aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

SYSTEM Dolinek połączonych

  • DST 71.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 sierpnia 2025 | dodano: 25.08.2025

SYSTEMOWA wyprawa w Dolinki. Sami wiecie jak kocham te miejsca, więc bardzo fajnie było zabrać tutaj ekipę naszego engineeringu. Co więcej, Dolinki hartują - pękło więc 1400m up, mimo że pojeździliśmy tylko po kilku z nich, ale tak tu już jest. Dolinki sprawiają, że boisz się każdego skrętu (90 stopni) z głównej ścieżki, bo to jest zawsze ściana 14-20%. Można nabawić się traumy :D
Zebrało się nam pięć rowerów - to i tak nieźle, bo obawiałem się dezercji całego batalionu :D 
A tak serio, to nie każdy jest rowerowy, nie każdy chce jechać ekipą z roboty w weekend, nie każdy lubi dymać srogo... choć tu do końca nie wiem, może jednak większość lubi, tylko że nie wszyscy pod górę?
Jeszcze inni czytają na blogu "Zakopane - Kraków", "Łódź - Kraków" i wam po prostu nie wierzą, że będzie spoko i krótko... wiecie jak jest :D
Ze Szkodnikiem rowerowo to już dawno utraciliśmy wiarygodność jak mówimy, że w sumie to będzie prawie po płaskim. 

Przejazd był tak zaplanowany aby jak najmniej dotykać cywilizacji (czyli maksymalne łączenie Dolinek różnymi szlakami):
- Dolinka Będkowska w całej długości
- przebicie na Szklary i czerwony szlak dokoła Szklar (mega jest ten opuszczony dom w lesie, totalnie w gęstwinie - creepy)
- Dolinka Szklarki oba zbocza
- Dolinka Racławki - wąwóz Stradlina, główny trakt, wąwóz Zbrza
- Dolinka Eliaszówki z ruinami Dabelskiego Mostu 
- niebieski rowerowy polami nad Dolinkami (nazywam to drogą Wierchową)
- Skała 512 niesłusznie zwana Skałą 502 przez lata :D
- Dolinka Kobylańska
- naleśniki o zmroku w Bradysówce (schronisko turystyczne w Dolinkach)

Dobra wyprawa z tego wszystkiego wyszła i wszyscy przeżyli. To chyba dobrze :)  

Wodospad Szum w Bedkowskiej nadal szumi - sprawdzam to co pewien czas (okresowy przegląd), ale do tej pory - bez awarii. 

A mówią, że Będkowska jest wyasfaltowana...

Zjazd do Szklarki

Zjazd do Szklarki - na zoom'ie

Czerwony szlak Doliny Szklarki zawsze na propsie

Widokowo jest on obłędny - czy to wygląda na okolice Krakowa, a jednak!

W poszukiwaniu wąwozu Stradlina...

...który zaprowadził nas na samo dno Doliny Racławki

Dziko!

Wąwóz Zbrza - dobrze się niesie, dobrze się pcha :D

Cmentarz choleryczny i ofiar I wojny światowej

Ruiny Diabelskiego Mostu - przedzieramy się przez rzekę

Krzyż Milenijny nad kopalnią 

Dolina Eliaszówki - wyższe partie :P

WOW - to jest nowość, lody, mleko, serwatka i inne krowo-pochodne produkty. Nowo otwarty sklep samoobsługowy z kasą w ścianie lub płatnością BLIK'iem.
Jak w Czechach i na Słowacji (leśne bary) - uwielbiam to rozwiązanie!


OPEN SPACE pomiędzy Eliaszówką a Racławką 

Droga Wierchowa

Droga Wierchowa 2

TATERY wyszły!

Piknik pod wiszącą skałą - uczennic nigdy nie odnaleziono, a inżynierów... przekonamy się w poniedziałek :D

Kierunek Dolinka Kobylańska

Riders of the setting sun :)
(Nota, bene, znacie alternatywą dla House of Rising Sun --> House of Setting Sun, po niemiecku, trochę słabe tłumaczenie ale idzie się połapać jak ktoś nie ogrania niemieckiego, ale uwaga - na własne ryzyko, jak zawsze ---> 
TUTAJ dla "teledysku", TUTAJ dla lepszego tłumaczenie

OPEN HIGHWAY !!!



Kategoria SFA, Wycieczka

Łódź - Kraków, wariant czarny

  • DST 496.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 sierpnia 2025 | dodano: 21.08.2025

Kolejny z naszych niepoważnych pomysłów - powrót z Łodzi do Krakowa, na rowerze... nie wprost, a zygzakiem... i nie po drogach, ale szlakami i lasami, na tyle ile to tylko możliwe. Znacie nas już chyba na tyle, że wiecie iż my bardziej "W TEREN" niż asfalt, dlatego te odległości między startem a celem robią się tak dziwne... jakbyście jechali normalnie to do Łodzi z Krakowa nijak nie będzie 500 km :D
No ale o to właśnie chodzi - normalnie - my nie jeździmy w wariancie innym niż CZARNY, więc z Łodzi rypaliśmy nawet czasem przez wiatrołomy, choć... OK... przyznam, jakoś dużo ich nie było tym razem.
No to jak? Robimy tak jak zawsze: najpierw technikalia a potem lecimy z opowieścią? 

Projekt autorski "POLSKIE MIASTA - Czarne powroty"
Planowanie na mapie, nie ukrywam - UWIELBIAM TO. Rozłożyć się z mapami i "jechać" szlakami tak aby maksymalnie omijać miejscowości i główne drogi. Owszem nie zawsze takie wymijanie będzie możliwe, no ale to się nazywa optymalizacją - zrobić tak aby było jak największe. Trzeba po prostu odpalić kilka dobrych hamiltionian'ów, zmiennych stanu i funkcjonałów (tutaj) i zacznie robić się samo. To żart oczywiście, tak naprawdę to wolę to robić to samodzielnie, bez pomocy cyfrowych... co najwyżej mogę się ubrać do tego specjalnie w mundur i wtedy zaczynam planować kierunki na których dokonamy przełamania masywów, forsowania rzek czy też manewry oskrzydlające tak aby wyjść w kierunku na... 
Jak siadam do planowania na mapie to w duszy gra mi to: THE WHOLE WORLD IS MY ARENA !!! a ręka sam zaczyna kreślić warianty, objazdy... "TAAAK - a potem jak drzemy przez jakieś wiatrołomy to gra już tylko TO" - Basia...  Ech, ten mój mały kochany KILL-JOY :D 
A skoro jesteśmy już przy planowaniu... to zastanówmy się --- zrobiliśmy Warszawę, zrobiliśmy Przemyśl, przejechaliśmy Szlak Piekielny z Piekła do Nieba, objechaliśmy Tatry oraz Góry Świętokrzyskie, nawet zrobiliśmy Zakopane... a przecież wszystko to zaczęło się dawno, dawno temu gdy odbiliśmy się od Częstochowy w 2021 roku (329 km, jazda Kraków - Częstochowa - Kraków, czerwonym szlakiem Orlich Gniazd i niebieskim Warowni Jurajskich). Na liście nadal czekają Wrocław, Opole, Sanok, Sandomierz, Rzeszów, Zakopane 2, szlak Wielki Rogacz - Tarnów... i inne. Ale dzisiaj pada na ŁÓDŹ. 
Czemu akurat teraz? Dwa powody w jednym - długi weekend.
Długie weekendy - idealnie pasują na takie wyprawy, bo są długie (niektóre wyprawy z w/w listy zamknięcie w 1-2 dni, ale na niektóre to szacujemy 4 dni non-stop). 
Długie weekendy to tłok w górach, nad morzem... warto więc uderzać wtedy na mniej uczęszczane szlaki. 
(Acha, no i muszą być dostępne bilety na pociąg czy autobus wożący rowery... no i musi być wtedy pogada... jak widzicie wiele zmiennych, hamiltionany naprawdę mogą tu pomóc!) 

ŁÓDŹ you like...
...to ride your bike for so f**king long and so f**king far... a jeśli odpowiedź brzmi "TAK" to zapraszam. 
Zaplanowanie czarnego wariantu z Łodzi zajęło nam kilka dobrych dni tzw. "research'u". Na naszych wyprawach jeździmy zygzakiem bo bardziej przypomina to zawody na orientację niż przejazd - jedziemy bowiem od punktu do punktu. Od jednego fajnego miejsca do innego. Nie chcieliśmy także z Częstochowy wracać przez Jurę, bo Orle Gniazda mamy mocno objechane. To już na wejściu wyrzucało nas na zachód od tego miasta, a więc wariant w kierunku na Śląsk, a skoro tak to może by także zahaczyć o długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej? Działoszyn, jaskinia Szachownica, rezerwat Węże, kraina wapienników... wariant zachodni otwierał nam ogromne połacie terenów, a jednocześnie niebezpiecznie wydłużał wycieczkę do absurdalnych parametrów...  jak tak dalej pójdzie to będziemy wracać z Łodzi do Krakowa przez Poznań i Wrocław... potrzeba było kilku odważnych decyzji, a jednocześnie niektóre "skróty" trasy były mega nieatrakcyjne, bo byłoby to "gonienie po wioskach", bez lasów czy ciekawych miejsc. Sporo pracy sztabowej. 
Aby Wam trochę uzmysłowić o czym mówię, to dla przykładu weźmy jedną z map Compass'u (TUTAJ) i wyznaczcie na niej "sensowny" w rozumieniu CZARNYM (szlakami, lasami, atrakcjami) wariant przejazdu między np. Skalbmierzem a Słomnikami. Ja wiem, że szosowcy pognają po drogach i będą zachwyceni... ale, nie śmiejąc się z nikogo i z całym szacunkiem do różnych odmian kolarstwa, dla nas to jest ograniczenie. Najbardziej umysłowe :D
My musimy mieć pewien "input" (wsad) od krainy, przez którą jedziemy... z tego samego powodu także, będą tereny w których nie zorganizujemy naszego rajdu na orientację. Nie dlatego że się technicznie nie da tego zrobić, ale dlatego że trasa tam, nie spełni po prostu naszych oczekiwań. Simple as that :P 
Wracając do powrotu z Łodzi - finalna postać trasy wyglądała tak:

Mapa Google jest dla mnie poglądowa... ja takie rzeczy muszę oglądać na mapach szczegółowych. 

Trasa w szczegółowym opisie:
- stacja Łódź Kaliska i dzida na Pabianice (jak najszybsze wejście w "zielone" - Las Królewski)
- pomnik lotników, który tak bardzo-bardzo chciałem odwiedzić, Dłutów (TUTAJ)
- maksymalnie jak się da lasami na Bełchatów ("dziura w ziemi", Góra Kamieńsk, leśno-industrialny klimat  - RURKI W LESIE !!!)
- odbicie się w kierunku na Pajęczno i Działoszyn, złapać mało znany, długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej  
- Lasy nad Górną Liswartą
- Lasy Koszęcina i Miasteczka Śląskiego (Leśna Rajzo), Świerklaniec (Pałac i Walczące Zwierzęta!)
- Pogoria III oraz IV
- Obwodnica VELO Sławkowa i wyjście na Pustynię Błędowską (nowe VELO)
- Olkusz i Bukowno
- dzida na południe na Garb Tęczyński (aby nie wracać przez serce Dolinek - bo nas po 3 dniach zmasakrują, Dolinki to Dolinki, one masakrują :P)
- Zabierzów i wjazd do Krakowa

Nasza gablota i miejsce startu :)


"ŁÓDŹ twoja niech przypłynie, za sobą mosty spal, zawsze gdy jesteś przy mnie, coś się ważnego musi stać..." (
Pieśń Okrętów - polska wersja SHIP SONG, Nicka Cave'a)
Może sama nie przypłynie, bo to my do niej dojedziemy pociągiem, ale mosty zostaną spalone - mamy bilet tylko w jedną stronę. Jest około 5:00 rano a my siedzimy sobie zatem na dworu "Kraków - Główny" i czekamy na pociąg. Śmieszna sprawa z tym moim schorowanym umysłem... jak słyszę zapowiedzi "Pociąg do... przez Kraków - Główny, Kraków - Płaszów, Kraków - ..." to widzę jedną scenę. To powtarzanie nazwy, to jest dla mnie nieśmiertelne "Gozer - Gozerian, Gozer - Podróżnik, Gozer - Niszczyciel przybył... WYBIERAJCIE I GIŃCIE"... no i gdy zapowiadają te pociągi Główny - Płaszów, to wręcz podświadomie czekam na tą drugą cześć "wybierajcie i gińcie"... no ale nigdy nie mówiłem, że ja jestem zdrowy psychicznie.   
Wtem, Goze...eeee.... pociąg wbija na stację, a my doń. Kierunek ŁÓDŹ KALISKA. Będziemy tam około 8:30. Dobry czas bo cały dzień przed nami. 
Jest czwartek 14.08, wzięliśmy sobie jeden dzień urlopu przyklejony do długiego weekendu aby mieć zapas na powrót... szacujemy że zajmie to nam 3 dni, zwłaszcza że Częstochowę będziemy mijać od strony zachodniej, więc do Krakowa pojedziemy "trochę" na około - w sumie to mógłby napisać, że wbijemy na orbitę Częstochowy, aby nabrać drugiej prędkości kosmicznej i móc "uciec" z tejże orbity czyli strefy przyciągania tego miasta :P
Tyle ile tylko się da, dosypiamy sobie w pociągu. Po raz kolejny sen będzie towarem deficytowym w ten baaaaardzo długi czwartek, zakończony zapewne niedzielą :P
Plecak ponownie waży mi około 16-17 kg (na osobę bierzemy co najmniej 6-7 litrów picia, bo może być kłopot z uzupełnianiem po drodze - planem jest trzymać się mocno terenu, więc sklepy będą występować sporadycznie, a nie na każdym kroku... no i święto, 15-ty. Nie wszystko wszędzie będzie otwarte).  
Droga jest celem... ruszajmy! Niech znowu w sercu zagra "500 miles, 500 miles, Lord I'm 500 miles away from home... I'll be free, I'll be free, I'll come home to my country"

"...był ze Zduńskiej Woli, Ona z PABIANIC, kochali się jak pary z pornoli, ale to wszystko na nic... 
Życie jak na filmach to jest blef, szybko Cię obudzi szpadel w łeb, jeśli świat wydaje Ci się coraz lepszy, to znaczy, że zaraz coś się spieprzy!" :P
(całość TUTAJ)
HA! Udało się w końcu gdzieś ten cytat wpasować. Ostatnio miałem taką okazję, jak robiłem relację z czerwcowej Orient Akcji, ale... zapomniałem. A jechaliśmy wtedy przez Zduńską. Teraz Zduńskiej nie będzie, ale będą Pabianice. Z Łodzi wyruszamy na południowy zachód i kierujemy się właśnie na Pabianice. Pierwsze kilometry to przejazd przez miasto, więc nie będzie to nic ciekawego. Zwłaszcza, że to ŁÓDŹ - czego oczekiwaliście. Żartuję oczywiście, ale nie byłbym sobą bez tych drobnych złośliwości. Tak naprawdę fajnie zobaczyć jak te nasze miasta się rozwijają i zmieniają, zwłaszcza jeśli nie byliście tutaj lata. Najlepsza chyba prezentacja tego stanu rzeczy to ta kultowa reklama - ŁÓDŹ, k***a!  
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez Pabianice. To tam "wsiadamy na mapie na zielone" i zaczniemy trzymać się lasów. Pierwszy na liście jest tzw. Las Królewski pod samym miastem. To środek Polski, więc spodziewamy się, że część dróg to będzie jeden piach i... nie rozczarujemy się. Owszem będą tu piękne szutrowe przeloty, ale jedziemy w wariancie kombinowanym, czyli musi przeskakiwać między takimi drogami, bo niekoniecznie "lecą" one w takim kierunku jaki nam pasuje... a pomiędzy nimi będą piachy, piachy, piachy!
Zrobiło się 35 stopni w słońcu... masakra. Zapowiada się długi weekend w piekle "...la la la la słońce napierdala".   
Piachy powodują, że robi się jeszcze bardziej gorąco - promieniują gorącem... a poza tym ciężko się przez nie przedziera rowerem. Mamy początek wyprawy, pierwsze 30-40 km, a już leją się z nas hektolitry potu. W samo południe, w piachach środkowej Polski, pod wściekle napierającym słoneczkiem jedziemy... kilometr za kilometrem, godzinę za godziną. Życie jak na filmach to jest blef... uśmiechnięta para na rowerze w lesie, co? Plecak ponad 15 kg, upał i piach między zębami. Pieczemy się, ale i hartujemy.
Ubrani oczywiście "na długo", z buffem UV (kask też dobrze chroni przed słońcem - nie oznacza to jednak, że nie jest w nim gorąco, ale chroni skutecznie), jedziemy wciąż dalej i dalej. Nie pierwszy raz przedzieramy się przez piach, nie pierwszy raz słońce robi nam "GRILL NA HALI" (smażę się jak skwarka, grill na hali, znowu moja warta), jedziemy! 

Las Królewski za Pabianicami

Szutry premium jak mawiają niektorzy gravel'owcy :P

Leśne przeloty

Ale piachów też trochę będzie - tutaj jeszcze umiarkowanie, ale za moment już znaczenie więcej


"..czerwieńszy będzie kwadrat nasz lotniczy znak, bo cóż że spada któraś z gwiazd, skoro cała wnet eskadra pomknie na szlak" (całość TUTAJ)
Pomnik lotników w lesie przy Dłutowie. Pierwszy "mocny" punkt na naszej trasie. Od dawna chciałem zobaczyć to miejsce, więc nasz przejazd musiał "lecieć" tędy. Ślady II wojny światowej, siły powietrzne, historie ludzi rzuconych w wir zawieruchy dziejów... Niesamowity jest tutaj ten pomnik lotników, wspaniałe upamiętnienie załóg. Wiem, ze nie każdy przepada za historią, ale pamiętajcie że "naród nie znający swojej historii jest skazany na jej powtórzenie".  
Rozgrzany kadłub aż parzy pod dotykiem. Widziałem niejeden pomnik lotników, ale ten tutaj jest jednym z najwspanialszych w mojej ocenie.  No i to, że w takich miejscach nie może zabraknąć biało-czerwonej szachownicy. Research przed wyprawowy się opłacił! Udało się znaleźć to niesamowite miejsce na trasie!

W poszukiwaniu pomnika

JEST !!!

Warto także przeczytać historię tej oraz innych maszyn (wrzesień 1939) na tablicy obok pomnika - niestety dość mocno wyblakła od słońca. Przeczytać się da, ale zdjęcie niestety nie wyszło.


Przez Święte Ługi w poszukiwaniu ELDORADO
Lasy przynoszą trochę cienia, ale jesteśmy na nizinach, więc nie ma cudów... jest gorąco. Bardzo gorąco. Ani grama wiatru (w sumie w czym podaję się wiatr? Nie chodzi mi o prędkość, ale o ilość - w gramach? w litrach? :D). Zostańmy przy gramach, no więc ani grama wiatru. Jedziemy lasami od szlaku do szlaku, łącząc w jedną całość przeróżne trakty i ścieżki. Kierujemy się na tzw. Święte Ługi - miejsce wypoczynkowe nad jeziorem, schowanym głęboko w lesie. Piachy, piachy, piachy... idzie ciężko, no ale czego innego można było oczekiwać? Szlak na drzewie mówi, że zmierzamy do Eldorado, więc chyba musi być ciężko. Mój ulubiony wiersz Edgara Allana 

"Rycerz na schwał, na koniu w cwał
W dzień jasny i w noc bladą
Śpiewając rad, wędrował w świat
I szukał Eldorado

Przeminął wiek, osiwiał człek
Duch troską drżał mu bladą
Bo nigdzie mu, nie błysł kraj snu
Rojone Eldorado!

A gdy już był, u kresu sił, 
Napotkał marę bladą
O, cieniu, mów
Gdzie kraj mych snów
Mów, gdzie jest Eldorado?

Za szczyty gór
Za kresy chmur
W krainę cieniów bladą
Śpiesz noc i dzień
Odrzeknie cień
Tam znajdziesz Eldorado" (całość w oryginale, zaśpiewane: 
TUTAJ)
Spiesz noc i dzień, czy to metafora życia - dzień za dniem...? 
Zawsze też zastanawiałem się... "w krainę cieniów bladą", czy to oznacza śmierć? Jak tak mi to pachnie... cytując klasyka "cuchnie tu śmiercią".
Wiecie jak to bywa z przepowiedniami, nastawiacie się na wasze rozumienie, a potem rozczarowanko (TUTAJ

Bezdrożami...

Ku Świętym Ługom...

Oto i one

"...spiesz noc i dzień, odrzecze cień, tam znajdziesz Eldorado"


"Kiedy się wypełniły dni i przyszło zginąć latem...a lato był piękne tego roku" 
Po drodze mijamy także pamiątki Września 39. Jesteśmy w miarę niedaleko Wielunia, a to tutaj poszły pierwsze niemieckie uderzenia na początku II wojny światowej.
Warto poczytać historię miejscowości Szczerców - załączam zdjęcie tablicy, tak aby uświadomić sobie, że już wtedy, w erze gdy nie śniło się jeszcze o internecie czy szerokim dostępie do mediów, to wojsko i ludność cywilna wiedziała, że wybuchnie wojna. Tego typu zdarzenia nigdy nie dzieją się nagle. Owszem uderzenie bywa wykonane z zaskoczenia, ale sytuacja eskaluje stopniowo, aż do wybuchu. Przygotowania także zajmują czas, a dziś, w dobie satelitów i niemal nieograniczonej łączności takie przygotowania (np. ruchy wojsk) będą widoczne.
Z jednej strony to dobrze, bo będzie widać... z drugiej, co wtedy? Cytując (fonetycznie) rosyjskie powiedzenie... i mogą być błędy, bo słabo znam ruski: "Garady nje mogut dvigat'se nazad, ane padajut tam gdje stojat" i tak ta opowieść toczy się przez od wieków. Historia ludzkości to niestety historia wojen. A każda z większych resetuje pewien (niekoniecznie sprawiedliwy ale jednak) porządek i ustawia nowy. Wojny napoleońskie, które złamały potęgę Francji i przyniosły tzw. "koncert mocarstw", I wojna światowa która była końcem monarchii, II wojna światowa która była początkiem końca kolonializmu... i początkiem neokolonializmu (ale to już inna historia). Ważne jednak aby nie być w strefie zgniotu, kiedy takowe wojny przechodzą - niestety rzadko to się nam udaje.     
   
Nadal bezdrożami...

"Przejdą wieki i lata przeminą, pozostaną ślady dawnych dni..."

Dość dokładnie opisana sytuacja przed i w trakcie - warto



Zdobywając GÓRĘ MOCY
Jak ktoś nie wie, to mowa o Górze Kamieńsk. Jest to góra, która powstała z ziemi usuniętej w trakcie powstawania odkrywkowej kopalni BEŁCHATÓW. Została po prostu nasypana, a że postawiono na niej wiatraki (a także wyciąg narciarski i zrobiono tu szlaki zjazdowe! została okrzyknięto Górą Mocy. Byliśmy tu tylko raz, dawno dawno temu bo w 2018 roku (wtedy).
Zachód słońca zastał nas na leśnych ścieżkach wokół Bełchatowa, w których znajdziecie wiele industrialnych elementów - moje kochane rurki! Mógłbym przy nich siedzieć i słuchać jak leje się ta woda - tak wiem, to chore. Leczę się... nieskutecznie, ale leczę się. Doceńcie starania. Numer konta do docenia to: xxxx xxxx
Podjazd pod Górę Mocy jest srogi, naprawdę srogi, zwłaszcza że mamy w nogach już jakieś 130 km (spoiler alert - dzień zamkniemy z wynikiem 176 km).
Góra trochę zarosła lasem i nie ma już takich fajnych widoków jak kiedyś - szkoda trochę, no ale z drugiej strony na tym polega rekultywacja terenu.
Rozsiadamy się na szycie i jemy kolację (bułki z plecaka). Jest już zmierzch, więc trzeba także odpalić lampki - teraz w planie dwa punkty widokowe na kopalnię Bełchatów, a potem trzeba będzie poszukać, gdzie możemy się przespać 2-3 godzinki gdzieś na dziko.
 
Wciąż dalej i dalej lasami... 


Nabieramy kierunek na Bełchatów

Mamy tu jedno czy dwa drzewa? :)

Słońce pomału chyli się ku horyzontowi... 

Uwielbiam te rurki!!! Chlupocze !!

Riders of the setting sun :)

Industrialny klimat okolic BełchatowaWidok ze srogiego podjazdu pod Górę Mocy

Szczyt o zmierzchu



Świt na BALI... siana :D
Przejazd wzdłuż kopalni to kilometry, naprawdę kilometry - to w końcu ponoć największa dziura w ziemi w Europie. Po zrobienie kilku nocnych zdjęć ruszamy dalej zostawiając Bełchatów za plecami. Podejmujemy także decyzję aby zjechać "skosem" w stronę czerwonego szlaku Jury Wieluńskiej. Jazda w tamtym kierunku czyli na Działoszyn i Pajęczno uzależniona była od czasu, w którym uda nam się dojechać do Góry Kamieńsk. Wariant ten wydłuża nasz powrót na Kraków o jakieś 50-60km, ponieważ jest to jazda po trójkącie, a nie zjazd "w dół" (czyli na południe) najkrótszą drogą. Mamy jednak pewien zapas czasu, więc nie trzeba odpuszczać tego szlaku, na który czaimy się już od lat. Co więcej bardzo dobrze wszystko się nam ułożyło. Od Bełchatowa do Pajęczna nie ma ciągłości lasów, więc trzeba przelecieć koło 30 km przez wioski... nic ciekawego i za dnia to byłaby katorga (zwłaszcza gdy będzie upał). No ale mamy noc! Idealnie - przejechanie tego odcinka w nocy to doskonała opcja -- robić najmniej ciekawe odcinki nocami, aby nie tracić widoków ani atrakcji. Mnie pasuje.  
Chwilę nam to jednak zajmie bo to spora liczna kilometrów i dojedziemy do Pajęczna około 1 w nocy. To stamtąd wbijemy na tajemniczy, długodystansowy szlak Jury Wieluńskiej, ale to nad ranem, a nie w środku nocy.  
Zaczyna nas dopadać zmęczenie. Mamy na liczniku zrobionych dzisiaj 176 km, jest pierwsza w nocy, a jedziemy od 8:30. Do tego srogo nam dziś dogrzało - trzeba złapać kilka godzin snu, jakąkolwiek regenerację. Tuż przed miejscowością znajdujemy starą i trochę zaniedbaną wiatę, ale ławki "działają". Podłączamy do ładownia sprzęty (z powerbanków), ubieramy po 1-2 dodatkowe warstwy i "przytulamy" się do drewna. Wiata jest przy blisko drogi głównej niestety i będą tutaj czasem śmigać, niestety z nadmierną prędkością, ciężarówki. Uda nam się przespać około 3 godzin... acz w trybie szarpanym, bo "przelatujący" TIR zrywa nas czasem na równe nogi. Sprawi to, że nie wytrzymamy w pełni do rana i jeszcze przed wschodem słońca, około 4:00 w nocy ruszymy dalej w drogę, zjeżdżając z dróg asfaltowych na dość duże pola. Słońce wzejdzie dla nas zatem pomiędzy balami siana (nazywanymi przez nas kulkami). Śpiew ptaków, zapach zboża, kulki i świt. Mimo, że nie jesteśmy w górach z widokami, to jednak będzie to piękny wschód słońca - sami, pośród ogromnych pól, z lekkim porannym chłodem. Śniadanie (z plecaka) zjemy także siedząc przy "kulkach" i chwilę później spotkamy się z długo wyczekiwanym, długodystansowym, czerwonym szlakiem Jury Wieluńskiej. Witaj czerwony przyjacielu, jeszcze nie mieliśmy okazji. 

Z widokiem na kopalnię Bełchatów

Świt na BALI :D


Szkarłatnym traktem czyli Szlakiem Jury Wieluńskiej
Wspomniany już parę razy długodystansowy czerwony szlak Jury Wieluńskiej to szlak, na który chciałem trafić od dawna, ale nigdy nie było okazji. No dobra, jakoś tam go czasem przecinaliśmy czy to na jakimś Bike Oriencie w okolicy Załęczańskiego Parku Krajobrazowego czy też - najmocniej - na naszym pierwszym Jaszczurze (Ukryty Wapień) w 2016 z bazą w Działoszynie. Nigdy nie udało mi się napisać relacji z tego Jaszczura - a działo się wtedy naprawdę wiele. BA! miałem już nawet gotowe tytuły niektórych rozdziałów np. "Przypomnij sobie swoją porażkę w jaskini" - Mistrz Yoda... ale jakoś nigdy nie udało mi się dokończyć tego wpisu.
Jaskinia o której mowa to była sławna "Szachownica", w której mieliśmy etap specjalny Jaszczura. Trzeba było odnaleźć w lesie mapę jaskini - to nam się udało. Następnie przy pomocy tej mapy, odnaleźć ukryte w różnych jej odnogach lampiony... nie wiedzieliśmy jednak, że jaskinia będzie pełna "stowarzyszy" (punktów stowarzyszonych). Co więcej, w lesie ukryte były dwie mapy: ta dla trasy pieszej i ta dla rowerowej. Odnaleźliśmy, nie wiedząc o tym, mapę dla piechurów. Zabraliśmy się za eksplorację jaskini, nie wiedząc że skoro mamy złą mapę to będziemy zbierać tylko stowarzysze względem naszej trasy... porażka, prawda? No nie do końca, bo myśmy wtedy umieli TAKIEGO HUGE'a w nawigację precyzyjną i zebraliśmy złe punkty względem naszej mapy... czyli uwaga - jakie? POPRAWNE dla naszej trasy! Więcej szczęścia niż rozumu. Więcej przypadku niż nawigacji. Innymi słowy, mieliśmy złą mapę, ale że źle ją czytaliśmy, to zebraliśmy poprawne punkty - jeszcze jeden dowód, że dwa minusy dają plus :P
Poza tym Malo wepchnął nas także w rezerwat Węże, gdzie schodziliśmy do innej jaskini po lampiony, a było to naprawdę robiące na nas wrażenie zejście. Rozumiecie, prawda? ZEJŚCIE...
Problemy w tym, że nic wtedy nie wiedzieliśmy o tym terenie, nie mówiąc już o długodystansowych szlakach gdzieś w środku Polski.
Dlatego też, dojechanie do tego szlaku teraz, na pełnej świadomości jest dla mnie czymś niesamowitym. Witaj tajemniczy i zapomniany Szlaku Jury Wieluńskiej.
Dla niektórych z Was może to być dziwne, podniecać się paskiem na drzewie... szlak to szlak... no może, a może właśnie nie? Może jest w tym jakaś magia... Droga jest celem... follow the path... watch your steps...
Nasz przejazd nie pokryje nawet 10% tego szlaku, bo kierujemy się na południe, a więc głównie go przecinamy, niemniej chwilę nim jednak pojedziemy. Ponoć w innych miejscach, zwłaszcza w województwie śląskim jest on dość dobrze oznaczony, ale tutaj... na granicy łódzkiego, oznakowania są śladowe. Mamy także dość chłodny poranek, nad Wartą unoszą się mgły, jest wilgotno ale i bardzo cicho... nikogo, po prostu nikogo na trakcie. Cisza, mgły, wijąca się rzeka a Wy jedziecie niemal zapomnianym szlakiem, szukając śladowych jego oznaczeń na drzewach. Jest też proza życia: szlak ten może nie jest wybitny widokowo, bo biegnie mocno wzdłuż rzeki w terenach nizinnych... czytaj: ROŚLINNOŚĆ PLUGAWA I ROBACTWO wysoko-aktywne, ale i tak jest fajnie. Kolejny z "wielkich" szlaków, chociaż tylko częściowo, wpada do naszej kolekcji.
Nota bene, bardzo polecam Wam tą książkę --> TUTAJ. Dla nas stała się inspiracją w planowaniu wypraw.

Śladowe oznaczenia

Nie znikaj, czerwony przyjacielu! Wytrzymaj, kiedyś Cię odmalują na nowo! Mocno w to wierzę. 

Gdzieś nad Wartą

Zostawiamy Łódzkie i wjeżdżamy w Śląskie

W kierunku LISWARTY


VENTILATOR i rzeka odwiedzin WARTA...
Opuszczamy czerwony i łapiemy niebieski - niebieski liswarciański szlak rowerowy. On teraz będzie nas prowadził w naszej wyprawie. Znowu zaczyna się upał - dzień już w pełni wstał.
Zaszywamy się głęboko w lasach i przebieramy w nowy zestaw ciuchów. Ja wiem, że wożenie drugiego zestawu dla niektórych z Was jest dziwne, ale jak jesteście w trasie 60 - 70h bez prysznica i normalnego noclegu, to uwierzcie że chusteczki higieniczne aby się odświeżyć i przebranie w nowy zestaw, to jest coś, co naprawdę wzmacnia morale. Tak, trzeba drugi (i czasem trzeci) zestaw dźwigać na plecach, ale coś za coś. Komfort ma swoją cenę. Poza tym jakby złapała nas burza czy inna ulewa, to wtedy taki zestaw także robi robotę. Dla tych którzy jeżdżą 5 - 8 godzin i wracają do domu, może to być niezrozumiałe, ale noc w mokrych ciuchach kiedy temperatura spada, a jesteście już tak wykończeni, że ciężko być w ciągłym ruchu i pasowałby się choć trochę zdrzemnąć... no to robi się problem. Poza tym "mokre" potrafi mocno otrzeć/odparzyć, a jak przed Wami jeszcze 250 km to też to może być kłopot. Nawet jak nie dorwą Was deszcze (niespokojne...), to przepocone po całym dniu, ubrudzone błotem, pyłem, kurzem ciuchy na 2-gi czy 3-ci dzień to nic miłego. I czy da się wytrzymać w nich jak trzeba? TAK, ale czy trzeba skoro są alternatywy?
Trzymamy się niebieskiego, który zaprowadzi nas w okolice MEGA VENTYLATORA !!!
Są to ruiny wiatraka Rębicach Królewskich. Polecam przeczytać o tym miejscu, bo to jest prawdziwy rarytas pod kątem perełek na naszej trasie, a sama jego historia jest także bardzo ciekawa. (TUTAJ). Temu niesamowitemu miejscu dedykują tą ryjącą banię piosenkę: "Ventilator, Aligator, Benzin-motor, monitor, wibrator..."

Tu był kiedyś punkt kontrolny na jednym z rajdów :)

Piękna droga

VENTILATOR !!!
Robi wrażenie :)

Kolejna z rzek na naszym trakcie


Odwiedzić LISY nad Górną LASwartą :P
...lub na odwrót? Lasy nad Górną Liswartą? Nie mam pamięci do tych nazw... acz zastanawia mnie czy jeśli LISwarta to jeden z dopływów Warty, to czy inne dopływy to będą LAS-, LES, LOS-, LUS-warty? Logicznie by to pasowało, prawda? Tak wiem, zryty jestem :P
Nie ma niestety leśnego połączenia między Lasami a Ventylatorem i będziemy musieli przejechać około 12 km przez wioski. Niby niewiele, ale zrobiło się 36 stopni, a powietrze niemal stoi... nie czuć nawet pędu powietrza od jazdy. Te kilkanaście kilometrów po asfalcie, od którego żar po prostu bije to będzie hardcore. Spłoniemy... to będzie parzyć. Jaramy się jak Londyn w 1666... a odcinek zdaje się nie kończyć. Patelnia, piec, grill na hali... masakra... ale docieramy finalnie do Lasów nad Górną Liswartą. W cieniu drzew temperatura spada i można znowu odetchnąć. Po tych kniejach przelecimy z mapą od tzw. Dębowego Krzyża do Błękitnego Krzyża, a potem jeszcze bardziej na południe. Mapa - jaką to daje wolność. Łączymy sobie ścieżki, które nam pasują - nie przejmując się jak biegną szlaki i główne trakty. Jeśli trzeba to przebijamy się do dróg, których kierunek nam bardziej pasuje. Czasem warto przejechać wąską, zapiaszczoną ścieżką całe 200 metrów, aby dostać się do leśnej autostrad po drugiej stronie gęstego kwadratu lasu. Mapa to prawdziwa wolność.
Lasami dojedziemy do... kolejnych lasów - kierujemy się bowiem na Koszęcin i lasy Miasteczka Śląskiego. Ogromne "zielone" kompleksy na Śląsku, kilometry leśnych ścieżek z najbardziej chyba znaną LESNĄ RAJZO (leśna pętla około 150 km)!
Opuszczanie lasów jest niebezpieczne więc tego unikamy. Poruszamy się głównie między drzewami, tak jest bezpieczniej - nie wierzycie? Zobaczcie jedno ze zdjęć poniżej, co się stało, gdy tylko na chwilę wyjechaliśmy do cywilizacji :P

Lasy nad Górną Liswartą

Od Dębowego Krzyża...

...przez lasy...

...do Błękitnego Krzyża

Przeloty

Wyjechać na chwilę do cywilizacji i co się dzieje... ech

Do czorta!

Ruinki zawsze na propsie
I znowu kończy się dzień...złota godzina



LEŚNA RAJZO Garbaty mostek
Mijają kolejne kilometry, ale i godziny. To naprawdę duże leśne obszary i przejechać przez nie, to nie jest 5 min. To kilka godzin. Doliczając do tego czerwony szlak Jury Wieluńskiej i poszukiwanie VENTILATORA, to na Leśnej Rajzo jesteśmy już od koniec drugiego dnia naszej wyprawy. Do zmroku już bliżej niż dalej, a my wciąż jedziemy. Słońce zachodzi, a my jedziemy. Kolacja (ponownie z plecaka - choć dwudniowe bułki nie są już tak fajne jak świeże, ale w naszym wariancie to rzadko mijamy jakieś ekskluzywne food-point'y, inne niż mały sklep spożywczy w małej miejscowości). Leśna Rajzo wyprowadza nas na tzw. Garbaty Mostek. Kapitalne miejsce, gdzie na jednym Tropicielu był punkt kontrolny. Bardzo lubię to miejsce, a nocą robi jeszcze lepsze wrażenie. Postanawiamy jechać jeszcze jakiś czas i około 1:00 w nocy szukać miejsca na nocleg. Czuć po nas zmęczenie drugim dniem i drugą naderwaną nocą (wyjazd pociągiem w czwartek był bardzo wcześniej rano, a w nocy ze środy na czwartek, to nie poszliśmy spać jakoś wcześnie - pakowanie, przygotowania, itp).
Chcemy jednak dojechać przynajmniej do Pałacu w Świerklańcu nim przyłożymy głowę do jakieś ławki, drewna czy w najgorszym razie trawy...Licznik zatrzyma się na ponad 150 km.

Leśno Rajzo!!

Garbaty mostek

Stanica :)


Walcząc ze zwierzętami i sleepmonsterem
...i frustracją. Mega frustracją. W Świerklańcu przed wejściem do parku pałacowego jest niesamowite miejsce - cukiernia, która ma takie ciasteczka, że ja bym tam mógł zostać na wieki.
Za każdym razem kiedy wpadamy do lasów przy Miasteczku Śl. to nie może się obyć bez wizyty w tej cukrowej placówce! Nie ma takiej opcji, to jest punkt obowiązkowy... a dziś... jest przed 1:00 w nocy. ZAMKNIĘTE! Buuuu... wyć mi się chce... do księżyca. W zasadzie to do połowy księżyca, bo pełnia była tydzień temu, kiedy wracaliśmy z Zakopanego.
Ciasteczka pełnią w moim życiu bardzo ważną rolę, a teraz ich nie dostanę... POZBAWION... OKRADZION... co za dramat. Być w Świerklańcu i nie kupić ciasteczek. Brzmi jak herezja... a jednak. Nic z tego. Przybytek rozpusty zamknięty.
Mocno atakuje nas już także sleepmonster. Ciężko się jedzie bo wychodzą z nas trudy minionych dni i nocy. Musimy złapać trochę snu, zaczyna nas mulić... W Parku w Świerklańcu są niesamowite figury walczących zwierząt (można je zobaczyć TUTAJ lub DRUGA), ale nie za bardzo chcemy rozkładać się na ławce w parku. Jest duża szansa, że zaczepią nas inne walczące zwierzęta... w stanie np. upojenia alkoholowego, więc pasowałby nam się gdzieś "zaszyć". I wtedy wybór pada na zamek. HAHHAHA tak jak podczas jazdy z Przemyśla, zamek na placu zabaw! Ale tym razem, to to jest zamczysko, wielopoziomowe! Dobre miejsce, wbijamy na nocleg, tu się rozłożymy.
Wbijamy do zamku jak kiedyś Shrek po Fionę "Alright, good fellas, let's crash this party...".
Rozkładamy się do snu, acz miejscówka będzie finalnie średnia. Chociaż wygląda na zajebistą - jest cała z metalu. W nocy rosa będzie wszędzie i nas to mocno przemoczy, a to sprawi że będzie nam zimno. Nie da się głęboko przysnąć gdy telepie Was z zimna... przemęczymy się 3,5 godziny, aby oszukać organizm, ale jednak będzie to średnio przyjemne - zimno i mokro. Trzeba to jednak jakoś wytrzymać - świt już blisko czyli nieśmiertelne "The night is darkest just before the dawn. And I promise you, the dawn is coming"

ZAMEK. Nasz miejscówka na kilka godzin nocy - Szkodnik śpi :)


Lepiej nie budzić... dla własnego bezpieczeństwa. Skoro mamy zamek, to mamy i Księżniczkę... a te lubią śpiewać piosenki --->
"We won't give up, we won't give in, to the Empire,
every fight survived, we call a win. We will inspire
troops on the ground, flying X-wings,
The Alliance will give them everything... we will fight fire with fire till Emperor retires. Let's light up space!"

i trzeba będzie znów zapierdalać... (całość TUTAJ)

Nasz zajebisty zamek - ja nie wierzę czasem gdzie my śpimy :D To jest nie do wiary :D

Ku wielkiej wodzie...
4:40 rano... no nie da się, telepie nas z zimna. No to pospane... grrrr... trochę słaby ten sen, ale przynajmniej sleepmonster poszedł w cholerę. Wróci, zawsze wraca... "co Was nie zabije, to... wróci i spróbuje ponownie. Bądź gotów". Zbieramy się pomału do dalszej drogi. Klimat jest niesamowity - mgły, mgły, mgły. Zimny i mglisty poranek. Ha, połowa sierpnia, ale już czuć nadchodzącą niedługo jesień. Poranki w czerwcu czy lipcu były inne, dużo cieplejsze. Za 2-3 godziny słonko odpali na pałnej k.... mocy i znowu zacznie nas spopielać, ale teraz mamy jeszcze niezły chłodek...
Zalew w Świerklańcu wygląda fantastycznie gdy niebo powoli zaczyna się zapalać. Jak kocham zachody słońca, to kolory przez świtem także bywają niesamowite. Zaczyna się trzeci dzień naszej poniewierki. Być może dzisiaj w nocy uda nam się już dotrzeć do domu, acz muszę powiedzieć że dzień trzeci będzie nam szedł już wolniej niż dwa poprzednie: więcej przerw, więcej zamulania, czuć zmęczenie... ale jedziemy.
Naszym celem jest przejazd (przez wieżę widokową na Górze Siewierskiej - no a co!) między wodami Śląska. Jezioro Świerklaniec, Jezioro Rogoźnik, Pogoria III oraz IV.
Droga ucieka wolniej niż planowaliśmy, nie jedziemy już na świeżo. Z Przemyśla też tak było, 3-ci dzień był dniem kryzowym. Znowu (tak znowu!) przebieramy się - trzeci zestaw ciuchów wchodzi do gry. Ostatni już, no ale mamy też prawie 2/3 drogi za nami, więc nie jest źle.
Kierunek Pogoria. Nie ukrywam jednak, że będziemy tu wyglądać trochę dziwne... ludzie na rolkach, plażujący, pływający, a my z plecakami jak na 3 dniową wyprawę... bo w sumie tak jest, to jest 3 dniowa wyprawa... ale trochę nie pasuje to obrazu Pogorii i rodzinnej rekreacji nad wodą. Nad "trójką" złapiemy jakie frytki i jedziemy dalej - kierunek Sławków i jego niesamowita rowerowa obwodnica (po prostu genialna!), a stamtąd zaczniemy... oddalać się od Krakowa, bo wariant czarny przejazdu rządzi się swoimi prawami :P

Jestem jak LUCYFER (czyli "niosący światło") - pasuje mi to

Przed wschodem słońca

No pięknie to wygląda

Jest i kula ognia zza horyzontu

Wieża widokowa na Siewierskiej Górze

Znowu idziemy przez "ujeby" jak mawia nasz ulubiony gavelowiec (szutr-premium-fan)

My nie narzekamy - zacna droga

Przez KUKUR !!!!

Jest i POGÓR :D (Pogoria IV)

Między POGORIAMIA !!!


"Ogień pustyni i spalona ziemia..." (uwielbiam ten tekst - to tytułu rozdziałów kapitalnej książki "Pan Lodowego Ogrodu")
Na 400-setnym kilometrze drogę przesłania nam Pustynia (Błędowska). Koła utoną w piachu, napędy się zatrą, a nasze kości wyblakną na słońcu... pustynia zabija.
Jest w niej jednak coś magicznego...ale co tam będę pisał, oddam głos literaturze:

"Większość ludzi próbuje naprawić problem tam, gdzie on się znajduje, a nie tam gdzie się zaczął. To jak uświadomić sobie, że na pustyni zboczyłeś z trasy o pięć mil... Błąd nie leży tam, gdzie jesteś. Był nim pierwszy krok w niewłaściwym kierunku."


"Pustynia była nieugięta w swoim gniewie, zdeterminowana, aby wypalić całe życie, jakie odważyło się pojawić między wydmami. Morderczy upał za dnia i dojmujący chłód po zmroku sprawiały, że jedyną zmianą w tym miejscu była ilość czasu, jaka dzieliła człowieka od śmierci.”


"- (...) Nie lubię pustyni, bardziej od innych terenów.

- Dlaczego?
- Jest sucha. I wietrzna. No i jest słońce. Tu demonstruje swoją siłę, przypomina ci, że jesteś mała i nieistotna. Z czasem spala wszystko, co masz, od nadziei, przez godność, aż po samo życie."

"Na pustyni jest się trochę samotnym... Równie samotnym jest się wśród ludzi."

albo cytat z "Alchemika" (chociaż od Paulo Coelho osobiście wolę Deco Morreno :D :D :D)

"Trzeba kochać pustynię, ale nie wolno jej ufać bezgranicznie. Gdyż pustynia jest probierzem dla człowieka – wystawia na próbę każdy jego krok i zabija go, gdy pozwoli sobie na moment nieuwagi."


Ze Śląska można wrócić do Krakowa na tysiące sposobów... my wybieramy ten przez oddalanie się :)
Nasz powrót to jednak kapitalna okazja aby zobaczyć VELO PUSTYNIA - nowo otwartą ścieżkę rowerową w miejscu tzw. szlaku pustynnego, który nawet na nogach był ciężki do przejścia. Obok biegnie sobie także Velo Pszemsza, teraz zrobili i Velo Pustynia... super pomysł, super wykonanie. Niesamowite. Wielkie brawa za kawał dobrej roboty. Jesteśmy zachwyceni, acz na pustyni jak to na pustyni, słońce grzeje jak popieprzone. Dogrzeje nam przez te 3 dni srogo, oj dogrzeje.
Chcąc w pełni poznać to nowe Velo, objedziemy pustynię w kółko, całą - tak jakby mało nam było zrobionych kilometrów. Krotka przerwa w food track'u przy wiacie "Róża Wiatrów" i ruszamy na ostatni etap naszej dzisiejszej wyprawy. Pora ruszać do Srebrnego Miasta.


W kierunku pustyni

Velo-obwodnica Sławkowa - to lubię!

Są i szutry premium

Entering the desert... jak w Fallout'cie :D

No zacnie!

Czy wiecie, że na tej pustyni odbywały się manewry Wehrmachtu (ćwiczenia walki na pustyni) nim Rommel poprowadził DAK na Egipt?

Oaza (naprawdę tak się nazywał tutaj przystanek na ścieżce - miejsce gdzie Pszemsza "dotyka" żółtego szlaku)

Ogień pustyni i spalona ziemia :D

Ale to zajebiście porobili

AMAZING !!!

Lecimy dalej - "szosa" na Olkusz


Przez Srebrne Miasto
Tak nazywany jest Olkusz. Tak jak w Krakowie znajdziecie rzeźby smoków, we Wrocławiu krasnoludki, to w Olkuszu znajdziecie gwarków. Znamy chyba każdy szlak w lasach obok Srebrnego Miasta, ale nigdy nie byliśmy na jego rynku. My często do lasu, a rzadziej do cywilizacji. Jest zatem okazja, zwłaszcza że kierunek nam bardzo pasuje, aby przejechać przez centrum. Może znajdziemy trochę srebra? Oby to tylko nie była kula na wilkołaki wystrzelona przez kogoś kto pomyli nas z dzikiem :P
Robimy, tak jak postanowiliśmy - wjazd na kwadrat (rynek) :D
Innymi słowy wjazd w jakąś większą cywilizację robimy na 430-tym kilometrze naszej trasy, nieźle nie?
Niebieski szlak, idący poprzez nowo utworzone pojezierze (zapadliska wypełniające się wodą) prowadzi nas przez Srebrne Miasto, a w ścisłym centrum przesiadamy się na szlak zielony w kierunku Bukowna. Nim jednak opuścimy Olkusz poszukamy figur gwarków. Legendy o ich niewyobrażalnym bogactwie do dziś rozpalają wyobraźnię. Srebrne Eldorado.

"Silver dreams of Eldorado
All have drowned in seas of pain and blood
Silver dreams of Eldorado
May come true but only in your heart"
(minimalna parafraza klasyki --- TUTAJ)

Gwarek: "Rzuć srebrnika, kurwiu!"


Do Ruin Owczarni
Pozostało przebić się na południe w kierunku Garbu Tenczynskiego, a nim - przez Bukową Górę - do domu. Ach, jak my znamy i kochamy te tereny. Pustynia Starczynowska, Szlak Kordonów Granicznych, miejsce śmierci Ks. Rapacza, ruiny Owczarni, Puszcza Dulowska, Bukowa Góra, Łysa Kleszczowska - wiem, wiem... części z Was te nazwy mogę niewiele mówić, ale dla mnie to są miejsca, gdzie poruszam się bez mapy. Jak mam do nich słabość, a powrót z takiej wyprawy przez nie to też jest coś niesamowitego. To nie jest już Szlak Kordonów Granicznych, to Szlak Kordonów Granicznych na naszej wyrypie ŁÓDŹ - KRAKÓW.
Niektóre z tych miejsc stały się punktami naszego pierwszego wielkiego rajdu "Wiosenne CZARNE KoRNO" (tutaj, tutaj oraz tutaj)

"Płaczą owce po utraconym domu
wspominając swe szczęśliwe niegdyś godziny
dziś wypasać nie ma ich już komu
przeto policz otwory w ścianach ruiny..."


Ech to były wierszyki... czasem mnie trochę poniosło z chorą weną :D :D (krzyż morowy na zniszczonym, zapomnianym cmentarzu cholerycznym):

Weź mnie i przyłóż do ciała
pozwól musnąć twoje krwotoki
aby bakteria co dotąd spała
cichutko przenikła do twojej posoki

Do studni zanieś ją potem
tam, gdzie woda w słońcu się mieni
i niczym diamentem lub złotem
raduj - mego Pana - zarazą na ziemi...

Nostalgia trip, po prostu nostalgia trip. Przez moje ukochane Dolinki Podkrakowskie wracamy do domu. Kończy się już trzeci dzień i zapada noc. Niedaleko za ruinami owczarni jest już zupełnie ciemno, więc suniemy przez mrok Puszczy Dulowskiej. Już bliżej niż dalej. Choć do domu zostało jeszcze jakieś 30 km, to już teraz to czuję - zrobiliśmy to, przejechaliśmy to. Łodź - Kraków w wariancie czarnym. 3 dni i dwie noce. Szkodnik, zrobiliśmy to! Jesteśmy pojebani, ale zrobiliśmy to!

Przez lasy BUKOWNA !!!

Spektakularnego zachodu słońca dzisiaj nie będzie...

Szkodnik ciśnie przez Pustynią Starczynowską (która już ładnie zarasta lasem... o to zabiegają władze, bo pustynia ta zaczęła wchodzić do Olkusza zagrażając miastu!) 

Prawie jak w domu! 

Miejsce śmierci Ks. Rapacza (1946)

W ciemny tunel zbudowany z tarniny i innych kolczastych przyjaciół

Ruiny owczarni - czerwona, tylna lampka zrobiła robotę, klimat post-apo :D (odpalcie sobie TO i chodźcie nocą po takim miejscu w lesie)

Dobra godzina na takie akcje :)

Jest i moja kochana Bukowa Góra

Szkodnik przedziera się przez mrok

Ciiiii... nie chcemy obudzić Łysej Kleszczowskiej

Radar w Zabierzowie robi klimat po nocy 

Objawienia nad Rudawą...
Pozostało wrócić do domu. Jest kilka minut po drugiej w nocy czyli mamy już niedzielę gdy wjeżdżamy do Krakowa... w sumie dobrze, że wyprawę zaczęliśmy w czwartek, bo gdybyśmy zaczęli w piątek, to by to oznaczało, że już za kilka godzin zadzwoni budzik do roboty. To byłby jednak lekki hardcore, a tak przynajmniej będziemy mieć niedzielę na odespanie wyprawy. Zbliżamy się zarówno do domu jak i do wyniku 500 km, więc jesteśmy naprawdę wykończeni. Boli... w zasadzie wszystko. Od tyłka od siodełka, poprzez kolana od kręcenia i stopy od naciskania na pedały, ramiona od ciężkiego plecaka... no i dochodzi zmęczenie. Basię zaczął odcinać sleepmonster pod radarem w Zabierzowie i musieliśmy zrobić tam krótką przerwę, aby oszukać organizm zamknięciem oczu na 5-7 min (to naprawdę działa... kilka razy z rzędu - potem przestaje...3-ciej nocy przestaje :P).
Ja chciałem cisnąć na dom bez tej ostatniej przerwy bo wiedziałem, że jak zrobimy przerwę to mnie sleepmonster dorwie - póki walisz na pełnej, to czasem udaje się mu jakoś uciekać. No ale nie było opcji - musieliśmy poratować Szkodnika przed końcowym etapem wyprawy... no i zgodnie z przewidywaniami mnie także sleepmonster dorwał.
Dorywał mnie nad Rudawą, na drodze rowerowej prowadzącej na krakowskie Błonia czyli po prostu kilka kilometrów przed domem. No i dorwał mnie koszmarnie, nie jestem w stanie jechać, zamykają mi się oczy i zjeżdżam z drogi na łąkę... a tam skarpa i rzeka, więc "that was too close!".
Teraz ja muszę złapać 10-15 min snu, bo nie dojadę. Siadamy zatem na chwilę na ławeczce przed Rudawą i chwilę później po prostu odpływam. Budzi mnie tryb alert bo mówi do mnie jakiś obcy głos, zrywam się i próbuję ocenić co mnie właśnie ominęło... cholera, na chwilę zamknąć oczy.
Nadal jest środek nocy, nadal jesteśmy na ławeczce przed Rudawą, ale stoi przed nami jakiś gość z piwem w ręku... oho, może być ciekawie... gość jest zalany niemal w trupa i bardzo ciężko przychodzi mu wyartykułowanie swojego przekazu...
...twierdzi że odnalazł Matkę Boską i bardzo chciałbym nam ją dać... oho alert... znam takich, to są grupy w które wchodzi się łatwo, ale aby z nich wyjść, to trzeba sobie to wyjście wyrąbać siekierą lub wystrzelać...

"Trust in me, and you will never go hungry
God's chosen woke to what's plaguing the whole country
Every word spoken opposing me take notice
You are in the presence of a modern day Moses...
I'm the Father, come, child, come
And those who don't believe, you should run, child, run
Got the Holy Spirit and a gun, child, gun
And if you don't come, you were done, child, done


...But it's for the greater good, Eden's Gate glimmers
And I can take you, grab me by the fingers
But if you don't, well, that makes you the enemy Only God's chosen are woken, not a friend of me
And you can believe that I'm skipping all the pleasantries
And the remedy regretfully is death as penalty..."
(całość TUTAJ)

Obserwuję uważnie gościa i zastanawiam się czy zaraz nie zrobi się nieprzyjemnie - ręka na wszelki wypadek wędruję bliżej gazu pieprzowego, który mam w zasobniku przy pasie.
Szczęśliwie gość nie jest agresywny - jest nawalony pod korek, ale w ręce ma naprawdę figurkę Matki Boskiej. Mówi nam, że jest pijany i ma problem z mówieniem, że szedł właśnie do domu ale znalazł figurkę i nie powinna ona leżeć na ziemi. Chciałby ją postawić na ławeczce, ale my na na niej siedzimy, a on ma problem z koordynacją i nie da rady tego zrobić jeśli się nie przesuniemy. Mówimy OK i zwalniamy ławeczkę, a On jest przeszczęśliwy, kładzie figurkę i mówi raz jeszcze, że nie powinna leżeć na ziemi, dziękuje nam, żegna się i odchodzi zataczającym się krokiem w ciemność nocy. Grubo... no ale w sumie, my nie wyglądamy lepiej... przysypiamy na ławeczce jak menele. Tyle że to nie alkohol, a srogie wyjebanie :P
Te parę minut snu plus wejście w tryb alert postawiło mnie na nogi, jedziemy pod smoka. O tej porze to bulwary wiślane są całe dla nas!
Jeszcze zdjęcie ze smokiem aby stało się zadość tradycji i można wracać do domu. Przed klatką licznik pokaże 496 km... kto by pomyślał, przy powrocie z Warszawy zrobiliśmy 489 km, a przecież Łódź jest dalej niż W-wa. Chyba coraz większymi zygzakami po tych naszych mapach jeździmy.
Tak czy siak, podał rekord długości trasy - pobiliśmy powrót ze stolicy o 7 km, a czasowo zbliżyliśmy się do powrotu z Przemyśla (71h). Przewyższenia bez szaleństw, bo łódzkie było płaskie. Parametry parametrami, ale wyprawa niesamowita - jesteśmy przeszczęśliwi, że "po raz kolejny udało się przeżyć" i kolejne miasto z naszej listy powrotów zostało zaliczone. Niedziela będzie na odespanie tej wyrypy, a potem - jak trochę odpoczniemy - to wracamy na szlaki. Nie ma innej opcji, więc trzymajcie się, Piraci i do zobaczenia gdzieś w lesie lub w górach.

"When I find myself in times of trouble, Mother Mary comes to me, speaking words of wisdom, LET IT BE..." (całość to klasyka - TUTAJ)

Bulwary są nasze! Zdjęcie rozmazane bo z ręki, podczas jazdy, zwykłym aparatem - nie ma co oczekiwać cudów

SMOKU !!! Znowu podróż SMOKIEM - DIPLODOKIEM się zrobiła !!!



Kategoria SFA, Wycieczka

Zakopane - Kraków, przez góry

  • DST 230.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 8 sierpnia 2025 | dodano: 12.08.2025

Kolejny z naszych głupich pomysłów na chore wyrypy... Wszystko zaczyna się od niepoważnego pytania: "A może by tak wrócić z Zakopanego do Krakowa na rowerze?". Oczywiście mówimy o powrocie szlakami i ścieżkami rowerowymi, a nie rypanie "główną" po asfalcie.
Na takie głupiutkie pytanie, ktoś rzuci równie głupia odpowiedź: "No, w sumie, czemu nie!?"... no i skończy się to jeszcze głupiej, bo realizacją. 
Chociaż realizacja ta zajmie nam 39 godzin czyli sobotę, noc i niedzielę, a także zrobimy ponad 4300m przewyższenia na 230 km.
Nie ukrywam, że zakładamy także, iż była to pierwsza edycja takiego powrotu, bo opcji "szlakami z Zakopca" jest kilka. Tą wersję nazwaliśmy Czarnym Zygzakiem Zachodnim.
Zygzakiem bo podobnie jak było w przypadku powrotu z Warszawy rok temu, mocno będziemy jeździć "prawo - lewo" po mapie, zamiast walić "na wprost", na północ, wprost na Kraków. Zachodnim bo na takich odległościach między miastami, można naprawdę mocno pobawić się planowanie marszruty. A czemu czarny... po tylu latach na tym blogu, to już chyba sami wiecie.

Plan jest taki:
1. Zakopane - przyjazd Flixbusem (przewożą rower!), godzina 6:20 jesteśmy na dworcu w Zakopanem,
2. Droga pod Reglami (czarny szlak) aż do Kir.
3. Gubałówka (1129m)
4. Czerwony szlak na Chochołów przez Ostrysz (1023m) i Tomicki Wierch
5. Szutry i Velo, przez Domański Wierch i Ścieżkę Dookoła Tatry, w kierunku na Nowy Targ.
6. Nowiutkie Velo w stronę Klikuszowej.
7. Niebieski szlak przez Janiłówkę (817m) oraz Trubacz (804m). 
8. Pasmo Podhalańskie do Spytkowic
9. Dalej niebieskim szlakiem aż na Przełęcz Zubrzycką
10. No to teraz trzeba będzie się jakoś przebić przez Pasmo Polic (1369m) i zjechać do Bystrej Podhalańskiej (czerowny GSB)
11. Znowu Niebieskim Szlakiem na Groń (810m) niedaleko Jordanowa.
12. Koskowa Góra (867m)
13. Żółtym przez Pasmo Koskowej i zmiana kolory na niebieski - Mioduszyna (632m) nad Suchą Beskidzką
14. Złapanie Małego Szlaku Beskidziego czyli Chełm (603m) i dalej do Lanckorony
15.Draboż (432m) i zjazd nad Wisłę
16. Powrót Wiślaną Trasą Rowerową do Krakowa


To chyba tyle jeśli chodzi o technikali... to co, gotowi? Możemy przejść do narracji? Jeśli tak, to zapraszam na opowieść o naszym powrocie z Zakopanego do Krakowa na rowerach.
No więc... tak, wiem - nie zaczyna się zdania od "no więc"...
No więc, wymyśliliśmy sobie z Szkodnikiem że pojedziemy na ciastko i kawę do Zakopanego na Krupówki.
Wsiedliśmy we FlixBus'a i VOILA! Jesteśmy na miejscu! 
No i wtedy... tak, wiem - nie zaczyna się zdania od "No i..."... NO I CH*J :D
Jesteśmy w Zakopanem i nagle uświadamiamy sobie straszną prawdę. Wybraliśmy się tutaj w środku wakacji. Przecież zginiemy w dzikach tłumach... Ale to był durny błąd! Jechać do Zakopca w wakacje. Uciekajmy! No ale (sami już wiecie NO I ALE CO :P)... jak uciekać, skoro Flix już odjechał.
Szczęśliwie się składa, że czystym przypadkiem mamy akurat przy sobie rowery. Wrócimy zatem na rowerach!
Przypadkiem także mamy ze sobą mapy i dobrze zaplanowany (opis powyżej) wariant przejazdu... no zupełnie jakbyśmy jakoś tak się nastawiali na taki powrót lub brali go pod uwagę w kontekście analizy ryzyka (np. ryzyka spóźnienia się na autobus powrotny). 
Mam na sobie także 18 kg plecak (Basia 12 kg), więc jesteśmy dobrze wyposażeni na taką potencjalną podróż - samego picia mamy na plecach i w bidonach ponad 11 litrów.
Dla ciekawych: nasze pełne wyposażenie na takie wyrypy opisałem Wam w relacji "Dookoła Tatry - Wariant Czarny".

Droga pod Reglami
Ruszamy z dworca. Jest 6:30 więc wpadamy zobaczyć jak wyglądają Krupówki. Prawie nikogo - prawie, bo rozpakowują się dostawy, sprzątają się lokale. Widać, że miejsce przygotowuje się na wielogodzinne oblężenie, które nastąpi w najbliższym czasie. 
Chwilę później wjeżdżamy na Drogę pod Reglami i mijamy kolejne odejścia w tatrzańskie "dolinki" (Ku Dziurze, Za bramką, itp). Tutaj już trochę ludzi spotkamy - widać po plecakach, że wybierają się w wyższe partie gór. Niemniej i tak uważam, że było dość pusto jeszcze - w końcu mamy środek wakacji! Droga nam trochę faluje, a czasem nawet jakieś schody się przytrafią, więc siłą rzeczy łapiemy nasze pierwsze przewyższenia. W praktyce będzie tego 8 km i 300m up, więc nie przejazd tędy wchodzi nam tak od kopa, jak by to się mogło wydawać. Kierujemy się na Kiry i to stamtąd, tak naprawdę dopiero zaczniemy łapać kierunek, mniej lub bardzie,j w stronę Krakowa.
Łapie mnie nastrój piosenki, która zawsze będzie kojarzyła mi się z daleką drogą - mimo, że tekst niekoniecznie skupia się na samej drodze.
Wynika to jednak z faktu, że za młodu słyszałem tam "Not a shirt on my back, now a pain to my knee..." (a z tym kolanem to się aż by za dobrze zgadzało...). Mimo, że trochę nie tak idzie ten tekst to jednak:

"Lord I'm one, Lord I'm two, Lord I'm three, Lord I'm four
Lord I'm five hundred miles AWAY FROM HOME..."
(całość TUTAJ)

Metryki :)
Jeden z pierwszych podjazdów dzisiaj

Ku Dziurze i za Bramką - super są te nazwy :)


Głód na Gubałówce
Pierwszy konkretny podjazd... Gubałówka (1129 m). Niby zakopiański klasyk, który wszyscy znają, ale w sumie to ilu z Was wyszło tu na nogach, a nie przyjechało kolejką czy samochodem? Ci bardziej zahartowani górsko to raczej od razu walą w Tatery Wyższe, a nie na Gubałówę, natomiast ogromna ilość osób wybiera raczej kolejkę lub auto. My podjeżdżamy zielonym szlakiem do czarnego - tak aby "łapać" leśne drogi tam gdzie się da, na tej totalnie wyasfaltowanej, górze. Nie będziemy przecież wjeżdżać tylko po asfalcie. Kamień i korzeń pod kołem to jest mus. Błotny mus :)
Tymczasem nasz plan jest iście szatański - zjeść pyszne śniadanie na skomercjalizowanym zakopiańskim pagórze... i powiem Wam tak: TEN PLAN NIE MIAŁ WAD... nie uwzględniał jednak tego, że o 9:00 rano tutaj nic nie jest otwarte. Ani buda z zapiekankami, ani restauracja, nie nawet małe stoisko z regionalnymi potrawami. Przejechaliśmy cała Gubałówkę w poszukiwaniu jedzenia i nic... KOMPLETNIE NIC! Ruch już niby spory, bo tak jak na Kurpówkach wszyscy się gotują... to słowo pasuje w kontekście jedzenia, prawda? Gotują się na przyjęcie potoku turystów... ale nie o 9:00. O 9:00 możesz umrzeć z głodu. Tyle by było z naszej kawy i ciastka na Gubałówce :P
Finalnie zjemy bułkę z kotletem z plecaka (zabrałem na wyprawę 4 sztuki tego rarytasu). Już słyszę: jak rasowy polski turysta --> bułka z kotletem, białe skarpetki i klapki firmy "Keep away from fire", nawet nic nie kupi, nie da zarobić. NO HALO! Chcieliśmy kupić śniadanie, tak? Wszystko było zamknięte. To już jest pech level Czarni... być w miejscu, gdzie wszyscy chcą każdemu coś sprzedać... ale nie Tobie. Ty zgiń z głodu!
Ruszamy na czerwony szlak

Da się chociaż trochę nie asfaltem na Gubałówkę :)

Panoramki :)


Cho-cho-Chochołowskie pasmo samozwańcze
Czemu samozwańcze? Bo ja je tak nazywam - nie ma chyba ono jakieś swojej oficjalnej nazwy. Znacie ten szlak? Czerwony przez Ostrysz (1023m) z Gubałówki do Chochołowa. Polany i pola, a także piękna widokowa droga (Tatery na wyciągnięcie ręki). Pośrodku pasma, dość stromy szczyt - Ostrzysz... trzeba miejscami srogo podepchać. Nadal jesteśmy w bezpośrednich okolicach Zakopanego, a na liczniku robi się nam już 800m przewyższenia. Grubo... ta trasa to naprawdę będzie ostra wyrypa.
W sumie to... Chochołów czyli aby jechać na Kraków, to trzeba by się kierować na północ... ale nie w naszym wariancie. Łapiemy piękne szutry prowadzone pagórami (np. Domański Wierch) i nabieramy kierunku na Nowy Targ. Zaczyna się zygzak! Jazda prawo-lewo, wschód-zachód po mapie, aby łapać ciekawe szlaki i drogi rowerowe, które NIEKONICZNIE w najkrótszy sposób zaprowadzą nas do Krakowa.

Szkodnik na czerwonym szlaku - widok z boku!

Szkodnik na czerwonym szlaku - widok z tyłu!

Szkodnik na czerwonym szlaku - widok z przodu!

Podpych pod Ostrzysz :)

Na zielonej trawce :)


Widokowymi szutrami zjeżdżamy do Ścieżki Dookoła Tatry i "odpalamy" nowiutką gminną drogę rowerową w kierunku Klikuszowej.
No i powiem Wam tak... ZACNA. Jest naprawdę zacna. Jak SUŁOSZOWA - przepiękna, kolorowa droga przez pola. Jak ktoś nie zna Sułoszowej, to zapraszamy do nas na korepetycje z okolic Krakowa, bo o Sułoszowej to zaczyna słyszeć pół świata - zrobiła się moda na Instagramach, Tiktok'ach i innych takich na tą malowniczą wieś.
To właśnie tam (wróciłem myślą już do naszej wyprawy, przez "tam" nie mówię o Instagramach i Tiktok'ach, ani o Sułoszowej, ale o naszej ścieżce :P), to właśnie tam - gdzieś za nieprzebytymi polami i za Krzyżem Milenijmy czeka na nas kolejny z naszych dzisiejszych przewodników. Niebieski szlak. Bardzo długi niebieski szlak, który przeprowadzi nas przez Pasmo Podhalańskie, a potem nawet jeszcze dalej. Tak naprawdę to planujemy opuścić go dopiero w Paśmie Polic, pod Babią Górą. Witaj zatem szlaku w kolorze nieba, witaj nasz błękitny przyjacielu. Prowadź nas przez Janiłówkę (817m), Trubacz 803m (nie mylić z Turbaczem!) czy Żeleznicę 912m. Znowu bardziej na zachód niż na północ, ale cóż poradzić. Nie dyskutujemy, szlak wskazuje drogę, to jedziemy.

Rogate na szlaku!

Widokowo lecimy sobie przez zielone pagóry :)

Tak to można dymać :)

Widzieliście jaki on ma plecak? Nareszcie coś sensownego po kątem wielkości :)


Lokalna Sułoszowa :)


Przez Pasmo Podhalańskie część 1
Bardzo długi niebieski szlak, niesamowicie też zróżnicowany na całej swej długości - od pięknej, szerokiej drogi do... nieistniejącego szlaku przez krzory i chaszcze. Jego pierwsze kilometry to typowy beskidzki klasyk: korzenie, kamienie, ale da się jechać i w górę i w dół. W większości przypadków oczywiście! To góry, więc zarówno pchanie, jak i sprowadzanie po "za stromym" także będzie, ale bez tragedii.  
Jest gorąco jak w piekle... Licznik pokazuje 35 stopni ciepła. Żar leje się z nieba, a my spływamy potem. Podpychy po łąkach, gdzie gorąco odbija się od trawy, wysysają z nas ostatnie siły... to aż parzy. Pot leje się z nas strumieniami, a w naszych zapasach wody i izotoników zaczyna panować gospodarka rabunkowa. To także kolejne przewyższenia - już samo dojechanie do szlaku to był srogi i długi podjazd, a teraz tenże szlak dokłada nam górki i pagórki. Odcinek Bucznik - Żelaznica jest dziki. Piękny, ale dziki. Przez dziki nie rozumiem tutaj chaszczy... te pojawią się dalej, ale raczej pola, pola, pola. Bardziej przypomina to Beskid Niski przypomina niż granicę Podhale i Orawy. Coś niesamowitego, ale zmęczenie w nas już także ogromne... zwłaszcza, że podejście pod Żeleznicę nas masakruje. Obalam 0,75l butelkę wody w zasadzie duszkiem, trzy łyki i pusta... jest ciężko, ale idziemy dalej. I słowo idziemy oddaje nasz stan, zagęszczenie poziomic pod tym szczytem jest naprawdę srogie.

W drodze na Trubacz

Zacny ten niebieski... tutaj :)

Jest i on

Wciąż dalej i dalej

Widzicie Szkodnika na zdjęciu?

Rypiemy pod górę... 

Rypiemy przez potoki... wydaje się, że do przejechania, ale grząską, bardzo grząsko i głęboko. Nie ryzykujemy

No BESKIDU - jak w Beskidzie Niskim :D


Przez Pasmo Podhalańskie część 2
Wchodzimy na główny trakt Pasma, zaczynający się nad Harkabuzem i lecący aż do Spytkowic. Naszym niebieskim szlakiem biegnie granica między Podhalem i Orawą, a gminy zrobiły tutaj niesamowite Velo. Piękna droga, acz wiecie... kiedy dojedziemy do Spytkowic okaże się, że mamy na liczniku już 90 km. Słownie DZIEWIĘĆDZIESIĄT... a nadal jesteśmy w gminie Jabłonka. Patrząc klasycznie na mapę, to przy tej odległości to już chyba powinniśmy być w okolicach Krakowa, prawda? Ale to nie byłby wariant czarny wtedy! My jedziemy tak jak prowadzą szlaki, a te tańczą szalonym zygzakiem po okolicznych pagórach!
Od okolic Nowego Targu nie byliśmy w zasadzie "w cywilizacji". Owszem przecinaliśmy jakieś drogi, ale to też raczej gdzieś w lesie czy w polu, więc nie było gdzie uzupełnić zapasów. W takich chwilach doceniacie, że plecak miał 18 kg, a w nim mieliście 6 litrów wody. Upał jest koszmarny, monotlenek diwodoru szybko schodzi w takich temperaturach...

Śladami dawnych, niespokojnych dni...

Zacne to VELO !!!

Tatry zostają z tyłu, a inne góry zajmują ich miejsce na widnokręgu


Katastrofa "na niebieskim" czyli wdrażamy plan awaryjny
Ostatnia część Pasma Podhalańskiego czyli fragment od Spytkowic do Przełęczy Zubrzyckiej, przez Beskidy, Wolnik i Targoszówkę to około 15 km łącznie. Część tego szlaku (tą z Wolnikiem) znamy, bo gdy budowaliśmy trasę Mordownika w Zawoi w pierwszym roku plagi (2020), to aż tutaj wisiały nasze punkty kontrolne rajdu. Już wtedy szlak ten był bardziej umowny niż realny - rozwalony zwózką drewna, z niepełnymi oznaczeniami oraz w wielu miejscach zarośnięty i zachaszczony. No więc powiem tak, że wtedy był... trochę bardziej przyjazny niż dzisiaj... zaczynamy się rypać jakimiś chaszczami, ścieżki nie ma wcale, las miejscami totalnie nie-przebieżny... co ciekawe, oznaczenia są odnowione! Przeszły tędy chyba ze 3 osoby... czyli my i gość znakujący trasę. Zaczyna nam iść naprawdę wolno... bardzo wolno. Na tyle wolno, że robi się to dużym problemem, zwłaszcza że dzień pomału się kończy... a jak nas tutaj zastanie zmrok, to... nie wyjedziemy stąd do rana. Patrząc po tempie przedzierania się... a więc bazując na twardych danych, pozyskanych na dwóch pierwszych kilometrach tej części szlaku... zrobienie całości, czyli wspomnianych już 15 km zajmie nam od 6 do 7 godzin... masakra. Zrobiło się totalnie nieprzebieżnie... chaszcze, gałęzie, mokradła. Srogi wprdl od natury zaczynamy obskakiwać.
I wtedy... kiedy ja toruję przez kolejny wiatrołom, Szkodnik krzyczy że znalazł na mapie coś czego ja nie widziałem. Pod nami (w znaczeniu na zboczu góry) jest szutrowa "biała" droga, która wychodzi z Sidziny. Biegnie ona niemal do Przełęczy Zubrzyckiej. To nas uratuje! "Zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia". Nie ma sensu walczyć tutaj z tą dziczą, trzeba się na rympał przebić w dół... jeśli trzeba to wykarczować sobie drogę, jeśli to nie pomoże - wypalić, Walczymy! Nie negocjujemy, wyrębujemy! TA SCENA !!!

Niebieski dziczeje... 


Hmmm....


To będzie doskonała decyzja... Zjedziemy do Sidziny, a tam otwarty sklep! Uzupełnimy mocno nadszarpnięte po całym dniu zapasy i posiedzimy chwilę na chodniku pod sklepem jak menele (patrz piją wodę... no, jak zwierzęta). No dobra, nie tylko wodę - coś z cukrem też musi wejść. Chwilę później ruszymy "białą" drogą w kierunku przełęczy.
Wow, jechaliśmy tędy kiedyś, raz w życiu... lata temu, kiedy to było, "CIUPAGA Orient" z bazą w Jordanowie kiedy Bikeholicom chciało się jeszcze organizować rajdy. Na bidę z 10 lat, jak nie więcej... O! mam! Znalazłem relację Darka z tej imprezy (tutaj). Tak, to już 11 lat czyli czas przed-blogowe dla mnie w zasadzie.

Na białej drodze z Sidziny



Gdy drogę zagradza wielka góra... 
Docieramy do przełęczy. Mamy już zachód słońca, a więc zrobiło się trochę chłodniej. Czuję jak paruję ze mnie ciepło... znacie to uczucie? Gdy pod koniec rajdu macie wrażenie, że emitujecie, po prostu promieniujecie tym zgromadzonym ciepłem... No ale to nie koniec rajdu. Nawet nie jesteśmy w połowie trasy jeszcze. Lepimy się od potu, pewnie lekko chuchniemy zmęczeniem, chaszczem i błotem, ale nadal żyjemy... "500 miles, 500 miles, 500 miles, I am 500 miles away from home". Przed nami Polica (1369m). Potężna góra zamyka nam zatem drogę. W planie było prawie się na nią wdrapać czyli dojechać (jechać... tak, oczywiście, ha ha ha) do schroniska na Hali Krupowej pod Policą, ale zamiast na szczyt to odbić w drugą stronę na Okrąglicę (1239m) i czerwonym głównym beskidzkim, przez Judaszkę (841m) zjechać do Bystrej Podhalańskiej.
Plan zacny, ale liczyłem że w najgorszym razie... podkreślam najgorszym razie, to o 18:00 będziemy na Hali Krupowej. Jest prawie 20:00, a my stoimy na początku podejścia na Halę Krupową. Do zrobienia jest prawie 500m podejścia według mapy.
Gdybyśmy zaczęli wyprawę w piątek, a więc mieli niedzielę w zapasie, to nie byłoby problemu z czasem... ale my w poniedziałek musimy być w pracy. Mamy na naszą "wycieczkę" tylko sobotę i niedzielę, a po wyjściu na Halę - znowu podkreślę "PO wyjściu - to wg czasów na mapie do Bystrej jest około 5h z buta. Owszem sporo będzie w dół, więc ROWER POWER ale Okrąglicę, Urwanicę, Soskę i Naroże to zrobić i tak musicie. Bardziej w dół nie oznacza tylko w dół :P
Uwzględniając rowerową przewagę na zjeździe, szacujemy że razem z podejściem na Halę - na bidę - zajmie nam to ze 4h... na podejściu to z rowerami nie nadrobimy (zawsze jednak możemy stracić...). Na zjeździe owszem, ale nie ma co liczyć na cuda. Trzeba liczyć te cztery godziny do Bystrej... a to oznacza, że nie wrócimy do Krakowa przed poniedziałkowym porankiem. Już teraz szacujemy, że bez Policy, to w domu będziemy koło 19:00 - 20:00 w niedzielę.  
Cóż, za słabi jesteśmy na pełen plan - tak samo było podczas powrotu z Warszawy (489km, 54h) oraz podczas powrotu z Przemyśla (71h, 350km, 7500m up)... wprowadzamy korektę. Zjeżdżamy z Przełęczy Zubrzyckiej i łapiemy "rowerówkę", która ominie szczyty i wprowadzi nas na GSB za Judaszką i Narożem. Będzie pod górę, musi być, musimy "przełamać się" przez Pasmo Polic, nie ma zmiłuj, ale rowerówka zrobi to w najniższym jego miejscu, a nie jak szlak, przy Policy (czyli w najwyższym). Na pewnym etapie styrania organizmu to naprawdę zaczyna robić kolosalną różnicę. 
Trzeba założyć lampki... kolejna noc w lesie, prawda Szkodnik? Jak w zasadzie co weekend, naprawdę ciężko mi znaleźć jakieś sobotnie noce nie spędzane w lesie, zdarza się owszem, ale rzadko. Naprawdę rzadko... co my robimy z własnym życiem? :P 
Czuć już po nas srogie zmęczenie... mamy ponad 2000m przewyższenia w nogach i około 110 km na liczniku. Przełamanie pasma zaboli... może nie tak jak życie, ale zaboli. A i tak będzie to tylko wstęp do tego co na nas czeka za chwilę. "Can it get any harder?" - level FLEET ADMIRAL...  

Zachód słońca pod Pasmem Polic

Ach te często uczęszczane rowerówki :D

Schron GSB - zacny, naprawdę zacny schron


Koszmarny nocny GROŃ (810m)
Są takie góry, które masakrują. Nie dlatego że są takie trudne, ale dlatego że stają na waszej drodze w chwili, kiedy nie macie już siły, kiedy macie kryzys i kiedy nie jesteście na to gotowi. Nie muszą mieć 1000m, cholera często nie mają... Góry Złote, Jawornik (o jesteś) Wielki... o kur*a, myślałem że zdechnę na podpychu... po całym dniu, 12h godzinach góra, dół, góra, dół... ostatni pagór... nie chciał się skończyć... Rudawska Wyrypa (24h, 200km) i Skalnik w Rudawach Janowickich o świcie nad ranem... myślałem, że nie wyjdę... Jaworzyna Konieczniańska, na szlaku granicznym w Beskidzie Niskim, przy Koniecznej... 9 "pięter" nienawiści... (przez piętra rozumiem tutaj spiętrzenia/podejścia... wypłaszczenie, że niby już mamy szczyt i jeb... kolejne "podejscie"... nazwałem to schodami... piętro i spocznik... piętro i spocznik...) czy jak Lenon nam opowiadał: Kierat, podejście nocą czarnym szlakiem na Szczebel... jeden z zawodników rzyga ze zmęczenia na podejściu, a Lenon mówi "no kur*a, to jest samogenerująca się góra"... wszystkie te szczyty nie mają 1000m wysokości! Ktoś z Was pewnie dorzuci na listę Lackową od Przełęczy Beskid nad Izbami... też "tylko" 997m... a legenda, po prostu legenda podejść.   
A przecież czasami wychodzimy na 2200m i jest git... to nie jest kwestia wysokości, to kwestia chwili. Aby to w pełni zrozumieć to musicie sami to przeżyć. Albo nie... musicie zdychać na szlaku. Tej nocy, do tego za-SZCZYT-nie znienawidzonego grona dołącza on - GROŃ (810m) nad Osielcem. 
Jest 21:30 kiedy żegnamy się z GSB w Bystrej Podhalańskiej i zaczynamy orientować się na pagóry Beskidu Makowski (Średniego). Musimy przebić się przez dwa szczyty, Groń i Koskową Górę aby otworzyć sobie szlaki na Kalwarię i Lanckoronę. Przez te dwa szczyty musimy się przebić zgodnie z niepisaną zasadą Beskidu Makowskiego i Wyspowego (wzdłuż pasm jest git, w poprzek jest srogo). My musimy je niestety zrobić w poprzek. Na Groniu byliśmy też tylko raz - to był jeden z punktów kontrolnych wspomnianej już Ciupagi Orient w 2014 roku. Dzisiejszej nocy, po 11 latach wracamy... Hello Groń, it's been a while...
No i zaczyna się... 410m przewyższenia do zrobienia. Niby mówią, że w nocy jest łatwiej, bo nie widać jak bardzo jest pod górę... ale Groń nas przemieli, zmasakruje, wybatoży...
Gdy powiemy Mu, że będziemy podchodzić to wyślę nam spersonalizowaną wiadomość "I don't know what kind of bullsh*t power play you pull here... but that's my terriroty... I will massacare you, i will f*ck ya up!!!" (całość przekazu TUTAJ)
Pchamy... krok za krokiem, po dość sypkich kamieniach - pchamy...
Noc jest przepiękna. Księżyc jest niesamowity.
"Piękna noc, Alfredzie.
Zgadza się, paniczu Bruce. Noc godna myśliwego"
(całość TUTAJ)

Piękna Bestia wyłania się zza chmur


Taaa... noc jest piękna, ale z tego piękna to my mamy pięknie przejeb*ne... góra nie chce się skończyć. Jesteśmy wykończeni, kilometrami, podejściami (pamiętajcie, że mamy ponad 2000w w nogach już dziś), słońcem i upałem, a GRONiowaty nie chce się współpracować.
Ciągle mam wrażenie, że za zakrętem jest szczyt... potem... 8 zakrętów dalej, nadal pchając, osuwający się w dół po kamieniach rower, myślę to już ostatnia prosta... nie, nie była. Nie była też prosta, była stroma...
Szkodnik zostaje w tyle... ale nie mam siły Mu pomóc. Poradzi sobie, jest Mały ale też Wielki... poradzi sobie. To podejście z cyklu "każdy umiera w samotności"... pchamy, każde w swoim tempie... z każdym usuwającym się z pod buta kamieniem, z każdym bolesnym uderzeniem się w rower, bo nagle odbiło go do tyłu (tak stromo jest), narasta we mnie wkrw... WKRW. Pcham na pełnym WKRW'ie... dopalam się nienawiścią... kończ się! A Groń: "NIE".
Przedwierzchołek! Jestem prawie na szczycie! Groń "Możesz powtórzyć? Jakoś nie dosłyszałem tych twoich bredni..."
Przedwierzchołek, teraz to już na pewno! Sleepmonster: "On to zawsze był głupi, nie Groń? Jeb*ąć Mu?" A Groń "Nie krępuj się, Monstie! Z pełną mocą!"
Dyszę... Szkodnik też... nasze oddechy zakłócają ciszę nocnego lasu, ale nikt się nie odzywa... jest źle. Jest naprawdę źle. 
Sleepmonster także zaczyna nas gryźć... jestem wykończony, wkrw'iony, ledwie pcham ten rower, oczy mi się zamykają, czuję jakby nie miał już kompletnie sił... a tymczasem kolejny kamień usuwa się z pod nóg na stromym zboczu i cała energia włożona w popchnięcie roweru, zamienia się uślizg buta do tyłu... tyle by było. Tytaniczny wysiłek roztrwoniony w ułamku sekundy dzięki uprzejmości Pani Fizyki... Nie wyjdziemy tego nigdy... Syzyf i Edyp "Yo, Rolling Stone... Yo, Muth-fucka"...  
Szczyt... jesteśmy... jesteśmy! Jesteśmy zmasakrowani... Jest 30 minut po północy... ale jesteśmy na szczycie.
Podchodzimy do partyzanckiej kaplicy i stwierdzamy, że musimy tu złapać ze 3 godziny snu... bo jest masakra. Odcina nas i zmęczenie i sleepmonster. Nie ma tu żadnej wiaty niestety, a trawa jest już bardzo mokra od nocnej rosy... trudno, mamy nadzieję, że nikt się nie obrazi o to, ale prześpimy się 2-3 godziny na schodach kaplicy. Podłączamy do powerbank'ów do ładowania wszystkie nasze sprzęty (zegarek, aparat, lampki), otulamy się w kurtkę, zwijamy w kulkę i idziemy spać... tak, dokładnie. Na schodach kaplicy.

Zaczyna się podejście...

UPADŁY Groń !!!

Nawet schody mogą być łóżkiem, jak jesteś wystarczająco styrany

"These mist covered mountains are a home now for me..." (całość TUTAJ), a jak wolicie coś bardziej w naszym klimacie to:

"Już dopala się ogień biwaku, a nad rzeką unosi się mgła
po szwadronie ni śladu, nie znaku... tylko diegtiar w oddali gdzieś gra
Tylko słychać gdzieś bardzo daleko,
jęk szarpnęli unosi się w zwyż.
za urwiskiem, tam wije się rzeka,
a za rzeką mogiła i krzyż...
...pod tym krzyżem, pod drzewem zwalony, 
śnią żołnierze o Polsce swój sen,
bodaj po to być warto żołnierzem,
by sen cudny, przyśnić jak ten..."
(całość TUTAJ)


Nocą odwiedzi nas lis... mimo zmęczenia będę spał w trybie alert i otworzę oczy, gdy coś się zacznie się szwendać przy nas. Cześć futrzaku, jak nie ukradniesz mi bułki z kotletem to chodź tu sobie ile chcesz, nawet nie podnoszę głowy ze schodów (niesamowicie wygodnie śpi się w naszych kaskach - mówię o stabilizacji głowy)... tylko NIE TUP, ludzie tu śpią. Mamy umowę? Budzik na 3:30... acz ogólnie spało się ciężko/słabo. Cholernie twardo, zimno bo schody kamienne, a nie drewniane... ale ogólnie te 3h jakoś przedrzemiemy, minimalnie się chociaż restartując. To zawsze pomaga, mimo że mój rehabilitant powtarza, że "2h na kamieniu to nie regeneracja". Niemniej sleepmonster pójdzie w cholerę, zwłaszcza że zaraz po wstaniu zaleję go eliksirem "Matka wie, że ćpiesz?". Możemy ruszać dalej, ale Groń już na zawsze wpisał się na moją listę szczytów, które kiedyś mnie zmasakrowały. Ech, ta lista rośnie... jesteśmy słabi. 
Błotnisty ten Groń

Kamienisty ten Groń :P

Przepiękna ta noc

Ale już niedługo będzie świtać



Świt na Koskowej Górze (867m)
Z Gronia nie wszystko zjedziemy - za stromo, za mokre/śliskie kamienie miejscami, a my zbyt zmęczeni. Może bym to na świeżo zjechał, ale po tylu godzinach w trasie nie ryzykujemy. Nie przyjdzie nam się jednak długo tym martwić bo zaraz za przełęczą zaczyna się podejście na Koskową Górę. Też strome, ale jednak te 3h na kamieniu, trochę postawiło nas na nogi. Do tego zaczyna się przejaśniać... "a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, nagle ptaki budzą mnie tłukąc się do..." oczu, tak kur*a, oczu. Też by pasowało :D
Chociaż cytat z innej kapeli byłby bardziej adekwatny

"Don't you cry tonight, there's a heaven above you... you'll feel better with the morning light."


Przyznacie chyba że pasuje. Świat się rozjaśnia, chociaż ta noc była zjawiskowa - księżyc był niesamowity. Nadal jest bardzo widoczny na niebie, bo słońce jeszcze nie odpaliło na pełnej k... mocy, na pełnej mocy. Na razie po prostu zaczyna być widać kształty i kontury, a my podchodzimy sobie z wolna na Koskową Górę. Można przestać płakać - podejście na GRONiowatego się skończylo. Koskowa to już wejdzie, nie bez trudu, ale bez tragedii.   
Nadal śmierdzimy, nadal jesteśmy brudni, nadal jesteśmy wykończeniu ale... nadal idziemy! Raz jeszcze, niech to wybrzmi: KRYZYS ZAŻEGNANY. Koskowa to może nie jest spacerek w naszym stanie, ale wchodzi łatwiej, dużo łatwiej niż Groń. A pod szczytem, przy kapliczce robimy sobie śniadanie z widokiem. Jest przepięknie, jest pusto... tylko my, nikogo, po prostu nikogo i wschód słońca z widokiem 360 na góry. Kryzys jest już tylko wspomnieniem. Wiem, że jeszcze nie jeden do nas przyjdzie, jak nie teraz to kiedyś, ale to nie ma teraz znaczenia... teraz jest pięknie. "Chwilo trwaj, jesteś taka piękna..." O cześć Mefisto, nie wiedziałem, że tu będziesz :P.
To jest totalny reset dla umysłu. Czasami nas pytają jak to robimy, że mamy tyle energii... odpowiem: "No właśnie tak".
W takich chwilach nie ma pożarów w projektach, nie ma niezapłaconych rachunków, nie ma deadline'ów, nie ma debatujących czy jak lis "wtargnął" na osiedle to trzeba dzwonić na straż miejską czy nie... Nie ma nic. Jest spokój. 
Owszem, to zrobiło się dla nas trochę jak narkotyk, ale cóż... wiecie jak kocham postać Batmana z komiksów... odpowiem zatem kolejnym cytatem, tym razem z "Czarnego Pająka" --> "Wszystko co potencjalnie łagodzi ból, uzależnia nas... pomyśl o tym, Batmanie, pomyśl co to jest dla Ciebie".   

Podejście pod Koskową


Wysypy, wyspy, wszędzie te nasze kochane wyspy :)

Niebo odwala spektakl! 

Kapliczka na Koskowej

Dobrze, znowu tu wrócić :)

Dzień już w pełni już wystartował - druga część soboty, bo w sumie to nie spaliśmy (stopni kaplicy to nie liczę), więc mentalnie to nie jest jeszcze niedziela. 

Ta to już jest z Zakopanego do Krakowa. Pagór za pagórem. Przedzieramy się, jeden po drugim :P


"Gdyby mógł cofnąć czas..." czyli Mioduszyna (632m)
Są góry, który z jakiegoś - często niespotykanego - powodu, wyryją się w naszej pamięci. Taką górą jest Mioduszyna nad Suchą Beskidzką. Na jej szczycie znajduje się wiata turystyczna, z takim oto napisem "Gdybym mógł cofnąć czas...". I nie jest to napis farbą na ścianie, zrobiony przez jakiegoś turystę, ale wyrzeźbiony na wiacie napis jako część oryginalnej konstrukcji. Tak mnie to chwyciło za serce, że wiata ta stała się jednym z punktów kontrolnych naszego rajdu: KOMPANIA KORNA w 2019 roku. Z Koskowej Góry na Mioduszynę prowadzą trzy łączące się ze sobą szlaki - najpierw żółty przez Pasmo Koskowej, potem czarny na Makowską Górę (nad Makowem Podhalańskim), a potem niebieski biegnący do Suchej Beskidzkiej. Innymi słowy, znowu jazda "lewo-prawo" po mapie, zamiast w kierunku na dom, ale co tam... Mioduszyna na tej wyprawie musi nam wejść. Poza tym na żółtym szlaku trzymają zamknięte Zombie! Nie wierzycie, też nie wierzyłem - zobaczcie TUTAJ. To był mój samotny wyjazd z czasów, kiedy Basia jeszcze dochodziła do siebie po operacji kolana... i kiedy ja nie przypuszczałem, że dokładnie za rok, to ja będę w takiej samej sytuacji. 

Trochę zarosło, ale nadal trochę boję się otworzyć... jak jeden z odcinków "Walking Dead" (otwarcie szopy na farmie...)


Nim jednak w pełni ruszymy w drogę, zaszywamy się w lesie i przebieramy w suche ciuchy z plecaka. Może nie da się wykąpać, ale jednak kilka mokrych chusteczek do odświeżenia się, nowy zestaw ubrań i od razu robi się lepiej na duchu. To mega poprawia komfort i to nawet mimo tego, że za moment i ten outfit będzie cały w błocie lub/i przepocony. Przebranie się "w nowe" po całym dniu i nocy, robi robotę. 
Ruszamy i.. toniemy w błocie. Żółty będzie rozjeżdżony quadami i ścinką drewna makabrycznie... zmęczy nas to bardzo: ciągle zejście z roweru, przenoszenie przez kałuże i zwalone drzewa, chwilka jazdy, znowu zejście i noszonko... Przedarcie się na Mioduszynę, dodając ostatnie, także srogie podejście na sam szczyt, zajmie nam więcej czasu niż zakładamy i tylko utwierdzi nas w przekonaniu, że odpuszczenie Hali Krupowej pod Policą to był dobry wybór. Niby przed chwilą obserwowaliśmy świt na Koskowej Górze, ale teraz za moment będzie południe, a przed nami nadal jeszcze sporo drogi i pagórów.
Czyli gdyby mógł cofnąć czas... to nic bym nie zmienił. To dobra decyzja z tą Policą była :D
Nie zmienia to faktu, że uwielbiam ten szczyt przez ten napis... a skoro jesteśmy już przy takim temacie, to niech poleci ballada w temacie:
"If I could relive one day of my life, if I could re-live just day single one, you - on the balcony, my future Wife..." (całość TUTAJ)
Przeszkoda!

Podejście pod Mioduszynę

Szczyt !!!

A Wy? Co byście wtedy zrobili...?

"Szosa" na Suchą Beskidzką :)

Dziko :)


Mniejszy Brat patrzy czyli w odwiedzinach u Onufrego Starszego (stażem)
Z Mioduszyny zjeżdżamy przez kapitalną, nowo-zrobioną platformę widokową do Suchej Beskidziej, a stamtąd kierujemy się do czerwonego szlaku - Małego Szlaku Beskidzkiego. MSB jest bratem GSB i biegnie przez Beskid Mały i Wyspowy. Wita nas srogim podjazdem na Chełm, ale warto bo na szczycie znajduje się zabytkowa figura Św. Onufrego.
Nazywamy go Onufrym Starszym, bo niedaleko Lanckorony jest mniejsza i trochę młodsza (acz nadal stara w kontekście zabytków) kolejna figura Św. Onufrego. Na obu mieliśmy punkty kontrolne naszej KOMPANI KORNEJ (cholera, z wszystkich robionych edycji KoRNA, to chyba właśnie Kompania udała nam się najbardziej. Nie mówię, że siła KORNOlisa była zła, ale jakoś tak to właśnie Kompania jest w mojej percepcji wyróżniająca się pod kątem trasy - jak ktoś chce to może przypomnieć sobie Raport Szefa Sztabu Kompanii Kornej)
Z Chełmu kierujemy się na Lanckoronę, gdzie skorzystamy z otwarcia cukierni przy rynku i zjemy pyszne i chyba zasłużone Hiszpany (bezy). Będziemy trochę niedopasowani do wizerunku gości, bo rowery mamy są całe w błocie... my także jesteśmy w cali w błocie... jest szansa, że trochę też śmierdzimy... owszem przebraliśmy się w czyste cichy, ale kilka pagórów temu! Znowu jest 35 stopni w słońcu... i znowu tyramy się po krzakach... więc sami wiecie jak jest...

Platforma widokowa nad Suchą, na zboczu Mioduszyny 

Klimatyczna kładka

Dzień dobry!

Mały Szlaku Beskidzki!

Prowadź nas na Chełm!

Przed wjazdem na skrzyżowanie spójrz w lewo, spójrz w prawo... :)

"Ojczyzna moja to te ciche pola, które od wieków zdeptała niewola
to te kurhany, te smętne mogiły, co jej swobody obrońców przykryły... 
Ojczyzna moja to ten duch narodu, co żyje cudem, wśród głodu i chłodu
to ta nadzieja, co się w sercach kwieci, pracą u ojców, a piosnką u dzieci..."
(to wiersz Marii, TUTAJ w poezji śpiewanej)

Chełm (603m) na Małym Szlaku Beskidzkim

Historia pewnego Onufrego

Jest i tenże :)

Draboż (432m) - ostatni z ostatnich
Do domu wrócimy przez Brzeźnicę i Wielkie Drogi - już WTR'ką (Wiślaną Trasą Rowerową), jak prawdziwi niedzieli turyści. Tylko te ogromne plecaki... i błoto będą ściągać na nas wzrok innych rowerzystów. Zwłaszcza "odpicowanych" szosowców w białych skarpetkach i dość eleganckich "na sportowo". Znowu nie wpisujemy się w krajobraz :P
No cóż... my się na salony nie nadajemy. Wsiadł na rower, Szkodnik z liściem na głowie... bo ja mówi: "Jestem z lasu" :D
Nim jednak zjedziemy na WTR'kę to z Lanckorony czeka na nas ostatni pagór  - DRABOŻ.
To także nasz punkt kontrolny z Kompanii Kornej, więc końcówka naszej trasy to jest mocny nostalgia trip.
Zwłaszcza, że Draboż, Trawna Góra i Drożdżownik to były także moje pierwsze pagórki po operacji kolana - kiedy powiedzieli, że man zielone światło na rower. Powiedzieli abyśmy się  przejechali się zobaczyć jak działa kolano. Działało, wiec jebnęliśmy trasę ponad 100 km - mądre to może nie było, tak niecałe 3 miesiące po operacji, ale pisałem Wam że to już uzależnienie.  
Jesteśmy wykończeni, licznik przewyższeń dobił do 4300m, licznik kilometrów ma ponad 200... ale do domu jeszcze ponad trzydzieści stąd będzie. Tyle że już po płaskim, już po równym. Przez Tyniec, gdzie "Pod lutym turem" mają super zapiekanki (wejdzie takowa jak złoto po takiej trasie!). 

Kalwaryjskie dróżki

Kierujemy się na DOBRY POCZĄTEK

DRABOŻ !!!

Już na WTR - po prostu dojechać do domu...

Prawie w domu... ale zaraz za tą skałą będą ZAPIEKANKI !!!


Dojechaliśmy! Dojechaliśmy z Zakopanego do Krakowa na rowerach. Przez góry, szlakami i drogami rowerowymi.
Tak, jesteśmy pojebani - to sam wiem... nie trzeba mnie przekonywać.
Powiem więcej, kolejna wielka wyrypa za nami, ale już wiemy że Zakopane wróci jeszcze na agendę... ale musimy mieć wtedy 3 dni, a nie 2. 
I może dopiero za rok, bo trochę regeneracji po tym co odwaliliśmy jest na potrzebne.
A czemu 3 dni... hmmmm, powiem tak:
Zakopane, Nowy Targ, Gorce, Wyspowy... bardziej na wschodzie i  bardziej na rympał na wprost niż zygzakiem.
No ale zobaczymy czy się uda, czas pokażę. Na razie to mamy inne plany... ŁÓDŹ YOU LIKE TO RIDE :P

Zachód słońca nad Wisłą


Jednej rzeczy tylko zabrakło - zdjęcia z misiem na Krupówkach
Z każdej takiej wyprawy (Warszawa, Przemyśl) mamy dwa zdjęcia: otwarcie z warszawską Syrenką lub przemyskim Niedźwiedziem i koniec z Smokiem Wawelskim. Powinno zatem być tutaj także zdjęcie z Misiem na Krupówkach... ale czytając ostatnie wiadomości to obawiam się, że mogłoby to nas zrujnować finansowo :D
Może zatem dobrze, ze żaden nas Misiek nie wypatrzył, ponoć ten w Zakopanem jest najgroźniejszy - tam zawsze coś z tym Miśkiem dziwnego się odwalało :P

Skoro jednak dni odzielamy okresami snu to...znów... ten weekend miał bardzo długą sobotę. Niedzielę nam ktoś ukradł :P 

Co innego mogę powiedzieć na koniec:
"- Orders, Sir!
- Fire

- Captain?
- FIRE !!!"




Kategoria SFA, Wycieczka

Velka Cho-cho-cho-CHOCHULA

  • DST 51.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 lipca 2025 | dodano: 20.07.2025

Potężna pętla po krańcach Tatrach Niżnych i Wielkiej Fatry czyli Velka Chochula (1653m), Kozi Chrbet (1330m) oraz Zvolen (1403m).
Jako, że zapowiadała się piękna sobota, to ruszamy w dawno nie widziane Tatry Niżne. Jak kiedyś lecieliśmy Kralovą Holę, Bartkovą oraz Velką Wapennicę... i na mapie zostawała wtedy niezdobyta Velka Chochula, to wiedziałem... po prostu wiedziałem, że tu niedługo wrócimy. Chochul, taki niezaopiekowany, został za naszymi plecami gdy schodziliśmy po nocy w doliny. Tak się nie godzi, zwłaszcza że w sercu ciągle gra...

" Zatroskany w nurcie różnych, ważnych spraw

wynajduję w kalendarzu parę wolnych dat
i zataczam myślą drogi mojej kres, 
co mnie wiedzie w ukochane góry, tam gdzie był i jest..."

...ten mój drugi, rodzinny, własny dom
zbudowałem go przed laty, wyobraźnią swą
powędruję wysokim pasmem gór
by odnaleźć swoją młodość, zostawioną tu" (minimalne parafraza - całość TUTAJ)


Plan jest taki:

Liptovska Osada i wbijamy na żółty rowerowy, który po różnych "zawijasach" i trochę w wariancie kombinowanym z zielonym i niebieskim pieszym wprowadzi nas na Hiadelskie Seldo (1103m). 
Tam ukrywamy rowery w krzakach i spinamy je grubym zapięciem. Z buta podchodzimy (prawie 700m podejścia...) na VELKĄ CHOCHULĘ bo tutaj z rowerem już nie wolno.
Wracamy, a potem znowu rowerem przez Kozi Chrbet na Keckę i dzida w dół na Donovaly... a potem kolejne 400m podejścia na Zvoleń i powrót do L.Osady szlakami przez to pasmo. 
Wszystko się uda. Wyjdzie 51 km oraz ponad 2200m przewyższenia. 
Wyjazd z Krakowa nad ranem, powrót do domu po 3:00 w nocy (to nadal sobota? - w sumie tak, jak ktoś oddziela dni okresem snu a nie godzinami :P) 
Tam (po lewej) dziś będziemy, ale najpierw trzeba POD ten pagórek podjechać

No to co? Działamy? Up we go!

Tłok w tych górach :D

Lokalne maksimum czyli przełęcz - niestety bardzo lokalne. Zaraz się zacznie kolejne podejście

Wspinamy się

Bardzo się wspinamy

A tam będziemy wieczorem - ZVOLEŃ! Srogi z przewyższeniami dziś będzie

Słowacy są niesamowicie dumni z tego powstania (SNP)

Tu ukryjemy rowery

Tu ukryliśmy rowery - trzeba wejść głęboko w krzor bez ścieżki w odpowiednim miejscu, trzeba mieć elektro-narzędzia aby przeciąć metalowe zapięcia i wyrwać drzewo :P
Nie mówię, że się nie da... ale minimalizujemy ryzyko. 


Zaczynamy podejście z buta

Otwierają się widoczki

Pierwszy przedwierzchołek przed Chochulą :)

Drugi już czeka - tzw. Mała Chochula

Jest pięknie

Bajka

Szkodnik na Chochuli z prawej :)

Szkodnik na Chochuli z lewej :)

ZAJEBISTY ZNACZEK z tym miśkiem !!!

CHO-CHO-CHO-CHOCHULA !!!

Ruszamy na Kozi Chrbet i powiem Wam, że ten szlak będzie niesamowity

Wąsko nad sporym spadkiem

Miejscami gęsto

I znowu otworzy się bajka

Niesamowita rowerówka!

GENIALNA - z tyłu Chochula

Góry żyją :)

Chochula i całe pasmo Koziego Chrbetu

Jest i kolejna tabliczka

Maszyny odpoczywają... my też

Teraz będzie dzida w dół :D


Po kamyczkach

Trudniejsze odcinki :PUrokliwe źródełko

Zaczynamy podejście pod Zvoleń - nie to nie jest szczyt, to nawet nie jest 1/3 podejścia... naprawdę... masakra...

400m pod górę, na wprost... po prostu na wprost.

Srogo...

Dużą część naszej trasy na tylnym planie: CHOCHULA, potem ten stożek i wypłaszczenie to KOZI CHRBET i po prawej Kecka.

Przedwierzchołek Zvolenia i panoramki

Dzikie ostatnie fragmenty podejścia

Prawie na szczycie

Niestety nie zdążyliśmy na zachód słońca... 400m pionowego podejścia nas trochę spowolniło

Kolejna tabliczka do kolekcji

Ale i tak jest pięknie - "Ciemności kryją ziemię". Zapada noc 

Pora się zwijać nim wyjdą Miśkowate na noce spacery :D 

Ostatnie podejście - Mały Zvoleń przed nami

Teraz zielonym od auta... ale niewiele czasu nadrobimy bo okaże się: dzikim, nieuczęszczanym szlakiem o nachyleniu pion (to co się da zjedziemy lekko nadpalając tarczę... ale będzie dużo sprowadzania. Miejscowość na 600m... jesteśmy na 1300m... a szlak jest krótki. Bardzo krótki jeśli chodzi o odległość. Dopowiedzcie sobie nachylenie :P)

A dla ciekawych:



Kategoria SFA, Wycieczka

OrientAkcja 2025

  • DST 105.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 czerwca 2025 | dodano: 13.06.2025

Dawno nie było nas na OrientAkcji. Powodów tego stanu jest wiele: od terminów wypadających w trakcie naszych uropów, po kwestie wyboru miedzy pokrywającymi się rajdami. Nierzadko także to po prostu nasza miłość do gór wygrywa i kierujemy się nie w łódzkie, ale gdzieś na południe od Krakowa. Nic na to nie poradzimy - ten typ tak ma. It's not a bug, it's a feature --> "ja Was kocham moje góry, a że miłość nie rdzewieje, to gdy Pan mnie wezwie w chmury, powiem Mu że wolę w knieje...".
Tak... gdy mnie wezwie w chmury, powiem Mu, że wolę w knieje... no właśnie, tym razem jest inaczej, bo ta edycja OrientAkcji to memoriał. W podsumowaniu poprzedniego roku (Podsumowani 2024) pisałem Wam, że w 2024 przedwcześnie pożegnaliśmy dwójkę znanych nam zawodników. I tak jak Liszkor stał się memoriałem Grześka, tak OrientAkcja staje się memoriałem Renaty. Nie może nas tam zatem zabraknąć, więc już od początku roku - widząc rajdowy kalendarz -  planujemy, że w tym roku na OrientAkcję w województwie Łódzkiem wrócimy. 

Na ziemi Sieradzkiej...
"...powiem Mu, że wolę w knieje" - a tych będzie dzisiaj niemało, bo baza rajdu jest zlokalizowana w ośrodku wypoczynkowym nieopodal Sieradza. Mapa Compass'u "Ziemia Sieradzka" jest zielona, jest wściekle zielona od lasów, a jej północna część jest dla nas bardzo mało znana. To zawsze cieszy, gdy rajd zabiera nas w nieznane nam tereny, zwłaszcza do nie-oswojonych jeszcze lasów.
To jedna z tych map, która wciąż, nadal, ciągle (i jeszcze kilka takich słów) czeka na objechanie.
Na ten moment znamy jakieś jej drobne wycinki, głównie na południu w okolicy Góry Kamieńsk, ale "zielone" na północy nie doczekało się jeszcze swojej... swojej...swojej... kolei??
Nie wiem co to za konstrukcja zdaniowa, ale zawsze myślałem, że jeżdżą tam jakieś pociągi :P :P :P
Ruszamy zatem w łódzkie, a że mamy kawałek drogi to budzik dzwoni o 4:00 rano... nie ma to jak spokojny początek weekendu, dzień relaksu po ciężkim tygodniu :P
Po dotarciu na miejsce meldujemy się w bazie, rejestrujemy i czekamy na start, acz gdy dostajemy mapy jestem trochę zaskoczony - zakładałem, że trasa "uderzy" na południe od Sieradza, a u niespodzianka, lecimy w lasy na północ i nad Wartę. Jeszcze głębiej w nieznane nam tereny.  

...ciągle pada deszcz
Prognozy pogody były słabe: do 16:00 ładnie, ale o 17:00 "wzwyż" spory deszcz. Mimo, że nieraz jeździliśmy w deszczu to spodziewany się terenów mocno zapiaszczonych, a piach i woda to jest rzeź dla sprzętu. Liczy zatem, że prognozy się nie sprawdzą... i mamy rację! To znaczy sprawdzą się częściowo: o 16:00 będzie mocno padać, ale do 16:00 będzie padać słabiej, z krótkimi momentami kiedy nie... świetnie, po prostu świetnie. Cytując znanego pomysłodawcę głównych funkcjonalności platformy FaceBook, Adama Mickiewicza TO LUBIĘ, rzekałem TO LUBIĘ :P
No ale cóż było robić, przynajmniej deszcz nie jest zimny więc ruszamy w bory... czasem na pełnej petardzie, a czasem przy żałosnych dźwiękach dławiących się mokrym piachem napędów.   
Kompletu punktów się nie udało - zebraliśmy 23 z 27 (albo 24 z 28, czy jakoś tak - nigdy nie przywiązuje do tego większej uwagi). Ogólnie BEZ CZTERECH, więc nie jest tragicznie. "Not good, not terrbile" - cytując klasyka, ale fajna zabawa była.   
To tyle komentarza, leci trochę zdjęć:

Jedziesz? 

Jadę, jadę...

Wariant czarno-zielony :P

Wzdłuż pól

Dobry techniczny drop :)

Trochę się tego naszukaliśmy, bo sporo skoczni tam było

"...kładka była zła..." :P :P :P

Kocham takie miejsca i ten kolor

Wciąż dalej i dalej

Omijając piasek :)

Zacna wieża :)

Bunkry zawsze na propsie

Pada i...

...mokro :P

Nad Wartą

Industrialnej akcenty

Coraz bardziej mokro, bo drzewa już przeciekają :)


Kategoria Rajd, SFA

Tropiciel 34

  • DST 70.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 maja 2025 | dodano: 04.06.2025

TROPICIEL 34... czyli po raz kolejny będziemy lecieć w trybie "sen jest INO dla słabych"? W sumie to nie wiem, który już raz odwalamy taką akację, że sobota za dnia to wycieczka, noc to Tropiciel, a niedziela to kolejna wycieczka. Innymi słowy ten weekend składa się z bardzo długiej soboty, po której od razu przyjdzie poniedziałek. Pamiętam nasz pierwszy raz w tym trybie - lata temu: Moutain Touch Challenge w Szczawnicyw świetle, a Tropiciel 17 w ciemności... no i tak nam się to spodobało, że zaczęło się regularne łącznie Tropiciela już ze wszystkim, jak nie Jaszczur, to z jakaś wycieczka.na wakacjach :D
Tym razem zatem także nie mogło odbyć się bez jakiegoś takiego combo, a wybór padł na spędzenie soboty w Górach Opawskich. Pękło nam przy tej okazji 1400m przewyższeń, więc jesteśmy dobrze rozgrzani (styrani... chciałeś powiedzieć styrani) przed startem, no ale cóż zrobić. Jak będą pytać, co robiłeś w sobotę, to odpowiem, że byłem na rowerze, a jak zapytają o niedzielę, to odpowiem, że nadal... byłem na rowerze. A co jeszcze robiłeś przez weekend? BYŁEM NA ROWERZE !!!
Na wyprawę w Góry Opawskie dołączył do nas Andrzej, więc rajdowo także tym razem nasz duet robi się tercetem.
Kilka minut po zachodzie słońca, gdzieś pod Biskupią Kopą, ruszamy do Ligoty Książęcej. Nasza minuta startowa to 15 minut po północy, więc przeskoczymy tam ze sporym zapasem czasowym. Idealnie aby na spokojnie zarejestrować się w bazie, a potem już tylko oczekiwać na wywołanie naszego zespołu. W między czasie stroimy radio do (zadanej nam w bazie) częstotliwości: 94 MHz... TAK, tym razem wyposażaniem zalecanym na tą edycję rajdu jest odbiornik radiowy, na którym będziemy musieli robić nasłuch w wybranych miejscach trasy. Trzeba będzie odbierać, dosłownie ODBIERAĆ (sic!) wskazówki i podpowiedzi odnośnie ukrytego (czyli nieoznaczonego na mapie) punktu X. Następnie na podstawie odsłuchanych wiadomości, punkt ten zlokalizować i zdobyć. Jest klimat, prawda ?!? Prowadzenie nasłuchu w lesie w nocy... no, brakuje tylko korygowania ognia artylerii.

"Ja brzoza, ja brzoza - grab, jak mnie słyszysz?"

No nie wiem czy była to brzoza, czy jakieś inne drzewo - ale to nieważne. Dostaliśmy mapy, więc kilka minut po północy ruszamy w ciemność. Już na pierwszym punkcie, który wybierzemy będziemy musieli prowadzić nasłuch radiowy! Zaczynamy zatem z grubej rury!
Do lampionu, mimo że w lesie, w jego okolicy będzie kilkanaście różnych ścieżek, odmierzymy się perfekcyjnie i wjedziemy w niego jak dzik w maliny. HA! Fachura!... lub FUKS :D
Ucieszy nas to tym bardziej, że jedna z mijanych w drodze ekip, krzyknie lekko ironicznie "szukacie punktu K? No to powodzenia...". Dobry start! Naprawdę dobry start. Oby tak zostało... acz wiecie jak jest. Bywa różnie... do dziś wspominamy "bagna rozpaczy" i naszą mordeczą walkę, aby wyrwać się z "Rozlewiska Moczarki". Nie można zatem ulegać zbytniej pewności siebie i trzeba zachować czujność, bo nieraz... i nie dwa razy... punkty kontrolne uczyły pokory. Zwykle były to bolesne lekcje.
Odpalamy nasłuch i odbieramy pierwsze wskazówki dotyczące ukrytego punktu X.
Leży on na linii łączącej punkt "K" (na którym właśnie jesteśmy) oraz punkt "I".. no dobra, to na razie bardzo wstępne zawężęnie obszaru poszukiwań, bo "K" oraz "I" leżą prawie na obu końcach przekątnej naszej mapy (a jest to format A3).
Niewiele nam w takim razie daje, ale jednak wyznacza pewną tendecję, co do dalszych poszukiwań. Co więcej, zakładamy że "X" nie może być bardzo daleko od bazy - ze względów organizacyjnych --> różne ekipy będą zdobywać wskazówki w różnej kolejności. Będą zatem najeżdżać/nachodzić ten z różnych kierunków. Organizatorzy na pewno nie dopuszczą do sytuacji, że tylko od szczęścia zależeć będzie to jak punkt "X" wpisze się w waszą marszrutę. Chodzmi mi o sytuację, w której jedna ekipa po odczytaniu ostatniej wskazówki ma na ten punkt "rzut beretem", a druga całą mapę.
Dlatego też zakładamy, że punkt X musi być dość blisko bazy, tak aby niezależnie od wariantu przejazdu, każdej ekipie wypadł w miarę "po drodze". Cóż, sami organizując rajdy, wiemy jak ważne jest przewidywanie takich rzeczy, ocenianie co zrobią zawodnicy i w jakiej sytuacji się wtedy znajdą. Niestety czasami coś, co wydaje się super pomysłem, w praktyce może kompletnie nie wypalić... Wyobraźcie sobie akcję, że ekipa nr 1 ma do punktu "X" 2 km od ostatniej wskazówki, a ekipa nr 1 ma jakieś 25 km bo jest po drugiej stronie mapy. Zakładam że zrobiłaby się niezła chryja :D
Oczywiście to na razie hipoteza robocza - zobaczymy jak będzie w "realu", ale skoro kolejność punktów mamy dowolną, to na pewno jest ta kwestia jakoś uwzględniona w całym przebiegu rajdu. Tymczasem mamy nasze pierwsze wskazówki, więc możemy ruszać dalej!

Dwa zdjęcia z oficjalnej galerii rajdu: RAZ

i DWA (dobrze, że nie 2i - tak, wiem, znowu hermitowski... eeee... hermetyczny suchar :P)

A teraz już nasze zdjęcia --> Night riders :)

To prawda, dym i lustra, dym i lustra :)

Czacha !!!

Lampion już miga w oddali :)


Nocne rozkminy :)
Ruszamy dalej, suniemy przez nocny las i zaczynamy się zastanawiać... nad techniczną realizacją dzisiejszego rajdu.
Czy wolno tak nadawać na takim paśmie, a jeśli tak to z jaką makysmalną mocą nadajnika?
Tropiciel ma to na pewno ogarnięte, ale fajne dyskusje się nawiążą w naszej grupie - przypominam, że kiedyś robiłem w certyfikacjach WIRELESS'ów wszelakich (czyli AM/FM/DAB, Bluetooth, Wifi, ZigBee, etc) względem dyrektyw i wymagań RED'a, FCC, Anatel'a oraz innych podobnych.
No więc jak, Panie i Panowie, ile my tu mamy "di-bi-em'ów" na metr kwadratowy :D
No i druga sprawa, na wielu punktów są różne komunikaty, więc "nie leci" wszystko z centrali naraz, abyśmy nie odebrali na pierwszym punkcie wszystkich wskazówek, ale przy kolejnych lampionach mamy inne komunikaty na nasłuchu. REWELACJA pomysł i super ogranizacja.
Kochamy takie klimaty... ale zawsze też idzie rozkmina technicza pod kątem realizacji, takie zboczenie. Pamiętam jak przepytywałem kiedyś obsługę jednego punktu kontrolnego jak zrobili odpalenie licznika Geigera, gdy podawaliśmy im próbówkę ze "skażoną" wodą (TROPICIEL 26)
Bierzesz licznik i nie działa przy sprawdzeniu wody w bidonie (zrozumiałe - odżywiamy się zdrowo :D), ale biorą wodę w próbówce, którą przywiozłeś z jeziora i licznik "skwierczy" - NO HALO, wow!
Powiedziałem, że nie wyjdę z tego namiotu, jak nam nie powiedzą JAK ONI TO ZROBILI... i powiedzieli!
GENIALNE TO BYŁO !!
To kochamy w Tropicielach. A teraz kilka zdjeć z różnych punktów kontrolnych -->

Gdzieś w lesie

TO JEST KLIMAT !!!

DOKŁADNIE JAK TUTAJ !!!

Praca na mapie :)

Lampion na wysokości :)


All night long :)
Przedzieramy się przez mrok, kierując na kolejne punkty kontrolne, na których również włączamy nasłuch. Na mapę trafia zatem coraz więcej "zapisków" przechwyconych w eterze (nota bene, wiecie skąd wogóle się wzięło to powiedzenie: "puścić coś w eter"? TUTAJ macie historyczny kontekst).
Pozyskane informacje mówią nam o kolejnych odległościach punktu "X" od innych punktów kontrolnych. Gdy umieszczamy kolejne dane na mapie, to krąg poszukiwań coraz bardziej nam się zawęża i... potwierdza naszą hipotezę. "IKS" będzie niedaleko bazy. Na razie musi jednak poczekać - będziemy go brać jako ostatni punkt --> na powrocie.
Zadania na punktach kontrolnych będą przeróżne:
- alfabet Morse'a (nadajemy i odbieramy wiadomość)
- straż pożarna i pompa wody (widać o co chodzi na zdjęciu)
- szyfry do rozszyfrowania w procesie deszyfracji :P
oraz chyba najlepsze z zadań: próba ognia.
Fantastyczna ekipa na jednym z naszych ostatnich punktów uczy nas jak obchodzić się z ogniem.
Trzeba wziąć płomień do ręki!
No bez kitu, w takich chwilach to mi się przypomina to --> KTO BĘDZIE PRÓBOWAŁ SKRAŚĆ PŁOMIEŃ ZGINIE, trzeba było go sposobem zajumać. Tylko człowiek duchowny dał radę :D
Chociaż Szkodnik to się zachował bardziej jak w baśni z lat dzieciństwa - po prostu capnał ogień, schował w dłoni, przekazał dalej i mówi: "PIECZ rogatego!!!" (pamiętacie TĄ SCENĘ?)
Kapitalny punkt kontrolny :)

Księżyc w krwawej aurze :)

Punkt na wieży widokowej

Nad ranem gdzieś w polach :)

Nad ranem gdzieś w lesie :D

Już za dnia

WOW!

Kreska kropka, kreska, kropka... nadajemy dziś ze żłobka :D

HORROR TREE wymiata !!!


Mamy już wszystkie dane potrzebne do znalezienia punktu "X".
Pozostałe punkty kontrolne także już zaliczone, więc pora postawić kropkę nad... no właśnie, co się stawia nad "X". Na "I" można postawić kropę, a nad "X"... przecież zrobimy wtedy z IKS'a "IKS prim" czyli pierwszą pochodną. To już będzie prędkość (czyli pierwsza pochodna drogi po czasie). No nic, ja się zastanawiam co postawić, a tymczasem docieramy już do miejsca ukrytego wcześniej na mapie.
A tam... STRAŻ i zadanie z mini torem przeszkód, ale trzeba go pokonać z butlą na plecach.
Ponoć nad ranem - tak mówią strażacy - już mało ekip chciało robić to zadanie. Szkodnik chce. Bardzo.
Panowie ostrzegają, że jest ciężka. Szkodnik zakłada uprząż i mówi "jak nasze plecaki w dalekie wyprawy" (np. tutaj lub tutaj).
Lekką konsternację to wywołuje, ale chwilę później jest już po zadaniu a my wracamy do bazy z kompletem punktów.
Miano Tropiciela zdobyte po raz kolejny, czyli złota odznaka + 1 rajd. Jest dobrze, chociaż przyznam szczerze, że myślałem, że zamkniemy trasę o wiele szybciej. Prawie 7h nam ona zajęła (z 8h limitu). To chyba znaczy, że nie było łatwo - ale to dobrze, my lubimy jak jest pod górkę. Do następnego razu!

Butla na plerach :)

Xtra-wagancki punkt :)

Nasza mapa i radio :)


Kategoria Rajd, SFA

Góry Opawskie przed Tropicielem 34

  • DST 42.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2025 | dodano: 27.05.2025

Pora zacząć kolejny hardcore'owy weekend:
- sobota dzień: wycieczka w góry
- noc z soboty na niedzielę TROPICIEL 34
- niedziela: wycieczka w okolicy trasy Tropiciela (skoro już tu jesteśmy to żal od razu po rajdzie wracać, jeśli będzie chwilowy stan klimatu na danym obszarze... eee... czyli pogoda).
Tym razem wybieramy Góry Opawskie, mocno wjeżdżając w ich czeską część. Do nasze wyprawy dołącza Andrzej i jedziemy w trójkę, ale wymagamy podpisania oświadczenia, że wie na co się pisze :D
To będzie bardzo długa sobota, która przejdzie bezpośrednio w poniedziałek czyli tryb "no sleep ON"
Trasa może nie długa, bo "tylko" 42 km ale mocno górska bo wyjdzie 1400m przewyższenia :D

"My heart is like open highway..." - Biskupia Kopa ahead!

Nie uwierzycie... naprawdę nie uwierzycie, ale wjechaliśmy do parku... naprawdę... do PARKU... i tak były zamknięte ścieżki (remonty), że w środku miasta musieliśmy przeprawiać się przez rzekę... nie, nie dało się wyminąć tych robót inaczej niż poprzez sforsowanie rzeki...

Zdobywamy wysokość, więc zaczynają się widoczki.

VYR - zajebista nazwa!

Szkodnik w dzikim pędzie :D

Rypiemy pod górkę :)

Szkodnik zdobywca głazu :D

Niezmiennie, niezmiennie :)

Za strzałkami :)

Najwyższy szczyt !!!

No i znowu zabawa :)

Nie wszędzie da się zjechać...

...bo srogo zatarasowane

Rogate!!!

Na piękny szlaku

Szkodnik, nie upuść SIMBY z tej Lwiej Skały, bo się Rafiki wkr***wi :D

Kiedyś tu już byliśmy, ale zupełnie z innej strony atakowaliśmy bo od Prudnika, a nie od Zlatych Hor - to było WTEDY, niesamowity szlak!!

Ale trzeba się srogo powspinać

Patrzcie jakiego fajnego Szkodnika znalazłem :D

PRADED !!! PRADED nas wzywa!

Tymczasem rypiemy...

Andrzej na żółtym szlaku w zielonym lesie :)

Zacna skałka!

Wieża na Biskupiej Kopie
" - Panie, Austria gra z Węgrami!
- Przeciw komu?" :D


Gdzieś na zboczach Szerokiej Kopy

Ciekawe czy tutaj też doprowadzą fasiągi :D

Światełko w lesie

Żabie oczko!

Karolin - Karolin - Karolni-ka-ka-ja :D

Szkodnik zjeżdża przez Karolinki :)

"Płoną góry, płoną lasy w przedwieczornej mgle
stromym zboczem dniem, słońce toczy się..."
(całość TUTAJ)


Dzień pomału umiera - zaczyna się noc. Przed nami teraz niecałe dwie godziny drogi do Ligoty Książęcej... a tam czeka na nas już "TROPICIEL 34".
Nasza godzina startu to 15 minut po północy, a potem... no ale to już materiał na kolejny wpis.


Kategoria SFA, Wycieczka

Trzy kolory: niebieski, czerwony i żółty

  • DST 277.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 maja 2025 | dodano: 06.05.2025

Trzy kolory szlaków. Czerwony czyli Główny Szlak Świętokrzyski. Niebieski: z Chęcin do Łagowa oraz żółty z Wiernej Rzeki do Chęcin. Plus jakieś tam leśne "łączniki" między nimi, a nawet jakiś tam fragment czarnego z Góry Zamkowej. Słowem: sroga wyrypa z tego wyjdzie bo 52h w terenie, 277 km i aż 5200 przewyższeń. Ponad 5k sumy podejść i to pomimo faktu, że najwyższe wzniesienie na naszej trasie nie przekroczyło 600 m npm. Zapraszam na opowieść o naszej świętokrzyskiej poniewierce po lasach i pagórach.
Zaczniemy jednak, jak zawsze od początku:


GENEZA WYPRAWY
Nasze plany na ten rok są mega ambitne. Czy realne to jeszcze nie wiem, ale na pewno ambitne. Na tyle ambitne, że już teraz wiemy że nie uda się zrealizować ich wszystkich bo braknie weekendów oraz urlopu. Chociaż w sumie to może i dobrze, bo będziemy mieć co robić w kolejnych latach... no ale do rzeczy.
Jedną z ogromnych wyryp jaką planujemy jest długodystansowy, górski szlak Tarnów - Wielki Rogacz (a dokładniej, chcemy to przejechać w odwrotnej kolejności aby na koniec wrócić rowerem z Tarnowa). Szacujemy, że potrzebujemy na taką wyrypę co najmniej 4 dni, a że tegoroczny weekend majowy ma 4 dni to... no właśnie, plany, plany, plany... a rzeczywistość, rzeczywistością. Mam ostatnio jakiś problem z przyczepem mięśnia czerwonogłowego uda (zaczyna trochę boleć na 120-150 km jazdy... mówię to pół-żartem, pół-serio... bo jednak zaczyna mnie on boleć przy dużym obciążeniu), a do tego - gdy tydzień temu zrobiliśmy z buta 41 km w Beskidzie Śląskim i wracaliśmy po nocy do auta, to zrobiło się wtedy naprawdę bardzo zimno. W sumie ciężko się dziwić, skoro czasem w weekendy majowe to nas zasypywało śniegiem, na przykład na takiej Rudawskiej Wyrypie (choćby na edycji 2017) - wiosna tak naprawdę dopiero się rozkręca. Uznaliśmy zatem, że 8000m przewyższenia (Tarnów - Wielki "Rogaś") jako pierwsza mega wyrypa w tym roku, to może być trochę ponad nasze siły, zwłaszcza także pod kątem zimnych nocy. Gdy Was telepie z zimna, to nie zaśniecie... a ta wyprawa to będą - jak nic! - ze 3 noclegi pod gołym niebem. Postanawiamy zatem - "rozruchowo" - zacząć od jakieś innej zaplanowanej wyrypy. Nie będą Wam zdradzał wszystkich planów, ale uwierzcie, że długo się zastanawiamy co wybrać na pierwszy raz w 2025 roku. Sprawdzamy pogodę i analizujemy "prognozy" drogowo-noclegowe: wszelakie góry, w znaczeniu beskido-pienino-tatrowate mogą być w majówkę zarypane ludźmi po brzegi... do tego pasowałoby raczej unikać jazdy powrotnej "zakopianką" pod koniec długiego weekendu.
Wchodzi w rachubę powrót z Łodzi na rowerze, ale chcielibyśmy zacząć może od czegoś krótszego... poza tym "Łódź" nie jest jeszcze w pełni przez nas zaplanowana pod kątem szlaków. Wybór padnie zatem na Główny Szlak Świętokrzyski i jego "pomocników".
Wyprzedzając trochę naszą opowieść powiem Wam, że to założenie "czegoś krótszego" nie wytrzyma konfrontacji z rzeczywistością... nasz plan przejazdu sypnie się spektakularnie, ale szczegóły podam Wam trochę później. Na ten moment, zdecydowaliśmy -->

GŁÓWNY SZLAK ŚWIĘTOKRZYSKI
...plus szlak niebieski oraz żółty oraz różne leśne łączniki między nimi. Parametrowo z naszych obliczeń powinno wyjść około 250 km oraz - zaskakująco dużo - bo prawie 5000 przewyższeń. Jak porównacie te dane z pierwszymi zdaniami tego wpisu, to już widzicie, że wkradło nam się pewne niedoszacowanie długości i przewyższeń... natomiast czasowo to niedoszacowanie będzie jeszcze większe, bo zakładamy - nie wiem w sumie na jakiej podstawie - ale zakładamy ufnie i wesoło, że zmieścimy się z zamknięciem trasy od czwartku bardzo wcześnie rano (1 maja) do piątku do północy... powiem Wam tak: NIE GROZI NAM TO, choć na tym etapie jeszcze tego nie wiemy.
Pogoda ma być ładna w majówkę, ale trochę boimy się tych jeszcze zimnych nocy, więc krótki nocleg planujemy zrobić w aucie. Plan jest doskonały... tylko że też nie wyjdzie :P
No dobra, uda się częściowo, ale ogólnie w ocenie zero-jedynkowej to nie wypali.
Ponownie, nie uprzedzajmy jednak faktów - na razie siadamy do mapy i szukamy dobrego miejsca na start-bazę-zostawienie-auta.
Wybór pada na parking przy zalewie Cedzyna. To tam niebieski i czerwony szlak przebiegają względem siebie najbliżej. To tam będzie najłatwiej zjechać na noc do auta i wrócić na szlak o poranku.
Szczegółowo nasza marszruta kształtuje się zatem następująco:
- Cedzyna (parking)
- zjazd na południe, przez las do niebieskiego szlaku (z Chęcin do Łagowa)
- wbijamy na "niebieski": Grupa Otrocza, Siekorza, Daleszyce, Góra Stołowa, Zamczysko,
- przebicie się przez Pasmo Iwaniskie i wjazd na czerwony (Główny Świętokrzyski)
- Pasmo Jeleniowskie, Świętokrzyski Park Narodowy, Radostowa... i tak góra za górą aż do końca szlaku
- po skończeniu szlaku, wjazd na Górę Dobrzeszowską
- potem przez lasy i knieje, szutrami aż do Wiernej Rzeki
- szlak żółty z Wiernej Rzeki do Chęcin (przez Miedziankę, Grządy Bolmińskie oraz Grzywy Korzeczkowskie)
- powrót na szlak niebieski i dawaj przez kamieniołom w Zelejowej, jaskinię Piekło, Patrol, Biesak i Telegraf
- aż do Grupy Otrocza czyli do miejsca startu, no i zjazd do auta


Plan mamy. Pakujemy plecaki: latarki, power-banki, mapy, zapasy jedzenia i wody, ciuchy... standardowo na takie wyrypy to nasze plecaki ważą chyba z tonę, jak nie więcej. Niemniej. celem jest być samowystarczalnym w terenie i nie dać się zaskoczyć żadną sytuacją. W czwartek bardzo wcześniej rano ruszamy na północ od Krakowa, acz i tak jest to jakieś 2h później niż planowaliśmy. Chcieliśmy być tuż przed świtem na miejscu, ale nie dajemy rady wstać... jednak trudy tygodnia pracy i obowiązków poza-zawodowych nas trochę przytłoczyły. Nie było bata wstać o 3:00 nad ranem... ech. No nic, lekkie opóźnienie, ale jedziemy "Na drodze Świętokrzyskie" czyli

"Nie czekaj dłużej, zwiedzanie zacznij w czwartek
zabierz swoją Pannę i pokaż Jej dąb "Bartek"
Pacanów jest - tu klimat piękny niczym bajka
A Bałtów jest - zobaczysz dinozaurów jajka...
ŚWIĘTOKRZYSKIE STYLE !!!"
(całość TUTAJ)

Walcząc z Grupą... Otrocza.
Ruszamy na południe i dość szybko wyjeżdżamy z cywilizacji, zagłębiając się w lasach tzw. Grupy Otrocza. Dokładnie tak, na pierwszy ogień idzie OTROCZ (375m) - jeden z dwudziestuośmiu szczytów Korony Gór Świętokrzyskich. Piękna szutrowa droga prowadzi nas do niebieskiego szlaku, który stanie się naszym przewodnikiem przez najbliższe kilkanaście godzin. W powietrzu nadal czuć zapach porannej rosy (dobrze, że nie napalmu, choć w sumie "uwielbiam zapach napalmu o poranku... pachnie jak zwycięstwo"). Mimo załapanego na początku opóźnienia na starcie nadal mamy wczesne godzinny poranne, a my wspinamy się wąską leśną ścieżką na Otrocz. Końcówka to już stricte podpych, ale do tego trzeba będzie dzisiaj przywyknąć. Tak już teraz będzie - podjazdy i podpychy.
Na Otroczu pierwsze szybkie przebranie się - ciepłe ciuchy ubrane z rana trafiają do plecaka, bo im wyżej słońce na niebie, tym robi się cieplej. Ruszamy w dół szalonym zjazdem i... chwilę później dymam z powrotem na Otrocz. Podczas przebierania się zostawiłem na szczycie okulary... cudownie. A tak jakoś te kamyczki były zbyt rozmazane na zjeździe - myślałem że sprawiła to prędkość zjazdu, a to tylko wada wzroku bez szkieł... nie ma to jak zdobyć Otrocz z obu stron. Ech... niezły początek.
Drugi szczyt przed nami - SIKORZA (361m). Ten wchodzi nam od kopa, mimo że nie obejdzie się bez małego podpychu. Gdzieś te 5000 przewyższeń trzeba zrobić, prawda? Jesteśmy jednak jeszcze na świeżo, więc mamy tryb: zdrowo depniesz i każda twoja... góra oczywiście. To już się niedługo zmieni... ale póki noga podaje, to trzeba korzystać i nie zamulać.

Dzień dobry niebieski szlaku

Pierwsza góra dzisiaj :)

Klasyk klasyków...

Druga górka :)


Zdobywając WŁOCHY i zajmując ZAMCZYSKO
Niebieski z Sikorzy prowadzi nas najpierw polami a potem szosą do Daleszyc. To właściwie jedyna większa miejscowość jaką dziś miniemy, bo niebieski bardzo po terenie będzie kluczył unikając cywilizacji. Zapasy w plecaka jeszcze nienaruszone, ale wiedząc że z uzupełnieniamy może być ciężko, nabywamy drożdżówki i picie.
Przed nami podpych na Zamczysko - pamiętam go z tej wyprawy, ale najpierw i tak czeka nas Góra Stołowa i Włochy (427m).
Miejscami stromizna jest jak w "najlepszych" beskidach i cieżko wyjść z rowerem, zwłaszcza że szczyt Włoch jest obok szlaku i trzeba trochę skorygować kierunek aby go nie minąć. Natomiast samo Zamczysko jest po prostu cudowne. NIesamowity jest ten szczyt, mimo że nie jest zaliczany do Korony Gór Świętokrzyskich. Jak już wyjdziesz tam na czworakach, na sam wierzchołek, to można spokojnie umierać... krzyżyk na szczycie już jest.
Zamczysko zdobyte, ale patrzymy na zegarek... no idzie wolniej niż zakładaliśmy. Stołowa i Zamczysko pokazały nam, że nie będzie dziś łatwo. Teraz przed nami niesamowity "singiel" przez las - kapitalny, fantastyczny zjazd w okolice nieistniejące już wsi Wojteczki. Piękne miejsce, którego los niestety nie oszczędzał...
...chwilę później atakujemy już jednak Kiełków (452m) i kolejny szczyt Korony wpada w nasze łapy na tym wyjeździe.

Uwaga - leci duża liczba zdjęć !!!

Trzymamy się niebieskiego

Srogo :)

Zielono!

Nawet bardzo zielono...

w tych Włoszech :)

Na kilka minut przed atakiem na ZAMCZYSKO

Atakujemy!

Góra nie odpuszcza

A końcówka daje w palnik :P

Za to zjazd to bajka!

Upamiętnienie nieistniejącej już wsi...

...i jej tragiczna historia

A my rypiemy pod górę wciąż i wciąż...

Kolejny szczyt nasz!


Szukając drogi w kolorze SZKARŁATU
Niebieski doprowadza nas do Łagowa, gdzie kończy swój bieg. Teraz musimy przykombinować z mapą i jechać bez szlaku dalej na wschód (a później na północ), bo celem jest początek (lub koniec) czerwonego szlaku: Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Mamy zatem zrobioną połowę szlaku w kolorze NIEBA, połowę z trzech kolorów... natomiast czasowo jest gorzej niż myśleliśmy, ale nadal wierzymy że coś tam jeszcze nadrobimy.
Z perspektywy czasu mogę na to powiedzieć tyle: "Ha, ha, ha....".
Przedzieramy się przez tzw. Pasmo Iwaniskie i skręcamy na północ w kierunku Gołoszyc jadąc przez piękne zielone i żółte pola (rzepak!). To tam spotkamy czerwoną KROPKĘ - początek i koniec, alfę i omegę. To tam ma początek (lub koniec) Pasmo Jeleniowskie ze Szczytniakiem (554m) i Jeleniowską Górą (533m).
Jeśli nie znacie tego pasma to powiem Wam tak - BOSKIE. Trudne, ale przejezdne, zjazdowe ale i z zacnymi podpychami... no i z dziwnymi nazwami jak na przykład: Truskolaska :)
Czego chcieć więcej!
Jest 17:30 gdy wchodzimy na czerwony szlak... późno, ale cóż zrobić.
Rozmasowuję kłujące udo... coś mi się jakaś pieprzona entezopatia przyplątała i walczę z tym ostro :/
Ciężko to leczyć gdy rozmowy z lekarzami są takie:
- Kiedy to Pana boli?
- Na rowerze, jak kręcę
- Przy dużym obciążeniu?
- No około 120-150 km czasem zaczyna, rzadko wcześniej... no chyba że robimy ponad 1000 przewyższeń
(tu zapada cisza... a potem stwierdzenie, że to nie jest normalne i czy mógłbym przestać).
No właśnie... to wiem, to nie jest normalne, że kłuje i fajnie by było gdyby przestało... ale chyba ciężko się dogadać, bo mam wrażenie że rozmawiamy o dwóch różnych rzeczach.
Ech... no nic, może przejdzie... mam nadzieję, że nie w przewlekły stan zapalny...
Przejście całego Pasma Jeleniowskiego zajmie nam do zachodu słońca - tak jak powiedziałem, nie jest ono proste.
Do Nowej Słupi zjedziemy po około 21:00.

Obczajcie mój francuski: Żule idą na pole rzepaq :P

KROPEK !!!

"It's a stalemate at the frontline, where the soldiers rest in mud, roads and houses - all is gone, there's no glory to be won... 
...six miles of the ground has been won, half of million men are gone... what's the price of the mile?" 
(całość TUTAJ)

Na szlaku w kolorze szkarłatu

"Execute ORDER 66" :P :P :P (klasyka TUTAJ)

TRUSKOLASKA !!!

Jest i On - Król Pasma Jeleniowskiego !!!

Piękny, ale i miejscami trudny technicznie zjazd

Drugi najważniejszy szczyt pasma

Riders of the setting sun :)
Przejazd... hipotetyczny
No właśnie, jesteśmy u wrót Świętokrzyskiego Parku Narodowego, A właśnie zapada noc - jazda nocą przez Park Narodowy to trochę słabo, prawda? Ech mieliśmy tu być grubo przed zmrokiem, ale nie wyszło. No i tu muszę powiedzieć Wam tak, że mam jakaś "zaćmę" - kompletnie nie pamiętam jak dostaliśmy się na drugą stronę Parku. No zabijcie mnie, ale za cholerę nie pamiętam... Natomiast opiszę Wam jakbyśmy jechali, gdyby nie była to noc :P
Plan był taki: "górą" czyli przez Święty Krzyż i Łysicę i tak nie wolno rowerem, natomiast dołem jest piękna ścieżka rowerowa wzdłuż Parku, po linii dawnej kolejki. Tamtędy byśmy jechali aby nie robić "maniany" i nie łamać przepisów.
Poza tym jadąc nocą, to byłby przejazd byłby obarczony stresem, że wszelakie światełka na drodze to nie "spóźnieni przed zmrokiem" turyści, ale np. straż parku.. a my unikamy stresu (...i straży parku. Zapytajcie mnie "w realu" o akcję ze Słowińskiego Parku Narodowego :P :P :P)
A mówiąc ogólnie o majówce i tłumach, to wszystkie nasze szlaki będą niemal zupełnie puste (i to niezależnie czy nocą czy za dnia). Spotkaliśmy w zasadzie tylko kilka ekip idących CAŁOŚĆ, natomiast zwykłych turystów niemal wcale. To jest niesamowite w zestawieniu z wiadomościami z Tatr, Zakopianki czy innych miejsc. To był dobry wybór!
No więc, czarny mary i jesteśmy na wysokości Świętej Katarzyny - tutaj pamięć mi wraca i znowu mogę pisać jak to wszystko się odbyło :P

"Krzyczeli żeśmy stumanieni, nie wierząc nam że chcieć to móc,
leliśmy krew osamotnieni, lecz z nami był nasz drogi Wódz...
Nie chcemy już od Was uznania, ni waszych mów - ni waszych łez
skończyły się dni kołatania, do waszych serc, do waszych kies..."
(mniej znane zwrotki pieśni Legionów - TUTAJ)

"Przybył niepostrzeżenie, niczym złodziej w nocy... a każdy konał w pozie niemej rozpaczy, w której padł... i objęły niepodzielnie władze nad wszystkim ciemność, rozkład i Czerwony Mór" (Edgar Allan "Maska Czerwonego Moru" - można przeczytać lub posłuchać TUTAJ)

Za cholerę nie pamiętam gdzie to było :P


"Dobry wieczór" na RADOSTOWEJ
Przed nami szczyt WYMYŚLONA (jak ja kocham tą nazwę) i jedna z moich ulubionych Gór Świętokrzyskich RADOSTOWA (451m) - jaki tam jest podpych... jak tam jest srogo... niesamowity szczyt. Dymamy, rypiemy pod górę w mroku rozświetlanym blaskiem naszych latarek czołowych. A tuż pod szczytem znajdujemy dwa ciała... spokojnie, tylko w śpiworach, a nie ofiary Czerwonego Moru. Nie wychodzą jednak nawet ze swoich kokonów i tylko krzyczą "DOBRY WIECZÓR". Tak jest, dobry wieczór na RADOSTOWEJ. Strudzeni wędrowcy całego szlaku odpoczywają, ale my jeszcze rypiemy dalej. Jest 23:57 kiedy meldujemy się na szczycie, a Szkodnik zdobywa kolejny certyfikat zdobywcy Gór Świętokrzyskich - możecie jest zobaczyć w galerii zdjęć na FaceBook'u.
Zjazd z Radostowej nocą to miejscami bajka, a miejscami samobójstwo bo tam jest pionowa ściana :D
Po zjeździe do asfaltu zjeżdżamy do auta na krótki nocleg - to koniec na dziś.
Planujemy przespać się "pod dachem" naszego SFA-Strumwagon'a i przed świtem wyruszać dalej. Plan z autem miał nas ochronić przed zimnymi jeszcze nocami w terenie... i tej nocy zadziałał perfekcyjnie. Drugiej nocy w terenie miało nie być, bo mieliśmy skończyć wyrypę do północy... natomiast druga noc w terenie potwierdzi nam, że nocami jest nadal jeszcze zimno i że plan był dobry... tyko nie wyszedł :P
Rozkładamy się w aucie, budzik ustawiony i łapiemy 3h snu... przed świtem ruszymy dalej.

Świeci !!!


Radostowa o 23:57 :)


Na śniadanie jemy bułki z dużą ilością... MASŁÓW
Zaspaliśmy... tylko trochę ponad godzinkę, ale jednak. Dobrze się śpi w naszym aucie, więc ciężko jest wstać. Nie zobaczymy wschodu słońca, bo wstajemy godzinę po nim. No nic, kolejne opóźnienie - nadrobimy to w drodze, prawda? PRAWDA?
Wracamy na szlak i zaczynamy mordercze podejście na Klonówkę (473m)... pierwsza "ściana" jest niemal pionowa... trochę jesteśmy niewyspani, ale kofeina podana doustnie robi swoje i oczka nam się otwierają! Rypiemy pod górę na Diabelski Kamień i miejsce katastrofy samolotu.
Zjazd do Masłowa, a tam znajdujemy sklep - rarytas na tych szlakach, naprawdę rarytas Jest na nich bardzo, bardzo mało miejsc, gdzie można uzupełnić zapasy. Kupujemy świeże bułki, ser topiony, kabanosy, pasztet i słodycze. Jak nie jedliście takiego śniadania, gdzieś na końcu świata, w trakcie takiej wyprawy, to nie zrozumiecie jak ono smakuje - do dziś wspominam bułkę z pasztetem w Puszczy Augustowskiej, gdzieś na krańcu Polski, o 7:00 rano, na 173-cim kilometrze trasy Grassor 444.
Po takim śniadaniu od razu robi się lepiej i można napierać dalej.

Good morning, Świętokrzyskie... od wczoraj nic się nie zmieniło :P


"A jeśli z nas!
ktoś padnie wśród szaleńczych jazd!
Czerwieńszy będzie kwadrat - nasz lotniczy znak
Znów pełny gaz - bo cóż, że spada któraś z gwiazd
Gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak"
(hymn lotników - całość TUTAJ)

Diabelski Kamień

Speak of the Devil and he appears... to nic, mamy kura. Jak zapieje, to będzie pozamiatane z Rogatym :P

To lubimy - grząskie tereny

Precyzyjnie :)


Podpych z cyklu "każdy umiera w samotności"
Przed nami najmniej atrakcyjny odcinek szlaku - za Masłowem. Uważam, że naprawdę dałoby się go tutaj poprowadzić ładniej/lepiej, ale nawet na GBS'ie (Głównym Beskidzkim) są takie "słabsze" miejsce. No nic, musimy się przez nie przedrzeć, nie ma innej opcji jak chcemy mieć ten szlak zaliczony w całości.
Szczęśliwie ten słabszy odcinek nie jest dość długi i szlak dość szybko na nowo wprowadza w las - w kierunku góry Sosnowica (403m)... a po niej... łooooo, Panie... mega pionowe ściany do zrobienia. Podpychy z cyklu "każdy umiera w samotności" i nie jest to lekka śmierć. Pamiętam jaki kiedyś posłuchałem Szkodniczej sugestii "pojedźmy w świętokrzyskie w końcu trochę pojeździć, a nie ciągle tylko tak pchać i pchać...". No i trafiliśmy na tą ścianę. Nie pchaliśmy, nieśliśmy. Teraz też niesiemy. To chyba najstromszy fragment całego szlaku, a szczyty te nie są nawet w Koronie Gór Świętokrzyskich. Srogi wypych...

Zrobiony!

Szkodnik...

...dajesz, dajesz!

...nie przestajesz!

Aż czuć na tym zdjęciu tą wkładaną siłę

A góra nie chce się skończyć...

"W kamieniołomach moi ludzie pracują szybko i dokładnie...

"...daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie" (całość TUTAJ)

"Fine addition to my collection"
:P :P :P (cytat TUTAJ)


Rozalka do pieca!
A nie czekaj... do kaplicy. Tak wiem, spłonę w piekle bo bluźnię... ale co ja poradzę, że to imię od dziecka będzie mi się kojarzyć z "Antkiem" Bolesława Prusa czyli nowelą, w której spalono w piecu siostrę tytułowego bohatera. Rozalka do pieca na 3 zdrowaśki.
Pasuje Wam jakie my mieliśmy lektury w dzieciństwie... pokochałeś tego pieska, to zginie rozjechany przez pociąg. Poznałeś biednego chłopaczka, który odkrył trochę muzycznego talentu? Byłoby szkoda, gdyby go zatłukli... robotnik miał wrócić do domu, ale wyjebało piec w fabryce i matka zobaczyła nie syna, a dym bo tyle z niego zostało. No a małemu wiejskiemu chłopaczkowi znachorka spaliła siostrę w piecu. Lektury, k***a, a ponoć gry komputerowe są pełne przemocy.
Dziwić się, że jestem jaki jestem - to szkoła mnie ukształtowała. Szkoła z której wyniosłem tylko traumę, stany lękowe i kilka kabli USB (acz ostatnio dzwonił dyrektor i kazał zwrócić kable, więc teraz zostały mi już tylko wspomniane stany lękowe)
No więc właśnie, Kaplica Świętej Rozalii - bardzo znane miejsce na końcówce naszego szlaku. Dobrze, że nie piec (spłonę w piekle...). Zgodnie z kierunkiem naszego marszu podchodzimy tam tym łagodniejszym zboczem. Jak nigdy :P

Kaplica Św. Rozalii

Nasz szlak...


Stawiając kropka nad... szlakiem
Dojeżdżamy do końca czerwonego szlaku. Jest późne, naprawdę późne popołudnie w piątek. Według planu powinniśmy właśnie pomału kończyć całą wyprawę... ha, ha, ha. Plany, plany, plany... szacujemy, że koło północy to będziemy w Chęcinach, a wtedy jeszcze cała druga połowa niebieskiego szlaku przed nami.
Na ten moment jednak cieszymy się, że "czerwony zrobiony". To jest już coś!
Korzystamy z małego, nadal otwartego sklepiku w Kuźniakach i będzie to nasze drugie (i ostatnie) uzupełnienie zapasów po drodze.
Ruszamy teraz na DOBRZESZOWSKĄ GÓRĘ (367m)
To jest góra "ekstra" czyli dodatkowa - poza czerwony, poza niebieskim, poza żółtym, ale nadal w Koronie i dość blisko, więc lecimy zdobyć także i nią. Szkodnik zbiera certyfikaty :P
Formalnie szczyt ten jest na szlaku niebieskim, ale to inny niebieski niż ten z Chęcin do Łagowa, dlatego piszę że jest to dodatek do naszej marszruty. Pojechanie tutaj sprawi także, że NIE załapiemy się na przelotny deszcz, który spadnie na południu od nas!
Jako, że chwilę nam zejdzie aby dojechać do tabliczki, to opady akurat "przelecą" i gdy my skierujemy się na południe, będzie już po nich.
Perfect timing! Czasem nawet coś nam się uda :)

DRUGI KROPEK !!!


Przed nami DOBRZESZOWSKA Góra

A potem drogi po horyzont i przez lasy

No dobra, czasem też przez bagna :)

Niepewny mostek :P


Nad WIERNĄ RZEKĄ...
Może nie jestem psychofanem Żeromskiego (chociaż "Przedwiośnie" uważam za dzieło po prostu genialne) to mam słabość do nazwy "Wierna Rzeka". Jest to tytuł powieści, której akcja odbywa się nad rzeką Łośną, która taki status "wiernej rzeki" otrzymuje w toku dziejących się nad nią wydarzeń... a co będę pisał, przeczytajcie streszczenie sami, (nawet po prostu) TUTAJ. Z Dobrzeszowskiej Góry ruszyliśmy na południe, przez lasy i knieje, w kierunku Wiernej Rzeki. Ta nazwa... ach... ona coś rozbudza w moim sercu, jakiś sentyment do tych terenów, do ich historii - ta nazwa ma w sobie coś niesamowitego. Takie momenty naszych wypraw lubię, gdy docieramy do miejsc, które w jakiś dziwny sposób tak bardzo łapią mnie za serce. Zachwycony jestem tym, że ta "żeromska" nazwa funkcjonuje tutaj oficjalnie i tak też nazywa się stacja kolejowa, na której zacznie się kolejny z naszych szlaków - żółty.
Szlak w kolorze słońca, szlak w kolorze złota, prowadzący z Wiernej Rzeki na zamek (Chęciny). No coś pięknego... a pomijając sentyment i romantyczność, ten żółty szlak jest cudny sam w sobie! Jeśli go nie znacie to bardzo, bardzo gorąco go polecamy!
Poza tym chyba zawsze warto przyjechać nad Wierną Rzekę, prawda?

Zakochany jestem w tej nazwie


Miedzianka i Grząby Bolemińskie
Tak, ten żółty szlak jest wspaniały. Dla mnie to jeden z najładniejszych szlaków w Świętokrzyskiem. Powiem Wam szczerze, że "na spółkę" z niebieskim, są ładniejsze niż Główny Świętokrzyski! Serio serio!
Szkoda tylko, że tym razem wypadnie nam robić ten szlak po nocy, ale cóż zrobić...  "nie doceniliśmy sił przeciwnika, przeceniliśmy własne" (Batman: Knightfall). Przed północą mieliśmy być w aucie, a jest 21:00 a my wyjeżdżamy z Wiernej Rzeki. 18 km (terenowego, trudnego terenowego) szlaku do Chęcin, a potem "druga" część niebieskiego. Nie grozi nam północ, nie grozi nam nawet poranek... szacujemy że... jak dobrze pójdzie, to będziemy przy aucie około południa w sobotę, czyli będziemy mieć jakieś 12 godzin obsuwy względem planu. Szacownie trasy i sił - błąd srogi, błąd bezwzględny, błąd gruby :P
Chociaż niektórzy mówią, że my zawsze niedoszacowujemy wycieczki (wszystkie) o jakąś 1/4... nasza obecna sytuacja potwierdzałaby ich teorię. To może jeszcze nie dowód, ale coraz większe uwiarygodnienie hipotezy.
Ruszamy na Miedziankę - jedną z najfajniejszych gór. Wspinaczka po skałach, jaskinia, widok 360 stopni. Jest rewelacja, acz podejście jest srogie, zwłaszcza końcówka. To piękny punkt widokowy na okolicę - byliśmy tu kiedyś, ale dziś już po zmroku robi ona całkowicie inne wrażenie. To jednak prawda, że nocą te same miejsca wyglądają inaczej.
Przed nami teraz Grząby - kolejny nietypowy grzbiet. Jeśli nie znacie tych terenów, to uwierzcie że każda z tych Gór (Świętokrzyskich) wygląda w inaczej, ich zróżnicowanie jest po prostu ogromne. To jest w nich niesamowite. Grząby to wąska ścieżka wzdłuż bardzo gęstych kolczastych krzorów, a z drugiej strony strome zbocze - może nie jest to przepaść, ale naprawdę strome zbocze. To kompletnie inny klimat niż skalista Miedzianka z widokiem w każdą ze stron.
Na szczycie Grząbów robimy sobie kolację... zjadamy zapasy z plecaka. Jest po 22:00, a do końca wyprawy mamy jeszcze naprawdę sporo. Jesteśmy w srogim "niedoczasie". Nasz genialny plan na spędzenie nocy w aucie, właśnie poszedł się paść. Drugą noc spędzimy w terenie czy tego chcemy czy nie. Nie ma za bardzo jak skrócić, nie ma za bardzo jak zjechać, trzeba cisnąć dalej i spać pod gwiazdami. Zawsze powtarzałem, że "brak alternatyw wspomaga procesy decyzyjne".

Podejście pod Miedziankę


Schodząc z Miedzianki w blasku księżyca :)

CEMENTO-drom w Małogoszczy odpala betony dalekiego zasięgyu :)

Grząby - moje kochane Grząby!


Coraz większe CHĘCI-NY sen...
Godzinę później przedzieramy się przez zalesiony (czyli znowu kompletnie inny niż poprzednie) szczyt Grząd Korzeczkowskich.
To ostatnie pasmo przed zamkiem w Chęcinach. Zamkiem, który nazywam czasem "zamkiem jak fabryką" bo jego 3 wieże z oddali bardzo przypominają kominy. Pod murami zameldujemy się w zasadzie równo o północy. Gdybyśmy byli to za dnia, to było gdzie zjeść, gdzie uzupełnić zapasy... a teraz, o północy "wszystko śpi". Nas także coraz bardziej zaczyna morzyć sen... zmęczenie daje nam się we znaki. To jednak druga noc w trasie (nie licząc drzemki w aucie), a mamy w nogach ponad 3000m przewyższenia i przekroczyliśmy już dawno 200 km. Uważam, że mamy prawo być zajechani :P
Z pod zamku sprowadzamy rowery czarnym szlakiem... to pionowa ściana, ciężko zejść, zwłaszcza po nocy. Na rynku, w miasteczku łapiemy szlak niebieski, a dokładnie drugą jego cześć - to ten sam co prowadził nas przez Otrocz i Zamczysko na początku naszej wyprawy.
Tym razem kieruje nas on w stronę kamieniołomu w Zelejowej. To kolejny szczyt do naszej kolekcji, ale także niesamowite miejsce, w którym został upamiętniony Generał Brygady Wojska Polskiego Mariusz Zaruski.

"Prowadziłem Polaków w góry i na morze, a żeby stali się twardzi jak granit, a dusze mieli czyste i głębokie..."


Generał był jednym z głównym założycieli i organizatorów TOPR'u, a także dokonał pierwszego zimowego wejścia na Rohacz Ostry oraz Płaczliwy w Tatrach. Obok generała Rozwadowskiego, był to jeden z naszych najlepszych dowódców niespokojnych czasów "pogranicza w ogniu" gdy Polska wyrębywała sobie niepodległość 1918 - 1922.
To dobre miejsce na odpoczynek. W naprawdę zacnym towarzystwie. Rozkładamy się pod wiatą turystyczną, podłączamy do ładowania z powerbank'ów wszelakie sprzęty i próbujemy złapać trochę snu... gdzieś w nieprzybytnych otchłaniach kamieniołomu w Zelejowej. Zegarek pokazuje 1:30 w nocy.

Zamek jak fabryka

Zamiast słów niech zabrzmi TO.


Wyjście na PATROL nad ranem
Budzi nas zimno, naprawdę przenikliwe zimno. Mimo, że ubrałem na siebie kilka warstw ubrań to i tak nie uda nam się na dłużej złapać komfortu termicznego. Zdrzemnęliśmy się niecałe 2h i już nas "telepie" z zimna. Noce w okolicy weekendu majowego potrafią być zimne (czasem przecież jeszcze śniegiem sypnie), ale i tak jest zaskakująco chłodno. Niecałe 2h snu i trzeba zacząć się ruszać, bo nie jest dobrze. No trudno, nie pierwszy raz będziemy jechać na deficycie snu. 
Pół godziny po wyruszeniu z pod wiaty dzieją się dwie rzeczy:
- robi się sporo cieplej, bardzo dużo amplituda temperatur musi być, bo wracamy do 1 warstwy na sobie (hurra!), ale kurde nie mogło chwilkę wcześniej aby dało się pospać pod wiatą?
Nie mogło... bo:
- zaczyna padać deszcz (kurr*a...)
Siadamy pod drzewem, bo szczęśliwie gęste liściaste drzewo dobrze "hamuje" padający deszcz... i odpływamy w taki pół sen. Deszczyk siąpi, my siedzimy przytuleni do drzewa i dosypiamy jeszcze godzinkę. Jak zawsze, jak jakieś leśne menele :P
Około 5:00 rano zaczynamy drapać się pod kolejną górę - PATROL (389m).
Też niesamowita nazwa jak dla góry. Idziemy na Patrol nad ranem - jak to brzmi!
Pod szczytem natkniemy się na namiot - jedna ekipa nocje na dziko, idą z buta cały niebieski. Chwila pogawędki, pozdrowienie wędrowców i ruszamy dalej. NA PATROL !!!

Podjazd pod Patrol

Jesteśmy na Patrolu. Szkodnik wygląda na trochę zmulonego... ale nie bójcie żaby, wyglądam tak samo lub gorzej :P



Pozostało jeszcze odbić Telegraf z rąk Biesaka

To dwie ostatnie duże góry na dzisiaj: Biesak (381m) i Telegraf (408m)... i kilka pomniejszych między nimi.
Podejście pod pierwszą nas masakruje... wydaje się nie kończyć, mimo że to przecież niewielkie wysokości. W Tatrach łazimy na 2000m i nie narzekamy, no ale te góry to mają charakter jak pogórza czyli krótkie, ale mega strome podejścia. Do tego to szczyt numer 17 i 18 dzisiaj - z tych "z Korony", bo jeśli liczyć by wszystkie dzisiaj zrobione to byłoby ich więcej.
Mam kryzys na Biesaku i dopalam się kofeiną i ciastkiem. CUKIER. CUKIER. Pamiętajcie, że moja grupa krwi to Nutella, więc jak zaczyna brakować cukru to jest źle.
Szkodnik też obala kofeinę i leżymy chwilę na szczycie Biesaka. Prawie koniec - damy radę. Jeszcze Telegraf, potem jakieś małe ale strome no-name'y i auto. Damy radę! Musimy!
Przeżyliśmy Warszawę, Tatry w wersji czarnej, Przemyśl (7500m przewyższeń i 71h w trasie), to Świętokrzyskich nie damy? Nie ma takiej opcji. "Failure is not an option".
Zbieramy się w sobie i ruszamy dalej. To teraz niczym misja wojskowa - odbić TELEGRAF z rąk wroga. 

Dymany na Biesaka!


Jest i ON !!!

Przedzieramy się w kierunku Telegrafu

Ostatnia pro...eee... pod-górkowa :P

JEST !!! Telegraf odbity !!! Mission accomplished !!!



"...po tej zardzewiałej ziemi, ludzie pokrzywdzeni,
zabłąkani w koleinach wyschniętych strumieni...
wściekła kłótnia wstrząsa niebiosa hałasem
czy Bóg czy rozsądek ma być ich kompasem...
... z tą prawdą tak niemiła i świętym i łotrom"
Bóg sprawił, że wciąż idą - rozsądek że dotrą!
" (całość TUTAJ)
DOTARLI !!! Zjeżdżamy z Telegrafu i polami przedzieramy się w kierunku Grupy Otrocza. Co to oznacza? Dokładnie to, że "domykamy" niebieski szlak. Jeszcze przejście przez niesamowicie klimatyczny mostek, zrobiony ze słupa - genialne miejsce! i meldujemy się w punkcie początkowym naszej przygody z niebieskim szlakiem. Zrobiliśmy to!
Mamy przejechany cały niebieski, cały czerwony i cały żółty. Udało się. Teraz pozostało jeszcze zrobić kilka kilometrów do auta i możemy jechać do domu. 277 km, 5200 przewyższeń, 52 godziny w trasie... o 12 godzin dłużej niż planowaliśmy, ale mamy to!
Cena to: ogromne zmęczenie i 6h snu od czwartku... a mamy 12:00 w południe w sobotę.
Piękna wyrypa. Nasza kolejna niesamowita przygoda. Nie ukrywamy jednak, że nie doceniliśmy przeciwnika. Plan był taki:
- czwartek, piątek zamykamy trasę
- sobota piesza wycieczka w góry
- niedziela rower pod okolicach Krakowa aby nie wpakować się w korki na powrocie do miasta

No name'y ale srogie :P

Niesamowicie klimatyczny mostek

Uwielbiam takie miejsca :)


Rzeczywistość pokazała, że trasa zajęła nam czwartek, piątek i pół soboty... od soboty popołudnia odsypialiśmy trudy wycieczki i to aż do niedzielnego przedpołudnia. W niedzielę o 15:00 pojedziemy na rower (i walniemy jeszcze 82 km, więc coś tam się nawet udało zrobić - trasa z dwoma promami, a potem Wyźrał i Powieszon - może kiedyś też uda mi się wrzucić relacje na bloga). Niemniej to kolejna lekcja pokory, że jednak 5200 przewyższeń "nie wchodzi" tak gładko jak myliliśmy.
Śmiejemy się jednak, że nie ma tego złego..., bo uniknęliśmy tłumów w sobotę w górach :D
Zawsze trzeba przyłożyć odpowiednią retorykę do sytuacji.

Na koniec jeszcze dwa słowa podsumowania:
- niebieski i żółty to szlaki niesamowite
- główny czerwony, miejscami świetny ale - cholera - główny, a nie ma podejścia do cudownych: niebieskiego i źółtego!
- liczba spotkanych osób, mimo majówki: może z 15 łącznie przez te 2,5 dnia i w zasadzie wszystko to były ekipy idące całość czerwonego lub niebieskiego.
Co dalej? Oj planów naprawdę dużo, ale co się z nich uda - to już rzeczywistość zweryfikuje.

Na powrocie do auta - opuszczając lasy Grupy Otrocza :)




Kategoria SFA, Wycieczka

Jagodna po Liszkorze 2025

  • DST 65.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 kwietnia 2025 | dodano: 26.05.2025

Była niegdyś Jagodna po Jaszczurze.
Tym razem jest Jagodna po Liszkorze. Przypominam niewiedzącym, że Jagodna to najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich. 
Jagodna po Liszkorze oznacza, że zostajemy w bazie rajdu na krótki nocleg, a w niedzielę ruszamy w góry. 2200m przewyższenia i 120 km nas nie nasyciło i chcemy dojechać się jeszcze mocniej w ten weekend.
A tak serio, to chcemy zjeść obiad w schronisku na Spalonej !!!
Kochamy to miejsce....
O tyle, że Liszkor pogodowo bardzo się udał - nie padał nam deszcz, mimo że prognozy mówiły, że może.
Natomiast niedziela to wycieczka... w padającym śniegu :)
A temperatura początkowa naszej wyprawy to -6 stopni. 
Zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w Sudetach. 

Energia po Liszkorze... body battery: 5%

...ale Szkodnik ma ADHD (body battery: overloaded) i trzeba za Nim zadupcać... nie ma innej opcji. Ten typ tak ma :P

Dość przejezdnie :D

Przypadkowe spotkanie i mega ciekawa rozmowa o marynarce wojennej, NATO'wskich odpowiednikach GRAD'ów (poniżej!). Uwielbiam takie rozmowy!!

Jedziemy odwiedzić Strażnika !!!

Coś tam jeszcze prószy, jest minus kilka - ale i tak jest fajnie. Fajnie, tylko zimno :)

STĄD DO...

Witaj Strażniku, po raz kolejny - nie wiem, który to już raz, ale bardzo lubimy Cię odwiedzać :)

Ścieżka Wielkiego Strachu !!!
"- Co tam jest?
- Tylko to co zabierzesz ze sobą..."
(klasyka: TUTAJ)

Prawie jak z drona :)

Klasyk :D

Zimowe harce :)

Mostki!!!

Klasyka klasyków :D

Wieża na Jagodnej - tu też lubimy wracać :)

Pora pomału wracać do domu, tak aby dotrzeć do domu koło północy... no bo w poniedziałek do roboty. Weekend spędzony na rowerze :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Liszkor 2025

  • DST 120.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 kwietnia 2025 | dodano: 26.05.2025

Tydzień po naszym rajdzie "Czarnej Owcy Orienteeringu" ruszamy na Dolny Śląsk wziąć udział w kultowym w naszym orient-środowisku rajdzie "Liszkor". Jest to rajd, który wywodzi się jeszcze z czasów "Nadwiślańskiego..." (łoooo Panie, kiedy to było...) a potem - już jako Liszkor - mocno wpisał się w kalendarz zawodów na orientację. Niegdyś trasy wszystkich Liszkorów układał Grzesiek Liszka, ale obecnie to już niestety tylko memoriał ku jego pamięci - przedwczesne odejście Grześka opisywałem we wpisie podsumowaniu roku 2024
Nie może nas tam zatem zabraknąć i nie przeraża nas nawet wyjaz z Krakowa o 3:30 w nocy. 

Iście za SZCZYTNA miejscówka
Bazą LISZKORA jest miasto Szczytna czyli meldujemy się u podnóża zarówno Gór Bystrzyckich na południu jak i Gór Stołowych na północy. Wybrana przez nas trasa to oczywiście najdłuższa możliwa opcja czyli 16h i 150 km. Wybieramy ją mimo tego, że nie jesteśmy do końca przygotowani na taki start - nie licząc Silesi Race w lutym tego roku, jednego wyjazdu na Orawę oraz rozstawiania trasy (wieszania lampionów) Czarnej Owcy Orienteeringu, to na rowerze nie byliśmy jeszcze zbyt wiele razy w tym roku. Powód jest prosty: albo chodziliśmy pieszo, "w śniegu" gdzieś głęboko w górach albo przygotowywaliśmy wspomnianą Czarną Owcę.Można powiedzieć, że pichciliśmy owieczkę nad rusztem, aż do zwęglenia... tak aby stała się ciałem doskonale CZARNYM.
Wracając... aktywności było zatem całkiem sporo, ale jednocześnie mało roweru. Natomiast start na trasie 150 km z przewidywanym przewyższeniem powyżej 3000m uznaję za lekko hardcore'owy "początek sezonu" i to mimo faktu, że sezonu to my w zasadzie nigdy nie kończymy (nie można zatem tak do końca mówić o początku jakiegoś kolejnego :P). Biorąc jednak pod uwagę nasze przygotowanie kondycyjne, zakładamy że Liszkor nas nieźle sponiewiera... upodli, styra oraz wybatoży. No ale w zasadzie tego przecież potrzebujemy, za tym tęsknimy i tego też oczekujemy.  
Meldujemy się w bazie na 30 min przed odprawą naszej trasy, więc z całkiem bezpiecznym zapasem - jest czas się przywitać, krótko porozmawiać z innymi zawodnikami, przygotować do startu (KOFEINA, lej mi do gardła KOFEINĘ !!!). 
Ze względu na "dłuższą nieobecność" Grześka, trasę rajdu tym razem układał Łukasz... oczekujemy zatem, że będzie ona zarówno naprawdę ciekawie poprowadzona, jak i będzie swoistym "ukłonem" w stronę dawnych Liszkorowych przygód.   
Nie pomylimy się!  

Czy to japoński słoń - Mamutu? :D


Zstępujemy do PIEKIEŁ... a tam góry :P
Na pierwszy ogień idzie masyw Piekielnej Góry. Znamy ją z naszego pobytu w Polanicy Zdroju - bardzo spodobał nam się wtedy szlak wyrwany... eee... czerwonych serc. Dziś nasze pierwsze punkty kontrolne będą zalokalizowane właśnie tutaj.
Kiedy cześć zawodników wybiera klasycznie: objechanie szczytu w drodze między punktami, to my równie klasycznie poruszamy się przez szczyt i szlakami. W praktyce... ich wariant wygląda tak, że zaliczają jeden z punktów kontrolnych, zjeżdżają w dolinę, objeżdżają górę i atakują kolejny punkt kontrolny od dołu, a my rypiemy się "granią" przez szczyt i wszelakie przedwierzchołki.
Zwykle Oni są szybciej, no ale my jakoś tak nie możemy przekonać się do tej metody - jazda szlakiem przez szczyt to jazda szlakiem przez szczyt, a nie co innego! Tak, wiem. Zapachniało tautologią, ale co ja poradzę - my chyba jesteśmy nieferomowalni... to też tautologia :P
Lecimy zatem zdobywać góry - przez góry, a nie objazdem :P
A to, że jest to iście piekielny szlak to możecie zobaczyć po zdjęciach:
- jakie stwory spotkamy po drodze!
- a i dość jawnie podany będzie kontakt do Administratorów tego zacnego przybytku

Piekielna góra - dosłownie :D


Parking z widokiem

Służby, wszędzie służby :)

Stwory!

Dzień dobry, poproszę z kotłownią, z panem LUCKIEM :D

Jak zwykle wariant lekko z dvpy :D

Zacne miejsce na punkt!

Szlakiem wyrwa... czerwonych serc :)

Szlakiem w kolorze ciemności :)


POISON, you're my POISON running in my veins... (całość TUTAJ)
Szukamy trucizny. Dosłownie. Na punkcie 99 znajdziemy flaszkę... czyli piorunująco działający eliksir z napisem ostrzegawczym "Trucizna".
To swoisty tribute (hołd) dla Grześka Liszki, który lubił takie specyfiki. Widać, że chociaż nie ma Go już z nami, to nadal czuwa nad swoim rajdem i różne dziwne specyfiki nadal można na trasie odnaleźć. A ekipy, które lubiły się raczyć tymi eliksirami, również zapierdalają jak dzicy, to aż prosi się o pytanie:  "gdzie pędzisz? Bo ja na balkonie"
My wprawdzie wybieramy wstrzemięźliwość i abstynencję, więc nie wypróbujemy na sobie efektów trucizny, ale znaleźć taką flaszkę w penetrowanej grocie (skalnej, pacany, skalnej... a nie grocie Nestle...) to rarytas, unikat, iście smaczny kąsek.
To jest niesamowity klimat, więc nie zapomnijcie jednak, że takie miejsca to także potencjalne zagrożenie jakimś rogatym za winkla, który nagle zacznie napierać siekierą Wam w plecy (czyli - jak to mówiliśmy na dzielni - zacznie nakurw**ć Wam z AXE'a....
Zdarza się to nagminnie - coś się zalęgnie w ciemności i potem już tylko całopalenie komnat zostaje...
A do do trucizny jeszcze to czy pamiętacie TO - trzeba było uważać aby nie wypić niebieskiego napoju :)

POISON, YOU'RE POISON RUNNING THROUGH MY VEINS... (a wersję znacie :D :D :D)


Punkty PEREŁKI
Środkowa część rajdu to spore przeloty po różnych ciekawych miejscach okolicy Kłodzka. W wielu lokacjach nadal będą dostrzegalne ślady zeszłorocznej powodzi... Niemniej przewyższenia będą tutaj jednak trochę mniejsze niż przejechanych przed chwilą Górach Bystrzyckich.
Znajdzie się tu kilka perełek jeśli chodzi o punkty kontrolne - sami zobaczcie, cmentarz/mauzoleum, Grodziszcze, okazała infrastruktura hydro oraz inne. Znowu dużo zdjęć teraz poleci :)

Przydrożna kapliczka

Uwielbiamy takie miejsca

Miłość Ci wszystko wypaczy :P

Srogo...

Leśny cmentarz - mauzoleum

Hydro obiekty

"...straszliwy kształt przed nimi zjawia się w półkroku
i niszczy spokój, czy artysta się wygłupia,
na kształt trzeba spojrzeć z boku...
żeby zobaczyć, że to czaszka trupia"
(całość TUTAJ)

Przez pola

Pamiętacie mafię, która komunikował się piórem (nie nie chodzi, że pisała do siebie...  taki mieli znak. Sporo szermierki tam też było --- ADIOS, SEŃOR MAGISTRADO !! )

Telepiemy się zielonym szlakiem

Grodziszcze
PK65 planu - realase SOFTWARE'u :P

W kierunku Wambierzyc - tym razem asfaltem


Happy birthday, żulu, happy birthday ŻU LU :P
Jeden z bardziej odległych punktów - Wambierzyce. Basia się śmieje, że jest on dołożony na dobitkę, aby dodać kilometrów do trasy bo trzeba naprawdę mocno się karnąć, tu dotrzeć. Z tego też względu część zawodników nie decyduje się na wyprawę po ten punkt.
My jedziemy - no bo jak! Jest już zmierzch, dzień powoli umiera a my kierujemy się przez pola w kierunku Wambierzyc (pola = zdjęcie powyżej). Zadanie związane z punktem kontrolnym to odnaleźć dzwon przy kapliczce i odczytać rok, jaki tam jest wyryty. .
Gdy dotrzemy do miejscowości i zaczniemy wspinać się na górkę w kierunku dzwonów... to trafimy tam na lokalną imprezę. Mocno wstawiony gość wstaje od ogniska/grilla i podbija do nas... ech uwielbiam pijanych, którzy muszą... po prostu muszą się Tobą zainteresować. Tyle dobrze, że gość jest nawalony "na wesoło", a nie konfrontacyjnie do obcych...
Krzyczy do nas, że ma dzisiaj urodziny i zaprasza nas na wódkę. HA, WÓDKI I PACIERZA NIGDY NIE ODMAWIAM! Nie, no żart... przecież ja nie piję.
Grzecznie zatem odmawiamy, ale chłop nalega... bo ma urodziny i będzie Mu przykro jak się z Nim nie napijemy. Ach, czyli sięgnął po metodę wywoływania poczucia winy... doświadczony menel, ale jesteśmy twardzi. Metoda nie działa. Przykro mi (hmmm... skoro jest mi przykro to może jednak działa?)
Ogólnie kolo jest niczym ruski ornitolog o specjalności proktologia. Nawalony w 3 dupy... idąc do nas wyrżnął orła, puścił pawia, dwa gile z nos, a potem rozczarowany nadal poszedł pić na sępa...
No nic, punkt zaliczony - można "wracać" na południe. Zakładamy lampki, bo zaraz będzie już zupełnie ciemno i ruszamy w noc.

"Biją dzwony, dźwięczą dzwony, Henryk został powieszony..." (całość TUTAJ, chociaż akurat wers ten brzmi trochę inaczej...)



Azymut krzyżowy :D
Wydostawszy się z Wambierzyc zaczynamy wracać w kierunku bazy. Kolejne podjazdy przed nami, ale uparcie, konsekwentnie, mozolnie "przełamujemy" wzgórze za wzgórzem, pagór za pagórem. 
Jeden z punktów - kamienny krzyż - to będzie prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza że zakładamy iż będzie do niego prowadzić jakaś ścieżka. Będzie to... błąd założenia, dlatego przy pierwszej próbie przestrzelimy go.. w sumie, to nawet nie wiem o ile, ale przejdziemy kawał lasu i gdy dotrzemy do skrzyżowania szlaków, to wtedy upewnimy się, że jesteśmy za daleko.
Tuż przed drugą próbą odnalezienia punktu spotkamy jednego z zawodników, ale wiecie - noc w lesie, latarkami walimy sobie po ryju, do tego piszę to relację z opóźnieniem - za cholerę zatem nie pamiętam kogo. Pamiętam tylko, że będzie narzekał D:
W pewnym stopniu: NA NAS :D :D :D
Dlaczego? Dlatego, że chwilę posiedzimy razem nad mapą i stwierdzimy jednomyślnie z Basią, że należy na ten punkt wyjąć ciężką artylerię - czytaj: walić na azymut. Wiemy gdzie jest skrzyżowaniem szlaków, właśnie na nim jesteśmy, więc odczytujemy azymut z mapy i dawaj przez las. Bez ścieżki, na wprost, na rympał. Kolega idzie z nami, ale będzie dość często dopytywał "Wy na pewno wiecie co robicie?".
Co to za pytanie, oczywiście że nie ---> TA SCENA.
Trzymamy jednak azymut i rozciągamy naszą dwuosobową tyralierę, tak aby pozostawać w kontakcie wzo... lampkowym (przypominam, że jest noc w lesie) i tak, aby krzyż nie wydostał się z oblężenia, "przechodząc" między nami. No i jest! Udało się!
Kolega jest pod wrażeniem, a ja mam - jak zawsze w takich chwilach, ochotę powiedzieć - "na niewtajemniczonych to zawsze robi wrażenie" (kocham ten film).
Żegnamy się i lecimy dalej, każdy w swoją stronę.

Znowu noc w lesie :)

Trasa ostra jak...

Jest i on - znalezion! 


Do bazy
Na powrocie "czyścimy" mapę ze wszystkiego co jeszcze możemy. Nazbiera się tego trochę, ale całej trasy oczywiście nie damy rady zrobić. Z szacowanych 150 km, zrobimy 120 km, a licznik przewyższeń zatrzyma się na liczbie 2200m "pod górkę". To i tak według mnie nieźle, bo w sumie jest to nasza pierwsza rowerowa wyrypa w tym roku. Śniegi dość długo trzymały i sporo wycieczek lutowych czy marcowych to były wyprawy piesze, a organizacja Czarnej Owcy Orienteeringu także pochłonęła nas jak... może nie będę może mówić jak co, ale pamiętajcie: "nie w każdej muszli słychać morze" :D
Wracając do Liszkora, to cieszy że nie zardzewieliśmy przez zimę, a z naszym wynikiem Basia ląduje na miejscu pierwszym w swojej kategorii. To bardzo miłe, zwłaszcza że wygląda na to, że nastąpi - trochę nieoczekiwana - przerwa w rajdach organizowanych przez ROC. Skoro tak musi być, to fajnie że Basi udało się wygrać "edycję" pożegnalną. Choć wierzymy mocno, że rajd jeszcze powróci do kalendarza. 
Tymczasem my zostajemy w bazie na noc, a w niedzielę ruszymy w Góry Bystrzyckie - na Jagodną i jej koleżanki, no ale to już zupełnie inne historia :)

Światełko w okienku czyli moja ukochana klasyka --->

"Windows burn to light wayback home, 
the light that warms, no matter where they've gone
They are off... to find a Hero of the Day
but what if they should fall by someone's wicked way..."
(całość TUTAJ)



Kategoria Rajd, SFA