aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Świętokrzyska Jatka 2019

  • DST 143.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 sierpnia 2019 | dodano: 04.08.2019

Świętokrzyska Jatka to dla nas dość charakterystyczna impreza. Rok temu było piekło, ponad 30 stopni, trasa także około 130 km przy zalesieniu terenu 10%... po prostu patelnia. Do tego wtedy też premierę miał Venom, (mój nowy rower) - następca zmarłego tragiczne Króla Dart(h)Moor'a Pierwszego i nigdy nieodżałowanego Santa Cruza.Gdy zatem zobaczyliśmy, że znowu możemy się zapisać na przejażdżkę w piekle (choć równie dobrze mógł to być w tym roku dzień potopu), nie wahaliśmy się ani chwili. Zwłaszcza, że Jatka miała rozgrywać się w ternach nam zupełnie nieznanych, z bazą w Połańcu.


Owoc żywota twojego je ZUS... czyli tragiczna historia pewnego łosia z Piotrkowa
Na dzień przed nami wyjazdem pisze do nas Obywatel Tygrys (jak nie wiecie do czego nawiązuję, to oglądnijcie sobie klasykę polskiego kina o fali w wojsku - "Samowolka", film dostępny chociażby tutaj). Krystiana nazywam Tygryskiem, bo jego pasiasty strój rowerowy jest stylizowany na tego zwierza. Nie wiem ile ma nadal na fali, ale sądzę że jest już dawno po "Święcie Lasu" (czyli 111 DDC, kiedy pionowało się wozy). Jak ktoś nie ogarnia o czym znowu piszę, to poszukajcie sobie informacji o dawnych zwyczajach w wojsku. Dowiecie się kim były Jesiony, co to była AMBA, co to znaczyło mieć nadal dwójkę z przodu czy być ocelotem. 
Krystian pyta nas czy może się z nami zabrać do Połańca. Nasz SFA-Panzerkampfwagen nie jest może przystosowany do przewozu dzikich bestii (zwłaszcza, że Krystian zawsze napiera jak dziki), ale dajemy radę jakoś Go zapakować. W drodze do Połańca rozmowa schodzi na różne dziwne tematy... w pewnym momencie tak dziwne, że Krystian opowiada nam tragiczną historię łosi w ZUS'ie w Piotrkowie Trybunalskim. A było to tak... pewnego dnia przybyły do Piotrkowa dwa łosie. Najpewniej załatwić coś w Urzędzie Celnym, bo tam jest zawsze ostra jazda... Powiem że w starej robocie z kompami przemysłowymi, to był to jedyny urząd gdzie musieliśmy wyjaśniać pisemnie i to z pieczątką rzeczoznawcy, że komputer PC nie jest sterownikiem PLC. Urząd Celny w Piotrkowie wart jest osobnego wpisu :)
Nie jest dla mnie zatem dziwne, że łosie musiałby się samodzielnie kopsnąć do Piotrkowa aby coś wyjaśnić. Nie widziały jednak, że wybierały się w swoją ostatnią podróż... dorwali je siepacze ZUS'u i jednego z nich powiesili na płocie. Gdy rano ludzie wstali do pracy (do pracy... w Piotrkowie. Tyś widzioł - to tak samo jakbyś powiedział "szczęśliwi ludzie z Radomia"). Jeszcze raz, gdy rano ludzie wstali ujrzeli truchło łosia wiszące na ogrodzeniu ZUS'u.
Oficjalna wersja mówi, że łoś chciał ogrodzenie przeskoczyć (czyli nieleganie wtargnąć na tereny ZUS'u), nabił się na ogrodzenie i zdechł... Żal zwierzaka, ale czujecie klimat.... łoś "ukrzyżowany" na płocie ZUS'u... jakim cudem to się nie stało się mem'em.
Owoc żywota twojego je ZUS... tak bardzo, że nawet łoś nie wytrzymał i targnął się na życie, przed główną bramą... w ramach protestu... już widzę artykuł w "Fakcie": "GROZA !!!"
(Po tej opowieści jak Grzesiek M. napisze w swojej FB relacji, że na Jatce spotkali w lesie łosia, to myślałem że padnę...)
Na takie chwilę na swojej - co najmniej dziwnej - playliście w aucie mam specjalną piosenkę. Do końca drogi do Połańca słuchamy zatem Łydki Grubasa, która śpiewa:

W dalekiej snu krainie okrutny mieszkał smok
Co umiał ukraść wszystko, na co obrócił wzrok
A chłopi z tej krainy, co przecież też chcą żyć
Zrzucili się po owcy, by się nie raczył mścić
I kiedy go karmili, on ciągle rósł i rósł
Miał imię nietypowe, a zwał się ZUS...

Wójcie!
Wołajta Jaśka, bierzta grabie
Idziem na Zusa całom wsiom (1*)


Link do utworu oczywiście na końcu wpisu :D



Nie ważne kto z bazy wyjeżdża ostatni... ważne kto do niej ostatni wraca !!
Docieramy w końcu do Połańca. Jeszcze nie wyszliśmy z szoku, po tragicznej opowieści o śmierci w ZUS'ie, a już musimy się rejestrować, odbierać pakiety sportowe i przygotowywać do startu. Oczywiście w bazie pełno znanych twarzy, a że przybyliśmy ze sporym wyprzedzeniem, to jest też trochę czasu na rozmowy i pogaduchy.
Chwilę później jesteśmy już na odprawie, gdzie Łukasz robiący niezła Jatkę (np. właśnie Świętokrzyską) prezentuje nam główne informacje o trasie. Dołącza do nas także Andrzej znany Wam już z niejeden relacji, więc nie będę tym razem pisał o grubych przewodach :)
Gdy dostajemy mapę to jesteśmy pod wrażeniem. 30 punktów kontrolnych, tak rozsypanych po mapie, że ciężko ułożyć jakiś wariant. I o to przecież chodzi !!!
Będzie to widać także na trasie, bo np. pkt nr 28 będzie atakowany w tak różnych konfiguracjach, że aż głowa mała. My będziemy go brać na powrocie do bazy, ale wiele ekip atakowało go początku rajdu. Wariantowość!! Kwintesencja tych imprez!
Jesteśmy naprawdę kontent i wykreślamy nasz wariant, zupełnie nie mając pojęcia czy jest on (no i na ile) sensowny - co więcej, w trakcie jazdy nie obejdzie się bez korekt, modyfikacji i poprawek.
Narysowanie na mapie wspomnianego planu zajmuje nam dłużej niż zwykle, tak że z bazy wyjeżdżamy niemal ostatni, co niektórzy nie omieszkają nam wypomnieć. Odpowiadamy jak w tytule: "nie ważne kto wyjeżdża z bazy ostatni, ważne kto do niej ostatni wraca. Do zobaczenia o 22:59" (bo limit rajdu jest do 23:00, a chyba już wiecie że Aramisy to synonim wyrażenia "na styk").

"Andrzeju nie denerwuj się"... jeśli zacytować klasykę polskiego internetu.
No jaja, czasem nawigujemy z dokładnością do metrów, nie dając się nabrać na punkty stowarzyszone, a czasami azymutujemy się na duże odległości, czy też idziemy jak po sznurku w labiryncie ścieżek... Dziś jedank nie umiemy dobrze wyjechać z miasta (jak się wyjeżdża z miasta dobrze?). Skrzyżowanie drogi krajowej, stacja benzynowa (oznaczona na mapie), a my mamy pierwszą dyskusję w zespole. Andrzej mówi "nie tutaj, następny zakręt". Basia mówi "no nie, właśnie tutaj". Ja patrzę na mapę i myślę "też jestem zdanie, że z odległości wynika że tutaj... ale układ dróg tak mi się totalnie nie zgadza, że może Andrzej ma rację?".
Wszyscy pognali, a my nie umiemy wyjechać z miasta... dyskusja coraz bardziej burzliwa. Fantastyczny początek.
Kto miał rację? A czy to ważne? Ważne, że w końcu dochodzimy do porozumienia czyli jedziemy jednak "tutaj", a jak się okaże, że jesteśmy źle to będziemy w d***...eee... poprawiać. Proste?
Ech, komandosi nawigacji, mistrzowie azymutu... nie wiem co nas zaćmiło... Pierwsze skrzyżowanie, a my nie wiemy jak jechać. Po prostu nawigacja firmy MŁOT-MŁOT "utracono sygnał logiki..." No więc bez korekty (a może właśnie z nią - mówiłem, że nie jest to ważne) docieramy finalnie do pierwszego punktu kontrolnego w Ruszczy przy imponującym pomniku przyrody.


Nie musi smakować, byle sponiewierało czyli... "ELITARNI" (2*)
Lecimy dalej, nawigacja zaczyna nawet działać. Na 3-cim lub 4-tym punkcie dopadamy "Bronka", który wygrywa większość imprez. Jesteśmy w szoku. Dogoniliśmy Pawła, czyżbyśmy łamali już wszystkie możliwe prawa... nawet prawa fizyki i poruszaliśmy się szybciej niż światło?
Jeszcze przed chwilą nie umieliśmy wyjechać z Połańca, a teraz doganiamy elitę maratonów na orientację. Okazuje się, że nie ma tak dobrze. Po prostu wczoraj wieczorem elita zapiła i to nie byle co, bo coś co nazywają Mlekiem Teściowej (nie pytam o więcej...). Struli się tak, że raczej powinno się to nazywać Zemstą Teściowej... Wiecie, jak jest. Nie musi smakować, byle sponiewierało. Ten eliksir to sponiewierał Ich nawet aż za bardzo i teraz Bronek jest lekko zmięty. Chwilę jedziemy zatem razem... ledwie utrzymując jego tempo. No tak, musi być chory i nie do życia, abyśmy się z trudem za Nim utrzymywali...
No ale chrzanić kontekst, mogę napisać, że lecimy z Bronkiem. Inna sprawa, że gumy których używa Bronek mają coś w sobie i aż muszę sobie ich trochę podotykać.

Chwilę później nadjeżdża także Grzesiek L. i teraz to naprawdę czuję się jak w filmie "ELITARNI", bo ciśniemy w takiej elicie że to chyba jakaś nieporozumienie.

(Nota bene, bardzo polecam ten film, jak i jego drugą - jeszcze lepszą - część. Dwa słowa o fabule: opowiada on o BOPE czyli o Batalhão de Operações Policiais Especiais. Jest to jednostka policyjna należąca formalnie do Żandarmerii Wojskowej Rio De Janeiro. Grupa ta przeznaczona jest to zwalczania najgroźniejszych przestępstw i ma tzw. licencje na zbijanie. Ich logo to trupia czaszka, a chyba pamiętamy, że takich znaczków używali kiedyś chłopcy w mundurach od Hugh'a Boss'a. Amnesty International wypowiada się o działaniach BOPE krytycznie i nierzadko oskarża ich o nadużywanie tej władzy oraz przeprowadzanie egzekucji w brazylijskich fawelach. Jest to jeden z najbardziej zmilitaryzowanych i bezwzględnych oddziałów policji na świecie, którego działania są z jednej strony niesamowicie skuteczne, a z drugiej budzą spore wątpliwości natury etycznej. Kończąc offtopic - polecam oglądnąć obie części, zwłaszcza tym którym podobało się trudne kino np. w postaci "Miasto Boga")


No więc w takim towarzystwie czuję się niemal jak tytułowi "ELITARNI", zwłaszcza że chwilę później Organizator Liszkora prowadzi nas, przez krzory i wiatrołomy, bo droga się skończyła. Jakaś kolce rozdrapują mi ramię, gałęzie wkręcają się w szprychy... ale nie zwalniamy - ciśniemy jak BOPE, czyli cel uświęca środki. I jest!! Łapiemy kolejny lampion. Nie mija kolejna chwila i już nie utrzymujemy tempa czołówki... odjeżdżają nam, acz nie wszyscy bo część z Nich odbija po wspomnianą już 28-kę, którą my planujemy na powrocie.



Czas zapolować na Tygryska... czyli "Cześć, Tereska" !!! (3*)
Jedziemy dalej już tylko w trójkę, we własnym tempie. To było by tyle ze snów o elicie.
Na jednym z punktów spotykamy Sergiusza, Ewę i ich ekipę. Miło się z Nimi zagadaliśmy i pomyliśmy ścieżki...
Zamiast pojechać prosto na punkt, zrobiliśmy sobie podjazd przez jakieś pola i pagóry, a i tak trafiliśmy niemal w to samo miejsce z którego wyruszyliśmy. Tak to jest jak się gada i nie kontroluje mapy... Elitarni tak bardzo... ale było miło, więc nie ma tego złego :)
Nawet na zdjęcie się załapałem. Sława tak bardzo !!


Chwilę później ciśniemy dalej, już po wszelakich korektach i nagle mija nas Krystian czyli Tygrysek. Co jest? Przecież On już dawno powinien być  dużo dalej czyżby jednak Elitarni?
Nic z tych rzeczy - miał problemy techniczne z rowerem i dlatego teraz nadrabia jak szalony. Gna niesamowicie, ale czemu by nie zapolować na Tygryska skoro sam się nam napatoczył. Przyspieszamy - trzeba Go dorwać szybko, bo im dłużej trwa pościg tym lepiej dla Niego (On zrobił 507 km na Grassorze 444, a nie jak my słabiutkie 320 km...:D).
Zwężam źrenicę, tak skupić się na celu - liczy się tylko droga i odległość o uciekającego celu. CIŚNIEMY !!! Tygrysek skręca w prawo, my z Nim, chwilę później odbija w lewo w małą ścieżkę w las - my nadal siedzimy Mu na ogonie. Zaraz wypluję płuca, ale nie ucieknie mi. Wpadamy nad jezioro, zeskakujemy z roweru i podbiegamy do brzegu... a tutaj jacyś tubylcy.

Tygrysek krzyczy: jest tu takie coś biało-pomarańczowe?
Tubylec: Nie... ja tu tylko posuwam Teresę.
Ja: A to spoko...


Cholera nie to jezioro, właściwe jeziorko jest 100 m w prawo. Korekta i jest! Mamy kolejny lampion, ale Tygryska już nie ma - pognał dalej. Uciekł... gdy zajęliśmy się lampionem. Ech...





Czarni nad Czarną...
Przekraczamy rzekę o pięknym imieniu: Czarna. Nie Czarna Przemsza czy Czarna Nida - po prostu Czarna. A nad nami czarne chmury? No nawet nie, bo pogoda jest żyleta... przynajmniej na razie, bo deszcze są zapowiadane w późniejszej części dnia. Co najwyżej czarne chmury nad naszą nawigacją bo znowu przedzieramy się przez pokrzywy, oganiamy od psów pilnujących stawów i staramy się wrócić do jakieś cywilizacji...
Gdy docieramy do rzeki to nawet jest na niej most - no szaleństwo, nie trzeba targać wpław. No ale skoro taka nazwa rzeki to musimy zrobić sobie tutaj zdjęcie - Czarni nad Czarną.


Chwilę później docieramy także do urokliwego parku w Rytwianach i tam też robimy sobie kilka zdjęć.





"Bufet jak bufet, jest zaopatrzony. Zależy czy tu, czy gdzieś tam. Tańcz, póki żyjesz i śmiej się do Żony..." (4*)
No śmieję się, bo to pierwszy tak bufet ever !!!
Zaopatrzony owszem, ale przede wszystkim ukryty. Nie prowadzi do niego żadna ścieżka, trzeba przedzierać się przez krzaki, nad małe zarośnięte jeziorko. Rewelacja! Chwilę nam zajęło aby się tu dostać. Nawet go trochę przestrzeliliśmy, tak że konieczna była korekta - oczywiście przez chaszcze.
Zwykle bufety są oczywiste: wiaty turystyczne, przełęcze, a tu taka niespodzianka. Na bufecie posilamy się pierniczkami i owocami. Uzupełniamy także zapasy wody.Tu warto wspomnieć, że Jatka jest jednym z nielicznych rajdów, które oprócz oficjalnego bufetu udostępniają również bukłaki z wodą na różnych punktach kontrolnych.
To bardzo miłe i pomocne - w tym roku wprawdzie w naszym przypadku nie było to potrzebne (duże plecaki = duże zapasy własne), ale rok temu kiedy była patelnia i piekło, woda na punktach to było zbawienie. Opuszczamy skryte w leśnym gąszczu jeziorko i ruszamy dalej. Jeszcze sporo trasy przed nami.



"W kamieniołomach moi ludzie szukają szybko i dokładnie. Daje się zauważyć zapał i szczere zaangażowanie..." (5*)
Parafrazując Mistrza Jacka. Szukamy i szukamy, ale lampionu nie ma. Byłoby szkoda gdybyśmy nie odczytali sms'a od Organizatorów, że lampion zaginął. AMBA fatima - było i nima, AMBA to takie zwierze, co zobaczy to zabierze... No i zabrała...
Piękny kamieniołom i super miejsce na punkt, ale lampionu już tu nie ma. Tracimy trochę czasu na poszukiwania, ja nawet przedostaję się na drugą stronę "dziury" aby niczym rasowy zwiadowca wypatrywać lampionu z góry.
Gdy wszystko inne zawodzi, Basia dzwoni do Łukasza i ten potwierdza, że lampionu dzisiaj tutaj nie znajdziemy. Szkoda by było gdybym był po drugiej stronie ogromnego kamieniołomu - no cóż, dużo czytam o Gaszerbrumach (8080m oraz 8035m), Kanczendzondze (8586m) i innych takich nie najmniejszych pagórach, no to chyba dam rady zejść po skale w dół?
Ruszam zatem w dół, a Basia na to tylko "zabiję Cię, jak się zabijesz". Zastanawiam się czy właśnie zrobiłem nową drogę i złoiłem kamieniołom, ale to chyba nie tak działa... chyba dzisiaj ze sławy nic nie będzie.



Przez krzaki na kurczaki...
Punkt: rozwidleni strumieni. Szumnie to nazwane, bo ja tu żadnego strumienia nie widzę. Szemrane to rozwidlenia, ale coś tu jest. Są tu chaszcze i krzory (znowu!!!)... jest też lampion, więc "jest dobrze, ale nie tragicznie" (6*).
Do dobrej drogi mamy w miarę niedaleko, więc postanawiamy się do niej po prostu przedrzeć na dziko. Wychodzi na to, że będzie to bardzo "na dziko" bo roślinność nie odpuszcza. Znowu kolce, znowu gęsto i komary. Parzy, gryzie, dusi, tnie i harata... przedzieramy się jednak twardo dalej. Gdy w końcu dotrzemy do cywilizacji płoniemy od oparzeń i pogryzień. Ech, tego nie lubię w tej robocie...
Jeszcze popas gdzieś po kapliczką. Wyciągamy wałówę - ja oczywiście kurczaka zapieczonego w cieście pizzy. Szkoda tylko, że bez ryżu... No co, nie wiecie że

"Kurczak, ryż i kreatyna
zrobią z Ciebie sk****syna! (7*)

Rozsiedliśmy się pod kapliczką, byłoby szkoda gdyby dowalił Wam deszcz... Oczywiście zaczyna padać. Ech tego też nie lubię w tej robocie, ale cóż zrobić. Raincover'y na plecaki i ciśniemy dalej. Okaże się że i tak mieliśmy szczęście, popada nam i to umiarkowanie przez kilka minut, a inni zawodnicy będą w bazie mówić, że dorwało ich mega oberwanie chmury. Może jednak ktoś nas tam na górze lubi... albo tam na dole. Kto wie?





"Ścigają się z zachodem słońca..."
Wygląda na to, że uda nam się zrobić komplet punktów. Cała trasę i to przed nocą! Limit jest do 23:00, ale celujemy aby być w bazie przed 21:00. Mocny zapas! A co z finiszem ostatkiem sił, co z obietnicą "do zobaczenia ma mecie o 22:59?" - może się okazać, że nawet nie będziemy musieli zakładać lampek. Nie żebym ubolewał, ale jest to dziwne. Proponuję zatem Szkodnikowi, abyśmy przed zjazdem do bazy umyli rowery na myjni w Połańcu. Tym sposobem przyjedziemy trochę później na metę i nie wywołamy dziwnych komentarzy, że Aramisy są tak wcześniej. Basia oczywiście odpowiada mi nieśmiertelne "puknij się w pałę". Ech...
Na ostatnich punktach Andrzej ma kryzys i cicho szepce "dobijcie mnie, zatłuczcie tym samym kablem, którym normalnie Was poganiam". Myślałem, że Szkodnik nas rozszarpie... jeden umiera, drugi chce się kąpać a mamy szansę zrobić komplet i to przez nocą. Każe nam zabierać się do roboty i wyrobić przed zmrokiem.
Jak w "Draculi" napieramy zatem w promieniach zachodzącego słońca. Ciśniemy tak, jakby z nadejściem nocy miał nastąpić jakiś koniec świata, albo cargo miało się obudzić - jeśli pamiętacie scenę, o której mówię.
Ostatnie punkty wchodzą nam po prostu co kilka minut, aż w końcu...
Baza. Koniec. Udało się. Komplet i to nim zapadły ciemności. Niby powinienem się cieszyć, bo Szkodnik ląduje na najwyższym stopniu podium wygrywając zawody w kategorii kobiet, ale rowery nadal brudne, a przejeżdżaliśmy obok myjni...
Żartuję oczywiście. Oczywiście to bardzo cieszy, że udało się skończyć zawody z takim wynikiem, ale chyba wiecie że są rzeczy ważniejsze niż puchary np. ryż z kurczakiem, a takowy był na mecie jako posiłek. Chrzanić puchary, dawajcie dokładkę !!!




CYTATY:
1. Piosenka Łydki Grubasa "ZUS"
2. Film pod tym samym tytułem "Elitarni" (org. "Tropa de Elite")
3. Tytuł polskiego filmu "Cześć Tereska"
4. Piosenka Maryli Rodowicz "Niech żyje bal"
5. Parafraza piosenki Jacka Kaczmarskiego "Meldunek"
6. Słowa prof. Zbigniewa Czjkowskiego, legendy polskiej szermierki, u którego robiliśmy kurs instruktorski na AWF Katowice.
7. Piosenka (paradia) Agresywna Masa i DJ Chwytak "Kurczak, ryż i kreatyna"
8. Scena z filmu "Dracula". Muzyka "Racing against the sunset" z tej sceny jest tutaj - powinna Wam przypomnieć, który to fragment tej chyba najlepszej ekranizacji "Draculi" w historii kina.


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
aramisy
| 16:13 poniedziałek, 5 sierpnia 2019 | linkuj Stare meble kuchenne, ognisko w lesie... nie brzmi to najlepiej. I jeszcze na dodatek nie wiedzieli gdzie stoi trójnóg :)
Piotrek | 08:02 poniedziałek, 5 sierpnia 2019 | linkuj A ja spotkałem miłych ludzi (chyba dziadek z wnuczkiem), którzy wywieźli stare meble kuchenne, żeby sobie w lesie zrobić ognisko. Niestety nie wiedzieli, gdzie stoi punkt triangulacyjny ;(
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa bezmy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]