Wpisy archiwalne w kategorii
Rajd
Dystans całkowity: | 11739.00 km (w terenie 1.00 km; 0.01%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 134 |
Średnio na aktywność: | 87.60 km |
Więcej statystyk |
OrientAkcja 2025
-
DST
105.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 czerwca 2025 | dodano: 13.06.2025
Dawno nie było nas na OrientAkcji. Powodów tego stanu jest wiele: od terminów wypadających w trakcie naszych uropów, po kwestie wyboru miedzy pokrywającymi się rajdami. Nierzadko także to po prostu nasza miłość do gór wygrywa i kierujemy się nie w łódzkie, ale gdzieś na południe od Krakowa. Nic na to nie poradzimy - ten typ tak ma. It's not a bug, it's a feature --> "ja Was kocham moje góry, a że miłość nie rdzewieje, to gdy Pan mnie wezwie w chmury, powiem Mu że wolę w knieje...".
Tak... gdy mnie wezwie w chmury, powiem Mu, że wolę w knieje... no właśnie, tym razem jest inaczej, bo ta edycja OrientAkcji to memoriał. W podsumowaniu poprzedniego roku (Podsumowani 2024) pisałem Wam, że w 2024 przedwcześnie pożegnaliśmy dwójkę znanych nam zawodników. I tak jak Liszkor stał się memoriałem Grześka, tak OrientAkcja staje się memoriałem Renaty. Nie może nas tam zatem zabraknąć, więc już od początku roku - widząc rajdowy kalendarz - planujemy, że w tym roku na OrientAkcję w województwie Łódzkiem wrócimy.
Tak... gdy mnie wezwie w chmury, powiem Mu, że wolę w knieje... no właśnie, tym razem jest inaczej, bo ta edycja OrientAkcji to memoriał. W podsumowaniu poprzedniego roku (Podsumowani 2024) pisałem Wam, że w 2024 przedwcześnie pożegnaliśmy dwójkę znanych nam zawodników. I tak jak Liszkor stał się memoriałem Grześka, tak OrientAkcja staje się memoriałem Renaty. Nie może nas tam zatem zabraknąć, więc już od początku roku - widząc rajdowy kalendarz - planujemy, że w tym roku na OrientAkcję w województwie Łódzkiem wrócimy.
Na ziemi Sieradzkiej...
"...powiem Mu, że wolę w knieje" - a tych będzie dzisiaj niemało, bo baza rajdu jest zlokalizowana w ośrodku wypoczynkowym nieopodal Sieradza. Mapa Compass'u "Ziemia Sieradzka" jest zielona, jest wściekle zielona od lasów, a jej północna część jest dla nas bardzo mało znana. To zawsze cieszy, gdy rajd zabiera nas w nieznane nam tereny, zwłaszcza do nie-oswojonych jeszcze lasów.
To jedna z tych map, która wciąż, nadal, ciągle (i jeszcze kilka takich słów) czeka na objechanie.
Na ten moment znamy jakieś jej drobne wycinki, głównie na południu w okolicy Góry Kamieńsk, ale "zielone" na północy nie doczekało się jeszcze swojej... swojej...swojej... kolei??
Nie wiem co to za konstrukcja zdaniowa, ale zawsze myślałem, że jeżdżą tam jakieś pociągi :P :P :P
Ruszamy zatem w łódzkie, a że mamy kawałek drogi to budzik dzwoni o 4:00 rano... nie ma to jak spokojny początek weekendu, dzień relaksu po ciężkim tygodniu :P
Po dotarciu na miejsce meldujemy się w bazie, rejestrujemy i czekamy na start, acz gdy dostajemy mapy jestem trochę zaskoczony - zakładałem, że trasa "uderzy" na południe od Sieradza, a u niespodzianka, lecimy w lasy na północ i nad Wartę. Jeszcze głębiej w nieznane nam tereny.
...ciągle pada deszcz
Prognozy pogody były słabe: do 16:00 ładnie, ale o 17:00 "wzwyż" spory deszcz. Mimo, że nieraz jeździliśmy w deszczu to spodziewany się terenów mocno zapiaszczonych, a piach i woda to jest rzeź dla sprzętu. Liczy zatem, że prognozy się nie sprawdzą... i mamy rację! To znaczy sprawdzą się częściowo: o 16:00 będzie mocno padać, ale do 16:00 będzie padać słabiej, z krótkimi momentami kiedy nie... świetnie, po prostu świetnie. Cytując znanego pomysłodawcę głównych funkcjonalności platformy FaceBook, Adama Mickiewicza TO LUBIĘ, rzekałem TO LUBIĘ :P
No ale cóż było robić, przynajmniej deszcz nie jest zimny więc ruszamy w bory... czasem na pełnej petardzie, a czasem przy żałosnych dźwiękach dławiących się mokrym piachem napędów.
Kompletu punktów się nie udało - zebraliśmy 23 z 27 (albo 24 z 28, czy jakoś tak - nigdy nie przywiązuje do tego większej uwagi). Ogólnie BEZ CZTERECH, więc nie jest tragicznie. "Not good, not terrbile" - cytując klasyka, ale fajna zabawa była.
To tyle komentarza, leci trochę zdjęć:To jedna z tych map, która wciąż, nadal, ciągle (i jeszcze kilka takich słów) czeka na objechanie.
Na ten moment znamy jakieś jej drobne wycinki, głównie na południu w okolicy Góry Kamieńsk, ale "zielone" na północy nie doczekało się jeszcze swojej... swojej...swojej... kolei??
Nie wiem co to za konstrukcja zdaniowa, ale zawsze myślałem, że jeżdżą tam jakieś pociągi :P :P :P
Ruszamy zatem w łódzkie, a że mamy kawałek drogi to budzik dzwoni o 4:00 rano... nie ma to jak spokojny początek weekendu, dzień relaksu po ciężkim tygodniu :P
Po dotarciu na miejsce meldujemy się w bazie, rejestrujemy i czekamy na start, acz gdy dostajemy mapy jestem trochę zaskoczony - zakładałem, że trasa "uderzy" na południe od Sieradza, a u niespodzianka, lecimy w lasy na północ i nad Wartę. Jeszcze głębiej w nieznane nam tereny.
...ciągle pada deszcz
Prognozy pogody były słabe: do 16:00 ładnie, ale o 17:00 "wzwyż" spory deszcz. Mimo, że nieraz jeździliśmy w deszczu to spodziewany się terenów mocno zapiaszczonych, a piach i woda to jest rzeź dla sprzętu. Liczy zatem, że prognozy się nie sprawdzą... i mamy rację! To znaczy sprawdzą się częściowo: o 16:00 będzie mocno padać, ale do 16:00 będzie padać słabiej, z krótkimi momentami kiedy nie... świetnie, po prostu świetnie. Cytując znanego pomysłodawcę głównych funkcjonalności platformy FaceBook, Adama Mickiewicza TO LUBIĘ, rzekałem TO LUBIĘ :P
No ale cóż było robić, przynajmniej deszcz nie jest zimny więc ruszamy w bory... czasem na pełnej petardzie, a czasem przy żałosnych dźwiękach dławiących się mokrym piachem napędów.
Kompletu punktów się nie udało - zebraliśmy 23 z 27 (albo 24 z 28, czy jakoś tak - nigdy nie przywiązuje do tego większej uwagi). Ogólnie BEZ CZTERECH, więc nie jest tragicznie. "Not good, not terrbile" - cytując klasyka, ale fajna zabawa była.
Jedziesz?

Jadę, jadę...

Wariant czarno-zielony :P

Wzdłuż pól

Dobry techniczny drop :)

Trochę się tego naszukaliśmy, bo sporo skoczni tam było

"...kładka była zła..." :P :P :P

Kocham takie miejsca i ten kolor

Wciąż dalej i dalej

Omijając piasek :)

Zacna wieża :)

Bunkry zawsze na propsie

Pada i...

...mokro :P

Nad Wartą

Industrialnej akcenty

Coraz bardziej mokro, bo drzewa już przeciekają :)

Kategoria Rajd, SFA
Tropiciel 34
-
DST
70.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 maja 2025 | dodano: 04.06.2025
TROPICIEL 34... czyli po raz kolejny będziemy lecieć w trybie "sen jest INO dla słabych"? W sumie to nie wiem, który już raz odwalamy taką akację, że sobota za dnia to wycieczka, noc to Tropiciel, a niedziela to kolejna wycieczka. Innymi słowy ten weekend składa się z bardzo długiej soboty, po której od razu przyjdzie poniedziałek. Pamiętam nasz pierwszy raz w tym trybie - lata temu: Moutain Touch Challenge w Szczawnicyw świetle, a Tropiciel 17 w ciemności... no i tak nam się to spodobało, że zaczęło się regularne łącznie Tropiciela już ze wszystkim, jak nie Jaszczur, to z jakaś wycieczka.na wakacjach :D
Tym razem zatem także nie mogło odbyć się bez jakiegoś takiego combo, a wybór padł na spędzenie soboty w Górach Opawskich. Pękło nam przy tej okazji 1400m przewyższeń, więc jesteśmy dobrze rozgrzani (styrani... chciałeś powiedzieć styrani) przed startem, no ale cóż zrobić. Jak będą pytać, co robiłeś w sobotę, to odpowiem, że byłem na rowerze, a jak zapytają o niedzielę, to odpowiem, że nadal... byłem na rowerze. A co jeszcze robiłeś przez weekend? BYŁEM NA ROWERZE !!!
Na wyprawę w Góry Opawskie dołączył do nas Andrzej, więc rajdowo także tym razem nasz duet robi się tercetem.
Kilka minut po zachodzie słońca, gdzieś pod Biskupią Kopą, ruszamy do Ligoty Książęcej. Nasza minuta startowa to 15 minut po północy, więc przeskoczymy tam ze sporym zapasem czasowym. Idealnie aby na spokojnie zarejestrować się w bazie, a potem już tylko oczekiwać na wywołanie naszego zespołu. W między czasie stroimy radio do (zadanej nam w bazie) częstotliwości: 94 MHz... TAK, tym razem wyposażaniem zalecanym na tą edycję rajdu jest odbiornik radiowy, na którym będziemy musieli robić nasłuch w wybranych miejscach trasy. Trzeba będzie odbierać, dosłownie ODBIERAĆ (sic!) wskazówki i podpowiedzi odnośnie ukrytego (czyli nieoznaczonego na mapie) punktu X. Następnie na podstawie odsłuchanych wiadomości, punkt ten zlokalizować i zdobyć. Jest klimat, prawda ?!? Prowadzenie nasłuchu w lesie w nocy... no, brakuje tylko korygowania ognia artylerii.
"Ja brzoza, ja brzoza - grab, jak mnie słyszysz?"
No nie wiem czy była to brzoza, czy jakieś inne drzewo - ale to nieważne. Dostaliśmy mapy, więc kilka minut po północy ruszamy w ciemność. Już na pierwszym punkcie, który wybierzemy będziemy musieli prowadzić nasłuch radiowy! Zaczynamy zatem z grubej rury!
Do lampionu, mimo że w lesie, w jego okolicy będzie kilkanaście różnych ścieżek, odmierzymy się perfekcyjnie i wjedziemy w niego jak dzik w maliny. HA! Fachura!... lub FUKS :D
Ucieszy nas to tym bardziej, że jedna z mijanych w drodze ekip, krzyknie lekko ironicznie "szukacie punktu K? No to powodzenia...". Dobry start! Naprawdę dobry start. Oby tak zostało... acz wiecie jak jest. Bywa różnie... do dziś wspominamy "bagna rozpaczy" i naszą mordeczą walkę, aby wyrwać się z "Rozlewiska Moczarki". Nie można zatem ulegać zbytniej pewności siebie i trzeba zachować czujność, bo nieraz... i nie dwa razy... punkty kontrolne uczyły pokory. Zwykle były to bolesne lekcje.
Odpalamy nasłuch i odbieramy pierwsze wskazówki dotyczące ukrytego punktu X.
Leży on na linii łączącej punkt "K" (na którym właśnie jesteśmy) oraz punkt "I".. no dobra, to na razie bardzo wstępne zawężęnie obszaru poszukiwań, bo "K" oraz "I" leżą prawie na obu końcach przekątnej naszej mapy (a jest to format A3).
Niewiele nam w takim razie daje, ale jednak wyznacza pewną tendecję, co do dalszych poszukiwań. Co więcej, zakładamy że "X" nie może być bardzo daleko od bazy - ze względów organizacyjnych --> różne ekipy będą zdobywać wskazówki w różnej kolejności. Będą zatem najeżdżać/nachodzić ten z różnych kierunków. Organizatorzy na pewno nie dopuszczą do sytuacji, że tylko od szczęścia zależeć będzie to jak punkt "X" wpisze się w waszą marszrutę. Chodzmi mi o sytuację, w której jedna ekipa po odczytaniu ostatniej wskazówki ma na ten punkt "rzut beretem", a druga całą mapę.
Dlatego też zakładamy, że punkt X musi być dość blisko bazy, tak aby niezależnie od wariantu przejazdu, każdej ekipie wypadł w miarę "po drodze". Cóż, sami organizując rajdy, wiemy jak ważne jest przewidywanie takich rzeczy, ocenianie co zrobią zawodnicy i w jakiej sytuacji się wtedy znajdą. Niestety czasami coś, co wydaje się super pomysłem, w praktyce może kompletnie nie wypalić... Wyobraźcie sobie akcję, że ekipa nr 1 ma do punktu "X" 2 km od ostatniej wskazówki, a ekipa nr 1 ma jakieś 25 km bo jest po drugiej stronie mapy. Zakładam że zrobiłaby się niezła chryja :D
Oczywiście to na razie hipoteza robocza - zobaczymy jak będzie w "realu", ale skoro kolejność punktów mamy dowolną, to na pewno jest ta kwestia jakoś uwzględniona w całym przebiegu rajdu. Tymczasem mamy nasze pierwsze wskazówki, więc możemy ruszać dalej!
Dwa zdjęcia z oficjalnej galerii rajdu: RAZ

i DWA (dobrze, że nie 2i - tak, wiem, znowu hermitowski... eeee... hermetyczny suchar :P)

A teraz już nasze zdjęcia --> Night riders :)

To prawda, dym i lustra, dym i lustra :)

Czacha !!!

Lampion już miga w oddali :)

Nocne rozkminy :)
Ruszamy dalej, suniemy przez nocny las i zaczynamy się zastanawiać... nad techniczną realizacją dzisiejszego rajdu.
Czy wolno tak nadawać na takim paśmie, a jeśli tak to z jaką makysmalną mocą nadajnika?
Tropiciel ma to na pewno ogarnięte, ale fajne dyskusje się nawiążą w naszej grupie - przypominam, że kiedyś robiłem w certyfikacjach WIRELESS'ów wszelakich (czyli AM/FM/DAB, Bluetooth, Wifi, ZigBee, etc) względem dyrektyw i wymagań RED'a, FCC, Anatel'a oraz innych podobnych.
No więc jak, Panie i Panowie, ile my tu mamy "di-bi-em'ów" na metr kwadratowy :D
No i druga sprawa, na wielu punktów są różne komunikaty, więc "nie leci" wszystko z centrali naraz, abyśmy nie odebrali na pierwszym punkcie wszystkich wskazówek, ale przy kolejnych lampionach mamy inne komunikaty na nasłuchu. REWELACJA pomysł i super ogranizacja.
Kochamy takie klimaty... ale zawsze też idzie rozkmina technicza pod kątem realizacji, takie zboczenie. Pamiętam jak przepytywałem kiedyś obsługę jednego punktu kontrolnego jak zrobili odpalenie licznika Geigera, gdy podawaliśmy im próbówkę ze "skażoną" wodą (TROPICIEL 26)
Bierzesz licznik i nie działa przy sprawdzeniu wody w bidonie (zrozumiałe - odżywiamy się zdrowo :D), ale biorą wodę w próbówce, którą przywiozłeś z jeziora i licznik "skwierczy" - NO HALO, wow!
Powiedziałem, że nie wyjdę z tego namiotu, jak nam nie powiedzą JAK ONI TO ZROBILI... i powiedzieli!
GENIALNE TO BYŁO !!
To kochamy w Tropicielach. A teraz kilka zdjeć z różnych punktów kontrolnych -->
Gdzieś w lesie

TO JEST KLIMAT !!!

DOKŁADNIE JAK TUTAJ !!!

Praca na mapie :)

Lampion na wysokości :)

All night long :)
Przedzieramy się przez mrok, kierując na kolejne punkty kontrolne, na których również włączamy nasłuch. Na mapę trafia zatem coraz więcej "zapisków" przechwyconych w eterze (nota bene, wiecie skąd wogóle się wzięło to powiedzenie: "puścić coś w eter"? TUTAJ macie historyczny kontekst).
Pozyskane informacje mówią nam o kolejnych odległościach punktu "X" od innych punktów kontrolnych. Gdy umieszczamy kolejne dane na mapie, to krąg poszukiwań coraz bardziej nam się zawęża i... potwierdza naszą hipotezę. "IKS" będzie niedaleko bazy. Na razie musi jednak poczekać - będziemy go brać jako ostatni punkt --> na powrocie.
Zadania na punktach kontrolnych będą przeróżne:
- alfabet Morse'a (nadajemy i odbieramy wiadomość)
- straż pożarna i pompa wody (widać o co chodzi na zdjęciu)
- szyfry do rozszyfrowania w procesie deszyfracji :P
oraz chyba najlepsze z zadań: próba ognia.
Fantastyczna ekipa na jednym z naszych ostatnich punktów uczy nas jak obchodzić się z ogniem.
Trzeba wziąć płomień do ręki!
No bez kitu, w takich chwilach to mi się przypomina to --> KTO BĘDZIE PRÓBOWAŁ SKRAŚĆ PŁOMIEŃ ZGINIE, trzeba było go sposobem zajumać. Tylko człowiek duchowny dał radę :D
Chociaż Szkodnik to się zachował bardziej jak w baśni z lat dzieciństwa - po prostu capnał ogień, schował w dłoni, przekazał dalej i mówi: "PIECZ rogatego!!!" (pamiętacie TĄ SCENĘ?)
Kapitalny punkt kontrolny :)
Księżyc w krwawej aurze :)

Punkt na wieży widokowej

Nad ranem gdzieś w polach :)

Nad ranem gdzieś w lesie :D

Już za dnia

WOW!

Kreska kropka, kreska, kropka... nadajemy dziś ze żłobka :D

HORROR TREE wymiata !!!

Mamy już wszystkie dane potrzebne do znalezienia punktu "X".
Pozostałe punkty kontrolne także już zaliczone, więc pora postawić kropkę nad... no właśnie, co się stawia nad "X". Na "I" można postawić kropę, a nad "X"... przecież zrobimy wtedy z IKS'a "IKS prim" czyli pierwszą pochodną. To już będzie prędkość (czyli pierwsza pochodna drogi po czasie). No nic, ja się zastanawiam co postawić, a tymczasem docieramy już do miejsca ukrytego wcześniej na mapie.
A tam... STRAŻ i zadanie z mini torem przeszkód, ale trzeba go pokonać z butlą na plecach.
Ponoć nad ranem - tak mówią strażacy - już mało ekip chciało robić to zadanie. Szkodnik chce. Bardzo.
Panowie ostrzegają, że jest ciężka. Szkodnik zakłada uprząż i mówi "jak nasze plecaki w dalekie wyprawy" (np. tutaj lub tutaj).
Lekką konsternację to wywołuje, ale chwilę później jest już po zadaniu a my wracamy do bazy z kompletem punktów.
Miano Tropiciela zdobyte po raz kolejny, czyli złota odznaka + 1 rajd. Jest dobrze, chociaż przyznam szczerze, że myślałem, że zamkniemy trasę o wiele szybciej. Prawie 7h nam ona zajęła (z 8h limitu). To chyba znaczy, że nie było łatwo - ale to dobrze, my lubimy jak jest pod górkę. Do następnego razu!
Butla na plerach :)

Xtra-wagancki punkt :)

Nasza mapa i radio :)

Tym razem zatem także nie mogło odbyć się bez jakiegoś takiego combo, a wybór padł na spędzenie soboty w Górach Opawskich. Pękło nam przy tej okazji 1400m przewyższeń, więc jesteśmy dobrze rozgrzani (styrani... chciałeś powiedzieć styrani) przed startem, no ale cóż zrobić. Jak będą pytać, co robiłeś w sobotę, to odpowiem, że byłem na rowerze, a jak zapytają o niedzielę, to odpowiem, że nadal... byłem na rowerze. A co jeszcze robiłeś przez weekend? BYŁEM NA ROWERZE !!!
Na wyprawę w Góry Opawskie dołączył do nas Andrzej, więc rajdowo także tym razem nasz duet robi się tercetem.
Kilka minut po zachodzie słońca, gdzieś pod Biskupią Kopą, ruszamy do Ligoty Książęcej. Nasza minuta startowa to 15 minut po północy, więc przeskoczymy tam ze sporym zapasem czasowym. Idealnie aby na spokojnie zarejestrować się w bazie, a potem już tylko oczekiwać na wywołanie naszego zespołu. W między czasie stroimy radio do (zadanej nam w bazie) częstotliwości: 94 MHz... TAK, tym razem wyposażaniem zalecanym na tą edycję rajdu jest odbiornik radiowy, na którym będziemy musieli robić nasłuch w wybranych miejscach trasy. Trzeba będzie odbierać, dosłownie ODBIERAĆ (sic!) wskazówki i podpowiedzi odnośnie ukrytego (czyli nieoznaczonego na mapie) punktu X. Następnie na podstawie odsłuchanych wiadomości, punkt ten zlokalizować i zdobyć. Jest klimat, prawda ?!? Prowadzenie nasłuchu w lesie w nocy... no, brakuje tylko korygowania ognia artylerii.
"Ja brzoza, ja brzoza - grab, jak mnie słyszysz?"
No nie wiem czy była to brzoza, czy jakieś inne drzewo - ale to nieważne. Dostaliśmy mapy, więc kilka minut po północy ruszamy w ciemność. Już na pierwszym punkcie, który wybierzemy będziemy musieli prowadzić nasłuch radiowy! Zaczynamy zatem z grubej rury!
Do lampionu, mimo że w lesie, w jego okolicy będzie kilkanaście różnych ścieżek, odmierzymy się perfekcyjnie i wjedziemy w niego jak dzik w maliny. HA! Fachura!... lub FUKS :D
Ucieszy nas to tym bardziej, że jedna z mijanych w drodze ekip, krzyknie lekko ironicznie "szukacie punktu K? No to powodzenia...". Dobry start! Naprawdę dobry start. Oby tak zostało... acz wiecie jak jest. Bywa różnie... do dziś wspominamy "bagna rozpaczy" i naszą mordeczą walkę, aby wyrwać się z "Rozlewiska Moczarki". Nie można zatem ulegać zbytniej pewności siebie i trzeba zachować czujność, bo nieraz... i nie dwa razy... punkty kontrolne uczyły pokory. Zwykle były to bolesne lekcje.
Odpalamy nasłuch i odbieramy pierwsze wskazówki dotyczące ukrytego punktu X.
Leży on na linii łączącej punkt "K" (na którym właśnie jesteśmy) oraz punkt "I".. no dobra, to na razie bardzo wstępne zawężęnie obszaru poszukiwań, bo "K" oraz "I" leżą prawie na obu końcach przekątnej naszej mapy (a jest to format A3).
Niewiele nam w takim razie daje, ale jednak wyznacza pewną tendecję, co do dalszych poszukiwań. Co więcej, zakładamy że "X" nie może być bardzo daleko od bazy - ze względów organizacyjnych --> różne ekipy będą zdobywać wskazówki w różnej kolejności. Będą zatem najeżdżać/nachodzić ten z różnych kierunków. Organizatorzy na pewno nie dopuszczą do sytuacji, że tylko od szczęścia zależeć będzie to jak punkt "X" wpisze się w waszą marszrutę. Chodzmi mi o sytuację, w której jedna ekipa po odczytaniu ostatniej wskazówki ma na ten punkt "rzut beretem", a druga całą mapę.
Dlatego też zakładamy, że punkt X musi być dość blisko bazy, tak aby niezależnie od wariantu przejazdu, każdej ekipie wypadł w miarę "po drodze". Cóż, sami organizując rajdy, wiemy jak ważne jest przewidywanie takich rzeczy, ocenianie co zrobią zawodnicy i w jakiej sytuacji się wtedy znajdą. Niestety czasami coś, co wydaje się super pomysłem, w praktyce może kompletnie nie wypalić... Wyobraźcie sobie akcję, że ekipa nr 1 ma do punktu "X" 2 km od ostatniej wskazówki, a ekipa nr 1 ma jakieś 25 km bo jest po drugiej stronie mapy. Zakładam że zrobiłaby się niezła chryja :D
Oczywiście to na razie hipoteza robocza - zobaczymy jak będzie w "realu", ale skoro kolejność punktów mamy dowolną, to na pewno jest ta kwestia jakoś uwzględniona w całym przebiegu rajdu. Tymczasem mamy nasze pierwsze wskazówki, więc możemy ruszać dalej!
Dwa zdjęcia z oficjalnej galerii rajdu: RAZ

i DWA (dobrze, że nie 2i - tak, wiem, znowu hermitowski... eeee... hermetyczny suchar :P)

A teraz już nasze zdjęcia --> Night riders :)

To prawda, dym i lustra, dym i lustra :)

Czacha !!!

Lampion już miga w oddali :)

Nocne rozkminy :)
Ruszamy dalej, suniemy przez nocny las i zaczynamy się zastanawiać... nad techniczną realizacją dzisiejszego rajdu.
Czy wolno tak nadawać na takim paśmie, a jeśli tak to z jaką makysmalną mocą nadajnika?
Tropiciel ma to na pewno ogarnięte, ale fajne dyskusje się nawiążą w naszej grupie - przypominam, że kiedyś robiłem w certyfikacjach WIRELESS'ów wszelakich (czyli AM/FM/DAB, Bluetooth, Wifi, ZigBee, etc) względem dyrektyw i wymagań RED'a, FCC, Anatel'a oraz innych podobnych.
No więc jak, Panie i Panowie, ile my tu mamy "di-bi-em'ów" na metr kwadratowy :D
No i druga sprawa, na wielu punktów są różne komunikaty, więc "nie leci" wszystko z centrali naraz, abyśmy nie odebrali na pierwszym punkcie wszystkich wskazówek, ale przy kolejnych lampionach mamy inne komunikaty na nasłuchu. REWELACJA pomysł i super ogranizacja.
Kochamy takie klimaty... ale zawsze też idzie rozkmina technicza pod kątem realizacji, takie zboczenie. Pamiętam jak przepytywałem kiedyś obsługę jednego punktu kontrolnego jak zrobili odpalenie licznika Geigera, gdy podawaliśmy im próbówkę ze "skażoną" wodą (TROPICIEL 26)
Bierzesz licznik i nie działa przy sprawdzeniu wody w bidonie (zrozumiałe - odżywiamy się zdrowo :D), ale biorą wodę w próbówce, którą przywiozłeś z jeziora i licznik "skwierczy" - NO HALO, wow!
Powiedziałem, że nie wyjdę z tego namiotu, jak nam nie powiedzą JAK ONI TO ZROBILI... i powiedzieli!
GENIALNE TO BYŁO !!
To kochamy w Tropicielach. A teraz kilka zdjeć z różnych punktów kontrolnych -->
Gdzieś w lesie

TO JEST KLIMAT !!!

DOKŁADNIE JAK TUTAJ !!!

Praca na mapie :)

Lampion na wysokości :)

All night long :)
Przedzieramy się przez mrok, kierując na kolejne punkty kontrolne, na których również włączamy nasłuch. Na mapę trafia zatem coraz więcej "zapisków" przechwyconych w eterze (nota bene, wiecie skąd wogóle się wzięło to powiedzenie: "puścić coś w eter"? TUTAJ macie historyczny kontekst).
Pozyskane informacje mówią nam o kolejnych odległościach punktu "X" od innych punktów kontrolnych. Gdy umieszczamy kolejne dane na mapie, to krąg poszukiwań coraz bardziej nam się zawęża i... potwierdza naszą hipotezę. "IKS" będzie niedaleko bazy. Na razie musi jednak poczekać - będziemy go brać jako ostatni punkt --> na powrocie.
Zadania na punktach kontrolnych będą przeróżne:
- alfabet Morse'a (nadajemy i odbieramy wiadomość)
- straż pożarna i pompa wody (widać o co chodzi na zdjęciu)
- szyfry do rozszyfrowania w procesie deszyfracji :P
oraz chyba najlepsze z zadań: próba ognia.
Fantastyczna ekipa na jednym z naszych ostatnich punktów uczy nas jak obchodzić się z ogniem.
Trzeba wziąć płomień do ręki!
No bez kitu, w takich chwilach to mi się przypomina to --> KTO BĘDZIE PRÓBOWAŁ SKRAŚĆ PŁOMIEŃ ZGINIE, trzeba było go sposobem zajumać. Tylko człowiek duchowny dał radę :D
Chociaż Szkodnik to się zachował bardziej jak w baśni z lat dzieciństwa - po prostu capnał ogień, schował w dłoni, przekazał dalej i mówi: "PIECZ rogatego!!!" (pamiętacie TĄ SCENĘ?)
Kapitalny punkt kontrolny :)
Księżyc w krwawej aurze :)

Punkt na wieży widokowej

Nad ranem gdzieś w polach :)

Nad ranem gdzieś w lesie :D

Już za dnia

WOW!

Kreska kropka, kreska, kropka... nadajemy dziś ze żłobka :D

HORROR TREE wymiata !!!

Mamy już wszystkie dane potrzebne do znalezienia punktu "X".
Pozostałe punkty kontrolne także już zaliczone, więc pora postawić kropkę nad... no właśnie, co się stawia nad "X". Na "I" można postawić kropę, a nad "X"... przecież zrobimy wtedy z IKS'a "IKS prim" czyli pierwszą pochodną. To już będzie prędkość (czyli pierwsza pochodna drogi po czasie). No nic, ja się zastanawiam co postawić, a tymczasem docieramy już do miejsca ukrytego wcześniej na mapie.
A tam... STRAŻ i zadanie z mini torem przeszkód, ale trzeba go pokonać z butlą na plecach.
Ponoć nad ranem - tak mówią strażacy - już mało ekip chciało robić to zadanie. Szkodnik chce. Bardzo.
Panowie ostrzegają, że jest ciężka. Szkodnik zakłada uprząż i mówi "jak nasze plecaki w dalekie wyprawy" (np. tutaj lub tutaj).
Lekką konsternację to wywołuje, ale chwilę później jest już po zadaniu a my wracamy do bazy z kompletem punktów.
Miano Tropiciela zdobyte po raz kolejny, czyli złota odznaka + 1 rajd. Jest dobrze, chociaż przyznam szczerze, że myślałem, że zamkniemy trasę o wiele szybciej. Prawie 7h nam ona zajęła (z 8h limitu). To chyba znaczy, że nie było łatwo - ale to dobrze, my lubimy jak jest pod górkę. Do następnego razu!
Butla na plerach :)

Xtra-wagancki punkt :)

Nasza mapa i radio :)

Kategoria Rajd, SFA
Liszkor 2025
-
DST
120.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 kwietnia 2025 | dodano: 26.05.2025
Tydzień po naszym rajdzie "Czarnej Owcy Orienteeringu" ruszamy na Dolny Śląsk wziąć udział w kultowym w naszym orient-środowisku rajdzie "Liszkor". Jest to rajd, który wywodzi się jeszcze z czasów "Nadwiślańskiego..." (łoooo Panie, kiedy to było...) a potem - już jako Liszkor - mocno wpisał się w kalendarz zawodów na orientację. Niegdyś trasy wszystkich Liszkorów układał Grzesiek Liszka, ale obecnie to już niestety tylko memoriał ku jego pamięci - przedwczesne odejście Grześka opisywałem we wpisie podsumowaniu roku 2024.
Nie może nas tam zatem zabraknąć i nie przeraża nas nawet wyjaz z Krakowa o 3:30 w nocy.
Nie może nas tam zatem zabraknąć i nie przeraża nas nawet wyjaz z Krakowa o 3:30 w nocy.
Iście za SZCZYTNA miejscówka
Bazą LISZKORA jest miasto Szczytna czyli meldujemy się u podnóża zarówno Gór Bystrzyckich na południu jak i Gór Stołowych na północy. Wybrana przez nas trasa to oczywiście najdłuższa możliwa opcja czyli 16h i 150 km. Wybieramy ją mimo tego, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki start - nie licząc Silesi Race w lutym tego roku, jednego wyjazdu na Orawę oraz rozstawiania trasy (wieszania lampionów) Czarnej Owcy Orienteeringu, to na rowerze nie byliśmy jeszcze zbyt wiele razy w tym roku. Powód jest prosty: albo chodziliśmy pieszo, "w śniegu" gdzieś głęboko w górach albo przygotowywaliśmy wspomnianą Czarną Owcę.Można powiedzieć, że pichciliśmy owieczkę nad rusztem, aż do zwęglenia... tak aby stała się ciałem doskonale CZARNYM.
Wracając... aktywności było zatem całkiem sporo, ale jednocześnie mało roweru. Natomiast start na trasie 150 km z przewidywanym przewyższeniem powyżej 3000m uznaję za lekko hardcore'owy "początek sezonu" i to mimo faktu, że sezonu to my w zasadzie nigdy nie kończymy (nie można zatem tak do końca mówić o początku jakiegoś kolejnego :P). Biorąc jednak pod uwagę nasze przygotowanie kondycyjne, zakładamy że Liszkor nas nieźle sponiewiera... upodli, styra oraz wybatoży. No ale w zasadzie tego przecież potrzebujemy, za tym tęsknimy i tego też oczekujemy.
Meldujemy się w bazie na 30 min przed odprawą naszej trasy, więc z całkiem bezpiecznym zapasem - jest czas się przywitać, krótko porozmawiać z innymi zawodnikami, przygotować do startu (KOFEINA, lej mi do gardła KOFEINĘ !!!).
Ze względu na "dłuższą nieobecność" Grześka, trasę rajdu tym razem układał Łukasz... oczekujemy zatem, że będzie ona zarówno naprawdę ciekawie poprowadzona, jak i będzie swoistym "ukłonem" w stronę dawnych Liszkorowych przygód.
Nie pomylimy się!
Wracając... aktywności było zatem całkiem sporo, ale jednocześnie mało roweru. Natomiast start na trasie 150 km z przewidywanym przewyższeniem powyżej 3000m uznaję za lekko hardcore'owy "początek sezonu" i to mimo faktu, że sezonu to my w zasadzie nigdy nie kończymy (nie można zatem tak do końca mówić o początku jakiegoś kolejnego :P). Biorąc jednak pod uwagę nasze przygotowanie kondycyjne, zakładamy że Liszkor nas nieźle sponiewiera... upodli, styra oraz wybatoży. No ale w zasadzie tego przecież potrzebujemy, za tym tęsknimy i tego też oczekujemy.
Meldujemy się w bazie na 30 min przed odprawą naszej trasy, więc z całkiem bezpiecznym zapasem - jest czas się przywitać, krótko porozmawiać z innymi zawodnikami, przygotować do startu (KOFEINA, lej mi do gardła KOFEINĘ !!!).
Ze względu na "dłuższą nieobecność" Grześka, trasę rajdu tym razem układał Łukasz... oczekujemy zatem, że będzie ona zarówno naprawdę ciekawie poprowadzona, jak i będzie swoistym "ukłonem" w stronę dawnych Liszkorowych przygód.
Nie pomylimy się!
Czy to japoński słoń - Mamutu? :D

Zstępujemy do PIEKIEŁ... a tam góry :P
Na
pierwszy ogień idzie masyw Piekielnej Góry. Znamy ją z naszego pobytu w
Polanicy Zdroju - bardzo spodobał nam się wtedy szlak wyrwany... eee...
czerwonych serc. Dziś nasze pierwsze punkty kontrolne będą
zalokalizowane właśnie tutaj.
Kiedy cześć zawodników wybiera klasycznie: objechanie szczytu w drodze między punktami, to my równie klasycznie poruszamy się przez szczyt i szlakami. W praktyce... ich wariant wygląda tak, że zaliczają jeden z punktów kontrolnych, zjeżdżają w dolinę, objeżdżają górę i atakują kolejny punkt kontrolny od dołu, a my rypiemy się "granią" przez szczyt i wszelakie przedwierzchołki.
Zwykle Oni są szybciej, no ale my jakoś tak nie możemy przekonać się do tej metody - jazda szlakiem przez szczyt to jazda szlakiem przez szczyt, a nie co innego! Tak, wiem. Zapachniało tautologią, ale co ja poradzę - my chyba jesteśmy nieferomowalni... to też tautologia :P
Lecimy zatem zdobywać góry - przez góry, a nie objazdem :P
A to, że jest to iście piekielny szlak to możecie zobaczyć po zdjęciach:
- jakie stwory spotkamy po drodze!
- a i dość jawnie podany będzie kontakt do Administratorów tego zacnego przybytku
Kiedy cześć zawodników wybiera klasycznie: objechanie szczytu w drodze między punktami, to my równie klasycznie poruszamy się przez szczyt i szlakami. W praktyce... ich wariant wygląda tak, że zaliczają jeden z punktów kontrolnych, zjeżdżają w dolinę, objeżdżają górę i atakują kolejny punkt kontrolny od dołu, a my rypiemy się "granią" przez szczyt i wszelakie przedwierzchołki.
Zwykle Oni są szybciej, no ale my jakoś tak nie możemy przekonać się do tej metody - jazda szlakiem przez szczyt to jazda szlakiem przez szczyt, a nie co innego! Tak, wiem. Zapachniało tautologią, ale co ja poradzę - my chyba jesteśmy nieferomowalni... to też tautologia :P
Lecimy zatem zdobywać góry - przez góry, a nie objazdem :P
A to, że jest to iście piekielny szlak to możecie zobaczyć po zdjęciach:
- jakie stwory spotkamy po drodze!
- a i dość jawnie podany będzie kontakt do Administratorów tego zacnego przybytku
Piekielna góra - dosłownie :D

Parking z widokiem

Służby, wszędzie służby :)

Stwory!

Dzień dobry, poproszę z kotłownią, z panem LUCKIEM :D

Jak zwykle wariant lekko z dvpy :D

Zacne miejsce na punkt!

Szlakiem wyrwa... czerwonych serc :)

Szlakiem w kolorze ciemności :)

POISON, you're my POISON running in my veins... (całość TUTAJ)
Szukamy
trucizny. Dosłownie. Na punkcie 99 znajdziemy flaszkę... czyli
piorunująco działający eliksir z napisem ostrzegawczym "Trucizna".
To swoisty tribute (hołd) dla Grześka Liszki, który lubił takie specyfiki. Widać, że chociaż nie ma Go już z nami, to nadal czuwa nad swoim rajdem i różne dziwne specyfiki nadal można na trasie odnaleźć. A ekipy, które lubiły się raczyć tymi eliksirami, również zapierdalają jak dzicy, to aż prosi się o pytanie: "gdzie pędzisz? Bo ja na balkonie"
My wprawdzie wybieramy wstrzemięźliwość i abstynencję, więc nie wypróbujemy na sobie efektów trucizny, ale znaleźć taką flaszkę w penetrowanej grocie (skalnej, pacany, skalnej... a nie grocie Nestle...) to rarytas, unikat, iście smaczny kąsek.
To jest niesamowity klimat, więc nie zapomnijcie jednak, że takie miejsca to także potencjalne zagrożenie jakimś rogatym za winkla, który nagle zacznie napierać siekierą Wam w plecy (czyli - jak to mówiliśmy na dzielni - zacznie nakurw**ć Wam z AXE'a....
Zdarza się to nagminnie - coś się zalęgnie w ciemności i potem już tylko całopalenie komnat zostaje...
A do do trucizny jeszcze to czy pamiętacie TO - trzeba było uważać aby nie wypić niebieskiego napoju :)
To swoisty tribute (hołd) dla Grześka Liszki, który lubił takie specyfiki. Widać, że chociaż nie ma Go już z nami, to nadal czuwa nad swoim rajdem i różne dziwne specyfiki nadal można na trasie odnaleźć. A ekipy, które lubiły się raczyć tymi eliksirami, również zapierdalają jak dzicy, to aż prosi się o pytanie: "gdzie pędzisz? Bo ja na balkonie"
My wprawdzie wybieramy wstrzemięźliwość i abstynencję, więc nie wypróbujemy na sobie efektów trucizny, ale znaleźć taką flaszkę w penetrowanej grocie (skalnej, pacany, skalnej... a nie grocie Nestle...) to rarytas, unikat, iście smaczny kąsek.
To jest niesamowity klimat, więc nie zapomnijcie jednak, że takie miejsca to także potencjalne zagrożenie jakimś rogatym za winkla, który nagle zacznie napierać siekierą Wam w plecy (czyli - jak to mówiliśmy na dzielni - zacznie nakurw**ć Wam z AXE'a....
Zdarza się to nagminnie - coś się zalęgnie w ciemności i potem już tylko całopalenie komnat zostaje...
A do do trucizny jeszcze to czy pamiętacie TO - trzeba było uważać aby nie wypić niebieskiego napoju :)
POISON, YOU'RE POISON RUNNING THROUGH MY VEINS... (a TĄ wersję znacie :D :D :D)

Punkty PEREŁKI
Środkowa część rajdu to spore przeloty po różnych ciekawych miejscach okolicy Kłodzka. W wielu lokacjach nadal będą dostrzegalne ślady zeszłorocznej powodzi... Niemniej przewyższenia będą tutaj jednak trochę mniejsze niż przejechanych przed chwilą Górach Bystrzyckich.
Znajdzie się tu kilka perełek jeśli chodzi o punkty kontrolne - sami zobaczcie, cmentarz/mauzoleum, Grodziszcze, okazała infrastruktura hydro oraz inne. Znowu dużo zdjęć teraz poleci :)
Znajdzie się tu kilka perełek jeśli chodzi o punkty kontrolne - sami zobaczcie, cmentarz/mauzoleum, Grodziszcze, okazała infrastruktura hydro oraz inne. Znowu dużo zdjęć teraz poleci :)
Przydrożna kapliczka

Uwielbiamy takie miejsca

Miłość Ci wszystko wypaczy :P

Srogo...

Leśny cmentarz - mauzoleum

Hydro obiekty

"...straszliwy kształt przed nimi zjawia się w półkroku
i niszczy spokój, czy artysta się wygłupia,
na kształt trzeba spojrzeć z boku...
żeby zobaczyć, że to czaszka trupia" (całość TUTAJ)

Przez pola

Pamiętacie mafię, która komunikował się piórem (nie nie chodzi, że pisała do siebie... taki mieli znak. Sporo szermierki tam też było --- ADIOS, SEŃOR MAGISTRADO !! )

Telepiemy się zielonym szlakiem

Grodziszcze


W kierunku Wambierzyc - tym razem asfaltem

Happy birthday, żulu, happy birthday ŻU LU :P
Jeden z bardziej odległych punktów - Wambierzyce. Basia się śmieje, że jest on dołożony na dobitkę, aby dodać kilometrów do trasy bo trzeba naprawdę mocno się karnąć, tu dotrzeć. Z tego też względu część zawodników nie decyduje się na wyprawę po ten punkt.
My jedziemy - no bo jak! Jest już zmierzch, dzień powoli umiera a my kierujemy się przez pola w kierunku Wambierzyc (pola = zdjęcie powyżej). Zadanie związane z punktem kontrolnym to odnaleźć dzwon przy kapliczce i odczytać rok, jaki tam jest wyryty. .
Gdy dotrzemy do miejscowości i zaczniemy wspinać się na górkę w kierunku dzwonów... to trafimy tam na lokalną imprezę. Mocno wstawiony gość wstaje od ogniska/grilla i podbija do nas... ech uwielbiam pijanych, którzy muszą... po prostu muszą się Tobą zainteresować. Tyle dobrze, że gość jest nawalony "na wesoło", a nie konfrontacyjnie do obcych...
Krzyczy do nas, że ma dzisiaj urodziny i zaprasza nas na wódkę. HA, WÓDKI I PACIERZA NIGDY NIE ODMAWIAM! Nie, no żart... przecież ja nie piję.
Grzecznie zatem odmawiamy, ale chłop nalega... bo ma urodziny i będzie Mu przykro jak się z Nim nie napijemy. Ach, czyli sięgnął po metodę wywoływania poczucia winy... doświadczony menel, ale jesteśmy twardzi. Metoda nie działa. Przykro mi (hmmm... skoro jest mi przykro to może jednak działa?)
Ogólnie kolo jest niczym ruski ornitolog o specjalności proktologia. Nawalony w 3 dupy... idąc do nas wyrżnął orła, puścił pawia, dwa gile z nos, a potem rozczarowany nadal poszedł pić na sępa...
No nic, punkt zaliczony - można "wracać" na południe. Zakładamy lampki, bo zaraz będzie już zupełnie ciemno i ruszamy w noc.
My jedziemy - no bo jak! Jest już zmierzch, dzień powoli umiera a my kierujemy się przez pola w kierunku Wambierzyc (pola = zdjęcie powyżej). Zadanie związane z punktem kontrolnym to odnaleźć dzwon przy kapliczce i odczytać rok, jaki tam jest wyryty. .
Gdy dotrzemy do miejscowości i zaczniemy wspinać się na górkę w kierunku dzwonów... to trafimy tam na lokalną imprezę. Mocno wstawiony gość wstaje od ogniska/grilla i podbija do nas... ech uwielbiam pijanych, którzy muszą... po prostu muszą się Tobą zainteresować. Tyle dobrze, że gość jest nawalony "na wesoło", a nie konfrontacyjnie do obcych...
Krzyczy do nas, że ma dzisiaj urodziny i zaprasza nas na wódkę. HA, WÓDKI I PACIERZA NIGDY NIE ODMAWIAM! Nie, no żart... przecież ja nie piję.
Grzecznie zatem odmawiamy, ale chłop nalega... bo ma urodziny i będzie Mu przykro jak się z Nim nie napijemy. Ach, czyli sięgnął po metodę wywoływania poczucia winy... doświadczony menel, ale jesteśmy twardzi. Metoda nie działa. Przykro mi (hmmm... skoro jest mi przykro to może jednak działa?)
Ogólnie kolo jest niczym ruski ornitolog o specjalności proktologia. Nawalony w 3 dupy... idąc do nas wyrżnął orła, puścił pawia, dwa gile z nos, a potem rozczarowany nadal poszedł pić na sępa...
No nic, punkt zaliczony - można "wracać" na południe. Zakładamy lampki, bo zaraz będzie już zupełnie ciemno i ruszamy w noc.
"Biją dzwony, dźwięczą dzwony, Henryk został powieszony..." (całość TUTAJ, chociaż akurat wers ten brzmi trochę inaczej...)

Azymut krzyżowy :D
Wydostawszy się z Wambierzyc zaczynamy wracać w kierunku bazy. Kolejne podjazdy przed nami, ale uparcie, konsekwentnie, mozolnie "przełamujemy" wzgórze za wzgórzem, pagór za pagórem.
Jeden z punktów - kamienny krzyż - to będzie prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza że zakładamy iż będzie do niego prowadzić jakaś ścieżka. Będzie to... błąd założenia, dlatego przy pierwszej próbie przestrzelimy go.. w sumie, to nawet nie wiem o ile, ale przejdziemy kawał lasu i gdy dotrzemy do skrzyżowania szlaków, to wtedy upewnimy się, że jesteśmy za daleko.
Tuż przed drugą próbą odnalezienia punktu spotkamy jednego z zawodników, ale wiecie - noc w lesie, latarkami walimy sobie po ryju, do tego piszę to relację z opóźnieniem - za cholerę zatem nie pamiętam kogo. Pamiętam tylko, że będzie narzekał D:
W pewnym stopniu: NA NAS :D :D :D
Dlaczego? Dlatego, że chwilę posiedzimy razem nad mapą i stwierdzimy jednomyślnie z Basią, że należy na ten punkt wyjąć ciężką artylerię - czytaj: walić na azymut. Wiemy gdzie jest skrzyżowaniem szlaków, właśnie na nim jesteśmy, więc odczytujemy azymut z mapy i dawaj przez las. Bez ścieżki, na wprost, na rympał. Kolega idzie z nami, ale będzie dość często dopytywał "Wy na pewno wiecie co robicie?".
Co to za pytanie, oczywiście że nie ---> TA SCENA.
Trzymamy jednak azymut i rozciągamy naszą dwuosobową tyralierę, tak aby pozostawać w kontakcie wzo... lampkowym (przypominam, że jest noc w lesie) i tak, aby krzyż nie wydostał się z oblężenia, "przechodząc" między nami. No i jest! Udało się!
Kolega jest pod wrażeniem, a ja mam - jak zawsze w takich chwilach, ochotę powiedzieć - "na niewtajemniczonych to zawsze robi wrażenie" (kocham ten film).
Żegnamy się i lecimy dalej, każdy w swoją stronę.
Jeden z punktów - kamienny krzyż - to będzie prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza że zakładamy iż będzie do niego prowadzić jakaś ścieżka. Będzie to... błąd założenia, dlatego przy pierwszej próbie przestrzelimy go.. w sumie, to nawet nie wiem o ile, ale przejdziemy kawał lasu i gdy dotrzemy do skrzyżowania szlaków, to wtedy upewnimy się, że jesteśmy za daleko.
Tuż przed drugą próbą odnalezienia punktu spotkamy jednego z zawodników, ale wiecie - noc w lesie, latarkami walimy sobie po ryju, do tego piszę to relację z opóźnieniem - za cholerę zatem nie pamiętam kogo. Pamiętam tylko, że będzie narzekał D:
W pewnym stopniu: NA NAS :D :D :D
Dlaczego? Dlatego, że chwilę posiedzimy razem nad mapą i stwierdzimy jednomyślnie z Basią, że należy na ten punkt wyjąć ciężką artylerię - czytaj: walić na azymut. Wiemy gdzie jest skrzyżowaniem szlaków, właśnie na nim jesteśmy, więc odczytujemy azymut z mapy i dawaj przez las. Bez ścieżki, na wprost, na rympał. Kolega idzie z nami, ale będzie dość często dopytywał "Wy na pewno wiecie co robicie?".
Co to za pytanie, oczywiście że nie ---> TA SCENA.
Trzymamy jednak azymut i rozciągamy naszą dwuosobową tyralierę, tak aby pozostawać w kontakcie wzo... lampkowym (przypominam, że jest noc w lesie) i tak, aby krzyż nie wydostał się z oblężenia, "przechodząc" między nami. No i jest! Udało się!
Kolega jest pod wrażeniem, a ja mam - jak zawsze w takich chwilach, ochotę powiedzieć - "na niewtajemniczonych to zawsze robi wrażenie" (kocham ten film).
Żegnamy się i lecimy dalej, każdy w swoją stronę.
Znowu noc w lesie :)

Trasa ostra jak...

Jest i on - znalezion!

Do bazy
Na powrocie "czyścimy" mapę ze wszystkiego co jeszcze możemy. Nazbiera się tego trochę, ale całej trasy oczywiście nie damy rady zrobić. Z szacowanych 150 km, zrobimy 120 km, a licznik przewyższeń zatrzyma się na liczbie 2200m "pod górkę". To i tak według mnie nieźle, bo w sumie jest to nasza pierwsza rowerowa wyrypa w tym roku. Śniegi dość długo trzymały i sporo wycieczek lutowych czy marcowych to były wyprawy piesze, a organizacja Czarnej Owcy Orienteeringu także pochłonęła nas jak... może nie będę może mówić jak co, ale pamiętajcie: "nie w każdej muszli słychać morze" :D
Wracając do Liszkora, to cieszy że nie zardzewieliśmy przez zimę, a z naszym wynikiem Basia ląduje na miejscu pierwszym w swojej kategorii. To bardzo miłe, zwłaszcza że wygląda na to, że nastąpi - trochę nieoczekiwana - przerwa w rajdach organizowanych przez ROC. Skoro tak musi być, to fajnie że Basi udało się wygrać "edycję" pożegnalną. Choć wierzymy mocno, że rajd jeszcze powróci do kalendarza.
Tymczasem my zostajemy w bazie na noc, a w niedzielę ruszymy w Góry Bystrzyckie - na Jagodną i jej koleżanki, no ale to już zupełnie inne historia :)
Wracając do Liszkora, to cieszy że nie zardzewieliśmy przez zimę, a z naszym wynikiem Basia ląduje na miejscu pierwszym w swojej kategorii. To bardzo miłe, zwłaszcza że wygląda na to, że nastąpi - trochę nieoczekiwana - przerwa w rajdach organizowanych przez ROC. Skoro tak musi być, to fajnie że Basi udało się wygrać "edycję" pożegnalną. Choć wierzymy mocno, że rajd jeszcze powróci do kalendarza.
Tymczasem my zostajemy w bazie na noc, a w niedzielę ruszymy w Góry Bystrzyckie - na Jagodną i jej koleżanki, no ale to już zupełnie inne historia :)
Światełko w okienku czyli moja ukochana klasyka --->
"Windows burn to light wayback home,
the light that warms, no matter where they've gone
They are off... to find a Hero of the Day
but what if they should fall by someone's wicked way..." (całość TUTAJ)

Kategoria Rajd, SFA
CZARNA OWCA ORIENTEERINGU - zaproszenie
-
DST
1.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 lutego 2025 | dodano: 16.03.2025
Zapraszamy na nasz maraton/rajd na orientację "CZARNA OWCA ORIENTEERINGU - W cieniu wielkiej góry"
Trasy rowerowe (krótkie: 70~80 km z limitem 8h; 150+ km z limitem 16h)
Trasy piesze z takim samym limitem.
Trasa przygodowa (Adventure Race ---> część trasy pieszo, część na rowerze + zadania specjalne)
Trasa dla rowerów elektrycznych (bez klasyfikacji)
Trasa rodzinna/rekreacyjna (bez klasyfikacji)
Strona rajdu: www.rajdczarnaowca.pl
Wydarzenie na FB: https://www.facebook.com/events/970440438356006/
Opis wydarzenia na BIKESTATS: Czarna Owca Orienteeringu | Rowerowa jazda na orientację RJnO - Lipnica Wielka na Orawie, 29.03.2025
ZAPRASZAMY - ZAPISY NADAL TRWAJĄ (do 25 marca)Owca oswojona:
Kategoria Rajd, SFA
TROPICIEL 33
-
DST
78.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 października 2024 | dodano: 30.12.2024
Foto-relacja z TROPICIELA 33 - szczególnego dla nas, bo dzięki temu że po raz kolejny udało się nam zrobić komplet punktów kontrolnych w limicie, sięgnęliśmy po złotą odznakę TROPICIELA (9-krotne zdobycie miana Tropiciela). Weekend bez snu: za dnia JASZCZUR, a nocą Tropiciel... wracają w niedzielę do Krakowa stwierdzimy, że jest za ładnie aby nie złapać jeszcze jakieś krótkiej wycieczki.
Oznaczmy prędkość rakiety nr 1 jako V1, a prędkość rakiety nr 2 jako V2... :D
Zepnij to na krótko... lepiej nie na długo bo będzie iskrzyć :D

:) :)

:) :) :)

MIŚ !!!

"NZn" pichcimy NIEZNISZCZALNIUM :D

Klimat

Takie tam z obsługą punktu :D

Szkodnik w szałasie :)

Gdzieś w lesie

Świecące lampiony

Nocne eksperymenty :)

Przez mrok i mgłę :)

Zimno, naprawdę zimno i wilgotno... to niemal czuć na tym zdjęciu :)

W stronę światła

Świta

Jest pięknie

Jak z obrazka :)

Nie potrzeba podpisu - jest napisane :D

Złoto toczy się w krąg, rąk do rąk, z rąk do rąk... NASZYCH RĄK !!!

Kategoria Rajd, SFA
Jaszczur- Puszcza Pyzdrska
-
DST
45.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 października 2024 | dodano: 30.12.2024
[30.12.2024] WPIS NIEDOKOŃCZONY... czyli
"Po miesiącu pięknych dni
zbrakło forsy, zbrakło sił,
nowy rejs już zacząć mam
nowej pannie digi dam..."
Zbrakło sił aby napisać tą relację... tymczasem nowy rejs (w rok 2025) już za moment zacząć trzeba... nowym rajdom relacje przyjdzie dać...
Zostawiam zatem to co udało się napisać do tej pory, acz jest w w zasadzie tylko wstęp...
[19.10.2024]
Hardcore'owy weekend czas zacząć... iście twardo-rdzeniowy bo liczba godzin snu w okresie: piątek wieczór - niedziela wieczór wyniesie niecałe 5 (słownie: pięć) i żadna z nich nie przypadnie na noc z soboty na niedzielę :P Czasem mam wrażenie, że jesteśmy już za starzy na takie akcje... wiecie jak jest, zaczyn kusić klasyczny tryptyk weekendowy: kocyk - łóżeczko - herbatka... a potem przychodzi taki weekend jak ten... i znowu przechodzimy w tryb "sen jest dla słabych" oraz "w moich żyłach płynie czysta kofeina" i a odwalamy jakaś (kolejną) głupią akcję. Co tym razem? NA BOGATO bo to będzie więcej niż rajd, to będą dwa rajdy (te rowerowe) oraz rajd przez połowę Polski aby wszędzie zdążyć na czas. Małopolskie, Śląskie, Opolskie, Łódzkie, Wielkopolskie i Dolnośląskie czyli chyba "jeszcze stać ich na to by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać ogień z ostrza" (całość TUTAJ, oczywiście Mistrz Jacek). No ale zacznijmy od początku bo jak zawsze potrzeba było dobrego planowania i elastyczności w działaniach operacyjnych.
"Po miesiącu pięknych dni
zbrakło forsy, zbrakło sił,
nowy rejs już zacząć mam
nowej pannie digi dam..."
Zbrakło sił aby napisać tą relację... tymczasem nowy rejs (w rok 2025) już za moment zacząć trzeba... nowym rajdom relacje przyjdzie dać...
Zostawiam zatem to co udało się napisać do tej pory, acz jest w w zasadzie tylko wstęp...
[19.10.2024]
Hardcore'owy weekend czas zacząć... iście twardo-rdzeniowy bo liczba godzin snu w okresie: piątek wieczór - niedziela wieczór wyniesie niecałe 5 (słownie: pięć) i żadna z nich nie przypadnie na noc z soboty na niedzielę :P Czasem mam wrażenie, że jesteśmy już za starzy na takie akcje... wiecie jak jest, zaczyn kusić klasyczny tryptyk weekendowy: kocyk - łóżeczko - herbatka... a potem przychodzi taki weekend jak ten... i znowu przechodzimy w tryb "sen jest dla słabych" oraz "w moich żyłach płynie czysta kofeina" i a odwalamy jakaś (kolejną) głupią akcję. Co tym razem? NA BOGATO bo to będzie więcej niż rajd, to będą dwa rajdy (te rowerowe) oraz rajd przez połowę Polski aby wszędzie zdążyć na czas. Małopolskie, Śląskie, Opolskie, Łódzkie, Wielkopolskie i Dolnośląskie czyli chyba "jeszcze stać ich na to by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać ogień z ostrza" (całość TUTAJ, oczywiście Mistrz Jacek). No ale zacznijmy od początku bo jak zawsze potrzeba było dobrego planowania i elastyczności w działaniach operacyjnych.
"Zmienność decyzji świadczy o ciągłości planowania" - jak mawiał dowódca mojego plutonu w CSSP
Jaszczury
na Dolnym Śląsku mają czasem pod górę... i nie chodzi mi o to, że pod
górę bo Sudety, to wprawdzie też, ale mówię o problemach
organizacyjnych. Kultowy i jeden z najlepiej przeze mnie wspominanych
"Jaszczur - Ścieżka Muflona" odbył się dopiero przy trzeciej próbie...
ale tam było przejebane. Naprawdę srogo przejebane - jak kogoś ciekawy to relacja jest TUTAJ.
Teraz "Bludny Balvan", mający rozegrać się na pograniczu polsko-czeskim
także odbyć się nie może. To już drugi raz dla tej imprezy, więc
właśnie wyrównała wynik w "przekładaniu" z Muflonem. Jak za rok się nie
odbędzie, to wyjdzie na prowadzenie... Ech, sami widzicie jak to
ostatnio bywa: jak nie urok, to... ruscy psują pogodę (GRAD)...
czyli ciągle coś. No ale tym razem powód był naprawdę gruby: powódź...
Malo musiał zatem odwołać Jaszczura na pograniczu polsko-czeskim, bo to
nie czas i miejsce na rajdy w tamtym terenie. Na stronie Jaszczura
ogłasza zatem, że 50-ta (pasuje Wam? PIĘĆDZIESIĄTA !!!) odbędzie się w Puszczy
Pyzdrskiej. Wow! Tych terenów zupełnie nie znamy... ale nasz drogi Pacan przekłada także
imprezę o tydzień czyli wpycha się nam na termin Rajdu Waligóry i Tropiciela.
No żesz... a tak pięknie mieliśmy poukładany kalendarz. Mieliśmy jechać na Waligórę i potem na Tropiciela, a tu konflikt z Jaszczurowatym!
Zawsze powtarzam jednak, że jak życie wali Was w twarz, to trzeba w odpowiedzi sprzedać Mu solidnego kopa. Eskalacja do deeskalacji, a zgliszcza i ruiny powstałe w procesie jakoś się posprząta. Gdy tydzień temu także "wypadł nam z kalendarza" rajd , to uderzylismy w Tatry, na Rohacze i udało nam się zobaczyć widmo Brocken'u (no! Takie alternatywny to ja rozumiem i szanuję!). Gorzej z najbliższym weekendem, bo nie damy rady złapać Rajdu Waligóry i Jaszczura... Tropiciel nie jest problemem, bo start mamy po północy. Obskoczymy - damy radę. Ciężki wybór, ale Jaszczur jest dłuższy niż Waligóra, no i Jaszczur jest... JASZCZUREM !!!... dodatkowo z Jaszczura na Tropiciela jest około 150 km, a nie 400... no szkoda Rajdu Waligóry, ale finalnie wybieramy Puszczę Pyzdrską i to mimo tego, że na Waligórę byliśmy już zapisani.
Nowy plan:
- dzida za Kalisz i start na Jaszczurze
- skończenie rajdu o zmierzchu (jak nigdy - zjechanie z Jaszczura przed nocą brzmi jak herezja, ale nie ma innej opcji)
- dzida z Wielkopolskiego w Dolnośląskie
- Tropiciel
- powrót do Krakowa
To nie jest pierwszy raz jak skaczemy z Jaszczura na Tropiciela (Z "Kamiennych Ścian" zrobiliśmy to samo - TUTAJ, acz wtedy, przy "zgodności" województw, nie trzeba było z Jaszczura zjeżdżać przed zmrokiem).
Budzik dzwoni koło 3:00 w nocy, bo mamy 5 godzin dojazdu... przetniemy małopolskie, śląskie, fragmentem opolskiego, łódzkie i wielkopolskie aby zameldować się przed 10:00 spory kawałek za Kaliszem. Jaszczura numer 50 czas zacząć!
No żesz... a tak pięknie mieliśmy poukładany kalendarz. Mieliśmy jechać na Waligórę i potem na Tropiciela, a tu konflikt z Jaszczurowatym!
Zawsze powtarzam jednak, że jak życie wali Was w twarz, to trzeba w odpowiedzi sprzedać Mu solidnego kopa. Eskalacja do deeskalacji, a zgliszcza i ruiny powstałe w procesie jakoś się posprząta. Gdy tydzień temu także "wypadł nam z kalendarza" rajd , to uderzylismy w Tatry, na Rohacze i udało nam się zobaczyć widmo Brocken'u (no! Takie alternatywny to ja rozumiem i szanuję!). Gorzej z najbliższym weekendem, bo nie damy rady złapać Rajdu Waligóry i Jaszczura... Tropiciel nie jest problemem, bo start mamy po północy. Obskoczymy - damy radę. Ciężki wybór, ale Jaszczur jest dłuższy niż Waligóra, no i Jaszczur jest... JASZCZUREM !!!... dodatkowo z Jaszczura na Tropiciela jest około 150 km, a nie 400... no szkoda Rajdu Waligóry, ale finalnie wybieramy Puszczę Pyzdrską i to mimo tego, że na Waligórę byliśmy już zapisani.
Nowy plan:
- dzida za Kalisz i start na Jaszczurze
- skończenie rajdu o zmierzchu (jak nigdy - zjechanie z Jaszczura przed nocą brzmi jak herezja, ale nie ma innej opcji)
- dzida z Wielkopolskiego w Dolnośląskie
- Tropiciel
- powrót do Krakowa
To nie jest pierwszy raz jak skaczemy z Jaszczura na Tropiciela (Z "Kamiennych Ścian" zrobiliśmy to samo - TUTAJ, acz wtedy, przy "zgodności" województw, nie trzeba było z Jaszczura zjeżdżać przed zmrokiem).
Budzik dzwoni koło 3:00 w nocy, bo mamy 5 godzin dojazdu... przetniemy małopolskie, śląskie, fragmentem opolskiego, łódzkie i wielkopolskie aby zameldować się przed 10:00 spory kawałek za Kaliszem. Jaszczura numer 50 czas zacząć!
Dzisiaj będzie kolorowo... pojechał Pacan z ilością "wstawek". Mapy Jaszczura są zjawiskowe jak się na nie patrzy... gorzej jak musicie na nich nawigować :P

Speak of a devil and he shall appear (i to w sumie razy dwa)
Diabeł numer 1: No proszę, proszę. Państwa to się tutaj nie spodziewałem. Krzysiek i Jarek przyjeżdżają na Jaszczura. Lekki szok i niedowierzanie, bo to przecież impreza dla koneserów. Mamy tu przecież mało jazdy, a wiele chaszczowania czyli dokładnie odwrotność tego co ceni sobie "czołówka Pucharu"... chociaż i tak, jeśli mam być absolutnie szczery, to płaskie Jaszczury (czytaj: te-nie-górskie) to są w miarę, jakoś tam przejezdne. Chłopaki chcą spróbować swych sił na "rajdzie Szkodników, pacanów i zbieraczy padliny". Ciekawe jak spodoba Im się taka impreza... a robiąc tutaj duży spoiler, ten Jaszczur okaże się zaskakująco przejezdny, więc trafili w miarę bezboleśnie. Można zatem tą sytuację interpretować dwojako, zależnie od przyjętej optyki:
- dobrze, że na swój pierwszy raz trafili na taką edycję, może - dzięki temu - się nie zniechęcą za bardzo
- szkoda, że nie trafili na przejebaną edycję, aby podzielić nasz żałosny los na tym kurwi dole... eeee.... łez padole, łez padole!
Ciekawe co ich zaskoczy na trasie... a mówiąc o zaskoczeniu, znacie ten dowcip -->
Mąż pichci jakieś dobroci w kuchni i pyta żony: "co chcesz na obiad?"
Ona: "Zaskocz mnie"
On: RUCHAM TWOJĄ SIOSTRĘ!
Ja myślicie, udało się zaskoczyć :D :D :D ?
Wracając...
Siadamy do planowania naszego wariantu. Celujemy aby być w okolicach zmroku z powrotem w bazie, tak aby na spokojnie zjeść, przebrać się i nie musieć gnać na Tropiciela na ostatnią chwilę. Uznajemy, że najprawdopodobniej uda nam się zatem zrobić tylko jedną z map. Wybór pada zatem na tą z większą ilością punktów opisowych/zagadek. To jest przecież kwintesencja Jaszczura!
Na załączonym powyżej zdjęciu to ten arkusz po prawej stronie. Oprócz odcinków "wysokościowych" na mapie mamy także wycinki z 1935 roku, przedstawiające różne domy i zabudowania... co to dokładnie będzie, przyjdzie nam odkryć po drodze. Przypisanie wycinków do otworów w mapie zajmie nam klasycznie... jak zawsze tutaj... około 45 minut i nie mamy żadnej pewności, że zrobiliśmy to dobrze. Najwyżej trzeba będzie korygować w terenie.
Diabeł numer 2: Wychodząc z bazy przekonujemy się, że "wielka sława to żart" bo łapie nas inny jaszczurowy rowerzysta i pyta:
- Szkodnik?
- (Basia w konsternacji trochę) yyy Tak.
- Ha! Widziałem, że to Wy.
Hahaha, okazało się, że rozpoznano nas "po blogu". To miłe, ale i śmieszne zarazem - tego bym się nie spodziewał, bo wiele tutejszych wpisów jest hmmm hermetycznych i stawia nas w dziwnym świetle... albo w krzywym zwierciadle. (patrz kawał o zaskoczeniu...) Tak, skwitujmy to takim określeniem aby nie powiedzieć inaczej :D
Jak to było w całości? "Wielka sława to żart, wariant nasz chuja jest wart, lampion toczy się w chaszcz, gałęzie znów drapią w paszcz..." czy jakość tak (TUTAJ możecie sprawdzić czy nic nie popieprzyłem z tekstem)
- dobrze, że na swój pierwszy raz trafili na taką edycję, może - dzięki temu - się nie zniechęcą za bardzo
- szkoda, że nie trafili na przejebaną edycję, aby podzielić nasz żałosny los na tym kurwi dole... eeee.... łez padole, łez padole!
Ciekawe co ich zaskoczy na trasie... a mówiąc o zaskoczeniu, znacie ten dowcip -->
Mąż pichci jakieś dobroci w kuchni i pyta żony: "co chcesz na obiad?"
Ona: "Zaskocz mnie"
On: RUCHAM TWOJĄ SIOSTRĘ!
Ja myślicie, udało się zaskoczyć :D :D :D ?
Wracając...
Siadamy do planowania naszego wariantu. Celujemy aby być w okolicach zmroku z powrotem w bazie, tak aby na spokojnie zjeść, przebrać się i nie musieć gnać na Tropiciela na ostatnią chwilę. Uznajemy, że najprawdopodobniej uda nam się zatem zrobić tylko jedną z map. Wybór pada zatem na tą z większą ilością punktów opisowych/zagadek. To jest przecież kwintesencja Jaszczura!
Na załączonym powyżej zdjęciu to ten arkusz po prawej stronie. Oprócz odcinków "wysokościowych" na mapie mamy także wycinki z 1935 roku, przedstawiające różne domy i zabudowania... co to dokładnie będzie, przyjdzie nam odkryć po drodze. Przypisanie wycinków do otworów w mapie zajmie nam klasycznie... jak zawsze tutaj... około 45 minut i nie mamy żadnej pewności, że zrobiliśmy to dobrze. Najwyżej trzeba będzie korygować w terenie.
Diabeł numer 2: Wychodząc z bazy przekonujemy się, że "wielka sława to żart" bo łapie nas inny jaszczurowy rowerzysta i pyta:
- Szkodnik?
- (Basia w konsternacji trochę) yyy Tak.
- Ha! Widziałem, że to Wy.
Hahaha, okazało się, że rozpoznano nas "po blogu". To miłe, ale i śmieszne zarazem - tego bym się nie spodziewał, bo wiele tutejszych wpisów jest hmmm hermetycznych i stawia nas w dziwnym świetle... albo w krzywym zwierciadle. (patrz kawał o zaskoczeniu...) Tak, skwitujmy to takim określeniem aby nie powiedzieć inaczej :D
Jak to było w całości? "Wielka sława to żart, wariant nasz chuja jest wart, lampion toczy się w chaszcz, gałęzie znów drapią w paszcz..." czy jakość tak (TUTAJ możecie sprawdzić czy nic nie popieprzyłem z tekstem)
Historia zaklęta wśród drzew...
Ruszamy w Puszczę odkrywać kompletnie nam nieznane tereny. Oczywiście nie mamy także żadnej pewności czy wycinki wysokościowe przypasowaliśmy poprawnie do pustych "dziur" na mapie... tego nie da się do końca określić w bazie. Mamy swoje typy, mamy zrobione przypisania, ale dopiero w terenie będziemy w stanie zweryfikować czy zostało to dobrze zrobione.
Właściwie od samego początku naszej wyprawy trafiamy na miejsca mocno związane z historią. Chociaż dobrze wiemy, że lasy nierzadko skrywają różne tajemnicę, to nadal jesteśmy zaskoczeni jak wiele tajemniczych miejsc w tej puszczy dzisiaj odnajdziemy.
Związane jest to z faktem, że tereny te były niegdyś dość mocno zamieszkane... dość mocno w rozumieniu leśnych osad i przyczółków, a nie metropolii miejskich - więc weźcie sobie na to poprawkę...
[30.12.2024]... i tu opowieść się urywa... "zbrakło forsy, zbrakło sił..." (całość to szanta - TUTAJ), ale skoro jeden obraz mówi więcej niż 1000 słów to zapraszam do sporej galerii z rajdu...
Właściwie od samego początku naszej wyprawy trafiamy na miejsca mocno związane z historią. Chociaż dobrze wiemy, że lasy nierzadko skrywają różne tajemnicę, to nadal jesteśmy zaskoczeni jak wiele tajemniczych miejsc w tej puszczy dzisiaj odnajdziemy.
Związane jest to z faktem, że tereny te były niegdyś dość mocno zamieszkane... dość mocno w rozumieniu leśnych osad i przyczółków, a nie metropolii miejskich - więc weźcie sobie na to poprawkę...
[30.12.2024]... i tu opowieść się urywa... "zbrakło forsy, zbrakło sił..." (całość to szanta - TUTAJ), ale skoro jeden obraz mówi więcej niż 1000 słów to zapraszam do sporej galerii z rajdu...
Lampion przebiegły jak...

W krzaki, znowu w krzaki :D

Śladami dawnych wsi

Uwielbiam takie miejsca na punkty kontrolne

Szkodnik inwentaryzuje wnętrze :P

Znowu cały dzień w lesie

Klimatycznie

Szkodnik pomiarowy :D

Kolejny lampion nasz

Komisyjne odczytywanie nagrobków

Wciąż dalej i dalej

Hydro obiekty!

Na brzegu rzeczki, opodal krzaczka, wisiał Lampion :D

Rypiemy na wydmę :P

Kolejne ruiny domu

Zdobywanie pierwszego piętra

Przeloty

Epitafium do odczytania

Mówiłem Wam, że kocham epitafia... a jedno z najprostszych, a jednocześnie najpiękniejszych jakie widziałem (bo dotyka wieczności całej) brzmi:
"Kiedyś mnie nie było, potem się stałem... teraz znów mnie nie ma" (GENIALNE, po prostu genialne w swojej prostocie i - nie wiem jak Was - ale mnie łapie za serce)

Gdy patrzysz w otchłań (studni), to otchłań patrzy w twoją duszę... eee te teksty są do Nietzsche'ego (obczajcie materiał TUTAJ)

Kolejne pomiary... albo dendrofilia :)

Historia ruin - niesamowita historia wspólnego sąsiedztwa w czasach gdy świat zmierzał do drugiej "rundy"pierwszej wojny światowej

Nad wodą

Zachód słońca

Kolejne ruiny

Jak lampion w stogu siana...

Kategoria Rajd, SFA
Rajd miejski KRAKÓW
-
DST
66.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 października 2024 | dodano: 16.10.2024
Nikt nie spodziewał się Silesii Race w Krakowie! A tu taka niespodzianka! Marcin z Planety Przygody, autor niejednej trasy w Beskidach i na Śląsku tym razem zawitał u nas, w dawnej stolicy Rzeczypospolitej i postanowił zrobić tutaj rajd miejski. Co więcej, robi go w niedzielę, umożliwiając nam sobotni wypad w Tatry! No żyć - nie umierać! To super sprawa mieć rajd właściwie pod domem. To rewelacja ale i rzadkość, bo do tej pory to mieliśmy FUNEX (listopad 2013), gdy o tym blogu to się jeszcze nie śniło... a był to nasz pierwszy rajd także "po nocy" bo limit był koło 2:00 w nocy! Jak bardzo NIEPRZYGOTOWANI byliśmy na jazdę po zmroku to naprawdę dobra historia... ech szkoda, że nie ma relacji z tej imprezy). Potem udało nam się wybrać na dwie edycje Adventure Trophy (pierwszy raz w 2017 roku, a drug raz na Mistrzostwa Europy w Rajdach Przygodowych w 2019). I to chyba tyle, bo nie liczę tutaj wszystkich krótkich czwartkowych KrakINO bo mówimy o całodziennych (lub znaczenie dłuższych!) rajdach.
Zapisujemy się zatem, ale za zgodę Marcin polecimy poza klasyfikacją (NKL) bo chcemy zrobić całą trasę na rowerze, bez części pieszych czy kajakowych.
Innymi słowy, tym razem wpadamy w roli inspektoratu, czyli dokonamy inspekcji przygotowanej trasy. Rajd miejski KRAKÓW - Witamy w mieście królów Polski :)
Zapisujemy się zatem, ale za zgodę Marcin polecimy poza klasyfikacją (NKL) bo chcemy zrobić całą trasę na rowerze, bez części pieszych czy kajakowych.
Innymi słowy, tym razem wpadamy w roli inspektoratu, czyli dokonamy inspekcji przygotowanej trasy. Rajd miejski KRAKÓW - Witamy w mieście królów Polski :)
W drodze do bazy - Błonia :)

Mostek nad Rudawą

Oczekiwania vs rzeczywistość czyli czytanie ze zrozumieniem pomaga :D
Rajd miejski, tak? MIEJSKI! Wiemy co znaczy to słowo, prawda? Pisało, że to rajd MIEJSKI. Byliśmy na Rajdzie Katowice nieraz (na przykład TUTAJ, więc znamy też formę tej zabawy - trasa będzie przebiegać przez miasto i może minimalnie przez jego obrzeża. Niemniej gdy rano zmierzamy do bazy, to zastanawiamy się czy rajd zahaczy o Puszczę Dulowską albo chociaż Garb Zabierzowski... my jesteśmy niereformowalni... Jak myślę o tym teraz, to nie wiem jak chciałem Rajd Miejski KRAKÓW rozegrać w Puszczy Dulowskiej... no ale chciałem :D
Na odprawie Marcin przedstawia zasady zabawy i punkty kontrolne. No nie będzie Puszczy Dulowskiej za Krzeszowicami na rajdzie w Krakowie. Szok, prawda?
No ale będzie za to Lasek Wolski, Lasek Tyniecki, WTR'ka i kilka innych znanych fajnych krakowskich miejscówek.
Jako że baza jest tuż przy Błoniach, postanawiamy zacząć od najdalszych punktów. Decyzja ta jest spowodowana tym, że skoro lecimy poza klasyfikacją, to nie chcemy "korkować" punktów kontrolnych przy bazie. Dla niektórych ekip strata nawet 2-3 minut może być na wagę... dosłownie ZŁOTA, a nie wiemy jakie będą zadania na tych punktach. Czasem zdarzają się "korki", zwłaszcza jak zadanie bywa czasochłonne - pamiętam na przykład, że na jednym Rajdzie Katowice bardziej opłacało się wziąć karę czasową za niewykonanie zadania, niż czekać w kolejce (to była sztuczna ścianka wspinaczkowa, która została oblężona przez najmłodszych - jednocyfrowych pod kątem wieku - uczestników rajdu).
Lecimy zatem odwrotnie do "logiki" rajdu, tak na wszelki wypadek. Dla nas NKL'owców to nie ma znaczenia, bo i tak planujemy zaliczyć wszystkie punkty kontrolne.
Niby będzie to Rajd Miejski, a wyjdzie 700m przewyższenia :D
No ba! Lasek Wolski i Tyniecki zrobią swoje... nasze autorskie warianty też. No ale to nasze miasto, możemy cisnąć każdym możliwym najgłupszym - ale i najkrótszym wariantem.
Rajd miejski i noszenie przez wiatrołomy? A czemu NIE !!!
Tak się bawi KRAKÓW :D :D :D
Na odprawie Marcin przedstawia zasady zabawy i punkty kontrolne. No nie będzie Puszczy Dulowskiej za Krzeszowicami na rajdzie w Krakowie. Szok, prawda?
No ale będzie za to Lasek Wolski, Lasek Tyniecki, WTR'ka i kilka innych znanych fajnych krakowskich miejscówek.
Jako że baza jest tuż przy Błoniach, postanawiamy zacząć od najdalszych punktów. Decyzja ta jest spowodowana tym, że skoro lecimy poza klasyfikacją, to nie chcemy "korkować" punktów kontrolnych przy bazie. Dla niektórych ekip strata nawet 2-3 minut może być na wagę... dosłownie ZŁOTA, a nie wiemy jakie będą zadania na tych punktach. Czasem zdarzają się "korki", zwłaszcza jak zadanie bywa czasochłonne - pamiętam na przykład, że na jednym Rajdzie Katowice bardziej opłacało się wziąć karę czasową za niewykonanie zadania, niż czekać w kolejce (to była sztuczna ścianka wspinaczkowa, która została oblężona przez najmłodszych - jednocyfrowych pod kątem wieku - uczestników rajdu).
Lecimy zatem odwrotnie do "logiki" rajdu, tak na wszelki wypadek. Dla nas NKL'owców to nie ma znaczenia, bo i tak planujemy zaliczyć wszystkie punkty kontrolne.
Niby będzie to Rajd Miejski, a wyjdzie 700m przewyższenia :D
No ba! Lasek Wolski i Tyniecki zrobią swoje... nasze autorskie warianty też. No ale to nasze miasto, możemy cisnąć każdym możliwym najgłupszym - ale i najkrótszym wariantem.
Rajd miejski i noszenie przez wiatrołomy? A czemu NIE !!!
Tak się bawi KRAKÓW :D :D :D
Kraków :D

Nadal Kraków :D

Nasze główne ulice miasta :D

Szermierze na rowerze :D

Boczne uliczki wielkiego miasta :D

Są budynki, no to jest to miasto - koniec dyskusji :D

Widok z osiedla :D

Kraków ma naprawdę dobre drogowe oznakowanie - w tym mieście się nie zgubisz :D

Skrót do piekarni :D

Komunikacja miejska znana z PŁYNNOŚCI ruchu :D

Po Lasku Wolskim ruszamy na WTR'kę w stronę Tyńca i Skawiny. Owszem chwilę będziemy trzymać się naszego kultowego VELO, ale szybko przyjdzie czas na przejazd w wariancie autorskim... tak zwany wariant czarny... pamiętajcie, że przez krzaki często bywa bliżej! Niekoniecznie szybciej, ale bliżej na pewno :D
W drugiej części dnia niestety zacznie nam padać i to dość mocno... październik i deszcz. Zimno... ewidentnie "zapachniało powiewem jesieni, z wiatrem zimnym uleciał wariantu nam sens, tak być musi, niczego nie może już zmienić, brylanty na na krańcach tych rzęs" (parafraza klasyki)
Jeden z punktów będzie w naszych kultowych KAWERNACH - muszę przyznać, że Marcin naprawdę przyłożył się do miejscówek na punkty kontrolne. Nie wszyscy wiedzą, że mamy kawerny... a zwłaszcza, jak ktoś nie mieszka na co dzień w Krakowie!
W drugiej części dnia niestety zacznie nam padać i to dość mocno... październik i deszcz. Zimno... ewidentnie "zapachniało powiewem jesieni, z wiatrem zimnym uleciał wariantu nam sens, tak być musi, niczego nie może już zmienić, brylanty na na krańcach tych rzęs" (parafraza klasyki)
Jeden z punktów będzie w naszych kultowych KAWERNACH - muszę przyznać, że Marcin naprawdę przyłożył się do miejscówek na punkty kontrolne. Nie wszyscy wiedzą, że mamy kawerny... a zwłaszcza, jak ktoś nie mieszka na co dzień w Krakowie!
Tyniec :)

Droga na Skawinę nadal niewyasfaltowana :D (i dobrze! tak ma zostać!)

Lasek Tyniecki - skrót do zielonego szlaku :D

Drogowcy pracują dla Ciebie, uśmiechnij się :D

Ulicą Polną :D

A teraz leśną :)

Kapliczka przy drodze :)

Piaszczysta :D (tak naprawdę przedłużenie Skotnickiej, ale na potrzeby relacji została Piaszczystą :D)

Pychowicka, to od srogiego WYPYCHU - wszystko się zgadza :D

Uważajcie na te miejsca w mieście :D

Za dnia jeszcze jakoś idzie przetrwać wizytę tutaj...

...ale po nocy robi się niebezpiecznie (TAK, TAK, to właśnie tutaj robiliśmy sesję promocyjną naszego pierwszego wielkiego rajdu - Wiosenne CZARNE KoRNO)

Jak gra terenowa, to gra terenowa - nieważne że nie nasza, zbieramy :D

Jedyny lampion na trasie, bo Marcin ostatnio zapadł na LAMPIONO-WSTRĘT i operujmy na punktach bardzo fotogenicznych :D

Przypadkiem wpadamy - pod Kopcem Kościuszki - na imprezę w forcie, a tam mają BnO - także bierzemy !!!!

"Już miałem na oku hacjendę, piękną mówię Wam..."

SMOKU Po raz kolejny. Tym razem lokalnie czyli bez przejazdu rowerem z Warszawy czy Przemyśla :D

Było super! Mimo deszczu w drugiej połowie rajdu. Kapitalnie sobie "tak polatać" po własnym mieście i zrobić 700 m przewyższeń :D :D :D
Aha, no i najważniejsze - Marcin - jak byś robił kolejną edycję to:
- z chęcią ją także przejedziemy
- ale możemy też zbudować Ci część rowerową (i wiesz, zrobimy to zgodnie z wszelakimi wymaganiami: Kraków historyczny? Spoko, Kraków nietypowy - no ba!, Kraków przejebany - mówisz masz! :D :D :D
Aha, no i najważniejsze - Marcin - jak byś robił kolejną edycję to:
- z chęcią ją także przejedziemy
- ale możemy też zbudować Ci część rowerową (i wiesz, zrobimy to zgodnie z wszelakimi wymaganiami: Kraków historyczny? Spoko, Kraków nietypowy - no ba!, Kraków przejebany - mówisz masz! :D :D :D
Kategoria Rajd, SFA
Kiwon 2024
-
DST
107.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2024 | dodano: 08.10.2024
Mimo, że startujemy już ponad 10 lat we wszelakich rajdach na orientację, to na KIWON - legendarną imprezę tego półświatka - jeszcze nigdy wcześniej nie dotarliśmy. Powód był jednak prozaicznie prosty: KIWONiasty nie organizował tras rowerowych. Owszem... czasem startujemy pieszo i kilka razy był pomysł uderzenia na "konika" (dla niekumatych ---> KIWON) z buta, ale październiki nierzadko bywają mocno rajdowe i zawsze wygrywała inna impreza z dwoma kołami w tle. Jak ktoś wie, jak bardzo kochamy Beskid Niski, ten także zrozumie, że mieliśmy o to pewien żal... ech, brak rowerów na tej imprezie dość mocno łamał nasze sercach. Tzn. łamałby je gdybyśmy je mieli.
Jak to powiedział kiedyś Stephen King: "mam serce małego chłopca, trzymam je w słoiku na biurku" :D :D :D
Aż nastał rok 2024 i mamy wjazd - dosłownie, wjazd, czaicie bazę? - wjazd na Kiwon rowerami. To zacna kooperatywa klasycznych KIWON'iastych z zawodnikami (vox populi, vox dei - a to pupuli grubo darło ryja o ROWER) Trasę rowerową układa Ania, a w bazie pomagać będzie jej Grzesiek, których znamy już... o Panieee... laaaaaata... Jak to niegdyś powiedziała przeurocza Bridget von Hammersmark do upiornego, ale hipnotyzująco charyzmatycznego SS-Sturmbannfuhrer'a Dieter'a Hellstrom'a: "Jesteśmy starymi przyjaciółmi, majorze. Z bardzo starych czasów. Starszych, niż aktorka powinna wspominać..." (*) - jak ktoś nie ogarnia, to fragment tej klasyki jest TUTAJ.
A skoro mamy taką a nie inną sytuację, to na imprezę wbijamy jak osikowy kołek w wampira. Budzik ustawiony na 3:30 (w nocy? nad ranem?... co będzie mieć też swoje konsekwencje dzisiaj...) i ruszamy w Beskid Niski-ale-stromy. Niestety prognozy pogody nie są łaskawe: ostatnie dni to deszcz, deszcz, deszcz i jeszcze trochę deszczu... a po deszczu to dopiero przychodzi ulewa... ech. Piękna, złota jesień nam dziś nie grozi... choć i tak w sobotę ma być trochę lepiej niż na przykład w piątek.
Inna sprawa, że we mgle i deszczu, to góry także bywają niesamowite... klimatyczne i złowieszcze...
No nic, to chyba tyle tytułem wstępu.
Zapraszam zatem na opowieść o pewnym niesamowity rajdzie, który w nie-mniej pokazowy sposób położyliśmy na całej linii. Chociaż to także zależy pod jakim kątem się na sprawę spojrzy, bo pod kątem polityki "damage control" (tzw. kontrolowanej katastrofy i zarządzania kryzysowego) to jestem z nas dumny. Nie zmienia to jednak faktu, że katastrofa to katastrofa i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Zobaczycie jednak, że mogło być o wiele, naprawdę o wiele, wiele gorzej, bo czasami walczy się NIE o sukces, ale o minimalizację strat.
I właśnie to z efektów tej walki jesteśmy naprawdę dumni. Z samego wyniku na rajdzie już mn-NIE-j, bo finalny wynik to ZŁO, KATASTROFA, PORAŻKA, SROMOTA... tak, sromota najbardziej.
Jak to powiedział kiedyś Stephen King: "mam serce małego chłopca, trzymam je w słoiku na biurku" :D :D :D
Aż nastał rok 2024 i mamy wjazd - dosłownie, wjazd, czaicie bazę? - wjazd na Kiwon rowerami. To zacna kooperatywa klasycznych KIWON'iastych z zawodnikami (vox populi, vox dei - a to pupuli grubo darło ryja o ROWER) Trasę rowerową układa Ania, a w bazie pomagać będzie jej Grzesiek, których znamy już... o Panieee... laaaaaata... Jak to niegdyś powiedziała przeurocza Bridget von Hammersmark do upiornego, ale hipnotyzująco charyzmatycznego SS-Sturmbannfuhrer'a Dieter'a Hellstrom'a: "Jesteśmy starymi przyjaciółmi, majorze. Z bardzo starych czasów. Starszych, niż aktorka powinna wspominać..." (*) - jak ktoś nie ogarnia, to fragment tej klasyki jest TUTAJ.
A skoro mamy taką a nie inną sytuację, to na imprezę wbijamy jak osikowy kołek w wampira. Budzik ustawiony na 3:30 (w nocy? nad ranem?... co będzie mieć też swoje konsekwencje dzisiaj...) i ruszamy w Beskid Niski-ale-stromy. Niestety prognozy pogody nie są łaskawe: ostatnie dni to deszcz, deszcz, deszcz i jeszcze trochę deszczu... a po deszczu to dopiero przychodzi ulewa... ech. Piękna, złota jesień nam dziś nie grozi... choć i tak w sobotę ma być trochę lepiej niż na przykład w piątek.
Inna sprawa, że we mgle i deszczu, to góry także bywają niesamowite... klimatyczne i złowieszcze...
No nic, to chyba tyle tytułem wstępu.
Zapraszam zatem na opowieść o pewnym niesamowity rajdzie, który w nie-mniej pokazowy sposób położyliśmy na całej linii. Chociaż to także zależy pod jakim kątem się na sprawę spojrzy, bo pod kątem polityki "damage control" (tzw. kontrolowanej katastrofy i zarządzania kryzysowego) to jestem z nas dumny. Nie zmienia to jednak faktu, że katastrofa to katastrofa i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Zobaczycie jednak, że mogło być o wiele, naprawdę o wiele, wiele gorzej, bo czasami walczy się NIE o sukces, ale o minimalizację strat.
I właśnie to z efektów tej walki jesteśmy naprawdę dumni. Z samego wyniku na rajdzie już mn-NIE-j, bo finalny wynik to ZŁO, KATASTROFA, PORAŻKA, SROMOTA... tak, sromota najbardziej.
"Chyba dobrze się już znamy, wdychamy się do płuc
mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc
Za dobą doba mija, tak jakby nam na złość
obojętność mnie dobija, Ty już dawno masz mnie dość
Sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w gniew
zastanów się dwa razy, czy szaleństwa czujesz zew (i czy chcesz przelewać krew?) (piosenka KOŁOWROTEK)
Długi cytat na początek, ale sporo z powyższych wersów bardzo dobrze oddaje, to co się stało na początku rajdu ("mamy nastrój z porcelany i tak łatwo nam go stłuc...").
Nasz "Dream Team" przeżyje spory kryzys, jeden z największych w naszej historii. Czy wyniknie on z niewyspania czy z czegoś innego, to w sumie ciężko stwierdzić. Owszem przez różne nietypowe zdarzenia ostatniego tygodnia od środowej nocy spaliśmy łącznie tylko 11 godzin... bo - na przykład - w czwartek Basia miała z pracy wyjazd w Kotlinę Kłodzką pomagać przy usuwaniu skutków powodzi. Inna sprawa że to kapitalnie, iż firmy organizują płatne urlopy dla chętnych, którzy zgłoszą się do pracy. U mnie w firmie też była taka opcja - zgłaszasz, że jedziesz i jedziesz. Nie tracisz urlopu, masz ubezpieczenie, tak jakbyś był normalnie w pracy (delegacja), a na miejscu koordynatorzy (głównie) ze Straży Pożarnej przydzielają Cię do pomocy przy konkretnej robocie pod konkretnym adresem. Naprawdę podobają mi się takie inicjatywy!
A to tylko jedna z kilku akcji z poprzedniego tygodnia... ogólnie zatem snu będzie trochę za mało. I to jest po prostu fakt.
Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie jest wymówka dla gorszego wyniku. Wyrosłem już z takiej narracji "bo coś tam..." lata temu. Wszystko co robimy to nasz wybór i nasze decyzje. Złe przygotowanie do zawodów to błąd strategii/taktyki/przygotowań. Tyle w temacie. Piszę o tym tylko po to, abyście lepiej zrozumieli zdarzenia, jakie będą miały miejsce, bo dla niektórych mogą być one spory zaskoczeniem.
W bazie po 7:00 rano meldujemy się zatem dość mocno niewyspani. Ja jestem jeszcze na tyle zmulony, że gdy podpisuję formularz startowy i patrzę na zegarek, aby sprawdzić jaką mamy dziś datę, to wpiszę 7:49... Czterdziesty dziewiąty lipca :D
Jest grubo, ale czekajcie, to dopiero zapowiedź tego co będzie - nawigacja w takim stanie będzie jeszcze grubsza :D
Odprawa przebiega sprawnie, bo Ania szybko omówi mapy i punkty kontrolne. Padnie hasło "start" i możemy ruszać...
Już zaplanowanie wariantu... coś co uwielbiamy! Optymalizacja, problem komiwojażera, macierze, problemy NP-trudne to jest mój ukochany matematyczny świat, a dziś samo zaplanowanie wariantu jest mega trudne... i nie chodzi o to, że mapa jest wielowariantowa (chociaż jest i to bardzo!) ale... mamy problemy z... decyzyjnością. Kryzys zarządzania... może tak, a może inaczej. Może od zachodu, albo od wschodu... Nie możemy się zdecydować na jakikolwiek wariant. Co więcej, "jeszcze śpiąc" nie widzę na mapie takich szczegółów, że droga się kończy... jak nią za chwilę pojedziemy, to wjedziemy w jakiś dom i będziemy musieli robić korektę z nawrotką. A wiecie jakie korekty są najlepsze? Ano te drogami, które też się kończą... i tego też nie zobaczyliście na mapie. W praktyce nie było bowiem połączenia pomiędzy dwa drogami i na mapie było to widać, bardzo widać, ale jak patrzycie zaspanym okiem to, to takie niuanse jak ciągłość drogi mogą Wam umknąć.
Chwilę później uświadamiam sobie, że nie schowałem kluczyków do auta do wodoodpornego pokrowca i nadal wiozę je w kieszeni spodni. Jak przemokniemy, to pilot może nie być zadowolony z takiej sytuacji. Muszę się zatem zatrzymać, aby je zabezpieczyć. Chwilę potem okazuje się, że złożyłem na mapniku mapę tak, że pęd powietrza podwija ją tak bardzo, że nie da się nawigować. Innymi słowy złożyłem mapę tak jak pisma procesowe na tej stronie: "Pisma procesowe napisane na odpierdol"
Moje rozkojarzenie zaczyna lekko irytować Szkodnika ("...Ty już dawno masz mnie dość"), który zaczyna to coraz dobitniej wyrażać. Nakazuje mi sięgnąć po eliksir (kofeinę), a ja nadal twierdzę, że "jest w porzo i nie tragizujmy". Zaraz przecież wejdę w rajdowy trans i będzie git. Wystarczy mnie tylko "nie popychać", bo to bywa przeciwskuteczne. Cierpliwość, a nie stymulacja. Spokój, a nie burza...
Chwilę później przestrzeliwujemy cmentarz wojenny i to taki, który zlokalizowany jest zaraz przy drodze. Skręcamy z szosy i go po prost mijamy. Owszem... może jestem mega rozkojarzony i po prostu go nie widziałem, no ale halo! Nawiązując do Kazimierza Przerwy, powiem tak: Szkodnicze, końca wieku... zwiesiłbyś głowę niemy, bo Ty tez go nie zauważyłeś! ("...sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w złość...").
No i mamy wybuch... obustronny. Nasz Dream Team rajdowy właśnie posypał się ja domek z kart... stoimy w jakimś polu, we mgle, deszczyk sobie kapie, a nas szarpie żądza - o! widzę, że nareszcie mam waszą pełną uwagę - dobrze, dobrze, acz rozczaruję Was... jest to żądza mordu. Okoliczne wioski w strachu, bo w Beskidzie Niskim bywamy częstymi gośćmi, więc tubylcy już się nauczyli, że hołduję zasadzie "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom... Corgo nie złorzeczył... wiele razy".
Z perspektywy czasu to jest śmieszne, my naprawdę prawie wcale się nie kłócimy. Ja wiem, że są tacy co i tak w to nie uwierzą , ale naprawdę tak jest!
Niezależnie od tego czy mieści się to w czyjeś głowie czy nie. Nasze największe spory są właśnie o "warianty przez wiatrołomy i bagna" czy też o "zły skręt" :D.
I nie, nie są to wojny zastępcze (proxy war).
My to z takich, którzy raczej:
“Wiesz, nieważne jak bardzo się ze sobą kłóciliśmy, najbardziej nie lubiłam patrzeć jak odchodzisz.” - Księżniczka Leia do Hana Solo.
Niemniej na ten moment, właśnie mamy kryzys i Dream Team jest już odległym wspomnieniem. Ja jestem pragmatyczny do bólu, bo emocje są wrogiem rozsądku: widzę, że nie mogę się włączyć w tryb nawigacyjny, jestem świadom że robię błędy, więc spowalniam drużynę, więc propozycja może być tylko jedna: jedź sama. Przecież wiele par tak robi (my do tej pory nigdy!), rozdzielają się i nie ma w tym nic złego. Każde z nas umie nawigować, zwykle się bardzo uzupełniamy, ale przecież to nie jest obowiązkowe. Zrzuć balast i dawaj wpjerjot. Ja pojadę sam - włączę się w tryb rajdowy już na spokojnie i "może spotkamy się tam, gdzie trafi każde z nas, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas" (czyli na mecie o 20:30 bo taki jest limit)...
Apogeum kryzysu jest na kolejnym punkcie kontrolnym - szczyt. Zostawiamy rowery za mygłami (składowisko drewna) i z buta idziemy po lampion. Ja spojrzałem na mapę: szczyt to szczyt, póki droga idzie pod górę jest git. Basia wzięła ze sobą mapę i mówi "to góra 100 metrów".
Idziemy z 10 min pod górę... k***a, długie te 100 metrów. Żadne z nas jednak - będąc lekko wściekłe - nie kwestionuje tego co robimy... takie klasyczne "szybciej, szybciej nim dojdzie do nas, że to bez sensu"
...aż jednak w końcu przychodzi opamiętanie. Ta góra ma dwa szczyty... jeden z lewo (niższy... 100 metrów... z lampionem) i drugi w prawo (daleko... bez lampionu). Zgadnijcie, na który idziemy... No właśnie, upośledzenie level hard...
W końcu robimy korektę i wbijamy z buta na dobry szczyt. Ech... jesteśmy ponad godzinę w plecy przez te głupie błędy... głupie, durne błędy: zawracanie na wiosce i krążenie w kółko po ulicach, przestrzelenie cmentarza, teraz "nie tak góra...". Cudownie... PKP czyli Pięknie, K***a, Pięknie...no a do tego mamy ochotę się pozabijać...
Nasz "Dream Team" przeżyje spory kryzys, jeden z największych w naszej historii. Czy wyniknie on z niewyspania czy z czegoś innego, to w sumie ciężko stwierdzić. Owszem przez różne nietypowe zdarzenia ostatniego tygodnia od środowej nocy spaliśmy łącznie tylko 11 godzin... bo - na przykład - w czwartek Basia miała z pracy wyjazd w Kotlinę Kłodzką pomagać przy usuwaniu skutków powodzi. Inna sprawa że to kapitalnie, iż firmy organizują płatne urlopy dla chętnych, którzy zgłoszą się do pracy. U mnie w firmie też była taka opcja - zgłaszasz, że jedziesz i jedziesz. Nie tracisz urlopu, masz ubezpieczenie, tak jakbyś był normalnie w pracy (delegacja), a na miejscu koordynatorzy (głównie) ze Straży Pożarnej przydzielają Cię do pomocy przy konkretnej robocie pod konkretnym adresem. Naprawdę podobają mi się takie inicjatywy!
A to tylko jedna z kilku akcji z poprzedniego tygodnia... ogólnie zatem snu będzie trochę za mało. I to jest po prostu fakt.
Chciałbym tylko zaznaczyć, że to nie jest wymówka dla gorszego wyniku. Wyrosłem już z takiej narracji "bo coś tam..." lata temu. Wszystko co robimy to nasz wybór i nasze decyzje. Złe przygotowanie do zawodów to błąd strategii/taktyki/przygotowań. Tyle w temacie. Piszę o tym tylko po to, abyście lepiej zrozumieli zdarzenia, jakie będą miały miejsce, bo dla niektórych mogą być one spory zaskoczeniem.
W bazie po 7:00 rano meldujemy się zatem dość mocno niewyspani. Ja jestem jeszcze na tyle zmulony, że gdy podpisuję formularz startowy i patrzę na zegarek, aby sprawdzić jaką mamy dziś datę, to wpiszę 7:49... Czterdziesty dziewiąty lipca :D
Jest grubo, ale czekajcie, to dopiero zapowiedź tego co będzie - nawigacja w takim stanie będzie jeszcze grubsza :D
Odprawa przebiega sprawnie, bo Ania szybko omówi mapy i punkty kontrolne. Padnie hasło "start" i możemy ruszać...
Już zaplanowanie wariantu... coś co uwielbiamy! Optymalizacja, problem komiwojażera, macierze, problemy NP-trudne to jest mój ukochany matematyczny świat, a dziś samo zaplanowanie wariantu jest mega trudne... i nie chodzi o to, że mapa jest wielowariantowa (chociaż jest i to bardzo!) ale... mamy problemy z... decyzyjnością. Kryzys zarządzania... może tak, a może inaczej. Może od zachodu, albo od wschodu... Nie możemy się zdecydować na jakikolwiek wariant. Co więcej, "jeszcze śpiąc" nie widzę na mapie takich szczegółów, że droga się kończy... jak nią za chwilę pojedziemy, to wjedziemy w jakiś dom i będziemy musieli robić korektę z nawrotką. A wiecie jakie korekty są najlepsze? Ano te drogami, które też się kończą... i tego też nie zobaczyliście na mapie. W praktyce nie było bowiem połączenia pomiędzy dwa drogami i na mapie było to widać, bardzo widać, ale jak patrzycie zaspanym okiem to, to takie niuanse jak ciągłość drogi mogą Wam umknąć.
Chwilę później uświadamiam sobie, że nie schowałem kluczyków do auta do wodoodpornego pokrowca i nadal wiozę je w kieszeni spodni. Jak przemokniemy, to pilot może nie być zadowolony z takiej sytuacji. Muszę się zatem zatrzymać, aby je zabezpieczyć. Chwilę potem okazuje się, że złożyłem na mapniku mapę tak, że pęd powietrza podwija ją tak bardzo, że nie da się nawigować. Innymi słowy złożyłem mapę tak jak pisma procesowe na tej stronie: "Pisma procesowe napisane na odpierdol"
Moje rozkojarzenie zaczyna lekko irytować Szkodnika ("...Ty już dawno masz mnie dość"), który zaczyna to coraz dobitniej wyrażać. Nakazuje mi sięgnąć po eliksir (kofeinę), a ja nadal twierdzę, że "jest w porzo i nie tragizujmy". Zaraz przecież wejdę w rajdowy trans i będzie git. Wystarczy mnie tylko "nie popychać", bo to bywa przeciwskuteczne. Cierpliwość, a nie stymulacja. Spokój, a nie burza...
Chwilę później przestrzeliwujemy cmentarz wojenny i to taki, który zlokalizowany jest zaraz przy drodze. Skręcamy z szosy i go po prost mijamy. Owszem... może jestem mega rozkojarzony i po prostu go nie widziałem, no ale halo! Nawiązując do Kazimierza Przerwy, powiem tak: Szkodnicze, końca wieku... zwiesiłbyś głowę niemy, bo Ty tez go nie zauważyłeś! ("...sama nie jesteś bez skazy, więc zanim wpadniesz w złość...").
No i mamy wybuch... obustronny. Nasz Dream Team rajdowy właśnie posypał się ja domek z kart... stoimy w jakimś polu, we mgle, deszczyk sobie kapie, a nas szarpie żądza - o! widzę, że nareszcie mam waszą pełną uwagę - dobrze, dobrze, acz rozczaruję Was... jest to żądza mordu. Okoliczne wioski w strachu, bo w Beskidzie Niskim bywamy częstymi gośćmi, więc tubylcy już się nauczyli, że hołduję zasadzie "Lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom... Corgo nie złorzeczył... wiele razy".
Z perspektywy czasu to jest śmieszne, my naprawdę prawie wcale się nie kłócimy. Ja wiem, że są tacy co i tak w to nie uwierzą , ale naprawdę tak jest!
Niezależnie od tego czy mieści się to w czyjeś głowie czy nie. Nasze największe spory są właśnie o "warianty przez wiatrołomy i bagna" czy też o "zły skręt" :D.
I nie, nie są to wojny zastępcze (proxy war).
My to z takich, którzy raczej:
“Wiesz, nieważne jak bardzo się ze sobą kłóciliśmy, najbardziej nie lubiłam patrzeć jak odchodzisz.” - Księżniczka Leia do Hana Solo.
Niemniej na ten moment, właśnie mamy kryzys i Dream Team jest już odległym wspomnieniem. Ja jestem pragmatyczny do bólu, bo emocje są wrogiem rozsądku: widzę, że nie mogę się włączyć w tryb nawigacyjny, jestem świadom że robię błędy, więc spowalniam drużynę, więc propozycja może być tylko jedna: jedź sama. Przecież wiele par tak robi (my do tej pory nigdy!), rozdzielają się i nie ma w tym nic złego. Każde z nas umie nawigować, zwykle się bardzo uzupełniamy, ale przecież to nie jest obowiązkowe. Zrzuć balast i dawaj wpjerjot. Ja pojadę sam - włączę się w tryb rajdowy już na spokojnie i "może spotkamy się tam, gdzie trafi każde z nas, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas" (czyli na mecie o 20:30 bo taki jest limit)...
Apogeum kryzysu jest na kolejnym punkcie kontrolnym - szczyt. Zostawiamy rowery za mygłami (składowisko drewna) i z buta idziemy po lampion. Ja spojrzałem na mapę: szczyt to szczyt, póki droga idzie pod górę jest git. Basia wzięła ze sobą mapę i mówi "to góra 100 metrów".
Idziemy z 10 min pod górę... k***a, długie te 100 metrów. Żadne z nas jednak - będąc lekko wściekłe - nie kwestionuje tego co robimy... takie klasyczne "szybciej, szybciej nim dojdzie do nas, że to bez sensu"
...aż jednak w końcu przychodzi opamiętanie. Ta góra ma dwa szczyty... jeden z lewo (niższy... 100 metrów... z lampionem) i drugi w prawo (daleko... bez lampionu). Zgadnijcie, na który idziemy... No właśnie, upośledzenie level hard...
W końcu robimy korektę i wbijamy z buta na dobry szczyt. Ech... jesteśmy ponad godzinę w plecy przez te głupie błędy... głupie, durne błędy: zawracanie na wiosce i krążenie w kółko po ulicach, przestrzelenie cmentarza, teraz "nie tak góra...". Cudownie... PKP czyli Pięknie, K***a, Pięknie...no a do tego mamy ochotę się pozabijać...
Przez mgły...

...i pod górę...

...dymamy nie na ten szczyt co potrzeba...

...tymczasem na właściwym szczycie.

...i - CYK !!! - zmiana narracji, idziemy w to łeb w łeb
bo nagłe zmiany akcji, to dla nas powszedni chleb
Zapętleni w naszym losie, ułożeni w nieporządku
tak stabilni w tym chaosie, zaczynamy od początku !!!! (nadal piosenka "KOŁOWROTEK")
Postanawiamy podjąć jedyną racjonalną decyzję: zakopać topór wojenny. Ja obalam flachę z eliksirem i czuję jak mi się oczka otwierają, a Szkodnik bierze... na wstrzymanie. Emocje opadają. Jesteśmy ponad godzinę w plecy, ale jeśli nic nie zmienimy, to nasza sytuacja raczej się nie poprawi. Pora na rozejm i odbudowę naszego Dream Team'u - tego co dyma na rympał przez bagna i wiatrołomy ciesząc patelnię, wraca do Krakowa z Warszawy na rowerze, tego co jak objeżdża Tatry to tylko szlakami, tego co nawet przez nieprzebyte śniegi rypie na rowerze... Polityka DAMAGE CONTROL po raz pierwszy. Straconej godziny już nie odzyskamy, ale możemy zacząć w końcu robić coś z sensem. To będzie reset lepszy niż ten Bush - Putin, lepszy bo bardziej szczery - nie ujrzałem w oczach Szkodnika demokraty. Bynajmniej, to nie ten adres :P
Ujrzałem to co miałem ujrzeć i niech to Wam wystarczy za opis: "...choć czasem burza między nami i bije ostry grad, chcę z Tobą moknąć, poznawać razem świat".
Sojusz, Syndykat, Dwu-Przymierze, Dwój-Porozumienie, Kondominium znowu działa! Zabieramy się do odrabiania strat. Pora wracać do pracy i zacząć zbierać lampionowe żniwo.
Ruszamy w mgłę i deszcz z nowym nastawieniem i z nowym planem. Jako, że część dróg jest nieprzejezdnych... i nie chodzi o to, że są zabłocone. Zwykłe błoto nam nie straszne - mówię o błocie, które się klei, zatyka wszelakie prześwity, uniemożliwiając obrót kół oraz lepi się do roweru, w takiej ilości że maszyna zaczyna ważyć chyba z tonę... no więc jako, że część z dróg jest w ten sposób nieprzejezdnych kreślimy nasz wariant zupełnie na nowo. To nam trochę utrudni sprawę pod kątem zaplanowania przejazdu, ale czasem warto zrobić krok wstecz i zacząć od nowa. Jak to mawiał dowódca naszego plutonu w stopniu kapitana: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia".
TAK JEST... ale mówiąc szczerze, to drugi krok protokołu "DAMAGE CONTROL". Skoro mamy jakoś pojechać ten rajd, to zróbmy to w końcu z sensem.
A i jeszcze jedna sprawa: BARTNE. Jeden z punktów kontrolnych jest w Bacówce w Bartnem. Mimo, że jest to jeden z najdalszych punktów od bazy, to jednak chcemy odwiedzić Bacówkę. Jeśli nigdy tam nie byliście to się kiedyś wybierzcie... albo NIE, nie idźcie, nie warto (hehehe, jeśli uwierzą będą mniejsze tłumy na szlakach - so evil, so evil...).
Patrząc z perspektywy optymalnego przejazdu, jeśli zakładamy że nie zrobimy wszystkich punktów kontrolnych, Bacówkę można by odpuścić - ale nie chcemy. Za bardzo lubimy to miejsce.
No ale o Bartnem trochę później, na razie szturmujemy...
Ujrzałem to co miałem ujrzeć i niech to Wam wystarczy za opis: "...choć czasem burza między nami i bije ostry grad, chcę z Tobą moknąć, poznawać razem świat".
Sojusz, Syndykat, Dwu-Przymierze, Dwój-Porozumienie, Kondominium znowu działa! Zabieramy się do odrabiania strat. Pora wracać do pracy i zacząć zbierać lampionowe żniwo.
Ruszamy w mgłę i deszcz z nowym nastawieniem i z nowym planem. Jako, że część dróg jest nieprzejezdnych... i nie chodzi o to, że są zabłocone. Zwykłe błoto nam nie straszne - mówię o błocie, które się klei, zatyka wszelakie prześwity, uniemożliwiając obrót kół oraz lepi się do roweru, w takiej ilości że maszyna zaczyna ważyć chyba z tonę... no więc jako, że część z dróg jest w ten sposób nieprzejezdnych kreślimy nasz wariant zupełnie na nowo. To nam trochę utrudni sprawę pod kątem zaplanowania przejazdu, ale czasem warto zrobić krok wstecz i zacząć od nowa. Jak to mawiał dowódca naszego plutonu w stopniu kapitana: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia".
TAK JEST... ale mówiąc szczerze, to drugi krok protokołu "DAMAGE CONTROL". Skoro mamy jakoś pojechać ten rajd, to zróbmy to w końcu z sensem.
A i jeszcze jedna sprawa: BARTNE. Jeden z punktów kontrolnych jest w Bacówce w Bartnem. Mimo, że jest to jeden z najdalszych punktów od bazy, to jednak chcemy odwiedzić Bacówkę. Jeśli nigdy tam nie byliście to się kiedyś wybierzcie... albo NIE, nie idźcie, nie warto (hehehe, jeśli uwierzą będą mniejsze tłumy na szlakach - so evil, so evil...).
Patrząc z perspektywy optymalnego przejazdu, jeśli zakładamy że nie zrobimy wszystkich punktów kontrolnych, Bacówkę można by odpuścić - ale nie chcemy. Za bardzo lubimy to miejsce.
No ale o Bartnem trochę później, na razie szturmujemy...
Lysula i jej nowa wieża
Dokładnie tak... wiecie jak kochamy wieże widokowe. Mamy też zasadę, że wszystko co wyjdzie z ziemi na kilka metrów w górę (oprócz prywatnych domów) musi zostać odwiedzone :D
Natomiast na Lysuli (551m) pojawiła się nowa wieża widokowa. Nowiutka bo otwarcie nastąpiło kilka dni temu. Rewelacja, że mamy tutaj lampion. Kapitalnie... acz podejście nas lekko zmuli.
Nadal jesteśmy trochę nie-do-spani i wytyrani ostatnim tygodniem... W normalnych okolicznościach pewnie ten podjazd wszedłby od kopa, ale dzisiaj pchamy... jest ciężko.
Wychodzi z nas zmęczenie - z każdym krokiem zdobywamy wysokość, ale jednak tempo mamy wolniejsze niż normalnie, to czuć.
Mamy niecałe 30 km i już zrobione 700m przewyższenia... nasz początkowy wariant chyba nie był zbyt sensowny w takim razie...
Natomiast sama wieża jest wypasss. Super miejsce na punkt.
Tutaj zrobimy sobie także mały popas... leje deszcz, a my wyciągamy z plecaka termos i napawamy się herbatką. Jak romantycznie: w deszczu... :D
Jeszcze tylko wsunąć dwa rogale i możemy ruszać dalej. Cieszy nas, że nawigacyjnie nareszcie wbiliśmy się w mapę i zaczyna nam iść lepiej niż jak to mówi nasza koleżanka Magda S:
- Jak Ci idzie?
- Jak k**wie w deszcz
Tak, nawet deszcz się zgadza... przynajmniej zaczęło iść trochę lepiej :D
Natomiast na Lysuli (551m) pojawiła się nowa wieża widokowa. Nowiutka bo otwarcie nastąpiło kilka dni temu. Rewelacja, że mamy tutaj lampion. Kapitalnie... acz podejście nas lekko zmuli.
Nadal jesteśmy trochę nie-do-spani i wytyrani ostatnim tygodniem... W normalnych okolicznościach pewnie ten podjazd wszedłby od kopa, ale dzisiaj pchamy... jest ciężko.
Wychodzi z nas zmęczenie - z każdym krokiem zdobywamy wysokość, ale jednak tempo mamy wolniejsze niż normalnie, to czuć.
Mamy niecałe 30 km i już zrobione 700m przewyższenia... nasz początkowy wariant chyba nie był zbyt sensowny w takim razie...
Natomiast sama wieża jest wypasss. Super miejsce na punkt.
Tutaj zrobimy sobie także mały popas... leje deszcz, a my wyciągamy z plecaka termos i napawamy się herbatką. Jak romantycznie: w deszczu... :D
Jeszcze tylko wsunąć dwa rogale i możemy ruszać dalej. Cieszy nas, że nawigacyjnie nareszcie wbiliśmy się w mapę i zaczyna nam iść lepiej niż jak to mówi nasza koleżanka Magda S:
- Jak Ci idzie?
- Jak k**wie w deszcz
Tak, nawet deszcz się zgadza... przynajmniej zaczęło iść trochę lepiej :D
Szkodnik po resecie :)

Niemal słyszę "Jesteś na złym pastwisku, kurwiu ":D

Romantyczna wieża - w deszczu :)

Wypasss ławeczka :D

Pchamy...

Jest i Pan Wież :D

Trzeba tu kiedyś - najlepiej niedługo - wrócić, już tak nie-rajdowo, na spokojnie bo to zacna konstrukcja :)

ORIENT'alna magia
Ruszamy dalej - przed nami masyw Magurycza(-y?). Pamiętam jak jeździliśmy tu zimą - w śniegu, a przejście boso przez bród, ze względu na ostre kamienie było naprawdę bolesne - bardziej niż mogłoby się to wydawać. Tym razem nie będziemy forsować rzeki, ale pojedziemy od drogi na której jest most. Naszym celem jest znany nam cmentarz wojenny z IWW, ale wcześniej złapiemy jeszcze najładniejszy punkt dzisiejszego rajdu czyli mostek ---> zobaczcie pierwsze zdjęcie pod tym akapitem/rozdziałem. To właśnie kochamy w rajdach na orientację - to, że potrafią "one" umieścić lampion w takich miejscach - perełka. Oczywiście bardzo wiele zależy od budowniczego trasy... były także rajdy gdzie łapałem się za głowę, na zasadzie: co to był za pomysł dawać tu lampion? I nie mówię tutaj o bezpieczeństwie dotarcia do punktu bo to... to jest osobny temat na oddzielny wpis :D :D :D - ale o tym, że punkty były, takie hmmmm niejakie lub jak głosi pewien wpis na Stravie: "pięknym wałem do ch**jowego miejsca".
Tym razem trafia nam się właśnie super klimatyczne miejsce. Rewelacja. Mostek jak do Shire, brakuje tylko bandy Hobbitów... a skoro już jesteśmy przy tym temacie to, niech to wystarczy Wam za opis naszego stanu (oczywiście to Tolkien i pewien Władca):
Tym razem trafia nam się właśnie super klimatyczne miejsce. Rewelacja. Mostek jak do Shire, brakuje tylko bandy Hobbitów... a skoro już jesteśmy przy tym temacie to, niech to wystarczy Wam za opis naszego stanu (oczywiście to Tolkien i pewien Władca):
"A droga wiedzie w przód i w przód
Choć zaczęła się tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę..."
Rzec nie mogę bo nasz wariant jest autorski, a doliczając wtopy z początku rajdu, to nie mam przekonania, że na pewno chcecie to wiedzieć...
Nie zmienia to faktu, że ja mam taką małą prywatną listę TOP "n" najładniejszych punktów kontrolnych. Gdzie n to liczba naturalna większa od kilku :P
To lampiony, które niesamowicie wpisały się w jakieś ładne miejsca lub/i najbardziej klimatyczne punkty kontrolne(czasem to nie miejsce, a warun robi robotę - np. mgła).
Niemniej lista ta to elitarny klub. Natomiast jedyne co mogę powiedzieć to:
Nie zmienia to faktu, że ja mam taką małą prywatną listę TOP "n" najładniejszych punktów kontrolnych. Gdzie n to liczba naturalna większa od kilku :P
To lampiony, które niesamowicie wpisały się w jakieś ładne miejsca lub/i najbardziej klimatyczne punkty kontrolne(czasem to nie miejsce, a warun robi robotę - np. mgła).
Niemniej lista ta to elitarny klub. Natomiast jedyne co mogę powiedzieć to:
Dzień dobry, Panie Lampion, witamy na pokładzie :)

Co się tutaj ukrywa? :D

Jeszcze zielono choć wilgotność i klimat już w pełni jesienne

Znany nam cmentarz w masywie Magurycza(-y?)

Wszyscy kochamy jesień w górach... "Jesienią góry są najszczersze... jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci..." o błocie pod kołami... (całość: TUTAJ)

Spotkanie na szlaku i to na żółtym szlaku !!!

Nyquist i Lapunow'ów lubią takie punkty kontrolne
A skoro jesteśmy już przy fajnych punktach kontrolnych, to ich tym razem nie brakowało. Poniżej tekstu kolejny "niepewny" mostek do naszej kolekcji - konstrukcja, którą widziałem już np. w Świętokrzyskiem, podczas misji odbicia Telegrafu z rąk Grupy Otrocza. Basia jak rasowy budowlaniec mówi, te słupy nie są projektowane na obciążenia w tej płaszczyźnie... i wskazuje tzw. strzałkę ugięcia konstrukcji pod własnym ciężarem. Pytam zatem czy moduł EJ budzi jej wątpliwości... większe niż nasze własne poczucie równowagi podczas wędrówki po takiej przeprawie. I nie mówię tutaj o statyce, gdy wszystkie siły się równoważą i nie ma wypadkowej - nie chodzi mi tutaj o taką równowagę, ale raczej o pewien zapasie stabilności układu belka plus my... stabilności liczonej w sensie Lapunowa czy poprzez Kryterium Nyquista. . Innymi słowy, prościej - odpowiedzieć na pytanie czy układ nie jebnie...
Odwołując się wprost z definicji będzie to trochę inne pytanie: czy charakterystyka amplitudo-fazowa układu nie obejmie punktu (-1, j0)... ale praktycznie dobrze by było, aby nie objęła także rzeki pod nami...
W sumie, to jak patrzę na ten mostek i widzę strzałkę ugięcia, na którą wskazał Szkodnik to zastanawiam się czy beton powinien pracować na zginanie? Ściskanie owszem, ale zginanie...
Inna sprawa, że stabilność stabilnością, ale czy nie przeżyjemy katastroficznego kruchego pękania gdy wejdziemy na tą konstrukcję. Ciężko to może opisać, ale z jednej strony nie chciałbym przeżyć takiego katastroficznego kruchego pękania, a z drugiej to chciałbym je przeżyć (mam nadzieję, że czaicie o co mi chodzi :P)
Nooooo, a za mostem nieznany nam wcześniej stary cmentarz choleryczny - kolejny dobry punkt kontrolny na naszej trasie... aaaaa i chwilowo nie pada.
Jest zatem naprawdę zacnie :)
Odwołując się wprost z definicji będzie to trochę inne pytanie: czy charakterystyka amplitudo-fazowa układu nie obejmie punktu (-1, j0)... ale praktycznie dobrze by było, aby nie objęła także rzeki pod nami...
W sumie, to jak patrzę na ten mostek i widzę strzałkę ugięcia, na którą wskazał Szkodnik to zastanawiam się czy beton powinien pracować na zginanie? Ściskanie owszem, ale zginanie...
Inna sprawa, że stabilność stabilnością, ale czy nie przeżyjemy katastroficznego kruchego pękania gdy wejdziemy na tą konstrukcję. Ciężko to może opisać, ale z jednej strony nie chciałbym przeżyć takiego katastroficznego kruchego pękania, a z drugiej to chciałbym je przeżyć (mam nadzieję, że czaicie o co mi chodzi :P)
Nooooo, a za mostem nieznany nam wcześniej stary cmentarz choleryczny - kolejny dobry punkt kontrolny na naszej trasie... aaaaa i chwilowo nie pada.
Jest zatem naprawdę zacnie :)
To jak z tą charakterystyką amplitudo-fazową? Jaki będzie zapas stabilności układu?

Cmentarz choleryczny

Padać, chwilowo nie pada, ale takie łąki to jest woda totalna - aż chlupie w butach

Dany jest Szkodnik z rowerem, na którego działa siła grawitacji (F = ma), Szkodnik porusza się z prędkością V0 (V2, ja Ci mówię, że V2 bo ten Szkodnik to jest rakieta!!!)

BARTNE oraz oddelegowany tam Negocjator !!!
Bartne - bacówka. Magiczne miejsce w Beskidzie Niskim i mamy tutaj punkt. Do tego jest to punkt żywieniowy. Gdy podjeżdżamy do bacówki, wychodzi do nas obsługa punktu i zaprasza nas na zupę. Odmawiamy, bo jednak jesteśmy w lekkim nie-do-czasie przez te durne błędny i kłótnie.
Wtedy poda "no to może pierogi?". Ooooo, negocjator!!! (ta scena, koniecznie ta scena - TUTAJ!!). Pamiętajcie, że ja noszę na masce szermierczej tą postać, więc tym bardziej ta scena do mnie przemawia. Basia jednak próbuje mnie odciągnąć, bo wie że za moment - jak padnie: schabowy albo szarlotka, to koniec. Zostaniemy do wieczora. To ostatni moment aby wyciągnąć mnie z pułapki.
Cudowne miejsce na punkt... a skoro Bartne, no to musi polecieć... i tak, tak, wiem że linkowałem to 1000 razy, ale to Bartne!!!
"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł
Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...
Dobry Pan mnie wiedzie wyboistą drogą
Dobry Pan życzenia moje zna
W góry myśli poszybują ku pradawnym Bogom
A w kopułach cerkwi wieczność trwa.
Na tej drodze różne słowa już padały
Słowa złe i dobre, miłość szła i śmierć
Tylko buki w górach niewzruszone stoją
Jakby chciały się do nieba wznieść..." (całość TUTAJ)
"Tylko niebo na ikonach srebrem lśni...

"Święty spokój ofiaruje nam Mikołaj, Święty spokój w jego skośnych oczach tkwi..." a jak nie będzie Mikołaja, to może być Dmitro :)

"Gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł..."

"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie –
Daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie..." (klasyka od Mistrza Jacka - TUTAJ)

Znowu przez mglisty las

Mój przyjaciel, Wierch Wirchne... mnie zawiódł
Wbijamy na znany nam niebieski szlak przez Wierch Wirchne. Wiemy, że jest przejezdny bo niektóre szlaki Beskidu Niskiego to znamy na pamięć. Już na jednym rajdzie - jak dobrze pamiętam, to był któryś Hawran - także skorzystaliśmy z tego skrótu do Przełęczy Małastowskiej. Ciśniemy przez las, a co na drodze do pod koła... nawet te 7 koni z jeźdźcami, którzy się tu zabłąkali. Nie hamujemy już dla nikogo. jest 17:00 z hakiem, a chcemy jeszcze zdążyć na punkt żywieniowy (czynny yulko od 18:00). Ten lampion tutaj musi zatem wpaść od kopa abyśmy się nie spóźnili. Jedziemy w końcu nie na byle jaki punkt, ale na drugi punkt żywieniowy! Jak to było w Alicji w Krainie Czarów? Niegrzecznie jest się spóźnić "na herbatkę" --> a skoro jesteśmy już przy Alicji i herbatce to "...look at your face, you are so troubled, my dear. Of course, this RACE makes you angry, we are all mad here" (drobna parafraza TEGO)
Aby odnaleźć lampion musimy w odpowiednim miejscu zejść ze szlaku i wejść w wąwóz. Odmierzamy się i zejście to czynimy. Wszystko terenowo się zgadza, powinna odchodzić ścieżka w tył - odchodzi, powinniśmy mieć wąwóz przed nami - mamy, powinna być droga w dole z zakrętem - jest.... ale lampionu nie ma. Krążymy po stromej skarpie, tak stromej że w pewnym momencie zjeżdżamy nawet na butach i tyłku po błocie... NO, ale lampionu nie ma.
Jedna rzecz nam się nie zgadza - wąwóz, według naszego lidara nie przechodzi przez drogę, a w rzeczywistości drogę przecina... to nam nie pasuje, ale cholera, wszystkie inne elementy się zgadzają... no dobra, załóżmy że jesteśmy za daleko, sprawdzamy odwzorowanie terenu z mapą. No nie, nie ma opcji, nic się nie zgadza... No to może za blisko... sprawdzamy bardzo dokładnie z mapą... o kurde, prawie bliźniacze miejsce i...jest wąwóz. K***a!! W sprawdzany na mapie miejscu przecina drogę. Jesteśmy zatem o skrzyżowanie za wcześniej... ech, dzida do góry ścianą wąwozowatego... jest jednak stromo i ślisko... ciężko było to wyjść...
Korekta konieczna, bo jesteśmy jakieś 400 metrów za blisko. Ruszamy i chwilę później atakujemy już inny wąwów... WTEM! miga mi coś czerwonego, dużego i czerwonego - to musi być lampion. Przedzieram się przez wiatrołom i znajduję... no właśnie... to nie lampion a chujnia z grzybnią... dosłownie. Muchomor. Ogromny, jak 4 moje dłonie, ale nadal tylko muchomor. Brakuje już tylko Żwira... zostałem oszukany przez grzyba. Dramat.
Kolejna korekta i JEST - nareszcie. Mamy lampion. Nie wiem jak się odmierzaliśmy, ale błąd o 400 metrów to dużo...
Wydaje mi się, że chyba walnęliśmy się w matematyce prymitywnej... odmierzone było dobrze, ale zawiodło dodawanie: czyli policzenie przy jakieś liczbie, względem obecnego wskazania licznika, mamy się zatrzymać i szukać...
Ech... czyli to nie Wierch nas zawiódł, a nasza nawigacja...
To nie błąd... to WIELbłąd. Wtopa łącznie na jakieś 30 min... Polityka DAMAGE CONTROL krok trzeci: lecimy na styk na punkt żywieniowy i koniecznie trzeba ponownie przeplanować wariant, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie czasowo.
Ponownie rypiemy bez dróg :PAby odnaleźć lampion musimy w odpowiednim miejscu zejść ze szlaku i wejść w wąwóz. Odmierzamy się i zejście to czynimy. Wszystko terenowo się zgadza, powinna odchodzić ścieżka w tył - odchodzi, powinniśmy mieć wąwóz przed nami - mamy, powinna być droga w dole z zakrętem - jest.... ale lampionu nie ma. Krążymy po stromej skarpie, tak stromej że w pewnym momencie zjeżdżamy nawet na butach i tyłku po błocie... NO, ale lampionu nie ma.
Jedna rzecz nam się nie zgadza - wąwóz, według naszego lidara nie przechodzi przez drogę, a w rzeczywistości drogę przecina... to nam nie pasuje, ale cholera, wszystkie inne elementy się zgadzają... no dobra, załóżmy że jesteśmy za daleko, sprawdzamy odwzorowanie terenu z mapą. No nie, nie ma opcji, nic się nie zgadza... No to może za blisko... sprawdzamy bardzo dokładnie z mapą... o kurde, prawie bliźniacze miejsce i...jest wąwóz. K***a!! W sprawdzany na mapie miejscu przecina drogę. Jesteśmy zatem o skrzyżowanie za wcześniej... ech, dzida do góry ścianą wąwozowatego... jest jednak stromo i ślisko... ciężko było to wyjść...
Korekta konieczna, bo jesteśmy jakieś 400 metrów za blisko. Ruszamy i chwilę później atakujemy już inny wąwów... WTEM! miga mi coś czerwonego, dużego i czerwonego - to musi być lampion. Przedzieram się przez wiatrołom i znajduję... no właśnie... to nie lampion a chujnia z grzybnią... dosłownie. Muchomor. Ogromny, jak 4 moje dłonie, ale nadal tylko muchomor. Brakuje już tylko Żwira... zostałem oszukany przez grzyba. Dramat.
Kolejna korekta i JEST - nareszcie. Mamy lampion. Nie wiem jak się odmierzaliśmy, ale błąd o 400 metrów to dużo...
Wydaje mi się, że chyba walnęliśmy się w matematyce prymitywnej... odmierzone było dobrze, ale zawiodło dodawanie: czyli policzenie przy jakieś liczbie, względem obecnego wskazania licznika, mamy się zatrzymać i szukać...
Ech... czyli to nie Wierch nas zawiódł, a nasza nawigacja...
To nie błąd... to WIELbłąd. Wtopa łącznie na jakieś 30 min... Polityka DAMAGE CONTROL krok trzeci: lecimy na styk na punkt żywieniowy i koniecznie trzeba ponownie przeplanować wariant, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie czasowo.

No i znowu zadyma z Lokalsami :P

Szkodnik, jedźże normalnie... bez wygibasów :P

Niebieski szlak przez Wierch Wirchne

"...we are all mad here" (był link przed chwilą).
Przejeżdżamy przez punkt żywieniowy, gdzie posilamy się kilkoma ciasteczkami, pogadamy chwilę z Grześkiem który ten punkt zabezpiecza i zgodnie z tym, co napisałem powyżej - przeplanowujemy nasz wariant. Zostało nam 2 godziny 40 min... malutko, a tu nie ma jak prosto odbić na bazę, bo oddzielają nas od niej góry. I to niemałe. Aby nie zaliczyć NKL'a trzeba już teraz zacząć wprowadzać reformy związane z "damage control" i odpuścić cześć punktów kontrolnych. Najtrudniej będzie przedrzeć się jednak przez góry, bo zaraz zrobi się ciemno, a nie ma tutaj jakieś fajnej, oczywistej, samo-narzucającej się drogi na drugą ich stronę.
Jednakże nim zmierzymy się z tym wyzwaniem dojdzie do dość dziwnego, niepokojącego spotkania... Niedługo po wyjeździe z punktu żywieniowego meldujemy się na punkcie kontrolnym "cudowne źródełko" na którym spotykamy dość dziwną postać... Pana w sandałach (przypominam, że jest październik, pada deszcz i jest dość zimno)... z mokrym psem u nogi.
Bardzo ciężko będzie się z Nim dogadać, bo historia którą opowie będzie dość niespójna.
Ponoć spóźnił się na autobus i teraz próbuje się wydostać z tego miejsca. Próbuję ustalić czy ma gdzie spać, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna - Basia zrozumiała że tak (w domu w którym pracował, a który znajduje się za naszymi plecami), ale ja w sumie nie potrafię potwierdzić czy na pewno miał to na myśl. Pytania pomocnicze nie przynoszą żadnych dodatkowych informacji. Pan jest jakby trochę w innym świecie. Mówi o potrzebie dostania się do Jordanowa i pyta czy tam jedziemy. Jakby ktoś by nie ogarniał kontekstu: to jesteśmy na rowerach... w Beskidzie Niskim, jest 18:20 więc zaraz zapadnie zmrok, a gość mówi o zawiezieniu go do Jordanowa. JAK?
Trochę ciężko ustalić czego chce tak naprawdę potrzebuje:
- czy transportu jeszcze dziś (no to nie pomoże Mu dwójka rowerzystów z dala od bazy... powinien zejść głębiej do miejscowości i tam szukać)
- noclegu i transportu rano?
- taksówki np. do Gorlic na dworzec?
Na każdy jednak pomysł ma jakąś wymówkę, że propozycja nie zadziała... bo albo ma bagaż i nie może jechać bez niego. Albo bagażu wziąć także nie może, bo nie ma go przy sobie?
WTF??? No to pytamy, gdzie ten bagaż się znajduje i czy jest problemem tu i teraz... Na to pytanie nie otrzymujemy już odpowiedzi...
Ponawiam pytanie czy ma nocleg na dziś, aby szukać transportu jutro - twierdzi, że ma nocleg ale jednocześnie twierdzi, że potrzebuje noclegu... i znowu że ma bagaż i bez niego nie pojedzie, ale tego bagażu tu nie ma...
Potem pyta czy ktoś będzie zbierał trasę jutro... Mówimy, że tak, ale dworzec w Gorlicach będzie chyba lepszą opcją, zwłaszcza jeśli miałby spędzić dziś noc pod gołym niebiem.
Gorlice to miasto, a tam wiecie: hostel, poczekalnia na dworcu, cokolwiek... ale Pan jest na nie.
No dobra, a transport jutro skoro dziś nocuje jednak tutaj... a to nie, bo On chce do Jordanowa. Najlepiej jutro ale w sumie mogło by być jeszcze dziś bo... nie ma noclegu....
Masakra... to co Wam tutaj opisuję to jedno... ale jego zachowanie plus "pusty wzrok"... narkotyki? choroba? Kompletnie nie dało się z Nim dogadać. Miał problem z odpowiedzią na najprościej zadane pytania. Finalnie dajemy Mu kilka wskazówek odnośnie poszukania pomocy... o ile jej potrzebuje. Przynajmniej ma działający telefon ma, więc finalnie odjeżdżamy.
Nie lubię takich sytuacji bo nie mam żadnej pewności czy nie zostawiliśmy człowieka w potrzebie, ale cholera - z drugiej strony - to tez nie był też środek lasu czy pustkowie. Źrodełko było w centrum miejscowości, telefon ma, więc chyba przeżyje... choć i tak nie czuję się z tą sytuacją dobrze. W bazie dowiem się, że w podobny sposób rozmawiał z kilkoma innymi zawodnikami i nikt nie był w stanie się z nim skomunikować. No nic... my też mamy swoje problemy. Jesteśmy dość daleko od bazy, a właśnie zapada zmrok, znów zaczyna padać deszcz i podnoszą się gęste mgły...
Jednakże nim zmierzymy się z tym wyzwaniem dojdzie do dość dziwnego, niepokojącego spotkania... Niedługo po wyjeździe z punktu żywieniowego meldujemy się na punkcie kontrolnym "cudowne źródełko" na którym spotykamy dość dziwną postać... Pana w sandałach (przypominam, że jest październik, pada deszcz i jest dość zimno)... z mokrym psem u nogi.
Bardzo ciężko będzie się z Nim dogadać, bo historia którą opowie będzie dość niespójna.
Ponoć spóźnił się na autobus i teraz próbuje się wydostać z tego miejsca. Próbuję ustalić czy ma gdzie spać, ale odpowiedź nie jest jednoznaczna - Basia zrozumiała że tak (w domu w którym pracował, a który znajduje się za naszymi plecami), ale ja w sumie nie potrafię potwierdzić czy na pewno miał to na myśl. Pytania pomocnicze nie przynoszą żadnych dodatkowych informacji. Pan jest jakby trochę w innym świecie. Mówi o potrzebie dostania się do Jordanowa i pyta czy tam jedziemy. Jakby ktoś by nie ogarniał kontekstu: to jesteśmy na rowerach... w Beskidzie Niskim, jest 18:20 więc zaraz zapadnie zmrok, a gość mówi o zawiezieniu go do Jordanowa. JAK?
Trochę ciężko ustalić czego chce tak naprawdę potrzebuje:
- czy transportu jeszcze dziś (no to nie pomoże Mu dwójka rowerzystów z dala od bazy... powinien zejść głębiej do miejscowości i tam szukać)
- noclegu i transportu rano?
- taksówki np. do Gorlic na dworzec?
Na każdy jednak pomysł ma jakąś wymówkę, że propozycja nie zadziała... bo albo ma bagaż i nie może jechać bez niego. Albo bagażu wziąć także nie może, bo nie ma go przy sobie?
WTF??? No to pytamy, gdzie ten bagaż się znajduje i czy jest problemem tu i teraz... Na to pytanie nie otrzymujemy już odpowiedzi...
Ponawiam pytanie czy ma nocleg na dziś, aby szukać transportu jutro - twierdzi, że ma nocleg ale jednocześnie twierdzi, że potrzebuje noclegu... i znowu że ma bagaż i bez niego nie pojedzie, ale tego bagażu tu nie ma...
Potem pyta czy ktoś będzie zbierał trasę jutro... Mówimy, że tak, ale dworzec w Gorlicach będzie chyba lepszą opcją, zwłaszcza jeśli miałby spędzić dziś noc pod gołym niebiem.
Gorlice to miasto, a tam wiecie: hostel, poczekalnia na dworcu, cokolwiek... ale Pan jest na nie.
No dobra, a transport jutro skoro dziś nocuje jednak tutaj... a to nie, bo On chce do Jordanowa. Najlepiej jutro ale w sumie mogło by być jeszcze dziś bo... nie ma noclegu....
Masakra... to co Wam tutaj opisuję to jedno... ale jego zachowanie plus "pusty wzrok"... narkotyki? choroba? Kompletnie nie dało się z Nim dogadać. Miał problem z odpowiedzią na najprościej zadane pytania. Finalnie dajemy Mu kilka wskazówek odnośnie poszukania pomocy... o ile jej potrzebuje. Przynajmniej ma działający telefon ma, więc finalnie odjeżdżamy.
Nie lubię takich sytuacji bo nie mam żadnej pewności czy nie zostawiliśmy człowieka w potrzebie, ale cholera - z drugiej strony - to tez nie był też środek lasu czy pustkowie. Źrodełko było w centrum miejscowości, telefon ma, więc chyba przeżyje... choć i tak nie czuję się z tą sytuacją dobrze. W bazie dowiem się, że w podobny sposób rozmawiał z kilkoma innymi zawodnikami i nikt nie był w stanie się z nim skomunikować. No nic... my też mamy swoje problemy. Jesteśmy dość daleko od bazy, a właśnie zapada zmrok, znów zaczyna padać deszcz i podnoszą się gęste mgły...
Forsując rzeki i cieki wodne :)

Kraina miodem i mlekiem płynąca...
Miodem to nie wiem, ale mlekiem bardzo. Mgła jest taka, że zaczyna być ciężko z widocznością na kilka metrów. Najgorsze jest jednak to uczucie po tym dziwnym spotkaniu: zjadło nam ono (spotkanie, nie uczucie :P) z 15 min, a nic konkretnego z niego nie wynikło... ani Panu nie pomogliśmy, ani nie nadgoniliśmy trasy. Czasowo stoimy źle, powiedziałbym że nawet że bardzo źle. Trzeba cisnąć... w nogach mamy już ponad 2000 przewyższeń, więc podejścia/podjazdy bolą, a zjazdy w takiej mgle to też jest wyczyn. Nie wiem co gorsze, czy w dół po mokrych korzeniach szlakiem jak dzieci we mgle... czy po asfalcie, gdy da się lecieć 40 km/h ale potencjalny szlaban albo inną przeszkodę to zobaczycie dopiero z chwilą zderzenia się z nią.
Masakra warunki się robią. Ale właśnie wtedy na kilka ostatnich punktów włącza nam się tryb łowcy.
"Off through the mist I run
Out from the mist I have come
I hunt, therefore I am...
Nose to the wind... all senses clean" (minimalne parafraza TEGO)
Przedzieramy się przez mleko w powietrzu tak geste, że można by je ciąć nożem. Niektórych skrzyżowań nie widać wcale, zwłaszcza tam gdzie jest mamy szeroką leśną droga - bez podjechania do krawędzi traktu, nie widzicie odejścia ścieżki. Lecimy jednak jak w transie:
- w ostrym tempie mimo że naprawdę czuć już zmęczenie (jednak presja czasu to zawsze dobry motywator)
- odmierzamy się niemal idealnie i to na leśnych, "słabych" ścieżkach --- 200m; teraz w lewo powinna być droga; JEST!! Teraz 300m prosto i na skrzyżowaniu "Y-rekowym" prawą odnogą; JEST !! Jestem zaskoczony bo naprawdę lecimy właściwie azymutem, trzymając się najdokładniej zgodnych z nim ścieżek. Widoczność to jest jakiś żart, ale mimo to wchodzimy "w punkty" idealnie! Zwłaszcza dumni jesteśmy z punktu "Gęstwina", bo w takiej mgle uznawaliśmy go za "nie do znalezienia", a w praktyce wymierzyliśmy się na niego perfekcyjnie. Ech, gdyby zawsze i od początku tak dobrze szło, to można by jakieś rajdy jeździć :P
My to chyba musimy mieć jednak hardcore'owe warunki aby zacząć działać na pełnym obrotach - można to też nazwać determinacjo-lenistwem :P
Masakra warunki się robią. Ale właśnie wtedy na kilka ostatnich punktów włącza nam się tryb łowcy.
"Off through the mist I run
Out from the mist I have come
I hunt, therefore I am...
Nose to the wind... all senses clean" (minimalne parafraza TEGO)
Przedzieramy się przez mleko w powietrzu tak geste, że można by je ciąć nożem. Niektórych skrzyżowań nie widać wcale, zwłaszcza tam gdzie jest mamy szeroką leśną droga - bez podjechania do krawędzi traktu, nie widzicie odejścia ścieżki. Lecimy jednak jak w transie:
- w ostrym tempie mimo że naprawdę czuć już zmęczenie (jednak presja czasu to zawsze dobry motywator)
- odmierzamy się niemal idealnie i to na leśnych, "słabych" ścieżkach --- 200m; teraz w lewo powinna być droga; JEST!! Teraz 300m prosto i na skrzyżowaniu "Y-rekowym" prawą odnogą; JEST !! Jestem zaskoczony bo naprawdę lecimy właściwie azymutem, trzymając się najdokładniej zgodnych z nim ścieżek. Widoczność to jest jakiś żart, ale mimo to wchodzimy "w punkty" idealnie! Zwłaszcza dumni jesteśmy z punktu "Gęstwina", bo w takiej mgle uznawaliśmy go za "nie do znalezienia", a w praktyce wymierzyliśmy się na niego perfekcyjnie. Ech, gdyby zawsze i od początku tak dobrze szło, to można by jakieś rajdy jeździć :P
My to chyba musimy mieć jednak hardcore'owe warunki aby zacząć działać na pełnym obrotach - można to też nazwać determinacjo-lenistwem :P
A za 10-15 min to jeszcze niebo zgaśnie...

Kolejny nasz, mimo warunków :)

To twoje przedstawienie, Mała
Zostało nam 45 min, a jesteśmy naprawdę
daleko do bazy... wiemy już, że spóźnimy się. Nie ma szans przeskoczyć
tej odległości w 45 min. Co więcej, nadal grozi nam NKL
(dyskwalifikacja), bo możemy przekroczyć także dopuszczalny limit spóźnień.
Trudny początek rajdu oraz błędy nawigacyjne ustawiły nas w sytuacji...
DRAMATYCZNEJ !!! K**wa, DRAMATYCZNEJ! Zaraz zginiemy! Dobra! Panika już była, odfajkowane na
liście, teraz pora na zarządzanie kryzysowe. Protokół: "DAMAGE CONTROL"
kolejny krok...
ech, czuję się jak w pracy, gdy wrzucają mnie jako "eksperta" od trudnych sytuacji. Powtarzalnie i do bólu ten sam schemat...:
- czym dysponujemy?
- NICZYM !!!
- co chcemy osiągnąć?
- WSZYSTKO
- na kiedy?
- NA WCZORAJ
- Znam temat, działam...
- TYLKO MUSI BYĆ BEZBŁĘDNIE
- Nie oczekiwałem niczego innego pod kątem waszych oczekiwań :D
ech, czuję się jak w pracy, gdy wrzucają mnie jako "eksperta" od trudnych sytuacji. Powtarzalnie i do bólu ten sam schemat...:
- czym dysponujemy?
- NICZYM !!!
- co chcemy osiągnąć?
- WSZYSTKO
- na kiedy?
- NA WCZORAJ
- Znam temat, działam...
- TYLKO MUSI BYĆ BEZBŁĘDNIE
- Nie oczekiwałem niczego innego pod kątem waszych oczekiwań :D
DAMAGE
CONTROL krok pierwszy: pomijamy resztę punktów po drodze, za duże ryzyko
wejścia w NKL. Dzida na bazę. Nie lubię tego, ale nie ma wyboru. CZAS! CZAS! CZAS!
DAMAGE CONTROL krok drugi: podział odpowiedzialności za nawigację
Baza jest na arkuszu "B" naszej mapy, ale nadal znajdujemy się na arkuszu "A". Plan jest prosty: Basia składa na mapnik arkusz "z bazą", a ja ten "na którym jesteśmy".
Do końca mapy prowadzę ja, potem Ona już do bazy. To zawsze zaoszczędzona minuta, bo nie będzie potrzeby zatrzymać się na przepak mapy. Niby tylko minuta, ale to może być bardzo ważna minuta.
Lecimy... byle się teraz nie pomylić, bo biorę na siebie nawigację. Basia jedzie po prostu za mną... powtarzam sobie: nie sugeruj się szlakiem (nie mamy na mapie szlaków, więc nie wiemy gdzie idą), wybieraj dobrze gdzie skręcasz. Tryb nawigacji totalnej :P
Wypadamy z lasu do jakieś miejscowości - jestem trochę jak w transie. Ciśniemy ile pozostało w nas sił: na tym skrzyżowaniu prosto, teraz w lewo. Nie pomyl się. Jak mawiał pewien astmatyk na Gwiezdnym Niszczycielu "FAILURE WAS NOT AN OPTION, CAPTAIN" :P
Wyjeżdżamy za moją mapę... udało się, ale teraz to ja jestem "ślepy" lokalizacyjnie. Krzyczę do Basi: "Jesteśmy poza moją mapą. To teraz twoje przedstawienie, Mała!"
Basia przejmuje nawigację i musi teraz zaprowadzić nas do bazy. Sporo jeszcze skrzyżowań i zakrętów przed nami, a presja czasu ogromna... weszliśmy już w limit spóźnień i zegar odmierza czas do NKL'a. Niesamowite to jest w pewnym sensie, bo dzień zaczęliśmy od kryzysu współpracy, a teraz lecimy na pełnej kooperacji i zaufaniu: przed chwilą Basia jechał "na ślepo" za mną, a teraz ja robię to samo z Nią. Przypominam mi się klasyczna scena z "TOP GUN"
"- Możesz być moim skrzydłowym
- Nie, to Ty możesz być moim" (TUTAJ)
Wpadamy do bazy w ostatnich minutach limitu spóźnień. Udało się! Udało się uniknąć NKL. Odejmą nam 3 punkty za spóźnienie, więc cel udało się zrealizować połowicznie.
Pierwszym założeniem (ważniejszym) był brak NKL - udało się.
Drugim założeniem były 2 punkty odjęte od wyniku - to się nie udało, weszliśmy w karę "minus 3 punkty". Brakło nam około 2 minut aby pozostać w "2 punktach" kary...
Cóż, nie da się mieć wszystkiego.
Co mogę powiedzieć w ostatecznym podsumowaniu:
- sam rajd bardzo nam się podobał, świetne punkty kontrolne (Bartne, wieża, mostek, itp) acz pogoda raczej dla koneserów...
- wynik? FATALNY... jeden z naszych najsłabszych startów ever. No chyba że pytacie o przejechanie trasy jako takiej, no to wyszło nam 2500 przewyższeń i ponad 100 km, czyli dokładnie tyle ile pokazywał wariant Organizatora. Tyle tylko, że zebraliśmy połowę punktów kontrolnych i jeszcze 3 straciliśmy w postaci kary za spóźnienie. Nasz wariant był zatem hmmmm autorski, nazwijmy to po prostu w taki sposób: autorski :D
Nałożyło się na to wiele czynników, ale kryzys ducha zespołu i duże błędy nawigacyjne (nie ten szczyt, za wcześniej ze szlaku, przestrzelenie cmentarza, itp) to były chyba główne powody.
Natomiast rekonstrukcja zespołu z totalnych zgliszczy - no to tu psycholog rodzinny byłby z nas dumny. Ja też w sumie jestem. Od totalnego kryzysu do pełnego zaufania w końcówce.
Taki kryzys to dla nas rzadkość.. ale wychodzi, że nadal jesteśmy tylko ludźmi...chyba... z resztą: nieważne, że upadasz, ważne że wstajesz.
"Klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku" - czyli klasyka Antygony.
Lub bardziej nowocześnie jeśli wolicie: "I get knocked down but I get up again, you're never gonna keep me down..." :P
Dziś chce nam się już z tego już śmiać, a w poniedziałek gratulowaliśmy sobie mistrzowskiego położenia Kiwona. Szampan i ciastka. Zrobić to tak spektakularnie, to trzeba było mieć "talent" ---> ta scena (W PL tłumaczeniu było "talent" bo oryginalne angielskie słowa ciężko przetłumaczyć zachowując klimat sceny). Tak więc do następnego udanego lub nieudanego rajdu, natomiast jakby ktoś chciał nam powinszować wyniku, to gratulację przyjmujemy tylko w czwartki po 17:00 :P
DAMAGE CONTROL krok drugi: podział odpowiedzialności za nawigację
Baza jest na arkuszu "B" naszej mapy, ale nadal znajdujemy się na arkuszu "A". Plan jest prosty: Basia składa na mapnik arkusz "z bazą", a ja ten "na którym jesteśmy".
Do końca mapy prowadzę ja, potem Ona już do bazy. To zawsze zaoszczędzona minuta, bo nie będzie potrzeby zatrzymać się na przepak mapy. Niby tylko minuta, ale to może być bardzo ważna minuta.
Lecimy... byle się teraz nie pomylić, bo biorę na siebie nawigację. Basia jedzie po prostu za mną... powtarzam sobie: nie sugeruj się szlakiem (nie mamy na mapie szlaków, więc nie wiemy gdzie idą), wybieraj dobrze gdzie skręcasz. Tryb nawigacji totalnej :P
Wypadamy z lasu do jakieś miejscowości - jestem trochę jak w transie. Ciśniemy ile pozostało w nas sił: na tym skrzyżowaniu prosto, teraz w lewo. Nie pomyl się. Jak mawiał pewien astmatyk na Gwiezdnym Niszczycielu "FAILURE WAS NOT AN OPTION, CAPTAIN" :P
Wyjeżdżamy za moją mapę... udało się, ale teraz to ja jestem "ślepy" lokalizacyjnie. Krzyczę do Basi: "Jesteśmy poza moją mapą. To teraz twoje przedstawienie, Mała!"
Basia przejmuje nawigację i musi teraz zaprowadzić nas do bazy. Sporo jeszcze skrzyżowań i zakrętów przed nami, a presja czasu ogromna... weszliśmy już w limit spóźnień i zegar odmierza czas do NKL'a. Niesamowite to jest w pewnym sensie, bo dzień zaczęliśmy od kryzysu współpracy, a teraz lecimy na pełnej kooperacji i zaufaniu: przed chwilą Basia jechał "na ślepo" za mną, a teraz ja robię to samo z Nią. Przypominam mi się klasyczna scena z "TOP GUN"
"- Możesz być moim skrzydłowym
- Nie, to Ty możesz być moim" (TUTAJ)
Wpadamy do bazy w ostatnich minutach limitu spóźnień. Udało się! Udało się uniknąć NKL. Odejmą nam 3 punkty za spóźnienie, więc cel udało się zrealizować połowicznie.
Pierwszym założeniem (ważniejszym) był brak NKL - udało się.
Drugim założeniem były 2 punkty odjęte od wyniku - to się nie udało, weszliśmy w karę "minus 3 punkty". Brakło nam około 2 minut aby pozostać w "2 punktach" kary...
Cóż, nie da się mieć wszystkiego.
Co mogę powiedzieć w ostatecznym podsumowaniu:
- sam rajd bardzo nam się podobał, świetne punkty kontrolne (Bartne, wieża, mostek, itp) acz pogoda raczej dla koneserów...
- wynik? FATALNY... jeden z naszych najsłabszych startów ever. No chyba że pytacie o przejechanie trasy jako takiej, no to wyszło nam 2500 przewyższeń i ponad 100 km, czyli dokładnie tyle ile pokazywał wariant Organizatora. Tyle tylko, że zebraliśmy połowę punktów kontrolnych i jeszcze 3 straciliśmy w postaci kary za spóźnienie. Nasz wariant był zatem hmmmm autorski, nazwijmy to po prostu w taki sposób: autorski :D
Nałożyło się na to wiele czynników, ale kryzys ducha zespołu i duże błędy nawigacyjne (nie ten szczyt, za wcześniej ze szlaku, przestrzelenie cmentarza, itp) to były chyba główne powody.
Natomiast rekonstrukcja zespołu z totalnych zgliszczy - no to tu psycholog rodzinny byłby z nas dumny. Ja też w sumie jestem. Od totalnego kryzysu do pełnego zaufania w końcówce.
Taki kryzys to dla nas rzadkość.. ale wychodzi, że nadal jesteśmy tylko ludźmi...chyba... z resztą: nieważne, że upadasz, ważne że wstajesz.
"Klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku" - czyli klasyka Antygony.
Lub bardziej nowocześnie jeśli wolicie: "I get knocked down but I get up again, you're never gonna keep me down..." :P
Dziś chce nam się już z tego już śmiać, a w poniedziałek gratulowaliśmy sobie mistrzowskiego położenia Kiwona. Szampan i ciastka. Zrobić to tak spektakularnie, to trzeba było mieć "talent" ---> ta scena (W PL tłumaczeniu było "talent" bo oryginalne angielskie słowa ciężko przetłumaczyć zachowując klimat sceny). Tak więc do następnego udanego lub nieudanego rajdu, natomiast jakby ktoś chciał nam powinszować wyniku, to gratulację przyjmujemy tylko w czwartki po 17:00 :P
Gęstwina odnaleziona :D

Warun koneserski :D

Krzyżyk na drogę :D

Kategoria Rajd, SFA
Silesia Race 2024- Kobiór
-
DST
111.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 września 2024 | dodano: 26.09.2024
Jako że ostatnio kalendarz przestaje już mieścić wszystkie nasze zobowiązania, plany i sprawy wszelakie, to na Silesię zapisujemy się dopiero w ostatni dzień internetowych zapisów... do samego końca nie wiedzieliśmy zatem czy uda nam się wybrać na ten rajd. Co więcej, pytaliśmy online'owo Marcina czy rajd się odbędzie bo mimo, że fala powodziowa która zmyła MORDOWNIKA już przeszła, to jednak teraz dla dotkniętych województw nastaje najtrudniejszy czas - sprzątnie i odbudowa. Nie wiemy przecież jak Marcin zaplanował trasę, a na południe od lasów Kobióra mamy zbiornik Goczałkowice czy Czechowice-Dziedzice, które ucierpiały. Mogło się zatem okazać, że na terenach na których przebiegać ma rajd, trwa sprzątnie... inna sprawa, że psychologicznie to też dla nas trudna sytuacja. Rajd to zabawa... tak, ja wiem, że czasem, na niektórych trasach, walka o przetrwanie, obóz kondycyjny i ścieżka zdrowia w jednym, ale jednak zabawa. Głupio trochę jechać się bawić, gdy mamy w kraju (a ta fala nadal przecież idzie!) taką, a nie inną sytuację. Z drugiej strony, nawet w naszej ukochanej Kotlinie Kłodzkiej apelują aby nie stygmatyzować całych obszarów i nie odwoływać wakacji czy wyjazdów urlopowych na terenach, które nie ucierpiały. No i jest w tym bardzo mocna logika! To naprawdę racjonale i to na wielu płaszczyznach. Natomiast sami chyba wiecie, że racjonalności to nie zawsze po drodze z odczuciami...
Wahamy się zatem z zapisem do ostatnich chwil obserwując sytuację... Potem dochodzimy do wniosku, że zapisać się w sumie możemy. Najwyżej po prostu nie przyjedziemy, jeśli imprezę odwołają lub - wręcz przeciwnie - to nas zatrzymają jakieś jakieś nagłe zobowiązania... Jest tak na świeżo po zdarzeniu, że bardzo wiele może się zdarzyć.
Koniec końców, finalnie i ostatecznie trafiamy na listę startową trasy rowerowej 100 km i czekamy na nadchodzący weekend.
Ponownie w lasach i kniejach Kobióra
Silesia ma bazę w Kobiórze czyli między Tychami a Pszczyną, na terenach gdzie mamy naprawdę sporo leśne kompleksy (np. drzewa są smutne... tak, słyszę to ciszę, która zapadła... wiem, wiem, to był betonowy suchar. Do usług :P). To tutaj przebiegł między innymi kiedyś Rajd Wilczy (kiedy to było... 7 lat p.o.k. ), a także samodzielnie zapuszczaliśmy się w te tereny całkiem niedawno: jeden rok p.o.k. (żadne P.N.E, a właśnie P.O.K czyli przed operacją kolana :P :P :P - tak nam łatwiej liczyć czas, bo nigdy nie rozumiałem, czemu przyjęliśmy firmę komunikacyjną jako wyznacznik czasu... o co chodzi z tym przed naszą ERĄ? Jaka stała za tym IDEA... i czy to było rozwiązanie na PLUS?). Dobra, dobra, już kończę z tymi sucharami :P
Wracamy do opowieści o samym rajdzie --> nadchodzi sobotni poranek, pakujemy rowery na auto i ruszamy do Kobióra.
Dobrze będzie znowu pogonić za lampionami, bo dawno tego nie robiliśmy. Nasz ostatni rajd to był Hawran w Beskidzie Niskiem, a potem orientacyjnie zrobił się dość pusto w naszym kalendarzu. Pustkę dodatkowo spotęgowało odwołanie Mordownika. Wracamy zatem do ścigania się i przeczesywania lasów i bagien.
To będzie także pierwszy od dawna weekend, który NIE spędzimy w górach - postanawiamy zatem "pogonić" w dobrym tempie po wspomnianych wcześniej lasach. Wiecie, tak dla siebie, pojechać mocno - po-upalać, po-dzidować, odpalić kopyto. Ta fura jedzie dwieście czterdzieści na godzinę... no dobra, dwadzieścia cztery, a nie dwieście czterdzieści, ale może spróbujemy podciągnąć się pod 28 km/h lub więcej. Ma być ładna pogoda, lasy tutaj są bardzo przejezdne, więc czemu by nie polecieć jakimiś przelotami!
Będzie to miła odmiana od ciągłego pchania... jak to przecież bywa w górach. Strzeżcie się zatem lasy Kobióra - nadchodzimy :D
Zapowiada się piękny dzieńWahamy się zatem z zapisem do ostatnich chwil obserwując sytuację... Potem dochodzimy do wniosku, że zapisać się w sumie możemy. Najwyżej po prostu nie przyjedziemy, jeśli imprezę odwołają lub - wręcz przeciwnie - to nas zatrzymają jakieś jakieś nagłe zobowiązania... Jest tak na świeżo po zdarzeniu, że bardzo wiele może się zdarzyć.
Koniec końców, finalnie i ostatecznie trafiamy na listę startową trasy rowerowej 100 km i czekamy na nadchodzący weekend.
Ponownie w lasach i kniejach Kobióra
Silesia ma bazę w Kobiórze czyli między Tychami a Pszczyną, na terenach gdzie mamy naprawdę sporo leśne kompleksy (np. drzewa są smutne... tak, słyszę to ciszę, która zapadła... wiem, wiem, to był betonowy suchar. Do usług :P). To tutaj przebiegł między innymi kiedyś Rajd Wilczy (kiedy to było... 7 lat p.o.k. ), a także samodzielnie zapuszczaliśmy się w te tereny całkiem niedawno: jeden rok p.o.k. (żadne P.N.E, a właśnie P.O.K czyli przed operacją kolana :P :P :P - tak nam łatwiej liczyć czas, bo nigdy nie rozumiałem, czemu przyjęliśmy firmę komunikacyjną jako wyznacznik czasu... o co chodzi z tym przed naszą ERĄ? Jaka stała za tym IDEA... i czy to było rozwiązanie na PLUS?). Dobra, dobra, już kończę z tymi sucharami :P
Wracamy do opowieści o samym rajdzie --> nadchodzi sobotni poranek, pakujemy rowery na auto i ruszamy do Kobióra.
Dobrze będzie znowu pogonić za lampionami, bo dawno tego nie robiliśmy. Nasz ostatni rajd to był Hawran w Beskidzie Niskiem, a potem orientacyjnie zrobił się dość pusto w naszym kalendarzu. Pustkę dodatkowo spotęgowało odwołanie Mordownika. Wracamy zatem do ścigania się i przeczesywania lasów i bagien.
To będzie także pierwszy od dawna weekend, który NIE spędzimy w górach - postanawiamy zatem "pogonić" w dobrym tempie po wspomnianych wcześniej lasach. Wiecie, tak dla siebie, pojechać mocno - po-upalać, po-dzidować, odpalić kopyto. Ta fura jedzie dwieście czterdzieści na godzinę... no dobra, dwadzieścia cztery, a nie dwieście czterdzieści, ale może spróbujemy podciągnąć się pod 28 km/h lub więcej. Ma być ładna pogoda, lasy tutaj są bardzo przejezdne, więc czemu by nie polecieć jakimiś przelotami!
Będzie to miła odmiana od ciągłego pchania... jak to przecież bywa w górach. Strzeżcie się zatem lasy Kobióra - nadchodzimy :D

Always, always second best :D :D :D

Szybko rozbierz się... jak na "osobistej". SZYBCIEJ, mówię!
No i nie sprawiaj kłopotów, mały kurwiu... Pani Szatniarka ma swoje sposoby na krnąbrne i rozwydrzone bachory :D

To śląskie... mostki budują wzdłuż rzeki :D
Ruszamy z bazy i już pierwsze metry pokazują nam, że świat nie do końca chce abyśmy upalali i dzidowali. Na wyjeździe z Kobióra mamy ruch wahadłowy bo rozkopali pół miasta. Stoimy na czerwonym. Ale spokojnie, spokojnie... mamy cały dzień. Limit czasowy na naszej trasie to 21:00, więc zakładamy że uda nam się zrobić komplet punktów kontrolnych.Takie opóźnienia to nie żadne opóźnienia.
Jednym z naszych "pierwszych" lampionów ma być ten na mostku, ale na odprawie Marcin powiedział nam, że tego lampionu tam nie ma. Mamy zrobić zdjęcie tego mostku, który finalnie znajdować się będzie nie nad rzeką, ale hmmmm nad rzeką. Tylko wiecie, nad rzeką w znaczeniu nieopodal rzeki... będzie sobie leżeć obok... wzdłuż (?) rzeki. I to całkiem spory most. Nie do końca wiem, co tu się odwaliło... może wystąpiły jakieś błędy projektowe, a wykonawca i tak powie "zgodnie z wymaganiami, zgodnie z projektem" :D
Nie wszyscy jednak chyba zanotowali, że lampionu tutaj finalnie nie ma i nie trzeba się do mostu przedzierać - wystarczy "foto".
Będą ekipy "drące" na punkt od drugiej strony (ja się pytam jak...), będą drużyny forsujące rzekę (ja się pytam po co...).
Jak to było w klasyce:
- Nie rozumiem
- To nie jest obowiązkowe
No to spoko, robimy zdjęcie i jedziemy dalej.
Jednym z naszych "pierwszych" lampionów ma być ten na mostku, ale na odprawie Marcin powiedział nam, że tego lampionu tam nie ma. Mamy zrobić zdjęcie tego mostku, który finalnie znajdować się będzie nie nad rzeką, ale hmmmm nad rzeką. Tylko wiecie, nad rzeką w znaczeniu nieopodal rzeki... będzie sobie leżeć obok... wzdłuż (?) rzeki. I to całkiem spory most. Nie do końca wiem, co tu się odwaliło... może wystąpiły jakieś błędy projektowe, a wykonawca i tak powie "zgodnie z wymaganiami, zgodnie z projektem" :D
Nie wszyscy jednak chyba zanotowali, że lampionu tutaj finalnie nie ma i nie trzeba się do mostu przedzierać - wystarczy "foto".
Będą ekipy "drące" na punkt od drugiej strony (ja się pytam jak...), będą drużyny forsujące rzekę (ja się pytam po co...).
Jak to było w klasyce:
- Nie rozumiem
- To nie jest obowiązkowe
No to spoko, robimy zdjęcie i jedziemy dalej.
Szkodniczy awers :)

Szkodniczy rewers :)

Zielono :)

Predator (z zezem) tu był :D

Od kropki do kropki czyli nawigacja dla uważnych
Co ciekawe, dzisiaj spotkać na trasie lampion graniczy z cudem. Większość punktów kontrolnych będzie oznakowanych 3 kropkami (zmazywalną farbą - jak ktoś nie wie jak to się robi, ale chciałby się "rzucać"...) oraz perforatorem. To uczyni nawigację trudniejszą. Kropki nie rzucają się tak w oczy jak lampiony, a sami wiecie że czasami odnaleźć taki lampion wcale nie jest prosto. Przy kropkach jest zdecydowanie trudniej. Podoba nam się to bo trudna nawigacja to przecież dobra zabawa - ekipa KrakINO proszę nie brać sobie tego zdania do serca. Was ono nie dotyczy, Wy to potraficie srogo przesadzić z trudnością.... dobra dość dyplomacji, powiem wprost... potraficie DOJEBAĆ tak, że człowiek zastanawia się czy kiedykolwiek umiał w mapę :D
Szukamy zatem kropek na drzewach po lasach. A w lesie jak to w lesie, znajdzie się co wiatr tam naniesie... np. wrak samochodu. Macie na zdjęciu poniżej.
Tak jak wraku nie dało się przegapić, to kropkę na drzewie - zwłaszcza jak lecicie "na gazie" jakimś szutrem - przegapić już o wiele łatwiej. Zdarzy nam się czasem minąć punkt kontrolny, niewiele - parę metrów, ale jednak podświadomie szuka się lampionu.
Sponiewierało...

Leśne klasyki

Atak szczytowy vs aklimatyzacja :)
Przed nami najwyższy punkt naszej trasy - szturm na HAŁDĘ "SKALNY". To lubię na Śląsku, forsowanie hałd jest fajne - a na niejednej już przecież byliśmy. Na tej będziemy pierwszy raz, a Marcin zapowiada widoki na Beskidy i na na tzw. "industrial", więc zakładamy zatem, że widok ze szczytu będzie zacny. Kierujemy się wskazówkami z odprawy aby odnaleźć wjazd w to miejsce, bo "główna" droga jest niedostępna (to tereny kopalni). Instrukcje podane przez Marcina są bardzo dokładne, więc szybko trafiamy do podnóża górki.
Szkodnik nie chce rypać na wprost i chce to objechać. No ile ja mam lat aby objeżdżać - rozdzielamy się. Zobaczymy kto będzie pierwszy! Zawody w trakcie zawodów. Szkodnik odpala kopyto i ciśnie podjazd, a ja na rower na ramię i dzida pod górę. Duża zmiana wysokości w krótkim czasie powoduje, że muszę założyć dwa obozy aklimatyzacyjne po drodze... ewidentnie wyczuwany jest brak tlenu... niby to jest niedaleko, ale jest tak stromo, że dostaję zadyszki. Potwierdzam zatem co piszą w książkach, aklimatyzacja to podstawa... lub po prostu jestem za słaby aby wbiec na hałdę z rowerem na ramieniu - na raz, bez odpoczynku. Wolę jednak wierzyć, że to pierwsze :P
Kopalnia czarnego złota :D

Szkodnik drogą na około :)

Ja rypie na wprost brute force'em :P

Byłem pierwszy!!! O kilka sekund ale jednak !!!

Dymi !!!

Szczyt

Zacny widok :D
Industrial zone :D

Upalanie... co na drodze to pod koła
Zjeżdżamy z hałdy i ruszamy dalej. Tym razem sporo przelotów. Najpierw lasy we wschodniej części mapy, a potem na południe: przelot aż do Pszczyny... a potem z powrotem, "po skosie, w lewo do góry" czyli znowu przez lasy, lasy, lasy. Innymi słowy jest dokładnie tak jak zakładaliśmy: upalamy po lesie przez cały dzień.
Nie ma się co tutaj rozpisywać - po prostu ciśniemy i nie hamujemy dla nikogo. Dosłownie, bo Szkodnik zostanie oskarżony o przejęcie zegarka Garmina od jednego z zawodników - Basia nawet nie zauważyła, że PONOĆ zderzyli się kierownicami na wąskiej ścieżce leśnej. Ja bym oczekiwał, że przy takim zdarzeniu to chociaż trochę szarpnie Szkodnikiem...a gdzie tak. Nie zauważył. A zawodnik podczas zderzenia zgubił zegarek i był przekonany, że zahaczył się o kierownicę roweru Basi. Ścigali nas po lesie, ponoć wołali... ale my widząc, że ktoś za nami leci, dodawaliśmy gazu. No i tak się bawiliśmy, Oni w pościgu za nami, a my uciekamy :D
Specjalnie bez imion, aby nie podawać publicznie tożsamości ofiar :D
Finalnie zegarek się odnalazł, spadł w trawę w miejscu "zderzenia", którego według Basi nawet nie było :D :D :D
Końcówka jak zawsze w bagnie... droga, która miała nas wyprowadzić z lasu do bazy istniała tylko na mapie. Utknęliśmy na jakieś 15 - 20 min w rozlewisku przy torach i trzeba było przedzierać się brute-forcem. Finalnie zamknęliśmy trasę w 111 km i w czasie trochę ponad 9 godzin. Nieźle, bo kilka małych wtop nawigacyjnych było (od niezauważenia 3 kropek na drzewie, po pomyłkę drogi - nic spektakularnego, ale kilka razy, a to jednak zawsze kosztuje trochę czasu).
Było zacnie - dobrze w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle pchać, bo mam wrażenie że od kwietnia to nie wychodzimy w gór, a tam to ciągle pchanie, noszonko i tyranie.
Nie ma się co tutaj rozpisywać - po prostu ciśniemy i nie hamujemy dla nikogo. Dosłownie, bo Szkodnik zostanie oskarżony o przejęcie zegarka Garmina od jednego z zawodników - Basia nawet nie zauważyła, że PONOĆ zderzyli się kierownicami na wąskiej ścieżce leśnej. Ja bym oczekiwał, że przy takim zdarzeniu to chociaż trochę szarpnie Szkodnikiem...a gdzie tak. Nie zauważył. A zawodnik podczas zderzenia zgubił zegarek i był przekonany, że zahaczył się o kierownicę roweru Basi. Ścigali nas po lesie, ponoć wołali... ale my widząc, że ktoś za nami leci, dodawaliśmy gazu. No i tak się bawiliśmy, Oni w pościgu za nami, a my uciekamy :D
Specjalnie bez imion, aby nie podawać publicznie tożsamości ofiar :D
Finalnie zegarek się odnalazł, spadł w trawę w miejscu "zderzenia", którego według Basi nawet nie było :D :D :D
Końcówka jak zawsze w bagnie... droga, która miała nas wyprowadzić z lasu do bazy istniała tylko na mapie. Utknęliśmy na jakieś 15 - 20 min w rozlewisku przy torach i trzeba było przedzierać się brute-forcem. Finalnie zamknęliśmy trasę w 111 km i w czasie trochę ponad 9 godzin. Nieźle, bo kilka małych wtop nawigacyjnych było (od niezauważenia 3 kropek na drzewie, po pomyłkę drogi - nic spektakularnego, ale kilka razy, a to jednak zawsze kosztuje trochę czasu).
Było zacnie - dobrze w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle pchać, bo mam wrażenie że od kwietnia to nie wychodzimy w gór, a tam to ciągle pchanie, noszonko i tyranie.
Na koniec potężna galeria z drugiej części rajdu. JEDZIEMY --->
Ale przelot !!!

Forsując cieki wodne :)

Bunkr z funkcją wieży obserwacyjnej :)

Ciśniemy!!!

Obiekty strategiczne :D

SZKODNIK, DAWAJ WPJERJOT :D

Chwila wytchnienia :)

I znowu upalamy :)

Pszczyna classic :)

Zakochany jestem w tej sentencji: "Jeszcze nie jest za późno na jutrzejsze życie" - to prawda !!!

Znowu w lesie :)

Na rympał :)

Spotterzy, wszędzie Spotterzy :D

Brute forcem do bazy :D

Kategoria Rajd, SFA
Rajd HAWRAN 2024
-
DST
72.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lipca 2024 | dodano: 17.07.2024
Jak najlepiej spędzić sobotę? W upale, miejscami dochodzącym do 40 stopni, w deszczu i gradzie z błotem po kolana? Najlepiej w obu po trochu... a czasem to nawet więcej niż po trochu. Tak, to najlepszy możliwy sposób - zaufajcie mi. Czy kiedykolwiek Was okłamałem? Przecież mi się to nie zdarza, prawda?
Czy te mapy mogą kłamać? Czy ja mógłbym korbę złamać? Chyba... nie (?)
No dobrze, do rzeczy - Rajd Hawran 2024 przechodzi o historii. Szczęśliwie my nie, bo "po raz kolejny udało się przeżyć". Pamiętajcie, prawdziwa sława przychodzi dopiero po śmierci, wcześniej to co najwyżej popularność. Zapraszam zatem na opowieść o tym, jak zrobiliśmy sobie PIELGRZYMKĘ do RADOŚCI wyruszywszy z SAMOKLĘSK czyli "Hello Beskid Niski, my old friend, I've come to you to ride again..." parafrazując klasykę, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać (ale jakby co, to TUTAJ)
Czy te mapy mogą kłamać? Czy ja mógłbym korbę złamać? Chyba... nie (?)
No dobrze, do rzeczy - Rajd Hawran 2024 przechodzi o historii. Szczęśliwie my nie, bo "po raz kolejny udało się przeżyć". Pamiętajcie, prawdziwa sława przychodzi dopiero po śmierci, wcześniej to co najwyżej popularność. Zapraszam zatem na opowieść o tym, jak zrobiliśmy sobie PIELGRZYMKĘ do RADOŚCI wyruszywszy z SAMOKLĘSK czyli "Hello Beskid Niski, my old friend, I've come to you to ride again..." parafrazując klasykę, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać (ale jakby co, to TUTAJ)
Sekwencja zapłonu: "...EI8HT SE7EN 6IX 5IVE FOUR THR3E TWO ONE. IGNITION. LET'S GET IT STARTED" (czyli LECIMY !!!)

Jedziesz jak potłuczony... to prowadzi do Samoklęski
Całe "ORIENTacyjne" rechocze od chwili, w którym zostało ogłoszone, że Hawran 2024 będzie miał bazę w Samoklęskach. Wszyscy przeczuwają, że to zapowiedź tego co nas na rajdzie czeka, że to jakaś przepowiednia dotycząca naszych losów - wiecie takie "Mroczne Widmo" :P
No i czy robią coś aby przeciwdziałać? Nie, siedzą i rechoczą. Typowe :P
"...i cierpią gdy śmieje się z nich świat zwycięski
Niepomni że mądry nie śmieje się z klęski" (całość TUTAJ)
Chociaż może zbyt dramatycznie do tego podchodzę, bo przecież już w antyku pisali, że "klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku". Pamiętacie jeszcze ze szkoły, z czego to cytat? Jak coś to TUTAJ Przeczytać to, to był jakiś DRAMAT. Dosłownie, po prostu :D
A czemu jadę jak potłuczony? Ano, bo się potłukłem. W tygodniu przed rajdem, w drodze do biura, robiłem testy wytrzymałościowe korby w moim miejskim rowerze. Myślałem że cały czas jestem w strefie odkształceń, gdzie obowiązuje prawo Hooke'a, a przekroczyłem tzw. punkt Ru (punkt zerwania materiału - roboczo mówiliśmy na to zawsze Granica Ujebania).
Puryści mi pewnie zarzucą, że na wykresie chodzi o rozciąganie statyczne, a tu mieliśmy do czynienia z układem dynamicznym... nawet bardzo dynamicznym... pamiętajcie, to nie prędkość zabija, ale nagła jej utrata... no ale nie czepiajmy się szczegółów. Dobrze, że nie doszło do katastroficznego kruchego pękania gnatów… bo do katastrofy poszło. Jak mówiłem, potłukłem się i w tym tygodniu chodzę zatem jak Joe Biden.
Ciemne okulary (bo noszę fotochromy), chód powolny, sztywny, wyprostowany bo się nie zegnę… tak mnie łamie w krzyżu.
A że czasem nie ogarniam już co się w tych naszych projektach dzieje w robocie, to mnie chwytają na korytarzu i prowadzą do właściwych salek konferencyjnych… jak starego dobrego wujka Joe. Chociaż nie wiem czy widzieliście TO (dla mnie gość, który zrobił ten filmik, to zrobił dla NATO więcej niż cały dział PR'a i to bez znaczenia czy lubicie tych ludzi czy nie :D)
A jak obtłukłem sobie tyłek… otóż czysty pech, nic nietypowego. Rozpędzacie się, stajecie na pedałach i deptacie z całej pyty czyli „z chlebkiem”, a tu pedał wraz z kawałkiem korby się urywa…
Cała siła idzie w dół, w ziemię. Noga, która deptała staje się kotwicą, a ja poleciłem klatą na kierownicę. Jako, że prędkość była już niemała to zrobiłem mojego pierwszego w życiu „front flipa”. YEAH !!! Aż sobie siadłem z wrażenia na ziemi… siadłem dynamicznie, siadłem z przytupem i mam mega obitą kość ogonową. Na tyle, że przez chwilę nawet Hawran stał pod znakiem zapytania czy damy radę pojechać. Finalnie poprawiło się na tyle, że jedziemy, acz ból dupy z tym wyjazdem mam straszny :P…
Ostatni taki to czułem chyba wtedy, kiedy rosły, umięśniony „czaruś” o ciepłym oddechu nie posmaro… (DOŚĆ! – Szkodnik). No dobrze, dobrze, wiem. to nie na tego bloga… wróćmy zatem do relacji. Będziemy dziś jechać nierychliwie, bo jechać w zasadzie mogę, ale na wertepach czy podjazdach, tak mnie tak łupie "w krzyżu", że za dnia widzę gwiazdy…
Granica Ru przekroczona...

Przez Pielgrzymkę do Radości? Nie sądzę…
Tak
się nazywają miejscowości na mapie, które będziemy dziś mijać.
Pielgrzymka to owszem będzie i to wcale nie krótka, ale trochę mniej będzie tej
radości
w kontekście warunków panujących na trasie. Czeka nas bowiem upał.
Licznik w pewnym momencie rajdu pokaże nawet 40 stopni… masakra.
Będziemy smażyć się żywcem… a jak umrzemy, to będziemy smażyć się nadal.
Zwęglać, spopielać, fajczyć, gorzeć…
co to jest okrągłe i nas nienawidzi? SŁONECZKO.
Na trasę pojedziemy dzisiaj w czwórkę: zarówno z Andrzejem jak i Karolem, acz poinformujemy ich, że my dziś wolniej i spokojniej.
Odpowiadają, że także nie mają dzisiaj większych ambicji i że pasuje Im wolniejsze tempo. Ich duma na tym nie ucierpi :P
No to rozumiem - widać, że oglądali klasykę "W dniu walki poczujesz lekkie ukłucie, to odezwie się twoja..." (chyba każdy wie o jakim filmie mówię, ale dla niekumatych - TUTAJ).
Staramy się zatem zaplanować jakiś w miarę sensowny wariat przejazdu, już z początku zakładając że dzisiaj kompletu punktów to raczej nie zrobimy. Pamiętajcie, że piszę to z perspektywy planowania trasy – na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, jak trudna sama trasa będzie i jakie warunki nas czekają (na razie jest tylko 28 stopni na termometrze).
Ruszamy na północny zachód zebrać co się da.
Na pierwszy ogień idą:
- punkt BRZOZY (ten wchodzi bez problemu)
- punkt NIECZYNNY SZYB (ten też wejdzie, ale z dużymi problemami).
Najpierw uphill battle w pełnym słońcu, potem odmierzamy się na punkt, dzida przez łąkę i choć znajdujemy żółtą tabliczkę to lampionu tam nie ma.
Zaczynamy poszukiwania, ale nie nadal nie ma – Andrzej, Basia i Karol czeszą polanę, ale ja postanawiam brute-force’em przez krzaki. Jest gęsto i kolczaście, ale cisnę przez krzory. Czasami trzeba się cofnąć aby wziąć rozbieg, bo gałęzie nie chcą puścić, no ale ja zawsze jestem wierny zasadzie, że „jeśli brutalna przemoc nie działa, oznacza że używasz je za mało”. Wyłamuję kolejne krzaki i brnę przez kolce. Wychodzę z drugiej strony zagajnika, wprost na punkt… byłoby szkoda gdyby Andrzej doszedł do niego polaną, nie musząc przedzierać się przez kolce. No nic, ważne że odnaleziony. Lecimy dalej.
Na trasę pojedziemy dzisiaj w czwórkę: zarówno z Andrzejem jak i Karolem, acz poinformujemy ich, że my dziś wolniej i spokojniej.
Odpowiadają, że także nie mają dzisiaj większych ambicji i że pasuje Im wolniejsze tempo. Ich duma na tym nie ucierpi :P
No to rozumiem - widać, że oglądali klasykę "W dniu walki poczujesz lekkie ukłucie, to odezwie się twoja..." (chyba każdy wie o jakim filmie mówię, ale dla niekumatych - TUTAJ).
Staramy się zatem zaplanować jakiś w miarę sensowny wariat przejazdu, już z początku zakładając że dzisiaj kompletu punktów to raczej nie zrobimy. Pamiętajcie, że piszę to z perspektywy planowania trasy – na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, jak trudna sama trasa będzie i jakie warunki nas czekają (na razie jest tylko 28 stopni na termometrze).
Ruszamy na północny zachód zebrać co się da.
Na pierwszy ogień idą:
- punkt BRZOZY (ten wchodzi bez problemu)
- punkt NIECZYNNY SZYB (ten też wejdzie, ale z dużymi problemami).
Najpierw uphill battle w pełnym słońcu, potem odmierzamy się na punkt, dzida przez łąkę i choć znajdujemy żółtą tabliczkę to lampionu tam nie ma.
Zaczynamy poszukiwania, ale nie nadal nie ma – Andrzej, Basia i Karol czeszą polanę, ale ja postanawiam brute-force’em przez krzaki. Jest gęsto i kolczaście, ale cisnę przez krzory. Czasami trzeba się cofnąć aby wziąć rozbieg, bo gałęzie nie chcą puścić, no ale ja zawsze jestem wierny zasadzie, że „jeśli brutalna przemoc nie działa, oznacza że używasz je za mało”. Wyłamuję kolejne krzaki i brnę przez kolce. Wychodzę z drugiej strony zagajnika, wprost na punkt… byłoby szkoda gdyby Andrzej doszedł do niego polaną, nie musząc przedzierać się przez kolce. No nic, ważne że odnaleziony. Lecimy dalej.
Nasz pierwszy lampion dzisiaj

Uphill battle starts in 3... 2... 1...

Bestyjki wygrzewają się w słoneczku

Tyralierą mości Państwo, tyralierą :D

Kaskada… błędów i głazów :P
Ruszamy na żółty szlak i poszukujemy tzw. kaskady na potoku, bo tam ma być nasz trzeci dzisiaj punkt kontrolny. Dokładna nazwa to „Nad kaskadami”.
No i teraz się zacznie… kaskada numer 1 nie ma punktu. Kaskada numer 2 nie ma punktu. Kaskada numer 3 nie ma punktu. Zaczynamy się zastanawiać co dokładnie znaczy "nad".
Czy „nad” znaczny że trzeba minąć kaskadę i podążać w górę rzeki – wtedy będziemy nad tą kaskadą czy też „nad” znaczy, że trzeba do kaskady zejść. Rzeka płynie w głębokim jarze i lampion może być na zboczu NAD kaskadą, względem drogi… no zagwozdka. Mijają kolejne minuty, a my nie możemy namierzyć punktu kontrolnego. Z resztą nie tylko my, zaczyna się robić gęsto od zawodników - każdy biega, szuka, krzyczy. Nikt jeszcze nie znalazł.
Z mapy wiemy, że na wysokości rozejścia szlaków będziemy już „za wysoko” (za daleko) względem punktu. Zamierzamy zatem z tego miejsca schodzić w dół… rzeką. Walimy po prostu potokiem… tak, przekraczając kolejne kaskady. Zawsze twierdziłem, że „brute force” to dobra metoda… lampion znaleziony. Niemniej oba punkty (szyb i teraz kaskady) zjadły nam naprawdę sporo czasu. Chyba dzisiaj jest po prostu trudno…
Głaz – kolejny lampion ma być przy głazie. Łapiemy azymut od szlaku i ruszamy zanikającą ścieżką w stronę głazu. Niby to powinno być proste, ale… kiedy mijacie 718281828459045235360 głaz (tak, to rozwinięcie liczby e po przecinku – widziałem, że zauważycie! Jestem z Was dumny :P) i nie ma tam lampionu, to zaczyna Was to lekko irytować. Co więcej jak będziemy przy właściwym w końcu głazie też trochę naszukamy lampionu, bo po prostu go nie zauważymy, ale o tym zaraz...
Oba punkty: kaskady i głaz, niby dość blisko siebie, a zjadły nam naprawdę dużo czasu.
No i teraz się zacznie… kaskada numer 1 nie ma punktu. Kaskada numer 2 nie ma punktu. Kaskada numer 3 nie ma punktu. Zaczynamy się zastanawiać co dokładnie znaczy "nad".
Czy „nad” znaczny że trzeba minąć kaskadę i podążać w górę rzeki – wtedy będziemy nad tą kaskadą czy też „nad” znaczy, że trzeba do kaskady zejść. Rzeka płynie w głębokim jarze i lampion może być na zboczu NAD kaskadą, względem drogi… no zagwozdka. Mijają kolejne minuty, a my nie możemy namierzyć punktu kontrolnego. Z resztą nie tylko my, zaczyna się robić gęsto od zawodników - każdy biega, szuka, krzyczy. Nikt jeszcze nie znalazł.
Z mapy wiemy, że na wysokości rozejścia szlaków będziemy już „za wysoko” (za daleko) względem punktu. Zamierzamy zatem z tego miejsca schodzić w dół… rzeką. Walimy po prostu potokiem… tak, przekraczając kolejne kaskady. Zawsze twierdziłem, że „brute force” to dobra metoda… lampion znaleziony. Niemniej oba punkty (szyb i teraz kaskady) zjadły nam naprawdę sporo czasu. Chyba dzisiaj jest po prostu trudno…
Głaz – kolejny lampion ma być przy głazie. Łapiemy azymut od szlaku i ruszamy zanikającą ścieżką w stronę głazu. Niby to powinno być proste, ale… kiedy mijacie 718281828459045235360 głaz (tak, to rozwinięcie liczby e po przecinku – widziałem, że zauważycie! Jestem z Was dumny :P) i nie ma tam lampionu, to zaczyna Was to lekko irytować. Co więcej jak będziemy przy właściwym w końcu głazie też trochę naszukamy lampionu, bo po prostu go nie zauważymy, ale o tym zaraz...
Oba punkty: kaskady i głaz, niby dość blisko siebie, a zjadły nam naprawdę dużo czasu.
Rypiemy potokiem na wprost :P

Drzewo zwiędło jak zobaczyło nasz wariant :P

GŁAZ!!!

Andrzej: "Ej, a może w lewo?)

Ciśnij pod górkę, a nie w lewo :D

Bidon wprost z BALI :D
Ktoś zgubił bidon, co mogę powiedzieć... "W tym słońcu, w takich warunkach to jakby byli już w zasadzie martwi" (parafraza sceny z 2:50 - TUTAJ)

Open space

Szkodnik na trawce :)

Woda! Woda! Woda!

Forsujemy potoki :)

"Nie palę się... piętnaście warstw nomexu chroni mnie przed najgorszym, ale gorąco odbiera mi ostatnie siły... muszę się ruszyć, bo nie ma już żadnych w zapasie"
(i tak pewnie nie znacie, jeden z odcinków "Knightfall'u" :P - TUTAJ)
Smażymy
się… żar leje się z nieba, a na łąkach i innych takich open-space’ach
licznik pokazuje: 40,5 stopnia C. Masakra. Słonko, słoneczko… upał
nas masakruje, wysysa z nas siły. Nie wiem czy to trudność trasy, czy
to właśnie upał, nasze rozkojarzenie i inne przeszkadzacze („ogon” mnie jednak trochę boli, więc nie jedzie się super komfortowo), ale
wygląda na to że wpadliśmy w znienawidzony przeze mnie
tryb „nie widzenia lampionów”. I to wszyscy.
Jak popełniacie błąd nawigacyjny, to – gdy się zorientujecie – korekta zwykle przynosi wymierny rezultat, czyli szukaliśmy w złym miejscu, teraz szukamy w dobry i znajdujemy. Natomiast tryb „nie widzenia lampionów” oznacza, że jesteśmy w dobrym miejscu i z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie dostrzec lampionu. Korekta niewiele tu da...
Przykładem z innych rajdów może być np. rów przeciwczołgowy na Grassor 300. Obeszliśmy rów górą, dołem, trawersowaliśmy jego ściany… 40 min. To był dobry rów i lampion tam był… przeszliśmy obok niego ze 6 razy nie widząc go… aż w końcu się udało. Na tym samym rajdzie mieliśmy taką samą akcję z brzozami… siedzieliśmy pod nimi (stare brzozy wcale nie są czarno-białe… a poza tym była noc). W praktyce jednak siedzieliśmy obok lampionu i go nie widzieliśmy… tam nam zeszło ponad godzinę… brzoza w ruinach. K***a, drzewa nie będące czarno-białe i dwa kamienie... taka ruina...
Teraz widzę, że znowu wpadamy w ten tryb.
Najpierw był „nieczynny szyb” – minimalnie przestrzelony przez nas, ale ogólnie byliśmy w dobrym miejscu. Szukanie…
Potem „Nad kaskadami”, także dobre miejsce w terenie… brodzimy rzeką aby znaleźć lampion.
Następnie „Głaz”, 3 razy obeszliśmy właściwy głaz szukając lampionu, gdy on sobie spokojnie wisiał na drzewie obok.
Teraz „fundamenty”. Jest wielki opuszczony dom – kapitalne miejsce, robi wrażenie. Obok domu są fundamenty innej budowli – ale nie ma tam lampionu… no chyba że przejdziesz przez nie 4-ty raz, to wtedy jest. Naprawdę... przeszedł Karol i nie widział, przeszedł Andrzej i nie widział, przeszedłem ja i nie widziałem. Andrzej przeszedł drugi raz (czyli czwarty sumarycznie) i wtedy znalazł… ech, doskonale wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, co więcej wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu, a i tak nam zeszło z tym punktem kontrolnym. Przynajmniej był zajebisty… ten opuszczony dom naprawdę robił wrażenie.
Oby jak najszybciej wyjść z tego trybu, bo będzie dramat…
Jak popełniacie błąd nawigacyjny, to – gdy się zorientujecie – korekta zwykle przynosi wymierny rezultat, czyli szukaliśmy w złym miejscu, teraz szukamy w dobry i znajdujemy. Natomiast tryb „nie widzenia lampionów” oznacza, że jesteśmy w dobrym miejscu i z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie dostrzec lampionu. Korekta niewiele tu da...
Przykładem z innych rajdów może być np. rów przeciwczołgowy na Grassor 300. Obeszliśmy rów górą, dołem, trawersowaliśmy jego ściany… 40 min. To był dobry rów i lampion tam był… przeszliśmy obok niego ze 6 razy nie widząc go… aż w końcu się udało. Na tym samym rajdzie mieliśmy taką samą akcję z brzozami… siedzieliśmy pod nimi (stare brzozy wcale nie są czarno-białe… a poza tym była noc). W praktyce jednak siedzieliśmy obok lampionu i go nie widzieliśmy… tam nam zeszło ponad godzinę… brzoza w ruinach. K***a, drzewa nie będące czarno-białe i dwa kamienie... taka ruina...
Teraz widzę, że znowu wpadamy w ten tryb.
Najpierw był „nieczynny szyb” – minimalnie przestrzelony przez nas, ale ogólnie byliśmy w dobrym miejscu. Szukanie…
Potem „Nad kaskadami”, także dobre miejsce w terenie… brodzimy rzeką aby znaleźć lampion.
Następnie „Głaz”, 3 razy obeszliśmy właściwy głaz szukając lampionu, gdy on sobie spokojnie wisiał na drzewie obok.
Teraz „fundamenty”. Jest wielki opuszczony dom – kapitalne miejsce, robi wrażenie. Obok domu są fundamenty innej budowli – ale nie ma tam lampionu… no chyba że przejdziesz przez nie 4-ty raz, to wtedy jest. Naprawdę... przeszedł Karol i nie widział, przeszedł Andrzej i nie widział, przeszedłem ja i nie widziałem. Andrzej przeszedł drugi raz (czyli czwarty sumarycznie) i wtedy znalazł… ech, doskonale wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, co więcej wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu, a i tak nam zeszło z tym punktem kontrolnym. Przynajmniej był zajebisty… ten opuszczony dom naprawdę robił wrażenie.
Oby jak najszybciej wyjść z tego trybu, bo będzie dramat…
Jest źle... jest bardzo źle...

Przeloty

"- To nie jest woda!
- To czarna krew ziemi.
- Masz na myśli ropę naftową?
- NIE, CZARNĄ KREW ZIEMI" (klasyk klasyków ---> TUTAJ)

Jest i kolejny lampion

Jeden z cmentarzy wojennych na naszej trasie

Andrzej zwiedza krzaki... tak to jest gdy grunt usuwa się Wam z pod nóg, dosłownie :D

Przybyli pod okienko :P

W sumie...

Krzyż Pański - czyli po angielsku: "Show me you lower back, Sir" (oj przydałoby mi się... )

Widoczki

Domek na kurzej stopce :D

"Ogień nas nie spali, nie utopi woda
wróci z nami z rajdu słońce i pogoda" (parafraza TEGO)
No
i zaczyna się… dramat. Ale nie z trybem postrzegania, a z trybem
odczuwania. Burza. No ale ciężko się dziwić, bo grzmiało sobie tak już
od 2-3
godzin. Pohukiwało sobie złowieszczo, a teraz już nie pohukuje, tylko napierd**a.
Srogo napierd**a i deszcz w ciągu kilku sekund przechodzi w grad. Tyle dobrze, że stosunkowo niewielki i tłucze głównie po kasku i plecaku. Gdyby to były większe kawałki lodu, to by nas nieźle obiło. Wjeżdżamy właśnie na punkt „KOPANKA” w zagajniku, znajdującym się na sporej wielkości łące. Temperatura spada o jakieś 20 stopni, acz nam to niestraszne i tak w plecaku mam kurtkę i dwie, słownie „dwie” warstwy pod-kurtkowe (tak, wiem że było 40 stopni... dlatego mówię, że mam TYLKO dwie warstwy, czego nie rozumiesz?… no i drugie spodnie). Karol trochę się wyłamał z tego trybu prepersowego, bo nie wziął nawet kurtki – poratujemy Go jednak jedną warstwą.
Leje zacnie, naprawdę zacnie – grad przeczekamy w zagajniku, bo trochę za starzy już jesteśmy na napieranie kiedy wali po hełmach. Najgorsze przeczekamy... w deszczu to już sobie pojedziemy dalej. Niby popada krótko bo jakieś 40 min, ale trasa miejscami spłynie błotem i to konkretnie – zobaczcie na zdjęcia.
Srogo napierd**a i deszcz w ciągu kilku sekund przechodzi w grad. Tyle dobrze, że stosunkowo niewielki i tłucze głównie po kasku i plecaku. Gdyby to były większe kawałki lodu, to by nas nieźle obiło. Wjeżdżamy właśnie na punkt „KOPANKA” w zagajniku, znajdującym się na sporej wielkości łące. Temperatura spada o jakieś 20 stopni, acz nam to niestraszne i tak w plecaku mam kurtkę i dwie, słownie „dwie” warstwy pod-kurtkowe (tak, wiem że było 40 stopni... dlatego mówię, że mam TYLKO dwie warstwy, czego nie rozumiesz?… no i drugie spodnie). Karol trochę się wyłamał z tego trybu prepersowego, bo nie wziął nawet kurtki – poratujemy Go jednak jedną warstwą.
Leje zacnie, naprawdę zacnie – grad przeczekamy w zagajniku, bo trochę za starzy już jesteśmy na napieranie kiedy wali po hełmach. Najgorsze przeczekamy... w deszczu to już sobie pojedziemy dalej. Niby popada krótko bo jakieś 40 min, ale trasa miejscami spłynie błotem i to konkretnie – zobaczcie na zdjęcia.
"- The storm is coming, Mr Wayne
- You sound like you are looking forward to it
- I'm adaptable" (klasyk...TUTAJ)

Kopanka

Zaczyna się :P

Jak ja to lubię... k***a

Kur*a 2...

Ech...

Ruinki :)

Pod stołem :)

Wyżerka na zakończenie :)
Pod
koniec naszej trasy podjedziemy na bufet i powiem Wam, że REWELACJA. Ja
się pytam gdzie dostaliście takie zajebiste PYSZNE-ingery? Odpowiadać,
bo zamierzam przejąć cukiernię. Przejmę i będę okupował! Nie wyjdę po dobroci, a cukiernika wezmę na zakładnika!
Jak nie podacie adresu, to jestem skłonny sięgnąć po radykalne środki przesłuchań - pamiętajcie z akumulatorem na jajach, jeszcze nikt nie zaprzeczał, więc pytam ostatni raz po dobroci... Potrzebuję ten adres! Uzależniłem się, a na głodzie robię głupie rzeczy.
Lemoniada to też była super. Ja nie wiem ile czasu spędziliśmy na bufecie, ale naprawdę sporo – ok, „ogon” mi doskwiera, ale byłem gotowy symulować totalną niesprawność, TOTALNĄ aby tylko dłużej zostać z ciasteczkami sam na sam. Niestety Szkodnik nie dał się oszukać… wygnanie z raju. Bez kitu, wygnano mnie z raju… BUUU :(
Wracamy do bazy kilka minut przed limitem. Zrobiliśmy trochę ponad 70 km i jakieś – mniej więcej – dwie trzecie trasy. Okazuje się, że Basia ląduje na drugim stopniu podium, co jest dla nas dużym zaskoczeniem, bo – jak to mawia nasza koleżanka – „szło nam jak ku***e w deszcz”… No deszcz w sumie był, a my czasem szukaliśmy lampionów stojąc obok nich… do tego 40 stopni nas lekko zabiło… ale chyba innych też, bo tylko 1 osoba zrobiła komplet punktów. Jak spojrzałem na mapę rano to zakładałem, że czołówka będzie z kompletem jakieś 2h przed limitem, a tu takie niespodzianki. Chyba jednak było trudno i to na kilku płaszczyznach. Co nie znaczy, że nie było super – było.
Acha i ja mówię poważnie z tą cukiernią, bo jak nie podacie, to ja już ładuję akumulator!
Pewnie zapytacie, czy akumulator 12V może zabić... a ja odpowiem, że to zależy z jakieś wysokości spadnie. I wskazywałem miejsce, gdzie może spaść :P
Albo wytnę Wam jakąś ślepą kiszkę… a jak nie macie, to się jakąś oślepi, a potem wytnie!
Jak nie podacie adresu, to jestem skłonny sięgnąć po radykalne środki przesłuchań - pamiętajcie z akumulatorem na jajach, jeszcze nikt nie zaprzeczał, więc pytam ostatni raz po dobroci... Potrzebuję ten adres! Uzależniłem się, a na głodzie robię głupie rzeczy.
Lemoniada to też była super. Ja nie wiem ile czasu spędziliśmy na bufecie, ale naprawdę sporo – ok, „ogon” mi doskwiera, ale byłem gotowy symulować totalną niesprawność, TOTALNĄ aby tylko dłużej zostać z ciasteczkami sam na sam. Niestety Szkodnik nie dał się oszukać… wygnanie z raju. Bez kitu, wygnano mnie z raju… BUUU :(
Wracamy do bazy kilka minut przed limitem. Zrobiliśmy trochę ponad 70 km i jakieś – mniej więcej – dwie trzecie trasy. Okazuje się, że Basia ląduje na drugim stopniu podium, co jest dla nas dużym zaskoczeniem, bo – jak to mawia nasza koleżanka – „szło nam jak ku***e w deszcz”… No deszcz w sumie był, a my czasem szukaliśmy lampionów stojąc obok nich… do tego 40 stopni nas lekko zabiło… ale chyba innych też, bo tylko 1 osoba zrobiła komplet punktów. Jak spojrzałem na mapę rano to zakładałem, że czołówka będzie z kompletem jakieś 2h przed limitem, a tu takie niespodzianki. Chyba jednak było trudno i to na kilku płaszczyznach. Co nie znaczy, że nie było super – było.
Acha i ja mówię poważnie z tą cukiernią, bo jak nie podacie, to ja już ładuję akumulator!
Pewnie zapytacie, czy akumulator 12V może zabić... a ja odpowiem, że to zależy z jakieś wysokości spadnie. I wskazywałem miejsce, gdzie może spaść :P
Albo wytnę Wam jakąś ślepą kiszkę… a jak nie macie, to się jakąś oślepi, a potem wytnie!
Ogólnie było super, ale naprawdę uzależniłem się od tych ciastek... do następnego!
Końcówka rajdu - po deszczu

Przed-ostatni punkt :)

Ja i tak jestem fanem tekstu z Odrzechowej: ODRZE z godności, SCHOWA punkty - genialne :D

Kategoria Rajd, SFA