aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczka

Dystans całkowity:13525.00 km (w terenie 23.00 km; 0.17%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:223
Średnio na aktywność:60.65 km
Więcej statystyk

Dookoła TATR - wariant czarny

  • DST 250.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 lipca 2024 | dodano: 22.07.2024

250 km, 5495m przewyższenia, 47 godzin czyli opowieść o tym jak się upodlić, sponiewierać, styrać niemiłosiernie i wyjść z tego procesu przeszczęśliwym. Udało się! Moi drodzy, po wielu, wielu próbach i podejściach UDAŁO SIĘ. Objechaliśmy TATRY i to w wariancie czarnym - mało szosy, dużo terenu i szlaków. W wielu miejscach tak blisko jak się tylko dało - zarówno legalnie jak i technicznie (STAY CLOSE!), a miejscami tak aby móc ujrzeć je w całej okazałości z najbliższego im pasma górskiego i to takiego 1200 - 1300m. Mamy nowy rekord przewyższeń w ciągu pojedynczej wyprawy, przewyższeń - nie odległości, bo Warszawa w tym roku rozbiła bank. Jedna z naszych największych, najtrudniejszych ale i najpiękniejszych wypraw... miał to być klejnot w koronie, a dostaliśmy nie tylko klejnot, ale i koronę, berło oraz akt notarialny na co najmniej połowę królestwa. Długo czekaliśmy na tą chwilę, naprawdę DŁUGO ale UDAŁO SIĘ! Zapraszam zatem do lektury o przygotowaniach, o tym co wozimy w naszych dużych plecakach na taką wyprawę (chyba już z 1000 razy o to mnie pytaliście) oraz o samej drodze, której czasami wcale nie chciało ubywać.

Przejażdżka pod Tatrami :)

"Droga SIÓDEMKO ja dla ciebie śpiewam więc przybywaj
Powszechnie to wiadomo że siódemka jest szczęśliwa
Wybacz tę wyliczankę i niech będzie nam wspaniale
Bo plan mam taki by po tobie już nie liczyć dalej..."
(całość TUTAJ ale w sumie cały ten akapit będzie inspirowany tą piosenką)
Tak, to nasze siódme podejście do tematu. Zawsze coś stawało nam drodze i skutecznie uniemożliwiało realizację planu. Czasami staliśmy już w blokach startowych, ale świat miał swoje własne plany, niekoniecznie wpisujące się w nasze oczekiwania. O samych naszych próbach przejechania tej trasy, to można by ze 3 książki napisać i byłby to komediodramaty...  no właśnie, próbach:

"Z pierwszą - miłością darzyliśmy się nawzajem,
ale COVID skutecznie pozamykał wszystkie kraje..."

(2020 i lock down )


"O drugiej wiem za mało, aby pisać o niej wiersze
To nie potrwało długo, bo myślałem o tej pierwszej..."

(weekend z Bożym Ciałem 2021, ale Słowacja nadal podtrzymuje bardzo mocne ograniczenia podróżowania - jedziemy zatem wyrypę zastępczą 329 km w 44h, czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd do Częstochowy i powrót niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich - TUTAJ)

"Wiele nie powiem o tej trzeciej, nie będzie tutaj też owacji
Bo Szkodnik ma drugą nóżkę bardziej i jest po operacji..."

(2022 to operacja kolana Basi i "Koniec snówj o potędze", logarytmach, pierwiastkach... i Tatrach)

"Czas mijał, przyszła czwarta, już na starcie wszyscy stają
ale NIEEE... tym razem i mnie w kolano śrubę wkręcają..."

(2023 to moja operacja kolana)

"Przy piątej także lecą nam pod nogi kłody,
bo wszak z nieba spaść ma sakramencko dużo wody...

(2024, pierwsza próba - ma być wodny armagedon w Tatrach. Pojechaliśmy wyrypę zastępczą: Szlak Piekielny - 282 km w 31 godzin...)

"A przy szóstej już z podniecenia płoną lica
ale ch*j... dupa, znowu idzie nawałnica..."

(2024, druga próba - zapowiadają kolejny wodny armagedon w Tatrach. Pojechaliśmy wyrypę zastępczą: Od Syrenki do Smoka czyli Warszawa - Kraków - 482 km w 54 godziny...)

Jak widzicie wcale nie było łatwo... to była nasza siódma próba zrobienia tej trasy, czwarty rok starań...
Logistycznie to było naprawdę wyzwanie:
- muszą być długie dni (czerwiec, lipiec)
- konieczny długi weekend lub urlop, bo w "czysty" weekend to nam czasu braknie
- musi być pogoda. Zdjęcia! to jedno. Mają być piękne widoki, a nie mgła i deszcz. Drugie to fakt, że to jednak góry i nie wolno ich lekceważyć... spójrzcie ile już, tylko w tym roku mamy ofiar śmiertelnych w Tatrach. Kosmos... w zasadzie niemal co tydzień ktoś ginie. Oczywiście, my nie będziemy z rowerami na 2000m aby gdzieś z nimi spaść, ale jednak jazda w deszczu to średnia przyjemność, a jak pokazały ostatnie zdarzenia to nie trzeba być wysoko w złą pogodę, aby nie wrócić... Niezmiennie polecam "TOPR - żeby inni mogli przeżyć" oraz drugą część "TOPR - nie każdy wróci" - bardzo otwiera oczy na różne kwestie.
 Co więcej, mówimy o 3 dniach dobrej pogody z rzędu, pogody nie burzowej przez cały dzień - to nie jest wyjście na 5 godzin do schroniska na szarlotkę. Nastawimy się, że ze zrobieniem tej trasy może nam zejść od piątku do niedzieli, ze względu na liczbę przewyższeń i trudność terenu.

Przejdźmy teraz do samego zaplanowania trasy, bo to także był lekki kosmos. Założenia:
- jedziemy jak najbliżej Tatr, tak blisko jak to LEGALNE i technicznie możliwe, chyba że --->
- inny wariant zapowiada się bardziej atrakcyjnie widokowo, wtedy jedziemy szlakami pieszymi po pasmach górskich/pogórza obok Tatr
- przespanie się 2-3 godziny w nocy będzie konieczne (cholerny sleep-monster prędzej czy później nas dopadnie), ale potrzeba rozwagi aby nie wejść w konflikt z futrzanymi miłośnikami miodu... przespanie się pod wiatą, ot tak jak to zwykle robimy, może być średnim pomyłem, jeśli to wiata w środku lasu
- woda i prowiant --> mogą być problemy z aprowizacją :P - będziemy bardziej trzymać się szlaków, a mniej miejscowości
(na PIEKIELNYM pierwszy otwarty sklep mieliśmy na 162 kilometrze trasy, więc wiecie... :P)
Gravele (szutszaki) i szosowcy niech tną asfaltami. Nie deprecjonuję tego bo ponad 200 km to jest i tak wyczyn, ale my mamy własne, nasze czarne ścieżki. Tego nie da się wytłumaczyć - albo to rozumiesz albo nie. Jeśli nie to trudno, to nie jest obowiązkowe :P

Kolejne założenia czyli praca sztabowa nad mapami:
- najładniejsze fragmenty maja wypaść za dnia
- dobrze by było aby te najtrudniejsze także były w świetle, a nie w nocy
no ale najtrudniejsze, zabierają także najwięcej czasu... coś zatem na pewno wypadnie w nocy. Jak to zrobić, aby "dobre na noc fragmenty" wypadły w nocy?
- acha, pamiętacie jedno z wojskowych praw Murphy'ego "plan jest zawsze doskonały do pierwszego kontaktu z przeciwnikiem"  (przeciwnik zwykle nie zna waszego planu i przez to słabo się do niego stosuje...)
- jechać ze wschodu na zachód czy z zachodu na wschód? Nie takie trywialne bo lepiej "wpychać i zjechać", niż wpychać, bo i tak nie wjadę i sprowadzać bo nie zjadę... :P
- którymi dokładanie szlakami?
- ile nam to zajmie? Czy liczyć 2h na 400m przewyższenia (mapa tak podaje... ale to będzie już nasze 3-cie pasmo... jaką wziąć poprawkę?)
To będzie wariant kombinowany, ze szlaku na szlak, więc to nie jest takie wszystko proste... chociaż źle mówię, to nie takie proste dla nas. Może ktoś z Was by siadł do mapy i w 15 minut to zaplanował (mowie serio, nie z przekąsem), ale dla nas to było kilka dni planowania. Siedzieliśmy z rozłożonymi mapami i przeszukiwaliśmy internet, bo nawet niesamowity Compass nie ma idealnie dokładnej mapy - dużo nowych dróg i szlaków powstaje, więc będzie potrzeba elastycznie reagować i dostosowywać plan do zastanej sytuacji. 
Acha aby bylo jasne, mówiąc "idealnie dokładnej" to ja mam na myśli szutrówki, stoków'ki na jakiś czasem bezimiennych pagórach pod Tatrami, a nie o szlaku do Morskiego Oka :P
Mówimy o trochę innym poziomie planowania :P

Finalnie zaplanowana trasa
(z mocnym naciskiem na "ZAPLANOWANA", bo tak jak pisałem - elastyczność będzie konieczność. Jak to mawiają w Siłach Powietrznych Wojska Polskiego: "zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia")
- Podczerwone lub Chochołów (parking)
- Ścieżka "Szlak dookola Tatr" aby opuścić tereny Rzeczypospolitej
- Skoruszyna (1314m) i czerwony szlak przez Skoruszyńskie Wierchy (całe pasmo do zrobienia)
- kolejne pasmo: Mnich (1110m), Machy (1202m) i Kopec (1251m)
- Dolina Kvaciańska (czerwony szlak)
- przeskok na Cyklomagistralę pod Tatrami
- Magistralą gdzie będzie to możliwe oraz dodatkowymi szlakami rowerowymi ("C" - cesta) przez Podbańskie, Sterbskie Pleso, Smokoviec.
- Magura Spiska (Bachledova Dolina i Ściężka w Koronach Drzew)
- powrót na polską stronę przez Przełęcz nad Łapszanką
- Droga pod Reglami albo Gubałówka (do decyzji pod koniec trasy)
- Magura Witowska (1232m) i zółty szlak granicą do Chochołowa


Wchód słońca (jeszcze) po polskiej stronie

Welcome to SŁOWACJA :)

Wszystko po kolei :)

Chwila relaksu przed srogą wyrypą...


"SERCE W PLECAKU" - tak, serce także, ale nie tylko :)
("poprzez góry, lasy, pola... taka już żołnierska dola:)
Do ostatniej chwili czekamy na prognozy - TAK! ma być przez 3 dni ładnie. Prawdopodobieństwo wystąpienia burz to około 7-10% czyli ma być dobrze. Finalna decyzja zapada w czwartek: dzień urlopu na piątek i dzida w teren. Do mojego zespołu napiszę tylko: będę offline, ale trzymajcie kciuki abym przeżył... Całe czwartkowe popołudnie pakujemy się. Ha, no właśnie - zawsze pytacie co my wozimy w tych naszych plecakach. Może to najlepsza okazja aby uchylić Wam rąbka tajemnicy - zwłaszcza, że mój plecak na tą wyprawę ważył 16 kg, a Szkodniczy "tylko" 11 kg.
Czy bierzemy za dużo? TAK - gdy wszystko jest OK, to mamy za dużo rzeczy.
Nieraz jednak to co mamy ratuje nam życie albo przynajmniej komfort tego życia, gdy przestaje być OK i wtedy nie mieć tego co mamy, to byłby dramat.
To jest nie do przewidzenia kiedy będą Wam potrzebne pewne elementy - to takie EDC (every-day carry) czyli Ekwipinek-Dźwigany-Codziennie

1. Kurta przeciw-deszczowa i dwie (tak, dwie!) warstwy ciepłe - kubraczki, kapoty :P. Dwie bo jedna może przemoknąć i co wtedy?
2. Zapasowe ubranie (outfit) - całkowita możliwość przebrania się w "suche" (gacie, "góra", bielizna - wszystko). Zwykle na takie wyprawy bierzemy jeden taki zestaw, alej w Tatry wezmę dwa. Powiem Wam, że jak Was przemoczy deszcz i się przebieracie w suche, ciepłe, to morale nie klękają. Przeczytać możecie o tym w relacji z Warszawy (burza w Warce). A nawet nie musi to być deszcz. 12 godziny w upale w jednych ciuchach... lepkich i brudnych... gdy macie przepocone wszystko, łącznie z gaciami i zapada noc, a Wam robi się zimno... owszem, takie zapasowe warstwy trzeba targać na plecach, ale nieraz nam to życie ratowało... a czasami ratowało życie także innym, bo użyczaliśmy kurtek, koszulek, spodni, rękawiczek, itp
3. O właśnie! Rękawiczki. Ciepłe rękawiczki także muszą być w zestawie - nie uwierzycie ile razy przydały się w czerwcu czy lipcu :P Podobnie jak chusty/buff'y.
4. Filtr do wody - źródła, strumienie są użyteczne i dzięki temu możecie bezpiecznie uzupełnić wodę.
5. Izotonik w taletkach (coś jak Pluszzzz) - przefiltrowana woda, tabletka i nie potrzeba sklepu...
6. Picie. W Tatry wziąłem na plecy 6,5 litra płynów
7. Prowiant. W Tatry wziąłem sześć bułek, kabanosy, słodycze, fruciaki... ogólnie pkt 4-7 to niezależność od "zaplecza". Jak jest gdzie uzupełnić to korzystamy, ale są rajdy/wyprawy na których ponad 24h funkcjonujemy tylko na zapasach z plecaków. W Tatry miałem jeszcze cała chałkę i dwie jagodzianki (oprócz wspomnianych bułek).
A były takie wyprawy i dni, że 6 litrów to było mało... pod koniec dnia było naprawdę ciężko z deficytami płynów... np.
TUTAJ
8. Apteczka (plastry, bandaże, przeciwbólowe) - oczywistość
9. Multitool rowerowy, dętki, łyżki do opon, łatki, pompka, rozkuwacz do łańcucha - ja nie mówię o remoncie maszyny, ale czasem trzeba zrobić tak aby dojechać/wrócić.
10. Trytyki (szybkozłączki) - rusza się, a nie powinno? Już nie będzie.
11. Baterie zapasowe, kompas, apart foto, Garmin, mapy (tym razem były to "Tatry" oraz "Podhale")
12. Linka - zdarzyło nam się już brać "zepsutych" na hol (a i wiele innych zastosowań się znajdzie)
13. Nóż i gaz pieprzowy
14. Chusteczki i "higieniczny" papier toaletowy (przykład TUTAJ. I co, zdziwieni? Nie ma tutaj tematów tabu - jak jesteście np. 50 godzin w terenie, no to sorry ale musicie o tym pomyśleć, chyba że wolicie cierpieć odparzeni. 40 stopni, przepocone ciuchy to prosta droga do dyskomfortu)
15. Latarki i lampki (przód i tył). W Tatry miałem 2 czołowki (jedna jest zapasowa) i 3 lampki na kierownicę (1 jest zapasowa) plus 3 lampki tylne.
16. Powerbanki (3 duże, pojemne i zestaw kabli - jak śpimy pod wiatą, to rzeczy się wtedy ładują)
17. Komórka, portfel, klucze, kluczyki (oczywistość)
18. Foila NRC (robi robotę - ciepło i ochrona od deszczu, wiele, wiele razy już nas ratowała)
19. Eliksiry! KOFEINA w płynie, SHOTY czyli jak to było w podstawówce "Matka wie, że ćpiesz..." :D :D :D

Oczywiście wyposażenie jest skalowane co do wycieczki, nie biorę wszystkiego powyżej jak idziemy na 12h (wtedy biorę jakieś 2/3 powyższego bo np. folię NRC mamy zawsze, ale prowiantu bierzmy mniej, jak idziemy na krócej)

Niemal słyszę jak Misiek ciśnie solówkę :D (koniecznie z TEGO utworu)

A kolega Miśka już polewa. Welcome to ORAVA ALTERNATIVE :D


Jak dobrze rano wstać, skoro świt... albo wcześniej.
Budzik ustawiany jest na 2:30 w nocy, bo planujemy być w Chochołowie około 4:30 - w okolicy wschodu słońca, tak aby nie musieć już montować lampek, a z drugiej strony mieć maksymalnie długie "okienko" światła dziennego. I to nam się uda! Parkujemy o 4:15 i kilka minut potem ruszamy "Ścieżką dookoła Tatr" kierując się na Słowację. 
Plan całej wyprawy przedstawiłem Wam powyżej, ale powiem dwa słowa dlaczego robimy tak, a nie inaczej.
Pasmo Skoruszyńskich Wieroch to czerwony szlak pieszy. Na wejściu do zrobienia jest 530m pod górę, a potem - po zjeździe do Orawskiego Białego Potoku - będziemy mieć kolejne 500m podejścia na Kopiec. Innymi słowy, tysiączek na dobry początek i to być może nie do końca w pełni przejezdnymi szlakami. Bywa różnie ---> "w lesie jak to w lesie, raz się jedzie, raz się niesie". To będzie terenowo trudne, dlatego chcemy zrobić ten kawałek "na świeżo" i "za dnia".
Powiem Wam, że nie pomylimy się... podejście na Skoroszynę "czerwonym" jest "o k***wa...", jest podejściem z cyklu "każdy umiera w samotności..."
...a ja przecież nadal jadę z "podkulonym" ogonem (w relacji z Hawrana pisałem Wam, że jestem poobijany i jak to się stało... stłuczona okostna to nawet ze 4-5 tygodni potrafi boleć... mamy tydzień drugi... więc boli...)
Ale na szczycie sama wieża jest zacna. Co ciekawe, mamy wakacje, a w tych górach nie spotkamy w zasadzie nikogo - wyjątkiem są dwie osoby na Mnichu... i tyle. Pusto. Nie przeszkadza nam to, ba! nawet cieszy, co nie zmienia faktu, że trochę dziwi. Co ciekawe szlak jest w pełni przejezdny i jedzie się super. Przejedziemy całe pasmo właściwie bez zsiadania z roweru - rewelacja.

Widoczki

WELCOME TO SKORUSZYNA !!!

Targamy w górę...

Nasz przewodnik...

...czasem prowadzi przez bagna

Pod szczytem

Skoruszyna - jest i szczyt

Teraz na Orawski Biały Potok i zobaczymy ile rowerowo urwiemy z tego czasu


Trochę Machy ten Mnich :D
Zjazd do Orawskiego Białego Potoku jest szalony i... długi, a to oznacza, że stracimy dużo wysokości. Będziemy mozolnie ją odzyskiwać drapiąc się na Mnicha. Podejście jest masakra... piękne widokowo piękną polaną... bez grama cienia, w pełnym słońcu... w 30 stopniach. Co więcej jesteśmy poganiani przez stado krów (serio... idą za nami i się nie zatrzymują... idą pod górkę i są coraz bliżej...). Dzwonią jak potępione, bo każda ma dzwonek, a że jest to spora grupa to w zasadzie cała polana dzwoni... dzwoni nawet las, długo po tym jak zostawimy polanę za plecami, tak będzie niosło echo. Kapitalny klimat. Dzyń, dzyń, dzyń.
Podejście jest mega ciężkie, ale widoki są obłędne - to mało znana nam część Tatry Zachodnich, więc taki Salatyn (2048m) czy Pachoł (2166m) są niemal na wyciągnięcie ręki. 
Wieża widokowa na Machy - w sumie jak to odmienić? Machym? Machych? - ma bardzo fajną dodatkową wieżyczkę obserwacyjną. A przy podejściu na Kopec natkniemy się na super domek do nocowania i jest to obiekt ogólnie dostępny. W środku nawet materace. Zrobimy tam sobie 20 min przerwę... i uda się zaliczyć krótką drzemkę. Przyda się przed nocą, bo skoro budzik dzwonił o 2:30, a dzisiaj nocy w zasadzie to nie będzie, to każda minuta snu będzie na wagę złota. Ruszamy dalej... niestety droga z Kopca to rozwalony przez ścinkę drewna szlak. Normalnie poleciało by się super zjazdem, bo nie jest tutaj za stromo... ale koleiny z błota i rozrzucone szczątki drzew sprawiają, że większość szlaku musimy sprowadzić. Szkoda zjazdu, ale i czasu... bo zamiast kilku minut, idziemy w dół dłuższy czas. Ech... przeszedł tędy jakiś "Rzeźnik drzew"
W pełni przejezdny ten czerwony szlak, tak? :D

Uwielbiam takie miejsca w lesie

Rolling, rolling, rolling :)

Nadal rolling, rolling, rolling :)

Było w dół, to jest i w górę...

Dzień dobry :D

Druga duża góra dzisiaj

Panoramki z wieży są zacne

W drodze na KOPEC

Kapitalny domek

Wyposażenie naprawdę dobre :)

Krzyż na Kopcu

Tracimy wysokość

Trawers polany


SEN O DOLINIE... SYRZE I KOFOLI :D
Kolejny punktem kontrolnym naszej trasy jest Dolina Kvacianska, przez którą leci czerwony szlak. Jest godzina 16:00 - no zeszło nam przeprawić się przez Skoruszynę oraz Mnicha i Machy... spodziewaliśmy się że łatwo nie będzie, ale mimo wszystko dobrze byłoby trochę przyspieszyć, podnieść tempo przejazdu. Wjeżdżamy w Dolinę i już widzimy, że z tym przyspieszeniem będzie problem bo non-stop zatrzymujemy się na zdjęcia. Nie żebym narzekał, ja po prostu stwierdzam fakt. Piękna dolina, a nigdy wcześniej tutaj nie byliśmy - praca z mapą przed wyjazdem się opłaciła. Super, ze wariant naszego przejazdu idzie właśnie tutaj. 
Przez wjazdem do Doliny chcielibyśmy uzupełnić nadwyrężone zapasy wody, ale nigdzie po drodze nie spotykamy sklepu więc... zamiast jechać do centrum miejscowości szukać czegoś, to używamy naszego filtru do wody. Dorywamy się do źródełka pod skałą, filtrujemy wodę i uzupełniamy bidony.
U wylotu doliny czeka nas niespodzianka - mini budka z wyprażanym syrem i Kofolą... no to teraz, to na pewno nadrobimy nasz wynik :D
Bierzcie to Euro i lejcie do pełna :D
Piękna sprawa.

Przełomowa ta Dolina !!!

Vychlidka (i wypadka jeśli nie uważacie) :D

Powiem Wam tak - ROBI ROBOTĘ !!!

-Biorą? - Panie, dzisiaj to wszyscy biorą :D

Do tego te maszyny zostały stworzone :D


My name is Bond... TATRA BOND :D
Bond po angielsku to więź, coś co łączy... a szlak rowerowy o numerze 007 połączy nas z Tatrami!
Normalnie czekałby nas wariant bardzo kombinowany, bo szlaki rowerowe podchodzą pod Park Narodowy, ale zaraz też schodzą w dół. Jakoś tak nie chcą lecieć wzdłuż parku. Plan wstępny zakładał zatem łączenie różnych kolorów, aby przemieszczać się po pagórach mniej więcej wzdłuż Tatr... ech gdyby ten czerwony pieszy - magistrala, który idzie wzdłuż Parku był legalny dla rowerów to... i nagle! Mówisz - masz!
Na środku naszej drogi: kierunkowskaz. Cesta 007 i jej odległość do Ziarskiej Doliny. Kompletnie niezgodnie z naszą mapą i w zasadzie nie do końca wiemy jak, bo słabo tutaj (na mapie) z drogami, ale hej... to nam przecież bardzo, bardzo pasuje.  Może trzeba zaufać szlakowi i dać się ponieść? Brzmi jak plan! No i znowu SIÓDEMKA! Pasuje Wam, znowu SIÓDEMKA... jak nasza próba. Ja ja kocham takie smaczki i symbole!

Droga siódemko - ja dla ciebie śpiewam, więc przybywaj.
Powszechnie to wiadomo, że siódemka jest szczęśliwa.
Wybacz tę wyliczankę i niech będzie nam wspaniale,
Bo plan mam taki, by po tobie już nie liczyć dalej.


Wsiadamy na tą drogę i będziemy się jej trzymać... no, będzie wesoło.
Nasza mapa a realny przebieg tego szlaku to są dwa różne światy, ale - co śmieszniejsze - różnego rodzaju mapy/schematy na tablicach parku także będą się miały nijak do realnego przebiegu tego szlaku! Czasem także gdzieś zaniknie, aby nagle odnaleźć się ze 2 km dalej... co najważniejsze jednak, będzie jednak leciał dokładnie tak jak chcemy. Będzie ocierał się o Park Narodowy i "adoptuje pod siebie" wiele różnych szutrówek, ścieżek i traktów, którymi normalnie nie wolno byłoby się poruszać (w końcu to Park Narodowy, więc wariant na dziko trochę słaby...). Szlak ten poprowadzi nas naprawdę wysoko, bo ciągle wić się będzie na ponad 800m, a czasami nawet sporo wyżej. Na jednej z tablic jest informacja, że leci aż na PODBAŃSKIE - to około 35 km. DOSKONALE, PO PROSTU DOSKONALE. Dobrze James, agencie 007 prowadź nas przez las i przez noc!

007 startuje z Doliny...

...pięknymi widokowo drogami...

...i wspina się...

...naprawdę wysoko...

...w kierunku Parku Narodowego (TANAP)

Full wypasss :D

Kończy się pomału dzień pierwszy naszej przygody

A z naszej prawej widać DUMBIRY i inne CHOPOKI :D


Kierunek PODBAŃSKIE... czyli poszarpany sen OTARGAŃCÓW
35 km jest do Podbańskiego. Dobrą, rowerową trasą... więc chyba przed północą tam będziemy, prawda?
No właśnie - z powyższego zdania prawdziwe jest tylko "rowerową"... co do "dobrej" to powiem, że miejscami tak, tam gdzie ten szlak będzie istniał :D
...a tam gdzie się "zgubi" to hmmm... będzie hardcore'owo.
Do Podbańskiego dotrzemy o 6:30, masakra... 6 i pół godziny później niż zakładamy... te 35 km kilometry będą nam iść jak krew z nosa. To będzie niesamowite....
Tabliczka "PODBAŃSKIE 17 km" na trasie... godzinę później, po koszmarnej walcei z terenem... zobaczymy tabliczki "PODBAŃSKIE 14,9 km"... to "przecinek 9" mnie dobiło...
Miejscami to będzie ostry hardcore... góra, dół, góra, dół i to po stromych zboczach. Czasem droga w zasadzie zaniknie.... to będzie naprawdę długie 35 km.
Aby nie było! Miejscami ten szlak będzie leciał "na wypasie", świetną drogą... i to jest właśnie niesamowite, bo raz lecisz 25 km/h, aby za chwilę przedzierać się przez ścieżkę, której w zasadzie już nie ma. Moim faworytem był stromy żleb w zboczu trawersowany w poprzek po skale, totalnie zarośnięty i zawalony drzewami... tak, wszystko naraz... to był trawers zawalonego drzewami skalnego zbocza... 25 minut walki aby przejść 300 czy 400 metrów...
Miejscami jest jak na Jaszczurze... i mówimy tutaj nie o jakimś nizinnym jaszczurowatym, ale tatrzański!
W sumie nie wiem czy czegoś tam nie pomyliśmy, bo znaczki "C" od czasu do czasu znikały totalnie i trzeba było mocno wspomagać się mapą, na której tego szlaku przecież i tak nie mamy... no ORIENT, prawdziwy ORIENT :)
Według rozpisek na tablicach turystycznych  "czerwona cesta" leci równolegle z "czerwonym pieszym". Czerwonego pieszego nigdy nie zgubiliśmy, więc można by powiedzieć, że ciągle byliśmy na naszej "zero-zero-siódemce" także... ale to jest co najmniej dziwne... jak nagle przez dłuższy czas "znaczka C" nie ma... przeprawiasz się pieszym przez jakiś młodnik, żleby, skały i nagle od jakieś, całkiem niezłej ścieżki w z lewej wjeżdża "znaczek C", cały na czerwono, jak gdyby nigdy nic. Ja wiem, że robimy to po nocy i może czegoś nie zauważyliśmy... ale cholera, według schematów są równoległe, a "objazdu" czy odbicia wcześniej nie widzieliśmy żadnego... albo nie było oznaczone.
Formalnie, dostać się do Podbańskiego zajmie nam tak naprawdę 3h dłużej niż sądziliśmy bo plan był tak:
- Podbańskie około 0:00
- potem złapać ze 2-3 godziny snu już w miejscowości (wiata, MOR) aby nie robić tego w środku lasu i nie prowokować futrzastych amatorów miodu...
Plany planami, a teren robi swoje...
Zmęczenie, zarówno całym dniem, jak i tymi hardcore'owymi odcinakami... niesienie roweru stromym źlebem męczy... bardzo męczy... spowodowało także, że musieliśmy złapać 3 godziny snu w dostępnej (a nie specjalnie wybranej) wiacie... tuż pod tzw. Granią Otargańców. Ech schodziliśmy tamtędy KIEDYŚ po zmroku... dzikie pasmo o pięknej nazwie... bardzo trafnej bo to ostre skały. OTARGAŃCE.  Jesteśmy jednak tak wykończeni i sleep monster tak bardzo na nas napiera, że padniemy na 3h tam gdzie będzie się dało przespać...
Skoro w Podbańskim mieliśmy także złapać ze 3h snu, to nasze opóźnienie wyniosło tak naprawdę "tylko" 3 godziny... nie zmienia to jednak faktu, że jak dotrzemy do Podbańskiego o 6:30 to idzie się trochę załamać, bo minął dzień i noc, a my mamy koło 1/4 trasy... może 1/3.
Żleb będzie mi się śnił po nocach... jeszcze z moim obitym ogonem. W świetle latarki... w gęstej, kolczastej roślinności, w ogromnej duchocie, bo roślinność plugawa dobrze trzyma "nagrzanie" pozyskane za dnia, do tego jest parno... będzie się ze mnie po prostu lało... a szarpiąc z blokującą się o gałęzie kierownicą, będzie mnie naprawdę mocno łupało w krzyżu...  
A potem, jak chcecie już pójść spać, w dość słabej wiacie z wąskimi ławeczkami, aby dobrze się na nich NIE leżało... to się Wam, w przepoconych ciuchach zrobi bardzo zimno... będzie nas telepać od chłodu... i wtedy folia NRC zrobi robotę. Przebranie się w suche i folia NRC.
Przeżyjemy noc i będziemy przedzierać się dalej...

Trzymamy się czerwonego


Jest klimat!

"-Piękna noc, Alfredzie. - W rzeczy samej, Master Bruce, noc godna myśliwego..." (całość TUTAJ)

W żlebie...

Czerwony pieszy cały czas z nami jest...

Poranek... a my do Podbańskiego mamy nadal 9 km...

Przynajmniej wschód słońca jest piękny - można powiedzieć, że "na wschód od Krywania" :D


PODBAŃSKIE... kierunek Strbski Pleso a potem Smokoviec czyli MAINSTREAMowy KLASYK KLASYKOW
Godzina 6:30... nieźle, naprawdę nieźle. Sześć i pół godziny po planowanym czasie (wiem, wiem... pisałem przed chwilą, że trochę inaczej trzeba to liczyć, ale mimo wszystko...). Mam wrażenie jakbym przyszedł po pożarze, na dogasające zgliszcza i zapytał czy ktoś nie dzwonił po straż, bo już jestem. Pamiętacie tą scenę  "-Jak długo to potrwa? -10 minut! -Cholera, za dwie będzie po wszystkim!"---> TUTAJ? Zeszło nam... oj zeszło.
Jemy śniadanie z plecaka w dziwnie pustej miejscowości. Tutaj jestem spory węzeł szlaków, mamy środek wakacji, a tu pusto... Tatry Zachodnie, moje ukochane, są jednak mniej popularne niż Wysokie. Oby tak zostało - mnie to nie przeszkadza :D
Parkingi pod Krywaniem czy w Smokovcu to będą zawalone, a tutaj dość pusto. Nie ma jak Podbańskie :)
Od tego momentu jedyny sensowny wariant przejazdu to jazda szosą na Smokoviec. Tak też biegną szlaki rowerowe. Niestety na TRI STUDENKI i w inne takie miejsca, cyklostrady nie dochodzą, a nie planujemy przecież odwalać żadnych krzywych akcji w Parku Narodowym.
Innymi słowy, ten fragment lecimy tak jak wszyscy szosowcy i gravelowcy, którzy jadą dookoła i powiem Wam, że miniemy bardzo wielu takowych. Jedziemy jakbyśmy byli tacy jak Oni, jakbyśmy nie odbiegali od standardów - ten 16 kg plecak i full na ryju raczej nie powinien nas wyróżniać, prawda? Uda nam się wtopić w tłum, prawda :D ?
Efektem takiego przejazdu jest także to, że teraz kilometry zaczną nam uciekać... jest jednak różnica gdy targacie przez krzaki, a gdy lecicie asfaltem. Może kiedyś - rajdowo - w końcu to zrozumiemy :D
A co do podtatrzańskich miejscówek, to powiem Wam, że zmieniły się te miejscowości - niesamowicie zmieniły. 
Uwielbiam Smokoviec (Bistro Smokoviec to jest legenda!!!) i zawsze był on dość popularny, ale miejscowości takie jak Tatrańska Polianka czy Vysne Hagi to były w zasadzie wymarłe.
Dziś: parkingi, restauracje, turyści. Lekki szok, ale chyba mimo wszystko pozytywny.

Szosa na Strbske Pleso - widokowa ta trasa :D

James nas nadal prowadzi... chciał nas zgubić w żlebie, ale nie daliśmy się!

Skrzydlaty chyba zaraz opierdoli wiewióra na śniadanie :D
Super, wypass miejsce - bardzo polecamy, ale tak jak mówiłem. Te budynki to były ruiny, zamknięte na 4 spusty, a dziś! Tatranska Polanka!

Cyklomagistrala także wypaśna - w zasadzie od Polianki do Zdiaru. MEGA!
Pamiętam jak kiedyś dostępne były tylko jej fragmenty - dziś pełen przejazd!


Naprawdę MEGA!

Przeloty :D

Kilometry takich dróg :D

Muszę, muszę - znowu spotykamy BABĘ YAGĘ więc po prostu muszę - drzemy ryja wszyscy! DAWAĆ !!!
Moja miłość do tej piosenki to srogie upośledzenie, ale dobrze mi z tym - kupuje mnie chyba ten klimat "tę historię przecież dawno zapomniałem" - życie, po prostu życie :D

"Czy pamiętasz tamte gór, tamte rzeki
gdy poszedłem hen za Tobą, w świat daleki...
...Ty wróżyłaś z mojej dłoni i się śmiałaś,
długie życie, gdzieś na szczycie, mi pisałaś...
...rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
tę historię przecież dawno zapomniałem
teraz z Tobą jestem, trzymam Cię za rękę
to dla Ciebie Miła, nucę tą piosenkę"

(całość "Czarownica 2: BABA YAGA" - TUTAJ)


Ścieżką w koroną drzew w kierunku granicy

Zjeżdżamy z cyklostrady przez Zdiarem. Naszym celem jest wspięcie się Bachledovą Doliną do Ścieżki w Koronach Drzew i następnie przejazd pasmem Magury Spiskiej.
Nie będziemy walić Velo skoro tak idealnie wchodzi nam tu niebieskie szlak i można lecieć całą trasę z widokiem na Havran i inne Tatry Bielskie.
Będzie nas to kosztować kolejne przewyższenia, ale co tam!
Rok temu, dokładnie rok temu - siadałem na rower... pierwszy raz po operacji (TUTAJ).
Miałem zrobić 15-20 km i zobaczyć czy kolano działa, przed chwilą przecież odłożyłem kule... jak ja czekałem na ten dzień. Jak ja odliczałem... a jak już siadłem, to to co zrobiłem, to chyba nie było zbyt mądre... ale kolano działało - działało jak złoto i zrobiliśmy ponad 100 km. Jaka to była euforia... a teraz rok później, tylko rok później (poczytajcie ile czasu niektórzy po takiej operacji dochodzą do sprawności... bo to bywają lata... całe lata)... a więc tylko rok później objeżdżam Tatry i to po szlakach, a w nogach mam Piekielny i Warszawę. Niepojęte to jest, ale cieszy. Tak niesamowicie cieszy. Wspinamy się na Magurę Spiską z widokiem na Havran!
Jestem wykończony, zlany potem, trochę śpiący... noc była ciężka, zwłaszcza żleb... mamy 6 i pół godziny opóźnienia... ale jedziemy, jedziemy! Jedziemy przez Magurę, bo możemy!
"...klejnotem płacę sił, jeszcze mnie stać" (całość macie pod linkiem; inna sprawa, że chłop robi rozrywkowy kontent, który można lubić lub nie, ale od czasu do czasu poleci takim tekstem jak tutaj, takim że WOW) :P
A skoro jesteśmy przy WOW to powiem tak, że Magurę Spiską znaliśmy...
ale późniejszą ścieżkę i podjazd na Łapszankę od słowackiej strony - no WOW, WOW, WOW... piękna droga. Rewelacja!

Przez Magurę z widokiem na Havran :)

5000 przewyższeń się samo nie nabije...

Kapitalna droga!

Rewelacyjna!

Oszalalem! Tu jest pięknie!

Podjazd pod Łapszankę... boli, naprawdę boli, ale i tak jest pięknie

"Witaj nam, Polsko! Myśmy są wojsko - BIAŁOCZERWONE
...pół świata za nami, a nad nami orzeł
siedem rzek przejdziemy i głębokie morze..." czyli wracamy do kraju !!! (
całość TUTAJ)


Drogą pod Reglami w drugą noc...
Podjazd pod Łapszankę nas masakruje... licznik przewyższeń dostał dziś pierdolca i bije jak szalony. Mam wrażenie że leci szybciej niż ten od kilometrów. Kawał trasy już za nami, właśnie wróciliśmy do kraju, a jest po 18:00. Nie jest źle acz nie unikniemy drugiej nocy. Jakoś tak podświadomie nastawiałem się, że do nocy zamkniemy trasę (nawet do północy), ale to nam nie grozi chyba. Przewidujemy, że będziemy w aucie nad ranem i ten "szacunek" okaże się dość trafny.
Z Łapszaniki na zjeździe to palimy hamulce, ale teraz przed nami Głodówka... kolejny niekończący się podjazd, zwłaszcza że idziemy od Brzegów przez las, a nie główną drogą. Kamienista ścieżka pnie się stromo w górę i słowo idziemy pasuje tutaj lepiej niż jedziemy... ale zdążymy na Głodówkę na zachód słońca!!!
Teraz dzida do Zakopanego i tutaj przyszła pora na decyzję: Gubałówka czy Droga pod Reglami.
Wybieramy Regle bo nie byliśmy tam lata (kto normalny jeździ do Zakopanego w wakacje :D :D :D), a zrobili z tej ścieżki piękną promenadę. Mówię to serio, super jest to zrobione, a nocą jest tu pusto. Pewnie inaczej bym mówił gdyby tu jechał za dnia, w tłumie, ale nocą nie ma tu nikogo. Bardzo podoba mi się jak "zrobiono" tą ścieżkę. Trochę nostalgia trip bo rowerem pod Reglami to jeździłem jak byłem w podstawówce...
Zatrzymujemy się na punkcie z widokiem na oświetlone miasto i jemy późną kolację... czuć po nas trudy dzisiejszej wyprawy, Dogrzani dwoma dniami (i tak super, że nie padało!!!), styrani przewyższeniami i dystansem, trochę odparzeni bo jednak siedzicie godzinami w siodle, buty także trochę obtarły bo podejść było dużo... a przed nami jeszcze domknięcie trasy: Magura Witowska (1232m) - polskie, górskie domknięcie pętli.
Trochę się go już nie chce robić, zwłaszcza że stąd do auta to mamy przelot dobrymi drogami... a jest właśnie parę minut po północy, drugiej nocy zmagań.
Wiem jednak, że będziemy żałować jeśli teraz odpuścimy... mamy objechać Tatry po szlakach i górach. Były Skoruszyńskie, był Mnich, była Magura Spiska... bez Magury Witowskiej ten przejazd nie będzie kompletny. Jak to obecnie mówi wiele osób "nic nie musisz, wszystko możesz"... tak to prawda, ale wiem też że "mam bardzo prosty gust, zadowala mnie tylko to co najlepsze". To nasz przejazd, to wariant czarny, to najlepszy wariant - jedziemy przez Magurę! Póki noga podaje, póki jeszcze tli się w nas jakaś iskra, póki starczy nam sił, "dopóki się zapala wzrok, dopóki kusi nocy mrok..." - ostatni podjazd dzisiaj. Ponad 400m przewyższenia do góry niebieskim szlakiem. Ruszajmy!

Łapszankowe baranki :)

Kapliczka Srogich Przewyższeń czyli Łapszanka :)

Jeden z najlepszych punktów widokowych na Tatry ze Spiszu

Podejście lasem pod Głodówkę

Widok z tejże!

"Miłość, miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem, rycerzem jestem ja, a Ty Królową Nocy!!!"
bo wygląda na to, że nam się uda... że zrobimy to... że objedziemy te Tatry!!... i że skończymy ten objazd nocą.
W końcu jednak się uda!


Mr. Gubałówek widziany z Regli nad Zakopcem :)

Droga pod Reglami - no wypasss!

W drodze do Kir


Finalna... masakra
Decyzja podjęta. Ruszamy niebieskim szlakiem pod górę. Nogi jak z waty, czuć ogromne zmęczenie. Jest 30 min po północy... będziemy na szczycie po 2:00 w nocy. Nim zjedziemy do auta będzie poranek, a jakoś tak nastawiałem się, że zdarzymy przed świtem. Mamy też już naprawdę dość, ale idziemy siła determinacji... niestety Magura postanawia zabawić się naszym kosztem. Szlak od połowy drogi staje się całkowicie rozwalony przez ścinkę drewna... błoto, woda, zwalone drzewa. Trzeba w zasadzie cały czas nieść rower i to już nas totalnie wykończy... zmasakruje, sponiewiera. Na tyle mocno, że z zasadzie przestanę już robić zdjęcia, a to jest znamienne, to znaczy że jest źle... nie wyciągam aparatu kiedy mam naprawdę dość. Na tyle, że nie zrobię nawet zdjęcia na szczycie... tzn. zrobię, ale z ręki "na odpier**l" się, a że mamy noc, to nic nie wyjdzie. 
Inna sprawa, że droga na szczyt zdaje się nie kończyć, ale co gorsza żółty graniczny w dół jest taki sam... na tyle nieprzejezdny, utkniemy na nim walcząc o przetrwanie.
Finalnie będziemy przedzierać się do białej drogi, którą zjedziemy do Chochołowa... ale i tak dostanie się do tej drogi to będzie wyczyn i zajmie nam to naprawdę długo.
Dalej twierdzę że mimo wszystko było warto, domknęliśmy trasę na naszych zasadach. Owszem na koniec wyprawy zrobiła się ścieżka zdrowia, tak na dobitkę... w sumie tak jak na początku wyprawy czyli jaki początek, taki i koniec.
Do auta dotrzemy nad ranem... gdy będzie już różowieć niebo na wschodzie.
Szlak niebieski wzdłuż słupków granicznych...

Ech...

Już po zjeździe z Magury. Ruiny skoczni w Chochołowie czyli ostatnia prosta do auta...
Minęło 47 godzin z hakiem... czyli zmieściliśmy się z objazdem w 48 godzinach!

Nasza trasa :)


Podsumowanie:
- siódma próba. To chyba znaczy być upartym, nieustępliwym, nie-do-końca-normalnym...
- udało się. UDAŁO SIĘ. Zrobiliśmy to. Kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty... ale udało się!
- jestem niesamowicie dumny z Basi. Naprawdę mało jest dziewczyn, które chcą (przede wszystkim chcą) i dadzą radę odwalić taką akcję!
- tym bardziej dumny, że do wielu takich pomysłów, to Ona mnie popycha/namawia - heh, czasem wymusza :D (np. Warszawę to Ona zaproponowała)
- jestem zatem szczęśliwy... zarówno dziś, jak i w życiu. A jakby nie patrzeć, to dość ważne - być szczęśliwym :)
(- Hej,kopę lat, co u Ciebie?
- Ożeniłem się
- To musisz być szczęśliwy!
- Muszę)


To wszytko już na dziś. Tymczasem, moim Drodzy!!
Do zobaczenia... pewnie gdzieś na szlaku, ale częściej to chyba poza nim.
Wariant czarny zobowiązuje :)


Kategoria SFA, Wycieczka

BYSTRA znów BŁYSZCZ(y) w oddali

  • DST 40.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 6 lipca 2024 | dodano: 07.07.2024

TATRY i najładniejszy szczyt ich "Zachodniej" części czyli BYSTRA (2248). Zaskakująco pusto jak na okres wakacyjny i piękny dzień. Spodziewaliśmy się większego zagęszczenia, ale nie narzekamy, zwłaszcza że zagęszczenie - jak już się jakieś zrobiło - to waliło na Starorobociański, a nie na Bystrą :)
Wyszło 40 km i 2600 przewyższenia, bo nasz wariant przejścia był lekko "pokrzywiony".
Z Kościeliska (Kiry) do Lejowej i do Chochołowskiej
Z Chochołowskiej na Przełęcz Iwanicką
(Tak, wiemy że mogliśmy od razu iść na przełęcz z Kościeliskiej, ale wtedy nie zrobilibyśmy dodatkowych 500 m przewyższenia, dodatkowych kilku kilometrów i nie wiedzielibyśmy co słychać w Chochołowskie - a tak to zrobiliśmy i wiemy :D)
Z Przełęczy podejście Ornak i na Siwy Zwornik, stamtąd w lewo na Błyszcz a potem na Bystrą.
Powrót także przez Ornak, ale tym razem nie do Chochołowskiej, ale do Kościeliskiej.
Na koniec obie jaskinie (Mylna i Raptowicka) oraz Wąwóz Kraków i Smocza Jama.
Dobrze znowu wrócić w Tatry, ale powiem Wam że wiało... bardzo wiało, w porywach tak że wytrącało z równowagi :)

Poranek spędzaliśmy w parku :D

Dolina Lejowa

Przejście z Lejowej do Chochołowskiej

Nadal to przejście :D

Podejście na Ornak z Przełęczy Iwanickiej

Zaczynają się widoczki :)

Piękny jest ten szlak

Sami chyba przyznacie, zaskakująco pusto jak na wakacje

Panorama na Tatry Wysokie

Takie to stożki :D

Punkt czerpania wody p-poż :D

Ruszamy na BŁYSZCZ

W drodze na Bystrą

Widok z tył czyli Starorobociański przesłania widoki :)

Wstęgi dróg :)

Podejście pod Bystrą

Jest i :)

Słupki - teraz będzie sporo słupków bo słupki są ekstra :)

Słupki

Słupki !

Słupki !!

Słupki !!!

Słupki !!!!

Słupki !!!!!

Zejście do Kościeliskiej


Nadal na zejściu

Łańcuchy :)

W górę czarnym szlakiem :)

Do jaskiń :)


Okienko na górze :)

Drabinki :)

Okienko na dolinę :)

Zachód słońca

Jaskinia Mylna

Wąwóz Kraków

Smocza Jama

W poszukiwaniu smoka :)

Szkodnik trochę się rozmazał, ale zdjęcie robione z partyzanta, drugą ręką trzymając się łańcucha :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Warszawa Zachodnia - Kraków Wawel (Smok)

  • DST 482.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 czerwca 2024 | dodano: 01.07.2024

czyli przejazd rowerem z Warszawy do Krakowa w wariancie czarnym, tym razem nie-do-końca  planowanym, ale wiecie jak jest - to nam się po prostu przytrafia. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Zapraszam na opowieść o drodze i walce. Walce z wieloma przeciwnościami losu, czasami o oceanie frustracji, koszmarnym zmęczeniu... ale i o ogromnej, wspaniałej przygodzie, gdy liczy się tylko pęd powietrza i uciekająca pod kołami droga. Opowieść o tym, że to właśnie "droga jest celem", historia o długim powrocie do domu przez wszelakie trudy i znoje.

"WARSZAWA: GENEZA" czyli Warszawa ma swój początek na... Podhalu!
Do tej pory tylko dwa razy złamaliśmy barierę 300 km podczas pojedynczej wyprawy. Naszym rekordem było zrobienie trasy Kraków - Częstochowa (tam: pieszym, czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd, powrót: pieszym, niebieskim Szlakiem Warowni Jurajskich), gdzie złamaliśmy barierę 300 km. Potrzebowaliśmy na to 44 godzin, bo wyszło także około 4000 przewyższeń. 
Za drugiem razem był to Grassor 444 w Podlaskiem, w czasach gdy nasza wschodnia granica była mniej problematyczna niż obecnie...
Trzeci raz było prawie (282 km) to nasze tegoroczny SZLAK PIEKIELNY w długi weekend z Bożym Ciałem.
Nie chodzi tutaj o fetyszyzowanie liczby 300, bo niektóre nasze wyrypy, gdy zrobiliśmy 160 czy 200 km też były niesamowite, ale jednak gdy "pękają" takie liczby, to jest w tym pewna magia. Gdy spędzicie więcej niż 24h w terenie, gdy sprawdzicie czy dacie radę przetrwać długodystansowy, długi (pod kątem czasu trwania) rajd. To nie są tylko piękne momenty odkrywania nieznanych terenów, to także często zmęczenie, frustracja, zniechęcenie, chęć poddania się i zejścia z trasy - to kuźnia charakteru, ale i kapitalny sposób "zwiedzania". 
Pisząc relację z naszego tegorocznego 282-kilometrowego przejazdu SZLAKIEM PIEKIELNYM, napisałem Wam, że była to "wyrypa zastępcza" i powiedziałem, że nie zdradzę co planujemy. Zmieniłem jednak zdanie, bo bez pewnego kontekstu nie do końca będzie wiadomo, skąd takie a nie inne decyzje w naszym wykonaniu... można też powiedzieć, że napiszę bo przelała się pewna czara goryczy. Aż się prosi dodać "k***a". No prosi się, więc jeszcze raz: "przelała się pewna czara goryczy KU***A!" 
Otóż od lat planujemy objazd Tatr, ale nie tak jak zrobiło to już wielu "szosowców". Nie, absolutnie nie - my chcemy szlakami. Rowerowymi, ale także i pieszymi - tymi legalnymi dla rowerów.
Zwykle jak ludzie objeżdżają Tatry to robią grubo ponad 200 km i około 3500m przewyższeń (są różne warianty). Nasz plan to około 175-180 km (o ile nie walnęliśmy się w liczeniu) oraz jakieś 7000m przewyższeń. Nie będę podawał wszystkich szczegółów - dowiecie się w swoim czasie - ale aby dać Wam pewien obraz, to powiem tak: Skoruszyna (1314m), Magura Witowska (1232m) - czaicie już bazę? A jakbyście chcieli objazd Czorsztyna (tak ścieżka Velo jest piękna, ale pamiętajcie, że wariant czarny to Żar, Grandeus i Lubań z Przełęczą Knurowską :P)
No i liczba podejść do tego "projektu" zaczyna mnie pomału przerastać...
Jedziemy w 2021! A nie czekaj, obostrzenia sanitarne COVID i brak wstępu na Słowację...
Jedziemy w 2022! A nie czekaj, Basia ma operację kolana...
(pamiętajcie, że trzeba wrócić do formy przed taką wyprawą, więc połowa 2023 będzie spalona...)
A nie czekaj! Co tam forma. Przecież rok 2023 to moja operacja "śruba w kolanie"...
Rok 2024 (część pierwsza...) jesteśmy gotowi! Prognozy pogodny: będzie wodny armagedon... pojechaliśmy wyrypę zastępczą czyli wspomniany Szlak Piekielny.
Wątek równoległy: no właśnie, tutaj mamy drugi nurt zdarzeń, bo Tatry Tatrami, ale równolegle zaczynamy realizować plany innych wyryp pod zbiorczą nazwą "Polskie miasta".
Pociąg DO, powrót rowerem. Muszę przyznać, że to pomysł mojej Żony (Mała, mówiłem Ci już, że jesteś niesamowita? Nie? No to kiedyś na pewno Ci powiem :D :D D:), który siadł mi zacnie na serduchu, bardzo zacnie. Gdzieś tam w głowie kołacze mi się... PRZEMYŚL dobrze tą propozycję... ale Basia mówi, no PRZEMYŚL, PRZEMYŚL ale może przemyśl także Warszawę, Opole, Wrocław, Sandomierz. Oszalałem! OSZALAŁEM! Jesteś genialna!
Powiem Wam, że jak usłyszałem Warszawa... to jak zaczarowany. Ale by było kosmicznie... kiedyś trzeba będzie to zaplanować...   
Wątki się przeplatają: no więc bierzemy dzień urlopu na piątek, bo zapowiadają piękny weekend. Pakujemy się w Tatry, a tu w czwartek rano prognozy się zmieniają i ma lać. Jak odbieram SMS'a od Basi, z wklejonymi meteorogrami o treści "Widziałeś?", to chce mi się wyć... Dlaczego! Po raz piąty! Naprawdę? K***a... 
Ma lać... i nie chodzi o to, że będzie burza (to lato, burze sobie chodzą... ostatnio to nawet jakoś bardzo agresywnie chodzą), ale ponoć ma lać przez sporą część dnia (piątku). Oczywiście nie wiadomo czy prognoza się sprawdzi, ale wiecie - TATRY TO MA BYĆ KLEJNOT W KORONIE. Ma być pięknie (zdjęcia!). To nie ma być przejechanie dla samego przejechania, to ma być uczta dla zmysłów... i poniewierka, upodlenie dla ciała... "Chodzi przede wszystkim o to, aby mieć dobrą pogodę". Ech, ostatnim razem jak tak powiedział pewien malarz na tzw. Big-Room-Planningu, to upadła Francja... w maju /czerwcu 1940-tego...
Rozsądniej będzie zatem przełożyć... serce mi się łamie... czytaj rzucam mięsem... otwieram po prostu masarnie.
Zastanawiamy się czy nie odwołać urlopu i jechać na jakaś wycieczkę w sobotę (weekend ma być już ładny...). Cholera, szkoda... nie tylko Tatr (tego to k***wsko szkoda), ale i całej wyprawy. Już się nastawiliśmy na długą jazdę... Sprawdzamy raz jeszcze pogodę na piątek. No najładniej, w zasadzie czysto, ma być w środkowej części kraju... hmmm

Ja: - To co, ta Warszwa?
Basia: - Tak, na spontanie? Nie mamy w pełni jeszcze zaplanowanej trasy
Ja: Compass wydał ostatnio mapę "Południowe Okolice Warszawy" i mamy już ją. Raz byliśmy w lasach Otwocka, ładnie tam było - może zatem po prostu pojedziemy "przez zielone koło Otwocka, a potem przez zielone obok Radomia?"
Basia: No można spróbować, ale czy będą bilety na pociąg z dwoma rowerami? Tak z czwartku na piątek...?
Ja: Kopsnę się na dworzec wracając z biura. Zobaczymy.

"Wsiąść po pociągu byle jakiego,
nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet..." (całość TUTAJ)
No nie do końca. Pociąg to: IEC 144 "Hańcza"
Bagaż także jest zaopiekowany bo na taką wyprawę to plecaki mamy większe niż normalnie, a bilety...?
No były! Tak, z czwartku na piątek, o 17:30. Były!
Przemiła Pani w kasie mówi: "dwa na jutro do Warszawy na 4:50 z dwoma rowerami, no będą jeszcze"
Tutaj Wam powiem, że brak super-szczegółowo zaplanowanej trasy, taki spontan odbije nam się trochę czkawką w trasie:P
W sumie to będzie powodem przejazdu w wariancie czarnym... no ale znowu nie uprzedzajmy faktów, dajcie się ponieść opowieści
Trzeba się spróbować wyspać (uda się całe 4h...), spakować, nie ma czasu na bardzo dokładne planowanie - mamy plan taki "z grubsza", a Basia dodaje do tego planu kilka "punktów" do zobaczenia w Warszawie, bo przecież lata nie byliśmy tak aby zwiedzać stolicę... co może pójść nie tak, skoro czeka nas bardzo duża droga, a czasu będzie mało? :D :D :D
Jestem podniecony jak dziecko! Pierwszy raz cieszę się na wyjazd do Warszawy. Nie przepadam za naszą stolicą i nie chodzi mi o samo miasto, ale o ruch - dla mnie bycie kierowcą w W-wie to jest sport ekstremalny...
Do stolicy jeździłem głównie służbowo, więc to także nie pomaga... bo kiedy w rolach jakie sobie w pracy wybrałem jeździ się w delegacje? Po zjeby - to na pewno, rozwiązywać nierozwiązywalne przypadki - owszem, negocjować nie-wy-negocjowywalne - ano!, zapobiegać nieuniknionym wojnom i eskalacjom - no ba!
Tak więc jak mam jechać do Warszawy, to wiedzcie że "dobrze, to już było"... a dziś to się cieszę jak dziecko, że jedziemy. To jest trochę niedorzeczne, ale i bardzo miłe zarazem.
Budzik ustawiamy na 3:00 w nocy, a plecaki upchany do granic możliwości (samych map mamy pięć: Płd Okolice Way, Ziemię Radomską, Góry Świętokrzyskie, Ponidzie oraz Okolice Krakowa, a na takie wyprawy bierzemy wszystko - nawet drugi zestaw ubrań, jakbyśmy gdzieś przemokli i mówię tutaj w zasadzie o pełnym outfit'cie, nie mówiąc już o zapasach wody i jedzenia czy powerbank'ach, itp ) .
"Hańcza" rusza z Kraków - Głowny o 4:55, a ja mam ochotę powiedzieć nieśmiertelne "Here we go again".

"Jedzie pociąg z daleka,
na nikogo nie czeka,
konduktorze łaskawy..."
BYLE DO WARSZAWY
:D :D :D (parafraza Ryśka - TUTAJ)


W pociągu staramy się doprecyzować jak w zasadzie pojedziemy. Coś tam zaplanowane mam, ale tak jak pisałem zgrubnie - a znacie nas, chcemy lasami, szutrami i po fajnych miejscach, a nie "główną". Tu ogólnie zabawna historia, bo jak robiłem pierwszą przymiarkę do planu kilka dnia temu (nie wiedząc, że będę potrzebował tego planu "na już"!). Wrzuciłem na Google pytanie, a tu materiały od jakiegoś gościa: "JECHAŁEM odwrotnie - z Krakowa". Czytam. No więc pierwsze 80 km Pan walił krajową 7-mkę... i mówi, że nie jest źle, bo szerokie pobocze... Taaa... Panu już podziękujemy... inne trafienie: gość na gravel'u także drogami... cholera, nikt nie jechał przez lasy i pagóry, nikt nie łączył różnych szlaków? Naprawdę? Ja wiem, że to nie jest optymalne, ale naprawdę nikt...? Gravele... szutszaki. Boją się bagien i lasów :P
Niemniej wstępny plan zakładał:
- lasy Otwocka (główny czerwony szlak plus szlaki pomocnicze, a na koniec ruiny szpitala psychiatrycznego)
- potem żółtym i niebieskim szlakami dalej przez lasy na Osiek i Garwolin (może przy okazji ruiny "Szubienicy")
- poniżej jest prom Świerże Górne - Antionówka i wypadniemy w sercu Puszczy Kozienickiej
Ogólnie to mosty są problemem... na Wiśle mamy prawdziwy deficyt mostów poza miastami. Warszawa ma kilka, potem Góra Kalwaria, a potem dopiero Dęblin... no żesz.
Jak się spóźnimy na prom w Świerżach, a ostatni jest o 19:00 to wydłużymy wyprawę o jakieś 70 km... mamy 30 km do Dęblina, a potem powrót na "track" - owszem jakoś po skosie, ale na bidę wydłuży to przejazd o 70 km, jak nie więcej...
Hmmm 19:00... a do Świerży jest jakieś 80 km. Będziemy w Warszawie o 8:30... zdążymy lecąc lasami? Hmm... w lesie jak to w lesie, raz się jedzie, raz się niesie więc jakiś tam awaryjny plan mam. W sumie to nawet 3 takie plany... w tym ten nieszczęsny Dęblin, ale to jest upośledzony plan ratunkowy. Betonowe koło ratunkowe...
Szkodnik dodaje do listy atrakcji warszawskie miejscówki: Łazienki, parki, Syrenkę, stadion narodowy, itp... przecież to zajmie kilka minut, prawda :D ?
Już chyba wyczuwacie do czego zmierzam... tak, do katastrofy czasowej :D
Na razie jest jednak 8:30 i jesteśmy w W-awie. Na dworcu od razu spotkanie - wpadamy na "rajdową Izę", perfect timing jak to mówią. Chwila pogawędki i ruszamy w miasto. A ja zaczynam czuć "kotwicę" na mózgu - Warszawa, Warszawa, Warszawa... przypominają mi się chyba wszystkie piosenki dotyczące Warszawy. Cały dzień będę coś nucił - jechał i nucił.

"Na Jasnej, Kruczej i na Pańskiej
trąbi o tym sto aut...
… Prostak czy graf, z nami się baw
Z nami się baw I nie szczędź braw
Czego pan śpi, Obudź się i
My damy ci!
Revue


Cała Warszawa zobaczyć musi to
Jeszcze niejeden raz
Cała Warszawa zawoła nam Hallo
To zachwyciło nas..."  (
całość TUTAJ)

Lecimy w parki i zakamarki stolicy: Pola Mokotowskie, Park Ujazdowski i Łazienki, Bulwary, Syrenka, nowa kładka pieszo-rowerowa, stadion narodowy, Park Skaryszewski, Praga Południe, Goclaw i Wawer. A co będę pisał - niech polecą zdjęcia - oglądamy i śpiewamy :P
Jak ktoś nie umie, to niech po prostu drze ryja - permission granted :D

"W moich snach wciąż Warszawa,
pełna ulic, placów, drzew,
rzadko słyszysz tu brawa,
częściej to drwiący śmiech..."
(całość TUTAJ)

"Wielu zbrojnych tędy przeszło,
Sporo się przelało łez,
Lecz wracali tu z orkiestrą,
Bo zwycięstwo jedno jest... (...)
Jeszcze kurz nie opadł z drogi,
Jeszcze się czerwieni mak,
a już wpisał czas w historię
Tyle nowych dni i dat.
Wszystkie znane i wciąż bliskie,
Bo dotyczą przecież nas.
I tej NUTY CHOPINOWSKIEJ,
Która w sercach gra...
(całość TUTAJ)

"Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świt
Już dziś wyruszaj ze mną tam
Zobaczysz jak przywita pięknie nas
Warszawski dzień..."
(całość TUTAJ)

"Gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje,
to kocham to miasto zmęczone jak ja,
gdzie H*** i Stalin zrobili co swoje,
gdzie wiosna spaliną oddycha..." (całość,  TUTAJ ale bez "pełnego Adolfa" bo różnie dzisiaj algorytmy mogą to zinterpretować i będzie chryja :P)

"Jesteśmy z tamtej strony Wisły, z naprzciwka
mamy swój fason i swój własny fason
Gdy nam na wódkę brak lubimy popić piwka
W tem nie dorówna nam warszawski żaden łyk
Rzuć Bracie blagę i chodź na Pragę -
weź grubę lagę, melonik tyż
zobaczysz plagie dziewczynki nagie
każda na wagę ma to co wisz"
(całość TUTAJ)

"Siekiera, motyka, piłka, deska,
To ulica Skaryszewska.
Siekiera motyka i dwie deski,
Już jesteśmy na Skaryszewskiej.
  (chodzi o "obóz przejściowy" z łapanek TUTAJ... dziś nazywamy to obozami "filtracyjnymi")
Siekiera, motyka, piłka, alasz.
Przegrał wojnę głupi malarz.
Siekiera, motyka, piłka nóż.
Przegrał wojnę już, już, już"
(na zdjęciu pomnik w Parku SKARYSZEWSKIM) - całość TUTAJ


MAPA NUMER 1 - szturmując południowe rubieże stołecznego miasta

No i nam zeszło...czasowo to nawet konkretnie nam zeszło. Nie ma się co się w sumie dziwić, bo na liczniku mamy już 30 km. To tu, to tam, coś zobaczyć, coś cyknąć, gdzieś podjechać... gdzieś się zgubić (my mniej gubimy się w lesie niż w miastach...). Przejażdżka na samo miejsce startu, uwzględniając zdjęcia i zwiedzania zajęła nam około 2h. I tak dobrze, bo to 30 km mnie zaskoczyło, jakoś tak myślałem, że to będzie ze 20 max... no ale my zawsze nie-do-szacowujemy wycieczek tak o jedną trzecią, jak nam kiedyś powiedziała Kinga. W sumie nastawialiśmy się, że przejazd z W-wy do Krakowa zajmie nam jakieś 330-350 km i około 40h... a wyszedł 480 km i 54h... hmmmm, coś w tym jest, z tą jedną trzecią :D
Nie podnosimy na razie alarmu, nadal jest piątkowe przedpołudnie, ale gdzieś tam w głowie mi się kołacze... PROM JEST DO 19:00. Hmm.... To tylko 80 km, chyba że znowu czegoś nie doszacowałem... zdążymy?
Czerwony szlak prowadzi nas przez Las Króla Jana III Sobieskiego i Mazowiecki Park Krajobrazowy. Czasem łapiemy także szlak żółty i niebieski rowerowy. Koła się kręcą, a my tak jakoś mocno zygzakiem po tych pisakowych kniejach... piasek także nam bardzo średniej nie poprawia. A jest jeszcze upał... koszmarny. Masakra, zrobiło się 36 stopni... jest naprawdę gorąco.
Pot zalewa nam oczy gdy walczymy z piaskami sosnowych lasów. Wolno to idzie... za wolno. O wiele za wolno, aby zdążyć na prom ale docieramy także do fajnych miejsc - tych które mieliśmy zaplanowane: Góra Lotników oraz ruiny szpitala psychiatrycznego pod Otwockiem.
Niemniej, lecenie lasem przez piach, a szosówką po asfalcie to jest różnica - nie narzekam, stwierdzam fakt. My woliny na full'ach... ale ma to też swoje konsekwencje.
Na razie zdjęcia - lasy Otwocka -->

30 km dojazdu na START było :D

Kierujemy się na Radość? ZAWSZE :D

Tutaj piasku tylko znikoma ilość... takich miejsc będzie jednak mniej niż więcej :P

MTB !!!

"A tych, co pozostali, trwoga nie przenika,
Radość skrzydła nam rozwija, nie przeraża z śmigieł krzyż.
Nigdy nie ścichnie w dali mocny głos silnika.
“Lecieć, a nie dać się mijać” - zawsze wzwyż..." --->

"...Jak równo silnik gra, jak śmiało śmigło tnie!
Już ginie pośród chmur najśmielszych orłów niebotyczny ślad,
Nie straszny mrok i mgła, nie straszny wiatr, co dmie,
Jesteśmy od Ikara mędrsi O tysiące lat!...  --->


"...a jeśli z nas
Ktoś padnie śród szaleńczych jazd ,
Czerwieńszy będzie kwadrat,
Nasz lotniczy znak,
Znów pełny gaz!
Bo cóż, że spada któraś z gwiazd,
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak..."
(całość TUTAJ)


Jesteśmy w Otwocku, prawie 16:00... nie ma opcji zdążyć na prom. Nie ma szans, zwłaszcza że robimy sobie małą przerwę w ruinach dawnego szpitala psychiatrycznego. Chcemy go "zwiedzić" bo niesamowite są takie miejsca... co powiem na ten temat Google:
"Upiorne ruiny żydowskiego szpitala psychiatrycznego z początku XX wieku, gdzie podczas II wojny światowej miała miejsce masakra."
Powie także: "otwarte cała dobę"... a nie tak jak prom. Historię tego miejsca możecie przeczytać TUTAJ oraz także TUTAJ.  Nie wiem jak tam z waszą wiarą w duchy, ale nazywają to miejsce jednym z najbardziej nawiedzonych w naszym kraju... a nawet jeśli w duchy nie wierzycie, to warto wierzyć w historię i jej opowieści.
Chciałbym tutaj zacytować pewien wiersz, ale nie znam go na pamięć... a widziałem go tylko raz. Zrobił na mnie duże wrażenie, dlatego fragmentarycznie go zapamiętałem (acz cytat może nie być idealnie wierny oryginałowi). Był to wiersz o żydowskim szewcu, a dokładniej o "butach, które go odwiedzały". W każdej zwrotce przychodziły do niego inne buty, które wiersz opisywał, aż
"...pewnego dnia, usłyszał tupot butów
pełnych butnej, tępej siły,
butów, które .... [nie pamiętam niestety... ]
i te buty go zabiły..."

Jedną z pacjentek murów tego zakładu była także matka Juliana Tuwim, która potem została zamordowana przy likwidacji otwockiego getta (na terenie którego znajdował się szpital).

"Zastrzelił ją faszysta,
Kiedy myślała o mnie,
Zastrzelił ją faszysta,
Kiedy tęskniła do mnie..." --->


"Przestrzelił świat matczyny:
Dwie pieszczotliwe zgłoski,
Trupa z okna wyrzucił
Na święty bruk otwocki..." ---> (całość to wiersz Tuwima, znajdziecie sobie)


"Ja chciałbym tak zawsze biec pod wiatr
Nie liczyć dni, ciągle zmieniać twarz
Sprawić by czas wciąż omijał mnie
Wszystko to już dziś nie liczy się...
Bo jesteś TY,
wciąż przy mnie budzisz się,
Bo jesteś TY
i wciąż czuję, że
Bo jesteś TY
cóż więcej mógłbym chcieć..."
(całość TUTAJ)


Nie uda nam się wyPROMOWAĆ naszego rozwiązania, ale przynajmniej załapiemy się na jakąś inną PROM-opcje :P
Nie ma szans zdążyć na prom w Świerże-Górne-Antoniówka (cholera, jak to się odmienia?). Nie ma takiej opcji. Jest po 15:00 a jesteśmy w Otwocku. Wolno nam to wszystko idzie... acz pełna refleksja co robimy nie tak, dopiero przyjdzie (poczekajcie do nocy :P). Musimy wdrożyć plan awaryjny. Basia nie jest fanką tego absurdalnego planu czyli nadłożenia 30 km do Dęblina, do mostu, aby potem wracać przez 30 km (o tyle, że te powrotna trzydziestka to by była przez Puszczę Kozienicką...). No, ale nie śmiejąc się - sam nie jestem przekonany, że objazd przez Dęblin to dobry pomysł. Są dwie inne opcje - mówiłem, że mam 3 plany awaryjne. Most Góra Kalwaria albo prom w Karczewie.
Niestety obie sprawią, że ominiemy "duże, zielone" od Otwocka do Garwolina. Zachodnia część Wisly - przynajmniej z mapy - nie wygląda tak fajnie jak wschodnia, ale nie ma za bardzo wyboru. Jak się nie zdecydujemy, to najatrakcyjniej to będzie wyglądać Dęblin.. z braku innych opcji. Wiecie jak to bywa, kiedy macie ochotę, a opcji jest mało... atrakcyjność niektórych jednostek niebezpiecznie wzrasta. A mówiąc o "jednostkach", to Dęblin... wywaliliśmy tam z "chłopakami" 700 sztuk amunicji w 2022. Tak, przeterminowała się i trzeba było ją wywalić :P, czego nie rozumiesz :P
Niemniej Dęblin to jednak dzisiaj (lub jutro - pamiętajcie, że to nadal dużo kilometrów...) najgorsza opcja. Czekać na pierwszy kurs w sobotę w Świerżach (6:00)... hm, zakładamy że o 6-stej rano to będziemy dużo dalej... chociaż patrząc na nasze tempo, to nie jest to do końca pewne. Sami widzicie, dużo opcji - trzeba się na coś zdecydować.
Wybieramy PROM, bo jest bliżej niż most. Ten tutaj działa do 20:00, a jest zaraz za Otwockiem. Na ten zdążymy :P
Kierunek Karczew i poddajemy się PROM'ocji :D

W oczekiwaniu na upragnioną promocję !!!

Promujemy się :D

No! To rozumiem!


Inspekcja owoców w Dolinie Czerska. Głowny inspektor sanitarny: Pani Wywerna :P
Jesteśmy po właściwej stronie Wisły. To dobrze, ale to oznacza zmianę planów przejazdowych "w locie". Musimy zedytować nasz wariant - wybór poda na drogi rowerowe i szutry, a także na posiłkowanie się dość długim zielonym szlakiem. Okaże się to naprawdę strzałem w dziesiątkę bo:
- zaliczymy świetną cukiernię (ah eklery...szkoda tylko, że nadal jest 36 stopni i podają je w płynie...) Góra Kalwaria
- sady, sady, sady... po prostu piękne drogi przez niekończące się sady. Dolina Czerska. Jabłonki, jabłonki, jabłonki...
- zamek w Czersku (duży, fajny zamek, gdzie mają JAJO WYWERNY - info TUTAJ)
Bałem się, że skończy się na długim przelocie bez atrakcji, a tutaj bardzo pozytywnie zaskoczyła nas ta strona Wisły.

Rycerz na schwał, na koniu w cwał,
w dzień jasny i noc bladą...
przedsiębiorcą się zwał
i handlował jajami Wywerny pod ladą :D


Wchodzimy na zamek - dostaliśmy zniżkę na bilety (dla rowerzystów są zniżki - serio!!! Kapitalne!)

Ale by z tego była jajecznica :D

WidnoKRĄG :D

Żadna praca nie hańbi - każą straszyć to straszy :D
Sprawdzamy czy będzie z czego SOKI TŁOCZYĆ czyli przez sady Doliny Czerwska :)

Ostry ma Pani makijaż, Panno Moo :)


WARKA - Uznany smak... frustracji. Prawdziwa nawałnica zniechęcenia...
Teraz będzie rozdział o tym jak prawie się wycofaliśmy z naszej przygody. Wrażliwy mogą wyciąć sobie teraz około 75% tekstu, bo będzie nim słowo "K***A". Tak było, nie kłamię (nagranie macie TUTAJ). Aby jednak lepiej zrozumieć tą sytuację, trzeba pamiętać o kontekście.
Pojechaliśmy Warszawę, a nie Tatry bo miało nie padać, tak? Miało być pięknie i wszystkie prognozy tak pokazywały... do czasu kupienia biletów na pociąg. Wtedy się zmieniły.
Miały być lasy Garwolina, ale słabo nam idzie z tempem i trzeba było plany awaryjne wdrażać - owszem udało się skorygować przejazd dość ładnym terenem, ale zaraz będzie zachód słońca, a my jesteśmy między Górą Kalwarią a Warką. W takim tempie, to my do Krakowa nie dotrzemy do środy... Plan mówił: noc z soboty na niedzielę. Rzeczywistość mówi, że - jak tak dalej pójdzie - to sobotę zaczniemy nadal w Mazowieckiem... K***A
Cały dzień było 36 stopni... jesteśmy przepoceni (tak, tak, śmierdzący i ubrudzeni pyłem z drogi...). Do tego na granicy udaru, bo nam dogrzało konkretnie, zwłaszcza że ostatnie kilometry, dużo ostatnich kilometrów, to nie było "grama" cienia.
Jesteśmy kilkanaście kilometrów przed Warką, a tu nagle czarne niebo i widać, że zaraz walnie deszczem... i to nie będzie zwykła burza. Widać, że jebnie srogo. Grzmi i błyska, a niebo jest "czarne jak sumienie faszysty, zamiary polskiego pana i polityka angielskiego ministra" (cytat - STĄD). Szukamy jakiegoś schronienia, ale tutaj mają open-space'y ciągnące się hektarami w tych sadach. Niebo wysyła nam ostrzegawcze sygnały "nie będę czekać wiecznie". Szukamy intensywnie i udaje się dorwać wiatę nad stawem. Wjeżdżamy pod nią i dosłownie 10 sekund później - nie przesadzam, to nie jest metafora - to było 10 sekund, może 5 !!! zaczyna padać. Cieszymy się, że się udało! Mamy wiatę, nie zmokniemy, hurrra.... i wtedy rozpętuje się nawałnica. Wiatr urywa łeb, łamie gałęzie, rzuca samochodami... no to byłoby wszystko spoko, ale wiatr sprawia że deszcz pada poziomo (zacina). Wiata słabo nas chroni, w kilka chwil jesteśmy przemoczeni. Tzn. wiecie bez wiaty to byłby maskara, ona zawsze tam jakoś chroni, ale burza nawala tak, że i tak nas przemoczy mimo schronienia.
Obok wiaty jest murowany kibelek. Niestety dostrzegliśmy go z opóźnieniem, kiedy deszcz już wtargnął nam pod wiatę... zostawiamy pod wiatą rowery i chowamy się w kiblu (pasuje Wam, jak za starych czasów z podstawówki...). Jest tylko jeden problem... do kibelka woda dostaje się drzwiami, ścianami i dachem... po kilku chwilach stoimy w wodzie... robi się jej po kostki... zajebiście, utoniemy w kiblu... chce włączyć światło (bo siedzimy po ciemku), ale w świetle latarki dostrzegam taki obrazek... serio

Prądu chyba dzisiaj nie będzie... jesteśmy przemoczeni, a temperatura spadła naprawdę sporo. Tymczasem deszcz rozhulał się na dobre i "radar burz" mówi: "to chwile potrwa". Chwila liczona będzie w godzinach... co na pewno poprawi nasz wynik czasowy. Siedzimy, co było robić... leje tak, że nie sposób wyjść. Kiblujemy... czaicie bazę, prawda? KIBLUJEMY...
Gdy burza przejdzie (burza w znaczeniu pioruny, nie deszcz) wracamy pod wiatę i czekamy na lepsze czasy. Błyskawice poszły napierdalać gdzieś indziej, ale leje nieprzerwanie... godzinę, dwie, trzy... fajnie...ekstra...
Jesteśmy przemoczeni i naprawdę zrobiło się nam zimo - owszem, mamy drugi zestaw ciuchów, ale jako że od czasu do czasu coś nadal "zawieje" pod wiatę, to pasowałby się przebrać jak już będzie po - aby nie przemoczyć drugiego zestawu. Robi się naprawdę zimno, zaczyna nas telepać, naprawdę mocno telepać...
Jak to dziś mówią? Wyjdź poza swoją strefę komfortu, poczuj prawdzie życie... k***a, dawno jestem poza swoją strefą komfortu, mam dreszcze. Przegrzany przez cały dzień upiornym słońcem, teraz zamarzam... a nowe dostawy zimnej wody rusz co rusz odwiedzają nas pod wiatą (srogie podmuchy wiatru).
Jakby to powiedziała Magda "idzie nam dziś jak k**wie w deszcz...". Dosłownie. W DESZCZ. A miało nie padać... skoro już i tak siedzimy pod wiatą, to mogliśmy siedzieć pod wiatą w Tatrach. Jesteśmy tutaj bo miało nie padać... mamy piątkowy wieczór, a jesteśmy "trochę" za Górą Kalwarią, gdzie tam do Krakowa, wrócimy chyba w środę... jest nam bardzo zimno i jesteśmy przemoczeni, a radar burz pokazuje, że postój będzie długi... dramat, żałość i sromota...
Psychicznie dojechało nas to jak jakiś dres, który dojeżdża dzieciaki pod szkołą o 50 groszy na szluga... kompletnie nam się już od-nie-chciało...zaczynamy realnie rozważać zejście z trasy. 
Sprawdzamy opcje... i po raz kolejny okazuje się, że bezradność i brak alternatyw bardzo ułatwiają decyzję :P :P :P
- można zjechać do Warki na dworzec i poczekać kilkanaście godzin na najbliższy pociąg (z rowerami, więc 9h do Krakowa i 4 przesiadki...)
- można złapać nocleg w Warce, a rano wstać i... być w Warce (9h drogi i 4 przesiadki...)
- można złapać pociąg z Warki do Radomia (tylko kilka godzin czekania, a potem czekać w Radomiu na kolejny pociąg...)
- można po kogoś zadzwonić, to tylko 3h drogi nocą po nas... i potem powrót do Krakowa.
No możemy powiedzieć "schodzimy z trasy" i co się zmieni... nadal będzie nam zimno, gdzieś pod wiatą nad stawem w Przylocie (kilka kilometrów przed Warką).
Mówię Wam, brak alternatyw bardzo wspomaga procesy decyzyjne...
Musimy jakoś odzyskać komfort termiczny (przebrać się planujemy później - nadal... mimo wszystko). Wyciągamy nasze folie NRC. Zwykle chronią nas przed 5G, ale tym razem chronić będą przed zimnem... pierwsza folia leci na blat stołu (izolacja od "dołu"). Kurtki na grzbiet, a drugą folią cali się owijamy i idziemy spać... 
Deszcz nadal pada, a pod wiatą leżą zawinięte sreberka/złotka...

Nadupia... srogo nadupia...

Pasuje Wam, nasza wiata miała oświetlenie :) Klasa :)

Wiata z oświetleniem, molo, grill - lokalna społeczność naprawdę kocha swój staw (i ja to naprawdę szanuję - wiata nas naprawdę poratowała).


MAPA NUMER 2 - Prowadząc ofensywę w głąb Ziemi Radomskiej
Z lekkiego, niezbyt wygodnego snu (raczej drzemki - bo zimno, twardo oraz mokro) budzi nas samochód wjeżdżający nad staw. W sumie to prawie wpływa, bo droga do stawu przykryta jest wodą na jakieś 15 cm i to na całej długości. To musiał być widok, gdy zaświecili światłami pod wiatę, a tutaj wstają jakieś pozłacane mumie... 
Przynajmniej deszcz przestał padać.. .jest koło 22:30. Chcieliśmy się trochę przespać, ale zapowiada się że ekipa z samochodu zrobi sobie imprezę na molo. Deszcz przestał padać, więc ruszyli nad swój ukochany staw. No nic, trzeba się zbierać zatem. Przebieramy się w suchy zestaw - ten przemoczony do worka i do plecaka (niech gnije :P :P :P). Robi się trochę lepiej bo w suchych ciuchach humor od razu się poprawia. Niemniej czas, 22:30 - myśleliśmy że o tej godzinie to będziemy w połowie Świętokrzyskiego... a mamy nadal "w ch**j" czyli dość daleko do Radomia... no nic, trudno. Jedziemy.
Noc mimo wszystko będzie ciepła - burza już przeszła. Nawet przyjemnie ciepła, a nie jak za dnia 36 stopni. Leję w paszczu pierwszy z 4 magicznych eliksirów - KOFEINĘ i czuję, że oczka mi się otwierają (polecam ten iście Diablo'wy POTION OF REJUVENATION). "Matka wie, że ćpiesz" - no pewnie, wszyscy w rodzinie lubimy "kofeinki" :D
Odpalamy lampki i ruszamy w noc. Coś tam jeszcze pokapuje, ale mamy nadzieję, że to jakieś tam ostatki deszczu. Nie mamy trzeciego zestawu na przebranie, a raczej skoro tu była wiata, to kolejna nie będzie za rogiem (gdyby nagle znowu zło się rozhulało...)
Kierunek Puszcza Kozienicka, w której byliśmy do tej pory tylko raz (tutaj). Naszym celem są Studzianki Pancerne i pomnik czołgu - w podlinkowanym wpisie znajdziecie więcej info, a przede wszystkim polecam merytoryczny komentarz któregoś z czytelników bloga. Jest noc, nie ma upału, jedzie się dobrze - lecimy zatem "przelotem". Odpalamy kopyto i pożeramy kolejne kilometry. Mgły i księżyc, księżyc i mgły, a my lecimy przez noc. Być suchym, niby tak mało a tak wiele.
Wpadamy do Studzianek i przy pomniku czołgu jemy kolację. Jest przed 1:00 w nocy. Połowa naszych znajomych pewnie na jakieś imprezie, a my siedzimy pod czołgiem w Puszczy Kozienickiej i wsuwamy bułeczki. Dobrze znowu Cię widzieć, Numerze 217 :) 
Przy kolacji pozwalamy sobie na pewne refleksje... jesteśmy w Studziankach Pancernych, tak?
Google mówi: Warszawa - Studzianki, około 80 km.
Nasz licznik: 140 km...
Prawie dwa razy więcej... wygląda na to, że mocno jeździmy po mapie wschód - zachód, zamiast jechać na południe (Warszawa i początkowe 30 km było idealnym przykładem).
Jak nie zmienimy tej tendencji, to wrócimy do Krakowa na środę, a zamiast 350 km będziemy mieć z pyńcet... no dobra, może się uda na wtorek. O wiem, dojadę wprost na Chief Review...
Już widzę jak to będzie wyglądać:

- Jak wyglądają metryki, ile Wam jeszcze zostało do przeprocesowania?
- 486 kilome...eee wymagań
- Jak? Przecież było mniej. Koło 350. A co to za liczba... z dupy
- Z dupy.. oj z dupy
- Ty się dobrze czujesz?
- Tak... tylko, chciałbym się przewrócić... złożyć wniosek formalny?


W blasku księżyca...

Wieś, która w 1969 otrzymała dopisek "PANCERNE" na pamiątkę największej, "polskiej" bitwy pancernej.

"Flers–Courcelette showed the way, evolution leading to El-Alamein until today
We're the first ones into the fray (...)
From the Mark 1's introduction to the beast known as the Leopard
With our Chieftains and Centurions, our frontline has been tempered
From the fields of Prokhorovka, to the shores of Overlord
The beginning of the victory, Shermans rolling on to Sword..."
(jak kocham Siły Powietrzne to rozumiem, naprawdę rozumiem miłość do tych pancernych bestii  - całość TUTAJ).

"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (chyba już wiecie, nieraz przytaczałem te słowa)

Wstaje nowy dzień...

Gdzieś w Puszczy Kozienickiej...

Nie jest Wam przypadkiem...

Przez Puszczę - kierunek Radom


"To most people, the sky is the limit. To those who love aviation, the sky is home"
Kolejny punktem kontrolnym na naszej trasie jest pomnik poświęcony pilotom białoruskiego SU-27, którzy zginęli w Radomiu podczas Air Show 2009... zginęli na naszych oczach.
Byliśmy tam wtedy... to była czarna seria lotnictwa. Najpierw wypadek Grupy Żelazny na Air Show Radom 2007 (gdzie zginął założyciel grupy - płk pilot Lech Marchlewski)... a miał to być ostatni, pożegnalny, kończący karierę lot... a potem AirShow 2009, gdzie roztrzaskał się białoruski SU-27. Śledztwo wykazało błąd pilota, a trochę nieoficjalnie w Siłach Powietrznych mówi się, że po treningu przed pokazem piloci dostali od swoich dowódców bardzo brutalną "zjebę", że ich pokaz jest żenujący i mają zrobić go mocniej, agresywniej... nie wiem czy to nie "miejska legenda", ale raport z katastrofy jest jednoznaczny "błąd pilota".
Piloci wykonywali pętlę i powiem Wam, że już wtedy źle to wyglądało - duża prędkość, mała wysokość... wyglądało jakby miał się nie wyrobić z tzw. "wyrównaniem" przed ziemią. Wstrzymaliśmy oddech gdy maszyna zeszła bardzo nisko... pierwsza myśl "rozbił się" - samolot zniknął za ścianą lasu (więc sami możecie sobie wyobrazić jak nisko to było). Rozbił się... ale nie ma dymu, nie ma eksplozji. Mijają sekundy, a tu nic... czyżby dał radę? Niewiarygodne, ale Mu się udało!
I wtedy słup dymu... wtedy bardzo mocno odczułem relatywistyczne postrzeganie czasu. Coś co wydawało mi się godzinami, to były sekundy...
Su-27 uderzył ogonem w ziemię i rył po glebie... 2009 to były inne czasy niż mamy obecnie z Białorusią, więc postrzeganie tej tragedii było także zupełnie inne.
Od tego czasu byliśmy na wielu AirShow'ach w Radomiu, ale nigdy nie udało się podjechać pod pomnik katastrofy (znajduje się poza lotniskiem).

Pomnik w kształcie SU-27 - pięknie

Nasze zdjęcia tej maszyny z AirShow Radom 2009


Jedziemy sobie wzdłuż lotniska i co widzę, stoją AN'y. Haha, nieśmiertelne Antki. Możemy mieć i Herculesy, ale AN'y będą zawsze - tak jak ukochany Jana Hoffmana "RWD-5".
I znowu zaczynam śpiewać:

"Od wieży lotniska zachodni wieje wiatr
Na niebie rozbłysły rakiety
W stalowym rumaku otwiera się właz
i widać czerwone berety
Że skakać nam trzeba - nie bajka, co cóż
na pasach AN'y czekają
zabieraj więc bracie spadochron i nóż
koledzy w samolot wsiadają
Silniki zawyły i AN się wzniósł
i już wysokości nabiera
żołnierze się wszyscy do skoku szykują
dowódca nam sam właz otwiera... (...)
...a w dali lotniska AN'y startują
i między chmurami szybują"
(całość TUTAJ)

Minęliśmy Radom, zmierzamy w kierunku Świętokrzyskiego. Tam to będą pagóry, bo do tej pory to w zasadzie płasko było.
Trzeba jednak skorzystać ze słońca... i tak przyda nam się zjeść jakieś śniadanie. Zwłaszcza, że dorywamy drożdżówko-wóz, który jeździ po okolicznych wioskach.
Zaopatrujemy się i robimy śniadanie mistrzów w lesie. W tym samym czasie, wszystkie przemoczone ciuchy lądują na leśnych instalacjach. Dziś jest chłodniej, nie 36 a tylko 35... więc "pranie" wyschnie w 20 min. Morale znowu w górę, bo znowu będzie suchy zapas, jakby nas znowu coś dorwało. Ja nie mówię, że świeże i pachnące (bo wczorajsze), ale suche... zrozumie kto kiedykolwiek zamarzał w przemoczonych ciuchach w górach... lub okopach. Suche! To najważniejsze.

Suszymy "pranie" :D



MAPA NR 3 - Zdobywając góry Świętego Krzyża...
I lecimy wciąż dalej i dalej. Kończymy pomału mapę "Ziemia Radomska" i wjeżdżamy na mapę "Góry Świętokrzyskie". Kierujemy się na Wąchock.
Jest południe w sobotę, a my wyjechaliśmy z mazowieckiego... ostro. Pojawia się u nas niesamowite uczucie. Przecież do domu mamy po prostu... no nie czarujmy się - w ch*j.
Ale mimo to cieszymy patelnię - świętokrzyskie, to już blisko. Mazowieckie było daleko, ale świętokrzyskie - ile tu wycieczek było, to rzut beretem od domu.
Powiem, że mam tak samo z A4-ką, jak wracamy z jakiś dalekich wypraw to "O! Wrocław! To już prawie w domu" :D
Do Kielc mamy jeszcze gruby odcinek, ale umysł już spokojny, bo świętokrzyskie czyli blisko... kosmos to jest co ten umysł potrafi wykombinować. Niezły fikoł :D

"Wstęgą szos..." --->

...miedzą pól złoconych... --->

...krętą ścieżką poprzez las... --->

...po ten kwiat, po ten kwiat - czerwony
skoro przyszedł na to czas..."
(całość TUTAJ)

Wąchock za dnia, więc wjeżdżamy asfaltem :D

Wąchocka pogodynka :)

Nadal trzeba jednak uważać na wiry :P

Lasy są tu pełne historii...


Pagóry dają się we znaki - najpierw musimy pokonać WYKUS czyli spore wzniesienie Płaskowyżu Suchedniowskiego, a zaraz potem czekają na nas Pasmo Klonowe z Bukową Górą.
Powiedziałbym, że bierzemy szturmem... ale nie. Mozolny i długi podjazd... a nadal mamy 35 stopni... masakra.
To nie koniec atrakcji - przełęcz pod Radostową czyli Pasmo Lubrzanki po Masłowem... Radostowa to chyba najdziksza góra z Gór Świętokrzyskich. Niesamowita jest!
W kolejce czekają już Grupa Otrocza, Pasmo Daleszyckie i Grzbiet Szczecniański...
Ufff... to bolało, naprawdę bolało. Jak kochamy pagóry, to jednak jak jedziecie z Warszawy, to to będzie boleć.
Co tu dużo mówić, mijamy Świętokrzyski Park Narodowy i Kielce, więc chyba już blisko, prawda?
Miało być blisko :P

Dzień dobry!

Świętokrzyskie style, BABA JAGA więc muszę, po prostu muszę hahahaha - śpiewamy i nie ma, że k***a, nie! Drzeć ryja razem ze mną:D

"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki? (och tak)
Gdy poszedłem hen za Tobą, w świat daleki.
Choć wołali - "Baba Jaga", nie wierzyłem w to,
bo z Twych oczu sama dobroć płynie, a nie zło.
Gdy patrzyłaś na mnie czule, już wiedziałaś,
swoim czarem, swą urodą, mnie spętałaś. (tak?)
Kiedy szedłem wolnym krokiem, między drzewa,
pomyślałem, chyba Tobie coś zaśpiewam.

Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
tę historię przecież, dawno zapomniałem.
Teraz z Tobą jestem, trzymam Cię za rękę,
to dla Ciebie miła, nucę tą piosenkę.
To dla Ciebie tylko, nucę tą piosenkę"
(całość TUTAJ)


MAPA NR 4 - Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, na Ponidzie wędrowałem :D
Koniec dnia, a więc i zachód słońca zastaje nas na granicy krainy zwanej "Ponidzie". Tereny dzikiej rzeki Nidy i jej CZARNEJ (no a jak!) siostry, Czarnej Nidy.
Zachód słońca dzisiaj - jest, po prostu jest... w przeciwieństwie do wczoraj, kiedy nadupiało złem. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni - zaczyna się druga noc. Jest ciężko, ale idzie! Już Ponidzie, już niedaleko.... tak, tak sobie to tłumaczymy. Fikoły emocjonalno-psychiczne... 


Forsując Czarną Nidę :)

Hydro obiekty na Czarnej Nidzie :)

"Czasem, kiedyś już zmęczona,
W chwili krótkiej przyjemności,
W złotych słońca stu ramionach
Ty wygrzewasz stare kości..."
(całość TUTAJ)

Jakby to powiedział Pan Tadeusz "Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy, kkrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, u góry błękitnawy, na zachód różany..."

Powiedziałbym, że Pan Tadeusz ma rację :D


"Siedzieliśmy pod jodłą i dobrze nam się wiodło..." (parafraza TEGO)
No nie pod jodłą, a pod sosną i nie wiodło, a spało :P
A było to tak... noc widzie nas przez Ponidzie. Odliczamy... byle dotrzeć do Wiślicy i tam wskoczyć na Velo. Znamy je (tutaj) więc umysł już oswojony. To już będzie chwila, to już blisko. Nieważne, że to Velo ma ponad 50 km do Proszowic. Znamy, więc oswojone - to blisko :)
Ale na razie wpadamy do Chmielnika przywitać się z Gąską :)
Zaskoczyła mnie historia tej miejscowości i jej powiązania z gęsiami. Niesamowite - warto poszukać i poczytać :)
Po Chmielniku droga widzie na Busko Zdrój... ale SLEEPMONSTER jest koszmarny. Oczy nam się zamykają... eliksiry pomagają  tylko na chwilę. Muli nas masakrycznie. Chcemy dotrzeć w okolice Buska bo tam są dwie mega wypaśne wiaty na lokalnym Velo rowerowym. Tam się prześpimy, tam oszukamy organizm krótkim snem... bez tego się nie obejdzie, bo zasypiamy kręcąc. Droga do wiaty trwa wieczność i połowy nie pamiętam, bo jadę na automacie. Szkodnik też... byle dotrwać.
Dojeżdżamy i okazuje się, że w pierwszej wiacie jest... gniazdo szerszeni. Nie są zachwycone światłem naszych czołówek. Uciekamy do drugiej wiaty, a tam... większe gniazdo szerszeni. Grubo... tutaj nie pośpimy, ale bez tego nie damy rady. Odcina nas... ruszamy zatem pod tzw. SOSNĘ NA SZCZUDŁACH. Nie ma tu niestety ławek i stołów jak pod wiatą... ale w sumie piasku jest tutaj jak na plaży. Gleba w piach i śpimy na ziemi. Jak jesteście wykończeni to nie będziecie wybrzydzać... piach jest suchy, ciepły i miękki. Owszem ja jestem trochę jak Anakin i nie lubię piasku, ale nie mamy siły wybrzydzać - TUTAJ macie kosmiczne nawiązania do "I hate sand", kocham tekst tej piosenki :D
Tak jak pisałem, gleba w piach i chrapiesz. Godzinka, może półtorej... byle tylko oszukać sleepmonstera.
No i udało się... wstaje się ciężko, ale shot z eliksiru, chwila snu i znowu kontaktuję. Może nie jestem obecnie najostrzejszą kredką w piórniku, ale kontaktuję na tyle aby jechać.
Przed samą Wiślicą... coś koło 2:00 w nocy wbijamy na stację benzynową uzupełnić plecaki.
Pan za ladą lustruje mnie wzrokiem... wiem, wiem, źle wyglądam. Spałem na ziemi, w piachu, jestem przepocony, z zaciekami.
Pan mnie pyta: "czy wszystko w porządku" i wskazuje na moje ubranie...
Ja mówię: "tak... dopiero dziś mam pranie"
Na pewno widzieliście kiedyś taką scenę - na przykład TUTAJ.

Gąska :)

Nasza sypialnia :)

Na już znanym na Velo.

Velo przed świtem :)

Nadal przed świtem :)

Bez kitu... mam wrażenie, że prawie jesteśmy w domu... znam te drogi.. znam te drogi.
Znowu drę ryja... pusto, łąki i pola, mogę bezkarnie drzeć ryja.
Tylko Szkodnik prosi o litość, aby nie śpiewał... ale cóż, to silniejsze ode mnie, chce mi się wyć

"Country roads, take me home
To the place I belong
Eastern Velo
Bike Lane Mama
Take me home
Country roads..
." (drobna parafraza TEGO)

Coś czuję, że będzie dzisiaj wynik ponad 400 - wszystko mi to mówi, po prostu wszystko :D

Rammstein'a "Sonne" bym podlinkował, ale robiłem to w relacji z Piekielnego więc może polecę klasyką... TUTAJ

Wszystko pięknie, ale to co siedzi na liściu gryzie... a tego jest tu DUŻO !!!

Tunel i mostek :)


MAPA NR 5 - Kraków. Pora postawić kreseczkę nad "o".
Za moment, wjedziemy na mapę "Okolice Krakowa". Nie chce mi się wierzyć, że jeszcze "chwilę" temu byliśmy w Warszawie. To jest nie do wiary.
Velo kończy się w Proszowicach - stamtąd ruszamy na południe, złapać Wiślaną Trasę Rowerową (WTR), która doprowadzi nas pod Wawel, do smoka.
Tak Szkodnik, zabierz mnie do Smoka. Uwielbiam Smoki :D
Gdy ciśniemy Velem na Krakow, mijamy zawodników maratony Wisła 1200 (od źródeł na Baraniej Górze do ujścia do Bałtyku)... 1200 km.
To jest niesamowite - lekcja pokory. Wracamy mając przejechane prawie 500 km, jesteśmy wykończeni, zmieleni, sponiewierani, wybatożeni i wytarmoszeni... ale w sercu gdzieś tam czujemy się dumni i wtedy mija nas gość, który leci WIĘCEJ niż dwa razy dłuższą trasę. Czyli nic się nie zmieniło, nadal jesteśmy słabi :D
Jak w wojsku... chuj**wo ale stabilnie. No ale przynajmniej było fajnie :D

Lubimy to miejsce :)

Pkt kontrolny "Koniec ścieżki" :D

Wiślana Trasa Rowerowa czyli końcówka

BYŁ OGIEŃ !!!

Co teraz? Jak masz teraz plan?
Planuję... PRZEWRÓCIĆ SIĘ :)


Nasza wyprawa w pięciu obrazkach :)

Nasz wyprawa na jednym obrazku :D
Nasza wyprawa w kilku liczbach... tak, Kinga ma rację. Zawsze nie-do-szacowujemy wycieczek o 1/3.
Miało być 40h i 330 km... coś nie poszło :)
Ale i tak było fajnie!




Kategoria SFA, Wycieczka

Vihorlat i Morskie Oko... w huku artylerii

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 czerwca 2024 | dodano: 25.06.2024

...czyli opowieść o naszym szturmie najwyższego szczytu Wyholrackich Wierchów (Vihorlat 1076m). Szturmie który załamał się tuż przed wierzchołkiem na skutek zaporowego ognia karabinów maszynowych i kontr-bateryjnego ognia artylerii. Brzmi jak click-bite, ale naprawdę tak było, po prostu kontekst ma znaczenie. 
Vihorlat był jednym z naszych głównych celów drugiego tygodnia urlopu, spędzanego gdzieś na styku Beskidu Niskiego i Bieszczad (ze sporą ilością wypadów na Słowację czyli w ichni Narodny Park Poloniny oraz jego okolice). Wyholrackie Wierchy to bardzo dzikie pasmo górskie, które w połowie jest także ogromny poligonem wojskowym. Do niedawna nie było tutaj nawet szlaków, ale w 2022 Ministerstwo Obrony Narodowej Słowacji udostępniło te tereny w celach turystycznych. Tzn. udostępniło częściowo bo poligon nadal działa, ale o tym zaraz.
Wyznaczono tutaj nawet czerwony szlak na najwyższy szczyt Vihorlat, ale cały obszar podzielono na dwie sekcje: tą z całkowitym i permanentnym zakazem wstępu i tą, którą można odwiedzić, ale tylko wtedy kiedy nie ma tutaj ćwiczeń wojskowych... o tym też zaraz :D
Pierwsze ("po końcu historii w 1989 roku" :P :P :P) w miarę legalne wyjście na Virholat to są lata 90-tego, bo wcześniej były to tereny całkowicie zamknięte dla postronnych.
Ruszamy zatem ostro pod górę. Najpierw na Sninsky Kameń, a potem przez całe pasmo na "Vihorlaaaa" :P
Powiem Wam, że było noszenia... srogie podpychy i noszonka, naprawdę srogie, co widać trochę po zdjęciach. Prawie 3h godziny walki aby wyleźć na Sninskego... ale warto, bo widok i skały ma niesamowite. Niemniej, gdy stoimy sobie na szczycie, to nagle jak coś nie jebnie... i to tak konkretnie, tak że czuć drżenie powietrza. Pierwsza myśl, że mamy naprawdę niedaleko do ukraińskiej granicy, no ale musiałby to być bombardowanie celów na zachodniej granicy (co jest w tej wojnie jednak dość rzadkie). Nagle drugi huk i znowu drżenie powietrza... potem prawie od razu trzeci i teraz widzimy dym "idący" z doliny. Czyli poligon... poligon działa. 
Kolejna eksplozja i znowu czuć falę w powietrzu, no klimat jest niesamowity. Sprawdzamy na stronie Ministerstwa - cały czerwiec to ćwiczenia wojskowe - będziemy mogli zatem przejechać tylko obrzeżem poligonu pod sam szczyt. Sam szczyt nie będzie dostępny... tzn. Słowacy mają to trochę prościej niż my. Zakazu w sumie nie ma - jest informacja, że masz sprawdzić na stronie kiedy nawalają i wtedy nie wchodzić, a jak wchodzisz to Ministerstwo nie ponosi odpowiedzialności za wszelakie szarpane mięso.    
Niesamowicie klimatyczna zrobi się ta nasza wyprawa - dziki las i to taki wpisany jako Prastara Puszcza na listę UNESCO (zobaczcie jedno z ostatnich zdjęć). Przedzieranie się przez srogo zarośnięty szlak, a niemal co chwilę las "przynosi" dźwięki serii z karabinów maszynowych oraz huki eksplozji. "Aż nagle pierdoln**ło, zatrzęsła ziemia się, jak nic przeciwpiechotny... nie ma już, zostało ni-ch*ja, opada z wolna kurz (...) Pracuje artyleria, chłopaki jebią fest...powietrzno-desantowa rozjeb**a już w pizdu"
Coś co zostanie w naszej pamięci na długo, mimo że na sam Vihorlat nie będzie mogli wyjść bo leży on na terenie poligonu.
Zjedziemy zatem nad tzw. Morskie Oko... czyli chyba można jednak powiedzieć, że nasz szturm na Vihorlat został zatrzymany przez ogień karabinów, a obłożeni artylerią musieliśmy wycofać się, aż nad Morskie Oko :P

Srogi, techniczny podpych :P

Szturm Sninsky'ego Kamienia

WOW !!!


Dzień dobry, panie Jaszczurowaty :)

Tu dopiero będzie ciężko wynieść rowery...

ALE WARTO !!!

Tego nie widać na zdjęciu, ale dym z doliny robił wrażenie

No właśnie...

Hmmm...

Droga ze Sninsky'ego na Vihorlat - w większości dobrze przejezdna, ale miejscami :D

Ciało doskonale czarne czyli dziupla na średniej wielkości wiewiórkę :D

Średniej wielkości wiewiórka :D

Dotąd nam wolno... dalej już nie.

Chciałem dzikie góry, więc mam...

Chciałeś dzikie to się przedzieraj :P

Morskie Oko !!!

Widok z góry!

Nad wody spokojne... no tutaj w miarę spokojne, ale w sąsiedniej dolinie nawalają artylerią :D

Nie dotykaj tego, broń bobrze !!!!

Cyklohodnikiem małych planet po stopach Herkula :D


A tu jeszcze dwa zdjęcia z początków dnia - każda ławka miała imię!!

Kupiło mnie, że to była VIERA. Jeszcze akurat dzisiaj --> "Viera to oficera, jedną ręką Cię rozbiera, drugą grzebie Ci w papierach, bo choć w łóżku jest jak zwierzę, wiedz że robisz to z żołnierzem..." :P :P 

Poligon i pradawne lasy bukowe Karpat !!!


Kategoria SFA, Wycieczka

U Króla Ruskiego i przy Trzech Studzienkach

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 czerwca 2024 | dodano: 26.06.2024

Z wizytą u Króla Ruskiego i w polskiej ambasadzie :)
Ruskie to dawna, wysiedlona wieś zaraz za granicą czyli po drugiej stronie "naszej" Przełęczy nad Roztokami - słowacka nazwa przełęczy to Ruskie Sedlo.
Wyprawa w głąb Narodnego Parku Polonniny... tutaj jest pusto. Niesamowicie pusto.
Dzień wyrwany pogodzie... z trudem, ale wyrwany, brutalnie wyrwany
- start 10:00
- 10:30 deszcz... szczęśliwie zdążyliśmy pod wiatę, ale ponad godzinę padało
- 12:00 znowu w drodze...
- 13:15 Przełęcz Nad Roztokami
- 13:30 deszcz... mega wielki, znowu szczęśliwie obok domek do nocowania/ rozbudowana wiata
Pada 3,5 godziny... co było robić. Śpimy pod wiatą... muzyka relaksacyjna: deszcz w lesie. Prawie jak DESZCZ W CISNEJ :P
17:00 - przestało padać... co robimy? Zjeżdżamy do Cisnej (do Siekierezady) na kolację czy jednak jedziemy... późno już trochę... ech...
EJ, przecież to czerwiec, jest jeszcze 4 godziny dnia - JEDZIEMY.
No i super... wycieczka wyrwana pogodzie. Powrót około północy, ale było warto!
Piękne, dzikie tereny, a góry parują/dymią jak szalone. Niesamowity klimat!

Zjazd z Ruskiego Sedla


Czyli nasza Przełęcz nad Roztokami :)

Śladami wielkiej wojny...

"Stoczymy się jak lawina na równinę węgierską i przeniesiemy nareszcie pożar wojny na obcą ziemię..." - jest coś hipnotyzującego w tych słowach
Ten sam dreszcz na plecach, gdy po raz pierwszy raz - pewnej nocy - przeczytałem "The Sin War will once again know the FURY OF THE THREE..."

...niejednej wojny

Uciekamy przed deszczem pod wiatę/do domku :)

Po deszczu

"Oh Mother Russia, Union of Lands, once more victorious the Red Army stands..." (całość TUTAJ)

"... zaklęte w melodii RUSKICH chat, gdzieś na krańcu świata, gdzie nie widać piekieł, tylko niebo na ikonach srebrem lśni" (całość TUTAJ)

"... na kształt ten trzeba spojrzeć z boku, żeby zobaczyć jasno, że to czaszka trupia" (całość TUTAJ)

Królu ZŁOTY mianuj mnie SZARŻE-DA-FĘ :D (ambasadorowie bywają czasami mocno poszukiwani... więc wole niższe stanowisko  :D ) 

W głąb nieznanego...

Jak ja kocham takie miejsca

Szumi!

Wciąż dalej i dalej

Tri Studenki :)

Jaszczurowo się zrobiło :P

Najpiękniejsza pora dnia :)

Stary, zapomniany kirkut

Powrót po zabytkowej drodze

Gdzieś pod Okrąglikiem :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Nasz trzeci MINCOL

  • DST 35.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 czerwca 2024 | dodano: 24.07.2024

Nasz trzeci Mincoł !!! Dawno temu pod kołami padł ten czerchowski (w miarę niedaleko Leluchowa) - Mincoł (1157m). Możecie przeczytać o tym TUTAJ. Dżyssss... 2017... ale ten czas... sami wiecie co robi. Całkiem dobrze śpiewają o tym TUTAJ (ale ten link BARDZO na własną odpowiedzialność :P)
Jakiś czas później zdobyliśmy ten drugi Mincoł (1394m) czyli szczyt z Magury Orawskiej. Z tej wyprawy nie udało mi się zrobić wpisu na blogu.
Teraz przyszła pora na ten trzeci - Mincoł z Małej Fatry (1364m)
Iście nie-rowerowy ale przepiękny. Pchanie i niesienie, ale przepiękny! Rypanie pod górę z rowerem na plecach, ALE PRZEPIĘKNY !!!
35 km, stosunek chodzenia do jazdy... NIEWAŻNE, PRZEPIĘKNY !!!!

Widok z miejsca, gdzie jeszcze podjazd robiliśmy na siodle :D


Wspomnienie walk czechosłowackiego korpusu z okresu końcówki IIWW.

Pomnik Matki z Dziećmi

Koniec jazdy - pora na "noszonko" :D

Srogi wypych

Oj srogi :D

Pchamy...

Na szycie można spróbować jazdy :)

Acz jest dość wąsko :)

Wychodzimy na otwarte przestrzenie :)

Majestatycznie :)

Amor wybiera :D

"Pracuje artyleria, chłopaki jebią fest..." :D (całość TUTAJ)

Szczyt :D

Tryptyk? Trójząb? szlaków :D

Nasz trzeci...

Panoramy Małej Fatry jest fantastyczna

W stronę słońca

Tylko czemu znowu pod górę?

Dobry techniczny zjazd... jeśli ktoś umyi w bardzo ostre zjazdy...

Zachód słońca

Panoramki

Znowu po nocy w lesie :)

Pięknie!

Pamięci francuskim partyzantom (info TUTAJ)

Most nad Vahem


Kategoria SFA, Wycieczka

SMRK i RADEGOST

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 6 czerwca 2024 | dodano: 24.07.2024

Przepiękna wyprawy w Beskidzie Śląsko Morawskim. Smrk i Radegost.
SMRK to pchanie i noszenie po kamieniach... na tyle, że w pewnym momencie zostawiliśmy rowery w lesie (spięte do drzewa) i na szczyt wyszliśmy pieszo, bo to nie miało sensu. Nawet dla nas :D :D :D
Taki Łopiennik Beskidu Śląsko Morawskiego. Kontekst w punktach:
- Łopiennik to szczyt ponad 1000 w Bieszczadach nad Cisną (obok niego jest DURNA - i taka była też nasza wyprawa :D :D :D)
- Czarnym szlakiem, nic nie pojeżdżone. 3h pchania... od "zera" na szczyt, tylko pchanie
- nie zjechaliśmy także prawie nic, bo trochę za trudne skały dla nas były więc hmmm
- spacer z rowerem na szczyt i z powrotem
Od tamtego momentu, jak coś jest "lokalnym" Łopiennikiem to jest DURNE z rowerem... durne i daremne :D
Natomiast RADEGOST i ścieżki pod nim to fantastyczna jazda. Sam Radegost (pomnik i sam szczyt - no jest w pierwszej dziesiątce moich ulubionych gór, wbił się do niej jak dziś w maliny!)

Prawdziwa ścieżka rowerowa :D

Szkodnik, czemu nie jedziesz?

No czemu?

Misiek: Szkodnik, no czemu nie jedziesz?
Szkodnik: Misiek...
Misiek: Tak?
Szkodnik: Spier***laj
Misiek: XD XD XD


"Gorejący krzew" (historia opowiedziana TUTAJ)

Kolejny bez-samogłoskowy SMERK :D

I widoczki z niego :)

Zacny zjazd - szarpie aż miło :D

No to teraz DZIDA !!!

Niedawno jeździliśmy po szczytach po drugiej stronie :D

Między drzewami :)

Ruiny dawnego hotelu

Kdo mi zase jedl z misticky? :D

Urokliwa ta dolna

Piękna wstęga drogi

Coś wyprostowało misiaczka :D

Projektował ten sam człowiek, który projektował te niesamowite cmentarze z Pierwszej Wojny Światowej w Beskidzie Niskim!

Tam jedziemy!

Kręć!!!

Ja ja kocham takie klimaty!!

No centralnie Indiana Jones i Świątynia Zagłady - aż mnie coś chwyciło za serce :D (no sami powiedzcie, że NIE ----> TUTAJ)

Wygląda jak krawędź lądu !!!

Przeloty, przeloty, przeloty

Czy Cyryl zna wszystkie Metody? :D

Piękny szczyt

Niebo płonie :D

Vyhlidka :)

Na koniec mocno nam dolało... naprawdę mocno

Smokuuuuuu :D



Kategoria SFA, Wycieczka

Z Piekła do Nieba - SZLAK PIEKIELNY

  • DST 282.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 maja 2024 | dodano: 01.06.2024

"To moja droga z piekła do piekła, w dół na złamanie karku gnam, nikt mnie nie trzyma, nikt nie prześwietla, nie zrywa mostów, nie stawia bram..." (całość TUTAJ) - choć w sumie to tak, nie do końca, bo BRAMA PIEKIELNA na szlaku się znajdzie. Co więcej otworzy ona dla nas swoje wrota (jakbyś ktoś się zastanawiał, gdzie się ona znajduje to TUTAJ, w Świętokrzyskiem, no bo gdzie :P). No ale po kolei - oto krótka opowieść o naszej drodze z PIEKŁA do NIEBA, która zabierze nam 31 godzin i kosztować nas będzie 282 km...

Chyba sam Rogaty mieszał przy pomiarach, bo raz piszą że szlak ma 225 km, potem że 243 km (gruby błąd pomiaru...), a nam wyjdzie łącznie 282 km. 
Acz, aby być szczerym, nasz wynik jest liczony z "dojazdówką" od i do auta, a także z lokalnymi zboczeniami z traktu.. no ale wiecie, wieże widokowe i szczyty pagórów tuż przy szlaku... więc GRZECHEM BYŁOBY NIE ZBOCZYĆ :P

"Umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł..."


Ile jest z PIEKŁA do NIEBA?
Pytacie "życiowo"? To powiem, że bywa bardzo daleko, ale jako że istnieje efekt relatywistyczny, to w drugą stronę bywa już tylko krok :P
Według nawigacji GPS to jest to jakieś 1,6 km, tyle że lekko pod górkę. Natomiast ktoś naprawdę przykombinował z mapą, bo w jego wariancie wyszło Mu około 240 km, czyli optymalizacja marszruty level ekspert :D
Co więcej, nie będzie to lekko pod górkę, ale prawie 2000 m przewyższenia na całej długości trasy i to przez tereny aż 3 województw: świętokrzyskiego, mazowieckiego i łódzkiego.
Szlak ten znamy był nam dobrze, ale fragmentarycznie: to ten kawałek przy okazji jakieś wycieczki, a to ten fragment w trakcie jakiegoś rajdu. Natomiast od dawna nastawialiśmy się na to, aby machnąć go całego za jednym zamachem. W naszym standardzie czyli tak jak my to nazywamy "stylem alpejskim" - plecak i dzida przez las. Bez noclegu po drodze, chyba że liczycie jakąś przydrożną wiatę i 2h snu... może też być przystanek autobusowy. To jest niesamowite, bo pijany nigdy nie byłem, ale na jakimś przystanku autobusowym spałem już kilkanaście razy... hipsterstwo nowy poziom, nie? Menelstwo bez alkoholu :D
Przejechanie tego szlaku w Boże Ciało 2024 i dni przyległe to był jednak trochę spontan, bo planowaliśmy góry i to też w trybie ostrej, srogiej wyrypy. No co? Święto, wolne, więc trzeba się styrać, upodlić i sponiewierać. Góry jednak zaczęły odpływać... dosłownie, bo zrobiła się masakra z prognozami pogody... alert RCB napierał, że:
"...już mnie ta burza denerwuje, miały być grady, miały być deszcze, stacja meteo dezinformuje jak na dwór mam ubrać się. Prognozę pogody oglądam do nocy, może powiedzą prawdę nareszcie... potem zasypiam zawinięty w kocyk i wcale nie wychodzę, tylko śpię".
No właśnie, wszędzie alerty, a prognozy to zmieniały się co 3 godziny. Najpierw, że coś popada, potem że jednak leje, w kolejnym kroku to już miało napierać srogo... No, to trzeba chyba przeplanować wyprawę, a tu prognoza: "eee, bez przesady, będzie nawet spoko". No to zaczynamy się pakować na nowo, a tu prognoza "wiecie co... będzie jednak napierdalać i to srogo".
NOSZ K**** zdecydujcie się... czuję się jak John McClane w "Szklanej Pułapce 2", który biega między pasami startowymi, a "Ci źli" ciągle zmieniają miejsce lądowania samolotu z generałem Esperanzą. "W pale się nie mieści, dwa miesiące przygotowań, a..." (całej sceny na YT nie znalazłem - zwłaszcza tego fragmentu z bieganiem - ale tekst z planowaniem już jest i znajdziecie go TUTAJ)
Aha, jeszcze jedno. Nie napiszę Wam, co to za górska wyrypa miała być, co by jeszcze bardziej z nią nie zapeszyć... To już 3-ci rok jak ją planujemy i zawsze coś wypada. Jak nie pandemia, to kolano... (dosłownie, czaicie bazę? Coś wypada...).
Niemniej, jak to mawiają w pewnym kręgach (mówię o kręgach tych TUTAJ) "SZATAN JEST ZAWSZE ALTERNATYWĄ", więc skoro w środkowej Polsce ma być ładnie, to ruszamy na PIEKIELNY SZLAK (tego linka się nie bójcie, znajdziecie po nim oficjalną stronę szlaku).

"To moja droga z piekła do piekła..." - jedno z pierwszych na naszym szlaku

Długa droga przed nami...

...wiele przeszkód na nas czeka

...nasza droga nie będzie usłana różami (chyba że będzie po to aby koła nam przebijać...). Niemniej, usłana różami to nie, ale wysypana piachem już tak :P


Moje obserwacje dotyczące Szlaku Piekielnego
Część południowa (w zasadzie cała od zachodnich rubieży po wschodnie zakamarki) super, po prostu super. Leci głęboko po lasach w okolicach Końskich, Suchedniowa czy Skarżyska i odwiedza bardzo ciekawe miejsca: skałki, bagna, rzeki, itp. Szlak jest poprowadzony tak, że nie wchodzi do centrów miejscowości - przez pierwsze 160 km minęliśmy 3 sklepy! Wszystkie zamknięte bo święto! Wiadomo, że jak wchodzi nad Zalew w Sielpi to tam mamy mega zaplecze turystyczne, no ale to jest wyjątek potwierdzający regułę. My jak zawsze - z wielkimi plecakami - więc nie cierpieliśmy deficytów, ale jakby ktoś chciał jechać na lekko... no to wyzwanie albo pije z kałuży. O ile taką znajdzie, bo piachy, piachy, piachy :P
Część północna czyli Paradyż:

Żarnów i ich okolice... no mam wrażenie, że szlak pociągnięty aż tam na siłę. Tak jakby się uparły te miejscowości aby o nie zahaczał. Trochę gonienie się po okolicznych wioskach, głównie po asfaltach, czasem przez pola, ale bez miejsc z efektem WOW. Z wyjątkiem Diablej Góry, no ale ją można podciągnąć jeszcze pod strefę "środkową" szlaku, a nie północną.
Trochę szkoda, bo czasem lepiej zrobić coś mniejszego niż żyłować na siłę, no ale cóż było zrobić - jak cały to cały, więc objechaliśmy cały.
Najgorszy fragment to puszczenie kawałka szlaku krajówką - zupełni niepotrzebnie moim zdaniem.
Podsumowując: południe, południowy wschód-zachód - dobre!!! Północ i jej okolice - ewidentnie odstają jakością od całości. Trochę szkoda.

Źródełko

Zakola rzeki Czarnej

Szlak dziczeje

Piekielna sielanka

Tak, tędy wiedzie szlak

"To moja droga z piekła do piekła..." - kolejne z piekieł przed nami

Skałki

Dwukolorowo - szlak w kolorze piekielnym oraz szlak w kolorze niebiańskim

Szlak dziczeje bardziej

Szlak czerwony, wariant czarny :D - widać to na drzewie :D

Ja mostkiem, ale Ty jedziesz tędy...

Leśne autostrady

Urokliwe zakątki szlaku

Ślady historii...

Domek na kurzej stopce :)

Przełaź! Szybko! Trzymam!

Aż mam ochotę wykrzyknać: „Vexilla Regis prodeunt inferni" ("nadciągają sztandary króla piekieł" - Dante, "Boska Komedia")

Wieczorne upalanie

Wciąż dalej i dalej...

Spotkanie wieczorową porą...

Rogaty na lewo :)

Noc w lesie :)

"Gdy trzaśnie bariera na moście...
...i runę w spienione fale rzeki,
rzucą się lekarze na oślep,
dusząc mnie w szponach swej opieki...
... ale ja umrę... i gdy stanę, tam gdzie zupełnie pusto...
...tylko Ona nakryje kocem moje łóżko"


Pora na trochę snu... złapać niecałe 3h drzemki i ruszamy dalej. "Piąta rano, różowieje już niebo na wschodzie" - zabawa dopiero się zaczyna, dzień drugi

Świt czyli "Hier kommt dir Sonne. Sie ist der hellest Stern von allen"

Nowy dzień, nowe kilometry

Artyście coś nie poszło... wygląda jakby ćwiczył CROSS-FIT. Spłonę w piekle za to, ale MACIE... kapitalna piosenka i teledysk :D

"To moja droga z piekła do piekła..." SZKUCJA :D

Nadal w drodze...

Bierzemy z biegu czy szukamy objazdu?

DIABLA !!!

Pomnik na Diablej

Znowu dziko :)

"Już miałem na oku hacjendę, piękną, mówię Wam..." :D

W poszukiwaniu (niesamowicie zarośniętego) Czarciego Kamienia - tak, to na szlaku, ale chyba nikt tędy nie chodzi :D

Piekielna wieża :D


"- Ścigają się z zachodem słońca (...) wszyscy staliśmy się szaleńcami Boga"(całość TUTAJ)
Jak nie znacie cytatu, to nadrabiajcie zaległości w klasyce - to najlepsza w historii ekranizacja "Draculi". Francis Ford i gwiazdorska obsada.
Centralnie czuję się jak w tej scenie: "ścigają się z zachodem słońca", a że w drodze do Nieba, to druga część cytatu też pasuje.
Końcówka dnia, przekroczyliśmy już 200 km, ale do Nieba został jeszcze kawałek drogi. Bardzo nam zależy aby dotrzeć tam przed zmrokiem, tak aby zrobić zdjęcie tabliczki w świetle słonecznym a nie świetle czołówki. Aby to się udało, musimy mocno przycisnąć... masakra. Czuć już w nogach dwa dni kręcenia non-stop, a tu aby zdążyć, trzeba się jeszcze mocniej przyłożyć. To nie ma większego sensu logicznego oczywiście, ale jak ktoś pyta: "po co tak gnacie", to i tak nie zrozumie odpowiedzi.
Po prostu trzeba było być w Niebie przed zmrokiem. To oczywiste! Przelotowo kosmiczna, na tyle ile pozwoli zmęczenie, ale nie hamujemy dla nikogo.
I uda się, 19:45 - jesteśmy w Niebie, na 20-30 min przed zachodem słońca!
Objechaliśmy PIEKIELNY SZLAK !!! Od Piekła do Nieba!
282 kilometry... mega wyrypa!
Jeszcze powrót do auta, pieczony kurczak nad Sielpią gdzie dyskoteka trwa do rana i powrót do domu. Niełatwy, ale jak utopicie sleepmonstera kofeiną to dacie radę :D

"Knock, knock, knocking on heaven's door..." (całość TUTAJ)


"Take my to your Heaven, hold on to your dream... won't you take me to your Heaven, to your heart?" (całość 
TUTAJ)
Powrót z Nieba do auta wiedzie ponownie przez Piekło. Czy to nie ironia... gnać 282 kilometry aby dostać się z Piekła do Nieba i potem w ciągu kilku minut znowu trafiamy do Piekła. I tak jak pisałem na początku: było z górki. Bez kitu... jak w życiu...
Długa i trudna jest droga "do", ale droga "z" jest dużo szybsza i prostsza... uważajcie zatem na siebie..

A skoro znowu trafiliśmy do Piekła to... tak na "do widzenia"... tak refleksja, przestroga, obserwacja?

"...życie tutaj to czasem piekło, nie wiem jak jest w Niebie.
Znowu czuję wielką wściekłość bo nie ma tu Ciebie...

...mam problem, generalnie mam ich sporo,
bo od dawna żyć spokojnie - to oksymoron (...)

...zdrowie mi siada, to trochę śmieszne
jak myślę ile lat powinien mieć przed sobą jeszcze

...i coraz częściej widzę strach stojąc przed lustrem
skaczę za marzeniami i spadam w pustkę
podobno jestem twardy jak skała, podobno...
podobno taka jedna mnie kochała
...nie chcę już ślepo wierzyć i ślepo ufać
uczę się jak przeżyć i co zrobić aby nie upaść"
(całość TUTAJ)


Kategoria SFA, Wycieczka

Z biegiem Wiaru... przez Księstwo Arłamowskie

  • DST 33.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 kwietnia 2024 | dodano: 23.05.2024

Dzień do "Jaszczurze - Galicyjskie Pagóry", po kilku godzinach snu w samochodzie, ponownie ruszamy w bezkresy Księstwa Arłamowskiego (kiedyś już Wam o tych ziemiach pisałem - TUTAJ). Tym razem ruszamy jedziemy z biegiem Wiaru, aby później zahaczyć (ponownie) o Hotel Arłamów oraz totalnie dziki pagór KANASIN. 
Dzikie, dzikie tereny. Pisałem Wam o tym w relacji z Jaszczura... tutejsze polany są niebezpieczne. Dwa dni szwendania się po Galicyjskich Pagórach i 3 złapane gumy. Ten wynik mówi chyba sam za siebie. Pagóry na które nie wiedzie żadna droga a i ze ścieżką ciężko... Dzikie, dzikie tereny. I Wiar... piękna rzeka. Вігор Wihor... красива річка

Into the wild...

Вігор Wihor...

Pusto tutaj...

Uphill battle begins...

Czarna krew ziemi...

The battle continues...

Można dostać młotem :P

Słonny smak gór...

Podejście pod Kanasin - początek

Podejście pod Kanasin - środek

Podejście pod Kanasin - nadal środek...

Szlak jest... droga niekoniecznie

KANASIN - szczyt

Ruszamy w dół...

Bywa ciężko...

Bywa dziko...

Niebezpieczne polany...

Ślady dawnych dni...

Klimatyczny mostek...

Watch your step...

Nawet bardziej... watch your steps. Mostek, który przekraczaliśmy noc wcześniej, na Jaszczurze... tropiąc punkty kontrolne.


Kategoria SFA, Wycieczka

Dupnik Nad Przepaściami :)

  • DST 41.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 kwietnia 2024 | dodano: 23.05.2024

Czując lekki niedosyt po wczorajszej "Wiosennej HALE", wybieramy się w Dolinki aby jeszcze trochę się wyjeździć. Jako, że nie sprawdziliśmy prognozy pogody, to deszcz także trochę się wyjeździł... po nas :P
Ale i tak było fajnie... bo świat po deszczu, lśniący wodą w pojawiającym się ponownie słońcu, ma swój niepowtarzalny klimat. Mała popołudniowa wycieczka bo tylko 41 km, ale pękło prawie 1000 przewyższeń... Dolinki, po prostu Dolinki :)
Jak zawsze, częściej w górę niż w przód :P

Cel
: Skała DUPNIK oraz pola nad Sułoszową, przez które biegnie czerwony Szlak Orlich Gniazd (fragment ten nazywa się "Nad przepaściami")

Szkodnik wychodzi na wyższy poziom :P

W przelocie :)

Two-face tree :D

Zielono :)

Punkt kontrolny naszego KORNO, kilka lat temu - Grób Kaprala Konrada Winklera

Pod górkę :)

Zielone drogi :)

DUPNIK (nazwa skały) i jaskinia, która się tam znajduje

Nasze ścieżki :)

Piękna wstęga drogi - w kierunku czerwonego szlaku

No i zaczęło dość mocno napierać deszczem

Mokro :)

Nawet bardzo mokro :)

Piękna droga :)

Nad przepaściami i pod drzewem :)

Równiutko :D

Droga jest celem :)

SIMBA! SIMBA! :D :D :D



Kategoria SFA, Wycieczka