aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2024

Dystans całkowity:312.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:52.00 km
Więcej statystyk

Z biegiem Wiaru... przez Księstwo Arłamowskie

  • DST 33.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 kwietnia 2024 | dodano: 23.05.2024

Dzień do "Jaszczurze - Galicyjskie Pagóry", po kilku godzinach snu w samochodzie, ponownie ruszamy w bezkresy Księstwa Arłamowskiego (kiedyś już Wam o tych ziemiach pisałem - TUTAJ). Tym razem ruszamy jedziemy z biegiem Wiaru, aby później zahaczyć (ponownie) o Hotel Arłamów oraz totalnie dziki pagór KANASIN. 
Dzikie, dzikie tereny. Pisałem Wam o tym w relacji z Jaszczura... tutejsze polany są niebezpieczne. Dwa dni szwendania się po Galicyjskich Pagórach i 3 złapane gumy. Ten wynik mówi chyba sam za siebie. Pagóry na które nie wiedzie żadna droga a i ze ścieżką ciężko... Dzikie, dzikie tereny. I Wiar... piękna rzeka. Вігор Wihor... красива річка

Into the wild...

Вігор Wihor...

Pusto tutaj...

Uphill battle begins...

Czarna krew ziemi...

The battle continues...

Można dostać młotem :P

Słonny smak gór...

Podejście pod Kanasin - początek

Podejście pod Kanasin - środek

Podejście pod Kanasin - nadal środek...

Szlak jest... droga niekoniecznie

KANASIN - szczyt

Ruszamy w dół...

Bywa ciężko...

Bywa dziko...

Niebezpieczne polany...

Ślady dawnych dni...

Klimatyczny mostek...

Watch your step...

Nawet bardziej... watch your steps. Mostek, który przekraczaliśmy noc wcześniej, na Jaszczurze... tropiąc punkty kontrolne.


Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Galicyjskie Pagóry

  • DST 52.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2024 | dodano: 19.05.2024

Jaszczur/Chaszczur. Naprawdę! "Spytajcie Andrzeja, daję słowo nie kłamię..." (parafraza TEGO). To był naprawdę dziki Jaszczur… pełen chaszczy, kolców i walki z terenem. Nierównej walki... z nierównym terenem, bo to były pagóry. Galicyjskie pagóry. Zapraszam zatem na opowieść o naszej poniewierce… zarówno - właśnie po tychże pagórach Pogórza Przemyskiego, jak i rubieżach „Księstwa Arłamowskiego.
Na wstępie, powiedziałbym też, że to piękna klamra kompozycyjna… ale w sumie nie wiem czy taka znowu piękna. Klamra na pewno, czy piękna – to już dyskusyjne. Klamra na pasku być jednak musi, bo wtedy bardziej boli jak soczyście siądzie Wam na plerach. Mlaśnie! Pamiętajcie tylko kabel od żelazka jest lepszy w te klocki… a skoro już mowa o tym, to Andrzej znowu wyruszył z nami w trasę. No ale po kolei, wróćmy na razie do klamry.
Rok – w zasadzie mija równy rok od momentu kiedy dałem się namówić na podniesienie własnej wartości (i masy!) poprzez włożenie śruby w kolano… OK, gdyby spojrzeć po aptekarsku to brakuje tygodnia i pełna rocznica od operacji, to będzie RUDAWSKA WYRYPA 2024… też ostro, bo tam jest planowana trasa rowerowa 200 km.
Niemniej, mam wrażenie pewnej klamry kompozycyjnej, bo ostatnim rajdem przed operacją był "Jaszczur – Łemko Combat" w Beskidzie Niskim, a teraz… około 12 księżyców później… znowu wracamy na Jaszczura i to ponownie we wschodnie rubieże naszego kraju. Tym razem w „Galicyjskie Pagóry”.
Owszem, to nie jest może pierwszy Jaszczur po operacji bo już na jesieni 2023 udało się wybrać na edycje: „Saint Cross” oraz niesamowitą „Złoto-Zlaty”, ale jednak… jakaś tam symbolika dla mnie występuje, a inna sprawa że ja lubię doszukiwać się takich powiązań.

Dzisiejszy plan zabaw

Pierwszy punkt kontrolny rajdu


"Galicja była magiczna, absolutnie owiana słodką pajęczyną ponadnaturalności, która wraz z deszczem obmywała ludzi i zaklęte w czasie budynki" (TUTAJ)
Galicyjskie Pagóry. Tereny przedeptane przez dzielnego wojaka Szwejka czy też ogólnie armię Austro-Węgier... Tereny skrywające przez nami jeszcze wiele tajemnic.Tymczasem...
Malo wraca do pandemicznych schematów organizując „NnN” czyli NIEmaraton na NIEorientację… innymi słowy nie podaje gdzie zlokalizowana jest baza rajdu, a rzuca tylko kilka wskazówek. Na ich podstawie trzeba przyjechać w wytypowane miejsce i zrobić sobie tam selfie. Jeśli zdjęcie rzeczywiście będzie zrobione w miarę dobrym miejscu, to podeśle Ci On wtedy pełne dane dotyczące lokalizacji bazy… a jeśli nie, no cóż – pojeździsz sobie sam w innym tereny (zdarzyło się już takie coś… szczęśliwie nie nam, ale z tego co wiem, to na jednym „NnN” już się to  zdarzyło… i to nie był to błąd o 3 wioski, ale inne województwo…).
My jednak jesteśmy zabezpieczeni na taką ewentualność – bierzemy ze sobą mapę Compass’u „Pogórze Przemyskie”. Jak nie znajdziemy bazy to sobie jakąś wycieczkę po okolicy sami zrobimy. Nie damy się terroryzować Jaszczurowi :P
Otrzymane wskazówki przedstawiają profil wysokościowy czyli pokazują jak kształtuje się droga do bazy, wychodząc z jakieś doliny. Przeglądając mapę Compass’u wytypujemy lokację: pagór ŁYSA i powiem Wam, że będziemy naprawdę blisko dokładnego trafienia… no ale nie uprzedzajmy faktów.
Na razie budzik dzwoni o 3 w nocy, a kilka minut po 4-tej ruszamy w drogę. Trzeba mieć trochę zapasu na szukanie tej cholernej bazy...
Po drodze, już na autostradzie A4 dołączy do nas Andrzej. Powiedziałbym, że był to idealny timing spotkania bo "zjechaliśmy się" tuż przed zjazdem/ślimakiem… ale w praktyce był to kompletny przypadek, bo w praktyce umówiliśmy się już na miejscu.. tzn. na jakimś tam miejscu (dokładnie to w okolicy Birczy) bo dokładnego położenia bazy jeszcze przecież nie znamy…
Finalnie, po korespondencji zdjęciowo-lokalizacyjnej odnajdziemy bazę – szczyt góry Chomińskie (468m). Łysa jest górą w zasadzie obok, więc nie trzeba było dużo nadrabiać aby znaleźć się we właściwym czasie, we właściwym miejscu. Malo rozbił namiot tuż przy wieży widokowej i to stamtąd wyruszymy w teren. Taka ciekawostka: tuż przy wieży znajduje się pomnik, upamiętniający tragiczną bitwę Wojsk Polskich z 1939 roku tzw. bitwę na Wzgórzu Chomińskim lub bitwę obronną pod Birczą… i okaże się on pierwszym punktem kontrolnym rajdu.
Ruszamy!

Szkodnik na taktycznym pieńku obserwacyjnym :D

Miś :D

Zaczyna się...

Kurwiu :D Zabrakło KURWIU
Drzewa przemówiły :D


W punkt! Kontrolny... bez dojazdu :D


"Lecz jedno to co miałem, mocne jak wóda swojska
to mądrość pewna, którą dał mi kolega z wojska
Jak kończą się naboje, to się zakłada bagnet,
gdy się kupuje furę, to tylko PUSSY MAGNET"
(całość TUTAJ) :D :D :D
Czyli zaczynamy testy naszych nowych napędów, a mnie właśnie założyli złoty łańcuch.
Pasuje Wam złoty łańcuch na kasecie – to nawet lepsze niż takowy na szyi. Ciekawe czy foczki na to lecą :D... byle nie miśki, bo tutaj to można w lesie niedźwiadka spotkać. 
Sprzęt przeszedł gruntowny przegląd i remont tuż przed Jaszczurem, bo nasze poprzednie napędy były już w dramatyczny stanie. Można by się zastanawiać czemu akurat przed Jaszczurem, tam się przecież głównie pcha i spaceruje z rowerem. No właśnie! Brać nowy napęd od razu na zużycie, to zawsze żal. Sami chyba wiecie, że pierwsza rysa boli najbardziej, a tutaj nam to nie grozi – wiele przecież nie pojeździmy. A tak naprawdę, tak po prostu wyszło.
Popatrzcie na to z drugiej strony, przejdę się po lesie, poświecę złotem sarnowatym (sarniawym?) i jeleniowatym po oczach, a co! Niech widzą bogactwo i przepych… dosłownie, czaicie bazę przePYCH… podPYCH… i tak dalej, i tak dalej. Wciąż dalej… bo pchania to będzie po horyzont.
Dobra, tyle o sprzęcie, pora ruszać w trasę… jeszcze tylko ciepłe słowo od Malo na drogę (nie, nie będzie to „KALORYFER”). Będzie to…

Pussy Magnet - 12 karatów :D

Przepych :D

Nadal przepych :)

Wąwoziada :)

Wąwoziada 2 :)


„Macie przejebane...”

To cytat z Organizatora, bo na odprawie okazuje się, że trasa TNP-50 to nie będzie „Trasa NIE-piesza”, ale raczej „TRASA NAPRAWDĘ PRZEJEBANA”. Co gorsza zapowiedzi nie będą odbiegać jakoś znaczenie od rzeczywistości, bo okaże się, że będzie to jeden z najdzikszych Jaszczurów, w jakich będziemy uczestniczyć. Owszem, Jaszczury bywają najdzikszymi rajdami wśród rajdów, w których uczestniczymy - tak z założenia, ale ta edycja postanowiła sięgnąć po nowe standardy… albo ich zupełny brak. Wszystko zależy z jakiej perspektywy spojrzycie na to zagadnienie i jaką metrykę przyłożycie. A pomyśleć, że bywały i takie Jaszczury, na których robiliśmy komplet punktów kontrolnych… tym razem nam to jednak nie zagrozi.
Z samej mapy, która - jak zawsze - jest raczej poglądowym spojrzeniem na teren niż jego dokładnym odwzorowaniem, nie wynika wprost z czym się dzisiaj spotkamy… a będzie to w zasadzie całkowity brak dróg. Tzn, źle powiedziałem… jakieś drogi się zdarzą, niektóre nawet dość dobre, ale będą biegnąć tak, że nie będzie nam się opłacać nimi podążać wcale… k***a, nawet 50 metrów… naprawdę!! Wszystkie dobre i akceptowalne drogi będziemy tylko przecinać. Będzie zatem chwila na spojrzenie z tęsknotą w lewo i prawo, zachwycenie się linią traktu… i znowu w las na dziko…
Co więcej lasy pogórza będą zawalone wiatrołomami, a błota będzie po kolana… skutecznie nas to spowolni w naszym noszeniu rowerów…
Jak ktoś włóczył się szlakami pogórzy, ten wie jak bardzo nie-turystyczne bywają to tereny (i dobrze, bo to oznacza, że nadal są dzikie)… ale po 15 godzinach „w dziczy” bywa, że macie po prostu dość :P

Nasza droga :P


Klasyk :P

Rypiemy dalej :P

Wariant czarny... ale tak szczerze, to innego w zasadzie nie ma (nie przy tej mapie, bo po prostu nie ma na niej podane jak to objechać)


A w lesie – jak to w lesie
Raz się jedzie, raz się niesie…

Dobra - zdjęcia znaczenie wyprzedziły relację, ale co tam nadrobimy :P
Wyjeżdżamy z bazy przez wielką zieloną polanę i wjeżdżamy w las. Tam nasza droga w zasadzie od razu się kończy – mówię o tej dość słabej ścieżce, która na mapie prowadzi w kierunku punktów kontrolnych. Zaczynamy zatem od chaszczowania, nie wiedząc jeszcze, że dziś to cały dzień tak będzie wyglądał…
Próbujemy ustalić położenie tzw. LOP’ki (linii obowiązkowego przejścia), na której znajdą się ukryte dwa lampiony. Linią tą jest oczywiście… przebieg wąwozu, więc zostawiamy rowery na krawędzi tego parowu i zaczynamy go przeszukiwać „brute-force’em”.
Stowarzysze wyrastają jak po deszczu, mamiąc i kusząc „weź mnie”, ale pilnujemy mapy. Towarzyszy nam tutaj Marcin G, który Jaszczury zwykł robić z buta. Tempo mamy podobne, ale finalnie będzie On szybszy. Idzie bowiem dalej po odnalezieniu punktu kontrolnego – nie musi wracać po rower.
Teraz dużą część opowieści można streścić w następujący sposób:
- znajdujemy dobrą drogę HURRAA
- jej kierunek jest kompletnie nam nie pasujący
- przecinamy ją zatem (nie) bez żalu…
- ryjemy dalej jakimiś zachaszczonymi przecinkami lub nawet bez nich
To jest jakaś paranoja, że w zasadzie – w pierwszej fazie rajdu – nie będziemy trafiać na żadne drogi, których kierunek byłby chociaż trochę nam pasujący.
Co ciekawe zmieni się to w drugiej części rajdu, ale obecnie to mamy tylko chaszcz, krzor, błoto, wiatrołom. Zapętl… powtórz. Noch ajn-mal, otra vez, egen...
A gdy przez moment wydaje się, że teren stał się spoko bo macie trawy, to zaraz dostajecie FONETYCZNE ostrzeżenie: mlask, chlup, śluuurp… i już wiecie, że trzeba uważać aby się nie uzależnić, bo chodzenie po bagnach wciąga.
Dzikie tereny Pogórza Przemyskiego to też ogromne zielone polany – do jednej z nich przedzieramy się bez drogi przez jakieś 20 min! Szkodnik zahartowany w bojach, rzuci czasem tylko „zaklęciem mocnego słowa” i będzie chaszczował dalej. Widać, że wziął sobie kiedyś do serca radę z tytułu tego rozdziału, którą można także sparafrazować do stwierdzenia, że „jeśli brutalna siła nie działa, to oznacza że używasz jej za mało”. Fajny ten Szkodnik, zacny i renomowany - mało jest niewiast, które tak targałyby ze mną rower po chaszczach za jakąś kartką na drzewie... doceniam to bardzo :)
Wyłamujemy sobie zatem drogę przez krzory i wiatrołomy trójosobową tyralierą: Szkodnik, Andrzej i ja.
Polana jest tzw. wysoko-wartościowym celem (high-value target) bo w jej okolicy znajdują się aż 4 punkty kontrole. Dwa poniżej na jakiś rozejściach strumieni, jeden to mega zarośnięta ambona w której trzeba policzyć szczebli, a ostatni to szczyt góry… na który nie prowadzi żadne ścieżka. Będzie gęsto… bardzo gęsto. Ukryjemy zatem rowery w gąszczu i pójdziemy po lampion pieszo. Polany te są przepiękne, ale także niebezpieczne. Za dnia tego zagrożenia uda się unikać, ale w nocy już nie – mianowicie zaczynają na nich, z ziemi, wyrastać jakieś pochodne tarniny lub inne chuj-Wi-co… nie znam się na botanice. To coś ma mega twarde gałęzie i kolce, wjechanie na to – to jest murowany flak. Nawet nasze grube opony nie wytrzymają takiego strzału z kolca.
Wspomniana polana...

przecinana w poprzek :)

Szukając rozwidlenia strumieni

Rowery ukryte/porzucone idziemy na szczyt. Jakby ktoś pytał, to rowery KIEROWNICAMI są ustawione W STRONĘ szczytu :P

Jest i jakiś szlak :D

Kolejne polany

Mówcie co chcecie, ale dla mnie piękne ujęcie :D
Szkoda tylko że "się zlicowali", ale to jest zdjęcie z partyzanta, podczas zjazdu


Brute force w akcji :)

"Czerez ritchku, czerez haji..." (całość TUTAJ)

Nasza droga :P

Znowu CZEREZ RICZKU, chodź sporo było W POPRZEK RICZKU :D

Wojna Światowa odcisnęła piętno na tych terenach... a nikt nie wiedział, że kiedyś zostanie nazwana PIERWSZĄ...

Kapliczka świętego lampionu :)

Przeprawiamy się przez kopiące ogrodzenia :P

Znowu klasyk...

W poszukiwaniu (udanym!) kolejnego lampionu :P

Taaaa....


Kolacja pod lasem… pójdzie jak po sznurku :P
Mijają kolejne godziny, słońce chyli się już ku zachodowi, a u nas bez zmian – chaszczujemy po kolejnych lidarach, za kolejnym lampionami, ale jakby trochę mniej! Od popołudnia zaczęły występować tu jakieś drogi, ścieżki, które umożliwiają chociaż trochę jazdy. Nie wiem, nie znam się, może wszelakie drogi wychodzą na żer dopiero popołudniami… rano ich nie było.
W nogach mamy też już trochę przewyższeń (znaczenie przekroczyliśmy już 1000) bo tu ciągle góra – dół, góra – dół. Tak, przez dół rozumiem także wąwóz czy debrzę do spenetrowania w poszukiwaniu lampionu.
Tuż po zachodzenie słońca, góra na którą podchodzimy wydaje się nie kończyć (Szybenica)… mimo, że ma tylko około 500 m npm. Masakra to jest podpych… ale polana z widokiem na szycie, to coś pięknego. Ostatnie promienie słońca jeszcze tu padają, więc to idealny moment na kolację. Rozkładamy się z popasem i zastanawiamy co my robimy z własnym życiem…rypiemy się przez nieprzebieżne lasy w poszukiwaniu kartek na drzewie. Jeśli przyszło by to wyjaśnić jakieś pozaziemskiej cywilizacji, to przecież "tego się nie da wytłumaczyć"...
Zakładamy lampki, bo „Ciemności kryją ziemię”. Teraz zrobi się naprawdę ciekawie bo będzie jeszcze trudniej nawigacyjnie…
Niemniej, zjazd polaną już w ciemnościach (gdyż zeszło nam na ucztowaniu), to jest bajka. Ach, to musi z dołu pięknie wyglądać - jest już ciemno, ale jeszcze nie na tyle aby nie odróżnić nieba od pagóra (pagór jest ciemniejszy). Jak ktoś zatem by nas obserwował, to będzie widział światła sunące po stoku – ta polana, jako jedna z nielicznych nie ma kolczastych pułapek, wiec zjeżdża się super. Bajer! Natomiast jedno z pierwszy zadań po zmroku to odnalezienie starej dzwonnicy. Nie dość, że można do niej wejść – co nie jest takie oczywiste w przypadku zabytków, to wisi w niej sznur, którego długość musimy zmierzyć. Kapitalne zadanie!

Reper na szczycie :)

Na Rozstaju Przemyśl co robisz :P

Kolacja pod lasem :)

Zrobiło się ciemno

Ach, ile razy jeszcze będę to cytował - pewnie tyle ile razy będziemy jeździć po nocy.

"We found an untrodden path
And followed it down
The moon in the sky
Like a dislodged crown

I told her that the moon
Was a magical thing
It shone gold in the winter
And silver in spring..."
(całość TUTAJ)


Prince(ss) of Persia czyli brakuje tylko szkieletu na "moście"
Lecimy dalej – znowu podmokła ścieżka, która doprowadza do kolejnej polany, a tam przedziwna ale kapitalna konstrukcja. Pomost prowadzący na drzewo. Most przypomina mi moje traumy z dzieciństwa! Walczyliście kiedyś ze kościotrupem/szkieletem na takim moście, który w każdej chwili mógł się załamać? (Prince of Persia 2 - TUTAJ). Ile godzin próbowało się to przejść, jak ja się bałem kościanego... horror, a teraz, w środku nocy, w środku ciemnego lasu, spotykacie podobną konstrukcję do swoich dziecięcych koszmarów. Niesamowity klimat.
A mówiąc o Prince of Persia, jak widzę Szkodnika na moście to wychodzi mi, że nie Prince a Princess... i to będzie koniec dla mojej zwichrowanej psychiki... natychmiast wczesa mi się niemiecki „szlagier” PRINZESSIN i będę go sobie nucił już do końca rajdu :P 
Będziemy jechać przez polany, przez pagóry, przez las, a ja jak zapętlony: "Ich weiß nicht, was mich an dir so reizt (Prinzessin!), Vielleicht, weil du mit deinen Reizen geizt? Ist das nur Spott
(Prinzessin) Oder ist das Hohn (Prinzessin)...?" :D
Strzeż się Szkieletu, Szkodniku - On tu gdzieś jest, wiem o tym!


"Moje mocne 'wierzę tylko w to co ma sens', traci na znaczeniu w ciemnym lesie o 3 w nocy...
Wierzę w to co widziałem, a widziałem armię upiorów maszerującą rzeką..." (
cytat - luźno - za "Pan Lodowego Ogrodu")
Noc już głęboka a my nadal w lesie. Trzymamy się czerwonego szlaku, którego przebieg – mimo że nie jest zaznaczony na naszej mapie – całkiem fajnie wpasowuje się w marszrutę pomiędzy punktami kontrolnymi. Jednakże w pewnym momencie dostrzegam strzałkę w bok na drzewie… i to taką dość wyraźną. Wskazuje ona całkiem niezłą ścieżkę i podaje informację 100 metrów.
Nie podaje jednak co będzie za te 100 metrów. Pytam moich towarzyszy naszej dzisiejszej poniewierki: „sprawdzimy?”. Niezbyt zainteresowani, ale mnie zaintrygowała ta strzałka… zwłaszcza, że jest dość wyraźna i.. krzywa, więc widać, że nie była narysowana przez leśnika czy kogoś z „obsługi lasów”. Ktoś ewidentnie chce nam coś pokazać… mówię „poczekajcie, sprawdzę”. Basia i Andrzej są nawet zadowoleni z takiego obrotu spraw - zrobią sobie w tym czasie mała przerwę. Zostawiam rower i ruszam z czołówką na głowie głębiej w las.
Ścieżka jest wąska i dość kręta, ale dobrze przetarta, przypomina trochę rowerowy „singiel”. Podążam za jej biegiem i chwilę później znajduję… GRÓB. Trochę tego się spodziewałem, ale kompletnie nie spodziewałem się tego co na nim znajdę… tabliczka na krzyżu mówi „JESTEM W STUDNI”. A obok grobu znajduje się studnia… NO HARDCORE klimat się właśnie zrobił… pamiętajcie, że jesteśmy w środku lasu i w nocy. Studnia jest dość spora, wyłożona kamieniami… podejść i zaglądnąć?
Co znajdę w studni „tylko to co zabiorę ze sobą” czy wręcz przeciwnie, na przykład fankę filmu „Ring, która powie że czuje się trochę samotna i abym wpadł tam do niej… ogarniacie, WPADŁ. To jest słowo klucz.
Zrobiła się atmosfera, którą najlepiej przybliża cytat z „Pana Lodowego Ogrodu, który jest tytułem tego rozdziału. W takich chwilach to nim zaglądnę do studni, to miałbym ochotę – tak profilaktycznie, tak na „dobry wieczór” – wrzucić do niej jakiś egzotyczny owoc, najlepiej bez zawleczki. Albo może to będzie lepszy pomysł, posłuchać rady majora Pluta i delegować to zadanie: Ja major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy, do mnie komenda batalionu należy, Ryków - miły przyjacielu, Ty jesteś zuch na Szpady, wyjdź Ty, bracie Ryków... wiesz co, wyślemy kogo z naszych poruczników”
A tak na zimno: czy historia opisana na tablicy jest prawdziwa? Może być, to są tereny na których dokonywały się zbrodnie lat 40-stych, ale może to też być propagandowa legenda. Tego pewnie się już nie dowiemy, ale dziwi mnie, że Malo nie dał tutaj punktu. To jest miejsce typowo Jaszczurowe.

Grubo...

Kolejny mega klimat... nie idź do koni, jeśli chcesz żyć, tak?
Znowu mi się coś wczesuje -->

"Don't go by the river if you love your wife
'Cause you'll make that girl a widow
And you'll cause her pain and strife
Hell, if you go by the riverside
You'll lose your l-l-l-l-life...!"
(całość TUTAJ)

Kolejne klimatyczne miejsce - ruiny dzwonnicy po dawnej cerkwi


Trójnóg nocą... a nocą pękają opony
Wędrujemy dalej, nocą przez lasy pagórza. Noc jest niesamowita, naprawdę niesamowita a my podchodzimy pod kolejny szczyt - KOPYSTAŃSKĘ.
Niesamowite miejsce, a nocą - przy tym księżycu dzisiaj - robi jeszcze większe wrażenie.
No niestety, w ciemności nie unikniemy spotkania z kolczastym przyjacielem. Rozora mi on zalotnie koło… niby nic nowego, przecież to nie pierwsza guma, no ale jest noc, a opona to jest jedno błoto. Aby wymienić dętkę i mieć jako taką pewność, że nie napcham wraz z nią do opony jakiegoś syfu, to najpierw muszę tą oponę odczyścić. Powiem Wam, chyba z 15 minut mi zeszło – liczba centisztoksów była naprawdę wysoka, gęstość także nie mała. Niedawno, na Liszkorze, dymałem sobie o zachodzie słońca, teraz dymam sobie w nocy… no żyć, nie umierać. Powiem Wam więcej – trochę uprzedzając fakty – jako że w niedzielę, jeszcze pojeździliśmy sobie po tych terenach (po złapaniu kilku godzin snu w samochodzie)… to nie była to jedyna guma w ten weekend. Łącznie trzy! Ja przód i tył, Basia przód. Dzikie tereny, po prostu dzikie. 3 gumy w dwa dni – ja wiem, że to nijak nie zbliża się do naszego rekordu (6-ciu na jednym rajdzie – weź mi k***a, nie przypominaj – TUTAJ), ale jednak to mocny, naprawdę mocny wynik.

Szkodnik z trójnogiem

Serwis 24/7


Daj mi zgodę na ten dzień, który właśnie 
KONA ? :P :P :P
Dorzuć do ogniska drzew, utul mnie w ramionach
(klasyk TUTAJ)
Ale się romantycznie zrobiło, co? Uprawiamy przecież tzw. kolarstwo romantyczne – bez ścigania się, ale za to przez chaszcze. Czego nie rozumiesz ?
A tak serio, to docieramy pomału do bazy czyli do namiotu pod wieżą, przy której pali się ognisko. Jest grubo po 2-gie w nocy, prawie 3:00. To był hardcore’owy dzień. Jeden z dzikszych Jaszczurów w naszej karierze orientacyjnej, ale bardzo nam się podobał. Jesteśmy wytyrani, sponiewierani i srogo wybatożeni, ale także zadowoleni. Fajny klimat aby na końcu rajdu usiąść przy ognisku. Oj, jakoś dawno nie było okazji…
Koniec kwietnia, Pogórze, lód skuwa szyby samochodów w okolicy bazy (duży spadek temperatury w nocy nastąpił), jest 3:30 w nocy, a Ty siedzisz przy ogniu i dokładasz aby nie zgasło… to był piękny, ale i trudny rajd.
A w niedzielę rano… no dobrze, przedpołudniem bo trzeba to odespać (w aucie), ruszymy na dzikie trakty Księstwa Arłamowskiego, no ale to już kolejna z naszych opowieści…
„Już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła, po oddziale nie śladu, ni znaku, tylko łańcuch w oddali gdzieś gra” (parafraza TEGO)
Nasza jaszczurowa karta

"Tu księżyc pełni straż... " To był piękny rajd i piękna noc!



Kategoria Rajd, SFA

Dupnik Nad Przepaściami :)

  • DST 41.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 kwietnia 2024 | dodano: 23.05.2024

Czując lekki niedosyt po wczorajszej "Wiosennej HALE", wybieramy się w Dolinki aby jeszcze trochę się wyjeździć. Jako, że nie sprawdziliśmy prognozy pogody, to deszcz także trochę się wyjeździł... po nas :P
Ale i tak było fajnie... bo świat po deszczu, lśniący wodą w pojawiającym się ponownie słońcu, ma swój niepowtarzalny klimat. Mała popołudniowa wycieczka bo tylko 41 km, ale pękło prawie 1000 przewyższeń... Dolinki, po prostu Dolinki :)
Jak zawsze, częściej w górę niż w przód :P

Cel
: Skała DUPNIK oraz pola nad Sułoszową, przez które biegnie czerwony Szlak Orlich Gniazd (fragment ten nazywa się "Nad przepaściami")

Szkodnik wychodzi na wyższy poziom :P

W przelocie :)

Two-face tree :D

Zielono :)

Punkt kontrolny naszego KORNO, kilka lat temu - Grób Kaprala Konrada Winklera

Pod górkę :)

Zielone drogi :)

DUPNIK (nazwa skały) i jaskinia, która się tam znajduje

Nasze ścieżki :)

Piękna wstęga drogi - w kierunku czerwonego szlaku

No i zaczęło dość mocno napierać deszczem

Mokro :)

Nawet bardzo mokro :)

Piękna droga :)

Nad przepaściami i pod drzewem :)

Równiutko :D

Droga jest celem :)

SIMBA! SIMBA! :D :D :D



Kategoria SFA, Wycieczka

Wiosenna HAŁA 2024

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2024 | dodano: 08.05.2024

Pierwszy raz w naszej - chyba już niemałej (11 lat) – ORIENTacyjnej (ORIENTalnej?) historii docieramy na rajd o nazwie HAŁA, a dokładniej to Wiosenna HAŁA. Jakoś tak nigdy nie było nam tutaj po drodze: kiedyś nie było na Hale w ogóle tras rowerowych (organizowane były tylko i wyłącznie trasy piesze), a jak już pojawiły się rowery to albo termin nam nie leżał albo rajd „wywalał” uczestników gdzieś daleko w mazowieckie. Za daleko. W tym roku jest jednak inaczej: świętokrzyskie i to w terminie, kiedy nie ma w kalendarzu innych imprez w okolicy.
Basia mówi „JEDŹMY!” Powiem szczerze, że ja byłem na początku trochę sceptycznie nastawiony do tego rajdu, dlatego że limit czasowy dla trasy rowerowej był dość krótki (8h)… a my przecież lubimy pobawić się trochę dłużej. Niemniej jak zobaczyłem w regulaminie pewien zapis, to inaczej spojrzałem na opcję sobotniej HAŁY i dałem się namówić Szkodnikowi.
Szlak za bramą szkoły!!

Do lasu!

A w lesie jak to w lesie...


Będzie ostre rycie po krzorach
Tak brzmiał ten zapis. No może nie dosłownie, ale taki miał sens. Chodziło o to, że punkty w terenie miały wagi, które zostały specjalnie scharakteryzowane: jeden punkt przeliczeniowy za punkt, do którego jest pełen dojazd rowerem, 1,5 punktu przeliczeniowego za punkt z dojazdem w okolice lampionu, 2 punkty przeliczeniowe dla lampionów do których nie ma żadnego dojazdu!
To mnie kupiło – lampiony, do których nie ma żadnego dojazdu. To mnie przekonało, jedziemy!
No i pojechaliśmy… baza znajdowała się w Niekłaniu Wielkim czyli gdzieś pośród nieprzebytych lasów okolic rzeki Pilicy i pewnego Kamiennego Skarżyska. Gdzieś tutaj, przez bory, puszcze i knieje, biegnie także czerwony SZLAK PIEKIELNY, który obecnie znamy dość dobrze ale także  fragmentarycznie. W naszych, bliżej nieokreślonych czasowo planach, chcemy przejechać go całego na jednej wycieczce: od Piekła do Nieba (243 km). Napisałem na jednej wycieczce świadomie, nie nastawiam się, że to koniecznie musi być w jeden dzień – nocą też się będzie dobrze jechać, zwłaszcza po tak klimatycznym szlaku.
Wracające... jako, że to nasz pierwszy raz na HALE to może dwa słowa o samym rajdzie. Okazało się, że to taki trochę bardziej oswojony Jaszczur, co należy odczytać jako duży komplement bo Jaszczury kochamy… acz Malo czasem przesadza z ich dzikością (wspinanie się po koronach drzew czy wyjście na wieżę, w której zawaliła się klatka schodowa i trzeba się wspiąć po ścianach… itp., itd). Sami wiecie, z wpisów na tym blogu, jak bywa na niektórych „mniej” oswojonych Jaszczurach.
Podsumowując zatem ten wątek: oswojony Jaszczur to impreza rozgrywana nadal na mega starej (poglądowej) mapie, wrzucająca uczestnika w bagna, chaszcze, strome pagóry i jeszcze bardziej strome doły, ale jednak z zachowaniem pewnego poziomu BHP.
Co ciekawe na rajdzie będą także punkty stowarzyszone, ale będą to stowarzysze BAAARDZO oswojone. To znaczy będą to punkty z trasy pieszej, bez perforatorów ale z pisakami (jak w klasycznych imprezach INO). W związku z tym pomylenie punktu właściwego ze stowarzyszem będzie wymagać ciężkiego inwalidztwa umysłowego – nie pytajcie czemu w naszej karcie znajdzie się punkt „pisakowy”… nie pytajcie, sam Wam powiem w ostatnim rozdziale :P
Droga po horyzont :)

Kapliczka w środku lasu

Teren iście zabudowany :D

Szukamy czyli "idę górą, a Ty dołem, jestem osłem, Ty rosołem" - czy jakoś TAK :P :P :P

Jest :D

Punkty bez dojazdu, tak?

Ano... :)


BPK – Będziesz Przeszukiwał Krzory…
Ruszamy z bazy, którą jest szkoła pod lasem. I to tak dosłownie pod lasem bo przez bramę wychodzi się na drogę z czarnym szlakiem! Fajnie mieć taką szkołę, u nas to wychodziło się – owszem – do parku, ale to były lata 90-te, więc w tym parku to można było obskoczyć wprdl od dresiarzy. To byli nasi  pierwsi psychoterapeuci, dbający o to czy w życiu nam się wszystko układa – ciągle pytali czy mamy jakiś problem. Ech wspomnienia – czasy słusznie minione. 
"Wsiadamy" na szlak i dzida do lasu. Odmierzamy się do pierwszego punktu kontrolnego i lecimy dobrą szutrową drogą do miejsca, gdzie powinien wisieć lampion… i wisi, ale tylko ten z flamastrem… czyli dla nas to stowarzysz. Hmmmm… odmierzamy się raz jeszcze, tym razem z innej strony i… cholera, nadal wychodzi, że to tu. No ale przecież nasze lampiony miały mieć perforatory, a punkty trasy pieszej – inne od naszej – miały mieć flamastry. Robimy poszukiwanie trybem BRUTE FORCE’em okolicznych przecinek, ale nie ma żadnego innego lampionu. Wygląda nam to na błąd na mapie lub podczas rozstawiania trasy. Dla nas to ewidentnie nasz punkt. Jakbyśmy się nie namierzali, wychodzi że jesteśmy w dobrym miejscu. Gdy my rozkminiamy sytuację, przybywa w to miejsce jeszcze kilku innych zawodników i zaczynają debatę: nasz – nie nasz… zaczynają szukać nawet po 100 – 200 m od miejsca, w którym jesteśmy.
Podejmujemy odważną decyzję – pisz BPK i lecimy dalej. Wygląda to na błąd trasy/mapy, nie ma zatem co tu tracić więcej czasu, zwłaszcza że debata wśród innych zawodników dopiero się rozkręca i mamy już całe stronnictwa różnych opcji: pojawia się nawet pomysł, że ktoś zostawił flamaster, a zgubił perforator. Próbują nas zatem przekonać do szukania w krzakach perforatora… tak jak pisałem, nawet 100 czy 200 metrów dalej… na bez jaj. Nie będziemy czesać losowych krzaków, mogę czesać krzaki podejrzane (o ukrycie punktu kontrolnego), ale nie losowe. No szanujmy się :D
Jak lubię brute force, to jednak karczowanie lasów, osuszanie stawów czy przekopywanie gór to nie jest optymalna strategia… Wielu rzeczy szukałem po krzakach, ale nie 100 czy nawet 200 metrów dalej - przecież to jest absurdalne. Mówimy Im, że piszemy BPK i lecimy dalej, ale Ci nie dają za wygraną… próbują nas przekonać do poszukiwań innego lampionu lub „zgubionego” perforatora. Zostawiamy Ich w tym szaleństwie – dla nas to BPK.
Znowu przejezdnie :)

PIEKIELNY !!!

Świetne miejsce na punkt!

Brak dojazdu do punktów kontrolnych 2...

Pod górkę :P

Kolejne świetne miejsce na punkt :)


A nie mówiłem?


Przez znane i nieznane nam tereny…
Lecimy punkt za punktem. Niektóre lampiony wpadają nam z drogi, inne są bez dróg czyli z wpadają po srogim przedzieraniu się przez gąszcz – 1,5 oraz 2 pkt przeliczeniowe, zgodnie z zapowiedziami, okupione są koniecznością rycia przez zielone i niebieskie (czyli chaszcze i strumienie). Niemniej, lecimy w miarę bezbłędnie – udaje się bez większych wtop, a sama trasa bardzo nam się podoba. KAPITALNE punkty kontrolne na niej mamy – zwłaszcza te opisowe, w formie zadań. Niektóre miejsca to perełki, jak hałda czy różne, poukrywane w lesie kapliczki czy pomniki. Naprawdę super zrobiona trasa i aż żal, że dostaliśmy na nią tylko 8h, bo nie ma opcji zrobienia całości…
Część punktów to tereny znane nam z naszych wycieczek, np. kapliczka – jak ja Ją nazywam – Matki Boskiej Przeciwpancernej (można zobaczyć na zdjęciach o co chodzi), ale o wielu miejscach nie mieliśmy pojęcia – np. rewelacyjna była ta wielka hałda!
Nie ma się co to rozpisywać na ten temat, lepiej spojrzeć na zdjęcia. Uwaga! leci duży pakiet foto

W dobrym towarzystwie, czyli nasi znajomi nie są tacy, jak wasi znajomi :D

Kolejna leśna kapliczka

Upalanie :)

Nadal upalanie :)

Robi się gęściej :)

Robi się mokro :)

Ale warto, bo znowu świetne miejsce na punkt kontrolny

Wciąż dalej i dalej

"...a z mojego drewnianego gardła dobywa się tylko szum liści" (uwielbiam tą książkę - "Pan Lodowego Ogrodu")

Znowu przez chaszcze :)

Ale znajdujemy kolejne lampiony :)

Matka Boska Przeciwpancerna :)


Hardocore’owa końcówa czyli nasz typowy klasyk rajdowy
Innymi słowy, chodzi o finisz z tętnem w strefie śmierci. Walczymy bowiem o kolejne lampiony i to niemal do ostatniej minuty limitu czasu. A dzisiaj jest to sporym ryzykiem… Nie ma tutaj przewidzianego żadnego limitu spóźnień – nie zmieszczenie się w czasie choćby o jedną minutę, to jest dyskwalifikacja. Nie odpuszczamy jednak zmagań i w ostatnią godzinę próbujemy „wyhaczyć” 3 punkty. To jednak nie jest takie proste, bo część z nich to punkty bez dojazdu, a więc mamy ryzyko utknięcia gdzieś w chaszczach czy bagnie. To nie będzie podjazd pod lampion i „dzida” dalej, ale chaszczowanie i potem powrót do rowerów. To wszystko kosztuje cenne minuty, które kończą się w zastraszającym tempie…. Pierwszy punkt jest najprostszy (niestety piszę tą relację z dużym opóźnieniem i nie pamiętam już o którym numerze tu mowa – niemniej, dla ciekawych, chodzi o lasy na północ od bazy). Drugi punkt zaczyna sprawiać problemy, bo dojazd do niego powinien być – do wyboru do koloru – z trzech różnych przecinek leśnych. Jednakże... pierwsza przecinka odmawia współpracy… błoto po kolana i wiatrołomy. Zeszłoby tutaj na walkę i to sporo… próbujemy drugą, ale i druga nie współpracuje – jest jeszcze gorsza. Trzecia to objazd punktu do około po dobrych drogach, bo idzie zupełnie z drugiej strony lampionu… znowu będzie to kosztować czas. Odpuścić go i lecieć po inny punkt, czy ryzykować?
Nie wiedząc jakiej klasy będzie trzecia z przecinek, bo przecież może się okazać, że zrobimy objazd aby natknąć się na podobną sytuację co dwie poprzednie...
Ryzykujemy jednak, gnamy na około i atakujemy od trzeciej przecinki… jest znośna, a dosłownie NOŚNA, bo da się rowery nieść, nie haczą się o gałęzie wiatrołomów! Jest lampiony, mamy!
Został 3-ci punkt i 20 min… no ale te 20 minut to jest na znalezienie lampionu oraz powrót do bazy… Dajemy sobie 8 minut – z zegarkiem w ręku. Dosłownie osiem minut. Jeśli w 8 minut nie znajdziemy, to odpuszczamy i gnamy na bazę. Presja jest duża, bo 12 minut na finisz to będzie hardcore, ale hardcore wykonalny… o ile nie zdarzy się jakiś nieprzewidziany… np. wiatrołom lub podmokły teren. Ruszamy za ostatnim punktem – ten pamiętam – ósemka. Numer zgodny z czasem jakie sobie daliśmy, więc wyrył się w mojej pamięci – dzida przez las w kierunku ósemki.
Mamy kawałek dojazdu, więc upalamy ile się da: na skrzyżowaniu w lewo, potem 300 metrów i w prawo, na kolejnym prosto… jak w transie.
Wpadamy na polanę i ruszamy w krzaki… minęło 6 minut, mamy dwie minuty na znalezienie lampionu. Szukamy… ale nic tu nie ma. Patrzę na zegarek, 30 sekund minęło… wracamy do roweru i spojrzenie na mapę… "nie dostrzeliliśmy", to powinno być 50-70 metrów dalej. Inna odnoga lasu. Dawaj - wpierjot, noch einmal!
90 sekund minęło, szukamy ale nadal nic… 115 sekund. Co robimy? Wystarczy nam 10 minut na finisz, prawda… zamiast 12? Ryzykujemy?
Basia: Chyba jest źle?
Ja: Źle to było jakieś 5 minut temu
Basia: Czyli jest jak zwykle… w dupie, tak?
Ja: Tam to byliśmy jakieś 2 minuty temu…
Basia: Dobra, ostatnia minuta na szukanie i ciśniemy na bazę


Czyli wszystko na jedną kartę: „zabijcie wszystkich, bóg rozpozna swoich” – to lubię.
Zanurzamy się w krzaki po raz trzeci i jest! Jest lampion… ale z flamastrem. Stowarzysz… Grr…. Kolejne 40 sekund minęło. Zaraz naprawdę nie zrobimy finiszu, już teraz to jest bardziej niż na styk. Zostało 20 sekund na obszukanie okolicy, ale nie widzimy właściwego lampionu. Nagle straszna myśl – a jeśli jest tak jak z naszym pierwszym? Jeśli jest błąd i nie ma tutaj naszego… cholera, jeśli jest to weźmiemy stowarzysza, ale jeśli nie ma to przegramy wszystko z kretesem. Decyzja, decyzja, decyzja… zostało 8 i pół minuty. Pamiętajcie, debatowanie to też decyzja – decyzja o dłuższym pozostaniu w miejscu. Nie ma już żadnego zapasu - zbieramy stowarzysza i długa na bazę.
Niecałe 8 minut, a mamy spory kawałek drogi. Odpalamy tryb „nie hamujemy dla nikogo, co po drodze to pod koła – amor wybierze”. „Siadamy” na szutr i palimy napęd… skracać szlakiem czy robić objazd szutrem. Szlaki były tu różne – jak będzie słabo przejezdny to koniec, ale szutrem jest sporo dalej… decyzje, decyzje, decyzje.
Szutrem, tylko przyspiesz. W bazie możesz się przewrócić, zemdleć, ale teraz przyspiesz! Koła mielą, łańcuch skrzypi, bo jest naciągany jakąś chorą siłą - z tyłu „zamknęliśmy” kasetę. Ciśnij, do odcięcia – a w naszych napędach odcięcie to jest koło 40 km/h. Wyciągnąć to z nóg na leśnej drodze to jest hardcore… ale przed oczami widzę tą scenę:

- It will not hold forever      - We don’t need forever

Wytrzymać ostatnie 5 minut… upalamy ile fabryka dała, a idzie dzisiaj na 3 zmiany i robi w nadgodzinach.
Gdy wypadamy na asfalt mamy 4,5 minuty do limitu – to już ostatnia prosta do bazy! Uda się! Po raz kolejny się uda – znowu wykalkulowany finisz na styk. Może nie przebije to naszego najlepszego wyniku 4 sekundy przed dyskwalifikacją (komputerowy pomiar!), ale wpadamy do bazy z minimalnym zapasem. Udało się.

Uff… mega końcówka. Zawsze powtarzamy sobie „nigdy więcej”, a wychodzi „jak zawsze”. W sumie kocham to i nienawidzę, zdecyduję się jak odzyskam oddech… na razie planuję się...  przewrócić… Basia też, ale może to zrobić na pudło, bo ten finisz daje jej nie tylko brak dyskwalifikacji, ale i drugie miejsce. Gdyby się ta ósemka udała, to było by pierwsze! Hahaha, dawno nie było takiego hardcore’u. „W życiu często bywa tak, raz do przodu, a raz wspak…”
Wróciliśmy z dalekiej podróży, ale najważniejsze, że udało się zmieścić w czasie.
Piękny rajd, świetna trasa – tylko czemu tak mały limit?
Przy rajdach z limitem 8h to ja mam wrażenie, że czas zaczyna nam się kończyć niemal od komendy start.
Miejmy nadzieję, że uda się jeszcze jakaś kolejna HAŁA, ale może tym razem z jakimś większym limitem… bo inaczej to te finisze nas kiedyś wykończą.

Jedyne zdjęcie z finiszu... początek, potem już był tryb: KRĘĆ bo nic innego się nie liczy :P



Kategoria Rajd, SFA

Liszkor 2024

  • DST 101.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 kwietnia 2024 | dodano: 19.04.2024

…a właściwie LISZKOR 2024 – Memoriał. Pierwszy rajd poświęcony naszemu zmarłemu, o wiele przedwcześnie, koledze rajdowemu Grzegorzowi Liszce. Wolelibyśmy się spotkać się w trochę innych okolicznościach, ale los chciał inaczej. Pamiętacie jeszcze, jak to się wszystko zaczęło…? Dawno, dawno temu Grzegorz organizował Nadwiślańskie Maratony na Orientację, które z czasem przekształciły się w imprezy o nazwie LISZKOR. Stało się tak ponieważ - podobnie jak my w tamtym okresie - wszedł On w bliską współpracę z Moniką i Tomkiem (ekipą od rajdu KORNO). Współprace te zaowocowały właśnie narodzinami obu imprez „CZARNEGO Korna” oraz LISZKORA. Oprócz zatem znajomości z samych tras „orientacyjnych” (czytaj z krzorów i chaszczy) oraz oprócz wielu rozmów „przed” i „po” rajdach w bazie (czasem do późnych godzin nocnych…lub wczesnych porannych), mieliśmy przyjemność poznać mocniej Grześka także od strony samej organizacji tych zawodów.
A to dlatego, że Liszkor i KORNO zawsze wypadały gdzieś obok siebie czyli w okresie końca marca i początku kwietnia… a nierzadko tereny tych imprez jakoś na siebie nachodziły. Nie zliczę zatem wspólnych - w domu u Moniki i Tomka - dyskusji... na przykład o kamieniołomach („to mój kamieniołom, przesuńcie trasę!”) czy też o skalnym urwisku („urwisko jest nasze, wara!”). Gdy wielcy tego świata kłócą się o wyspę na Pacyfiku, na której ktoś postanowił zbudować fabrykę mikroprocesorów, albo spierają się o kopalnie na wschodniej Ukrainie, to my „kłóciliśmy” się tak bardziej lokalnie, kto przejmie daną miejscówkę. Kupę śmiechu przy tym oczywiście było... co nie zmienia faktu, że był to także ogrom pracy, aby wraz z Tomkiem i Moniką zamknąć z sukcesem organizację obu imprez, niemal równolegle. Zdarzało się, że siedzieliśmy "w domu KORNO" wraz z Grześkiem pracując nad obu rajdami równolegle. Jeśli doliczycie do tego wspólne starty na innych rajdach (a także starty krzyżowe: On na Czarnym KORNO, a my na Liszkorze) to okaże się, że widywaliśmy się naprawdę często w ciągu ostatnich lat...
Ktoś mógłby pomyśleć, jak mocną może być zażyłość z imprez i rajdów… otóż mocniejszą niż mogło by się wydawać. To były spotkania kilkanaście razy do roku. Spotkania przy okazji pasji, która nas naprawdę łączyła – od ścigania się, poprzez wtapianie z wariantami po wspólne prace sztabowe (nad mapami) – na przykład TUTAJ.
Tym bardziej informacja o nagłej i niespodziewanej śmierci Grześka była dla nas szokiem, zwłaszcza że stało się to podczas rajdu Silesia Race. Pamiętamy dobrze jedno z ostatnich naszych spotkań… na wspaniałym Mordowniku w Górach Kamiennych, gdy Grzesiek schodził z góry Czarnek, a my się na nią właśnie wdrapywaliśmy. Krzyczał do nas „tam jest ścieżka, nie ciśnijcie na rympał”… ale my… cisnęliśmy na rympał. Machnął tylko ręką i krzyknął „Czarni, niereformowalni…”
Będzie nam tego brakować…
Świat jest jednak bezwzględny i nie znosi próżni. „Świat nie zatrzyma się specjalnie dla nas, nie poczeka abyśmy poskładali kawałki swojego rozbitego życia. Naszą odpowiedzialność przejmą inni, najpewniej Ci co byli nam najbliżsi. Z czasem przyzwyczają się do nowej rzeczywistości, a świat pójdzie dalej…". Rzeczywistość upomina się zatem o swoje, bo Liszkor na ten rok był w trakcie przygotowań. Znana była już nawet gmina, w której rajd miał się odbyć – CISOWNICA czyli podnóże Beskidu Śląskiego, a na trasie rajdu miała wystąpić gościnnie Czantoria…
Pozostaje pytanie czy rajd się odbędzie…?
Okazuje się, że tak. Odbędzie się jako memoriał Grzegorza Liszki, a budowniczym trasy zostanie w tym roku Paweł zwany Bronkiem (ten sam co budował na przykład GRASSORA 444).
Zbuduje on trasę na podstawie informacji jakie miał od Grześka, a pozostałą resztę dobuduje według własnego uznania. Zapowiada się zatem mocny, górski rajd, którego trasa przebiegnie po obu stronach granicy PL – CZ w Beskidzie Śląskim.
W mojej głowie pojawia się wiele różnych pytań… na przykład czy memoriał powinien odbyć się jako rajd bez klasyfikacji… ale z drugiej strony Grzesiek uwielbiał się ścigać, więc cieszyłoby Go jeśli byłby to „wyścig”… zdajemy się zatem Bronka i jego wyczucie sytuacji.
Na koniec tego, dość długiego – acz sytuacja nie jest bardzo typowa… - wstępu, chciałbym powiedzieć coś do samego Grześka… taka rada od Orientalisty dla Orientalisty „Leć, druga na prawo i prosto aż do świtu…” (i nie powiem Wam skąd ten cytat pochodzi, chcecie to sobie go sami poszukajcie) oraz chciałbym też powiedzieć coś do nas wszystkich, których pora jeszcze nie nastała… i także w klimacie „Orientalista do Orientalisty”: „When you are standing on the crossroads, that you cannot comprehed, just remember, the death is not the end..." (całość TUTAJ)

"The heart of a warrior forged in strife
The price of your honor may cost your life
Masked by resolve are your fears and pain
THIS IS THE WAY !!!"
Dokładnie tak ---> THIS IS THE WAY !!!!!!!!! (całość TUTAJ)

Pierwszy punkt dzisiaj i od razu krzaki :D


TUŁaczka na TUŁ
Z domu wyruszamy po 4:00 rano aby dotrzeć w okolice Goleniowa około godziny 7:00 rano. Jest to związane z koniecznością konfiguracji sprzętu bo znowu zachowujemy się jak „stwory cyfrowo wykluczone” - pożyczamy smartfony które posłużą do wysłania SMS’ów z kodami potwierdzającymi odnalezione punkty kontrolne. Mój pancerny, wodoodporny CAT - jak zawsze - będzie schowany w dodatkowy wodoodporny pokrowiec (potrzeba redundancji to piękny fetysz… nacieraj mnie redundancją… redundantnie) i nie będzie wyciągany z plecaka bez potrzeby. Wolimy działać na dedykowanym sprzęcie, więc wypożyczamy „lampionowe” telefony i idziemy na odprawę. Bronek zapowiada klimat GRASSORA 444 czyli lampiony potwierdzane przez NCF lub kody QR („wot k***a tjechnika” – kawał TUTAJ) oraz punkty, dla których musimy stworzyć specjalny kod związany z informacji pozyskiwanym w danej lokacji – nieźle to opisałem jak na zadanie polegające na wpisaniu na przykład „JDDD”, co nie?
Sama góra czyli TUŁ jest piękna, ale przywita nas srogim podpychem - tak, wiem niektórzy pojechali drogą na około, ale wiecie jak jest... co ja będę tłumaczył...

TUŁaczka na Tuł :D

Na zielonej trawce :)

Jest i on :)



Piekło Czantorii :P

Oj będzie piekło… zwłaszcza u udach i łydkach, bo teraz to dopiero będzie srogo pod górkę. Czeka nas bowiem podejście na Małą Czantorię, a potem na tą Wielką (właściwą??). Jak to zrobimy? Ano po naszemu… bo chyba za bardzo wzięliśmy sobie do serca ten napis w bazie: „Cofaj się tylko po to aby wziąć rozbieg”. Podejście na Czantorię zaczynamy zatem od… sporej utraty części zdobytej już wysokości. Brzmi jak plan, nie? TEN PLAN BYŁ BEZ WAD !!! To jest akcja podobna do tej z serialu „Czarna Żmija”, odcinek z okresu Pierwszej Wojny Światowej i planowanie ofensywy w sztabie: „uderzymy w najbardziej ufortyfikowany wycinek frontu, aby przekonali się, że nie żartujemy”. A tak naprawdę musimy po prostu zjechać po jeszcze jeden dodatkowy lampion, nim zaatakujemy szczyt i odzyskanie tej wysokości będzie PIEKŁO… trzeba się jednak do tego uczucia przyzwyczaić bo dziś przewyższeń to będzie na bogato – ja mam wrażenie, że w zasadzie na rajdzie to będzie ciągle tylko pod górkę.

Ten po który specjalnie zjechaliśmy :P

Jak SMS nie chcą się wysłac, to trzeba punkty zaliczać w sposób klasyczny :P


Rypiemy się zatem mozolnie pod górkę w poszukiwaniu ruin owczarni (na Małej Czantorii). Przypomina nam się nasze Wiosenne CZARNE Korno w Dolinkach Podkrakowskich bo tam także mieliśmy punkt „Ruiny owczarni”. Zadaliśmy wtedy zawodnikom pewne zadanie, pamiętacie to jeszcze? „Płaczą owce po utraconym domu…”
Jak ja kocham takie punkty kontrolne. Punkty z historią w tle… czasem mroczną i wcale nie nam ma myśli tego, że owce ze strachem przysiadały na zadach, kiedy odwiedzał je pasterz :P
Nie mówię o romansach, ale o naprawdę mrocznych historiach… no ale dobra, miało być nie o tym.
Bierzemy lampion i ciśniemy dalej.

Owczy lament po utraconym domu,
słychać tutaj już zawsze będzie
żałować ich - nie ma już jednak komu
przeto policz otwory w ściany górnym rzędzie...
ech wspomnienia. Nostalgia trip wchodzi na grubo...

Na szczycie Czantorii zaskakująco sporo ludzi – ja wiem, że dzień jest piękny, a wiosna w naszej strefie klimatycznej to właściwie przestaje istnieć i płynnie wchodzimy w lato, ale i tak jestem zaskoczony. Co ciekawe, dalej na szlakach to nie spotkamy prawie nikogo, tak jakby wszyscy stwierdzili, że idą na Czantorię. To mi absolutnie nie przeszkadza, niech tutaj siedzą, my ruszamy w głąb Beskidu Śląskiego bo najdalej wysunięty punkt to jest aż trójstyk granic Czechy – Polska – Słowacja, więc naprawdę kawał, kawał drogi.
Łapiemy punkt kontrolny na szczycie Czantorii i wjeżdżamy w mój ulubiony morski kraj :P

Patrzcie sobie na te zdjęcia 
Z TYM W TLE lub na słuchawkach - robi klimat :D

Tuturu tu, tu tu ru tu :D

Trójnóg KALEKA !!!

Nadal Tutu ru tu tu tu tutu :D

Które miejsce na podium zajęłaś? WSZYSTKIE - dokładnie!
Tak jest! Trzeba się rozpychać... kiedy wiesz, że jesteś naprawdę gruby...eee... jesteś osobą w kryzysie objętości? Kiedy kupujesz hula-hop i PASUJE !!!



"Jesteśmy morskim krajem - mówimy do siebie AHOJ"
(...uczy o tym historia, śpiewają o tym rybitwy, że czeska marynarka nie przegrała żadnej bitwy!) ---> całość
TUTAJ
Jak tylko przekraczamy granicę to mi się od razu "czeska szanta" programuje mi się w moim schorowanym mózgu i zaczynam sobie podśpiewywać.
Zjazd z Czantorii to jest bajka – piękna szutrowa droga, ciasne zakręty i duże prędkości… to jest to co lubimy. Musimy tylko uważać aby nie przegapić odbicia po punkt kontrolny na wielkiej skale. Kolejne ciekawe miejsce. Tablica mówiła, że odbywały się tutaj tajne spotkania… ciekawe czy jakiegoś „tajnego stowarzyszenia jawnych przeciwników barokizowania budowli gotyckich” czy jakieś innej ciekawej grup? Żartuję, wszystko na tablicy jest ładnie opisane i to w dwóch językach. Pięknie. Wysyłamy kod i zaliczamy kolejny punkt kontrolny. Teraz czeka nas dłuuuuuugi, naprawdę długi przelot po kolejne punkty… chociaż mówienie, że jest będzie przelot to chyba jest nadużycie, bo z Czantorii zjechaliśmy na sam dół, do miejscowości, więc teraz to wspinamy się na górę obok, tylko trochę niższą niż ta poprzednia. To będzie naprawdę długi… podjazd a nie przelot.
Ciężkie te czeskie podjazdy…
Chodź ZAKAMIEŃ, Skarbie :D

Skałka

Zaczyna się... a będzie tylko grubiej.


"Do you not know Death when you see it, old man... you have failed. The world of men will fall"  (klasyka klasykówTUTAJ)
Najbardziej klimatyczny punkt na trasie… Rzeźba Świętego Izydora, ale zrobiona tak jakby to był jakieś książę piekieł. Najbardziej jednak - w tutejszym przedstawieniu - wygląda jak Król Nazguli (tytuł tego akapitu to jest jeden z moich ulubionych cytatów z tej postaci - drugim jest "feast on his flash"). Figura robi niesamowite wrażenie. Postawienie tutaj punktu kontrolnego to było genialne posunięcie. REWELACJA i intencjonalnie powtórzę to raz jeszcze: REWELACJA. Jak ja kocham taki klimat – za takie miejsca kocham te nasze rajdy i regularne cioranie się po krzorach. Legenda głosi, że kto zadzwoni dzwonem ten będzie żył szczęśliwie do końca życia… hmmm, wiecie jak to jest z takim przepowiedniami. "Of course you don't understand, I am talking in riddles"
Zawsze, ale absolutnie zawsze takie przepowiednie są źle zrozumiane. Weźmy na przykład Star Wars „On przyniesie równowagę mocy”, wszyscy zachwyceni… do momentu kiedy prawie wszyscy nie zostali wyrżnięci, bo dwa do 2-óch to też równowaga. Albo "Sucker Punch"… udało się uwolnić ze szpitala psychiatrycznego, prawda? Prawda? W 100% i na zawsze… lobotomia uwalnia wszystkich od wszystkich zmartwień… albo jeszcze inny klasyk fantasy Krull – będziesz mógł przewidzieć przyszłość. Tak, zajebisty dar... szkoda, że głównie widzę moment swojej śmierci… No więc jak, zadzwonić czy nie? Szczęśliwy do końca życia… brzmi fajnie, ale wolałbym aby zostały zdefiniowane zostały jakieś warunki brzegowe, na przykład czy to nie będzie jutro. Bo wtedy może pokuszę się o jeszcze kilka lat życia z problemami...
Co nam tam – do odważnych świat należy. DZWONIMY !!! Niech się dzieje wola nieba… albo tych rogatych na dole ? Dzwonimy i ruszamy dalej.
Easy Door czy jakoś tak :D

Tłumacz tą przepowiednię... nie zmuszaj mnie do przemocy.

Mamy to na piśmie :P

Wyszły FATERKI :D


Bronek mówi lampionu nie mam, ale stawiam piwo (parafraza jednej ze zwrotek - TUTAJ)
FILIPKA – schronisko. Nie ma tutaj lampionu, ale jest to miejsce bardzo po drodze między dwoma innymi punktami. Co więcej Bronek – Budowniczy trasy – jest tutaj i serwuje obiad!
No takiej akcji to się nie spodziewałem. Trzeba było tutaj być przed 17:00 (a nam się to udało) i wtedy dostawało się „na koszt firmy” czeski obiad czyli gulasze, knedelki, prażone syry, Kofolę, pivo i inne takie. Chyba to dzwonienie Izydorem zadziałało i to w trybie natychmiastowym. Jesteśmy szczęśliwi. Może tym razem przepowiednia nie miała żadnego haka?
Siadamy do obiadu a Bronek donosi smakołyki, no żyć nie umierać.
Co więcej mamy tutaj sytuację znaną z Liszkora w Beskidzie Małym – lata temu. Czas start i stop czyli godzinna przerwa, która nie zalicza się do czasu trwania rajdu.
„Może spotkamy się tam gdzie trafi każdy z nas, tam gdzie życie będzie snem, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas, za sto lat, za rok, za dzień…” – po tamtym Liszkorze myślałem, że takim miejscem jest schronisko pod Leskowcem. Dziś wiem, że takich miejsc jest więcej – na przykład Filipka w czeskiej części Beskidu Śląskiego. Grzesiek na każdym w zasadzie rajdzie zjeżdżał w takie miejsca, więc to kapitalny pomysł. Dziękujemy Bronek :D
Liszkor lubi deszcz…
Pogoda jest super, acz od czasu do czasu przez chwilę coś popaduje… i nie mówię tutaj o słabych zawodników, oni też popadują i to nawet nie przez chwilę. Mówię o deszczu – pewien syn optyk(a) nazywałby to raczej opadem konwencjonalnym czy jakoś tak. Nigdy nie rozumiałem czy się różni opad konwencjonalny od niekonwencjonalnego. Czy przy niekonwencjonalnym to po prostu zdrowo napierdala…? No nic, zostawmy to. Pogoda jest świetna bo nie jest za gorąco, ale czasem coś tam lekko i przez chwilę chluśnie i to wysyła w kolejny nostalgia trip, bo LISZKOR (prawie) ZAWSZE LUBIŁ DESZCZ… często nam padało na różnych edycjach, chyba częściej niż było ładnie, więc robi się klimat dawnych rajdów.
Nadwiślański Maraton na Orientacje (pre-Liszkor) w 2017 trochę popadywało jak targaliśmy rowery przez WĄWOZOWĄ… i to na rympał.
Liszkor 2019 w Beskidzie Małym – taj tutaj napierało, że spływaliśmy stokiem Czarnej Góry. Szlaki płynęły po prostu
Liszkor 2022 w moim ukochanym Bukownie – zasypało nas przecież śniegiem wtedy…

Znowu pod górkę

Szlakami w kolorze szkarłatu i złota

Niezły STOŻEK, dosłownie STOŻEK WIELKI :D


Nieustannie pod górkę...

Nieustannie...

Przynajmniej na szczycie można na chwilę przysiąść...


Szlakiem w kolorze nadziei… chyba na dobre dymanie
Zjeżdżamy w doliny i kierujemy się na drugą mapę. Niestety, z niej zdobędziemy tylko jeden punkt, bo inaczej nie zmieścimy się w czasie. Owszem jest niby dopiero popołudnie, a limit to późne godziny nocne, ale trzeba będzie jeszcze wrócić. Na razie tylko oddalaliśmy się od bazy, a na pętli powrotnej jest więcej punktów niż na mapie numer dwa. Trzeba zatem zdefiniować jakąś strategię - postanawiamy "wykosić" dużą mapę, bo będzie to punktowo bardziej korzystne.
Okaże się także, że w tej części rajdu bardzo mocno „przykleimy” się do pewnego zielonego szlaku i będziemy się trzymać go przez długi, długi czas. W praktyce oznacza to bardzo dobrą przejezdność, więc licznik kilometrów także nam znacznie przyspieszy (w górach szło to jednak dość wolno, ze względu na parametr "ciągle pod górkę").
Szlak będzie biegł po czeskiej stronie granicy wzdłuż pasma zawierającego zarówno Czantorię jak i Stożek Wielki. 
Nie może jednak być za pięknie... "...i gdy wszystko szło tak spoko, nie dojechał na czas Rocco"  (link jak zawsze na własną odpowiedzialność...). Pod koniec Szkodnik zgłasza "kapcia". Ech znowu będzie walka... nasze opony mają grubość 2.5", więc zakładanie ich na rawkę po wymianie dętki to jest wyzwanie. Przynajmniej widok będzie ładny. Ławeczka, zachód słońca, a ja dymam... za starych czasów szkolnych w parku :P :P :P (żartuję... a może nie, hahahah :D).

Pod górkę... a niby miało być inaczej?


"Well, hello beautiful, you look nervous" - ach piękne, dla mnie ten Pan to był niekwestionowany mistrz podrywu.
Drugi najlepszy tekst na podryw to zawsze był "przepraszam, czy to chusteczka pachnie chloroformem?" 


Z widoczkiem...

Lubię sobie podymać o zachodzie słońca...


Duch ORIENTEERINGU…w Cieszynie
O panie, kiedy to było. Ile to już lat (Jak to kiedy - WTEDY)… a tu nagle Liszkor wprowadza nas w tereny tego rajdu. Fajnie znowu odwiedzić poznane wtedy miejsca acz tamten rajd to  pamiętam głównie z tego, że mapa kompletnie nie oddawała rzeczywistości. To był hardocore jak się wtedy gubiliśmy i to z resztą nie tylko my, bo w zasadzie gubiła się większość zawodników. Tym razem mapa jest trochę dokładniejsza i nie ma cudów na granicy... albo my także jesteśmy bogatsi o kilka lat doświadczenia nawigacyjnego. 
Pamiętne wapienniki nadal tutaj stoją, ale miejsce zostało odnowione i zagospodarowane. Ładnie, naprawdę ładnie.
Tymczasem zachodzi już słońce i "ciemności kryją ziemię". My ponownie wspinamy się na jakieś pagóry... tego dzisiaj nie ma po prostu końca. A na szczycie hodują jakieś stwory (serio!) i dlatego szlak biegnie wzdłuż siatek ochronnych. Jest klimat jak podchodzą do siatki, wyłaniając się z ciemności (ale niestety zdjęcie nie wyszło).

Pamiętne wapienniki :)

Znowu wzdłuż słupków

Przez krainę stworą, chronieni FIREWALL'ami :)

Jest drabina na drzewo, to trzeba na nie wyjść - nieważne, że tam punktu nie ma. Trzeba wyjść !!!

Ach to pociski smugowe :P


Nad przepaścią... dobrze, że nie "ku"
Przed nami ostatni etap rajdu czyli zagęszczenie punktów w okolicy Goleniowa... Napsuje nam tutaj krwi pewne jeziorko. Naszukamy się go po nocnym lesie jak głupi, ale w końcu się uda... tylko 40 min błądzenia po skarpach i krzakach, bez dróg i ścieżek... a potem niełatwy powrót do miejsca, gdzie zostawiliśmy rowery. Masakra ten punkt był, ale wychodzimy zwycięsko...
Natomiast nie wyszedłbym wcale z przepaści nad którą jechaliśmy chwilę później i mną zdrowo szarpnęło. Patrząc jak idzie koło nad urwiskiem i pilnując toru jazdy nie zauważyłem gałęzi, która zawieszona była na wysokości mojego kasku... jak mną nie szarpnie, zwłaszcza że czołówka zahaczyła się o ten konar i mnie niemal ściągnęło z roweru. No było blisko, bo zgadnijcie w którą stronę mnie rzuciło... proste, że w otchłań, ale udało się wyratować kontrą kierownicy - tak mocną, że mnie to położyło w krzaki, ale lepiej w tą stronę. Dosłownie, bo w drugą było naprawdę wysokie urwisko. Izydor postanowił wypełnić przepowiednie? Obiad był, trasa piękna, spełniłoby się... do samego końca bylibyśmy szczęśliwi, do samego końca spadku swobodnego (pamiętajcie: pierwiastek z dwa gie ha) :P    
Do bazy wracamy około 30 min po północy.
100 km i 2900 przewyższeń... hardcore, ale jakże piękny hardcore. Super rajd i piękne upamiętnienie naszego kolegi.
Szkoda tylko, że nie dane było Mu zobaczyć tych zawodów i cieszyć się nimi jako jeden z ich Gospodarzy.
Pora wracać do domu

Gdzieś w okolicy przepaści

Wierch czy góra a urwisko już czeka :P :P :P

Dying day...



Kategoria SFA, Wycieczka

Święta w Dolinkach (Szklarka, Racławka, Będkowska)

  • DST 35.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 kwietnia 2024 | dodano: 01.04.2024

Pogoda żyleta (dla mnie to już nawet trochę za ciepło...), a w powietrzu unosi się zapach SAHARozy :D (pył znad Sahary). Pasowałoby zatem sprawdzić co słychać w Dolinkach :D
No i tak jak sądziłem! Zmiany, zmiany, zmiany - na przykład nad Racławką zwaliło się drzewo z żółtym szlakiem! Dwa tygodnie temu jeszcze stało! Spuścić na chwilę las z oka i zraz coś się  odwala... lub wywala. No nic, zmiana odnotowana :)
Jako, że na 15:00 idziemy na świąteczny obiad to mamy tylko kilka godzin z rana, aby poszwendać się po moich ukochanych Dolinkach Podkrakowskich. Da radę! W kilka godzin to w Dolinkach to się można zajechać. Niby tylko 35 km, ale za to pękło 850m przewyższeń :D
No Dolinki, po prostu Dolinki, tu wszędzie jest pod górę!
Tym razem z nielichego zbioru (od Mnikowskiej, przez Sankę, po Miękkinie) wylosowaliśmy Szklarkę, Racławkę i Będkowską. Tam wiem, zaraz mnie oskarżycie o faworyzowanie górskiej Racławki oraz dzikiej Szlarki, bo coś za często się nam losują... a ja powiem: "eee tam, przypadek... jak zawsze" :D
Leci ogromna foto-galeria bo to piękne tereny.

Wodospad "SZUM" w Będkowskiej huczy od rana aż miło :D

Prawda! Uważamy na płazy bo zaliczamy tylko poprawne osadzenia, a nie tzw. plaque (suchar szermierczy - jak ktoś nie rozumie, to trudno)

Bezimienny wodospad też nieźle huczy :)

Szkodnik (i) Króliczek Świąteczny :)

Wypych świąteczny :)

To już chyba jest jakaś klątwa albo choroba - gdzie nie pojedziemy, znajdziemy jakiś lampion :D

W stronę "Wzgórza 512" zwanego Wzgórzem 502 (bo dopiero po wielu latach skorygowano dawny pomiar jego wysokości)

Jurajsko :)

Czerwony szlak w Szklarce czyli rypiemy...

... ostro pod górę :)

Szklarka... po prostu Szklarka :D

Ja to nazywam SZKLARSKIMI Beskidami bo w niejednych górach nie ma takiego krajobrazu :D

"You ain't gonna catch a break in the wasteland,
Pedal to the metal, cuz I hate using brakes, man...
Buckle up and hit the gas
KICK UP DUST and kick some some ass...
Way out here we don't shake hands
make the rules or take demands"
(całość TUTAJ)

Piękna...

...wstęga drogi :)

Przyjechaliśmy z prawej. Droga z lewej prowadzi na "Racucha" (skała), ale my "cała wstecz" (względem kadru) - do Racławki.
(Spotkaliśmy tu Zbyszka M. !!! - jak w Fallout'cie: RANDOM ENCOUNTER in the Wasteland :D )


Deep dive into RACŁAWKA Valley :D

Wąwozami do Doliny :)

Nadal wąwozami :)

WĄWOZIADIA pełną parą :D

Mówiłem, że się zwaliło !!!

Znowu pod górkę - trawersujemy górną partię Racławki

Dziś jest Śmigus Dyngus, prawda? Styl na Żabę :D

Kapliczka Ciężkich Przewyższeń (okolice Białej Góry i Bożej Męki nad Paczółtowicami)... tu wyjechać to jest coś... 

Leśne upalanie (górne partie Racławki - okolice kamieniołomu w Dębniku i leśnego cmentarza "choleryczno-IWW")

"Ej, tędy na pewno biegnie szlak?" - Szkodnik

Drzewa nie kłamią :P
Czasem tylko zawalą drogę :)


Powrót jak zawsze po nocy... a nie czekaj, trzyma nas dziś ta 15:00, więc nie po nocy :P
Okolice Radwanowic (wsi odznaczonej "Krzyżem Walecznych")




Kategoria SFA, Wycieczka