Wpisy archiwalne w kategorii
SFA
| Dystans całkowity: | 28882.00 km (w terenie 23.00 km; 0.08%) |
| Czas w ruchu: | b.d. |
| Średnia prędkość: | b.d. |
| Liczba aktywności: | 408 |
| Średnio na aktywność: | 70.79 km |
| Więcej statystyk | |
LESISTA droga na DZIKOWIEC i SZPICZAK
-
DST
55.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 października 2025 | dodano: 08.11.2025
Po Jaszczurze (i Sowie, pu-hu, pu-hu, pu-hu !!!) i krótkim noclegu w aucie ruszamy w Góry Kamienne. Góry, które mają szczególne miejsce wśród panteonie moich ukochanych pagórów. Albowiem... "Znam, góry z kamienia, które będą wiecznie trwać" (parafraza TEGO).
W planie mamy Dzikowiec, Lesista Wielka oraz Szpiczak i trawers Waligóry aż do kultowej Andrzejówki.
Dzikowiec bo jest tam nowa wieża - góra zatem zresetowana i trzeba ją ponownie zaliczyć.
Lesista Wielka, bo będzie po drodze, a Szpiczak... bo to Szpiczak! Wieża i podejście z cyklu "każdy umiera w samotności" - adekwatnie do nazwy SZPICZAK !!!
A na Dzikowiec pójdziemy niebieskim szlakiem... i to będzie chyba błąd. Błąd, który kocham popełniać wciąż i wciąż... ten, którego nie da się żałować. Popatrzcie sami!
W planie mamy Dzikowiec, Lesista Wielka oraz Szpiczak i trawers Waligóry aż do kultowej Andrzejówki.
Dzikowiec bo jest tam nowa wieża - góra zatem zresetowana i trzeba ją ponownie zaliczyć.
Lesista Wielka, bo będzie po drodze, a Szpiczak... bo to Szpiczak! Wieża i podejście z cyklu "każdy umiera w samotności" - adekwatnie do nazwy SZPICZAK !!!
A na Dzikowiec pójdziemy niebieskim szlakiem... i to będzie chyba błąd. Błąd, który kocham popełniać wciąż i wciąż... ten, którego nie da się żałować. Popatrzcie sami!
Zaczynamy podejście na Dzikowiec

"Look at her. That's my Wife, godammit !!!" (parafraz TEGO)

Jest srogo!!

SROGIEJ :D

SROGOWATO :D

Szkodnik klnie pod nosem, przyrzeka mi śmierć w piekle żywcem obdartych ze skóry... ale CIŚNIE, nadal CIŚNIE !!!

Na razie wolę nie pytać czy szlak się podoba... nie ryzykujmy...

Przed nami wieża... tak tą drogą można było tu wyjechać... owszem stromo, ale jednak droga. No ale niebieski... :)

Gość na nielegalu (zakaz wjazdu na rowerze), ale wygląda to extra

Widoczki zacne

Bajkowo

ZNAM GÓRY Z KAMIENIA - porównajcie zdjęcia z linka :D :D :D

Pięknie !!!

Dzida z Dzikowca :D

I znowu pod górę...

Pieniny? Kamienne Pieniny!? WYPASSS OSOM !!!

Szosa na LESISTĄ WIELKĄ

Autostrada na Lesistą!

Jest i ta że :D

Niegdyś opuszczone Sokołowsko

Jeździć, obserwować! CUDOWNE !!!

Szpiczak - jak ktoś chce zobaczyć jak wygląda podejście to TUTAJ

Panoramka

Szpiczakowa huśtawka

Jak ja kocham te szczyt

Kultowe miejsce... niedziela, październik późny wieczór. Kameralnie a naleśniki mega zacne :D

Wracamy do auta bo jeszcze dziś (znaczy w nocy z niedzieli na poniedziałek) trzeba do Krakowa wrócić

Żegnamy Góry Kamienne. Takie weekendy uwielbiamy - no sleep as there is no rest for the wicked :D

Kategoria SFA, Wycieczka
JASZCZUR... i sowa
-
DST
62.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 października 2025 | dodano: 08.11.2025
Jaszczurek Sowiogórek... czyli Jaszczur w Górach Sowich. Ta wiadomość nas zelektryzowała, naprawdę dawno nie byliśmy w Górach Sowich. Jakoś tak ostatnie lata to Karkonosze, Izery, Rudawy czy nawet Kaczawy jeśli chodzi o Dolny Śląsk... ale nie Sowie. Nawet gdy ostatnio byliśmy w Górach Kamiennych (jak ja je kocham... 3 Kamienne Korony to jest bajka!) to także o Sowie wtedy nie zahaczyliśmy.
Tym bardziej zatem mocno nastawiamy się na dzień (i noc...) pełną wrażeń. Specyficznych wrażeń, BDSM wjedzie na pełnej - to Jaszczur... to gryzie, drapie, kopie i pluje... kwasem... stężonym. Lubi także nieraz wytarzać w błocie i przeczołgać pod wiatrołomami, a wszystko to z klamrami zaciśniętymi na sutach i z jajami w imadle. Tak tu jest, nie kłamię.
Czekamy na rajd i zaklinamy pogodę: "aby tylko było ładnie, aby tylko było ładnie" - wiecie jak jest, cytując klasyka "żal umierać w taki deszcz".
Ciężko powiedzieć czy uda się nam tym razem z chwilowym stanem klimatu na danym obszarze (czyli pogodą) bo Jaszczury na Dolnym Śląsku, zwłaszcza te październikowe to potrafią dowalić do pieca, sponiewierać i upodlić. Wracając myślą do poprzednich edycji to mogę powiedzieć, że gdy po Ciemnej Stronie Gór było jeszcze w miarę do życia, chociaż wieczorem mgła była tak gęsta, że widoczność spadła do około dwóch metrów... total whiteout i szukaj kartek na drzewach... białych kartek... no to Ścieżka Muflona to był istny hardcore - do dziś wspominamy to jako jeden z najtrudniejszych rajdów ever (36 km w 16 godzin). Stacja pogodowa "Śnieżnik" w trybie bojowym napierda... jak dzika kuna w agreście.
Zastanawiamy się zatem czym - tym razem - przywita nas Dolny Śląsk. A potrafi przywitać, oj potrafi przywitać - nie tylko w październiku... dobrze pamiętam także TO ("Take your best shoot", acz to akurat była Rudawska Wyrypa).
Tym bardziej zatem mocno nastawiamy się na dzień (i noc...) pełną wrażeń. Specyficznych wrażeń, BDSM wjedzie na pełnej - to Jaszczur... to gryzie, drapie, kopie i pluje... kwasem... stężonym. Lubi także nieraz wytarzać w błocie i przeczołgać pod wiatrołomami, a wszystko to z klamrami zaciśniętymi na sutach i z jajami w imadle. Tak tu jest, nie kłamię.
Czekamy na rajd i zaklinamy pogodę: "aby tylko było ładnie, aby tylko było ładnie" - wiecie jak jest, cytując klasyka "żal umierać w taki deszcz".
Ciężko powiedzieć czy uda się nam tym razem z chwilowym stanem klimatu na danym obszarze (czyli pogodą) bo Jaszczury na Dolnym Śląsku, zwłaszcza te październikowe to potrafią dowalić do pieca, sponiewierać i upodlić. Wracając myślą do poprzednich edycji to mogę powiedzieć, że gdy po Ciemnej Stronie Gór było jeszcze w miarę do życia, chociaż wieczorem mgła była tak gęsta, że widoczność spadła do około dwóch metrów... total whiteout i szukaj kartek na drzewach... białych kartek... no to Ścieżka Muflona to był istny hardcore - do dziś wspominamy to jako jeden z najtrudniejszych rajdów ever (36 km w 16 godzin). Stacja pogodowa "Śnieżnik" w trybie bojowym napierda... jak dzika kuna w agreście.
Zastanawiamy się zatem czym - tym razem - przywita nas Dolny Śląsk. A potrafi przywitać, oj potrafi przywitać - nie tylko w październiku... dobrze pamiętam także TO ("Take your best shoot", acz to akurat była Rudawska Wyrypa).
No dobrze, ale dość już tych wstępów do wstępu, pierwszego rozdziału, pierwszego tomu... przejdźmy do konkretów. Tym razem planujemy spędzić cały weekend w siodle. Limit czasu na Jaszczurze zawsze zahacza mocno o noc, więc zwykle wracamy do bazy o pierwszej, czy drugiej w nocy... zdarzyło się też po 3:00, a czasem już prawie świtało, więc na bogato. Niedziela ma być piękna, więc nastawiamy się na:
- jazdę do późna w sobotę tzn. w nocy z soboty na niedzielę, krótki nocleg w aucie i...
- uderzenie albo w drugą część Gór Sowich albo w Góry Kamienne
Nasze ukochane... tzn. moje, bo Basia nie zawsze jest ich fanem, Góry Kamienne... pionowe ściany oraz przepaście!
Budzik dzwoni o 4:00 rano, a kilka minut po 5:00 wyruszamy w drogę. Malo znowu organizuje NnN czyli Niemaraton na Nieorientację... spodobało Mu się to z czasów pandemii, gdzie rajdy były organizowane lekko po partyzancku. Znowu zatem nie będzie cywilizowanej bazy w cywilizowanym miejscu. Dostaliśmy tylko instrukcję (niejawną - a jakże by inaczej...) jak dotrzeć do miejsca, które będzie pełniło rolę takowej. To nie jest jednak dokładna instrukcja. Znamy wysokość and poziomem morza tego miejsca, znamy profil wysokościowy całej trasy... no i wiemy, że Góry Sowie, a teraz radźcie sobie. Obstawiamy, że za bazę robić będą okolice Przełęczy Woliborskiej.
Mógłby ktoś zapytać: no a co jeśli się mylisz i pojedziesz nie tam gdzie trzeba. Hmmmm, no cóż, Malo zapłacze nad twoim losem... lub nie. W sumie nie liczyłbym na to. Po prostu będzie w dupie. Tylko tyle i aż tyle :D
Wracając... gdy wjeżdżamy do Bielawy, zgodnie z instrukcją, robimy sobie zdjęcie potwierdzające, że przybyliśmy w okolice Gór Sowich, a potem czekamy na dalszą część instrukcji. Sygnał SMS'a i jest! Mini mapa - HA! Tak, Przełęcz Woliborską oraz zaznaczony sposób dojścia z niej na jedną z gór, bez szlaku. Średniak. Baza to zatem taki Średniak, bez spa... no chyba że błotne, bez śniadania, chyba że coś upolujecie sobie...
Przynajmniej nie pada i ponoć ma tak już dzisiaj zostać. Trzeba doceniać te małe uśmiechy losu... mogło napierda**ć deszczem jak drony w ruskie rafinerie.
(nota bene, chciałbym nominować Budanowa do eco nagrody Nobla za redukcję przetwarzania paliw kopalny w Federacji o jakieś 20% i czekam na rozbiórkę tej samowoli budowlanej na Morzu Azowskim)
Czuć jednak, że przez cały zeszły tydzień przechodziły ulewy... wszędzie jest błoto, błoto, błoto. Można zaśpiewać "Zapachniało powiewem jesieni...", ale powiem Wam, że bardziej adekwatny to będzie utwór z relacji z Kiwona "JESIEŃ NADCHODZI, nieziemska słota, jesień nadchodzi, z nią tony błota!" ... ale z drugiej strony jest przepięknie. Cześć drzew jest w kolorze złota, inne karmazynowe, jeszcze inne w barwach zachodzącego słońca. Jesień w górach to coś pięknego.
Naprawdę pięknego. Nie od dziś wiem, że "jesienią góry, są najszczersze, żurawim kluczem otwierają drzwi, jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci...".
Inna sprawa, że sama nazwy imprezy przynosi mi na myśl skojarzenia z aferą podsłuchową - Jaszczur i Sowa czyli w sumie można powiedzieć, że... SOWA I PRZYJACIELE :D
Interpretacja AI w tym temacie jest doskonała :D
- jazdę do późna w sobotę tzn. w nocy z soboty na niedzielę, krótki nocleg w aucie i...
- uderzenie albo w drugą część Gór Sowich albo w Góry Kamienne
Nasze ukochane... tzn. moje, bo Basia nie zawsze jest ich fanem, Góry Kamienne... pionowe ściany oraz przepaście!
Budzik dzwoni o 4:00 rano, a kilka minut po 5:00 wyruszamy w drogę. Malo znowu organizuje NnN czyli Niemaraton na Nieorientację... spodobało Mu się to z czasów pandemii, gdzie rajdy były organizowane lekko po partyzancku. Znowu zatem nie będzie cywilizowanej bazy w cywilizowanym miejscu. Dostaliśmy tylko instrukcję (niejawną - a jakże by inaczej...) jak dotrzeć do miejsca, które będzie pełniło rolę takowej. To nie jest jednak dokładna instrukcja. Znamy wysokość and poziomem morza tego miejsca, znamy profil wysokościowy całej trasy... no i wiemy, że Góry Sowie, a teraz radźcie sobie. Obstawiamy, że za bazę robić będą okolice Przełęczy Woliborskiej.
Mógłby ktoś zapytać: no a co jeśli się mylisz i pojedziesz nie tam gdzie trzeba. Hmmmm, no cóż, Malo zapłacze nad twoim losem... lub nie. W sumie nie liczyłbym na to. Po prostu będzie w dupie. Tylko tyle i aż tyle :D
Wracając... gdy wjeżdżamy do Bielawy, zgodnie z instrukcją, robimy sobie zdjęcie potwierdzające, że przybyliśmy w okolice Gór Sowich, a potem czekamy na dalszą część instrukcji. Sygnał SMS'a i jest! Mini mapa - HA! Tak, Przełęcz Woliborską oraz zaznaczony sposób dojścia z niej na jedną z gór, bez szlaku. Średniak. Baza to zatem taki Średniak, bez spa... no chyba że błotne, bez śniadania, chyba że coś upolujecie sobie...
Przynajmniej nie pada i ponoć ma tak już dzisiaj zostać. Trzeba doceniać te małe uśmiechy losu... mogło napierda**ć deszczem jak drony w ruskie rafinerie.
(nota bene, chciałbym nominować Budanowa do eco nagrody Nobla za redukcję przetwarzania paliw kopalny w Federacji o jakieś 20% i czekam na rozbiórkę tej samowoli budowlanej na Morzu Azowskim)
Czuć jednak, że przez cały zeszły tydzień przechodziły ulewy... wszędzie jest błoto, błoto, błoto. Można zaśpiewać "Zapachniało powiewem jesieni...", ale powiem Wam, że bardziej adekwatny to będzie utwór z relacji z Kiwona "JESIEŃ NADCHODZI, nieziemska słota, jesień nadchodzi, z nią tony błota!" ... ale z drugiej strony jest przepięknie. Cześć drzew jest w kolorze złota, inne karmazynowe, jeszcze inne w barwach zachodzącego słońca. Jesień w górach to coś pięknego.
Naprawdę pięknego. Nie od dziś wiem, że "jesienią góry, są najszczersze, żurawim kluczem otwierają drzwi, jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam Ci...".
Inna sprawa, że sama nazwy imprezy przynosi mi na myśl skojarzenia z aferą podsłuchową - Jaszczur i Sowa czyli w sumie można powiedzieć, że... SOWA I PRZYJACIELE :D
Interpretacja AI w tym temacie jest doskonała :D
SOWA I PRZYJACIELE :D

W drodze do bazy

Nadal w drodze do bazy :)

Dzisiejsza mapa chociaż niedzisiejsza bo aktualność to jak dobrze pamiętam lata 70-te.

"Obudziłem się w ogórkach, wszędzie wojska od cholery..." (całość TUTAJ)
Temperatura jest jaszczurowata - podgryza w poślad, łapki i policzki. Jest koło 2-3 stopni, więc jak stoimy w środku lasu, przed czymś co miało być namiotem... a jest raczej pałatką? plandeką? rozpiętą między drzewami, to nam trochę zimno.
Nie chcemy jednak opatulać się w kolejne warstwy z plecaka, bo zaraz będzie pchanie roweru po błocie pod górę i zrobi się ciepło...
Po krótkiej odprawie dostajemy mapy i możemy ruszać. Mapy... tak, mapy to osobny temat. Na Jaszczurze mapy zawsze są trudne, ale dzisiaj - mimo że są podobnej klasy jak na innych edycjach - są dla nas jakoś mniej czytelne. Dłuższą chwilę nam zajmie zatem "wstrzelenie" się w nie i to nawet nie dlatego, nie możemy złapać "fix'a" (urządzenia GPS łapią tzw. "fix" gdy ustalają swoje położenie), ale dlatego, że wszystko nam się na nich zlewa. Ciężko przychodzi nam rozróżnić, czy na mapie linia to jest ścieżka, poziomica, czy granica czegoś... nie wiem jak innym uczestnikom, ale bardzo ciężko było nam "wejść" w nawigację na tym podkładzie. Dobrze, że się finalnie udało, ale to była walka.
W rogu mapy Malo umieścił napis "Only attracted to things which bring you trauma". Grubo... będzie srogo. Od razu wspomnieniem sięgam, że jak był napis tego typu na Białych Dolinach to było srogo.
Aby odnaleźć pierwszy punkt kontrolny musimy znaleźć resztki, pozostałości... jakieś ścieżki leśnej, przecinki. Jak głębiej w lesie, jest ona nawet jakoś tam zarysowana między drzewami, to trafić w nią z leśnej drogi głównej (czytaj: szutrowo-błotnistej stokówki idąc wzdłuż masywu), to jest wyczyn. Skrzyżowanie po prostu nie istnieje, trzeba wejść w krzaki, zejść po stromej skarpie i OOOOOOO!! jest dawna droga. No zapowiada się grubo z nawigacją dzisiaj... przy takiej klasie mapy, przy takiej jej aktualności, dokładając do tego teren górski... może być zabawa.
W drodze na nasz drugi punkt kontrolny czeka nas prawdziwy "nostalgia trip", bo przebijamy się do czerwonego szlaku - tak, Głównego Sudeckiego. Weekend majowy 2013, jedna z naszych pierwszy rowerowych wypraw w Góry Sowie... Ze Srebrnej Góry czerwonym szlakiem na Wielką Sową. I pierwszy ever wpis na blogu... 12 lat temu! Tak, wiem silnik jest przestarzały, blog mi umiera bo coraz mniej wpisów... wiem, wiem. Co gorsza, trochę nie mam serca czegoś z tym zrobić... Ale i tak... 12 lat temu, pierwszy wpis.
Super tu ponownie trafić, zwłaszcza że znane nam (czyli oswojone) wiatrołomy nadal leżą tak jak leżały :D
Chwilę później, nostalgia ustępuje jednak lekkiemu zaskoczeniu bo mija nas grupa z bronią. Niemała grupa z niemałą ilością broni.
Dobrze, że to "nasze" zielone ludziki, a nie... te co można kupić/wynająć w każdym sklepie z zielonymi ludzikami. Wygląda na to, że wpakowaliśmy się w środek jakiś ćwiczeń WOT'u. I to są naprawdę spore manewry bo grup żołnierzy jest kilka i będziemy je mijać na całej długości szlaku w kierunku na Kalenicę. Na lokalnych pagórach, czyli "kalenickich" przedwierzchołkach będziemy także spotykać czekających na te grupy instruktorów... najpewniej z jakiś przejebanym zadaniem, a nie ciepłym słowem i herbatką. Ta instytucja tak działa, wiem coś o tym - pozdrowienia dla dowódcy naszego plutonu z CSSP. Na skrzyżowaniu szlaków, na przełęczy, żołnierze mają punkt zborny i powiem Wam, że to robi wrażenie. Nie wszystkie grupy tutaj jeszcze doszły, bo kilka z nich wyprzedziliśmy na zjeździe, a mimo to stacjonuje tutaj (w miejscu tymczasowej dyslokacji - musiałem, musiałem!) ponad 50 osób w mundurach i Berylami. Robi to wrażenie.
Mijamy wojskowych i kierujemy się w kierunku...
Ruszamy w drogę

Zaczyna się...

No i się zaczęło...

Jest pięknie pod kątem kolorów

Nostalgia trip - czerwony sudecki

"Push, push, push, Just a little, Push, push, push, A little further. Push, push, push
Just a little bit, Push, push, push. A little bit more..." (starocie, naprawdę starocie)

WIELKIEJ SKAŁY
W sumie, to mogłoby być pięknie... kolory liści niczym bajka. Żółto, czerwono - po prostu magia.
Nic tylko zaśpiewać chyba moją ulubioną piosenkę o jesieni w górach.
"Przyszła do mnie od Podola,
zamieszkała w zżółkłym lesie
przegoniła wiatr po polach
spadła deszczem na mnie jesień..."
i ten refren
"Ja Was kocham moje góry,
a że miłość nie zrdzewieje,
to gdy Pan mnie wezwie w chmury
powiem Mu, że wolę w knieje...".
Dokładnie tak, "...powiem Mu, że wolę w knieje".
Czemu zatem piszę, że mogłoby być a nie jest... no tak naprawdę, to jest... ale tryb przypuszczający wynika z tego, że w normalnych okolicznościach to byśmy podziwiali te widoki i kolor z jakieś fajnej drogi, ciekawego szlaku... a tymczasem... przedzieramy się przez nie na rympał. Po prostu na rympał: po jakieś pionowej ścianie, przez krzory, bez ścieżki i czasem na czworakach.
Kolejny lampion jest bowiem na szczycie wielkiej skały. Nie wiemy jeszcze, że moglibyśmy do niej dojść od góry, ze szlaku wiodącego na Kalenicę. Tego dowiemy się później, gdy już zdobędziemy tą skałę tzw. "brute forcem". Na ten moment idziemy od dołu, wspinając się po niezłym pionie i przedzierając się przez chaszcz. Czasem zastanawiam się co my robimy ze swoim życiem... za jakaś kartką na drzewie... włazimy na wielką, śliską skałę, z której będzie ciężko zejść. To jest inny stan umysłu, to są "odmienne stany świadomości", tego się nie da wytłumaczyć. Potem ktoś pyta po co to robisz, Ty odpowiadasz, że to nie jest zwykła kartka na drzewie... On mówi, że nie rozumie, Ty odpowiadasz że to nie jest obowiązkowe, On się obraża... a Ty idziesz na kolejną skałkę, po kolejną kartę na drzewie... której nawet stamtąd nie zabierasz! A więc twój stan posiadania się nie zwiększa, a mimo to twierdzisz, że ją zdobyłeś...Ja naprawdę czasem nie ogarniam tego bez piguł... Jimmy, dawaj piguły!
"...zamieszkała w zżółkłym lesie..."

Teraz trzeba tam wleźć...

Atak szczytowy

Za kartką na drzewie - przynajmniej widoki ładne :)

"... powiem Mu, ja wolę w knieje"

Magic!

WIELKA SOWA... w pohukiw....eee... w poszukiwaniu punktów kontrolnych
Zostawiamy za sobą wojsko i wielką skałę. Nadal trzymamy się czerwonego - głównego sudeckiego, chociaż niektóre z punktów kontrolnych "wyrzucą" nas poza ten szlak. Przejdziemy przez Kalenicę oraz kilka innych fajnych miejsc. Ze dwa razy nie trafimy także w punkt przy pierwszej próbie i będzie wymagana drobna korekta, ale nic spektakularnego - bez tragedii. Finalnie, zebrawszy z mapy co było "pod" tymże pagórem, zaczynamy wspinać się na Wielką Sową. Cel - wieża widokowa. Tu będzie trochę ludzi, w końcu mamy piękny pogodowo weekend... no ale jak większość dochodzi tu szlakiem, to tylko nieliczni wyłaniają się z krzaków... budząc pewne zainteresowanie. Niektórzy z tych wyłaniających się trzymają jakieś dziwne, kolorowe mapy w rękach i liczą schody na wieżę, nawet po dwa razy aby upewnić się, że się nie jeb***, to znaczy: nie zrobili błędu... jebn*li to się już dawno, w głowę, mocno... skoro takie rzeczy robią.
Policzywszy "schodziszcze" zjeźdżamy różnymi dziwnymi, błotnistymi ścieżkami do wielkiej, ale mocno zarośniętej łąki, poprzecinanej potokami. I znowu się zaczyna, odmierzanie, liczenie strumieni, przedzieranie się przez mokradła (tak, łąka jest podmokła... w końcu jest poprzecinana strumieniami, tak?). Za kolejną kartą na drzewie. Szukamy jej chyba ze 20 min wędrując wzdłuż potoku... można by rzecz, w górę rzeki, ale nie, jest to w dół... do tego jest to nie ta rzeka, co potrzeba, więc wędrujemy najpierw w dół, a potem w górę, aby wrócić... chwilę później idziemy już w dół innego cieku wodnego. A gdy już punkt znajdziemy, to do następnego prowadzi coś co kiedyś było przecinką leśną. Wiatrołomy, wichrowały, drzewozwały... k****a, ja zawsze się zastanawiam, po co Malo tu lezie. To znaczy wiem, lezie rozwiesić tu lampion, ale na cholerę szedł tutaj przed rozwieszaniem lampionów. Co go tu pchnęło na eksploracji i planowaniu trasy...
Niemniej udało się - mamy to. Kolejna karta na drzewie w naszej kolekcji, możemy być z siebie dumni. Zacne nawigatory z nas!
Zjeżdżamy do doliny, czyli w pewnym sensie - do zera... trzeba będzie potem podchodzić utraconą wysokość, ale nie ma innej drogi, nie ma wyboru... musimy zjechać w dół. Na drodze spotykamy dwóch innych zawodników, idących w górę... idą do naszego ostatniego punktu, tyle że Oni od dołu... no ale jako, że spotkaliśmy ich już bardzo nisko, to mają do lampionu naprawdę kawałek. Pytają "znaleźliście?".
My mówimy, że TAK i chcemy im trochę podpowiedzieć jak iść, no ale w sumie co powiesz... dalej pod górę, bez ścieżki. Potem trzeba skręcić w prawo 90 stopni, kiedy... no też bez ścieżki, przy takim dużym wiatrołomie. Następnie przejść przez choinki i wyminąć spróchniały pień... k****a, jesteśmy w lesie, wiecie ile jest tu spróchniałych pni?
A jakiego miejsca szukacie... w zasadzie nic charakterystycznego, drzewo w lesie... orienteering, to jest zajebiste :D :D :D
Wieża na Kalenicy

"...buckle up and hit the gas, KICK UP DUST and kick some ass. Way out here we don't shake hands, make the rules or take demands" (całość TUTAJ)

Kolorowo

Najmniej znana ścieżka na Wielką Sowę :P

"Kiedy sowa jest wysoko, to mam ubaw po chu***... eeee... że hu-hu" (wymienimy wszystkie kolory? - TUTAJ)

Widoczki

Szkodnik skało-zachłannych
Zjechaliśmy do doliny jednym z jej zbocz... zboków?:P
No to teraz dymamy po górę jej zboczem numer dwa. Zaraz się zrobi ciemno, dzień pomału umiera i "Ciemności kryją ziemię" (dobra książką, poczytajcie :P). Nim zrobi się zupełnie ciemno siadamy na środku kamienistego szlaku i jemy kolację. Nie ma to jak bułka z kotletem zjedzona na kamieniu o zmroku, gdzieś pośrodku niczego... siedzisz na kamieniu pokrytym mchem i zastanawiasz się nad sensem tej sceny. Ktoś patrząc z boku, np jakiś malarz mógłby to uwiecznić na płótnie, tytułując obraz: NA-mchu-JA-dali. Tak, ewidentnie, tak się z tym czuję... na-mchu-jadali.
Szkodnik mówi, że zaraz będzie srogo po górę bo musimy wyjść na wielką skałę. Ech, no cóż zrobić... to nie pierwsza skała na którą dymamy. Zostawiamy rowery i podchodzimy stromym zboczem po wiatrołomach... znowu. Skała przed nami rzeczywiście jest wielka i będzie ciężko na nią wejść... zbieram siły na atak szczytowy, a Szkodnik... "to nie ta skała, musimy iść wyżej". Ech, no dobra... moja mapa została na mapniku na rowerze (Szkodnik wziął do łapy swoją), no to ufam na słowo. Podchodzimy wyżej, jest stromo a czuć już trudy dzisiejszego dnia. Wspinamy się wciąż wyżej i wciąż, na dziko tym zboczem... jest druga skała. O kurde, ale wysoka... no dobra, trzeba szturmować, a Szkodnik "to nie ta skała, ta jest druga, musimy iść wyżej". K***A! No bez jaj! Jeszcze wyżej tym zboczem? Ono nie ma końca... rowerów to już nie widać, znikły gdzieś u podnóża pierwszej skały... Szkodnik ponawia komunikat "to nie ta skała". Coś Ty się stał taki skało-zachłanny... a może skało-wybredny. Kurde mol czyli kurde razy liczba Avogadra (6,022 razy 10 do 23-ciej). Nie ta skała, ta też nie... a tamta będzie OK? Nieeee... nie, też nie pasuje. No ale dobrze, rozumiem że to nawiązanie do klasyki... jeśli nie chcesz mojej zguby, trzecią skałę daj mi luby... to jakaś ZEMSTA za to, że nie sprzątam okruszków z blatu w kuchni?
Dymamy pod górę na trzecią skałę. K***a, jak tu stromo... znowu idę jakimś żlebem, znowu przekraczam jakieś wiatrołomy... i granice zdrowego rozsądku. Znowu ocieram jajami o głazy wielkości lodówek, a wszystko to za jakaś kartką na drzewie... CHOCIAŻ... CHOCIAŻ... obczajcie jaki był tam widok na zachód słońca. Oczy się nacieszą, dusza także... no a jaja to się posmaruje jakiś kremem na otarcia. Damy radę :P
Chwilę później mamy już jednak noc. Lampki na kask, na kierownicę i co, Szkodnik? Znowu nocą w lesie. Jak mogło być inaczej.
Ciemno, mrok nas otacza, jakieś przerażające dźwięki dochodzą spośród drzew, Szkodnik się trochę lęka, ale mówię Mu, że to tylko:
Wyjebana w lesie... Szkodnik: CO?
No to powtarzam: Wyje bana w lesie. Po śląsku to jest: wyje czyli trąbi, bana czyli pociąg, no a w lesie, to w lesie. Wyje bana w lesie, tak! Nie ma się co bać!
(niedaleko stąd jest linia kolejowa...). Panika w garnizonie opanowana. Można jechać dalej.
Zejście... tu jest naprawdę stromo, trzeba rower opuszczać przed sobą.
Cóż by nie... jaszczurowo...

Zaczynamy podejście po skały

WOW !!!

"Nothing's ever what we expect, they keep asking me where I go next, all we chase is a sunset... doesn't matter where we are. If there is a moment when it's perfect, it's a moment as the sun goes down " (całość TUTAJ)

Jest dobrze, a będzie... JESZCZE LEPIEJ
Przedzieramy się przez nocny las zaliczając kolejne punkty kontrolne, a mapa kieruje nas na Ludwikowice Kłodzkie. Jak widzę imię związane z tą miejscowością (Ludwik), to zawsze widzę przed oczami suchar "Dzień dobry, czy jest Ludwik w butelce? - Tak, jest - To proszę go natychmiast wypuścić!" BA DUM PST. Kurtyna. Suchar niemal tak mocny jak ten: "jak szybko powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu Fiat Uno posiada ojciec? HAK UNA MA TATA". Beton, po prostu beton :D
Tymczasem w Ludwikowicach jest Muchołapka, którą pierwszy raz widzieliśmy jeszcze około 2010 roku, kiedy ten teren był kompletnie niezagospodarowany przez gminę. Porwaliśmy przewodnika z kopalni węgla w Nowej Rudzie (serio - przepraszam, czy to chusteczka pachnie chloroformem) i On przeszedł się z nami po ruinach oraz pokazał właśnie Muchołapkę (drugi link). Dziwna nazwa, ale nie będę Wam opisywał o co chodzi - otwórzcie sobie linki, które podrzuciłem. Dziś jest tutaj muzeum - a my musimy wykonać zadanie na jego terenie... przypominam, że mamy już noc. To pewna komplikacja. No więc dojeżdżamy do bramy i świecimy latarkami, aby ujrzeć i przeliczyć to co mamy zadane :P
Nagle głos... o kurde, a jeśli to naziści zombie, widziałem to w kilku filmach, więc oni tu mogą być, jeszcze w takim miejscu, to na pewno oni... (naziści zombie, nota bene - dobry horror klasy Z, Ż, Ziet... jak lubicie takie klimaty, a TUTAJ temat trochę mniej poważnie... - "Tak jakby pierwszy link był bardzo poważny" - Szkodnik).
Przygotowujemy się do odparcia ataku, a tymczasem gość podbiega do bramy i krzyczy "czego tu szukacie". Mam ochotę odpowiedzieć "zgubiliśmy pociąg... taki złoty, nie widział Pan może?" :P
Basia mówi, że my z rajdu i że wykonujemy zadanie, a gość...
"Aaaa z rajdu, ku*wa, rajdu... nie wiem kto Wam projektował trasę, ale to jest jakaś masakra, można przecież nogi połamać chodząc tak po tych zboczach. Jeszcze po nocy, naprawdę niepoważne, róbcie swoje i uważajcie, aby nie wpaść w jakaś dziurę nogą"
Basia na to, że "spokojnie, my na rowerach" (jako, że rozmawiamy przez siatkę i z pewnej odległości oraz w nocy, to mógł naprawdę gość nie zauważać naszych maszyn, zwłaszcza że świecimy sobie w ryj czołówkami).
"Rowerami?... jeszcze, kur*a, lepiej...".
Pan chyba nie zdaje sobie sprawy, że w kilku słowach zdefiniował Jaszczura :D
Ubawiło nas to... chociaż nie można odmówić Panu trafnej diagnozy :P
Jaszczurzy klimat, tak się zaczyna, jest biały lampion, choć dróg tu ni ma, dzień musiał minąć, więc można zginąć...

Noc w lesie - klasyk klasyków

Muchołapka

"Gdy patrzysz w otchłań, otchłań patrzy w twoją duszę..."
... i pryska po oczach. Tego ostatniego Fryderyk już nie wspomniał. Przed nami chyba najbardziej niesamowity punkt tego rajdu i robimy go po nocy, więc ma to dodatkowy klimat. W sumie jest to chyba jakiś techniczny tunel pod wiaduktem, ale sami zobaczcie na zdjęcia. Po prostu kosmos. Zejście w dół... pasuje Wam... to jakiś hardcore. Chyba ze 22m, tak przynajmniej Malo napisał w opisie punktu "-22" nie podając nic więcej. Miejsce niesamowite, ale trochę jednak niebezpiecznie będzie schodzić tędy... owszem można spróbować i mnie nawet kusi, ale ciężko powiedzieć w jakim stanie jest ta drabinka. Jak coś się ukruszy i oderwie od ściany to można zaliczyć Imperatora Palpatine. Postanawiamy zobaczyć czy nie ma tam wejścia od strony strumienia... skoro leje się woda (i pryska) to to musi gdzieś wypływać. Kierujemy się zatem wzdłuż cieku wodnego i JEST. Boczne wejście. W sumie nie wiem, które z tych wejść było "mocniejsze" w znaczeniu, że patrzycie na nie po prostu z zapartym... stolcem. Niesamowity punkt, naprawdę niesamowity. Jeden z najlepszych ever pod kątem klimatu i jak zawsze, nie do końca bezpieczny... cały Jaszczur. Ja naprawdę w takich miejscach mam wrażenie że zaraz usłyszę:
"deep down six feet is where I like to eat..." i zawsze zastanawiam się czy to dobrze, że zostawiłem ręczny granatnik w bagażniku. Nie wiem czy to, co może tu mieszkać, będzie rogate, skrzydlate czy pełzające, ale zakładam że profilaktyczne ze 3 granaty ostudziłby jego chęć na zainteresowanie się nami :P
Wiecie jak jest, czasem randka (z przeznaczeniem) nie idzie zbyt dobrze... "Chciałaś rwać ze mną owoce z drzew, nic poza tym, chyba coś mi się pojebało i przyniosłem granaty"
Tak czy siak - niesamowity miejsce, niesamowity punkt kontrolny. Za to kochamy Jaszczury.
Pamięci tych którzy zostali pod ziemią...

"Kiedy patrzysz w otchłań...

...otchłań patrzy w twoją duszę" - przynajmniej tak mówił Fryderyk N. :P

"Deep down six feet is where I'd like to eat..."

"The worm of light has entered my tomb. Prepare yourself, mortal, to serve my Master for the eternity..."
(Leoric, królu złoty, nie ma ch*ja na Mariolę, ja pracuję tylko za hajs, nie potrzebuję eternitu ani innych takich pierdół. Weź dostosuj ofertę do warunków rynkowych albo porachuję Ci kości :D
(ten opis jest hermetyczny na kilku poziomach, propsy jak łapiesz je wszystkie :P)

No ale miejscówka MEGA !!!

Fajna ta Nowa, Ruda...
Oj tak - kiedyś tu byliśmy za dnia i goniliśmy po wszystkich wieżach dookoła :P
Wiemy zatem czego się spodziewać... podjazdów i podpychów. Jest już jednak po północy, więc trzeba będzie prawie połowę trasy rajdu odpuścić. Klasyk - Jaszczur górski na rowerach to nie jest przejażdżka. Zeszło nam dzień i pół nocy aby zrobić trochę ponad połowę trasy. Jesteśmy właśnie w Nowej Rudzie i zaliczamy nasz ostatni punkt kontrolny dzisiaj - wieżę widokową na Górze Św Anny. Nie to nie tak góra, co jest obok Opola i przy A4-rce przy MOP'ie Wysoka :P. To ta Góra Św. Anna obok Góry Wszystkich Świętych, czego nie rozumiesz? Noworudzkie przestrzenie, mało, naprawdę mało znane tereny.
Jesteśmy już grubo po podstawowym czasie i kończy nam się limit spóźnień, więc trzeba zostawić Rudę i zacząć wracać na bazę... a przed nami będzie podjazd pod Przełęcz Woliborską. To nie jest łatwy podjazd, to jakieś 8 km ciągle pod górę, z serpentynami, więc trzeba wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii.
Szkoda trochę zostawiać Rudę, ale trzeba odpuścić bo nie chcemy dziś jeździć do rana. Na niedzielę mamy zaplanowane Góry Kamienne, więc chcemy złapać chociaż ze 3-4 godziny snu. I tak będziemy w bazie dopiero koło 2:00 w nocy. Przełęcz Woliborska nie odpuści, trzeba ją podjechać... będzie ciężko, zwłaszcza po całym dniu chaszczowania...
...no ale w "bazie" (przypominam plandeka na drzewie...), ognisko i ciepły posiłek. Posiedzieć w nocy, w lesie przy ognisku, no to jest to... mimo, że w górach jesteśmy właściwie non-stop, to jednak ognisko to rzadkość. To już nie są czasy obozów i biwakowania... teraz się zapierdala po nocy za lampionami, a nie biwakuje :D
No zakończenie zatem niech zabrzmi "Płonie ognisko i szumią knieje... a ponad nami wiatr szumny wieje i dębowy huczy las". Fajnie było znowu posiedzieć przy ogniu.
Tak samo jak rok temu na Galicyjskich Pagórach.
To koniec opowieści o Jaszczurze i Sowie... pora złapać kilka godzin snu w aucie, bo ze wschodem słońca wołać nas będę Góry z Kamienia: Dzikowiec, Lesista Wielka, Szpiczak, ale to już inna historia.
Po-hu...Po-huuu, Po-huuu...ja włóczysz się tutaj po nocy :P

Jaszczurowy klasyk - szkic obiektu sakralnego

Pierwsza w nocy w lesie... na trzeźwo nie da rady...

Nasza Jaszczurowa karta :P (awers, na rewersie tylko kody z lidarów, więc nie ma co go wrzucać)


W drodze do bazy

Nadal w drodze do bazy :)

Dzisiejsza mapa chociaż niedzisiejsza bo aktualność to jak dobrze pamiętam lata 70-te.

"Obudziłem się w ogórkach, wszędzie wojska od cholery..." (całość TUTAJ)
Temperatura jest jaszczurowata - podgryza w poślad, łapki i policzki. Jest koło 2-3 stopni, więc jak stoimy w środku lasu, przed czymś co miało być namiotem... a jest raczej pałatką? plandeką? rozpiętą między drzewami, to nam trochę zimno.
Nie chcemy jednak opatulać się w kolejne warstwy z plecaka, bo zaraz będzie pchanie roweru po błocie pod górę i zrobi się ciepło...
Po krótkiej odprawie dostajemy mapy i możemy ruszać. Mapy... tak, mapy to osobny temat. Na Jaszczurze mapy zawsze są trudne, ale dzisiaj - mimo że są podobnej klasy jak na innych edycjach - są dla nas jakoś mniej czytelne. Dłuższą chwilę nam zajmie zatem "wstrzelenie" się w nie i to nawet nie dlatego, nie możemy złapać "fix'a" (urządzenia GPS łapią tzw. "fix" gdy ustalają swoje położenie), ale dlatego, że wszystko nam się na nich zlewa. Ciężko przychodzi nam rozróżnić, czy na mapie linia to jest ścieżka, poziomica, czy granica czegoś... nie wiem jak innym uczestnikom, ale bardzo ciężko było nam "wejść" w nawigację na tym podkładzie. Dobrze, że się finalnie udało, ale to była walka.
W rogu mapy Malo umieścił napis "Only attracted to things which bring you trauma". Grubo... będzie srogo. Od razu wspomnieniem sięgam, że jak był napis tego typu na Białych Dolinach to było srogo.
Aby odnaleźć pierwszy punkt kontrolny musimy znaleźć resztki, pozostałości... jakieś ścieżki leśnej, przecinki. Jak głębiej w lesie, jest ona nawet jakoś tam zarysowana między drzewami, to trafić w nią z leśnej drogi głównej (czytaj: szutrowo-błotnistej stokówki idąc wzdłuż masywu), to jest wyczyn. Skrzyżowanie po prostu nie istnieje, trzeba wejść w krzaki, zejść po stromej skarpie i OOOOOOO!! jest dawna droga. No zapowiada się grubo z nawigacją dzisiaj... przy takiej klasie mapy, przy takiej jej aktualności, dokładając do tego teren górski... może być zabawa.
W drodze na nasz drugi punkt kontrolny czeka nas prawdziwy "nostalgia trip", bo przebijamy się do czerwonego szlaku - tak, Głównego Sudeckiego. Weekend majowy 2013, jedna z naszych pierwszy rowerowych wypraw w Góry Sowie... Ze Srebrnej Góry czerwonym szlakiem na Wielką Sową. I pierwszy ever wpis na blogu... 12 lat temu! Tak, wiem silnik jest przestarzały, blog mi umiera bo coraz mniej wpisów... wiem, wiem. Co gorsza, trochę nie mam serca czegoś z tym zrobić... Ale i tak... 12 lat temu, pierwszy wpis.
Super tu ponownie trafić, zwłaszcza że znane nam (czyli oswojone) wiatrołomy nadal leżą tak jak leżały :D
Chwilę później, nostalgia ustępuje jednak lekkiemu zaskoczeniu bo mija nas grupa z bronią. Niemała grupa z niemałą ilością broni.
Dobrze, że to "nasze" zielone ludziki, a nie... te co można kupić/wynająć w każdym sklepie z zielonymi ludzikami. Wygląda na to, że wpakowaliśmy się w środek jakiś ćwiczeń WOT'u. I to są naprawdę spore manewry bo grup żołnierzy jest kilka i będziemy je mijać na całej długości szlaku w kierunku na Kalenicę. Na lokalnych pagórach, czyli "kalenickich" przedwierzchołkach będziemy także spotykać czekających na te grupy instruktorów... najpewniej z jakiś przejebanym zadaniem, a nie ciepłym słowem i herbatką. Ta instytucja tak działa, wiem coś o tym - pozdrowienia dla dowódcy naszego plutonu z CSSP. Na skrzyżowaniu szlaków, na przełęczy, żołnierze mają punkt zborny i powiem Wam, że to robi wrażenie. Nie wszystkie grupy tutaj jeszcze doszły, bo kilka z nich wyprzedziliśmy na zjeździe, a mimo to stacjonuje tutaj (w miejscu tymczasowej dyslokacji - musiałem, musiałem!) ponad 50 osób w mundurach i Berylami. Robi to wrażenie.
Mijamy wojskowych i kierujemy się w kierunku...
Ruszamy w drogę

Zaczyna się...

No i się zaczęło...

Jest pięknie pod kątem kolorów

Nostalgia trip - czerwony sudecki

"Push, push, push, Just a little, Push, push, push, A little further. Push, push, push
Just a little bit, Push, push, push. A little bit more..." (starocie, naprawdę starocie)

WIELKIEJ SKAŁY
W sumie, to mogłoby być pięknie... kolory liści niczym bajka. Żółto, czerwono - po prostu magia.
Nic tylko zaśpiewać chyba moją ulubioną piosenkę o jesieni w górach.
"Przyszła do mnie od Podola,
zamieszkała w zżółkłym lesie
przegoniła wiatr po polach
spadła deszczem na mnie jesień..."
i ten refren
"Ja Was kocham moje góry,
a że miłość nie zrdzewieje,
to gdy Pan mnie wezwie w chmury
powiem Mu, że wolę w knieje...".
Dokładnie tak, "...powiem Mu, że wolę w knieje".
Czemu zatem piszę, że mogłoby być a nie jest... no tak naprawdę, to jest... ale tryb przypuszczający wynika z tego, że w normalnych okolicznościach to byśmy podziwiali te widoki i kolor z jakieś fajnej drogi, ciekawego szlaku... a tymczasem... przedzieramy się przez nie na rympał. Po prostu na rympał: po jakieś pionowej ścianie, przez krzory, bez ścieżki i czasem na czworakach.
Kolejny lampion jest bowiem na szczycie wielkiej skały. Nie wiemy jeszcze, że moglibyśmy do niej dojść od góry, ze szlaku wiodącego na Kalenicę. Tego dowiemy się później, gdy już zdobędziemy tą skałę tzw. "brute forcem". Na ten moment idziemy od dołu, wspinając się po niezłym pionie i przedzierając się przez chaszcz. Czasem zastanawiam się co my robimy ze swoim życiem... za jakaś kartką na drzewie... włazimy na wielką, śliską skałę, z której będzie ciężko zejść. To jest inny stan umysłu, to są "odmienne stany świadomości", tego się nie da wytłumaczyć. Potem ktoś pyta po co to robisz, Ty odpowiadasz, że to nie jest zwykła kartka na drzewie... On mówi, że nie rozumie, Ty odpowiadasz że to nie jest obowiązkowe, On się obraża... a Ty idziesz na kolejną skałkę, po kolejną kartę na drzewie... której nawet stamtąd nie zabierasz! A więc twój stan posiadania się nie zwiększa, a mimo to twierdzisz, że ją zdobyłeś...Ja naprawdę czasem nie ogarniam tego bez piguł... Jimmy, dawaj piguły!
"...zamieszkała w zżółkłym lesie..."

Teraz trzeba tam wleźć...

Atak szczytowy

Za kartką na drzewie - przynajmniej widoki ładne :)

"... powiem Mu, ja wolę w knieje"

Magic!

WIELKA SOWA... w pohukiw....eee... w poszukiwaniu punktów kontrolnych
Zostawiamy za sobą wojsko i wielką skałę. Nadal trzymamy się czerwonego - głównego sudeckiego, chociaż niektóre z punktów kontrolnych "wyrzucą" nas poza ten szlak. Przejdziemy przez Kalenicę oraz kilka innych fajnych miejsc. Ze dwa razy nie trafimy także w punkt przy pierwszej próbie i będzie wymagana drobna korekta, ale nic spektakularnego - bez tragedii. Finalnie, zebrawszy z mapy co było "pod" tymże pagórem, zaczynamy wspinać się na Wielką Sową. Cel - wieża widokowa. Tu będzie trochę ludzi, w końcu mamy piękny pogodowo weekend... no ale jak większość dochodzi tu szlakiem, to tylko nieliczni wyłaniają się z krzaków... budząc pewne zainteresowanie. Niektórzy z tych wyłaniających się trzymają jakieś dziwne, kolorowe mapy w rękach i liczą schody na wieżę, nawet po dwa razy aby upewnić się, że się nie jeb***, to znaczy: nie zrobili błędu... jebn*li to się już dawno, w głowę, mocno... skoro takie rzeczy robią.
Policzywszy "schodziszcze" zjeźdżamy różnymi dziwnymi, błotnistymi ścieżkami do wielkiej, ale mocno zarośniętej łąki, poprzecinanej potokami. I znowu się zaczyna, odmierzanie, liczenie strumieni, przedzieranie się przez mokradła (tak, łąka jest podmokła... w końcu jest poprzecinana strumieniami, tak?). Za kolejną kartą na drzewie. Szukamy jej chyba ze 20 min wędrując wzdłuż potoku... można by rzecz, w górę rzeki, ale nie, jest to w dół... do tego jest to nie ta rzeka, co potrzeba, więc wędrujemy najpierw w dół, a potem w górę, aby wrócić... chwilę później idziemy już w dół innego cieku wodnego. A gdy już punkt znajdziemy, to do następnego prowadzi coś co kiedyś było przecinką leśną. Wiatrołomy, wichrowały, drzewozwały... k****a, ja zawsze się zastanawiam, po co Malo tu lezie. To znaczy wiem, lezie rozwiesić tu lampion, ale na cholerę szedł tutaj przed rozwieszaniem lampionów. Co go tu pchnęło na eksploracji i planowaniu trasy...
Niemniej udało się - mamy to. Kolejna karta na drzewie w naszej kolekcji, możemy być z siebie dumni. Zacne nawigatory z nas!
Zjeżdżamy do doliny, czyli w pewnym sensie - do zera... trzeba będzie potem podchodzić utraconą wysokość, ale nie ma innej drogi, nie ma wyboru... musimy zjechać w dół. Na drodze spotykamy dwóch innych zawodników, idących w górę... idą do naszego ostatniego punktu, tyle że Oni od dołu... no ale jako, że spotkaliśmy ich już bardzo nisko, to mają do lampionu naprawdę kawałek. Pytają "znaleźliście?".
My mówimy, że TAK i chcemy im trochę podpowiedzieć jak iść, no ale w sumie co powiesz... dalej pod górę, bez ścieżki. Potem trzeba skręcić w prawo 90 stopni, kiedy... no też bez ścieżki, przy takim dużym wiatrołomie. Następnie przejść przez choinki i wyminąć spróchniały pień... k****a, jesteśmy w lesie, wiecie ile jest tu spróchniałych pni?
A jakiego miejsca szukacie... w zasadzie nic charakterystycznego, drzewo w lesie... orienteering, to jest zajebiste :D :D :D
Wieża na Kalenicy

"...buckle up and hit the gas, KICK UP DUST and kick some ass. Way out here we don't shake hands, make the rules or take demands" (całość TUTAJ)

Kolorowo

Najmniej znana ścieżka na Wielką Sowę :P

"Kiedy sowa jest wysoko, to mam ubaw po chu***... eeee... że hu-hu" (wymienimy wszystkie kolory? - TUTAJ)

Widoczki

Szkodnik skało-zachłannych
Zjechaliśmy do doliny jednym z jej zbocz... zboków?:P
No to teraz dymamy po górę jej zboczem numer dwa. Zaraz się zrobi ciemno, dzień pomału umiera i "Ciemności kryją ziemię" (dobra książką, poczytajcie :P). Nim zrobi się zupełnie ciemno siadamy na środku kamienistego szlaku i jemy kolację. Nie ma to jak bułka z kotletem zjedzona na kamieniu o zmroku, gdzieś pośrodku niczego... siedzisz na kamieniu pokrytym mchem i zastanawiasz się nad sensem tej sceny. Ktoś patrząc z boku, np jakiś malarz mógłby to uwiecznić na płótnie, tytułując obraz: NA-mchu-JA-dali. Tak, ewidentnie, tak się z tym czuję... na-mchu-jadali.
Szkodnik mówi, że zaraz będzie srogo po górę bo musimy wyjść na wielką skałę. Ech, no cóż zrobić... to nie pierwsza skała na którą dymamy. Zostawiamy rowery i podchodzimy stromym zboczem po wiatrołomach... znowu. Skała przed nami rzeczywiście jest wielka i będzie ciężko na nią wejść... zbieram siły na atak szczytowy, a Szkodnik... "to nie ta skała, musimy iść wyżej". Ech, no dobra... moja mapa została na mapniku na rowerze (Szkodnik wziął do łapy swoją), no to ufam na słowo. Podchodzimy wyżej, jest stromo a czuć już trudy dzisiejszego dnia. Wspinamy się wciąż wyżej i wciąż, na dziko tym zboczem... jest druga skała. O kurde, ale wysoka... no dobra, trzeba szturmować, a Szkodnik "to nie ta skała, ta jest druga, musimy iść wyżej". K***A! No bez jaj! Jeszcze wyżej tym zboczem? Ono nie ma końca... rowerów to już nie widać, znikły gdzieś u podnóża pierwszej skały... Szkodnik ponawia komunikat "to nie ta skała". Coś Ty się stał taki skało-zachłanny... a może skało-wybredny. Kurde mol czyli kurde razy liczba Avogadra (6,022 razy 10 do 23-ciej). Nie ta skała, ta też nie... a tamta będzie OK? Nieeee... nie, też nie pasuje. No ale dobrze, rozumiem że to nawiązanie do klasyki... jeśli nie chcesz mojej zguby, trzecią skałę daj mi luby... to jakaś ZEMSTA za to, że nie sprzątam okruszków z blatu w kuchni?
Dymamy pod górę na trzecią skałę. K***a, jak tu stromo... znowu idę jakimś żlebem, znowu przekraczam jakieś wiatrołomy... i granice zdrowego rozsądku. Znowu ocieram jajami o głazy wielkości lodówek, a wszystko to za jakaś kartką na drzewie... CHOCIAŻ... CHOCIAŻ... obczajcie jaki był tam widok na zachód słońca. Oczy się nacieszą, dusza także... no a jaja to się posmaruje jakiś kremem na otarcia. Damy radę :P
Chwilę później mamy już jednak noc. Lampki na kask, na kierownicę i co, Szkodnik? Znowu nocą w lesie. Jak mogło być inaczej.
Ciemno, mrok nas otacza, jakieś przerażające dźwięki dochodzą spośród drzew, Szkodnik się trochę lęka, ale mówię Mu, że to tylko:
Wyjebana w lesie... Szkodnik: CO?
No to powtarzam: Wyje bana w lesie. Po śląsku to jest: wyje czyli trąbi, bana czyli pociąg, no a w lesie, to w lesie. Wyje bana w lesie, tak! Nie ma się co bać!
(niedaleko stąd jest linia kolejowa...). Panika w garnizonie opanowana. Można jechać dalej.
Zejście... tu jest naprawdę stromo, trzeba rower opuszczać przed sobą.
Cóż by nie... jaszczurowo...
Zaczynamy podejście po skały

WOW !!!

"Nothing's ever what we expect, they keep asking me where I go next, all we chase is a sunset... doesn't matter where we are. If there is a moment when it's perfect, it's a moment as the sun goes down " (całość TUTAJ)

Jest dobrze, a będzie... JESZCZE LEPIEJ
Przedzieramy się przez nocny las zaliczając kolejne punkty kontrolne, a mapa kieruje nas na Ludwikowice Kłodzkie. Jak widzę imię związane z tą miejscowością (Ludwik), to zawsze widzę przed oczami suchar "Dzień dobry, czy jest Ludwik w butelce? - Tak, jest - To proszę go natychmiast wypuścić!" BA DUM PST. Kurtyna. Suchar niemal tak mocny jak ten: "jak szybko powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu Fiat Uno posiada ojciec? HAK UNA MA TATA". Beton, po prostu beton :D
Tymczasem w Ludwikowicach jest Muchołapka, którą pierwszy raz widzieliśmy jeszcze około 2010 roku, kiedy ten teren był kompletnie niezagospodarowany przez gminę. Porwaliśmy przewodnika z kopalni węgla w Nowej Rudzie (serio - przepraszam, czy to chusteczka pachnie chloroformem) i On przeszedł się z nami po ruinach oraz pokazał właśnie Muchołapkę (drugi link). Dziwna nazwa, ale nie będę Wam opisywał o co chodzi - otwórzcie sobie linki, które podrzuciłem. Dziś jest tutaj muzeum - a my musimy wykonać zadanie na jego terenie... przypominam, że mamy już noc. To pewna komplikacja. No więc dojeżdżamy do bramy i świecimy latarkami, aby ujrzeć i przeliczyć to co mamy zadane :P
Nagle głos... o kurde, a jeśli to naziści zombie, widziałem to w kilku filmach, więc oni tu mogą być, jeszcze w takim miejscu, to na pewno oni... (naziści zombie, nota bene - dobry horror klasy Z, Ż, Ziet... jak lubicie takie klimaty, a TUTAJ temat trochę mniej poważnie... - "Tak jakby pierwszy link był bardzo poważny" - Szkodnik).
Przygotowujemy się do odparcia ataku, a tymczasem gość podbiega do bramy i krzyczy "czego tu szukacie". Mam ochotę odpowiedzieć "zgubiliśmy pociąg... taki złoty, nie widział Pan może?" :P
Basia mówi, że my z rajdu i że wykonujemy zadanie, a gość...
"Aaaa z rajdu, ku*wa, rajdu... nie wiem kto Wam projektował trasę, ale to jest jakaś masakra, można przecież nogi połamać chodząc tak po tych zboczach. Jeszcze po nocy, naprawdę niepoważne, róbcie swoje i uważajcie, aby nie wpaść w jakaś dziurę nogą"
Basia na to, że "spokojnie, my na rowerach" (jako, że rozmawiamy przez siatkę i z pewnej odległości oraz w nocy, to mógł naprawdę gość nie zauważać naszych maszyn, zwłaszcza że świecimy sobie w ryj czołówkami).
"Rowerami?... jeszcze, kur*a, lepiej...".
Pan chyba nie zdaje sobie sprawy, że w kilku słowach zdefiniował Jaszczura :D
Ubawiło nas to... chociaż nie można odmówić Panu trafnej diagnozy :P
Jaszczurzy klimat, tak się zaczyna, jest biały lampion, choć dróg tu ni ma, dzień musiał minąć, więc można zginąć...

Noc w lesie - klasyk klasyków

Muchołapka

"Gdy patrzysz w otchłań, otchłań patrzy w twoją duszę..."
... i pryska po oczach. Tego ostatniego Fryderyk już nie wspomniał. Przed nami chyba najbardziej niesamowity punkt tego rajdu i robimy go po nocy, więc ma to dodatkowy klimat. W sumie jest to chyba jakiś techniczny tunel pod wiaduktem, ale sami zobaczcie na zdjęcia. Po prostu kosmos. Zejście w dół... pasuje Wam... to jakiś hardcore. Chyba ze 22m, tak przynajmniej Malo napisał w opisie punktu "-22" nie podając nic więcej. Miejsce niesamowite, ale trochę jednak niebezpiecznie będzie schodzić tędy... owszem można spróbować i mnie nawet kusi, ale ciężko powiedzieć w jakim stanie jest ta drabinka. Jak coś się ukruszy i oderwie od ściany to można zaliczyć Imperatora Palpatine. Postanawiamy zobaczyć czy nie ma tam wejścia od strony strumienia... skoro leje się woda (i pryska) to to musi gdzieś wypływać. Kierujemy się zatem wzdłuż cieku wodnego i JEST. Boczne wejście. W sumie nie wiem, które z tych wejść było "mocniejsze" w znaczeniu, że patrzycie na nie po prostu z zapartym... stolcem. Niesamowity punkt, naprawdę niesamowity. Jeden z najlepszych ever pod kątem klimatu i jak zawsze, nie do końca bezpieczny... cały Jaszczur. Ja naprawdę w takich miejscach mam wrażenie że zaraz usłyszę:
"deep down six feet is where I like to eat..." i zawsze zastanawiam się czy to dobrze, że zostawiłem ręczny granatnik w bagażniku. Nie wiem czy to, co może tu mieszkać, będzie rogate, skrzydlate czy pełzające, ale zakładam że profilaktyczne ze 3 granaty ostudziłby jego chęć na zainteresowanie się nami :P
Wiecie jak jest, czasem randka (z przeznaczeniem) nie idzie zbyt dobrze... "Chciałaś rwać ze mną owoce z drzew, nic poza tym, chyba coś mi się pojebało i przyniosłem granaty"
Tak czy siak - niesamowity miejsce, niesamowity punkt kontrolny. Za to kochamy Jaszczury.
Pamięci tych którzy zostali pod ziemią...

"Kiedy patrzysz w otchłań...

...otchłań patrzy w twoją duszę" - przynajmniej tak mówił Fryderyk N. :P

"Deep down six feet is where I'd like to eat..."

"The worm of light has entered my tomb. Prepare yourself, mortal, to serve my Master for the eternity..."
(Leoric, królu złoty, nie ma ch*ja na Mariolę, ja pracuję tylko za hajs, nie potrzebuję eternitu ani innych takich pierdół. Weź dostosuj ofertę do warunków rynkowych albo porachuję Ci kości :D
(ten opis jest hermetyczny na kilku poziomach, propsy jak łapiesz je wszystkie :P)

No ale miejscówka MEGA !!!

Fajna ta Nowa, Ruda...
Oj tak - kiedyś tu byliśmy za dnia i goniliśmy po wszystkich wieżach dookoła :P
Wiemy zatem czego się spodziewać... podjazdów i podpychów. Jest już jednak po północy, więc trzeba będzie prawie połowę trasy rajdu odpuścić. Klasyk - Jaszczur górski na rowerach to nie jest przejażdżka. Zeszło nam dzień i pół nocy aby zrobić trochę ponad połowę trasy. Jesteśmy właśnie w Nowej Rudzie i zaliczamy nasz ostatni punkt kontrolny dzisiaj - wieżę widokową na Górze Św Anny. Nie to nie tak góra, co jest obok Opola i przy A4-rce przy MOP'ie Wysoka :P. To ta Góra Św. Anna obok Góry Wszystkich Świętych, czego nie rozumiesz? Noworudzkie przestrzenie, mało, naprawdę mało znane tereny.
Jesteśmy już grubo po podstawowym czasie i kończy nam się limit spóźnień, więc trzeba zostawić Rudę i zacząć wracać na bazę... a przed nami będzie podjazd pod Przełęcz Woliborską. To nie jest łatwy podjazd, to jakieś 8 km ciągle pod górę, z serpentynami, więc trzeba wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii.
Szkoda trochę zostawiać Rudę, ale trzeba odpuścić bo nie chcemy dziś jeździć do rana. Na niedzielę mamy zaplanowane Góry Kamienne, więc chcemy złapać chociaż ze 3-4 godziny snu. I tak będziemy w bazie dopiero koło 2:00 w nocy. Przełęcz Woliborska nie odpuści, trzeba ją podjechać... będzie ciężko, zwłaszcza po całym dniu chaszczowania...
...no ale w "bazie" (przypominam plandeka na drzewie...), ognisko i ciepły posiłek. Posiedzieć w nocy, w lesie przy ognisku, no to jest to... mimo, że w górach jesteśmy właściwie non-stop, to jednak ognisko to rzadkość. To już nie są czasy obozów i biwakowania... teraz się zapierdala po nocy za lampionami, a nie biwakuje :D
No zakończenie zatem niech zabrzmi "Płonie ognisko i szumią knieje... a ponad nami wiatr szumny wieje i dębowy huczy las". Fajnie było znowu posiedzieć przy ogniu.
Tak samo jak rok temu na Galicyjskich Pagórach.
To koniec opowieści o Jaszczurze i Sowie... pora złapać kilka godzin snu w aucie, bo ze wschodem słońca wołać nas będę Góry z Kamienia: Dzikowiec, Lesista Wielka, Szpiczak, ale to już inna historia.
Po-hu...Po-huuu, Po-huuu...ja włóczysz się tutaj po nocy :P

Jaszczurowy klasyk - szkic obiektu sakralnego

Pierwsza w nocy w lesie... na trzeźwo nie da rady...

Nasza Jaszczurowa karta :P (awers, na rewersie tylko kody z lidarów, więc nie ma co go wrzucać)

Kategoria SFA, Wycieczka
Kiwon 2025
-
DST
120.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 października 2025 | dodano: 14.10.2025
Kiwon czyli niewyspanie, deszcz, mgła, pagóry i spóźnienie na metę... Tak było w 2024, więc chyba mamy deja vu bo edycja 2025 przynosi nam dokładnie ta samo: niewyspanie, deszcz, mgłę, pagóry i spóźnienie na metę. Nawet baza rajdu jest w tym samym miejscu... No bez kitu. Parafrazując moje chore, hermetyczne utwory: "ever got a feeling of deja vu? Whenever I lose, then I do...".
Uczycie deja vu wchodzi nam zatem jakiś inżynier z czarnego lądu nocą do domu po telewizor... i do wchodzi całe w błocie, bo upaćkaliśmy się tak jak roku temu, a może nawet bardziej. Jak mawiał pewien chorąży, dowódca naszego plutonu "pogoda taktyczna, ziemia mokra więc łatwiej się kopie okopy...".
Uczycie deja vu wchodzi nam zatem jakiś inżynier z czarnego lądu nocą do domu po telewizor... i do wchodzi całe w błocie, bo upaćkaliśmy się tak jak roku temu, a może nawet bardziej. Jak mawiał pewien chorąży, dowódca naszego plutonu "pogoda taktyczna, ziemia mokra więc łatwiej się kopie okopy...".
Deja vu
Początek października przynosi nam dwie imprezy KIWON-iastego i TROPICIELA, a jeśli znacie nas choć trochę, to wiecie że lubimy łączyć za sobą takie rzeczy: rajd za dnia i rajd po nocy. Wiele razy nam się to udało, chociaż czasem było hardcore'ow (np. Mordownik + Ryś czy też Jaszczur + Tropiciel), ale tym razem nam to nie grozi. Nie ma szans aby się udało bo Tropiciel jest "nad" Wrocławiem, a Kiwon na terenach Pogórzach Jasielskiego. Limit czasu na Kiwonie mamy do 20:30, a start tras rowerowych na Tropicielu jest o północy. Nie do zrobienia... nie w naszym wieku :P, nie bez dużego skrócenia imprezy dziennej, a tego bardzo chcielibyśmy uniknąć. Celem jest złapanie obu rzeczy, a nie jednej kosztem drugiej. Ten rok zatem nie pozwoli na taką akcje, bo oba rajdy dzieli kawał drogi. Owszem, ja pamiętam jak kiedyś z rajdu Rudawska Wyrypa obok Jeleniej Góry przeskoczyliśmy do Przemyśla na rajd Team 360, no my jesteśmy zodiakary i wtedy to się dało, bo koniunkcja (implikacja oraz alternatywa także :P :P :P) planet była inna. Czemu o tym piszę? No bo jestem zdania, że brak alternatyw wspomaga procesy decyzyjne! Jeśli nie masz wyboru to nie ma problemu z wyborem, proste prawda? :D
A tak? Siedzimy i myślimy: Kiwon czy Tropiciel? Kiwon czy Tropiciel? Tropiciel czy Kiwon? Mijają tygodnie, a my nadal nie wiemy: "Czy tu, czy tam, po świecie błąkam się sam..." no dobra, nie sam, bo ze Szkodnikiem, ale nadal nie zmienia to faktu, że nie wiemy gdzie jechać. Ciągle próbuję jakoś sensownie połączyć dwie imprezy, ale non-stop wychodzi mi przelotowa na A4-rce ponad 240 km/h.
Nie wiem czy stać mnie na... olej jaki zeżre silnik naszego SFA-Panzerkampfwagen'a przy takiej prędkości. I nie mówię tutaj o napędowym, bo mamy benzynę (olej jest to traktorów, a gaz do kuchenek :P :P :P)... ale o oleju - oleju. Bynajmniej nie rzepakowym, ale takim 10W-40 o zacnej liczbie centystoksów. Nasza gablota na 100 km regularnie pali trochę oktanów i... ze 3 wioski, ale jakby ją rozpędzić do takich przelotowych to spaliłaby by wszystko co by znalazła pod maską. Nie ma huge'a zatem pogodzić w tym roku tych dwóch imprez i nieuchronnie zbliża się jednak czas decyzji
Kiwon: przedpagóry Beskidu Niskiego, za dnia (jasno, więc coś widać - z turystycznego pkt widzenia lepiej), Ania robi trasę rowerową, długi limit...
Tropiciel: płasko, nocą (ch*ja widać, ale jest kozacki klimat!), zadania specjalne...
W ostatnim tygodniu przed rajdem zapada w końcu decyzja: Kiwon - czyli pagóry wygrywają.
Pisałem Wam rok temu jak bardzo niewyspani byliśmy na zeszłorocznej edycji tej imprezy, prawda? No to jak deja vu, to deja vu bo w noc z piątku na sobotę śpię 2,5h... piątek miał być spokojny, mieliśmy się spakować popołudniem na rajd i pójść wcześniej spać, ale zaatakowało nas milion tematów i o pierwszej w nocy to ja się dopiero kończyłem pakować. Fantastycznie, po prostu fantastycznie ale to nie jest pierwszy raz, jak takie rzeczy się nam przydarzają - przecież my częściej startujemy niewyspani niż wyspani, więc pozostaje chyba po prostu przywyknąć. Po prostu znowu się łudziliśmy, że tym razem będzie inaczej... który to już raz. Budzik na 4:00 rano i ruszamy
A tak? Siedzimy i myślimy: Kiwon czy Tropiciel? Kiwon czy Tropiciel? Tropiciel czy Kiwon? Mijają tygodnie, a my nadal nie wiemy: "Czy tu, czy tam, po świecie błąkam się sam..." no dobra, nie sam, bo ze Szkodnikiem, ale nadal nie zmienia to faktu, że nie wiemy gdzie jechać. Ciągle próbuję jakoś sensownie połączyć dwie imprezy, ale non-stop wychodzi mi przelotowa na A4-rce ponad 240 km/h.
Nie wiem czy stać mnie na... olej jaki zeżre silnik naszego SFA-Panzerkampfwagen'a przy takiej prędkości. I nie mówię tutaj o napędowym, bo mamy benzynę (olej jest to traktorów, a gaz do kuchenek :P :P :P)... ale o oleju - oleju. Bynajmniej nie rzepakowym, ale takim 10W-40 o zacnej liczbie centystoksów. Nasza gablota na 100 km regularnie pali trochę oktanów i... ze 3 wioski, ale jakby ją rozpędzić do takich przelotowych to spaliłaby by wszystko co by znalazła pod maską. Nie ma huge'a zatem pogodzić w tym roku tych dwóch imprez i nieuchronnie zbliża się jednak czas decyzji
Kiwon: przedpagóry Beskidu Niskiego, za dnia (jasno, więc coś widać - z turystycznego pkt widzenia lepiej), Ania robi trasę rowerową, długi limit...
Tropiciel: płasko, nocą (ch*ja widać, ale jest kozacki klimat!), zadania specjalne...
W ostatnim tygodniu przed rajdem zapada w końcu decyzja: Kiwon - czyli pagóry wygrywają.
Pisałem Wam rok temu jak bardzo niewyspani byliśmy na zeszłorocznej edycji tej imprezy, prawda? No to jak deja vu, to deja vu bo w noc z piątku na sobotę śpię 2,5h... piątek miał być spokojny, mieliśmy się spakować popołudniem na rajd i pójść wcześniej spać, ale zaatakowało nas milion tematów i o pierwszej w nocy to ja się dopiero kończyłem pakować. Fantastycznie, po prostu fantastycznie ale to nie jest pierwszy raz, jak takie rzeczy się nam przydarzają - przecież my częściej startujemy niewyspani niż wyspani, więc pozostaje chyba po prostu przywyknąć. Po prostu znowu się łudziliśmy, że tym razem będzie inaczej... który to już raz. Budzik na 4:00 rano i ruszamy
"...błota będzie po pachy"
Deja vu ciąg dalszy - ma padać cały dzień. Raz mocniej, raz słabiej, ale jednak ma padać. Jak rok temu. No cóż zrobić, nie przeskoczymy. Będziemy jeździć w deszczu. Przynajmniej nie jest bardzo zimno. 10 stopni to nie dramat - owszem jak Was przemoczy w takiej temperaturze, gdzieś w lesie, to nie jest super miło, ale mogło Was przemoczyć w temperaturze 1-2 stopnie, więc nie ma co narzekać. Nota bene, to jest chyba najbardziej parszywa pogoda... 1-2 stopnie i deszcz. Jak spada poniżej zera to jest zimno, ale przynajmniej jest sucho, a przy okolicach zera z deszczem, dużą wilgotnością i wiatrem, to jest wtedy czyste zło.
Tymczasem idziemy na odprawę wysłuchać kilku uwag o trasie, a po drodze "zbieramy" także Andrzeja, który dotarł właśnie do bazy, więc znowu pojedziemy w trójkę. Odprawa przynosi informacje, że jeden punkt na trasie będzie nieobowiązkowy, czyli nadal można zdobyć "komplet" (punktów kontrolnych) nie zaliczając tego punktu. Będzie on dawał pewien bonus czasowy do wyniku, ale trzeba jednak pamiętać, że bonus nie przesuwa limitu czasu, a ten jest o 20:30. Za każde rozpoczęte 10 minut spóźnienia odejmowany jest jeden punkt kontrolny. Ha! jak rok temu... a wtedy spóźniliśmy się 21 minut z tego pamiętam, albo jakoś tak, ogólnie weszliśmy już wtedy w trzecią "dziesiątkę". Czyli parszywie :P
Kreślimy na mapie nasz wariant --> postanawiamy zrobić pętlę po lampionach od południa na północ, czyli tak naprawdę pojedziemy najpierw na wschód bo baza znajduje się w lewym, dolnym rogu naszej mapy. Zrobimy cały dół mapy, a potem "dzida" na na górę czyli na północ. Brzmi jak plan.
Wyjeżdżamy z bazy i ruszamy w teren. Póki poruszamy się po asfalcie to jest w miarę spoko, przechodzą jakieś deszcze, potem przestają, a potem znowu pada, ale asfalt równa WALCEM.... ufff ale to był betonowy żart... asfalt równa się brak błota. No, ale punkty z opisem "szczyt" rzadko kiedy oferują asfaltowe dojazdy, więc dość szybko wjeżdżamy w las... a tam... no co może na Was czekać w "lesie deszczowym" jesienią? No właśnie, niech to wybrzmi piosenką (AI wymiata :P)
Tymczasem idziemy na odprawę wysłuchać kilku uwag o trasie, a po drodze "zbieramy" także Andrzeja, który dotarł właśnie do bazy, więc znowu pojedziemy w trójkę. Odprawa przynosi informacje, że jeden punkt na trasie będzie nieobowiązkowy, czyli nadal można zdobyć "komplet" (punktów kontrolnych) nie zaliczając tego punktu. Będzie on dawał pewien bonus czasowy do wyniku, ale trzeba jednak pamiętać, że bonus nie przesuwa limitu czasu, a ten jest o 20:30. Za każde rozpoczęte 10 minut spóźnienia odejmowany jest jeden punkt kontrolny. Ha! jak rok temu... a wtedy spóźniliśmy się 21 minut z tego pamiętam, albo jakoś tak, ogólnie weszliśmy już wtedy w trzecią "dziesiątkę". Czyli parszywie :P
Kreślimy na mapie nasz wariant --> postanawiamy zrobić pętlę po lampionach od południa na północ, czyli tak naprawdę pojedziemy najpierw na wschód bo baza znajduje się w lewym, dolnym rogu naszej mapy. Zrobimy cały dół mapy, a potem "dzida" na na górę czyli na północ. Brzmi jak plan.
Wyjeżdżamy z bazy i ruszamy w teren. Póki poruszamy się po asfalcie to jest w miarę spoko, przechodzą jakieś deszcze, potem przestają, a potem znowu pada, ale asfalt równa WALCEM.... ufff ale to był betonowy żart... asfalt równa się brak błota. No, ale punkty z opisem "szczyt" rzadko kiedy oferują asfaltowe dojazdy, więc dość szybko wjeżdżamy w las... a tam... no co może na Was czekać w "lesie deszczowym" jesienią? No właśnie, niech to wybrzmi piosenką (AI wymiata :P)
JESIEŃ NADCHODZI - nieziemska słota
JESIEŃ NADCHODZI - z nią tony błota !!
Odkurz swoje gumiaki i sztormiak przygotuj
błota będzie po pachy, uwalisz nim przedpokój
Mlaska pod nogami i kołami. Pod górę nie pojedziesz, a z górki także ciężko bo zrobiło się naprawdę ślisko. Dobrze przynajmniej, że nie jest to to klejące się do wszystkiego błoto, które zapycha prześwity i blokuje mechanizmy ruchome. Przedzieramy się od lampionu do lampionu, ale już widzę, że na nasze standardowe po-rajdowe pytanie "czy myjemy dziś rowery?", odpowiedź będzie tylko jedna. Chwila w lesie, a rama i widelec... a także my jako tacy, zaczynamy nabierać charakterystycznego błotnego "ubranka".
Jeden z punktów jest na kiwonie (koniku - urządzeniu do wydobycia ropy), który działa! Trzeba uważać... nie, nie dlatego, że kiwon może zabić, nie nie może... chyba że się na Ciebie przewróci... ale błoto przy nim czasem lubi mieć posmak wydobywanego surowca, a to może być nowy level uwalenia się czymś lepkim :P
Jeden z punktów jest na kiwonie (koniku - urządzeniu do wydobycia ropy), który działa! Trzeba uważać... nie, nie dlatego, że kiwon może zabić, nie nie może... chyba że się na Ciebie przewróci... ale błoto przy nim czasem lubi mieć posmak wydobywanego surowca, a to może być nowy level uwalenia się czymś lepkim :P
Cmentarz wojenny z IWW, jakich niemało w tych terenach
"...it's a stalemate at the frontline where the soldiers rest in mud..." (klasyk)

Przez zamglony las, po błocie...

Pierwszy pagór dzisiaj :)

Zdjęcie tego nie oddaje, ale to jest mega śliski zjazd!

Kiwon :)

Od baru do baru :P
Jedziemy dalej. Wydostaliśmy się z błota i wracamy na asfalt, a więc... zaczyna znowu padać. Równowaga musi być - miał być srogi wprdl dzisiaj, to jest srogi wprdl... wskaźniki: deszcz, błoto, zimno jeżdżą góra dół, góra dół i definiują stałą funkcję wprdl'u w czasie. Jak jest mniej błota, to jest więcej deszczu, ktoś tu dobrze ogarnął sprzężenie zwrotne w układzie i regulator PID (i nie chodzi mi o Palestyński Islamski Dżihad...). PID robi robotę. Wesoło jedziemy sobie zatem przez pola i nagle trafiamy na skitrany punkt żywieniowy. Jest on dla innej trasy (pieszej), ale ciasteczka i tak dostaliśmy - pytanie czy to była kwestia nasze uroku osobistego czy litości wzbudzonej naszym uwalonym błotem wyglądem. Może lepiej nie znać odpowiedzi?
Ja tam wiem jedno - jak ktoś mi daje ciasteczka, zwłaszcza z marmoladą, to idzie w moim rankingu wyżej. A uważam, że warto. Na potrzeby wyjaśnienia dlaczego warto - załóżmy, że ciasteczka dawał Józek... a jak Józek da mi sporo ciastek, to potem nie będzie miał dramy w autobusie.
Ja bywam aspołeczny (refren) i czasem dziwne akcje odwalam. Na przykład wchodzę z kałaszem w ręku do autobus... widzę konsternację i szok wśród pasażerów.
Pytam wtedy "Jest Józek?"
Ludzie przerażeni patrzą po sobie, a głos z tłumu "Jestem!"
Ja na to: "To padnij"
Takie akcje zawsze pozwalają się odstresować, koją nerwy, tylko potem te dociekliwe pytania z lampą świecącą w oczy "Czym Pan się kierował?" Siekierował? Chłopcze, tam nie było siekiery, tam był karabin jeśli nie zauważyłeś... a ja ciągle powtarzam, bądź jak Józek, daj ciasteczka :P
Dobra dość tych non-sens'ów - ogólnie to ciastka były super. Posililiśmy się i pojechaliśmy dalej. Tym razem na zupę. Serio. Na kolejnym punkcie żywieniowym ugoszczono nas pomidorówką. No tak, to można rajdować. Przyjechałem to szukać lampionów i jeść pomidorową...i wiecie co? Nie mogę znaleźć tych lampionów :D
Ja tam wiem jedno - jak ktoś mi daje ciasteczka, zwłaszcza z marmoladą, to idzie w moim rankingu wyżej. A uważam, że warto. Na potrzeby wyjaśnienia dlaczego warto - załóżmy, że ciasteczka dawał Józek... a jak Józek da mi sporo ciastek, to potem nie będzie miał dramy w autobusie.
Ja bywam aspołeczny (refren) i czasem dziwne akcje odwalam. Na przykład wchodzę z kałaszem w ręku do autobus... widzę konsternację i szok wśród pasażerów.
Pytam wtedy "Jest Józek?"
Ludzie przerażeni patrzą po sobie, a głos z tłumu "Jestem!"
Ja na to: "To padnij"
Takie akcje zawsze pozwalają się odstresować, koją nerwy, tylko potem te dociekliwe pytania z lampą świecącą w oczy "Czym Pan się kierował?" Siekierował? Chłopcze, tam nie było siekiery, tam był karabin jeśli nie zauważyłeś... a ja ciągle powtarzam, bądź jak Józek, daj ciasteczka :P
Dobra dość tych non-sens'ów - ogólnie to ciastka były super. Posililiśmy się i pojechaliśmy dalej. Tym razem na zupę. Serio. Na kolejnym punkcie żywieniowym ugoszczono nas pomidorówką. No tak, to można rajdować. Przyjechałem to szukać lampionów i jeść pomidorową...i wiecie co? Nie mogę znaleźć tych lampionów :D
Ładne to! Ten punkcik mi się naprawdę podobał. Ja bym go nazwał "KOPUŁA nad zielonymi wodami" :)

Zdjęcie zrobione nam przez obsługę pkt żywieniowego :)
3 jeźdźców pato-nawigacji... 4-ty się zgubił, bo też był pato-nawigatorem :D

Lampion przy kapliczce (klassssssyk :D)

Wariant czarny czyli przez chaszcz do kolejnego punktu kontrolnego.

Niedaleko stąd dawali pomidorówkę :)

Nad wodą

Nie wiem czemu ale widzę TO(z tym linkiem ostrożnie, bo tego się nie da od-zobaczyć - klasyka, po prostu klasyka :D)

Śladami trudnej historii...

"JESIEŃ NADCHODZI - nieziemska słota, JESIEŃ NADCHODZI - z nią tony błota !!
Odkurz swoje gumiaki i sztormiak przygotuj, błota będzie po pachy, uwalisz nim przedpokój"

W kierunku Babiej Góry
Druga część dnia upływa nam... w deszczu. Czaicie bazę? UPŁYWA.... pływa... w deszczu i błocie. Gonimy po jakieś zabłoconych polach i strumieniach. Nie ma to jak podejście na jakiś pagór, który normalnie to wzięlibyśmy z biegu, ale dziś... wyjechać nie wyjedziesz bo błoto. Dwa kroki po przodu zjazd na butach w tył, kolejne dwa kroki do przodu i zjazd tym razem na ryju... ryju, boku lub tyłku bo tak ślisko. Na ale walczymy. Na zdjęciu poniżej trochę czuć ten mokry klimat... grunt daje nam czasem fonetyczne ostrzeżenia. Robisz krok, a błoto robi ŚLURPPPP... tak, to ostrzeżenie, bo przy kolejnym kroku nie będzie już ślurppp ale CHLUP jak wpadniesz po kostki.
Ech, a w drugiej części miało przestawać padać... tymczasem od 14:00 to nam napiera w ryj mocniej niż rano. A mogliśmy siedzieć w domu pod kocem... ale nie, chodź na rajd, będzie fajnie...
Natomiast jeden z punktów jest na bardzo fajnym moście - takim, że ciężko przejść z rowerem i ciężko jest na kilku płaszczyznach.
Prawie pionowe schody w górę, bardzo wąskie - trudno wnieść tam rower, a potem sama kładka i poręcze tak wąskie, że moja kierownica się nie mieści... rower muszę prowadzić w pionie, na tylnym kole... a potem pionowe schody w dół. Powiem Wam tak... w górę były łatwiejsze. W górę grawitacja nie pomagała, w dół pomagała aż za bardzo :P
Trasa wyprowadza nas także "nad Jasło", na szczyt który nazywa się Babia Góra. Pod szczytem czeka nas 3-ci punkt żywieniowy - no na bogato dzisiaj mamy.
Nawet jajecznicę oferują... ja bym wziął, nawet podwójną ale czas, czas, czas, Szkodnik popędza, bo nie jest najlepiej na zegarze. a jesteśmy bardzo daleko od bazy.
Ech, a w drugiej części miało przestawać padać... tymczasem od 14:00 to nam napiera w ryj mocniej niż rano. A mogliśmy siedzieć w domu pod kocem... ale nie, chodź na rajd, będzie fajnie...
Natomiast jeden z punktów jest na bardzo fajnym moście - takim, że ciężko przejść z rowerem i ciężko jest na kilku płaszczyznach.
Prawie pionowe schody w górę, bardzo wąskie - trudno wnieść tam rower, a potem sama kładka i poręcze tak wąskie, że moja kierownica się nie mieści... rower muszę prowadzić w pionie, na tylnym kole... a potem pionowe schody w dół. Powiem Wam tak... w górę były łatwiejsze. W górę grawitacja nie pomagała, w dół pomagała aż za bardzo :P
Trasa wyprowadza nas także "nad Jasło", na szczyt który nazywa się Babia Góra. Pod szczytem czeka nas 3-ci punkt żywieniowy - no na bogato dzisiaj mamy.
Nawet jajecznicę oferują... ja bym wziął, nawet podwójną ale czas, czas, czas, Szkodnik popędza, bo nie jest najlepiej na zegarze. a jesteśmy bardzo daleko od bazy.
Czuć wilgoć na tym zdjęciu :P

Wąski most :)

Kierownica szerokości przejścia :P

Można spaść na ryj i nie jest to trudne :P

Jest i Babia

Deja vu... po nocy
Zapada zmrok. Limit czasu mamy do 20:30 więc przyszła pora podjąć decyzję. Czy lecimy komplet i ryzykujemy spóźnienie czy też lecimy na bazę bez kompletu. Rok temu zaryzykowaliśmy i spóźniliśmy się na metę i to ponad 20 min. Weszliśmy wtedy w "trzecią" dziesiątkę kar. Zapowiada się, że w tym roku staniemy przed podobnym wyborem. Postanawiamy jednak zaryzykować - wiecie jak jest: jest ryzyko jest zabawa, "kto się śmieli ten korzysta" i inne takie. Najwyżej znowu się spóźnimy, a skoro mamy dostać jeden punkt kary za każde rozpoczęte 10 min, to jeśli zdobędziemy dwa punkty w tym czasie, to możemy się spóźnić nawet 20 min i nadal wyjdziemy na zero. Trochę fuck-logic, a trochę jednak prawda, no ale cóż... pewien starszy człowiek powiedział kiedyś, że "przekonasz się, że wartość wielu uznawanych prawd zależy od punktu widzenia". Ryzykujemy zatem.
Jedziemy "na komplet" i niech się dzieje wola nieba... chociaż na razie wolą nieba jest napierać deszczem po zmroku. "Fantabulous and fabulous... ech, what else is new?... been through denial, depression, bargaining and now I am just pissed but I never been a quitter 'cause my heart's full of glitter".
Gdzieś tam podświadomie zakładałem, że jednak zrobimy komplet i się nie spóźnimy na metę.
Nie zakładałem, że będzie pod górę - było. Nie zakładałem, że ciężko będzie utrzymać średnią 30 km/h (to był warunek zdążenia) - to nie było ciężkie, to było niemożliwe :P
No ale komplet zrobiliśmy - ogólnie ostatni punkt to był ekstra na wypasie, bo był to opuszczony, zarośnięty roślinnością plugawą, dom pośrodku niczego. To lubimy!
Oczywiście, dochowując zeszłorocznej tradycji spóźniliśmy się na metę.
Mimo wszystko wynik, zaskakujący - mimo spóźnienia ponad 10 min i utraty (kara) dwóch punktów, Basia ląduje na drugim miejscu podium. Zacnie, srogo, czcigodnie!
Dobry rajd, tylko szkoda że niemal cały w deszczu, no ale cóż - jesień. Chyba nas trochę rozpieściły duże ilości rajdów z dobrą pogodą. "Pogoda taktyczna" też się jednak czasem zdarza i trudno. Powiem Wam jednak, że domyć maszyny z tej ilości błota to był wyczyn :P
Do następnego!
Znowu czeka nas noc w lesie :)Jedziemy "na komplet" i niech się dzieje wola nieba... chociaż na razie wolą nieba jest napierać deszczem po zmroku. "Fantabulous and fabulous... ech, what else is new?... been through denial, depression, bargaining and now I am just pissed but I never been a quitter 'cause my heart's full of glitter".
Gdzieś tam podświadomie zakładałem, że jednak zrobimy komplet i się nie spóźnimy na metę.
Nie zakładałem, że będzie pod górę - było. Nie zakładałem, że ciężko będzie utrzymać średnią 30 km/h (to był warunek zdążenia) - to nie było ciężkie, to było niemożliwe :P
No ale komplet zrobiliśmy - ogólnie ostatni punkt to był ekstra na wypasie, bo był to opuszczony, zarośnięty roślinnością plugawą, dom pośrodku niczego. To lubimy!
Oczywiście, dochowując zeszłorocznej tradycji spóźniliśmy się na metę.
Mimo wszystko wynik, zaskakujący - mimo spóźnienia ponad 10 min i utraty (kara) dwóch punktów, Basia ląduje na drugim miejscu podium. Zacnie, srogo, czcigodnie!
Dobry rajd, tylko szkoda że niemal cały w deszczu, no ale cóż - jesień. Chyba nas trochę rozpieściły duże ilości rajdów z dobrą pogodą. "Pogoda taktyczna" też się jednak czasem zdarza i trudno. Powiem Wam jednak, że domyć maszyny z tej ilości błota to był wyczyn :P
Do następnego!

Dwa monumentalne dęby :)

Klimat, klimat, klimat !!!

Podium :)

Kategoria Rajd, SFA
SYSTEMowy Pachoł Salatyna
-
DST
20.00km
-
Aktywność Wędrówka
Sobota, 13 września 2025 | dodano: 14.09.2025
Pamiętajcie jak pisałem Wam kiedyś, że Banikov to Pachoł Salatyna? Aby to ustalić potrzebowaliśmy 17h godzin, musieliśmy zrobić 2500m podejścia oraz przejść 30 km, a także musieliśmy jeszcze to skonsultować Berestovą, Sivy'm Vrch'em oraz Ostrym... ale ważniejszą obserwacją tej wyprawy było to, że grań między Salatynem a Pachołem jest niesamowita. Są takie miejsca, w które chcecie wrócić i to nie raz, więc gdy nadarza się okazja, aby zabrać System Team w góry, to tym razem wybór pada na Tatry Zachodnie.
Zwłaszcza, że - jak tamten rok w zasadzie ciągle siedzieliśmy w Tatach - to w tym roku byliśmy w nich tylko raz, w zimie (tutaj). Włóczymy się po jakiś Alpach (nie jakiś, tylko Julijskich - Szkodnik) a w Tatrach nie było nas wieki. Trzeba to zmienić.
Jako, że zabieramy ze System Team, to plan wyprawy jest jak zwykle trzy wariantowy (trasa krótka, trasa średnia i trasa najlepsza!), ale jak to zawsze bywa w grupowych wyjściach, trzeba do tego podchodzić mocno elastycznie i dostosować wyjście do wszystkich uczestników.
Finalnie zatem uda się zrobić następującą pętlę:
- Dolina Rohacka, podejście pod Brestovą (1934m)
- Salatyn (2048m)
- Pachoł (2166m)
- Banikovskie Sedlo (2043m) i w dół do doliny
- Wodospad Rohacki i powrót do Doliny Rohackiej
Powrót jak zawsze po nocy - umówiliśmy się na cały dzień, to wykorzystamy cały dzień, mimo że będą lekkie bunty na pokładzie... przywykliśmy, doświadczenie w tłumieniu jest. Zwłaszcza, że - jak tamten rok w zasadzie ciągle siedzieliśmy w Tatach - to w tym roku byliśmy w nich tylko raz, w zimie (tutaj). Włóczymy się po jakiś Alpach (nie jakiś, tylko Julijskich - Szkodnik) a w Tatrach nie było nas wieki. Trzeba to zmienić.
Jako, że zabieramy ze System Team, to plan wyprawy jest jak zwykle trzy wariantowy (trasa krótka, trasa średnia i trasa najlepsza!), ale jak to zawsze bywa w grupowych wyjściach, trzeba do tego podchodzić mocno elastycznie i dostosować wyjście do wszystkich uczestników.
Finalnie zatem uda się zrobić następującą pętlę:
- Dolina Rohacka, podejście pod Brestovą (1934m)
- Salatyn (2048m)
- Pachoł (2166m)
- Banikovskie Sedlo (2043m) i w dół do doliny
- Wodospad Rohacki i powrót do Doliny Rohackiej
Zawsze powtarzamy "brak alternatyw wspomaga procesy decyzyjne" i jak jesteście na 2000 o zachodzie słońca, to niewiele można już zrobić aby uniknąć powrotu nocą :D
Jedziemy ze zdjęciami !!
"Zatroskany w nurcie różnych ważnych start
wynajduję w kalendarzu - parę wolnych dat
i zataczam myślą drogi mojej kres,
co mnie wiedzie w ukochane góry, tam gdzie był i jest..." (Drugi dom)
Wszystkie cytaty pochodzą z... dużej ilości utworów referujących do gór (TEGO, a także TEGO oraz TEGO, trochę też TEGO, jak również TEGO, no i oczywiście TEGO)
Mistrz Jacek też się znajdzie - TUTAJ
Ładna ekipa, razem ze mną 10 osób. To już konkret :)

"Porwaliśmy się na, zdobycie wielkich gór,
herosi z dawnych lat, służyli nam za wzór..."

"...przez niebotyczną grań, pieliśmy długo się
niejeden odpadł tam, znajdując w dole śmierć..." (udało się, że nie :P)

"...idę dołem, a Ty górą
jestem słońcem, Ty wichurą
ogniem ja, wodą Ty
śmiechem ja, Ty ronisz łzy..."

"...a prowadziły nas, nadzieja, wiar, złość,
bo tam na dole zła, było dość..." (z dedykacją dla PB i BE :P :P :P)

"...i warto było iść, do góry wciąż się piąć,
by sobą wreszcie być i przestać karki giąć"

"W blasku ostrzeją zęby gór,
ja także oczy zaostrzę,
ostrzę naostrzę, mądrość milcząca, spiętrzona,
skały żywe, ściany milczące, turnie życzliwe..."

"...i tylko niech Tatry w śniegu zapłaczą (już za 2-3 miesiące :P)
Za Tobą, za mną, za nami,
oto są sprawy najprostsze
i nic ponad Tatrami"

"Tary z żył moich wyprute,
Tatry zdjęte z chmur, które już wielu zabiły
najtwardsze mięso ziemi,
powstałe z piękności, z wybuchu i z siły..."

"...lecz nie ustawał nikt, nawet w godzinie złej
zaciskał pięści i ze śmiechem wołał HEJ, PRZEPIĘKNIE JEST... i tylko tlenu mniej"

"...góry wysokie, wiem co z Wami walczyć każe,
ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze,
największa rzecz - swego strachu mur obalić
odpadnie stu lecz następni pójdą dalej...
sam możesz wybierać los, zrozum to - wejdź na szczyt "

"Po grani, po grani, po grani,
tu mi drogi nie zastąpią pokonani
Tylko łapią mnie za nogi, krzyczą NIE IDŹ, STAŃ
Ci co w pół stanęli drogi,
i zębami, pazurami kruszą grań..."

"...teraz ścieżka jak od lat,
wiedzie mnie w cudowny świat,
do przyjaciół, których z mapy dobrze znam"

Pacholski Ekscalibur - ostatnio jak chciałem go wyciągnąć ze skały i ogłosić się królem, to mnie straż parku pytała co odwalam i czy się leczę :D

"Lecz nie odezwał się tym razem żaden śmiech
Bo wszyscy padli tu zajadle łapiąc dech
I dziwny jakiś był zwycięstwa słodki smak
Minęło parę chwil aż ktoś wychrypiał tak... PRZEPIĘKNIE JEST I TYLKO TLENU BRAK"

"Bo tutaj w górach jest mój dom,
śpią marzenia, gwiazdy lśnią,
Tu przestrzenią karmię serce,
żyć - co krok pragnę więcej..."

Z widokiem na BANIKOV :)

Na wypasie :)

Wracamy w doliny

"...przez Was w górach schodziłem nogi,
nie mogąc złapać oddechu,
Gór co stoją, nigdy nie dogonię,
znikających punktów na mapie,
jakie miejsce nazwę swym domem
jakim dotrę do niego szlakiem?"

Jak ja kocham wodospady - pryska po oczach :)

"To moja droga z piekła do piekła
Z wolna zapada nade mną mrok
Więc biesów szpaler szlak mi oświetla
Bo w siódmy krąg kieruję krok..."

Kategoria SFA, Wycieczka
Forsując masyw Kolovratu
-
DST
82.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 4 września 2025 | dodano: 15.10.2025
Misja w kraju byłej Jugosławii. Kryptonim: ZŁOTORÓG. Odcinek 5.
Cisza. Jeszcze chwilę temu akcja działa się niemal z prędkością światła, a teraz w uszach dzwoni nam złowieszcza, niemal absolutna cisza. Zamykam oczy i staram się ukoić zszargane nerwy. Tak jak uczono nas w akademii, dawno temu, lata przed naszą pierwszą misją... głęboki wdech, długo prowadzony wydech. Trzeba uspokoić akcje serca. Zamykam oczy i raz jeszcze przeżywam ostatnie godziny. Najpierw atak na białe ściany Mangartu, gdzie przy każdym kroku po nogami kruszyły się nam wapienne skały, a żelazna lina ferrary wpadała w wibracje przy każdym jej mocniejszym obciążeniu. Wspinaczka i mozolne zdobywanie wysokości... - lecz nagle! JEST, kilkusekundowy kontakt wzrokowy z Rogozłotym, mamy Cię!... a potem rozpętało się piekło. Nie wiem skąd się wzięli, pojawili się niemal znikąd. Siepacze Złotoroga. Uzbrojeni po zęby i zahartowani w walkach górskich podczas wojny domowej w Jugosławii. To co się wydarzyło chwilę później, to już nie była kurtuazyjna wymiana ognia między służbami, to była regularna bitwa. Mieli przewagę w ludziach i sprzęcie... mieli wsparcie z powietrza (jakiś dron ciągle nad nami latał). Ledwie udało nam się wycofać z via ferraty Mangartu, bo byliśmy na niej "jak na widelcu", bez osłony, przyciśnięci ogniem... odskoczyliśmy w skały, ale rogozłote oddziały nie odpuszczały... ruszyli za nami. Górska droga, zakręty, przepaście, granica z Włochami, szalony pościg i strzały... (filmik z tej akcji macie tutaj).
Dobrze, że też mieliśmy trochę "sprzętu" ze sobą. W krytycznym momencie udało się puścić krótką celną serię... a potem już tylko pisk hamulców i ten huk auta rozrywanego przez skały. Później cisza... tylko nasze oddechy i próba odzyskania spokoju. Było blisko. Prawie nas pod tym Mangartem dorwali. Złotoróg niesamowicie to wykombinował... to była pułapka. Pułapka, z której uszliśmy jednak z życiem. Ledwie, ale się udało.
Otrząsam się z letargu i kilkoma skokami, w dół po skałach, docieram do tlącego się wraku samochodu. Widok nie jest przyjemny - sponiewierało ich straszliwie, ale cóż... takie jest życie. Mogli do nas nie strzelać... albo strzelać celniej. Mocnym szarpnięciem otwieram zgniecione drzwi i wytarguję na zewnątrz ciała.
- Co robisz? - rzuca do mnie Basia.
- Przesłuchuję go - odpowiadam
- I co Ci powie? Jestem martwy?
- Nie wiem dopóki nie spytam...
Szukam... w zasadzie to nie wiem czego, ale szukam... tylko broń i amunicja, żadnych dokumentów. Na mundurach także żadnych naszywek... ech znowu zielone ludziki.
Nagle dostrzegam na tylnym siedzeniu.. albo tym co z niego zostało, walizkę. Zamknięta na kluczyk, ale kto by się przejmował takimi szczegółami. Wyciągam noż i rozpruwam jej bok. W środku są jakieś dokumenty. Rzucam te papiery Basi
- Masz, przejrzyj to proszę. Ja sprawdzę czy znajdziemy jeszcze coś wartościowego.
- Scavenger z Ciebie... - wzdycha
- Zawsze! Może mają jakieś cenne artefakty, item'y, może znajdziemy trochę golda albo eliksiry - śmieję się i kopię dalej po schowkach wraku.
Basia przegląda dokumenty i nagle odrywa mnie od roboty zbieracza.
- Powinieneś na to spojrzeć...
Jej ton nie zwiastuje dobrych wieści. Wyczołguję się z wraku auta i biorę dokumenty, a w nich...
Nasze zdjęcia. Dużo naszych zdjęć. Zrobione w każdym hotelu w którym się zatrzymaliśmy. I nad jeziorem Bohinj... i nad Bled'em.
Tracki GPS naszych przejazdów... grubo. Złotoróg wie o nas więcej niż się spodziewaliśmy. Jesteśmy obserwowani... ten Mangart to zatem ewidentnie była pułapka. Czekali na nas.
- Musimy zmienić miejsce pobytu - mówi Basia - Natychmiast. Jestem przekonana, że jeśli tego nie zrobimy to dziś w nocy odwiedzi nas jeszcze kilku siepaczy...
- Albo artyleria i powiedzą, że wybuch gazu... ch*j, że wszystko w hotelu jest na prąd, potrzeby wybuch gazu to będzie wybuch gazu. Masz rację. Alpy Julijskie są pewnie już całe obstawione agentami Rogozłotego.
Basia otwiera mapę i mówi...
- KOLOVRAT. Przebijmy się, przez ten masyw. Potem szosą na KRAS, krainę winnic... w stronę Adriatyku.
- Czy to jest ten moment, w którym to my zaczynamy uciekać, a nie gonić?
- Nad Adriatykiem znajduję się także jedna z rezydencji Złotoroga. Pod Mangartem robił tylko za przynętę.
- Robił za przynętę i prawie go dorwaliśmy...
- Tak, zakładam zatem, że nawet jeśli teraz będziemy mieć liczniejsze towarzystwo, to Rogozłoty jednak się trochę przeliczył. Mało brakło aby Im ta zasadzka kompletnie nie wyszła. Zakładam, że będzie wolał przyglądać się temu teraz z daleka. W końcu my stoimy, oni leżą. Chyba miało być trochę inaczej w jego planie. Na jego miejscu, nie ryzykowałabym drugi raz podejścia tak blisko.
- Czyli twierdzisz, że Alpy zaroją się od jego ludzi, a On sam będzie to wszystko obserwował z daleka...
- Hipoteza, ale i tak zostanie tutaj ściągnie na nas tylko uwagę... i ogień.
- Zgadzam się. Jest tylko jeden problem... Masyw Kolovratu. To jeszcze mamy na mapie, ale potem biała plama. Nie znamy tych terenów. "Tam kończy się mapa, tam...
- Wiem, "...mieszkają potwory" - dokończyła Basia - ale nie gorsze niż te, co zaraz przyjdą tutaj po nas. Załatwimy mapę po drodze, coś się skombinuje od lokalnej ludności.
Patrzę na końcówkę naszej mapy... jej południowy kraniec. Kolovrat. Ponad 1200m. W porównaniu z Alpami, które mają ponad 2000 a czasem ponad 2500m, nie robi imponującego wrażenia.
- 1200m, to nie będzie jakiś hardcore, tam się przeprawić - mówię
- Spójrz na wysokość na jakiej jest miejscowość.
Patrzę i aż mnie zatyka...
- Ile? - pytam
- Tak, 209m... - odpowiada Basia
- To będzie zatem 1000m ciągłego podjazdu!
- Dziś mieliśmy 1800m...
- No dobra, trzeba zatem ruszać.
Zaczyna się nasza ucieczka na KRAS... ucieczka z Alp... przez Masyw Kolovratu... zwłaszcza, że wieczorem mamy spotkać się na kolacji z DJ'em i dostać nowe wytyczne z centrali.
Dobrzy są, już wiedzą co się odwaliło pod Mangartem. Ciekawe czy znowu każą mi rozliczyć się z ilości łusek... biurokracja, nawet na wojnie :P
Ten ostry to bezsamogłoskowy (KRN 2244m) Dobrze, że też mieliśmy trochę "sprzętu" ze sobą. W krytycznym momencie udało się puścić krótką celną serię... a potem już tylko pisk hamulców i ten huk auta rozrywanego przez skały. Później cisza... tylko nasze oddechy i próba odzyskania spokoju. Było blisko. Prawie nas pod tym Mangartem dorwali. Złotoróg niesamowicie to wykombinował... to była pułapka. Pułapka, z której uszliśmy jednak z życiem. Ledwie, ale się udało.
Otrząsam się z letargu i kilkoma skokami, w dół po skałach, docieram do tlącego się wraku samochodu. Widok nie jest przyjemny - sponiewierało ich straszliwie, ale cóż... takie jest życie. Mogli do nas nie strzelać... albo strzelać celniej. Mocnym szarpnięciem otwieram zgniecione drzwi i wytarguję na zewnątrz ciała.
- Co robisz? - rzuca do mnie Basia.
- Przesłuchuję go - odpowiadam
- I co Ci powie? Jestem martwy?
- Nie wiem dopóki nie spytam...
Szukam... w zasadzie to nie wiem czego, ale szukam... tylko broń i amunicja, żadnych dokumentów. Na mundurach także żadnych naszywek... ech znowu zielone ludziki.
Nagle dostrzegam na tylnym siedzeniu.. albo tym co z niego zostało, walizkę. Zamknięta na kluczyk, ale kto by się przejmował takimi szczegółami. Wyciągam noż i rozpruwam jej bok. W środku są jakieś dokumenty. Rzucam te papiery Basi
- Masz, przejrzyj to proszę. Ja sprawdzę czy znajdziemy jeszcze coś wartościowego.
- Scavenger z Ciebie... - wzdycha
- Zawsze! Może mają jakieś cenne artefakty, item'y, może znajdziemy trochę golda albo eliksiry - śmieję się i kopię dalej po schowkach wraku.
Basia przegląda dokumenty i nagle odrywa mnie od roboty zbieracza.
- Powinieneś na to spojrzeć...
Jej ton nie zwiastuje dobrych wieści. Wyczołguję się z wraku auta i biorę dokumenty, a w nich...
Nasze zdjęcia. Dużo naszych zdjęć. Zrobione w każdym hotelu w którym się zatrzymaliśmy. I nad jeziorem Bohinj... i nad Bled'em.
Tracki GPS naszych przejazdów... grubo. Złotoróg wie o nas więcej niż się spodziewaliśmy. Jesteśmy obserwowani... ten Mangart to zatem ewidentnie była pułapka. Czekali na nas.
- Musimy zmienić miejsce pobytu - mówi Basia - Natychmiast. Jestem przekonana, że jeśli tego nie zrobimy to dziś w nocy odwiedzi nas jeszcze kilku siepaczy...
- Albo artyleria i powiedzą, że wybuch gazu... ch*j, że wszystko w hotelu jest na prąd, potrzeby wybuch gazu to będzie wybuch gazu. Masz rację. Alpy Julijskie są pewnie już całe obstawione agentami Rogozłotego.
Basia otwiera mapę i mówi...
- KOLOVRAT. Przebijmy się, przez ten masyw. Potem szosą na KRAS, krainę winnic... w stronę Adriatyku.
- Czy to jest ten moment, w którym to my zaczynamy uciekać, a nie gonić?
- Nad Adriatykiem znajduję się także jedna z rezydencji Złotoroga. Pod Mangartem robił tylko za przynętę.
- Robił za przynętę i prawie go dorwaliśmy...
- Tak, zakładam zatem, że nawet jeśli teraz będziemy mieć liczniejsze towarzystwo, to Rogozłoty jednak się trochę przeliczył. Mało brakło aby Im ta zasadzka kompletnie nie wyszła. Zakładam, że będzie wolał przyglądać się temu teraz z daleka. W końcu my stoimy, oni leżą. Chyba miało być trochę inaczej w jego planie. Na jego miejscu, nie ryzykowałabym drugi raz podejścia tak blisko.
- Czyli twierdzisz, że Alpy zaroją się od jego ludzi, a On sam będzie to wszystko obserwował z daleka...
- Hipoteza, ale i tak zostanie tutaj ściągnie na nas tylko uwagę... i ogień.
- Zgadzam się. Jest tylko jeden problem... Masyw Kolovratu. To jeszcze mamy na mapie, ale potem biała plama. Nie znamy tych terenów. "Tam kończy się mapa, tam...
- Wiem, "...mieszkają potwory" - dokończyła Basia - ale nie gorsze niż te, co zaraz przyjdą tutaj po nas. Załatwimy mapę po drodze, coś się skombinuje od lokalnej ludności.
Patrzę na końcówkę naszej mapy... jej południowy kraniec. Kolovrat. Ponad 1200m. W porównaniu z Alpami, które mają ponad 2000 a czasem ponad 2500m, nie robi imponującego wrażenia.
- 1200m, to nie będzie jakiś hardcore, tam się przeprawić - mówię
- Spójrz na wysokość na jakiej jest miejscowość.
Patrzę i aż mnie zatyka...
- Ile? - pytam
- Tak, 209m... - odpowiada Basia
- To będzie zatem 1000m ciągłego podjazdu!
- Dziś mieliśmy 1800m...
- No dobra, trzeba zatem ruszać.
Zaczyna się nasza ucieczka na KRAS... ucieczka z Alp... przez Masyw Kolovratu... zwłaszcza, że wieczorem mamy spotkać się na kolacji z DJ'em i dostać nowe wytyczne z centrali.
Dobrzy są, już wiedzą co się odwaliło pod Mangartem. Ciekawe czy znowu każą mi rozliczyć się z ilości łusek... biurokracja, nawet na wojnie :P

Zostawiamy Alpy za sobą

Przedzieramy się przez lasy...

...i tajne skalne przejścia, przez wodę po kolana :P

W kierunku KOLOVRATU

Piękna droga prowadzi pod...

KOZJAK wodospad!!

Podjazd pod KOLOVRAT ma...

...no właśnie

Śladami historii... partyzantka na Bałkanach była niesamowita. Można poczytać, ogólnie o Bałkanach podczas IIWW

Agenci Rogozłotego nas obserwują

Wydostaliśmy się z doliny... bez kitu, 1000m ciągłego podjazdu. Srogo

Okopy z IWW, wykute w skałach. Front włoski, Monte Colowrat...

Dzisiaj mamy nowy rozdział...

...ale wtedy, w IWW odbyły się tutaj 12 krwawych bitew o Dolinę Soczy (front przebiegał, także zimą na ponad 2000m npm)

Sprawdźcie nawet prosty wpis na Wiki (tutaj), acz więcej o tym pewnie w kolejnym rozdziale... bo znaleźliśmy dużo polskich śladów na tym froncie.

Republica Italii nas wita

Prowadzi nas zarówno Alpe Adria jak i Droga Pokoju (Pot Miru)

Pachnie zasadzką Rogozłotego...

Jako, że wieczorem umówiona była uroczysta kolacja, to dzisiaj nie będzie jazdy po nocy, ale powiem Wam że czuliśmy się jak na rajdzie... trzeba zdążyć na metę na 19:00, a po drodze sporo punktów kontrolnych było i teraz lecimy "finish" po pagórach. 30 km finiszu "stokówkami" (na 400 - 600m npm) - naprawdę rajdowo!

Pagór za pagórem, a do "bazy" nadal ponad 20 km!!

Kategoria SFA, Wycieczka
Białe ściany Mangartu
-
DST
69.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 3 września 2025 | dodano: 16.09.2025
Neutralizacja bojowej stacji pogodowej Złotoroga zakończyła się pełnym sukcesem. Szykuj talary Złotorogi, bo czeka Cię kosztowny przegląd infrastruktury. Niemniej taki cyber-atak na jej serwer na pewno przyciągnie do nas uwagę służb i obawiam się, że sytuacja stanie się napięta jak plandeka na żuku... Trzeba zatem wdrożyć działania maskujące i pozorowane, aby podrzucić im kilka fałszywych tropów. Zakładamy, że Złotoróg jeszcze nas nie zidentyfikował - w znaczeniu bezpośrednio nas - jako agentów, ale na pewno już wie, że operujemy w rowerowej grupie turystycznej. Nie bez powodu to właśnie ta grupa została obłożona wczoraj pogodową artylerią (nie ma to jak Grad... zwłaszcza GRAD BM-21) . Każde nasze oddzielenie się od grupy nie ujdzie uwadze siepaczom Rogozłotego... trzeba zatem zastosować pewną dywersję i samodzielnie rozbić grupę na bataliony i drużyny, tak aby nasze oddzielenie stało się jednym z takich poddziałów.
W tym celu sięgamy po sprawdzone techniki perswazji i wywierania wpływu... zwłaszcza, że dzisiaj w planie jest wyjazd na 2000m npm. Przed nami stają bowiem białe ściany Mangartu (2679) - morderczy podjazd, który ciągiem będzie miał 1600m przewyższenia. Najpierw 800m w górę, potem lekkie wypłaszczenie i drugie ostrzejsze 800m up. Podjazd z cyklu: "każdy umiera w samotności".
W tym celu sięgamy po sprawdzone techniki perswazji i wywierania wpływu... zwłaszcza, że dzisiaj w planie jest wyjazd na 2000m npm. Przed nami stają bowiem białe ściany Mangartu (2679) - morderczy podjazd, który ciągiem będzie miał 1600m przewyższenia. Najpierw 800m w górę, potem lekkie wypłaszczenie i drugie ostrzejsze 800m up. Podjazd z cyklu: "każdy umiera w samotności".
DYWERSJA!!!
Rzucamy wyzwanie elektrykom:
- te wasze silniki to chyba nie poradzą sobie z tą ścianą, nie chcę zapeszać ale sądzę, że nie dadzą rady.
Rzucamy wyzwanie gravel'om:
- elektryki dziś słabo doładowane, były przerwy w dostawie energii nocą - jak dobrze zatem przyciśniecie, to są wasi! Połkniecie ich, ale musicie napierać!
Rzucamy wyzwanie harpaganom:
- dacie się przegonić gravel'om? Osłabną na takim podjeździe, gwarantuję, to wasza szansa: ścigniecie ich dzisiaj. Czuję to, zaufajcie nam.
Taktyka zadziałała. Na masakra podjeździe pod Mangart cała grupa bardzo mocno się rozciągnie. W zasadzie podzieli na kilka różnych grupek, z których każda będzie jechać w innym tempie. Pozwoli nam to ukryć nasze działania. Będziemy wyglądać jak jedna z takich grupek, nie przyciągając uwagi do naszych poczynań. Elektryki to na 2000m npm będą w dwie godziny... już o 11:00 i zaczną zjeżdżać. To jeszcze bardziej utrudni służbom Złotoroga identyfikację, bo będziemy się tymi grupami mijać - jedni nadal w górę, inni już w dół, jeszcze inni gdzieś właśnie mają postój. Idealnie nas to ukryje przed zbyt ciekawskim wzrokiem służb.
Dodatkowo drugą dywersją będzie podstawiona ekipa filmowa, niby kręcąca reklamę samochodu na drodze między Słowenią a Włochami. Latające drony, sztuczny dym, przejazdy sportowych samochodów i samochodów z stelażami i kamerami, czasowe zamykanie drogi, które dodatkowo sprawi że potworzą się małe oczekujące na przejazd grupki - idealnie. Bardzo skutecznie wtopimy się w tłum i będziemy mogli sprawdzić wszelakie zakamarki w okolicy drogi pod Mangart.
- Cmentarz wojenny z Pierwszej Wojny Światowej
- Sztolnie i kawerny imienia Cesarza Franciszka Józefa
- Wodospad Katedra
- Wodospad Parabola
- granica włoska i via ferrata na Mangart
- Fort z wojen napoleońskich - tzw. śpiący lew
- fort Hermana
- Cmentarz wojenny z Pierwszej Wojny Światowej
- Sztolnie i kawerny imienia Cesarza Franciszka Józefa
- Wodospad Katedra
- Wodospad Parabola
- granica włoska i via ferrata na Mangart
- Fort z wojen napoleońskich - tzw. śpiący lew
- fort Hermana
Jak na dzień, w którym krąg podejrzanych zaczynał się właśnie zaciskać wokół nas, to udało się nam - bez wykrycia - sprawdzić niesamowitą liczbę śladów i miejscówek.
Natomiast sama droga to 6h ciągłego podjazdu, niezliczona liczba zakrętów (nie tak jak wczoraj, gdy każdy miał swój numer) oraz 5 tuneli do pokonania. Na końcu oficjalnego traktu wkraczamy na zakazaną drogę... szosa jest zamknięta ze względu na obryw skalny, ale nasze maszyny dają radę! Przeprawiały się już nieraz przez gorsze rzeczy. Pojedziemy zatem dalej, aż do końca utwardzonego traktu. Tam musimy porzucić rowery i resztę drogi robimy z buta. Atakujemy białą ścianę Mangartu aż do początku via ferraty.
Samej ferraty nie zrobimy - nie mamy sprzętu (jesteśmy na rowerach w końcu), nie mamy dziś górskich butów (jesteśmy na rowerach przecież!), ale póki droga pozwala, to będziemy piąć się w górę. Celem jest chociaż "dotknąć" via ferraty, co sprawia że wyjdziemy na ponad 2200m.
Samej ferraty nie zrobimy - nie mamy sprzętu (jesteśmy na rowerach w końcu), nie mamy dziś górskich butów (jesteśmy na rowerach przecież!), ale póki droga pozwala, to będziemy piąć się w górę. Celem jest chociaż "dotknąć" via ferraty, co sprawia że wyjdziemy na ponad 2200m.
Wracając skręcimy w stronę Włoch oraz natkniemy się na rannego, "śpiącego lwa".
Ostatnim tchem przed śmiercią zdradzi nam krytyczne informacje o Złotorogu. Mangart to rzeczywiście jedna z jego baza, ale ciągle jesteśmy dwa-trzy kroki za naszym celem... Złotoróg dowiedziawszy się o tym, iż jest przez nas poszukiwany, zaszył się w swojej kryjówce awaryjnej w paśmie Kolovratu, ale o tym już w następnej części.
Tymczasem zapraszam pod białe ściany Mangartu!
Znowu ruszamy w teren!

Coś mi mówi, że będzie dziś ostro...

Pomnik z pierwszej wojny - front na 2000 metrów, zwłaszcza zimą to musiało być piekło na ziemi...

Kawerny

Kolejne układy przelewowe

Piechota morska Złotoroga - dobrze, że huk wodospadu zagłuszył wymianę ognia, bo by nas zdemaskowano. Ciała leżą w wodnym grobie... nie sądzę, aby ktoś je znalazł :P
Wodospad KATEDRA
Wodospad PARABOLA
Ruszamy dalej
Dywersja Automotive mode - nie wiem czemu, ale jak patrzę na to zdjęcie to widzę TO. W sumie pasuje do narracji o zleceniu na Złotoroga - są góry, są Włochy, są piękne auta :)

Rypiemy pod górę

Srogo pod górę...

Przez tunele!

Zakręt za zakrętem

Jest pięknie

Droga wydaje się nie mieć końca...

"Then it comes to be that this soothing light at the end of your tunnel, it's just a FRAIGHT TRAIN coming your way..." (całość TUTAJ)

"Hill after hill, breaking their lines of defense... our march carries on, no army can stop our approach" (całość TUTAJ)

Pod obrywem skalnym

"On the road that will lead us to ROME... Head on north!! " czyli w kierunku Włoch

Duch i Mrok :)

Białe ściany Mangartu !!!

Minęło około 6 godzin od startu, jaka piękna i biała ściana Mangartu !!! mam ochotę śpiewać na tą pojebaną melodię TUTAJ :D

No zacnie!

Teraz już z buta

Na granicy, ale nasze słupki są ładniejsze :P

Kierunek MANGART

Dotknąć VIA FERRATĘ

Nasza droga i Pan Mangart

Nasza droga widok z góry

Zjeżdżamy

"Black sheep, black sheep, have you any wool? Yes, Sir, yes, Sir, three bag's full, one for my Master" (czyli zaopatrzenie Złotoroga! Wiedziałem! - TUTAJ)

"...a Lion sleeps tonight?" (klasyka TUTAJ)

A tak serio, to niesamowite upamiętnienie bitwy... piękne

Znowu na granicy - L'italiano :D

Szlak, SZLAK !!! do fortu Hermana

Wąską ścieżką nad przepaścią

Fort Hermana

Zawsze jak wchodzę w takie miejsca to się zastanawiam czy trzeba będzie tłuc rogacizną... może warto wrzucić najpierw ze dwa granaty, aby trochę zniechęcić rogatych...

Kategoria SFA, Wycieczka
Ruski ślad prowadzi do źródeł Soczy...
-
DST
68.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 września 2025 | dodano: 11.09.2025
Misja w kraju byłej Jugosławii, Kryptonim: ZŁOTORÓG. Odcinek 3
Nasze podejrzenie zamienia się w stuprocentową pewność - Złotoróg wie o naszej obecności. Wczoraj w dolinie nad Planicą prawie udało nam się go dorwać, ale wymknał się w ostatniej chwili. Cholera, teraz na pewno będzie ostrożniejszy, co sprawi że jeszcze ciężej będzie nam go wytropić. Spodziewamy się fałszywych tropów oraz podstawionych (dez)informatorów.
Co więcej Złotoróg, świadom już naszej obecności, zaczyna czynnie przeciwdziałać naszej operacji. Uruchomił już swoją specjalną, bojową stację pogodową, która ma za zadanie utrudnić nam poszukiwania. Zaczęła ona napierać... i zalewają nas strugi deszczu. Będzie gorzej, bo musimy jechać na ponad 1500m n.p.m, a to oznacza, że zacznie także chłostać nas zimno i sromota :P
Co więcej Złotoróg, świadom już naszej obecności, zaczyna czynnie przeciwdziałać naszej operacji. Uruchomił już swoją specjalną, bojową stację pogodową, która ma za zadanie utrudnić nam poszukiwania. Zaczęła ona napierać... i zalewają nas strugi deszczu. Będzie gorzej, bo musimy jechać na ponad 1500m n.p.m, a to oznacza, że zacznie także chłostać nas zimno i sromota :P
Informacje przekazane przez grupę OVC wskazują na pewien "ruski" ślad w kontekście naszych poszukiwań. Nie mamy pewności czy trop jest prawdziwy, ale przy braku innych informacji pozostaje nam reagować na otrzymane dane - nie mamy możliwości zaplanowania większej operacji w terenie na podstawie wskazówek otrzymanych z wyprzedzeniem. Musimy działać na bieżąco. Sprawa ewidentnie się komplikuje... ale nie pozostaje nic innego jak podążyć tym tropem. Przed nami tzw. RUSKA DROGA... mam nadzieję, że przy takich obrocie spraw, nie natrafimy na miłośników niemieckiej muzyki klasycznej. Ostatnim razem w Syrii trzeba było sięgnąć po mocniejsze argumenty aby w końcu odpuścili (relacja TUTAJ).
Na pierwszy ślad, czyli potwierdzenie że otrzymane informacje są wiarygodne, trafiamy tuż za Kranjską Górą. Miejsce kultu!!! Złotoróg ewidentnie tutaj bywa i ma swoich wyznawców. OVC dobrze nas zatem naprowadziły - ruszamy wspomnianą RUSKĄ DROGĄ na przełęcz Vrsić. Leje, naprawdę leje... a nas czeka podjazd przez 24 serpentyny. Srogo. To jest kilka kilometrów ciągłego podjazdu, duża liczba przewyższeń do zrobienia. Wspinamy się zatem mozolnie, zakręt za zakrętem. Na jednym z wirażu odkrywamy tzw. RUSKĄ KAPILCĘ - udaje nam się dostać do akt opisujących to miejsce (macie je TUTAJ).
Historia tego miejsca sięga wielkiej wojny zwanej światową... nikt jeszcze wtedy nie podejrzewał, że będzie to zaledwie "pierwsza" światowa. No chyba, że Ferdynand... On o Traktacie Wersalskim powiedział "to nie pokój, to zawieszenie broni na 20 lat". I k***a, miał rację... warto czasem posłuchać mądrych ludzi...
Wspinamy się wciąż wyżej i wyżej w deszczu. Złotoróg się rozkręca - jego stacja pogodowa zaczyna srogo nawalać, ale jesteśmy dobrze przygotowani na taki warun. Hydrofobowe warstwy kewlaru i nomex.. eee... goretex'u, goretex'u oczywiście chronią nas przed najgorszym. Łykamy 24 serpentyny, nie jest łatwo ale jakoś "wchodzą" i jesteśmy na ponad 1600m (od ostatniej serpentyny do przełęczy jest nadal pod górę - tyle że już bez zakrętów :P).
Mgły przewalają się przez góry, jest pięknie ale nie jesteśmy tu przecież dla przyjemności, mamy robotę - rozkładamy stanowisko z optyką taktyczną i przechodzimy do obserwacji. Włączam tryb termowizyjny i wypatruję ukrywającego się Złotoroga (nie wierzycie, że mamy taki sprzęt? To obczajcie TO lub TO)
Ślad prowadzi dalej - szalonym zjazdem przez serpentyny po drugiej stronie przełęczy. Po drodze udaje nam się odnaleźć skitraną miejscówkę Złotego - tunel wydrążony w górze. Sprytne, ale udało się ją wyczaić. Depczemy Ci po kopytach, Rogozłoty :P
Wspinamy się wciąż wyżej i wyżej w deszczu. Złotoróg się rozkręca - jego stacja pogodowa zaczyna srogo nawalać, ale jesteśmy dobrze przygotowani na taki warun. Hydrofobowe warstwy kewlaru i nomex.. eee... goretex'u, goretex'u oczywiście chronią nas przed najgorszym. Łykamy 24 serpentyny, nie jest łatwo ale jakoś "wchodzą" i jesteśmy na ponad 1600m (od ostatniej serpentyny do przełęczy jest nadal pod górę - tyle że już bez zakrętów :P).
Mgły przewalają się przez góry, jest pięknie ale nie jesteśmy tu przecież dla przyjemności, mamy robotę - rozkładamy stanowisko z optyką taktyczną i przechodzimy do obserwacji. Włączam tryb termowizyjny i wypatruję ukrywającego się Złotoroga (nie wierzycie, że mamy taki sprzęt? To obczajcie TO lub TO)
Ślad prowadzi dalej - szalonym zjazdem przez serpentyny po drugiej stronie przełęczy. Po drodze udaje nam się odnaleźć skitraną miejscówkę Złotego - tunel wydrążony w górze. Sprytne, ale udało się ją wyczaić. Depczemy Ci po kopytach, Rogozłoty :P
Hint operacyjny dla innych agentów. Zawsze warto zaciągnąć informacji u źródła, dlatego na nasz radar wpadają źródła Soczy.
Ścieżka do nich to będzie hardcore - prawie via ferrata !!!, czyli średniej trudności droga rowerowa :D
Uważajcie tylko aby kierownica Was nie odepchnęła za bardzo od ściany, bo można glebnąć w dół i złamać sobie jakaś ważną kość... np. podstawę czaszki...
Niesamowity trakt i niesamowite miejsce. Zobaczcie na zdjęcia poniżej!
Tymczasem zaczyna mnie ten deszcz irytować - dzwonię do Agenta J.
- Da się coś z tą stacją Złotorogiego zrobić? Napiera jak ruscy na Berlin w 45-tym i zaczyna nas to już trochę drażnić. Z-hack'ujcie to jakoś!
- Zobaczymy co da się zrobić, trzymajcie się tam. Uruchamiam departament "Cyber" i chłopaki spróbują... ale "forteca, klasyka - potrójna ściana ognia".
- A próbowałeś emacsem przez sendmail? - pytam
No i powiem Wam, że spróbowali. Piękną robotę odwalili --> "zdjęli" główny serwer stacji i deszcz się skończył. Rogotzłoty musi być wściekły, ale wychodzi piękne słońce!
Cyber-ekipa wykonała lepszy atak DDoS niż ja kiedyś na Pocztę Polską, gdy wysłałem dwie paczki równolegle...
Obstawiamy zatem, że teraz może nastąpić PRZEŁOM w naszych poszukiwaniach i tak też się dzieje - trafiamy na Mały i Wielki Przełom Rzeki Soczy. Powiem Wam tak - coś pięknego!
Rowery przypięliśmy do stalowych lin jednego z mostów i poszliśmy na pieszy patrol po okolicy.
Kolejne tropy prowadziły do Wodnego Gaju czyli królestwa małych wodospadów i różnego rodzaju układów przelewowych. Znowu zeszło nam ze 45 minut na pieszej eksploracji!
Zwłaszcza, że natrafiamy także na tablice informacyjnie o tzw. froncie włoskim (przeciw wojskom austro-węgierskim) podczas IWW z dokładnie rozrysowanymi liniami frontów !!!
12 bitew o Dolinę Soczy, straty włoskie przekraczające milion, a austro-węgierskie ponad pół milion... dolina ta spłynęła krwią (także polską, ale o tym w innym odcinku), okopy na wysokości 2000 metrów, artyleria wyzwalająca lawiny aby "zmieść" wojska wroga... linia frontu na wysokości 2200m... przeraża i fascynuje jednocześnie...
- Da się coś z tą stacją Złotorogiego zrobić? Napiera jak ruscy na Berlin w 45-tym i zaczyna nas to już trochę drażnić. Z-hack'ujcie to jakoś!
- Zobaczymy co da się zrobić, trzymajcie się tam. Uruchamiam departament "Cyber" i chłopaki spróbują... ale "forteca, klasyka - potrójna ściana ognia".
- A próbowałeś emacsem przez sendmail? - pytam
No i powiem Wam, że spróbowali. Piękną robotę odwalili --> "zdjęli" główny serwer stacji i deszcz się skończył. Rogotzłoty musi być wściekły, ale wychodzi piękne słońce!
Cyber-ekipa wykonała lepszy atak DDoS niż ja kiedyś na Pocztę Polską, gdy wysłałem dwie paczki równolegle...
Obstawiamy zatem, że teraz może nastąpić PRZEŁOM w naszych poszukiwaniach i tak też się dzieje - trafiamy na Mały i Wielki Przełom Rzeki Soczy. Powiem Wam tak - coś pięknego!
Rowery przypięliśmy do stalowych lin jednego z mostów i poszliśmy na pieszy patrol po okolicy.
Kolejne tropy prowadziły do Wodnego Gaju czyli królestwa małych wodospadów i różnego rodzaju układów przelewowych. Znowu zeszło nam ze 45 minut na pieszej eksploracji!
Zwłaszcza, że natrafiamy także na tablice informacyjnie o tzw. froncie włoskim (przeciw wojskom austro-węgierskim) podczas IWW z dokładnie rozrysowanymi liniami frontów !!!
12 bitew o Dolinę Soczy, straty włoskie przekraczające milion, a austro-węgierskie ponad pół milion... dolina ta spłynęła krwią (także polską, ale o tym w innym odcinku), okopy na wysokości 2000 metrów, artyleria wyzwalająca lawiny aby "zmieść" wojska wroga... linia frontu na wysokości 2200m... przeraża i fascynuje jednocześnie...
Nadszedł czas decyzji czy wracać na track, którym pojechała nasza grupa czy zaryzykować i spenetrować jeszcze cała dolinę nad Wodnym Gajem.
Postanawiamy podjąć ryzyko, może grupa nie odnotuje naszej nieobecności - meldujemy się DJ'owi, że zostajemy w terenie do nocy i ruszamy pod górę... kolejne srogie przewyższenia wchodzą. Ślady prowadzą wciąż wyżej i wyżej... ale tam odkrywamy kolejny kult Złotoroga. Czuję, że jesteśmy blisko.
Pod schroniskiem znowu spinamy rowery i z buta szlakiem pieszym do góry - na kolejny wodospad i tutaj Rogotzłoty nas zrobił po prostu na szaro.
"Na wodospad" wprawdzie dotarliśmy, ale ukrył przed nami znak "Koniec pota" (koniec drogi) i będąc przekonani, że nad nami znajdziemy jeszcze jedną platformę widokową, zaczęliśmy wspinać się zanikającą ścieżką bardzo stromym zboczem. W pewnym momencie ścieżka zanika zupełnie, a my wspinamy się już niemal na czworakach między drzewami...
"To moja droga z piekła do piekła
Z wolna zapada nade mną mrok
Więc biesów szpaler szlak mi oświetla
Bo w siódmy krąg kieruję krok..." (całość TUTAJ)
Może nie biesów szpaler ale czołówka już tak, bo dzień się kończy i rzeczywiście zapada zmrok.... a my w lesie, na jakimś zboczu. Jak co weekend, nie?... no ale mamy tu robotę!
Coś nam nie pasuje, bo mamy wrażenie że zaczynamy oddalać się od wodospadu. Szybka analiza terenu i mamy potwierdzenie, zgubiliśmy ślad... około 15 min będziemy schodzić to co właśnie bezsensu podeszliśmy. Schodząc znajdziemy przegapiony przez nas kamień z napisem "koniec drogi:.
No szkolny błąd, zgubiliśmy się, ale z drugiej strony wyszło też doświadczenie w rajdów, że coś jest nie tak i zrobiliśmy korektę w nawigacji... cieszyć się czy wstydzić, ciężko powiedzieć...Wtopa nawigacyjna konkretna ale i rozsądna korekta, takie mocne 6 na 10 :D
"When to stop and when to go,
These are things you have to know,
When to start, when to break
Choices that you have to make...
Get to know your navigation,
handle every situation!" (całość TUTAJ)
Wracamy do maszyn - wygrałeś tą bitwę Złotorogi, zgubiłeś nas na tej skalnej ścianie... zmusiłeś do odwrotu, ale to jeszcze nie koniec.
Już na lampkach zjedziemy do miejsca dyslokacji naszej grupy.
Mamy nadzieję, że nikt nie zauważył naszej nieobecności... acz dzisiaj była długa i mogło to zostać wykryte. Trzeba na jutro przygotować jakaś zasłonę dymną... dywersję, aby nas nie zdemaskowanego. Zwłaszcza, że wpadły nam właśnie nowe wskazówki od Agentki D... przed nami bowiem staną Białe Ściany Mangartu!
A w nogach mamy coraz więcej kilometrów i przewyższeń...
Rogozłoty Pan Mgieł :)

Zaczynamy :)

Ruska Kaplica

Wspinamy się w deszczu

Ale ma to swój klimat

Kończymy :P

Na przełęczy

Kryjówka Złotoroga!

Lucyfer czyli niosący światło

Ssssssss...serpent :)

Niesamowity klimat

Jak to było: "trochę trudniejsza, terenowa ścieżka do źródeł Soczy"

NO SROGO !!!


"...im więcej tej wody, tym się głębiej potoczy, sama biorąc na siebie cień zboczy... ale jest ciągle rzeka na dnie tej rozpadliny, jest i będzie, będzie jak była bo źródło, źródło wciąż bije" (klasyka mistrza Jacka - TUTAJ)

Po jasnej stronie gór !!!

Pięknie

WOW !!!

BOSKO !!!

Szkodnik się wspina!

Like a boss :)

Przełom !!

Wodny Gaj

Wodny Gaj 2

W górę doliny - my nie umiemy po tracku :D

W dolinie

Kult ZŁOTOROGA !!!

I jego kulturyści - czyli ludzie uprawiający ten kult

Zachód słońca - wiecie jak my je kochamy
"Nothing is ever as we expect
They keep asking me where I go next
All we're chasing is a sunset... if there is a moment when it's perfect... as a sun goes down" (całość TUTAJ)

Kontemplując wieczorne mgły :)

DZIEŃ TRZECI:
68 km, 1745m up -- Ruska Droga, Ruska Kaplica, Przełęcz Vrsić, Przełom Soczy, Sunikov Wodny Gaj, Schronisko Dom dr Klementa Juga.
Kategoria SFA, Wycieczka
Od-SKOCZNIA na Wodospad
-
DST
87.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 września 2025 | dodano: 10.09.2025
Misja w kraju byłej Jugosławii - Kryptonim: ZŁOTORÓG, odcinek drugi.
Przeliczyliśmy się... to miała być formalność. Drugi dzień naszej wyprawy i już czujemy, że nie będzie łatwo. Wczoraj przegoniliśmy się ponad 1700m podjazdu pod górę... a mieliśmy wpaść tutaj jak po ogień, ustalić co i jak ze "Złotym", a potem fajrant. Tymczasem brakło nam sił i środków aby to była misja krótka, lekka i przyjemna. Informacja o spotkaniu z Jamnikiem była prawdziwa, ale zatrzymał nas morderczy podjazd i przybyliśmy na miejsce za późno. Było już po ich tete-a-tete, rendez-vous... zwał jak zwał... było PO! Spóźniliśmy się.
Tymczasem wieczorem wpada nam jednak kolejna wiadomość od Agentki D. "Grupa informatorów 'OVC' czeka na Was pod wodospadem i w obiekcie Aljazev Dom - mają nowe informacje o Złotorogim". Rozkładamy się mapami jak zaplanować dotarcie do otrzymanych lokalizacji - koordynaty, azymuty, marszruta.... Przejazd naszej grupy rowerowej ("kamuflażowej") nie przewiduje wjazdu pod ten wodospad, ani też pod to schronisko. Trzeba się będzie jakoś niepostrzeżenie oderwać... zaczynam mieć obiekcje, czy tej grupie OVC można będzie zaufać, czy nas nie wystawią. Nie mamy jednak zbytniego wyboru, trzeba sprawdzić trop.
Próbuję przełamać napiętą atmosferę jakim słabym żartem:
- Szkodnik widziałeś? Spotkanie pod wodospadem? To chyba nie będą OVC-e, a jakiś pradawny popieprzony mistrz, co siedzi pod i się tam doskonali przez kolejne dekady...
- Widziałeś przewyższenia i kilometraż? Musimy nadrobić około 22 km i ze 400m przewyższenia. To nam zajmie dekady.
- Robiliśmy trudniejsze akcje
- Ale czas, czas jest kluczowy. Musimy być w hotelu na konkretną godzinę, aby nikt się nie zorientował, że nas braku je na kolacji... zaczną coś podejrzewać!
- Czyli zapierdalamy, tak? To chcesz powiedzieć?
- I to srogo! Nastaw się, że to może być fałszywy trop albo coś spłoszy naszych rozmówców.
- Niestety obawiam się, że Złotoróg już wie, że tutaj jesteśmy i go szukamy. Najpewniej nie ustalił jeszcze dokładnie, że to my, ale jest już świadomy trwającej operacji. Możemy spodziewać się...
- Tak, wiem. Wszystkiego
- Wszystkiego - potwierdziłem... ale nie martw się. Będziemy gotowi! Możesz na mnie liczyć, czy kiedykolwiek Cię zawiodłem?
- Pomyślmy. Rozlewisko Moczarki...
- Ej, to była wina mapy, droga przy starej przepompowni miała istnieć, a nie istniała. Myślałem, że sobie to już wyjaśniliśmy!
- No dobrze, dobrze. Tamto się nie liczy, ale odpowiadając na twoje pytanie, to powiem że "zdarzyło się": pole kukurydzy na Świętokrzyskiej Jatce.
- To był zajebisty plan i zadziałał...
- Skrót przez wydłużenie, spowolnienie i przejebanie... zajebisty skrót.
- Rozdział zamknięty, nie wracamy do tego. Pakuj sprzęt, grzej maszynę i ruszamy - potrzebujemy motywacji. To będzie okres burzy i naporu!
- Spokojnie... czy kiedykolwiek Cię zawiodłam?
- Pomyślmy. Rozlewisko Moczarki?
- Ej, mieliśmy do tego nie wracać!
- I tego się trzymajmy. Ruszajmy!
W drogę!Przeliczyliśmy się... to miała być formalność. Drugi dzień naszej wyprawy i już czujemy, że nie będzie łatwo. Wczoraj przegoniliśmy się ponad 1700m podjazdu pod górę... a mieliśmy wpaść tutaj jak po ogień, ustalić co i jak ze "Złotym", a potem fajrant. Tymczasem brakło nam sił i środków aby to była misja krótka, lekka i przyjemna. Informacja o spotkaniu z Jamnikiem była prawdziwa, ale zatrzymał nas morderczy podjazd i przybyliśmy na miejsce za późno. Było już po ich tete-a-tete, rendez-vous... zwał jak zwał... było PO! Spóźniliśmy się.
Tymczasem wieczorem wpada nam jednak kolejna wiadomość od Agentki D. "Grupa informatorów 'OVC' czeka na Was pod wodospadem i w obiekcie Aljazev Dom - mają nowe informacje o Złotorogim". Rozkładamy się mapami jak zaplanować dotarcie do otrzymanych lokalizacji - koordynaty, azymuty, marszruta.... Przejazd naszej grupy rowerowej ("kamuflażowej") nie przewiduje wjazdu pod ten wodospad, ani też pod to schronisko. Trzeba się będzie jakoś niepostrzeżenie oderwać... zaczynam mieć obiekcje, czy tej grupie OVC można będzie zaufać, czy nas nie wystawią. Nie mamy jednak zbytniego wyboru, trzeba sprawdzić trop.
Próbuję przełamać napiętą atmosferę jakim słabym żartem:
- Szkodnik widziałeś? Spotkanie pod wodospadem? To chyba nie będą OVC-e, a jakiś pradawny popieprzony mistrz, co siedzi pod i się tam doskonali przez kolejne dekady...
- Widziałeś przewyższenia i kilometraż? Musimy nadrobić około 22 km i ze 400m przewyższenia. To nam zajmie dekady.
- Robiliśmy trudniejsze akcje
- Ale czas, czas jest kluczowy. Musimy być w hotelu na konkretną godzinę, aby nikt się nie zorientował, że nas braku je na kolacji... zaczną coś podejrzewać!
- Czyli zapierdalamy, tak? To chcesz powiedzieć?
- I to srogo! Nastaw się, że to może być fałszywy trop albo coś spłoszy naszych rozmówców.
- Niestety obawiam się, że Złotoróg już wie, że tutaj jesteśmy i go szukamy. Najpewniej nie ustalił jeszcze dokładnie, że to my, ale jest już świadomy trwającej operacji. Możemy spodziewać się...
- Tak, wiem. Wszystkiego
- Wszystkiego - potwierdziłem... ale nie martw się. Będziemy gotowi! Możesz na mnie liczyć, czy kiedykolwiek Cię zawiodłem?
- Pomyślmy. Rozlewisko Moczarki...
- Ej, to była wina mapy, droga przy starej przepompowni miała istnieć, a nie istniała. Myślałem, że sobie to już wyjaśniliśmy!
- No dobrze, dobrze. Tamto się nie liczy, ale odpowiadając na twoje pytanie, to powiem że "zdarzyło się": pole kukurydzy na Świętokrzyskiej Jatce.
- To był zajebisty plan i zadziałał...
- Skrót przez wydłużenie, spowolnienie i przejebanie... zajebisty skrót.
- Rozdział zamknięty, nie wracamy do tego. Pakuj sprzęt, grzej maszynę i ruszamy - potrzebujemy motywacji. To będzie okres burzy i naporu!
- Spokojnie... czy kiedykolwiek Cię zawiodłam?
- Pomyślmy. Rozlewisko Moczarki?
- Ej, mieliśmy do tego nie wracać!
- I tego się trzymajmy. Ruszajmy!

Pas startowy? :D

"The way is made clear when viewed from above" (klasyka - TUTAJ)

Za moment oderwiemy się od grupy

Spotkanie za wodospadem!

Informacja nadawana szyfrem świetlnym

Takie tak, pamiątkowe zdjęcie z akcji WODOSPAD

Uff... będzie bolało

Niebezpieczny skrót!

Gdzieś tam w głębi doliny ukrywają się nasi informatorzy

Wchodzimy w głąb doliny

Miejsce spotkania z OVC'ami

Moment przekazania informacji

Spojrzenie na zachmurzony TRIGLAV

Pościg za grupą, nim się zorientują że nas nie ma

Przeprawiamy się przez tereny zakazane/zagrodzone!

Piękne byłoby tu widoki, tylko te góry zasłaniają :D

Open Highway między szczytami !!!

Kierunek PLANICA

A Orzeł na to "Ale ja jestem..." (całość TUTAJ, ale BARDZO na własną odpowiedzialność!)

MAMUT !!

W kierunku schroniska

Nadal w tymże kierunku

Wciąż ten sam kierunek

Jest i ono

Unikamy głównej drogi aby nie przyciągać uwagi

Powrót do miejsca dyslokacji naszego pododdziału

W planach grupy był przejazd dolinami z Bledu do Planicy, ale my postanowiliśmy urwać się jeszcze na wodospad Pericnik, bo dostaliśmy cynk od Agentki D, że jest wypassss!
A potem już to wszystko jakoś samo poszło...bo ak naprawdę - decyzja o dojeździe do "końca" doliny, do schroniska Aljazev Dom zapadła na spontanie. No ale wiecie jest jest, znacie nas... no ja Was proszę. Jesteśmy w połowie doliny, a na jej końcu schronisko i można tam wyjechać rowerem. No ile my mamy lat aby nie skorzystać z takiej opcji.
Zrobić połowę doliny to była by herezja, więc po wodospadzie decyzja mogła być tylko jedna... nawet jeśli znak mówił 25% nachylenia drogi.
No więc, czemu wodospad w tytule to już wiecie a czemu OD-SKOCZNIA? Bo odskoczyliśmy, a jednocześnie zaliczyliśmy także Skocznię Mamucią w Planicy!
DZIEŃ DRUGI:
87 km, ponad 1700m up, Bled, dolina za doliną aż do Doliny Vratnej plus wodospad Pericnik, Planica.
Kategoria SFA, Wycieczka
Śladami Złotoroga i... Jamnika!
-
DST
88.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 sierpnia 2025 | dodano: 09.09.2025
Oto pierwsza część opowieści o naszej wyprawie do Słowenii w Alpy Julijskie, śladami pewnego Złotoroga. Przez 8 dni przejechaliśmy ponad 500 km i zrobiliśmy 12 000 przewyższeń (suma podejść), acz pewnie na same statystyki, metryki i podsumowania czas przyjdzie w ostatnim odcinku tej sagi. Taka odległość sprawiła jednak, że odwiedziliśmy wiele przepięknych miejsc, które zrobiły na nas ogromne wrażenie.
Chciałbym zatem tutaj, na tym blogu opowiedzieć Wam o tej wyprawie. Posłużę się jednak pewną specyficzną (czytaj upośledzoną - jak to nieraz tutaj bywa) narracją. Zapnijcie zatem pasy, bo wejdziemy w tajemniczy świat intryg, agentów i misji specjalnych. Od czasu do czasu będziemy jednak z tego świata przechodzić do opowieści prowadzonej w sposób miarę normalny, ale to będzie już wasze zadanie ---> ocenić co jest prawdą, a co prawdą wzbogaconą w pewną nutę narracji. Zaczynajmy!
Wiosna 2025, marcowy deszczowy dzień, gdzieś w mieście będącym dawną stolicą Polski...
Twarz naszego mocodawcy skryta była w półmroku, gdy siedział rozwalony wygodnie w ogromnym fotelu. Przed nim leżała stara, wypłowiała teczka... z takich, których sam wygląd wskazywał na to, że musi zawierać ściśle tajne dokumenty. Byliśmy pewni, że ta teczka "nosiła" już niejedną sprawę. Pewnie część z tych akt miała status: rozwiązana, zlikwidowana, zawieszona... ciekawi byliśmy co zawiera tym razem.
- Mam dla Was nowe zadanie. Pilne! - wychrypiała postać siedząca w półmroku.
- Też się cieszę, że Cię widzę... - odpowiedziałem oschle.
- Darujmy sobie uprzejmości i przejdźmy do konkretów.
- Komu, jak komu, ale Tobie nie jestem w stanie nic darować... absolutnie nic, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Uśmiechnął się, ale nie skomentował. Zamiast tego rzucił kilka haseł:
- Kraj byłej Jugosławii. Kryptonim: ZŁOTORÓG. Do ustalenia jest miejsce pobytu i obecnie podejmowane działania w terenie.
- Złotoróg, mówsz... - zawiesiłe głos i zacytowałem klasyka - "Miałeś chamie złoty róg, ostał Ci się jeno sznur..." - poleciałem klasyką na tak zdawkowo rzucane zdanie.
- Blisko, ale nie. Nie trafiłeś. Jednak, nie będziemy się nad tym ani smucić, ani tym bardziej WESELIĆ... zapoznajcie się dokumentami, a dokładniej z legendą.
Niedbale rzucił teczkę na stół przed nas (No drodzy Czytelnicy - zapoznajcie się! Słyszeliście Pana siedzącego w półmroku -- TUTAJ).
Przekartkowaliśmy dokument za dokumentem... czego w nich nie było: zazdrość, niespełniona miłość, chciwość i tragiczna śmierć.
- Dzień jak co dzień na mieście - pokusiłem się o pewną prowokację - No i trochę botaniki: kwiaty. Dużo kwiatów.
Nasz mocodawca znowu się uśmiechnął... tym razem jakby serdeczniej, ale nie dał się wyprowadzić z równowagi.
- Ciekawe czy nadal będzie Wam tak do śmiechu, gdy będziecie łykać srogie dawki przewyższeń w trakcie misji.
- Lubimy duże dawki przewyższenia. Woli je Pan podjeżdżać czy podpychać? (parafraza tej sceny)
Znowu zignorował moją sugestię. Czuć było, że bardzo chce przejść do konkretów:
- Ogarnęliście legendę? - zapytał
- Tak. Krwawi kwiatami, to lekko niedorzeczne... ale jak mawiał Arnold: "jak krwawi to można to zabić" (klasyk - TUTAJ)
- Wystarczy, że ustalicie miejsce pobytu. Nie ma potrzeby likwidacji, a złota z rogów, to nie polecam nawet próbować zabierać - sami już wiecie czym to się skończyło, prawda? To smutne, że legenda nie ma happy endu, prawda?
- A która z legend ma happy end? - odpowiedziałem - Chyba tylko ta, której do końca się nie zrozumie.
Nie odpowiedział... napięcie było niemal wyczuwalne w powietrzu, ale ponownie nie skomentował mojej kolejnej prowokacji.
- Powtórzę raz jeszcze: kraj byłej Jugosławii. Kryptonim: Złotoróg. Do ustalenia pozostaje miejsce pobytu i podejmowane działania w terenie. Raporty potrzebujemy na wczoraj, więc pakujcie się i ruszajcie w teren.
- Dostaniemy broń i wsparcie ogniowe na żądanie? - zapytałem
- Owszem, karabiny, miotacze ognia, wsparcie lotnicze oraz dywizję pancerną.
- Żartujesz! - krzyknąłem
- Oczywiście, że żartuję To misja poza jurysdykcją ONZ. Nie mamy żadnej uchwalonej rezolucji uprawniającej do wprowadzenia wojsk na teren byłej Jugosławii.
- Czasami Wam to nie przeszkadzało...
- Pyskaty jesteś, wiesz?
- Zawsze byłem, to we mnie lubisz.
- Dość! Jesteście zdani sami na siebie, nie wprowadzimy żadnych sił. Ani pokojowych ani kuchennych :P
Tyle byłoby z mojej radości. Moja dywizja pancerna właśnie odjechała...
- ...ale - kontynuował - na miejscu spotkacie się z DJ'em.
- DJ'em?
- Agentka D oraz Agent J. To kryptonim operacyjny ich oddziału. Oni zaopiekują Was na miejscu i udzielą Was zarówno wsparcia jak i potrzebnych informacji.
- J? Przecież od sprzętu zawsze był "Q" - realnie mnie to zdziwiło
- James ostatnio narzekał na jakość Q, dostaniecie zastępstwo. Z tego co wiem, lepsze, mocniejsze, bardziej pewne.
- OK. Czyli za support odpowiada "J". Można powiedzieć, że J znowu nadaje... paczki, tak?
- Można to tak ująć, ale ważne! - kontynuował - Do Słowenii pojedziecie z grupą turystów, tak aby jak najbardziej wtopić się w tłum. Pojedziecie zatem bez pełnego sprzętu. Bagaż to maksymalnie 15 kg na osobę.
- 15 kg? Przecież nie damy rady zabrać nawet połowy potrzebnych...
- Powiedziałem, 15 kg. Której części zdania: "piętnaście kilo" nie zrozumiałeś?
- OK, OK. Skombinujemy sobie coś na miejscu.
30 sierpnia, godzina 4:00, stacja benzynowa, dawny Stalinogród (tutaj)
- Pakujcie się pokład! Jedziemy - głos kierowcy zakłócił ciszę poranka
- Przewidujcie problemy na granicy? To była Jugosławia, jeszcze niedawno nieźle się tam bawili "Igra rock'n'rolla cela Jugoslavia", a w rozmowach z wojskowymi na granicach dochodziło do uprzejmej wymiany... ognia! - pytam.
- Nie przewiduję problemów. Teraz jest to lepiej ogarnięte i mamy swoich ludzi w odpowiednich miejscach. "Celnicy na granicy podadzą rękę nam, celników na granicy ja bardzo dobrze znam...". Papiery będą zatem w porządku.
- Obyś miał rację... - odpowiadam kwaśno.
- A jak tam pedały? - krzyczy kierowca
To pytanie trochę mnie zaskakuje... pomału odpowiadam, próbując dociec co może mieć na myśli: "Raczej nie gustuję"
- Pytałem czy macie odkręcone pedały od rowerów, to konieczne w naszym transporcie.
- Aaaa... ufff, o to chodzi. Tak, mamy.
- A walizka 15 kg?
Kładę rękę na walizce... spokojnie, nikt Cię nie skrzywdzi.
- Mamy XXI wiek, trochę tolerancji, nieważne ile Ona ma, ona się identyfikuje jako 15-tka. Proszę jej nie prześladować i ogólnie to "Pani Walizka".
Zapada wymowna cisza... aż w końcu pada:
- Wy jesteście niereformowalni. Pakujcie się na pokład i lecimy.
30 sierpnia, godzina 19:30, okolice Jeziora Bohinj, hotel w kraju byłej Jugosławii
Ponad 10 godzin drogi... ale jesteśmy na miejscu. Wtopiliśmy się w grupę rowerowych turystów - nikt jeszcze nie podejrzewa, że będziemy regularnie znikać z tej grupy, aby sprawdzać wszelakie ślady i informacje o Złotorogu. Trwa właśnie spotkanie z "DJ-em". Występują Oni tutaj jako opiekunowie grupy, ale gdy nasi towarzysze dostają tracki GPS przejazdu, my dostajemy dodatkowe, niejawne informacje o potencjalnych miejscach przebywania Złotorogiego.
Jesteśmy wyposażeni we własne mapy terenu. Mamy także sprzęt GPS klasy wojskowej, wiec mamy dobry "podgląd w teren".
Do tego w naszym arsenale mamy:
- koncentraty jedzenia (fruciaki, musy)
- odtrutkę na trucizny (Fenistil żel)
- stymulanty i dopalacze (nieśmiertelny Kofaktin)
- odzież ochronną (kurtki przeciwdeszczowe, dodatkowe warstwy)
- optykę operacyjną (zoom x10)
oraz wiele innych gadżetów, które nieraz pomagały nam wychodzić z różnych opresji.
Na razie wydaje nam się, że nie czyhają na nas żadne zagrożenia... i mamy rację. Wydaje nam się.
Odprawa dobiega końca, a my udajemy się na "spoczynek" (czyli analizę na mapę i przygotowywanie sprzętu). Jutro sprawdzimy pierwsze tropy.
("...przyzwyczajony do czytania tropów, map").
Niedziela 31.08, okolice jeziora Bohinj, godziny poranne
Pierwszy dzień naszej wyprawy - na ten moment planujemy trzymać się z grupą. Dla kamuflażu, dla niepoznaki - bez żadnej "akcji pod arsenałem" gdzieś na boku, aby nie przyciągać do nas zbytniej uwagi. Zwłaszcza, że DJ doniósł nam, że Złotoróg bywa widziany w okolicach jezior Bohnin i Bled, co pokrywa się z trasą przewidzianą dla grupy. W drugiej cześci przekazanej wiadomości mamy też informację, że Złotoróg ma popołudniem spotkać się z kontaktem pseudonim "JAMNIK" w okolicach pewnego górskiego kościoła. Sprawdzimy ten trop także... RUSZAMY.
Obiekt poszukiwań - pierwsze ślady!

Obcy agenci aktywni w terenie, ale przemknęliśmy niezauważeni

Wspinamy się, a tymczasem podnoszą się mgły wojny

Srogo pod górę - serpentyny

Koća nad Uskovnici

Kolejne wskazówki, ale na niektóre operacje nie jesteśmy jeszcze gotowi

Rozpoznanie bojem w toku

Obserwacja pola walki

Wciąż głębiej i głębiej w teren

Zdjęcie pamiątkowe z pierwszego dnia operacji :)

Rozpoznanie bojem przyniosło skutek - rekonesans udany

"Wszędzie wokół anarchia, mutanty i bandyci,
a czasem jakiś wariat, za miotacz ognia chwyci.
Ciągłe niebezpieczeństwo i możesz skończyć marnie,
to amok i szaleństwo - na trzeźwo nie ogarniesz!
Ale po co nam stymulanty, bojowe narkotyki,
ziołowe wynalazki lokalnych ludów dzikich.
Mogą się iść z tym schować i iść na limbę
i się tam wypałować, wolimy bimber" (całość TUTAJ)

Kolejne wskazówki? NIE, brak wskazówek!
Kapitalny ten tekst "Handless clock knows no time" - zakochałem się

Niemal słyszę jak mruczy "No, it's fine..." :D

Gdzieś nad jeziorem Bled

Z dedykacją dla Pawła (tak,to jest hermetyczne) - mówisz, masz, TO ZOBOWIĄZANIE :D

Lokalny Czorsztyn tu mają!

Zaczynamy kolejny podjazd - tym razem na JAMNIK nad Kropą

Jak pocztówka, ale spóźniliśmy się - spotkanie ze Złotorogiem już się odbyło. Srogi podjazd nas zatrzymał (serpentyny)

...ale teren ciężki. Piękny ale ciężki, przedzieramy się z trudem.

Agenci Złotoroga czuwają - brygada zmotoryzowana.

DZIEŃ PIERWSZY:
88 km, 1700 up, Koća na Uskovnici (1154m) oraz kultowy Kościół w Jamniku.
Chciałbym zatem tutaj, na tym blogu opowiedzieć Wam o tej wyprawie. Posłużę się jednak pewną specyficzną (czytaj upośledzoną - jak to nieraz tutaj bywa) narracją. Zapnijcie zatem pasy, bo wejdziemy w tajemniczy świat intryg, agentów i misji specjalnych. Od czasu do czasu będziemy jednak z tego świata przechodzić do opowieści prowadzonej w sposób miarę normalny, ale to będzie już wasze zadanie ---> ocenić co jest prawdą, a co prawdą wzbogaconą w pewną nutę narracji. Zaczynajmy!
Wiosna 2025, marcowy deszczowy dzień, gdzieś w mieście będącym dawną stolicą Polski...
Twarz naszego mocodawcy skryta była w półmroku, gdy siedział rozwalony wygodnie w ogromnym fotelu. Przed nim leżała stara, wypłowiała teczka... z takich, których sam wygląd wskazywał na to, że musi zawierać ściśle tajne dokumenty. Byliśmy pewni, że ta teczka "nosiła" już niejedną sprawę. Pewnie część z tych akt miała status: rozwiązana, zlikwidowana, zawieszona... ciekawi byliśmy co zawiera tym razem.
- Mam dla Was nowe zadanie. Pilne! - wychrypiała postać siedząca w półmroku.
- Też się cieszę, że Cię widzę... - odpowiedziałem oschle.
- Darujmy sobie uprzejmości i przejdźmy do konkretów.
- Komu, jak komu, ale Tobie nie jestem w stanie nic darować... absolutnie nic, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Uśmiechnął się, ale nie skomentował. Zamiast tego rzucił kilka haseł:
- Kraj byłej Jugosławii. Kryptonim: ZŁOTORÓG. Do ustalenia jest miejsce pobytu i obecnie podejmowane działania w terenie.
- Złotoróg, mówsz... - zawiesiłe głos i zacytowałem klasyka - "Miałeś chamie złoty róg, ostał Ci się jeno sznur..." - poleciałem klasyką na tak zdawkowo rzucane zdanie.
- Blisko, ale nie. Nie trafiłeś. Jednak, nie będziemy się nad tym ani smucić, ani tym bardziej WESELIĆ... zapoznajcie się dokumentami, a dokładniej z legendą.
Niedbale rzucił teczkę na stół przed nas (No drodzy Czytelnicy - zapoznajcie się! Słyszeliście Pana siedzącego w półmroku -- TUTAJ).
Przekartkowaliśmy dokument za dokumentem... czego w nich nie było: zazdrość, niespełniona miłość, chciwość i tragiczna śmierć.
- Dzień jak co dzień na mieście - pokusiłem się o pewną prowokację - No i trochę botaniki: kwiaty. Dużo kwiatów.
Nasz mocodawca znowu się uśmiechnął... tym razem jakby serdeczniej, ale nie dał się wyprowadzić z równowagi.
- Ciekawe czy nadal będzie Wam tak do śmiechu, gdy będziecie łykać srogie dawki przewyższeń w trakcie misji.
- Lubimy duże dawki przewyższenia. Woli je Pan podjeżdżać czy podpychać? (parafraza tej sceny)
Znowu zignorował moją sugestię. Czuć było, że bardzo chce przejść do konkretów:
- Ogarnęliście legendę? - zapytał
- Tak. Krwawi kwiatami, to lekko niedorzeczne... ale jak mawiał Arnold: "jak krwawi to można to zabić" (klasyk - TUTAJ)
- Wystarczy, że ustalicie miejsce pobytu. Nie ma potrzeby likwidacji, a złota z rogów, to nie polecam nawet próbować zabierać - sami już wiecie czym to się skończyło, prawda? To smutne, że legenda nie ma happy endu, prawda?
- A która z legend ma happy end? - odpowiedziałem - Chyba tylko ta, której do końca się nie zrozumie.
Nie odpowiedział... napięcie było niemal wyczuwalne w powietrzu, ale ponownie nie skomentował mojej kolejnej prowokacji.
- Powtórzę raz jeszcze: kraj byłej Jugosławii. Kryptonim: Złotoróg. Do ustalenia pozostaje miejsce pobytu i podejmowane działania w terenie. Raporty potrzebujemy na wczoraj, więc pakujcie się i ruszajcie w teren.
- Dostaniemy broń i wsparcie ogniowe na żądanie? - zapytałem
- Owszem, karabiny, miotacze ognia, wsparcie lotnicze oraz dywizję pancerną.
- Żartujesz! - krzyknąłem
- Oczywiście, że żartuję To misja poza jurysdykcją ONZ. Nie mamy żadnej uchwalonej rezolucji uprawniającej do wprowadzenia wojsk na teren byłej Jugosławii.
- Czasami Wam to nie przeszkadzało...
- Pyskaty jesteś, wiesz?
- Zawsze byłem, to we mnie lubisz.
- Dość! Jesteście zdani sami na siebie, nie wprowadzimy żadnych sił. Ani pokojowych ani kuchennych :P
Tyle byłoby z mojej radości. Moja dywizja pancerna właśnie odjechała...
- ...ale - kontynuował - na miejscu spotkacie się z DJ'em.
- DJ'em?
- Agentka D oraz Agent J. To kryptonim operacyjny ich oddziału. Oni zaopiekują Was na miejscu i udzielą Was zarówno wsparcia jak i potrzebnych informacji.
- J? Przecież od sprzętu zawsze był "Q" - realnie mnie to zdziwiło
- James ostatnio narzekał na jakość Q, dostaniecie zastępstwo. Z tego co wiem, lepsze, mocniejsze, bardziej pewne.
- OK. Czyli za support odpowiada "J". Można powiedzieć, że J znowu nadaje... paczki, tak?
- Można to tak ująć, ale ważne! - kontynuował - Do Słowenii pojedziecie z grupą turystów, tak aby jak najbardziej wtopić się w tłum. Pojedziecie zatem bez pełnego sprzętu. Bagaż to maksymalnie 15 kg na osobę.
- 15 kg? Przecież nie damy rady zabrać nawet połowy potrzebnych...
- Powiedziałem, 15 kg. Której części zdania: "piętnaście kilo" nie zrozumiałeś?
- OK, OK. Skombinujemy sobie coś na miejscu.
30 sierpnia, godzina 4:00, stacja benzynowa, dawny Stalinogród (tutaj)
- Pakujcie się pokład! Jedziemy - głos kierowcy zakłócił ciszę poranka
- Przewidujcie problemy na granicy? To była Jugosławia, jeszcze niedawno nieźle się tam bawili "Igra rock'n'rolla cela Jugoslavia", a w rozmowach z wojskowymi na granicach dochodziło do uprzejmej wymiany... ognia! - pytam.
- Nie przewiduję problemów. Teraz jest to lepiej ogarnięte i mamy swoich ludzi w odpowiednich miejscach. "Celnicy na granicy podadzą rękę nam, celników na granicy ja bardzo dobrze znam...". Papiery będą zatem w porządku.
- Obyś miał rację... - odpowiadam kwaśno.
- A jak tam pedały? - krzyczy kierowca
To pytanie trochę mnie zaskakuje... pomału odpowiadam, próbując dociec co może mieć na myśli: "Raczej nie gustuję"
- Pytałem czy macie odkręcone pedały od rowerów, to konieczne w naszym transporcie.
- Aaaa... ufff, o to chodzi. Tak, mamy.
- A walizka 15 kg?
Kładę rękę na walizce... spokojnie, nikt Cię nie skrzywdzi.
- Mamy XXI wiek, trochę tolerancji, nieważne ile Ona ma, ona się identyfikuje jako 15-tka. Proszę jej nie prześladować i ogólnie to "Pani Walizka".
Zapada wymowna cisza... aż w końcu pada:
- Wy jesteście niereformowalni. Pakujcie się na pokład i lecimy.
30 sierpnia, godzina 19:30, okolice Jeziora Bohinj, hotel w kraju byłej Jugosławii
Ponad 10 godzin drogi... ale jesteśmy na miejscu. Wtopiliśmy się w grupę rowerowych turystów - nikt jeszcze nie podejrzewa, że będziemy regularnie znikać z tej grupy, aby sprawdzać wszelakie ślady i informacje o Złotorogu. Trwa właśnie spotkanie z "DJ-em". Występują Oni tutaj jako opiekunowie grupy, ale gdy nasi towarzysze dostają tracki GPS przejazdu, my dostajemy dodatkowe, niejawne informacje o potencjalnych miejscach przebywania Złotorogiego.
Jesteśmy wyposażeni we własne mapy terenu. Mamy także sprzęt GPS klasy wojskowej, wiec mamy dobry "podgląd w teren".
Do tego w naszym arsenale mamy:
- koncentraty jedzenia (fruciaki, musy)
- odtrutkę na trucizny (Fenistil żel)
- stymulanty i dopalacze (nieśmiertelny Kofaktin)
- odzież ochronną (kurtki przeciwdeszczowe, dodatkowe warstwy)
- optykę operacyjną (zoom x10)
oraz wiele innych gadżetów, które nieraz pomagały nam wychodzić z różnych opresji.
Na razie wydaje nam się, że nie czyhają na nas żadne zagrożenia... i mamy rację. Wydaje nam się.
Odprawa dobiega końca, a my udajemy się na "spoczynek" (czyli analizę na mapę i przygotowywanie sprzętu). Jutro sprawdzimy pierwsze tropy.
("...przyzwyczajony do czytania tropów, map").
Niedziela 31.08, okolice jeziora Bohinj, godziny poranne
Pierwszy dzień naszej wyprawy - na ten moment planujemy trzymać się z grupą. Dla kamuflażu, dla niepoznaki - bez żadnej "akcji pod arsenałem" gdzieś na boku, aby nie przyciągać do nas zbytniej uwagi. Zwłaszcza, że DJ doniósł nam, że Złotoróg bywa widziany w okolicach jezior Bohnin i Bled, co pokrywa się z trasą przewidzianą dla grupy. W drugiej cześci przekazanej wiadomości mamy też informację, że Złotoróg ma popołudniem spotkać się z kontaktem pseudonim "JAMNIK" w okolicach pewnego górskiego kościoła. Sprawdzimy ten trop także... RUSZAMY.
Obiekt poszukiwań - pierwsze ślady!

Obcy agenci aktywni w terenie, ale przemknęliśmy niezauważeni

Wspinamy się, a tymczasem podnoszą się mgły wojny

Srogo pod górę - serpentyny

Koća nad Uskovnici

Kolejne wskazówki, ale na niektóre operacje nie jesteśmy jeszcze gotowi

Rozpoznanie bojem w toku

Obserwacja pola walki

Wciąż głębiej i głębiej w teren

Zdjęcie pamiątkowe z pierwszego dnia operacji :)

Rozpoznanie bojem przyniosło skutek - rekonesans udany

"Wszędzie wokół anarchia, mutanty i bandyci,
a czasem jakiś wariat, za miotacz ognia chwyci.
Ciągłe niebezpieczeństwo i możesz skończyć marnie,
to amok i szaleństwo - na trzeźwo nie ogarniesz!
Ale po co nam stymulanty, bojowe narkotyki,
ziołowe wynalazki lokalnych ludów dzikich.
Mogą się iść z tym schować i iść na limbę
i się tam wypałować, wolimy bimber" (całość TUTAJ)

Kolejne wskazówki? NIE, brak wskazówek!
Kapitalny ten tekst "Handless clock knows no time" - zakochałem się

Niemal słyszę jak mruczy "No, it's fine..." :D

Gdzieś nad jeziorem Bled

Z dedykacją dla Pawła (tak,to jest hermetyczne) - mówisz, masz, TO ZOBOWIĄZANIE :D

Lokalny Czorsztyn tu mają!

Zaczynamy kolejny podjazd - tym razem na JAMNIK nad Kropą

Jak pocztówka, ale spóźniliśmy się - spotkanie ze Złotorogiem już się odbyło. Srogi podjazd nas zatrzymał (serpentyny)

...ale teren ciężki. Piękny ale ciężki, przedzieramy się z trudem.

Agenci Złotoroga czuwają - brygada zmotoryzowana.

DZIEŃ PIERWSZY:
88 km, 1700 up, Koća na Uskovnici (1154m) oraz kultowy Kościół w Jamniku.
Kategoria SFA, Wycieczka
SYSTEM Dolinek połączonych
-
DST
71.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 sierpnia 2025 | dodano: 25.08.2025
SYSTEMOWA wyprawa w Dolinki. Sami wiecie jak kocham te miejsca, więc bardzo fajnie było zabrać tutaj ekipę naszego engineeringu. Co więcej, Dolinki hartują - pękło więc 1400m up, mimo że pojeździliśmy tylko po kilku z nich, ale tak tu już jest. Dolinki sprawiają, że boisz się każdego skrętu (90 stopni) z głównej ścieżki, bo to jest zawsze ściana 14-20%. Można nabawić się traumy :D
Zebrało się nam pięć rowerów - to i tak nieźle, bo obawiałem się dezercji całego batalionu :D
A tak serio, to nie każdy jest rowerowy, nie każdy chce jechać ekipą z roboty w weekend, nie każdy lubi dymać srogo... choć tu do końca nie wiem, może jednak większość lubi, tylko że nie wszyscy pod górę?
Jeszcze inni czytają na blogu "Zakopane - Kraków", "Łódź - Kraków" i wam po prostu nie wierzą, że będzie spoko i krótko... wiecie jak jest :D
Ze Szkodnikiem rowerowo to już dawno utraciliśmy wiarygodność jak mówimy, że w sumie to będzie prawie po płaskim.
Przejazd był tak zaplanowany aby jak najmniej dotykać cywilizacji (czyli maksymalne łączenie Dolinek różnymi szlakami):
- Dolinka Będkowska w całej długości
- przebicie na Szklary i czerwony szlak dokoła Szklar (mega jest ten opuszczony dom w lesie, totalnie w gęstwinie - creepy)
- Dolinka Szklarki oba zbocza
- Dolinka Racławki - wąwóz Stradlina, główny trakt, wąwóz Zbrza
- Dolinka Eliaszówki z ruinami Dabelskiego Mostu
- niebieski rowerowy polami nad Dolinkami (nazywam to drogą Wierchową)
- Skała 512 niesłusznie zwana Skałą 502 przez lata :D
- Dolinka Kobylańska
- naleśniki o zmroku w Bradysówce (schronisko turystyczne w Dolinkach)
Zebrało się nam pięć rowerów - to i tak nieźle, bo obawiałem się dezercji całego batalionu :D
A tak serio, to nie każdy jest rowerowy, nie każdy chce jechać ekipą z roboty w weekend, nie każdy lubi dymać srogo... choć tu do końca nie wiem, może jednak większość lubi, tylko że nie wszyscy pod górę?
Jeszcze inni czytają na blogu "Zakopane - Kraków", "Łódź - Kraków" i wam po prostu nie wierzą, że będzie spoko i krótko... wiecie jak jest :D
Ze Szkodnikiem rowerowo to już dawno utraciliśmy wiarygodność jak mówimy, że w sumie to będzie prawie po płaskim.
Przejazd był tak zaplanowany aby jak najmniej dotykać cywilizacji (czyli maksymalne łączenie Dolinek różnymi szlakami):
- Dolinka Będkowska w całej długości
- przebicie na Szklary i czerwony szlak dokoła Szklar (mega jest ten opuszczony dom w lesie, totalnie w gęstwinie - creepy)
- Dolinka Szklarki oba zbocza
- Dolinka Racławki - wąwóz Stradlina, główny trakt, wąwóz Zbrza
- Dolinka Eliaszówki z ruinami Dabelskiego Mostu
- niebieski rowerowy polami nad Dolinkami (nazywam to drogą Wierchową)
- Skała 512 niesłusznie zwana Skałą 502 przez lata :D
- Dolinka Kobylańska
- naleśniki o zmroku w Bradysówce (schronisko turystyczne w Dolinkach)
Dobra wyprawa z tego wszystkiego wyszła i wszyscy przeżyli. To chyba dobrze :)
Wodospad Szum w Bedkowskiej nadal szumi - sprawdzam to co pewien czas (okresowy przegląd), ale do tej pory - bez awarii.

A mówią, że Będkowska jest wyasfaltowana...

Zjazd do Szklarki

Zjazd do Szklarki - na zoom'ie

Czerwony szlak Doliny Szklarki zawsze na propsie

Widokowo jest on obłędny - czy to wygląda na okolice Krakowa, a jednak!

W poszukiwaniu wąwozu Stradlina...

...który zaprowadził nas na samo dno Doliny Racławki

Dziko!

Wąwóz Zbrza - dobrze się niesie, dobrze się pcha :D

Cmentarz choleryczny i ofiar I wojny światowej

Ruiny Diabelskiego Mostu - przedzieramy się przez rzekę

Krzyż Milenijny nad kopalnią

Dolina Eliaszówki - wyższe partie :P

WOW - to jest nowość, lody, mleko, serwatka i inne krowo-pochodne produkty. Nowo otwarty sklep samoobsługowy z kasą w ścianie lub płatnością BLIK'iem.
Jak w Czechach i na Słowacji (leśne bary) - uwielbiam to rozwiązanie!

OPEN SPACE pomiędzy Eliaszówką a Racławką

Droga Wierchowa

Droga Wierchowa 2

TATERY wyszły!

Piknik pod wiszącą skałą - uczennic nigdy nie odnaleziono, a inżynierów... przekonamy się w poniedziałek :D

Kierunek Dolinka Kobylańska

Riders of the setting sun :)
(Nota, bene, znacie alternatywą dla House of Rising Sun --> House of Setting Sun, po niemiecku, trochę słabe tłumaczenie ale idzie się połapać jak ktoś nie ogrania niemieckiego, ale uwaga - na własne ryzyko, jak zawsze ---> TUTAJ dla "teledysku", TUTAJ dla lepszego tłumaczenie)

OPEN HIGHWAY !!!

Kategoria SFA, Wycieczka






