TROPICIEL 17 - Lasy Murckowskie
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 lipca 2015 | dodano: 30.07.2015
...wyruszamy ze Szczawnicy 22:15. Jesteśmy po całodziennym rajdzie Mountain Touch Challenge. Zmęczeni i to dość mocno...trudna była trasa a i słońce nam dogrzało. Przy wjeździe na A4 zaczyna padać deszcz i tak będzie przez większość nocy. Osobiście deszcz mi nie przeszkadza, zwłaszcza na rajdach nocnych bo w połączeniu z delikatną mgłą tworzy niesamowity klimat, ale oczywiście wolę jak nie pada.
Czuję także zarwaną noc z piątku na sobotę, a tej nocy nie zmrużymy oka wcale. Czas nas zaczyna gonić, warunki na autostradzie są ciężkie bo mocno pada, a trzeba jeszcze przepakować plecaki po Szczawnicy. Zaczyna się nerwówka.
Wpadamy do Katowic o 1:10, start mamy o 1:35. Wszystko w biegu - rejestracja, ściągnięcie roweru, przepak plecaka, założenie oświetlenia. Wołają nas na odprawę a ja jestem w lesie z przygotowaniem - i to bynajmniej nie Murckowskim. Dostajemy mapę, wskazówki i pada hasło start. Basia oczywiście gotowa od 10 min, Dominik także czeka - jak Oni to robią...Dobra, kij z tym. Jadę na numerze startowym z Szczawnicy, oświetlenie założone, trudno z tym numerem - będzie trochę śmiechu z tego tytułu po drodze ze względu na zdziwiony wzrok niektórych zawodników (aż tak się zgubił?).
Ruszamy na trasę od północy - punkty układają się w dość oczywistą pętle, ale to co lubię w Tropicielu to fakt, że właściwie można zacząć tę pętlę od dowolnego punktu. Nie jest tak że któryś się narzuca jako pierwszy. Dzięki temu oraz startom godzinowym (po kilka zespołów w odstępach czasowych) nie ma tłoku na punktach i na zadaniach. Tropiciel opracował to do perfekcji - zwłaszcza pod wrażeniem byłem edycji 16-stej gdzie było około 800 osób i w zasadzie nie było tłoku na punktach!!
Tu w Katowicach frekwencja również dopisała - niemniej ze względu na naszą prośbę przed rajdem startujemy jako jeden z ostatnich zespołów (dziękujemy Organizatorom, że dali nam czas potrzebny na dojazd ze Szczawnicy!).
Tniemy przez las - punkt ze strzelaniem. Jako, że my nie pierwszy raz już na Tropicielu pozwalamy wyszaleć się Dominikowi. Wchodzi do "budynku" i ściąga kolejnych zakładników...tzw zakładników uwalania, a ściąga terrorystów. Chyba, nie wiem...ale liczy się, że zadanie zaliczone - lecimy dalej. Przed nami Jezioro Barbary, jak miło!
A potem dalej przelot przez las. Trafiamy na lochę z małymi, ale szczęśliwie zajęta jest szukaniem punktów i nie zwraca na nas uwagi.
Zadanie linowe - no tu to był konkret. Dwie rozpięte liny: jedna pod stopy, druga nad głową i trzeba dymać po dolnej trzymając się tej górnej. Punkt jest zawieszony dokładnie pomiędzy dwoma skarpami. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe, zwłaszcza w deszczu. Dominiki i Basia mnie asekurują, ja bawię się w linoskoczka. Docieram do punktu i jest problem...perforator owinięty wokół górnej liny, nie sięgnę do niego kartą. Nie mogę użyć drugiej ręki, bo czymś się muszę trzymać. Walczę na wysokości.
Głos z obsługi: odwiąż perforator bo się zaplątał
Walczę dalej
Głos z obsługi: odwiąż go to Ci sięgnie do karty
Odwiązuję...nie ta lina...punkt runął w dół :)
Głos z obsługi: Złaź
No fajnie...rozstrzelają mnie za sabotaż.
Punkt zaliczony, kartę podbiłem kulturalnie na dole - tyle, że zrobiliśmy kłopot bo musieli na nowo punkt montować. Tak się bawi, tak się bawi S-F-A :) :) :)
Na kolejny punkcie spotykamy FILIPA od nas ze Szkoły Fechtunku ARAMIS.
Idzie trasą pieszą tym razem, zamiast z nami rowerem, jak się wypada.
Lecimy dalej. Dopada mnie kryzys braku snu. Dobrze, że Basia i Dominik nawigują bo jadę za nimi jak zombie. Nie jestem dla Nich żadną pomocą. Zaliczamy kolejne punkty, acz cały ciężar nawigacji spada na Nich. Nie narzekam, kryzys trzeba przetrwać w ciszy ale mam wrażenie że zasnę - trasa jest prosta, szeroka droga przez las. Przysypiam. Wpadamy w "obszar odwrócony" na mapie. Zaczynają się jaja bo, mimo że przyzwyczajeni jesteśmy do takich zagadek, to coś jest bardzo nie tak z tym wycinkiem. Gubimy się. Z resztą, nie tylko my. Kilka ekip jedzie w losowych kierunkach,choć wszyscy twierdzą że jadą na ten sam punkt. Brodzimy przez jakaś ścieżkę i łąkę, totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy.
Jezioro - do tego kwadratowe. Patrzymy na mapę - jest. Hmmm..tylko tak totalnie nie tam gdzie zakładaliśmy że jesteśmy. Masakra. Niemniej przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Jedziemy dalej....drugie jezioro, też kwadratowe. Na mapie jest tylko jedno. No dobra nie wiemy gdzie jesteśmy.
Próbujemy się zorientować, podbija do nas ekipa piechurów i pyta skąd idziemy. Okazuje się, że idziemy z punktu na który Oni chcą dotrzeć. Nie umiemy Im jednak pomóc. Zgubiliśmy się, skręciliśmy po kilka razy na czuja - nikt z nas nie jest w stanie odtworzyć drogi. Oni także nie są w stanie nam powiedzieć drogi do punktu, z którego idą.
"NA ZACHÓD" - mówię
"Co? Jak?" - pyta Basia i Dominik.
"Na zachód. Na pałę na zachód. Opuśćmy obszar odwrócony, wyjdźmy z tego koła na mapie. Gdziekolwiek z niego wyjdźmy, tam się zorientujemy. Teraz nawet jak się uda nam zorientować to zaraz się znowu pomylimy" - ten fragment mapy chyba był zarówno odwrócony o pewien kąt jak i odbity lustrzanie.
Plan zaakceptowany - ciśniemy na zachód. Z kompasem, po prostu na zachód. Udaje nam się wydostać z tej pułapki. Niemniej czas jest kiepski - nie ma raczej co liczyć na komplet. Zwłaszcza że ten fragment bardzo mocno mocno wpłynął na morale - wszyscy mają dość, nawet Basia co jest rzadkością. Czuć Szczawnicę i brak snu.
Docieramy na punkt z pierwszą pomocą. Tu jest tłok, wiele ekip dotarło a do tego zadanie jest długie - udzielenie pierwszej pomocy na fantomie, opatrzenie rany (z całą scenką wezwania pomocy itp) Trwa to trochę, więc się zebrało zespołów. Dominik i Basia próbują się dostać do obsługi, a ja siadam na jakiś kamieniach. Wpadam w taki pół-sen, "śpię" 2-3 minuty i jak nowo narodzony. Kryzys jest tylko wspomnieniem. Nie wiem jak to możliwe, ale mam wrażenie nowych sił.
Akurat moja ekipa zalicza zadanie.
"Jedziemy mamy szansę na komplet" - krzyczę. Nie wierzą. Mamy 4 pkt do zrobienia a została godzina i 10 minut.
Damy radę!! To jest realne. Ciśniemy ile się da. Deszcze pomału przestaje padać, a my kręcimy. Wpadamy na pierwszy punkt i zaczynamy się rozbierać.
Dominik pyta: "Co robicie"
"Ściągamy kurtki. BĘDZIEMY ZADUPCAĆ" pada odpowiedź.
Widać, że jest lekko zaskoczony, mówi "Chciałem zjeść..."
"NIE MA CZASU" pada odpowiedź.
Walka z czasem, Basia do ostatniego punktu nie wierzy że zrobimy komplet.
Dopiero kiedy zaliczamy ostatni punkt na 15 min przed limitem a mamy 2 km do bazy zaczyna wierzyć, że nam się uda!
To Tropiciel - tu nie ma znaczenia czy jesteś pierwszy czy 30-sty, tutaj liczy się czy zdobyłeś miano "Tropiciela" czy nie.
Wpadamy na metę na 10 minut przed naszym limitem. Miano TROPICIELA zdobyte.
Czy 2 rajdy były dobry pomysłem? Nie, nie były dobrym...BYŁY DOSKONAŁYM.
Dawno nie wróciliśmy tak zadowoleni z weekendu. Dobra zabawa w Szczawnicy i komplet punktów na Tropicielu.
"Żelazo nie klęka" jak mawiamy w SFA !!
Czuję także zarwaną noc z piątku na sobotę, a tej nocy nie zmrużymy oka wcale. Czas nas zaczyna gonić, warunki na autostradzie są ciężkie bo mocno pada, a trzeba jeszcze przepakować plecaki po Szczawnicy. Zaczyna się nerwówka.
Wpadamy do Katowic o 1:10, start mamy o 1:35. Wszystko w biegu - rejestracja, ściągnięcie roweru, przepak plecaka, założenie oświetlenia. Wołają nas na odprawę a ja jestem w lesie z przygotowaniem - i to bynajmniej nie Murckowskim. Dostajemy mapę, wskazówki i pada hasło start. Basia oczywiście gotowa od 10 min, Dominik także czeka - jak Oni to robią...Dobra, kij z tym. Jadę na numerze startowym z Szczawnicy, oświetlenie założone, trudno z tym numerem - będzie trochę śmiechu z tego tytułu po drodze ze względu na zdziwiony wzrok niektórych zawodników (aż tak się zgubił?).
Ruszamy na trasę od północy - punkty układają się w dość oczywistą pętle, ale to co lubię w Tropicielu to fakt, że właściwie można zacząć tę pętlę od dowolnego punktu. Nie jest tak że któryś się narzuca jako pierwszy. Dzięki temu oraz startom godzinowym (po kilka zespołów w odstępach czasowych) nie ma tłoku na punktach i na zadaniach. Tropiciel opracował to do perfekcji - zwłaszcza pod wrażeniem byłem edycji 16-stej gdzie było około 800 osób i w zasadzie nie było tłoku na punktach!!
Tu w Katowicach frekwencja również dopisała - niemniej ze względu na naszą prośbę przed rajdem startujemy jako jeden z ostatnich zespołów (dziękujemy Organizatorom, że dali nam czas potrzebny na dojazd ze Szczawnicy!).
Tniemy przez las - punkt ze strzelaniem. Jako, że my nie pierwszy raz już na Tropicielu pozwalamy wyszaleć się Dominikowi. Wchodzi do "budynku" i ściąga kolejnych zakładników...tzw zakładników uwalania, a ściąga terrorystów. Chyba, nie wiem...ale liczy się, że zadanie zaliczone - lecimy dalej. Przed nami Jezioro Barbary, jak miło!
A potem dalej przelot przez las. Trafiamy na lochę z małymi, ale szczęśliwie zajęta jest szukaniem punktów i nie zwraca na nas uwagi.
Zadanie linowe - no tu to był konkret. Dwie rozpięte liny: jedna pod stopy, druga nad głową i trzeba dymać po dolnej trzymając się tej górnej. Punkt jest zawieszony dokładnie pomiędzy dwoma skarpami. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe, zwłaszcza w deszczu. Dominiki i Basia mnie asekurują, ja bawię się w linoskoczka. Docieram do punktu i jest problem...perforator owinięty wokół górnej liny, nie sięgnę do niego kartą. Nie mogę użyć drugiej ręki, bo czymś się muszę trzymać. Walczę na wysokości.
Głos z obsługi: odwiąż perforator bo się zaplątał
Walczę dalej
Głos z obsługi: odwiąż go to Ci sięgnie do karty
Odwiązuję...nie ta lina...punkt runął w dół :)
Głos z obsługi: Złaź
No fajnie...rozstrzelają mnie za sabotaż.
Punkt zaliczony, kartę podbiłem kulturalnie na dole - tyle, że zrobiliśmy kłopot bo musieli na nowo punkt montować. Tak się bawi, tak się bawi S-F-A :) :) :)
Na kolejny punkcie spotykamy FILIPA od nas ze Szkoły Fechtunku ARAMIS.
Idzie trasą pieszą tym razem, zamiast z nami rowerem, jak się wypada.
Lecimy dalej. Dopada mnie kryzys braku snu. Dobrze, że Basia i Dominik nawigują bo jadę za nimi jak zombie. Nie jestem dla Nich żadną pomocą. Zaliczamy kolejne punkty, acz cały ciężar nawigacji spada na Nich. Nie narzekam, kryzys trzeba przetrwać w ciszy ale mam wrażenie że zasnę - trasa jest prosta, szeroka droga przez las. Przysypiam. Wpadamy w "obszar odwrócony" na mapie. Zaczynają się jaja bo, mimo że przyzwyczajeni jesteśmy do takich zagadek, to coś jest bardzo nie tak z tym wycinkiem. Gubimy się. Z resztą, nie tylko my. Kilka ekip jedzie w losowych kierunkach,choć wszyscy twierdzą że jadą na ten sam punkt. Brodzimy przez jakaś ścieżkę i łąkę, totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy.
Jezioro - do tego kwadratowe. Patrzymy na mapę - jest. Hmmm..tylko tak totalnie nie tam gdzie zakładaliśmy że jesteśmy. Masakra. Niemniej przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Jedziemy dalej....drugie jezioro, też kwadratowe. Na mapie jest tylko jedno. No dobra nie wiemy gdzie jesteśmy.
Próbujemy się zorientować, podbija do nas ekipa piechurów i pyta skąd idziemy. Okazuje się, że idziemy z punktu na który Oni chcą dotrzeć. Nie umiemy Im jednak pomóc. Zgubiliśmy się, skręciliśmy po kilka razy na czuja - nikt z nas nie jest w stanie odtworzyć drogi. Oni także nie są w stanie nam powiedzieć drogi do punktu, z którego idą.
"NA ZACHÓD" - mówię
"Co? Jak?" - pyta Basia i Dominik.
"Na zachód. Na pałę na zachód. Opuśćmy obszar odwrócony, wyjdźmy z tego koła na mapie. Gdziekolwiek z niego wyjdźmy, tam się zorientujemy. Teraz nawet jak się uda nam zorientować to zaraz się znowu pomylimy" - ten fragment mapy chyba był zarówno odwrócony o pewien kąt jak i odbity lustrzanie.
Plan zaakceptowany - ciśniemy na zachód. Z kompasem, po prostu na zachód. Udaje nam się wydostać z tej pułapki. Niemniej czas jest kiepski - nie ma raczej co liczyć na komplet. Zwłaszcza że ten fragment bardzo mocno mocno wpłynął na morale - wszyscy mają dość, nawet Basia co jest rzadkością. Czuć Szczawnicę i brak snu.
Docieramy na punkt z pierwszą pomocą. Tu jest tłok, wiele ekip dotarło a do tego zadanie jest długie - udzielenie pierwszej pomocy na fantomie, opatrzenie rany (z całą scenką wezwania pomocy itp) Trwa to trochę, więc się zebrało zespołów. Dominik i Basia próbują się dostać do obsługi, a ja siadam na jakiś kamieniach. Wpadam w taki pół-sen, "śpię" 2-3 minuty i jak nowo narodzony. Kryzys jest tylko wspomnieniem. Nie wiem jak to możliwe, ale mam wrażenie nowych sił.
Akurat moja ekipa zalicza zadanie.
"Jedziemy mamy szansę na komplet" - krzyczę. Nie wierzą. Mamy 4 pkt do zrobienia a została godzina i 10 minut.
Damy radę!! To jest realne. Ciśniemy ile się da. Deszcze pomału przestaje padać, a my kręcimy. Wpadamy na pierwszy punkt i zaczynamy się rozbierać.
Dominik pyta: "Co robicie"
"Ściągamy kurtki. BĘDZIEMY ZADUPCAĆ" pada odpowiedź.
Widać, że jest lekko zaskoczony, mówi "Chciałem zjeść..."
"NIE MA CZASU" pada odpowiedź.
Walka z czasem, Basia do ostatniego punktu nie wierzy że zrobimy komplet.
Dopiero kiedy zaliczamy ostatni punkt na 15 min przed limitem a mamy 2 km do bazy zaczyna wierzyć, że nam się uda!
To Tropiciel - tu nie ma znaczenia czy jesteś pierwszy czy 30-sty, tutaj liczy się czy zdobyłeś miano "Tropiciela" czy nie.
Wpadamy na metę na 10 minut przed naszym limitem. Miano TROPICIELA zdobyte.
Czy 2 rajdy były dobry pomysłem? Nie, nie były dobrym...BYŁY DOSKONAŁYM.
Dawno nie wróciliśmy tak zadowoleni z weekendu. Dobra zabawa w Szczawnicy i komplet punktów na Tropicielu.
"Żelazo nie klęka" jak mawiamy w SFA !!
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
djk71 | 05:39 wtorek, 18 sierpnia 2015 | linkuj
Myślałem, że nasz wyjazd na BO dwa lata temu był wyczynem, kiedy wracając z Trudów musieliśmy jeszcze pokonać 500km autem, ale Wy jesteście lepsi ;-)
Komentuj