aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Wiosenna HAŁA 2024

  • DST 50.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2024 | dodano: 08.05.2024

Pierwszy raz w naszej - chyba już niemałej (11 lat) – ORIENTacyjnej (ORIENTalnej?) historii docieramy na rajd o nazwie HAŁA, a dokładniej to Wiosenna HAŁA. Jakoś tak nigdy nie było nam tutaj po drodze: kiedyś nie było na Hale w ogóle tras rowerowych (organizowane były tylko i wyłącznie trasy piesze), a jak już pojawiły się rowery to albo termin nam nie leżał albo rajd „wywalał” uczestników gdzieś daleko w mazowieckie. Za daleko. W tym roku jest jednak inaczej: świętokrzyskie i to w terminie, kiedy nie ma w kalendarzu innych imprez w okolicy.
Basia mówi „JEDŹMY!” Powiem szczerze, że ja byłem na początku trochę sceptycznie nastawiony do tego rajdu, dlatego że limit czasowy dla trasy rowerowej był dość krótki (8h)… a my przecież lubimy pobawić się trochę dłużej. Niemniej jak zobaczyłem w regulaminie pewien zapis, to inaczej spojrzałem na opcję sobotniej HAŁY i dałem się namówić Szkodnikowi.
Szlak za bramą szkoły!!

Do lasu!

A w lesie jak to w lesie...


Będzie ostre rycie po krzorach
Tak brzmiał ten zapis. No może nie dosłownie, ale taki miał sens. Chodziło o to, że punkty w terenie miały wagi, które zostały specjalnie scharakteryzowane: jeden punkt przeliczeniowy za punkt, do którego jest pełen dojazd rowerem, 1,5 punktu przeliczeniowego za punkt z dojazdem w okolice lampionu, 2 punkty przeliczeniowe dla lampionów do których nie ma żadnego dojazdu!
To mnie kupiło – lampiony, do których nie ma żadnego dojazdu. To mnie przekonało, jedziemy!
No i pojechaliśmy… baza znajdowała się w Niekłaniu Wielkim czyli gdzieś pośród nieprzebytych lasów okolic rzeki Pilicy i pewnego Kamiennego Skarżyska. Gdzieś tutaj, przez bory, puszcze i knieje, biegnie także czerwony SZLAK PIEKIELNY, który obecnie znamy dość dobrze ale także  fragmentarycznie. W naszych, bliżej nieokreślonych czasowo planach, chcemy przejechać go całego na jednej wycieczce: od Piekła do Nieba (243 km). Napisałem na jednej wycieczce świadomie, nie nastawiam się, że to koniecznie musi być w jeden dzień – nocą też się będzie dobrze jechać, zwłaszcza po tak klimatycznym szlaku.
Wracające... jako, że to nasz pierwszy raz na HALE to może dwa słowa o samym rajdzie. Okazało się, że to taki trochę bardziej oswojony Jaszczur, co należy odczytać jako duży komplement bo Jaszczury kochamy… acz Malo czasem przesadza z ich dzikością (wspinanie się po koronach drzew czy wyjście na wieżę, w której zawaliła się klatka schodowa i trzeba się wspiąć po ścianach… itp., itd). Sami wiecie, z wpisów na tym blogu, jak bywa na niektórych „mniej” oswojonych Jaszczurach.
Podsumowując zatem ten wątek: oswojony Jaszczur to impreza rozgrywana nadal na mega starej (poglądowej) mapie, wrzucająca uczestnika w bagna, chaszcze, strome pagóry i jeszcze bardziej strome doły, ale jednak z zachowaniem pewnego poziomu BHP.
Co ciekawe na rajdzie będą także punkty stowarzyszone, ale będą to stowarzysze BAAARDZO oswojone. To znaczy będą to punkty z trasy pieszej, bez perforatorów ale z pisakami (jak w klasycznych imprezach INO). W związku z tym pomylenie punktu właściwego ze stowarzyszem będzie wymagać ciężkiego inwalidztwa umysłowego – nie pytajcie czemu w naszej karcie znajdzie się punkt „pisakowy”… nie pytajcie, sam Wam powiem w ostatnim rozdziale :P
Droga po horyzont :)

Kapliczka w środku lasu

Teren iście zabudowany :D

Szukamy czyli "idę górą, a Ty dołem, jestem osłem, Ty rosołem" - czy jakoś TAK :P :P :P

Jest :D

Punkty bez dojazdu, tak?

Ano... :)


BPK – Będziesz Przeszukiwał Krzory…
Ruszamy z bazy, którą jest szkoła pod lasem. I to tak dosłownie pod lasem bo przez bramę wychodzi się na drogę z czarnym szlakiem! Fajnie mieć taką szkołę, u nas to wychodziło się – owszem – do parku, ale to były lata 90-te, więc w tym parku to można było obskoczyć wprdl od dresiarzy. To byli nasi  pierwsi psychoterapeuci, dbający o to czy w życiu nam się wszystko układa – ciągle pytali czy mamy jakiś problem. Ech wspomnienia – czasy słusznie minione. 
"Wsiadamy" na szlak i dzida do lasu. Odmierzamy się do pierwszego punktu kontrolnego i lecimy dobrą szutrową drogą do miejsca, gdzie powinien wisieć lampion… i wisi, ale tylko ten z flamastrem… czyli dla nas to stowarzysz. Hmmmm… odmierzamy się raz jeszcze, tym razem z innej strony i… cholera, nadal wychodzi, że to tu. No ale przecież nasze lampiony miały mieć perforatory, a punkty trasy pieszej – inne od naszej – miały mieć flamastry. Robimy poszukiwanie trybem BRUTE FORCE’em okolicznych przecinek, ale nie ma żadnego innego lampionu. Wygląda nam to na błąd na mapie lub podczas rozstawiania trasy. Dla nas to ewidentnie nasz punkt. Jakbyśmy się nie namierzali, wychodzi że jesteśmy w dobrym miejscu. Gdy my rozkminiamy sytuację, przybywa w to miejsce jeszcze kilku innych zawodników i zaczynają debatę: nasz – nie nasz… zaczynają szukać nawet po 100 – 200 m od miejsca, w którym jesteśmy.
Podejmujemy odważną decyzję – pisz BPK i lecimy dalej. Wygląda to na błąd trasy/mapy, nie ma zatem co tu tracić więcej czasu, zwłaszcza że debata wśród innych zawodników dopiero się rozkręca i mamy już całe stronnictwa różnych opcji: pojawia się nawet pomysł, że ktoś zostawił flamaster, a zgubił perforator. Próbują nas zatem przekonać do szukania w krzakach perforatora… tak jak pisałem, nawet 100 czy 200 metrów dalej… na bez jaj. Nie będziemy czesać losowych krzaków, mogę czesać krzaki podejrzane (o ukrycie punktu kontrolnego), ale nie losowe. No szanujmy się :D
Jak lubię brute force, to jednak karczowanie lasów, osuszanie stawów czy przekopywanie gór to nie jest optymalna strategia… Wielu rzeczy szukałem po krzakach, ale nie 100 czy nawet 200 metrów dalej - przecież to jest absurdalne. Mówimy Im, że piszemy BPK i lecimy dalej, ale Ci nie dają za wygraną… próbują nas przekonać do poszukiwań innego lampionu lub „zgubionego” perforatora. Zostawiamy Ich w tym szaleństwie – dla nas to BPK.
Znowu przejezdnie :)

PIEKIELNY !!!

Świetne miejsce na punkt!

Brak dojazdu do punktów kontrolnych 2...

Pod górkę :P

Kolejne świetne miejsce na punkt :)


A nie mówiłem?


Przez znane i nieznane nam tereny…
Lecimy punkt za punktem. Niektóre lampiony wpadają nam z drogi, inne są bez dróg czyli z wpadają po srogim przedzieraniu się przez gąszcz – 1,5 oraz 2 pkt przeliczeniowe, zgodnie z zapowiedziami, okupione są koniecznością rycia przez zielone i niebieskie (czyli chaszcze i strumienie). Niemniej, lecimy w miarę bezbłędnie – udaje się bez większych wtop, a sama trasa bardzo nam się podoba. KAPITALNE punkty kontrolne na niej mamy – zwłaszcza te opisowe, w formie zadań. Niektóre miejsca to perełki, jak hałda czy różne, poukrywane w lesie kapliczki czy pomniki. Naprawdę super zrobiona trasa i aż żal, że dostaliśmy na nią tylko 8h, bo nie ma opcji zrobienia całości…
Część punktów to tereny znane nam z naszych wycieczek, np. kapliczka – jak ja Ją nazywam – Matki Boskiej Przeciwpancernej (można zobaczyć na zdjęciach o co chodzi), ale o wielu miejscach nie mieliśmy pojęcia – np. rewelacyjna była ta wielka hałda!
Nie ma się co to rozpisywać na ten temat, lepiej spojrzeć na zdjęcia. Uwaga! leci duży pakiet foto

W dobrym towarzystwie, czyli nasi znajomi nie są tacy, jak wasi znajomi :D

Kolejna leśna kapliczka

Upalanie :)

Nadal upalanie :)

Robi się gęściej :)

Robi się mokro :)

Ale warto, bo znowu świetne miejsce na punkt kontrolny

Wciąż dalej i dalej

"...a z mojego drewnianego gardła dobywa się tylko szum liści" (uwielbiam tą książkę - "Pan Lodowego Ogrodu")

Znowu przez chaszcze :)

Ale znajdujemy kolejne lampiony :)

Matka Boska Przeciwpancerna :)


Hardocore’owa końcówa czyli nasz typowy klasyk rajdowy
Innymi słowy, chodzi o finisz z tętnem w strefie śmierci. Walczymy bowiem o kolejne lampiony i to niemal do ostatniej minuty limitu czasu. A dzisiaj jest to sporym ryzykiem… Nie ma tutaj przewidzianego żadnego limitu spóźnień – nie zmieszczenie się w czasie choćby o jedną minutę, to jest dyskwalifikacja. Nie odpuszczamy jednak zmagań i w ostatnią godzinę próbujemy „wyhaczyć” 3 punkty. To jednak nie jest takie proste, bo część z nich to punkty bez dojazdu, a więc mamy ryzyko utknięcia gdzieś w chaszczach czy bagnie. To nie będzie podjazd pod lampion i „dzida” dalej, ale chaszczowanie i potem powrót do rowerów. To wszystko kosztuje cenne minuty, które kończą się w zastraszającym tempie…. Pierwszy punkt jest najprostszy (niestety piszę tą relację z dużym opóźnieniem i nie pamiętam już o którym numerze tu mowa – niemniej, dla ciekawych, chodzi o lasy na północ od bazy). Drugi punkt zaczyna sprawiać problemy, bo dojazd do niego powinien być – do wyboru do koloru – z trzech różnych przecinek leśnych. Jednakże... pierwsza przecinka odmawia współpracy… błoto po kolana i wiatrołomy. Zeszłoby tutaj na walkę i to sporo… próbujemy drugą, ale i druga nie współpracuje – jest jeszcze gorsza. Trzecia to objazd punktu do około po dobrych drogach, bo idzie zupełnie z drugiej strony lampionu… znowu będzie to kosztować czas. Odpuścić go i lecieć po inny punkt, czy ryzykować?
Nie wiedząc jakiej klasy będzie trzecia z przecinek, bo przecież może się okazać, że zrobimy objazd aby natknąć się na podobną sytuację co dwie poprzednie...
Ryzykujemy jednak, gnamy na około i atakujemy od trzeciej przecinki… jest znośna, a dosłownie NOŚNA, bo da się rowery nieść, nie haczą się o gałęzie wiatrołomów! Jest lampiony, mamy!
Został 3-ci punkt i 20 min… no ale te 20 minut to jest na znalezienie lampionu oraz powrót do bazy… Dajemy sobie 8 minut – z zegarkiem w ręku. Dosłownie osiem minut. Jeśli w 8 minut nie znajdziemy, to odpuszczamy i gnamy na bazę. Presja jest duża, bo 12 minut na finisz to będzie hardcore, ale hardcore wykonalny… o ile nie zdarzy się jakiś nieprzewidziany… np. wiatrołom lub podmokły teren. Ruszamy za ostatnim punktem – ten pamiętam – ósemka. Numer zgodny z czasem jakie sobie daliśmy, więc wyrył się w mojej pamięci – dzida przez las w kierunku ósemki.
Mamy kawałek dojazdu, więc upalamy ile się da: na skrzyżowaniu w lewo, potem 300 metrów i w prawo, na kolejnym prosto… jak w transie.
Wpadamy na polanę i ruszamy w krzaki… minęło 6 minut, mamy dwie minuty na znalezienie lampionu. Szukamy… ale nic tu nie ma. Patrzę na zegarek, 30 sekund minęło… wracamy do roweru i spojrzenie na mapę… "nie dostrzeliliśmy", to powinno być 50-70 metrów dalej. Inna odnoga lasu. Dawaj - wpierjot, noch einmal!
90 sekund minęło, szukamy ale nadal nic… 115 sekund. Co robimy? Wystarczy nam 10 minut na finisz, prawda… zamiast 12? Ryzykujemy?
Basia: Chyba jest źle?
Ja: Źle to było jakieś 5 minut temu
Basia: Czyli jest jak zwykle… w dupie, tak?
Ja: Tam to byliśmy jakieś 2 minuty temu…
Basia: Dobra, ostatnia minuta na szukanie i ciśniemy na bazę


Czyli wszystko na jedną kartę: „zabijcie wszystkich, bóg rozpozna swoich” – to lubię.
Zanurzamy się w krzaki po raz trzeci i jest! Jest lampion… ale z flamastrem. Stowarzysz… Grr…. Kolejne 40 sekund minęło. Zaraz naprawdę nie zrobimy finiszu, już teraz to jest bardziej niż na styk. Zostało 20 sekund na obszukanie okolicy, ale nie widzimy właściwego lampionu. Nagle straszna myśl – a jeśli jest tak jak z naszym pierwszym? Jeśli jest błąd i nie ma tutaj naszego… cholera, jeśli jest to weźmiemy stowarzysza, ale jeśli nie ma to przegramy wszystko z kretesem. Decyzja, decyzja, decyzja… zostało 8 i pół minuty. Pamiętajcie, debatowanie to też decyzja – decyzja o dłuższym pozostaniu w miejscu. Nie ma już żadnego zapasu - zbieramy stowarzysza i długa na bazę.
Niecałe 8 minut, a mamy spory kawałek drogi. Odpalamy tryb „nie hamujemy dla nikogo, co po drodze to pod koła – amor wybierze”. „Siadamy” na szutr i palimy napęd… skracać szlakiem czy robić objazd szutrem. Szlaki były tu różne – jak będzie słabo przejezdny to koniec, ale szutrem jest sporo dalej… decyzje, decyzje, decyzje.
Szutrem, tylko przyspiesz. W bazie możesz się przewrócić, zemdleć, ale teraz przyspiesz! Koła mielą, łańcuch skrzypi, bo jest naciągany jakąś chorą siłą - z tyłu „zamknęliśmy” kasetę. Ciśnij, do odcięcia – a w naszych napędach odcięcie to jest koło 40 km/h. Wyciągnąć to z nóg na leśnej drodze to jest hardcore… ale przed oczami widzę tą scenę:

- It will not hold forever      - We don’t need forever

Wytrzymać ostatnie 5 minut… upalamy ile fabryka dała, a idzie dzisiaj na 3 zmiany i robi w nadgodzinach.
Gdy wypadamy na asfalt mamy 4,5 minuty do limitu – to już ostatnia prosta do bazy! Uda się! Po raz kolejny się uda – znowu wykalkulowany finisz na styk. Może nie przebije to naszego najlepszego wyniku 4 sekundy przed dyskwalifikacją (komputerowy pomiar!), ale wpadamy do bazy z minimalnym zapasem. Udało się.

Uff… mega końcówka. Zawsze powtarzamy sobie „nigdy więcej”, a wychodzi „jak zawsze”. W sumie kocham to i nienawidzę, zdecyduję się jak odzyskam oddech… na razie planuję się...  przewrócić… Basia też, ale może to zrobić na pudło, bo ten finisz daje jej nie tylko brak dyskwalifikacji, ale i drugie miejsce. Gdyby się ta ósemka udała, to było by pierwsze! Hahaha, dawno nie było takiego hardcore’u. „W życiu często bywa tak, raz do przodu, a raz wspak…”
Wróciliśmy z dalekiej podróży, ale najważniejsze, że udało się zmieścić w czasie.
Piękny rajd, świetna trasa – tylko czemu tak mały limit?
Przy rajdach z limitem 8h to ja mam wrażenie, że czas zaczyna nam się kończyć niemal od komendy start.
Miejmy nadzieję, że uda się jeszcze jakaś kolejna HAŁA, ale może tym razem z jakimś większym limitem… bo inaczej to te finisze nas kiedyś wykończą.

Jedyne zdjęcie z finiszu... początek, potem już był tryb: KRĘĆ bo nic innego się nie liczy :P



Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ulatk
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]