aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd Katowice 2019

  • DST 45.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2019 | dodano: 14.04.2019

Rajd miejski Katowice to już stała pozycja w naszym kalendarzu. Różne przygody nas tam zawsze czekały np. wbiegnięcie na 30-ste piętro Altusa, kajaki w środku miasta, ścianki wspinaczkowe, gonitwy po hałdach, zadania matematyczne rozwiązywane na schodach pod Spodkiem i inne takie atrakcje, przygotowane przez Komendanta lokalnej jednostki SAS'u (Silesia Adventure Sports), Marcina F. Piszę "F." bo regulamin zabrania jawnego podawania nazwisk oficerów operacyjnych. Nie zastanawiając się zatem długo zapisujemy się na trasę rowerową Rajdu, który Miejski bywa często tylko z nazwy...

Wiesny w Stalinogrodzie swjebodnia nje budjet
...tylko z nazwy, bo najczęściej kończymy głęboko w Lasach Murckowskich, a nierzadko także w obecnych w nich bagnach. Tym razem jednak zwiedzimy inny zakątek Stalinogrodu (część z Was pewnie to wie, ale jeśli nie jesteście tego świadomi - to była to oficjalna nazwa Katowic w latach 1953-1956 po śmierci Józefa S. Tak, tego co kochał dzieci - żart do którego jest to nawiązanie znajduje się na TUTAJ).
Marcin po kilku edycjach imprezy postanowił zabrać nas nie w Lasy Murkowskie ale w okolice Szopienic. Jesteśmy zaintrygowani taką zmianą... szkoda tylko, że pogoda także postanowiła się zmienić. W tygodniu było naprawdę ciepło i słonecznie, ale w sobotę ma lać cały dzień i zapowiadają, że będzie naprawdę zimno. Gdy jedziemy rano szosą na Olkusz, okolice Dolinek Podkrakowskich są białe. Śniegu jest naprawdę sporo (jak na jedno-nocne opady) na dachach budynków, na drzewach i polach. Od Sławkowa śniegu mniej, ale napiera za to z nieba deszcz ze śniegiem. Bosko....
Ostatecznie deszczu podczas samej imprezy nie będzie (to świetnie!), ale temperatura będzie  bardziej przypominać luty niż kwiecień. Ubieramy się zatem naprawdę ciepło, bo zapowiada się, że dzisiaj trochę zmarzniemy. Na Liszkorze tydzień temu, mimo że padło i jeździliśmy po górach, miałem na sobie mniej warstw niż dziś. No cóż, pogoda to chwilowy stan klimatu na danym obszarze, tak? Wygląda na to, że klimat nie pogodził się jeszcze z faktem, że powinna już nadejść wiosna.

Dowolność kolejna czyli przeprawiacie się stąd tam i stamtąd tu :)
Odprawy prowadzone przez Komendanta SAS Silesia powinny trafiać do netu. Idę o zakład, że zrobiłby większą furorę niż "Andrzeju, nie denerwuj się" albo "Apel wojskowy (bez cenzury)". Uwielbiamy Marcinowe odprawy, bo często można boki zrywać. Wczuwa się On bardzo, chcąc jak najlepiej przekazać informacje (pełen szacun!), ale przez to, że się tak nakręca czasami mamy ubaw po pachy. Mamy zatem dowolność kolejną zdobywania punktów (zamiast kolejności dowolnej), słuchamy że jak dotrzemy do rzeki to naszym zadaniem będzie przeprawić się stąd tam (gesty kierunkowe rękami), ale można także stamtąd tu. Na pytanie w którą stronę jest łatwiej, otrzymujemy odpowiedź "stamtąd tu". Przypominam, że to dopiero odprawa, map jeszcze nie dostaliśmy, więc po prostu wszystko jasne. Na opisie punktów tez są opisy, które po prostu uwielbiam: "podać liczbę dinozaurów. Tak te po drugiej stronie też się liczą. Sama głowa także" Chwilę później dostajemy dwie mapy. Jedną małą, drugą dużą. Na dużej mamy do zaliczenia 5 punktów, które położone są względem siebie w pewnym oddaleniu. Na małej mapie punktów jest bardzo dużo, a większość z nich to przeróżne zadania - są także umiejscowione w niewielkie odległości od siebie. Postanawiamy zacząć od małej mapy i ruszamy na zadania.

"Biali nie potrafią skakać" a Czarni rzucać... (*)
... taka prawda. Jednym z naszych pierwszych zadań jest rzut piłką do kosza na boisku pobliskiej szkoły. Jeśli trafimy 3 razy na 3 próby , to otrzymamy 0 minut kary. Za każde pudło dostaniemy pięć minut kary. Pewnie wydaje Wam się, że wynik "-15" w koszykówce jest nieosiągalny - macie racje, wydaje Wam się. Pierwszy rzut robi Szkodnik... ho ho, proszę nie zabijać przechodniów za ogrodzeniem szkoły. Teraz moja próba... JEB. Obsługa zwraca nam uwagę, że celem jest trafienie do kosza, a nie zniszczenie tarczy z użyciem obciążeń udarowych...
Szkodnik bierze się za naszą trzecią próbę. Rzuca, trybuny zamierają, piłka tnie powietrze niczym nóż, źrenice nam się rozszerzają, zaraz uderzy nas też dźwięk odbijającej się od białej tablicy piłki i głuchy szelest siatki. Piłka mknie przez powietrze, przemierza przestrzeń niczym pocisk... czekam na chłostę decybelami. Przygotowuję się na to uderzenie zamykając oczy. Jeszcze chwila. Cisza. Jeszcze moment. Nadal cisza. Jeszcze dosłownie ułamek sekundy... wciąż cisza. Otwieram oczy... chyba nie trafiliśmy nawet w tarczę, obsługa szuka piłki gdzieś w krzakach. Czyli "-15"... nie ma się co załamywać, to też ładna liczba całkowita. Lepiej chyba mieć konkretną, podzielną przez 3 i 5 liczbę niż jakieś tam 0. Tak się będę tłumaczył.
Cóż, koszykówka nigdy nie była naszą mocną stroną. Jak już graliśmy w kosza, to zawsze na zasadach Aramisowych czyli "dopuszcza się uderzenia i kopnięcia", a piłki są co najmniej dwie: jedna do gry, druga do zadawania obrażeń (małe gumowe piłeczki, trafiające Was z dużą prędkością w plecy... bolą). Chcecie wiedzieć jak wygląda Aramisowy golf (gra, a nie ten TDI, bo ten to nie wygląda za bardzo...)?
Z tymi Aramisowymi wersjami gier, to ja mówię poważnie. Do dziś pamiętam nasze obozy treningowe w Starym Sączu i to namawiania początkujących osób do gry:
- Nie grasz z nami w kosza?
- Nie
- Czemu?
- Bo boję się o życie...

A pamiętacie (uwaga, mega hermetyczny żart) jak jak przez lata zdobywaliśmy zaufanie Maćka G. aby w pewien dzień w Starym Sączu, gdy graliśmy w unihoka (te same zasady: ciosy i kopy są ok, a piłki są dwie), namówiliśmy Go aby ściągnął ochraniacze, bo nie będą Mu potrzebne... a jak tylko je sciągnął, wybiliśmy Go w ścianę kijami przy pierwszej akcji po jego bramką. Ech to były czasy... ja do dziś się zastanawiam, jak myśmy to wszystko przetrwali i gdzie są groby tych, którzy tego nie przetrwali :)
No, ale wracając do relacji... bierzemy dumnie -15 na drogę i ciśniemy dalej.

Kajaki i inne zabawy
Jak co roku jedno z zadań to kajaki. Gdy wbijamy na przystań, to punkt dopiero się rozkłada. Cisnęliśmy tu ile sił w nogach, bo z każdą chwilą kolejka będzie tutaj narastać. Plan taktyczny udaje nam się zrealizować w 100%. Obsługa pokazuje nam, które punkty mamy zaliczyć i kilka sekund później wiosłujemy w kierunku wskazanych lampionów. Kajaki z blokami w tle rządzą :)
Innym zadaniem w okolicy przystani jest chodzenie po linii. Tutaj w obiektyw aparatu udało się załapać także Kamili i Filipowi, którzy także dotarli na rajd, o tyle że na trasę pieszą.




"Ważysz trochę więcej niż..." (*)
No to co Szkodnik, stąd tam czy stamtąd tutaj? Powiem Wam, że w końcu nie wiem w którą stronę przeprawialiśmy się wg podziału Marcina, ale według nas to z południa na północ. Zadanie genialne, bo nie dość że jest to przeprawa linowa przez rzekę to jeszcze trzeba ją zrobić z rowerami!! Najpierw na linach musi przejść pierwsza osoba, a w tym czasie druga osoba wraz z obsługą punktu montuje rowery do transportu. Następnie ta "już przeprawiona" postać przeciąga oba rowery na drugi brzeg i potem przechodzi druga osoba. Umawiamy się, że ja przeprawiam się pierwszy, żeby potem przeciągnąć nad wodą nasze rowery. Wiecie jednak, jak to bywa z umowami w związkach. Nim ja założę uprząż, Basia jest już na drugim brzegu (będzie potem mi się tłumaczyć, że to obsługa ją ekspresem w powietrze wyekspediowała... taaa, jasne). Cóż skoro tak wybrała to Ona musi przeciągnąć rowery na drugą stronę. Byłoby szkoda gdyby mój Venom był dość ciężki. Peszek Szkodniczku, narzekaj ile chcesz - tak wybrałaś, tak chciałaś to teraz, łapki pracują :)
W sumie Szkodnik był na drugim brzegu tak szybko, że na mojej stronie został jego plecak.
Teraz lament, że "PLECAKA NIE ZABRAŁAM !!!"
Cóż było robić, biorę oba nasze plecaki: swój na plecy, jej na pierś i wychodzę w powietrze jak... ołowiana kula, bo mnie plecaki dociążyły. Znacie nasze plecaki... przy dwóch sztukach i moim ciężarze (nie)właściwym strzałka ugięcia liny była naprawdę wielka. Przez chwilę się bałem, że moja "próba powietrza" skończy się "próbą wody" z nurkowaniem w asekuracji linowej... Niemniej jakoś udaje mi się przeprawić z dwoma plecakami na drugi brzeg.






Alicja ceni sobie dobre jaja... dinozaurów, gdy jeździ autobusem :)
Przed nami punkt z zadaniami logiczno-matematycznymi. Tym razem czekają na nas w liczbie trzech. Pierwsze to wariacja na temat cegły: Ile waży cegła, jeśli cegła waży kilko i pół cegły - zadanie które pamiętam jeszcze z książki "I Ty zostaniesz Pitagorosem". To były czasy, kiedy matematyka sprawiała wrażenie ładnej i zabawnej. Potem przyszedł "udupiacz uczniowski" czyli zbiór zadań Dróbka, Szymański (pamiętacie to jeszcze?). A później to już tylko z górki było czyli "Analiza matematyczna w zadaniach", a z fizyki Rzeźnik Wakacyjny czyli Resnic-Halliday :)
Tym razem liczymy ile waży jajo dinozaura skoro wiemy, że waży 3 kilo i 3/4 jaja dinozaura. Jakaś ekipa z boku pyta czy wynik ma podać w ułamkach zwykłych czy dziesiętnych, co budzi lekkie zaskoczenie obsługi i nas też, bo wynik nie wychodzi w ułamkach. Ech ta matematyka :)
Drugie zadanie to kwestia eliminacji ale nie Gauss'a - trzeba na podstawie wskazówek i wykluczeń rozwiązać zagadkę, która pisanka należy do której siostry, a sióstr są 4. Jedną jest właśnie Alicja.
Trzecie zadanie to autobus. W autobusie znajduje się określona, znana liczba ludzi. Na przystanku wysiadła jakaś nieznana liczba osób, na drugim przystanku wsiadło 2x tyle co wysiadło na pierwszym i w autobusie znowu zrobiła się znana liczba ludzi. Trzeba policzyć ilu ludzi wysiadło na przystanku pierwszym. Heh, już myślałem że będzie to moje ulubione zadanie transportowe: jeśli pociąg z miejscowości A do B jedzie 30 min, a z B do A już 40 min, to czy żona maszynisty nazywa się Marian :)
Zadania zaliczone - lecimy dalej. Poniżej kilka zdjęć z trasy, tego czasem także miejskiego rajdu:



Symbol Galaktyczne IMPERIUM ?!? Ja chcę taki plac też w Krakowie !!!


"Czemu Oni twoich czarów tak się bali,
czemu Oni czarownicą Cię nazwali..."
czyli żodyn nie spodziewał się czeladzkiej inkwizycji !! (*)

Kilka chwil temu wbiliśmy na dużą mapę i mkniemy w kierunku na Czeladź. Jednym z punktów jest tzw. Pomnik Czarownicy niedaleko Rynku. Powiem szczerze, że przez całą drogę myśleliśmy że będzie to jakaś atrakcja turystyczna jak Smok pod Wawelem czy Chrząszcz w Szczebrzeszynie, a to jest "prawdziwy" pomnik. Naprawdę nas to zaskoczyło, że jest to upamiętnienie jeden z ofiar szeroko rozumianej inkwizycji: niesłusznie skazanej i straconej za rzekome czary kobiety i to w 1736 roku, czyli w czasach już całkiem nowoczesnych. Jak popatrzcie na to tak: Ameryka już odkryta, wiemy już że ziemia kręci się dokoła Słońca, druk wynaleziony, za kilkadziesiąt lat uchwalą pierwszą w historii Europy konstytucję, a tu nadal takie akcje... tak wiem, że nawet dziś można zginąć za czary, ale mimo wszystko... Z drugiej strony jak przeczytacie fragment o przejmowaniu majątku po zmarlej, to wyjdzie, że chyba nie każdy do końca wierzył w te czary. Jeśli kogoś zainteresował temat, więcej można przeczytać na przykład TUTAJ.



"Welcome to Jurassic Park" (*)

Byliśmy już dzisiaj w czasach inkwizycji, pora na dalszą podróż w czasie. W przeszłość. Rozpędzamy nasze maszyny do ogromnych prędkości i niczym Deloran DMC-12 z "Powrotu do przyszłości" skaczemy w czasie, aż do ery dinozaurów. Nie wierzycie? To popatrzcie na zdjęcia. Naszym zadaniem jest policzyć harcujące tu stwory. Pamiętacie odprawę? Te dwa po drugiej stronie także. Głowa także się liczy. Jednego z Triceratopsów Szkodnik to nawet osiodłał i jeśli się uda, to następny rajd przejedziemy na Nim. Zrobilibyśmy furorę, prawda?







"...Ten młody zdusi dinozaury, piekłu ofiarę wydrze, do Katowic pójdzie po laury" :D
Na metę wpadamy niewiele po 14:00 z kompletem punktów. Było super, ale te katowickie rajdy są za krótkie. O co najmniej 12-16 godzin za krótkie! Co ciekawe, przez dużą ilość punktów kontrolnych wcale nie odczuwamy, że w trasie byliśmy tylko trochę ponad 4 godziny. Jak jakąś tam waszą średnią jest 2-3 punkty na godzinę, to gdy wracacie do bazy z około 30 zdobytymi punktami, to umysł nie może pogodzić się z myślą, że minęły dopiero 4 godziny. Co nie zmienia faktu, że było za krótko, bo chciałoby się więcej !!!
Tak szczerze jednak, ma to także pewien swój urok. To jeden z nielicznych rajdów, na których NIE wyruszamy w trasę prawie przed wszystkimi znajomymi i NIE wracamy do bazy, kiedy Ich już dawno w tej bazie nie ma. To też miłe, gdy jest z kim pogadać w bazie i razem poczekać na zakończenie imprezy (w tym wypadku ma ono miejsce o 16:00).
Do domu wracamy jeszcze przed zmrokiem - pasuje Wam? Sobota: w miarę się wyspaliśmy, przejechaliśmy rajd z kompletem punktów, zostaliśmy na oficjalnym zakończeniu, wracając złapaliśmy jeszcze obiad w restauracji, a do domu dotarliśmy przed zmrokiem. Tak to można rajdować hahaha... ale tak serio, to już niedługo wracamy w reżim rajdów długich. Nie ma zmiłuj :)
A co ma tytuł do tego fragmentu? Piekła wprawdzie nie było, no ale Dinozaury były. Katowice też były. Cała reszta też się zgadza. Kumaci powinni się domyślić. 

Na koniec jeszcze kilka zdjęć z tego naprawdę miłego wypadu na Śląsk:











CYTATY:
1) To po prostu tytuł pewnego filmu o koszykówce.
2) Klasyczny "Batman" w reżyserii Tim'a Burtona. Scena do której to nawiązanie, jest świetnie sparodiowana TUTAJ
(gdy Vicki Vale powiedziała Batmanowi, że jest lekka i prawie hak się pod Nimi urwał)
3) Znana piosenka "Czarownica" oraz śląska parafraza klasycznego skeczu Monthy Pythona
4) Cytat z filmu "Jurassic Park"
5) Parafraza "Ody do młodości" Adama Mickiewicza


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ojego
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]