje jak bardzo po mapie trasa PRO musiała latać. I nie chodzi o to, że to było za trudne - lubimy trudne rajdy. Lubimy lekcje pokory bo one najwięcej uczą, ale po prostu MAŁO trasy zobaczyliśmy i tego nam szkoda. Jeśli omijasz zadania aby spełnić warunek zdążenia do punktu na drugim krańcu mapy, to żal tych zadań. W tamtym roku było mniej tych narzuconych zasad i dużo więcej punktów udało się odwiedzić. Szkoda trochę zatem pracy budowniczego.
Etap pieszy godzina, prolog pógodziny, konieczność zameldowania się w 3 skrajnych punktach plus czas potrzebny na zadania specjalne na 8h. No mało!
Przyjmijcie - absurdalne - 1 minutę na podjechanie do lampionu i podbicie karty startowej. Absurdalne bo czasem trzeba poszukać, przychaszczować, dostać się do tego lampionu i minuta to jest nieosiągalny wynik. Niemniej przy 60 pkt mapie, to nawet przy tym założeniu, to schodzi godzina na samo podbijanie karty. A gdzie tu etap pieszy, kajakowy, prologi i przejechanie 80 km... a wszystko to w 8h. Hardcore! 
Nie zmienia to faktu, że było wesoło i nam się podobało. Tylko po żal punktów, które musieliśmy pominąć i to nie jest tylko nasza opinia: dużo zespołów z trasy PRO mówiło podobnie.
Nie zmienia to faktu, że zadanie z oponą - WYPASSS :D
NIE ZMIENIA TO FAKTU, że BUFET BYŁ MEGA WYPASSSS i za to wielkie brawa!

I na koniec obiecane zdjęcie, na którym Szczęki przejmuje kontrolę nad naszą gablotą :)




Kategoria Rajd, SFA

IT Orient 2023

  • DST 75.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 lipca 2023 | dodano: 30.07.2023

Drugi wyjazd na rower i pierwszy wyjazd na rajd po operacji. Natychmiast nasuwa się pytanie *czy to jednak nie jest trochę za wcześnie*... cóż na to pytanie chyba nikt nie zna odpowiedzi, bo jak realnie wyznaczyć bezpieczną datę? Można dawać rekomendację, przypuszczenia... a i tak nawet w pełni sprawni, możecie mieć po prostu pecha. Grunt zatem to chyba po prostu zachować rozsądek i planem jest w ten grunt nie trafić... zwłaszcza twarzą na jakieś większej prędkości, dlatego nastawiamy się na delikatny i spokojny przejazd. Bez szaleństw, bez ścigania się, bez presji na właściwie cokolwiek, zwłaszcza że IT Orient odbywa się w Spale czy w terenach zarówno pięknych i jak płaskich.  
Do tej pory na IT Oriencie byliśmy tylko raz - dawno, dawno temu bo aż 5 lat temu (TUTAJ). Jakoś tak później nie było nam po drodze z terminem, miejscem, czasem itp. Przełom lipca i sierpnia to zwykle się "wakacjujemy", ale tym razem skoro w czerwcu to ja jeszcze o kulach chodziłem, to nic nie dało się sensownie zaplanować. Wszystko zatem w tym roku przesunęło nam się w kalendarzu, ale w praktyce oznacza to także, że możemy ruszyć do SPAŁY. 
Ech... te dwa lata to jest jakiś kosmos - najpierw operacja Basi, teraz moja, ogólnie ciągle "pod górkę", no ale o tym to napiszę pewnie więcej we wpisie dotyczącym podsumowania całego roku... na razie wróćmy do IT Orientu.

Szkodnik zawsze na coś wylezie, czasem sam a czasem na polecenie :D 

Numer startowy 399, a ta liczba ma ciekawe właściwości. Nie wierzycie, no to TUTAJ :P


"Strap up, put the helmet on,
I woke up in the middle of ORIENT spawn...
... findings these LAMPIONs :P is the thing that I love
I am maniac, dripping, cover in blood" 
(parafraza genialnie klimatycznego utworu TUTAJ)
Dokładnie tak się czuję. Po przerwie, która w moim sercu trwała dłużej niż wszystkie ziemskie eony, mogę ponownie wbić się w kask i mundur rajdowy (czytaj anty-poparzeniowe, anty-kolczaste, hydrofobowe warstwy kevlaru i nomex'u :D). Mimo że w planie nie jest dzisiaj wariant czarny (na rympał przez wąwóz i krzaki), bo BHR wysuwa się na pierwszy plan... tak BHR, proszę nie przerywać, dobrze czytacie, BHR bo chodzi nie o pracę, a o rajd :P :P :P
Wracając... mimo, że w planie nie jest dzisiaj planowany wariant czarny, to wolę być opancerzony jak "na wypadek gdybyśmy spotkali czołgi". To Taki mały fetysz :P
Jak część z Was wie, na masce szermierczej noszę "twarz" Generał Grievousa, więc tak jakoś... dbając o realizmy tego "cosplay'u" zacząłem wprowadzać w swoje ciało coraz więcej metalu (kiedyś trzeba będzie spróbować pododawać także jakieś serwo-mechanizmy). Na ten moment, testuję śrubę tytanową 7x25 oraz tzw. endobuttony Biomet ToggleLoc XL Ziploop Inline w kolanie - powiedziałbym, że polecam... ale nie... no chyba, że musicie, to wtedy jednak TAK.
Co do samego planu to dziś trzymamy się dobrych dróg - bez "dzidowania" przez krzory i chaszcze, nawet jeśli trzeba będzie pojechać do lampionu na około. Na razie i tak jestem przeszczęśliwy, że wracamy do rajdów, bo to wcale nie było takie oczywiste. Wariant czarny "jak sumienie faszysty, zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra"  musi jeszcze poczekać (cytat pochodzi z pewnej prześmiewczej książki - TUTAJ). Dzisiaj jedziemy wariantami białymi... białymi jak muszla zaspana kredą (pamiętajcie, nie w każdej muszli słychać morze :P). 
Na miejscu jesteśmy umówieni z mieleckim Andrzejem, z którym nie widzieliśmy się dobrych kilka miesięcy i jak w dawnych czasach pojedziemy razem.
A skoro widzimy się w Spale, to pewnie część osób czeka na nawiązanie do "Piłem w Spale, spałem w Pile" Andrusa, ale nie będzie :P
Owszem może to i Spała, ale SPAŁA to Basia przez całą drogę dojazdową :P 

Jedyne czego nam brakuje to klimatu dawnego IT Orientu, bo kiedyś na niektórych punktach były zagadki z prostych zagadnień IT i to było w pyteczkę. Teraz mamy po prostu lampiony. Trochę szkoda, bo to był naprawdę fajny motyw.
Natomiast same tereny w okolicach Spały trochę znamy, bo spędzaliśmy tutaj kiedyś mini-wakacje:
- sprawdziliśmy ile się zmieści bunkrów w Konewce
- tropiliśmy pewnego Demona
- przejechaliśmy na drugą stronę lustra (wody)
więc nastawiamy się, że będzie dziś naprawdę ładnie na trasie.

Nasz trasa dzisiaj i wstępny plan, aby zacząć od północy. Od północy owszem zaczęliśmy, ale nakreślony plan nie wytrzymał konfrontacji z rzeczywistością :)

Ruszamy ospale ze Spały

Albo coś zrobiliśmy nie tak, albo ukradli tą kostkę :)



Walczymy a ostatni nabój przeznaczam dla... Basi :)
Wyjeżdżamy z bazy i kierujemy się na pierwsze punkty kontrolne, ale nie spieszymy się za bardzo, tak aby puścić tłumy, które ostro ruszyły do walki. Nie chcę przepychać się kierownica w kierownicę przy pierwszych lampionach, więc pozwalamy na spokojnie przewalić się tej pierwszej fali. Opuszczamy teren zabudowany i wjeżdżamy na łąki nad Pilicą.
Pierwszy punkt kontrolny zlokalizowany jest przy małym, zarośniętym rzęsą jeziorku, do którego jedziemy słabymi, polnymi ścieżkami. Oj będzie dziś upał... od roślinności plugawej (czyli tej rosnącej poniżej 1000m n.p.m) aż czuć bijący żar. Jak to mówią, będzie piekło (jeśli nie posmarujesz :P) 
Łapiemy nasz pierwszy lampion i już mamy ruszać dalej, ale Basia zgłasza że ma flaka... ech, nie ma to jak świetny start. Ja także złapałem, gdzieś na ostatnim Jaszczurze (tym zaraz przed operacją - TUTAJ) i pierwsze co musiałem zrobić oprócz rehabilitacji, aby wrócić na rower, to "zrobić koło".
No, a teraz... planujemy widowiskowy COME BACK, a Szkodnik zalicza gumę.
No ale cóż było zrobić, rozkładamy się na gorących łąkach... w żarze bijącym od traw... i łatamy.
Andrzej mówi, że jest okazja wypróbować nabój, jaki wiezie w plecaku. No w sumie czemu nie. Zawsze działamy z pompką i jakoś nigdy nie próbowaliśmy tych "shot'ów". W moim schorowanym umyśle od razu kształtują się sceny typu:
- Andrzej, ile masz amunicji?
- Został mi jeden nabój...myślałem aby zostawić Go dla siebie, gdy już nie będzie nadziei... 
- Daj Go Basi... my będziemy musieli przyjąć to co nadchodzi...  
 
Ech jak na starość zacznie mi się zacierać granica między rzeczywistością a fantasmagorią to możecie spodziewać się TAKICH artykułów.
Nawet sprawnie udaje nam się załatać koło i chwile później łapiemy drugi lampion na małym pomoście.
Kilka minut później znikamy w spalskich kniejach...

Nie ma to jak dobry początek rajdu...

Pierwszy lampion dzisiaj

Szkodnik buszujący... na bagnach

Przez łąki nad Pilicą

Nasz drugi punkt kontrolny :)


"Naród siedzi, w rączki klaszcze albo gada żywo.
Szef mówi: forsy nie mam, ale stawiam piwo... " (całość TUTAJ)

Jedziemy sobie spokojnym tempem, zgodnie z planem wybierając te łatwiejsze trasy dojazdowe, nawet jeśli wiąże się to z koniecznością nadłożenia trochę drogi do punktów. Idzie całkiem nieźle, a kolano działa, więc dość łatwo wpadają w nasze ręce kolejne lampiony. Niemniej zaczynamy lekko modyfikować nasz plan przejazdu, a związane jest to z dostrzeżeniem kilku lepszych jakościowo dróg między punktami. Tym sposobem trafimy na punkt żywieniowy wcześniej niż zakładaliśmy, ale będzie to lepszy wariat...
Zwykle celujemy na takie punkty w drugiej połowie rajdu, aby dobrze zgłodnieć przez wizytą, ale tym razem lepiej nam będzie zrobić ten punkt wcześniej niż później, bo tak układają się "dobre drogi". No nic, walimy na żywieniówkę, więc chyba nie ma co narzekać :) 
Na punkcie oprócz ciastek i owoców jest także 5000 batonów, które Organizator dostał do sponsora. Śmiać mi się chce, bo to często tak działa - u nas było to samo przy załatwianiu jakiegokolwiek sponsoringu imprezy. Forsy nie będzie, ale jak chcecie to bierzcie towar... tym razem padło na 5000 batonów. W sumie nie sprawdziłem ilu zawodników dzisiaj startuje, ale nawet jeśli to jest 250 - 300 (co jest bardzo dobrym wynikiem na imprezy orientalne :P), no to wtedy wychodzi po jakieś 16 batonów na głowę :D
Skrzynie z batonami przesłaniają horyzont, ale nie ma co narzekać... są takie chwile, że to może być towar na wagę złota (TUTAJ choć mam nadzieję, że nigdy nie będzie nam to potrzebne - o batonach jest w dalszej części linkowanego tekstu).

Mapy bunkrów, których tutaj naprawdę sporo

Lubię takie punkty kontrolne

Sami chyba przyznacie, że zacne miejsce na punkt :)

W drodze na żywieniówkę "dobrą drogą"

Jedno z WIELU pudeł z batonami na punkcie żywieniowym 


Ruiny osady... i kondycji
Kierujemy się dalej na północ. Jednym z punktów będzie "śliwa w ruinach bez dachu", ukryta w ruinach dawnego domu. Jedzie się nawet bezboleśnie, ale wcale nie jest prosto. Po 6 tyg o kulach, potem dwóch tygodniach o jednej kuli i ponownej nauce chodzenia wraz z odzyskiwaniem zaufania do nogi, to ja po prostu nie mam ani lewej łydki, ani lewego uda.
To masakra jak mięsień czterogłowy zanika po takim urazie kolana... ja mam wrażenie, że nie ma go wcale.
Łydki także nie ma... więc mam wrażenie że pedałuję samą kością.
Wiece, przykładacie ręką kość pionowo do pedału i naciskacie ręką... inni lecą dziś przelotami, a my pomału odzyskujemy siłę, która kiedyś była oczywistością...
Dziś jest już tylko wspomnieniem dawnej świetności (o ile taka kiedykolwiek nas otulała :D :D :D bo to dyskusyjne - zła sława to owszem, ale świetność... no odważnie :D).
Dokładnie taki sam jest jeden z punktów... ruiny domostw. Pozostało po nich tylko wspomnienie dawnych dni. Lubię takie miejsca, lubię ślady historii, acz jak widzę takie miejsca to przypominam mi się rozmowa ze szkolenia podoficerskiego z naszym dowódcą, który opowiadał nam jak wyglądała jego rozmowa z żołnierzem z Wojsk Lądowych :D
- Kim jesteś z zawodu?
- Architektem krajobrazu!
- Artylerzysta?
- Artylerzysta!

No i potem domy wyglądają tak jak ten na zdjęciu poniżej :P

Kolejne bagno i kolejny lampion :)

Mieli dobrego architekta krajobrazu...

Lampion w ruinie bez dachu

Znowu w drodze, znowu w lesie


Mokry sen dendrofila czyli "...drewno twoje to dla duszy chłosta, istna bogini, sexy, sexy sosna" 

Jeden z punktów ma opis "sexy sosna". Trochę się boję tam jechać, bo widziałem w internetach już niejedno (mam III stopień wtajemniczenia w wyszukiwaniu na google i nie mówię tutaj tylko o OSINT'cie...). Zastanawiamy się co może nas tam czekać, ale chyba wolę nie myśleć i zdać się na ślepy los.
Ale tutaj rozczaruje tych co nie byli, nie będzie zdjęcia tego miejsca - hahaha - cóż sosna była rzeczywiście sexy i zdjęcia nie nadają się publikacji. Skończyło by się na trudnych rozmowach z leśnikami, a "Zieloni" wydaliby na mnie wyrok...
Wiecie jak jest... bywa, że nie jesteście w stanie się oprzeć i to jest impuls, a potem jest tylko  "Zadzwonię później, Mała" :D :D :D  
Tytuł wpisu to mocna parafraza piosenki, która mnie przez lata wkrw'iała... więc nie będę popularyzował i linku nje budjet :)

Szkodnik na bagnach :)

Górka :)

Leśne autostrady  - ariergarda :)

Leśne autostrady - awangarda :)


"Pośpiechu nie lubię w ostrożnej rachubie..." (całość to klasyk - TUTAJ)

Czas płynie nieubłaganie, zwłaszcza że nie poruszamy się dzisiaj z jakaś zawrotną prędkością. Przynajmniej nawigacja idzie w zasadzie bezbłędnie, więc trochę tych punktów nam jednak wpada. Celem jest klasyfikacja na GIGA, a nie na MEGA (czyli co najmniej 17 punktów kontrolnych)... ech, kiedyś to by się walczyło o jak największą liczbę, a nie o minimum, ale cóż zrobić. I tak bardzo się cieszę, że tu jesteśmy bo wstępnie to mi mówiono o powrocie na rower we wrześniu/październiku (niemniej rekonwalescencja idzie naprawdę dobrze). 
Zostało niecałe 2 godziny a chcemy zrobić jeszcze 4 punkty kontrolne, aby dobić do 18-stu.
Owszem 17 niby starczy, ale wiecie jak jest... potem powiedzą nam, że chodziło Im o przedział lewostronnie otwarty (17; 29> a nie lewostronnie domknięty   i będzie wtopa, więc lepiej mieć 18 niż 17. 
Basia mówi, że 3 zdążymy na pewno, ale 4 są małe prawdopodobne. Ja mówię: "zrobimy cztery".
Andrzej stoi "nie stójmy w słońcu...".
Basia zabrania mi finiszować w sposób jaki to zwykle mamy w zwyczaju, czyli na sekundy przed limitem i w pełni ją rozumiem... to nie było by mądre, jak na pierwszy rajd po operacji.
Nie zamierzam na razie finiszować, ale to oznacza że musimy przejazd zaplanować skrupulatnie. Ostrożna rachuba... i byle teraz gdzieś nie wtopić z nawigacją :)
A mówiąc o... na bunkier (zdjęcie poniżej) dojeżdżamy od najgorszej możliwej strony, bo przedzieramy się przez zachaszczoną łakę, pełną pokrzyw i kolców...
Tyle by było z "dobrych dróg"... a od cmentarza to była by formalność... my jednak nie jedziemy od cmentarza...
No nic, nie pierwszy raz nam się to zdarza... i pewnie nie ostatni. Ważne, że się udało.
Potem jeszcze 2 punkty nad Pilicą i na koniec kikut, który wszyscy przeczytaliśmy jako kiRkut (k***, gdzie te macewy...?).
Nad Pilicą to było wesoło, bo jakieś bydło spływało rzeką i nie mówię tutaj o krowach. Ale pod prąd nas nie dogonią, więc można było obłożyć ich zaklęciem z Dungeon Keeper :D
Zaklęciem "MOCNEGO SŁOWA" :D
A może sięgniemy też po jeszcze lepsze metody. KAMIENIE :D

Ja: proponuje B2
Basia: pudło, musisz uwzględnić poprawkę na wiatr
Bydło: ej gości, co rob...
Basia: o właśnie, dwumasztowiec trafiony
Bydło (część): ból, ból, ból
Bydło (część): bul, bul, bul...


Do bazy wracamy na 2 minuty przed limitem, więc było to estymowane na styk, ale obyło się bez dramatycznego finiszu.
Dobrze było wrócić do rajdów... miejmy nadzieję, że teraz będzie już trochę prościej.
Acz po takim rajdzie to kolano wraca jeszcze pod lód i niedziela będzie bardzo spokojna, senna i przeznaczona "na regenerację"

Bunkr :)

Lamion, lampion? Gdzie jest ten lampion?

Wzdłuż Pilicy

Jest i lampion... a bydła już nie ma :D

Pomnik

Gdzieś nad Pilicą :)



Kategoria Rajd, SFA

Jaszczur - ŁemkoCombat

  • DST 48.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 kwietnia 2023 | dodano: 26.04.2023

Beskid Niski sercu bliski czyli nasza miłość od pierwszego noszenia...roweru na plecach. Do tego dochodzi jeszcze Jaszczur... aaaa to już trochę trudniejsza miłość. To drapie, gryzie, kopie... ale czasem (choć rzadko) da się nawet jakoś tam trochę pogłaskać. No ale skoro MALO-litościwy organizator rzuca Beskid Niski na pierwszą edycję jaszczurowego rajdu w tym roku, no to pasowałby pojechać. Trochę się boję o to czy dam radę, bo ostatnio przestałem spełniać kryterium Nyquista, Lapunowa i nawet Kurw....eee Hurwitza razem wzięte, no i oficjalnie zgłosiłem potrzebę dość kompleksowego przeglądu/remontu (samo zgłoszenie TUTAJ). Jaszczur zawsze wymaga napierania po krzorach, wąwozach... a co tu dużo mówić, trzeba czasem po prostu naku***iać na rympał choć kocham takie akcje, to ostatnio są dla mnie one trudne i bardzo niekomfortowe... no ale jak się nosi na masce szermierczej postać Generał Grievousa, to nic dziwnego że zaczynam się do tej postaci upodabniać. Jeśli to co piszę jest zbyt dużą abstrakcją, to znaczy że nie masz kompletu informacji aby to zrozumieć (albo masz, tylko nie jesteś zbyt kumaty :P :P :P), no ale chodziło mi głównie o to, że do końca nie wiedzieliśmy czy uda się nam wybrać na ten rajd.
Zwłaszcza, że czekaliśmy na termin wspomnianego "remontu", ale gdy zostaje on ustalony na termin "po Jaszczurze", to zapisujemy się i ruszamy w Beskid Niski. 
Budzik dzwoni o po 4:00 rano a około 6:00 rano ruszamy w stronę Jaślisk, gdzie znajduje się baza tejże edycji. Z Andrzejem, który pojedzie z nami jesteśmy umówieni na 9:00-9:30 na miejscu. Andrzej zastrzega, że nie ma kondycji bo Jego także początek 2023 roku mocno sponiewierał życiowo i nie jeździł zbyt wiele... heh cudownie, Szkodnik to kaleka-rekonwalescent, Andrzej nie ma kondycji, a ja nie mam nogi... no po prostu DREAM TEAM rajdowy.   

ZA-SIL(a)NA ekipa czyli Elektrycy... i Rafał-mechanik :)

Parkujemy w Jaśliskach i ruszamy do bazy. Pod bazą tymczasem spora ekipa rowerzystów... hmmm dziwne... na Jaszczura, taka ekipa? To się nie zdarza - zwykle jesteśmy sami lub jeszcze jakieś 2-3 rowery maksymalnie. A tu z 10 gości... naprawdę niespotykane. Wbijamy w środek tej grupy i witamy się z każdym. Nikogo nie znamy, co też osobliwe. Nowe, rowerowe twarze na Jaszczurze? Chwilę później odkrywamy, że coś jest bardzo nie tak... jeden z gości jest na elektryku. Rower elektryczny - abstrahując od regulaminu i tego że nie wolno - to naprawdę chcesz nosić elektryka (ponad 20 kg a czasem więcej) przez wiatrołomy i wąwozy? Rozglądamy się i takich gości jest więcej... w zasadzie to wszyscy. Co więcej, każdy z Nich ma taki sam sprzęt - ciemnozielony elektryczny KTM. Oni też na nas patrzą dziwne bo jedyni jesteśmy nie-electro.
No dobra, ktoś w końcu musi zadać to pytanie:
- Wy tez na Jaszczura?
- Na co?
- Ahaaa...
Prawie pojechaliśmy z jakąś przypadkową ekipą, która ma tutaj zorganizowaną wycieczkę na elektrykach. Co ciekawe zbiórkę mieli PRZED bazą Jaszczura... no jaja, ale chwile później trafiamy już na odprawę naszej trasy w bazie.
Okazuje się, że jest tu dzisiaj jeszcze jeden rowerzysta - RAFAŁ, który na niejednym rajdzie już był, ale to jego pierwszy Jaszczur. Przygarniemy Go do drużyny. On zgodnie z tym, jak powinno się to odbywać, jest na rowerze czysto mechanicznym. Pojedziemy zatem dzisiaj w czwórkę. Wiecie, czterej jeźdźcy apokalipsy... tak, to jest akurat pewne, że czeka nas apokalipsa bo to Jaszczur. Będzie ciężko - spójrzcie sami na mapy:

Mapy jak zawsze MALO czytelne :P

Powrót do przyszłości... albo jeszcze gdzieś indziej :D
Standardowo zaczynamy od pracy nad mapą - czyli dopasowanie "wycinków" do miejsc, w których powinny się znajdować. Niezawodna strategia - robimy co się da, a resztę się zrobi już w terenie, bo czasem nie ma sensu siedzieć i rozkminiać gdy nie znajdujecie, żadnego punktu odniesienia od planu mapy. Najtrudniejsze fragmenty to te z 1938 roku... czyli "aktualne po hjudżu" jak ja to nazywam (to te 3 prostokąty w lewym dolnym rogu górnej mapy). Trzeba je wpisać w te duże prostokąty (które także przykrywają Wam część treści mapy - tak aby łatwiej było się tam dostać...). Kolorowe kwadraty (hipsometria) nawet jakoś idzie, ale "Jaszczur", "literka J" i "ten trzeci kolorowy" nie chcą współpracować, więc będziemy z nimi walczyć w terenie.
Ruszamy w trasę i zaczynamy od ostrego podjazdu pod urokliwą kapliczkę nad Jaśliskami. Naszym zadaniem jest odnalezienie wpisu z dnia 7.13.2022.
Tak dobrze czytacie, z siódmego TRZYNASTEGO dwa tysiące dwudziestego drugiego. Tak, niektóre anglosaskie stwory kodują miesiąc/dzień/rok (bez sensu...) i wtedy zapis byłby legitny, ale tu to chyba po prostu pomyłka lub żart. Jak nazywa się trzynasty miesiąc roku? Wiecie, że ten problem został rozwiązany...
Udecimber - taka ma nazwę w języku JAVA, w celu obsługi kalendarzy innych niż gregoriański.
Ja wiedziałem, że JAVA jest zjebana ale nie sądziłem, że aż tak :D :D :D
Czemu zjebana? Dlatego ----->

-Puk, puk
- Kto tam
- C++
- Puk, puk
- Kto tam
- ...
...
...
...
Java


Informatycy zrozumieją :D
Tak czy siak, chwilę zabiera nam odnalezienie właściwego wpisu w księdze, znajdującej się w kapliczce.
Ha! pierwszy punkt dzisiaj i pierwsze złapane przewyższenia. Ruszamy dalej.

Gdzieś nad Jaśliskami :)


Riders of the Horizont :)

Daleka droga... ale PER ASPERA AD ASTRA (przez ciernie do gwiazd, tak? Z naciskiem na CIERNIE, TARNINĘ, DZIKIE RÓŻE, OSTROKRZEWY, OSTRĘŻYNY i AKACJE :D )


Niedaleko za kapliczką Beskid Niski zaczyna pomału odkrywać swoje prawdziwe oblicze. Najpierw błoto, potem wiatrołomy... później to już tylko wiatrołomy w błocie.
Pamiętam podobna akcję z wakacji ze 2 lata temu:
"- Hej, Lenon, dziś objedziemy Solinę. Zacny plan, milordzie?
- ...ale tam nie za bardzo są drogi, tak w pełni dookołoa
- EEE tam, coś się na pewno w terenie znajdzie"
Potem rypiemy się przez chaszcze... Lenon: "k***a, kiedy te chasza się skończą".
Jak na żądnie się kończą - droga... tylko taka jak na zdjęciu poniżej... rypiemy się drogą... Lenon: "k***a, kiedy to błoto się skończy".
Prawie jak na żądnie kończy się błoto... droga jest cała zawalona wiatrołomami, błoto jest pod nimi. Trzeba nieść...
Niesiemy... jest ciężko... Lenon: chyba sami wiecie co powiedział.
No i patrzę a tu wiatrołomy naprawdę się kończy i zaczyna... błoto (nic go nie przykrywa).
Nie odzywał się już nic - zjechał do miejsca zakwaterowania - można powiedzieć, że "NIE DAŁ SIĘ PONIEŚĆ". Ponieść, czaicie? BADUM TSSSS... kurtyna :D
Jak ktoś nie wierzy - to TUTAJ :D :D :D
Wróćmy jednak do relacji -->

Beskid Niski zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze :)

Andrzej na zielonej trawce :)


"Zaczniemy od eFki?"
pyta Rafał zastanawiając się, który kolejny punkt mamy w planie.
"Tak, zaczniemy od eFki" - odpowiadam -  "a jak coś z Nią nie wyjdzie, to wieczorem zawsze możemy zrobić sobie ANAL - IZY" odpowiadam betonowym sucharem.
Chwila konsternacji... cisza jest znamienna. Ważne, aby mieć wtedy wzrok taki, żeby do końca nie było wiadomo czy żartujesz czy nie :D
Niemniej ogólnie większość przyznaje mi rację. Tylko Szkodnik coś tak mruczy, że znowu wstyd przynoszę...
No ale nie da się wszystkich zadowolić, zawsze będzie miał ktoś jakieś "ale", Zawsze. Nieraz powtarzam, że statystyka jest bezlitosna: "9 na 10 osób jest statystycznie zadowolonych w wyniku gwałtu grupowego". 
Tymczasem, my tu heheszki jakieś a grupa kawalerii wychodzi nam na tyły...
Krzyczymy, że źle jadę bo nie tamtędy na "eF-kę", ale chyba nie słyszeli. Pognali w cholerę, a my dymamy pod górę.

"Piękne jak konie w GABLOCIE..." czy jakoś tak :D :D :D


Przez Rogate Włości
Docieramy do bramy i płotu, a tam mrożąca krew w żyłach, aby uważać bo na tym terenie hodują jakieś rogate stwory i ponoć bywają one agresywne.
Uchylamy z lekką obawą bramę, ale ni widu ni słychu... cichaczem przekradamy się na przez łąkę.
Ja mam duszę na ramieniu... dobrze, że nie swoją, no ale jednak...
Jedziemy przez ogromne łąki w poszukiwaniu lampionu i próbujemy się "wy-nawigować" na osławioną już "eF-kę", ale jakoś nam nie idzie.
Niby kierunek chyba dobry, ale żadnego charakterystycznego miejsca, aby się do niego orientować... ciężko o charakterystyczne miejsce, skoro na mapie to biała plama.
Ciśniemy przez łąkę i ciśniemy. Zdaje się nie mieć końca...
Po dłuższym marszu już wiemy: "jesteśmy w pizdu za daleko", ale kompletnie nie wiemy jak skorygować błąd. Po 15 minutach rozkminy nasza sytuacja się nie zmieniła...
Poda hasło, które zawsze podnosi na duchu "ch** z tym i tak nie zrobimy kompletu - dzida dalej". Jestem nawet za, zwłaszcza że nadal przebywam na rogatych włościach i w każdej chwili możne wypatrzyć nas jakiś rogaty.
Azymutujemy się w miarę na kolejny punkty i ruszamy... problemem jest jednak to, że po tej stronie ogrodzenia nie ma bramy. Trzeba przez płot.

Szukając JASZCZURA po Rogatych Włościach


Pisało zamykać bramę, ale boję się że może to nic nie dać przy tych dzikich stworach...
https://paczaizm.pl/content/wp-content/uploads/fajny-mialas-plot-kurno-krowa-z-plotem-na-glowie.jpgTrza się stąd zabierać, nim rogate się połapią, że Im po ich łące buszujemy. Tryb NA RYMPAŁ, aktywacja :)


Przedzierając się przez zasieki :)


A za płotem nadal nie ma żadnej drogi. Znowu ciśniemy bez szlaku, bez ścieżki... bez nadziei, bez sił.
Napisałbym coś, ale położę na to całun milczenia... trzeba się wygodnie położyć, przespać (może być snem wiekuistym jak ktoś reflektuje) i posilić :P :P :P
Bez słów - wszystko pokażą obrazy:

"Czasem ciężko "czeszesz" krzory
a i ciężar twój też spory
Jesteś Bestią pełną wzruszeń,
Jesteś Bestią... co nieść muszę..."
(parafraza - link zaraz, bo będzie druga część)

"Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości..." (parafraz
KLASYKI --- a my tymczasem drzemka pośród drzew zwalonych)

Mały Szkodnik w wielki lesie... myśli "opierd**liłbym sobie jakieś drzewko... może nikt się nie kapnie" :P

Wrrrr...Grrr...Mlask mlask... mniam mniam... dobre drzewko, smaczne drzewko :D

"...biegnij przed siebie, kierunek trzymaj, z wiatrem lub pod wiatr" (całość TUTAJ)
Z wiatrem, pod wiatr, przez wąwóz, przez jar, przez chaszcz...znowu na azymut, bo do lampionów, na które polujemy nie prowadzi żadne droga.
Rafał jest pod wrażeniem... negatywnym, ale jednak :D
Mówi: "ja chyba sobie wpiszę na Stravie, że to wycieczka piesza".
Przekonujemy Mu, że to żaden wstyd... owszem ludzie potem pytają: "wycieczka rowerowa, 16 godzin i 40 km? Co tak słabo".
Tak, to czasem drażni, ale opracowaliśmy unikalną i opatentowaną metodę wygrywania takich dyskusji.
Sugeruję Mu aby wczuł się w rolę "troskliwego" znajomego i możemy odegrać scenę - czegoś się nauczy.
Tak też robimy:

Rafał "wczuty" w rolę: "wycieczka rowerowa 16 godzin i tylko 40 km, to tak słabo"
Ja: "Spierd***j"


Badam tssss... kurtyna. Wygrywasz każdą dyskusję - serio. Warto spróbować :D
Tymczasem rypiemy się na kolejny punkt i to jest dobre określenie... azymut pokazuje nam, gdzie mamy iść, no ale drogi to tam nie ma.
Co tam drogi, nawet ścieżki... trzeba po prostu trzymać się kierunku. Zdjęcia oddają klimat.

Azymut jest bezlitosny...

...okrutny, zły i podły...

...i nie wiedzie drogami...

... ale prowadzi do celu


CZARNA KREW ZIEMI
Wydostaliśmy się do jakieś drogi... droga wygląda jak poniżej, jak poniżej poniżej oraz jak poniżej poniżej poniżej (do 3-ciej iteracji)
Na czwartym zdjęciu zobaczycie już lepszą, zacną drogę. Szok i niedowierzanie, nie? No,ale będzie mieć inny mankament... będzie cholernie pod górę.
Zasada równowagi zachowana.
Tymczasem idąc pod kolejny lampion odkrywamy CZARNĄ KREW ZIEMI.
Coś tu wypływa:

"- To nie jest woda.
- To CZARNA KREW ZIEMI
-Ropa naftowa? -NIE! Czarna krew ziemi!
-Aha..." 
(cytat z klasyki klasyków lat 80-tych scena TUTAJ "WIELKA DRAKA W CHIŃSKIEJ DZIELNICY")"

Albo odkryliśmy tutaj jakieś ukryte złoża albo nawet jakiś traktor nie przeżył... krzor rozpruł mu miskę, tu krwawił... a truchło znajdziemy pewnie kawałek dalej.
Tak będzie, mówię Wam - czytałem o tym w komiksach!

Czarna Krew Ziemi

Kur*** !

KUR*** !!!

"Patrz na poziomice, teraz już będzie tylko w dół..."


To jest ten wspomniany problem z dobrą drogą... lekko się ona pionuję.
Dymamy, ale spoko - nie ma się co łamać, zaraz dobra droga odbije w lewo a my pójdziemy w prawo - dosłownie, pójdziemy bo znowu będziemy cisnąć pod górę jakaś ścieżką.
To POLAŃSKA przed nami. Na jej szczycie czeka nas Jaszczurowe zadanie... oraz spora ilość tarniny. Szczęśliwie ścieżka na drugą stronę szczytu będzie przejezdna, choć zjazd miejscami będzie karkołomny, bo będzie naprawdę stromo.   

Podjazd z cyklu "KAŻDY UMIERA W SAMOTNOŚCI"


"Widzę nasze drzew, które wygiął czas..." a Szkodnik na nie wlazł :P (cytat pochodzi z tej piosenki TUTAJ)

"Jeszcze chwila, jeszcze dwie
i znów stanę u stóp raju
przed POLAŃSKĄ gdzie we mgle..."
gniade konie są na HAJU :D (czy jakoś tak - całość TUTAJ)


Druga część zjazdu z Polańskiej to jest bajka. Las i tarnina przechodzą w łąki, po których można po prostu gnać. To kocham w Beskidzie Niskim.
Ruszamy na poszukiwanie starej kapliczki i dzwonnicy na cerkwisku. Zdjęcia kapliczki nie wklejam, bo Szkodnik na FB wrzucił, ale dokładam kilka fotek z szalonego zjazdu "po zielonym" oraz zdjęcie pięknie odnowionej dzwonnicy. Kiedy byliśmy tu pierwszy raz, to tak to nie wyglądało - super, że takie miejsca są odrestaurowane. 

Widzicie to najwyższe? Tam DYMAMY !!!


DZIDA W DÓŁ :D

Kolejna łąka - tym razem trochę pod górę.

Dzwonnica!

Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia!


Rogatych tu w bród... :P
Za dzwonnicą znowu wrota i ostrzeżenie o kolejnych rogatych włościach. Jak tu byliśmy ostatnio, to dużo ich tu było. Rogatych, nie wrót :P... zadawały nawet prowokacyjne pytania, ale starałem się nie reagować na zaczepki. Nie wierzycie? Zdjęcie poniżej na dowód - prawie skończyło się zadymą.
Czeka nas także sporo brodów. Można by - sucharowo - powiedzieć, że brodów tu jest w bród :P
Tymczasem pomału kończy się też dzień.To koniec zarówno dnia jak i Rafała :D

https://paczaizm.pl/content/wp-content/uploads/fajna-miales-trampoline-kurwo-krowa.jpg"...i nie wiem czemu rzeki tej nie wziąłem z biegu, dajcie mi wgryźć się gąsienicą w fale śliskie..." (Mistrz Jacek TUTAJ)

Szkodnik komandos - tu jest głębiej niż się wydaje (zwłaszcza "za kamyczkami")


"To moja droga z piekła do piekła, pomału zapada nade mną mrok, więc biesów szpaler szlak mi oświetla..." (Mistrz Jacek TUTAJ)
Szpaler jak szpaler... będą ze dwa :P
Dwa bo Rafał zostawia nas i zjeżdża do bazy. Podsumowuje rajd krótkim "dobrze było poznać Jaszczura, ale to był hardcore" :D :D :D
Heh, zawsze jest i to jest w tym piękne!
Rafał nas zostawia, a my na światełkach pojedziemy jeszcze po kilka punktów kontrolnych.
Nie będziemy jednak jeździć do totalnego limitu (3 w nocy), bo zrobiło się na naprawdę zimno, a Andrzej nie wziął ze sobą ciepłych ciuchów.
Dostaje ode mnie kurtkę, ale i tak trochę zmarznie. Ja też nie chcę dowalić mojemu kolanu za mocno - fakt, że wytrzymało oraz fakt, że Jaszczur wypadł w takim terminie, że mogliśmy tu przyjechać... no jestem za to ogromnie wdzięczny. Może warto nie nadwyrężać własnego szczęścia i nie kusić pecha. To było i tak piękne pożegnania z rajdami na jakiś czas - remont to remont, trzeba go kiedyś zrobić, zwłaszcza że chcę jeszcze niejeden wąwóz z rowerem na plecach na jakimś Jaszczurze zrobić.    
Przed północą zjeżdżamy do bazy i na dziś to zatem koniec.

Biesy :)

Lubię takie kadry :)

Nie wiem, który to już bród dzisiaj

Na zakończenie :)

Zdjęcie klasyk czyli karta JASZCZUROWA :)





Kategoria Rajd, SFA