aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Mountain Touch Challenge SZCZAWNICA

  • Sprzęt SANTA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 lipca 2015 | dodano: 30.07.2015


Jedno z większych przedsięwzięć tych wakacji: 2 rajdy w jeden dzień, a w zasadzie w dzień i w noc. Za dnia rajd przygodowy w Szczawnicy, a nocą TROPICIEL 17 w Katowicach. Ale od początku:

3:00 nad ranem dzwoni budzik. Po 2,5 snu - co będzie mieć niestety brzemienne skutki w ciągu tego weekendu, ale na tym etapie jeszcze o tym nie wiem. Noc zarwana trochę na własne życzenie (mogliśmy spakować się już w czwartek ale "przecież jest czas"), a trochę z przyczyn niezależnych bo wpadło kilka spraw do załatwienia w piątek po pracy.
Pakujemy rowery i ruszamy do Szczawnicy.
O 7:00 najpóźniej mamy zdać rowery organizatorom do transportu - rajd składa się z 4 etapów: bieg, kajaki, rowery, bieg.
Do Szczawnicy docieramy kilka minut po 6:00 i rejestrujemy się w bazie. Limit czasu to 24h, ale my nastawiamy się na jakieś 12h walki bo o 22:00 musimy (najpóźniej!) wyruszyć do Katowic - nasz start na Tropicielu wypada o 01:30. Planem jest ukończyć 3 etapy i jeśli czas pozwoli złapać może 1 punkt z ostatniego etapu. Okolice Szczawnicy są nam dobrze znane, więc w drodze staramy się zgadnąć w którą stronę zaprowadzi nas trasa rajdu. Spływ Dunajcem o długości 16km sugeruje metę etapu kajakowego w okolicach Tylmanowej. Pachnie nam to etapem rowerowym w paśmie Lubania lub kierunkiem na Przehybę i Radziejową :)

Temperatura porównywalna do Rajdu IV Żywiołów, ale wilgotność jest dużo wyższa niż wtedy, co ma niebagatelne znaczenie - nie ma 9:00 a jest ze 33 stopnie. Jeszcze nie wystartowaliśmy, a ze mnie już się leje. Zapowiada się temperaturowe piekło bo nawet cień nie przynosi ukojenia.

Etap 1: BIEG
Jak ja nienawidzę biegać, Basia też, więc przynajmniej w swej nienawiści nie jestem osamotniony. Wszystkie rajdy robimy dla fun'u a nie na wynik, więc nastawiamy się raczej na marsz niż bieg. "Wielki marsz" jeśli ktoś czytał Stephen'a King'a. Dostajemy mapy i  hurra - zawodnicy poszli jak Armia Czerwona na Fryca. My jak zawsze tylnia straż. Ariergarda. Nierychliwie, nierychliwie... Etap głównie w centrum uzdrowiska. Oprócz jednego punktu - trzeba wydymać na Bryjarkę, pod krzyż. Zaczynamy od miasta, zostawiając Bryjarkę na koniec. Punkty łatwe i przyjemne, widać że miasto uczestniczy czynnie w zabawie bo punkty umieszczone są na różnych obiektach: od pomników przez park zdrojowy po lokale agroturystyczne. Przy ostatnim miejskim punkcie dochodzi do fajnej sceny - spotykamy dwóch wymiataczy w pełnym biegu, słyszymy ich rozmowę o nas:

- Widziałeś ich? Mają komplet, masakra !!
- Nie, to niemożliwe aby byli już na Bryjarce i teraz kończyli miasto.
- No nie wiem, może biegli przed nami. Wtedy mamy bardzo dużą stratę.
- Nie, idą od drugiej strony, musieli robić najpierw miasto.
- Żebyś się nie mylił bo inaczej "jesteśmy w d***"".

Mocne, limit 24h, minęło 45 minut a goście już s*** żarem, że mają stratę. Uwielbiam te chore klimaty rajdów. Miałem ochotę na trola: krzyknąć Im że właśnie skończyliśmy kajaki, ale Basia nie pozwoliła.
Kto wiem: może uratowałem Im życie - nie dostali zawału serca :)
Zostaje nam ostatni punkt - krzyż. Dymamy pod górę w pełnym słońcu...jakaś masakra, ale jest! Punkt podbity, kierunek baza.

Etap 2: Kajaki
Etap biegowy zajął nam ponad godzinę. Lecimy do kajaków. Spływ Dunajcem. Dla Basi pierwszy raz na górskiej rzece, zawsze spływała rzekami śródlądowymi i po jeziorach. Dla mnie to 4 raz na kajaku w życiu, więc miażdżymy wiele ekip doświadczeniem. Ich strach były widoczny niemal widoczny...gdyby nie to że są daleko przed nami :)
Płyniemy - jest ciekawie. Miejscami "white water" i rzuca, miejscami trzeba wyskakiwać do wody i ciągnąć bo utykamy na kamieniach. Niemniej jest super. Przepraszamy dziecko, któremu zniszczyliśmy tamę ale "jest wojna, są ofiary", zwłaszcza jak pojazd kontrolujesz tak mniej niż więcej.
Punkty kontrolne rozlokowane są na brzegu, wyspie i przepuście. Zaliczamy je i walimy naprzód. Słońce nie odpuszcza - my jednak jak zawsze przygotowani: bloker 50...szkoda tylko, że został w plecaku rowerowym, który pojechał z rowerem na przepak, więc zapomnieliśmy się posmarować. Pieczemy się zatem.
Jak na brak doświadczenie to poszło nam nieźle: 0 wywrotek, 0 zatopień...ogólnie zero wypadków. Dobijamy do końca etapu kajakowego za Tylmanową przed 13:00.

Etap 3: Rowery
Zostawiamy kajaki, przebieramy się w suche ciuchy i ruszamy na trasę. Sprawdziły się nasz przewidywania: lecimy w stronę Radziejowej i Przehyby (meta etapu w Jaworkach). Słońce chyba wymknęło się z pod kontroli pod długim okresie zamknięcia w piwnicy, bo jego nienawiść do świata aż parzy. Jakaś masakra, ale ciśniemy. Zaczynają się podjazdy, rozgrzany asfalt klei się do moich "szosowych" opon 2.4" i mówi: "zostań, co będziesz jechał". Ciśniemy jednak ile fabryka dała (chyba dziś jakiś strajk jest, związki zawodowe protestują czy coś bo niewiele ta fabryka daje...). Docieramy na szczyt, na Okrąglicę Północną. Czy mogę umrzeć? To takie ładne miejsce...pozwólcie mi tu umrzeć...Pierwszy punkt zaliczony. Spotykamy jakieś inne ekipy i wszystkie podejmują decyzję o tym, żeby zjechać z Okrąglicy i uderzać na Dzwonkówkę od dołu, od asfaltu. My wybieramy inaczej - nie uśmiecha nam się zjeżdżać prawie do zera aby za moment podjeżdżać to znowu. Lecimy żółtym szlakiem po szczytach: Okrąglica Pd, Koziarz, Jaworzynka.
Czy to lepszy wybór? Ciężko powiedzieć: z rozmów w bazie wyszło, że chyba tak bo ścieżki w dole się nie zgadzały z mapą i wiele ekip straciło dużo czasu gubiąc się tam. U nas szlak był jeden, dobrze oznaczony...ale za to idealny do spacerów z rowerem na plecach. No niemal projektowany pod tą aktywność :)
Zaliczamy kolejne punkty i uderzamy w kierunku Przełęczy Przysłop. Zaczyna padać - zgodnie z prognozą. Przynajmniej trochę chłodniej się zrobiło. Pada konkretnie, ale bez biblijnego potopu więc nie jest źle. Trochę szukamy jednego punktu bo ścinka drzew porobiła nowe drogi i mylimy potoki, ale finalnie udaje się go znaleźć. Jest już pod 20:00 więc zaczynamy kierować się na bazę. Odpuszczamy ostatni punkt trasy rowerowej, który jest jednocześnie przepakiem pod ostatni etap: pieszy. Musielibyśmy zostawić tam rowery a nie mamy już czasu atakować trasę pieszą. Ciśniemy doskonałym zjazdem do Szlachtowej i potem na bazę.
Szybki obiad, a potem pakujemy rowery na auto i wyruszamy na Tropiciela.

Bawiliśmy się świetnie w Szczawnicy, poznaliśmy kolejną ekipę od rajdów - następna fajna zakręcona grupa. Szkoda, że nie mogliśmy zrobić trasy pieszej bo zostało nam 12h limitu czasowego a do zrobienia Wysoka i Durbaszka, czyli spokojnie komplet punktów był realny. Niemniej przyjechaliśmy dla fun'u i fun był i tak mamy całkiem niezły wynik jak na odpuszczenie jednego etapu i skończenie rajdu po połowie czasu - sądziliśmy że będziemy ostatni a jest kilka zespołów za nami :)
Na pewno jeszcze się wybierzemy na rajd organizowany przez tą ekipę bo było super.

Tymczasem Szczawnica pomału zbierała się do snu, a my pomknęliśmy przez noc na Tropiciela...


Kategoria SFA, Rajd


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa iaiwr
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]