Liszkor 2024
-
DST
101.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 kwietnia 2024 | dodano: 19.04.2024
…a właściwie LISZKOR 2024 – Memoriał. Pierwszy rajd
poświęcony naszemu zmarłemu, o wiele przedwcześnie, koledze rajdowemu
Grzegorzowi Liszce. Wolelibyśmy się spotkać się w trochę innych okolicznościach, ale los chciał inaczej. Pamiętacie jeszcze, jak to się wszystko zaczęło…? Dawno, dawno temu
Grzegorz organizował Nadwiślańskie Maratony na Orientację, które z czasem
przekształciły się w imprezy o nazwie LISZKOR. Stało się tak ponieważ - podobnie
jak my w tamtym okresie - wszedł On w bliską współpracę z Moniką i Tomkiem (ekipą
od rajdu KORNO). Współprace te zaowocowały właśnie narodzinami obu imprez „CZARNEGO
Korna” oraz LISZKORA. Oprócz zatem znajomości z samych tras „orientacyjnych”
(czytaj z krzorów i chaszczy) oraz oprócz wielu rozmów „przed” i „po” rajdach w
bazie (czasem do późnych godzin nocnych…lub wczesnych porannych), mieliśmy
przyjemność poznać mocniej Grześka także od strony samej organizacji tych
zawodów.
A to dlatego, że Liszkor i KORNO zawsze wypadały gdzieś obok siebie czyli w okresie końca marca i początku kwietnia… a nierzadko tereny tych imprez jakoś na siebie nachodziły. Nie zliczę zatem wspólnych - w domu u Moniki i Tomka - dyskusji... na przykład o kamieniołomach („to mój kamieniołom, przesuńcie trasę!”) czy też o skalnym urwisku („urwisko jest nasze, wara!”). Gdy wielcy tego świata kłócą się o wyspę na Pacyfiku, na której ktoś postanowił zbudować fabrykę mikroprocesorów, albo spierają się o kopalnie na wschodniej Ukrainie, to my „kłóciliśmy” się tak bardziej lokalnie, kto przejmie daną miejscówkę. Kupę śmiechu przy tym oczywiście było... co nie zmienia faktu, że był to także ogrom pracy, aby wraz z Tomkiem i Moniką zamknąć z sukcesem organizację obu imprez, niemal równolegle. Zdarzało się, że siedzieliśmy "w domu KORNO" wraz z Grześkiem pracując nad obu rajdami równolegle. Jeśli doliczycie do tego wspólne starty na innych rajdach (a także starty krzyżowe: On na Czarnym KORNO, a my na Liszkorze) to okaże się, że widywaliśmy się naprawdę często w ciągu ostatnich lat...
Ktoś mógłby pomyśleć, jak mocną może być zażyłość z imprez i rajdów… otóż mocniejszą niż mogło by się wydawać. To były spotkania kilkanaście razy do roku. Spotkania przy okazji pasji, która nas naprawdę łączyła – od ścigania się, poprzez wtapianie z wariantami po wspólne prace sztabowe (nad mapami) – na przykład TUTAJ.
Tym bardziej informacja o nagłej i niespodziewanej śmierci Grześka była dla nas szokiem, zwłaszcza że stało się to podczas rajdu Silesia Race. Pamiętamy dobrze jedno z ostatnich naszych spotkań… na wspaniałym Mordowniku w Górach Kamiennych, gdy Grzesiek schodził z góry Czarnek, a my się na nią właśnie wdrapywaliśmy. Krzyczał do nas „tam jest ścieżka, nie ciśnijcie na rympał”… ale my… cisnęliśmy na rympał. Machnął tylko ręką i krzyknął „Czarni, niereformowalni…”
Będzie nam tego brakować…
Świat jest jednak bezwzględny i nie znosi próżni. „Świat nie zatrzyma się specjalnie dla nas, nie poczeka abyśmy poskładali kawałki swojego rozbitego życia. Naszą odpowiedzialność przejmą inni, najpewniej Ci co byli nam najbliżsi. Z czasem przyzwyczają się do nowej rzeczywistości, a świat pójdzie dalej…". Rzeczywistość upomina się zatem o swoje, bo Liszkor na ten rok był w trakcie przygotowań. Znana była już nawet gmina, w której rajd miał się odbyć – CISOWNICA czyli podnóże Beskidu Śląskiego, a na trasie rajdu miała wystąpić gościnnie Czantoria…
Pozostaje pytanie czy rajd się odbędzie…?
Okazuje się, że tak. Odbędzie się jako memoriał Grzegorza Liszki, a budowniczym trasy zostanie w tym roku Paweł zwany Bronkiem (ten sam co budował na przykład GRASSORA 444).
Zbuduje on trasę na podstawie informacji jakie miał od Grześka, a pozostałą resztę dobuduje według własnego uznania. Zapowiada się zatem mocny, górski rajd, którego trasa przebiegnie po obu stronach granicy PL – CZ w Beskidzie Śląskim.
W mojej głowie pojawia się wiele różnych pytań… na przykład czy memoriał powinien odbyć się jako rajd bez klasyfikacji… ale z drugiej strony Grzesiek uwielbiał się ścigać, więc cieszyłoby Go jeśli byłby to „wyścig”… zdajemy się zatem Bronka i jego wyczucie sytuacji.
Na koniec tego, dość długiego – acz sytuacja nie jest bardzo typowa… - wstępu, chciałbym powiedzieć coś do samego Grześka… taka rada od Orientalisty dla Orientalisty „Leć, druga na prawo i prosto aż do świtu…” (i nie powiem Wam skąd ten cytat pochodzi, chcecie to sobie go sami poszukajcie) oraz chciałbym też powiedzieć coś do nas wszystkich, których pora jeszcze nie nastała… i także w klimacie „Orientalista do Orientalisty”: „When you are standing on the crossroads, that you cannot comprehed, just remember, the death is not the end..." (całość TUTAJ)
"The heart of a warrior forged in strife
The price of your honor may cost your life
Masked by resolve are your fears and pain
THIS IS THE WAY !!!"
Dokładnie tak ---> THIS IS THE WAY !!!!!!!!! (całość TUTAJ)
A to dlatego, że Liszkor i KORNO zawsze wypadały gdzieś obok siebie czyli w okresie końca marca i początku kwietnia… a nierzadko tereny tych imprez jakoś na siebie nachodziły. Nie zliczę zatem wspólnych - w domu u Moniki i Tomka - dyskusji... na przykład o kamieniołomach („to mój kamieniołom, przesuńcie trasę!”) czy też o skalnym urwisku („urwisko jest nasze, wara!”). Gdy wielcy tego świata kłócą się o wyspę na Pacyfiku, na której ktoś postanowił zbudować fabrykę mikroprocesorów, albo spierają się o kopalnie na wschodniej Ukrainie, to my „kłóciliśmy” się tak bardziej lokalnie, kto przejmie daną miejscówkę. Kupę śmiechu przy tym oczywiście było... co nie zmienia faktu, że był to także ogrom pracy, aby wraz z Tomkiem i Moniką zamknąć z sukcesem organizację obu imprez, niemal równolegle. Zdarzało się, że siedzieliśmy "w domu KORNO" wraz z Grześkiem pracując nad obu rajdami równolegle. Jeśli doliczycie do tego wspólne starty na innych rajdach (a także starty krzyżowe: On na Czarnym KORNO, a my na Liszkorze) to okaże się, że widywaliśmy się naprawdę często w ciągu ostatnich lat...
Ktoś mógłby pomyśleć, jak mocną może być zażyłość z imprez i rajdów… otóż mocniejszą niż mogło by się wydawać. To były spotkania kilkanaście razy do roku. Spotkania przy okazji pasji, która nas naprawdę łączyła – od ścigania się, poprzez wtapianie z wariantami po wspólne prace sztabowe (nad mapami) – na przykład TUTAJ.
Tym bardziej informacja o nagłej i niespodziewanej śmierci Grześka była dla nas szokiem, zwłaszcza że stało się to podczas rajdu Silesia Race. Pamiętamy dobrze jedno z ostatnich naszych spotkań… na wspaniałym Mordowniku w Górach Kamiennych, gdy Grzesiek schodził z góry Czarnek, a my się na nią właśnie wdrapywaliśmy. Krzyczał do nas „tam jest ścieżka, nie ciśnijcie na rympał”… ale my… cisnęliśmy na rympał. Machnął tylko ręką i krzyknął „Czarni, niereformowalni…”
Będzie nam tego brakować…
Świat jest jednak bezwzględny i nie znosi próżni. „Świat nie zatrzyma się specjalnie dla nas, nie poczeka abyśmy poskładali kawałki swojego rozbitego życia. Naszą odpowiedzialność przejmą inni, najpewniej Ci co byli nam najbliżsi. Z czasem przyzwyczają się do nowej rzeczywistości, a świat pójdzie dalej…". Rzeczywistość upomina się zatem o swoje, bo Liszkor na ten rok był w trakcie przygotowań. Znana była już nawet gmina, w której rajd miał się odbyć – CISOWNICA czyli podnóże Beskidu Śląskiego, a na trasie rajdu miała wystąpić gościnnie Czantoria…
Pozostaje pytanie czy rajd się odbędzie…?
Okazuje się, że tak. Odbędzie się jako memoriał Grzegorza Liszki, a budowniczym trasy zostanie w tym roku Paweł zwany Bronkiem (ten sam co budował na przykład GRASSORA 444).
Zbuduje on trasę na podstawie informacji jakie miał od Grześka, a pozostałą resztę dobuduje według własnego uznania. Zapowiada się zatem mocny, górski rajd, którego trasa przebiegnie po obu stronach granicy PL – CZ w Beskidzie Śląskim.
W mojej głowie pojawia się wiele różnych pytań… na przykład czy memoriał powinien odbyć się jako rajd bez klasyfikacji… ale z drugiej strony Grzesiek uwielbiał się ścigać, więc cieszyłoby Go jeśli byłby to „wyścig”… zdajemy się zatem Bronka i jego wyczucie sytuacji.
Na koniec tego, dość długiego – acz sytuacja nie jest bardzo typowa… - wstępu, chciałbym powiedzieć coś do samego Grześka… taka rada od Orientalisty dla Orientalisty „Leć, druga na prawo i prosto aż do świtu…” (i nie powiem Wam skąd ten cytat pochodzi, chcecie to sobie go sami poszukajcie) oraz chciałbym też powiedzieć coś do nas wszystkich, których pora jeszcze nie nastała… i także w klimacie „Orientalista do Orientalisty”: „When you are standing on the crossroads, that you cannot comprehed, just remember, the death is not the end..." (całość TUTAJ)
"The heart of a warrior forged in strife
The price of your honor may cost your life
Masked by resolve are your fears and pain
THIS IS THE WAY !!!"
Dokładnie tak ---> THIS IS THE WAY !!!!!!!!! (całość TUTAJ)
Pierwszy punkt dzisiaj i od razu krzaki :D
TUŁaczka na TUŁ
Z domu
wyruszamy po 4:00 rano aby dotrzeć w okolice Goleniowa około godziny 7:00 rano.
Jest to związane z koniecznością konfiguracji sprzętu bo znowu zachowujemy się
jak „stwory cyfrowo wykluczone” - pożyczamy smartfony które posłużą do wysłania
SMS’ów z kodami potwierdzającymi odnalezione punkty kontrolne. Mój pancerny,
wodoodporny CAT - jak zawsze - będzie schowany w dodatkowy wodoodporny
pokrowiec (potrzeba redundancji to piękny fetysz… nacieraj mnie redundancją… redundantnie) i nie będzie wyciągany z plecaka bez potrzeby. Wolimy działać na
dedykowanym sprzęcie, więc wypożyczamy „lampionowe” telefony i idziemy na
odprawę. Bronek zapowiada klimat GRASSORA 444 czyli lampiony potwierdzane przez
NCF lub kody QR („wot k***a tjechnika” – kawał TUTAJ) oraz punkty, dla których musimy
stworzyć specjalny kod związany z informacji pozyskiwanym w danej lokacji –
nieźle to opisałem jak na zadanie polegające na wpisaniu na przykład „JDDD”, co
nie?
Sama góra czyli TUŁ jest piękna, ale przywita nas srogim podpychem - tak, wiem niektórzy pojechali drogą na około, ale wiecie jak jest... co ja będę tłumaczył...
TUŁaczka na Tuł :D
Sama góra czyli TUŁ jest piękna, ale przywita nas srogim podpychem - tak, wiem niektórzy pojechali drogą na około, ale wiecie jak jest... co ja będę tłumaczył...
TUŁaczka na Tuł :D
Na zielonej trawce :)
Jest i on :)
Piekło Czantorii :P
Oj będzie piekło… zwłaszcza u udach i łydkach, bo teraz to dopiero będzie
srogo pod górkę. Czeka nas bowiem podejście na Małą Czantorię, a potem na tą
Wielką (właściwą??). Jak to zrobimy? Ano po naszemu… bo chyba
za bardzo wzięliśmy sobie do serca ten napis w bazie: „Cofaj się tylko po to aby
wziąć rozbieg”. Podejście na Czantorię zaczynamy zatem od… sporej utraty części
zdobytej już wysokości. Brzmi jak plan, nie? TEN PLAN BYŁ BEZ WAD !!! To jest
akcja podobna do tej z serialu „Czarna Żmija”, odcinek z okresu Pierwszej Wojny Światowej i planowanie ofensywy w sztabie: „uderzymy w najbardziej ufortyfikowany wycinek frontu, aby przekonali
się, że nie żartujemy”. A tak naprawdę musimy po prostu zjechać po jeszcze
jeden dodatkowy lampion, nim zaatakujemy szczyt i odzyskanie tej wysokości
będzie PIEKŁO… trzeba się jednak do tego uczucia przyzwyczaić bo dziś
przewyższeń to będzie na bogato – ja mam wrażenie, że w zasadzie na rajdzie to
będzie ciągle tylko pod górkę.
Ten po który specjalnie zjechaliśmy :P
Ten po który specjalnie zjechaliśmy :P
Jak SMS nie chcą się wysłac, to trzeba punkty zaliczać w sposób klasyczny :P
Rypiemy się zatem mozolnie pod górkę w poszukiwaniu ruin owczarni (na Małej Czantorii). Przypomina nam się nasze Wiosenne CZARNE Korno w Dolinkach Podkrakowskich bo tam także mieliśmy punkt „Ruiny owczarni”. Zadaliśmy wtedy zawodnikom pewne zadanie, pamiętacie to jeszcze? „Płaczą owce po utraconym domu…”
Jak ja kocham takie punkty kontrolne. Punkty z historią w tle… czasem mroczną i wcale nie nam ma myśli tego, że owce ze strachem przysiadały na zadach, kiedy odwiedzał je pasterz :P
Nie mówię o romansach, ale o naprawdę mrocznych historiach… no ale dobra, miało być nie o tym.
Bierzemy lampion i ciśniemy dalej.
Owczy lament po utraconym domu,
słychać tutaj już zawsze będzie
żałować ich - nie ma już jednak komu
przeto policz otwory w ściany górnym rzędzie... ech wspomnienia. Nostalgia trip wchodzi na grubo...
Na szczycie Czantorii zaskakująco sporo ludzi – ja wiem, że dzień jest piękny, a wiosna w naszej strefie klimatycznej to właściwie przestaje istnieć i płynnie wchodzimy w lato, ale i tak jestem zaskoczony. Co ciekawe, dalej na szlakach to nie spotkamy prawie nikogo, tak jakby wszyscy stwierdzili, że idą na Czantorię. To mi absolutnie nie przeszkadza, niech tutaj siedzą, my ruszamy w głąb Beskidu Śląskiego bo najdalej wysunięty punkt to jest aż trójstyk granic Czechy – Polska – Słowacja, więc naprawdę kawał, kawał drogi.
Łapiemy punkt kontrolny na szczycie Czantorii i wjeżdżamy w mój ulubiony morski kraj :P
Patrzcie sobie na te zdjęcia Z TYM W TLE lub na słuchawkach - robi klimat :D
Tuturu tu, tu tu ru tu :D
Trójnóg KALEKA !!!
Nadal Tutu ru tu tu tu tutu :D
Które miejsce na podium zajęłaś? WSZYSTKIE - dokładnie!
Tak jest! Trzeba się rozpychać... kiedy wiesz, że jesteś naprawdę gruby...eee... jesteś osobą w kryzysie objętości? Kiedy kupujesz hula-hop i PASUJE !!!
"Jesteśmy morskim krajem - mówimy do siebie AHOJ"
(...uczy o tym historia, śpiewają o tym rybitwy, że czeska marynarka nie przegrała żadnej bitwy!) ---> całość TUTAJ
Jak tylko przekraczamy granicę
to mi się od razu "czeska szanta" programuje mi się w moim schorowanym mózgu i zaczynam sobie
podśpiewywać.
Zjazd z Czantorii to jest bajka – piękna szutrowa droga, ciasne zakręty i duże prędkości… to jest to co lubimy. Musimy tylko uważać aby nie przegapić odbicia po punkt kontrolny na wielkiej skale. Kolejne ciekawe miejsce. Tablica mówiła, że odbywały się tutaj tajne spotkania… ciekawe czy jakiegoś „tajnego stowarzyszenia jawnych przeciwników barokizowania budowli gotyckich” czy jakieś innej ciekawej grup? Żartuję, wszystko na tablicy jest ładnie opisane i to w dwóch językach. Pięknie. Wysyłamy kod i zaliczamy kolejny punkt kontrolny. Teraz czeka nas dłuuuuuugi, naprawdę długi przelot po kolejne punkty… chociaż mówienie, że jest będzie przelot to chyba jest nadużycie, bo z Czantorii zjechaliśmy na sam dół, do miejscowości, więc teraz to wspinamy się na górę obok, tylko trochę niższą niż ta poprzednia. To będzie naprawdę długi… podjazd a nie przelot.
Ciężkie te czeskie podjazdy…
Chodź ZAKAMIEŃ, Skarbie :D Zjazd z Czantorii to jest bajka – piękna szutrowa droga, ciasne zakręty i duże prędkości… to jest to co lubimy. Musimy tylko uważać aby nie przegapić odbicia po punkt kontrolny na wielkiej skale. Kolejne ciekawe miejsce. Tablica mówiła, że odbywały się tutaj tajne spotkania… ciekawe czy jakiegoś „tajnego stowarzyszenia jawnych przeciwników barokizowania budowli gotyckich” czy jakieś innej ciekawej grup? Żartuję, wszystko na tablicy jest ładnie opisane i to w dwóch językach. Pięknie. Wysyłamy kod i zaliczamy kolejny punkt kontrolny. Teraz czeka nas dłuuuuuugi, naprawdę długi przelot po kolejne punkty… chociaż mówienie, że jest będzie przelot to chyba jest nadużycie, bo z Czantorii zjechaliśmy na sam dół, do miejscowości, więc teraz to wspinamy się na górę obok, tylko trochę niższą niż ta poprzednia. To będzie naprawdę długi… podjazd a nie przelot.
Ciężkie te czeskie podjazdy…
Skałka
Zaczyna się... a będzie tylko grubiej.
"Do you not know Death when you see it, old man... you have failed. The world of men will fall" (klasyka klasyków - TUTAJ)
Najbardziej klimatyczny punkt na trasie… Rzeźba Świętego Izydora, ale zrobiona tak jakby to był jakieś książę piekieł. Najbardziej jednak - w tutejszym przedstawieniu - wygląda jak Król Nazguli (tytuł tego akapitu to jest jeden z moich ulubionych cytatów z tej postaci - drugim jest "feast on his flash"). Figura robi niesamowite wrażenie. Postawienie
tutaj punktu kontrolnego to było genialne posunięcie. REWELACJA i
intencjonalnie powtórzę to raz jeszcze: REWELACJA. Jak ja kocham taki klimat –
za takie miejsca kocham te nasze rajdy i regularne cioranie się po krzorach. Legenda
głosi, że kto zadzwoni dzwonem ten będzie żył szczęśliwie do końca życia… hmmm,
wiecie jak to jest z takim przepowiedniami. "Of course you don't understand, I am talking in riddles"
Zawsze, ale absolutnie zawsze takie przepowiednie są źle zrozumiane. Weźmy na przykład Star Wars „On przyniesie równowagę mocy”, wszyscy zachwyceni… do momentu kiedy prawie wszyscy nie zostali wyrżnięci, bo dwa do 2-óch to też równowaga. Albo "Sucker Punch"… udało się uwolnić ze szpitala psychiatrycznego, prawda? Prawda? W 100% i na zawsze… lobotomia uwalnia wszystkich od wszystkich zmartwień… albo jeszcze inny klasyk fantasy „Krull” – będziesz mógł przewidzieć przyszłość. Tak, zajebisty dar... szkoda, że głównie widzę moment swojej śmierci… No więc jak, zadzwonić czy nie? Szczęśliwy do końca życia… brzmi fajnie, ale wolałbym aby zostały zdefiniowane zostały jakieś warunki brzegowe, na przykład czy to nie będzie jutro. Bo wtedy może pokuszę się o jeszcze kilka lat życia z problemami...
Co nam tam – do odważnych świat należy. DZWONIMY !!! Niech się dzieje wola nieba… albo tych rogatych na dole ? Dzwonimy i ruszamy dalej.
Easy Door czy jakoś tak :D Zawsze, ale absolutnie zawsze takie przepowiednie są źle zrozumiane. Weźmy na przykład Star Wars „On przyniesie równowagę mocy”, wszyscy zachwyceni… do momentu kiedy prawie wszyscy nie zostali wyrżnięci, bo dwa do 2-óch to też równowaga. Albo "Sucker Punch"… udało się uwolnić ze szpitala psychiatrycznego, prawda? Prawda? W 100% i na zawsze… lobotomia uwalnia wszystkich od wszystkich zmartwień… albo jeszcze inny klasyk fantasy „Krull” – będziesz mógł przewidzieć przyszłość. Tak, zajebisty dar... szkoda, że głównie widzę moment swojej śmierci… No więc jak, zadzwonić czy nie? Szczęśliwy do końca życia… brzmi fajnie, ale wolałbym aby zostały zdefiniowane zostały jakieś warunki brzegowe, na przykład czy to nie będzie jutro. Bo wtedy może pokuszę się o jeszcze kilka lat życia z problemami...
Co nam tam – do odważnych świat należy. DZWONIMY !!! Niech się dzieje wola nieba… albo tych rogatych na dole ? Dzwonimy i ruszamy dalej.
Tłumacz tą przepowiednię... nie zmuszaj mnie do przemocy.
Mamy to na piśmie :P
Wyszły FATERKI :D
Bronek mówi lampionu nie mam, ale stawiam piwo (parafraza jednej ze zwrotek - TUTAJ)
FILIPKA – schronisko. Nie ma tutaj lampionu, ale jest to miejsce bardzo
po drodze między dwoma innymi punktami. Co więcej Bronek – Budowniczy trasy –
jest tutaj i serwuje obiad!
No takiej akcji to się nie spodziewałem. Trzeba było tutaj być przed 17:00 (a nam się to udało) i wtedy dostawało się „na koszt firmy” czeski obiad czyli gulasze, knedelki, prażone syry, Kofolę, pivo i inne takie. Chyba to dzwonienie Izydorem zadziałało i to w trybie natychmiastowym. Jesteśmy szczęśliwi. Może tym razem przepowiednia nie miała żadnego haka?
Siadamy do obiadu a Bronek donosi smakołyki, no żyć nie umierać.
Co więcej mamy tutaj sytuację znaną z Liszkora w Beskidzie Małym – lata temu. Czas start i stop czyli godzinna przerwa, która nie zalicza się do czasu trwania rajdu.
„Może spotkamy się tam gdzie trafi każdy z nas, tam gdzie życie będzie snem, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas, za sto lat, za rok, za dzień…” – po tamtym Liszkorze myślałem, że takim miejscem jest schronisko pod Leskowcem. Dziś wiem, że takich miejsc jest więcej – na przykład Filipka w czeskiej części Beskidu Śląskiego. Grzesiek na każdym w zasadzie rajdzie zjeżdżał w takie miejsca, więc to kapitalny pomysł. Dziękujemy Bronek :D
Liszkor lubi deszcz… No takiej akcji to się nie spodziewałem. Trzeba było tutaj być przed 17:00 (a nam się to udało) i wtedy dostawało się „na koszt firmy” czeski obiad czyli gulasze, knedelki, prażone syry, Kofolę, pivo i inne takie. Chyba to dzwonienie Izydorem zadziałało i to w trybie natychmiastowym. Jesteśmy szczęśliwi. Może tym razem przepowiednia nie miała żadnego haka?
Siadamy do obiadu a Bronek donosi smakołyki, no żyć nie umierać.
Co więcej mamy tutaj sytuację znaną z Liszkora w Beskidzie Małym – lata temu. Czas start i stop czyli godzinna przerwa, która nie zalicza się do czasu trwania rajdu.
„Może spotkamy się tam gdzie trafi każdy z nas, tam gdzie życie będzie snem, może spotkamy się tam gdzie w miejscu stoi czas, za sto lat, za rok, za dzień…” – po tamtym Liszkorze myślałem, że takim miejscem jest schronisko pod Leskowcem. Dziś wiem, że takich miejsc jest więcej – na przykład Filipka w czeskiej części Beskidu Śląskiego. Grzesiek na każdym w zasadzie rajdzie zjeżdżał w takie miejsca, więc to kapitalny pomysł. Dziękujemy Bronek :D
Pogoda jest super, acz od czasu do czasu przez chwilę coś popaduje… i nie mówię tutaj o słabych zawodników, oni też popadują i to nawet nie przez chwilę. Mówię o deszczu – pewien syn optyk(a) nazywałby to raczej opadem konwencjonalnym czy jakoś tak. Nigdy nie rozumiałem czy się różni opad konwencjonalny od niekonwencjonalnego. Czy przy niekonwencjonalnym to po prostu zdrowo napierdala…? No nic, zostawmy to. Pogoda jest świetna bo nie jest za gorąco, ale czasem coś tam lekko i przez chwilę chluśnie i to wysyła w kolejny nostalgia trip, bo LISZKOR (prawie) ZAWSZE LUBIŁ DESZCZ… często nam padało na różnych edycjach, chyba częściej niż było ładnie, więc robi się klimat dawnych rajdów.
Nadwiślański Maraton na Orientacje (pre-Liszkor) w 2017 trochę popadywało jak targaliśmy rowery przez WĄWOZOWĄ… i to na rympał.
Liszkor 2019 w Beskidzie Małym – taj tutaj napierało, że spływaliśmy stokiem Czarnej Góry. Szlaki płynęły po prostu
Liszkor 2022 w moim ukochanym Bukownie – zasypało nas przecież śniegiem wtedy…
Znowu pod górkę
Szlakami w kolorze szkarłatu i złota
Niezły STOŻEK, dosłownie STOŻEK WIELKI :D
Nieustannie pod górkę...
Nieustannie...
Przynajmniej na szczycie można na chwilę przysiąść...
Szlakiem w kolorze nadziei… chyba na dobre dymanie
Zjeżdżamy w doliny i kierujemy się na drugą mapę. Niestety, z niej zdobędziemy tylko jeden punkt, bo inaczej nie zmieścimy się w czasie. Owszem jest
niby dopiero popołudnie, a limit to późne godziny nocne, ale trzeba będzie jeszcze wrócić. Na razie tylko oddalaliśmy się od bazy,
a na pętli powrotnej jest więcej punktów niż na mapie numer dwa. Trzeba zatem zdefiniować jakąś strategię - postanawiamy "wykosić" dużą mapę, bo będzie to punktowo bardziej korzystne.
Okaże się także, że w tej części rajdu bardzo mocno „przykleimy” się do pewnego zielonego szlaku i będziemy się trzymać go przez długi, długi czas. W praktyce oznacza to bardzo dobrą przejezdność, więc licznik kilometrów także nam znacznie przyspieszy (w górach szło to jednak dość wolno, ze względu na parametr "ciągle pod górkę").
Szlak będzie biegł po czeskiej stronie granicy wzdłuż pasma zawierającego zarówno Czantorię jak i Stożek Wielki.
Nie może jednak być za pięknie... "...i gdy wszystko szło tak spoko, nie dojechał na czas Rocco" (link jak zawsze na własną odpowiedzialność...). Pod koniec Szkodnik zgłasza "kapcia". Ech znowu będzie walka... nasze opony mają grubość 2.5", więc zakładanie ich na rawkę po wymianie dętki to jest wyzwanie. Przynajmniej widok będzie ładny. Ławeczka, zachód słońca, a ja dymam... za starych czasów szkolnych w parku :P :P :P (żartuję... a może nie, hahahah :D).
Pod górkę... a niby miało być inaczej?
Okaże się także, że w tej części rajdu bardzo mocno „przykleimy” się do pewnego zielonego szlaku i będziemy się trzymać go przez długi, długi czas. W praktyce oznacza to bardzo dobrą przejezdność, więc licznik kilometrów także nam znacznie przyspieszy (w górach szło to jednak dość wolno, ze względu na parametr "ciągle pod górkę").
Szlak będzie biegł po czeskiej stronie granicy wzdłuż pasma zawierającego zarówno Czantorię jak i Stożek Wielki.
Nie może jednak być za pięknie... "...i gdy wszystko szło tak spoko, nie dojechał na czas Rocco" (link jak zawsze na własną odpowiedzialność...). Pod koniec Szkodnik zgłasza "kapcia". Ech znowu będzie walka... nasze opony mają grubość 2.5", więc zakładanie ich na rawkę po wymianie dętki to jest wyzwanie. Przynajmniej widok będzie ładny. Ławeczka, zachód słońca, a ja dymam... za starych czasów szkolnych w parku :P :P :P (żartuję... a może nie, hahahah :D).
Pod górkę... a niby miało być inaczej?
"Well, hello beautiful, you look nervous" - ach piękne, dla mnie ten Pan to był niekwestionowany mistrz podrywu.
Drugi najlepszy tekst na podryw to zawsze był "przepraszam, czy to chusteczka pachnie chloroformem?"
Z widoczkiem...
Lubię sobie podymać o zachodzie słońca...
Duch ORIENTEERINGU…w Cieszynie
O panie, kiedy to było. Ile to już lat (Jak to kiedy - WTEDY)… a tu nagle Liszkor
wprowadza nas w tereny tego rajdu. Fajnie znowu odwiedzić poznane wtedy
miejsca acz tamten rajd to pamiętam głównie z tego, że mapa kompletnie nie oddawała rzeczywistości.
To był hardocore jak się wtedy gubiliśmy i to z resztą nie tylko my, bo w
zasadzie gubiła się większość zawodników. Tym razem mapa jest trochę dokładniejsza i nie ma cudów na granicy... albo my także jesteśmy bogatsi o kilka lat doświadczenia nawigacyjnego.
Pamiętne wapienniki nadal tutaj stoją, ale miejsce zostało odnowione i zagospodarowane. Ładnie, naprawdę ładnie.
Tymczasem zachodzi już słońce i "ciemności kryją ziemię". My ponownie wspinamy się na jakieś pagóry... tego dzisiaj nie ma po prostu końca. A na szczycie hodują jakieś stwory (serio!) i dlatego szlak biegnie wzdłuż siatek ochronnych. Jest klimat jak podchodzą do siatki, wyłaniając się z ciemności (ale niestety zdjęcie nie wyszło).
Pamiętne wapienniki nadal tutaj stoją, ale miejsce zostało odnowione i zagospodarowane. Ładnie, naprawdę ładnie.
Tymczasem zachodzi już słońce i "ciemności kryją ziemię". My ponownie wspinamy się na jakieś pagóry... tego dzisiaj nie ma po prostu końca. A na szczycie hodują jakieś stwory (serio!) i dlatego szlak biegnie wzdłuż siatek ochronnych. Jest klimat jak podchodzą do siatki, wyłaniając się z ciemności (ale niestety zdjęcie nie wyszło).
Pamiętne wapienniki :)
Znowu wzdłuż słupków
Przez krainę stworą, chronieni FIREWALL'ami :)
Jest drabina na drzewo, to trzeba na nie wyjść - nieważne, że tam punktu nie ma. Trzeba wyjść !!!
Ach to pociski smugowe :P
Nad przepaścią... dobrze, że nie "ku"
Przed nami ostatni etap rajdu czyli zagęszczenie punktów w okolicy Goleniowa... Napsuje nam tutaj krwi pewne jeziorko. Naszukamy się go po nocnym lesie jak głupi, ale w końcu się uda... tylko 40 min błądzenia po skarpach i krzakach, bez dróg i ścieżek... a potem niełatwy powrót do miejsca, gdzie zostawiliśmy rowery. Masakra ten punkt był, ale wychodzimy zwycięsko...
Natomiast nie wyszedłbym wcale z przepaści nad którą jechaliśmy chwilę później i mną zdrowo szarpnęło. Patrząc jak idzie koło nad urwiskiem i pilnując toru jazdy nie zauważyłem gałęzi, która zawieszona była na wysokości mojego kasku... jak mną nie szarpnie, zwłaszcza że czołówka zahaczyła się o ten konar i mnie niemal ściągnęło z roweru. No było blisko, bo zgadnijcie w którą stronę mnie rzuciło... proste, że w otchłań, ale udało się wyratować kontrą kierownicy - tak mocną, że mnie to położyło w krzaki, ale lepiej w tą stronę. Dosłownie, bo w drugą było naprawdę wysokie urwisko. Izydor postanowił wypełnić przepowiednie? Obiad był, trasa piękna, spełniłoby się... do samego końca bylibyśmy szczęśliwi, do samego końca spadku swobodnego (pamiętajcie: pierwiastek z dwa gie ha) :P
Do bazy wracamy około 30 min po północy.
100 km i 2900 przewyższeń... hardcore, ale jakże piękny hardcore. Super rajd i piękne upamiętnienie naszego kolegi.
Szkoda tylko, że nie dane było Mu zobaczyć tych zawodów i cieszyć się nimi jako jeden z ich Gospodarzy.
Pora wracać do domu
Gdzieś w okolicy przepaści
Wierch czy góra a urwisko już czeka :P :P :P
Dying day...
Kategoria SFA, Wycieczka