Zimowe KORNO
-
DST
95.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 grudnia 2017 | dodano: 20.12.2017
Rok temu nie udało nam się dotrzeć na Zimowe KORNO, ponieważ leczyłem odnowioną kontuzję kolana. Przez głupi pech przepadła nam bardzo fajna zimowa impreza, a sami wiecie że w tym okresie zawodów jest jak na lekarstwo. W tym roku postanawiamy odbić sobie zeszłoroczną nieobecność i z bananem na ryju, ciesząc patelnię wyruszamy odwiedzić Zenka...ee... Zendka. Zendek - to tam jest baza.
Klucz do zwycięstwa…
... albo do największego skarbu Anglii jak pamiętacie „Robin Hood - Faceci w rajtuzach” :)
... albo po prostu do samochodu. Podam Wam teraz prawdę objawioną, więc proszę słuchać z zapartym stolcem :D
Aby rywalizować w zawodach, zmagać się z innymi zawodnikami, z trudnościami trasy oraz własnymi słabościami to trzeba na te zawody najpierw dojechać, a niemalże polegliśmy już przy tym kroku.
Jako, że zrywamy się – jak to w sobotę – bardzo wcześnie rano, to jesteśmy trochę zaspani i wychodzimy z rowerami, plecakami, rzeczami na zmianę... ale bez kluczyków do auta. Skończy się to powrotem do domu, marznięciem Basi pilnującej rowerów przy zamkniętym samochodzie, moim szukaniem kluczyków po domu… opóźnionym wyjazdem i przyjechaniem do bazy na 4 minuty przed startem rajdu.
Jak na plan: dopompowania kół, posmarowania rowerów, przebrania się w bazie przed startem, to trochę słabo z czasem wyszło.
Basia idzie na odprawę, posłuchać jakie pułapki na nas dzisiaj czekają, a jak wychodzę z założenia, że „odprawy są dla słabych” i walczę do ostatniej chwili z przygotowaniem sprzętu.
W końcu jesteśmy w pełni gotowi i wyjeżdżamy z bazy, tylko kilka minut po...wszystkich.
Dobrze!! To taka nasza nowa taktyka – pozwolić przeciwnikom odjechać, zyskać przewagę, pozwolić poczuć się pewnie – pamiętajcie jak to było w klasyce? Uderzymy na najbardziej ufortyfikowany fragment frontu, aby się przekonali że nie żartujemy.
No więc (nie zaczyna się zdania od „no więc”)… No więc realizujemy plan doskonały albo znowu po prostu spartoliliśmy przygotowania :)
Dream Team wyrusza w trasę – ludność Zendka już w strachu.
To okolice Miasteczka Śląskiego i lotniska w Pyrzowicach, co oznacza, że po lasach czeka na nas tzw. „leśna rajza”.
Monika i Tomek pozmieniali nazwy na mapach i możemy odwiedzić takie miejsca jak: Pęknięta Rama czy też Szalony Rowerzysta.
Samo lotnisko zostało przemianowane nawet na Międzygalaktyczny Port Niezidentyfikowanych Obiektów Latających.
No ale (nie zaczyna się zdania od no ale…), dość już wstępu. Dream Team szermierczy rusza w bój…. Trochę opóźniony, ale nie aż tak bardzo opóźniony jak na umyśle, więc nie jest źle.
"Samoloty jak z dziecinnych bajek, ponad głową coraz szybciej niebo tną..."
Latamy po lesie, a nad nami latają samoloty. Liczba startów i lądowań jest naprawdę spora jak na sobotni poranek i ryk silników towarzyszy nam właściwie na każdym punkcie.
A same punkty to bajka – Monika i Tomek rozstawili świetną trasę: bunkry, schrony, ruiny radaru czyli klimat militarny. Trafi się także jakieś urokliwe rozlewisko i bagno, a wiecie że mam słabość do bagien. Moje uwielbienie dla moczarów narodziło się po filmie „Niekończąca się opowieść”, gdy zobaczyłem Bagnach Rozpaczy, gdzie zginął Artax i grasował Gmork! Słowem naprawdę super punkty.
Jest fajnie, zwłaszcza że trzyma lekki mrozik i po lesie jedzie się naprawdę dobrze – błoto stwardniało na tyle, że lecimy nawet bez taplania się.
Na niektórych punktach widokowych zatrzymujemy się popatrzeć na startujące maszyny. Ech łezka się w oku kręci, moja pierwsza robota. Zawsze uważałem, że ten mundur mi pasował. To były czasy, staliśmy przed lotniskiem polowym i patrzyliśmy w niebo. Z tą różnicą, że było to w górach, a nie jak tutaj - na płaskim. Trzeba się było najpierw wdrapać na jakąś przełęcz, ale potem... ale potem to już tylko samoloty. Było pięknie! Tylko ten stinger trochę uwierał w ramię… no i czasem, zupełnie nieoczekiwanie, odpowiadali ogniem!
W bazie niektórzy zawodnicy będą odpowiadać, że próbowali skracać sobie drogę przez lotnisko, ale powstrzymała ich siatka… w sumie dobrze, że tylko siatka, bo mogło to być coś z dobrej serii, a zatrucia ołowiem bywają ciężkie do wyleczenia.
Tak czy siak, lotnisko objeżdżamy z każdej możliwej strony i czyścimy okolicę ze wszystkich punktów.kontrolnych.
Potem przychodzi czas aby wyprawić się w głąb mapy…
Pan Życia i Śmierci... ma zimne nogi
Lasy mają tutaj nieliche... dogania nas Irek z AR Team'u i chwilę ciśniemy razem. Nawiązuje się luźna konwersacja, acz mówię wyłącznie o tematyce rozmowy, bo jeśli chodzi o jej formę, to luźna nie jest. Ledwie utrzymuję narzucone przez Niego tempo i staram się mówić krótki zdaniami, tak aby ukryć sapanie.
Zaraz zejdę na zawał, ale utrzymuję prędkość jaką narzucił. 90% wysiłku idzie na kręcenie, a 9% na ukrywanie zadyszki.
Okazuje się, że Irek zna długoletniego przyjaciela Szkoły Fechtunku ARAMIS - znanego i szanowanego w świecie handlarza bronią. Wiecie, kogoś takiego jak bohater filmu "Pan Życia i Śmierci".
Michał M z Katowic regularnie zaopatruje nas w różne cudeńska, a transakcje nierzadko odbywają się nocą np. przy cmentarzu. Najpierw pada nieśmiertelne "Pokaż mi swoje towary", potem następuje komisyjne liczenie golda. Jeśli wszystko się zgadza, to wracamy do domu z nowiutkimi zabawkami, przeznaczonymi do codziennej przemocy. Jeśli ktoś potrzebowałby dobrej jakości broni, to mogę z czystym sumieniem polecić to źródło, zwłaszcza że towar otrzymacie z rąk Trenera Klasy Mistrzowskiej oraz sędziego międzynarodowego. Prosta piłka, Michał wytrenuje Was (góra 2-3 księżyce), zapewni sprzęt (jeśli masz in-naf golda) i pomoże rozsędziować wasz spór (wskaże kto umarł). Kompleksowa obsługa.
Świat jest mały. Irek zna nie tylko Niego, ale jeszcze kilka osób z AWF Katowice, gdzie robiliśmy kurs i zdawaliśmy egzaminy na instruktorów sportu o specjalności szermierka. Z chęcią bym pogadał bardziej, ale prędkość (albo słabość) zapiera mi dech w piersi i konwersacja jest utrudniona.
Do tego, Irek zaliczył nieciekawą przygodę na początku rajdu - przedzierał się przez bagna i przemoczył buty. Jest około -1 stopnia, a On napiera w totalnie mokrych butach. Mówi, że już nie czuje nóg... Straszna szkoda, że nie mam ze sobą chemicznych ogrzewaczy.
Miałem je w ręku przed rajdem, zastanawiałem się czy nie wziąć, ale stwierdziłem, że nie jedziemy w góry i raczej na Jurze nie będę mi potrzebne. Błąd - szkoda, bo przez to nie możemy Mu pomóc.Plecaki mamy duże, ale drugich butów do pożyczenia niestety nie mamy...
Tropem tropicieli
Docieramy w piękne miejsce. Znamy je z Tropiciela, który rozgrywał się w klimacie post-apo. To do tego jeziorka Basia zjeżdżała na linie i nabierała wody do wcześniej odnalezionej próbówki (taką próbkę, trzeba było dowieść do tajnego laboratorium, którego lokalizację należało sobie wyznaczyć na podstawie wskazówek, zbieranych na kolejnych punktach.)
Bardzo nam się ten Tropiciel podobał, dlatego fajnie być w tym miejscu ponownie. Poprzednio było to nad ranem, dosłownie parę minut po wschodzie słońca i wśród mgieł. Dzisiaj jesteśmy tutaj w pełnym słońcu… no dobra przesadziłem, jest grudzień, lekki mróz i pochmurnie, no ale jest jasno. Możemy zatem sobie oglądnąć sobie to miejsce „za dnia”. Zatrzymujemy się tutaj na krótki popas, Irek napiera dalej. Sam nie wiem czy w jego sytuacji lepiej być w ruchu czy stać. Ostatnimi razem czyli na Jaszczurzej Masakrze Śnieżnikiem bieganie pozwoliło nam się lekko zagrzać, ale przy jeździe na rowerze stopy nie pracują aż tak bardzo, a dodatkowo mocno owiewa je zimny wiatr. Jakkolwiek by jednak nie było, nie zmienia to faktu, że zostaliśmy sami – Irek pognał jak po ogień.
Chwilę później docieramy w kolejne Tropicielowe miejsce - garbaty mostek. To tutaj rozpoznawaliśmy grzyby: BOR'owik, jakiś KOZAK, grzyb nuklearny itp. Tutaj także posługując się wskazówkami z mapy wyznaczamy lokalizację dwóch ukrytych punktów i ruszamy za "leśną rajzą" po nie.
Nie obyłoby się oczywiście bez leśnych klasyków :)
A może by tak finisz... tak dla sportu?
Przeprawiamy się przez budowę, która kolejny raz dzisiaj utrudnia nam poruszanie się po lesie (budowa przecina całą mapę, z północy na południe). Wybieramy jak nie my, piękną szeroka drogę zamiast krzorów i chaszczy. I co? Piękna, szeroka droga to jedno błoto i to nieliche. To jest to błoto, które się lepi i zapycha. Utkniemy na dobre 20 minut w błotnej pułapce. A mówiłem, żeby iść przez krzory! Te wasze drogi i poruszanie się traktami jest przereklamowane.
Jak ktoś nie wie, o jakim błocie mówię - to poniżej zdjęcie z wakacji w Bieszczadach, gdy wpadliśmy na podobne atrakcje:
Finalnie jednak udaje nam się wydostać i zmierzamy na dwa ostatnie punkty. Jest 15:00. Limit mamy do 18:00, więc nie ma żadnego ciśnienia, ale nagle pada głupi pomysł...
A może by tak, zdążyć z kompletem i powrotem do bazy do 16:00? Nierzadko wpadamy na metę na sekundy przed dyskwalifikacją, więc może warto poćwiczyć finiszowanie. Obecna sytuacja układa się idealnie: dwa punkty i powrót do bazy, a czasu trochę mniej niż godzinę - jest na styk, bez granicy błędu, czyli typowy rajd w naszym wykonaniu :)
No to dawaj, idzie nowy sezon, nie możemy wyjść z wprawy. Określamy 16:00 jako deadline i ciśniemy ile fabryka dała, tak zupełnie bez potrzeby :)
To była bardzo dobra decyzja żeby poćwiczyć bo widać, że jednak trochę zardzewieliśmy przez brak imprez rowerowych w listopadzie. Po ostrym finiszu wpadamy na metę 15:59 - czyli jednak się udało. Jednak nie wyszliśmy - tak do końca - z wprawy :)
Basia ląduje na drugim miejscu podium, co jest sporym zaskoczeniem - patrząc na listę startową obstawialiśmy, że będzie to raczej miejsce czwarte. Bardzo silna ekipa była - w grudniu mało osób jeździ (i tak na rajdzie wystartowało ponad 100 zawodników, co jest KOSMOsem jak na ten miesiąc !!!), a Ci którzy jeżdżą - to nie są to osoby pierwszy raz na rajdzie. To raczej osoby, które nie kończą sezonu i płynnie przechodzą w kolejny :)
Po rajdzie siedzimy naprawdę długo w bazie omawiając zarówno trasę, jak i knując po kątach z Organizatorami.
Czemu knując? Albowiem - mogę to już ogłosić pół-oficjalnie (oficjalnie będzie niedługo).
Wiosenne CZARNE KoRNO, marzec 2018 będzie zorganizowane przez: SFAROC'a
ROC czai bazę :)
SFA układa trasy: wszystkie trasy tego rajdu.
Byli tacy co o to prosili, byli tacy co się tego lękali - będą zatem i tacy, co po tym zapłaczą. Jedni łzy radość (Ci chorzy psychicznie), inni przeklną nas do 666 pokolenia w tył :)
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo nazbyt wcześnie jeszcze, ale gwarantuję że będzie to nietypowa impreza.
Mogę Wam jednak obiecać, że lekko nie będzie.
Już teraz serdecznie zapraszamy na CZARNE Korno autorstwa CZARNEGO ludu :D
Klucz do zwycięstwa…
... albo do największego skarbu Anglii jak pamiętacie „Robin Hood - Faceci w rajtuzach” :)
... albo po prostu do samochodu. Podam Wam teraz prawdę objawioną, więc proszę słuchać z zapartym stolcem :D
Aby rywalizować w zawodach, zmagać się z innymi zawodnikami, z trudnościami trasy oraz własnymi słabościami to trzeba na te zawody najpierw dojechać, a niemalże polegliśmy już przy tym kroku.
Jako, że zrywamy się – jak to w sobotę – bardzo wcześnie rano, to jesteśmy trochę zaspani i wychodzimy z rowerami, plecakami, rzeczami na zmianę... ale bez kluczyków do auta. Skończy się to powrotem do domu, marznięciem Basi pilnującej rowerów przy zamkniętym samochodzie, moim szukaniem kluczyków po domu… opóźnionym wyjazdem i przyjechaniem do bazy na 4 minuty przed startem rajdu.
Jak na plan: dopompowania kół, posmarowania rowerów, przebrania się w bazie przed startem, to trochę słabo z czasem wyszło.
Basia idzie na odprawę, posłuchać jakie pułapki na nas dzisiaj czekają, a jak wychodzę z założenia, że „odprawy są dla słabych” i walczę do ostatniej chwili z przygotowaniem sprzętu.
W końcu jesteśmy w pełni gotowi i wyjeżdżamy z bazy, tylko kilka minut po...wszystkich.
Dobrze!! To taka nasza nowa taktyka – pozwolić przeciwnikom odjechać, zyskać przewagę, pozwolić poczuć się pewnie – pamiętajcie jak to było w klasyce? Uderzymy na najbardziej ufortyfikowany fragment frontu, aby się przekonali że nie żartujemy.
No więc (nie zaczyna się zdania od „no więc”)… No więc realizujemy plan doskonały albo znowu po prostu spartoliliśmy przygotowania :)
Dream Team wyrusza w trasę – ludność Zendka już w strachu.
To okolice Miasteczka Śląskiego i lotniska w Pyrzowicach, co oznacza, że po lasach czeka na nas tzw. „leśna rajza”.
Monika i Tomek pozmieniali nazwy na mapach i możemy odwiedzić takie miejsca jak: Pęknięta Rama czy też Szalony Rowerzysta.
Samo lotnisko zostało przemianowane nawet na Międzygalaktyczny Port Niezidentyfikowanych Obiektów Latających.
No ale (nie zaczyna się zdania od no ale…), dość już wstępu. Dream Team szermierczy rusza w bój…. Trochę opóźniony, ale nie aż tak bardzo opóźniony jak na umyśle, więc nie jest źle.
"Samoloty jak z dziecinnych bajek, ponad głową coraz szybciej niebo tną..."
Latamy po lesie, a nad nami latają samoloty. Liczba startów i lądowań jest naprawdę spora jak na sobotni poranek i ryk silników towarzyszy nam właściwie na każdym punkcie.
A same punkty to bajka – Monika i Tomek rozstawili świetną trasę: bunkry, schrony, ruiny radaru czyli klimat militarny. Trafi się także jakieś urokliwe rozlewisko i bagno, a wiecie że mam słabość do bagien. Moje uwielbienie dla moczarów narodziło się po filmie „Niekończąca się opowieść”, gdy zobaczyłem Bagnach Rozpaczy, gdzie zginął Artax i grasował Gmork! Słowem naprawdę super punkty.
Jest fajnie, zwłaszcza że trzyma lekki mrozik i po lesie jedzie się naprawdę dobrze – błoto stwardniało na tyle, że lecimy nawet bez taplania się.
Na niektórych punktach widokowych zatrzymujemy się popatrzeć na startujące maszyny. Ech łezka się w oku kręci, moja pierwsza robota. Zawsze uważałem, że ten mundur mi pasował. To były czasy, staliśmy przed lotniskiem polowym i patrzyliśmy w niebo. Z tą różnicą, że było to w górach, a nie jak tutaj - na płaskim. Trzeba się było najpierw wdrapać na jakąś przełęcz, ale potem... ale potem to już tylko samoloty. Było pięknie! Tylko ten stinger trochę uwierał w ramię… no i czasem, zupełnie nieoczekiwanie, odpowiadali ogniem!
W bazie niektórzy zawodnicy będą odpowiadać, że próbowali skracać sobie drogę przez lotnisko, ale powstrzymała ich siatka… w sumie dobrze, że tylko siatka, bo mogło to być coś z dobrej serii, a zatrucia ołowiem bywają ciężkie do wyleczenia.
Tak czy siak, lotnisko objeżdżamy z każdej możliwej strony i czyścimy okolicę ze wszystkich punktów.kontrolnych.
Potem przychodzi czas aby wyprawić się w głąb mapy…
Pan Życia i Śmierci... ma zimne nogi
Lasy mają tutaj nieliche... dogania nas Irek z AR Team'u i chwilę ciśniemy razem. Nawiązuje się luźna konwersacja, acz mówię wyłącznie o tematyce rozmowy, bo jeśli chodzi o jej formę, to luźna nie jest. Ledwie utrzymuję narzucone przez Niego tempo i staram się mówić krótki zdaniami, tak aby ukryć sapanie.
Zaraz zejdę na zawał, ale utrzymuję prędkość jaką narzucił. 90% wysiłku idzie na kręcenie, a 9% na ukrywanie zadyszki.
Okazuje się, że Irek zna długoletniego przyjaciela Szkoły Fechtunku ARAMIS - znanego i szanowanego w świecie handlarza bronią. Wiecie, kogoś takiego jak bohater filmu "Pan Życia i Śmierci".
Michał M z Katowic regularnie zaopatruje nas w różne cudeńska, a transakcje nierzadko odbywają się nocą np. przy cmentarzu. Najpierw pada nieśmiertelne "Pokaż mi swoje towary", potem następuje komisyjne liczenie golda. Jeśli wszystko się zgadza, to wracamy do domu z nowiutkimi zabawkami, przeznaczonymi do codziennej przemocy. Jeśli ktoś potrzebowałby dobrej jakości broni, to mogę z czystym sumieniem polecić to źródło, zwłaszcza że towar otrzymacie z rąk Trenera Klasy Mistrzowskiej oraz sędziego międzynarodowego. Prosta piłka, Michał wytrenuje Was (góra 2-3 księżyce), zapewni sprzęt (jeśli masz in-naf golda) i pomoże rozsędziować wasz spór (wskaże kto umarł). Kompleksowa obsługa.
Świat jest mały. Irek zna nie tylko Niego, ale jeszcze kilka osób z AWF Katowice, gdzie robiliśmy kurs i zdawaliśmy egzaminy na instruktorów sportu o specjalności szermierka. Z chęcią bym pogadał bardziej, ale prędkość (albo słabość) zapiera mi dech w piersi i konwersacja jest utrudniona.
Do tego, Irek zaliczył nieciekawą przygodę na początku rajdu - przedzierał się przez bagna i przemoczył buty. Jest około -1 stopnia, a On napiera w totalnie mokrych butach. Mówi, że już nie czuje nóg... Straszna szkoda, że nie mam ze sobą chemicznych ogrzewaczy.
Miałem je w ręku przed rajdem, zastanawiałem się czy nie wziąć, ale stwierdziłem, że nie jedziemy w góry i raczej na Jurze nie będę mi potrzebne. Błąd - szkoda, bo przez to nie możemy Mu pomóc.Plecaki mamy duże, ale drugich butów do pożyczenia niestety nie mamy...
Tropem tropicieli
Docieramy w piękne miejsce. Znamy je z Tropiciela, który rozgrywał się w klimacie post-apo. To do tego jeziorka Basia zjeżdżała na linie i nabierała wody do wcześniej odnalezionej próbówki (taką próbkę, trzeba było dowieść do tajnego laboratorium, którego lokalizację należało sobie wyznaczyć na podstawie wskazówek, zbieranych na kolejnych punktach.)
Bardzo nam się ten Tropiciel podobał, dlatego fajnie być w tym miejscu ponownie. Poprzednio było to nad ranem, dosłownie parę minut po wschodzie słońca i wśród mgieł. Dzisiaj jesteśmy tutaj w pełnym słońcu… no dobra przesadziłem, jest grudzień, lekki mróz i pochmurnie, no ale jest jasno. Możemy zatem sobie oglądnąć sobie to miejsce „za dnia”. Zatrzymujemy się tutaj na krótki popas, Irek napiera dalej. Sam nie wiem czy w jego sytuacji lepiej być w ruchu czy stać. Ostatnimi razem czyli na Jaszczurzej Masakrze Śnieżnikiem bieganie pozwoliło nam się lekko zagrzać, ale przy jeździe na rowerze stopy nie pracują aż tak bardzo, a dodatkowo mocno owiewa je zimny wiatr. Jakkolwiek by jednak nie było, nie zmienia to faktu, że zostaliśmy sami – Irek pognał jak po ogień.
Chwilę później docieramy w kolejne Tropicielowe miejsce - garbaty mostek. To tutaj rozpoznawaliśmy grzyby: BOR'owik, jakiś KOZAK, grzyb nuklearny itp. Tutaj także posługując się wskazówkami z mapy wyznaczamy lokalizację dwóch ukrytych punktów i ruszamy za "leśną rajzą" po nie.
Nie obyłoby się oczywiście bez leśnych klasyków :)
A może by tak finisz... tak dla sportu?
Przeprawiamy się przez budowę, która kolejny raz dzisiaj utrudnia nam poruszanie się po lesie (budowa przecina całą mapę, z północy na południe). Wybieramy jak nie my, piękną szeroka drogę zamiast krzorów i chaszczy. I co? Piękna, szeroka droga to jedno błoto i to nieliche. To jest to błoto, które się lepi i zapycha. Utkniemy na dobre 20 minut w błotnej pułapce. A mówiłem, żeby iść przez krzory! Te wasze drogi i poruszanie się traktami jest przereklamowane.
Jak ktoś nie wie, o jakim błocie mówię - to poniżej zdjęcie z wakacji w Bieszczadach, gdy wpadliśmy na podobne atrakcje:
Finalnie jednak udaje nam się wydostać i zmierzamy na dwa ostatnie punkty. Jest 15:00. Limit mamy do 18:00, więc nie ma żadnego ciśnienia, ale nagle pada głupi pomysł...
A może by tak, zdążyć z kompletem i powrotem do bazy do 16:00? Nierzadko wpadamy na metę na sekundy przed dyskwalifikacją, więc może warto poćwiczyć finiszowanie. Obecna sytuacja układa się idealnie: dwa punkty i powrót do bazy, a czasu trochę mniej niż godzinę - jest na styk, bez granicy błędu, czyli typowy rajd w naszym wykonaniu :)
No to dawaj, idzie nowy sezon, nie możemy wyjść z wprawy. Określamy 16:00 jako deadline i ciśniemy ile fabryka dała, tak zupełnie bez potrzeby :)
To była bardzo dobra decyzja żeby poćwiczyć bo widać, że jednak trochę zardzewieliśmy przez brak imprez rowerowych w listopadzie. Po ostrym finiszu wpadamy na metę 15:59 - czyli jednak się udało. Jednak nie wyszliśmy - tak do końca - z wprawy :)
Basia ląduje na drugim miejscu podium, co jest sporym zaskoczeniem - patrząc na listę startową obstawialiśmy, że będzie to raczej miejsce czwarte. Bardzo silna ekipa była - w grudniu mało osób jeździ (i tak na rajdzie wystartowało ponad 100 zawodników, co jest KOSMOsem jak na ten miesiąc !!!), a Ci którzy jeżdżą - to nie są to osoby pierwszy raz na rajdzie. To raczej osoby, które nie kończą sezonu i płynnie przechodzą w kolejny :)
Po rajdzie siedzimy naprawdę długo w bazie omawiając zarówno trasę, jak i knując po kątach z Organizatorami.
Czemu knując? Albowiem - mogę to już ogłosić pół-oficjalnie (oficjalnie będzie niedługo).
Wiosenne CZARNE KoRNO, marzec 2018 będzie zorganizowane przez: SFAROC'a
ROC czai bazę :)
SFA układa trasy: wszystkie trasy tego rajdu.
Byli tacy co o to prosili, byli tacy co się tego lękali - będą zatem i tacy, co po tym zapłaczą. Jedni łzy radość (Ci chorzy psychicznie), inni przeklną nas do 666 pokolenia w tył :)
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo nazbyt wcześnie jeszcze, ale gwarantuję że będzie to nietypowa impreza.
Mogę Wam jednak obiecać, że lekko nie będzie.
Już teraz serdecznie zapraszamy na CZARNE Korno autorstwa CZARNEGO ludu :D
Kategoria SFA, Rajd
komentarze
czarnooch | 20:11 poniedziałek, 1 stycznia 2018 | linkuj
SFA układa trasy... well well well. Nagle poczułem klimat Fallout. Powiało zimnym postapokaliptycznym chłodem, a w powietrzu czuć ciężkie promieniowanie gamma. Czy na trasie będę potrzebował Power Armour aby przetrwać? ;)
mdudi | 16:35 środa, 20 grudnia 2017 | linkuj
To ja chyba w marcu zapakuje dodatkowe buty do plecaka :D
Komentuj