aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Jaszczur - Ścieżka Muflona

Sobota, 28 października 2017 | dodano: 29.10.2017

Trzecie podejście do tej imprezy. Za pierwszym razem Muflon dogadał się z wichrami i razem poprzewracali drzewa, co zaowocowało zakazem wstępu do lasu. Za drugim razem Muflon przyjechał na rowerze i pogryzł Jaszczura, albo Jaszczur przyjechał na rowerze i pogryzł Muflona (?)... nie wiem jak to dokładnie było, po prostu MALO o tym wiem :P.

Ogólnie był to jakiś wypadek z rowerem, Jaszczurem i Muflonem, w jakieś dziwnej konfiguracji i finalnie impreza się nie odbyła. Ale jak to mawiają: "do 3 razy sztuka" !!

"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki, gdy poszedłem hen za Tobą w świat daleki..." :P
Oczywiście, że pamiętam!! Jak mógłbym zapomnieć - kochamy Dolny Śląsk, więc Jaszczur w Masywie Śnieżnika (1426 m) zapowiadał się niesamowicie. Sudety to niesamowite góry, które zjeździliśmy na 10-tą stronę, choć stwierdzenie "zjeździliśmy" jest trochę nadużyciem - przepchaliśmy, o! to jest właściwe słowo.
Nawet podczas naszej podróży poślubnej woleliśmy tonąć w torfowiskach Zieleńca czy gubić się w "błędnym bastionie" Gór Stołowych, niż nudzić się na jakiś śródziemnomorskich plażach (wiecie: "nie lubię piasku. Jest szorstki, irytujący i wszędzie włazi"  :P ) 
No więc poszedłem za Tobą w świat daleki, ale było to w kierunku gór Dolnego Śląska.
Śnieżnik także dobrze znamy i ma on szczególne miejsce w naszym sercu - zdobyliśmy go zarówno pieszo jak i rowerem. Acz rowerem, to była niezła wyrypa bo poszliśmy zielonym szlakiem przez Trójmorski Wierch, Mały Śnieżnik aż na sam Śnieżnik. I znowu słowo poszliśmy dobrze oddaje charakter tej trasy.
"Czasami dobrze dać się ponieść" - rowery Aramis'ów.
Pora zatem wrócić w Kotlinę Kłodzką, zwłaszcza że czaka nas tam długie i żmudne śledztwo.

Matko Boska, toż to DZIKie góry...
Budzik drze ryja o 3:00 w nocy i popędza, że już pora ruszać w drogę. Oficerowie śledczy z Szkoły Fechtunku ARAMIS stają na wysokości zadania i kilka minut potem gnają przez niesamowicie ciemną noc w kierunku Kotliny Kłodzkiej.
Do bazy nie ma bezpośredniego dojazdu, bo bazą jest schronisko "Stodoła" gdzieś nad Międzygórzem. Najbliżej da się dojechać na parking pod Igliczną (845 m), gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Boskiej Przeciwszóstej (szermierze zrozumieją ten suchar :P)... ee...  tzn. Sanktuarium "Marii Śnieżnej".
Gdy odbijamy z Bystrzycy w kierunku na sanktuarium wita nas mój drugi z ulubionych znaków - wiecie, taki z kołem, łańcuchami i zapisem: "Droga nieobjęta utrzymaniem zimowym". Pierwszym ulubionym jest oczywiście żółty trójkąt z autkiem atakującym równię pochyła po pijaku (procenty we krwi). Zaczynamy wspinać się na Igliczną. Długo i mozolnie, zakręt za zakrętem. Wokół nas wszystko mokre po ostatnich deszczach, liście latają na wietrze, a na drodze... DZIK i to jeden z większych jakie kiedykolwiek widziałem. Upasion, aż miło. Dojrzał nas i panika:
"O nie! Znaleźli mnie".
"Ha Pacanie, mamy Cię! Myślałeś, że z treningów szermierki, można tak po prostu odejść? Mówiłem, że Cię znajdę!"
Jedziemy pod górę, a dzik bieży wesoło przed nami. Głupia scena.
Jak tak dalej pójdzie to zagnamy go do bazy. Malo na pewno będzie miał z tego faktu DZIKą radość :D
Finalnie dziku poszedł gdzieś w las, a my docieramy do parkingu leśnego - dalej jechać już nie wolno. "Odpalamy" zatem rowery i ruszamy do bazy na dwóch, a nie czterech kołach. Nie mamy daleko, bo około 1,5 km... podjazdu.

Najwyższy CZAS rzucić okiem na pewną FOTOGRAFIĘ :)
Docieramy do "Stodoły". Nazwa nie jest wzięta z powietrza... mówiłem Wam, że to dzikie góry. To nie jest schronisko, jakie znacie z popularnych szlaków turystycznych. To prawdziwa, stara stodoła adaptowana na schronisko. W środku jest jednak ciepło, co bardzo nas cieszy bo na zewnątrz nie jest najlepiej. "Witajcie w Górach Muflonowych" - takimi słowami zaprasza nas Malo. Prawie wszyscy już dotarli, więc zaczynamy odprawę.

Na wejściu dowiadujemy się, że na trasę niepieszą (czyli naszą, 50 km) mamy limit czasu 11 godzin plus... 8 godzin spóźnień!! Jak słyszę, że mamy 19 godzin na 50 km to już wiem, że Malo tak dołożył do pieca z trasą, iż jest szansa że całości i tak nie zrobimy. Nasz limit kończy się rano kolejnego dnia - dzień i noc w Masywie Śnieżnika, jest cudownie :)
"Jaszczur i Muflon grasują na ścieżkach Masywu Śnieżnika. Zostawili wprawdzie kilka wskazówek, które pomogą ich wytropić, ale strzeżcie się pułapek, mylnych tropów i niebezpiecznych miejsc".
Mapa, jak to na Jaszczurze, jest poglądowa i jest to raczej zbiór luźnych wskazówek terenowych niż dokładny plan miejsca akcji. Do tego znowu mamy wycinki lidarowe (laserowy skan terenu) do dopasowania.
Jest także zagadka FOTO. Malo udostępnia jedną fotografię i naszym zadaniem jest odnaleźć to miejsce w terenie, a następnie napisać co to za miejsce.


Szlak TIE-fighter'owy oraz pierwsze tropy Jaszczura i Muflona
Jaszczur: Wyruszyli z bazy. Szukają nas...
Muflon: Spokojnie, długa droga przed nimi.
Jaszczur: Nie lekceważ przeciwnika. Zniechęćmy ich trochę, proponuję deszcz.
Muflon: No to może i trochę przewyższeń od razu.
Jaszczur: Co się będziemy ograniczać z trochu. "Ognia. Wszystkie baterie ognia"


Wyruszamy z bazy w kierunku pierwszego punktu dzisiaj. Trzeba odnaleźć starą kapliczkę i przerysować kształt kutej rozety. Już od początku widać, że to stare posiadłości Imperium albo Najwyższego Porządku, tereny ćwiczeń pilotów Tie-Fighter'ów. Tutaj musiały trwać tajne prace, nad nowym modelem myśliwca, ze specjalną wieżą strzelniczą :)

Łapiemy kapliczkę i ruszamy grzbietem Czarnej Góry (1205 m) w głąb Masywu Śnieżnika. Przed nami lidarowe punkty, z których większość ulokowana jest na niedostępnych skałach. Skały nie są widoczne z drogi, trzeba wejść głęboko w las, a potem wspinać się na nie.
Deszcz zaczyna padać zaraz po starcie i właściwie nie przestanie aż do końca rajdu - zmieniać się będzie tylko jego intensywność. Pierwsze lidary robimy bezbłędnie, co na pewno zmartwi Jaszczura i Muflona. Ślad po śladzie, jesteśmy coraz bliżej uciekinierów.
No cóż, jak w chorej piosence - "siły dodaje nam las", a las tutaj jest piękny. A co będę pisał:






Tropem stara fotografii... jak dzieci we mgle
Jaszczur: Idą jak burza. Zrób coś, nim będzie za późno.
Muflon: Mgła i wichry?
Jaszczur: Odpalaj. Pełen zakres.
Muflon: To dodam jeszcze parę mylnych ścieżek, tak na zasadzie wartości dodanej.
Jaszczur: Wartość dodana? Raczej wartość BEZWZGLĘDNA ha, ha, ha...

Trawersujemy zbocza Smarekowca (1123 m) oraz Żmijowca (1153 m) łapiąc kolejne punkty. Docieramy na Mariańskie Skały - jest to miejsce z fotografii, którą pokazywał Malo. Udało się znaleźć to miejsce, czyli mamy kolejny trop przy poszukiwaniu tych zbiegłych Pacanów. Robi się coraz gorsza aura, zaczynamy pomału "przemakać", co owocuje tym że zaczyna nam być zimno. Rozgrzewamy się podejściami pod kolejne punkty, acz szukanie utrudnia coraz gęstsza mgła i coraz mocniejszy wiatr. Na szczytach skał, zwłaszcza tych, które wystają ponad granicę lasu, wiatr urywa głowę. Na zdjęciach widać jak było, ale fotografia nie odda uczucia, kiedy stoi się na szczycie skały - do ziemi ma się jakieś 15 metrów w dół, trzymacie się choinki bo wiatr chce Was zrzucić na dół, próbując odpisać kod z punkty i nagle przypomnicie sobie, że w regulaminie pisało "impreza no security" :)






Liderzy nawigacji? Chyba lidary...
Jaszczur: No Panie Muflon. To ich nie zatrzymało. Potrzeba grubszej artylerii.
Muflon: Bagna, mokradła i moczary... dla Pana, Panie Jaszczur, co najgłębsze.
Jaszczur: Teraz mówisz? Rzucaj wszystko co masz
Muflon: Leci... ale wiesz, że chodzenie po bagnach wciąga?


Zaczynają się pierwsze problemy. Nie, zimno to jest nam od dawna, przemokliśmy także już dłuższą chwilę temu. Mówię o problemach nawigacyjnych. Każdy punkt na Jaszczurze kosztuje dużo czasu - samo podejście pod punkt (wąwozy, skały) to dłuższa chwila, a jak się na to nałoży szukanie w trudnym ternie to czas nagle niesamowicie przyspiesza. Szukamy jednego punktu w okolicach schroniska pod Śnieżnikiem, ale tropy wiodą na bagna. Wchodzimy głęboko w mokradła, przemoczymy i tak mokre już buty, ale punktu nie znajdziemy. Ponad godzina szukania, błądzenia pod moczarach a mimo to brak wpisu w kartę. Dramat... Odpuszczamy, bo czas nagli i tak straciliśmy go już tutaj za dużo. Ciśniemy do schroniska, zastanowić się nad dalszym wariantem, bo już widać, że nie zrobimy całości trasy. Trzeba coś sensownego zaplanować.



Narady na wysokim szczeblu, a dokładniej na 1218 metrach...czyli w schronisku pod Śnieżnikiem
Jaszczur: Niedługo zapadnie zmrok.
Muflon: To nasz sojusznik... On także będzie rozdawał karty w tej rozgrywce.
Jaszczur: Mgła, Bagna, Deszcz nie podołały. Może trzeba się wycofać...?
Muflon: Ewakuacja w chwili triumfu? Chyba przeceniacie ich szansę. Spokojnie mój Przyjacielu, mam dla Nich coś specjalnego.

Docieramy do schroniska pod Śnieżnikiem i otwieramy mapę. Jest po 17:00 - tachaliśmy się tutaj ponad 7 godzin i co więcej, nadal jesteśmy na pierwszym arkuszu mapy. Czeska strona rajdu nawet nietknięta jeszcze. Patrzę na mapę i mówię do Basi, że jeśli zjedziemy na Czechy, to do bazy dotrzemy w niedzielę w południe. Mówię to całkiem serio, patrząc że dotychczasowy fragment (dwukrotnie mniejszy od tego co przed nami) zajął nam ponad siedem godzin. Głupio jednak nie zacząć nawet czeskiej strony. Nie do końca wiemy co robić. Czas ucieka a my debatujemy... postanawiamy zatem złapać punkt na Śnieżniku i potem pomyśleć. Cały czas myślę jednak, że jeśli zjedziemy na Czechy, to powrót zapowiada się przez Śnieżnik, na który właśnie zaraz będziemy podchodzić. Pachnie to naprawdę sytymi przewyższeniami: 3 Śnieżniki w jeden dzień - dwa razy duży i raz Mały, bo na Małym też jest punkt do zdobycia. Zjeżdżać czy nie zjeżdżać... oto jest pytanie. Mogę sobie rozkminiać tą kwestię ile chcę, bo Śnieżnik - sojusznik Muflona - postanawia podjąć decyzję za nas.


"Winter is coming" czyli w lodowym piekle
Jaszczur: Zbliżają się do naszej kryjówki. Zrób coś!
Muflon: Mówiłem Ci abyś był spokojny. "Wszystko idzie tak, jak to przewidziałem... teraz zobaczą siłę rażenia, tej w pełni uzbrojonej stacji..." pogodowej !!!
Jaszczur: Będzie śnieg?
Muflon: Śnieg? Ha, raczej lód i wiatr...czyste, nieposkromione zło!!
Jaszczur: No to chłoszcz. Chłoszcz złem, aż mięso będzie odpadać od kości.
Muflon: Yes, Sir !!!

Pod schroniskiem spotykamy Marcina i Tymka. Informują nas, że na Śnieżniku rosną poziome sople, a wiatr urywa łeb. Zapowiada się fajnie... pchamy rowery do góry i z każdym zdobytym metrem wysokości zaczyna się robić coraz bardziej biało. W połowie drogi na szczyt, krajobraz przypominam styczeń/luty a nie październik.


Mgła gęstnieje, wiatr się nasila a pod butami coraz więcej lodu. Nie wiem jak mocno wieje, ale mam wrażenie, że nas zdmuchnie. Jest bosko - jest pięknie. Basia jest trochę zdziwiona moją opinią, ale mówię że słowem kluczowym jest stwierdzenie "jeszcze". Za moment, jak mnie przewieje i przemarznę, to zmienię zdanie. Na razie jednak potęga gór jest niemal namacalna i jest po prostu pięknie.
Zapada zmrok... i to w ciągu kilku minut. Zmieniam zdanie, co do tego czy jest pięknie. Na Śnieżniku rozpętuje się piekło... lodowe piekło. Wiatr przyspiesza i napiera tak, że ciężko się rozmawia, a nawet oddycha. Mamy tutaj odnaleźć grób i spisać z niego inskrypcję. Tymczasem warunki pogodowe z każdą sekundą się pogarszają - jest coraz zimniej i coraz gęstsza mgła nas otula. Chwilę potem ciężko dostrzec się nawet nawzajem, gdy odejdziemy od siebie na odległość 7-8 metrów. Nawet światło czołówki ginie w tej mgle.
Jakoś udaje nam się odnaleźć grób i spisać napis z krzyża. Trzeba się jednak stąd zabierać bo za moment dostaniemy hipotermii. Nasze przemoczone rękawiczki (miałem na tym rajdzie 4 pary łącznie - wszystkie przemokły) zamarzają nam na rękach. Planem było jechać wzdłuż granicy i zjechać na Czechy, ale nie ma opcji. Widoczność jest tak słaba, że nie odnajdziemy szlaku i na pewno się zgubimy. W tych warunkach mogłoby to być nawet nie do końca bezpieczne.
Trudno, nie zrobimy czeskiej części trasy. Podnoszę rower - oj hamulce chyba zamarzły. Nie wiem jaka jest temp. zamarzania płynu hydraulicznego, ale tłoczki dają mi znać, że nie podobają się im takie warunki. Klamki ledwo co chodzi :)
Sprowadzamy rowery - nie ma opcji zjazdu. Wszystko pokryte lodem (nie śniegiem, lodem), zerowa widoczność i sprawność hamulców pozostawiająca wiele do życzenia. Schodzimy do schroniska trochę się zagrzać. Niżej jest cieplej, ale mgła jest nadal kosmiczna. Po raz drugi dzisiaj siadamy w schronisku, rozkładamy mapę i kreślimy wariant.





Streaming na Małym Śnieżniku :)
Jaszczur: Doskonale, Panie Muflon... to był nad wyraz niesamowity spektakl.
Muflon: Mówiłem Ci, że Śnieżnik ma niesamowitą siłę rażenia, a "to był jedynie ułamek jego możliwości". Ta dwójka nie będzie już dla nas zagrożeniem.
Jaszczur: Nie pysznij się zbytnią swoim pogodowym terrorem. Oni nadal mogą napsuć nam krwi. Kierują się teraz na Mały Śnieżnik, co oznacza że nasze czeskie kryjówki nadal są zagrożone.
Muflon: No to pozwól, że Ci przedstawię - mój Przyjaciel: Strumień albo "Wodny Grób" jeśli życzysz sobie bardziej dramatyczną nazwę.


Ze schroniska wyruszamy niebieskim i zielonym szlakiem i kierujemy się aż do ich rozejścia. Postanawiamy ukryć rowery głęboko w lesie, bo tachanie ich na Mały Śnieżnik trochę nas przeraża, zwłaszcza po ostatnim laniu jakie dostaliśmy na Śnieżniku. Ukrywamy je za wykrotami i ogarniamy mapę. Nim zaatakujemy Małego, postanawiamy przejść na azymut do granicy i przeprawić się na czeską stronę, aby złapać tam jeden z lidarów. Do granicy docieramy bez problemu, ale potem schodząc w Czechy zaczynamy bardzo tracić wysokość. Trzeba to będzie za chwilę podchodzić z powrotem...
Krok za krokiem, jesteśmy coraz niżej - aż docieramy do lidara. Teraz na szagę do strumienia, prawie pionową ścianą w dół. Okazuje się, że strumień mimo że ma swój główny nurt, rozlał się dodatkowymi ciekami wodnymi po całej ścianie. Cieki te, skryte pod liśćmi, są dla nas niewidoczne, aż do momentu w którym się w nie wlezie... i wtedy: lecimy w dół, niemal na ryj wraz z osuwającym się gruntem, a po raz kolejny woda wdziera się do butów. Ciężko się potem wygramolić z takiej pułapki. Schodzimy jednak uparcie, aż do skrętu strumienia właściwego. Zaczynamy szukać punktu, ale mgła nadal rozdaje karty w tej grze. Nic nie widać, a szukamy białej kartki na drzewie w środku nocnego lasu. Rozdzielamy się, umawiając z powrotem przy jednym wykrocie, ale już po kilku krokach uznajemy to za bardzo głupi pomysł. Tutaj są setki wykrotów, a we mgle odnaleźć ten właściwy może być naprawdę ciężko. Mimo, że nie odeszliśmy od siebie daleko, to chwilę szukamy się z powrotem w tej mgle. No, mało brakło...
Po 20 minutach szukania odpuszczamy ten punkt - drugi dzisiaj. Muflon pewnie rechocze, ale nie daliśmy rady odnaleźć jego kryjówki. Wracamy... podejść to, co właśnie zeszliśmy, to jest koszmar. Zeszliśmy niemal 250 metrów, a teraz dymamy to pod górę. Wykańcza to nas... na pocieszenie udaje nam się odnaleźć punkt na szczycie Małego Śnieżnika. Wracamy do rowerów... dramat, 3,5 godziny minęło od ostatniego punktu (czyli od szczytu Śnieżnika). Masakra...


"Wesołe biegi górskie" i Wall-e "go home" :)
Jaszczur: Nadal nie mają dość... mimo zimna, mimo zmęczenia.
Muflon: Spokojnie Jaszczurze - światło mych oczu - mam jeszcze coś w zanadrzu.
Jaszczur: Światło mych oczu? Muflon, czyżbyś mówił o wizji?
Muflon: Taa... "Bez niej demon traci swe kły" (*)
Jaszczur: Lecisz klasykiem... ale podoba mi się ten pomysł.

Warunki są fatalne, mleko przed oczami - widoczność na 4-5 metrów, pada deszcz i jest bardzo zimno. Owszem na Śnieżniku warunki były gorsze, ale nie zmienia to faktu że jesteśmy przemoczeni (zwłaszcza buty i rękawiczki), a zimny wiatr po prostu nas masakruje. Palce tak mi zgrabiały, że nie jestem w stanie naciskać dźwigni hamulca - tak wiem co mi powiecie: "hamujesz, przegrywasz", ale niebieskim szlakiem płynie rzeka, korzenie i kamienie są bardzo śliskie, ja widzę na 4 metry, a do tego telepie mnie z zimna. Mimo, ze jesteśmy w rozsypce i kryzys dopada nas nieprzeciętny, to jednak zbieramy kolejny punkty po drodze - nie, żeby trzeba było po nie schodzić do jakiś chorych wąwozów, a potem prawie na czworakach drapać się na górę, zjeżdżać na ryju na błocie i drapać się po raz kolejny. Albo włazić na jakieś wielkie skały, aby zebrać lampion na ich szczycie.
Najgorsze jest to, że naprawdę mam problem ze zjeżdżaniem, palce tak bolą, że nie daję rady z tym hamulcem. Czasami robi się dobra droga w dół, a ja tego nie wykorzystuję. W pewnym momencie stwierdzamy, że - UWAGA! HEREZJA - że pobiegniemy z rowerami. Tak aby się rozgrzać. Pierwsze kroki przychodzą z trudem, wszystko protestuje tępym bólem, ale po chwili zaczynamy się rozgrzewać. Zbiegamy kilkaset metrów i jestem nam dużo, dużo cieplej. Znowu można wskoczyć w siodło i jechać dalej. To niesamowite, jak komfort termiczny wpływa na morale. Nadal leje, nadal błądzimy we mgle, ale jest lepiej.
Na zjeździe jednak gubię moją tylną lampkę Wall-e: urywa się od wstrząsów na kamieniach. No szkoda, bo bardzo ją lubiłem, a Śnieżnik mi ją zabrał... tak po prostu. Ubolewam nad tym, a las mi wtóruje "...mać, mać, mać". W bazie jednak okaże się, że jeden z zawodników trasy pieszej znalazł ją na drodze. Leżała i jeszcze świeciła, więc ją zauważył. Wall-e zatem wraca z nami do domu, było blisko aby został na zawsze w Masywie Śnieżnika, ale został uratowany :)


Ostatnia bitwa...
Jaszczur: "Gdybym tak bardzo nie pragnął jego głowy, użaliłbym się nad nim" (*)
Muflon: Widzę, że teraz Ty lecisz klasykiem. Mówiłem Ci, że ich sponiewieramy. No i udało się
Jaszczur: Dodałbym jeszcze wisienkę na torcie. Taką kropkę nad i. Taką, która ich przygniecie.
Muflon: Czyli Jaszczur mówi "niebieski", tak?
Jaszczur: Taaa... Jaszczur mówi niebieski.


Odrysowujemy kształt kapliczki, gdzieś na zboczach Jawora (830 m). To nasz ostatni punkt dzisiaj, pozostało jeszcze wrócić do bazy. Nie ma jednak innej drogi, jak tylko zjechać do Międzygórza, a następnie wspiąć się do Stodoły niebieskim szlakiem.
Podejście z MIędzygórza, po całym dniu, jest koszmarne. Idziemy je ponad 40 minut, potykając się o kamienie i głazy po drodze. Naprawdę myślałem, że nie wyjdę już do tej bazy. Trochę przypominało to powrót do Chaty Socjologa na Jaszczurze w Otrycie, ale tym razem nie dało się porzucić i ukryć rowerów (auto po drugiej stronie góry). Jakimś cudem, ostatnimi siłami dopycham do schroniska. Sponiewierał nas ten Jaszczur. Poturbował nas ten Muflon. Licznik rowerowy wskazuje 35 km, tracker ponad 50!!, 2700 metrów przewyższenia. Chyba tym razem rzeczywiście bylibyśmy szybciej na nogach niż na rowerach, ale i tak nam się podobało. W końcu "Rower power". Tyle, że nas wykończyła ta trasa. Na karcie startowej mamy około połowy punktów... połowy! Połowa trasy, 35 km na rowerze... od 10:00 rano do 2:00 w nocy.
Masakra... ale dotarliśmy do bazy, a tam ciepły posiłek i odpoczynek. Siedzimy z Malo i innymi zawodnikami około półtorej godziny, a potem zaczynamy się zbierać, bo jeszcze dzisiaj wracamy do domu...



Basia śni o Złotych Górach, a Grzegorz rozbija się po okolicy
Najgorszy moment to wyjście z bazy około 3:30. Trzeba raz jeszcze ubrać na siebie mokre ciuchy i wyjść na zewnątrz. Jest to traumatyczne przeżycie, ale jakoś docieramy do auta. Przebieramy się w suche rzeczy i ruszamy do domu. Musimy jednak w trasie powrotnej trochę się przespać - to w końcu niemal dwie w pełni zarwane noce. Wybór pada "na bramę" Gór Bardzkich - Przełęcz Kłodzką, z której kiedyś atakowaliśmy Szeroką Kopę i Kłodzką Górę. To tutaj także pierwszy raz spotkaliśmy strzyżaki sarnie, które zaatakowały nas wtedy setkami. Jako, że wtedy nie wiedzieliśmy co to jest, to nas trochę przestraszyły :)
Jak ktoś nie zna tych milutkich zwierzątek, to tutaj jest trochę chory link w tym temacie.
Śpimy na granicy między Górami Bardzkimi, a Górami Złotymi około dwóch godzin. Gdy Szkodnik śni o Złotych Górach, których panorama rozpościera się na prawo od nas, dociera tutaj Orkan Grzegorz i zaczyna rozbijać się po okolicy.
Budzi nas zimno, które wdziera się do zgaszonego auta, wycie wiatru oraz latające po okolicy gałęzie. Gdy wracamy A4 pada właściwie poziomo i chce nas zdmuchnąć z pasa. Udaje się jednak dotrzeć do domu kolo godziny 11:00 w niedzielę. Orkan tak napierał, że nie musimy myć rowerów - mimo, że były kulami błota, przez to że padało właściwie poziomo i z taką prędkością, orkan umył je niemal idealnie. Nie ma na nich grama błota - niesamowite.
W sumie to dobra wiadomość - możemy  od razu walnąć się na łóżko i zresetować po niesamowitej przygodzie.
Jaszczur i Muflon nas wykończyli, sponiewierali, przemielili... było niesamowicie, zwłaszcza na Śnieżniku, gdzie stanęliśmy w obliczu niesamowitej potęgi Gór...
Był to też jeden z najtrudniejszych Jaszczurów ever, w genialnym terenie, z niesamowitą trasą i na stałe zapisze się on w naszych wspomnieniach. On i jego kumpel Muflon. Na razie jednak idziemy spać... może przyśni nam się Jaszczur i Muflon.

P.S. Muflon ogłosił konkurs: kto mi powie co to za klasyk oznaczony (*), którym leci Jaszczur i Muflon, ma u mnie piwo lub batona. Do wyboru. Oba cytat pochodzą z jednego źródła. Termin nieokreślony :)


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
djk71
| 06:25 wtorek, 31 października 2017 | linkuj Ech... zatęskniłem :-)
aramisy
| 23:34 poniedziałek, 30 października 2017 | linkuj To odpowiem kolejnym klasykiem, gdzie powiedzmy że słowo pain na ta chwilę przetłumaczymy jako cierpienie :)

https://www.youtube.com/watch?v=oQ__LyhyNoA
mdudi
| 20:27 poniedziałek, 30 października 2017 | linkuj Uważajcie żeby tego wpisu jakiś psychiatra nie przeczytał :P. Ja cierpiałam od samego czytania ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa konag
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]