Obóz szermierczy SFA
-
Aktywność Sztuki walki
Niedziela, 1 lipca 2018 | dodano: 25.07.2018
W sumie to już od lat zabieram się za to, aby
zacząć umieszczać tutaj wpisy nie tylko rowerowe, ale także i te
związane z najważniejszymi wydarzeniami w Szkole Fechtunku ARAMIS.
Zawody, seminaria instruktorskie, spotkania sparingowe, obozy
treningowe – jest tego u nas od groma, ale jakoś tak nigdy nie udało mi
się nic opisać…
Zastanawiałem się czy taki wpis tu pasuje, czy nie założyć drugiego, dedykowanego bloga... ale znowu prowadzić dwie platformy, kiedy czasem nie ma czasu znaleźć czas nawet na jedną, to trochę niepoważne by było.
W końcu dojrzałem jednak do głębokiego i dorosłego wniosku postaci „J***ć TO - piszę tutaj”.
Zobaczymy co z tego wyjdzie, czy uda mi się umieszczać regularne relacje nie tylko z rajdów, ale i naszych wydarzeń szermierczych. Muszę także jakoś „ugryźć” formę takich wpisów, bo przecież nie będę donosił, że Tomek sponiewierał Piotra, ale potem miał „Andrzeja w grupie” – bo się zrobi zbyt hermetycznie.
Nikt kto nie miał Andrzeja w grupie, nie zrozumie, że posiadanie Andrzeja w grupie oznacza srogi wp***dol :D
Pierwszy wpis będzie zatem dłuższy niż kolejne, ale jest to działanie intencjonalne – potraktujcie go jako pewne wprowadzenie do tematu.
Kilka słów o przeszłości czyli „Twoje ciało jest słabe… Góry będą lekarstwem” (*)
Kolejny rok obóz odbywa się u podnóża Tatr, niemal przy samej granicy Tatrzańskiego Parku Narodowego. Obecnie stawiamy na umiarkowaną cywilizację, co opiszę kawałek dalej, ale pamiętam, jak dziś, obozy organizowane jeszcze w Starym Sączu… to był klimat. Jakby Wam go najbardziej przybliżyć… hmmm, może tak. Była kiedyś karna jednostka wojskowa w Orzyszu. O procesie tzw. „resocjalizacji” uprawianym w tej jednostce opowiadano legendy… z taką różnicą, że jak w legendach bywa zwykle ziarno prawdy, to tych ziaren w Orzyszu było kilkanaście kilo… np. w plecaku na plecach. Ziaren lub płyt chodnikowych…
Mawiano, że „jak przeżyjesz miasto Orzysz, to na Orzysz ch** położysz”.
Co zatem mogę powiedzieć o obozach w Starym Sączu? Jak przeżyjesz Sącz co Stary, w prawa człowieka nie odzyskasz już wiary...
Co by jednak nie mówić – tamte obozy (przed 2007-2008 rokiem), nastawiane były na mordercze treningi pod kątem wysiłku i wytrzymałości. Rannych i chorych wynosiło się z łóżkiem na zbiórkę, aby tylko stan obozu się zgadzał... (serio). Współczułem tym, którzy, zabarykadowali się w własnym pokoju licząc, że Zło ich tam nie dopadnie... ale Zło weszło przez okno i znaleźli się w małym pokoju, twarzą w twarz ze Złem... a drzwi były zabarykadowane.
Ale Ci którzy przetrwali… Ci którzy zdołali wymknąć się śmierci, są teraz na naprawdę wysokim poziomie zawodniczym. To była taka selekcja… trochę nienaturalna, ale nadal selekcja. Czasami ktoś mnie zapyta: "czy jest jakiś sposób aby szybko stać się dobrym."
No znam pewien sposób... ale nim Mu odpowiem, szybko wyliczam prawdopodobieństwo przetrwania tej jednostki w szermierczym piekle. Zwykle to małe wartości, więc odpowiadam, że niestety nie ma szybszego sposobu, niż ten który oferujemy obecnie. Wiecie, ilu osobom już uratowałem życie w ten sposób? Normalnie sprawiedliwy wśród szermierzy świata :)
Wybaczcie, ale "I've been through hell, so yeah I am a bit of a cynic..." (*)
Obecnie obozy trochę zmieniły swą formę. Nadal robimy 1000-ce ćwiczeń ogólnorozwojowych (przewroty, gwiazdy, pady, skoki itp.) bo jest to niesamowicie potrzebne w walce, ale bardzo duży nacisk położony jest również na technikę i taktykę walki. Od lat 2007 – 2008 (podaję cały przedział czasowy, kiedy nasza kadra robiła kursy instruktorskie na AWF Katowic) metodyka nauczania szermierki w SFA przeszła prawdziwą rewolucję. Każdemu z nas, kurs u „Fechtmistrza” (to jest oficjalny tytuł nadawany przez Polski Związek Szermierczy !!!) czyli u prof. Zbigniewa Czajkowskiego oraz u Trenera Klasy Mistrzowskiej Michała Morysa, poszerzył horyzonty o jakieś setki tysięcy kilometrów. Był to niesamowity skok jakościowy w nauczaniu szermierki w SFA.
Rzeczywistość obozowa
…jak to zabrzmiało. No, ale to prawda. Obóz to „inny świat”. Jak mówiłem Stary Sącz przypominał trochę „Inny Świat” Henryka Grudzińskiego, ale Murzasichle to także „Inny Świat”. Na obóz przyjeżdża kadra ze wszystkich naszych oddziałów: Wrocław, 3miasto, Łódź, Warszawa, Piotrków czy Katowice. Ujednolicamy wtedy metodykę nauczania, wyjaśniamy wątpliwości, ciągle i nieprzerwanie uczymy się nowych rzeczy jako zawodnicy i jako Instruktorzy.
Natomiast dla osób początkujących to niepowtarzalna okazja na bardzo szybki skok poziomowy. Ogrom wiedzy w pigułce.
Powroty z obozów bywają traumatyczne – ciężko wrócić do rzeczywistości. Wraca się do pracy, a tam ludzie nie rozmawiają o szermierce… zupełnie nie wiedzieć czemu.
Dzień obozowy w schemacie jest ma dość prosty, tak poza schematem jako dzień, to już prosty nie jest :)
9:00 śniadanie
10:-00 – 14:00 trening (ogólnorozwojówka + technika)
14:30 – obiad
15:30 – 18:30 trening (technika, taktyka, czasami sparingi)
19:00 – kolacja
Wieczór i noc : nierzadko spotkania w sprawie metodyki, polityki prowadzenia oddziałów, zajęcia z piłkami, beretami, matami (relaksacyjne, rehabilitacyjne) lub po prostu relaks.
I tak… do zaje****a, no dobra 9 dni :)
Omawiamy działania przygotowawcze, właściwe, zabezpieczające. Definiujemy kryteria skuteczności natarcia zwodzonego, omawiamy działania w drugim zamiarze, działania w tzw. otwarte oczy, działania bazujące na rekcji różnicowej lub przełączenia… przeprowadzamy lekcje indywidualne i ćwiczenia w parach, doskonalimy znane już techniki w trudnych warunkach (np. w manewrowaniu) . Dobra, dość… bo połowa z Was zaśnie.
Ja tak mogę, godzinami, gadać o szermierce, ale staram się ograniczać bo resztkami zdrowia psychicznego zdaję sobie sprawę, że żyję w jakimś tam, zróżnicowanym społeczeństwie, a nie na planecie szermierzy.
Co ciekawe, pewnie większość z Wam myśli że taki obóz to sparingi non-stop – nawalamy się żelazem, aż ktoś padnie. Powiem tak, sparingów nie brak nam na normalnych treningach czy na zawodach – tak więc obóz, to raczej miejsce na naukę. Walki pojawiają się okazjonalnie, bo żal tracić czas na zabawę :)
Prawdziwa miłość rzuca (się) NA KOLANA
Nasz przygoda z szermierką zaczęła się prawie15 lat temu… to dość czasu aby coś pokochać, znienawidzić, pokochać na nowo. Czasem może to być jednak za mało czasu, aby coś w pełni zrozumieć. Często spotykamy się z pytaniami „w ile nauczę się szermierki, w ile nauczę się walczyć”… no właśnie w ile? Równie dobrze można zapytać: w ile zostanę Mistrzem Świata w skokach narciarskich? A jak już zostanę, to czy mogę już nic nie robić i ten status będę miał zawsze? Gdyby to było takie proste…
15 lat z bronią w ręku, a z każdym obozem treningowym uczę się czegoś nowego. Zaczynam widzieć i rozumieć więcej, zarówno w kwestii techniki, jak i taktyki walki. Zdarza się czasem, że mam wrażenie że się wypaliłem szermierczo, że najlepsze chwile (zawody, sukcesy, radości) już dawno za mną… i właśnie wtedy odkrywam coś nowego. Coś co powoduje, że zakochuje się w szermierce od nowa, coś co sprawia, że uczenie zarówno siebie, jak i innych staje się ponownie ogromną przyjemnością.
A czasem to coś tak wielkiego, jak nieznacznie inne ułożenie dłoni, które sprawia, że zasłona szósta długa zaczyna wreszcie wychodzić, albo zaczynam czuć kontrolę nad klingą przeciwnika w pchnięciu wiązanym z kryciem… i coś co zupełnie mi nie wychodziło, zaczyna działać!!
I tak było tym razem.
Rapier – mechanika walki tą bronią to kosmos… tego się nie da opisać słowami.
Verdadera Destreza, Stesso-tempo… nazwijcie to jak chcecie. Umiejętność niezależnego od siebie i POPRAWNEGO prowadzenia dwóch broni (w prawej ręce Rapier, a w lewej długi sztylet) w różnej szybkości i różnym dystansie, w bardzo niskiej (czyt. męczącej) pracy nóg, gdy przeciwnik bynajmniej nie współpracuje, tylko realnie chce nam urwać łeb… ZACZYNA MI POMAŁU DZIAŁAĆ !!!
Cieszę się jak dziecko i podejmuję kolejne próby w sparingach. Uczę się tych technik od dni, miesięcy, lat… i nareszcie zaczynają wychodzić. Wygrać walkę z kimś kto nie ogarnia tej broni bardziej od nas to jedno, ale nauczenie się poprawnych technik oznacza, że będziemy radzić sobie z - o wiele lepszymi - przeciwnikami.
Euforia mnie niemal rozsadza, gdy udaje mi się sparować wyminięcie mojego wiązania i skończyć akcję trafieniem z pełnym kryciem linii zewnętrznej, w poprawnym timingu, a jednocześnie pozostając poza dystansem trafienia przeciwnika…
Jeszcze raz, jeszcze raz!!! Wychodzi !!! I nagle… trach !!!
Ląduję ryjem na glebie zwijając się z bólu… Kolano.
Półtorej roku od ostatniej rehabilitacji, dziesiątki rajdów, treningów i zawodów – wszystko działało...
Na tyle ile mogło przy jego stopniu uszkodzenia, ale działało. Do dziś… dziś nie wytrzymało. Dziś znowu ląduję na glebie… z wściekłością w sercu większą niż nawet sam przeszywający ból puszczającego więzadła. A uwierzcie:
"But if it'sany consolation sweet Alex, that hurt like hell" (*)
Ech… zawsze chciałem być jak w Diablo: naparzać pokraki żelazem, zbierać exp’a i wydawać golda na uzdrowiciela….
Wygląda na to jednak, że rzeczywistość weszła mi zbyt mocno… rzeczywiście tłukę pokraki… nasze pokraki, bo ludzie dzisiaj mają niski poziom sprawności ogólnej i ruszają się pokracznie..., LEVEL-UP robić się robi, bo z każdym dniem zdobywam coraz więcej doświadczenia sparingowego, no a gold schodzi na… ortopedę i rehabilitację.
Jeśli musiało się tak stać to przy najmniej dobrze, że stało się to w przedostatni dzień obozu, a nie na początku.
Teraz tylko znowu 5-7 tygodni rehabilitacji i pewnie chwila spokoju, oby jak najdłuższa - bo permanentnie dobrze to już z nim nigdy nie będzie. Oby jak najdłuższa, chociaż chyba zapominam że "nie ma spokoju dla podłych, ani tych którzy ośmielają się stawić Im czoła" (*)
Gdyby ktoś pytał to, na Świętokrzyską Jatkę w końcu lipca chyba dotrzemy, ale raczej bardziej rekreacyjnie niż na ściganie się - z oczywistych względów. Sprawdzimy pierwsze efekty składania się. I to składania się na różnych platformach, bo jest też szansa, że zaprezentuję się Wam nasza nowa Bestia w rodzinie.
Następca Króla Dart(h)Moor’a Pierwszego, który raniony w górach, finalnie skonał na czerwcowym Grassorze. Zwrócił oczy kugórze (co to jest kugóra?), i niczym Roland z pieśni o roladzie… eee RolaNdzie… zmarł.
Cóż, ja i rower to jedność. Jesteśmy jak (spoiler ALERT !!!) Eddie Brock i Obcy Symbiot – czyli „WE ARE VENOM“ (/spoiler ALERT!!!). Rower chrupnął, to i kolano chrupnęło. Rower się składa, to i kolano się składa.
Jeśli ktoś z Was zna wymienionego wyżej Pana, to dostał naprawdę sporą wskazówkę jak będzie wyglądała nowa Bestia w naszej małej, szermierczej, patologicznej rodzinie.
Cytaty:
1) Komiks "Batman: Miecz Azreala" - drugi z trzech prequeli sagi "Knightfall", opowiadającej... a sami poszukajcie. Warto!
2) Piosenka Epic Rap Battles "James Bond vs Austin Powers". Kocham ten cykl :)
3) Horror "Wishmaster" - Dżinn po wykonaniu życzenia głównej bohaterki filmu.
4) Komiks Spiderman. Historia "Wrzask"
Zastanawiałem się czy taki wpis tu pasuje, czy nie założyć drugiego, dedykowanego bloga... ale znowu prowadzić dwie platformy, kiedy czasem nie ma czasu znaleźć czas nawet na jedną, to trochę niepoważne by było.
W końcu dojrzałem jednak do głębokiego i dorosłego wniosku postaci „J***ć TO - piszę tutaj”.
Zobaczymy co z tego wyjdzie, czy uda mi się umieszczać regularne relacje nie tylko z rajdów, ale i naszych wydarzeń szermierczych. Muszę także jakoś „ugryźć” formę takich wpisów, bo przecież nie będę donosił, że Tomek sponiewierał Piotra, ale potem miał „Andrzeja w grupie” – bo się zrobi zbyt hermetycznie.
Nikt kto nie miał Andrzeja w grupie, nie zrozumie, że posiadanie Andrzeja w grupie oznacza srogi wp***dol :D
Pierwszy wpis będzie zatem dłuższy niż kolejne, ale jest to działanie intencjonalne – potraktujcie go jako pewne wprowadzenie do tematu.
Kilka słów o przeszłości czyli „Twoje ciało jest słabe… Góry będą lekarstwem” (*)
Kolejny rok obóz odbywa się u podnóża Tatr, niemal przy samej granicy Tatrzańskiego Parku Narodowego. Obecnie stawiamy na umiarkowaną cywilizację, co opiszę kawałek dalej, ale pamiętam, jak dziś, obozy organizowane jeszcze w Starym Sączu… to był klimat. Jakby Wam go najbardziej przybliżyć… hmmm, może tak. Była kiedyś karna jednostka wojskowa w Orzyszu. O procesie tzw. „resocjalizacji” uprawianym w tej jednostce opowiadano legendy… z taką różnicą, że jak w legendach bywa zwykle ziarno prawdy, to tych ziaren w Orzyszu było kilkanaście kilo… np. w plecaku na plecach. Ziaren lub płyt chodnikowych…
Mawiano, że „jak przeżyjesz miasto Orzysz, to na Orzysz ch** położysz”.
Co zatem mogę powiedzieć o obozach w Starym Sączu? Jak przeżyjesz Sącz co Stary, w prawa człowieka nie odzyskasz już wiary...
Co by jednak nie mówić – tamte obozy (przed 2007-2008 rokiem), nastawiane były na mordercze treningi pod kątem wysiłku i wytrzymałości. Rannych i chorych wynosiło się z łóżkiem na zbiórkę, aby tylko stan obozu się zgadzał... (serio). Współczułem tym, którzy, zabarykadowali się w własnym pokoju licząc, że Zło ich tam nie dopadnie... ale Zło weszło przez okno i znaleźli się w małym pokoju, twarzą w twarz ze Złem... a drzwi były zabarykadowane.
Ale Ci którzy przetrwali… Ci którzy zdołali wymknąć się śmierci, są teraz na naprawdę wysokim poziomie zawodniczym. To była taka selekcja… trochę nienaturalna, ale nadal selekcja. Czasami ktoś mnie zapyta: "czy jest jakiś sposób aby szybko stać się dobrym."
No znam pewien sposób... ale nim Mu odpowiem, szybko wyliczam prawdopodobieństwo przetrwania tej jednostki w szermierczym piekle. Zwykle to małe wartości, więc odpowiadam, że niestety nie ma szybszego sposobu, niż ten który oferujemy obecnie. Wiecie, ilu osobom już uratowałem życie w ten sposób? Normalnie sprawiedliwy wśród szermierzy świata :)
Wybaczcie, ale "I've been through hell, so yeah I am a bit of a cynic..." (*)
Obecnie obozy trochę zmieniły swą formę. Nadal robimy 1000-ce ćwiczeń ogólnorozwojowych (przewroty, gwiazdy, pady, skoki itp.) bo jest to niesamowicie potrzebne w walce, ale bardzo duży nacisk położony jest również na technikę i taktykę walki. Od lat 2007 – 2008 (podaję cały przedział czasowy, kiedy nasza kadra robiła kursy instruktorskie na AWF Katowic) metodyka nauczania szermierki w SFA przeszła prawdziwą rewolucję. Każdemu z nas, kurs u „Fechtmistrza” (to jest oficjalny tytuł nadawany przez Polski Związek Szermierczy !!!) czyli u prof. Zbigniewa Czajkowskiego oraz u Trenera Klasy Mistrzowskiej Michała Morysa, poszerzył horyzonty o jakieś setki tysięcy kilometrów. Był to niesamowity skok jakościowy w nauczaniu szermierki w SFA.
Rzeczywistość obozowa
…jak to zabrzmiało. No, ale to prawda. Obóz to „inny świat”. Jak mówiłem Stary Sącz przypominał trochę „Inny Świat” Henryka Grudzińskiego, ale Murzasichle to także „Inny Świat”. Na obóz przyjeżdża kadra ze wszystkich naszych oddziałów: Wrocław, 3miasto, Łódź, Warszawa, Piotrków czy Katowice. Ujednolicamy wtedy metodykę nauczania, wyjaśniamy wątpliwości, ciągle i nieprzerwanie uczymy się nowych rzeczy jako zawodnicy i jako Instruktorzy.
Natomiast dla osób początkujących to niepowtarzalna okazja na bardzo szybki skok poziomowy. Ogrom wiedzy w pigułce.
Powroty z obozów bywają traumatyczne – ciężko wrócić do rzeczywistości. Wraca się do pracy, a tam ludzie nie rozmawiają o szermierce… zupełnie nie wiedzieć czemu.
Dzień obozowy w schemacie jest ma dość prosty, tak poza schematem jako dzień, to już prosty nie jest :)
9:00 śniadanie
10:-00 – 14:00 trening (ogólnorozwojówka + technika)
14:30 – obiad
15:30 – 18:30 trening (technika, taktyka, czasami sparingi)
19:00 – kolacja
Wieczór i noc : nierzadko spotkania w sprawie metodyki, polityki prowadzenia oddziałów, zajęcia z piłkami, beretami, matami (relaksacyjne, rehabilitacyjne) lub po prostu relaks.
I tak… do zaje****a, no dobra 9 dni :)
Omawiamy działania przygotowawcze, właściwe, zabezpieczające. Definiujemy kryteria skuteczności natarcia zwodzonego, omawiamy działania w drugim zamiarze, działania w tzw. otwarte oczy, działania bazujące na rekcji różnicowej lub przełączenia… przeprowadzamy lekcje indywidualne i ćwiczenia w parach, doskonalimy znane już techniki w trudnych warunkach (np. w manewrowaniu) . Dobra, dość… bo połowa z Was zaśnie.
Ja tak mogę, godzinami, gadać o szermierce, ale staram się ograniczać bo resztkami zdrowia psychicznego zdaję sobie sprawę, że żyję w jakimś tam, zróżnicowanym społeczeństwie, a nie na planecie szermierzy.
Co ciekawe, pewnie większość z Wam myśli że taki obóz to sparingi non-stop – nawalamy się żelazem, aż ktoś padnie. Powiem tak, sparingów nie brak nam na normalnych treningach czy na zawodach – tak więc obóz, to raczej miejsce na naukę. Walki pojawiają się okazjonalnie, bo żal tracić czas na zabawę :)
Prawdziwa miłość rzuca (się) NA KOLANA
Nasz przygoda z szermierką zaczęła się prawie15 lat temu… to dość czasu aby coś pokochać, znienawidzić, pokochać na nowo. Czasem może to być jednak za mało czasu, aby coś w pełni zrozumieć. Często spotykamy się z pytaniami „w ile nauczę się szermierki, w ile nauczę się walczyć”… no właśnie w ile? Równie dobrze można zapytać: w ile zostanę Mistrzem Świata w skokach narciarskich? A jak już zostanę, to czy mogę już nic nie robić i ten status będę miał zawsze? Gdyby to było takie proste…
15 lat z bronią w ręku, a z każdym obozem treningowym uczę się czegoś nowego. Zaczynam widzieć i rozumieć więcej, zarówno w kwestii techniki, jak i taktyki walki. Zdarza się czasem, że mam wrażenie że się wypaliłem szermierczo, że najlepsze chwile (zawody, sukcesy, radości) już dawno za mną… i właśnie wtedy odkrywam coś nowego. Coś co powoduje, że zakochuje się w szermierce od nowa, coś co sprawia, że uczenie zarówno siebie, jak i innych staje się ponownie ogromną przyjemnością.
A czasem to coś tak wielkiego, jak nieznacznie inne ułożenie dłoni, które sprawia, że zasłona szósta długa zaczyna wreszcie wychodzić, albo zaczynam czuć kontrolę nad klingą przeciwnika w pchnięciu wiązanym z kryciem… i coś co zupełnie mi nie wychodziło, zaczyna działać!!
I tak było tym razem.
Rapier – mechanika walki tą bronią to kosmos… tego się nie da opisać słowami.
Verdadera Destreza, Stesso-tempo… nazwijcie to jak chcecie. Umiejętność niezależnego od siebie i POPRAWNEGO prowadzenia dwóch broni (w prawej ręce Rapier, a w lewej długi sztylet) w różnej szybkości i różnym dystansie, w bardzo niskiej (czyt. męczącej) pracy nóg, gdy przeciwnik bynajmniej nie współpracuje, tylko realnie chce nam urwać łeb… ZACZYNA MI POMAŁU DZIAŁAĆ !!!
Cieszę się jak dziecko i podejmuję kolejne próby w sparingach. Uczę się tych technik od dni, miesięcy, lat… i nareszcie zaczynają wychodzić. Wygrać walkę z kimś kto nie ogarnia tej broni bardziej od nas to jedno, ale nauczenie się poprawnych technik oznacza, że będziemy radzić sobie z - o wiele lepszymi - przeciwnikami.
Euforia mnie niemal rozsadza, gdy udaje mi się sparować wyminięcie mojego wiązania i skończyć akcję trafieniem z pełnym kryciem linii zewnętrznej, w poprawnym timingu, a jednocześnie pozostając poza dystansem trafienia przeciwnika…
Jeszcze raz, jeszcze raz!!! Wychodzi !!! I nagle… trach !!!
Ląduję ryjem na glebie zwijając się z bólu… Kolano.
Półtorej roku od ostatniej rehabilitacji, dziesiątki rajdów, treningów i zawodów – wszystko działało...
Na tyle ile mogło przy jego stopniu uszkodzenia, ale działało. Do dziś… dziś nie wytrzymało. Dziś znowu ląduję na glebie… z wściekłością w sercu większą niż nawet sam przeszywający ból puszczającego więzadła. A uwierzcie:
"But if it'sany consolation sweet Alex, that hurt like hell" (*)
Ech… zawsze chciałem być jak w Diablo: naparzać pokraki żelazem, zbierać exp’a i wydawać golda na uzdrowiciela….
Wygląda na to jednak, że rzeczywistość weszła mi zbyt mocno… rzeczywiście tłukę pokraki… nasze pokraki, bo ludzie dzisiaj mają niski poziom sprawności ogólnej i ruszają się pokracznie..., LEVEL-UP robić się robi, bo z każdym dniem zdobywam coraz więcej doświadczenia sparingowego, no a gold schodzi na… ortopedę i rehabilitację.
Jeśli musiało się tak stać to przy najmniej dobrze, że stało się to w przedostatni dzień obozu, a nie na początku.
Teraz tylko znowu 5-7 tygodni rehabilitacji i pewnie chwila spokoju, oby jak najdłuższa - bo permanentnie dobrze to już z nim nigdy nie będzie. Oby jak najdłuższa, chociaż chyba zapominam że "nie ma spokoju dla podłych, ani tych którzy ośmielają się stawić Im czoła" (*)
Gdyby ktoś pytał to, na Świętokrzyską Jatkę w końcu lipca chyba dotrzemy, ale raczej bardziej rekreacyjnie niż na ściganie się - z oczywistych względów. Sprawdzimy pierwsze efekty składania się. I to składania się na różnych platformach, bo jest też szansa, że zaprezentuję się Wam nasza nowa Bestia w rodzinie.
Następca Króla Dart(h)Moor’a Pierwszego, który raniony w górach, finalnie skonał na czerwcowym Grassorze. Zwrócił oczy kugórze (co to jest kugóra?), i niczym Roland z pieśni o roladzie… eee RolaNdzie… zmarł.
Cóż, ja i rower to jedność. Jesteśmy jak (spoiler ALERT !!!) Eddie Brock i Obcy Symbiot – czyli „WE ARE VENOM“ (/spoiler ALERT!!!). Rower chrupnął, to i kolano chrupnęło. Rower się składa, to i kolano się składa.
Jeśli ktoś z Was zna wymienionego wyżej Pana, to dostał naprawdę sporą wskazówkę jak będzie wyglądała nowa Bestia w naszej małej, szermierczej, patologicznej rodzinie.
Cytaty:
1) Komiks "Batman: Miecz Azreala" - drugi z trzech prequeli sagi "Knightfall", opowiadającej... a sami poszukajcie. Warto!
2) Piosenka Epic Rap Battles "James Bond vs Austin Powers". Kocham ten cykl :)
3) Horror "Wishmaster" - Dżinn po wykonaniu życzenia głównej bohaterki filmu.
4) Komiks Spiderman. Historia "Wrzask"
Kategoria SFA
komentarze
Aramis | 13:25 sobota, 4 sierpnia 2018 | linkuj
I ja tam byłem, wypady robiłem i tak dalej. Świetna relacja, świetny obóz. Za chwilę następny :). Pisz więcej.
Komentuj