aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2021

Dystans całkowity:414.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:51.75 km
Więcej statystyk

Silesia Race zima... latem :)

  • DST 115.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 maja 2021 | dodano: 01.06.2021

No dobra, wiosną bo do lata to jeszcze trochę. Nie zmienia to jednak faktu, że 29 maja rozgrywana jest zimowa edycja rajdu Silesia Race. Rok rocznie zawody odbywały się na początku lutego (edycja 2018, edycja 2019, jeden z ostatnich rajdów 2020...), no chyba że mamy rok 2021. W tymże roku kulka z kolcami, w ramach tzn. 3-ciej fali rozwala kolejne imprezy... gospodarki, giełdy, kraje (w sumie... w zasadzie to rozwala wszystko), więc zawody w lutym odbyć się nie mogły. Zostały przełożone najpierw na marzec, ale także i ta data nie mogła dojść do skutku. Dopiero teraz, gdy kulkę dziabnęło kilkaset tysięcy igieł (nota bene, tu macie UNIKALNE nagranie z działań w ramach polskiego systemu szczepień czyli tzw powrót do normalności po szczepionce :D) zawody zaczynają - także - wracać do życia. W końcówce maja ruszamy zatem na zimową edycję Silesia Race, rozgrywaną w dobrze znanych nam lasach w okolicach Krupskiego Młyna.

"Gdy powróciła znów na scenę, z początku nie chciał nikt w to wierzyć,
Widownia była przecież pusta, nie licząc stróży
(prawa i obostrzeń) i żołnierzy.
Ale rozniosło się po mieście, że znowu jest, że zagra ponoć,
Więc się zaczęli schodzić gapie, choć bilet mógł kosztować słono
(ach to wpisowe... :D :D :D)
Przyszliśmy my – jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali
I po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali..."
(oryginał TUTAJ)
No bez kitu... naprawdę! To parafraza cytatu oczywiście z twórczości Mistrza Jacka (link powyżej), ale dokładnie tak to widzę. Powrót sentymentalnej panny...O, tym razem O bo orientacja (nie mylić z "Historią O" :P :P :P choć to też piękna historia :D :D :D).
Przyszliśmy my - jej wielbiciele, już przerzedzeni, postarzali, może także trochę grubsi po miesiącach przymusowej kwarantanny...
i po raz pierwszy znów po latach niektórzy z nas się spotykali. O tak... naprawdę mamy wrażenie, jakbyśmy byli na spotkaniu weteranów, którzy przeżyli wojnę czy apokalipsę. Ostatni raz tyle znanych orientacyjnych twarzy widziałem chyba na ostatnim "normalnym" rajdzie 2020 czyli Rajdzie Liczyrzepy - marzec 2020. Nie liczę ostatniego Jaszczura (Na Jagody) bo to zawsze imprezy kameralne, ani nawet naszego czarnego Mordownika bo to na Silesiach jest wszystko: trasy piesze, rowerowe i przygodówki. Frekwencja jest zawsze zatem ogromna, bo przyciąga zawodników z różnych kategorii. I tak jest także tym razem. Wymiatacze Adventure jak i niemal cała czołówka Pucharu Rowerowego i Pieszego. To spotkanie niemal po latach (prawie półtora roku przerwy w sumie...) i dobrze znowu ujrzeć te same poryte łby, które za jakąś kartką na drzewie, czasem będą walić nawet wpław przez rzekę :)
Wracając do Panny O:
"...i zażądaliśmy spektaklu, i grać zaczęła go od nowa" (dzięki Marcin, że nadal Ci się chce i robisz to co robisz !!!)
"Nie było w nim już tej radości i zaszły w nim widoczne zmiany" (no tu się nie do końca zgodzę bo wszyscy aż rwą się do startu!! Po zbyt długiej przerwie)
"Pojęliśmy, że nowy dramat ma być dopiero napisany" (ooo...to już zależy tylko od naszej nawigacji dzisiaj :D :D :D ).

Numery startowe! Nareszcie :)


Planowanie wariantów


Dany jest zbiór liczb: {25, 26, 29}
To nasze numery startowe na kierownicy... o jak mi tego brakowało. Nie na każdym rajdzie są numery, a ja bardzo lubię klimat jaki tworzą. Nie chodzi mi nawet o rywalizację, bo sama ona sama w sobie jest czasem fajna, a czasem bardzo NIE...  ale chodzi mi o klimat bycia na rajdzie. Znajdowania się w pewnej społeczności, gdzie każdy zrozumie czym jest darcie przez rzekę na azymut za jakąś kartką na drzewie.
Czemu mamy aż 3 liczby opisujące nasze numery startowe? To proste, na rajd dojechał także Andrzej  i znowu pojedziemy w trójkę. Ruszamy razem na trasę rowerową 100 km, która takową może być oczywiście tylko z nazwy, bo jak ktoś zna Marcina, to wie że parametry trasy to dla Niego kwestia bardzo umowna . Do dziś pamiętam rozmowę na Silesia Race - jesień 2015 w Tworogu (no link - bo nie pisałem jeszcze wtedy relacji ze wszystkich imprez...), gdzie rozmawialiśmy z jednym z uczestników o trasie i padł tekst "Trasa jest tak 100-kilometrowa że, pęka mi właśnie 160-ty kilometr i nadal nie mam 2 punktów...". Owszem to czasem kwestie nawigacji i różnych wariantów "z dupy", ale umówmy jednak się,  że Marcin podaje parametry tras BARDZO ORIENTacyjnie :)
Nam to zupełnie nie przeszkadza, bo uwielbiamy klimat Silesii, ale pośmiać się z Niego zawsze można :P
Ruszamy z Andrzejem na zachód. Naszym wstępnym wariantem jest mała pętla po punktach kontrolnych, po południowej części rzeki Mała Panew. Po jej zrobieniu zamierzamy ruszyć głęboko na południe po punkty "w dole" mapy, a powrót do bazy planujemy przez jej północną część. Celem małej pętli jest wyczyszczenie terenów na południe od rzeki, tak aby zamykając pętle po północnej stronie mapy, nie musieć przeprawiać się przez tą niemałą rzekę. Do dziś nie wiemy czy wariant ten był dobry - na pewno był skuteczny bo finalnie zrobiliśmy komplet, ale czy był optymalny... czy nie nadrobiliśmy trochę kilometrów to w sumie nie wiem. Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem - jak zawsze :)
Patrząc po wariantach innych zawodników... chyba były jednak lepsze opcje.
To kocham w rajdach: wariaNty, wariaNty, wariaty(?)

Freundschaftsbrucke - fonetycznie brzmi jak rozkaz rozstrzelania :)

Znowu w lesie

Jak ja to lubię - ocierać się o zielone :)

Ponoć najbardziej romantyczny punkt kontrolny - tak mówił opis :)


Kilka punktów i z powrotem do bazy!
Pierwsze punkty wpadają nam w zasadzie bez większego problemu, bo lecimy "jak po sznurku". Zgodnie z opisanym wyżej planem lecimy mała pętlę na południowych-zachód od bazy. Na mapie nie ma wprawdzie wszystkich ścieżek jakie znajdujemy w terenie, ale lasy tutaj są mocno przejezdne więc wszelakie korekty i zmiany wchodzą bardzo łatwo i bez strat czasowych. Aha aby nie było... mocno przejezdne niekoniecznie oznacza, że zawsze trzymamy się dróg, bo tam gdzie bliżej nam "na azymut" to nie możemy sobie odmówić. Można to zobaczyć na zdjęciach poniżej:
przez łąki, przez krzory,
przez bagna, przez tory,
Aramisy lecą chętnie
no bo rura im nie mięknie :)
Jak dorywamy leśne autostrady to przelotowa sięga 30km/h. Jest dobrze... oczywiście nie utrzymamy takiego tempa przez cały rajd. Nie ma szans, nie my... ale chwilę można się pojarać :)
Gdybyśmy umieli utrzymać takie prędkości przez całe zawody, to bylibyśmy rozpoznawani jako zespół mocny, a nie... ekscentryczno-specyficzny. Inna sprawa, że gdybyśmy umieli utrzymać takie prędkości, to znając nas kierunek i zwrot tego wektora bynajmniej nie celował by w jakiś punkt kontrolny... tylko gdzieś w p***du :)
Powiedziałbym zatem, że naszą rozpoznawalność opieramy na innych parametrach, acz tak naprawdę to my nie robimy tego specjalnie... to się nazywa wypadkiem przy pracy.
Udaje nam się zebrać wszystkie punkty z naszej małej pętli i wracamy do bazy, mijamy ją i wypuszczamy się na dużą pętlę, która zabierze nas na wycieczkę od południa do północy. Mówię oczywiście o kierunkach, ale jak nawigacja nie siądzie to może być to także charakterystyka czasowa naszej wyprawy.
Jestem POCIĄGĘ...znowu :D

Piękne leśne przeloty :D

Co by nie być gołosłownym - kopyto odpalone i ciśniemy ile sił :)

Lampion i Bestia :)


Ubierają się na czarno bo są ze... Straży :)
OK, czasem tez na żółto, jak mają na sobie te ogniotrwałe kombinezony. Zawsze miałem słabość do tej formacji (podobne uwielbienie mam chyba tylko dla Sił Powietrznych), w znaczeniu że niesamowicie podziwiam to co robią... a dziś? Dzisiaj bawią się z nami na rajdzie u Marcina. Ostatnim razem jak Ich widzieliśmy (i w sumie wezwaliśmy) to gasili lasy w okolicy Mielca, a dziś organizują zadania sprawnościowo-techniczne dla trasy rodzinnej. Ech szkoda, że nie są to także zadania dla naszej trasy, no ale nie można mieć wszystkiego. Przyjechaliśmy tu zbierać lampiony i zapierdalać po lesie, tak? :D
Mijamy zatem Strażaków pozdrawiając Ich serdecznie i szturmujemy wydmę, na której mam być lampion. Lampion jest... ale jest także kolejne zadanie dla trasy rodzinnej. A człowiekiem, który zabezpiecza to zadanie jest osobnik, których zepchnął mnie w otchłań i odmęty na ostatniej Silesii  - jest to uwiecznione na zdjęciu!!
Przed oczami staję mi TA scena. Mówiłem Ci, że Cię znajdę, no i jesteś!
Nadal pracujesz z linami, ciekawe ile osób dziś wyślesz w otchłań (odmętów tutaj jakoś nie widzę, więc chyba się nie uda).
Zastanawiam się przez moment, czy nie zrobić akcji w postaci: "Koło się zamknęło, gdy Cię opuszczałem..." (nota bene, widzieliśmy MEGA wypass osom remake tej sceny --> TUTAJ.) 
no ale mamy dzisiaj jeszcze w cholerę punktów do odnalezienia i nie za bardzo mamy czas na zadymę w lesie.
A tak serio, to oczywiście żart i miło był Cię znowu zobaczyć, acz nie ukrywam że cieszę się, że tym razem nie wrzuciłeś nas do wody :D

Znowu wozy kolorowe :D

Wśród drzew

Portetowe na punkcie :)


Spotkania przy kanapkach i lampionach
Przed nami punkt żywieniowy, a zaraz po nim "wyjście" na etap specjalny BnO (dla nas oczywiście robiony na rowerze).
Dzisiejszy punkt odżywczy zlokalizowany jest remizie OSP i jest naprawdę sowicie wyposażony: kanapki ze smalcem i ogórem, a także owoce i ciastka. Prawdziwy wypass dla orientacyjnego stadka. Do tego spotykamy Czarnooch'a ze swoją ekipą - nie widzieliśmy się naprawdę dawno. Zbyt długo, dlatego rozkładamy się z popasem i spędzamy trochę czasu... wspominając dawne rajd jak i umawiając się na wspólną wyprawę może gdzieś w lipcu. Może góry, a może lasy Śląska - to się jeszcze okaże, ale miło było posiedzieć na schodach remizy zażerając się chlebem ze smalcem.
Wjeżdżamy na BnO, do którego mamy specjalną, dodatkową mapę sportową. Staramy się trzymać ścieżek, bo jest tu spora siatka dróg - co ciekawe, w większości przejezdnych. Przez przejezdnych nie zawsze rozumiem dobrych. Po prostu przejezdnych, tak? Trzeba doceniać takie rzeczy, bo nieraz bywało gorzej :)
Na naszym drugim punkcie spotykamy Kamilę i Filipa, którzy walczą dzisiaj na pieszej 25-tce. Walą na azymut, bo lasy przejezdne, więc robimy testy kto będzie szybciej na punkcie - my po ścieżkach i na około, czy Oni "na szagę". Różnie to wychodzi, bo lampion na brzozie zgarnęli przed nami, ale w okolice jakiegoś parowu dotarliśmy w zasadzie w tym samym momencie.
Udało mi się nawet "walnąć" Im pamiątkową fotkę.
Chwilę później nasze warianty się rozjeżdżają bo musimy gonić na południe, na drugą część naszej mapy.

Wypass...

Zapatrzeni w mapę, zagubieni w lesie :)

Wściekle zielono !! To lubię :)

Jazda synchroniczna :)


W lesie deszczowym... wieje w-morde-wind
No niestety zaczyna padać i to nawet tak konkretnie. Kończymy właśnie BNO kiedy zaczynają spadać pierwsze krople. Tyle by było z pięknej pogody, jaka towarzyszyła nam od rana. Ciśniemy na pkt nr 18 mega wielkim przelotem w jeszcze większych strugach deszczu. Serce mi pęka jak słyszę jakie dźwięki wydają napędy - piach i woda. Zabójcza mieszanka, ale i tak niewiele na to możemy poradzić, trzeba zatem jechać po prostu dalej. Suniemy przez ulewę i przez kas, aż po horyzontu kres bo droga jest prosta jak strzała.
Po zebraniu 18-stki skręcamy na zachód i jeszcze większym przelotem ciśniemy przez okoliczne miejscowości po punkty za południowo zachodnim krańcu mapy.
Po wyjeździe z lasu, trafiamy na wielkie otwarte przestrzenie gdzie niesamowicie wieje... oczywiście w ryj, bo czemu nie... znacznie nas to spowalnia, ale walczymy.
Pogoda jest przedziwna, bo leje naprawdę mocno, jednocześnie mocno wieje, ale niebo nad nami robi się piękne i niebieskie czyste.
Mam swoją teorię na to, to widoczne na zdjęciach wiatraki rozpruły chmury i dlatego woda teraz nie ma oparcia w puchu i spada. Sami przyznacie chyba, że to teoria nie do obalenia :)
Czeka nas teraz kilkanaście kilometrów przelotów... więc wiatr i ulewa nie pomagają w zmaganiach.
Co ciekawe pamiętam przelot tutaj z Silesii Race - zima 2018 - wtedy też piździło... tyle że nie deszczem, a mrozem i śniegiem. Waliliśmy w zasadzie tą samą drogą, nad ranem w promieniach wschodzącego słońca. Ech to też były zawody: gleba na lodzie taka, że do dziś mnie boli tyłek na samo wspomnienie plus ucieczka przez PKP... dość, nie będę się więcej pogrążał, można otworzyć relację z tamtej imprezy, zobaczyć zdjęcia i domyślić się samemu ile było w tym (lub nie) BHP... 

Leje...


Przez mokry las...

...i mokre drogi

Pod wiatr i pod-deszcz...


Rzepaki i Polana Śmierci...
Przestaje padać i znowu wychodzi słońce. Robi się nawet aż za ciepło, ale nie ma co narzekać - przynajmniej wyschniemy. Przed nami wielkie pola rzepaku i punkt na cofniętym (w rozwoju?) kasztanowcu, a także na pozostałościach mostu nad jeziorem przy dawnym folwarku/pałacu(?). Tam zrobimy sobie dłuższy popas bo zaczyna brakować energii. Jednak jazda rajdowa a wycieczkowa to zupełnie inna sprawa. Nawet jak się nie ścigacie, to jednak chęć zrobienia kompletu i presja limitu czasowego wymusza pewien ostrzejszy timing.
Punkt w środku rzepakowych pół - rewelacja. Sami zobaczcie zdjęcie poniżej.
Jesteśmy na najdalej położonych na południowym-zachód punktach od bazy. Teraz zaczniemy kierować się w zasadzie już tylko na północ (no dobra, na koniec wpadnie jeszcze trochę wschodu aby wrócić do bazy).
Jeden z punktów powtórzy się z przytoczoną już powyżej edycją zimą 2018. To Polana Śmierci zwany Śląskim Katyniem.
Pod linkiem krótka historia tego miejsca - można też samodzielnie poszukać więcej informacji. Miejsce na pewno warte zobaczenia i warte refleksji, że to naprawdę szczęście żyć w jednak o wiele spokojniejszych czasach... 
Gdy tylko tam dotrzemy to uderza w nas deszcz. Tak, znowu zaczyna padać i to naprawdę mocno, o wiele bardziej niż za pierwszym razem. Przemoczy nas to do cna... ech ledwie co wyschnęliśmy... no ale cóż poradzić. Nie pierwszy i nie ostatni deszcz, który nas sponiewiera. Życie. Jedziemy dalej bo zostało nam jeszcze 5 albo 6 punktów do zrobienia.
Żuuu-le-ee idą-ąą na po-le-ee rze-pa-kuuuu :D  (link oczywiście - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)

"Wieża" w rzepaku :)


Droga NITROERGA prowadzi na... podium :)

Brzmi złowieszczo, nie? NITROERG to przedsiębiorstwo produkujące między innymi materiały wybuchowe. Noto bene, to jeden z Patronów tego rajdu. Znamy ten zakład, bo gdy byliśmy w tych lasach po raz pierwszy, to nie był on zaznaczony na naszych mapach. Możecie się zatem domyślić jak mocno zaskoczyło nas, gdy nagle dotarliśmy do zasieków z drutu kolczastego (podwójnych, oddzielonych pasem piasku) i robiliśmy kolejne *KILOMETRY* (SIC!) próbując wyminąć tą przeszkodę. Dziś, po kilku już wizytach w lasach obok Krupskiego Młyna, wiemy już dokładnie czego możemy się spodziewać. Do tego, dzisiejsze mapy pokazują to miejsce, więc suniemy spokojnie drogą wzdłuż płotu i zasieków. Droga jest prosta jak strzała i dość długa... nie ma jednak swojego imienia, a więc przezwałem ja Drogą NITROERGA. Musicie przyznać, że brzmi kozacko :)
Na rajdzie, na którym zakładu nie było na mapie, niektórzy zawodnicy wleźli na teren zakładu...i tu jestem pod wrażeniem, jak można było "nie zauważyć" lub zignorować takie utrudnienia. Wiecie, jestem zdania, że nawet jak mamy rację to z ludźmi z bronią nie należy dyskutować (co najwyżej nawiązać wymianę ognia, jeśli macie czym). Z tego samego wynika opinia, że jak coś jest chronione dwoma liniami drutu kolczastego, to chyba nie należy tam wchodzić od tak :)
Co ciekawe i na tej edycji, parę osób wdarło na teren zakładu - pozdrawiamy ekipę Sergiusza!
Owszem, było to związane z niedokładnością mapy w okolicy rzeki, która pokazywała, że tereny zakładu nie dochodzą do samej wody, ale jednak bramę to już sforsowali raczej świadomie :D :D :D Wielkiego problemu nie było, bo w końcu to patron dzisiejszego rajdu, więc mogli się spodziewać "naruszenia" obszaru.
Z Drogi Nitroerga odbijamy po ostatnie punkty kontrolne na naszej trasie i zamykamy komplet!!! 
Komplet i to przed zmrokiem bo do bazy docieramy 19:42 (start był 9:30). Jest dobrze!
Wynik daje Basi drugie miejsce na podium, co nas realnie zaskakuje bo nie spodziewaliśmy się że pójdzie nam tak dobrze na pierwszym w zasadzie rajdzie w tym roku (na Jaszczurze byliśmy jedynymi rowerzystami, więc ciężko mówić o wyniku w kontekście rywalizacji). Czuć po nogach, naprawdę mocno czuć, że dawno nie jeździliśmy w reżimie rajdowym. Tym bardziej miejsce na podium jest nieoczekiwane, ale nie ukrywamy że bardzo miłe.
Standardowo w bazie po rajdzie wdajemy się w rozmowy z innymi zawodnikami i bierzemy udział w afterparty. W drodze powrotnej pozostaje umyć rowery bo po leśnym i deszczowym rajdowaniu są istną kulą błota i rozpaczy... do domu docieramy koło 1:00 w nocy i idziemy spać.
Było super, ale sponiewierani to jesteśmy mocno.
 
A na koniec kilka zdjęć niepoukładanych - różne chwile rajdu:

Chaszczujemy :)

Sarna Luiza jest rozczarowana poziomem twojej nawigacji...

Ponownie w lesie deszczowym...

Zakaz jazdy rowerem... trzeba nieść :D :D :D (tzw. WTF picture)

Wzdłuż drutów kolczastych czyli końcówka Drogi Nitroerga :)

Szkodnik cieszy patelnię, no bo łatwo nie było



Kategoria SFA, Wycieczka

Co za Ciemniak... i Małołączniak

  • DST 17.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 22 maja 2021 | dodano: 24.05.2021

Spontaniczny wypad w Tatry... zbliżał się weekend, więc jak zawsze włączyłem mój radar pogodowy: północ, południe, wschód, zachód. Kielce, Rzeszów, Opole, Nowy Targ... no cholera, wszędzie ma padać i to dość mocno. Ech...a miał być rower (gdzieś w szeroko rozumianych - czyli do 200 km - okolicach Krakowa). Wygląda jednak, że nigdzie nie będzie znośnej pogody tej soboty, przynajmniej według prognoz. No nic, no to skoro nie rower, to może coś pieszo. Chodzenie w deszczu jest (trochę) lepsze niż jazda w deszczu.
Nie przełożymy tego na niedzielę, bo w niedzielę siedzimy w Muzeum Lotnictwa na wykładzie z cyklu "Spotkania przy Samolocie". Tym razem około 5 godzin wykładu o F-35 !!!
Nie ma opcji abyśmy nie byli !!!
WIECIE CHYBA JAK JEST ("Jak będą chcieli iść do Muzeum Lotnictwa, to zabierzesz ich do Muzeum Lotnictwa k***a jego mać :D")
Radar pogodowy podejście drugie, czyli gdzie pada najmniej :)
Południe. No to co? Gorce, Wyspowy, Sądecki... TATRY?
Mapy przygotowane, decyzję podejmiemy w drodze w zależności od pogody.
Mnie kuszą Tatry... kiedyś to był główny kierunek wypadów, ale od pewnego czasu tłumy odstraszają... Niemniej od naszej najbardziej hardcore'owej wyprawy (Baraniec, Rohacze, Wołowiec, Grań Otargańców) oraz od chyba najpiękniejszej tatrzańskiej wyprawy (Bystra) ciągnie mnie tam bardzo, tak jak to było kiedyś. Wiecie taka trudna miłość: oboje wiemy że nie powinniśmy, a jednak nie sposób się oprzeć. Dziś ma padać, a to odstrasza ludzi.
Poza tym na 2000 npm to raczej będzie padał śnieg a nie deszcz. A śnieg jest spoko...
Po milionie analiz i planów czy Wyspowy czy Gorce czy Tatry, ruszamy na Ciemniak i Małołączniak.

A to, że ma padać?
A co mi tam, odpowiem wierszem:

ADAM ASNYK "ULEWA"
Na szczytach Tatr, na szczytach Tatr,
Na sinej ich krawędzi
Króluje w mgłach świszczący wiatr
I ciemne chmury pędzi.

Rozpostarł z mgły utkany płaszcz
I rosę z chmur wyciska,
A strugi wód z wilgotnych paszcz
Spływają na urwiska.

Na piętra gór, na ciemny bór
Zasłony spadły sine,
W deszczowych łzach granitów gmach
Rozpłyną się w równinę.

Nie widać nić - błękitów tło
I całe widnokręgi
Zasnute w cień, zalane mgłą,
Porznięte w deszczu pręgi.

I dzień, i noc, i nowy wschód
Przechodzą przez odmiany;
Dokoła szum rosnących wód,
Strop niebios ołowiany.

I siecze deszcz, i świszcze wiatr,
Głośniej się potok gniewa;
Na szczytach Tatr, w dolinach Tatr
Mrok szary i ulewa.

A tutaj w wersji poezji śpiewanej ---> ULEWA



Nie jest źle, mogło być ze 4h drogi w jedną stronę...

"...w deszczowych łzach"

"...a strugi wód (...) spływają na urwiska"

Przełączka co mało jadła :)

Strażnik słupka

Wkraczamy w Królestwo Zimy

Szkodnik ze złem w tle :)

Szukając wiosny :)

Wzdłuż słupków :)

...o ile je widać :)

Maseczki nadal obowiązkowe? :)

Giewont zawsze na propsie :)

... i nagle takie niebo :)

Rogaty !!!

Więcej Rogatych !!

Jeszcze więcej Rogatych !!!

Trudniejszy kawałek (dla nas, nie da Rogatych)

Szlak błękitny jak niebo nad nami :)

:) :) :)

Stamtąd schodzimy (spojrzenie w tył)

Schodząc w doliny...



Kategoria SFA, Wycieczka

Jagodna po Jaszczurze... 2 razy

  • DST 30.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 maja 2021 | dodano: 23.05.2021

Dzień po Jaszczurze - Na Jagody, przed powrotem do domu, zabieramy Kamilę, Filipa i Lenona na Jagodną. Skończy się to dla nas dwoma zdobyciami tego szczytu, bo najpierw robimy to wspólnie w stylu dowolnym (dosłownie... patrz zdjęcie poniżej), szlakiem. A kiedy piesza ekipa będzie sobie wracać z buta, to my ze Szkodnikiem wskoczymy na Single i przejedziemy całą pętlę "Jagodną" (czyli zjedziemy na Przełęcz Spaloną, a następnie podjedziemy na Jagodną raz jeszcze - wszystko singlami a nie szlakiem !!!, tylko po to aby raz jeszcze zaliczyć sobie zjazd z najwyższego Szczytu Gór Bystrzyckich). Piękny acz bardzo intensywny weekend.

Puść te klamki and... :D

...get the flow :D

Nawet na singlach nie rozstaję się mapą na kierownicy :)

Sekcja specjalna: mostek - głaz - mostek. WYPASSS

No to lecimy sekcję specjalną :)

Sekcja kamerdolców :)

Szkodniczek, strumyczek :)

Ciasny wiraż podjazdowy :)

Podjazd pod Jagodną to nie jest spacerek :)

Składając się w zakręcie :)

W drodze na Jagodną

Każdy zdobywa Jagodną swoim stylem :D :D :D

Dobrze znowu tu być :)

Wieża na Jagodnej

Tak to wygląda z góry



Kategoria SFA, Wycieczka

Jaszczur - Na Jagody

  • DST 85.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 maja 2021 | dodano: 21.05.2021

Ścieżka Zbłąkanych Wędrowców, Ścieżka Wielkiego Strachu, Strażnik Wieczności... Mówi Wam to coś? Jeśli tak, to szacun! Jeśli jednak nie, to spieszę z odpowiedzią: to Góry Bystrzyckie, cześć Sudetów Środkowych, czyli tajemnicze tereny Kotliny Kłodzkiej. Znamy je bardziej niż dobrze, bo to miejsca w które zawsze chętnie wracamy, ale i tak Malo pokażę nam, że nie znamy ich tak aż dobrze, jak nam się wydaje...
Oto opowieść o tym jak wybraliśmy się w maju na jagody.

"A jeśli umrę jako partyzant (...) pogrzeb mnie w górach, tam hen wysoko..."
(to polskie tłumaczenie włoskiej pieśni partyzanckiej "Bella Ciao")
Sami doskonale wiecie jak wyglądał ostatni rok pod kątem imprez na orientację. Mówię tu raczej o okresie czasu, a nie o stricte roku kalendarzowym. Dopiero teraz, pomału, bardzo pomału różne zawody budzą się do życia. Zawody w znaczeniu: nie że kowal czy inny kolo(dziej na przykład), tylko chodzi mi o rajdy... Kumacie, prawda?
Do samego zatem końca nie było wiadomo czy będzie możliwość, aby Jaszczur w ogóle się odbył. Chodzi oczywiście o oficjalną możliwość - finalnie okazało się że cześć obostrzeń została zniesiona i otwarła się możliwości noclegów, a zatem (do pewnego stopnia) i rajdu. Niemniej człowiek Jaszczur jak MALO-wany, nastawiony był na wszystkie ewentualności. Procedura "Covid Ostry" przewidywała partyzanckie zmagania w lasach gór bystrzyckich i pełną gotowość na wymianę ognia ze służbami tropiący mi uczestników.
A nasza rola? Ponoć należymy do tych rozsądnych i tych, o których mówi się "law-abiding citizens"... Ci, który zawsze stosują się do wymogów i przepisów, bo cenią sobie ład społeczny... No to tym razem, TAKI HUGE (czyt. hjudż) !!!
Tym razem zwyciężyła pasja nad rozsądkiem. JASZCZUR!!! Rajd, który można kochać lub nienawidzić. I to nierzadko naraz. Co więcej Jaszczur w górach... czyli najlepszy możliwy!
No więc, co z tym rozsądkiem? A "niech wiedzy w księgach szpera rabin, mądrością moją jest karabin, karabin i klinga ukochanej szabli..."  (całość TUTAJ). Lecimy w pełną partyzantkę!!
Nie odpuścimy Jaszczura w górach. "Kiedy dyktatura staje się faktem, rewolucja staje się obowiązkiem" (TUTAJ)
Wstępujemy zatem do orientalnego ruchu oporu, do partyzantki i jesteśmy gotowi na wszystko. 
"A jeśli umrę jako partyzant, pogrzeb mnie w górach, tam hen wysoko" Najlepiej w okolicach Jagodnej (985m) - najwyższego szczytu Gór Bystrzyckich.


Na Jagody...
Najpierw musieliśmy jednak rozwiązać zagadkę, gdzie Jaszczur będzie się odbywał. To, że w poprzednim akapicie macie informację o Górach Bystrzyckich, wcale nie było takie oczywiste. Do informacji publicznej podana zostaje tylko i wyłącznie następująca instrukcja: wielka kotlina południowa, wyprawa "na jagody" do miejsca zwanego hajcowisko. Za dobrze jednak znamy nasze polskie góry, aby było to dla nas tajemnicą. Gdyby to była instrukcja dla zachodniopomorskiego, które jest dla nas biała plamą, to do dziś nie widzielibyśmy gdzie mamy jechać... ale nie na naszy ukochanym Dolnym Śląsku. Jagodna to najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich w Kotlinie Kłodzkiej, a jednym z najbardziej znanych tam miejsc, jest schronisko na Przełęczy Spalonej. Na Jagody w Hajcowisku - Mamy to!!!
Nasz SFA-Panzerkampfwagen zbiera naprawdę mocną ekipę bo Kamilę, Filipa i Lenon. Ten ostatni to jest już w zasadzie nieśmiertelny bo odsłużył swoje w COVID'owym piekle (i bynajmniej nie było to tak zwane bezobjawowe przejście...). Na miejscu czekać będzie na nas także znany miłośnik sprzętu AGD do prasowania konkurencji (Andrzej), Z Nim to wybierzemy się na trasę niepieszą. A kiedy w trójkę ruszymy na rowery, to pozostała załoga naszego wozu zaatakuje trasę TP25. Innymi słowy ruszamy naprawdę szeroką tyralierą w teren. Dwa trzyosobowe oddziały, gdzie zwykle musimy sobie radzić patrolem dwuosobowym.
Z Krakowa wyruszamy paręnaście minut po 3:00 nad ranem i i kierujemy się na SPALONE tereny kotliny Kłodzkiej...
Droga jak droga, wszyscy śpią a ja samotnie cisnę przez noc... Obudzą się na serpentynach pod Przełęczą Spaloną jak zacznie nimi miotać ja szatan po wozie. Już ja o to zadbam :P
Do bazy wbijamy chwilę przed 9:00, dostajemy krótką odprawę, pobieramy mapy i Andrzej i ruszamy... NA JAGODY albo PO LAMPIONY :)

Awangarda naszego zespołu :)

Cicha woda... głęboko wciąga :)


(S)Towarzysz CEP
Tak też myśleliśmy, a to był dobry punkty. Dumni, że omijamy stowarzysza (dla niekumatych - fałszywy, podpuchę) zebraliśmy stowarzysza śmiejąc się z Malo, że tak łatwo nas nie oszuka. 
I mieliśmy rację, oszukaliśmy się sami. Trzech wybitych nawigatorów, starych wyjadaczy (chyba słodyczy ze spiżarki...), komandosów nawigacji. Trzeba było brać CEP'a a nie być CEP'em. Drobna różnica, ale porażka spektakularna.

Szkodnik na skraju bagna


Randez voua? Tete-a-tete? Chyba Faux Pas...
Wpadamy do chatki w środku lasu. Zagadką w tym miejscu jest kolor obrusa - wysyłamy Basię bo ja znowu popiszę głupoty w cyklu niebieskii a okaże się, że to lazur wchodzący w morski...
Młoda para urządziła sobie tu drobne tete-a-tete i mimo COVID raczej nie planują zachowywać dystansu :)
No peszek, bo jest tu punkt kontrolny rajdu na orientację. Owszem Jaszczur jest kameralny bo to rajd dla "Szkodników, Pacanów i Zbieraczy Padliny..." (tak jest w opisie, to oficjalna charakterystyka :P)
Przewali Im się zatem tutaj dzisiaj z kilkunastu zawodników o różnych porach. Może być ciężko albo z ryzykiem, co kto lubi :)

Chatka ruch... Puchatka :)

Kompas na szyi i mapa w ręce - Szkodnik w trybie bojowym

ET goes...WILD :D


"-Jaką kawę pijasz? - Czarną jak noc, słodką jak grzech" (Tutaj)
Liczymy szczebelki na wielkim WY-paśniku. Potem zbieramy punkt na skałach, gdzie trzeba się nieźle wdrapać po lampion, a następnie...wpadamy na otwartą smażalnie ryb.
Szkodnik nie odpuści kawy. Robimy zatem popas (i poPIJ) delektując się kawą jak w opisie. Ja obalam Tymbark, który pod nakrętką mówi mi, że "los Wam dzisiaj dop***li."
Żart, ale furorę robiły by takie kapsle :)
Mogli by mnie zatrudnić do marketingu!
Dobrze posilić się bo teraz czekają nas srogie podjazdy i podpychy. 

Takie tam ze skałą

Droga Szkodnicza i droga Andrzeja :)

Mój ulubiony OPEN SPACE :)

O nie, najgorzej! Szkodnik znowu mnie wyprzedził!

Zacna dziura w glebie na lampiona :)

Co ja robię ze swoim życiem... za jakąś kartką na drzewie...


Andrzej ginie pod wodospadem.
Ha! Przykuło uwagę, co? No cóż "piszę nagłówki wstrząsające żebyś emocje w życiu miał..." (link jak zawsze - na własną odpowiedzialność).
Naszym zadaniem jest pomiar wodospadu. Zamierzam oszukać system i odczytać wysokość z tablicy informacyjnej, ale wodospad mnie oszukuje... nie ma tablicy.
Musimy to zrobić ręcznie. Dosłownie. Andrzej twierdzi, że jak wyciągnie ręce to ma (jeśli dobrze pamiętam) 2,40 metra.
Na pierwszym zdjęciu Andrzej dokonuje kalibracji przyrządu pomiarowego a potem niczym rasowym partyzant - gotowy na COVID OSTRY - schodzi do podziemia (sami zobaczcie).

Hande hoch! Ruki vjerch czyli Hands up, baby, hands up :)

Andrzej ginie pod wodospadem (schodzi do podziemia) :O


Jaszczurzy klimat
tak się zaczyna
jest biały lampion
a dróg tu ni ma
Deszcz w ryj zacina
Szkodnik przeklina,
ten tłusty WYPYCH...
na melodię znanej weselnej przyśpiewki (TUTAJ). Zaczyna padać deszcz... no cóż by nie. To Jaszczur, pogoda musi dzisiaj komuś dopier***ć. Tymbar to przepowiedział, tak? Jak zwykle padło na nas. Ech, nie lubię jeździć w deszczu... dobrze, że na Jaszczurze nie jeździ się za dużo. Pcha się i niesie, więc spoko... tak jak w tym mega chamskim kawale: "co mówi bezdomny gdy przypali sos - dobrze, że nie miałem mięsa!".
No więc właśnie: co mówię gdy pcham pod górę w deszczu. Dobrze, że nie da się jechać, bo nie lubię jeździć w deszczu. T
AK, naprawdę nie lubię jeździć w deszczu! To, że czasem jeździmy po 16 godzin w deszczu, nie zmienia faktu, że nie lubię... Żona mi każe...
Po tym jak Andrzej zabawił się a archeologa i szukał w gruncie rzeczy, trzeba zacząć się wspinać... będzie teraz mocno pod górę.
Znam ten podjazd z jednych wakacji. Będzie boleć... ale spokojnie, deszcz zmyje nam łzy z utrudzonych paszczy...

Jeszcze da się jechać. Zacny ten zielony pagór po prawej. Me gusta :)

No i klasyk...


"Strength Through Unity, Unity Through Faith"

(pamiętacie skąd to? Jak nie, to TUTAJ) Wiara w to, że znajdziemy lampion ukryty gdzieś pośród skał. Wiara i tzw. teamwork. Zatrzymujemy się przy zielonym szlaku. Pion w górę... i to taki, że trzeba będzie założyć obóz aklimatyzacyjny w połowie... stwierdzamy, że nie ma sensu tam pchać rowerów. Andrzej zostaje przy maszynach, a my ze Szkodnikiem próbujemy namierzyć jaszczurowy lampion. Po jakiś 20 minutach błąkania się po śliskich skałach wracamy z niczym... jesteśmy niemal pewni, że byliśmy w dobrym miejscu lidara, ale cóż z tego, skoro lampionu ani śladu. Mało prawdopodobne aby ktoś go zabrał, bo nikt normalny w takich miejscach nie chodzi.. Andrzej postanawia spróbować od zupełnie innej strony - nie odmierzać się na wschód od szlaku, ale dyma wąwozem od południa. Tym razem my zostajemy z rowerami, a On rusza na poszukiwania. 15 minut później wraca zwycięski. Czyli jednak to wąwóz był kluczem do tego lidara. My przestrzeliliśmy lampion o jakieś 70-80 metrów. Po raz kolejny mamy przykład, że Teamwork potrafi zdziałać cuda.

Ruiny kaplicy. Nie znałem tego miejsca!!

Robi wrażenie...

No i znowu pod górkę...

Fort Wilhelma

Portretowe z lampionem

Wejście do DUNGEON'ów !!!


Strażnik Wieczności ma na imię... Adolf??
Z każdym obrotem koła zbliżamy się do terenów kontrolowanych przez tajemniczą osobowość Gór Bystrzyckich - Strażnika Wieczności. Jeśli ciekawi Was co to za postać, to więcej o Nim TUTAJ (co to za dramatis personae i czym jest wieczność).
Na samym Strażniku punktu nie ma (jak to strażnik stoi przy drodze, więc jest dla MALO za MALO hardcore'owy na Jaszczura).
Niemniej w samej okolicy znajduje się punkt zagadka, a w zasadzie nawet dwa. I jak przy pierwszym opadnie mi kopara to przy drugim będę już ostro gryzł glebę... a myślałem, że znam Góry Bystrzyckie...
Pierwszy to kamień z wyrytym mieczem i niemiecką inskrypcją upamiętniający wojnę - napis jest niekompletny ale i tak robi on niesamowite wrażenie.
To jednak nic gdy natykamy się na drugi kamień a w zasadzie obelisk ze swastyka i napisem iż "kamień przeminie, ale III Rzesza nie".
Część z Was zna moją (chora poniekąd - jestem tego świadom) fascynację historią pewnej zbrodniczej formacji z której wywodzą się takie oddziały jak Leibstandarte czy Totenkopf - tu bym chciał podkreślić, fascynację historią tej formacji, a nie samą formacją, bo ogólnie to jestem zdania, że każdy fanatyzm trzeba zaorać - tak zrobić miejsce na konstruktywny dialog :)
Niemniej na mojej mapie miejsc związanych z historią właśnie wpadła niesamowita perełka. Szacun dla Malo za znalezienie takich miejsc.
Co do samego Strażnika to mimo, że nie ma przy nim punktu kontrolnego to podjeżdżamy go odwiedzić. Kocham tą postać pośród lasu. Gdy widzieliśmy się po raz pierwszy miał na szyi zawieszony kompas. Porządny piękny kompas... zabralibyście? Strażnikowi Wieczności? My to jednak wolimy nie dostawać wp***lu od losu przez najbliższą wieczność, więc nie ruszaliśmy strażniczej własności. Dziś kompasu nie ma, ale trzyma On w dłoniach... cukierki. Kocham ten klimat! Zacny, naprawdę zacny ten Jaszczur.

Strażnik Wieczności

"Kamień przeminie, III Rzesza nie". Ostro...

Uciekając z tych lasów upiornych...

W drodze do kolejnych ruin

Ruins...


Ma-R-yśka Dezinformacja
Spotykamy Marka i Ryśka i pytają nas o Gniewosza, czy jest przed Nimi czy nie. Ja nie zanotowałem, że pytali o Gniewosza i zrozumiałem, że pytali o jakąś parę przed Nimi. No to powiedziałem Im, zgodnie z prawdą, że ostatnią parę to minęliśmy godzinę temu. Podłamałem Im morale, że mają taką stratę.
Głowę zwiesili niemi i poszli...
5 min później spotykamy Gniewosza, który jest z Nimi... komunikacja level expert.

A my znowu pod górę...

Niesamowite są tutaj te obeliski

Zbliża się wieczór

Strome te łąki :)

Prawie jak John Wayne... prawie :)

Bajka o powidłach...po widłach zostają 4 dziury. Jedno z naszych zadań

BRAHMINY z Fallout'a !!!! One istnieją !!


Czasem ciężko jest odnaleźć drogę do domu...

Druga wielka wtopa nawigacyjna tego rajdu. Zadanie od odrysować front domu.
No to odrysowujemy... chwillę później zORIENTowaliśmy się, że nie o ten dom chodzi.
Odrysowujemy inny dom... też zły.
Przy trzecim domu, nie będąc do końca pewnie czy to na pewno dobry dom... jedziemy dalej. Dość kompromitacji.
Gubimy trochę drogę i kończy się na wariancie "na rympał" przez jakieś krzory.
Chwilę później przychodzi deszcz... niesamowita ulewa, która będzie towarzyszyć nam już do końca rajdu.
Na dobitkę musimy z powrotem podjechać pod Przełęcz Spaloną... co nam trochę sponiewiera. Do bazy docieramy kilka minut przed 1 w nocy czy przed naszym limitem.
To był jeden z lepszych Jaszczurów ever!!!
Piękny powrót do rajdów na orientację w przepięknych okolicach Gór Bystrzyckich. Rewelacja

Byle do szlaku...

Nocne czytanie mapy :)

Wśród skał

Transplantacja "W PRAWO"

To nasz Aniołek, prawda...

Ulewa jest nieprzeciętna...

Jaszczurzy klasyk

Ostatnia prosta



Kategoria SFA, Wycieczka

Pasmo Brzanki i Liwocz

  • DST 82.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 maja 2021 | dodano: 10.05.2021

Piękny, żółty szlak przez całe Pasmo Brzanki aż na Liwocz (30km, w zasadzie cały czas lasem i pagórami - 1000m przewyższenia w jedną stronę!).
Tylko potem trzeba jakoś jeszcze wrócić, a że to Pogórze... tośmy dowali sobie Przewyższeniową masakrę pogórzem brzankowo-liwoczowym.
Wyszło prawie 1900 na 82,5 km, ale było warto. Zawsze jest :)
Jej Wysokość Brzanka oraz Jego Nie-taka-niskość Liwocz, czyli częściowi tereny naszej niedoszłej Siły Kornolisa (Brzanka) i pagór, który zawsze mnie kusił, a nigdy nie było okazji się z nim zmierzyć (Liwocz). A wszystko to na spontanie i przez nasz ostatni wyjazd do Magurskiego Parku Narodowego z Kamilą i Filipem. Wracaliśmy trasą nie-wprost i kiedy przejeżdżaliśmy sobie przez jedną przełęcz, to zatrzymałem się zobaczyć co to za pomnik tu stoi (bitwa AK z tarnowskim oddziałem Gestapo) i co widzę... piękną leśną drogę w jedną i drugą stronę oraz tabliczki: Brzanka 2,5h, Liwocz 4.5h. No to jest plan!
Tydzień później, czyli dziś lecimy tą trasę. Długo nas nie musiały tabliczki namawiać :)

Uprzedzając ewentualne pytanie: nie wiemy jeszcze co z Siła Kornolisa. Owszem pomału wszystko wydaje się wracać do normy, ale obostrzenia to jedna strona medalu. Drugą jest fakt, że epidemia zabiła i to dosłownie, wolę "gminy" na organizację imprezy... Jeśli ktoś umie czytać między wierszami, to będzie wiedział czemu słowo gminy jest w cudzysłowiu... 

Niezmiennie :)

Klucze do lasu :)

Jej Wysokość Brzanka... a jeśli tabliczki wydają Wam się znajome, to TAK - to nasze. Wykonanie "surowych" tabliczki to oczywiście Monika i Tomasz, ale projekt, malowanie oraz montaż to już my. Na Siłę Kornolisa kilka różnych tabliczek zawisło na Pogórzu Ciężkowickim. Dobrze widzieć, że ponad rok później wiszą aż miło :)

A wiecie, że dosłownie 3-4 metry stąd ukryty jest OGROMNY pojemnik Geocache'a? Ogromny z standardach geocachingu oczywiście :)

Jej Wysokość Brzanka Druga (pagór dwu-wierzchołkowaty)

Bacówka na Brzance nadal działa i sprzedaje na przykład pyszne szarlotki na wynos. Na Sile Kornolisa za okazaniem... aaa, cisza. Może jeszcze się uda kiedyś...

Ktoś tu buduje zamek!! I to całkiem fajny zamek...

...z fosą, mostem zwodzonym i wyspą! WYPASSS

Fajny ten szlak !!

Wiosna :)

Szkodnik odpala kopyto na stromym podjeździe. 1000m przewyższenia się samo nie zrobi :)

W górę i w górę...

Tzw. Ostry Kamień

Ostry i wielki. Tak wielki, że ma schody !!!

Napisałbym, że bym cisnął... ale CISNĄŁEM :D

3h drogi na Liwocz, a mamy już obie Brzanki oraz Ptasią Górę (Ostry Kamień), to jednak kawał drogi jest

"...a jeśli z nas ktoś padnie szaleńczych jazd, czerwieńszy będzie kwadrat, nasz lotniczy znak"
Jak ja kocham lotnictwo i niesamowicie cenię sobie takie pomniki, ale cóż bycie podoficerem z Centrum Szkolenia Sił Powietrznych (CSSP) zobowiązuje :)
"Znów pełen gaz, bo cóż że spada któraś z gwiazd, gdy cała wnet eskadra pomknie na szlak"

Jak ktoś nie zna, to całość TUTAJ

Klasyki leśne...

Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nadal podpychamy :)


Atakujemy Liwocz

A Liwocz atakuje nas

"Hill after hill...

... breaking the lines of defence". Cytat oczywiście z tej piosenki

Krzyż milenijny po zjeździe z Liwocza

Powrót przez drogi i bezdroża Pogórza...

Kapliczka w okienku

Widok z dołu

Zegar tyka nieubłaganie... nawet tak wielki, zielony.

Góra za górą, w górę i w dół... stromymi pogórami Pogórza

Ale takie widoki :)

"Ścigają się z zachodem słońca..." chyba wiecie skąd ten cytat. Naprawdę nie? Ech... "Race against the sunset"

Bez kitu... klimat jak "Poland first to fight"

"...jeszcze stać ich by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza" (całość TUTAJ)
Ponad 1850m przewyższenia, zacnie, zacnie. Nawet nie zardzewieliśmy tak bardzo jak się obawiałem :)




Wzdłuż zacnej linii brzegowej

  • DST 35.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 maja 2021 | dodano: 05.05.2021

Powrót na robioną na jesieni trasę dookoła Jeziora Czorsztyńskiego. Tym razem krótsza wyprawa bo bez "Velo Dunajec" i bez Szkodnika, ale za to z Tatą, który już dawno chciał zobaczyć tą ścieżkę. Ponoć majówka była bardzo deszczowa. Nie wiem, nie widziałem chmur bo mi je Tatry zasłoniły :D :P :D

Dziwnie poszarpany ten horyzont :)

Jakaś rudera na skale :)

Wzdłuż linii brzegowej :)

Takie drogi to ja lubię :)

Zacny punkt widokowy

A Babia stwierdziła, że dziś zostanie KLIMANDŻARO :D :D :D no chyba nie ma bata zaprzeczyć

Jedziemy :)

Spotkanie dziobem w dziób :)

Jestem PIRATĘ :)

Na czerwonej drodze :)

Szuka żab szerokoustnych (hermetyczny kawał... jak ktoś nie zna, to nawet nie próbujcie zrozumieć)

Z pasmem Lubania w tle :)

Mostki pierwsza klasa :)

7%... tak, jasne...



Kategoria Wycieczka

Magurski Park Narodowy

  • DST 30.00km
  • Aktywność Wędrówka
Poniedziałek, 3 maja 2021 | dodano: 04.05.2021

Magurski Park Narodowy - oj, lata tu nie byliśmy. Na większości szlaków w MPN jest zakaz jazdy rowerem, więc jakoś nie wpadamy tu często... częściej wybierając inne równie nie-rowerowe, ale jednak legalne szlaki naszego ukochanego Beskidu Niskiego. Jako, że tym razem ruszamy pieszo i w 4-rkę (z Kamilą i Filipem), to nic nie stoi na przeszkodzie aby nawiedzić dawno nie widziany MPN. To tereny, gdzie nawet w długi weekend majowy tłumów nie ma, więc tym chętniej "zaszywamy" się w las i wędrujemy po okolicznych pagórach.

Po schodach do lasu :)

Coś Im tu zdrowo cieknie, ciekawe czy ktoś już wezwał hyrdaulika :)

Ekipa jak zawsze nie-na-żart...a :)

Agresywny product placement? Kakao z Miśkiem czyli PUCHATEK :)

Długi majowy weekend, jedna z większych atrakcji MPN, więc tłumy na szlakach :)
(no dobra, nie było tak, że nie spotkaliśmy zupełnie nikogo, ale ogólnie bardzo pusto)


Znowu ten przeklęty kur :D :D :D (hermetyczne bo to folklor, ale jak ktoś śledzi bloga na bieżąco, to wie jaki mamy ubaw z patologicznej relacji Czort - Kur :D )

Diabli wzięli... i upuścili (bo Kur!!!) :D

Urokliwe ścieżki :)

Szkodnik w rezerwacie :)

Takie tam z głazem :)

Trzeba się naprawdę postarać aby zgubić szlak :)

Szkodnik jak Simba na Lwiej Skale (REMEMBER !!!)

SZABAD ZONA !!! czyli epidemia cofnięta dekretem :)


Mój ukochany świat na jednym obrazku (i trafiły się nawet takie rarytaski jak PIOTRUŚ, który wie "Gdzie spadł samolot" czy też MIGHTY GRANDEUS) :D :D :D

Przyrząd pomiarowy wykorzystujący metodę pośrednią czyli zmianę właściwości termometrycznej ciała w nim zastosowanego :)
Oj tak !! Beskid Niski ale Stromy :)

Przeskakujemy na szlak czerwony - szkoda, że nie zahaczymy o Bartne bo Bartne to jednak Bartne... prawda? ---> najpiękniejsza piosenka o Beskidzie Niskim

No i znowu na zielonym, coś nie możemy się zdecydować :)

W górę rzeki - dosłownie :)




Kategoria SFA, Wycieczka

Turbacz...(-yk)

  • DST 20.00km
  • Aktywność Wędrówka
Sobota, 1 maja 2021 | dodano: 04.05.2021

Gorce... mój drugi dom. Gorce w słońcu, Gorce w śniegu, Gorce w deszczu. Po prostu GORCE - acz tym razem od rzadkiej dla nas strony :)

Tobołów :)

Obidowiec :)

Dawno tu nie bylem (bo my w Gorce zawsze od Szczawy, Lubomierza czy Kamienicy, a nie od Niedźwiedzia i Poręby)

Trzy kolory - (nasz) zielony

WJESNY NJE BUDJET - czyli Zima nadal walczy :D

Wiosna jednak w ofensywie :)

Święto Narodowe - no to kierujemy się bielą i czerwienią :)

Heraklit miał rację "Wszystko płynie" - zawłaszcza jak mocniej przyświeci słońce :)

Turbacz tłumy, Turbaczyk (nikogo).. ba na całym zielonym szlaku nie spotkaliśmy nikogo!

Mgły i "siąpiący" deszcz - czyli Gorce. Zawsze, po prostu zawsze i to jest w nich piękne :)