Kwiecień, 2016
Dystans całkowity: | 265.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 88.33 km |
Więcej statystyk |
Hardcore weekend majowy - część 1
-
DST
115.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Weekend majowy zaplanowany był bardzo intensywnie.
Najpierw Rudawska Wyrypa (24h ścigania) a potem Rajd 360 (34h ścigania).
Chociaż słowo jadę to eufemizm bo stoimy w 10 km korku w Brzegu.
Maszyny wesoło przerzucają asfalt a my podziwiamy spektakl z oczyma utkwionymi w dal (na jakieś 10 km)
Patrzymy zatem, zastygwszy w zamyśleniu, źrenice karmiąc milionem świateł...szkoda, tylko że czerwonych "stopu".
Stoimy..."i tak minął wieczór i poranek - dzień pierwszy"
Stoimy..."i tak minął wieczór i poranek - dzień drugi"
Udało się, jedziemy dalej. Mieliśmy być na 21:00, a wygląda na to, że spóźnimy się na odprawę o 22:30, bo ktoś źle zdefiniował warunki BRZEG'owe funkcji drogi.
Janowice Wielkie. Dotarliśmy. Wszyscy już czekają. Chwytamy rowery i uderzamy na odprawę, a Robert już zaczyna:
Robert: wichry wyrwą drzewa, rozstąpi się ziemia a wody potopu...
Dobra pogodę już znamy, teraz parę słów o trasie.
OS planujemy robić za dnia, na zakończenie pętli.
(Gdyby ktoś chciał to na stronie Wyrypy są udostępnione mapy).
Wyruszamy na punkt 71, jedziemy wzdłuż Bobru - nie zaczynamy od gór aby się trochę rozgrzać (w końcu niby nadal mam szlaban na rower z tym kolanem...). Jedziemy przez Trzcińsko a burki nas gonią aż miło. Jak ja nienawidzę takich głupich psów...
Docieramy do przejazdu kolejowego i potem drogą gruntową kierujemy do polany. Ukrywamy rowery i wchodzimy w las szukać skały na zboczu.
Przetyralliśmy górę 3 razy, dwukrotnie schodząc do rowerów i próbując ponownie, ale za trzecim razem zeszliśmy jakoś dziwnie. Dotarliśmy na inną polanę, nasza nie miała betonowych słupków ogrodzenia. Nie do końca wiemy gdzie jesteśmy i nie do końca wiemy, gdzie są rowery....Jak było w "300"? A GOOD START !!!
- No dobra wiemy, że jesteśmy na polanie
Próbujemy się uspokoić. Tylko spokojnie. Nie dać się ponieść....Wrócimy po śladach, przez górę. Próbujemy ponownie wejść na szczyt, ale góry NIE MA !!! wszystkie drogi z polany prowadzą w dół. No jaja...Bosko. Zgubiłem rower, zgubiłem się, a teraz jeszcze zgubiłem górę. BOSKO.
Dobra, odnajdźmy linię kolejową, tam się zorientujemy i wrócimy do rowerów od torów, jak przyjechaliśmy.
Ruszamy w kierunku Jeleniej po 51. Po drodze przejeżdżamy przez stację Wojanów, a tam...PENDOLINO !!! No noc cudów w Rudawach.
51 - ruiny, łatwo odnalezione, teraz na południe.
Czas pomału zacząć wjeżdżać w Rudawy.
Na punkcie 88 jesteśmy jak już świta. Jest ujemna temperatura, na łące trawa biała od szrony, wstają lekkie mgły - jest pięknie. A skoro jest pięknie, to robimy popas :)
Chwilę później odbijamy z drogi i dość łatwo znajdujemy punkt.
Teraz atak na Kamienną Ławeczkę, czyli podjazd z cyklu "każdy umiera w samotności". Warto było jednak, ponieważ to jeden z najładniej położonych punktów na Wyrypie.
Kolejny punkt to schronisko "Szwajcarka". Tu robimy dłuższy popas: 8 naleśników z serem, 3 krokiety i tost na 2-jkę.
Od razu robi się lepiej na duchu.
Dobrze zjeść ciepłe śniadanie po nocy w lesie.
"I haven't got all day... actually, I do. I have all the time in the world!"
Ruszamy dalej i atakujemy OS. Znamy ten OS z dwóch poprzednich Wyryp, więc idzie nam w miarę nieźle, co nie znaczy że nie ma podjazdów - to Rudawy, tu gdzie się nie ruszysz tam będzie podjazd. Na OS'ie Basia zgłasza awarię: odpadł koszyk od bidonu.
Ja się pytam JAK to Szkodnik dał radę uczynić? JAK JAK JAK?
Kończymy OS i zjeżdżamy do bazy koło południa.
Bierzemy drugą mapę i wyruszamy na pętle A. Zaczynamy od krótkiego ataku po 67, następnie szybki powrót i atakujemy podjazd pod Miedziankę.
Zjeżdżamy do bazy koło 21:00. Wypychają nas na 3-cią pętle, ale odmawiamy - mamy w nogach koło 115 km, a w perspektywie kolejnych dni 34-godzinny Rajd 360.
Podsumowując:
bawiliśmy się świetnie w naszych kochanych Górach, acz jeśli mam być szczery nie zachwycił mnie pomysł 3 podobnych pętli. Nie był zły - rzucił w serce Rudaw, robiąc z rajdu prawdziwą Rudawską Wyrypę. Jednak moja dusza eksploratora mówi mi, że wolałbym jednak Rudawy i okolice.
Kategoria Rajd, SFA
RAJD Katowice
-
DST
60.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rajd zorganizowany był perfekcyjnie, ekipa z Silesii jest naprawdę niesamowita w te klocki. O całym evencie możemy wypowiadać się jedynie w superlatywach - to my zawiedliśmy i to w sposób jaki nie powinien się wydarzyć...Cóż, wypadki chodzą po ludziach, ale ludzie po wypadach czasem nie.
No ale po kolei.
Na odprawie dostajemy 2 mapy + kopertę.
Pierwsza mapa to mapa części miejskiej gdzie obowiązuje scorelauf, a druga to mapa Katowic i Lasów Murckowskich, gdzie scorelauf obowiązuje w teorii - tzn. trasa jest ułożona w pętlę, więc wielu możliwości nie ma.
Natomiast kopertę można otworzyć dopiero na punkcie dość daleko oddalonym od bazy - super sprawa, klimat jak w filmach szpiegowskich, brakuje tylko napisu TIBI ET IGNI !!
Planujemy trasę, postanawiamy zacząć od wieżowca "ALTUS". Zadanie to wbiec na 30 piętro.Ciśniemy zatem po schodach w kierunku nieba. Mijamy jakieś ekipy, inne ekipy mijają nas - widać różne podejścia do tematu:
- "Tato, już 10-te!!"
- "Rany, jeszcze 20 pięter"
Wpadamy na 30 piętro i zaliczamy nasz pierwszy punkt kontrolny. To była niezła rozgrzewka! Lecimy schodami w dół i dopadamy do rowerów. Teraz kierunek Międzynarodowe Centrum Kongresowe, gdzie czeka kilka zagadek logicznych.
Anagram oraz zadania matematyczne. Trzeba chwile pomyśleć, ale dajemy radę - punkt zaliczony. Lecimy do centrum Katowic.
Kolejny punkt to sklep z grami, gdzie losuje się obrazki a następnie trzeba szybko wymyślić historię je łączącą.
Dostajemy: samolot, kłódka i żarówka. Basia jak zawsze idzie w klimaty horror:
"To był rutynowy lot. Nic nie zapowiadało tego co miało się stać. Piloci siedzieli w kabinie, gdy nagle ktoś zatrzasnął drzwi za ich plecami...i wtedy zgasło światło". ARGHHH...
Łapiemy dwa klasyczne punkty po drodze i lecimy przez Park z konkretną prędkością i... no właśnie.
Do dziś nie wiem co się stało. Zaliczamy "niesamowitą" kraksę synchroniczną (nie zderzywszy się!).
W tym samym momencie lądujemy na ziemi "waląc betami" o bruk.
Zaliczyłem w swoim życiu niejedną kraskę na rowerze - w górach, w dolinach, na lodzie, na hopach...ale dawno, naprawdę dawno nie walnąłem o glebę z taką siłą.
Straż miejska będzie mieć ubaw oglądając monitoring - dwa rowery w tym samym momencie wykonują synchroniczny "pad na ryj".
No JACKASS...nadal nie wiem co zrobiliśmy, było chyba po prostu bardzo ślisko w tamtym miejscu.
Gorsze jednak, że nie jest to upadek bez konsekwencji. Basia "tylko" mocno się potłukła - dziura w łokciu, obity bark, stłuczone biodro i nadkręcone kolano (przez "tylko" rozumiem brak trwałej kontuzji). Natomiast ja rozwalam/skręcam(?) kolano...i to oczywiście to samo, z którym mam "problemy z więzadłami" od kontuzji złapanej na Mistrzostwach w Szermierce Klasycznej w 2012 roku.
Wiecie, permanentny "niedobór chlorku aluminium" (ALCL3). Jak nie wiecie o co chodzi to wygooglajcie frazę "kolano urazy ACL LCL"...
Nie jestem w stanie stać...Znam ten ból wewnątrz kolana: za pierwszym razem kosztował mnie 10 tygodni rehabilitacji, za drugim już tylko 6...doświadczenie robi swoje! Jakoś zwlekamy się z drogi i siadamy na ławce. Deszcz wesoło sobie siąpi, a my siedzimy w środku parku w Katowicach i zastanawiamy się co dalej.
...pojawia się pomysł wycofania z rajdu - całkiem słuszny i rozsądny. Postanawiam jednak pojechać kawałek i zobaczyć jak będzie - w końcu i tak trzeba do bazy wrócić na rowerze. Nie wiem czy to był dobry pomysł - no dobra, wiem że był zły, ale bardzo nie chciałem zjeżdżać do bazy. Wbrew wszelkiej logice jedziemy zatem dalej z opcją "jak będzie źle to zjeżdżamy".
Prędkość "przelotowa" spada do rekreacyjnej 10-14 km/h i taka utrzyma się do końca rajdu.
Wpadamy na punkt z zadaniem z piłeczkami - trzeba odbić między sobą piłeczkę (przy użyciu paletek) co najmniej 8 razy.
Zadanie banalne ale jesteśmy lekko rozbici...udaje nam się chyba przy 50-tej próbie.
Po zaliczeniu zadania suniemy sobie dalej niespiesznie na kolejne punkty.
Wpadamy na punkt, gdzie trzeba dokończyć cytaty sławnych ludzi - udaje się 5/6.
Chwilę później punkt z zadaniem specjalnym - "skakanie w workach" taaaa fantastycznie...co to jest okrągłe i mnie nienawidzi? Tak zgadza się - to ŚWIAT!
Zgłaszamy, że nie nie ma opcji wykonać tego zadania z tym kolanem. Dostajemy wpis w kartę i lecimy dalej.
Zaliczamy punkt z zadaniem Frisbee i lecimy na plażę - tam czeka nas zadanie kajakowe. Trzeba popłynąć do 2 punktów - zadanie fajne, łatwe i przyjemne. Trochę nas to relaksuje, co bardzo nam potrzebne.
Kolejny punkt to CROSSFIT. Acha...przypomnijcie mi, aby następnym razem rozwalił się PO zadaniach sprawnościowych, wszystkim będzie trochę łatwiej. Jakoś zaliczamy ciągnięcie odważnika przez łąkę i gonimy czołówkę...z naszą zawrotną prędkością 10-12 km/h.
Teraz kierujemy się do Lasów Murckowskich. Strasznie lubię te lasy, to fantastyczne miejsce ale dzisiaj jestem lekko nie w formie.
Lecimy pętle po lasach w kierunku odwrotnym niż sugerowany przez Marcina na odprawie - a co?! BUNT, REBELIA :)
Otwieramy kopertę na wskazanym punkcie, a tam dodatkowa mapa i dodatkowe punkty. Spróbujemy je zaliczyć jednak po pętli Murckowskiej bo - przez to, że jedziemy w odwrotnym kierunku - musielibyśmy zawrócić.
Hmmm, może Marcin nie sugerował kierunku bez powodu...
Kolejny punkt to osławiona "eksploracja hałdy" z odprawy technicznej. Byliśmy tu na Tropicielu, wdrapujemy się pod krzyż, ale punktu nie ma. Ktoś się nie bał i za....brał. Amba fatima, było i ni ma - amba to takie zwierze, co zobaczy to zabierze.
Robimy zatem zdjęcie i "ciśniemy" dalej.
Lecimy głębiej w las i spotykamy... Marcina - super sprawa, sam jeździ po trasie i robi zdjęcia uczestnikom. SZACUN !!
Poniższe zdjęcie to właśnie jego zasługa:
Wpadamy na Linię Warunkowego Przejechania - w sumie to przejścia bo wykroty i krzory. Tam do odnalezienia są 3 punkty - na mapie nie ma ich dokładnej lokalizacji. Wiadomo tylko, że będą na tej linii. Odnajdujemy je bez problemu i lecimy dalej.
Niestety nie udaje nam się zaliczyć punktu przy Kopalni - czynny był tylko do 14:00, a my jesteśmy tam 14:30. Cóż jak się jeździ wolno, to tak bywa. Trzeba było się nie rozbijać po parku...
Kolejny punkt przy fantastycznym jeziorze, na zakręcie drogi. Podbijamy kartę i kierujemy się w ku bazie. Niestety nie zdążymy zaliczyć mapy z koperty - za mała prędkość aby nawet próbować. Łapiemy ostatni punkt (czynny do 16:00) o 16:03 i wracamy na bazę.
Dojeżdżamy do bazy z 10 minutowym zapasem.
Było świetnie. Rewelacyjna trasa, super klimat rajdu, genialne miejsce...bardzo żałujemy, że nie udało się 3-ciej mapy zrobić, no ale sukcesem jest to, że objechaliśmy do końca trasę. Finalnie daje nam to 6-te miejsce, co w zaistniałych okolicznościach jest naprawdę dobrym wynikiem.
Na pocieszenie w losowaniu nagród wygrywam BIDON - Basia go znowu zgubi, to bardziej niż pewne, ale i tak miło :)
Teraz ortopeda i po raz kolejny etap "składanie się".
Za tydzień KORNO - nie wiem czy pojedziemy, sprawa bardzo otwarta nadal w obecnej sytuacji.
Za dwa tygodnie Bike Orient, a za trzy Rudawska Wyrypa i Rajd 360 (dwa rajdy w weekend majowy 24h + 34h, ze snem pomiędzy oczywiście).
Trzeba się zatem składać jak najszybciej...trzymajcie kciuki.
Kategoria Rajd, SFA
RAJD WILCZY 2016
-
DST
90.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rok temu Rajd Wilczy urzekł nas niesamowitą formą i klimatem. Cóż tu dużo mówię - Harcerze, czyli klasa sama w sobie! Do dziś opowiadamy o Rajdzie Wilczy 2015 w samych superlatywach.
Zwłaszcza zagadka ze sznurkiem, zagadka z dwoma butelkami, zadanie linowe czy też bieganie po okopach z telefonem polowym kupiły nasze serca. Zadanie w komisariacie (ciekawe pytania z kodeksu drogowego: "czy pędzący bydło szosą jest kierującym"), także nas nieźle ubawiło. Wiedzieliśmy zatem, że na Wilczym 2016 nie może nas zabraknąć, mimo że musieliśmy wybierać, gdyż "obrodziło" imprez orientacyjnych 2 kwietnia.
Niemniej, tegoroczna edycja zapowiadała się zgoła odmiennie: już sam jej opis lekko sugerował, że zmieni się klimat rajdu. Schemat trasy składał się z kilku etapów, na które składał się bieg górski, kilka odcinków rowerowych, dwa odcinki biegu na orientację oraz etap kajakowy. Zapowiadał się trudny rajd typu AR.
Przez cały marzec czekałem na noc z 1-wszego na 2-gi kwietnia z niecierpliwością, ale gdy nadeszła...chyba pierwszy raz w życiu zacząłem się niepokoić: czy na pewno damy radę? Zaczął mnie zjadać większy stres niż przed naszą pierwszą Rudawską Wyrypą. Dużo odcinków pieszych, za dużo jak dla nas przy limicie tylko 16h...
My nie biegamy - z działalności "nożnej" uznajemy tylko pracę nóg w Szpadzie i Rapierze :P
Do tego etap kajakowy kończy się powrotem na butach do miejsca zostawienia rowerów, czyli jak nic ze 3h w plecy dla nas.
Wszystko to spowodowało, że jak nigdy zjadały mnie nerwy.
Odprawa (21:30):
Dostajemy 3 arkusze map: każda formatu A3! Do tego na trasie dostaniemy jeszcze dwie dodatkowe mapy na odcinki specjalne...dużo...
Kolejność punktów obowiązkowa bo są rozrzucone w pętlę od Wisły do Żor.
Słuchamy kilka uwag organizacyjnych i dostajemy czas do 23:00 na zaplanowanie trasy. Dostajemy także tracker'y GPS - wszyscy będziemy śledzeni na trasie.
Mimo, że kolejność punktów jest obowiązkowa wcale nie ma oczywistych dróg między nimi - widać, że będziemy kilka razy cisnąć na azymut. Planujemy całą trasę, ale już wiemy że będziemy korygować plan w trakcie. Nie ma szans zrobić całości w 16 godzin (tzn. my nie mamy - inni dadzą radę).
Wyjazd (23:00):
Pakujemy się do autokaru - wywożą nas do Wisły. Rowery jadą ciężarówką do Schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą. Tam musimy dotrzeć na butach. Nie ma zmiłuj się, środek nocy, baza "została" ponad 50 km za nami (w Żorach), my jesteśmy na rynku w Wiśle a rowery prawie 20 km od nas w górach. Trochę nie ma wyboru...ani miejsca na "skróćmy sobie trasę".
Wisła...stres mnie zjada, chrupie kostki aż miło. Wokół wiele znanych twarzy, ale to sami wymiatacze z największych rajdów na jakich byliśmy: Eventry, Wodzionka, Dziabnięci itp. Wszyscy żartują, rozgrzewają się, śpiewają "będzie się działo...znów nocy będzie mało".
Wkładam chustę z trupią czaszką na twarz, po części bo jest zimo (już jest minusowa temperatura, a ma być nawet -4, -5), a po części po to aby ukryć twarz. Przynajmniej wyglądam na tyle groźnie, że miejscowy menel, który przyszedł pokibicować i "zabawia" rozmową 3/4 grupy, do mnie nie podchodzi.
Start (0:00)
Dokładnie to kilka minut przed północą bo wszystko było już gotowe i pozwolili nam dłużej nie marznąć. Rozpoczyna się bieg. Biegniemy z tłumem w kierunku żółtego szlaku, który prowadzi na pierwszy punkt. Nie mija kilka minut i jesteśmy ostatni. Jak zawsze...bieganie to zło. Dawno nie miałem przed rajdem tak niskiego morale. "Na szczęście" zaczyna się ostre podejście i część ekip zwalnia - idą, nie biegną. Ich czołówki i latarki pozostają w zasięgu wzroku.
PKT 1
Znaleziony bez problemu, ale czekał nas kawał stromego zejścia w dół po błocie...a potem dymaniem z powrotem na górę.
PKT 2
Zastanawiamy się czy ciąć na azymut na dwójkę czy też drogami. Dwójka leży na innym wzniesieniu, więc dochodzimy do wniosku, że azymut niewiele nam da. I tak trzeba zejść z góry na której jesteśmy i wydymać na Grapę (700 coś metrów) - tego nie unikniemy, więc lepiej zrobić to drogą, niż się zgubić. Tym razem - jak nigdy - nie wybieramy opcji azymutowej. Schodzimy do Wisły tracąc całą zdobytą wysokość i wspinamy się na nowo przez osiedle Wróblonki. Po dłuższej drodze docieramy na górnej stacji wyciągu i dalej do punktu.
Nagle za nami pojawiają się światełka, 3 ekipy są za nami. JAK ? Przecież byliśmy ostatni na pkt 1. To zresztą nieważne, ważne, że morale trochę się podnosi.
PKT 3
Do trójki jest kawał drogi. Uderzamy w zielony szlak, a potem ścieżkami na wschód, aż do Wisły-Malinki. Tam znowu pod górę, znowu na około 700 m do żółtego szlaku. Kilku ścieżek nie ma na mapie, a światełka w lesie przed nami wskazują że inne ekipy wybrały odmienny wariant od nas - finalnie jednak wszyscy spotykamy się na punkcie. Każdy trochę inną drogą, ale w podobnym czasie.
Mimo, że nie biegamy nie jest źle. Utrzymujemy się w ariergardzie na części biegowej. To sukces!! acz nogi dają już o sobie znać. Ciągle jest góra-dół, góra-dół...a najlepsze dopiero przed nami.
PKT 4
Po raz kolejny tracimy zdobytą wysokość, aby zaraz zacząć ją odzyskiwać na innej górze (czasem uważam, że między górami powinny być mosty!). Atakujemy wzdłuż Potoku Bobrowskiego aż pod jaskinię. Tam wyznaczamy azymut i napieramy przez las na Przysłop (1028 m). Podejście jest bardzo strome, czasem trzeba się podciągać na drzewach takie jest nachylenie stoku. Morze wiatrołomów utrudnia wspinaczkę, a w wyższych partiach trafiamy na śnieg. Pod samym szczytem jest go bardzo dużo - miejscami zapadam się nawet po kolana.
W kilka ekip chodzimy po szczycie - nigdzie nie ma punktu. Jedna ekipa odpuszcza i leci daje, my czeszemy las po raz kolejny. Nagle jest, kątem oka zauważony punkt. Wołamy za "uciekinierami", ale nas nie słyszą. Lecimy na punkt piąty - do schroniska.
PKT 5
Schronisko. Koniec etapu pieszego i pierwszy przepak. My tu nie mamy zbyt dużo rzeczy, większość jak zawsze tachamy przy sobie w plecakach. Ciepła herbatka, kanapka na śniadanie - zaraz będzie świtać i ruszamy.
Jest 5:30 - mamy pół godziny aby zdążyć na 6-tkę. Jest szansa. Tam jest zadanie specjalne, ale czynne tylko do 6:00 rano
(jak się potem dowiemy był to wbieg na skocznię narciarską).
Bez zaliczenia zadania nie będziemy mieć podbitego punktu nr 6.
"Odpalam" rower, wsiadam ruszam i TRACH...łańcuch zerwany.
Komentuję to jedynym właściwym słowem: "O Kobieto Negocjowalnego Afektu !!!"
Patrzę: niestety nie spinka, spinka jest cała - sworzeń poszedł w drebiezgi (pewnie przeżył i tylko wypadł, ale jest minusowa temperatura, ciemno bo jeszcze noc, podłoże to kamienie, a sworzeń jest mały...).
Targam rower do schroniska i zaczynam serwis. Założyłbym drugą spinkę ale tutaj mała retrospekcja zeszłego tygodnia:
~~~~~~~~
Serwis: Masz nowy napęd: kaseta i łańcuch 10-tki. Wszystko działa
Ja: To wezmę jeszcze spinkę 10-tkę, bo do tej pory jeździłem na 9-tce.
Serwis: OK...chociaż, pech, akurat nie mam 10-tek. Będą za tydzień.
Ja: Spoko...co może się stać przez tydzień z nowym łańcuchem.
~~~~~~~~
No można go na przykład zerwać. BRAWO JA !!!
Trudno krytyczne sytuację wymagają nieortodoksyjnych działań. Rozkuwacz w rękę i...i tak wydawał mi się ten łańcuch za długi :)
Naprawione, ale kilkanaście minut w plecy. Dobry wiadomość: już świta. Robi się jasno.
Ruszamy w dół, do Wisły - czarnym szlakiem. Zjazd jest boski, tylko trochę zimo bo nadal jest poniżej zera.
PKT 6
Omijamy punkt 6, jest po 6:00. Łańcuch skutecznie nas zatrzymał.
Skoro i tak nie zaliczymy szóstki, to gnamy na 7-mkę.
Po drodze chwila na zdjęcia o wschodzie słońca.
PKT 7
Ostry podjazd na 7-mkę. Zakręt drogi, nie ma problemu ze znalezieniem lampionu. Jesteśmy dość wysoko, więc nie ma sensu zjeżdzać. Teraz na azymut do żółtego szlaku i na 8-mkę. Trochę jak pijani, ale winne temu są choinki, róże, kolczaste krzewy, krzory i błotnista ściana. Musieliśmy trochę takich rekwizytów leśnych powymijać - stąd ślad lekko "niestabilny"
A gdyby ktoś nie wiedział o czym mówię, to:
"Zaufaj mi, tędy będzie najlepiej"
"Zaufaj mi. Nie ma lepszej drogi"
"Zaufaj mi, to góra 20 metrów. Na pewno nie więcej"
Docieramy do żółtego szlaku. Żółtym do końca i przeskakujemy na czerwony szlak graniczy.
Już tutaj wiemy, że na pewno nie zdążymy etapu kajakowego. Jest grubo po 8:00 rano. Kajak i powrót z buta to dla nas ze 3 godziny. Nasuwa się pytanie czy nie zjechać i nie zaatakować 8-meki od dołu, ale...
PKT 8
...ja nigdy nie byłem na Czantorii. Wstyd. Mamy zaliczoną Koronę Gór Polski, a na Czantorii nie byłem nawet raz.
Basia była raz, dawno temu. Nie ma opcji - jedziemy przez CZANTORIĘ !!!
Zwłaszcza, że pogoda zrobiła się przepiękna. Na pewno stracimy sporo czasu jadąc górami, ale po to tu jesteśmy. I tak nie ma już szans na dobry wynik. Jesteśmy w ogonach, więcej wykorzystajmy fakt, że tu jesteśmy. Potem okaże się, że jesteśmy jedyną drużyną, która wybrała wariant przez Czantorię. Może taktycznie to nie najlepszy wariant pod kątem wyniku w rajdzie, ale skoro już tu jesteśmy...
Wynik wynikiem, ale my kochamy Góry !! Tutaj jest pięknie.
Morale level MAX: Ruszamy przez Czantorię
Dobre, techniczne zjazdy !!!
Dobre, techniczne podejścia !!!
CZANTORIA !!!
Lecimy dalej czerwonym szlakiem, krótkie odbicie po 8-mkę i ciśniemy dalej.
PKT 9
Czasowo dobrze nie jest. Dobrze, że teraz głównie zjazdy. Łapiemy 9-tkę na skrzyżowaniu szlaków i ruszamy na 10.
Oczywiście musimy wtopić z jedną ścieżką i musimy korygować trasę. Kolejne cenne minuty w plecy.
PKT 10
Docieramy na pkt 10. Sędzia mówi nam, że za nami jest...cała 1 drużyna.
Zostawiamy rowery, dostajemy specjalną mapę i ruszamy pieszo w las. Las żyje - sarny to stadami uciekają z pod nóg, a my czeszemy kolejne krzory.
Zaliczamy PKT 11 oraz PKT 14 (na tym odcinku obowiązuje scorelauf).
Chwila refleksji. Mamy grubo ponad 40 km do bazy, a zostało nam 3h 12 min czasu...
Odpuszczamy resztę odcinka specjalnego - jeśli nie chcemy NKL trzeba ruszać na bazę już.
Szkoda, bo nie pierwszy raz mamy taką mapę w ręku i łatwo nam przychodzi szukanie tych punktów. Niestety nie ma już właściwie czasu na nic. Biegniemy do rowerów. Postanawiamy lecieć na bazę, łapiąc do drodze najbliższe punkty (ten plan i tak za moment ulegnie zmianie).
PKT 22
Robi się bardzo słabo z czasem. Niby jeszcze 2,5h ale do bazy musimy przejechać 2 mapy i to "w pionie", na północ. 2 arkusze A3, a zostało dwie i pół godziny. Łapiemy 22 bo jest na naszej trasie, ale wprowadzamy nowy plan - NAJKRÓTSZĄ NA BAZĘ !!
Nie wiem czy zdążymy - z naszych wyliczeń wynika że będziemy 15:55 lub 16:05. Jesteśmy na styk utrzymując przez cały czas bardzo mocne tempo. Robi się nerwowo.
NIEZWYKŁE SPOTKANIE
Ciśniemy ile fabryka dała. Robimy dzikie kalkulacje, jeśli będziemy na danym skrzyżowaniu najpóźniej o 14:15 to powinniśmy dać radę na styk. Walczymy aby być tam o 14:00 aby trochę uspokoić sytuację - docieramy tam 14:14...no masakra. Nie ma granicy błędu. Nic nie jesteśmy w stanie nadrobić co do planu, który zakłada błąd na poziomie sekund.
Poza tym, cały czas jest lekko pod górę i strasznie wieje w twarz. Wieje tak, że potrafi nas to zwolnić czasem o 10km/h. Póki jest czas trzeba walczyć, ale słabo to widzę...
Na jednym ze skrzyżowaniu wpadamy na Eti-Darka i Tomka od Kosmy. No to są jaja! Nierzadko się mijamy na trasie, często w różnych kierunkach ale...ONI SĄ NA NADWIŚLAŃSKIM MARATONIE a nie na Rajdzie Wilczym. Jesteśmy na różnych zawodach a spotykamy się na skrzyżowaniu pośrodku niczego. Bardzo miło, ale nie mamy czasu dłużej pogadać...trzeba cisnąć.
MORDERCZY FINISZ
Napieramy ile fabryka dała. Wieje w ryj nieprzeciętnie, ale nie zatrzymujemy się. Ciśniemy ile tylko się da. Póki jest czas...15:30, a my wpadamy do Pawłowic. Został jeszcze spory kawał drogi. Droga zamknięta - budowy, remonty, naprawy. Wylany beton i ogrodzenie.
NIE !!!! nie ma jak tego objechać szybko. No wszystko przeciw nam. Rower na plecy i biegiem przez pole obok robót.
Ciśniemy dalej. Może zdążymy. Stan przedzawałowy ze stresu i wysiłku, nogi jak z waty ale została minuta....ciśniemy !!!
Minuta nadziei... GAZ!!!
Wpadamy na metę - nie wiem w której sekundzie, ale przed 16:00.
Wpis w kartę 15:59 - udało się. Można umrzeć pod drzewem. Nie jestem w stanie nawet kaszleć.
Finalnie daje nam to 3 miejsce kategorii MIX. To niepojętne bo byliśmy przedostatnią ekipą.
Wygląda no to, że chwila kiedy postanowiliśmy odpuścić punkty i lecieć na bazę była kluczowa.
Wiele zespołów wtedy była na etapach kajakowych, biegowych i nie zdążyli przed 16:00 na metę. Posypało się trochę NKL'ów.
Po raz kolejny udaje nam się coś wygrać taktycznie. niesamowita sprawa. Wykończeni ale szczęśliwi.
Na mecie pogaduchy ze znajomymi z rajdów - okazuje się, że śledzili nasz track w nocy na części pieszej. Bardzo to miłe. 3 miejsce i Czantoria - to jest dopiero COMBO :)
Kategoria Rajd, SFA