Jubileusz SFA - część 1
-
Aktywność Sztuki walki
Niedziela, 22 stycznia 2023 | dodano: 28.01.2023
20 lat minęło jak jeden dzień, parafrazując klasyka... ale to prawda, bo w tym roku mija nam 20 lat z bronią w ręku. Ogólnie jest dla nas rok jubileuszowy, bo mija nam także 10 lat z mapą na kierownicy, czyli dekada startów w zawodach/maratonach/rajdach na orientację (ORIENTEERING). Z tej okazji postanowiliśmy stworzyć szereg wpisów dotyczących obu tych jubileuszy (Jubileusz SFA oraz Jubileusz ORIENT). Z jednej strony pozwoli nam to na podsumowanie naprawdę sporego kawałka naszego życia, a także na poruszenie tematów na które nigdy nie ma miejsca, przy opisywaniu jakiś konkretnych zawodów lub rajdów.
Dla Orientalistów będą to np. najlepsze punkty kontrolne lub największe nasze wtopy nawigacyjne, a dla Szermierzy najważniejsze lekcje lub zdarzenia, widziana zza maski szermierczej. Chyba zatem każdy znajdzie coś dla siebie. Zaczynam od tego co było pierwsze czyli JUBILEUSZU SFA.
Nie zamierzam opisywać tutaj całej naszej historii, jak to się stało, że trafiliśmy z bronią w ręku na planszę szermierczą, bo to materiał na osobną książkę :P
Skupię się raczej na pewnych podsumowaniach, wnioskach i przemyśleniach... a że "uczyć się na własnych błędach jest oznaką mądrości, a na cudzych... geniuszu", to może niektórzy z naszych obecnych Zawodników/Podopiecznych/Uczniów znajdą w tych materiałach coś wartościowego. O ile oczywiście będą umieć czytać między wierszami, ekstrapolować podane tu informacje i wyciągać odpowiednie wnioski. Niemniej nie zawsze będą to grzeczne opowieści, bo sięgają czasów gdy kształtowała się moja psychika jako zawodnika i instruktora... uważam zatem, że zostaliście ostrzeżeni - zapraszam, ale "THERE BE DRAGONS".
"- What's his weapon?
- Rapier and dagger"
Najważniejsze lekcje czyli momenty przełomu...
Zabija nas to co najbardziej kochamy. Moje serce kocha Rapier, kolano niestety nie przepada... i przelało trochę krwi za tą miłość
(dosłownie... nazywa się to punkcją i jak ściągają Wam dwie strzykawki płynu z krwią. z kolana.. no to robi wrażenie. Naprawdę robi wrażenie...)
To nie wszystkie lekcje jakie dostałem przez te 20 lat z bronią w ręku... To jakieś tam wybrane, ale z drugiej strony, to te chyba najmocniej zapamiętane.
Niektóre (z innych) lekcji nie nadają się do przytoczenia w przestrzeni publicznej... np tak jedna, o wschodzie słońca, na zamku pod Wrocławiem, gdzie przekonaliśmy się że to co robimy ma sens (taktycznie - bo zdrowotnie to NIE :P), no ale więcej powiedzieć nie mogę.
No, ale halo jestem System Inżynierem, a ta grupa wyznacza KRYTERIA WERYFIKACJI wymagań, więc wszystko się zgadza.
Koniec pierwszego wpisu jubileuszowego... ale poniżej zajawka kolejnych wpisów :)
Szermierka to nie tylko naparzenie się po ryjach w maskach... czasem to naparzenie się bez masek.
A skoro robimy podróż w przeszłość, to przecież przez lata robiliśmy pokazy. To nierozłączna część naszego życia w SFA.
Niedługo wpis ORIENT 1, a za kilka tygodni pewnie SFA część 2. Stay tuned :)
Dla Orientalistów będą to np. najlepsze punkty kontrolne lub największe nasze wtopy nawigacyjne, a dla Szermierzy najważniejsze lekcje lub zdarzenia, widziana zza maski szermierczej. Chyba zatem każdy znajdzie coś dla siebie. Zaczynam od tego co było pierwsze czyli JUBILEUSZU SFA.
Nie zamierzam opisywać tutaj całej naszej historii, jak to się stało, że trafiliśmy z bronią w ręku na planszę szermierczą, bo to materiał na osobną książkę :P
Skupię się raczej na pewnych podsumowaniach, wnioskach i przemyśleniach... a że "uczyć się na własnych błędach jest oznaką mądrości, a na cudzych... geniuszu", to może niektórzy z naszych obecnych Zawodników/Podopiecznych/Uczniów znajdą w tych materiałach coś wartościowego. O ile oczywiście będą umieć czytać między wierszami, ekstrapolować podane tu informacje i wyciągać odpowiednie wnioski. Niemniej nie zawsze będą to grzeczne opowieści, bo sięgają czasów gdy kształtowała się moja psychika jako zawodnika i instruktora... uważam zatem, że zostaliście ostrzeżeni - zapraszam, ale "THERE BE DRAGONS".
"- What's his weapon?
- Rapier and dagger"
Najważniejsze lekcje czyli momenty przełomu...
...chwile,
w których dowiedziałem się o sobie czegoś bardzo ważnego, poznałem
tajemnice doboru odpowiedniej taktyki do danego przeciwnika, dostałem
bolesną ale jakże ważną lekcję pokory. Tak, właśnie to te ostatnie, a
nie sukcesy czy zwycięstwa nauczyły mnie najwięcej. Pamiętajcie także,
że są to opowieści z całego okresu naszej kariery szermierczej, z 20 lat
więc nie patrzcie na nie przez pryzmat dnia dzisiejszego. Obecnie
skupiamy się głównie na prowadzeniu zajęć, sędziowaniu i ogólnej
organizacji SFA... ale były też czasy kiedy walczyliśmy o Puchar 3 Broni
mając w głowie tylko jedną myśl: "zwycięstwo nie jest najważniejsze...
JEST WSZYSTKIM". Były to czasy kiedy zarządzenie emocjami w walce nie
istniało, kiedy szło się naprzód po zwycięstwo nie zważając na koszty...
czy było to skuteczne? No właśnie NIE... no i o tym będzie dzisiejsza
nasza opowieść. O lekcjach pokory w służbie celu jakim jest tryumf. Będą to opowieści o tym jak
"wojownik" spotkał "technika" i zawarli pewne porozumienie, bo oboje
zrozumieli, że są dla siebie kluczem do sukcesu. Bez techniki czy
taktyki wasza wola walki rozbije się o "ścianę", która sami przed sobie
postawicie... ale nawet najwyższe umiejętności bez chęci zwycięstwa, bez
pasji, bez woli walki na niewiele się zdadzą. Kluczem jest umieć się
"odpalić" w odpowiedniej chwili, często "na żądanie" i to w taki sposób, żeby sięgnąć po całą
gamę znanych sobie działań, odpowiednio dobierając je do przeciwnika
naprzeciw Was.
Technik jest dla wojownika narzędziem do osiągnięcia upragnionego celu... a wojownik jest dla technika drogą, motywacją do doskonalenia umiejętności.
Lekcje będą bez nazwisk, choć Ci którzy są z nami nieco dłużej (niż dekadę :P), mogą w nich rozpoznać o kogo chodzi... na przykład, że o nich :)
LEKCJA 1 "...bo mi na to pozwalasz"
Sparing szpadowy, bardzo siłowa walka... w szpadzie... czyli absurd... ale nie ma o tym pojęcia, na tym etapie. Pewien wojownik wie lepiej i napiera ile fabryka dała. Wiele osób trafia poprzez bardzo siłowe pchnięcie z cofniętej najpierw ręki - u nas szermierczo zwane to jest "torpedą" albo "pizdą" (na przykład na ryj). Działa, więc nie przyjmuje do wiadomości, że działa to tylko na początkujących szermierzy, który wtedy panikują... i że atakując w ten sposób, jak przeciwnik NIE spanikuje i się obroni, to jestem potem jak "na widelcu" i zawsze dostanę.
CO TAM! Kto by słuchał... przecież działa i daje zwycięstwo. Szybciej, mocniej, byle do przodu... Ten plan był bez wad!
...i nagle, wtedy przeciwnik robi unik i wykonuje cięcie, bardzo mocne cięcie wprost na moją rękę. Klinga trafia mnie w dłoń, idealnie w kości palców, tuż za tarczkę Szpady... ARGH... zabolało.
Ale co tam! Udało Mu się! Następnego razu nie będzie... ignoruję radę "to głupie co robisz" - szybciej! mocniej. Byle tylko posłać mocniejszą p... torpedę.
Znowu unik i szpada ponownie ląduje na mojej dłoni... ból jest ogromny. Drugi raz z rzędu metalowy pręt tnie powietrze, aż słuchać świst i spada na kości mojej ręki... zaczynam widzieć na czerwono... to mieszanka bólu i furii... ponownie ignoruje padające "mówiłem Ci - NIE RÓB TAK". Jeszcze jedno natarcie na pełnej k***... mocy, na pełnej mocy.
Znowu świst broni, znowu unik przeciwnika i ponownie jego klinga trafia w moją dłoń, tym razem najmocniej ze wszystkich 3 razy... tym rzem ból składa mnie prawie do parteru, a broń wypada mi z ręki. Nie jestem w stanie zamknąć dłoni tak boli... ściągam rękawice... szrama jest konkretna. Uderzenie rozcięło skórę i łapa całkiem nieźle krwawi... krew ścieka mi po palcach, ale boli tak naprawdę nie samo rozcięcie skóry, ale to piekielne stłuczenie kości/okostnej. Mięśnie dłoni aż drżą... jestem wściekły, ale to koniec walki, nie utrzymam szpady w dłoni... pytam: CZEMU to robisz...
... i wtedy pada zdanie, które rozwala mój dotychczasowy światopogląd:
BO MI NA TO POZWALASZ... czego oczekujesz, walczymy, chcesz mnie trafić i to "torpedą", czyli - innymi słowy - chcesz mi pierd***lnąć, więc się bronię. Czy naprawdę oczekujesz, że jako przeciwnik po prostu pozwolę się trafić? Mówiłem Ci, że to głupie działanie, bo jak zrobię unik - nie spanikuję przez twoim agresywnym natarciem, to mam twoją rękę tak eksponowaną, że jej już nie obronisz. Pokazuję Ci to, dość dobitnie ale pozwalasz mi na takie działanie.
Mówiłem Ci, że to głupie, ale uparcie wiesz lepiej - sam się zatem przekonaj. Czemu to robię?
LEKCJA 1 "...bo mi na to pozwalasz"
Sparing szpadowy, bardzo siłowa walka... w szpadzie... czyli absurd... ale nie ma o tym pojęcia, na tym etapie. Pewien wojownik wie lepiej i napiera ile fabryka dała. Wiele osób trafia poprzez bardzo siłowe pchnięcie z cofniętej najpierw ręki - u nas szermierczo zwane to jest "torpedą" albo "pizdą" (na przykład na ryj). Działa, więc nie przyjmuje do wiadomości, że działa to tylko na początkujących szermierzy, który wtedy panikują... i że atakując w ten sposób, jak przeciwnik NIE spanikuje i się obroni, to jestem potem jak "na widelcu" i zawsze dostanę.
CO TAM! Kto by słuchał... przecież działa i daje zwycięstwo. Szybciej, mocniej, byle do przodu... Ten plan był bez wad!
...i nagle, wtedy przeciwnik robi unik i wykonuje cięcie, bardzo mocne cięcie wprost na moją rękę. Klinga trafia mnie w dłoń, idealnie w kości palców, tuż za tarczkę Szpady... ARGH... zabolało.
Ale co tam! Udało Mu się! Następnego razu nie będzie... ignoruję radę "to głupie co robisz" - szybciej! mocniej. Byle tylko posłać mocniejszą p... torpedę.
Znowu unik i szpada ponownie ląduje na mojej dłoni... ból jest ogromny. Drugi raz z rzędu metalowy pręt tnie powietrze, aż słuchać świst i spada na kości mojej ręki... zaczynam widzieć na czerwono... to mieszanka bólu i furii... ponownie ignoruje padające "mówiłem Ci - NIE RÓB TAK". Jeszcze jedno natarcie na pełnej k***... mocy, na pełnej mocy.
Znowu świst broni, znowu unik przeciwnika i ponownie jego klinga trafia w moją dłoń, tym razem najmocniej ze wszystkich 3 razy... tym rzem ból składa mnie prawie do parteru, a broń wypada mi z ręki. Nie jestem w stanie zamknąć dłoni tak boli... ściągam rękawice... szrama jest konkretna. Uderzenie rozcięło skórę i łapa całkiem nieźle krwawi... krew ścieka mi po palcach, ale boli tak naprawdę nie samo rozcięcie skóry, ale to piekielne stłuczenie kości/okostnej. Mięśnie dłoni aż drżą... jestem wściekły, ale to koniec walki, nie utrzymam szpady w dłoni... pytam: CZEMU to robisz...
... i wtedy pada zdanie, które rozwala mój dotychczasowy światopogląd:
BO MI NA TO POZWALASZ... czego oczekujesz, walczymy, chcesz mnie trafić i to "torpedą", czyli - innymi słowy - chcesz mi pierd***lnąć, więc się bronię. Czy naprawdę oczekujesz, że jako przeciwnik po prostu pozwolę się trafić? Mówiłem Ci, że to głupie działanie, bo jak zrobię unik - nie spanikuję przez twoim agresywnym natarciem, to mam twoją rękę tak eksponowaną, że jej już nie obronisz. Pokazuję Ci to, dość dobitnie ale pozwalasz mi na takie działanie.
Mówiłem Ci, że to głupie, ale uparcie wiesz lepiej - sam się zatem przekonaj. Czemu to robię?
Bo mi na to pozwalasz, bo mi
to umożliwiasz, bo walczysz głupio, bo nie myślisz, bo nie słuchasz,
więc ponosisz tego konsekwencje.
Dla mnie to punkt przełomu... może ktoś z Wam by się obraził, że to tylko sparing, a właśnie dość mocno obito Wam łapę... może ktoś by zareagował agresją... ale ja wtedy, w tamtym momencie powiedziałem tylko : naucz mnie tego.
Naucz mnie: jak nacierać poprawnie, tak abym mógł się obronić, a nie lądował w sytuacji "na widelcu"
Naucz mnie: jak się bronić przed takimi "torpedami", bo inni też tak robią.
Naucz mnie jak walczyć skutecznie.
Dla mnie to punkt przełomu... może ktoś z Wam by się obraził, że to tylko sparing, a właśnie dość mocno obito Wam łapę... może ktoś by zareagował agresją... ale ja wtedy, w tamtym momencie powiedziałem tylko : naucz mnie tego.
Naucz mnie: jak nacierać poprawnie, tak abym mógł się obronić, a nie lądował w sytuacji "na widelcu"
Naucz mnie: jak się bronić przed takimi "torpedami", bo inni też tak robią.
Naucz mnie jak walczyć skutecznie.
Naucz mnie...
Lekcja nr 1: Bo mi na to pozwalasz... absurdem jest oczekiwać, że przeciwniki będzie współpracował i poczeka aż go traficie... a wiele technik samoobrony, kursów typu "mistrz karate w 24h" opiera się na tym, że przeciwnik pozwoli Wam wykonać jakąś technikę... uwierzcie, że "nie pozwoli". Podkreślam - nie mówimy o sporcie - gdzie np. nie wolno uderzać w tył głowy bo przepisy tego zabraniają. W prawdziwej walce nie będzie "nie wolno" i nie będzie, że to niehonorowo. Liczy się tylko skuteczność... więc naucz się tak prowadzić walkę aby nie pozwolić przeciwnikowi na wiele.
Spory małżeńskie level zawody :)
LEKCJA nr 2: "... "Plan zawsze działa... do momentu konfrontacji z przeciwnikiem".
Andrzej... moja Nemezis. Niesamowicie dobry techniczne szermierz, zwłaszcza na Rapiery. Członek innej, mocno zaprzyjaźnionej z SFA, szkoły. Jeden z najtrudniejszych przeciwników z jakim kiedykolwiek walczyłem: zasięg, szybkość, umiejętności taktyczne i techniczne... notoryczny ćwierć-pół-a-czasem-i-finalista naszych Mistrzostw. Nieważne czy był to rok 2008, 2010, czy 2013. W normalnych okolicznościach czerpałbym garściami doświadczenie wynikające z możliwości sparowania z Nim na treningach... ale okoliczności nigdy nie były normalne. Widywaliśmy się regularnie... raz do roku, na Mistrzostwach we Wrocławiu. Walcząc najpierw o wyjście z grup eliminacyjnych, a potem o kolejne szczeble "drabinki" zawodów, prędzej czy później się na Niego trafiało. Jak człowiek miał pecha to już w eliminacjach "miał Andrzeja w grupie", bo los tak chciał (los albo "to życie k***wskie" - bo wtedy wyjście z grupy było utrudnione).
Dostawałem zatem szansę na pojedynek z Nim tylko raz w roku... RAZ W ROKU! Szansę aby sprawdzić czy to czego nauczyłem się przez ten rok, tym razem starczy aby Go pokonać.
Powtarzalnie jednak, rok rocznie schodziłem z planszy jako przegrany. Nieważne jak dobrze szły mi zawody i choćby rozbijał w danym dniu wszystkich, to w walce z Andrzejem mógł być tylko jeden wynik. Bynajmniej nie ten, na który liczyłem.
Zajebiste znowu te grupy..: D (czasy gdy nie mieliśmy aplikacji do rozgrywania zawodów)
Po porażce wracałem do treningów i przez kolejny rok uczyłem się kolejnych technik i taktyki, aby spróbować raz jeszcze... Ćwiczenia w parach na treningach, obozy treningowe, analiza filmików z walk aby dowiedzieć co zrobiłem źle (a mówimy o filmikach z dynamicznych walk, kręconych około 2010... więc jakość tych filmików, to nie była powalająca :P). Macie już jednak kontekst... a teraz sama lekcja. Rapier!.
Często otrzymywałem od Andrzeja trafienie natarciem "po skosie z góry". Zawsze mnie to zaskakiwało, a nawet jeśli zdołałem podjąć jakąś akcję obronną, to nigdy nie była skuteczna. Nawiązywała się wymiana na żelazie, w której sobie nawet radziłem i kiedy - miałem wrażenie - że walka była pod kontrolą, nagle wjeżdżało mi to skośne pchnięcie w bark Rapierem. ARGHHH... no nie umiałem tego sparować. Tu ważna uwaga: Andrzej trafiał mnie tak często - w znaczeniu często sięgał po tą technikę, ale nie ma się co dziwić: była po prostu na mnie skuteczna.
Na podstawie obserwacji własnych, rozmów z Markiem i analiz filmików, udało mi się wyizolować tą technikę. Wyizolować, skodyfikować, zrozumieć... a następnie przez długie miesiące w różnych lekcjach szermierczych szukałem najskuteczniejszej obrony przed nią. Kolejnym krokiem był trening, trening, trening aby nauczyć się wykonać działanie obronne w sytuacji realnej walki. W dynamice, w odpowiednim timingu. No i nauczyłem się tego!! Z dość dużą powtarzalnością zaczęło mi to wychodzić... pełen entuzjazmu szykowałem się zatem do kolejnych Mistrzostw. Plan był prosty, jak pojawi się to działanie, to ja tym razem się obronię i przejmę inicjatywę w walce!
... tak więc, gdy na pewnym etapie Mistrzostw przyszło mi stanąć naprzeciw odwiecznego rywala, czułem że jestem gotowy. Powtarzałem sobie w głowie: "nie zlekceważ, masz asa w rękawie, ale to nadal bardzo niebezpieczny przeciwnik. Nie daj się ponieść... nie zlekceważ, ale bądź gotów".
"Zawodnicy na miejsca - Salut - Postawa - Gotów... (...)
-- cholera! jak nigdy, jak nigdy GOTÓW !!! ---
- WALCZYĆ !!!"
Świat dookoła przestaje istnieć... wszystkie zmysły są skupione tylko na przeciwniku. Wszystko dziele się jak w zwolnionym tempie, każda sekunda wydaje się minutą. Mam też wrażenie, że wzrok zawęził mi się do swoistego tunelu, w którym widzę tylko własny Rapier sunący przez powietrze i broń rywala. Styk żelaza i wtedy się zaczyna - wymiana: zasłona odpowiedź, zasłona odpowiedź, zasłona odpowiedź
...i nagle widzę to... rozpoczyna się znana mi już sekwencja ruchowa, za moment z mojego lewego skosu wjedzie mi to zabójcze pchnięcie... ale widzę to - jestem gotowy!
Włącza się pewien automat, krok w bok po okręgu, wyrzucenie lewej ręki z lewakiem (sztylet) w kierunku kosza broni przeciwnika, prawa ręka z Rapierem wędruje w stronę zasłony czwartej jako dodatkowa asekuracja obrony lewakiem, ale jednocześnie szpic mojej mojej broni zostaje skierowany ku masce zbliżającego się przeciwnika. Skręt barków i zejście niżej na nogach... Chwilę później czuję i słyszę (sic!) charakterystyczny ślizg kling po sobie - Rapier przeciwnika zawisł na mojej zasłonie, na moja broń trafia Go w prawy bark YEAH !!! udało się - obroniłem się! Zadałem trafienie. HELL YEAH !!!
ZA DZIA ŁA ŁO !!!
Euforia, ekstaza, tyle lat na to czekałem - dawaj, jedziemy dalej...
... i wtedy stało się coś co niesamowitego. Andrzej już ani razu, w tej walce, nie zaatakował w ten sposób. Użył 3 innych działań, z którymi kompletnie sobie nie poradziłem. Wygrał walkę 3:1, ale ani razu nie powtórzył akcji z pierwszego zdarzenia... akcji, którą stosował na mnie nagminnie i obrona przed którą miała "dać" mi tą walkę...
...ale gdy okazało się, że nauczyłem się przed nimi bronić, rozbił mnie zupełnie innymi działaniami.
Zszedłem z tej walki zdewastowany... zdruzgotany psychicznie... ale i mądrzejszy.
Lekcja nr 2: taktyka powinna być dobiera elastycznie i do przeciwnika. Jeśli działa stosuj jak zdartą płytę, jeśli nie działa, natychmiast zmień... poszukaj innej skutecznej.
Walka to nie tylko broń: technika vs technice, wola przeciw woli... duża część walki rozgrywa się w głowie. To tak w kontekście gdy dziś pytam naszych uczniów: "jak zidentyfikowałeś przeciwnika i jaki miałeś pomysł na niego?" a Oni mi czasem odpowiadają: "ale co masz na myśli bo nie rozumiem pytania?"
Tak, ten fakt (że nie rozumiesz) już ustaliłem sam... ale spokojnie, ja też nie rozumiałem.
Szkodnik jeszcze BIAŁY
Szkodnik już CZARNY (interpretujcie ten zapis jak chcecie :D :D :D)
LEKCJA NR 3 "I've stopped fighting my inner Demons... we are on the same side now"
Lekcja nr 1: Bo mi na to pozwalasz... absurdem jest oczekiwać, że przeciwniki będzie współpracował i poczeka aż go traficie... a wiele technik samoobrony, kursów typu "mistrz karate w 24h" opiera się na tym, że przeciwnik pozwoli Wam wykonać jakąś technikę... uwierzcie, że "nie pozwoli". Podkreślam - nie mówimy o sporcie - gdzie np. nie wolno uderzać w tył głowy bo przepisy tego zabraniają. W prawdziwej walce nie będzie "nie wolno" i nie będzie, że to niehonorowo. Liczy się tylko skuteczność... więc naucz się tak prowadzić walkę aby nie pozwolić przeciwnikowi na wiele.
Spory małżeńskie level zawody :)
LEKCJA nr 2: "... "Plan zawsze działa... do momentu konfrontacji z przeciwnikiem".
Andrzej... moja Nemezis. Niesamowicie dobry techniczne szermierz, zwłaszcza na Rapiery. Członek innej, mocno zaprzyjaźnionej z SFA, szkoły. Jeden z najtrudniejszych przeciwników z jakim kiedykolwiek walczyłem: zasięg, szybkość, umiejętności taktyczne i techniczne... notoryczny ćwierć-pół-a-czasem-i-finalista naszych Mistrzostw. Nieważne czy był to rok 2008, 2010, czy 2013. W normalnych okolicznościach czerpałbym garściami doświadczenie wynikające z możliwości sparowania z Nim na treningach... ale okoliczności nigdy nie były normalne. Widywaliśmy się regularnie... raz do roku, na Mistrzostwach we Wrocławiu. Walcząc najpierw o wyjście z grup eliminacyjnych, a potem o kolejne szczeble "drabinki" zawodów, prędzej czy później się na Niego trafiało. Jak człowiek miał pecha to już w eliminacjach "miał Andrzeja w grupie", bo los tak chciał (los albo "to życie k***wskie" - bo wtedy wyjście z grupy było utrudnione).
Dostawałem zatem szansę na pojedynek z Nim tylko raz w roku... RAZ W ROKU! Szansę aby sprawdzić czy to czego nauczyłem się przez ten rok, tym razem starczy aby Go pokonać.
Powtarzalnie jednak, rok rocznie schodziłem z planszy jako przegrany. Nieważne jak dobrze szły mi zawody i choćby rozbijał w danym dniu wszystkich, to w walce z Andrzejem mógł być tylko jeden wynik. Bynajmniej nie ten, na który liczyłem.
Zajebiste znowu te grupy..: D (czasy gdy nie mieliśmy aplikacji do rozgrywania zawodów)
Po porażce wracałem do treningów i przez kolejny rok uczyłem się kolejnych technik i taktyki, aby spróbować raz jeszcze... Ćwiczenia w parach na treningach, obozy treningowe, analiza filmików z walk aby dowiedzieć co zrobiłem źle (a mówimy o filmikach z dynamicznych walk, kręconych około 2010... więc jakość tych filmików, to nie była powalająca :P). Macie już jednak kontekst... a teraz sama lekcja. Rapier!.
Często otrzymywałem od Andrzeja trafienie natarciem "po skosie z góry". Zawsze mnie to zaskakiwało, a nawet jeśli zdołałem podjąć jakąś akcję obronną, to nigdy nie była skuteczna. Nawiązywała się wymiana na żelazie, w której sobie nawet radziłem i kiedy - miałem wrażenie - że walka była pod kontrolą, nagle wjeżdżało mi to skośne pchnięcie w bark Rapierem. ARGHHH... no nie umiałem tego sparować. Tu ważna uwaga: Andrzej trafiał mnie tak często - w znaczeniu często sięgał po tą technikę, ale nie ma się co dziwić: była po prostu na mnie skuteczna.
Na podstawie obserwacji własnych, rozmów z Markiem i analiz filmików, udało mi się wyizolować tą technikę. Wyizolować, skodyfikować, zrozumieć... a następnie przez długie miesiące w różnych lekcjach szermierczych szukałem najskuteczniejszej obrony przed nią. Kolejnym krokiem był trening, trening, trening aby nauczyć się wykonać działanie obronne w sytuacji realnej walki. W dynamice, w odpowiednim timingu. No i nauczyłem się tego!! Z dość dużą powtarzalnością zaczęło mi to wychodzić... pełen entuzjazmu szykowałem się zatem do kolejnych Mistrzostw. Plan był prosty, jak pojawi się to działanie, to ja tym razem się obronię i przejmę inicjatywę w walce!
... tak więc, gdy na pewnym etapie Mistrzostw przyszło mi stanąć naprzeciw odwiecznego rywala, czułem że jestem gotowy. Powtarzałem sobie w głowie: "nie zlekceważ, masz asa w rękawie, ale to nadal bardzo niebezpieczny przeciwnik. Nie daj się ponieść... nie zlekceważ, ale bądź gotów".
"Zawodnicy na miejsca - Salut - Postawa - Gotów... (...)
-- cholera! jak nigdy, jak nigdy GOTÓW !!! ---
- WALCZYĆ !!!"
Świat dookoła przestaje istnieć... wszystkie zmysły są skupione tylko na przeciwniku. Wszystko dziele się jak w zwolnionym tempie, każda sekunda wydaje się minutą. Mam też wrażenie, że wzrok zawęził mi się do swoistego tunelu, w którym widzę tylko własny Rapier sunący przez powietrze i broń rywala. Styk żelaza i wtedy się zaczyna - wymiana: zasłona odpowiedź, zasłona odpowiedź, zasłona odpowiedź
...i nagle widzę to... rozpoczyna się znana mi już sekwencja ruchowa, za moment z mojego lewego skosu wjedzie mi to zabójcze pchnięcie... ale widzę to - jestem gotowy!
Włącza się pewien automat, krok w bok po okręgu, wyrzucenie lewej ręki z lewakiem (sztylet) w kierunku kosza broni przeciwnika, prawa ręka z Rapierem wędruje w stronę zasłony czwartej jako dodatkowa asekuracja obrony lewakiem, ale jednocześnie szpic mojej mojej broni zostaje skierowany ku masce zbliżającego się przeciwnika. Skręt barków i zejście niżej na nogach... Chwilę później czuję i słyszę (sic!) charakterystyczny ślizg kling po sobie - Rapier przeciwnika zawisł na mojej zasłonie, na moja broń trafia Go w prawy bark YEAH !!! udało się - obroniłem się! Zadałem trafienie. HELL YEAH !!!
ZA DZIA ŁA ŁO !!!
Euforia, ekstaza, tyle lat na to czekałem - dawaj, jedziemy dalej...
... i wtedy stało się coś co niesamowitego. Andrzej już ani razu, w tej walce, nie zaatakował w ten sposób. Użył 3 innych działań, z którymi kompletnie sobie nie poradziłem. Wygrał walkę 3:1, ale ani razu nie powtórzył akcji z pierwszego zdarzenia... akcji, którą stosował na mnie nagminnie i obrona przed którą miała "dać" mi tą walkę...
...ale gdy okazało się, że nauczyłem się przed nimi bronić, rozbił mnie zupełnie innymi działaniami.
Zszedłem z tej walki zdewastowany... zdruzgotany psychicznie... ale i mądrzejszy.
Lekcja nr 2: taktyka powinna być dobiera elastycznie i do przeciwnika. Jeśli działa stosuj jak zdartą płytę, jeśli nie działa, natychmiast zmień... poszukaj innej skutecznej.
Walka to nie tylko broń: technika vs technice, wola przeciw woli... duża część walki rozgrywa się w głowie. To tak w kontekście gdy dziś pytam naszych uczniów: "jak zidentyfikowałeś przeciwnika i jaki miałeś pomysł na niego?" a Oni mi czasem odpowiadają: "ale co masz na myśli bo nie rozumiem pytania?"
Tak, ten fakt (że nie rozumiesz) już ustaliłem sam... ale spokojnie, ja też nie rozumiałem.
Szkodnik jeszcze BIAŁY
Szkodnik już CZARNY (interpretujcie ten zapis jak chcecie :D :D :D)
LEKCJA NR 3 "I've stopped fighting my inner Demons... we are on the same side now"
Duże,
międzynarodowe zawody we Wrocławiu. Gościmy szermierzy z Białorusi oraz
Ukrainy i to w liczbie naprawdę dużej, bo łącznie koło 20 osób. Dodając
naszych Zawodników z Krakowa, Piotrkowa, Śląska, Trójmiasta, no i
oczywiście Wrocławia dostajemy jedne z największych zawodów w historii
naszej szkoły.
Jest klimat (to wprawdzie nie pierwsza nasza
"międzynarodówka" bo krzyżowaliśmy już klingi z Irlandczykami, Czechami
czy Szwedami), ale BY i UKR goszczą u nas pierwszy raz.
To jest jednak mój dzień, idę przez eliminację jak burza - rzadko kiedy z taką łatwością przychodziło mi wspinanie się po "drabince" zawodów, jak wtedy.
Nieraz się z grupy nie wyszło, nieraz wyszło się po naprawdę morderczej walce... ale dziś wszystko przychodzi szybko, i łatwo.
Pół finał rozstrzygam łącznie może w 30 sekund (wszystkie 3 trafienia). Dziś nie zatrzyma mnie już nic, prawda?
To jest jednak mój dzień, idę przez eliminację jak burza - rzadko kiedy z taką łatwością przychodziło mi wspinanie się po "drabince" zawodów, jak wtedy.
Nieraz się z grupy nie wyszło, nieraz wyszło się po naprawdę morderczej walce... ale dziś wszystko przychodzi szybko, i łatwo.
Pół finał rozstrzygam łącznie może w 30 sekund (wszystkie 3 trafienia). Dziś nie zatrzyma mnie już nic, prawda?
...no i wtedy przegrywam finał nim jeszcze stanę na planszy.
Jeden
z najlepszych szermierzy ekipy UKR jest drugim finalistą. Dzień
wcześniej na treningu (bo przyjechali z wyprzedzeniem) sparowaliśmy
sobie przyjacielsko i owszem - był przeciwnikiem trudnym - ale nie
"zaporowym". Radziłem sobie całkiem nieźle.
Teraz podchodzi do mnie gdy stajemy naprzeciw siebie w finale i wypowiada to zdanie:
"It's honour to cross the blades with you"
...
i to jest koniec... cała moja pewność siebie znika, pozytywne
nakręcenie (sportowo tzw. optymalny poziom pobudzenia) wyparowuje, a w
pustkę po nim wlewa się... strach!
Odbieram te słowa jako
niesamowitą presję, że muszę zawalczyć na
jakimś-niesamowitym-ale-nieokreślonym-poziomie, muszę
spełnić-jakieś-bliżej niesprecyzowane-oczekiwania, pokazać
w-sumie-to-nie-wiem-dokładnie-co-ale-wiem-że-muszę... psycha mi klęka.
Po prostu klęka.
Nie zrobię w tym finale nic... po prostu nie będę dla Niego przeciwnikiem... nie podejmę walki.
Jak dziecko we mgle, z tym Rapierem... przegram go bo nie nie zrobię zupełnie nic... w dzień, w który wszystko mi wychodzi.
Nie zrobię nic w najważniejsze walce zawodów, nie podejmę walki...
Nie zrobię w tym finale nic... po prostu nie będę dla Niego przeciwnikiem... nie podejmę walki.
Jak dziecko we mgle, z tym Rapierem... przegram go bo nie nie zrobię zupełnie nic... w dzień, w który wszystko mi wychodzi.
Nie zrobię nic w najważniejsze walce zawodów, nie podejmę walki...
Ktoś by mógł powiedzieć, że srebrny medal to też ogromny sukces... ale
Po pierwsze - z perspektywy wojownika "srebrnego medalu się nie wygrywa - tylko przegrywa się złoty"
Po drugie - z perspektywy technika - ważniejsze, że z tej walki też wyjdę mądrzejszy... pamiętacie "Zemstę Sith'ów"
"-Jesteś ranny, Mistrzu Yoda?
- Tylko moje ego, tylko moje ego..." (jaka niesamowita i prawdziwa była to odpowiedź... głębsza niż mogłoby się zdawać)
Po pierwsze - z perspektywy wojownika "srebrnego medalu się nie wygrywa - tylko przegrywa się złoty"
Po drugie - z perspektywy technika - ważniejsze, że z tej walki też wyjdę mądrzejszy... pamiętacie "Zemstę Sith'ów"
"-Jesteś ranny, Mistrzu Yoda?
- Tylko moje ego, tylko moje ego..." (jaka niesamowita i prawdziwa była to odpowiedź... głębsza niż mogłoby się zdawać)
Lekcja
nr 3: emocje, naucz się kontrolować emocje w walce. On Cię pokonał nie
dlatego, że był lepszy szermierczo - może był, tego nie wiemy bo nawet nie
podjąłeś walki...kto jest lepszy szermierczo nie daliśmy rady sprawdzić. On Cię pokonał jednym zdaniem
wypowiedzianym przed walką. Przegrałeś tą walkę ze sobą... nie z Nim.
I co gorsza, prawie na pewno zrobił to NIE intencjonalnie... dostałeś wspaniałą pochwałę i poskładało cię psychicznie jak niestabilnego emocjonalnie Janusza :P
W niektórych naszych młodych Zawodników widzimy nas samych z dawnych lat
To niekoniecznie jest pochwała... w sumie to zupełnie nie jest pochwała :D
LEKCJA nr 4 "Behind this mask there is more than just flesh. Beneath this mask there is an idea..." (klasyk TUTAJ)
Uczę się zasłony szóstej. Znam już jej tajemnicę "źle postawiona szósta nie działa" (chcecie poznać tajemnicę zasłony czwartej? :P).
Rzecz ma miejsce na obozie szermierczym, dawno dawno temu w Starym Sączu. Dzieje się to podczas lekcji indywidualnej.
Jak najlepiej próbuję powtórzyć pokazany mi ruch: kąt nachylenia nadgarstka, ułożenie klingi w przestrzeni, wycinek okręgu jaki kreśli klinga przy skręcie dłoni... po prostu staram się idealnie odwzorować zobaczony ruch. Niestety zasłona nadal nie działa, nie zatrzymuje pchnięć, które trafiają mnie raz po raz w bark (w lekcji nauczania robimy do zrzygania liczbę powtórzeń - aby wyrobić sobie nawyk czuciowo-ruchowy, więc było tego naprawdę sporo). Skupiam się jeszcze bardziej... widocznie nadal coś niedokładnie odwzorowałem: może ręka jest za nisko, może za wysoko, może za mało wysunięta do przodu albo za bardzo cofnięta na biodro...
Dopiero bezpośrednie pytanie wyrywa mnie z tego transu... a brzmi mniej więcej tak:
CO TY K***A ROBISZ?
Patrzę ogłupiałym wzrokiem i odpowiadam: no próbuje powtórzyć ruch jaki pokazałeś, jaki zapamiętałem, a było tak że twoja ręka była skręcona o około x stopni, z klingą pod kątem...
Wtedy pada drugie pytanie:
"Ale zdajesz sobie sprawę, że każde natarcie jest inne? Raz nacieram na maskę, raz na korpus, raz na rękę, raz siłowo, raz delikatnie... nie zadziała Ci zawsze taka sama zasłona. Zasłona to zbiór cech, to pewna idea... a nie jeden konkretny ruch"
Mam wrażenie, że ta wypowiedź sięga zakamarków mej duszy... "ale, ale... to skoro możesz wykonać natarcie na milion sposobów, w zasadzie dowolnie względem: wysokości, kąta, siły... czyli tych natarć może być nieskończenie wiele... czy to oznacza..."
"TAK"
Jeszcze nie zadałem do końca pytania, a dostaję odpowiedź i to tym razem nie na brak, ale wprost w mózg. Aż mi paruje...
Punkt przełomu... nieskończenie wiele. Zasłona szósta to nie jedno konkretne położenie w przestrzeni, ale nieskończenie wiele położeń spełniających pewne ściśle określone warunki. Na przykład, jeden z takich warunków to kontrola broni przeciwnika na zasadzie dźwigni: moja "mocna" część broni jak najszybciej i po jak po najkrótszej drodze (aby było jak najszybciej) kierowana jest do zbliżającej się klingi przeciwnika. Tak więc... jeśli leci w mnie odpowiedź, gdy zostałem w wypadzie będzie to ślizg "na zewnątrz" po tzw. średniej części broni przeciwnika, ale jeśli jest to natarcie na moją rękę z dalszej odległości... to styk zacznie się jeszcze na słabej części jego broni, a ruch będzie mniej obszerny niż w przypadku wypadu (bo mam więcej miejsca i nie muszę wykonać go tak dynamicznie, a bardziej kontrolowanie)... ARGHHHH... to nie jest pozycja/ułożenie, to idea.
I co gorsza, prawie na pewno zrobił to NIE intencjonalnie... dostałeś wspaniałą pochwałę i poskładało cię psychicznie jak niestabilnego emocjonalnie Janusza :P
W niektórych naszych młodych Zawodników widzimy nas samych z dawnych lat
To niekoniecznie jest pochwała... w sumie to zupełnie nie jest pochwała :D
LEKCJA nr 4 "Behind this mask there is more than just flesh. Beneath this mask there is an idea..." (klasyk TUTAJ)
Uczę się zasłony szóstej. Znam już jej tajemnicę "źle postawiona szósta nie działa" (chcecie poznać tajemnicę zasłony czwartej? :P).
Rzecz ma miejsce na obozie szermierczym, dawno dawno temu w Starym Sączu. Dzieje się to podczas lekcji indywidualnej.
Jak najlepiej próbuję powtórzyć pokazany mi ruch: kąt nachylenia nadgarstka, ułożenie klingi w przestrzeni, wycinek okręgu jaki kreśli klinga przy skręcie dłoni... po prostu staram się idealnie odwzorować zobaczony ruch. Niestety zasłona nadal nie działa, nie zatrzymuje pchnięć, które trafiają mnie raz po raz w bark (w lekcji nauczania robimy do zrzygania liczbę powtórzeń - aby wyrobić sobie nawyk czuciowo-ruchowy, więc było tego naprawdę sporo). Skupiam się jeszcze bardziej... widocznie nadal coś niedokładnie odwzorowałem: może ręka jest za nisko, może za wysoko, może za mało wysunięta do przodu albo za bardzo cofnięta na biodro...
Dopiero bezpośrednie pytanie wyrywa mnie z tego transu... a brzmi mniej więcej tak:
CO TY K***A ROBISZ?
Patrzę ogłupiałym wzrokiem i odpowiadam: no próbuje powtórzyć ruch jaki pokazałeś, jaki zapamiętałem, a było tak że twoja ręka była skręcona o około x stopni, z klingą pod kątem...
Wtedy pada drugie pytanie:
"Ale zdajesz sobie sprawę, że każde natarcie jest inne? Raz nacieram na maskę, raz na korpus, raz na rękę, raz siłowo, raz delikatnie... nie zadziała Ci zawsze taka sama zasłona. Zasłona to zbiór cech, to pewna idea... a nie jeden konkretny ruch"
Mam wrażenie, że ta wypowiedź sięga zakamarków mej duszy... "ale, ale... to skoro możesz wykonać natarcie na milion sposobów, w zasadzie dowolnie względem: wysokości, kąta, siły... czyli tych natarć może być nieskończenie wiele... czy to oznacza..."
"TAK"
Jeszcze nie zadałem do końca pytania, a dostaję odpowiedź i to tym razem nie na brak, ale wprost w mózg. Aż mi paruje...
Punkt przełomu... nieskończenie wiele. Zasłona szósta to nie jedno konkretne położenie w przestrzeni, ale nieskończenie wiele położeń spełniających pewne ściśle określone warunki. Na przykład, jeden z takich warunków to kontrola broni przeciwnika na zasadzie dźwigni: moja "mocna" część broni jak najszybciej i po jak po najkrótszej drodze (aby było jak najszybciej) kierowana jest do zbliżającej się klingi przeciwnika. Tak więc... jeśli leci w mnie odpowiedź, gdy zostałem w wypadzie będzie to ślizg "na zewnątrz" po tzw. średniej części broni przeciwnika, ale jeśli jest to natarcie na moją rękę z dalszej odległości... to styk zacznie się jeszcze na słabej części jego broni, a ruch będzie mniej obszerny niż w przypadku wypadu (bo mam więcej miejsca i nie muszę wykonać go tak dynamicznie, a bardziej kontrolowanie)... ARGHHHH... to nie jest pozycja/ułożenie, to idea.
Lekcja nr 4 "zrozum ideę, a nie powtarzaj na ślepo zaobserwowaną sekwencję"
Tajemnica zasłony pierwszej: źle postawiona pierwsza nie działa :)
Tajemnica zasłony pierwszej: źle postawiona pierwsza nie działa :)
Zabija nas to co najbardziej kochamy. Moje serce kocha Rapier, kolano niestety nie przepada... i przelało trochę krwi za tą miłość
(dosłownie... nazywa się to punkcją i jak ściągają Wam dwie strzykawki płynu z krwią. z kolana.. no to robi wrażenie. Naprawdę robi wrażenie...)
To nie wszystkie lekcje jakie dostałem przez te 20 lat z bronią w ręku... To jakieś tam wybrane, ale z drugiej strony, to te chyba najmocniej zapamiętane.
Niektóre (z innych) lekcji nie nadają się do przytoczenia w przestrzeni publicznej... np tak jedna, o wschodzie słońca, na zamku pod Wrocławiem, gdzie przekonaliśmy się że to co robimy ma sens (taktycznie - bo zdrowotnie to NIE :P), no ale więcej powiedzieć nie mogę.
No, ale halo jestem System Inżynierem, a ta grupa wyznacza KRYTERIA WERYFIKACJI wymagań, więc wszystko się zgadza.
Koniec pierwszego wpisu jubileuszowego... ale poniżej zajawka kolejnych wpisów :)
Szermierka to nie tylko naparzenie się po ryjach w maskach... czasem to naparzenie się bez masek.
A skoro robimy podróż w przeszłość, to przecież przez lata robiliśmy pokazy. To nierozłączna część naszego życia w SFA.
Niedługo wpis ORIENT 1, a za kilka tygodni pewnie SFA część 2. Stay tuned :)
Kategoria SFA