Rajd IV Żywiołów - zima 2018
-
DST
85.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 stycznia 2018 | dodano: 23.01.2018
Nowy rok zaczynamy klasycznie – od
Rajdu 4 Żywiołów z bazą w Bydlinie. Nasza trasa ma składać się z trzech etapów: krótkiego rowerowego, pieszego i długiego rowerowego. Razem wyszło nam 65 km rowerami i trochę ponad 20 na nogach, no ale od początku:
Mroczne widmo
…czyli tzw. prolog. Mroczne bo biegowe… Już na wejściu dostajemy w bonusie od Organizatorów dodatkowy etap pieszy długości około 4 – 5 km, zależnie od obranego wariantu. Lecimy go jak-nie-my, bez plecaków – „na lekko”, poza tym biegniemy (no dobra… biegniemy jak biegniemy, no ale czasem trochę podbiegamy). To wystarcza aby wtopić się w tłum i uniknąć rozpoznania przez niektórych zawodników. Pierwszy punkt to okolice ruin zamku w Bydlinie – szturmujemy więc strome zbocze, przedzierając się przez krzaki, a tu nagle Szkodnik jak mi się nie… wyjeleni. No, było naprawdę blisko. Gdy Szkodnik leci po punkty kontrolne, to lepiej zejść Mu z drogi, a ten sarenek tego nie wiedział i niemal został zmiażdżony. Cudem uniknął śmierci przez stratowanie po zderzeniu czołowym, a Szkodnik nawet nie zwolnił… patrzę, już jest na dole i przedziera się przez rzekę. Przez rzekę bo nie ma mostów, a kolejne punkty znajdują się w lesie za wodą. Ledwie nadążam... dobrze, że leżały jakieś zwalone drzewa bo rzeka była szeroka. Jakoś przelazałem po nich, nawet bez popisowego upadku w tonie. A za rzeką las… i kolejna rzeka. Szkodnik znowu na dziko, ja z Nim, po zaśnieżonym, śliskim drzewie… byle się nie skąpać, byle się nie skąpać - bo to początek rajdu a przemoczone buty w temperaturze -2 stopnie, to nie jest synonim komfortu. Udało się… chwilę potem zgarniamy ostatnie punkty z prologu i ruszamy na pierwszy dzisiaj etap rowerowy.
Z górki na "Pazurki"
Czyli rezerwat „Pazurek”. Rewelacja, znam i uwielbiam to miejsce!! To jeden z najładniejszych rezerwatów ze skałkami na Jurze, a my walimy przez cała jego długość zielonym szlakiem. Rezerwat to LOP’ka (Linia Obowiązkowego Przejechania/Przejścia), gdzie nie mamy podanej konkretnej lokalizacji punktów, ale wiemy że będą znajdować się gdzieś na wyznaczonej trasie. Zgodnie z przewidywaniami jeden jest na początku rezerwatu, a drugi na końcu. Przez przewidywania mam na myśli, fakt że „Pazurek” to rezerwat, a one rządzą się swoimi przepisami i nie można było – ot tak – postawić sobie punktów gdziekolwiek. Super było tędy ponownie przejechać i do tego pierwszy raz w zimie, a śniegu było niemało. Jak nie znacie "Pazurka", to koniecznie się tam kiedyś wybierzcie :)
Żywioły upodobały sobie te miejsca… choć "to droga na zatracenie" :)
Zostawiamy rowery w miejscu przepaku, zaraz za rezerwatem „Pazurek” i lecimy na główny etap pieszy – około 15 km. Kolejne znane miejsce… dymałem pod tą górę w lecie, w deszczu to dymam pod nią w zimie i w śniegu. Prawie w tym samy miejscu był jeden z punktów trasy rowerowej na letniej edycji 4 Żywiołów (2017).
Bardzo podobnie będzie na kolejnym etapie rowerowym, gdzie także jeden z punktów będzie niemal w tym samym miejscu co rok temu.
Tak zgadliście, także będzie się znajdował na najwyższym wzniesieniu o stromych ścianach w tej okolicy. Na razie lecimy jednak azymutem przez ośnieżone pola. Śniegu po horyzont, miejscami naprawdę głęboki, a my włazimy w jakiś wąwóz o pionowych ścianach. Zbieramy punkt i gramolimy się tą ścianą w górę… na wprost!
Z tyłu słyszę jedynie: „gdzie idziecie… na zatracenie?” No chyba znowu nasz wariant wydał się innym zawodnikom nieortodoksyjny. No, ale przecież dało się wspiąć po tej ścianie. Zjechałem parę razy na ryju przy kolejnych próbach, ale w końcu wylazłem. No wiec, żeby od razu na zatracenie…
Pozdrowienia z punktu, którego nigdy nie było…
Zbliżamy się do kolejnego punktu – przedzieramy się na dziko przez las, bez ścieżek… a tu nagle błysk. Świetlny refleks przykuwa mój wzrok. Podchodzę bliżej… grałem w za dużo RPG’ów aby nie podnieść tego item’a !!!
Znalazłem kompas !!! Może nie złoty, ale… mam nadzieję, że to Compass of the Stars, czyli +20 do każdego atrybutu. Niestety także nie, tylko parę gramów do wagi. Zabieramy go jednak, aby oddać w bazie. Może właściciel się po niego zgłosi. Tymczasem punktu nigdzie nie ma. Jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy właściwe zakole rzeki, ale po lampionie ani śladu. Po okolicznych krzokach szwęda się rzeźnik drzew i ścina choinki. Mówię do Szkodnika, że to na pewno On zabrał lampion i żebyśmy zaszli Go od tyłu. Uderzymy nagle z dwóch stron, niosąc Mu rychłą zgubę. Basia przypomina mi, że za napad na straż leśną jest paragraf i stwierdza, że to niedobrze, że odstawiłem swoje lekarstwa. Zamiast nagłej, partyzanckiej akcji, dzwonimy do Organizatorów i dowiadujemy się, że 15-tki nie ma. Potwierdzają. Lampion zaginął… przynajmniej oficjalnie, a mniej oficjalnie to mogło Mu się nie spodobać to miejsce i postanowił powisieć w innym. Kapryśna bestia :P
Ten punkt był nam prawdziwą kula u nogi :)
TWIN LASER MODE
Ruszamy na ostatni, ale za to najdłuższy etap rowerowy. Przed nami kolejne pagóry: albo pchamy po śniegu do góry, albo szarpie na zjazdach. Chrupie pod kołami aż miło, ale trzeba uważać bo rzuca na nieprzetartym śniegu. Znowu jedziemy wariantem, którego nikt nie wybrał przed nami.
Zbieramy co się da po okolicy, punkt po punkcie ale niedługo zapadnie zmrok… słońce zachodzi i czuć zęby mrozu. Na razie delikatnie, ale wiem że z każdą minutą będą gryźć coraz śmielej. Najpierw skórę, potem mięso i kości. Gdy Słońce śpi budzą się demony – jeśli pokusić się o parafrazę. Jest fajnie. Chrupie coraz głośniej i zastanawiam się czy to śnieg po kołami, czy to demon napoczyna moje kości. Aby rozświetlić ciemności, sięgamy po technikę i naukę - odpalamy światło. To pierwszy test nowego systemu: zawsze chciałem mieć TWIN LASER na kierownicy. Czołówka + dwie latary na kierownicy to jest to – sami zobaczcie.
Sekwencja zapłonu i…
WSZYSTKIE BATERIE OGNIA :D :D :D
A dlaczego TWIN LASER? Czyżbyście nie pamiętali kultowego RAPTORA? To broń robiła naprawdę ostrą rozpierduchę :D :D :D
Mroczne widmo
…czyli tzw. prolog. Mroczne bo biegowe… Już na wejściu dostajemy w bonusie od Organizatorów dodatkowy etap pieszy długości około 4 – 5 km, zależnie od obranego wariantu. Lecimy go jak-nie-my, bez plecaków – „na lekko”, poza tym biegniemy (no dobra… biegniemy jak biegniemy, no ale czasem trochę podbiegamy). To wystarcza aby wtopić się w tłum i uniknąć rozpoznania przez niektórych zawodników. Pierwszy punkt to okolice ruin zamku w Bydlinie – szturmujemy więc strome zbocze, przedzierając się przez krzaki, a tu nagle Szkodnik jak mi się nie… wyjeleni. No, było naprawdę blisko. Gdy Szkodnik leci po punkty kontrolne, to lepiej zejść Mu z drogi, a ten sarenek tego nie wiedział i niemal został zmiażdżony. Cudem uniknął śmierci przez stratowanie po zderzeniu czołowym, a Szkodnik nawet nie zwolnił… patrzę, już jest na dole i przedziera się przez rzekę. Przez rzekę bo nie ma mostów, a kolejne punkty znajdują się w lesie za wodą. Ledwie nadążam... dobrze, że leżały jakieś zwalone drzewa bo rzeka była szeroka. Jakoś przelazałem po nich, nawet bez popisowego upadku w tonie. A za rzeką las… i kolejna rzeka. Szkodnik znowu na dziko, ja z Nim, po zaśnieżonym, śliskim drzewie… byle się nie skąpać, byle się nie skąpać - bo to początek rajdu a przemoczone buty w temperaturze -2 stopnie, to nie jest synonim komfortu. Udało się… chwilę potem zgarniamy ostatnie punkty z prologu i ruszamy na pierwszy dzisiaj etap rowerowy.
Z górki na "Pazurki"
Czyli rezerwat „Pazurek”. Rewelacja, znam i uwielbiam to miejsce!! To jeden z najładniejszych rezerwatów ze skałkami na Jurze, a my walimy przez cała jego długość zielonym szlakiem. Rezerwat to LOP’ka (Linia Obowiązkowego Przejechania/Przejścia), gdzie nie mamy podanej konkretnej lokalizacji punktów, ale wiemy że będą znajdować się gdzieś na wyznaczonej trasie. Zgodnie z przewidywaniami jeden jest na początku rezerwatu, a drugi na końcu. Przez przewidywania mam na myśli, fakt że „Pazurek” to rezerwat, a one rządzą się swoimi przepisami i nie można było – ot tak – postawić sobie punktów gdziekolwiek. Super było tędy ponownie przejechać i do tego pierwszy raz w zimie, a śniegu było niemało. Jak nie znacie "Pazurka", to koniecznie się tam kiedyś wybierzcie :)
Żywioły upodobały sobie te miejsca… choć "to droga na zatracenie" :)
Zostawiamy rowery w miejscu przepaku, zaraz za rezerwatem „Pazurek” i lecimy na główny etap pieszy – około 15 km. Kolejne znane miejsce… dymałem pod tą górę w lecie, w deszczu to dymam pod nią w zimie i w śniegu. Prawie w tym samy miejscu był jeden z punktów trasy rowerowej na letniej edycji 4 Żywiołów (2017).
Bardzo podobnie będzie na kolejnym etapie rowerowym, gdzie także jeden z punktów będzie niemal w tym samym miejscu co rok temu.
Tak zgadliście, także będzie się znajdował na najwyższym wzniesieniu o stromych ścianach w tej okolicy. Na razie lecimy jednak azymutem przez ośnieżone pola. Śniegu po horyzont, miejscami naprawdę głęboki, a my włazimy w jakiś wąwóz o pionowych ścianach. Zbieramy punkt i gramolimy się tą ścianą w górę… na wprost!
Z tyłu słyszę jedynie: „gdzie idziecie… na zatracenie?” No chyba znowu nasz wariant wydał się innym zawodnikom nieortodoksyjny. No, ale przecież dało się wspiąć po tej ścianie. Zjechałem parę razy na ryju przy kolejnych próbach, ale w końcu wylazłem. No wiec, żeby od razu na zatracenie…
Pozdrowienia z punktu, którego nigdy nie było…
Zbliżamy się do kolejnego punktu – przedzieramy się na dziko przez las, bez ścieżek… a tu nagle błysk. Świetlny refleks przykuwa mój wzrok. Podchodzę bliżej… grałem w za dużo RPG’ów aby nie podnieść tego item’a !!!
Znalazłem kompas !!! Może nie złoty, ale… mam nadzieję, że to Compass of the Stars, czyli +20 do każdego atrybutu. Niestety także nie, tylko parę gramów do wagi. Zabieramy go jednak, aby oddać w bazie. Może właściciel się po niego zgłosi. Tymczasem punktu nigdzie nie ma. Jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy właściwe zakole rzeki, ale po lampionie ani śladu. Po okolicznych krzokach szwęda się rzeźnik drzew i ścina choinki. Mówię do Szkodnika, że to na pewno On zabrał lampion i żebyśmy zaszli Go od tyłu. Uderzymy nagle z dwóch stron, niosąc Mu rychłą zgubę. Basia przypomina mi, że za napad na straż leśną jest paragraf i stwierdza, że to niedobrze, że odstawiłem swoje lekarstwa. Zamiast nagłej, partyzanckiej akcji, dzwonimy do Organizatorów i dowiadujemy się, że 15-tki nie ma. Potwierdzają. Lampion zaginął… przynajmniej oficjalnie, a mniej oficjalnie to mogło Mu się nie spodobać to miejsce i postanowił powisieć w innym. Kapryśna bestia :P
Ten punkt był nam prawdziwą kula u nogi :)
TWIN LASER MODE
Ruszamy na ostatni, ale za to najdłuższy etap rowerowy. Przed nami kolejne pagóry: albo pchamy po śniegu do góry, albo szarpie na zjazdach. Chrupie pod kołami aż miło, ale trzeba uważać bo rzuca na nieprzetartym śniegu. Znowu jedziemy wariantem, którego nikt nie wybrał przed nami.
Zbieramy co się da po okolicy, punkt po punkcie ale niedługo zapadnie zmrok… słońce zachodzi i czuć zęby mrozu. Na razie delikatnie, ale wiem że z każdą minutą będą gryźć coraz śmielej. Najpierw skórę, potem mięso i kości. Gdy Słońce śpi budzą się demony – jeśli pokusić się o parafrazę. Jest fajnie. Chrupie coraz głośniej i zastanawiam się czy to śnieg po kołami, czy to demon napoczyna moje kości. Aby rozświetlić ciemności, sięgamy po technikę i naukę - odpalamy światło. To pierwszy test nowego systemu: zawsze chciałem mieć TWIN LASER na kierownicy. Czołówka + dwie latary na kierownicy to jest to – sami zobaczcie.
Sekwencja zapłonu i…
WSZYSTKIE BATERIE OGNIA :D :D :D
A dlaczego TWIN LASER? Czyżbyście nie pamiętali kultowego RAPTORA? To broń robiła naprawdę ostrą rozpierduchę :D :D :D
Jack Frost czyli Szkodnik tańczy na lodzie
Ciśniemy dalej po śniegu. Jest
pięknie, jest bosko. Skręt w lewo, Szkodnik ciągle za mną, skręt
w prawo Szkodnik ciągle za mną. Ostry wiraż... i nie ma Szkodnika.
Zatrzymuję się i patrzę. No nie ma, zabrało Go coś. Nagle ruch w
śniegu. Ogromna lodowa postać rusza wprost na mnie... Nie to
niemożliwe. Przecież On nie żyje. JACK? To naprawdę Ty ???
(Jack Frost – z cyklu najgorsze horrory ever to jest ścisła czołówka, link - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)
A nie, to tylko Szkodnik. Cały w śniegu. Jak Bałwan. No było ślisko.
Jedziemy dalej, tym razem gnamy jak szaleni. Jest lekko z góry i prosta droga. Nagle huk z tyłu nieprzeciętny, odwracam się. Szkodnik leci w jakieś dziwnej konfiguracji z rowerem, chyba będzie wyprzedzał bo zmienia geometrie systemu... a nie po prostu postanowił walnąć o ziemię. Uuuu... to musiało boleć...
Pytam : Nic Ci nie jest? Co się stało?
Szkodnik: LUD...
Ja: Tak Wielki Szkodniku, Lud Cię słucha i uwielbia
Szkodnik: LÓD głupcze!
Aaaa... no tak. Jak by to powiedział Juliusz: KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE... o glebę :)
Szczęśliwie bez trwałych uszkodzeń, tylko rozbite kolano.
O jeden most za... mało :)
No prawie, za mało. Został ostatni punkt i gdzie wchodzimy... TAK!!! Na bagna. Wszędzie śnieg i mróz, ale te nie zamarzły. Chlupią aż miło. Ciśniemy podmokłą łąką aż do punktu, a ten PO DRUGIEJ STRONIE RZEKI. Grrr... rzeka niemała, dość głęboko i wartka, jak na strumień na polu. Ma nawet wodospad mały!
Szkodnik stwierdza, że trzeba się przeprawić przez rzekę i mówi aby wyciągał ponton. Ja mówię, że został w innym plecaku :)
No więc, chyba trzeba będzie bez butów brodzić. Nie pierwszy raz w zimie boso przez rzekę. Nawet nie drugi i nie trzeci... ale dajemy sobie 100-150 metrów, aby zrobić rekonesans, w którym miejscu najłatwiej będzie się przeprawić. A tu nagle, mostek... żadnych dróg, środek pola, a tu betonowy mostek. Nie pogardziliśmy. Zbieramy punkt i lecimy na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych. Jeszcze tylko dwa zadania specjalne i będzie koniec naszej dzisiejszej przygody.
No, Korsarzem to nie zostanę...
Zadanie to drabinka linowa – od szczytu sali gimnastycznej o trójkątnym dachu do ziemi. Organizatorzy mówię, że to około 4 pięter wysokości. Jeden zawodnik wchodzi pierwszy i zawiesza karabinki, w dowolnym miejscach, o tyle że ostatni karabinek, ma być na szczycie. Drugi zawodnik idzie do góry i zbiera zawieszone karabinki.
Jak zawsze zadanie wydaje się banale, ale nauczyłem się na ostatnich rajdach... że wiem, że będzie przewalone dla grubych i niesprawnych pokraków. Szkodnik jakoś gramoli się do góry, mimo że ciężko Mu tak wysoko nogi podnosić (aby dosięgnąć kolejne „szczebelki”), ale jak przyszła moja kolej to się zrobiło ciekawie.
Lezę jakoś, ale mój styl to dramat... rozjeżdżam się na tej drabinie, potem prawie szpagat robię, to mi drabina ucieka, czasem wiszę w poprzek, podciągam się i nadal jestem na tej samej wysokości, bo pomyliłem szczebelki. Do tego najlżejszy nie jestem, dach trzeszczy, uchwyty płaczą... facepalm'y na dole lecą masowo, ale uparty jestem... idę, a sił dodaje mi stare krasnoludzkie zaklęcie „K****A”. Wykrzyczane 1000 razy, obniża sufit o jeden poziom.
Wylazłem... K**** wylazlem !!!
Rąk nie czuję, ale wylazłem....
Zostało ostatnie zadanie... jak tylko stad zejdę. Zejście głową w dół wydawało mi się dobrym pomysłem, ale uwierzcie nie było :P No Korsarzem nie zostanę, zatopili by nas nim bym wylazł na maszt.
Ostanie zadnie to ułożenie z dziwnych klocków figury kota – brzmi prosto nie? Ale Kićuś chyba był na Hucie bo pocięty nieziemsko i klocki mają naprawdę dziwne kształty. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to zapraszam do ułożenia literki F z tego.
No i koniec. Komplet punktów, komplet zadań. Piękny początek sezonu. Do tego pierwsze miejsce w kategorii zespołów MIX na trasie OPEN. Powiedziałbym, że jest moc, ale:
- do zwycięskiej (męskiej) dwójki mamy stratę 3h. To jakiś kosmos :)
- przypominam sobie moje ekwilibrystyczne popisy na drabinie
...i nie ma mocy. Jest wszystko, ale na pewno nie moc :)
Ale co tam - ważne, że bawiliśmy się świetnie.
(Jack Frost – z cyklu najgorsze horrory ever to jest ścisła czołówka, link - jak zawsze - na własną odpowiedzialność)
A nie, to tylko Szkodnik. Cały w śniegu. Jak Bałwan. No było ślisko.
Jedziemy dalej, tym razem gnamy jak szaleni. Jest lekko z góry i prosta droga. Nagle huk z tyłu nieprzeciętny, odwracam się. Szkodnik leci w jakieś dziwnej konfiguracji z rowerem, chyba będzie wyprzedzał bo zmienia geometrie systemu... a nie po prostu postanowił walnąć o ziemię. Uuuu... to musiało boleć...
Pytam : Nic Ci nie jest? Co się stało?
Szkodnik: LUD...
Ja: Tak Wielki Szkodniku, Lud Cię słucha i uwielbia
Szkodnik: LÓD głupcze!
Aaaa... no tak. Jak by to powiedział Juliusz: KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE... o glebę :)
Szczęśliwie bez trwałych uszkodzeń, tylko rozbite kolano.
O jeden most za... mało :)
No prawie, za mało. Został ostatni punkt i gdzie wchodzimy... TAK!!! Na bagna. Wszędzie śnieg i mróz, ale te nie zamarzły. Chlupią aż miło. Ciśniemy podmokłą łąką aż do punktu, a ten PO DRUGIEJ STRONIE RZEKI. Grrr... rzeka niemała, dość głęboko i wartka, jak na strumień na polu. Ma nawet wodospad mały!
Szkodnik stwierdza, że trzeba się przeprawić przez rzekę i mówi aby wyciągał ponton. Ja mówię, że został w innym plecaku :)
No więc, chyba trzeba będzie bez butów brodzić. Nie pierwszy raz w zimie boso przez rzekę. Nawet nie drugi i nie trzeci... ale dajemy sobie 100-150 metrów, aby zrobić rekonesans, w którym miejscu najłatwiej będzie się przeprawić. A tu nagle, mostek... żadnych dróg, środek pola, a tu betonowy mostek. Nie pogardziliśmy. Zbieramy punkt i lecimy na bazę. Mamy komplet punktów kontrolnych. Jeszcze tylko dwa zadania specjalne i będzie koniec naszej dzisiejszej przygody.
No, Korsarzem to nie zostanę...
Zadanie to drabinka linowa – od szczytu sali gimnastycznej o trójkątnym dachu do ziemi. Organizatorzy mówię, że to około 4 pięter wysokości. Jeden zawodnik wchodzi pierwszy i zawiesza karabinki, w dowolnym miejscach, o tyle że ostatni karabinek, ma być na szczycie. Drugi zawodnik idzie do góry i zbiera zawieszone karabinki.
Jak zawsze zadanie wydaje się banale, ale nauczyłem się na ostatnich rajdach... że wiem, że będzie przewalone dla grubych i niesprawnych pokraków. Szkodnik jakoś gramoli się do góry, mimo że ciężko Mu tak wysoko nogi podnosić (aby dosięgnąć kolejne „szczebelki”), ale jak przyszła moja kolej to się zrobiło ciekawie.
Lezę jakoś, ale mój styl to dramat... rozjeżdżam się na tej drabinie, potem prawie szpagat robię, to mi drabina ucieka, czasem wiszę w poprzek, podciągam się i nadal jestem na tej samej wysokości, bo pomyliłem szczebelki. Do tego najlżejszy nie jestem, dach trzeszczy, uchwyty płaczą... facepalm'y na dole lecą masowo, ale uparty jestem... idę, a sił dodaje mi stare krasnoludzkie zaklęcie „K****A”. Wykrzyczane 1000 razy, obniża sufit o jeden poziom.
Wylazłem... K**** wylazlem !!!
Rąk nie czuję, ale wylazłem....
Zostało ostatnie zadanie... jak tylko stad zejdę. Zejście głową w dół wydawało mi się dobrym pomysłem, ale uwierzcie nie było :P No Korsarzem nie zostanę, zatopili by nas nim bym wylazł na maszt.
Ostanie zadnie to ułożenie z dziwnych klocków figury kota – brzmi prosto nie? Ale Kićuś chyba był na Hucie bo pocięty nieziemsko i klocki mają naprawdę dziwne kształty. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to zapraszam do ułożenia literki F z tego.
No i koniec. Komplet punktów, komplet zadań. Piękny początek sezonu. Do tego pierwsze miejsce w kategorii zespołów MIX na trasie OPEN. Powiedziałbym, że jest moc, ale:
- do zwycięskiej (męskiej) dwójki mamy stratę 3h. To jakiś kosmos :)
- przypominam sobie moje ekwilibrystyczne popisy na drabinie
...i nie ma mocy. Jest wszystko, ale na pewno nie moc :)
Ale co tam - ważne, że bawiliśmy się świetnie.
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
Virus | 14:22 wtorek, 30 stycznia 2018 | linkuj
Jakbyście się nudzili albo i nie to zapraszam na Rajd Liczyrzepy ;)
Komentuj