aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2021

Dystans całkowity:372.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:53.14 km
Więcej statystyk

RYCERZ(owa) MUŃCOŁ (to) OSZUST !!!

  • DST 42.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 października 2021 | dodano: 01.11.2021

Muńcoł (1165m), Wielka Rycerzowa (1226m) oraz Oszust (1155m) czyli Beskid Żywiecki trochę mniej znany. OK, Rycerzową jest dość znana, ale Muńcoł czy położony "głęboko" na szlaku granicznym Oszust to te mniej sławne góry Żywieckiego. Mniej znane, a jednak wybitne... i to w każdym znaczeniu tego słowa... KAŻDYM (wybitność szczytu)... no ale cóż by nie, skoro z Ujsołów na Muńcoł jest 620m przewyższenia/podejścia... to tak na rozgrzewkę. No dobra, ale miała to być krótka relacja z wyprawy, więc przechodzę do głównego nurtu narracji i jedziemy z tematem.
Ogólnie u nas ostatnio spontan na całego. Ciągle zmieniamy plany wyprawowe i działamy "na impuls" - dwa razy Tatry w październiku (Starorobociański Wołowiec oraz Czerwone Wierchy) to były decyzje właściwie na minuty przed wyjazdem. A dlaczego?

No bo tego mi teraz potrzeba, no bo:
"...w oddali słychać tylko komputery,
monotonny, jednostajny stuk klawiszy
i uczucia mają teraz swe numery
więc ukrywam się wśród WIELKIEJ LEŚNEJ CISZY"
. Całość TUTAJ (do dziś kocham tą bajkę!)

W ten weekend planowaliśmy po raz trzecie w tym miesiącu Tatry, ale Szkodnik mówi "jest pięknie, może jednak rower?", na co ja rzucam krótkie "as you wish, Ma'am" i kreślę 5 różnych propozycji wyprawowych: Beskid Wyspowy, 2 różne Beskidy Żywieckie, Gorce oraz Pasmo Gubałowskie. Jakby ktoś się zastanawiał czy nie mogłem wykreślić Puszcza Niepołomicka, Puszcza Dulowska, równina Nowotarska... to NIE, dziś dymamy ostro pod górkę, potrzeba zapłacić daninę przewyższeń duchom gór :P
W odpowiedzi słyszę, że dawno nie byliśmy w Beskidzie Żywieckim. No to działamy! Pobudka bladym świtem, bo czas zmienili na ten gorszy i trzeba się spieszyć bo teraz szybciej będzie się robiło ciemno popołudniem... ech.
Parę minut po 6:00 rano (na "nowy") ruszamy w trasę - kierunek: UJSOŁY, aby stamtąd pochwycić zielony szlak na Muńcoł. Dość dobrze znamy Beskid Żywiecki, ale tam nas jeszcze nie było. Wybór okazuje się zarówno słuszny, jak i trudny... słuszny bo przez pierwsze 3 godziny spotkaliśmy 4 osoby na szlaku, a trudny bo ten zielony to jest na wejściu 620m przewyższenia. Srogie pchanie, które okaże się jednak dopiero "wstępem do początku pierwszego rozdziału waszej..." - jak mawiał nasz Fechtmistrz prof. Zbigniew Czajkowski
Srogo pchamy zatem, ale z każdym krokiem otwierają się coraz lepsze widoki, a słońce zaczyna swój (krótki, bo krótki ale jednak) dzień. 
Krok za krokiem drapiemy się pod górę... ale trzeba tych kroków zrobić wiele, bardzo wiele.
"Jest tyle gór do zdobycia..."  tylko czy starczy nam czasu?

"Kocham Tatry. Kocham ich pustkę i milczenie, ich martwość o spokój posępny. W ich mgłach błąka się myśl moja..." - Kazimierz Przerwa-Tetmajer

"Nawet drzewa próchnieją przedwcześnie... a przecież istnieją bezgrzesznie". Całość TUTAJ


Tu GOLONKA, bez odbioru.
Przy samej Bacówce pod Rycerzową sporo ludzi... i nikogo na rowerze. Zaiste... taka pogoda, tak piękny dzień i nikomu nie chce się nieść roweru na plecach :D ?
Dochodzi tu do śmiesznej akcji - schronisko ma system nagłośnienia, do wydawania posiłków. Co jakiś czas leci komunikat "racuchy nr 14, proszę odebrać".
Nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby w pewnym momencie tekst trochę inny niż zwykle:

Tekst który poszedł w eter: "Golonka, odbiór. Proszę odebrać bigos"
Ja na to: "Tu Golonka. Przyjąłem. Bez odbioru"
:D :D :D


Tak wiem, ja to jednak głupi jestem.
Chwilę później dymamy już na szczyt Wielkiej Rycerzowej, a potem dzida szlakiem granicznym - bardzo mało uczęszczanym.
Przez większość trasy będziemy sami, oprócz... no właśnie, ale o tym już kolejnym rozdziale naszej opowieści...

Kolejna tabliczka do naszej kolekcji


Dobry techniczny zjazd :D

BAAAAAAJKA !!!!

YES, YES, YES !!!

Szkodnik przeciera szlak :D


GOPR OSTRZEGA czyli "Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze" (inskrypcja na symbolicznym Cmentarzu Ofiar Gór w Tatrach i Karkonoszach)
Na Muńcole spotykamy pewną młodą dziewczynę. Ciśnie pod górę sama ale idzie jak burza, narzuciła naprawdę mocne tempo i wygląda na "morsa". Jest październik, owszem piękny dzień i dość ciepło, ale jeśli chodzi o przyodzienie to dziewczę ciśnie na krótko "na górze i na dole". Gdy dociera na szczyt, to postanawia zrobić się na krótko jeszcze bardziej i ściąga z siebie właściwie wszystko do bielizny. Kim jestem abym zabraniał ładnym dziewczynom się rozbierać, ale jednak coś w tym jest, że Elektryczne Gitary prawdę Wam powiedzą "dziewczyna jak bogini choć idiotka..." (TUTAJ) i nie chodzi mi o "morsowanie", ale o przygotowanie do wyprawy... dziewczę prosi nas o zdjęcie na szczycie i ciśnie dalej, ale na wprost w jakaś random'ową ścieżkę. Coś mnie tknęło, krzyczę za Nią czy nie chciał przypadkiem szlakiem, a Ona że "tak, tak"... no właśnie, a szlak tu skręca 90 stopni, czego nie zauważyła. Każdemu może się zdarzyć, ale dziewczyna wygląda na lekko zdezorientowaną tym faktem... pytamy czy ma mapę, odpowiada że NIE. Pytam gdzie wędruje, ale nie jest do końca w stanie odpowiedzieć, bo odpowiedź "na szczyt" na rozejściu szlaków, jest trochę nieprecyzyjna... oho... nie jest dobrze. Telefon ma ale nie używa go do nawigacji, mapy nie ma... stwierdza, że Rycerzowa jej chyba pasuje... hmmmm. Trochę pachnie mi to "Alicją w Krainie Czarów" (a to, że w negliżu to po prostu jest to wersja dla dorosłych, kiedyś w wypożyczalniach VHS pełno było takich wersji :P):

Alicja: Którą drogę powinna wybrać?
Kot z Cheshire: Cóż, to zależy od tego, gdzie chcesz dojść.
Alicja: Wszystko mi jedno
Kot z Cheshire: W takim wypadku, nie ma znaczenia, którą z dróg wybierzesz, nieprawdaż?


Spotkamy Ją jeszcze parę razy, bo na podejściach będzie nas odstawiać mocno, ale na zjazdach będziemy ją doganiać... ale finał opowieści rozstrzygnie się dopiero kilka godzin później, daleko za Wielką Rycerzową.
Lekko zdezorientowana zapyta starszego turystę o coś (nie słyszymy o co, bo dopiero dojeżdżamy), a gość wskazuje na nas jako osoby mające mapę, gdyż Mu zasięgu komórka nie łapie w tym miejscu. Wraca zatem dziewczę do nas i pyta - tym razem już konkretnie - o przełęcz Przegibek.
PRZEGIBEK? Przecież to zupełnie w drugą stronę! Pocisnęła niebieskim szlakiem z Rycerzowej ale w drugą stronę! Podobnie jak na Muńcole, ale tym razem nikt jej nie zawrócił.
Widać, że ją to naprawdę załamuje, bo jeśli chciałaby by skorygować, no to będzie dymać na Rycerzową raz jeszcze (a myśmy miejscami ten zjazd sprowadzali, bo nie było opcji tego zjechać...). Pyta nas "co ma teraz robić?".
Pomału, pomału: zdefiniujmy cele, oczekiwania, możliwości, bo przecież Przełęcz Przegibek to nie będzie cel jej wyprawy. Chciałaby do Soli... na dworzec!
No to grubo bo to kawał drogi stąd. Pytam czy ma latarki albo jakiekolwiek oświetlenie, odpowiada że NIE... jest sporo po 14:00, a my siedzimy naprawdę głęboko w górach. Do Soli stąd to jest kilka godzin marszu i to właśnie z powrotem przez Wielką Rycerzową (nazwaną Wielką nie bez powodu...). Zdążyć przed zmrokiem jej nie grozi, chyba że jest jak Ci nasi rajdowi towarzysze, którzy NIE WIEDZĄ, że 1000 km nie da się zrobić pieszo w 3 dni... szczerze, to jednak ma Ona tempo porównywalne z nami, więc chyba jednak noc Ją tutaj zastanie...
Inna sprawa, że ja muszę robić coś bardzo nie tak... dawno nie spędziłem tak długiego czasu NA ROZMOWIE z prawie nagą dziewczyną... ech, starzeję się i to chyba nie jak dobre wino. Raczej kisnę butwiejąc...
Pytam czy Sól jest kluczowa w tym równaniu... Ona, że tak, bo tam jest dworzec. Pytam czy konkretny autobus, pociąg, dyliżans, KARAWAN (?)
Ona, że "nie sprawdzała"... niedziela przed Świętem, a Ty ciśniesz na dowolny dworzec w małej miejscowości?... a masz pewność że coś tam dzisiaj jedzie?
Ona: a czemu miałoby nie... przecież jest tam dworzec. Dobra, ta konwersacja nie ma sensu (mówiłem Wam, że robię coś bardzo nie tak z tymi rozmowami w takich sytuacjach...)
Pytam czy Rajcza będzie dla Niej też OK, a Ona, że "w sumie czemu nie, tylko aby dotrzeć przez zmrokiem, bo nie ma oświetlenia...". To z tym oświetleniem, to już ustaliliśmy...
Doradzamy jej aby wróciła żółtym szlakiem wymijając szczyt Rycerzowej i stamtąd skierowała się np. do Rajczy i najlepiej niech zrobi sobie zdjęcie naszej mapy.
Wyciąga telefon, trzaska fotkę i biegnie krzycząc "dziękuję" - CZEKAJ! Przecież zrobiłaś zdjęcie NIE TEJ CZĘŚCI mapy, którą potrzebujesz (miałem złożoną mapę na mapniku pod naszą wyprawę, a nie pod powrót do Rajczy!). Robi drugie, ale mam wrażenie że z osób zaangażowanych w rozmowę, to Ona martwi się najmniej...
...ciekawe czy dotarła do Rajczy przez zmrokiem, a jeśli tak to czy dała radę się stamtąd wydostać, gdziekolwiek chciała dotrzeć...
Nie wiem - może jestem paranoikiem, ale ktoś mógłby powiedzieć, że to niby tylko Beskidy, ale według mnie Gór nie wolno lekceważyć, zapamiętają to sobie... a mają one naprawdę długą pamięć.

WIELKA RYCERZOWA

Szkodnik jak zawsze skacze po drzewach :)

Powiem Wam tak... O k***a...

Na poprzednim zdjęciu nie było widać słupka, na tym widać... czyli to naprawdę WIELKA góra!

Widok w dół...


Masakra...


(spojrzenie za plecy bo ciśniemy szlakiem granicznym) No jest WIELKA (ta) RYCERZOWA

Okienko na góry

"Power is nothing without control", więc walcz o kontrolę Szkodniku :D

3-ci z 5-ciu dzisiaj takich hardcore'ów...

Niestrudzenie, nieustanie...

Pański Kamień? A mój! A o co chodzi?

Dzwoń dzwoneczku - alarmuj, że srogie podejście się zaczyna

Góra powiedziała nam "jestem łatwa" - no co za OSZUST (1155m) !!!

Mówią, że Lackowa jest najstromszym podejściem w Beskidach... powiem Wam, że przestałem być tego pewien. Co najmniej porównywalnie na Oszusta było

Dni już krótkie... cóż począć? Na chyba tylko ANTYCHRYSTA :D

I znowu niesiemy - tym razem po nocy :)

Talapkov Beskid byliśmy, teraz kierunek NOVOT :D ale odbijemy przed miejscowością na polską stronę do Ujsołów


PIĘKNA WYRYPA TO BYŁA !!!!
1720m przewyższenia... styraliśmy się srogo. Tego było mi trzeba :D

Zielonym na Muńcuł, potem na Rycerzową, następnie niebieskim przez Równy Beskid aż do Przełęczy Glinka.


Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Go West!

  • DST 81.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 października 2021 | dodano: 26.10.2021

Gdy ogłasza się czwarty w tym roku Jaszczur i widzę, że baza będzie w Starym Kostrzynku (około 90km od Szczecina..) to od razu wiem, że raczej tam nie dotrzemy. Szkoda... bo to bardzo słabo znane nam okolice granicy z Republiką Waima... eeee... Federalną Niemiec, zwaną w skrócie Rze... RFN, oczywiście RFN. Ech, tyle razy zmieniali te nazwy, że czasem gubię się w tych aktualnie obowiązujących... Nieważne! Nazwa nazwą, ale gnać prawie 650 km w jedną stronę, to jednak lekka przesada. No nic, szkoda... naprawdę szkoda, że to aż tak daleko i nie damy rady się pojawić. W tym roku zatem będziemy musieli zadowolić się tylko dwoma Jaszczurami - Na jagody oraz Dolina Cerkwi.
Tu w zasadzie mogłaby się skończyć moja relacja z tego rajdu, ale coś znowu poszło grubo nie tak...

"Wsje NA BERLIN"
Kiedy pogodziliśmy się już z faktem, że nie dotrzemy na Jaszczura i zaczęliśmy planować start w równoległym wtedy Liszkorze (w Miasteczku Śląskim), to Malo postanowił sięgnąć po ciężką artylerię, która miał skutecznie zwrócić naszą uwagę. Wrzucił plakat rajdu (można zobaczyć go TUTAJ) i nadał nazwy poszczególnym trasom. Piesza 50-tka dostała nazwę "NA BERLIN!" a nasza ulubiona trasa niePiesza nazwę "MESSERSCHMITT".
No żesz k****... ARGH GRRRR.... Ci, którzy znają nas trochę lepiej to wiedzą, jak wielkim fascynatem historii Frontu Wschodniego "IIWW" jestem, więc dowalenie takiego tytułu i plakatu to był cios poniżej wszelakiej godności! Szkodnik też nie wykazuje się głosem rozsądku, bo pyta mnie czy widziałem plakat i jaki jest planowany klimat imprezy?. NIEEEE... jazda ponad 600 km na maraton to głupota... to jest daremne i niepoważne... kiedyś pojechaliśmy na Jaszczura 599 km do Puszczy Augustowskiej (Jaszczur - Graniczne Wody, czasy gdy nie pisałem relacji z każdych zawodów) i... było fajnie, zwłaszcza że był to jeden z nielicznych Jaszczurów, na którym zrobiliśmy komplet punktów... NIE, to jest daremne... DOŚĆ. Nie jedziemy i już. Nie będziemy cisnąć przez całą Polskę za jakimiś kartkami na drzewie. Rzekłem!
Siadam do kompa, a tam żartowniś Google do mnie:

"pssst widziałeś covery SABATON'u (uwielbiam ich teksty!) w wersji rosyjskiej. Nie, to patrz TUTAJ  tekst: "Marsz w bój, wsje na Berlin" jest zacny, nieprawdaż? Jeszcze bardzo pasuje do klimatu, nie?"


"Gugl", ku**wiu, ty też przeciwko mnie? Powiedziałem coś przecież... czyż nie wyraziłem się jasno? Tymczasem Szkodnik rzuca w eter: "z noclegiem to byśmy to chyba nawet sprawnie obrócili, może być fajny ten Jaszczur, szkoda że nie jedziemy... ". ARGH !!!.
A niech Was wszystkich szlag! Pojedziemy, tylko już przestańcie! Powiedziałem już, że pojedziemy!!

Mapy jak zawsze poglądowe i jak zawsze śliczne :D


"When you're driving 16 hours, there's nothin' much to do... and you don't feel much like driving. You just wish the trip was through" (delikatna parafraza TEGO)
Co ja robię ze swoim życiem, 650 km w jedną stronę za jakąś kartką na drzewie... a jeszcze okaże się, że dosłownie! Za kartką na drzewie! ale o tym później...
Na razie budzik dzwoni o 0:45... tak, dokładnie: 15 minut przed pierwszą w nocy. W piątek poszliśmy spać "z kurami"... i rekinem (kto był w bazie, ten wie o co chodzi!).
Z kurami oznacza około 21:30... tylko po to aby wstać 45 minut po północy. Szybkie śniadanie(?), pakujemy rowery na auto i około 2:00 w nocy ruszamy na północ i na zachód...
650 km się samo nie zrobi, a chcielibyśmy wystartować na trasę koło 9:00 rano.
Gdy wkładam rower na dach auta to nagle dostaję postrzał w krzyżu... ej, serio? Przecież nie jestem jeszcze tak stary aby mnie rozkładały takie akcje... co za dramat. Będę jechał ponad 600 km z bolącymi plerami... potem tylko 16 godzinny rajd z plecakiem. No rewelacja, po prostu... Czemu zawsze musi być pod górkę?
Ledwie daję radę wystawić rowery na auto bo tak mnie łupie... Szkodnik pyta co mi jest... mówię, że jestem jak żaba. Jaka znowu żaba? 
No przychodzi żaba do lekarza i tak dialog:
- "Panie Doktorze, coś mnie jebie z stawie"
- "To pewnie rak"

Tak było... mówię Wam. No nic, układam się jakoś w fotelu i dzida w noc. SFA-Orientkampfwagen rusza przez mrok najpierw do punktu (poboru opłat) A4 a potem do linii warunkowego przejazdu z oznaczeniem S3. Za Gorzowem będziemy łapać już lokalne drogi aż do granicy niemieckiej. Ponad 7 godzin jazdy... może nie jak w piosence Metallica'ki szesnaście, ale nadal to bardzo dużo. Trzeba jakoś zabić czas, gdy Szkodnik drzemie wtulony w naszego pluszowego rekina, ja przemierzam kolejne kilometry na zachód od czasu do czasu szprycując się kolejnymi shot'ami z kofeiny. Jaszczur - Go west, tak? No to drzyjmy ryja:

(Go west) life is peaceful there
(Go west) in the open air
(Go west) you and me
(Go west) This is our destiny... (klasyka --> TUTAJ)

Na kilkanaście kilometrów przed bazą siada nam na ogonie wóz na łódzkich blachach. Hmmm.... czyżby Mr. G?
Któż by inny, na łódzkich blachach, cisnął nad ranem wzdłuż granicy niemieckiej, gdzieś na zachodnim krańcu Polski.
Witamy serdecznie, oczekiwaliśmy tu Pana :)
Do bazy docieramy już razem, ale nie ma czasu pogadać, bo dosłownie od razu wbijamy na odprawę. Trasa 50 km (Na Berlin) już w terenie, a nasza TNP-50 (Messerschmitt) rusza dosłownie za minutę, więc Malo wpycha nam kartę startową i mapy, a następnie w zasadzie wypycha nas z bazy na trasę. Standardowo dostajemy drożdżówkę w łapę na drogę i słowa przestrogi "jesteście zdany tylko na siebie". Nie pierwszy i nie ostatni raz... bardziej skupiam się na drożdżówach niż na ostrzeżeniach... natomiast pacan, który zrobił mi TO zdjęcie w bazie, ma w ryja! 
Bez kitu, jestem po prawie 8 godzinnym rajdzie samochodowym, teraz zmieniam maszynę i ruszam na 16-godzinny rajd rowerowy... chyba robię się na to pomału za stary.
Z drugiej strony, nie po to jednak jechaliśmy na drugi koniec kraju, aby się teraz nad sobą użalać, trzeba ruszać na pełnej...  czyli innymi słowy "pełni wiary, pełni chęci, ostro rżniemy ten diamencik" (całość TUTAJ). Plecy trochę puściły, więc powinno być OK.

KAMIKADZE BOSKI... ORIENT?
Jak nigdy nie jesteśmy jedynymi rowerzystami na Jaszczurze. Mamy dwóch lokalnych nadmorskich wymiataczy. Jeden z Nich ma na imię Krzysiek, drugi niestety nie pamiętam... co więcej, nie pamiętam czy Krzyśkiem był ten pierwszy czy drugi, ale z oboma będziemy mieć charakterystyczna akcje na trasie, więc roboczo - na potrzeby relacji - dostaną adekwatne do zdarzeń ksywki. O Nich będzie jednak trochę później, bo w bazie obecni są również Kamikadze (kocham nazwę ich dawnej imprezy - Katorżnicza Nawigacji; łby zryte jak nasze :D). Kamikadze śmieją się, że mają dość że ciągle jeździmy bez konkurencji na Jaszczurze i przyszła pora zmierzyć się na trasie... mam nadzieję, że mnie żaden nie potrąci, bo nazwa budzi mój lęk... przed zderzeniem :)
Pasuje Wam? Kamikadze rzucają nam wyzwanie... no istni kamikadze Ci Kamikadze. Wydaje mi się, że chyba nie rozumieją do końca zasad jakie nami kierują. Objechać nas na ilość punktów to przecież nie jest problem, non-stop jakieś drużyny są od nas lepsze i z nami wygrywają. Wygrać z nami na zasadach ogólnych (normalnych) to nie żaden wyczyn czy chwała :P
Objechać trasę bardziej chorym wariantem, cisnąć głębiej w bagno niż my, zrobić na trasie 50-tce ponad 80km, nosić rower przez krzory i wiatrołomy większe i gęstsze niż te nasze - to jest wyczyn. Wariant bardziej "z dupy" niż nasz budzi nasz podziw, szacunek i zazdrość. Wbicie na metę na 4 sekundy przed dyskwalifikacją, przeprawa przez rzekę wpław bo się nie ogarnęło, ze 300m dalej jest most. To jest prawdziwe zwycięstwo nad Aramisami, Panowie, a nie większa ilość punktów kontrolnych - to prawie każdy potrafi, bo my słabi jesteśmy. 
Tak więc z dedykacją dla Was: "...if you think you've won you never saw me change the game that we've all been playing" (całość TUTAJ)

"Zigaretten nach Berlin... Szkodnik swym rowerem tnie, szmuglujemy jak we śnie"
Z bazy ruszamy jeszcze bardziej na zachód. Pierwszy punkt kontrolny to świetny punkt widokowy na Odrę i Niemcy, a chwilę później meldujemy się na najdalej wysuniętym na zachód miejscu w Polsce. Miejsce oznaczone jest obeliskiem, którego wysokość mamy zmierzyć - takie mamy zadanie.
Chwilę później przejeżdżamy przez Osinów Dolny - mam wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Mamy tu wielki przygraniczy targ i ruch jak w ulu. Kupują, sprzedają, przemycają?
No klimaty "Tygrysów Europy" - pamiętacie TO? Dla mnie tekst to mistrzostwo! Tytuł rozdziału to parafraza tego tekstu właśnie :)
Mijamy jednak miejscowość, nie wdając się w żadne interesy i nadgraniczne spekulacje, bo zaraz będziemy uderzać w las po nasze pierwsze LIDAR'y.

Zacny punkt widokowy

Znowu słupki, kochane słupki :)

Czym zmierzyć wysokość głazu?


Zagubieni w Narnii...
Próbujemy odnaleźć dwa punkty, które "ukrywają" się na wycinkach LIDAR'owych. Mamy doświadczenie z takimi punktami, ale te dwa jakoś nie chcą nam wejść... najpierw wbijamy na nie tą górę, którą trzeba... zawracamy, korygujemy kierunek i wbijamy na inną górę, na którą także nie trzeba... znowu wycof i korekta. W pewnym momencie zauważmy, że atakowaliśmy lidar nr 1, a obecnie po korektach to jesteśmy bliżej lidaru nr 2. No to atak na 2-jkę i znowu wbijamy nie na tą górę, którą trzeba... no co jest?
3 strome pagóry przedreptane całe i nic, żadnego lampionu. Kolejna korekta z mapą mówi nam, że punkty są na jeszcze innych pagórach... masakra nam te dwa lidary nie chcą wejść.
Nawigacja level stupid i upośledzon...
Czwarty pagór jest bardzo stromy, więc ukrywamy rowery w krzakach i atakujemy pieszo... coś jednak jest bardzo nie halo... Szkodnik zaczyna się ode mnie oddalać... pytam: "gdzieże bieżysz?" Szkodnik mówi, że na szczyt pagórU, ale ja wskazuję inny pagór i mówię, że to na ten który pokazuję mamy iść. Postanawiamy sprawdzić oba (czyli pagór czwarty i piąty). Oczywiście wszystkie te górki są zarośnięte tarniną, akacjami i różami. Eksploracja każdego pagóru to jest przedzieranie się przez kolce. Na jednym z nich taki Monsieur Kolec rozorał nam "fruciaka" (tubkę z owocowym przecierem schowaną do bocznej kieszeni). Jak nie sikło owocową posoką...

Szkodnik cały w kolcach...

Tak jak pisałem sprawdzamy oba pagóry i na żadnym nie ma lampionu... masakra, porażka, daremność... kolejna korekta do kierunku i teraz po rzeźbie terenu wychodzi nam, że to jeszcze inny pagór powinien być. Nie wiem jak jest z rzeźbą terenu, na razie mam wrażenie że rzeźbimy nie w ternie, a w g****, bo się nijak na te lampiony "znawigować" nie umiemy.
Godzina... godzina nam minęła na chodzeniu po krzakach i różach. Starta czasu i fruciaka... którego rozerwały kolce.
Nie dość, że ponosimy straty w sprzęcie to jeszcze nawalamy przewyższeń, bo to dość strome wzniesienia . 
Co więcej, przy kolejnej próbie rozdzielamy i zawędrujemy w jakieś odmienne stany roślinności. No Narnia, bez kitu - zobaczcie zdjęcia. Narnia...
Inna sprawa, że nie do końca wiemy gdzie zostawiliśmy rowery bo krążymy tu, od pagóra do pagóra, od krzaków do krzaków. Przedzieram się przez Narnię, ale nie ma ani punktu, ani Szkodnika, ani rowerów... zaraz pewnie spotkam Aslana, a On mi powie "PAMIĘTAJ!". (Ten od "PAMIĘTAJ" to był SIMBA, a dokładniej MUFASA a nie ASLAN, Pacanie.  - Szkodnik)
Tak, k***a REMEMBER... pamiętaj gdzie zostawiłeś rower, jełopie...

No Narnia...

...po prostu Narnia


Jest nareszcie - znaleźliśmy punkt! Nawigacja level BRUTE-FORCE czyli sprawdź wszystkie pagóry jeden po drugim (nieodmiennie kojarzy mi się to z TĄ SCENĄ...  "-jak to znaleźliście (domyślnie: zagubioną broń) -osuszyliśmy staw". Innymi słowy: jak znaleźliście lampion, sprawdziliśmy każde drzewo w lesie... komentarz (***) porucznika (***) w tej scenie jest iście wymowny...
Gruba ponad godzinę nam zeszło na pierwszy lidar... drugi postanawiamy odpuści i zebrać go najwyżej na powrocie do bazy, jeśli starczy nam na to czasu.
Wtopiliśmy na tych lidarach niesamowicie... co ciekawe, reszta będzie nam wchodzić w zasadzie bez większych problemów, ale te dwa to jakaś... Narnia była.

RS-232 czyli Rachujemy Schody (a jest ich 232)

RS-232... hermet i suchość tego tytułu zabija nawet mnie.... Dla niekumatych RS-232 (zwany czasem portem COM) to stara ale nadal stosowana magistrala komunikacyjna między urządzeniami, bazująca na szeregowej transmisji danych. Skojarzyło mi się tak, bo naliczyliśmy 232 kamienne stopnie... tak, to było kolejne zadanie - policzyć schody prowadzącego na tzw. Górę Czcibora, czyli dowódcy wojsk polskich podczas bitwy pod Cedynią (972 roku). Powiem Wam, że pomnik jest monumentalny. Upamiętnienie bitwy z 972 roku, jaaaaaaaaa... każda okazja jest dobra, aby świętować spuszczenie łomotu Niemcom, nie :D ?
Sami zobaczcie rozmach tej konstrukcji...

Czcibor byłby dumny z takiego pomnika

Mural z "ekranizacją" bitwy

Tuż obok jest też wielki mural z wizualizacją bitwy pod Cedynią (zdjęcie tuż powyżej). Tutaj nasze zadanie to policzyć czarne konie... wywoła to niezłą debatę w bazie, bo w sumie nie wiadomo czy cień konia traktować jako konia? A jeśli to jest cień białego konia, ale cień jest czarny to powinien być liczony jak czarny koń... rozkminy niesamowite pójdą na ten temat.
Kiedy Szkodni liczy koniki, ja się zastanawiam czy na tym malowidle będzie mój ulubiony koń - Koń z Valony :D
Jeśli nie znacie pozycji :D :D
to polecam... gorąco, polecam gorąco. Koń z Valony jest ekstra :P :P :P
To jest niemal tak dobre jak TO :D

Prawdziwe z nas rekiny... mapy
Koń z Valony...to znaczy policzony więc jedziemy dalej. Lecimy dalej przez dość duże lasy - ładnie tu jest. Dobre miejsce aby dać łupnia Niemcom, walory przyrody sprzyjają - nie dziwię się, że Mieszko i Czcibor się tu skitrali na Hodona :)
Musimy się jednak dobrze ekstrapolować bo planowo wyjeżdżamy za mapę. Nie chcemy się wracać się z punktu, bo mocno na około jechalibyśmy do kolejnego lampionu.
Zdjęcie poniżej przedstawia nasz plan ekstrapolacji mapy - grunt to dobrze się odmierzyć, wyliczyć, wziąć poprawkę na ewentualny łuk drogi i czujnie wjechać w las na południu sprawdzając czy przebieg drogi się zgadza (a jak nie to spróbować inną). To nie pierwszy raz kiedy odwalamy takie akcje, efekty bywają różne, ale częściej jest to decyzja dobra. Tym razem wyszło dokładnie jak zakładaliśmy - idealnie się "znawigowaliśmy" na lidar. Dla niekumatych (te ładne linie pionowe i poziomie, to siatka mapy a nie drogi - z 29-tki nie było sensownego przejazdu do "zwornika" traktów 67,2. Kółeczko nie jest częścią planu - domalowałem aby wyszedł fajny rekin :D
Analiza ryzyka to podstawa: opłacił się taki wariant, bo świetna przejezdność dróg i wyszliśmy na lidar idealnie. Inna sprawa, że miał 5 lampionów (1 dobry i 4 stowarzysze... była rozkmina, który jest właściwy).

Szkodnik nadciąga !!!

Nadciąga bardziej! Inna sprawa, że miało być tu płasko :)

Ale mają wydmy na tej plaży... :D


"Akacje, znów będą akacje, na pewno mam racje... akacje będą znów" (parafraza tej KLASYKI)

Akacje czyli jedne z kolczastych drzew... tarnina, ostrężyny, różne, ostrokrzewy i akacje. Jak ja lubię te wszystkie kolczaste stwory... Kolega - na potrzeby relacji zwany Akacjowym Flaczkiem - mógłby się ze mną nie zgodzić. A było to tak, ciśniemy przez las i nagle wpadamy na Flaczka, który próbuje ściągnąć przebitą oponę z rawki.
Walczy dzielnie, ale nie jest to takie proste przy niektórych oponach - znam ten ból, my teraz mamy 2,6" i wymiana dętki to jest pół godziny. Najpierw walczysz aby opona wyszła z rawki... a potem walczysz jeszcze bardziej aby weszła z powrotem. To są te chwile kiedy rozumiem, że "jeśli brutalna siła nie działa, oznacza że używasz jej za mało".
Postanawiamy pomóc, wyciągamy nasze "taktyczne" łyżki do opon i zaczynamy wspólnie walczyć. Oczywiście guma nie chce zejść... niech to... jak trzeba aby siedziała, to spada sama  i potem Cię po sądach ciągają, że niby masz jakieś zobowiązania finansowe i dopuściłeś się jakiś nadużyć...
No, a jak chcecie aby zeszła to siedzi. 3 łyżki wbite w rawkę i szprychy, ale opona walczy "nie zejdę".
Grrrr.... już mam rzucić jakąś złowieszczą inkantacją, ale przypominam sobie, że "lepiej spalić jedno miasto niż złorzeczyć ciemnościom..."
W końcu opona schodzi i można wymienić dętkę. Sprawdzamy oponę - ha, wiedziałem. AKACJA. Pozna te kolce wszędzie. Każdy kolczasty krzak ma inne kolce i lubię identyfikować je po kolcach. Ogólnie kolce są fajne...  tak, dobrze przeczytaliście, lubię je identyfikować po kolcach, Wy nie?
Potem jeszcze trochę walki aby Pan Opon zechciał wejść z powrotem i koło naprawione.
Pokazaliśmy dziś, że jesteśmy serwisem rowerowym z dojazdem... dojedziemy każdego :D

Oponiarze :)

Piękne jesienne lasy

Lasy, lasy, lasy... to nasz drugi dom


Przeprowadzamy ANAL IZY RYZYKA

Lecimy dalej i docieramy do ruin kruszarni. Są ogromne, naprawdę ogromne. Niesamowite miejsce na punkt kontrolny... tyle, że ten Pacan znowu dał lampion "nietypowo". Trzeba wejść na samą górę ruin (po ruinach ściany), przejść po wąskim murku i wyciągnąć się do gałęzi drzewa na której wisi lampion... ze 3 metry nad ziemia. Może 2 i pół, ale wystarczająco aby złamać sobie jakąś ważną kość np. podstawę czaszki. Robimy po prostu zdjęcie lampionu. Owszem, wyjście na ten mur nie jest jakimś mega wyczynem i da się to zrobić, ale mamy prostą zasadę: analiza ryzyka czy warto. Gdyby tam leżały słodycze to co innego, ale za kartką na drzewie.
To chyba trzeci Jaszczurowy lampion po który nie sięgnęliśmy (Sv. Jiri ruiny wieży i zawalona klatka schodowa oraz Kamienne Ściany - także wspinaczka w ruinach).
Kamikadze pewnie wezmą ten lampion, no ale to Kamikadze... są przyzwyczajeni do spadania z góry w dół i walenia betami o ziemię... niszczyciele, pancerniki czy lotniskowce :P
Nasza analiza ryzyka mówi "NIE".

Zacne ruiny

Taaa...


Za moment trafiamy na przepust z wodospadem. Super to wygląda, ale obstawiamy że lampion będzie w środku i trzeba będzie wejść do rury.
Nie było by to pierwszy raz u Malo, że trzeba wleźć do wody... ale ludzki Pan, kopnął a mógł zabić.
Lampion jest u wylotu a nie w środku. Jesteśmy zaskoczeni, ale nie narzekamy, że nie trzeba włazić do ruru :)

Szkodnik sprawdza czy naprawdę nie ma lampionu w rurze, bo jesteśmy nieufni względem tego widocznego na zdjęciu


Kilka punktów kontrolnych później wjeżdżamy na most graniczny na Odrze. Most jeszcze nie jest ukończony - według tablicy powinien być gotowy w 2022.
Jest to obiekt, który ma niesamowitą historię - wysadzony przez Wehrmacht podczas wycofywania się przed Armią Czerwoną, odbudowany przez ZSRR z planem przerzucenia przezeń wojsk w przypadku agresji na państwa NATO, a teraz robią tu transgraniczną ścieżkę rowerową. Na moście spotykamy dziadka z Niemiec na rowerze. Zagaduje nas jakby to było oczywiste, że znamy niemiecki... a żr trochę znamy to ucinamy sobie krótką dyskusję.
Dziadek ubolewa, że most nie jest gotowy i nie da się przeprawić na drugą stronę Odry (przejście na końcu konstrukcji jest zamknięte, bo część DE nie jest jeszcze gotowa). Mam ochotę odpowiedzieć Mu, że w 45-tym też nam "zamknęli" most, a jednak jakoś się przeprawiliśmy i to mimo tego, że walili do nas ze wszystkiego co mieli. Boję się jednak, że dziadek mógłby nie zrozumieć mojego czarnego humoru i wziąć to bardzo osobiście :)

Piękny metalowy tunel :)


A tak wygląda droga rowerowa biegnąca od mostu - rewelacja!!

Jedno z zadań na trasie - zmierzyć obwód tego pierona :)



Ein Mädchen hat spazieren (In den grünen Wald, in den grünen Wald),
Und dort traf sie den Sturmbannführer mit der PANZERFAUST :D

Kilka kolejnych punktów kontrolnych to lasy, lasy, lasy... ale dzień pomału już się kończy. Niedługo zapadnie zmrok i to kwestia parunastu minut... nie ma na to rady, październik. Dni są coraz krótsze, ale z drugiej strony Jaszczury po nocy mają niesamowity klimat, więc nie lękamy się... a powinniśmy bo za moment wpadniemy pomiędzy Wehrmacht/Waffen-SS oraz Armię Czerwoną.... Docieramy do miejsca gdzie mamy 2 zadania: narysować plan punktu dowodzenia oraz zmierzyć wysokość orła na pomniku.
Kiedy działamy w temacie na miejsce przybywają dwie ekipy, roboczo nazwijmy je Wschód i Zachód. Będą tu mieć jakąś imprezę rekonstrukcyjną, ale robi się niesamowity klimat, bo wokół nas zaczyna się roić od ludzi w mundurach. Ucinamy sobie krótką pogawędkę z obiema stronami konfli...eee...imprezy.
Jako fascynat historii frontu wschodniego uwielbiam takie akcje. Ciekawe czy ktoś z Zawodników dotrze tu po zmroku... może się ostro zadziwić :)

SS-Hauptscharfuhrer nie wygląda na zadowolonego z mojej wizyty...


Tymczasem Szkodnik został zatrzymany przez inne formacje :)

Rozlewiska Odry w promieniach zachodzącego słońca...


W koronach... drzew
Ciemności kryją ziemię... zapadła noc, a my nadal w trasie. Przemierzamy rozlewiska Odry w poszukiwaniu kolejnych lampionów. Te które znajduję się przed nami ukryte są w ciemności, a według mapy zaliczenie ich po zmroku jest dodatkowo punktowane. Zastanawiamy się dlaczego, ale niedługo tajemnica ta zostanie odkryta... na razie zachwycamy się nocą. Widzimy wschód księżyca i jest naprawdę niesamowity. Zapowiada się niesamowita noc... niesamowita i zimna. Czuć już zapowiedź nadchodzącej zimy... gdy słońce zniknęło za horyzontem, z usta zaczęła lecieć para. Spadek temperatury jest bardzo odczuwalny, ale jesteśmy na to przygotowani. W plecaku mam jeszcze 3 dodatkowe "warstwy", więc chłód nam nie straszny. Robi się jednak jeszcze bardziej klimatycznie przez to...
Przemierzamy mrok odmierzając się od punktów charakterystycznych i znajdujemy nasze lampiony. Okazuje się, że wiszą one jednak bardzo wysoko na drzewach... naprawdę wysoko, to jest parę metrów nad ziemią. To dlatego po zmroku mają dodatkową wartość. Wleźć po nie za dania byłoby trudno, a co dopiero po nocy... O, nie! Nie ma mowy.
Przejechać 650 km po to aby walnąć betami z drzewa o glebę... nie wytłumaczyłbym tego w pracy, gdyby wrócił połamany.
Zapytali by "co się stało".
Chodziłem po drzewach... po co? Bo była tam taka karteczka z napisem?
A co na niej pisało?
NKWD... k***a,
Pasuje Wam, NKWD, no tego to już bym nie wytłumaczył w żaden sposób.
Inna sprawa, Malo pacanie, dawałbyś jakieś ludzkie kody na tych lampionach, bo jak kocham czarny humor, to jednak taki kod śmieszny nie jest... wygląda to trochę jak taka próba szokowania na siłę. Nie ma w tym polotu, nie ma finezji. Nie wiesz nawet co Cię za to CzK w piekle :P
Kiedy już mamy odpuścić te punkty z mroku nocy wyłania się ON - Długobrody Drzewołaz. W zamian za ofiarowane dary (Ptasie Mleczko) włazi na wszystkie drzewa i zaliczna nam punkty kontrolne. Czasem ma problem zejść i to taki realny, bo krzyczy że utknął... jak nie zejdzie, nie będzie mleczka :)
Gdyby nie On nie mielibyśmy zaliczonych tych punktów. Zatem... mimo, że nie było to mądre tam włazić, to dziękujemy!

"Dopóki kusi nocy mrok, dopóki się zapala wzrok..." (całość TUTAJ)

Długobrody drzewołaz... lampion był jeszcze sporo wyżej...


Po zabawach z drzewami trafiamy na niesamowity cmentarz z czołgiem. Sami zobaczcie:

"Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd..." (całość TUTAJ)


To co Szkodnik, przesiadamy się na taką maszynę?


Noc na... cmentarzu
Jesteśmy już na powrocie do bazy, ale czekają na nas jeszcze ostatnie punkty. Tym razem będą to dwa cmentarze... a właściwie ich pozostałości. Okaże się, że będą to stare poniemieckie nekropolię, o które nikt nie dba i o których nikt nie pamięta. Zniszczone nagrobki, wszystko zachaszczone... przypominam, że jest noc. Brodzimy w roślinności szukając wskazanego w zadaniu grobu.
Tak mnie nachodzi refleksja... "co ja robię ze swoim życiem?" Nie, ta to mnie nachodzi regularnie... raczej zupełnie inna, nowa. Ilu z naszych znajomych chodziło nocą po leśnym cmentarzu w poszukiwaniu konkretnego grobu. Tak domyślnie, to ludzie chyba nocą w takim miejscu byliby przerażeni, a Szkodnik brodzi w roślinności i krzyczy "znalazłeś Felixa?"
Nie... wyszedł na chwilę... coś zjeść.
Oba cmentarze są ogromne, ale totalnie zdewastowane i zaniedbane. Na jednym z nich prawie 2 godziny szukamy właściwego grobu... pasuje Wam? SERIO!!! Prawie dwie godziny... 
My chyba nie jesteśmy jednak normalni... tego też przecież nie da się za bardzo wytłumaczyć.
Pojawią się inne ekipy i poszukujemy zadanego grobu w wiele osób...
To już ostatnie zadanie dziś... niewiele przed północą zjeżdżamy do bazy. Zmęczeni i wytyrani, ale zadowoleni... świetna trasa, piękne tereny. Bardzo udany Jaszczur...

Azymut przez pola (czytaj: na szagę) w poszukiwaniu ostatniego cmentarza.


"Five hunderd miles, five hundred miles, Oh Lord, I am 500 hundred miles away from home..." (całość TUTAJ)
Śpimy w bazie... rzadkość abyśmy nie wracali od razu do domu, ale do domu jest 650 km... wyjechaliśmy o 2:00 w nocy, jechaliśmy 7 godzin, potem walnęliśmy rajd do północy... nie ma opcji aby od razy wracać. Nawet "ten co mało śpi" nie podejmie się wracania w takim trybie. Trzeba się chociaż trochę przespać.
Rano jesteśmy za oficjalnym zakończeniu Jaszczura, a chwilę później zbieramy się zobaczyć za dnia ten niesamowity cmentarz z czołgiem.
Potem już tylko "długa" na Kraków. Bierzemy ze sobą Ryśka i Marka (znanych z innych relacji jako Ma-R-ysiek)
650 km autem, 81 rowerem, 650 autem... kontaktować w poniedziałek w pracy to będzie wyczyn, Większy niż byłoby to wyjście na drzewo...

Oto nasz SFA-Orientkampfwagen na chwilę przed wyruszeniem w drogę powrotną do domu. Duch i Mrok także gotowe ciąć powietrze i gnać na południe


 


Kategoria Rajd, SFA

Nosal, Kasprowy i Kopa

  • DST 30.00km
  • Aktywność Wędrówka
Niedziela, 17 października 2021 | dodano: 20.10.2021

Miał być Beskid Mały dużą ekipą... ale ekipa się posypała. No ale jak NIE TO NIE. Mnie bardzo ciągnie na 2000m, więc skoro nagle mamy wolną niedzielę, bo nikt nie chce jechać w Beskidy, to jedziemy sami w Tatry. Trochę ciężko było wstać po wczorajszym Rajdzie Waligóry, ale zmobilizowaliśmy się... szczerze, to wstać będzie jeszcze ciężej w poniedziałek do roboty, bo do Krakowa to wrócimy dopiero około północy (z niedzieli na poniedziałek). Jesteśmy niereformowalni... zachód słońca na 2000m npm to jest coś niesamowitego.
No i sezon na szpilki 2021 uważam za otwarty! Raczki, raczki, nieboraczki :D
Mówię oczywiście o nowym sezonie, bo w lutym czy marcu to też się w rakach chodziło. Mówię o pierwszy użyciu raków na jesień 2021... jak ja kocham te szpilki :)
Bez nich byłoby ciężko podejść pod Świnicką Przełęcz, a jeszcze ciężej byłoby zejść z Kopy Kondrackiej - niesamowicie tam oblodzone było.
Ja wiem, ja wiem... onanizm sprzętowy jest straszny, ale cóż poradzić. Jaram się jak Londyn w 1666 każdym dobrym sprzętem :D

Zawsze lubiłem ładne szpilki :)


Jeszcze sporo podejścia przed nami

Zdjęcie razem - rzadkość na wyprawach :) 

"...to jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód, kochana drużyno, nie zwalniajmy marszu"  (całość TUTAJ)

Przełęcz pod Świnicą

Szkodniczek zmienia kolory - ZIELONY :D

Załapaliśmy się na sesję :D

Szkodniczek zmienia kolory - NIEBIESKI :D

Czerwone Wierchy? Chyba zabielane :)

Może dobrze, że się nie udał ten Beskid Mały? :D

"... gór mi mało i trzeba mi więcej (...) góry i góry i ciągle mi nie dość, skazanemu na gór dożywocie..." (całość TUTAJ)

"... i twardy jak kamień plecak pod moją głową i czyjaś postać, która okazała się Tobą" (całość: TUTAJ)

Ciemna strona gór :)

Prawie zawsze spotkamy rogate stwory :)

Wisząc na skale :)

Prawie jak Karakorum :D
Zachód na 2000m jest po prostu niesamowity


Cena za zachód słońca na 2000m, powrót z czołówką ale WARTO :)




Kategoria SFA, Wycieczka

Rajd Waligóry 2021

  • DST 62.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 października 2021 | dodano: 20.10.2021

Pisałem Wam rok temu, że Rajdy Waligóry trzymają niesamowicie wysoki poziom pod kątem atrakcyjności trasy i punktów kontrolnych. Co więcej, Organizatorzy z Piotrem na czele, wzięli sobie chyba do serca moje słowa, bo w tym roku zrobili kolejną, rewelacyjna imprezę! Trasa tej edycji biegła przez tereny w okolicy Lipnicy Murowanej czyli Pogórze Wiśnickie. Już przed rajdem wiemy zatem, że ostro się dziś styramy... tak to jest na pogórzach, za małe pagóry aby budować serpentyny i drogi idące trawersem, nie opłaca się... lepiej pociągnąć drogę pionową do góry - przecież to tylko krótki odcinek... i potem dymacie podjazd 20%... no ale cóż, ponoć "Waligóra to postać o nadludzkiej sile", więc może dymać takie podjazdy!
W sobotni poranek ruszamy zatem na Pogórze Wiśnickie, aby po raz 5-ty w naszej rajdowej karierze zameldować się na starcie Rajdu Waligóry. Mało jest takich rajdów, w których braliśmy udział w KAŻDEJ edycji. Waligóra należy do tego zacnego grona i ten rok bynajmniej tego nie zmieni, bo parę minut po 8:00 rano meldujemy się bazie.
Na początku nastawiamy się, że ten rajd znowu pojedziemy w trójkę (czyli jak zwykle z Andrzejem), ale finalnie okaże się, że dołączy do nas także Wojtek i przez większość czasu będziemy cisnąć przez pagóry jak 4 jeźdźców patolo... apokalipsy. Apokalipsy oczywiście.

Takich pagórów będzie dzisiaj kilka :)



Masz pociąg do... wina?
Parę minut przed 9:00 dostajemy mapę, a na niej 20 pkt kontrolnych. Ha wiedziałem! Będą punkty kontrolne w Paśmie Szpliówki - jak my kochamy ten pagór! Rewelacja.
Planujemy nasz wariant, ale nim pociśniemy na Szpilówkę to chcemy złapać 4 punkty w bardzo bliskiej okolicy bazy. Przypinamy mapy do mapników i ruszamy.
Pierwsze punkty to jednak prawdziwy pociąg... do wina? Tak, ale o winie będzie za chwilę. Na razie skupmy się na pociągu! Mamy 4 punkty kontrolne w niewielkiej odległości od bazy i wszystkie są po jej zachodniej stronie. Owocuje to klimatem typowego maratonu MTB bo wszyscy cisną jak wściekli tym samym wariantem. W takim pociągu trzeba się pilnować aby nie lecieć trybem "pościg", bo Ci z przodu to czasem nie wiedzą gdzie cisną... albo cisną na manowce. 
Ciężko jednak skupić się na mapie kiedy pociąg nie zwalnia na zakrętach i nie ma stacji pośrednich. Podświadomie leci się za prowadzącym nawet jeśli gość jest orientacyjnym nieogarem... Próbujemy kontrolować trasę, ale to naprawdę ciężkie w takim tłumie... Szczęśliwie pociąg dociera do pierwszego lampionu bezbłędnie. Maszynista musiał być ogarnięty.
Chwilę później zaczynają odpadać pierwsze wagony składu, bo Zawodnicy zaczynają wybierać różne warianty między kolejnymi punktami. My oczywiście ciśniemy jakaś ścieżką na azymut bo przecież nie będziemy objeżdżać lasu. Ej to las! Lepiej zatem przez :) 
A co do wspomnianego winna, to drugi lampion to winnica i tu popełniamy wtopę dnia... Nie, nie nawigacyjną, życiową. Łapiemy lampion i ruszany dalej, nawet nie zORIENTowawszy że prowadzona jest tu dla Zawodników degustacja różnych win. Dowiemy się o tym dopiero z oficjalnej galerii rajdu. Mnie to tam bardzo nie ruszy bo i tak nie pije alkoholu wcale, ale Szkodnik podniesie lament że wino rozdawali, a On się nie załapał. Cóż za błędy się płaci, a miał taką okazję wreszcie się z kimś napić. Ileż można samemu pić do lustra? Dramat, prawda? Mieć męża, który nie pije i nie poniewiera Wami po pijaku, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego :P 

W stronę słońca :)


Wystarczy znaleźć coś wiszącego w lesie i już się patelnia cieszy :D


"Z mojego drewnianego gardła nie dobywa się żaden dźwięk... tylko szum liści" i lampionu na wietrze :)
Jest tu jakiś kozak, który bez google mi powie skąd to cytat? Punkty szacunku dla każdego kto wie. Punkty "szkalunku" dla tych co nie wiedzą :P
No i dla tych słabiej obeznanych w klasyce, to podpowiem że jest to cytat z książki "Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1" - ostatnie zdanie ostatniego rozdziału... jeśli nie znacie, to ja gorąco polecam. Uważam, że to wybitna pozycja polskiej fantastyki z rewelacyjnym klimatem. 
A skąd w ogóle takie nawiązanie - dlatego, że jeden z lampionów ukryty jest w drzewie. Ach jak ja lubię takie punkty kontrolne.
Sami możecie obczaić na zdjęciach jak to wygląda.
A mówiąc o drzewach i lasach to z (tym razem) ludzkich gardeł dobywa się także zapytanie "gdzie są nasze rowery?".
Chłopaki zostawili rowery i poszli po lampion pieszo. Jako, że się trochę tego lampionu naszukali, to teraz szukają rowerów, bo nie wiedzą gdzie je zostawili.
My akurat zrobiliśmy sobie mały popas, siedzimy na jakimś pniaku, wsuwamy bułeczkę, a Ci przechodzą obok nas już 4-ty raz, szukając maszyn.
Jak tak dalej pójdzie to zostawiamy Im trochę naszej wałówki, aby mieli coś na ząb wieczorem, bo zapowiada się że mogą się Im te poszukiwania trochę przedłużyć.
Nie śmieję się jednak bardzo, bo my kiedyś tak ze 2 godziny w nocy szukaliśmy rowerów na Rudawskiej Wyrypie parę lat temu.
No nic, za bardzo nie pomożemy, bo w końcu nie wiemy gdzie je zostawili. Ruszamy dalej...

Ale dziurę w pniu Szkodnik wygryzł... :)

Gdzieś w Paśmie Szpilówki :)


Kierunek - nasz kochany SZPILÓWEK!!
Mamy punkt na szczycie czyli na wieży widokowej, ale nim się tam dostaniemy to mamy do zaliczenia inne punkty rozsiane po całym Paśmie Szpilówki.
Ten kawałek rajdu to po prostu mieszanka trybów "nawigacja level expert" (bez ironii) i "warianty DOSKONALE czarny" (wariant doskonale czarny to zarośnięty wąwóz na średniej wielkości grupę rowerzystów).
Na początku próbujemy dotrzeć do wodospadu, ale drogi w terenie zupełnie nie zgadzają się z mapą. Nawigujemy zatem z kompasem, aby w miarę utrzymać kierunek:
na szagę przez polanę, potem ścieżką, ale gdy skręci nie tak jak trzeba, to wtedy korygujemy przez krzory. Włączył mi się jakiś wewnętrzny GPS bo jestem pewien, że wyjdziemy na lampion... nieważne, że jesteśmy teraz w bliżej nieokreślonym na mapie miejscu w środku krzaków, ale kierunek jest dobry, no kolejnych skrzyżowaniach zdajemy się na intuicję... i udaje się: wychodzimy wprost na punkt kontrolny. Jest moc!
Wariant kombinowany doprowadza nas do małego wodospadu, który nota bene jest ślicznym miejscem, którego nie znałem, choć przecież Szpilówkę znamy i lubimy.

Bardzo urokliwy punkt kontrolny

Po co komu drogi :D


Teraz będzie mocno pod górę - srogi podpych, bo trzeba dostać się do szlaku, który doprowadzi do innego szlaku, który prowadzi pod wieżę widokową.
Pchamy stromym zboczem, licząc że ścieżka doprowadzi nas do traktu... ale kończy się mega wąwozem. No nic, nie pierwszy (i nie ostatni) wąwóz w naszym życiu - przecież nie będziemy się cofać i szukać objazdu. DZIDA PRZEZ... Z Wojtkiem to zwykle nieraz się mijamy na trasie, ale tym razem jedziemy razem od samego początku, więc będzie mógł samodzielnie przekonać się czy opowieści o czarnym wariancie mówią prawdę. Ryjemy jak dziki przez wąwóz... a jest on niczego sobie, wielki i stromy. Mijamy po drodze Michała i Renatę, który twierdzą że powinna być tu droga... może i powinna, a może i jest, tylko wąwóz ją zasłania :D 
Mówią o nas czasem, że widzimy drogi tam gdzie ich nie ma... NIE, NIE, NIE! źle formułujecie problem. Takie postawienie sprawy sugeruje, że my widzimy coś co naprawdę nie istnieje. A jest zupełnie na odwrót, to inni nie dostrzegają czegoś istnieje. No dobra, może nie są to drogi sensu stricte, ale możliwości w miarę kontrolowanego przedarcia się przez przeszkody.
Jakże mi tego brakowało, bo ostatnio hasaliśmy sobie po Tatrach, a w TPN to nie wolno skrótem przez wąwóz. Dobrze znowu drzeć na dziko przez chaszcz i krzor! Co by z wprawy nie wyjść.

Szkodnik Wąwozowy :)


Sekwencyjnie, sekwencyjnie :)

Znowu pod górę :)


Za wąwozem nadziewamy się na jakiś kosmos - prawdziwy Wielki Wóz :D
Oczywiście od razu wpadamy na pomysł głupiego zdjęcia (można zobaczyć poniżej).
Wojtek się śmieje, że nie ma bata aby nam pożyczyć. Ale... my nie musimy pożyczać. Nie taki asortyment mamy u nas na wyposażeniu s... ali trenigowej (a co pomyśleliście, zboki :P).
Robiliśmy sobie nieraz pojedynki na Rapier z płaszczem vs bat ze sztyletem. Powiem Wam, że zabawa jest przednia kiedy bat siada Wam na plecy albo na maskę (szermierczą).
Jak walczycie z dobrym Wybatożakiem to ciężko jest podejść... a potem pacan jeszcze zapyta: "27 chłost na plery, Ty to chyba lubisz..."
Jak ktoś nie wierzy to kameralnie mogę pokazać zdjęcia, bo do netu to się jednak nie nadają...

Rozmawia dwóch kolegów:
- Co u Ciebie?
- Ożeniłem się.
- No to musisz być szczęśliwy
- Muszę...


Walimy na wieże po kolejny lampion, ale chwilę później opuszcza nas Wojtek. Będzie kierował się już pomału do bazy - my ciśniemy dalej.

Jak ja lubię tą wieżę :D

Nie dziwię się, że Wojtek nie chciał dłużej jechać naszym wariantem... w końcu my będziemy chcieli odwiedzić starego przyjaciela Adolfa H, czyli hail'ującego konia... nie wierzycie?
No to wytłumaczcie mi to... co artysta miał na myśli...


Something wicked comes this way...


Drży na baranie wełna, kiedy owce strzygą (to teraz to się strzyganiem nazywa, tak :P )
Wszystkie punkty w Paśmie Szpilówki zaliczone, pora ruszać dalej... "Spadamy" w dół, łapiąc dowolne ścieżki idące mniej więcej w dobrym kierunku czyli do drogi asfaltowej pod pasmem, a czekajcie... dam radę napisać to trochę bardziej dramatycznie... do SZOSY NA RAJBROT! Szosa na Rajbrot, brzmi kozacko, nie?
Łatwiej napisać niż zrobić, bo na mapie nie ma tu za bardzo ścieżek prowadzących w dół, tak jakbyśmy chcieli... w rzeczywistości jest ich nawet kilka, więc zjeżdżamy z kompasem w ręce. W pewnym momencie jedna z takich ścieżek wyprowadza nas na polanę pełną owiec. Krzyczę "hej owieczki" ale stwory dostają niemal ataku paniki gdy nasze spojrzenia się spotkają. Wszystkie ze strachem przysiadają na zadach. No tak, moja reputacja mnie wyprzedza. Aż całe drżą... moje owieczki. Zawsze miałem problem z poprawnym odczytywaniem emocji... drżą z... z...z... podekscytowania? Owieczki... 
Szkodnik coś krzyczy budząc mnie z transu.... WAT? Przecież nie będziesz chyba zazdrosna o... o...ow... ej, sama kiedyś mówiłaś że mam pozwolenie na... co? Dziś nie?
Ech tak to jest z kobietami, umawiać się na coś... kobiety czasem są jak Warszawa: z jednej strony Wola i Ochota, a z drugiej... sprawdźcie sobie na mapie (bo mnie Czytelniczki zatłuką jak powiem to na głos) :P
Kiedyś mi kolega opowiadał, że od własnej panny po twarzy dostał... a było to tak: dziewczę pochylone przed lodówką, wybiera jakieś kąski na obiad, a tego tak naszło na szybką akcję, więc zakrada się od tyłu i (wyciąga) działa... a tu nagle jak nie dostanie po ryj...
Pytam: nie lubi od tyłu?
On: lubi, ale nie w Carrefour'ze.

No nie dogodzisz. A już na pewno nie w Carefour'ze... :P
No więc Szkodnik krzyczy, że nie mamy czasu na owco-branie i musimy jechać. No nic, następnym razem owieczki... chwilę potem mijamy jakiegoś gościa, który patrzy nas dziwnie.
W sumie to nie dziwne, że patrzy dziwnie - wyjechaliśmy z lasu wprost na jego dom. Szkodnik krzyczy, że przepraszamy i że przemkniemy tylko do drogi... może dobrze, że mnie powstrzymał przed owco-braniem, bo chyba bym tego chłopu nie wytłumaczył....
Dopadamy do szosy na Rajbrot i ciśniemy ile sił w nogach po kolejne punkty kontrolne bo zaczyna być krucho z czasem.


Tętno w strefie śmierci... czyli "Lepiej być o trzy godziny za wcześnie niż o minutę za późno".
Tak przynajmniej pisał William S. ale na pisaniu to On się może i znał (nawet zacnie bym rzekł), ale na rajdach to chyba nie. W 3 godziny to można jeszcze sporo punktów kontrolnych wyhaczyć! Szosa na Rajbrot dała nam jednak popalić... podjazd był długi i stromy. Jeszcze bardziej nas to spowolniło. Czasu nie zostało zatem wiele, ale postanawiamy powalczyć o jeszcze dwa punkty. Limit spóźnień jest dzisiaj bardzo łaskawy gdyż jest to "-1" punkt za każde rozpoczęte 10 min spóźnienia. Warto zatem zaryzykować. 
Skończy się to oczywiście jak zwykle... dzidą na bazę i dymaniem ile fabryka dała. Będziemy gnać jak powietrze, któremu się spieszy (czyli wicher...), tętno znowu wskoczy w strefę śmierci, a z pod kół będzie się po prostu dymić. Tym razem jednak pomylimy się w naszej rachubie o jedną minutę. Tysiące razy finiszowaliśmy na sekundy przed limitem, ale tym razem braknie nam paręnastu sekund. Statystyka. Nie może się zawsze udawać. Odbierze nam to jeden punkt, więc skoro ryzykowaliśmy z ostatnim punktem czy jechać czy nie jechać, to wychodzimy wprawdzie na zero, ale okaże się, że gdybyśmy przyjechali w terminie, to Basia miała by trzecie miejsce!
A tak spadła zaraz poza podium. Bardzo nas to nie ruszy, bo od pewnego czasu właściwie przestaliśmy się ścigać... Kiedyś to się każdy punkt pucharu liczyło, sprawdzało wyniki i miejsca... aż w końcu doszliśmy do rozsądnego wniosku "a po ch**j" :D
...i od razu zaczęło się łatwiej jeździć - łatwiej w znaczeniu bez presji: uda się to super, nie uda się to nic się nie dzieje. Niemniej otrzeć się o pudło o parę sekund to zawsze zostawia poczucie, że trzeba było gdzieś się bardziej spiąć... to nie godzina, to nie kwadrans, to kilka sekund. 
Ale i tak było rewelacyjnie - piękna trasa i kapitalna zabawa. W bazie posiedzimy przy grillu jeszcze ze dwie godziny i będziemy się zbierać, bo w niedzielę walimy w Tatry, trzeba będzie zatem wstać dość wcześnie. Super było wrócić na Rajd Waligóry!

Skałki :)

Ostatni punkt dzisiaj






Kategoria SFA, Wycieczka

Starorobociański Wołowiec i Grześ

  • DST 35.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 9 października 2021 | dodano: 10.10.2021

35 km i ponad 2100 podejść czyli wyrypa niby zastępcza, a jednak planowana już od dawna.
Zastępcza bo miała być sroga poniewierka na Rajdzie Wyzwanie (tak jak to było rok temu), zwłaszcza że byliśmy zachwyceni trasą poprzednią edycją. Tym razem miała być trasa 300km w limicie grubo ponad 24h non-stop... no czego chcieć więcej! No tylko tego aby ten rajd się odbył... owszem Wyzwanie 2021 doszło do skutku, ale ze względu na brak chętnych na trasy "długie" (ludzie co z Wami... trasy koło lub ponad  200 km to są piękne dystanse i najlepsze przygody!!) rajd odwołał najdłuższe trasy. Nie powiem... trochę nas to zasmuciło, bo od kilku miesięcy nastawialiśmy się na zacne sponiewieranie, upodlenie i wybatożenie na początku października. 
Organizatorzy zapraszali nas wprawdzie na trasy krótsze, ale patrząc na okno pogodowe, które się zapowiadało na ten weekend, postanowiliśmy - w obliczu braku tras długich - wrócić do naszych tatrzańskich planów... Tatry to problem: z jeden strony kochamy te góry, a z drugiej jeżdżenie tam jest czasem samobójstwem pod kątem tłumów i korków. Październik jest już trochę bardziej bezpieczny niż lipiec czy sierpień, ale i tak trzeba się czasem nakombinować jak ugryźć temat. Przede wszystkim unikać jak ognia okolic Morskiego Oka...
Naszym dzisiejszym planem jest domknąć pewne nieciągłości na mapie tatrzańskich szlaków (lub odświeżyć sobie miejsca, w których nie byliśmy latami).
Rok temu od słowackiej strony wykreśliliśmy nasze ponad 2000-tysięczne "szlaki":
a) Baraniec - Smerek - Rohacz Płaczliwy - Rohacz Ostry - Wołowiec - Jarząbczy Wierch - Jakubina - Grań Otargańców (kocham tą nazwę!!) --> zdjęcia i relacja TUTAJ
b) Blyszcz - Bystra   --> zdjęcia i relacja TUTAJ

Połączeniem pomiędzy obiema powyższymi trasami będzie zatem trasa przez Starorobociański Wierch (2176m) oraz Kończysty Wierch (2002m), do której dołożymy "powtórkę" przez Jarząbczy i Wołowiec, po to aby na koniec złapać jeszcze Rakonia (1879m) i Grzesia (1653m).
Tak też będzie wyglądać nasza dzisiejsza wyprawa a zaczniemy ją z Doliny Cho-Cho (jak ja ją nazywam)... w której o godzinie 7:45 jest minus 4 stopnie... grubo, zima już w natarciu.
W samej dolinie trochę ludzi jest, ale bez tłumów - żadnego problemu z parkowaniem czy kolejkami,  to jednak już październik.
Ruszamy mocnym tempem pod górę aby jak najszybciej wyjść wysoko i zostać tam do zachodu słońca :)
Góry po 16:00 mocno pustoszeją, a zachód słońca na 2000m npm TO JEST TO !!!!

Finalnie okazało się, że ludzi na tych szlakach było naprawdę umiarkowanie: zagęszczenia na szczycie, na który można wyjść z doliny (np. Starorobociański), ale na przykład na Jarząbczym do którego trzeba dołożyć 2h spacer po zrobieniu Wołowca lub Starorobociańskiego, to już całych 5 osób... i to jest piękne :)
Na Wołowcu byliśmy około 16:00 i dosłownie w 15 minut zrobiło się pusto, a Rakoń i Grześ przed 18:00... nikogo. Tylko promienie zachodzącego słońca i lecąca "w oczach" w dół temperatura. Powrót oczywiście "na latarkach"... ech szkoda, że to nie czerwiec... zachód słońca o 18:00, zamiast o 21:00... ech, idzie zima.
Ale z drugiej strony Tatry zimą też są przecież piękne.

W drodze na Starorobociański Wierch


Pogoda jak potoczna nazwa północnej trybuny Stadionu Wojska Polskiego im. Marszałka Piłsudskiego przy Łazienkowskiej w Warszawie (dla niekumatych ŻYLETA)

W stronę słońca :)

Zdjęcia nie kłamią - tłumów nie ma (w przeciwieństwie do Morskiego Oka...)

Smoki na szlaku! Wspominałem Wam ostatnio, że kiedyś miałem słabość do smoków :D 

W drodze na Wołowiec...

...z widokiem na Rohacz

Spojrzenie w tył - Jarząbczy Wierch (ja nie wiem, jak myśmy to w sierpniu 2020 podeszli...)

Mówiłem, że Jarząbczy  (tak , tak chronologia zdjęć właśnie poszła się paść...) :)

No to teraz poszła się paść jeszcze bardziej :D :D :D

Za Szkodnikiem Starorobociański - stamtąd schodzimy

Chronologia wróciła czy nie? Znawcy Tatry będą wiedzieć gdzie to jest :)

Mówiłem, że pogoda żyleta :)

"... ja wlokę cień, cień wlecze mnie, kałuże lśnią mi pod nogami" - no wlecze, wlecze i jeszcze popędza (cytaty oczywiście z Mistrza Jacka --> TUTAJ)

Szczyt Wołowca - a niebieski idzie stąd wprost do nieba, no ale to chyba normalne bo przecież:
"Najlepsze rzeczy w życiu nie wywieszają białej flagi, trzeba brać je szturmem"


Zaczyna się najpiękniejsza pora dnia w górach

Rakoń w promieniach zachodzącego słońca

Grześ :)

Jak my kochamy szlaki graniczne :)



Kategoria SFA, Wycieczka

Przejście smoka 2021

  • DST 62.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 października 2021 | dodano: 06.10.2021

Urlop w okolicach Kazimierza Dolnego kończymy rajdem Przejście Smoka. Tak mieliśmy to zaplanowane od samo początku - siedzieć w wąwozach przez tydzień (od soboty 25.09) i wracać na Kraków zaliczając pod drodze smoka, to znaczy "Przejście Smoka"... bo smoków jako takich to nie zaliczam już od dawna. Kiedyś to się było ogierem i zaliczało co popadnie, nawet smoki... ale kiedy to było to. Dawno temu i nieprawda :P
Dziś zatem przyjdzie nam zaliczyć Przejście (Smoka). Jest to dość nowa (rowerowo) impreza w kalendarzu rajdowym, a organizatorami są członkowie Klubu INO "Stowarzysze".
Z tego co wiem to na poprzedniej edycji pojawili się pierwsi rowerzyści, ale teraz to już oficjalne: mamy do wyboru dwie trasy rowerowe. Jak zawsze zapisujemy się na tą dłuższą... my już chyba nigdy nie zmądrzejemy. Ogólnie impreza to duże święto ORIENT'u bo zawody będą klimatem bardziej przypominać KrakINO niż typowy maraton na orientację - dla ludzi nie w temacie, mówiąc najprościej: bardziej marsze niż biegi, bardziej "na orientację" niż "maraton". Lubimy rowerowe przeloty i "upalanie" po lesie, ale imprezy stawiające na "nawigację, a nie na mocną łydę" też są w pyteczkę - w końcu jeździmy na Jaszczury, prawda? Znajdziecie zatem tu także, oprócz tras rajdowych, klasyczne KrakINO'owe trasy TP, TU, TZ.
...czyli mamy święto orientacji, ale dla nas jest także inne święto w tle, nasze prywatne. 2 października to rocznica naszego ślubu i tym razem jest ona (matematycznie) binarnie-piękna bo 11-sta. Zapowiada się zatem, że spędzimy ją w lesie, a dokładniej to w Puszczy Iłżeckiej. Niektórzy idą sobie na jakaś kolację przy świecach, inni wolą nie pamiętać tego dnia, a my jedziemy do lasu szukać lampionów... Wiecie jak jest "Za Tobą pójdę prosto w las, nie obejrzę się, nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie. Niczego mi nie będzie żal, pójdę tak jak w dym, tylko powiedz że azymut dobry" :D (oczywiście tekst to parafraza Krzysztofa)

Punkt przy ambonie - klasyka klasyk poganiana klasyką :)


(Dziki) Kryzys migracyjny na granicy...
Jak ktoś jest bardzo wrażliwy i nie lubi czarnego humoru uznając, że z niektórych spraw nie wypada żartować, to niech lepiej pominie ten akapit... dobrze radzę, bo spłoniemy w piekle za tą relację... ale muszę, po prostu muszę.
Na odprawie dowiemy się, że przez całą długość Puszczy Iłżeckiej przebiega ogrodzenie - siatka. Na pytanie "WTF?", okaże się że jest to obrona przed ASF. Straż Leśna walnęła mur mający zapobiegać migracji dzików pomiędzy nadleśnictwami... no i wtedy jak to słyszę, to zaczyna mnie skręcać w środku. (Spłonę w piekle... spłonę w piekle za to...)  Straż Leśna, tak? Druty na granicy i dziki szturmujące granicę w poszukiwaniu lepszego... lasu? (Szykują mi już kocioł ze smołą...)  ale zaczynam żartować, że lokalni leśnicy inspirowali się zdarzeniami na granicy z Białorusią. Dziki nielegalnie próbują przejść przez ogrodzenie nęcone obietnicą lepszych żołędzi, a leśnicy robią im "PUSH-BACK" , spychając je z powrotem na stronę sąsiedniego nadleśnictwa. (...w piekle) Locha z młodymi "Teraz!" i przedziera się przez siatkę, a leśnik w moro wyjeżdża jej z buta w głowę "wracaj do swojego lasu!". 
Małe dziki płaczą, a leśnik kopami odsyła je stronę z której przyszły (spłonę...w smole)
Rzecznik Straży Leśnej "te dziki przerzucane są do sąsiedniego nadleśnictwa przez Oligarchów Polnych, aby nie wyjadały ich upraw, a potem kierowane są ku granicy naszego nadleśnictwa"
Dziennikarz: "A dziki miały testy na ASF, to czyste dziki?"
Leśnik 2: "Czyste to były rano, ale jest sporo błota przy ogrodzeniu... koczują przy siatce, a mocno padało"
Rzecznik: "Czysty to będziemy mieć rasowo las, żadnych obcych dzików. Nasz las dla naszych dzików"
A dokoła aktywiści z transparentami "ASF to fałszywa pandemia. Nie znam żadnego dzika który by chorował", "Wszyscy jesteśmy (jak) DZIKI. Otwórzcie bramy".

Organizatorzy prowadzą odprawę i przekazują nam jakieś pewnie ważne informacje, a ja walczę z samym sobą aby się nie śmiać... wiem, wiem, spłonę w piekle...

Wszędzie roboty drogowe, nawet w lesie trzeba jeździć objazdami :)



(Trochę) szalone (te) liczby

Ważną informacją z odprawy jest to, że wspomniane ogrodzenie można przekraczać - należy je po prostu za sobą zamykać. Na mapie zaznaczone są przejścia - trzeba będzie to uwzględnić w nawigacji dzisiaj, bo nie każda droga ma bramę i nie w każdym miejscu można przekroczyć granicę nadleśnictwa. Na mapie mamy zaznaczone przejścia, a mówiąc o mapie to możecie ją sobie zobaczyć TUTAJ (mówiłem, że KrakINO'owa! Typowa mapa sportowa, a nie turystyczna).
Skala to 1:30 000 i musimy się szybko "przesiąść" na inną nawigację bo ostatnio jeździliśmy nie na 30-tkach, a na 75-tkach, wszystko zatem będzie działo się znaczenie szybciej i trzeba uważać, aby czegoś nie przestrzelić.
Na trasę ruszamy w trójkę bo Andrzej także przybył przejść Smoka. Dawno się nie widzieliśmy więc fajnie będzie na nowo sformować drużynę lampionu :)
Na nasz pierwszy łup wybieramy zamek/basztę w Iłży, jeden z niewielu nie-leśnych punktów na trasie i tu pierwszy ZONK, bo numer punktu na mapie nie zgadza się z numerem na lampionie.
Normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, bo bardzo często nie ma to większego znaczenia, ale tutaj na odprawie Organizatorzy bardzo podkreślali, że to istotne... co robić?
Postanawiamy trzymać się oznaczenia na lampionie i podbijamy kartę zgodnie z lampionem. Jeśli jest on zamieniony z innym to spoko, po prostu potwierdzenia na karcie będą na odwrót... ale jeśli kilka lampionów będzie mieć ten problem, to zrobi się niezły chaos na naszej karcie. W trasie będziemy 8 godzin, więc nie sposób będzie zapamiętać wszystkich takich przypadków - postanawiamy się jednak tym na razie nie martwić, ale robić swoje, czyli cisnąć i nawigować.
Ruszamy w stronę Puszczy, po drodze zaliczając jeszcze punkt na starej kolejce... którego numer także nie zgadza się z mapą. Oj coś czuję, że będzie śmiesznie :)

Czy Pani się puszcza... Iłżecka podoba?
No tak średnio bym powiedział, tak średnio... oczywiście kochamy lasy, bo w lesie jest fajnie. Las to nasz drugi dom, więc przez "tak średnio" rozumiem słabą przejezdność dróg. Ciągle wpakowujemy się w jakieś błoto lub chaszcze... a co będę mówił, patrzcie sami:

Na mapie jest to oczywiście piękna czarna droga...

Kolejna czarna (gruba, nieprzerywana droga)

Taaa... musicie przyznać że zaskakująco głęboko tutaj jest, prawda?

Gdy drzemy przez takie chaszcze, zawsze się boję że spotkam jakiegoś porąbanego rogatego... wiele w życiu widziałem, wiele rzeczy nas goniło po lesie, ale ostatnio mam traumę, bo poznałem zwierzę, które napawa mnie lękiem... ponoć lubi właśnie takie zarośla i dzikie tereny, więc jak się w coś takiego wpakujecie, to rośnie prawdopodobieństwo spotkania. Już pewnie czeka i ostrzy na nas... no właśnie, co ostrzy... na pewno chcecie wiedzieć... na pewno? To proszę:

Było pytać? Ostrzegałem... no więc napawa (nadziewa...) mnie lękiem. Ten lęk ma nawet określoną długość... w znaczeniu, że trwa :P
Wyobraźcie sobie spotkanie... Porąbany Rogaty wypada zza krzaków, chrząka i nawala Was... dobra, bo ta myśl zaczyna dryfować w bardzo złą stronę. 
Chociaż w sumie jak się tak zastanowić, to to musi działać. Wyobraźcie sobie, chcecie mi wbić na kwadrat, na mój rewir, nieproszeni... walicie przez drzwi na pewniaka, a tu nagle jakiś kolo - "cały w bieli", w czapce z rogami, dziwnie chrząkający i... ten fragment pominę. No ale co? Obstawiam, że niejeden by zrezygnował z dalszej próby przejęcia rewiru.
Mówią, że jak coś jest głupie, ale działa, to nie do końca jest głupie... może trzeba by sprawdzić ten sposób. Szkodnik!!! Nie widziałeś mojej czapki z rogami... albo wiem, maska lisa też będzie git :D
No ale co by nie mówić zdarzają się nam też punkty kontrolny perełki, jak:

czy też:


Lost in the woods...
Ale nie my, a karta Andrzeja. Zgubił ją na jednym z punktów kontrolnych. Coś nam dzisiaj nie idzie, ciągle wpadamy na drogi o słabej przejezdności, a jak uda się rozwinąć jakąś prędkość większą niż kilka na godzinę, bo znajdziemy leśną autostradę, to Andrzej zgubi kartę.
Musi się po Nią wrócić prawie 2 km. Postanawiamy zaczekać na Niego, a On leci na poprzedni punkt kontrolny. Miejmy nadzieję, że nie spotka Rogatego po drodze... w trójkę mielibyśmy jeszcze jakąś szansę, ale samemu. Najgorsze to pochrząkiwanie, straszne to jest... :)
Andrzejowi udaje się odnaleźć zgubę - została stricte przy poprzednim lampionie.
Jesteśmy po tygodniu wypraw rowerowych, więc w sumie można trochę odpocząć, gdy Andrzej wraca szukać karty. Nie ma tego złego :)

Lasy, lasy, lasy...

Zdarzają się także i przeloty :)

Jesień, piękna złota jesień


Prezent na rocznicę :)
Do bazy wracamy kilka minut przed limitem, cała trasa 58 pkt była nie do zrobienia... nie w 8 godzin. Nawet jeśli przyjmiecie, że zaliczenie pkt kontrolnego (zejście z roweru, podbicie karty, ponowne ruszenie) zajmie Wam 1 min, to przy takiej ilości lampionów, jedna godzina upływa na samym technicznym potwierdzeniu obecności. Natomiast założenie 1 min na pkt jest zwykle niedorzeczne, bo nierzadko trzeba do tego lampionu dotrzeć z buta, bo podjechać się nie da - mamy dołki, leje, szczyty górki, jary.
Jak przyjmiecie 3 min, co jest i tak mega optymistyczne (bo do niektórych lampionów szliśmy z buta przez krzaki i po 200-300 metrów), to zostanie Wam na objechanie całej trasy (100km) tylko 5 godzin. Mówimy o nawigacji perfekcyjnej, bez błędów, bez korekt... co rzadko się zdarza :)
Ogólnie zatem cała trasa była nie do zrobienia. I tak udało się zrobić sporo, co finalnie dało Basi drugie miejsce na podium. Zaskoczyło nas to, bo zrobiliśmy przecież tylko 60% trasy... wynika chyba z tego (tego, czyli wyniku, rozumiecie? Wynika z wyniku, że... chyba nie były to łatwe zawody.  
Bardzo miły prezent na rocznicę ślubu - wiecie jak to jest w małżeństwie, "on ją kocha za żarcie, Ona za wzięcie" :D
Tak powiadają. Co by jednak nie mówić, chyba udało nam się PRZEJŚĆ (jakiegoś) SMOKA :)

Przejezdne drogi - rarytas :)

Więcej przejezdnych dróg - od tej "szosy" odmierzaliśmy się na kilka różnych punktów

Wystawiwszy łapkę po lampion :)

Punkt kontrolny: koniec torów. Było by, nie?

Zacny wafel na koniec :)


Kategoria Rajd, SFA

Poniewierka w Górach Pieprzo...wych

  • DST 60.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 października 2021 | dodano: 03.10.2021

Na Góry Pieprzowe ostrzyliśmy sobie korby już od dawna i jakoś tak nigdy nie były one po drodze. Kiedy zatem wyjeździliśmy już wszystkie możliwe tereny dokoła Kazimierza, na ostatnią wyprawę naszego wakacyjnego wyjazdu wybieramy Sandomierz. Nie bylem w tym mieście... naprawdę lata (inna sprawa, że jak już byłem to byłem pod nim :D).  Nic dziwnego, że unikam takich miejsc, skoro to najbardziej niebezpieczne miasto w Polsce - nie ma tygodnia aby nie było tu jakiegoś morderstwa! Dobrze przynajmniej, że Ojciec Atencjusz (czy jakos tak) umie to jakoś ogarnąć, skoro miejscowe służby sobie nie radzą...
My udaliśmy w Góry Pieprzowe, sprawdzić czy są tak dzikie jak powiadają i okazało się, że są... dziksze. Robienie tej trasy z rowerem mija się z celem, jest - powiedziałbym - daremne, ale była to naprawdę mocna przygoda, zwłaszcza że dzień wcześniej mocno padało i wszystko było mega śliskie...
To naprawdę nie są tereny na rower. Wąska, zakrzaczona ścieżka, chore nachylenia, glina po której ślizga się każdy bieżnik... wszystko parzy, drapie i kłuje. Jak ja kocham takie miejsca!
Szkodnik kocha je trochę mniej, ale nadal dzielnie przedzierał się przez dżunglę! Dobrze mieć takiego Szkodnika, co w takich chwilach nie siada i płacze, tylko wyciąga maczetę i pomaga torować.
Niesamowite miejsce... ciężko podejść z rowerem, ciężko zejść... wąsko, kierownica i koła łapią się o gałęzie i krzory, liczba kolców na gałęziach przekracza wszystkie możliwe dopuszczalne normy, buty ślizgają się na mokrej ścieżce i trzeba nieść rower na plecach lub ramieniu, bo ręce potrzebne są do chwytania się drzew.
W jednym miejscu nie mogłem się wspiąć na śliskiej glebie i rower się mi się mieścił między gałęziami... i wtedy dostałem dodatkowej motywacji. Rower zsunął mi się z ramienia i kierownicą uderzył w... gniazdo os.  O k***... grubo.
Żółte stwory nie dostały wprawdzie jeszcze "wściku", ale zaniepokoiły się już dość mocno i poderwały spore siły powietrzne. Nasiliły się ich agresywne patrole okolicy. Jak nie mogłem wyjść po skarpie bo się ślizgałem, to nagle odkryłem że mam całkiem niezłe pazury. Chwyciłem się gleby tak jak komornik chwyta telewizor i nagle ściana, która była nie do zrobienia poszła od kopa.
Zawsze wiedziałem, że to kwestia dobrej motywacji.

"Ona przychodzi chytrze, bez ostrzeżeń i gróźb. Krzyczy pękniętą liną, kamieniem zerwanym spod stóp..." (całość: TUTAJ)
No pierwsze "góry" w których zerwała się pode mną lina. Powiem Wam, że niefajne uczucie (wolę jednak tutaj niż w Tatrach czy Alpach).
Była do zrobienia krótka, ale niemal pionowa ściana. Bez roweru to byście się chwycili się drzew i korzeni, ale z rowerem to wcale nie takie proste, bo grawitacja go jednak trochę ściąga z powrotem... wziąłem rower na plecy (a dokładniej na plecak), obu ręcz chwyciłem linę i ruszam do przodu. Jest tak  ślisko, że buty zjeżdżają - wspinam się właściwie tylko na rękach i nagle TRACH... lina pęka. Jak nie pojadę w dół... ze 4 metry i to prosto z kolczaste krzory. Rower na plecach mnie trochę przygniata i ciężko się wygramolić z potrzasku. Ostra akcja...

Robienie tej trasy z rowerem jest daremne :)

No stromo tu mają

Przez dżunglę :)

Walczymy :)

Każdy sposób dobry, byle rower nie runął w dół... na zdjęciu tego nie widać, ale tu było MEGA ślisko.

Hmmm.... chodzi, że można je nawalać tą metalową rurą? Jeśli nawalacie mocno, to rzeczywiście może je odstraszyć :)

Pieprz pod nogami :)

Próba zjazdu, jak coś jałowiec poniżej będzie Was łapał :)

Lenon zza krzaka :)

Wciąż dalej i dalej :)

Taka lina pode mną pękła...

Sekwencyjnie: najpierw Szkodnik, potem jeden rower, potem drugi rower, potem dopiero reszta :)

Tak, to nadal szlak :)

...który doprowadził nas do końca. Dosłownie.
"Po szwadronie ni śladu, ni znaku... za urwiskiem - tam wije się rzeka, a za rzeką mogiła i krzyż"
(całość: TUTAJ)

"Inny wymiar upojenia..." zgadzam się... taka trasa z rowerem to lepsze niż narkotyki :D

Od teraz miało być już przejezdnie... No więc, czerwony szlak w okolicach Sandomierza....  

...ale kapliczka urokliwa

Odwiedzam n(PRA)przodka. Ponoć nieźle "robił bronią" i ożenił się z Barbarą. Brzmi znajomo :)

Góry Pieprzowe, Góry Wysokie :D




Kategoria SFA, Wycieczka