aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Piachulec Orient 2017

Sobota, 2 września 2017 | dodano: 03.09.2017

"Jest sobota, za oknem świt", a my lecimy na drugą edycje Piachulca. Rok temu niesamowicie podobała nam się ta impreza, acz trafiliśmy na nią zupełnym przypadkiem. Nie udało mi się wtedy poczynić dedykowanego wpisu z tamtej edycji, więc teraz - na szybko, w dwóch słowach o tamtym Piachulcu. Nieraz się zdarza, że imprezy się pokrywają i trzeba wybierać (nierzadko jest to trudny wybór, ale i tak wolimy tą sytuację niż niedobór imprez). Niemniej, mieliśmy jechać na Jaszczura w Masywie Śnieżnika, ale Malo - na kilka dni przed imprezą - złapał kontuzję i nie był w stanie rozstawić trasy.
W ostatniej chwili zapisaliśmy się zatem na Piachulca i okazało się, że trafiliśmy na fantastyczny rajd, który zapamiętaliśmy jako dwa rajdy w jednym. Składał się z dwóch pętli: pierwsza, płaska po Lasach Wierzchosławickich, w piękny, słoneczny dzień i druga, ze sporymi przewyższeniami (po pogórzu), w równie piękny deszczowy dzień.
Dwie karty startowe, dwie różne mapy (o różnej skali), bardzo zróżnicowany teren obu etapów, zupełnie różna pogoda, no i mamy dwa rajdy w jednym :)
Dobra - dość o przeszłości, miało być w końcu o drugiej edycji, a nie o pierwszej.

Rajd Waligruchy czyli Chotowa do zabawy, Bejbe?
Baza rajdu jest w okolicach Pilzna, a dokładnie w Chotowej. Baza wypas, bo  to teren wielkiego hotelu. Okolice także zapowiadają się ciekawie bo znowu będziemy włóczyć się po bezdrożach wokół Tarnowa i Dębicy. Super bo oprócz Piachulca nie znamy tu innych imprez na orientację, a to oznacza mało okazji do zwiedzenia tych terenów. 
W bazie wiele znajomych twarzy, acz na samym wejściu to Jarek niszczy mi system, pytaniem:
- Jedziecie na Rajd Waligruchy? (chodzi o Rajd Waligóry w końcu września)
Pierwsza odpowiedzieć jaka mi się ciśnie na usta, to:
"Oczywiście. Tam nareszcie to nawet będę faworytem, bo ostatnio dosypuję sobie do drinków pigułki samogwałtu" :D
Ale wiesz Jarek, jak przyjedzie ten gość, to nie mamy szans. Zmiażdży nas doświadczeniem i techniką.
Uwaga, otwieracie link na własną odpowiedzialność - powiem tylko, że Japonia to nie kraj, to stan umysłu :)


"A może by tak rzucić wszystko i wyjechać..." na południe
Siadamy do planowania wariantu. Standardowo nastawiamy się na komplet, acz życie zweryfikuje czy nasze oczekiwania nie są przesadzone (oczywiście, że są...). Kreślimy na mapie trasę, umawiając się, że zaczniemy od północy i wyrysowujemy punkt po punkcie kolejne etapy przejazdu. Gotowe, możemy lecieć, ale jednak coś nam nie pasuje z tym wariantem... może jednak na południe?
Nie, to bez sensu. Mamy gotowy wariant od północy. Wydaje się całkiem przemyślany, więc na cholerę wszystko zmieniać w przypływie... no właśnie, w przypływie czego? Oświecenia czy zaćmienia? Ruszamy na północ, postanowione.
Basia: Zaczynamy od północy, prawda?
Ja: No tak zaplanowaliśmy w ostatnich 5 minutach.
Basia: Wiem, że tak zaplanowaliśmy, ale ja się pytam czy rzeczywiście zaczynamy od północy?
Ja: A wolisz od południa?
Basia: Nie, nie. Nieważne już, skoro mamy zaplanowaną już trasę... ale Ty jak wolisz?
Ja: Czyli co, południe?
Basia: No chyba tak...
...i walimy na południe. Dlaczego? Nadal nie wiem, potrzeba chwili czy nagły atak głupoty, olśnienia? Ważne, że chwilę potem lecimy na południe mapy - tam są pagóry, czyli podjazdy i zjazdy. Być może to nas przyciągnęło :)


Orientacyjna mapa do orientacji jest orientacyjna
Słowo (tautologiczne) o mapach. W bazie pada tekst "Zakaz narzekania na mapy" i kto był już na imprezie na orientację, ten wie że to przyrzeczenie przygody. Mapa może nie ma przekształceń, udziwnień, utrudnień... jest po prostu niedokładna i zawiera grube błędy :)
Na przykład pokazuje skrzyżowanie trzech dróg: północ, południe, zachód. W rzeczywistości są dwie drogi: północy zachód ale bardziej północ, południowy zachód ale bardziej południe... Było by szkoda, gdybyśmy potrzebowali dokładnie na zachód. Mówimy o drogach asfaltowych, a nie jakiś tam ścieżkach :)
Przykład problemów z mapą w rozdziale: "Jak trafić na cmentarz?".
Na razie łapiemy dwa punkty, w miarę po drodze, w lasach obok bazy i atakujemy pagóry na południu.


Krzyki w parowie

To nasz trzeci punkt. Dymamy pod jakaś górkę z przekaźnikiem i potem środkiem łąki do zagajnika (mapa mówi, że jest tutaj całkiem fajne ścieżka). Punkt to "zbocze parowu". Włazimy między drzewa, a tam imponujące urwisko. Parów jak znalazł. Złażę w dół, Basia także... szukamy. Gęsto tutaj od gałęzi i krzorów. Szukamy... no nie ma. No dobra, parów nie może być długi, idę dnem... po tygodniu wędrówki parowem, nadal idę parowem, a przede mną jeszcze miesiąc... wędrowania parowem. Ktokolwiek projektował ten parów, miał rozmach. Punkt nie ma. Co rusz tylko krzyki potępionych:
- Masz?
- Nie, a Ty?
- Oczywiście, że nie...

Za pięć minut powtórka dialogu. Jakiś zbierający grzyby dziadek patrzy na nas i próbuje zrozumieć, co my właściwie robimy.
"Panie, grzyby to tam dalej rosną, tu w tym rowie Pan nie znajdziesz". Nie rowie, tylko parowie, tak? A poza tym nie szukamy grzybów... tylko kartek na drzewie. Ciężko będzie Mu to wytłumaczyć.
Odmierzamy się raz jeszcze, no tak... szukamy za blisko. Trzeba zacząć szukać za jakieś 250 metrów. Przejeżdżamy wskazaną odległość i znowu "do parowu". A tam nie jeden, ale trzy parowy! Multiplikacja parowowa... no jaja.
Chwilę potem znajdujemy punkt, zawieszony na drzewie. Udało się znaleźć punkt, ale straciliśmy tutaj prawie godzinę. GODZINĘ... to mega strata, bo to 1/10 całego czasu.


Mały Szkodnik, wielki Demon
...prędkości. Basia ma dziś naprawdę dobry dzień. Szkodnik leci przelotami czasami po 32-35 km/h, a zapytany czy wytrzyma cały rajd w takim reżimie, twierdzi: "przecież dobrze się dziś jedzie, o co chodzi? Poza tym to kara za parów". Ja może  nie mam dzisiaj dnia Wielkiego Napieracza, ale też nie mam jakiegoś kryzysu - oznacza to, że przynajmniej Jej nie spowalniam. Kara za parów - na to bym nie wpadł...
Niemniej to Szkodnik dziś narzuca tempo i czasem ciężko utrzymać się "na kole", a jak ja zaczynam prowadzić to słyszę "Misiek, możesz przyspieszyć! Dam radę"
Szkodniku, gdybym mógł to bym przyspieszył :P


Pan poda pomocny... kolec :)
Szukamy punktu w jakimś młodniku. Jednocześnie patrzę ma kartę startową i odpływam w rozkminy. Kurcze, jeden punkt odcisnął się na niej, tak na słowo honoru. Niby widać, że jest podbity, ale dziurki jakieś takie niemrawe. Pasowałoby go jakoś poprawić, ale przecież nie będziemy wracać kilka kilometrów na już zdobyty punkt. Nie mamy igły, a dokoła tylko trawy, drzewa, kamienie - no nic czym można by poprawić drobne dziurki. Trzeba będzie pamiętać, żeby w bazie zwrócić uwagę na ten punkt, bo będzie już ciemno i można go będzie łatwo przegapić przy liczeniu punktów.
Nagle: ARGHHHH... znowu kolce... soczyście wbite w udo. Znowu wlazłem na Kolczastego Przyjaciela.
Wyciągam kolce z nogi, a Kolczasty mlaszcze: "Ooo, 0Rh+, moja ulubiona. Jeszcze kropelkę dobrze?".
Zabieraj te kolce Pacanie... chociaż, czekaj. Kolce tak?
Kolczasty patrzy na mnie ze zdziwieniem: "No co? Kropelkę, nie zbiedniejesz a ja mam na utrzymaniu rodzinę."
No dobra Kolczasty, przydaj się na coś. Dawaj tego kolca! No i mam porządne dziurki na karcie.
Łapiemy punkt z młodnika i ruszamy dalej. Ogólnie coś gęsto się tutaj zrobiło:


Jak się dostać na cmentarz?
I nie mam tutaj na myśli spotkania z rozpędzony TIR'em. Myślę raczej o mieszkańcach Zagórza... mogą być Oni odcięci od świata. Permanentnie. Ja nie wiem, jak my tutaj wjechaliśmy. Najpierw jechaliśmy drogą której nie było na mapie, a potem "drogą" - piękną na mapie - a której nie ma w rzeczywistości (czyt. jechaliśmy na rympał). Co gorsza chcemy stamtąd wyjechać w kierunku cmentarza wojennego, gdzie znajduje się następny punkt i tak jakoś nam nie idzie. Każda droga po prostu po jakim czasie znika, tak zupełnie. Pach i ściana lasu. Na jakimś stromym podjeździe zatrzymuje nas jakiś gość i pyta:
- Czemu tędy jedziecie? Dlaczego tak wybraliście?
Hmmm... nie jest to standardowe pytanie, zaczynam wyczuwać ukryte ostrzeżenie.
- No chcemy dostać się na cmentarz...
- A to spoko, to jedźcie, jedźcie... uda się Wam. Oj uda HAHAHAHA
- ...no, na ten wojenny z Pierwszej Wojny Światowej.
- AAA tak się dostać...a to nie jedźcie tędy. Tędy drogę zabrało, drzewa połamało. Drogi tam dalej nie ma. Zginiecie tam z tymi rowerami. Jedźcie tamtędy

...i wskazuje nam jedną z dróg, która wali na południe. Cmentarz jest na zachód.
Trochę nas to niepokoi, ale finalnie droga zakręca i zaczyna się wspinać pod nielichą góreczkę. Ostatecznie docieramy na cmentarz. Jest on pięknie odnowiony i zadbany. To cieszy. Z cmentarza łapiemy kolejne punkty na pogórzu i zjeżdżamy na "płaską" część rajdu - czas zaatakować północ. Po drodze mijamy innych zawodników, wygląda że spora część zaczęła od północy i teraz atakuje pagóry, czyli dokładnie odwrotnie niż my.


Pan Tadeusz: W obronie absolutu
Lecimy kolejnym przelotem, a tutaj tak scena: dwóch gości na środku ulicy leje trzeciego. Pierwsza myśl, to jakoś zareagować, ale drugi rzut oka wyjaśnia, że jest to konflikt lokalny bez większego znaczenia strategicznego dla regionu.
Na środku drogi, leży przewrócony rower i rozbita butelka absolutu. Wygląda na to, że "Pan Tadeusz" i "Soplica" nie mogą się pogodzić z tym, że "ideał sięgnął bruku". Niby to tylko rozbita butelka wódki, ale przecież chłopaki kochali ją jak "Finlandię" :)
Ten niby bity to całkiem nieźle sobie radzi. Upojony absolutem ledwie trzyma się na nogach, ale ma +10 do uników. Zawsze zatacza się tak, że idealnie schodzi z linii uderzania. Ciosy przeciwników nie są w stanie dojść celu. Kurde, w swoich najlepszych szermierczych latach nie miałem takiej skuteczności uników. Gość jest naprawdę dobry :)
Jego przeciwnicy także bardziej walczą ze sobą niż z wrogiem. Widać, że grawitacja to siła, która nie jest pomijalna w tym układzie sił. Gdy cios nie dochodzi do celu, moment jaki powstaje na ramieniu, wytrąca ich z równowagi a grawitacja przyciąga ich w kierunku gruntu. No wszystko się zgadza - czysta fizyka.
Panowie starają się nie poddawać, acz z każdym kolejnym wygenerowanym równaniem ruchu, coraz bardziej skłaniają się ku zawieszeniu broni i drzemce w rowie lub na chodniku. Coś czuję, że ciężko będzie Im pomścić utraconą flaszkę... lecimy zatem dalej. Widać, że konflikt wygaśnie sam, bo wszystkim stronom kończą się zasoby do prowadzenia wojny.


Punkt (S)CHRON-iony
Mówiąc o wojnie, jeden z punktów znajduje się w bardzo ciekawym miejscu. Sami popatrzcie:




Przez rzekę boso punkty na drugim brzegu :D
Kolejne punkty są po dwóch stronach rzeki. Mostu tutaj jednak nie ma. Lecieć do najbliższego mostu i wracać po punkt (ten po drugiej stronie) zupełnie się nie opłaca czasowo. Lepiej na dziko przez rzekę. Szkodnik do takich rzeczy to pierwszy...
Nieraz już przeprawialiśmy się przez rzekę, ale nienawidzę mieć przemoczonych butów. Może mnie całego przemoczyć, ale przemoczone buty to dramat. Dno rzeki jest bardzo spoko bo to piaseczek, planuję rzucić buty na plecak i przejść boso.
Szkodnik jednak atakuje: NIE MA CZASU!! MISIEK, DO WODY!
Fakt, zostało 1,5 godziny do limitu, a jest jeszcze kilka punktów do zebrania, no ale bez przesady...
Próbuję się bronić, ale Szkodnik wpycha mnie do wody i gna mnie na drugi brzeg, a potem z powrotem. Tyle w temacie suchych butów...
Chwilę potem wjeżdżamy na jakąś ścieżkę rowerową, którą ktoś wysypał kamieniami. Ciężko się przez to jedzie, ale najgorszy jest fakt, że mózg obija mi się o ściany czaszki. Jedziemy po tych kamerdolcach najszybciej jak się da i po 2 km takiej przejażdżki, mój mózg zaczyna się rozpadać od drgań. Mówi do mnie:
Mózg: Omega zero...
Ja: co z omegą zero?
Mózg: ...to częstotliwość drgań własnych
Ja: no i co z nią?
Mózg: taka sama jak częstotliwość wymuszenia... rezonans, rozpadam się.
Ja: Mózg? MÓZG? Mów do mnie, Mózg! Nie zostawiaj mnie...

Ogólnie: przerypana ścieżka :)



Ogrodzenie zwróciło błąd 404... not found
Bardzo słabo z czasem - niecałe pół godziny, ale jesteśmy w miarę niedaleko od bazy. Chcemy złapać jeszcze trzy punkty. Pierwszy to południowy róg ogrodzenia. Lecimy przez las, znajdujemy jest młodnik przyczajony za ogrodzeniem, ale punktu nie ma. Obchodzimy je w kółko, ale nadal nic. Zegar tyka bezlitośnie, odmierzając kolejne minuty. Szukamy, ale ogrodzenie uparcie wyrzuca błąd 404: not found.
Mija 8 minut... no dramat. Jeszcze raz: do mapy. Mapa, mów do mnie i mów do mnie dobrze!
No tak, nasz duży błąd nawigacyjny. Punkt nie jest przy ścieżce, ale ze 100 metrów w głąb lasu, a my szukamy przy ogrodzeniu, które znajduje się tuż przy ścieżce. To nie jest właściwe ogrodzenie. Wbijamy na azymut przez krzory - i jest! Drugie ogrodzenie, teraz południowy róg i jest także punkt. Mamy zdobycz, ale kosztowało nas to 13 minut. Za dużo...

Ostatnie sekundy...
Mieliśmy łapać jeszcze 2 punkty, ale zostało czasu (może) na jeden i potem gaz do bazy. Atakujemy słabą ścieżkę, która w teorii ma nas doprowadzić do przecinki, na której będzie punkt. Kolejne minuty mijają, a my walczymy ze ścieżką - zarośnięta, zawalona gałęziami, jedzie się bardzo powoli. Wpadamy w końcu na przecinkę, mamy 11 minut do limitu czasowego.
Szkodnik krzyczy: "punkt to schron, szukaj, szukaj, szukaj".
Szkodnik biega między drzewami jak opętany i krzyczy coś o schronie. Jest trochę jak w transie, trochę mnie to przeraża. Dać jej tylko siekierę i można kręcić niezły leśny horror. Wiecie grupa głupiej młodzieży, budzi starożytnego Szkodnika i ten biega z Nimi z tasakiem krzycząc "schron, oddajcie mój schron". Wyczuwam Oscara - chyba znowu się nie umył :)
Patrzę na Szkodnika i myślę jaki znowu schron? Schron już przecież był. Patrzę na opisy punktów: pkt 29 - schron, pkt 30 - koniec przecinki. My atakujemy przecież właśnie 30-tkę. No tak, Szkodnik źle spojrzał na opisy. Stres, zmęczenie, pośpiech... Szkodnik opamiętaj się, to nie schron a koniec przecinki. Moje słowa chłoszczą jaźń Szkodnika, bo nagle zmienia On kierunek biegu i wpadamy we właściwą przecinkę. Łapiemy 30-tkę i... patrzymy na zegarek: do limitu pozostały dosłownie minuty. Jest źle... chociaż źle to było parę minut temu, teraz to jest fatalnie.
Lecimy przez las, znowu robi się gęsto, ale nie zwalniamy. Ciśniemy na pałę - byle do drogi. Teraz w prawo i jest asfalt - ten, który prowadzi już prosto do bazy. Spotykamy jeszcze Marcina, który również postanowił finiszować "na ostatnie sekundy". Lecimy więc w  trójkę ile fabryka dała.
Udało się. Dotarliśmy do mety tuż przed limitem. Nogi jak z waty, ale udało się.
Basia ląduje na drugim miejscu podium, co jest bardzo dużym sukcesem - zwłaszcza, w kontekście godzinnej zabawy z parowem na początku rajdu. Po rajdzie siedzimy do nocy w bazie, konferując z innymi zakręconymi lub równie niezrównoważonymi jak my ekipami. Aż żal wracać... co tu dużo mówić,  trafił nam się bardzo udany Piachulec :)


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa gowdu
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]