Piachulec Orient 2017
-
DST
120.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 września 2017 | dodano: 03.09.2017
"Jest sobota, za oknem świt", a my lecimy na drugą
edycje Piachulca. Rok temu niesamowicie podobała nam się ta impreza, acz
trafiliśmy na nią zupełnym przypadkiem. Nie udało mi się wtedy poczynić dedykowanego
wpisu z tamtej edycji, więc teraz - na szybko, w dwóch słowach o tamtym Piachulcu. Nieraz się zdarza, że imprezy się pokrywają i trzeba wybierać
(nierzadko jest to trudny wybór, ale i tak wolimy tą sytuację niż niedobór
imprez). Niemniej, mieliśmy jechać na Jaszczura w Masywie Śnieżnika, ale
Malo - na kilka dni przed imprezą - złapał kontuzję i nie był w stanie
rozstawić trasy.
W ostatniej chwili zapisaliśmy się zatem
na Piachulca i okazało się, że trafiliśmy na fantastyczny rajd, który
zapamiętaliśmy jako dwa rajdy w jednym. Składał się z dwóch pętli:
pierwsza, płaska po Lasach Wierzchosławickich, w piękny, słoneczny dzień i
druga, ze sporymi przewyższeniami (po pogórzu), w równie piękny deszczowy
dzień.
Dwie karty startowe, dwie różne mapy (o różnej skali), bardzo zróżnicowany teren obu etapów, zupełnie różna pogoda, no i mamy dwa rajdy w jednym :)
Dobra - dość o przeszłości, miało być w końcu o drugiej edycji, a nie o pierwszej.
Rajd Waligruchy czyli Chotowa do zabawy, Bejbe?
Dobra - dość o przeszłości, miało być w końcu o drugiej edycji, a nie o pierwszej.
Rajd Waligruchy czyli Chotowa do zabawy, Bejbe?
Baza
rajdu jest w okolicach Pilzna, a dokładnie w Chotowej. Baza wypas, bo to
teren wielkiego hotelu. Okolice także zapowiadają się ciekawie bo znowu będziemy włóczyć się po bezdrożach wokół Tarnowa i
Dębicy. Super bo oprócz Piachulca nie znamy tu innych imprez na
orientację, a to oznacza mało okazji do zwiedzenia tych terenów.
W bazie wiele znajomych twarzy, acz na samym wejściu to Jarek niszczy mi system, pytaniem:
- Jedziecie na Rajd Waligruchy? (chodzi o Rajd Waligóry w końcu września)
Pierwsza odpowiedzieć jaka mi się ciśnie na usta, to:
"Oczywiście. Tam nareszcie to nawet będę faworytem, bo ostatnio dosypuję sobie do drinków pigułki samogwałtu" :D
- Jedziecie na Rajd Waligruchy? (chodzi o Rajd Waligóry w końcu września)
Pierwsza odpowiedzieć jaka mi się ciśnie na usta, to:
"Oczywiście. Tam nareszcie to nawet będę faworytem, bo ostatnio dosypuję sobie do drinków pigułki samogwałtu" :D
Ale wiesz Jarek, jak przyjedzie ten gość, to
nie mamy szans. Zmiażdży nas doświadczeniem i techniką.
Uwaga, otwieracie link na własną odpowiedzialność - powiem tylko, że Japonia to nie kraj, to stan umysłu :)
"A może by tak rzucić wszystko i wyjechać..." na południe
Siadamy do planowania wariantu. Standardowo nastawiamy się na komplet, acz życie zweryfikuje czy nasze oczekiwania nie są przesadzone (oczywiście, że są...). Kreślimy na mapie trasę, umawiając się, że zaczniemy od północy i wyrysowujemy punkt po punkcie kolejne etapy przejazdu. Gotowe, możemy lecieć, ale jednak coś nam nie pasuje z tym wariantem... może jednak na południe?
Nie, to bez sensu. Mamy gotowy wariant od północy. Wydaje się całkiem przemyślany, więc na cholerę wszystko zmieniać w przypływie... no właśnie, w przypływie czego? Oświecenia czy zaćmienia? Ruszamy na północ, postanowione.
Basia: Zaczynamy od północy, prawda?
Ja: No tak zaplanowaliśmy w ostatnich 5 minutach.
Basia: Wiem, że tak zaplanowaliśmy, ale ja się pytam czy rzeczywiście zaczynamy od północy?
Ja: A wolisz od południa?
Basia: Nie, nie. Nieważne już, skoro mamy zaplanowaną już trasę... ale Ty jak wolisz?
Mały Szkodnik, wielki Demon
Uwaga, otwieracie link na własną odpowiedzialność - powiem tylko, że Japonia to nie kraj, to stan umysłu :)
"A może by tak rzucić wszystko i wyjechać..." na południe
Siadamy do planowania wariantu. Standardowo nastawiamy się na komplet, acz życie zweryfikuje czy nasze oczekiwania nie są przesadzone (oczywiście, że są...). Kreślimy na mapie trasę, umawiając się, że zaczniemy od północy i wyrysowujemy punkt po punkcie kolejne etapy przejazdu. Gotowe, możemy lecieć, ale jednak coś nam nie pasuje z tym wariantem... może jednak na południe?
Nie, to bez sensu. Mamy gotowy wariant od północy. Wydaje się całkiem przemyślany, więc na cholerę wszystko zmieniać w przypływie... no właśnie, w przypływie czego? Oświecenia czy zaćmienia? Ruszamy na północ, postanowione.
Basia: Zaczynamy od północy, prawda?
Ja: No tak zaplanowaliśmy w ostatnich 5 minutach.
Basia: Wiem, że tak zaplanowaliśmy, ale ja się pytam czy rzeczywiście zaczynamy od północy?
Ja: A wolisz od południa?
Basia: Nie, nie. Nieważne już, skoro mamy zaplanowaną już trasę... ale Ty jak wolisz?
Ja: Czyli co, południe?
Basia: No chyba tak...
...i walimy na południe. Dlaczego? Nadal nie wiem, potrzeba chwili czy nagły atak głupoty, olśnienia? Ważne, że chwilę potem lecimy na południe mapy - tam są pagóry, czyli podjazdy i zjazdy. Być może to nas przyciągnęło :)
Orientacyjna mapa do orientacji jest orientacyjna
- Nie, a Ty?
...i walimy na południe. Dlaczego? Nadal nie wiem, potrzeba chwili czy nagły atak głupoty, olśnienia? Ważne, że chwilę potem lecimy na południe mapy - tam są pagóry, czyli podjazdy i zjazdy. Być może to nas przyciągnęło :)
Orientacyjna mapa do orientacji jest orientacyjna
Słowo
(tautologiczne) o mapach. W bazie pada tekst "Zakaz narzekania na
mapy" i kto był już na imprezie na orientację, ten wie że to
przyrzeczenie przygody. Mapa może nie ma przekształceń, udziwnień,
utrudnień... jest po prostu niedokładna i zawiera grube błędy :)
Na przykład pokazuje skrzyżowanie trzech dróg: północ, południe, zachód. W rzeczywistości są dwie drogi: północy zachód ale bardziej północ, południowy zachód ale bardziej południe... Było by szkoda, gdybyśmy potrzebowali dokładnie na zachód. Mówimy o drogach asfaltowych, a nie jakiś tam ścieżkach :)
Przykład problemów z mapą w rozdziale: "Jak trafić na cmentarz?".
Krzyki w parowie
To nasz trzeci punkt. Dymamy pod jakaś górkę z przekaźnikiem i potem środkiem łąki do zagajnika (mapa mówi, że jest tutaj całkiem fajne ścieżka). Punkt to "zbocze parowu". Włazimy między drzewa, a tam imponujące urwisko. Parów jak znalazł. Złażę w dół, Basia także... szukamy. Gęsto tutaj od gałęzi i krzorów. Szukamy... no nie ma. No dobra, parów nie może być długi, idę dnem... po tygodniu wędrówki parowem, nadal idę parowem, a przede mną jeszcze miesiąc... wędrowania parowem. Ktokolwiek projektował ten parów, miał rozmach. Punkt nie ma. Co rusz tylko krzyki potępionych:
- Masz?Na przykład pokazuje skrzyżowanie trzech dróg: północ, południe, zachód. W rzeczywistości są dwie drogi: północy zachód ale bardziej północ, południowy zachód ale bardziej południe... Było by szkoda, gdybyśmy potrzebowali dokładnie na zachód. Mówimy o drogach asfaltowych, a nie jakiś tam ścieżkach :)
Przykład problemów z mapą w rozdziale: "Jak trafić na cmentarz?".
Na razie łapiemy dwa punkty, w miarę po drodze, w lasach obok bazy i atakujemy pagóry na południu.
Krzyki w parowie
To nasz trzeci punkt. Dymamy pod jakaś górkę z przekaźnikiem i potem środkiem łąki do zagajnika (mapa mówi, że jest tutaj całkiem fajne ścieżka). Punkt to "zbocze parowu". Włazimy między drzewa, a tam imponujące urwisko. Parów jak znalazł. Złażę w dół, Basia także... szukamy. Gęsto tutaj od gałęzi i krzorów. Szukamy... no nie ma. No dobra, parów nie może być długi, idę dnem... po tygodniu wędrówki parowem, nadal idę parowem, a przede mną jeszcze miesiąc... wędrowania parowem. Ktokolwiek projektował ten parów, miał rozmach. Punkt nie ma. Co rusz tylko krzyki potępionych:
- Nie, a Ty?
- Oczywiście, że nie...
Za pięć minut powtórka dialogu. Jakiś zbierający grzyby dziadek patrzy na nas i próbuje zrozumieć, co my właściwie robimy.
"Panie, grzyby to tam dalej rosną, tu w tym rowie Pan nie znajdziesz". Nie rowie, tylko parowie, tak? A poza tym nie szukamy grzybów... tylko kartek na drzewie. Ciężko będzie Mu to wytłumaczyć.
Odmierzamy się raz jeszcze, no tak... szukamy za blisko. Trzeba zacząć szukać za jakieś 250 metrów. Przejeżdżamy wskazaną odległość i znowu "do parowu". A tam nie jeden, ale trzy parowy! Multiplikacja parowowa... no jaja.
Za pięć minut powtórka dialogu. Jakiś zbierający grzyby dziadek patrzy na nas i próbuje zrozumieć, co my właściwie robimy.
"Panie, grzyby to tam dalej rosną, tu w tym rowie Pan nie znajdziesz". Nie rowie, tylko parowie, tak? A poza tym nie szukamy grzybów... tylko kartek na drzewie. Ciężko będzie Mu to wytłumaczyć.
Odmierzamy się raz jeszcze, no tak... szukamy za blisko. Trzeba zacząć szukać za jakieś 250 metrów. Przejeżdżamy wskazaną odległość i znowu "do parowu". A tam nie jeden, ale trzy parowy! Multiplikacja parowowa... no jaja.
Chwilę
potem znajdujemy punkt, zawieszony na drzewie. Udało się znaleźć punkt, ale straciliśmy tutaj prawie godzinę.
GODZINĘ... to mega strata, bo to 1/10 całego czasu.
Mały Szkodnik, wielki Demon
...prędkości.
Basia ma dziś naprawdę dobry dzień. Szkodnik leci przelotami czasami po
32-35 km/h, a zapytany czy wytrzyma cały rajd w takim reżimie, twierdzi:
"przecież dobrze się dziś jedzie, o co chodzi? Poza tym to kara za parów". Ja może nie mam
dzisiaj dnia Wielkiego Napieracza, ale też nie mam jakiegoś kryzysu -
oznacza to, że przynajmniej Jej nie spowalniam. Kara za parów - na to bym nie wpadł...
Niemniej to Szkodnik
dziś narzuca tempo i czasem ciężko utrzymać się "na kole", a jak
ja zaczynam prowadzić to słyszę "Misiek, możesz przyspieszyć! Dam radę"
Szkodniku, gdybym mógł to bym przyspieszył :P
Pan poda pomocny... kolec :)
Szkodniku, gdybym mógł to bym przyspieszył :P
Pan poda pomocny... kolec :)
Szukamy punktu w
jakimś młodniku. Jednocześnie patrzę ma kartę startową i odpływam w
rozkminy. Kurcze, jeden punkt odcisnął się na niej, tak na słowo honoru.
Niby widać, że jest podbity, ale dziurki jakieś takie niemrawe.
Pasowałoby go jakoś poprawić, ale przecież nie będziemy wracać kilka
kilometrów na już zdobyty punkt. Nie mamy igły, a dokoła tylko trawy,
drzewa, kamienie - no nic czym można by poprawić drobne dziurki. Trzeba
będzie pamiętać, żeby w bazie zwrócić uwagę na ten punkt, bo będzie już
ciemno i można go będzie łatwo przegapić przy liczeniu punktów.
Nagle: ARGHHHH... znowu kolce... soczyście wbite w udo. Znowu wlazłem na Kolczastego Przyjaciela.
Wyciągam kolce z nogi, a Kolczasty mlaszcze: "Ooo, 0Rh+, moja ulubiona. Jeszcze kropelkę dobrze?".
Zabieraj te kolce Pacanie... chociaż, czekaj. Kolce tak?
Kolczasty patrzy na mnie ze zdziwieniem: "No co? Kropelkę, nie zbiedniejesz a ja mam na utrzymaniu rodzinę."
Jak się dostać na cmentarz? Nagle: ARGHHHH... znowu kolce... soczyście wbite w udo. Znowu wlazłem na Kolczastego Przyjaciela.
Wyciągam kolce z nogi, a Kolczasty mlaszcze: "Ooo, 0Rh+, moja ulubiona. Jeszcze kropelkę dobrze?".
Zabieraj te kolce Pacanie... chociaż, czekaj. Kolce tak?
Kolczasty patrzy na mnie ze zdziwieniem: "No co? Kropelkę, nie zbiedniejesz a ja mam na utrzymaniu rodzinę."
No dobra Kolczasty, przydaj się na coś. Dawaj tego kolca! No i mam porządne dziurki na karcie.
Łapiemy punkt z młodnika i ruszamy dalej. Ogólnie coś gęsto się tutaj zrobiło:
Łapiemy punkt z młodnika i ruszamy dalej. Ogólnie coś gęsto się tutaj zrobiło:
I nie mam tutaj na myśli spotkania z rozpędzony TIR'em. Myślę raczej o mieszkańcach Zagórza... mogą być Oni odcięci od świata. Permanentnie. Ja nie wiem, jak
my tutaj wjechaliśmy. Najpierw jechaliśmy drogą której nie było na mapie, a
potem "drogą" - piękną na mapie - a której nie ma w
rzeczywistości (czyt. jechaliśmy na rympał). Co gorsza chcemy stamtąd wyjechać w kierunku cmentarza
wojennego, gdzie znajduje się następny punkt i tak jakoś nam nie idzie. Każda droga po prostu po jakim czasie znika, tak zupełnie. Pach i ściana lasu. Na jakimś stromym podjeździe zatrzymuje nas jakiś gość i pyta:
- Czemu tędy jedziecie? Dlaczego tak wybraliście?
Hmmm... nie jest to standardowe pytanie, zaczynam wyczuwać ukryte ostrzeżenie.
- Czemu tędy jedziecie? Dlaczego tak wybraliście?
Hmmm... nie jest to standardowe pytanie, zaczynam wyczuwać ukryte ostrzeżenie.
- No chcemy dostać się na cmentarz...
- A to spoko, to jedźcie, jedźcie... uda się Wam. Oj uda HAHAHAHA
- A to spoko, to jedźcie, jedźcie... uda się Wam. Oj uda HAHAHAHA
- ...no, na ten wojenny z Pierwszej Wojny Światowej.
- AAA tak się dostać...a to nie jedźcie tędy. Tędy drogę zabrało, drzewa połamało. Drogi tam dalej nie ma. Zginiecie tam z tymi rowerami. Jedźcie tamtędy
- AAA tak się dostać...a to nie jedźcie tędy. Tędy drogę zabrało, drzewa połamało. Drogi tam dalej nie ma. Zginiecie tam z tymi rowerami. Jedźcie tamtędy
...i wskazuje nam jedną z dróg, która wali na południe. Cmentarz jest na zachód.
Trochę
nas to niepokoi, ale finalnie droga zakręca i zaczyna się wspinać pod
nielichą góreczkę. Ostatecznie docieramy na cmentarz. Jest on pięknie
odnowiony i zadbany. To cieszy. Z cmentarza łapiemy kolejne punkty na
pogórzu i zjeżdżamy na "płaską" część rajdu - czas zaatakować północ. Po
drodze mijamy innych zawodników, wygląda że spora część zaczęła od
północy i teraz atakuje pagóry, czyli dokładnie odwrotnie niż my.
Pan Tadeusz: W obronie absolutu
Pan Tadeusz: W obronie absolutu
Lecimy
kolejnym przelotem, a tutaj tak scena: dwóch gości na środku ulicy leje
trzeciego. Pierwsza myśl, to jakoś zareagować, ale drugi rzut oka
wyjaśnia, że jest to konflikt lokalny bez większego znaczenia
strategicznego dla regionu.
Na środku drogi, leży przewrócony rower i rozbita butelka absolutu. Wygląda na to, że "Pan Tadeusz" i "Soplica" nie mogą się pogodzić z tym, że "ideał sięgnął bruku". Niby to tylko rozbita butelka wódki, ale przecież chłopaki kochali ją jak "Finlandię" :)
Na środku drogi, leży przewrócony rower i rozbita butelka absolutu. Wygląda na to, że "Pan Tadeusz" i "Soplica" nie mogą się pogodzić z tym, że "ideał sięgnął bruku". Niby to tylko rozbita butelka wódki, ale przecież chłopaki kochali ją jak "Finlandię" :)
Ten
niby bity to całkiem nieźle sobie radzi. Upojony absolutem ledwie
trzyma się na nogach, ale ma +10 do uników. Zawsze zatacza się tak, że
idealnie schodzi z linii uderzania. Ciosy przeciwników nie są w stanie
dojść celu. Kurde, w swoich najlepszych szermierczych latach nie miałem
takiej skuteczności uników. Gość jest naprawdę dobry :)
Jego
przeciwnicy także bardziej walczą ze sobą niż z wrogiem. Widać, że
grawitacja to siła, która nie jest pomijalna w tym układzie sił. Gdy
cios nie dochodzi do celu, moment jaki powstaje na ramieniu, wytrąca ich
z równowagi a grawitacja przyciąga ich w kierunku gruntu. No wszystko
się zgadza - czysta fizyka.
Panowie starają się nie poddawać, acz z każdym kolejnym wygenerowanym równaniem ruchu, coraz bardziej skłaniają się ku zawieszeniu broni i drzemce w rowie lub na chodniku. Coś czuję, że ciężko będzie Im pomścić utraconą flaszkę... lecimy zatem dalej. Widać, że konflikt wygaśnie sam, bo wszystkim stronom kończą się zasoby do prowadzenia wojny.
Punkt (S)CHRON-iony
Mówiąc o wojnie, jeden z punktów znajduje się w bardzo ciekawym miejscu. Sami popatrzcie:
Przez rzekę boso punkty na drugim brzegu :D
Panowie starają się nie poddawać, acz z każdym kolejnym wygenerowanym równaniem ruchu, coraz bardziej skłaniają się ku zawieszeniu broni i drzemce w rowie lub na chodniku. Coś czuję, że ciężko będzie Im pomścić utraconą flaszkę... lecimy zatem dalej. Widać, że konflikt wygaśnie sam, bo wszystkim stronom kończą się zasoby do prowadzenia wojny.
Punkt (S)CHRON-iony
Mówiąc o wojnie, jeden z punktów znajduje się w bardzo ciekawym miejscu. Sami popatrzcie:
Przez rzekę boso punkty na drugim brzegu :D
Kolejne punkty
są po dwóch stronach rzeki. Mostu tutaj jednak nie ma. Lecieć do
najbliższego mostu i wracać po punkt (ten po drugiej stronie) zupełnie
się nie opłaca czasowo. Lepiej na dziko przez rzekę. Szkodnik do takich
rzeczy to pierwszy...
Nieraz już przeprawialiśmy się przez rzekę, ale nienawidzę mieć przemoczonych butów. Może mnie całego przemoczyć, ale przemoczone buty to dramat. Dno rzeki jest bardzo spoko bo to piaseczek, planuję rzucić buty na plecak i przejść boso.
Nieraz już przeprawialiśmy się przez rzekę, ale nienawidzę mieć przemoczonych butów. Może mnie całego przemoczyć, ale przemoczone buty to dramat. Dno rzeki jest bardzo spoko bo to piaseczek, planuję rzucić buty na plecak i przejść boso.
Szkodnik
jednak atakuje: NIE MA CZASU!! MISIEK, DO WODY!
Fakt, zostało 1,5 godziny do limitu, a jest jeszcze kilka punktów do zebrania, no ale bez przesady...
Próbuję się bronić, ale Szkodnik wpycha mnie do wody i gna mnie na drugi brzeg, a potem z powrotem. Tyle w temacie suchych butów...
Fakt, zostało 1,5 godziny do limitu, a jest jeszcze kilka punktów do zebrania, no ale bez przesady...
Próbuję się bronić, ale Szkodnik wpycha mnie do wody i gna mnie na drugi brzeg, a potem z powrotem. Tyle w temacie suchych butów...
Chwilę potem wjeżdżamy na jakąś ścieżkę rowerową,
którą ktoś wysypał kamieniami. Ciężko się przez to jedzie, ale
najgorszy jest fakt, że mózg obija mi się o ściany czaszki. Jedziemy po
tych kamerdolcach najszybciej jak się da i po 2 km takiej
przejażdżki, mój mózg zaczyna się rozpadać od drgań. Mówi do mnie:
Mózg: Omega zero...
Ja: co z omegą zero?
Mózg: ...to częstotliwość drgań własnych
Ja: no i co z nią?
Mózg: taka sama jak częstotliwość wymuszenia... rezonans, rozpadam się.
Ja: Mózg? MÓZG? Mów do mnie, Mózg! Nie zostawiaj mnie...
Ogólnie: przerypana ścieżka :)
Ogrodzenie zwróciło błąd 404... not found
Mózg: ...to częstotliwość drgań własnych
Ja: no i co z nią?
Mózg: taka sama jak częstotliwość wymuszenia... rezonans, rozpadam się.
Ja: Mózg? MÓZG? Mów do mnie, Mózg! Nie zostawiaj mnie...
Ogólnie: przerypana ścieżka :)
Ogrodzenie zwróciło błąd 404... not found
Bardzo
słabo z czasem - niecałe pół godziny, ale jesteśmy w miarę niedaleko od bazy.
Chcemy złapać jeszcze trzy punkty. Pierwszy to południowy róg ogrodzenia.
Lecimy przez las, znajdujemy jest młodnik przyczajony za ogrodzeniem, ale punktu nie ma.
Obchodzimy je w kółko, ale nadal nic. Zegar tyka bezlitośnie,
odmierzając kolejne minuty. Szukamy, ale ogrodzenie uparcie wyrzuca błąd 404:
not found.
Mija 8 minut... no dramat. Jeszcze raz: do mapy. Mapa, mów do mnie i mów do mnie dobrze!
No tak, nasz duży błąd nawigacyjny. Punkt nie jest przy ścieżce, ale ze 100 metrów w głąb lasu, a my szukamy przy ogrodzeniu, które znajduje się tuż przy ścieżce. To nie jest właściwe ogrodzenie. Wbijamy na azymut przez krzory - i jest! Drugie ogrodzenie, teraz południowy róg i jest także punkt. Mamy zdobycz, ale kosztowało nas to 13 minut. Za dużo...
Ostatnie sekundy...
Mija 8 minut... no dramat. Jeszcze raz: do mapy. Mapa, mów do mnie i mów do mnie dobrze!
No tak, nasz duży błąd nawigacyjny. Punkt nie jest przy ścieżce, ale ze 100 metrów w głąb lasu, a my szukamy przy ogrodzeniu, które znajduje się tuż przy ścieżce. To nie jest właściwe ogrodzenie. Wbijamy na azymut przez krzory - i jest! Drugie ogrodzenie, teraz południowy róg i jest także punkt. Mamy zdobycz, ale kosztowało nas to 13 minut. Za dużo...
Ostatnie sekundy...
Mieliśmy
łapać jeszcze 2 punkty, ale zostało czasu (może) na jeden i potem gaz
do bazy. Atakujemy słabą ścieżkę, która w teorii ma nas doprowadzić do
przecinki, na której będzie punkt. Kolejne minuty mijają, a my walczymy
ze ścieżką - zarośnięta, zawalona gałęziami, jedzie się bardzo powoli.
Wpadamy w końcu na przecinkę, mamy 11 minut do limitu czasowego.
Szkodnik krzyczy: "punkt to schron, szukaj, szukaj, szukaj".
Szkodnik biega między drzewami jak opętany i krzyczy coś o schronie. Jest trochę jak w transie, trochę mnie to przeraża. Dać jej tylko siekierę i można kręcić niezły leśny horror. Wiecie grupa głupiej młodzieży, budzi starożytnego Szkodnika i ten biega z Nimi z tasakiem krzycząc "schron, oddajcie mój schron". Wyczuwam Oscara - chyba znowu się nie umył :)
Szkodnik krzyczy: "punkt to schron, szukaj, szukaj, szukaj".
Szkodnik biega między drzewami jak opętany i krzyczy coś o schronie. Jest trochę jak w transie, trochę mnie to przeraża. Dać jej tylko siekierę i można kręcić niezły leśny horror. Wiecie grupa głupiej młodzieży, budzi starożytnego Szkodnika i ten biega z Nimi z tasakiem krzycząc "schron, oddajcie mój schron". Wyczuwam Oscara - chyba znowu się nie umył :)
Patrzę na Szkodnika i myślę jaki znowu
schron? Schron już przecież był. Patrzę na opisy punktów: pkt 29 -
schron, pkt 30 - koniec przecinki. My atakujemy przecież właśnie 30-tkę. No tak, Szkodnik
źle spojrzał na opisy. Stres, zmęczenie, pośpiech... Szkodnik opamiętaj się, to nie schron a koniec przecinki.
Moje słowa chłoszczą jaźń Szkodnika, bo nagle zmienia On kierunek biegu i wpadamy we właściwą przecinkę. Łapiemy
30-tkę i... patrzymy na zegarek: do limitu pozostały dosłownie minuty. Jest źle... chociaż źle to było parę minut temu, teraz to jest fatalnie.
Lecimy
przez las, znowu robi się gęsto, ale nie zwalniamy. Ciśniemy na pałę - byle do drogi. Teraz w prawo i jest asfalt - ten, który prowadzi już prosto do bazy. Spotykamy jeszcze Marcina, który
również postanowił finiszować "na ostatnie sekundy". Lecimy więc w trójkę ile fabryka
dała.
Udało się. Dotarliśmy do mety tuż przed limitem. Nogi jak z waty, ale udało się.
Basia
ląduje na drugim miejscu podium, co jest bardzo dużym sukcesem -
zwłaszcza, w kontekście godzinnej zabawy z parowem na początku rajdu. Po
rajdzie siedzimy do nocy w bazie, konferując z innymi zakręconymi lub
równie niezrównoważonymi jak my ekipami. Aż żal wracać... co tu dużo mówić, trafił nam się
bardzo udany Piachulec :)
Kategoria Rajd, SFA