aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Liszkor 2019

  • DST 130.00km
  • Sprzęt VENOM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 kwietnia 2019 | dodano: 07.04.2019

Dwa tygodnie po naszej Kompanii KoRNEJ ruszamy na Liszkora. Tereny tego rajdu w pewnym stopniu zazębiają się z terenami, na których rozgrywana była nasza impreza. Tak jak Wam pisałem w relacji z Kompanii, wiele czynników złożyło się na zaistnienie tego faktu i finalnie nie udało się tego uniknąć. Niemniej moje spojrzenie jest na tę sprawę nie do końca obiektywne, ponieważ patrzę z perspektywy znajomości całej naszej trasy. Wielu zawodników na Kompanii KoRNEJ nie dotarło w Beskid Mały (tylko trasy 24h miały ten obszar w zakresie swych map), więc dla Nich te imprezy mogły być zupełnie różne. Dla nas jednak, kilka punktów bardzo pokrywało się z naszą imprezą np. Leskowiec czy też okolice zbiornika w Świnnej Porębie i nie byliśmy tym faktem zachwyceni. Na tyle drażnił nas ten fakt, że przed Liszkorem postanawiamy iż niezależnie od rozmieszczenia punktów kontrolnych Liszkora, nie będziemy jeździć po terenach gdzie stały nasze punkty. Nawet choćby miało to zdefiniować zupełnie bezsensowny wariant przejazdu tego rajdu. Taki jest plan, nasze postanowienie i żelazna wola. No ale wiecie jak to bywa z planami... podobnie bywa z wolą:

Boska ręka w tym czy diabla?
Szpetnie to czy właśnie pięknie
Wola moja jest jak Szabla
nagniesz ją za mocno pęknie...


Nota bene, jak już jesteśmy przy tej piosence (jak nie znacie to: kierunek przypisy), to dla mnie fragment o broni to kwintesencja istoty szermierki. Zakochany jestem w tym kawałku, zwłaszcza że prawda tych słów aż boli:

A niewprawną puścisz dłonią
w pysk odbije stali siła
tak się naucz robić bronią
by naturą swą służyła... (*)


No ale po kolei. Na razie mamy nasze mocne postanowienie na dziś i przecież nic nie sprawi abyśmy się ugięli, prawda?
Z Krakowa wyruszamy o 6:00 i lecimy w kierunku na Świnną Porębę. Przez ostatnie 5 miesięcy jeździliśmy tutaj niemal co tydzień, albo na eksplorację terenów albo rozkładając/składając trasę Kompanii Kornej. Zbiornik i pagóry dokoła niego są nam dobrze znane. Mucharz!! Zawsze drażniłem Szkodnika głupim tekstem "Mucharz, Mucharz - nie poruch...eee pojeździsz, bo stromo".
Do bazy przybywamy po 7:00 i szybko rejestrujemy się, witając jednocześnie z bardzo wieloma ekipami. Liszkor należy do Pucharu Polski w Rowerowych Maratonach na Orientację, więc oprócz stałych bywalców KoRNO jest też kilka zespołów, które gnały nawet przez całą Polskę po kolejne punkty pucharowe.
Pogoda ma być dzisiaj iście taktyczna jak mawiał Chorąży Pokora, dowódca mojego plutonu w Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie. Mamy powtórkę z pewnej Kaczawskiej Wyrypy: czyli poniedziałek - piątek i niedziela słońce i pięknie. Sobota: deszcz, zimno i zło. Według prognoz od 11:00 ma dziś lać... do 17:00 (będzie lać do 21:00).
W bazie odbieram smartfon do rejestracji punktów kontrolnych (NFC lub kod QR), bo mimo że już nie jesteśmy stworami cyfrowo wykluczonymi, to wolę trzymać mój telefon bezpieczny w plecaku, a nie biegać z nim po deszczu. Tak, wiem że to pancerniak, mający nawet specjalny tryb w menu "praca pod wodą" (zmienia on trochę zachowanie urządzenia podczas pracy w zanurzeniu do 3m), ale to że jest pancerny, to jeszcze nie oznacza że muszę go celowo poniewierać. Poza tym na ostatnim Liszkorze, rok temu był jakiś problem z moim CAT'em i kompatybilnością z aplikacją Check Point. W tym roku po prostu wypożyczam sprawdzony sprzęt i już.
Chwilę przed 8:00 dostajemy mapy i postanawiamy ze Szkodnikiem, że lecimy na północ i północny zachód w okolice Andrychowa, czyli jak najdalej od zbiornika w Świnnej. Uderzać na Leskowiec też nie planujemy, bo przecież tam też był jeden z naszych punktów na Kompanii i to ten typu X czyli zadanie/zagadka.

Gorze(ń) już być nie może... "Nas, bohaterów? Prądem?"(*)
Nie unikniemy jednak przejazdu przez znane nam obszary i tak na pierwszy ogień leci podjazd pod Gorzeń, czyli uderzamy w północne rubieże. Wspinamy się na Goryczkowiec, ale tym razem nie pod sam krzyż ale w poszukiwaniu najpierw grodziska a potem pozostałości po dawnych okopach. Duża część ekip wyruszyła na południe - w Beskid Mały, aby góry robić za dnia. My nie mamy w planie Leskowca i spółki, więc nie mamy takich problemów jak góry po nocy :)
Podobny początkowy wariant wybrali Zdezorientowani, więc na pierwszych dwóch punktach będziemy się mijać z Agatą i Bartkiem. Towarzyszy Im Andrzej - mistrz negocjacji z użyciem kabla od Żelazka - znany Wam już z naszych wpisów. Niemniej po tych dwóch lampionach nasze warianty się rozjeżdżają i dalej ciśniemy już sami. Co ciekawe do popołudnia właściwie nie wpadniemy na nikogo z naszej trasy.
Ruszamy na zachód i przed nami punkt 42. Znajduje się on w małym zagajniku pośród wielkiego pola. Zamierzamy pochwycić go od dobrej "czarnej" drogi na mapie. Jednakże w rzeczywistości drogi tej nie ma. Staramy się wyminąć przeszkody w postaci zabudowań i ogrodzeń. Przenosimy rowery przez druty, nie wiedząc (jeszcze) że są one pod prądem. Dowiaduję się o tym, gdy staram się przejść okrakiem przez ogrodzenie.
Strzał jest nieprzeciętny. Doładowanie jakie dostaję w.... hmmm... jakie dostaję, sprawia że osiągam nowe, niedostępne do tej pory dla mnie, wysokie tonacje. Z muzyki w podstawówce miałem kiedyś "mierny" ze śpiewu... heh, to była ocena, co? Nie jakiś tam "dopuszczający" ale MIERNY!!! Doskonała nazwa. MIERNY!!!
Gdyby Pan od muzyki usłyszał jakie ukryte możliwości ma mój głos, to by mnie pchał zaraz do szkoły muzycznej, zamiast pchać mnie w... eeee. Mniejsza z tym. Szkodnik pyta czy mnie do końca porypało, że drę ryja na środku pola. Nim zdążę Go ostrzec, chwyta odważnie za druty próbując przejść i coś zaczyna Go zacinać. Bzzz... bzzzz... Przerywać.... bzzzz.... telepać i trzepać.... bzzzz... Finalnie jednak udaje nam się sforsować ogrodzenie elektryczne. Niemniej drogi jak nie było, tak nie ma. Jest gęsty, zakrzaczony las, potem stroma skarpa i rzeka. Szukamy objazdu czy wariant czarny? Proste, że WARIANT CZARNY - na wprost !!! Lecimy jak ślepy koń na zawodach - nie widzimy przeszkód... tylko czasem trochę osuniemy się ze skarpy, utkniemy w chaszczach lub spadniemy do rzeki.




Trochę szlakiem bojowym Kompanii KoRNEJ, ale też trochę w nieznane !!!

Chwilę później przejedziemy również obok dawnego cmentarza cholerycznego, na którym umieściliśmy punkt na Kompanii Kornej. W tle śmieją się z nas dwa złe Bliźniaki (strome szczyty), na których także wisiał zarówno punkt jak i jego kamrat, zwany przez niektórych kumotrem :)
Po części znanej nam z naszych zawodów zaczynamy wjeżdżać w nieznane nam tereny szeroko rozumianych okolic Andrychowa. Łapiemy kilka ładnych punktów w polach, które rozciągają się po aż horyzont. Kiedy kończą się pola, zaczynają się strome pagóry. I jak na karuzeli: raz w górę, raz w dół, wszystko cały czas z widokiem na Beskid Mały.
O 11:00 jak z zegarku, zgodnie z zapowiedziami zaczyna padać deszcz. Z krótkimi przerwami (czasem na grad...serio ) będzie padał już do nocy. Konsekwentnie i planowo zbieramy wszystko z północno-zachodniej części mapy kierując się na "tłustą" 92 na skraju mapy...
Spora galeria z trasy, poniżej:
Szkodnik zadumany nad mapą, gdzieś w środku pola:


Gdzieś na bezdrożach...

Z widokiem na Bliźniaki

Gdzieś na bezdrożach (z drzewkiem :) )



I znowu Bliźniaki :)

Jedna z 90-tek na Kompanii KoRNEJ. Stary cmentarz choleryczny:



Szkodnik buszujący w wykrotach :)


Oskórowane drzewo !!!


Co to jest nasyp? RÓW NA ODWRÓT czyli jak się źle czyta mapę, to się błądzi...
Leje nieprzeciętnie. Deszcz spływa nam po kurtkach i kaskach, a my przeszukujemy jakiś leśny kompleks w poszukiwaniu wielkiego wąwozu, w który ma znajdować się norka. Nic takiego tutaj nie ma... dopiero dokładna analiza mapy wykazuje, że jesteśmy głupi. To nie parów czy wąwóz (w znaczeniu że dół), ale nasyp (w znaczeniu że w górę). Źle odczytaliśmy mapę. Chodzimy sobie po tym nasypie szukając rowu, nie wiedząc że chodzimy po miejscu, którego szukamy. Ech, nie ma takiej wtopy nawigacyjnej jakiej nie umielibyśmy popełnić. No nic, wprowadzamy korektę i obszukujemy naprawdę strome zbocze nasypu. JEST LAMPION!! Jest też problem, bo dojście do niego po glinie spływającej z wodą jest co najmniej problematyczne. Te momenty, w których stoisz na zboczu i nie ruszając się, nagle zaczynasz zjeżdżać w dół nie mogąc się zatrzymać. I tak kilka razy z rzędu. Jest tu tak ślisko, że naprawdę ciężko nam się wdrapać do lampionu, ale w końcu się udaje. Teraz pozostaje... stąd zejść w jednym kawałku. Tym razem grawitacja jest jednak naszym sojusznikiem i pomaga nam zejść. Trochę to boli, ale pomaga... na sam dół i to w trybie ekspresowym.



Aramisy chciały przejść przez rzeczkę
nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę
Kładka była (tak) zła, że...
O K***A (*)

Opuszczamy pomału północe rubieże mapy kierując się na południe. Chcemy przejechać "wzdłuż" Beskidu Małego łapiąc punkty, które pochowały się na skałach i w dawnych wyrobiskach. Aby tam jednak dotrzeć musimy wybrać jedną z opcji: czy lecimy objazdem asfaltowym czy też ponownie "wariant czarny" i przez pola na skróty. Wybieramy opcję numer dwa i chwilę później musimy przeprawić się przez rzekę. Owszem nie jest to jakaś wielka przeprawa, ale przejście po zniszczonej, mokrej od deszczu belce, jakieś 1,5 metra nad lustrem wody, z rowerem na ramieniu, to jest przeżycie. Mało brakło, a pięknie byśmy się skąpalibyśmy (belka była pęknięta i trochę "szarpnęło" gdy byliśmy na jej środku). Po raz kolejny przydał nam się najbardziej stabilny krok jaki znam - krok szermierczy. Nie wyobrażam sobie przejścia takich rzeczy bez kroku szermierczego. Szkoda, że nie da się ułożyć roweru w zasłonie 6-stej zabezpieczającej :)
Deszcz tak leje, że nie ma sensu się nigdzie zatrzymywać. Gdybyśmy weszli gdzieś pod jakąś wiatę to w kilka minut zrobiłoby nam się zimno bo jesteśmy przemoczeni, a zatrzymać się w lesie i stać w deszczu, to też słabo. Basia nawet nie chce słyszeć o postoju, więc "w locie" wyciągam bułkę z kotletem i sunę przez deszcz zagryzając kurczaczkiem. To zawsze coś. Mogłem jechać przez deszcz bez bułki z kotletem. Uczmy się doceniać małe rzeczy!





POTRÓJNA katorga czyli Beskid Mały ale wariat.
Mieliśmy nie wchodzić w góry, tak?
No ale jakoś tak wyszło, że zbieramy punkty na granicy Parku Krajobrazowego Beskidu Małego. No to może by się tak kopsnąć po punkt pod Potrójną (883m) i Czarny Groniem? Będzie stromo, bo to Beskid Mały (ale wariat)... Dobra, targamy.
Podejście okaże się takie jak oczekiwaliśmy: strome, nawet bardzo strome. Mokre od deszczu liście i gałęzie nie pomagają. Błoto jest nieprzeciętne. Gdy jesteśmy w połowie tego naprawdę długiego podejścia, deszcz przechodzi w grad.
Potrójna katorga: błoto, stromo i grad. Kawałki lodu walą nam po kaskach, przemoczone buty ślizgają się na błocie, rowery oblepione gliną ważą chyba tonę... ale my idziemy wciąż dalej, nieustępliwie i konsekwentnie. Trzeba być pojeb***... aby w taką pogodę... za kartką na drzewie... Wszystko mamy przemoczone, jestem jakbym właśnie wyszedł z basenu lub z pod prysznica. I do tego ten grad. I ta ściana przed nami... z każdą minutą zdobywamy jednak wysokość i wychodzimy wyżej. Tutaj już nie pada. Grad i deszcze zostały za plecami. Drogi jednak spływają potokami. W górnych partiach jest też jeszcze śnieg i to miejscami, nawet całkiem sporo.
Jest tutaj także bardzo zimno. Gdy wychodzimy "ponad" deszcz na szybko przebieramy się w ostatnie suche ciuchy z plecaka (tzn. górne partie), bo buty i spodnie to można wykręcać. Chwilę później zakładamy też lampki, bo gaśnie już ostatnie światło dnia. Łapiemy punkt na skale Zbójnickie Okno niedaleko Chatki pod Potrójną i ruszamy w nocny las w kierunku Łamanej Skały. Stamtąd zjedziemy już do cywilizacji i długa na bazę. Plany, plany, plany...
Mokro...

Szlaki płyną :)


Na górze nie pada, ale wieje i zimno. Nie zmienia to faktu, że zmierzch w górach jest piękny :)


"Powiewa flaga gdzie wiatr się zerwie, a na tej fladze BIEL I CZERWIEŃ"
czyli Leskowiec (919m). To napis na tablicy pod flagą na szczycie. Biel i czerwień to była odpowiedź na zagadkę na trasie 24h naszej Kompanii KoRNEJ, bo jednym z punktów był właśnie szczyt Leskowca. Jak może pamiętacie, naszym planem z początku dnia było nie jechać na Leskowiec, tak? Bo to nasz punkt, bo nie ma sensu, bo nie jedziemy w góry i co...?
Jest godzina 23:04 a my jesteśmy na szczycie Leskowca. CO POSZŁO NIE TAK?
Gdyby jeszcze zrobić go za dnia, to nie... my po nocy.
Ja się naprawdę pytam, co poszło nie tak?
Przedarcie się z pod Potrójnej na Łamaną Skałę zabrało nam sporo czasu - ze względu na wiatrołomy i spore ilości śniegu. Planem był zjazd do miejscowości poniżej i powrót asfaltami na bazę. Niemniej z Łamanej właściwie jedyny sposób powrotu do Świnnej jest przez Leskowiec. Nie ma po prostu innych sensownych dróg. Objazd asfaltami to jakieś chore koło, a na Łamanej byliśmy przed 22:00. Nasz limit czasu to 23:00 plus godzina limitu spóźnień (minus 1 punkt przeliczeniowy za każdą minutę spóźnienia). Wariant nasuwał się zatem sam - przez Leskowiec, zwłaszcza że w jego okolicy był jeszcze dwa lampiony 61 oraz 73 czyli 130 punktów przeliczeniowych.
Mieliśmy nie jechać w góry, jesteśmy w środku Beskidu Małego.
Mieliśmy nie jechać na Leskowiec, powrót przez niego to jedyna sensowna opcja.
Aramisy i ich plany...
JEDZIEMY!!! Nie mamy dużego zapasu czasu. Ruszamy czerwonym szlakiem. Na szczyt pod flagę dotrzemy o 22:40, ale nie będziemy wstanie odszukać ukrytego tam lampionu. Według opisu jest to wykrot. Obszukaliśmy całą polanę na szczycie, ale lampionu nie ma. Niby jeden wykrot też tu jest, ale lampionu brak. Robimy zdjęcia wykrotu i o godzinie 23:04 wyślemy sms BPK - brak punktu kontrolnego. Ruszymy w kierunku Schroniska po Leskowcem, na Grani Jana Pawła II (890m)
Trudno, nie mamy czasu dłużej szukać tego punktu i tak straciliśmy ponad 20 min na niego. Weszliśmy już w nasz limit spóźnień i do północy musimy dotrzeć do bazy!!
...no właśnie, musimy?


"Może spotkamy się - tam, gdzie trafi każdy z nas,
Tam gdzie życie będzie snem,
Może spotkamy się - TAM, GDZIE W MIEJSCU STOI CZAS
Za sto lat, za rok, za dzień." (*)

Zirytowani brakiem lampionu, przemoczeni, zmarznięci, styrani kilometrażem (około 125 km) i przewyższeniami (około 2500m) ruszamy w kierunku schroniska. Zjazd jest cudowny. Czołówka na kasku, dwa szperacze na kierownicy i lecimy szlakiem przez las. W schronisku wszyscy już śpią. Do wieczora można było tu za okazaniem karty startowej otrzymać pakiet żywieniowy (zupełnie jak w Kompanii KORNEJ !!!). Niemniej jest noc, schronisko już śpi. Liszkor wprowadził tutaj jednak pewną nowość. Przewidział tzw. "CZAS STOP" na posiłek. Są tutaj dwa lampiony - jeden "STOP", drugi "START".
Odbijając "STOP" zatrzymujemy czas (maksymalnie na 1 godzinę). Pasuje Wam? Zatrzymujemy czas - to jest moc :)
Normalnie zatrzymalibyśmy czas, zjedli i odpoczęli... no ale jest 23:15. Jesteśmy już w naszym limicie spóźnień i mamy 45 min na powrót do bazy. Owszem "droga stąd już tylko w dół" (*) żółtym szlakiem, ale to nadal spory kawałek do Świnnej. Nie ma co robić przerwy. Basia odbija zatem STOP, chwilę potem START i wskakuje na rower. Ja idę zrobić to samo i wtedy dostaję latarką po oczach. Obudziliśmy "schronisko", które miło nas wita i zaprasza na herbatę i ciasto. Mówimy, że nie potrzeba, wiemy że pakiety żywieniowe było maksymalnie do 22:00, a jest po 23:00. Przemiła Pani jednak nalega i zaprasza.
Cholera... Basia odbiła już czas START. Przerwa by nam się przydała, aby odpocząć bo musimy ostro grzać dół aby się nie spóźnić. No nic... Wysyłamy sms z informacją, że jednak korzystamy z przerwy i czas "START" był błędem. Nie wiem czy nam to uznają, ale kij z tym. I tak miało nas dziś na Leskowcu nie być. A herbata i ciasto to fajna opcja. Jak nam nie uznają tej przerwy poleci dyskwalifikacja, bo przyjedziemy po limicie, ale co tam... ciasto i herbata, tak? Są pewne priorytety!!!
Ryzykujemy. Odpoczywamy w schronisku koło pół godziny. Odbijamy czas START (Basia po raz drugi) i ciśniemy w dół. Po drodze jeszcze 76-tka, która jest już formalnością, chociaż z 5 minut jej szukamy. Potem "puść te klamki i ogień z d**y" czyli gnamy żółtym szlakiem w dół. Żleby, błota, kamienie, miejscami bardzo stromo... co tam, trzeba zdążyć w limicie lub zginąć próbując. Jeszcze odbicie z żółtego, skrótem na Koziniec, a potem już Świnna i baza.
Wpadamy na metę sporo po 1:00 w nocy, ale nadal w limicie spóźnień, jeśli uznają nam tą akcję z czas STOP i czas START.
Uznają. Jesteśmy w limicie. Basia ląduje na 3-cim miejscu, mimo że dziewczyn było sporo. To cieszy, ale też trochę śmieszy, bo nasz wariant dzisiaj z dziwnymi planami: unikamy pewnych terenów i nie jedziemy na Leskowiec, nie wytrzymał konfrontacji z rzeczywistością. Powiedzmy zatem, że nie byliśmy dzisiaj tytanami planowania, a tu jednak podium dla Basi. Dziwne to, ale nie będziemy przecież składać zażaleń. 
Przebieramy się w suche ciuchy i idziemy na after party, a jak wszyscy pójdą spać my ruszamy na Kraków.
Do domu dotrzemy około 5:00 rano... i znowu niedzieli nie pamiętam... i to bez alkoholu :)
 
CYTATY:
1) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Warchoł"
2) Film "Seksmisja"
3) Parafraza, znanej dziecięcej piosenki "Pieski małe dwa"
4) Piosenka Budki Suflera "To nie tak miało być"
5) Piosenka Jacka Kaczmarskiego "Epitafium dla Wysockiego"


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
mavic
| 06:53 wtorek, 23 kwietnia 2019 | linkuj Gratulacje za 3 miejsce dla Basi. W tak trudnych warunkach po prostu wychodzi kto jest twardy, sporo osób odpuszcza. Więc podium jak najbardziej się należało. Niestety nie udało mi się w tym roku wystartować w żadnym trochę dłuższym oriencie, Kompani KORNEJ bardzo żałowałem ale Liszkora przez tą pogodę jakoś mniej.
Wg mnie słuszna koncepcja z omijaniem PK na "Waszym" terenie.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa trzad
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]