Rajd Waligóry 2019
-
DST
88.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 września 2019 | dodano: 10.09.2019
Lepiej SPISZ testament, bo dziś może być ciężko… Tak właśnie pomyślałem przed tym rajdem i w błędzie nie byłem.
Dlaczego? Ponieważ trzecia edycja Rajdu Waligóry przeniosła nas właśnie
na SPISZ, a sama trasa szacowana była na ponad
100 km i około 3000 przewyższeń. Zapowiadało się zatem srogo. Srogo acz zacnie… polski Spisz jest niesamowity. Gotowi? No to zaczynamy.
Bazą rajdu jest Niedzica, czyli jeśli ktoś woli bardziej opisową formę, to powiem w skrócie: jezioro, zapora oraz dwa zamki z widokiem na Lubań (1225m). Jako, że odprawa jest już o 6:45, to budzik musi zadzwonić około godziny 3:00 w nocy (kocham te leniwe sobotnie poranki...), a godzinę później mkniemy już na południe pustymi (o tej porze) drogami.
Gdy docieramy do Niedzicy, miasteczko w zasadzie jeszcze śpi… ulice są niemal puste - tylko jakieś ultrasy snują się po chodnikach, wyczekując jakieś mistycznej komendy „START”. Mamy kilka minut na rejestrację, dopompowanie kół czy też rozmowy z innymi napieraczami, którzy dzisiaj także tutaj dotarli. Klasycznie już, zgarniamy do drużyny naszego IRON MAN (Iron to ang. także Żelazko, prawda?), a kilka minut później kierujemy się na odprawę.
"Doświadczenie uczy, że dzięki długiemu błądzeniu odkrywamy krótszą drogę" (1*)
Dostajemy mapy, które obejmują zarówno tereny naszego kraju, jak i Słowację. Obstawialiśmy, że na Słowacji odwiedzimy Veterny Vrch (cudowną widokową górę), ale Piotrek nas mocno zaskoczył. Słowacka część mapy kieruje na Zdziar i Bachledovą Dolinę (czyli jeszcze dalej na południe, w kierunku TATR!) , a nie na wschód wgłąb Pienin. No, ale Grandeusa zgadliśmy! Będzie o tym trochę później, ale nie postawienie punktu kontrolnego na tej górze uważałbym za zbrodnię!
Wraz z Andrzejem kreślimy nasz wariant na mapie i postanawiamy zacząć od północnej części trasy.
Na pierwszy ogień leci lampion przy bacówce zaraz za zaporą w Niedzicy. Ha! Nauczeni doświadczeniem z pewnej wakacyjnej wyprawy, nie popełniamy błędu jaki nam się wtedy przytrafił. Dobrze pamiętamy, że zjechaliśmy wtedy na sam dół zapory i musieliśmy na górę targać po schodach. Schodów tych jest dużo, a jak macie rower na plecach to jest ich nawet bardzo dużo – jeśli dziwi Was zmienny wynik pomiaru zależnie od sytuacji obserwatora, to odsyłam do szczególnej teorii względności Alberta 2,718 (czyli e, Alberta E. jak ktoś nie ogarnął).
Schody te są też tak zmyślnie zaprojektowane, aby rower pchało się po nich... niewygodnie. Można wprawdzie prowadzić go po murku, który biegnie wzdłuż nich, ale murek ma barierkę, o którą idealnie zahaczają się pedały, tak co 5-6 przebytych stopni. Widzimy, że część zawodników pojechała tak jak my ostatnio, ale my bogatsi o doświadczenie, wyciągnąwszy właściwie wnioski, omijamy tym razem tą przeszkodę i wybieramy „wygodny” 10%-owy podjazd asfaltem...
To tak na rozgrzewkę przed tym co nas dziś czeka. Chwilę potem uderzamy już w czerwony szlak, który szybko wyprowadza nas "nad" Niedzicę.
W niektórych miejscach szlak ten pokrywa się z tzw. Pętlą Spiską – piękną widokową trasą rowerową, która krąży po tych terenach i po której będziemy dzisiaj sporo jeździć. Nie trzymamy się go jednak długo, bo musimy zjechać po kolejny lampion. Szkodnik mówi, że jest to „Drzewo na S”. Zastanawiam się czy chodzi o sosnę, sekwoję, a gdyby uznać że nie stosujemy polskich znaków to mógłby to być również Świerk lub Śliwa. Szkodnik ruga mnie, że mówi o kierunku - "Drzewo na S od drogi, Pacanie".
Z jednej strony szkoda, że nie zostaliśmy na czerwonym szlaku bo leci on na Żar - jedną z najbardziej stromych gór tutaj, ale w sumie to nic straconego, bo niedługo będziemy pod tą górą z drugiej jej strony. Musimy tylko uporać się z punktami na nowo budowanej dopiero ścieżce rowerowej wzdłuż Jeziora Czorsztyńskiego. Częściowo jest już gotowa, co możecie zobaczyć na zdjęciach (mają rozmach!), ale miejscami prace jeszcze trwają… nie przeszkadza nam to jednak w żaden sposób. Jeśli trzeba to targamy prosto przez plac budowy.
„Droga bez powrotu” czyli zawróć jeśli możesz… (2*)
Podjeżdżając pod jeden z punktów dostrzegamy na mapie niestandardowe znaki – dziwne napisy. Piotrek dodał komentarze: „nie tędy droga”, „zawróć”… i właśnie to GPS’owe hasło „zawróć jeśli możesz” budzi w nas niepokój. Czemu GPS’owe? Nie wiem jak u Was, ale nasze warianty autem także bywają nieortodoksyjne i czasem nasza nawigacja w taki sposób wyraża swą dezaprobatę względem obranej trasy. Powiecie: „Pheh, każda tak ma”. Ale czy wasza też ma modulację głosu wyrażającą emocje? Od spokojnego „zawróć jeśli możesz”, przez wyraźnie zaniepokojone „ZAWRÓĆ! Proszę…”, po przerażone „NIEEEEEE… nie chcę umierać”.
Ja czasem ze swoją nawigacją gadam, ale bywają to rozmowy upośledzone…
- Cześć Tom-tom
- Słucham!
- Jedź do domu
- A dokładniej?
- Do dużego pokoju!
- Przepraszam, ale nie rozumiem.
- Do domu. Masz zapisaną trasę „DO DOMU”. Czego nie rozumiesz w wyrażeniu "do domu"? … Tępe to, że ech... muszę się napić.
- Zaprojektowano trasę: BAR MORDOWNIA. Ruszaj!
- Nie, NIE. Źle, kur**a!
- Czy chodziło Ci o trasę do: „Mariola niedrogo a dobrze”.
- ARGHHH….
- Zaprojektowano nową trasę: Stacja ARGE…
Wracając… napis na mapie każe zawrócić. Sugeruje to (albo przynajmniej my to tak odczytujemy), aby po kolejny punkt jechać na około. Cześć zawodników, z którymi tutaj dotarliśmy stosuje się do rady Organizatora, podbija kartę i rusza z powrotem w dół. No właśnie… ale czy to na pewno rada? A może to podpucha? Stąd mamy przecież naprawdę niedaleko do 14-stki. Tak, widzimy z mapy, że droga może zniknąć gdzieś przy strumieniu, no ale kilkadziesiąt metrów lasu na dziko i polana, to chyba nie będzie jakiś koszmar.
Decydujemy się zaryzykować i ruszamy naprzód!
„Batalion ARAMIS. Tolka wpierjot i ni szagu na zad!” (3*)
Zgodnie z tym co podawała mapa, droga kończy się w ciągu kilku chwil i zaczynamy przedzierać się na dziko przez chaszcze.
Jak (niemal) nigdy, okaże się to dobrą decyzją bo w niedługi czasie dotrzemy do wspomnianej przed chwilą polany, a nią już bezpośrednio pod ambonę, na której wisi lampion. Nie obyło się oczywiście bez nierównej walki z roślinnością, ale poszło w miarę planowo czyli bez utknięcia w jakieś pułapce bez wyjścia. Czyli była to dobra decyzja. Szok i niedowierzanie :)
Per aspera ad Astra… F !!! (łac. przez ciernie do... OPLA !!!)
Targamy na drugą stronę Żaru. Lampion ma znajdować się w małym zagajniku na końcu ogromnej (stromej) polany.
Najprościej byłoby przedzierać się właśnie przez nią, ale jest ogrodzona i pasą się na niej różne zwierzaki.
Podbijamy zatem do bacy i pytamy czy możemy przetargać na dziko poprzez jego pole.
- Przepraszam, czy możemy przejść przez łąkę do lasu?
- To nie jest tak, że możecie albo nie możecie. Gdybym miał powiedzieć co cenię w życiu najbardziej – powiedziałbym, że ludzi. Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam i co ciekawe to właśnie przypadkowe spotkania wywierają wpływ na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet z pozoru uniwersalne, bywa że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga się nam rozwijać. Ja miałem to szczęście, by tak rzec, ponieważ je znalazłem i dziękuję życiu, dziękuję mu. Życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość. Wielu ludzi pyta mnie o to samo „ale jak ty to robisz, skąd czerpiesz tą radość”, a ja im odpowiadam że to proste, to umiłowanie życia. To właśnie ono sprawia, że dzisiaj na przykład pasę owce, a jutro – kto wie, dlaczego by nie – oddam się pracy społecznej i będzie ot choćby sadzić,...marchew” (4*)
…ech czyli to nie baca, a juhas. Postać wykonawcza, a nie decyzyjna. Zgody nie dał, ale też nie zabronił – ciśnijmy zatem przez łąką.
Przedzieramy się przez ogrodzenie i tyramy pod górę. Wokół nas dziesiątki krów. Niektóre nas nawet pamiętają… konferują sobie wesoło
- Widziałaś tą drogę?
- Wow. Ale ściana. To czerwony szlak?
- Tak, a ta dwójka co właśnie nas mija, to w czerwcu cisnęła tamtędy z rowerami!
- Jak z rowerami? Tamtędy? Przecież trzeba być…
- No trzeba…
Z każdym krokiem zbliżamy się coraz bliżej lasu. Jest stromo, ale ciśniemy i wtedy... dostrzegam ją. Piękną i wspaniałą. Stoi pod lasem. Taka jaka pamiętam ją z dawnych lat. Astra F. W kultowej wersji hatchback. Tak, to auto wjedzie wszędzie – to najbardziej górskie auto świata. Tam gdzie nie poradzi jakiś potwór 4x4, to wyślą Astrę F. Nie wierzycie? Zapewniam Was testowaliśmy to nieraz. Stroma łąka po deszczu, oblodzone drogi, ścieżki pełne kamieni i korzeni – Astra przeszła zawsze. Co ja będę pisał, sami zobaczcie.
Mam cholerny sentyment do tej gabloty :D
"Bartoszu, Bartoszu, nie traćże nadziei..." czyli w głębinach (5*)
Docieramy na punkt żywieniowy i od tej pory dłuższą chwilę będziemy cisnąć wraz z Bartkiem ze Zdezorientowanych.
Dlaczego „nie traćże nadziei? Hmmm, może tak…. Na ostatnim Hawranie powiedziano nam, iż fakt że wybieramy warianty mocno z d**y jest powszechnie wiadomy, więc każdy kto jedzie z nami (albo z kim jedziemy my…) może mieć powody do obaw. Oczywiście, zawsze pozostaje nadzieja, że tym razem będzie inaczej… czyli nie traćże nadziei!
No, ale wicie jak to bywa z nadzieją.... czyli u Aramisów bez zmian. Punkt, który mamy złapać razem to Przełom Białki. To już 3-ci rajd, który umieszcza lampion w tym miejscu, ale nie jest to dziwne bo miejsce jest wspaniałe. Opis punktu to „Podnóże skały”. Wiemy jak ta skała wygląda i wiemy że stoi ona w wodzie, wiec lecimy do niej od południa. Na odprawie mówili wprawdzie, aby jechać z północnej strony, ale zrozumiałem to jako wariant polecany, a nie że jedyny możliwy… no i źle to zrozumiałem. Reszta naszej ekipy też to zrozumiała źle, więc nadciągamy od południa…
Robi się coraz ciekawiej. Najpierw ścieżka przechodzi w łąkę – da się jechać. Potem łąka przechodzi w las, ale jazda jest jeszcze możliwa. Chwilę później jednak las przechodzi w gęsty gąszcz i teraz to już prowadzimy rowery. Dochodzimy do niemałej rzeki, gdzie zostawiamy rowery i z trudem przeprawiamy się po mokrych, zwalonych drzewach. Miejsce robi wrażenie, bo rwąca rzeka wypływa prosto ze skały (z jaskini).
Brniemy dalej przez krzory aż dochodzimy do skały i rzeki. Lampionu nigdzie nie ma. Problem z „podnóżem skały” jest taki, że skała ta swoje podnóże ma pod wodą. Rzeka ma tutaj też dość wartki nurt. Obstawiamy, że lampion wisi za załomem skały i jest dla nas niewidoczny z miejsca, w którym obecnie stoimy. Zapada decyzja aby po niego iść. Bartek odważnie zaczyna torować drogę, o ile można tak powiedzieć o wodzie… woda okazuje się głębsza niż się wydawała i chwilę później jest już zanurzony po pas.
Za Nim podąża Andrzej i Szkodnik. Mnie kazano zostać na brzegu, jako drugi rzut strategiczny lub ewentualna ekipa ratunkowa.
Okazuje, że lampion nie wisi jednak u podnóża skały, a na drugim brzegu rzeki (no to, tu się przyczepimy do opisu punktu - podnóże skały to podnóże skały a nie brzeg rzeki, tak?) i trzeba było po niego jechać od drugiej strony. Skoro jednak zabrnęliśmy już tak głęboko – dosłownie, to nie będziemy się wycofywać. Bartek przedziera się dalej, z niemałym trudem bo kamienie są śliskie i przy rwącym nurcie rzeki nie idzie Mu się po tych kamerdolcach komfortowo.
Finalnie jednak zdobywa On lampion wiszący po drugiej stronie i wraca bezpiecznie do miejsca startu.
Przygoda fajna, ale straciliśmy sporo czasu… czasu, którego nie mamy dzisiaj niestety z nadmiarem.
Wracamy do zostawionych nad pierwszą rzeką rowerów, a tam Wojtek z Kolegą (niestety nie pamiętam imienia) pytają nas jak się przeprawiliśmy przez wodę przed którą właśnie stoją (nie jest to łatwe, bo trzeba po śliskich drzewach). Mówimy Im, że ta rzeka jest mniejszym problemem, dosłownie… mniejszym i płytszym niż problem, który napotkają kawałek dalej. Pokazujemy Im zdjęcia z bitwy o lampion u podnóża skały.
Finalnie Wybierają dojazd drugą stroną, ale dziękujemy im za spontaniczne popilnowanie nam pozostawionych rowerów, gdy debatowali co dalej zrobić.
Punkt na Uboczu :)
Zostawiamy rzekę za plecami i ruszamy po punkt na Uboczu. Ubocz to lokalny wierzchołek w Paśmie Żaru.
Bardzo mi się podoba klimat tego punktu. Szkoda, że Piotrek tak go na mapie nie nazwał – opis powinien brzmieć "punkt na Uboczu" skoro lampion i tak wisi w sumie na szczycie. Na Ubocz (ubocze) jedziemy pięknym, zielonymi łąkami, a pochwyciwszy lampion skierujemy się na jeden z moich ulubionych pagórów...
Po drodze zaliczyliśmy jeszcze punkt w okolicy Lorencowych skałek, które ja - jak pisałem Wam w relacji ICE AR nazywam Lorentz'owymi. Pamiętacie jeszcze transformatę Lorentza? Dylatacja czasu, te sprawy? Ogólnie chodzi o to, że im szybciej się poruszacie to czas biegnie wolniej. Co to w praktyce rajdowej oznacza? Im szybciej się poruszacie, tym czas biegnie wolniej, a więc macie go więcej, więc zrobicie więcej punktów - proste nie?
GRANDEUS !!! The Slopes of Mighty Grandeus !!!
Nie wiem kto tak nazwał tą górę, ale mnie tym po prostu kupił. Wiecie jak uwielbmy takie nazwy, a ta jest iście wybitna. Byliśmy tu całkiem niedawno, ciesząc się 360-stopniową panoramą, a dziś ciśniemy za (napierającym jak Szatan Bartkiem) w kierunku szczytu. Heh, pagór niewielki, a tak mnie cieszy. Piękny jest i cudownie się nazywa. Nic tylko dodać u ten przydomek MIGHTY. MIGHTY GRANDEUS
Na szczycie robimy krótki popas – no bo gdzie jak nie tu!
Jeszcze tylko pożegnalne zdjęcie z Bartkiem bo ciśnie On dalej, szybciej i mocniej niż my. Potem szalony zjazd czerwonym szlakiem, gdzie Andrzej pokazał nam jak się „robi” takie zjazdy. Poszedł jak burza w dół, aż nam było wstyd że tak asekuracyjnie zjeżdżamy tą ścianę… no ale nie zostanę fanem jego techniki zjazdu. Jakoś tak nie mogę przekonać się do tego rycia twarzą po trawie…
Pamiętniki z wakacji czyli znowu na Słowacji
Z Grandeusa kierujemy się pomału w kierunku Słowacji. W kierunku granicy wyprowadza nas ponownie ścieżka rowerowa Spiskiej Pętli.
Ten kawałek, podobnie jak Grandeusa jedziemy z pamięci, bo dobrze znamy ten szlak… pchanie… musimy się w końcu wspiąć na te ponad 1000m. Potem pozostaje nam już przekroczyć granicę i łapać punkty u naszych południowych Sąsiadów.
Czekają nas tam szalone zjazdy i nieliche podjazdy. Musimy jednak odpuścić te najdalej położone punkty - u samego podnóża Tatr, bo w okolicach Zdziaru i Bachledovej Doliny. Mamy tam jednak, według znaku drogowego 21 km w jedną stronę. Nie ma opcji, abyśmy zdążyli po nie pojechać i wrócić w limicie na bazę. Szkoda... ale cóż, trzeba znać swoje miejsce w szeregu. No chyba, że to szereg Grandiego 1-1+1-1+1-1+ ... (a ktoś pamięta jaką ma on sumę? Podpowiem że trzeba użyć metody sumowanie Cesaro). Wydawałoby się, że zero, a tu "takiego wała", jest to 1/2. Ale pomyślcie o tym tak, taka dziwna interpretacja. 1 to zapalone światło w pokoju, 0 to zgaszone światło w pokoju. I teraz napieracie z żarówką włącz, wyłącz, włącz, wyłącz. Czy w pewnym sensie stanem przejściowym nie będzie półmrok?
Reakcja (iście) łańcuchowa
Pomału zbliża się końcówka rajdu. Zostało nam niecałe dwie godziny. Łapiemy ostatni punkt po słowackiej stronie i przygotowujemy się do przekroczenia granicy. Chwilę później spotykamy Magdę ze swoją ekipą. Nie widzieliśmy się z Nimi właściwie od momentu rozstania przy „zawróć jeśli to możliwe”. Wygląda na to, że od pewnego momentu jadą bardzo podobny wariant do naszego.
Chwilę zatem ciśniemy razem, ale tuż za słupkami granicznymi, na jednym z podjazdów zrywam łańcuch. Chcę „z kopyta” podjechać krótki podjazd, ale siła przyłożona do mechanizmu rozrywa najsłabsze ogniwo. Ech… trzeci raz na tym samym łańcuchu. Co za dramat…
No ale trudno, zdarza się, więc z konieczności rozkładamy się z serwisem. Mamy ze sobą wszystko co potrzebne, oprócz ... nadwyżki czasu na takie zabawy. Naprawa idzie nawet sprawnie i łańcuch otrzymuje (kolejną) spinkę… jest teraz poszarpany jak szynka przez Reksia, ale działa. Do miasta dowiezie…Przy okazji znacie ten suchar?
Generał na inspekcji w wojsku pyta: Żołnierze, jak Wy sobie tu radzicie, na tym odludzi – bez kobiety.
Mamy kozę Panie Generale.
Generał się trochę zdziwił, ale idzie do stajni i widzi, jest koza.
Stwierdza, wszyscy tą kozę chwalą, to i ja spróbuję. Spuszcza pory w dół i robi co ma zrobić.
Wychodzi za jakiś czas i mówi do sierżanta:
- "Słaba ta wasza koza. Naprawdę słaba".
- "Nie taka słaba, Panie Generale, bo do miasta dowiezie
…no więc, do miasta dowiezie.
Płaska 16-stka czyli dzida w dół !!!
Łańcuch skradł nam zbyt dużo czasu aby trzymać się pierwotnego planu pochwycenia 4 punktów... ech braknie nam tych 15 minut.
Musimy wybierać co łapać, co zostawić - redukujemy plan do 3 lampionów. Postanawiamy jednak zyskać jakoś na czasie, a więc zgodnie z tym co pisałem powyżej, musi zwiększyć prędkość poruszania się w terenie (aby czas biegł wolniej). Wybieramy zatem zjazd, a że droga jest całkiem niezła no to mamy przysłowiową DZIDĘ w dół ("puść te klamki !!!"). Nie dość, że teraz jest w dół, to 16-stka jest po płaskim, więc powinno się udać.
Nie przewidzieliśmy tylko, że przed samą 16-stką spotkamy strażnika punktu, który będzie chciał nam - wbrew unijnym przepisom - opchnąć trochę niepasteryzowanego mleka.
PSSST... tutaj, dawaj kanister. INO wartko.
Po 16-stce łapiemy jeszcze jeden punkt, oczywiście taki na jakimś sakramenckim podejściu... ale to już bardzo blisko bazy, więc bezpiecznie. Przelot na metę to formalność. Gdy wjeżdżamy na metę na liczniku mamy 88 km i 2100 przewyższeń... a zdobyliśmy tylko 20 z 25 punktów kontrolnych. Wielka szkoda, że rajd nie miał 15-16 godzin bo czujemy niedosyt... choć nie, lepszym słowem będzie "żal". Żal że nie byliśmy w stanie zrobić kompletu !!!
Co mogę powiedzieć w podsumowaniu? Było pięknie - cudowna trasa. Po prostu rewelacyjna. Tak dobra, że ciężko to jakoś sensownie opisać, aby nie zabrzmiało banalnie. Może ujmę to zatem inaczej. Zrobię kiedyś listę najlepszych rajdów EVER, subiektywną, niesprawiedliwą i stronniczą, ale moją własną. Od dawna mam taką listę w głowie, acz nie dojrzałem jeszcze do decyzji aby przelać ją na karty tego bloga - zwłaszcza, że to żyjąca lista. Wiem natomiast jedno. Pierwszy Rajd Waligóry ma na tej liście honorowe miejsce. Od dziś nie będzie na niej sam. Od dziś na tej liście mam już dwa Rajdy Waligóry. Te nieparzyste.
(nie oznacza to, że druga edycja była słaba. O co to, to nie. Była bardzo dobra, ale lista najlepszych to lista najlepszych, a nie bardzo dobrych).
Pełną (nasza) galerię z Rajdu znajdziecie TUTAJ.
CYTATY
1) Aforyzm autorstwa Thomasa Hardy'ego
2) Tytuł horror'u klasy Z
3) Uwaga materiały kontrowersyjne! Hymn BATALIONU WOSTOK To czeczeński(?) batalion ochotniczy biorący udział w działaniach wojennych w Gruzji, w Donbasie. Przez EU uważany za ugrupowanie terrorystyczne, ale ogólnie wszystkie piosenki wojskowe/wojenne mają w sobie to coś... nieważne, z której strony frontu pochodzą.
4) Parafraza kultowego monologu skryby z filmu "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra" (uwielbiam ten film)
5) Polska piosenka patriotyczna "Krakowiak Kościuszki"
Bazą rajdu jest Niedzica, czyli jeśli ktoś woli bardziej opisową formę, to powiem w skrócie: jezioro, zapora oraz dwa zamki z widokiem na Lubań (1225m). Jako, że odprawa jest już o 6:45, to budzik musi zadzwonić około godziny 3:00 w nocy (kocham te leniwe sobotnie poranki...), a godzinę później mkniemy już na południe pustymi (o tej porze) drogami.
Gdy docieramy do Niedzicy, miasteczko w zasadzie jeszcze śpi… ulice są niemal puste - tylko jakieś ultrasy snują się po chodnikach, wyczekując jakieś mistycznej komendy „START”. Mamy kilka minut na rejestrację, dopompowanie kół czy też rozmowy z innymi napieraczami, którzy dzisiaj także tutaj dotarli. Klasycznie już, zgarniamy do drużyny naszego IRON MAN (Iron to ang. także Żelazko, prawda?), a kilka minut później kierujemy się na odprawę.
"Doświadczenie uczy, że dzięki długiemu błądzeniu odkrywamy krótszą drogę" (1*)
Dostajemy mapy, które obejmują zarówno tereny naszego kraju, jak i Słowację. Obstawialiśmy, że na Słowacji odwiedzimy Veterny Vrch (cudowną widokową górę), ale Piotrek nas mocno zaskoczył. Słowacka część mapy kieruje na Zdziar i Bachledovą Dolinę (czyli jeszcze dalej na południe, w kierunku TATR!) , a nie na wschód wgłąb Pienin. No, ale Grandeusa zgadliśmy! Będzie o tym trochę później, ale nie postawienie punktu kontrolnego na tej górze uważałbym za zbrodnię!
Wraz z Andrzejem kreślimy nasz wariant na mapie i postanawiamy zacząć od północnej części trasy.
Na pierwszy ogień leci lampion przy bacówce zaraz za zaporą w Niedzicy. Ha! Nauczeni doświadczeniem z pewnej wakacyjnej wyprawy, nie popełniamy błędu jaki nam się wtedy przytrafił. Dobrze pamiętamy, że zjechaliśmy wtedy na sam dół zapory i musieliśmy na górę targać po schodach. Schodów tych jest dużo, a jak macie rower na plecach to jest ich nawet bardzo dużo – jeśli dziwi Was zmienny wynik pomiaru zależnie od sytuacji obserwatora, to odsyłam do szczególnej teorii względności Alberta 2,718 (czyli e, Alberta E. jak ktoś nie ogarnął).
Schody te są też tak zmyślnie zaprojektowane, aby rower pchało się po nich... niewygodnie. Można wprawdzie prowadzić go po murku, który biegnie wzdłuż nich, ale murek ma barierkę, o którą idealnie zahaczają się pedały, tak co 5-6 przebytych stopni. Widzimy, że część zawodników pojechała tak jak my ostatnio, ale my bogatsi o doświadczenie, wyciągnąwszy właściwie wnioski, omijamy tym razem tą przeszkodę i wybieramy „wygodny” 10%-owy podjazd asfaltem...
To tak na rozgrzewkę przed tym co nas dziś czeka. Chwilę potem uderzamy już w czerwony szlak, który szybko wyprowadza nas "nad" Niedzicę.
W niektórych miejscach szlak ten pokrywa się z tzw. Pętlą Spiską – piękną widokową trasą rowerową, która krąży po tych terenach i po której będziemy dzisiaj sporo jeździć. Nie trzymamy się go jednak długo, bo musimy zjechać po kolejny lampion. Szkodnik mówi, że jest to „Drzewo na S”. Zastanawiam się czy chodzi o sosnę, sekwoję, a gdyby uznać że nie stosujemy polskich znaków to mógłby to być również Świerk lub Śliwa. Szkodnik ruga mnie, że mówi o kierunku - "Drzewo na S od drogi, Pacanie".
Z jednej strony szkoda, że nie zostaliśmy na czerwonym szlaku bo leci on na Żar - jedną z najbardziej stromych gór tutaj, ale w sumie to nic straconego, bo niedługo będziemy pod tą górą z drugiej jej strony. Musimy tylko uporać się z punktami na nowo budowanej dopiero ścieżce rowerowej wzdłuż Jeziora Czorsztyńskiego. Częściowo jest już gotowa, co możecie zobaczyć na zdjęciach (mają rozmach!), ale miejscami prace jeszcze trwają… nie przeszkadza nam to jednak w żaden sposób. Jeśli trzeba to targamy prosto przez plac budowy.
„Droga bez powrotu” czyli zawróć jeśli możesz… (2*)
Podjeżdżając pod jeden z punktów dostrzegamy na mapie niestandardowe znaki – dziwne napisy. Piotrek dodał komentarze: „nie tędy droga”, „zawróć”… i właśnie to GPS’owe hasło „zawróć jeśli możesz” budzi w nas niepokój. Czemu GPS’owe? Nie wiem jak u Was, ale nasze warianty autem także bywają nieortodoksyjne i czasem nasza nawigacja w taki sposób wyraża swą dezaprobatę względem obranej trasy. Powiecie: „Pheh, każda tak ma”. Ale czy wasza też ma modulację głosu wyrażającą emocje? Od spokojnego „zawróć jeśli możesz”, przez wyraźnie zaniepokojone „ZAWRÓĆ! Proszę…”, po przerażone „NIEEEEEE… nie chcę umierać”.
Ja czasem ze swoją nawigacją gadam, ale bywają to rozmowy upośledzone…
- Cześć Tom-tom
- Słucham!
- Jedź do domu
- A dokładniej?
- Do dużego pokoju!
- Przepraszam, ale nie rozumiem.
- Do domu. Masz zapisaną trasę „DO DOMU”. Czego nie rozumiesz w wyrażeniu "do domu"? … Tępe to, że ech... muszę się napić.
- Zaprojektowano trasę: BAR MORDOWNIA. Ruszaj!
- Nie, NIE. Źle, kur**a!
- Czy chodziło Ci o trasę do: „Mariola niedrogo a dobrze”.
- ARGHHH….
- Zaprojektowano nową trasę: Stacja ARGE…
Wracając… napis na mapie każe zawrócić. Sugeruje to (albo przynajmniej my to tak odczytujemy), aby po kolejny punkt jechać na około. Cześć zawodników, z którymi tutaj dotarliśmy stosuje się do rady Organizatora, podbija kartę i rusza z powrotem w dół. No właśnie… ale czy to na pewno rada? A może to podpucha? Stąd mamy przecież naprawdę niedaleko do 14-stki. Tak, widzimy z mapy, że droga może zniknąć gdzieś przy strumieniu, no ale kilkadziesiąt metrów lasu na dziko i polana, to chyba nie będzie jakiś koszmar.
Decydujemy się zaryzykować i ruszamy naprzód!
„Batalion ARAMIS. Tolka wpierjot i ni szagu na zad!” (3*)
Zgodnie z tym co podawała mapa, droga kończy się w ciągu kilku chwil i zaczynamy przedzierać się na dziko przez chaszcze.
Jak (niemal) nigdy, okaże się to dobrą decyzją bo w niedługi czasie dotrzemy do wspomnianej przed chwilą polany, a nią już bezpośrednio pod ambonę, na której wisi lampion. Nie obyło się oczywiście bez nierównej walki z roślinnością, ale poszło w miarę planowo czyli bez utknięcia w jakieś pułapce bez wyjścia. Czyli była to dobra decyzja. Szok i niedowierzanie :)
Per aspera ad Astra… F !!! (łac. przez ciernie do... OPLA !!!)
Targamy na drugą stronę Żaru. Lampion ma znajdować się w małym zagajniku na końcu ogromnej (stromej) polany.
Najprościej byłoby przedzierać się właśnie przez nią, ale jest ogrodzona i pasą się na niej różne zwierzaki.
Podbijamy zatem do bacy i pytamy czy możemy przetargać na dziko poprzez jego pole.
- Przepraszam, czy możemy przejść przez łąkę do lasu?
- To nie jest tak, że możecie albo nie możecie. Gdybym miał powiedzieć co cenię w życiu najbardziej – powiedziałbym, że ludzi. Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam i co ciekawe to właśnie przypadkowe spotkania wywierają wpływ na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet z pozoru uniwersalne, bywa że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga się nam rozwijać. Ja miałem to szczęście, by tak rzec, ponieważ je znalazłem i dziękuję życiu, dziękuję mu. Życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość. Wielu ludzi pyta mnie o to samo „ale jak ty to robisz, skąd czerpiesz tą radość”, a ja im odpowiadam że to proste, to umiłowanie życia. To właśnie ono sprawia, że dzisiaj na przykład pasę owce, a jutro – kto wie, dlaczego by nie – oddam się pracy społecznej i będzie ot choćby sadzić,...marchew” (4*)
…ech czyli to nie baca, a juhas. Postać wykonawcza, a nie decyzyjna. Zgody nie dał, ale też nie zabronił – ciśnijmy zatem przez łąką.
Przedzieramy się przez ogrodzenie i tyramy pod górę. Wokół nas dziesiątki krów. Niektóre nas nawet pamiętają… konferują sobie wesoło
- Widziałaś tą drogę?
- Wow. Ale ściana. To czerwony szlak?
- Tak, a ta dwójka co właśnie nas mija, to w czerwcu cisnęła tamtędy z rowerami!
- Jak z rowerami? Tamtędy? Przecież trzeba być…
- No trzeba…
Z każdym krokiem zbliżamy się coraz bliżej lasu. Jest stromo, ale ciśniemy i wtedy... dostrzegam ją. Piękną i wspaniałą. Stoi pod lasem. Taka jaka pamiętam ją z dawnych lat. Astra F. W kultowej wersji hatchback. Tak, to auto wjedzie wszędzie – to najbardziej górskie auto świata. Tam gdzie nie poradzi jakiś potwór 4x4, to wyślą Astrę F. Nie wierzycie? Zapewniam Was testowaliśmy to nieraz. Stroma łąka po deszczu, oblodzone drogi, ścieżki pełne kamieni i korzeni – Astra przeszła zawsze. Co ja będę pisał, sami zobaczcie.
Mam cholerny sentyment do tej gabloty :D
"Bartoszu, Bartoszu, nie traćże nadziei..." czyli w głębinach (5*)
Docieramy na punkt żywieniowy i od tej pory dłuższą chwilę będziemy cisnąć wraz z Bartkiem ze Zdezorientowanych.
Dlaczego „nie traćże nadziei? Hmmm, może tak…. Na ostatnim Hawranie powiedziano nam, iż fakt że wybieramy warianty mocno z d**y jest powszechnie wiadomy, więc każdy kto jedzie z nami (albo z kim jedziemy my…) może mieć powody do obaw. Oczywiście, zawsze pozostaje nadzieja, że tym razem będzie inaczej… czyli nie traćże nadziei!
No, ale wicie jak to bywa z nadzieją.... czyli u Aramisów bez zmian. Punkt, który mamy złapać razem to Przełom Białki. To już 3-ci rajd, który umieszcza lampion w tym miejscu, ale nie jest to dziwne bo miejsce jest wspaniałe. Opis punktu to „Podnóże skały”. Wiemy jak ta skała wygląda i wiemy że stoi ona w wodzie, wiec lecimy do niej od południa. Na odprawie mówili wprawdzie, aby jechać z północnej strony, ale zrozumiałem to jako wariant polecany, a nie że jedyny możliwy… no i źle to zrozumiałem. Reszta naszej ekipy też to zrozumiała źle, więc nadciągamy od południa…
Robi się coraz ciekawiej. Najpierw ścieżka przechodzi w łąkę – da się jechać. Potem łąka przechodzi w las, ale jazda jest jeszcze możliwa. Chwilę później jednak las przechodzi w gęsty gąszcz i teraz to już prowadzimy rowery. Dochodzimy do niemałej rzeki, gdzie zostawiamy rowery i z trudem przeprawiamy się po mokrych, zwalonych drzewach. Miejsce robi wrażenie, bo rwąca rzeka wypływa prosto ze skały (z jaskini).
Brniemy dalej przez krzory aż dochodzimy do skały i rzeki. Lampionu nigdzie nie ma. Problem z „podnóżem skały” jest taki, że skała ta swoje podnóże ma pod wodą. Rzeka ma tutaj też dość wartki nurt. Obstawiamy, że lampion wisi za załomem skały i jest dla nas niewidoczny z miejsca, w którym obecnie stoimy. Zapada decyzja aby po niego iść. Bartek odważnie zaczyna torować drogę, o ile można tak powiedzieć o wodzie… woda okazuje się głębsza niż się wydawała i chwilę później jest już zanurzony po pas.
Za Nim podąża Andrzej i Szkodnik. Mnie kazano zostać na brzegu, jako drugi rzut strategiczny lub ewentualna ekipa ratunkowa.
Okazuje, że lampion nie wisi jednak u podnóża skały, a na drugim brzegu rzeki (no to, tu się przyczepimy do opisu punktu - podnóże skały to podnóże skały a nie brzeg rzeki, tak?) i trzeba było po niego jechać od drugiej strony. Skoro jednak zabrnęliśmy już tak głęboko – dosłownie, to nie będziemy się wycofywać. Bartek przedziera się dalej, z niemałym trudem bo kamienie są śliskie i przy rwącym nurcie rzeki nie idzie Mu się po tych kamerdolcach komfortowo.
Finalnie jednak zdobywa On lampion wiszący po drugiej stronie i wraca bezpiecznie do miejsca startu.
Przygoda fajna, ale straciliśmy sporo czasu… czasu, którego nie mamy dzisiaj niestety z nadmiarem.
Wracamy do zostawionych nad pierwszą rzeką rowerów, a tam Wojtek z Kolegą (niestety nie pamiętam imienia) pytają nas jak się przeprawiliśmy przez wodę przed którą właśnie stoją (nie jest to łatwe, bo trzeba po śliskich drzewach). Mówimy Im, że ta rzeka jest mniejszym problemem, dosłownie… mniejszym i płytszym niż problem, który napotkają kawałek dalej. Pokazujemy Im zdjęcia z bitwy o lampion u podnóża skały.
Finalnie Wybierają dojazd drugą stroną, ale dziękujemy im za spontaniczne popilnowanie nam pozostawionych rowerów, gdy debatowali co dalej zrobić.
Punkt na Uboczu :)
Zostawiamy rzekę za plecami i ruszamy po punkt na Uboczu. Ubocz to lokalny wierzchołek w Paśmie Żaru.
Bardzo mi się podoba klimat tego punktu. Szkoda, że Piotrek tak go na mapie nie nazwał – opis powinien brzmieć "punkt na Uboczu" skoro lampion i tak wisi w sumie na szczycie. Na Ubocz (ubocze) jedziemy pięknym, zielonymi łąkami, a pochwyciwszy lampion skierujemy się na jeden z moich ulubionych pagórów...
Po drodze zaliczyliśmy jeszcze punkt w okolicy Lorencowych skałek, które ja - jak pisałem Wam w relacji ICE AR nazywam Lorentz'owymi. Pamiętacie jeszcze transformatę Lorentza? Dylatacja czasu, te sprawy? Ogólnie chodzi o to, że im szybciej się poruszacie to czas biegnie wolniej. Co to w praktyce rajdowej oznacza? Im szybciej się poruszacie, tym czas biegnie wolniej, a więc macie go więcej, więc zrobicie więcej punktów - proste nie?
GRANDEUS !!! The Slopes of Mighty Grandeus !!!
Nie wiem kto tak nazwał tą górę, ale mnie tym po prostu kupił. Wiecie jak uwielbmy takie nazwy, a ta jest iście wybitna. Byliśmy tu całkiem niedawno, ciesząc się 360-stopniową panoramą, a dziś ciśniemy za (napierającym jak Szatan Bartkiem) w kierunku szczytu. Heh, pagór niewielki, a tak mnie cieszy. Piękny jest i cudownie się nazywa. Nic tylko dodać u ten przydomek MIGHTY. MIGHTY GRANDEUS
Na szczycie robimy krótki popas – no bo gdzie jak nie tu!
Jeszcze tylko pożegnalne zdjęcie z Bartkiem bo ciśnie On dalej, szybciej i mocniej niż my. Potem szalony zjazd czerwonym szlakiem, gdzie Andrzej pokazał nam jak się „robi” takie zjazdy. Poszedł jak burza w dół, aż nam było wstyd że tak asekuracyjnie zjeżdżamy tą ścianę… no ale nie zostanę fanem jego techniki zjazdu. Jakoś tak nie mogę przekonać się do tego rycia twarzą po trawie…
Pamiętniki z wakacji czyli znowu na Słowacji
Z Grandeusa kierujemy się pomału w kierunku Słowacji. W kierunku granicy wyprowadza nas ponownie ścieżka rowerowa Spiskiej Pętli.
Ten kawałek, podobnie jak Grandeusa jedziemy z pamięci, bo dobrze znamy ten szlak… pchanie… musimy się w końcu wspiąć na te ponad 1000m. Potem pozostaje nam już przekroczyć granicę i łapać punkty u naszych południowych Sąsiadów.
Czekają nas tam szalone zjazdy i nieliche podjazdy. Musimy jednak odpuścić te najdalej położone punkty - u samego podnóża Tatr, bo w okolicach Zdziaru i Bachledovej Doliny. Mamy tam jednak, według znaku drogowego 21 km w jedną stronę. Nie ma opcji, abyśmy zdążyli po nie pojechać i wrócić w limicie na bazę. Szkoda... ale cóż, trzeba znać swoje miejsce w szeregu. No chyba, że to szereg Grandiego 1-1+1-1+1-1+ ... (a ktoś pamięta jaką ma on sumę? Podpowiem że trzeba użyć metody sumowanie Cesaro). Wydawałoby się, że zero, a tu "takiego wała", jest to 1/2. Ale pomyślcie o tym tak, taka dziwna interpretacja. 1 to zapalone światło w pokoju, 0 to zgaszone światło w pokoju. I teraz napieracie z żarówką włącz, wyłącz, włącz, wyłącz. Czy w pewnym sensie stanem przejściowym nie będzie półmrok?
Reakcja (iście) łańcuchowa
Pomału zbliża się końcówka rajdu. Zostało nam niecałe dwie godziny. Łapiemy ostatni punkt po słowackiej stronie i przygotowujemy się do przekroczenia granicy. Chwilę później spotykamy Magdę ze swoją ekipą. Nie widzieliśmy się z Nimi właściwie od momentu rozstania przy „zawróć jeśli to możliwe”. Wygląda na to, że od pewnego momentu jadą bardzo podobny wariant do naszego.
Chwilę zatem ciśniemy razem, ale tuż za słupkami granicznymi, na jednym z podjazdów zrywam łańcuch. Chcę „z kopyta” podjechać krótki podjazd, ale siła przyłożona do mechanizmu rozrywa najsłabsze ogniwo. Ech… trzeci raz na tym samym łańcuchu. Co za dramat…
No ale trudno, zdarza się, więc z konieczności rozkładamy się z serwisem. Mamy ze sobą wszystko co potrzebne, oprócz ... nadwyżki czasu na takie zabawy. Naprawa idzie nawet sprawnie i łańcuch otrzymuje (kolejną) spinkę… jest teraz poszarpany jak szynka przez Reksia, ale działa. Do miasta dowiezie…Przy okazji znacie ten suchar?
Generał na inspekcji w wojsku pyta: Żołnierze, jak Wy sobie tu radzicie, na tym odludzi – bez kobiety.
Mamy kozę Panie Generale.
Generał się trochę zdziwił, ale idzie do stajni i widzi, jest koza.
Stwierdza, wszyscy tą kozę chwalą, to i ja spróbuję. Spuszcza pory w dół i robi co ma zrobić.
Wychodzi za jakiś czas i mówi do sierżanta:
- "Słaba ta wasza koza. Naprawdę słaba".
- "Nie taka słaba, Panie Generale, bo do miasta dowiezie
…no więc, do miasta dowiezie.
Płaska 16-stka czyli dzida w dół !!!
Łańcuch skradł nam zbyt dużo czasu aby trzymać się pierwotnego planu pochwycenia 4 punktów... ech braknie nam tych 15 minut.
Musimy wybierać co łapać, co zostawić - redukujemy plan do 3 lampionów. Postanawiamy jednak zyskać jakoś na czasie, a więc zgodnie z tym co pisałem powyżej, musi zwiększyć prędkość poruszania się w terenie (aby czas biegł wolniej). Wybieramy zatem zjazd, a że droga jest całkiem niezła no to mamy przysłowiową DZIDĘ w dół ("puść te klamki !!!"). Nie dość, że teraz jest w dół, to 16-stka jest po płaskim, więc powinno się udać.
Nie przewidzieliśmy tylko, że przed samą 16-stką spotkamy strażnika punktu, który będzie chciał nam - wbrew unijnym przepisom - opchnąć trochę niepasteryzowanego mleka.
PSSST... tutaj, dawaj kanister. INO wartko.
Po 16-stce łapiemy jeszcze jeden punkt, oczywiście taki na jakimś sakramenckim podejściu... ale to już bardzo blisko bazy, więc bezpiecznie. Przelot na metę to formalność. Gdy wjeżdżamy na metę na liczniku mamy 88 km i 2100 przewyższeń... a zdobyliśmy tylko 20 z 25 punktów kontrolnych. Wielka szkoda, że rajd nie miał 15-16 godzin bo czujemy niedosyt... choć nie, lepszym słowem będzie "żal". Żal że nie byliśmy w stanie zrobić kompletu !!!
Co mogę powiedzieć w podsumowaniu? Było pięknie - cudowna trasa. Po prostu rewelacyjna. Tak dobra, że ciężko to jakoś sensownie opisać, aby nie zabrzmiało banalnie. Może ujmę to zatem inaczej. Zrobię kiedyś listę najlepszych rajdów EVER, subiektywną, niesprawiedliwą i stronniczą, ale moją własną. Od dawna mam taką listę w głowie, acz nie dojrzałem jeszcze do decyzji aby przelać ją na karty tego bloga - zwłaszcza, że to żyjąca lista. Wiem natomiast jedno. Pierwszy Rajd Waligóry ma na tej liście honorowe miejsce. Od dziś nie będzie na niej sam. Od dziś na tej liście mam już dwa Rajdy Waligóry. Te nieparzyste.
(nie oznacza to, że druga edycja była słaba. O co to, to nie. Była bardzo dobra, ale lista najlepszych to lista najlepszych, a nie bardzo dobrych).
Pełną (nasza) galerię z Rajdu znajdziecie TUTAJ.
CYTATY
1) Aforyzm autorstwa Thomasa Hardy'ego
2) Tytuł horror'u klasy Z
3) Uwaga materiały kontrowersyjne! Hymn BATALIONU WOSTOK To czeczeński(?) batalion ochotniczy biorący udział w działaniach wojennych w Gruzji, w Donbasie. Przez EU uważany za ugrupowanie terrorystyczne, ale ogólnie wszystkie piosenki wojskowe/wojenne mają w sobie to coś... nieważne, z której strony frontu pochodzą.
4) Parafraza kultowego monologu skryby z filmu "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra" (uwielbiam ten film)
5) Polska piosenka patriotyczna "Krakowiak Kościuszki"
Kategoria Rajd, SFA