aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2017

Dystans całkowity:230.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:115.00 km
Więcej statystyk

Wiosenne KORNO 2017

  • DST 90.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 marca 2017 | dodano: 27.03.2017

Kosmiczne Rajdy na Orientacje (KORNO) to jedne z najlepszych imprez na orientacje. Od takiego też rajdu zaczęliśmy kiedyś naszą przygodę z rajdami...kurde, to było już parę lat temu. To naprawdę wstyd, że żadna z imprez KORNO nie doczekała się jeszcze relacji na naszym blogu. Jakoś nigdy nie było weny czy czasu naskrobać nawet kilka słów...hańba, zwłaszcza, że imprezy u Monique i TomASH'a są naprawdę w DHę :)

Nadrabiając zaległości relacjonujemy ostatnią imprezę czyli Wiosenne KORNO 2017, które okazało się doskonała imprezą od strony Organizatorów i katastrofą w oparach absurdu po naszej stronie. No ale od początku...

Kiedy puszczają hamulce
Baza w Bolesławiu obok Bukowna czyli Szlak Pustynny, Kozi Bród, Zakola Szotły...chyba moje ulubione okolice na Jurze. Czekamy zatem na imprezę jak na szpilkach. Już w bazie przedsmak tego co nas czeka na trasie. Awaria hamulca Basi - i to na zasadzie w czwartek działałem, w piątek nie jeździłem, to się w sobotę zepsuję...próbujemy zrobić coś z tym na poczekaniu. Łapie nas lekka nerwówka bo serwis się przedłuża, a właśnie zaczyna się odprawa. Udaje się jednak zdążyć.
Monique i TomASH rozdają mapy - jest nawet odbity lustrzanie fragment, no ale po chorych grach KrakINO takie rzeczy nas nie przerażają. Dostajemy dwa arkusze formatu A3 - cześć zachodnia i wschodnia. Postanawiamy złapać dwa punkty, w okolicach bazy na części zachodniej i uderzyć na wschodnią mapę bo tam jest więcej punktów.
Pierwszy punkt leci od strzała, ale na drugim zaczynają się kłopoty. 3-ci dom na końcu drogi, docieramy tam ale punktu nie ma. Jest za to kilka ekip, zarówno pieszych jak i rowerowych, które także szukają...Jakiś facet na balkonie stoi i się śmieje. Krzyczy do nas coś w stylu: "TUTAJ NIC NIE MA...GŁUPCY...POMRZECIE TUTAJ, ROZSZARPANI PRZEZ BESTIĘ".
(Bestia to upośledzone bydle, które dostaje szału że szwendamy się w tył i na zad...ujada, wierzga (narowisty huncwot) zaraz przegryzie płot, a potem pewnie nasze tętnice).
Nie żeby gość sugerował tym śmiechem, że ukradł punkt kontrolny...ale oddaj coś wziął, Poczwaro!!
Dzwonimy do Moniki i okazuje się, że punkt się lekko przestrzelił na mapie i jest trochę dalej niż zaznaczono. Robimy korektę i odnajdujemy zgubę.

Szkoła ŁATANIA Aramis
Wyjeżdżając z trzeciego punktu, słyszę klap, klap, klap...no kurde. Nowa dentka założona tuż przed rajdem i nowa opona (ma całe 3 rajdy). To jest pech. Zabieramy się do naprawy.  Trochę czasu zeszło na przestrzelonym punkcie, teraz kapeć - no niezły początek.
Mijają nas Zdezorientowani plus kilka innych ekip, a my łatamy.
Witamy na infolinii Szkoły ŁATANIA Aramisy, jeśli potrzebuje Pan porady jak wymienić dentkę, proszę nacisnąć 1, jeśli chce Pan użyć łatek, proszę nacisnąć 2...jeśli chce Pan ponarzekać na "to życie k***skie", proszę krzyczeć głośno i wyraźnie zaraz po usłyszeniu sygnału.
Nie ma jak sobie podymać z rana.

Naprawione, lecimy na Sławków. Robi się piękny dzień. Trasa poprowadzona jest genialnie.


Ja: To chyba koniec przygód na dzień dzisiejszy
Życie: Bitch, please...

Szkoła ŁATANIA Aramis 2: Akwen otchłani
Wpadamy nad jezioro. Rewelacyjne miejsce na punkt...jestem zachwycony, aż tu nagle klap, klap, klap. Znowu guma. WTF?
To samo koło. Co się dzisiaj dzieje...?
Witam na infolinii Szkoły Łatania ARAMIS. Podajemy parametry środowiskowe łatania, z zaznaczeniem że mogą być one zależne od aktualnej lokalizacji.
Jeśli łatasz opony nad jeziorem pamiętaj o:
- uprzedniej rezerwacji miejsca na plaży, aby potem nie było spiny z innymi łataczami
- starając się załatać oponę uważaj aby nie wpieprzyć się w akwen wód przybrzeżnych. Woda jest przyczyną 100% utonięć, więc to niebezpieczna sprawa
- osoby naruszające regulamin, pójdą łatać gdzieś indziej. Zadba o to Pan Stefan, który dobrze wali z grzywy...


Szkoła ŁATANIA Aramis 3: Dzieci Drzew

Wspinamy się pod wielką górę. Mijamy skałki i otwieramy rozświetlenie. Ono pomoże odnaleźć pkt...tzn pomogło by gdyby nie klap, klap, klap.
Krzyczę: KRUCA FUKS
A echo z przyzwyczajenia: mać, mać, mać...
Nie wierzę. Naprawdę nie mogę uwierzyć.
Nie wierzę jak Luke w X-winga z bagien. Brakuje mi tylko Yody, który odpowie: "Dlatego przegrywasz".
Znowu guma. Trzeci raz to samo koło. Niektóre ekipy mijają nas, z niedowierzaniem kręcąc głową. Tym razem środek lasu.
Jeśli łatasz opony w lesie pamiętaj:
- o niestraszeniu zwierzaków odgłosami dymania (dotyczy każdego dymającego w lesie, nie tylko łataczy)
- zakazuje się łatania poza szlakami i ścieżkami
- osoby naruszające regulamin, zostaną zeżarte. Misiek Gerwazy pomoże w tej kwestii.


Uderzamy w szlak pustynny. Uwielbiam ten szlak, lecimy na pełnym gazie aż do Sztoły a potem do Przemszy. To niesamowite okolice Bukowna i Jaworzna. Najpierw lecimy na bardzo charakterystyczny most - od lat grozi zawalaniem, a jednak nadal stoi.

Chwilę później łapiemy jeden z najfajniejszych punktów na sobotnim rajdzie.

Jestem zaskoczony i trochę w sumie to nawet rozczarowany, że podjeżdżamy go od ludzkiej strony - od drogi. Wiele ekip cisnęło piaszczystą skarpą od dołu. Naprawdę to dziwne, że to my zrobiliśmy go od drogi. Zwykle jest na odwrót.

Szkoła ŁATANIA Aramis 4: Lisy Pustyni - Geneza
Witamy ponownie na naszej infolinii. Gromkie brawa dla tego Pana...a opona na to: klap, klap, klap.
Jeśli łatasz opony na pustyni pamiętaj:
- o unikaniu skorpionów, kaktusów i dywizji pancernych Deutsch Afrika Krops
- kryj ryj przed słońcem nim spali ci tak skórę, że zacznie sama odchodzić płatami od kości
- mówią, że najlepiej dyma się wydmach
- mówią też, że "niejedna wydma niejedno już widziała"
- "Ludzi Pustyni łatwo przestraszyć, ale szybko wracają"
Po raz kolejny szukam czegoś w oponie, czy nie zamieszkał tam jakiś Monsieur Kol-lec czy inny Herr Schpila.
No nie ma nic...po raz kolejny nie ma nic. Dopiero bliskie oględziny wnętrza opony wskazują genezę. Cała opona jest pełna płynu z dętki, coś ją po prostu ściera. I tym czymś jest opona. Masakra, wyszedł oplot - małe drucik, które żywią się gumą. Zżerają dętkę z prędkością 1 dętka na 10-15 km. Kurde będzie ciężko coś z tym zrobić na trasie...
To czwarta guma dzisiaj. Nie mamy już dętek - poszły przy pierwszej, drugiej i trzeciej wymianie. Zostaje łatanie.

Nagle z lasu wyłania się jakaś MAŁODOBRA postać. To Geralt z Libii? Demokryt z Abwery? Sedes z Bakelitu?
Nie to, WÓJ CIECH z Miechowa.
Ratuje nas kolejną dętką. Chwała Mu za to. Nasze piaski czasu się jeszcze nie przesypały. Kończymy serwis i jedziemy dalej.

Zaczyna być kiepsko z czasem - ale tak jest zawsze jak się dyma po kątach, zamiast zająć się pracą.
A dziś to dymam po królewsku: już 4 razy. Nawet gimbaza w dzisiejszych czasach nie dochodzi...do takiego wyniku.
Ta wymiana da nam około 1,5 godziny spokoju i pozwoli zaliczyć jeszcze kilka punktów. Finalnie przejeżdżamy na drugą mapę.
Nasz wynik dzisiaj poraża, ale ciężko się dziwić.

5. Szkoła ŁATANIA Aramis 5: Nekropolis
Czas się pomału kończy. W sumie to nawet nie pomału i trzeba zaczynać zwrot na bazę. Mamy kawałek drogi.
Zdążymy na spokojnie dotrzeć do bazy, jeśli nie...klap, klap, klap.
Brak mi słów. Zaczyna mnie to już nawet śmieszyć. Zatrzymujemy się obok cmentarza i odpadamy piąty dzisiaj serwis tego samego koła...
Jeśli łatasz przy cmentarzu, pamiętaj:
- aby nie łatać na grobach swoich wrogów, to rodzi ujemne PH - chemicy skumają :)
- cmentarz to zajebiste miejsce, ludzie giną aby się tam dostać
Uwijamy się z serwisem w kilka minut - się wie, fachura i doświadczenie procentują.
Ruszamy na bazę. Mamy do przejechania koło 20 km i godzinę bez paru minut. Zdążymy.


6. Szkoła ŁATANIA Aramis 6: Przymierze
...albo nie. Klap, klap, klap. Znowu...zaczynam dostawać głupawy. To jakiś chory sen chorego umysłu.
Jeśli łatasz na drodze, pamiętaj:
- o zapewnieniu sobie bezpiecznej odległości od samochodów-pułapek
- jak powiedzieć, że hak holowniczy od samochodu Fiat Uno zabrał ojciec?
HAK-UNA-MA-TATA :P

Zawieram jednak przymierze z oponą. Ja Cię załatam, tym mnie dowieź do bazy.
Zgodziła się. Dała się oszukać. Nie wie, że w domu spłonie. Przyrządzę z niej rosół...


Docieramy do bazy...parę minut spóźnieni. Ciężko, żeby nie łapiąc dwie gumy na finiszu.
Jestem i tak pod wrażeniem: 15 pkt zdobytych...i coś koło 6-7 minut spóźnienia. Jak na "against all odds" to chyba niezły wynik.
A w bazie, jak to w bazie: fotoreporterzy, wywiady:

- Jak Pan skomentuje dzisiejszą walkę.
- Ku**** mać.
- I tyle w temacie. Mądrej głowie dość dwie słowie

Mimo wszystko bawiliśmy się świetnie. Od 3-ciego kapcia to już więcej śmiechu niż złości było. Trasa genialna, czapki z głów dla Monique i TomASH'a za przygotowanie rajdu. To tyle na dziś...idę jeść rosół. Będzie pyszny :D


Kategoria Rajd, SFA

RAJD WILCZY 2017

  • DST 140.00km
  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 marca 2017 | dodano: 14.03.2017

Trzecia edycja Rajdu Wilczego. Podobnie jak w zeszłym roku zapisujemy się na najdłuższą i najtrudniejszą trasę tzw. AR PROFI (adventure race). Rajd składa się z wielu etapów: 4 x etap rowerowy, 3 etapów biegu na orientacje (licząc z prologiem), etapu kajakowego oraz etapu rolkowego. Start w nocy z piątku na sobotę (o północy), meta o 16:00 w sobotę, czyli 16 godzin na pokonanie trasy. Szkoda, że limit nie jest do 20:00 lub chociaż do 18:00, bo o 16:00 to niemal jak połowa dnia. Niemniej, przynajmniej jest konsekwentnie: rok rocznie 16:00 to godzina śmierci. Nawet sekunda spóźnienia i leci dyskwalifikacja (NKL). Rok temu była rzeź - wiele zespołów nie zdążyło na metę w limicie, a my wpadliśmy na metę o 15:59, 56 sekund...po niemal 3h finiszu. Nowa definicja powiedzenia "na styk" :D

Broń w bagażniku, rower na dachu, rolki w...poważaniu
Urywamy się z treningu szermierczego kilka minut przed końcem, aby zdążyć do Żor na 23:00, na odprawę. Szpady lądują w bagażniku, a rowery na dachu. Rolek nawet nie posiadamy, więc nie mamy co zabrać. Co więcej, ja nigdy nawet nie jeździłem na rolkach...więc postanawiamy, że etapu rolkowego nie będziemy robić. I tak mamy tylko 16 godzin na całą trasę, jest duża szansa, że nie zrobimy kompletu punktów. No chyba, że będziemy mieć taki zapas czasu, że zdążymy obrócić etap rolkowy pieszo bo regulamin dopuszcza taką możliwość...niemniej, czuję że nam to nie grozi przy takim limicie.
Lecimy przez noc do Żor. Ciężko w trasie nie wspominać drugiej edycji i osławionych 4 sekund. Śmiejemy się, że pora poprawić rekord. Uczucie pewnego rodzaju "deja vu" jest tym większe, że w radiu właśnie leci "będzie zabawa, będzie się działo...i znowu nocy będzie mało". Dokładnie tą piosenkę śpiewało kilka ekip na starcie rok temu.
Docieramy do Żor na chwilę przed odprawą. Podobnie jak rok temu dostajemy tracker'y GPS oraz...1 komplet map na zespół. Jeden komplet czyli po 1 sztuce każdej mapy. WAT WAT WAT?

Aż zacytuję klasyka..."To jest dramat, k***, to jest dramat...na tym antyludzkim rajdzie"
Jedna mapa...widzę po twarzach, że wszystkie zespoły krzywo patrzą na ten pomysł. Trzeba będzie piekielnie uważać z nawigacją i nie będzie opcji "double check'a", bez zatrzymywania się i debat. Druga osoba jedzie na ślepo za pierwszą. Postanawiamy, że ja biorę mapę i będę nawigował. Jak to było w Spider-man'ie..."z wielką mocą wiążę się wielka odpowiedzialność" .
Finalnie będzie tak, że Basia nawigować będzie na trasach pieszych, ja na etapach rowerowych z wyjątkiem końcówki, ale od początku..

W co grają w Szwajcarii?
Na prologu dostajemy grę szwajcarską. To jest ogień!, hardcore nawigacyjny - jak ktoś nie wie co to jest, to tutaj znajdzie mapę w stylu gry szwajcarskiej. Dostępne są tylko wycinki mapy, między którymi trzeba poruszać się wyznaczywszy poprawny azymut.
To jednak nie nasz pierwszy "szwajcar" w życiu i idzie nam to szybciej niż się spodziewaliśmy. Łapiemy 4 punkty w okolicach bazy i wyruszamy na część rowerową.
Pierwsze punkty etapu rowerowego zaliczamy wraz z Marcinem z Silesia Adventure Race, u którego będziemy bawić się już 1 kwietnia na Rajdzie Katowice. Lecimy przez las nocą, idzie jak po sznurku. Marcin tak gna, że jeden punkt to nawet minął i przejechał obok na pełnym gazie...wołamy za Nim aby wracał. Chwilę później rozdzielamy się wybierając inny wariant dotarcia na kolejny punkt...
My postanawiamy pojechać "lepszą" białą drogą po skosie, a Marcin grzeje do przodu i będzie atakował "czarną" do góry (na północ).


"W bagnach rozpaczy 2: Mokradła Kobióra"
Niestety "lepsza droga" jest lepsza, ale tylko na mapie. W praktyce okazuje się, że czarna droga była szerokim, ubitym traktem po którym leciało się bez hamulca, a biała...piękna biała droga to w sumie nawet nie droga. To zarośnięta, zawalona wiatrołomami i zabłocona ścieżka po której pchamy rowery. Z nami ciśnie jedna ekipa i niestety sugerujemy się ich komentarzem, że należy skręcić w lewo. Ile razy powtarzamy sobie, aby nie sugerować się innymi zespołami...Należało skręcić w lewo, ale skrzyżowanie później. Odbiliśmy na zachód, w przecinkę leśną. Wyprzedzają nas i walą do przodu, mi jednak coś nie pasuj. Basia pyta: "jedziemy na zachód, dobrze?"
Jak na zachód? Powinno być na północ...no tak wtopa, ale w sumie niewielka bo jesteśmy na wysokości punktu. Trzeba "zazymutować" na północ i wyjdziemy na cel. Niestety nie uwzględniamy jednego...cieki wodne i mokradła. Uderzając na północ, po raz kolejny pchamy się w sam środek bagna, w którym utkniemy niemal na 1,5 godziny...Strata do innych zespołów robi się zabójcza.

Track pokazuje, jak krążyliśmy po podmokłych terenach, próbując dotrzeć do z powrotem do drogi. Niemal 1,5h w plecy...masakra.
Na zdjęciu możecie zobaczyć trochę tych terenów...w świetle czołówki.

Już trzecia w nocy, a my nadal w bagnach. Znowu mam uczucie deja vu...już gdzieś, kiedyś tak utknęliśmy. No dobra, na Tropicielu to utknęliśmy bardziej. Jak ktoś nie zna, jeden z naszych najbardziej hardcore'owych przygód to polecam lekturę relacji z tego rajdu --> tutaj

Nie wierzę, znowu utknęliśmy w bagnie z rowerami. My to chyba robimy specjalnie...to nie może być przypadek.

Bieg na...Pendolino!
W końcu udaje nam się dotrzeć z powrotem do drogi. Zaliczamy punkt i ciśniemy na Kobiór. Tam jest punkt zmian A, gdzie zostawimy rowery i wyruszymy na część pieszą. Wpadamy do "bazy wysuniętej", robimy krótki popas i uderzamy w las pieszo po kolejnej punkty. Jak to mamy w zwyczaju nieraz przedzieramy się azymutalnie od punktu do punktu. Na częściach pieszych mapę przejmuje Basia i to Ona nawiguje. Gdy wracamy z trasy już świta, a my natykamy się na pędzące przez las Pendolino.


Chrząszcz brzmi w trzcinie, w...Pszczynie?
Ponownie docieramy do Kobióra i kończymy etap pieszy. Szybkie śniadanie bo już dzień się budzi i wyruszamy na kolejny etap - ponownie rowerowy. Kierunek Pszczyna. Po drodze łapiemy jeszcze jeden punkt, na dość błotnistej ścieżce...

...a potem ciśniemy już ile fabryka dała w kierunku Zamku. Niedaleko niego jest punkt przepakowy B, gdzie wyruszamy na drugi etap pieszy: tym razem po parku pałacowym. Bardzo fajny pomysł zrobić tutaj BnO. Jest piękny sobotni poranek, a my szwendamy się po niemal pustym parku w poszukiwaniu lampionów. 

Po zaliczeniu punktów w parku, czeka na nas etap kajakowy. W tym czasie nasze rowery zostaną przewiezione do punktu zdania kajaków.
Miejscami rzeka jest nieźle zarośnięta i trzeba się przebijać. Wybieramy opcję bardziej taran niż slalom i napieramy do przodu. Niemniej taran to nie zawsze najlepsze rozwiązanie i dwa razy zdarzy nam się utknąć w gałęziach. Dostać po ryju konarem z rana, jak mi tego brakowało. Brakuje tylko hydry i ataku z pod wody...choć staram się nie krakać, bo czystość tych wód pozostawia wiele do życzenia. Jeśli wpadł do niej kiedyś na przykład jakieś pies, to kto wie w co zmutował... Pytam Basi:
- Co będzie jak zaatakują nas jakieś mutasy popromienne?
- Mutanty Pacanie, Mutanty...


Sabotaż? ZAMACH?
Docieramy na metę kajaków. Krótki przepak i wskakujemy na rowery, ale co to?
Oboje mamy odkręcone przednie koła - zwolnione dźwignie przy ośce piasty. Jakby nie zobaczył, to mogłoby się skończyć ryjem w podłodze na najbliższym zakręcie. Nie wiem czy się przypadkiem jakoś same otworzyły w transporcie, czy też obsługa rajdu wyjmowała przednie koła przy załadunku, ale jeśli opcja druga jest poprawna, to chłopaki mogliście chociaż powiedzieć/uprzedzić...
Obyło się bez strat w uzębieniu ale naprawę zobaczyłem to w ostatniej chwili.

Tośmy się wy-JELEN-ili...

Znowu ciśniemy przez las. Punkt ma być za ogrodzonym terenem. Okazuje się, że to wylęgarnia jeleniowatych! Gniazdo. Piękne stada biegają wzdłuż ogrodzenia. Szkoda tylko, że na mapie ich teren to ułamek ich prawdziwego królestwa. Próbujemy ścieżkę za ścieżka, ale ciągle nagle wyrasta nam - jak z podziemi - ogrodzenie. Jeleniowate podchodzą do siatki...patrzymy im w oczy. Widzę to, to chore. Najpierw zdobyły większe tereny, a teraz te stwory pragną naszego mięsa. Czytałem o tym w komiksach! Wabią futerkiem za ogrodzenie: "wejdź, pogłaskaj...bardzo potrzebujemy twojej wątroby". Nic z tych rzeczy, grałem w życiu w za dużo RPG'ów, aby nie wiedzieć jak to się skończy.
  
Spalone mosty to (nie)najlepszy w życiu start
Lecimy dalej - najkrótszą drogą na kolejny punkt. Na mapie piękny, wielki most przez rzekę, a w rzeczywistości tylko rzeka. Nie ma nawet wersji demo mostu, typu same podpory czy coś. Zupełnie jakby nigdy nie została zainstalowana w tym lesie, żadnych wpisów do rejestru, pozycji w dzienniku zdarzeń. Nic. Nawet śladu nie ma po moście. Jak zawsze pytanie - przeprawiać się na dziko?
Już nieraz odwalaliśmy takie akcje, nawet w zimie na Rajdzie 4 Żywiołów, więc dla nas to nie nowość, ale tym razem nie jedziemy po wynik. I tak odpuszczamy etap rolkowy, więc nie będziemy mieć kompletu - wracamy i lecimy okrężną drogą. Nie ma się co zabijać :)
Kosztuje nas to z pół godziny, ale nie dało się tego przewidzieć.
Zaczyna nas gonić czas...pojawiają się pierwsze obawy czy zdążymy w limicie.


"YOU MAY FIRE WHEN READY"
Dwa zadania specjalne, na dwóch ostatnich punktach. Pierwsze to strzelanie ASG a drugie to zadanie linowe. Na pierwszym zasady są proste: na 10 strzałów ma być 10 celnych trafień. Jeśli przydarzy się pudło, można uzyskać dodatkowe próby (strzały), pod warunkiem że drugi niestrzelający zawodnik przebiegnie zadaną trasę z dość sporym bukłakiem wody.
Ja strzelam, Basia biega. Pierwsza próba i pudło, wychodzi zmęczenie. Ręce mi się trzęsą, opuszczam broń...próbuję uspokoić oddech i potem kolejna próba. Teraz jest "W CEL, W CEL, W CEL"... wszystkie 9 wchodzi bezbłędnie. Basia musi zatem wykonać tylko jedną karną rundę. Dodatkowy strzał i ponownie "W CEL". Zaliczone. Wskakujemy na rowery.
Wyjeżdżając z punktu spotykamy Kamilę i Filipa. Oni także walczą z czasem na trasie OPEN.
Robi się bardzo krucho z czasem, a przed nami jeszcze 1 punkt z zdaniem linowym i powrót do bazy...


ARAMIS STYLE czyli finisz jak zawsze. Tradycja zobowiązuje.
Ruszamy na pełnym gazie. Oczywiście - podobnie jak rok temu - mocno wieje prost w ryj. Czemu nie, skoro może?
Ruszam ile jeszcze sił (zostało w nogach...). Nagle krzyk z tyłu. Zatrzymuje się. Basia dojeżdża po chwili i charczy: "zhwolrnij...odpadhram...neh wehrszla mh thrójhka"
Nie wiedziałem, że Basia umie wydawać takie dźwięki z siebie. Nawet fajnie to brzmi - jak staro-ogrowy :)
Ruszamy ponownie, tym razem czekam aż siądzie mi na kole i odpalam dopalacz. Lecimy - pełen ogień. Mam wrażenia, że też zaraz wypluje płuca i umrę, ale nie zwalniam. Śmierć musi poczekać..przynajmniej do 16:00.
Na ostatni punkt wpadam kiedy mamy 20 minut do limitu. Zadanie udaje się wykonać w trzy. Kierunek baza.
Cisnę ile się da, jest szans zdążyć.
Wpadamy do Żor - daje Basi mapę. Masz, prowadź...mnie się się już nawet wzrok "trzęsie" ze zmęczenia. Basia prowadzi na azymut przez Rynek w Żorach. Do bazy wpadamy o 15:57, a o 15:58 oddajemy karty. Znowu się udało. 2 minuty zapasu...po co było tak gnać, to jeszcze naprawdę sporo czasu.

Co tu dużo mówić, bawiliśmy się świetnie. Organizacja i trasa pierwsza klasa, ale  podsumowując tą edycję Rajdu Wilczego, ląduje ona na trzecim miejscu. Sorki Orgi, ale przechlapaliście sobie tą jedną mapą. Nic Was nie wybroni :P :P :P
Pierwszy Wilczy miał niesamowity klimat zadań, drugi to był dla nas pierwszy tak potężny (górski) AR z Czantorią po drodze, a trzeci dał nam jedną mapę. Jedną na dwójkę!! Oczekuję pokazowych egzekucji autorów pomysłu. Mogą być komornicze, jeśli nie lubicie widoku posoki :)
A tak na poważnie to rajd bardzo udany: 120 rowerem, 5 kajakiem i jakieś 15-20 na nogach (ciężko powiedzieć ile dokładnie)

Co by jednak nie mówić - niektórzy zapieprzają świńskim truchtem na  Rajdzie Wilczym, gdy inni bawią się w najlepsze na zimowy obozie treningowym Szkoły Fechtunku ARAMIS. Choć znając Naszych to misterna propaganda... przyjdziesz oczekując atrakcji jak poniżej, a skończysz w podporze nawalając pompki. No chyba, że grupa zaawansowana - tam to jest inny świat...np. więcej pompek :)


Kategoria Rajd, SFA