aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Silesia Race - zima 2018

Wtorek, 20 lutego 2018 | dodano: 20.02.2018

Na Silesię jedziemy jak zombie. Nadajemy się bardziej na weekend w jakimś rewitalizacyjnym SPA niż na zawody... Najpierw w środę po treningu, czyli o 21:00 wyruszamy do lasu (wraz z prawie cała ekipą grupy zaawansowanej) robić kolejną sesję foto-video PROMO naszego Rajdu - efekty można już zobaczyć na stronie rajdu.
Wrócimy do domu grubo po 2 w nocy, tylko po to aby wstać na pociąg o 5:50 (Basia ma delegację), a w czwartek wieczorem jedziemy do Moniki siedzieć nad mapą Wiosennego CZARNEGO KoRNO. Trasa już dawno zaplanowana, ale pozostało wiele prac sztabowych - nanoszenie punktów na mapę, planowanie opisów, weryfikacja współrzędnych GPS itp. Schodzi nam do 1:00 i nim wrócimy domu, jest przed 3:00 w nocy. Dwie noce mocno "naderwane", a teraz będzie trzecia - zerwana w całości, bo start Silesi jest o północy (z piątku na sobotę). Faszerujemy się kofeiną, guaraną i cukrem.. i ruszamy do boju. No cóż, cytując klasyka "...nie ma spokoju dla podłych, ani dla tych którzy śmią stawić Im czoła" (a).

W góry? Ale, tak do Tarnowa?

No to taka hybryda - Tarnowskie Gór. Ani tu Tarnowa, ani gór, ale za to są sztolnie, kopalnie oraz lasy. Ogromne i piękne lasy, w których to odbywać będzie się tegoroczna, zimowa edycji Silesii Race. Meldujemy się w bazie przed 23:00 i spotykamy wiele znanych twarzy. Chwilę później zaczyna się odprawa - jak to zawsze u Marcina z duża dawką humoru, ale otrzymujemy na niej także sporo ciekawych informacji. Impreza ma nietypowy regulamin:
- punkty rowerowe są liczone normalnie (1 za 1)
- punkty odcinków pieszych przeliczane są na kary czasowe (nie zaliczenie punktu to kara 30 min)
- na punkt przepakowy przed etap kajakowym należy dotrzeć między 6:30 - 7:30 rano
- po etapie kajakowym zalicza się punkty, których nie udało się zdobyć przed tymże etapem
Będzie ciekawie ułożyć to wszystko w jakiś sensowny przejazd, ale spróbujemy. Po odprawie jeszcze chwila na zdanie przepaków w odpowiednie miejsca i ruszamy na rynek Tarnowskich Gór, na oficjalne rozpoczęcie rajdu.
Tam robią nam grupowe zdjęcie i zaczynamy grupowe odliczanie do startu. Pierwszy etap to krótki prolog po Parku Miejskim, a potem wskakujemy na rowery i ruszamy w noc.


"...zamglony świat niech zetnie mróz, na niebie świecił będzie i tak Wielki Wóz" (b)
Jest pięknie - ciemna, czarna noc pełna gwiazd plus mróz oraz tony śniegu. Pod kołami chrupie aż miło, a my ruszamy w mrok. A pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno (bo w 2013) nocne rajdy przerażały nas - jechaliśmy jak dzieci we mgle (albo w nocy), zupełnie nie radząc sobie z nawigacją. A dziś przygotowani, odpowiednio wyposażeni suniemy przez mroczny las do kolejnych punktów, jak po sznurku, jak w zegarku - co nie znaczy, że nie zdarza nam się zgubić :)
Jest cudownie - śnieg mieniący się w świetle czołówek, mróz lekko nadgryzający twarz i ten dźwięk, gdy opona mieli kolejne płaty białego puchu o koronę amortyzatora. Dalej w mrok, głębiej w ciemność. Niegdyś tam mieszkały Demony i w sumie nadal tam zamieszkują, ale coś się zmieniło:

Marcin naprawdę postarał się układając trasę - punkty ulokowane są w bardzo ciekawych miejscach. Zaczynamy od hałd dawnych kopalni, które zdobywamy wraz z zespołem OSĄ OPOLE, z którym nieraz już cisnęliśmy na niejednym rajdzie :)
Najpierw biegamy po górkach:

bo to dobre punkty obserwacyjne:

a potem schodzimy pod ziemię :)

w stronę ukrytego tam lampionu

Andrzej z OSY wyszedł tutaj jak rasowy ninja :)


Kolejny punkt to wyspa!! Lód jest gruby i solidny, a więc w komfortowych warunkach przebiegamy jezioro po kolejny lampion.
Trasa jest cudowna, acz OSA wybiera inny wariant i nasze ścieżki się rozchodzą.

Szpital na peryferiach

Docieramy do pierwszego przepaku - ulokowanego w budynku szpitala, w okolicy Sztolni Czarnego Pstrąga. Porzucamy rowery i zaczynamy drugi dzisiaj etap pieszy po okolicznym, trochę dzikim parku. Do przeszukania wąwozy i okolice strumieni, w tym miejsce które Marcin polecał podczas promocji rajdu (pozwalam sobie pożyczyć to zdjęcie).

Szczęśliwie, gdy pojawiamy się tam nocą, błoto jest zmarznięte i da się w miarę bezboleśnie przeprawić przez tą przeszkodę.
Po skończonym etapie ponownie wskakujemy na rowery i ruszamy w kierunku... Polany Śmierci.

"Nadszedł świt, straszliwie cichy i upiorny..." (c)
Nim jednak tam dotrzemy trzeba przejechać około 40 km po okolicznych lasach. Niedługo będzie świtać. Nieprzerwanie, konsekwentnie, niestudzenie suniemy przez mroczny las - na północny-zachód, w sam róg naszej mapy. Jak to bywa nad ranem, temperatura spada i znowu nadgryzają nas zęby mrozu. Noc pomału umiera i budzi się nowy dzień... upiornie cichy, zimny poranek.
Dobrze, chociaż że jest kontakt ze światem:
I AM BRINGING WiFI, motherf****ers :D :D :D

Nie ma tu nikogo oprócz nas, żywej dusz... nawet żadnych śladów na drodze. Nie wróży to nic dobrego, zwłaszcza że kierujemy się w miejsce zwane Polaną Śmierci. Wyjeżdżamy z lasów na drogę i gnamy przez senne miejscowości, po oblodzonych drogach:

aż w końcu docieramy do Polany Śmierci...:

Dotarcie tutaj zajęło nam jednak bardzo dużo czasu i zrodziło pewien problem...

Biała Bestia pożarła kajaki… a teraz żąda jedzenia
Sytuacja trochę nam się skomplikowała bo jesteśmy mocno po czasie - mieliśmy być na drugim przepaku między 6:30 – 7:30, a jest po 8:00 rano. Dlaczego tak się w ogóle stało, że nie dotarliśmy w czasie na ten punkt, to jest grubsza historia… Zaczyna się gdzieś na odprawie, jej epicentrum rozgrywa się w szpitalu na peryferiach, a finał zaskakuje nas właśnie na Polanie Śmierci. Opowieść tą charakteryzują takie pojęcia jak ”Wielki Taktyk”, „był tylko jeden kruczek - Paragraf 22”, „nieznajomość regulaminu nie zwalnia z odpowiedzialności” czy też „plan doskonały”.
Nie będę jej jednak opisywał tutaj bo wyszła by mi epopeja na 12 ksiąg, pisana wierszem oraz prozą – a zakończona DRAMAT’em.
Jak ktoś jest ciekawy, mogę opowiedzieć twarzą w twarz – na potrzeby relacji przyjmijmy, że zje***śmy po całości i nie dotarliśmy w wyznaczonej godzinie do punktu przepakowego.
Gdy już finalnie docieramy na przepak, to na punkcie jest pusto – żadnych zawodników, tylko jedna osoba z obsługi. Napisałbym, że popłynęliśmy, ale w sumie to wszyscy popłynęli a my nie...
Grasuje tu jednak mała, biała bestia w kształcie futrzanej kulki, która wydaje bardzo różne dźwięki. Ogólnie żąda daniny w postaci jedzenia, a gdy cokolwiek dostanie to się awanturuje o więcej. To na pewno agent Marcina, chce odebrać nam jedzenie – chce abyśmy osłabli i nie ukończyli trasy. Nie ma takiej opcji Futrzaku, posilamy się tym, czego nie zdołała nam odebrać i jedziemy dalej. Zaczyna się piękny, słoneczny dzień…zostawiamy punkt przepakowy i białą Bestię za sobą.

Potrzeba NITRO czyli dopalacza
Ruszamy dalej na rowerach, skoro nam kajaki zabrali. Jedziemy obok zamkniętego terenu NITROERG’u, producenta materiałów wybuchowych. Pamiętam jak na jednej z jesiennych edycji Silesii zaskoczył nas ten obiekt, ponieważ nie było go zaznaczonego na mapie. Wysokie betonowe słupy połączone drutem kolczastym, dwa rzędy zasieków i ostrzeżenia aby nie wchodzić – wtedy dotarliśmy tam nocą, więc miejsce robiło jeszcze większe wrażenie. Teraz jedziemy na większym luzie, zaznajomieni z tym obiektem, ale mamy inny problem… sleepmoster. Koszmarny sleepmonster… dwie mocno naderwane noce i teraz trzecia w pełni, więc muli nas nieprzeciętnie. Zatrzymujemy się pod jedną z bram NITROERG’u i próbujemy odgonić tą senną poczwarę, która się napatoczyła. Wlewamy w sobie energetyki, faszerujemy się batonami i robimy dziki aerobik… jeśli jest tu monitoring, to ochrona mogła nagrać ciekawe materiały, ale to nieważne.


Jakoś udaje nam się w miarę rozbudzić i jakiś czas później łapiemy punkt w opustoszałym już punkcie kajakowym.
Tzn. łapiemy go w praktyce, ale nie formalnie bo nie ma tam nikogo, kto mógłby podbić nam kartę - nie ma też lampionu. Stąd w wynikach, będziemy mieć zapis, że brakuje nam jednego punktu.
Tu były kajaki, a jest tylko rozpacz, głód i halucynacje z niedożywienia...


Solidarni z Szkodnikiem, czyli betami o ziemię
Wypadamy z Krupskiego Młyna i kierujemy się ponownie w głąb lasów. Punkt znajduje się w okolicy „zagęszczenia” torów kolejowych – czyli w ulubionych miejscach Marcina. Wjeżdżamy na leśną drogę, a tu nagle jak nie sponiewiera Szkodnika… praśnie Nim o ziemię, tak że w najbliższych kopalniach to pewnie wybuchła panika (zaraz po metanie). Znowu lód wezwał Szkodnika do siebie. Zatrzymuję się i też prawie lecę na ryj. Zbieram Basię z ziemi, mimo że ciężko jest tutaj nawet ustać. To nie jest oblodzona droga, po takowych już dziś jeździliśmy – tu nie ma drogi, tu jest lodowisko. Dawno nie widziałem tak oblodzonej ścieżki – mam wrażenie, jakby tu specjalnie lali wodą.
Nie ma jak jechać „poboczem” bo pobocza nie ma. Staramy się jakoś przeprawić dalej. Nie mija jednak chyba minuta od gleby Basi, a teraz ja lecę na plery. Wystarczyła 2-3 cm mulda – leciutkie uderzenie boczne w oponę. Normalnie bym nawet tego nie zauważył, ale na tej nawierzchni wystarczyła minimalna boczna siła i cały rower kładzie się lodzie. Walę betami o ziemię tak, że ciężko mi wstać. Pośladem na muldę - punktowo w kość ARGHHH. To naprawdę zabolało, czuję się jakbym złamał poślad.
Jak w kawale: nienormalny ogląda swój tyłek w lustrze, ogląda i ogląda. Doktor pyta: czy wszystko w porządku? A ten odpowiada: Potrzebuję nowego tyłka, bo ten to mi chyba na pół pękł…
Plusem jest to, że sleepmonster chyba został przygnieciony, moim ciężko spadającym cielskiem, bo szlag go trafił.
Basia chce mnie zebrać z ziemi, ale przy naciśnięciu hamulców wpada w poślizg… cudem ratuje się przed kolejnym upadkiem wpadając w krzaki. One ją zatrzymają „w pionie”.
Finalnie jakoś się zbieramy z gleby, ale do końca tej drogi, będziemy grzecznie prowadzić nasz maszyny. Dalej jest już trochę lepsza przyczepność…
Chwilę późnij spotykamy… no właśnie, może tym razem bez nazwisk bo „BHP? Nie słyszałem”


RaJUnO czy RJnO… czy coś w tym stylu
Wpadamy na odcinek specjalny RJnO (Rowerowej Jazdy na Orientacje) – stałe punkty kontrolne w terenie, zainstalowane w ramach projektu „Zielony Punkt Kontrolny”. Naszym zadaniem jest zebrać je wszystkie. To dość duże zagęszczenie punktów na małym obszarze, a nawigujemy ten odcinek na bardzo dokładnej mapie sportowej. Idzie zatem sprawnie, szkoda tylko, że tutaj to już pełne roztopy: błoto, błoto, błoto. Ogólnie trasa, od teraz będzie już biec w klimacie wczesnej wiosny, niż mroźniej zimy. Szkoda, bo noc i poranek w śniegu były piękne. Teraz znowu taplamy się w błocie… i wiatrołomach.
Dość szybko uwijamy się z tym etapem, a potem "dożynamy" trasę łapiąc punkty na wschodzie od bazy - punkt, które jednocześnie należą dla trasy krótkiej (OPEN).
Wpadamy do bazy z kompletem (no oprócz kajaków) i z 15 minutowym zapasem czasu (luksus).
Na rowerze wyszło 142 km, a na nogach nie mam pojęcia - obstawiam że koło 15 na pewno, jak nie więcej.
Lądujemy na 3-cim miejscu podium, co jest bardzo miłe. Nie zrobiliśmy kajaków, więc w sumie można by nas zdyskwalifikować... no ale wiecie, jak jest - nasz nieodparty urok czyni cuda. A tak serio, część ekip się wycofała w połowie rajdu, cześć zrobiła tylko część trasy. Tylko 2 ekipy zrobiły całość, no i my minus te nieszczęsne kajaki (mówię o kategorii MIX oczywiście, bo najlepsze MM to w bazie dawno były gdy my walczyliśmy ze sleepmonsterem).
Podsumowując: fantastyczne zawody, genialne trasa, kawał niesamowitej roboty Marcin!
Jesteśmy jednak wykończeniu po ostatnim tygodniu. Niedzieli to ja nie pamiętam wcale... wstałem zjeść obiad i poszedłem spać dalej :)

Na zakończenie - parę osób prosiło mnie aby podawał na końcach wpisów, skąd pochodzą użyte cytaty i parafrazy. Ależ proszę:
a) Komiks Spider-man, opowieść "Wrzask"
b) Piosenka Kazika "K***wy Wędrownicznki"
c) Książka "Po obu stronach muru", autor: Władka Meed


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
czarnooch | 21:38 środa, 21 lutego 2018 | linkuj Fajny kontrast z trasą rodzinną
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa orzyz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]