Jaszczur - Ścieżka Muflona
                    
                    
          
                    - 
          DST
          55.00km
          
- 
          Sprzęt Dart(h)Moor Primal
          
- 
          Aktywność Jazda na rowerze
          
      Sobota, 28 października 2017 | dodano: 29.10.2017
                
      Trzecie podejście do tej imprezy. Za pierwszym razem Muflon dogadał się z wichrami i razem poprzewracali drzewa, co zaowocowało zakazem wstępu do lasu. Za drugim razem Muflon przyjechał na rowerze i pogryzł Jaszczura, albo Jaszczur przyjechał na rowerze i pogryzł Muflona (?)... nie wiem jak to dokładnie było, po prostu MALO o tym wiem :P.
Ogólnie był to jakiś wypadek z rowerem, Jaszczurem i Muflonem, w jakieś dziwnej konfiguracji i finalnie impreza się nie odbyła. Ale jak to mawiają: "do 3 razy sztuka" !!
"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki, gdy poszedłem hen za Tobą w świat daleki..." :P
Oczywiście, że pamiętam!! Jak mógłbym zapomnieć - kochamy Dolny Śląsk, więc Jaszczur w Masywie Śnieżnika (1426 m) zapowiadał się niesamowicie. Sudety to niesamowite góry, które zjeździliśmy na 10-tą stronę, choć stwierdzenie "zjeździliśmy" jest trochę nadużyciem - przepchaliśmy, o! to jest właściwe słowo.
"Czy pamiętasz tamte góry, tamte rzeki, gdy poszedłem hen za Tobą w świat daleki..." :P
Oczywiście, że pamiętam!! Jak mógłbym zapomnieć - kochamy Dolny Śląsk, więc Jaszczur w Masywie Śnieżnika (1426 m) zapowiadał się niesamowicie. Sudety to niesamowite góry, które zjeździliśmy na 10-tą stronę, choć stwierdzenie "zjeździliśmy" jest trochę nadużyciem - przepchaliśmy, o! to jest właściwe słowo.
Nawet podczas naszej podróży poślubnej 
woleliśmy tonąć w torfowiskach Zieleńca czy gubić się w "błędnym 
bastionie" Gór Stołowych, niż nudzić się na jakiś śródziemnomorskich 
plażach (wiecie: "nie lubię piasku. Jest szorstki, irytujący i wszędzie włazi"  :P )  
No więc poszedłem za Tobą w świat daleki, ale było to w kierunku gór Dolnego Śląska.
Śnieżnik
 także dobrze znamy i ma on szczególne miejsce w naszym sercu - 
zdobyliśmy go zarówno pieszo jak i rowerem. Acz rowerem, to była niezła 
wyrypa bo poszliśmy zielonym szlakiem przez Trójmorski Wierch, Mały 
Śnieżnik aż na sam Śnieżnik. I znowu słowo poszliśmy dobrze oddaje 
charakter tej trasy. 
"Czasami dobrze dać się ponieść" - rowery Aramis'ów.
Pora zatem wrócić w Kotlinę Kłodzką, zwłaszcza że czaka nas tam długie i żmudne śledztwo.
Matko Boska, toż to DZIKie góry...
"Czasami dobrze dać się ponieść" - rowery Aramis'ów.
Pora zatem wrócić w Kotlinę Kłodzką, zwłaszcza że czaka nas tam długie i żmudne śledztwo.
Matko Boska, toż to DZIKie góry...
Budzik
 drze ryja o 3:00 w nocy i popędza, że już pora ruszać w drogę. 
Oficerowie śledczy z Szkoły Fechtunku ARAMIS stają na wysokości zadania i
 kilka minut potem gnają przez niesamowicie ciemną noc w kierunku 
Kotliny Kłodzkiej.
Do bazy nie ma bezpośredniego dojazdu, bo bazą jest schronisko "Stodoła" gdzieś nad Międzygórzem. Najbliżej da się dojechać na parking pod Igliczną (845 m), gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Boskiej Przeciwszóstej (szermierze zrozumieją ten suchar :P)... ee... tzn. Sanktuarium "Marii Śnieżnej".
Gdy odbijamy z Bystrzycy w kierunku na sanktuarium wita nas mój drugi z ulubionych znaków - wiecie, taki z kołem, łańcuchami i zapisem: "Droga nieobjęta utrzymaniem zimowym". Pierwszym ulubionym jest oczywiście żółty trójkąt z autkiem atakującym równię pochyła po pijaku (procenty we krwi). Zaczynamy wspinać się na Igliczną. Długo i mozolnie, zakręt za zakrętem. Wokół nas wszystko mokre po ostatnich deszczach, liście latają na wietrze, a na drodze... DZIK i to jeden z większych jakie kiedykolwiek widziałem. Upasion, aż miło. Dojrzał nas i panika:
Do bazy nie ma bezpośredniego dojazdu, bo bazą jest schronisko "Stodoła" gdzieś nad Międzygórzem. Najbliżej da się dojechać na parking pod Igliczną (845 m), gdzie znajduje się Sanktuarium Matki Boskiej Przeciwszóstej (szermierze zrozumieją ten suchar :P)... ee... tzn. Sanktuarium "Marii Śnieżnej".
Gdy odbijamy z Bystrzycy w kierunku na sanktuarium wita nas mój drugi z ulubionych znaków - wiecie, taki z kołem, łańcuchami i zapisem: "Droga nieobjęta utrzymaniem zimowym". Pierwszym ulubionym jest oczywiście żółty trójkąt z autkiem atakującym równię pochyła po pijaku (procenty we krwi). Zaczynamy wspinać się na Igliczną. Długo i mozolnie, zakręt za zakrętem. Wokół nas wszystko mokre po ostatnich deszczach, liście latają na wietrze, a na drodze... DZIK i to jeden z większych jakie kiedykolwiek widziałem. Upasion, aż miło. Dojrzał nas i panika:
"O nie! Znaleźli mnie". 
"Ha Pacanie, mamy Cię! Myślałeś, że z treningów szermierki, można tak po prostu odejść? Mówiłem, że Cię znajdę!"
Jedziemy
 pod górę, a dzik bieży wesoło przed nami. Głupia scena. 
Jak tak dalej pójdzie to zagnamy go do bazy. Malo na pewno będzie miał z tego faktu DZIKą radość :D
Finalnie dziku poszedł gdzieś w las, a my docieramy do parkingu leśnego - dalej jechać już nie wolno. "Odpalamy" zatem rowery i ruszamy do bazy na dwóch, a nie czterech kołach. Nie mamy daleko, bo około 1,5 km... podjazdu.
Najwyższy CZAS rzucić okiem na pewną FOTOGRAFIĘ :)
Jak tak dalej pójdzie to zagnamy go do bazy. Malo na pewno będzie miał z tego faktu DZIKą radość :D
Finalnie dziku poszedł gdzieś w las, a my docieramy do parkingu leśnego - dalej jechać już nie wolno. "Odpalamy" zatem rowery i ruszamy do bazy na dwóch, a nie czterech kołach. Nie mamy daleko, bo około 1,5 km... podjazdu.
Najwyższy CZAS rzucić okiem na pewną FOTOGRAFIĘ :)
Docieramy
 do "Stodoły". Nazwa nie jest wzięta z powietrza... mówiłem Wam, że to 
dzikie góry. To nie jest schronisko, jakie znacie z popularnych szlaków 
turystycznych. To prawdziwa, stara stodoła adaptowana na schronisko. W 
środku jest jednak ciepło, co bardzo nas cieszy bo na zewnątrz nie jest 
najlepiej. "Witajcie w Górach Muflonowych" - takimi słowami zaprasza nas Malo. Prawie wszyscy 
już dotarli, więc zaczynamy odprawę. 


Na wejściu 
dowiadujemy się, że na trasę niepieszą (czyli naszą, 50 km) mamy limit 
czasu 11 godzin plus... 8 godzin spóźnień!! Jak słyszę, że 
mamy 19 godzin na 50 km to już wiem, że Malo tak dołożył do pieca z 
trasą, iż jest szansa że całości i tak nie zrobimy. Nasz limit kończy się rano kolejnego dnia - dzień i noc w 
Masywie Śnieżnika, jest cudownie :)
"Jaszczur i Muflon grasują na ścieżkach Masywu Śnieżnika. Zostawili wprawdzie kilka wskazówek, które pomogą ich wytropić, ale strzeżcie się pułapek, mylnych tropów i niebezpiecznych miejsc".
Mapa, jak to na Jaszczurze, jest poglądowa i jest to raczej zbiór luźnych wskazówek terenowych niż dokładny plan miejsca akcji. Do tego znowu mamy wycinki lidarowe (laserowy skan terenu) do dopasowania.
"Jaszczur i Muflon grasują na ścieżkach Masywu Śnieżnika. Zostawili wprawdzie kilka wskazówek, które pomogą ich wytropić, ale strzeżcie się pułapek, mylnych tropów i niebezpiecznych miejsc".
Mapa, jak to na Jaszczurze, jest poglądowa i jest to raczej zbiór luźnych wskazówek terenowych niż dokładny plan miejsca akcji. Do tego znowu mamy wycinki lidarowe (laserowy skan terenu) do dopasowania.
Jest także zagadka FOTO. Malo udostępnia jedną fotografię i naszym 
zadaniem jest odnaleźć to miejsce w terenie, a następnie napisać co to 
za miejsce. 
Szlak TIE-fighter'owy oraz pierwsze tropy Jaszczura i Muflona
Szlak TIE-fighter'owy oraz pierwsze tropy Jaszczura i Muflona
Jaszczur: Wyruszyli z bazy. Szukają nas...
Muflon: Spokojnie, długa droga przed nimi.
Muflon: Spokojnie, długa droga przed nimi.
Jaszczur: Nie lekceważ przeciwnika. Zniechęćmy ich trochę, proponuję deszcz.
Muflon: No to może i trochę przewyższeń od razu.
Jaszczur: Co się będziemy ograniczać z trochu. "Ognia. Wszystkie baterie ognia"
Wyruszamy z bazy w kierunku pierwszego punktu dzisiaj. Trzeba odnaleźć starą kapliczkę i przerysować kształt kutej rozety. Już od początku widać, że to stare posiadłości Imperium albo Najwyższego Porządku, tereny ćwiczeń pilotów Tie-Fighter'ów. Tutaj musiały trwać tajne prace, nad nowym modelem myśliwca, ze specjalną wieżą strzelniczą :)

Muflon: No to może i trochę przewyższeń od razu.
Jaszczur: Co się będziemy ograniczać z trochu. "Ognia. Wszystkie baterie ognia"
Wyruszamy z bazy w kierunku pierwszego punktu dzisiaj. Trzeba odnaleźć starą kapliczkę i przerysować kształt kutej rozety. Już od początku widać, że to stare posiadłości Imperium albo Najwyższego Porządku, tereny ćwiczeń pilotów Tie-Fighter'ów. Tutaj musiały trwać tajne prace, nad nowym modelem myśliwca, ze specjalną wieżą strzelniczą :)

Łapiemy 
kapliczkę i ruszamy grzbietem Czarnej Góry (1205 m) w głąb Masywu 
Śnieżnika. Przed nami lidarowe punkty, z których większość ulokowana 
jest na niedostępnych skałach. Skały nie są widoczne z drogi, trzeba 
wejść głęboko w las, a potem wspinać się na nie. 
Deszcz 
zaczyna padać zaraz po starcie i właściwie nie przestanie aż do końca 
rajdu - zmieniać się będzie tylko jego intensywność. Pierwsze lidary 
robimy bezbłędnie, co na pewno zmartwi Jaszczura i Muflona. Ślad po 
śladzie, jesteśmy coraz bliżej uciekinierów. 
No cóż, jak w chorej piosence - "siły dodaje nam las", a las tutaj jest piękny. A co będę pisał:





Tropem stara fotografii... jak dzieci we mgle
Jaszczur: Idą jak burza. Zrób coś, nim będzie za późno.
Muflon: Mgła i wichry?
Jaszczur: Odpalaj. Pełen zakres.





Tropem stara fotografii... jak dzieci we mgle
Jaszczur: Idą jak burza. Zrób coś, nim będzie za późno.
Muflon: Mgła i wichry?
Jaszczur: Odpalaj. Pełen zakres.
Muflon: To dodam jeszcze parę mylnych ścieżek, tak na zasadzie wartości dodanej.
Jaszczur: Wartość dodana? Raczej wartość BEZWZGLĘDNA ha, ha, ha...
Trawersujemy
 zbocza Smarekowca (1123 m) oraz Żmijowca (1153 m) łapiąc kolejne 
punkty. Docieramy na Mariańskie Skały - jest to miejsce z fotografii, 
którą pokazywał Malo. Udało się znaleźć to miejsce, czyli mamy kolejny trop 
przy poszukiwaniu tych zbiegłych Pacanów. Robi się coraz gorsza aura, 
zaczynamy pomału "przemakać", co owocuje tym że zaczyna nam być zimno. 
Rozgrzewamy się podejściami pod kolejne punkty, acz szukanie utrudnia 
coraz gęstsza mgła i coraz mocniejszy wiatr. Na szczytach skał, 
zwłaszcza tych, które wystają ponad granicę lasu, wiatr urywa głowę. Na 
zdjęciach widać jak było, ale fotografia nie odda uczucia, kiedy stoi się na 
szczycie skały - do ziemi ma się jakieś 15 metrów w dół, trzymacie się 
choinki bo wiatr chce Was zrzucić na dół, próbując odpisać kod z punkty i nagle przypomnicie sobie, że w 
regulaminie pisało "impreza no security" :)




Liderzy nawigacji? Chyba lidary...
Jaszczur: No Panie Muflon. To ich nie zatrzymało. Potrzeba grubszej artylerii.
Muflon: Bagna, mokradła i moczary... dla Pana, Panie Jaszczur, co najgłębsze.
Jaszczur: Teraz mówisz? Rzucaj wszystko co masz
Muflon: Leci... ale wiesz, że chodzenie po bagnach wciąga?




Liderzy nawigacji? Chyba lidary...
Jaszczur: No Panie Muflon. To ich nie zatrzymało. Potrzeba grubszej artylerii.
Muflon: Bagna, mokradła i moczary... dla Pana, Panie Jaszczur, co najgłębsze.
Jaszczur: Teraz mówisz? Rzucaj wszystko co masz
Muflon: Leci... ale wiesz, że chodzenie po bagnach wciąga?
Zaczynają
 się pierwsze problemy. Nie, zimno to jest nam od dawna, przemokliśmy 
także już dłuższą chwilę temu. Mówię o problemach nawigacyjnych. Każdy 
punkt na Jaszczurze kosztuje dużo czasu - samo podejście pod punkt 
(wąwozy, skały) to dłuższa chwila, a jak się na to nałoży szukanie w 
trudnym ternie to czas nagle niesamowicie przyspiesza. Szukamy jednego 
punktu w okolicach schroniska pod Śnieżnikiem, ale tropy wiodą na bagna.
 Wchodzimy głęboko w mokradła, przemoczymy i tak mokre już buty, ale 
punktu nie znajdziemy. Ponad godzina szukania, błądzenia pod moczarach a
 mimo to brak wpisu w kartę. Dramat... Odpuszczamy, bo czas nagli i tak 
straciliśmy go już tutaj za dużo. Ciśniemy do schroniska, zastanowić się
 nad dalszym wariantem, bo już widać, że nie zrobimy całości trasy. 
Trzeba coś sensownego zaplanować.


Narady na wysokim szczeblu, a dokładniej na 1218 metrach...czyli w schronisku pod Śnieżnikiem


Narady na wysokim szczeblu, a dokładniej na 1218 metrach...czyli w schronisku pod Śnieżnikiem
Jaszczur: Niedługo zapadnie zmrok. 
Muflon: To nasz sojusznik... On także będzie rozdawał karty w tej rozgrywce. 
Jaszczur: Mgła, Bagna, Deszcz nie podołały. Może trzeba się wycofać...? 
Muflon: Ewakuacja w chwili triumfu? Chyba przeceniacie ich szansę. Spokojnie mój Przyjacielu, mam dla Nich coś specjalnego.
Docieramy
 do schroniska pod Śnieżnikiem i otwieramy mapę. Jest po 17:00 - 
tachaliśmy się tutaj ponad 7 godzin i co więcej, nadal jesteśmy na 
pierwszym arkuszu mapy. Czeska strona rajdu nawet nietknięta jeszcze. 
Patrzę na mapę i mówię do Basi, że jeśli zjedziemy na Czechy, to do bazy
 dotrzemy w niedzielę w południe. Mówię to całkiem serio, patrząc że 
dotychczasowy fragment (dwukrotnie mniejszy od tego co przed nami) zajął
 nam ponad siedem godzin. Głupio jednak nie zacząć nawet czeskiej 
strony. Nie do końca wiemy co robić. Czas ucieka a my debatujemy... 
postanawiamy zatem złapać punkt na Śnieżniku i potem pomyśleć. Cały
 czas myślę jednak, że jeśli zjedziemy na Czechy, to powrót zapowiada się 
przez Śnieżnik, na który właśnie zaraz będziemy podchodzić. Pachnie to 
naprawdę sytymi przewyższeniami: 3 Śnieżniki w jeden dzień  - dwa razy 
duży i raz Mały, bo na Małym też jest punkt do zdobycia. Zjeżdżać czy nie 
zjeżdżać... oto jest pytanie. Mogę sobie rozkminiać tą kwestię ile chcę,
 bo Śnieżnik - sojusznik Muflona - postanawia podjąć decyzję za nas.

"Winter is coming" czyli w lodowym piekle

"Winter is coming" czyli w lodowym piekle
Jaszczur: Zbliżają się do naszej kryjówki. Zrób coś!
Muflon:
 Mówiłem Ci abyś był spokojny. "Wszystko idzie tak, jak to 
przewidziałem... teraz zobaczą siłę rażenia, tej w pełni uzbrojonej 
stacji..." pogodowej !!!
Jaszczur: Będzie śnieg?
Jaszczur: Będzie śnieg?
Muflon: Śnieg? Ha, raczej lód i wiatr...czyste, nieposkromione zło!!
Jaszczur: No to chłoszcz. Chłoszcz złem, aż mięso będzie odpadać od kości.
Muflon: Yes, Sir !!!
Jaszczur: No to chłoszcz. Chłoszcz złem, aż mięso będzie odpadać od kości.
Muflon: Yes, Sir !!!
Pod
 schroniskiem spotykamy Marcina i Tymka. Informują nas, że na Śnieżniku 
rosną poziome sople, a wiatr urywa łeb. Zapowiada się fajnie... pchamy 
rowery do góry i z każdym zdobytym metrem wysokości zaczyna się robić 
coraz bardziej biało. W połowie drogi na szczyt, krajobraz przypominam 
styczeń/luty a nie październik. 


Mgła gęstnieje, wiatr się nasila a pod butami coraz więcej lodu. Nie wiem jak mocno wieje, ale mam wrażenie, że nas zdmuchnie. Jest bosko - jest pięknie. Basia jest trochę zdziwiona moją opinią, ale mówię że słowem kluczowym jest stwierdzenie "jeszcze". Za moment, jak mnie przewieje i przemarznę, to zmienię zdanie. Na razie jednak potęga gór jest niemal namacalna i jest po prostu pięknie.
Zapada zmrok... i to w ciągu kilku minut. Zmieniam zdanie, co do tego czy jest pięknie. Na Śnieżniku rozpętuje się piekło... lodowe piekło. Wiatr przyspiesza i napiera tak, że ciężko się rozmawia, a nawet oddycha. Mamy tutaj odnaleźć grób i spisać z niego inskrypcję. Tymczasem warunki pogodowe z każdą sekundą się pogarszają - jest coraz zimniej i coraz gęstsza mgła nas otula. Chwilę potem ciężko dostrzec się nawet nawzajem, gdy odejdziemy od siebie na odległość 7-8 metrów. Nawet światło czołówki ginie w tej mgle.


Mgła gęstnieje, wiatr się nasila a pod butami coraz więcej lodu. Nie wiem jak mocno wieje, ale mam wrażenie, że nas zdmuchnie. Jest bosko - jest pięknie. Basia jest trochę zdziwiona moją opinią, ale mówię że słowem kluczowym jest stwierdzenie "jeszcze". Za moment, jak mnie przewieje i przemarznę, to zmienię zdanie. Na razie jednak potęga gór jest niemal namacalna i jest po prostu pięknie.
Zapada zmrok... i to w ciągu kilku minut. Zmieniam zdanie, co do tego czy jest pięknie. Na Śnieżniku rozpętuje się piekło... lodowe piekło. Wiatr przyspiesza i napiera tak, że ciężko się rozmawia, a nawet oddycha. Mamy tutaj odnaleźć grób i spisać z niego inskrypcję. Tymczasem warunki pogodowe z każdą sekundą się pogarszają - jest coraz zimniej i coraz gęstsza mgła nas otula. Chwilę potem ciężko dostrzec się nawet nawzajem, gdy odejdziemy od siebie na odległość 7-8 metrów. Nawet światło czołówki ginie w tej mgle.
Jakoś udaje nam się odnaleźć grób i spisać napis z 
krzyża. Trzeba się jednak stąd zabierać bo za moment dostaniemy 
hipotermii. Nasze przemoczone rękawiczki (miałem na tym rajdzie 4 pary 
łącznie - wszystkie przemokły) zamarzają nam na rękach. Planem było 
jechać wzdłuż granicy i zjechać na Czechy, ale nie ma opcji. Widoczność 
jest tak słaba, że nie odnajdziemy szlaku i na pewno się zgubimy. W tych
 warunkach mogłoby to być nawet nie do końca bezpieczne.
Trudno, nie zrobimy czeskiej części trasy. Podnoszę rower - oj hamulce chyba zamarzły. Nie wiem jaka jest temp. zamarzania płynu hydraulicznego, ale tłoczki dają mi znać, że nie podobają się im takie warunki. Klamki ledwo co chodzi :)
Trudno, nie zrobimy czeskiej części trasy. Podnoszę rower - oj hamulce chyba zamarzły. Nie wiem jaka jest temp. zamarzania płynu hydraulicznego, ale tłoczki dają mi znać, że nie podobają się im takie warunki. Klamki ledwo co chodzi :)
Sprowadzamy rowery - nie ma opcji zjazdu. Wszystko 
pokryte lodem (nie śniegiem, lodem), zerowa widoczność i sprawność 
hamulców pozostawiająca wiele do życzenia. Schodzimy do schroniska 
trochę się zagrzać. Niżej jest cieplej, ale mgła jest nadal kosmiczna. 
Po raz drugi dzisiaj siadamy w schronisku, rozkładamy mapę i kreślimy 
wariant.




Streaming na Małym Śnieżniku :)




Streaming na Małym Śnieżniku :)
Jaszczur: Doskonale, Panie Muflon... to był nad wyraz niesamowity spektakl. 
Muflon:
 Mówiłem Ci, że Śnieżnik ma niesamowitą siłę rażenia, a "to był jedynie 
ułamek jego możliwości". Ta dwójka nie będzie już dla nas zagrożeniem.
Jaszczur:
 Nie pysznij się zbytnią swoim pogodowym terrorem. Oni nadal mogą napsuć
 nam krwi. Kierują się teraz na Mały Śnieżnik, co oznacza że nasze 
czeskie kryjówki nadal są zagrożone.
Muflon: No to pozwól, że Ci przedstawię - mój Przyjaciel: Strumień albo "Wodny Grób" jeśli życzysz sobie bardziej dramatyczną nazwę.
Ze schroniska wyruszamy niebieskim i zielonym szlakiem i kierujemy się aż do ich rozejścia. Postanawiamy ukryć rowery głęboko w lesie, bo tachanie ich na Mały Śnieżnik trochę nas przeraża, zwłaszcza po ostatnim laniu jakie dostaliśmy na Śnieżniku. Ukrywamy je za wykrotami i ogarniamy mapę. Nim zaatakujemy Małego, postanawiamy przejść na azymut do granicy i przeprawić się na czeską stronę, aby złapać tam jeden z lidarów. Do granicy docieramy bez problemu, ale potem schodząc w Czechy zaczynamy bardzo tracić wysokość. Trzeba to będzie za chwilę podchodzić z powrotem...
Krok za krokiem, jesteśmy coraz niżej - aż docieramy do lidara. Teraz na szagę do strumienia, prawie pionową ścianą w dół. Okazuje się, że strumień mimo że ma swój główny nurt, rozlał się dodatkowymi ciekami wodnymi po całej ścianie. Cieki te, skryte pod liśćmi, są dla nas niewidoczne, aż do momentu w którym się w nie wlezie... i wtedy: lecimy w dół, niemal na ryj wraz z osuwającym się gruntem, a po raz kolejny woda wdziera się do butów. Ciężko się potem wygramolić z takiej pułapki. Schodzimy jednak uparcie, aż do skrętu strumienia właściwego. Zaczynamy szukać punktu, ale mgła nadal rozdaje karty w tej grze. Nic nie widać, a szukamy białej kartki na drzewie w środku nocnego lasu. Rozdzielamy się, umawiając z powrotem przy jednym wykrocie, ale już po kilku krokach uznajemy to za bardzo głupi pomysł. Tutaj są setki wykrotów, a we mgle odnaleźć ten właściwy może być naprawdę ciężko. Mimo, że nie odeszliśmy od siebie daleko, to chwilę szukamy się z powrotem w tej mgle. No, mało brakło...
Muflon: No to pozwól, że Ci przedstawię - mój Przyjaciel: Strumień albo "Wodny Grób" jeśli życzysz sobie bardziej dramatyczną nazwę.
Ze schroniska wyruszamy niebieskim i zielonym szlakiem i kierujemy się aż do ich rozejścia. Postanawiamy ukryć rowery głęboko w lesie, bo tachanie ich na Mały Śnieżnik trochę nas przeraża, zwłaszcza po ostatnim laniu jakie dostaliśmy na Śnieżniku. Ukrywamy je za wykrotami i ogarniamy mapę. Nim zaatakujemy Małego, postanawiamy przejść na azymut do granicy i przeprawić się na czeską stronę, aby złapać tam jeden z lidarów. Do granicy docieramy bez problemu, ale potem schodząc w Czechy zaczynamy bardzo tracić wysokość. Trzeba to będzie za chwilę podchodzić z powrotem...
Krok za krokiem, jesteśmy coraz niżej - aż docieramy do lidara. Teraz na szagę do strumienia, prawie pionową ścianą w dół. Okazuje się, że strumień mimo że ma swój główny nurt, rozlał się dodatkowymi ciekami wodnymi po całej ścianie. Cieki te, skryte pod liśćmi, są dla nas niewidoczne, aż do momentu w którym się w nie wlezie... i wtedy: lecimy w dół, niemal na ryj wraz z osuwającym się gruntem, a po raz kolejny woda wdziera się do butów. Ciężko się potem wygramolić z takiej pułapki. Schodzimy jednak uparcie, aż do skrętu strumienia właściwego. Zaczynamy szukać punktu, ale mgła nadal rozdaje karty w tej grze. Nic nie widać, a szukamy białej kartki na drzewie w środku nocnego lasu. Rozdzielamy się, umawiając z powrotem przy jednym wykrocie, ale już po kilku krokach uznajemy to za bardzo głupi pomysł. Tutaj są setki wykrotów, a we mgle odnaleźć ten właściwy może być naprawdę ciężko. Mimo, że nie odeszliśmy od siebie daleko, to chwilę szukamy się z powrotem w tej mgle. No, mało brakło...
Po
 20 minutach szukania odpuszczamy ten punkt - drugi dzisiaj. Muflon 
pewnie rechocze, ale nie daliśmy rady odnaleźć jego kryjówki. Wracamy...
 podejść to, co właśnie zeszliśmy, to jest koszmar. Zeszliśmy niemal 250 
metrów, a teraz dymamy to pod górę. Wykańcza to nas... na pocieszenie 
udaje nam się odnaleźć punkt na szczycie Małego Śnieżnika. Wracamy do 
rowerów... dramat, 3,5 godziny minęło od ostatniego punktu (czyli od 
szczytu Śnieżnika). Masakra...

"Wesołe biegi górskie" i Wall-e "go home" :)

"Wesołe biegi górskie" i Wall-e "go home" :)
Jaszczur: Nadal nie mają dość... mimo zimna, mimo zmęczenia.
Muflon: Spokojnie Jaszczurze - światło mych oczu - mam jeszcze coś w zanadrzu.
Jaszczur: Światło mych oczu? Muflon, czyżbyś mówił o wizji? 
Muflon: Taa... "Bez niej demon traci swe kły" (*)
Jaszczur: Lecisz klasykiem... ale podoba mi się ten pomysł. 
Warunki
 są fatalne, mleko przed oczami - widoczność na 4-5 metrów, pada deszcz i
 jest bardzo zimno. Owszem na Śnieżniku warunki były gorsze, ale nie 
zmienia to faktu że jesteśmy przemoczeni (zwłaszcza buty i rękawiczki), a
 zimny wiatr po prostu nas masakruje. Palce tak mi zgrabiały, że nie 
jestem w stanie naciskać dźwigni hamulca - tak wiem co mi powiecie: 
"hamujesz, przegrywasz", ale niebieskim szlakiem płynie rzeka, korzenie i
 kamienie są bardzo śliskie, ja widzę na 4 metry, a do tego telepie mnie
 z zimna. Mimo, ze jesteśmy w rozsypce i kryzys dopada nas 
nieprzeciętny, to jednak zbieramy kolejny punkty po drodze - nie, żeby 
trzeba było po nie schodzić do jakiś chorych wąwozów, a potem prawie na 
czworakach drapać się na górę, zjeżdżać na ryju na błocie i drapać się 
po raz kolejny. Albo włazić na jakieś wielkie skały, aby zebrać lampion 
na ich szczycie. 
Najgorsze jest to, że naprawdę mam 
problem ze zjeżdżaniem, palce tak bolą, że nie daję rady z tym hamulcem.
 Czasami robi się dobra droga w dół, a ja tego nie wykorzystuję. W 
pewnym momencie stwierdzamy, że - UWAGA! HEREZJA - że pobiegniemy z 
rowerami. Tak aby się rozgrzać. Pierwsze kroki przychodzą z trudem, 
wszystko protestuje tępym bólem, ale po chwili zaczynamy się rozgrzewać.
 Zbiegamy kilkaset metrów i jestem nam dużo, dużo cieplej. Znowu można 
wskoczyć w siodło i jechać dalej. To niesamowite, jak komfort termiczny 
wpływa na morale. Nadal leje, nadal błądzimy we mgle, ale jest lepiej.
Na zjeździe jednak gubię moją tylną lampkę Wall-e: urywa się od wstrząsów na kamieniach. No szkoda, bo bardzo ją lubiłem, a Śnieżnik mi ją zabrał... tak po prostu. Ubolewam nad tym, a las mi wtóruje "...mać, mać, mać". W bazie jednak okaże się, że jeden z zawodników trasy pieszej znalazł ją na drodze. Leżała i jeszcze świeciła, więc ją zauważył. Wall-e zatem wraca z nami do domu, było blisko aby został na zawsze w Masywie Śnieżnika, ale został uratowany :)

Ostatnia bitwa...
Jaszczur: "Gdybym tak bardzo nie pragnął jego głowy, użaliłbym się nad nim" (*)
Na zjeździe jednak gubię moją tylną lampkę Wall-e: urywa się od wstrząsów na kamieniach. No szkoda, bo bardzo ją lubiłem, a Śnieżnik mi ją zabrał... tak po prostu. Ubolewam nad tym, a las mi wtóruje "...mać, mać, mać". W bazie jednak okaże się, że jeden z zawodników trasy pieszej znalazł ją na drodze. Leżała i jeszcze świeciła, więc ją zauważył. Wall-e zatem wraca z nami do domu, było blisko aby został na zawsze w Masywie Śnieżnika, ale został uratowany :)

Ostatnia bitwa...
Jaszczur: "Gdybym tak bardzo nie pragnął jego głowy, użaliłbym się nad nim" (*)
Muflon: Widzę, że teraz Ty lecisz klasykiem. Mówiłem Ci, że ich sponiewieramy. No i udało się
Jaszczur: Dodałbym jeszcze wisienkę na torcie. Taką kropkę nad i. Taką, która ich przygniecie. 
Muflon: Czyli Jaszczur mówi "niebieski", tak?
Jaszczur: Taaa... Jaszczur mówi niebieski.
Jaszczur: Taaa... Jaszczur mówi niebieski.
Odrysowujemy
 kształt kapliczki, gdzieś na zboczach Jawora (830 m). To nasz ostatni 
punkt dzisiaj, pozostało jeszcze wrócić do bazy. Nie ma jednak innej 
drogi, jak tylko zjechać do Międzygórza, a następnie wspiąć się do 
Stodoły niebieskim szlakiem.
Podejście z MIędzygórza, po całym dniu, jest koszmarne. Idziemy je ponad 40 minut, potykając się o kamienie i głazy po drodze. Naprawdę myślałem, że nie wyjdę już do tej bazy. Trochę przypominało to powrót do Chaty Socjologa na Jaszczurze w Otrycie, ale tym razem nie dało się porzucić i ukryć rowerów (auto po drugiej stronie góry). Jakimś cudem, ostatnimi siłami dopycham do schroniska. Sponiewierał nas ten Jaszczur. Poturbował nas ten Muflon. Licznik rowerowy wskazuje 35 km, tracker ponad 50!!, 2700 metrów przewyższenia. Chyba tym razem rzeczywiście bylibyśmy szybciej na nogach niż na rowerach, ale i tak nam się podobało. W końcu "Rower power". Tyle, że nas wykończyła ta trasa. Na karcie startowej mamy około połowy punktów... połowy! Połowa trasy, 35 km na rowerze... od 10:00 rano do 2:00 w nocy.
Podejście z MIędzygórza, po całym dniu, jest koszmarne. Idziemy je ponad 40 minut, potykając się o kamienie i głazy po drodze. Naprawdę myślałem, że nie wyjdę już do tej bazy. Trochę przypominało to powrót do Chaty Socjologa na Jaszczurze w Otrycie, ale tym razem nie dało się porzucić i ukryć rowerów (auto po drugiej stronie góry). Jakimś cudem, ostatnimi siłami dopycham do schroniska. Sponiewierał nas ten Jaszczur. Poturbował nas ten Muflon. Licznik rowerowy wskazuje 35 km, tracker ponad 50!!, 2700 metrów przewyższenia. Chyba tym razem rzeczywiście bylibyśmy szybciej na nogach niż na rowerach, ale i tak nam się podobało. W końcu "Rower power". Tyle, że nas wykończyła ta trasa. Na karcie startowej mamy około połowy punktów... połowy! Połowa trasy, 35 km na rowerze... od 10:00 rano do 2:00 w nocy.
Masakra... ale dotarliśmy do bazy, a tam 
ciepły posiłek i odpoczynek. Siedzimy z Malo i innymi zawodnikami około 
półtorej godziny, a potem zaczynamy się zbierać, bo jeszcze dzisiaj 
wracamy do domu...


    


Basia śni o Złotych Górach, a Grzegorz rozbija się po okolicy 
Najgorszy
 moment to wyjście z bazy około 3:30. Trzeba raz jeszcze ubrać na siebie
 mokre ciuchy i wyjść na zewnątrz. Jest to traumatyczne przeżycie, ale 
jakoś docieramy do auta. Przebieramy się w suche rzeczy i ruszamy do 
domu. Musimy jednak w trasie powrotnej trochę się przespać - to w końcu niemal dwie w pełni zarwane noce. Wybór pada "na bramę" Gór Bardzkich - 
Przełęcz Kłodzką, z której kiedyś atakowaliśmy Szeroką Kopę i 
Kłodzką Górę. To tutaj także pierwszy raz spotkaliśmy strzyżaki sarnie, 
które zaatakowały nas wtedy setkami. Jako, że wtedy nie wiedzieliśmy co 
to jest, to nas trochę przestraszyły :)
Jak ktoś nie zna tych milutkich zwierzątek, to tutaj jest trochę chory link w tym temacie.
Jak ktoś nie zna tych milutkich zwierzątek, to tutaj jest trochę chory link w tym temacie.
Śpimy na granicy między Górami Bardzkimi, a Górami Złotymi około dwóch 
godzin. Gdy Szkodnik śni o Złotych Górach, których panorama rozpościera 
się na prawo od nas, dociera tutaj Orkan Grzegorz i zaczyna rozbijać 
się po okolicy. 
Budzi nas zimno, które wdziera się do 
zgaszonego auta, wycie wiatru oraz latające po okolicy gałęzie. Gdy 
wracamy A4 pada właściwie poziomo i chce nas zdmuchnąć z pasa. Udaje się
 jednak dotrzeć do domu kolo godziny 11:00 w niedzielę. Orkan tak 
napierał, że nie musimy myć rowerów - mimo, że były kulami błota, przez 
to że padało właściwie poziomo i z taką prędkością, orkan umył je niemal
 idealnie. Nie ma na nich grama błota - niesamowite. 
W 
sumie to dobra wiadomość - możemy  od razu
walnąć się na łóżko i zresetować po niesamowitej przygodzie.
Jaszczur
 i Muflon nas wykończyli, sponiewierali, przemielili... było 
niesamowicie, zwłaszcza na Śnieżniku, gdzie stanęliśmy w obliczu 
niesamowitej potęgi Gór... 
Był to też jeden z najtrudniejszych Jaszczurów ever, w genialnym terenie, z niesamowitą trasą i na stałe zapisze się on w naszych wspomnieniach. On i jego kumpel Muflon. Na razie jednak idziemy spać... może przyśni nam się Jaszczur i Muflon.
P.S. Muflon ogłosił konkurs: kto mi powie co to za klasyk oznaczony (*), którym leci Jaszczur i Muflon, ma u mnie piwo lub batona. Do wyboru. Oba cytat pochodzą z jednego źródła. Termin nieokreślony :)
Był to też jeden z najtrudniejszych Jaszczurów ever, w genialnym terenie, z niesamowitą trasą i na stałe zapisze się on w naszych wspomnieniach. On i jego kumpel Muflon. Na razie jednak idziemy spać... może przyśni nam się Jaszczur i Muflon.
P.S. Muflon ogłosił konkurs: kto mi powie co to za klasyk oznaczony (*), którym leci Jaszczur i Muflon, ma u mnie piwo lub batona. Do wyboru. Oba cytat pochodzą z jednego źródła. Termin nieokreślony :)
Kategoria Rajd, SFA

















