Rajd Wilczy 2018
-
DST
125.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 marca 2018 | dodano: 12.03.2018
Czwarta edycja Rajdu Wilczego i czwarta, na której jesteśmy. Czyli jakiś komplet zaliczyliśmy już na wejściu. Standardowo wyruszamy w piątek wprost z treningu szermierczego do Żor, bo o 23:00 odprawa naszej trasy. Godzinę później będzie start. Przeskakujemy do Żor szybciej niż się spodziewaliśmy i sporo przed 23:00 meldujemy się w bazie.... nieświadomi jak bardzo szalona noc (i dzień po niej) nas czeka. No ale nie uprzedzajmy faktów.
KLĘSKA URODZAJU
O klęsce to będzie później i to całkiem sporo, ale na razie o urodzaju.
O klęsce to będzie później i to całkiem sporo, ale na razie o urodzaju.
W bazie jak okiem rzucić okiem po zawodnikach to ekstraklasa przygodówek. Naprawdę
na placach można policzyć kogo z elity brakuje. Z jednej strony to
cieszy, że mamy tyle tak mocnych ekip, z drugiej podium już dawno
obsadzone, z trzeciej fajnie siedzieć na odprawie między najmocniejszymi zespołami i także startować na trasach, które Oni atakują. Plan na dziś: nie być po prostu ostatni.
Mówiąc
o urodzaju, nie tylko frekwencja dopisała, ale także ilość map.
Dostajemy ich aż 7 na zespół. To naprawdę potężna ilość. Schemat trasy
także bogaty. Oprócz roweru czekają nas 3 etapy piesze, 1 kajakowy oraz
zadanie specjalne.
Do tego wszystkiego dojdzie jeszcze króciutki prolog biegowy na rozbicie stawki. Zdajemy nasze przepaki, witamy się ze znajomymi ekipami... jeszcze pamiątkowe grupowe zdjęcie i ruszamy w noc, bo właśnie wybiła północ.
WYWIEDZENI W POLE PRZEZ PANA PORAŻKĘ
Do tego wszystkiego dojdzie jeszcze króciutki prolog biegowy na rozbicie stawki. Zdajemy nasze przepaki, witamy się ze znajomymi ekipami... jeszcze pamiątkowe grupowe zdjęcie i ruszamy w noc, bo właśnie wybiła północ.
WYWIEDZENI W POLE PRZEZ PANA PORAŻKĘ
Prolog robimy od
kopa, wskakujemy na rowery i ruszamy w mrok. Żory właśnie kładą się do
snu, a my zaczynamy naszą nocną przygodę.
Niestety
zaczynamy od sporej wtopy nawigacyjnej, bo zjeżdżamy w jakieś pola, które toną w
błocie ( w końcu właśnie wiosna przyszła). Co ciekawe, kilka ekip wjeżdża tak
samo i razem taplamy się w glinie. Nagle dostrzegam sympatycznego Pan w
płaszczu i kapeluszu.
Nawiązuję się rozmowa:
- Co Pan tu robi po nocy?
- Co Pan tu robi po nocy?
- Przechadzam się głupimi wariantami
- A jak się Pan nazywa?
- Mów mi Pan Porażka. Jeszcze się spotkamy, ale teraz wracaj do drogi, bo tędy to się zajedziecie przedzierając przez to błoto..
Wracamy
na drogę... dramat. Jak można było przegapić skręt głównej drogi i
wjechać radośnie w pola. No nic, zdarza się. Atakujemy punkt, ale znowu
coś nam nie idzie. Najeżdżamy go od od północy, od wschodu, od południa i
od zachodu... masakra, od każdej strony "przestrzeliwujemy go".
Poruszamy się w kółko po okolicach punktu.Otaczamy ofiarę jak rasowa
wataha wilków (chociaż rasowy w dziesiejszych czasach, nie jest chyba
najtrafniejszym przymiotnikiem, acz wataha to akurat pasuje do nazwy
rajdu...). W końcu udaje się go jakoś dorwać.Szkodnik musimy się skupić, bo jest fatalnie. Tak to jeszcze nie było, aby jeździć dookoła punktu.
SIEKIERA W RYBNIKU I PIERWSZE ZNAKI KLĘSKI
Jedziemy w kierunku Rybnika. Musimy przejechać całe miasto ze wschodu na zachód. Średnio podoba mi się ten pomysł - naprawdę nie można było poprowadzić tras dookoła miasta? Do tego powietrza nie da się kroić nożem, trzeba je rąbać siekierą - taki tutaj mamy smog. Kraków to są tężnie przy tym co tutaj zalega. Jedzie się koszmarnie. Naprawdę nie rozumiem dlaczego ciśniemy po Rybniku a nie gdzieś po lasach.
W pewnym momencie ciśniemy czymś na kształt głównej na mapie i nagle znak "ślepy zaułek za 400m". Sprawdzamy na mapie: no nie, tu powinien być przelot główną na wprost. Żadnej info, że roboty czy remont: po znak prostu ślepy zaułek. Spędzamy chyba z 5 minut na debacie, co robić. Pchać się w ślepy (rowerem może da się przejechać) czy też wybrać objazd. W bazie mówili coś o jakiś robotach i braku przejścia nawet dla pieszych - nie wiemy czy to o tym miejscu mówili, czy nie, ale wybieramy objazd. Okaże się to dużym błędem. Wszystkie inne ekipy przelecą tędy, a my pojedziemy na około. Do tego zgubimy się w uliczkach osiedlowych, potem ucieknie nam skręt w lewo, który powinien być normalnym skrzyżowaniem, a będzie ścieżką między płotem a murem. Tym sposobem, nasz dojazd na drugi punkt to jakaś spektakularna porażka... pół godziny w plecy na bidę. Albo i więcej. No nie idzie nam dzisiaj...
Nie spotykamy żadnych ekip na punkcie, a przecież to dopiero początek trasy i zawsze na pierwszych punktach ktoś się napatoczy, nim rozciągną się marszruty. Żadnych świateł, żadnych ekip. Jesteśmy ostatni. Dzięki naszym dwóch super wariantów jesteśmy ostatni. Fantastycznie... po prostu fantastycznie. A wszystko przez jeden znak na drodze... przez jeden cholerny znak.
KAJAKIEM PO RYBNIKU CZYLI TRYB LODOŁAMACZ
Docieramy nad Zalew Rybnicki. To przepak przed/po kajakowy. Rowerów tutaj dziesiątki... wszyscy dawno popłynęli, a obsługa punktu potwierdza nam, że jesteśmy jedną z ostatnich ekip. Ech...
Nagle ktoś dopływa. To hardcore'y z AR Team Polska - właśnie skończyli etap kajakowy (który nam zajmie ponad za moment 2h). Oni są niesamowici...
Jest noc, temperatura spadała do około 0 stopni - to jednak bardzo wczesna wiosna. Włazimy do kajaków i ruszamy w noc. To nie nasz pierwszy raz nocą na kajakach, ale pierwszy raz "w śniegu" i w lodzie. Mamy tutaj 4 punkty do zebrania: jeden "zwisa" z mostu, drugi umiejscowiony jest na wale, dwa ostatnie na brzegach.
Nad niektórymi częściami jeziora zapadła gęsta mgła, bardzo gęsta - widoczność spada do około 3-4 metrów. Płyniemy w bieli, którą intensyfikuje promień czołówki. Jest niesamowicie, ale przez totalny brak widoczności, płyniemy trochę zygzakiem, ciągle musząc korygować kierunek z kompasem. Bez punktu odniesienia nawigacja jest hardcore'owa. Nagle huk, wbiliśmy się w lód. Ostro, jest go tutaj nadal sporo. Nie dość, że pływają kry, zalegają duże rozłożyste połacie lodu na niektórych partiach jeziora. Musimy przebijać się przez niego. Niektóre kawałki ustępują pod wiosłem i pod dziobem, ale niektóre są bardzo grube i trzeba je wymijać. To bardzo ciekawe doświadczenie posługiwać się kajakiem jako lodołamaczem.
Zbieramy wszystkie punkty, co okaże się kolejnym błędem z punktu widzenia całego rajdu - przygoda na kajakach była super, ale należało zebrać dwa punkty i wracać, bo zebranie wszystkich czterech kosztowało nas bardzo wiele czasu. Mówimy oczywiście, o założeniu że nie zrobimy całej trasy.
Wracamy i obsługa nas informuje, że ekipy za nami zebrały dwa punkty i wróciły. Teraz jesteśmy naprawdę ostatni. Owszem, mamy dwa punkty więcej, ale przed nami cały dzień jeszcze, a na etapach biegowych, których my na pewno nie zrobimy w całości, jest po nawet po 8 punktów. W dwie godziny, które zjadły nam kajaki, tam można szybko złapać więcej punktów niż 2. Super przygoda w trybie lodołamacza, ale taktycznie to polegliśmy... teraz to już naprawdę jesteśmy ostatni. No nie idzie nam dzisiaj... tak cholernie nie idzie. Pan Porażka macha nam z kajaka obok.
"3 KOLORY: NIEBIESKI" CZYLI RYBNIK DA SIĘ LUBIĆ
b) Kaczmarski "1788"
c) Książka "Gwiezdne Wojny: Zemsta Sithów" - polecam przeczytać. Genialnie uzupełnia film i jest pełna kozackich tekstów !!!
d) Opis na tyle książki Grzędowicza "Pan Lodowego Ogrodu, tom 2"
e) Sofokles "Antygona"
f) Film "Batman Begins"
g) Bolesław Leśmian "Dziewczyna" - polecam, jak ktoś nie zna wiersza. Poniżej wykonanie śpiewane
h) to jest dobre pytanie. Usłyszałem i zapamiętałem... coś kojarzę "Żelazny Roger", ale czytać nie czytałem.
SIEKIERA W RYBNIKU I PIERWSZE ZNAKI KLĘSKI
Jedziemy w kierunku Rybnika. Musimy przejechać całe miasto ze wschodu na zachód. Średnio podoba mi się ten pomysł - naprawdę nie można było poprowadzić tras dookoła miasta? Do tego powietrza nie da się kroić nożem, trzeba je rąbać siekierą - taki tutaj mamy smog. Kraków to są tężnie przy tym co tutaj zalega. Jedzie się koszmarnie. Naprawdę nie rozumiem dlaczego ciśniemy po Rybniku a nie gdzieś po lasach.
W pewnym momencie ciśniemy czymś na kształt głównej na mapie i nagle znak "ślepy zaułek za 400m". Sprawdzamy na mapie: no nie, tu powinien być przelot główną na wprost. Żadnej info, że roboty czy remont: po znak prostu ślepy zaułek. Spędzamy chyba z 5 minut na debacie, co robić. Pchać się w ślepy (rowerem może da się przejechać) czy też wybrać objazd. W bazie mówili coś o jakiś robotach i braku przejścia nawet dla pieszych - nie wiemy czy to o tym miejscu mówili, czy nie, ale wybieramy objazd. Okaże się to dużym błędem. Wszystkie inne ekipy przelecą tędy, a my pojedziemy na około. Do tego zgubimy się w uliczkach osiedlowych, potem ucieknie nam skręt w lewo, który powinien być normalnym skrzyżowaniem, a będzie ścieżką między płotem a murem. Tym sposobem, nasz dojazd na drugi punkt to jakaś spektakularna porażka... pół godziny w plecy na bidę. Albo i więcej. No nie idzie nam dzisiaj...
Nie spotykamy żadnych ekip na punkcie, a przecież to dopiero początek trasy i zawsze na pierwszych punktach ktoś się napatoczy, nim rozciągną się marszruty. Żadnych świateł, żadnych ekip. Jesteśmy ostatni. Dzięki naszym dwóch super wariantów jesteśmy ostatni. Fantastycznie... po prostu fantastycznie. A wszystko przez jeden znak na drodze... przez jeden cholerny znak.
KAJAKIEM PO RYBNIKU CZYLI TRYB LODOŁAMACZ
Docieramy nad Zalew Rybnicki. To przepak przed/po kajakowy. Rowerów tutaj dziesiątki... wszyscy dawno popłynęli, a obsługa punktu potwierdza nam, że jesteśmy jedną z ostatnich ekip. Ech...
Nagle ktoś dopływa. To hardcore'y z AR Team Polska - właśnie skończyli etap kajakowy (który nam zajmie ponad za moment 2h). Oni są niesamowici...
Jest noc, temperatura spadała do około 0 stopni - to jednak bardzo wczesna wiosna. Włazimy do kajaków i ruszamy w noc. To nie nasz pierwszy raz nocą na kajakach, ale pierwszy raz "w śniegu" i w lodzie. Mamy tutaj 4 punkty do zebrania: jeden "zwisa" z mostu, drugi umiejscowiony jest na wale, dwa ostatnie na brzegach.
Nad niektórymi częściami jeziora zapadła gęsta mgła, bardzo gęsta - widoczność spada do około 3-4 metrów. Płyniemy w bieli, którą intensyfikuje promień czołówki. Jest niesamowicie, ale przez totalny brak widoczności, płyniemy trochę zygzakiem, ciągle musząc korygować kierunek z kompasem. Bez punktu odniesienia nawigacja jest hardcore'owa. Nagle huk, wbiliśmy się w lód. Ostro, jest go tutaj nadal sporo. Nie dość, że pływają kry, zalegają duże rozłożyste połacie lodu na niektórych partiach jeziora. Musimy przebijać się przez niego. Niektóre kawałki ustępują pod wiosłem i pod dziobem, ale niektóre są bardzo grube i trzeba je wymijać. To bardzo ciekawe doświadczenie posługiwać się kajakiem jako lodołamaczem.
Zbieramy wszystkie punkty, co okaże się kolejnym błędem z punktu widzenia całego rajdu - przygoda na kajakach była super, ale należało zebrać dwa punkty i wracać, bo zebranie wszystkich czterech kosztowało nas bardzo wiele czasu. Mówimy oczywiście, o założeniu że nie zrobimy całej trasy.
Wracamy i obsługa nas informuje, że ekipy za nami zebrały dwa punkty i wróciły. Teraz jesteśmy naprawdę ostatni. Owszem, mamy dwa punkty więcej, ale przed nami cały dzień jeszcze, a na etapach biegowych, których my na pewno nie zrobimy w całości, jest po nawet po 8 punktów. W dwie godziny, które zjadły nam kajaki, tam można szybko złapać więcej punktów niż 2. Super przygoda w trybie lodołamacza, ale taktycznie to polegliśmy... teraz to już naprawdę jesteśmy ostatni. No nie idzie nam dzisiaj... tak cholernie nie idzie. Pan Porażka macha nam z kajaka obok.
"3 KOLORY: NIEBIESKI" CZYLI RYBNIK DA SIĘ LUBIĆ
Od
tego momentu trasa rajdu Wilczego zmienia się o 180 stopni. Z fatalnej
rybnickiej miejskiej części wyprowadzi nas w piękne lasy i naprawdę
fajne miejsca.
a) Film "Krzysztofa Kieślowskiego"Nie mówię o etapie kajakowym bo ten był super - mówię o trasie rowerowej. Po
skończonych kajakach mamy do przejechania odcinek specjalny. Wiemy, że będą na nim dwa
punkty, które jednak nie są zaznaczone na mapie. Mamy odnaleźć niebieski
szlak rowerowy i trzymać się go aż zaprowadzi nas na drugą część mapy,
do kolejnego etapu. Lecimy przez chwilę trzema szlakami rowerowymi i na
skrzyżowaniu wybieramy, zgodnie z zaleceniami, niebieski. Szlak jest
niesamowity, piękny - zwłaszcza teraz, w promieniach wschodzącego
słońca. Szlak prowadzi przez parki, zagajniki, wzdłuż kanałów,
bulwarami, nad jeziorami aż do lasów za Rybnikiem. Jest także świetnie
oznakowane. Jesteśmy zaskoczeni, jak rajd zmienił oblicze. Zrobiło się
naprawdę pięknie mimo, że nadal jesteśmy w Rybniku :)
KAMIEŃ PRZYJACIELA (ZAMARZNIĘTEGO) LASU
Niebieski szlak wprowadza nas w etap RJnO – głęboko do lasu. Jest tuż po świcie słońca i zrobiło się naprawdę pięknie. Las jeszcze nie poczuł wiosny, bo zarówno drogi jak i jezioro skute są lodem. Zamarznięte drzewa wyglądają niesamowicie.
A do tego cisza, jest koło 5:00 rano – nikogo. Punkty etapu RJnO są świetne bo zabierają nas w podróż po tym skutym lodem lesie. Odwiedzamy takie miejsce jak Kamień Przyjaciela Lasy – leśnika, zasłużonego dla tego obszaru. Lubię takie miejsca. Potem polana z tablicami informacyjnymi kim było, co zrobił, potem skrzyżowanie zamarzniętych strumieni, a ostatni z punktów to nie-do-końca zamarznięte bagno. Bardzo nas cieszy, że po fatalnej części w Rybniku, rajd zabrał nas w tak fajne miejsca.
Aż żal opuszczać ten las, ale trzeba jechać dalej – kierujemy się na kolejny odcinek specjalny: pierwsze BnO
PAN PORAŻKA LUBI WĄWOZY
Zostawiamy rowery i plecaki obsłudze punktu, bierzemy mapę i idziemy. Zaczynamy atak tego etapu od eksploracji ogromnych wąwozów. Włazimy głęboko i szukamy ukrytego tam punktu – gdzieś w jednej z dziesiątek odnóg. Robi się tutaj istna wąwioziada.
Odmierzamy się z mapy, nawigujemy po rzeźbie terenu i wpadamy… na Pana Porażkę. Siedzi przy lampionie i nam macha.
- Co Pan tu robi?
- Lampion znalazłem.
- No my też, zgodnie z mapą, zgodnie ze sztuką.
- No ale ja go podbiję, a Wy nie,
- Czemu?
- A na czym?
K***A !!!!! Straszliwa inkantacja przewraca drzewa, kruszy skały i kamienie. Karty startowe... Karty startowe zostały przy plecakach. Postanowiliśmy zostawić plecaki i iść na lekko ten kawałek. Wiedziałem, że to zły pomysł – zostawiłem mojego żółtego przyjaciela, to mam teraz co chciałem. Tak to się wybrać do lasu bez plecaka. Wracamy z buta na punkt przepaku, do rowerów.
Nadróbmy trochę, przyspieszmy, poprawmy nasz wynik. TAAA… tośmy nadrobili ale kilometrów i przyspieszyli, ale nasz upadek.
Wracamy na przepak – w ciszy. Bierzemy karty startowe – w ciszy. Wracamy do lasu – w ciszy.
Obsługa punktu dobrze odczytał naszą mowę ciała. Zadanie pytanie postaci „czego szukacie w plecaku” mogłoby ich kosztować życie. Ich i dwóch wiosek nieopodal. Dostrzegli jednak, że bierzemy karty i wracamy w las. Nasz wzrok się spotkał – rozumiemy się bez słów. Wracamy do wąwozów w ciszy. Pana Porażki już tam nie ma. Polazł gdzieś dalej. Zbieramy punkt i idziemy dalej. Reszta punktów nawigacyjnie nam poszła już od kopa, acz nie zrobiliśmy całego etapu – robi się coraz bardziej krucho z czasem bo jest południe, a przed nami jeszcze kawał drogi. Albo z 6 kawałów, jak odwalimy podobne numer. Cała przygoda kosztowała nas kolejne, niemałe już straty czasowe. Niemniej swojskie klimaty bo prawie jak Zabierzów:
Gdy wracamy z BnO, jesteśmy ostatni. Tylko nasze rowery leżą na punkcie przepakowym. Nikogo oprócz obsługi punktu. Fakt ten dobija nas psychicznie, ale wskakujemy w siodła i ruszamy w pościg.
„…CIĘŻKO BYŁO ZNALEŹĆ W SOBIE SIŁĘ, WBREW PRZECIWNOŚCIOM, BEZ SŁOWA ZACHĘTY” (b)
Jest piękny słoneczny dzień. Zrobiło się naprawdę ciepło. Zimowe rękawiczki i buffy lądują w plecaku. W nocy było zimno, ale teraz w południe to jest bajka. Piękny dzień… na klęskę. Lepszego nie znajdziecie.
Od zalewu Rybnickiego rajd prowadzi przez bardzo ładne miejsca, tylko czemu jesteśmy ostatni...
„Jesteś ranny, Mistrzu Yoda? -Tylko moje ego, tylko moje ego” (c)
Tyle popełnionych błędów, jak jakaś przedszkolna ekipa… błędów zarówno tych głupich jak i tych, z których ciężko wyciągnąć sensowne wnioski – bo co, czy mamy teraz ignorować wszystkie znaki typu ślepy zaułek? To ma być rozwiązanie?
Dopada nas też zmęczenie – zarwana noc, poprzednie przespane pod 3-5 godzin (domykamy prace nad Wiosennym CZARNYM KoRNO, więc naprawdę mało śpimy). Nie skarżę się – bawimy się świetnie robiąc trasę KoRNO, rzekłbym że fantastycznie. Ja się jaram jak Londyn w 1666, że robimy ten rajd, ale także stwierdzam fakt – śpimy mało, bo jest to niemałe przedsięwzięcie. Teraz wychodzi zmęczenie, dopada nas kryzys, a liczba popełnionych błędów bynajmniej nie poprawia naszego samopoczucia.
- Ech, Szkodnik, jest dziś fatalnie.
- jedź, k***a i cisza!
No dobra, słowo zachęty jednak się znalazło. Kochany Szkodnik. O wiem, włączę sobie wiesz poleceń – tam znajdę znak zachęty. Moją duszę uleczy DR. DOS :)
"PAN Z WAMI! I OGRÓD JEGO. MROCZNY, BUJNY OKRUCIEŃSTWEM" (d)
Docieramy do kolejnego przepaku – tym razem w ogrodzie botanicznym. To jeden z największych ogrodów botanicznych w Polsce – świetna sprawa, tutaj punkt przepakowy. Tutaj także spotykamy wielu zawodników trasy OPEN, który mają tutaj kilka zadań do wykonania. Ruszamy na eksplorację zakamarków ogrodu i niemal natychmiast spotykamy Kamilę i Filipa, którzy startują dzisiaj właśnie na trasie OPEN. Częstują nas cukierkami (mieszanka krakowska !! ROAR !!! ), co dobrze wpływa na nasze morale – a to dość ważne dzisiaj, o czym już chyba wiecie.
Zbieramy wszystkie punkty w ogrodzie i lecimy na zadanie specjalne – tyrolka. Trzeba na linach przeprawić się na drugą stronę przepaści. Super sprawa – obsługa zapina nas w uprzęże, karabinki i zrzuca w przepaść. Połowę trasy pokonujemy dzięki grawitacji, a potem trzeba już wyleźć w górę samemu.
Obsługa jest genialna: żywiołowa, pełna pasji, widać, że Ich cieszy to co robią.
Nawiązuję się nawet dialog:
Instruktor: Wiecie, to strasznie fajne. Mógłbym to robić cały dzień
Basia: Zrzucać ludzi w przepaść, tak? Rozumiem. Naprawdę Pana rozumiem.
Łącznie łapiemy 5 z 8 punktów na tym etapie i wracamy na przepak. Czas zaczyna nas coraz mocniej gonić.
POWRÓT PANA PORAŻKI
Wyjeżdżamy z ogrodu i ruszamy w kierunku bazy. Mamy do złapania jeszcze kilka punktów rowerowo oraz jeszcze jeden etap pieszy do zrobienia. Na etap pieszy poświęcamy 20 min, łapiąc dość szybko 4 punkty – cisnąc przez las totalnie na azymut. Chwilę potem uciekamy bo zostało nam niewiele ponad godzinę i trzeba kierować się do bazy.
Jako, że przyspieszyliśmy na ostatnich etapach, to wyprzedzamy kilka drużyn i nie jedziemy ostatni. Niemniej, uznajemy że jest to bez większego znaczenia ponieważ inne ekipy NA PEWNO mają komplet punktów na etapach pieszych, a tym samym mają większą od naszej sumę punktów. Czemu tak założyliśmy – ba czemu byliśmy tego tak straszliwie pewnie? W sumie to nie wiem tak naprawdę…
Atakujemy dwa ostatnie punkty – na pierwszym mamy pecha: to co na mapie jest fajną ścieżką, w rzeczywistości urywa się nagle w jakimś młodniku i zaczynamy przedzierać się na dziko przez krzory. Nawigacyjnie jesteśmy idealnie, ale przedzieranie się na dziko kosztuje nas prawie 20 minut walki z wiatrołomami. Finalnie docieramy na punkt i lecimy dalej… droga na kolejny to jedno błoto. Gęste i lepkie. Kawałek, który normalnie pokonalibyśmy w 5-7 minut zjada nam kolejne 20. Robi się naprawdę kiepsko z czasem, ale zdążymy. Mamy doświadczenie w ostrych finiszach, znamy się na tym… Wbijamy na drogę wzdłuż jezior, która biegnie lasem do Żor, a tutaj…. Pan Porażka, wyciera sobie buty z błota.
- O witajcie! Dawno Was nie widziałem. Jak Wam się podoba ta droga?
- ***idź stąd*** (cenzurowana wersja prawdziwych słów, które wtedy padły)
Droga to jeszcze większe błoto niż to co prowadziło na punkt. Jest lepkie i grząskie. Jedziemy z prędkością 5-6 km/h, a uda zdają się krzyczeć niemym krzykiem, tak bolą. Masakra, nie przejedziemy tego. Próbujemy prowadzić, ale toniemy po kostki. Czarna maź oblepia koła, buty, zasysa nas… masakra (OSA Opole w bazie nam powie, że Oni nastawiali się, że będą w bazie godzinę przed limitem i też pojechali właśnie tędy… dotarli 8 minut przed końcem czasu). Walczymy, im dalej tym gorzej plus wykańcza nas ten kawałek fizycznie. Patrzymy na mapę, nie ma opcji tędy zdążyć… zawracamy. Pojedziemy na około – o wiele dłuższą drogą, ale utwardzoną aż do głównej i potem już prosto do Żor. Powrót na drogę utwardzoną kosztuje nas niemal 7 minut, zostaje 13… masakra. Ciśniemy ile fabryka dała, mimo że w nogach już ponad 120 km na rowerze i sporo z buta.
Byle do głównej. Byle do głównej… nagle z prawej odchodzi nam całkiem niezła ścieżka w prawo. Rzut oka na mapę, dochodzi do głównej szybciej – jest jak przeciwprostokątną trójkąta. Ryzykujemy? NIE – jeśli dobra ścieżka za 200 metrów stanie się takim samym błotem jak poprzednia to będzie kaplica. Jakiekolwiek szansę aby zdążyć przepadną. Trzymamy się planu… nie mogliśmy o tym wiedzieć, ale ta ścieżka była w pełni przejezdna (inne ekipy nam to w bazie powiedziały). Nie mogliśmy wiedzieć, ale z punktu widzenia rajdu jest to kolejny błąd. Zostało 10 minut a my jedziemy dłuższą, okrężną drogą…
KOLEJ NA PANA PORAŻKĘ CZYLI "KLĘSKI NAWET W PÓŹNYM WIEKU, NAUCZĄ CIĘ ROZUMU CZŁOWIEKU" (e)
Gnamy przez Żory jakby piekła nie było. Piesi i samochody uciekają nam z pod kół - nie hamujemy dla nikogo dziś. No prawie dla nikogo... dojeżdżamy do przejazdu kolejowego. Na naszych oczach zamykają się rogatki. NIEEEEEE !!!
PKP - no ja Cię proszę !!! Akurat dziś musisz być na czas? Nie mogliście się spóźnić, dwie minuty, kurde jedną!
Nie, dziś są punktualnie: mają być o 16:00 w Żorach to będą. Jest 15:56 a my wisimy na zamkniętym szlabanie. 4 minuty, gdyby ten pociąg przemknął jak błyskawica to może... ale nie, ALE NIE !!! Wyjeżdża coś żółtego, z prędkością 15-20 km/h. Za sterami nikt inny jak sam Pan Porażka - macha do nas: "patrzcie jaką gablotę sobie sprawiłem"
Ludzi patrzą na nas dziwnie. Wszyscy stoją grzecznie przed przejazdem, a dwójka umorusanych błotem pacanów na rowerach, skacze i rozpacza, klnie i złorzeczy...Pociąg toczy się wolna i słychać tylko stuk literki PI (PI to 3 z haczykiem, i jak się koło obraca to ten haczyk się tłucze...).
Patrzymy na wyniki… nasz ugrany wynik dałbym nam 4 miejsce. Chyba nie takie złe, jak na rajd gdzie były bardzo silne zespoły, a my zupełnie nie radzimy sobie na częściach biegowych… Dałby gdybyśmy zdążyli na metę w limicie. A tak lądujemy na przedostatnim miejscu w tabeli (nie tylko my się spóźniliśmy).
Czy zdążylibyśmy gdyby nie pociąg? - Nie wiem. Jakaś szansa pewnie była, ale ciężko gdybać. Nie odważę się stwierdzić, że to pociąg był przyczyną klęski. Spóźniliśmy się 9 minut. Akcja z pociągiem to góra 4-5 minut, więc bardzo prawdopodobne, że i tak nie zdołalibyśmy dotrzeć do bazy w czasie. To nie pociąg, to nie Pan Porażka, to nie błoto... to my i tylko my położyliśmy ten rajd pokazowo.
Wystarczyło:
- popełnić jeden błąd nawigacyjny mniej
- odpuścić część etapu kajakowego (bardzo czasochłonnego)
- nie musieć wracać się po kartę na jednym BnO
- zaufać dobrej drodze w lesie i skrócić przelot do głównej na ostatnim finiszu
- nie wmówić sobie, że jesteśmy ostatni i nasz wynik to wstyd na tle innych zespołów.
Wtedy odpuścilibyśmy jeden punkt i przyjechali do bazy z 38 z 50 punktów. A tak mamy NKL'a.
Pierwszego w życiu na naszych rajdach. Kary za spóźnienia (odejmowanie punktów, kary czasowe) to zaliczyliśmy już nie raz, ale NKL'a to się jeszcze nie zdarzyło.
"WHY DO WE FALL, BRUCE? SO WE CAN LEARN TO PICK OURSELVES UP" (f)
To trochę chichot losu, bo na drugiej edycji rajdu wpadnięcie na metę 4 sekundy przed końcem czasu dało nam 3-ciej miejsce na podium. Wiele zespołów nie zmieściło się w czasie i poleciały NKL'a. A dziś ten sam paragraf regulaminu, co wtedy dał nam podium, teraz wyekspediował nas... nazwijmy to roboczo "w pizdu" z klasyfikacji. Trzeba jednak pozbierać się psychicznie i to ekspresem. Za tydzień Wiosenne CZARNE KoRNO - nasza impreza. W czwartek i piątek rozkładamy trasy. Musimy zatem zebrać się w sobie i stanąć na nogi. Pamiętajcie "co Was nie zabije" to Was okaleczy... ale blizny bywają sexy, więc napieramy dalej. Jeszcze dorwiemy nasze K2 zimą, może nie dziś ale dorwiemy :)
Ostanie dwa słowa o rajdzie, takie wprost do Organizatorów: nadal druga edycja Wilczego z Czantorią nad ranem i finiszem na 4... sekundy zostaje nie pobita, ale wczoraj też było fajnie. Od etapu kajakowego to trasa fantastyczna. Ale te 30 km po Rybniku to, powiem Wam, że CZAD... z opony od traktora w piecu. Ten kawałek trasy to projektowaliście chyba po jakiś srogich pigułach :)
A gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wczoraj czuliśmy się po tak, spektakularnie położonym rajdzie to odpowiem Leśmianem (g)
"...Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!
Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...
I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną...
...I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...
I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!...
...Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?...
...Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów.
I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?"
Dziś już nam lepiej :P
"Lecz napisano, że lepiej spalić jedno miasto, niż złorzeczyć ciemnościom. Corgo nie złorzeczył... wiele razy" h). Ja tez nie zamierzam.
Aha, no i zgodnie z obietnicą podaje cytaty i nawiązania.
KAMIEŃ PRZYJACIELA (ZAMARZNIĘTEGO) LASU
Niebieski szlak wprowadza nas w etap RJnO – głęboko do lasu. Jest tuż po świcie słońca i zrobiło się naprawdę pięknie. Las jeszcze nie poczuł wiosny, bo zarówno drogi jak i jezioro skute są lodem. Zamarznięte drzewa wyglądają niesamowicie.
A do tego cisza, jest koło 5:00 rano – nikogo. Punkty etapu RJnO są świetne bo zabierają nas w podróż po tym skutym lodem lesie. Odwiedzamy takie miejsce jak Kamień Przyjaciela Lasy – leśnika, zasłużonego dla tego obszaru. Lubię takie miejsca. Potem polana z tablicami informacyjnymi kim było, co zrobił, potem skrzyżowanie zamarzniętych strumieni, a ostatni z punktów to nie-do-końca zamarznięte bagno. Bardzo nas cieszy, że po fatalnej części w Rybniku, rajd zabrał nas w tak fajne miejsca.
Aż żal opuszczać ten las, ale trzeba jechać dalej – kierujemy się na kolejny odcinek specjalny: pierwsze BnO
PAN PORAŻKA LUBI WĄWOZY
Zostawiamy rowery i plecaki obsłudze punktu, bierzemy mapę i idziemy. Zaczynamy atak tego etapu od eksploracji ogromnych wąwozów. Włazimy głęboko i szukamy ukrytego tam punktu – gdzieś w jednej z dziesiątek odnóg. Robi się tutaj istna wąwioziada.
Odmierzamy się z mapy, nawigujemy po rzeźbie terenu i wpadamy… na Pana Porażkę. Siedzi przy lampionie i nam macha.
- Co Pan tu robi?
- Lampion znalazłem.
- No my też, zgodnie z mapą, zgodnie ze sztuką.
- No ale ja go podbiję, a Wy nie,
- Czemu?
- A na czym?
K***A !!!!! Straszliwa inkantacja przewraca drzewa, kruszy skały i kamienie. Karty startowe... Karty startowe zostały przy plecakach. Postanowiliśmy zostawić plecaki i iść na lekko ten kawałek. Wiedziałem, że to zły pomysł – zostawiłem mojego żółtego przyjaciela, to mam teraz co chciałem. Tak to się wybrać do lasu bez plecaka. Wracamy z buta na punkt przepaku, do rowerów.
Nadróbmy trochę, przyspieszmy, poprawmy nasz wynik. TAAA… tośmy nadrobili ale kilometrów i przyspieszyli, ale nasz upadek.
Wracamy na przepak – w ciszy. Bierzemy karty startowe – w ciszy. Wracamy do lasu – w ciszy.
Obsługa punktu dobrze odczytał naszą mowę ciała. Zadanie pytanie postaci „czego szukacie w plecaku” mogłoby ich kosztować życie. Ich i dwóch wiosek nieopodal. Dostrzegli jednak, że bierzemy karty i wracamy w las. Nasz wzrok się spotkał – rozumiemy się bez słów. Wracamy do wąwozów w ciszy. Pana Porażki już tam nie ma. Polazł gdzieś dalej. Zbieramy punkt i idziemy dalej. Reszta punktów nawigacyjnie nam poszła już od kopa, acz nie zrobiliśmy całego etapu – robi się coraz bardziej krucho z czasem bo jest południe, a przed nami jeszcze kawał drogi. Albo z 6 kawałów, jak odwalimy podobne numer. Cała przygoda kosztowała nas kolejne, niemałe już straty czasowe. Niemniej swojskie klimaty bo prawie jak Zabierzów:
Gdy wracamy z BnO, jesteśmy ostatni. Tylko nasze rowery leżą na punkcie przepakowym. Nikogo oprócz obsługi punktu. Fakt ten dobija nas psychicznie, ale wskakujemy w siodła i ruszamy w pościg.
„…CIĘŻKO BYŁO ZNALEŹĆ W SOBIE SIŁĘ, WBREW PRZECIWNOŚCIOM, BEZ SŁOWA ZACHĘTY” (b)
Jest piękny słoneczny dzień. Zrobiło się naprawdę ciepło. Zimowe rękawiczki i buffy lądują w plecaku. W nocy było zimno, ale teraz w południe to jest bajka. Piękny dzień… na klęskę. Lepszego nie znajdziecie.
Od zalewu Rybnickiego rajd prowadzi przez bardzo ładne miejsca, tylko czemu jesteśmy ostatni...
„Jesteś ranny, Mistrzu Yoda? -Tylko moje ego, tylko moje ego” (c)
Tyle popełnionych błędów, jak jakaś przedszkolna ekipa… błędów zarówno tych głupich jak i tych, z których ciężko wyciągnąć sensowne wnioski – bo co, czy mamy teraz ignorować wszystkie znaki typu ślepy zaułek? To ma być rozwiązanie?
Dopada nas też zmęczenie – zarwana noc, poprzednie przespane pod 3-5 godzin (domykamy prace nad Wiosennym CZARNYM KoRNO, więc naprawdę mało śpimy). Nie skarżę się – bawimy się świetnie robiąc trasę KoRNO, rzekłbym że fantastycznie. Ja się jaram jak Londyn w 1666, że robimy ten rajd, ale także stwierdzam fakt – śpimy mało, bo jest to niemałe przedsięwzięcie. Teraz wychodzi zmęczenie, dopada nas kryzys, a liczba popełnionych błędów bynajmniej nie poprawia naszego samopoczucia.
- Ech, Szkodnik, jest dziś fatalnie.
- jedź, k***a i cisza!
No dobra, słowo zachęty jednak się znalazło. Kochany Szkodnik. O wiem, włączę sobie wiesz poleceń – tam znajdę znak zachęty. Moją duszę uleczy DR. DOS :)
"PAN Z WAMI! I OGRÓD JEGO. MROCZNY, BUJNY OKRUCIEŃSTWEM" (d)
Docieramy do kolejnego przepaku – tym razem w ogrodzie botanicznym. To jeden z największych ogrodów botanicznych w Polsce – świetna sprawa, tutaj punkt przepakowy. Tutaj także spotykamy wielu zawodników trasy OPEN, który mają tutaj kilka zadań do wykonania. Ruszamy na eksplorację zakamarków ogrodu i niemal natychmiast spotykamy Kamilę i Filipa, którzy startują dzisiaj właśnie na trasie OPEN. Częstują nas cukierkami (mieszanka krakowska !! ROAR !!! ), co dobrze wpływa na nasze morale – a to dość ważne dzisiaj, o czym już chyba wiecie.
Zbieramy wszystkie punkty w ogrodzie i lecimy na zadanie specjalne – tyrolka. Trzeba na linach przeprawić się na drugą stronę przepaści. Super sprawa – obsługa zapina nas w uprzęże, karabinki i zrzuca w przepaść. Połowę trasy pokonujemy dzięki grawitacji, a potem trzeba już wyleźć w górę samemu.
Obsługa jest genialna: żywiołowa, pełna pasji, widać, że Ich cieszy to co robią.
Nawiązuję się nawet dialog:
Instruktor: Wiecie, to strasznie fajne. Mógłbym to robić cały dzień
Basia: Zrzucać ludzi w przepaść, tak? Rozumiem. Naprawdę Pana rozumiem.
Łącznie łapiemy 5 z 8 punktów na tym etapie i wracamy na przepak. Czas zaczyna nas coraz mocniej gonić.
POWRÓT PANA PORAŻKI
Wyjeżdżamy z ogrodu i ruszamy w kierunku bazy. Mamy do złapania jeszcze kilka punktów rowerowo oraz jeszcze jeden etap pieszy do zrobienia. Na etap pieszy poświęcamy 20 min, łapiąc dość szybko 4 punkty – cisnąc przez las totalnie na azymut. Chwilę potem uciekamy bo zostało nam niewiele ponad godzinę i trzeba kierować się do bazy.
Jako, że przyspieszyliśmy na ostatnich etapach, to wyprzedzamy kilka drużyn i nie jedziemy ostatni. Niemniej, uznajemy że jest to bez większego znaczenia ponieważ inne ekipy NA PEWNO mają komplet punktów na etapach pieszych, a tym samym mają większą od naszej sumę punktów. Czemu tak założyliśmy – ba czemu byliśmy tego tak straszliwie pewnie? W sumie to nie wiem tak naprawdę…
Atakujemy dwa ostatnie punkty – na pierwszym mamy pecha: to co na mapie jest fajną ścieżką, w rzeczywistości urywa się nagle w jakimś młodniku i zaczynamy przedzierać się na dziko przez krzory. Nawigacyjnie jesteśmy idealnie, ale przedzieranie się na dziko kosztuje nas prawie 20 minut walki z wiatrołomami. Finalnie docieramy na punkt i lecimy dalej… droga na kolejny to jedno błoto. Gęste i lepkie. Kawałek, który normalnie pokonalibyśmy w 5-7 minut zjada nam kolejne 20. Robi się naprawdę kiepsko z czasem, ale zdążymy. Mamy doświadczenie w ostrych finiszach, znamy się na tym… Wbijamy na drogę wzdłuż jezior, która biegnie lasem do Żor, a tutaj…. Pan Porażka, wyciera sobie buty z błota.
- O witajcie! Dawno Was nie widziałem. Jak Wam się podoba ta droga?
- ***idź stąd*** (cenzurowana wersja prawdziwych słów, które wtedy padły)
Droga to jeszcze większe błoto niż to co prowadziło na punkt. Jest lepkie i grząskie. Jedziemy z prędkością 5-6 km/h, a uda zdają się krzyczeć niemym krzykiem, tak bolą. Masakra, nie przejedziemy tego. Próbujemy prowadzić, ale toniemy po kostki. Czarna maź oblepia koła, buty, zasysa nas… masakra (OSA Opole w bazie nam powie, że Oni nastawiali się, że będą w bazie godzinę przed limitem i też pojechali właśnie tędy… dotarli 8 minut przed końcem czasu). Walczymy, im dalej tym gorzej plus wykańcza nas ten kawałek fizycznie. Patrzymy na mapę, nie ma opcji tędy zdążyć… zawracamy. Pojedziemy na około – o wiele dłuższą drogą, ale utwardzoną aż do głównej i potem już prosto do Żor. Powrót na drogę utwardzoną kosztuje nas niemal 7 minut, zostaje 13… masakra. Ciśniemy ile fabryka dała, mimo że w nogach już ponad 120 km na rowerze i sporo z buta.
Byle do głównej. Byle do głównej… nagle z prawej odchodzi nam całkiem niezła ścieżka w prawo. Rzut oka na mapę, dochodzi do głównej szybciej – jest jak przeciwprostokątną trójkąta. Ryzykujemy? NIE – jeśli dobra ścieżka za 200 metrów stanie się takim samym błotem jak poprzednia to będzie kaplica. Jakiekolwiek szansę aby zdążyć przepadną. Trzymamy się planu… nie mogliśmy o tym wiedzieć, ale ta ścieżka była w pełni przejezdna (inne ekipy nam to w bazie powiedziały). Nie mogliśmy wiedzieć, ale z punktu widzenia rajdu jest to kolejny błąd. Zostało 10 minut a my jedziemy dłuższą, okrężną drogą…
KOLEJ NA PANA PORAŻKĘ CZYLI "KLĘSKI NAWET W PÓŹNYM WIEKU, NAUCZĄ CIĘ ROZUMU CZŁOWIEKU" (e)
Gnamy przez Żory jakby piekła nie było. Piesi i samochody uciekają nam z pod kół - nie hamujemy dla nikogo dziś. No prawie dla nikogo... dojeżdżamy do przejazdu kolejowego. Na naszych oczach zamykają się rogatki. NIEEEEEE !!!
PKP - no ja Cię proszę !!! Akurat dziś musisz być na czas? Nie mogliście się spóźnić, dwie minuty, kurde jedną!
Nie, dziś są punktualnie: mają być o 16:00 w Żorach to będą. Jest 15:56 a my wisimy na zamkniętym szlabanie. 4 minuty, gdyby ten pociąg przemknął jak błyskawica to może... ale nie, ALE NIE !!! Wyjeżdża coś żółtego, z prędkością 15-20 km/h. Za sterami nikt inny jak sam Pan Porażka - macha do nas: "patrzcie jaką gablotę sobie sprawiłem"
Ludzi patrzą na nas dziwnie. Wszyscy stoją grzecznie przed przejazdem, a dwójka umorusanych błotem pacanów na rowerach, skacze i rozpacza, klnie i złorzeczy...Pociąg toczy się wolna i słychać tylko stuk literki PI (PI to 3 z haczykiem, i jak się koło obraca to ten haczyk się tłucze...).
Patrzymy na wyniki… nasz ugrany wynik dałbym nam 4 miejsce. Chyba nie takie złe, jak na rajd gdzie były bardzo silne zespoły, a my zupełnie nie radzimy sobie na częściach biegowych… Dałby gdybyśmy zdążyli na metę w limicie. A tak lądujemy na przedostatnim miejscu w tabeli (nie tylko my się spóźniliśmy).
Czy zdążylibyśmy gdyby nie pociąg? - Nie wiem. Jakaś szansa pewnie była, ale ciężko gdybać. Nie odważę się stwierdzić, że to pociąg był przyczyną klęski. Spóźniliśmy się 9 minut. Akcja z pociągiem to góra 4-5 minut, więc bardzo prawdopodobne, że i tak nie zdołalibyśmy dotrzeć do bazy w czasie. To nie pociąg, to nie Pan Porażka, to nie błoto... to my i tylko my położyliśmy ten rajd pokazowo.
Wystarczyło:
- popełnić jeden błąd nawigacyjny mniej
- odpuścić część etapu kajakowego (bardzo czasochłonnego)
- nie musieć wracać się po kartę na jednym BnO
- zaufać dobrej drodze w lesie i skrócić przelot do głównej na ostatnim finiszu
- nie wmówić sobie, że jesteśmy ostatni i nasz wynik to wstyd na tle innych zespołów.
Wtedy odpuścilibyśmy jeden punkt i przyjechali do bazy z 38 z 50 punktów. A tak mamy NKL'a.
Pierwszego w życiu na naszych rajdach. Kary za spóźnienia (odejmowanie punktów, kary czasowe) to zaliczyliśmy już nie raz, ale NKL'a to się jeszcze nie zdarzyło.
"WHY DO WE FALL, BRUCE? SO WE CAN LEARN TO PICK OURSELVES UP" (f)
To trochę chichot losu, bo na drugiej edycji rajdu wpadnięcie na metę 4 sekundy przed końcem czasu dało nam 3-ciej miejsce na podium. Wiele zespołów nie zmieściło się w czasie i poleciały NKL'a. A dziś ten sam paragraf regulaminu, co wtedy dał nam podium, teraz wyekspediował nas... nazwijmy to roboczo "w pizdu" z klasyfikacji. Trzeba jednak pozbierać się psychicznie i to ekspresem. Za tydzień Wiosenne CZARNE KoRNO - nasza impreza. W czwartek i piątek rozkładamy trasy. Musimy zatem zebrać się w sobie i stanąć na nogi. Pamiętajcie "co Was nie zabije" to Was okaleczy... ale blizny bywają sexy, więc napieramy dalej. Jeszcze dorwiemy nasze K2 zimą, może nie dziś ale dorwiemy :)
Ostanie dwa słowa o rajdzie, takie wprost do Organizatorów: nadal druga edycja Wilczego z Czantorią nad ranem i finiszem na 4... sekundy zostaje nie pobita, ale wczoraj też było fajnie. Od etapu kajakowego to trasa fantastyczna. Ale te 30 km po Rybniku to, powiem Wam, że CZAD... z opony od traktora w piecu. Ten kawałek trasy to projektowaliście chyba po jakiś srogich pigułach :)
A gdyby ktoś chciał wiedzieć jak wczoraj czuliśmy się po tak, spektakularnie położonym rajdzie to odpowiem Leśmianem (g)
"...Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!
Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...
I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną...
...I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...
I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!...
...Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?...
...Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów.
I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?"
Dziś już nam lepiej :P
"Lecz napisano, że lepiej spalić jedno miasto, niż złorzeczyć ciemnościom. Corgo nie złorzeczył... wiele razy" h). Ja tez nie zamierzam.
Aha, no i zgodnie z obietnicą podaje cytaty i nawiązania.
b) Kaczmarski "1788"
c) Książka "Gwiezdne Wojny: Zemsta Sithów" - polecam przeczytać. Genialnie uzupełnia film i jest pełna kozackich tekstów !!!
d) Opis na tyle książki Grzędowicza "Pan Lodowego Ogrodu, tom 2"
e) Sofokles "Antygona"
f) Film "Batman Begins"
g) Bolesław Leśmian "Dziewczyna" - polecam, jak ktoś nie zna wiersza. Poniżej wykonanie śpiewane
h) to jest dobre pytanie. Usłyszałem i zapamiętałem... coś kojarzę "Żelazny Roger", ale czytać nie czytałem.
Kategoria SFA, Rajd