aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Podsumowanie 2017

Czwartek, 4 stycznia 2018 | dodano: 04.01.2018

Nastał Nowy Rok czyli czas podsumowań. Na pewno udało się dotrzymać zeszłorocznego postanowienia i napisać relację, z każdej większej imprezy na orientację, na której byliśmy w 2017. Nie udało się jednak poczynić relacji z każdej naszej wyprawy rowerowej czy pieszej, bo było tego za dużo. Za dużo do opisywania, nie za dużo w sensie wypraw :P
No ale po kolei – jedziemy z podsumowaniem. Szczegółowe relacje znajdziecie w dedykowanych wpisach, więc tutaj tylko kilka słów zbiorczo plus kilka historii, których do tej pory opisać nie zdołałem.

Rajd IV Żywiołów – początek roku zaczął się od wyścigu z czasem, czy uda mi się zakończyć rehabilitację kolana przed rajdem. Jak to u nas, wszystko zazębiło się na styk. Czy to było mądre? Pewnie nie, ale pojechaliśmy bardzo ostrożnie, więc „po raz kolejny udało się przeżyć”, a do tego udało się złamać klątwę czerwonego szlaku w Bydlinie!

ICEAR – jesteśmy jedynymi zawodnikami trasy rowerowej (większość harpaganów wybrało trasy przygodowe), ale nie przeszkodziło nam to zmierzyć się ze „ścianą” w Gliczarowie (osławiony podjazd Tour de Pologne), przecierać nieprzetarte szlaki, brodzić boso w Białce czy też ścigać śnieżne skutery. Ogólnie super impreza.

RAJD WILCZY – trzecia edycja Rajdu Wilczego, czyli zagubieni na mokradłach Kobióra. Zawsze musimy gdzieś wtopić, więc i tym razem wleźliśmy tam, skąd ciężko było wyjść. Rajd bardzo nam się podobał, ale brakło nam trochę tego hardcore’u, który przywalili rok wcześniej, na drugiej edycji. Brakło Czantorii nad ranem, ale kto wie – może jakieś skargi były, może my też byliśmy bogatsi o kolejny rok doświadczeń i było nam łatwiej. Jakkolwiek by nie było, impreza była świetna z super zadaniami na punktach (linowe i strzeleckie WYPASS OSOM!!!), ale to druga edycja tej imprezy naprawdę mnie zmiażdżyła.

Wiosenne KORNO – rozgrywane w oponach absurdu, sponsorowane przez serwis OPONEO i powodujące ostre zapalenie opon mózgowych… czyli „nie tak, nie tak, nie tak dziewczyno, to nie tak nam miało być”. Baza obok Bukowna, nasze ukochane tereny, a my zamiast jazdy na rowerze, wybraliśmy POMPKI… i pompujemy. Sześć jest liczbą do której będziesz liczył, nie 5, nie 7, a sześć – parafrazując Monty Pythona, który był chyba sponsorem tej imprezy.

Rajd Katowice – testy nowej opony (wyborny gryzoń korzeni i kamieni) i nowej ramy dla Basi. Do tego latamy z rowerami po hołdach, bo Marcin zapodał genialną trasę, a wiecie jak jest: duże stromizny, duża zabawa. Plus – jak zawsze – wyborne zadania logiczne i sprawnościowe.

Nadwiślański maraton na orientację – gdy pada deszcz, Aramisy się nudzą? Nie, nie -jadą na Nadwiślański !!! Piękna, acz dość mokra impreza, która przetyrała nas przez jakieś wąwozy (no dobra, sami się przetyraliśmy wybierając taki wariant), bagna i wiatrołomy. Fajnie było przejechać „Orienteering w Cieszynie” w drugą stronę :)

Bike Orient – Światowa premiera nowego roweru Basi i gradem po oczach na koniec. Pierwszy rajd, na zaliczyliśmy spóźnienie Schrödingera, czyli przyjechaliśmy na metę spóźnieni i nie byliśmy spóźnieni. Tak to jest, jak się nie słucha uważnie na odprawie :)

Rudawska Wyrypa – klasyk nad klasyki. Dowaliło śniegiem w sposób niesamowity. Tunel pod „Drogą Głodu” czy też Przełęcz Kowarska utonęły w białym puchu. A my wraz z nimi. Plus jeden z najfajniejszych punktów kontrolnych ever – na pewno w naszym top 10, jeśli chodzi o rankingi. W sumie kiedyś muszę zrobić taki wpis np. 10 najbardziej hardcore’owych punktów, 10 najładniejszych itp.


Team 360
– zachwyceni pierwszą edycją, która była znamiennym przesunięciem naszych granic wytrzymałości (nasz pierwszy ponad 30-godzinny rajd), dzień po Rudawskiej pojechaliśmy do Przemyśla. Potężna trasa, legendarny BnO w Heluszu (potwierdzamy – najtrudniejszy terenowo BnO ever jak do tej pory cisnęliśmy: mega gęste krzory non-stop), kajaki nocą, towarzystwo Osy Opole i wiszenie nas Sanem. Niesamowita impreza.


OrientAkcja
– ledwie żywi po Rudawskiej (24h) i po Przemyślu (34h) stawiamy się na starcie wraz z Kamilą i Filipem. Dobrze, że trasa była w miarę płaska, bo byśmy zmarli gdzieś po drodze w lesie… bardzo mokrym lesie. W sumie to lesie płynącym rzeką. Świetna impreza na dobitkę, na zakończenie intensywnej majówki.

Przeprawa – nasza pierwsza 50-tka zrobiona na nogach. Świetne zadania na punktach (zwłaszcza kółeczka nad rzeką), przechodzenie rzeki wpław i Lenon-Taktyk, który rozwala system (spieszył się na pociąg, zszedł z trasy sporo przed nami , ale przez nietypowe zapisy w regulaminie, zmiażdżył nas wynikiem :D :D :D)

Jaszczur – Białe Doliny – Jaszczur grasujący w Dolinkach Podkrakowskich! Cieszyliśmy się jak dzieci – był piękny dzień, deszczowa noc, koszmarnie trudna nawigacja, lidary, jaskinie, kolczaści przyjaciele, znaczne przewyższenia i wiele, wiele innych atrakcji, z których większość gryzła, drapała lub kłuła. Wróciliśmy naprawdę mocno sponiewierani.

Roztoczańska 13 – roganing na Roztoczu. „Na dzika do Kraśnika” – piękna trasa w koszmarnym upale. A na koniec prawdziwy pieczony dzik. Pierwszy raz byliśmy na tej imprezie, ale niewątpliwie nieraz tu wrócimy.

Urlop 1 – Beskid Sądecki, Pieniny, Beskid Niski. Dwa tygodnie górski eskapad. Nie udało mi się opisać ich wszystkich, ale właściwie nie było dnia nie na rowerze: od Wysokiej i Durbaszki, przez Wielki Rogacz, Jaworzynę Krynicką czy Halę Łabową, aż po Kozie Żebro czy Wielki Mincou.
Ten wyjazd to także śmierć w rodzinie… Beskid Sądecki, zielony szlak, Eliaszówka (1024 m)… tam właśnie żywota dokonał Santa...
„let them face fall, if they must die, making it easier to say goodbye”.
W mojej pamięci pozostanie wiecznie żywym wspomnieniem.

Rajd IV Żywiołów – ostatni rajd Santy. Rajd przejechany na pękniętej ramie, sklejonej power-tape’em... Niebiosa płakały nad jego losem, a my tonęliśmy w rozpaczy… i błocie. Jeden z najbardziej mokrych rajdów tego roku. Deszcz non-stop, ale przynajmniej woda wylewała się z ramy... przez pewne pęknięcie.

Jaszczur – Kresowe Bagna. Eksploracja zupełnie nieznanych nam terenów Poleskiego Parku Narodowego i walka z milionami komarów. Horror „Rój” to przedszkole w porównaniu z tym, co czekało na nas na kresowych bagnach.

Adventure Trophy – 218 km podczas jednej wyprawy i to w trudnym terenie. Kolejny raz przesunęliśmy nasze granice wytrzymałości. Kiedy Kamila i Filip zaatakowali swój – właściwie pierwszy, prawdziwy – rajd przygodowy, my zmierzyliśmy się magiczną granicą 200 km. Udar i hipotermia naraz, wycieńczenie i sponiewieranie… i ogromna dawka satysfakcji :)

IT Orient – rajd z akcentami informatycznymi (pytania i zagadki na punktach). Eksploracja kolejnych zakamarków województwa łódzkiego. Kolejna udana impreza.

Urlop 2 – czyli 1000 km w niecałe 2 tygodnie (na rowerze)
1000 km na rowerze w niecałe 2 tygodnie. Ogólnie lasy, lasy, lasy – moje ukochane lasy: Puszcza Notecka, Puszcza Drawieńska, Puszcza Lubuska, Puszcza Zielonka, a do tego tryptyk Parków Narodowych: Drawieński, „Ujścia Warty”, Wielkopolski.


Poznaliśmy bardzo wiele ciekawych miejsc i poznanych historii. Zrobię tutaj mała dygresję i opowiem Wam dwie z nich, gdyż nie znalazłem czasu aby zrobić to w sierpniu:

„O smoku, który przyjechał pociągiem”
Lato 1992 było niesamowicie upalne. 10 sierpnia, o 16:27 ognisty smok przyjechał pociągiem relacji Poznań - Krzyż. 
Zablokowane hamulce pociągu, sypiące się iskry i rozpętuje się piekło.
Mimo zaangażowania wielu zastępów straży pożarnej i prób gaszenia z powietrza, nikt nie jest w stanie zatrzymać pożogi. Świadkowie mówią, że płonął horyzont:

I wtedy...parę minut po północy nagle zaczyna padać deszcz. Nie jest to zwykły deszcz, to nawet nie ulewa – to wodny armagedon, niemal biblijny potop. W ciągu 15 minut pożar wygasa. Gdyby nie pogorzelisko, to wszystko wydawałby się jedynie złym snem. Ludzie mówią, że to cud. Żywioł, któremu nie mogło podołać setki ludzi, ginie niemal w mgnieniu oka w pojedynku z innym żywiołem.
W pożarze spłonęło około 6 tys hektarów lasu (po pożodze nasadzono 80 milionów sadzonek drzew) – niewyobrażalna liczba, ale gdyby nie ta ulewa spłonęłaby cała puszcza. Przez wiele lat, nadleśnictwa z całego kraju będą odbudowywać zniszczone lasy, a ich mozolną pracę upamiętnią kamienie na skrzyżowaniach i przecinkach.
Szukamy rzeźby smoka... nie jest oznakowana na mapie. Szukamy i nie możemy znaleźć, ale spotykamy starszego Pan, który zbiera grzyby
- Czy nie wie Pan gdzie mieszka smok – rzeźba upamiętniająca pożar?
- Wiem, zaprowadzę Was. Tego smoka wystrugał mój dowódca.
- Pan był strażakiem? Może Pan opowiedzieć o tym pożarze?
- Wszyscy byliśmy...
... i tak poznaliśmy historię smoka, który przyjechał pociągiem.



„Pocztówka z miasta, którego już nie ma...”

Kostrzyn nad Odrą… po drugiej wojnie światowej życie przeniosło się na drugi brzeg Warty.
Kostrzyn z przed wojny nigdy nie został odbudowany. Miasto którego historia sięga XIII wieku już nie istnieje. Zostało zrównane z ziemią przez Armię Czerwoną, ponieważ leżało na drodze do Berlina. Zamykało ten strategiczny kierunek i zostało ogłoszone twierdzą. Kostrzyn podzielił los wielu miast, ale w przeciwieństwie do innych, nigdy nie został odbudowany. Powstało za to nowe miasto, na drugim brzegu Warty, ale w miejscu starego Kostrzyna stoi „ogromny pomnik” – Pomnik Miasta, którego już nie ma. Są tu fundamenty domów, zamku, kościoła i innych budowli, które nigdy nie zostały usunięte. Można zatem chodzić po ulicach (które nadal mają swoje nazwy – o czym informują tabliczki na skrzyżowaniach) oraz mijać kolejne „budowle”, od apteki po zamek królewski. Można wejść na rynek, na którym przetrwał jedynie pomnik. Można także kupić „pocztówkę z miasta, którego już nie ma”




Wiele jest takich opowieści - kiedyś opowiem Wam także o Pawle zwanym „Syzyfem z Puszczy Noteckiej”, czy też o „Kamieniu 3 Dyrektorów”, no ale dość dygresji, wracajmy do podsumowania:

KoRNO Rogaining – świetny rogaining (trudne i nieoczywiste warianty) i nareszcie odwiedzone Lasy nad Górną Liswartą. Niesamowita impreza i walka do ostatnich minut limitu spóźnień. Do tego pierwsze złowieszcze podszepty: „a może byście tak…”czyli ziarno zostało zasiane. Zasiano je gdzieś w naszych głowach, w październiku wykiełkuje, a na zbiory przyjdzie czas na wiosnę (2018)

Piachulec Orient – druga edycja Piachulca i znowu impreza, na terenach gdzie właściwie nikt nie organizuje rajdów, czyli REWELACJA. Kolejne lasy i szlaki do naszej kolekcji, a także kolejne odwiedzone cmentarze z okresu I wojny światowej.

Mordownik – nie przebił wprawdzie doskonałej edycji w Beskidzie Niskim, ale zbliżył się do niej naprawdę blisko. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jakaś edycja Mordownika zagrozi tej „Niskiej” , a tu proszę – Król niemal stracił koronę, a wszystko to przez Gubałówkę, słowacką, przeprzepiękną część trasy, ścieżkę dookoła Tatr i pewne mokradła. Pamiętacie: „trudno, bardzo trudno, masakra”? Według mnie ten punkt stał się już legendą! I to zasłużenie!

Szturm na Pilsko – pada cały dzień. Leje tak, że drogi stają się potokami… ale obietnica to obietnica

Rajd Waligóry – sentymentalna wyrypa po Goracach. Szlajamy się – wraz z Mateuszem - gdzieś pod Modyniem i Mogielicą, a potem po samym Gorcu (i to niebieskim szlakiem od Nowej Polany!!). Bez dwóch zdań jedna z najlepszych imprez w tym roku.

Jurajska Jatka – kolejna fantastyczna impreza na Jurze. Punkt „GLOW” czy też stary cmentarz żydowski to kolejni aspiranci do grupy najlepszych punktów kontrolnych ever. Nigdy wcześniej nie byliśmy na Jatce i odwiedzenie tej imprezy było doskonałą decyzją.

Jesienne Beskidzkie KoRNO –naprawdę, ciężko mi wybrać najlepszy rajd 2017 bo poziom imprez, zwłaszcza na jesień był nieziemski. To kolejny aspirant do tego tytułu. Fantastyczna przygoda, z dodatkowym smaczkiem - to tutaj kiełkują wspomniane wcześniej ziarna i zapada decyzja – SFA układa trasę Wiosennego KoRNO 2018 !!!
„So speaks the Lord of Terror and so it is written”

Jaszczur – Ścieżka Muflona – no i brak mi słów. Jeśli poprzednie imprezy górskie imprezy (Mordownik, Waligóra, KoRNO) były doskonałe, to jak nazwać tą? Malo postawił kropkę nad „i”, kropkę która nas przygniotła. Nieraz wracamy styrani i zmasakrowani z górskich wyryp, ale „Ścieżka Muflona” to jakiś nowy abstrakcyjny poziom… było niesamowicie i magicznie.


Zimowe KoRNO – bardzo miłe zakończenie roku rajdowego. Jakoś tak brakło nam imprez w listopadzie, więc na Zimowe KoRNO przyjechaliśmy naprawdę wygłodzeni. A było gdzie i z kim ucztować.

Szkoda tylko, że nie da się odwiedzić wszystkich imprez jakie byśmy chcieli. Część się pokrywa lub trzymają nas inne – np. szermiercze – wydarzenia, które także są niesamowicie ważnym aspektem naszego życia.
…i tak, brakło w tym roku choćby Silesii Race, Kaczawskiej Wyrypy czy też choćby jednego Tropiciela.

Czas szykować się na kolejny sezon :)


Kategoria Rajd, SFA, Wycieczka


komentarze
aramisy
| 16:18 poniedziałek, 8 stycznia 2018 | linkuj Ty szykuj formę na 17 marca :) Liczę, że powalczysz o pudło... lub o przeżycie, jak nas fantazja za bardzo poniesie :D
czarnooch | 09:56 poniedziałek, 8 stycznia 2018 | linkuj Super intensywny rok :) Muszę zacząć jeździć na więcej rajdów. Jest motywacja. Teraz tylko znaleźć trochę czasu :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa taprz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]