Rudawska Wyrypa 2017
-
DST
120.00km
-
Sprzęt SANTA
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 kwietnia 2017 | dodano: 03.05.2017
Raz w roku w Rudawach Janowickich odbywa się impreza, która ociera
się o legendę. A my chcemy być częścią tej legendy, więc nie może nas
tam zabraknąć.
Dla nas to już 4-ty start na tej imprezie. Tym razem dołącza do nas także Instruktor grupy dziecięcej o xywie "Lenon", który zapisuje się trasę pieszą 50km. My z Basią atakujemy oczywiście rowerową 200-setkę.
DEJA VU
Zapowiedzi pogodowe przed wyrypą nie są zachęcające. Deszcze i temperatura mają nie przekraczyć 4 stopni. Co gorsza w czwartek robi się jeszcze gorzej (Rudawska startuje w piątek o 23:00), bo zima atakuje z całą mocą i Rudawy toną w śniegu. Organizatorzy publikują zdjęcia górnej części gór.
Mam deja vu...gdzieś już to widziałem, gdzieś już to przeżyłem (ledwie...).
Rok 2014. Nasza pierwsza Rudawska Wyrypa i majowy urlop na Dolnym Śląsku. Tydzień jeździmy po górach i jest 20-22 stopni, a tymczasem w noc Wyrypy najpierw ulewa przez kilka godzin, a potem śnieg i temperatura spada poniżej zera. Przemoczeni deszczem szybko zaczynamy odczuwać zęby mrozu, które wgryzają się w nasze ciała i dusze. Z resztą nie tylko nasze, ale i innych zawodników bo spora część osób wycofała się przed startem lub zeszła z trasy ze względu na warunki. Hasłem przewodnim w bazie było: "Trasa rowerowa zamarzła".
Najgorsze były mokre rękawiczki...ręce najpierw bolały, potem nie miałem już w nich czucia. Nie byłem w stanie zmieniać przerzutek, robiłem to dolną kością dłoni...hamowanie też było problemem, bo palec wskazujący nie działał. Naprawdę bałem się czy sobie nie odmroziłem palców. Byłem o krok od wycofania się z rajdu, siedząc przemoczony w bazie wysuniętej w Janowicach...telepiąc się z zimna po nocnym OS'ie (odcinek specjalny)...
I wtedy z pomocą przyszedł Janek - starszy zawodnik, który nigdy wcześniej nie jeździł na orientację i zapisał się od tak. Jeździł jednak w maratonach. Mapa trochę go przerażała i zapytał nas czy może z nami jechać bo sam sobie nie poradzi. Zgodziliśmy się wtedy, strasznie nam za to dziękował, a teraz przyszedł mnie z pomocą. Podpowiedział mi, że przecież warniki (takie wielkie pojemniki z wrzątkiem - jak ktoś nazwy nie zna) są gorące, polecił mi położyć rękawiczki na nim i w 15 minut były suche i ciepłe.
Dzięki temu pojechaliśmy dalej. Nadal było zimno, ale nie miałem mokrych rękawic...to jest ogromna różnica. Zawsze jesteśmy przygotowani w góry (duże plecaki :P), ale byliśmy przygotowani na warunki jesienne a nie zimowe. Po tej wyrypie obiecałem sobie, że czymkolwiek mnie góry zaskoczą, będą na to gotowy...i zrobię wszystko aby dotrzymać słowa.
GIVE ME YOUR BEST SHOOT
Patrzę zatem na opublikowane zdjęcie. Patrzę za okno, w Krakowie ulewa. Już 3-ci dzień leje jak z cebra. Uśmiecham się i czuję w sercu to budujące uczucie. Znam je dobrze, czasami się pojawia przed finałami na zawodach szermierczych i wtedy walczy mi się najlepiej. To pewnego rodzaju determinacja połączona z pewnością siebie, nieprzesadną ale wystarczającą aby ze spokojem podejść do konfrontacji. Najlepiej wyraża je właśnie tytuł tego akapitu. A więc moje kochane Rudawy...jestem gotowy. Give me your best shot...
"A w Krakowie, na Brackiej pada deszcz..."
Jak wyjeżdżaliśmy to pada. Przez całą drogę do Janowic Wielkich zwanych przez mnie Janowicami Niemałymi leje. Katowice, Opole, Wrocław, Strzegom...wszędzie leje. Pachnie to bagnami i rzekami. Będzie ostro. W Janowicach nadal pada. Nie tak mocno jak po drodze, ale pada. Podobnie jak rok temu Organizatorzy sprawdzają telefonem czy wszystko w porządku, dzwoniąc do nas gdy jesteśmy w drodze. Tym razem jesteśmy jednak na czas. Nawet z jakimś zapasem.
Rejestrujemy się w bazie i idziemy na odprawę.
Bardzo ładnym świcie...w promieniach którego Śnieżka wygląda jak Kanczendzonga czy Makalu. Szukam zatem co mogło by przypominać Lhotse...może Szrenica.Trochę nie ten kształt, ale co tam, może dzisiaj być i Lhotse. Skoro wyprawa w Himalaje i Karakorum raczej pozostanie w sferze nigdy niespełnionych marzeń, to chociaż popatrzę sobie na nasze góry w zimowej aurze :)
Na jednym z punktów spotykamy Krzysztofa Sz, który podobnie jak my walczy na trasie rowerowej 200 km. To jeden z tych wymiataczy, który kończy trasę kiedy my jesteśmy w połowie. Nie inaczej będzie i tym razem, ale jego mróz także nadgryzł. Mówi do mnie: "Nogi mi zamarzły..."Odpowiedziałbym ale nocą mróz skuł mi ryja bo pyskowałem i mam teraz problem z artykułowaniem słów i wyrażeń :)
Przełęcz Kowarska i Tunel pod Drogą Głodu
Dymamy pod Przełęcz Kowarską. Tutaj już śnieg. Im wyżej tym coraz więcej.
Szkoda tylko, że Asia i Robert nie zrobili punktu w Tunelu pod Drogą Głodu. Kocham to miejsce, a w zimowej aurze wygląda niesamowicie. Poczytajcie sobie o tym miejscu, jeśli go nie znacie - jego historia jest równie niesamowita jak jego nazwa.
My mijamy Przełęcz Kowarską i walimy wyżej. Śniegu robi się naprawdę dużo, a my pchamy rowery wyżej i wyżej:
aż zdobywamy punkt:
Tymczasem jechał tutaj ktoś kto miał ciekawy bieżnik :)
Tunel pod drogą głodu 2
Zjeżdżamy w stronę Kowar, na drugą stronę przełączy (podjeżdżaliśmy od strony Kamiennej Góry). To niesamowite, że w tą stronę nie ma żadnych śladów. Gładziutki śnieg, a ja w trybie lodołamacza.
Tuż przed Kowarami łapiemy chyba jeden z najpiękniejszych punktów ze wszystkich rajdów. Na pewno jest w naszym Top 5.
W sumie także jest w tunelu, acz nie pod przełęczą ale tuż za Kowarami, na początku podjazdu.
Robimy Mu sesję foto, sami zobaczcie:
Jest po 17:00 kiedy wyjeżdżamy na drugą pętle. Złapiemy tutaj tylko kilka punktów, bo czasu mało (czasu nie jest mało, my po prostu jesteśmy słabi i jeździmy wolno). Najciekawszym punktem na tej pętli (z tej nędznej i lichej ilości, które zrobiliśmy) to jaskinia, w której zamontowany jest sejsmograf. Kapitalne miejsce na punkt, do jaskini oczywiście wczołgiwała się Basia, ja jestem za gruby...Szkodnik jaskiniowy dał radę i przyniósł Wam zdjęcie sejsmografu.
W bazie okazuje się, że mimo małej ilości punktu z drugiej pętli to poszło nam nieźle. Basia ląduje na miejscu pierwszym, ja na drugim (z 7 śmiałków na TR200). Jestem zaskoczony, bo drugie miejsce na wyrypie to naprawdę sukces. Zwycięzcą oczywiście jest mocarny Krzysztof...o zamarzniętych nogach :)
Lenon także zachwycony terenami. Łapiemy trochę snu w bazie i wracamy na Kraków. Trzeba się ekspresem przepakować i gnać do Przemyśla na Team360. Nie ma lekko :)
Szkoda tylko, że nie widzieliśmy się z Sergiuszem, Darkiem i Jackiem, którzy atakowali trasę pieszą 50-tkę, ale tak to bywa jak my jesteśmy w drodze nim Oni przyjadą i jesteśmy w drodze, jeszcze trochę po tym jak Oni skończą...Mam nadzieję, że następnym razem uda się, co najmniej, spotkać na szlaku.
Dla nas to już 4-ty start na tej imprezie. Tym razem dołącza do nas także Instruktor grupy dziecięcej o xywie "Lenon", który zapisuje się trasę pieszą 50km. My z Basią atakujemy oczywiście rowerową 200-setkę.
DEJA VU
Zapowiedzi pogodowe przed wyrypą nie są zachęcające. Deszcze i temperatura mają nie przekraczyć 4 stopni. Co gorsza w czwartek robi się jeszcze gorzej (Rudawska startuje w piątek o 23:00), bo zima atakuje z całą mocą i Rudawy toną w śniegu. Organizatorzy publikują zdjęcia górnej części gór.
Mam deja vu...gdzieś już to widziałem, gdzieś już to przeżyłem (ledwie...).
Rok 2014. Nasza pierwsza Rudawska Wyrypa i majowy urlop na Dolnym Śląsku. Tydzień jeździmy po górach i jest 20-22 stopni, a tymczasem w noc Wyrypy najpierw ulewa przez kilka godzin, a potem śnieg i temperatura spada poniżej zera. Przemoczeni deszczem szybko zaczynamy odczuwać zęby mrozu, które wgryzają się w nasze ciała i dusze. Z resztą nie tylko nasze, ale i innych zawodników bo spora część osób wycofała się przed startem lub zeszła z trasy ze względu na warunki. Hasłem przewodnim w bazie było: "Trasa rowerowa zamarzła".
Najgorsze były mokre rękawiczki...ręce najpierw bolały, potem nie miałem już w nich czucia. Nie byłem w stanie zmieniać przerzutek, robiłem to dolną kością dłoni...hamowanie też było problemem, bo palec wskazujący nie działał. Naprawdę bałem się czy sobie nie odmroziłem palców. Byłem o krok od wycofania się z rajdu, siedząc przemoczony w bazie wysuniętej w Janowicach...telepiąc się z zimna po nocnym OS'ie (odcinek specjalny)...
I wtedy z pomocą przyszedł Janek - starszy zawodnik, który nigdy wcześniej nie jeździł na orientację i zapisał się od tak. Jeździł jednak w maratonach. Mapa trochę go przerażała i zapytał nas czy może z nami jechać bo sam sobie nie poradzi. Zgodziliśmy się wtedy, strasznie nam za to dziękował, a teraz przyszedł mnie z pomocą. Podpowiedział mi, że przecież warniki (takie wielkie pojemniki z wrzątkiem - jak ktoś nazwy nie zna) są gorące, polecił mi położyć rękawiczki na nim i w 15 minut były suche i ciepłe.
Dzięki temu pojechaliśmy dalej. Nadal było zimno, ale nie miałem mokrych rękawic...to jest ogromna różnica. Zawsze jesteśmy przygotowani w góry (duże plecaki :P), ale byliśmy przygotowani na warunki jesienne a nie zimowe. Po tej wyrypie obiecałem sobie, że czymkolwiek mnie góry zaskoczą, będą na to gotowy...i zrobię wszystko aby dotrzymać słowa.
GIVE ME YOUR BEST SHOOT
Patrzę zatem na opublikowane zdjęcie. Patrzę za okno, w Krakowie ulewa. Już 3-ci dzień leje jak z cebra. Uśmiecham się i czuję w sercu to budujące uczucie. Znam je dobrze, czasami się pojawia przed finałami na zawodach szermierczych i wtedy walczy mi się najlepiej. To pewnego rodzaju determinacja połączona z pewnością siebie, nieprzesadną ale wystarczającą aby ze spokojem podejść do konfrontacji. Najlepiej wyraża je właśnie tytuł tego akapitu. A więc moje kochane Rudawy...jestem gotowy. Give me your best shot...
"A w Krakowie, na Brackiej pada deszcz..."
Jak wyjeżdżaliśmy to pada. Przez całą drogę do Janowic Wielkich zwanych przez mnie Janowicami Niemałymi leje. Katowice, Opole, Wrocław, Strzegom...wszędzie leje. Pachnie to bagnami i rzekami. Będzie ostro. W Janowicach nadal pada. Nie tak mocno jak po drodze, ale pada. Podobnie jak rok temu Organizatorzy sprawdzają telefonem czy wszystko w porządku, dzwoniąc do nas gdy jesteśmy w drodze. Tym razem jesteśmy jednak na czas. Nawet z jakimś zapasem.
Rejestrujemy się w bazie i idziemy na odprawę.
Woli Pan f(x) = f(-x) czy też może f(-x) = -f(x)?
Przynajmniej pomału deszcz "wygasa"... czekam zatem na mróz. Długo czekać nie muszę. Przychodzi o świcie :)Pamiętacie
te warunki? Parzystość i nieparzystość funkcji. Nasza trasa też dotyka
zagadnienia parzystość i nieparzystości, acz rozumianej bardzo
dosłownie. Składa się ona z dwóch pętli. Pierwsza po punktach
parzystych, druga po nieparzystych. W ramach danej pętli kolejność
zaliczania punktów dowolna. Trzeba jednak najpierw wybrać jedną z pętli,
potwierdzić jej zakończenie w bazie i dopiero wtedy ruszać na drugą.
Odcinek specjalny OS po sercu Rudaw można zrobić w dowolnej chwili. Na
początek wybieramy wariant parzysty i wyruszamy w noc na poszukiwanie
ofia...eee...punktów. Punktów oczywiście. Przepraszam, pomyliło mi się z
relacją, którą mówię mojemu psychiatrze.
Nawigacja przez telefon :)
Już na pierwszym punkcie mamy kłopoty bo w sumie nie ma drogi jak do niego podjechać. Postanawiamy cisnąć błotnistą droga pod górę i potem na azymut przez las. To jednak spory kawałek, a jeszcze niedaleko miejscowości więc nie chcemy zostawiać rowerów gdzieś obok drogi. Basia zostaje przy rowerach jak idę po punkt. Las jest mało "przebieżny": gęste krzaki, strumienie, doły...do tego pada deszcze i jest noc, więc wiecie jak jest (albo nie wiecie - wtedy koniecznie musicie tego spróbować!).
Docieram do jakiegoś większego strumienia, prawie na tyłku zjeżdżam po błocie, ale punktu nie ma. Dzwonię do Basi i konsultuje kierunek - może azymut wyznaczyliśmy z jakimś drobnym błędem. Mam widoczność na 3-4 metry więc kierunek musi być perfekcyjny, aby znaleźć punkt. Basia studiuje mapę i poleca mi wprowadzić korektę: iść w górę strumienia.
Jeśli dotarłem do strumienia i nie ma punktu, najpewniej wyszedłem trochę za nisko (pod punktem na mapie). Idę zatem "w gorę rzeki" i w końcu znajduję punkt. Musiałem przejść spory kawałek. Znowu dzwonię do Basi i mówię, żeby się nie martwiła, bo chwilę zajmie mi powrót - to niemały odcinek do przejścia i krzory, krzory, krzory. Mam okazję sprawdzić jak dobrze wracam po własnych śladach nocą w lesie deszczowym. Jest kilka miejsc gdzie nie do końca jestem pewien czy tędy szedłem, ale ufam kompasowi. Udaje mi się wrócić do Basi, która już zmarzła czekając w jednym miejscu. Ruszamy zatem energicznie do przodu.
Miedzany Janek :)
...i znowu Deja Vu. Ciśniemy podjazdem pod Miedziankę, który robiliśmy z Jankiem w 2014 roku. Jak On tam napierał... - zostawił nas w 1/3 i za moment już czekał na szczycie. Czekał aby zapytać "gdzie teraz bo nie ogarniam mapy".
Tym razem robimy ten podjazd na świeżo, nie po iluś kilometrach w górach. Wchodzi zatem łatwiej niż zwykle. Z Miedzianki przez pola w kierunku Kolorowych Jeziorek. Chociaż pola to złe określenie, raczej trzeba tu mówić o akwenach. Sami popatrzcie - to trochę wstydliwe - ale popatrzcie jak Aramisy moczą się w nocy:
Nawigacja przez telefon :)
Już na pierwszym punkcie mamy kłopoty bo w sumie nie ma drogi jak do niego podjechać. Postanawiamy cisnąć błotnistą droga pod górę i potem na azymut przez las. To jednak spory kawałek, a jeszcze niedaleko miejscowości więc nie chcemy zostawiać rowerów gdzieś obok drogi. Basia zostaje przy rowerach jak idę po punkt. Las jest mało "przebieżny": gęste krzaki, strumienie, doły...do tego pada deszcze i jest noc, więc wiecie jak jest (albo nie wiecie - wtedy koniecznie musicie tego spróbować!).
Docieram do jakiegoś większego strumienia, prawie na tyłku zjeżdżam po błocie, ale punktu nie ma. Dzwonię do Basi i konsultuje kierunek - może azymut wyznaczyliśmy z jakimś drobnym błędem. Mam widoczność na 3-4 metry więc kierunek musi być perfekcyjny, aby znaleźć punkt. Basia studiuje mapę i poleca mi wprowadzić korektę: iść w górę strumienia.
Jeśli dotarłem do strumienia i nie ma punktu, najpewniej wyszedłem trochę za nisko (pod punktem na mapie). Idę zatem "w gorę rzeki" i w końcu znajduję punkt. Musiałem przejść spory kawałek. Znowu dzwonię do Basi i mówię, żeby się nie martwiła, bo chwilę zajmie mi powrót - to niemały odcinek do przejścia i krzory, krzory, krzory. Mam okazję sprawdzić jak dobrze wracam po własnych śladach nocą w lesie deszczowym. Jest kilka miejsc gdzie nie do końca jestem pewien czy tędy szedłem, ale ufam kompasowi. Udaje mi się wrócić do Basi, która już zmarzła czekając w jednym miejscu. Ruszamy zatem energicznie do przodu.
Miedzany Janek :)
...i znowu Deja Vu. Ciśniemy podjazdem pod Miedziankę, który robiliśmy z Jankiem w 2014 roku. Jak On tam napierał... - zostawił nas w 1/3 i za moment już czekał na szczycie. Czekał aby zapytać "gdzie teraz bo nie ogarniam mapy".
Tym razem robimy ten podjazd na świeżo, nie po iluś kilometrach w górach. Wchodzi zatem łatwiej niż zwykle. Z Miedzianki przez pola w kierunku Kolorowych Jeziorek. Chociaż pola to złe określenie, raczej trzeba tu mówić o akwenach. Sami popatrzcie - to trochę wstydliwe - ale popatrzcie jak Aramisy moczą się w nocy:
Bardzo ładnym świcie...w promieniach którego Śnieżka wygląda jak Kanczendzonga czy Makalu. Szukam zatem co mogło by przypominać Lhotse...może Szrenica.Trochę nie ten kształt, ale co tam, może dzisiaj być i Lhotse. Skoro wyprawa w Himalaje i Karakorum raczej pozostanie w sferze nigdy niespełnionych marzeń, to chociaż popatrzę sobie na nasze góry w zimowej aurze :)
Na jednym z punktów spotykamy Krzysztofa Sz, który podobnie jak my walczy na trasie rowerowej 200 km. To jeden z tych wymiataczy, który kończy trasę kiedy my jesteśmy w połowie. Nie inaczej będzie i tym razem, ale jego mróz także nadgryzł. Mówi do mnie: "Nogi mi zamarzły..."Odpowiedziałbym ale nocą mróz skuł mi ryja bo pyskowałem i mam teraz problem z artykułowaniem słów i wyrażeń :)
Przełęcz Kowarska i Tunel pod Drogą Głodu
Dymamy pod Przełęcz Kowarską. Tutaj już śnieg. Im wyżej tym coraz więcej.
Szkoda tylko, że Asia i Robert nie zrobili punktu w Tunelu pod Drogą Głodu. Kocham to miejsce, a w zimowej aurze wygląda niesamowicie. Poczytajcie sobie o tym miejscu, jeśli go nie znacie - jego historia jest równie niesamowita jak jego nazwa.
My mijamy Przełęcz Kowarską i walimy wyżej. Śniegu robi się naprawdę dużo, a my pchamy rowery wyżej i wyżej:
aż zdobywamy punkt:
Tymczasem jechał tutaj ktoś kto miał ciekawy bieżnik :)
Tunel pod drogą głodu 2
Zjeżdżamy w stronę Kowar, na drugą stronę przełączy (podjeżdżaliśmy od strony Kamiennej Góry). To niesamowite, że w tą stronę nie ma żadnych śladów. Gładziutki śnieg, a ja w trybie lodołamacza.
Tuż przed Kowarami łapiemy chyba jeden z najpiękniejszych punktów ze wszystkich rajdów. Na pewno jest w naszym Top 5.
W sumie także jest w tunelu, acz nie pod przełęczą ale tuż za Kowarami, na początku podjazdu.
Robimy Mu sesję foto, sami zobaczcie:
Sleepmonster czyli...ciasteczkowy (?) potwór
Poszły konie po...po sejsmografSłowo
o sleepmonsterze, czyli (jeśli ktoś nie wie) chęci zaśnięcia, która
dopada po nieprzespanych nocach. Kiedyś myślałem, że zasnąć za
kierownica to może się zdarzyć jak ktoś zmeczony, ale na rowerze, w marszu czy przy innej
aktywności fizycznej to niemożliwe. Możliwe, to tylko kwestia zmęczenia.
Zdarzają się sleepmonstery nawet przy podjazdach pod górę Po prostu
zamykasz oczy i zjeżdżasz z drogi :)
Przed Rudawską
planowaliśmy się wyspać bo będziemy mieć zarwaną noc, a zaraz potem 34h
na Team360 czyli kolejna noc w trasie. Oczywiście mieliśmy tyle
załatwień i spraw, że się nie udało. Dopada mnie zatem sleepmonster.
Walczę z nim...ciastkami. Dostarczam wysokoenergetycznej strawy, zamienianej w skomplikowanych procesach biologicznych tlenowych i beztlenowych na energię, albo to po prostu placebo. Nieważne, bo działa. Próbuje zajeść sleepmonstera. Pogrzebać go pod toną ciastek i to pogrzebać tak aby nie wylazł...nawet Basia jest pod wrażeniem ile jem.
No dobra powiem szczerze, wpier**** jak dziki osioł. Kowary drżą o swój los, bo zaraz zacznę pożerać na przykład dziewice. Chyba nigdy nie zjadłem tyle na rajdzie co teraz, ale działa. Kurde działa, a więc jeszcze ciasteczko. Wszystko to robię dla naszego dobra :)
OS czyli zjazd rzeką
Kończymy pomału parzystą pętlę i wjeżdżamy na OS. Taaa...czyli jak to powiedział chyba Jarek W. albo właśnie Krzysiek Sz. "to ten fragment, który robi się szybciej bez roweru niż z rowerem". Tak to ten, czyli znowu nosimy po głazach, no ale w końcu to Rudawy. Czego innego oczekiwałeś? Tutaj jest pięknie, pięknie ale stromo :)
Bawimy się jak dzieci w naszym ulubionym miejscu na OS. Zjazdy rzeką są super
Walczę z nim...ciastkami. Dostarczam wysokoenergetycznej strawy, zamienianej w skomplikowanych procesach biologicznych tlenowych i beztlenowych na energię, albo to po prostu placebo. Nieważne, bo działa. Próbuje zajeść sleepmonstera. Pogrzebać go pod toną ciastek i to pogrzebać tak aby nie wylazł...nawet Basia jest pod wrażeniem ile jem.
No dobra powiem szczerze, wpier**** jak dziki osioł. Kowary drżą o swój los, bo zaraz zacznę pożerać na przykład dziewice. Chyba nigdy nie zjadłem tyle na rajdzie co teraz, ale działa. Kurde działa, a więc jeszcze ciasteczko. Wszystko to robię dla naszego dobra :)
OS czyli zjazd rzeką
Kończymy pomału parzystą pętlę i wjeżdżamy na OS. Taaa...czyli jak to powiedział chyba Jarek W. albo właśnie Krzysiek Sz. "to ten fragment, który robi się szybciej bez roweru niż z rowerem". Tak to ten, czyli znowu nosimy po głazach, no ale w końcu to Rudawy. Czego innego oczekiwałeś? Tutaj jest pięknie, pięknie ale stromo :)
Bawimy się jak dzieci w naszym ulubionym miejscu na OS. Zjazdy rzeką są super
Jest po 17:00 kiedy wyjeżdżamy na drugą pętle. Złapiemy tutaj tylko kilka punktów, bo czasu mało (czasu nie jest mało, my po prostu jesteśmy słabi i jeździmy wolno). Najciekawszym punktem na tej pętli (z tej nędznej i lichej ilości, które zrobiliśmy) to jaskinia, w której zamontowany jest sejsmograf. Kapitalne miejsce na punkt, do jaskini oczywiście wczołgiwała się Basia, ja jestem za gruby...Szkodnik jaskiniowy dał radę i przyniósł Wam zdjęcie sejsmografu.
W bazie okazuje się, że mimo małej ilości punktu z drugiej pętli to poszło nam nieźle. Basia ląduje na miejscu pierwszym, ja na drugim (z 7 śmiałków na TR200). Jestem zaskoczony, bo drugie miejsce na wyrypie to naprawdę sukces. Zwycięzcą oczywiście jest mocarny Krzysztof...o zamarzniętych nogach :)
Lenon także zachwycony terenami. Łapiemy trochę snu w bazie i wracamy na Kraków. Trzeba się ekspresem przepakować i gnać do Przemyśla na Team360. Nie ma lekko :)
Szkoda tylko, że nie widzieliśmy się z Sergiuszem, Darkiem i Jackiem, którzy atakowali trasę pieszą 50-tkę, ale tak to bywa jak my jesteśmy w drodze nim Oni przyjadą i jesteśmy w drodze, jeszcze trochę po tym jak Oni skończą...Mam nadzieję, że następnym razem uda się, co najmniej, spotkać na szlaku.
Kategoria Rajd, SFA