Mordownik 2019
-
DST
96.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 września 2019 | dodano: 17.09.2019
Kilka miesięcy wcześniej... lodowa pustynia gdzieś około 7000 m npm.
Noc nie przynosi ukojenia... gdy umiera ostatnie światło dnia, ciemność staje się tak gęsta, że jest niemal namacalna. Można powiedzieć, że przelewa się przez palce, jeżeli spróbować dotknąć ją wyciągniętą dłonią. Otula i spowija wszystko, ale to wcale nie ciemność jest najgorsza. Jest ciemno, to fakt... ale nie cicho. Wichry wyją jak opętane, a każdy kto postanowi stawić im czoła, ryzykuje upadek w jeszcze większy mrok niż ten, który kłuje rozszerzone źrenice. Upadek w ciemność z której już nie ma powrotu. Jest także przenikliwie zimno. Wiatr odbiera ostatnie siły... zabija ciepło, nadal tlące się w nadwyrężonych i zmęczonych ciałach. Gdy inni uczestnicy wyprawy łapią krótkie chwile niespokojnego snu przed ostatecznym atakiem szczytowym, jedna z Dramatis Personae tej wyprawy układa swój iście szatański plan...
Nie śpi, bo knuje... Zgrabiałym od zimna placami, wsłuchany w przeraźliwe wycie wiatru, nadgryzany kłami mrozu, JANKO MORDOWNIK przelewa na papier szalone pomysły, które pomogą Mu wysłać uczestników tegorocznej edycji Mordownika do piekła i z powrotem. Albo i nie... być może będzie to bilet tylko w jedną stronę.
Nie śpi, bo knuje... Zgrabiałym od zimna placami, wsłuchany w przeraźliwe wycie wiatru, nadgryzany kłami mrozu, JANKO MORDOWNIK przelewa na papier szalone pomysły, które pomogą Mu wysłać uczestników tegorocznej edycji Mordownika do piekła i z powrotem. Albo i nie... być może będzie to bilet tylko w jedną stronę.
"When you enter HELL, I'll hold the door..." (1*)
Demoniczny śmiech niemal rozrywa Mu trzewia. Echo odbija się od lodowych ścian, wypełnia szczeliny lodowca i powoduje drżenie seraków... taaak, ten dzień zapamiętają na długo.
Demoniczny śmiech niemal rozrywa Mu trzewia. Echo odbija się od lodowych ścian, wypełnia szczeliny lodowca i powoduje drżenie seraków... taaak, ten dzień zapamiętają na długo.
Gdy opuści indyjskie śniegi na 7000 tysiącach metrów, gdy wróci niemal ze strefy śmierci, będzie już innym człowiekiem. Trochę tej śmierci przyniesie nam ze sobą... tym razem będzie miała ona postać mapy, którą - nieświadomi zgotowanego nam losu - ufnie przypniemy do naszych mapników na VIII edycji Mordownika... gdzieś Pod Słońcem To...karni
14 września, godzina 7:04 rano. Tokarnia.
Koła naszego niestrudzonego SFA-Panzerkampfwagen zatrzymują się na tokarskiej ziemi. Jest chłodno i mokro, bo okoliczne góry Beskidu Makowskiego otulają jeszcze poranne mgły. Termometr wskazuje około 10 stopni.
Pomału, ale ewidentnie idzie już jesień. Wczoraj był Piątek 13-stego, ulubiony dzień Jason'a Voorhees'a - niestrudzonego "opiekuna" obozu Crystal Lake... dziś jest dzień innego Oprawcy: JANKO MORDOWNIKA.
14 września, godzina 7:04 rano. Tokarnia.
Koła naszego niestrudzonego SFA-Panzerkampfwagen zatrzymują się na tokarskiej ziemi. Jest chłodno i mokro, bo okoliczne góry Beskidu Makowskiego otulają jeszcze poranne mgły. Termometr wskazuje około 10 stopni.
Pomału, ale ewidentnie idzie już jesień. Wczoraj był Piątek 13-stego, ulubiony dzień Jason'a Voorhees'a - niestrudzonego "opiekuna" obozu Crystal Lake... dziś jest dzień innego Oprawcy: JANKO MORDOWNIKA.
Dobrze, że nie będziemy walczyć z Nim sami. Pomoże nam sam Iron Man, który górskie podjazdy łyka łakomie jak młody pelikan. Andrzeju witaj w drużynie, acz nie wiem czy zdołam Wam dziś towarzyszyć bo ...
Bang, bang, he shot me down
Bang , bang, I hit the ground
Bang, bang, that awful sound
BANG, BANG, my baby shot me down... (2*)
...w piątek wieczorem dostaję postrzał, gdzieś w okolicy biodra. Nie mówię o broni służbowej, bo tam postrzały otrzymuje się zwykle między oczy lub w tył głowy, ale o tym dziwnym krótkoterminowym, acz intensywnym bólu. W sobotę rano wstaję "tak połamany", że mam problem się schylić aby zawiązać buty. Cudownie, k***a,... w dzień jednych z ważniejszych zawodów w roku, kiedy mamy powalczyć ze Szkodnikiem o nieśmiertelność (medal Immortal), ja jestem jak tak żaba z tego kawału:
- Panie doktorze, coś mnie jebie w krzyżu
- To pewnie rak!
Jest to na tyle mocne, że nie wiem czy dam radę dziś pojechać.. Mimo to walimy do Tokarni z samego rana. Zapodaję sobie plaster rozgrzewający na plery, co by - jak to robili w średniowieczu - wypalić zarazę żywym ogniem i ruszamy w drogę. Nie ma co siedzieć w domu - w najgorszym wypadku Basia pojedzie sama z Andrzejem, a ja zjadę do bazy. Wybiegając trochę w przyszłość, powiem tylko, że finalnie po 2-gim punkcie, po mocnym kamienistym zjeździe - gdzie wytrzepało mnie zdrowo na wielkich kamerdolcach dolegliwość przejdzie mi zupełnie. Jedynym, co nadal będzie mi przeszkadzać w dalszej jeździe będzie po prostu... słabość.
Nie ma to jak masaż kamerdolcami...
Zasada superpozycji beskidzkej... z krokodylami w tle
Bang, bang, he shot me down
Bang , bang, I hit the ground
Bang, bang, that awful sound
BANG, BANG, my baby shot me down... (2*)
...w piątek wieczorem dostaję postrzał, gdzieś w okolicy biodra. Nie mówię o broni służbowej, bo tam postrzały otrzymuje się zwykle między oczy lub w tył głowy, ale o tym dziwnym krótkoterminowym, acz intensywnym bólu. W sobotę rano wstaję "tak połamany", że mam problem się schylić aby zawiązać buty. Cudownie, k***a,... w dzień jednych z ważniejszych zawodów w roku, kiedy mamy powalczyć ze Szkodnikiem o nieśmiertelność (medal Immortal), ja jestem jak tak żaba z tego kawału:
- Panie doktorze, coś mnie jebie w krzyżu
- To pewnie rak!
Jest to na tyle mocne, że nie wiem czy dam radę dziś pojechać.. Mimo to walimy do Tokarni z samego rana. Zapodaję sobie plaster rozgrzewający na plery, co by - jak to robili w średniowieczu - wypalić zarazę żywym ogniem i ruszamy w drogę. Nie ma co siedzieć w domu - w najgorszym wypadku Basia pojedzie sama z Andrzejem, a ja zjadę do bazy. Wybiegając trochę w przyszłość, powiem tylko, że finalnie po 2-gim punkcie, po mocnym kamienistym zjeździe - gdzie wytrzepało mnie zdrowo na wielkich kamerdolcach dolegliwość przejdzie mi zupełnie. Jedynym, co nadal będzie mi przeszkadzać w dalszej jeździe będzie po prostu... słabość.
Nie ma to jak masaż kamerdolcami...
Zasada superpozycji beskidzkej... z krokodylami w tle
14 września, godzina 7:53. Tokarnia.
Siedzimy na ziemi przed szkołą i planujemy wariant przejazdu, na właśnie otrzymanej mapie. Janko Mordownik skończył właśnie omawiać trasę. Plany knute pod Nanda Devi (7816m) skrystalizowały się w postaci naszej dzisiejszej mapy. Niedobory tlenu na 7 tysiącach, mogą prowadzić do obrzęku mózgu... niektórzy wtedy po prostu umierają, inni zaś tworzą mapy koszmarów, takich jak ten co nas dziś czeka.
Gdyby ktoś nie widział o czym mówię, to już tłumaczę: Janko Mordownik należał do polskiej ekipy, która w tym roku w czerwcu zdobyła Nanda Devi. Na pewno słyszeliście o tym w wiadomościach, bo było o tym głośno - wiedzcie zatem, że był tam także i On!
Siedzimy na ziemi przed szkołą i planujemy wariant przejazdu, na właśnie otrzymanej mapie. Janko Mordownik skończył właśnie omawiać trasę. Plany knute pod Nanda Devi (7816m) skrystalizowały się w postaci naszej dzisiejszej mapy. Niedobory tlenu na 7 tysiącach, mogą prowadzić do obrzęku mózgu... niektórzy wtedy po prostu umierają, inni zaś tworzą mapy koszmarów, takich jak ten co nas dziś czeka.
Gdyby ktoś nie widział o czym mówię, to już tłumaczę: Janko Mordownik należał do polskiej ekipy, która w tym roku w czerwcu zdobyła Nanda Devi. Na pewno słyszeliście o tym w wiadomościach, bo było o tym głośno - wiedzcie zatem, że był tam także i On!
O samej wyprawie można poczytać TUTAJ.
Niemniej, prawdziwie arcy-ciekawy link o Janku Mordowniku znajduje się TUTAJ. Wiedzieliście, że ten gość gołymi rekami łapał krokodyle... no dobra kajmany, ale krokodyle brzmi lepiej. Jakie trasy może układać gość co łapie gołymi rękami krokodyle? No jakie?
Niemniej, prawdziwie arcy-ciekawy link o Janku Mordowniku znajduje się TUTAJ. Wiedzieliście, że ten gość gołymi rekami łapał krokodyle... no dobra kajmany, ale krokodyle brzmi lepiej. Jakie trasy może układać gość co łapie gołymi rękami krokodyle? No jakie?
W tym roku siedział sobie w Indiach, w strefie wiecznego śniegu, tylko trochę niżej niż "strefa śmierci" i pewnie ubolewał, że Mordownik będzie rozgrywany w tak niskim terenie (w porównaniu z tymi 7000 metrami). Wtedy z pomocą przyszła Mu sama Królowa... nie, nie brytyjska (kolonializm się już skończył, gdyby ktoś nie zauważył). Mówię o Królowej Nauk, która czasem jest trochę niewyżyta i lubi ostre superpozycje! Przynajmniej ja ją tak zapamiętałem... wiecie, Pan Trójkąt i Wasza Wysokość, oznaczona jako "h".
Podpowiedziała Mu, że gdyby tak zsumować wszystkie góry Beskidu Makowskiego, to dostaniemy naprawdę hardcore'ową trasę. Podatny na wdzięki Królowej, Janko zrobił jak kusiła i tak oto dostaliśmy dzisiejszą mapę. Właściwie cały Beskid Makowski do przejechania. Trasa szacowana jest na ponad 3000 metrów przewyższenia i około 130 km. Zębalowa, Lubomir, Kotoń, Groń, Koskowa Góra. No będzie się gdzie dziś styrać i zeszmacić...
"Budzę się rano swym własnym krzykiem
Sen miałem taki - jestem niewolnikiem
Na galerze napierdalam - tempo 40
Spocony grubas bębni bez litości
Bat spada na plecy i tak motywuje
Że srając pod siebie wydajnie..." pedałuje (3*)
Ruszamy. Naszym celem jest oczywiście upragniony medal z napisem " Audentes fortuna iuvat", czyli IMMORTAL (medal przyznawany za zrobienie całej trasy w regulaminowym czasie - czytaj, trzeba ostro zadupcać i nie trwonić czasu na błędy nawigacyjne). Statystyka oprócz tego, że jest jak zepsuta latarnia (niczego nie rozjaśnia, ale zawsze można się o nią oprzeć), jest dziś przeciwko nam. To nasz 7-my start na Mordowniku, co oznacza że do tej pory startowaliśmy 6 razy (Wow, to było naprawdę odkrywcze - Szkodnik) ... no i na te sześć startów, przywieźliśmy tylko trzy Immortale (między innymi ze wspaniałej edycji w Jaśliskach - era przedblogowa). Jak widać nie jest to takie łatwe, bo na przykład z fantastycznej edycji w Chochołowie, mimo zwycięstwa Basi w zawodach, nie dane nam było dostąpić nieśmiertelności.
Podpowiedziała Mu, że gdyby tak zsumować wszystkie góry Beskidu Makowskiego, to dostaniemy naprawdę hardcore'ową trasę. Podatny na wdzięki Królowej, Janko zrobił jak kusiła i tak oto dostaliśmy dzisiejszą mapę. Właściwie cały Beskid Makowski do przejechania. Trasa szacowana jest na ponad 3000 metrów przewyższenia i około 130 km. Zębalowa, Lubomir, Kotoń, Groń, Koskowa Góra. No będzie się gdzie dziś styrać i zeszmacić...
"Budzę się rano swym własnym krzykiem
Sen miałem taki - jestem niewolnikiem
Na galerze napierdalam - tempo 40
Spocony grubas bębni bez litości
Bat spada na plecy i tak motywuje
Że srając pod siebie wydajnie..." pedałuje (3*)
Ruszamy. Naszym celem jest oczywiście upragniony medal z napisem " Audentes fortuna iuvat", czyli IMMORTAL (medal przyznawany za zrobienie całej trasy w regulaminowym czasie - czytaj, trzeba ostro zadupcać i nie trwonić czasu na błędy nawigacyjne). Statystyka oprócz tego, że jest jak zepsuta latarnia (niczego nie rozjaśnia, ale zawsze można się o nią oprzeć), jest dziś przeciwko nam. To nasz 7-my start na Mordowniku, co oznacza że do tej pory startowaliśmy 6 razy (Wow, to było naprawdę odkrywcze - Szkodnik) ... no i na te sześć startów, przywieźliśmy tylko trzy Immortale (między innymi ze wspaniałej edycji w Jaśliskach - era przedblogowa). Jak widać nie jest to takie łatwe, bo na przykład z fantastycznej edycji w Chochołowie, mimo zwycięstwa Basi w zawodach, nie dane nam było dostąpić nieśmiertelności.
Szybko przeliczyliśmy całą trasę i wyszło nam, że aby sięgnąć dziś po nieśmiertelność trzeba będzie zdobywać 1 punkt na około 30 min. Wtedy zmieścimy się w czasie z zapasem jeden godziny - czyli niewielkim, bo cały rajd trwa 13 godzin, a czasem przyjdzie się zatrzymać, zjeść, złapać oddech...
Jeden punkt na 30 min, w ternie górskim, gdzie lampiony umieszczone są także na szczytach... oj, będzie ciężko. Ale walczymy i to od pierwszej minuty. Na rozgrzewkę planujemy złapać dwa punkty, na które nie czeka nas mordercze podejście z rowerami po kamieniach (taki to teren...). Ciśniemy, ale już na pierwszych kilometrach mija nas Bronek, który gna jak… po nieśmiertelność.
Przez chwilę próbujemy utrzymać jego tempo, ale nie ma bata. Nie wiem czy musiałby nawalać nam po plerach wspomniany we wstępie spocony grubas, abyśmy utrzymali się z Bronkiem, bo tu nawet kabel od Żelazka nie pomoże.
Postanawiamy zatem jechać swoje z nadzieją, że uzyskiwane dzisiaj prędkości pozwolą nam zbliżyć się do upragnionego medalu.
Pierwsze dwa punkty wchodzą zgodnie z planem. Jeden lampion na 30 minut. Yeah!
Jest dobrze!
Tokarnia 2.0 czyli nowa lepsza Tokarnia:
Przykra sprawa…
… no to by było na tyle, jeśli chodzi o „jest dobrze”. Na trzeci punkt tracimy godzinę i to wychodząc na niego idealnie. Nawigacja jest bezbłędna, ale samo podejście nam tyle zajmuje. Mamy zatem 30 minut opóźnienia względem planu, co oznacza że już na 3-cim punkcie roztrwoniliśmy połowę naszego „zapasowego” czasu. A gdzie tam Lubomir, Kotoń czy Koskowa?
Po dwóch godzinach rajdu wiemy zatem już, że raczej tego Immortala to dzisiaj nie będzie.
Jest nam przykro… górze też jest przykro, bo to Przykra Góra. Tak naprawdę to jest to Góra Stołowa (841m), ale przez Przykrą Górę będziemy za moment jechać. Jesteśmy w Beskidzie Makowskim, więc jaki może być czekający nas zjazd?
Nie, nie taki aby nadrobić to co straciliśmy na podejściu.. Tu ścieżki wyłożone są kamerdolcam i to w dużej ilości. Szarpie, rzuca, do tego jest ślisko bo jeszcze chwilę temu wszystko pokrywała mgła. Miejscami to nawet sprowadzamy rowery, bo mamy za małego skilla aby wszystko bezpiecznie zjechać. Z późniejszych rozmów w bazie wyniknie, że niejeden zawodnik miejscami sprowadzał rower. Gdy dotrzemy na dół okaże się, że odrobiliśmy tylko około 10 minut starty względem naszego planu… coraz bardziej utwierdzamy się zatem w przekonaniu, że dzisiaj pozostaniemy zwykłymi śmiertelnikami.
„Tam NIMA co jechać…” czyli opowieść o kotwicy, zającu i rekurencji.
Ciśniemy przez moment asfaltem, aby zaraz z niego odbić w tzw. drogę wewnętrzną, która po kilkuset metrach kończy się łąką. Stoi tam ostatni dom, a przed nim jakiś dziadek. Jak nas zobaczył, że ruszamy łąką pod górę, czymś na kształt starej, nieuczęszczanej ścieżki, krzyczy za nami „Hej, tam NIMA co jechać… nic tam NIMA”.
Cholera, nie mógł Pan powiedzieć tego Janko Mordownikowi kiedy trasę układał? A tak, Janko tego nie wiedział, więc zostawił lampion w jakimś wąwozie, pośrodku niczego. Gdy przedzieramy się łąką pod górę, z punktu zjeżdża jeden z zawodników i krzyczy „iście rowerowy punkt, iście rowerowy…”. To znaczy zdanie było dłuższe, o wiele dłuższe ale pozwoliłem sobie wyciąć z niego fragmenty wyrażające skrajne emocje (czyt. bluzgi).
Chwilę później, zgodnie z tym co zapowiadał kolega, musimy ukryć rowery w krzakach i przedzierać się przez las z buta. Jest gęsto od zieleni i mokro… morko jak po deszczu. Mokre drzewa, mokre trawy, mokre skały… a my zjeżdżamy na tyłku do jakiegoś jaru po kolejny lampion.
Wracamy do drogi i teraz czeka nas mozolny podjazd na Koskową Górę. Niby asfalt, ale nachylenie jest zacne. Serpentyny też nieliche... kręcimy, próbując utrzymać jakieś (chociaż żenujące) tempo. Tętno mam chyba w strefie śmierci… ale jako, że zaleca się aby przebywać w niej jak najkrócej, staram się cisnąć na pedały jeszcze mocniej, aby jak najszybciej zakończyć ten podjazd i z niej uciec (ze strefy, nie z góry). I wtedy Szkodnik mnie zabija… nawet nie pamiętam w jakim kontekście to padło, ale mówi mi coś o morzu...
Wiecie coś na kształt „może przed nocą dojedziemy na wierzchołek”.
Mój schorowany łapie klasyczną kotwicę i zaczyna nucić…
Było morze,
W morzu kołek
A ten kołek miał wierzchołek
Na wierzchołku siedział zając
I nogami przebierając, śpiewał tak:
Było morze,
W morzu kołek…
Nie, NIE, NIE!!! Za późno.. kotwica zarzucona. Już nie nucę, w zasadzie to śpiewam. Kręcę na jakimś koszmarnym podjeździe i śpiewam… Przy pomocy tej piosenki, Ojciec kiedyś nauczył mnie co to jest rekurencja. A wiecie, że aby zrozumieć rekurencje, trzeba zrozumieć rekurencje? Rozumiecie, prawda?
Po 30-stym powtórzeniu piosenki, Szkodnik mówi „DOŚĆ! Przestań!”, ale dla mnie już nie ma ratunku. Kręcę pod górę, a z mych ust dobywa się zawodzenie o kołku i zającu…
Tędy, jedźmy tędy !!!
Na pewno?
K***a, wiedziałem...
Rajd, którego nie było...
(Było morze, w morzu kołek)… Wbiję Ci ten kołek w serce, jak nie przestaniesz!
(Było morze), może nawet ZARAZ !!
Wracam pomału do świata żywych. Siedzimy na Koskowej Górze.
Szkodnik… czemu chcesz mnie skrzywić. Bo śpiewasz, a wiesz co? NIE UMIESZ ŚPIEWAĆ i do tego zapętliło Cię na…
NIE, nie mów! Bo wróci… a wszyscy nie chcemy aby wracało.
Koskowa Góra. Byłem tu w tym roku 3 razy (nie licząc dzisiejszego dnia). Czemu aż tyle?
Ponieważ właśnie zaczynamy rajd, którego nie było:
Pamiętacie naszą Kompanię KORNĄ w Lanckoronie? A czytał ktoś Raport Szefa Sztabu Kompanii Kornej, czyli moją relację z przygotowań do rajdu? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie że planowaliśmy bazę w Pcimiu, czyli w sumie to rzut beretem od Tokarni.
Kiedy zmieniliśmy koncept naszego rajdu przenosząc się do Lanckorony, to wszystkie trasy mieliśmy już właściwie gotowe.
Dlaczego się przenieśliśmy? Jest to dokładniej opisane w Raporcie Szefa Sztabu, ale mówiąc w skrócie, uznaliśmy że Beskid Makowski oferował (może nie monotonną, ale) zbyt mało zróżnicowaną trasę, jak na nasze oczekiwania.
Cała północno-wschodnia cześć Mordownika to alternatywna trasa Kompani KORNEJ: nawet punkty planowaliśmy w tych samych lub podobnych miejscach:
Schronisko Kudłacze? Oczywiście.
Lubomir? Obserwatorium to miało być OKO SFAROC'a.
Kalwaria na Zębalowej? No ba!
Szczyt Kotonia. Pewnie!
Będziemy od teraz zanudzać Andrzeja powtarzając przez najbliższe godziny jak mantrę: "tu miał być lampion! Tu miała być zagadka! Tu był nasz punkt..."
Tego zupełnie się nie spodziewaliśmy! Jedziemy rajd, którego nie było. Nasz rajd! Każdy kto uczestniczył w Kompanii KORNEJ, mógł zatem zobaczyć jak wyglądałaby Kompania KORNA, gdybyśmy nie przenieśli się do Lanckorony. No po prostu alternatywna rzeczywistość! Co więcej, Koskowa Góra jest szczególnym punktem, ponieważ była w planie pierwotnego rajdu i jako jedyna została w planie lanckorońskiej edycji. Był to najdalej wysunięty południowy-wschód punkt Kompanii... a dotarł tu tylko jeden zawodnik.
Aby nie być gołosłownym - punkt z Kompanii KORNEJ (marzec 2019, koloryzowane).
"Macie mapy, a nie wiecie gdzie jedziecie..."
Gdy Andrzej ma już pomału dość naszych monotonnych wypowiedzi postaci: "tu też planowaliśmy punkt", przerzucamy się nękać przypadkiem spotkanego Pawła. Jako, że był on na naszym rajdzie od razu pytamy jak Mu się podoba KORNY Mordownik, czyli alternatywna wersja… ufff, ledwo sę uchyliłem przed lecącym kamieniem. Hej, czemu ciskasz we mnie głazami?
Ponawiam pytanie, ale chwilę później leci we mnie kamień większy niż poprzednio. Wygląda na to, że to drażliwy temat…
Chwilę później porzucamy rowery w lesie niedaleko Zawadki (gdzie mieliśmy umieścić nasz punkt na pomniku… dobra, dobra, już kończę) i zbiegamy pieszo po kolejny lampion. Jest on dalej niż przewidywaliśmy i musimy zejść naprawdę sporo. Wszystko to potem trzeba będzie wrócić… pod górę.
Na kolejnym punkcie, gdzieś w środku pola dochodzi do dziwnej sytuacji. Jakiś lokalny rolnik wyjeżdża na nas z pyskiem. Żeby nie było! Nie chodzimy Mu po polu, nie depczemy ogródka czy coś… jesteśmy na łące, pod linią wysokiego napięcia, a ten i tak ma „ale”.
Powód: mamy szlak, a jedziemy łąką. Jest sobota, a On by chciał odpocząć. Ciągle dziś ktoś tą łąką jeździ i to go strasznie irytuje. Jak widzi, że mamy mapy na kierownicy, to zaczyna się nakręcać jeszcze bardziej:
- Macie mapy, a nie wiecie jak jechać
- Macie mapy, a nie umiecie z nich korzystać
- Macie mapy, a nie umiecie trzymać się szlaku itp. itd.
Jak Mu wytłumaczyć (bez przesadnej przemocy), że mamy mapy i dokładnie wiemy jak jechać !
Gdzie teraz, Rabe? Jak to gdzie, za RABE!
PCIM czyli Pięknie, Cicho i Miło. Tak brzmi legenda dotycząca nazwy tej miejscowości. Ponoć król się zachwycił tymi terenami i wypowiedział te słowa. Tak oto powstała nazwa tej miejscowości. Monarcha zapomniał tylko dodać, że oprócz cicho i miło jest tu też ostro... pod górę.
Dla nas jest to czas decyzji. Na IMMORTALA’a nie ma dzisiaj najmniejszych szans, więc trzeba się zastanowić które punkty brać, a które odpuścić. Postanawiamy wyprawić się za Rabę, aby zaatakować lampiony w Pasmie Lubomira. Wybieramy 3 z pięciu, tak aby zostało nam trochę czasu na Pasmo Zębalowej na powrocie do bazy (tam też będzie walka…).
Ruszamy zatem odnaleźć Wielki Kamień! Tak się nazywa sporych rozmiarów skała, przy której wisi lampion, ale aby tam dojechać musimy znów łyknąć sporo przewyższeń. Rezygnujemy z żółtego szlaku, obawiając się że kamerdolce zjedzą nam za dużo czasu i robimy przelot w kierunku Stróży. Stamtąd pod górę asfaltem. To trochę naokoło, ale pojedziemy w miarę wygodną drogą (acz stromą) i połączymy się ze szlakiem już dość wysoko.
Następna na naszej liście jest 15-stka… szkoda tylko, że musimy zjechać wszystko co właśnie wytyraliśmy i wspinać się ponownie na wzgórze obok. Zjazd (oczywiście kamienisty i trudny) sprowadza nas do drogi, z której malutka ścieżka powinna iść w stronę punktu. Szkoda by było gdyby tej ścieżki nie było… postanawiamy jednak drzeć na dziko. WARIANT CZARNY, Q**A! Wąwóz, nie wąwóz, gąszcz, nie gąszcz, napieramy do przodu. Brak przebieżności lasu spycha nas mocno w lewo, ale to nic – na szczycie ma być dobra droga, więc tam skorygujemy kierunek.
Coraz większe te zabawki robią...
Gdzieś po drodze, w środku lasu natykamy się na pewien bardzo stary dom. Stary ale nie w ruinie. W teorii jakaś droga powinna do niego zatem prowadzić, więc mamy nadzieję, że uda nam się wydostać z krzaków… ale płonne nasze nadzieje. Droga tu kiedyś owszem i była, ale dziś to już bardziej wspomnienie dawnego traktu. Wzrok przykuwa jedynie profesjonalna stacja pogodowa, jaka została tu zainstalowana. Zazdro… muszę sobie kiedyś takową sprawić:
Nadal targamy na dziko:
W końcu na szczycie:
Wieczór w Paśmie Zębalowej
Pora wracać na zachodnią stronę Raby. Za moment zrobi się ciemno, więc nie zostało nam wiele czasu – limit jest tylko do 21:00. Po drodze do bazy znajdują się jeszcze 4 punkty, ale obstawiamy, że uda nam się zrobić co najwyżej trzy… i to też tylko, jeśli się zepniemy.
Jeden z nich to niesamowicie stromy wąwóz- ten o którym Janko Mordownik wspominał na odprawie. Zalecał schodzenie po linie i powiem Wam, że nie był to do końca żart. Ciężko było zejść na dno bez zjazdu na boku/plecach/ryju (wybierzcie właściwie). Mnie się to jakoś udało, bo przytrzymałem się leśnych przyjaciół (które podały mi pomocne gałęzie i korzenie), ale Szkodnik zjechał na boku na sam dół. Usłyszałem tylko „chyba zaraz spad…” i potem już tylko takie szzzzurrrrrr przez krzaki... i głuche *PAC* o ziemie.
"Nie ważne skąd jesteście... to musiało boleć" (4*)
Co my robimy ze swoim życiem… noc, a my chodzimy po wąwozach. Co za dramat…
Zgodnie z przewidywaniami udaje nam się zaliczyć 3 punkty, ale na samą Zębalową nie damy już rady wyjść, bo zabraknie nam czasu.
Do bazy zjedziemy kilka minut przed limitem.
W nogach mamy 96 km, 2900 m przewyższenia… zrobiliśmy 18 punktów z 23, czyli do Immortala brakło nam w cholerę.
Szacujemy, że potrzebowalibyśmy dodatkowe 3 (optymistyczne założenie) a nawet 4 godziny (bardziej realna opcja).
Na pocieszenie mogę tylko dodać, że z rowerzystów tylko dwie osoby zrobiły Immortala: „Obywatel Tygrys” i Bronek.
Nikt inny nie zdołał. Czyli mamy powtórkę z Chochołowa. Mimo włożenia wszystkich sił w trasę (jesteśmy wykończeni…), byliśmy za słabi aby sięgnąć po nieśmiertelność w tym roku. Ech, szkoda… naprawdę szkoda
Ciekawi mnie tylko jaki był odbiór trasy Mordownika przez Zawodników, którzy byli u nas na Kompanii KORNEJ. To czy Wam się tegoroczny Mordownik podobał to jedno, ale pozostaje pytanie która Kompania podobała się Wam bardziej: ta która się odbyła, czy ta której nie było (a mimo to ją przejechaliście/przeszliście).
Zamiast nieśmiertelności, czekały na nas nagrobki...
CYTATY:
Jeden punkt na 30 min, w ternie górskim, gdzie lampiony umieszczone są także na szczytach... oj, będzie ciężko. Ale walczymy i to od pierwszej minuty. Na rozgrzewkę planujemy złapać dwa punkty, na które nie czeka nas mordercze podejście z rowerami po kamieniach (taki to teren...). Ciśniemy, ale już na pierwszych kilometrach mija nas Bronek, który gna jak… po nieśmiertelność.
Przez chwilę próbujemy utrzymać jego tempo, ale nie ma bata. Nie wiem czy musiałby nawalać nam po plerach wspomniany we wstępie spocony grubas, abyśmy utrzymali się z Bronkiem, bo tu nawet kabel od Żelazka nie pomoże.
Postanawiamy zatem jechać swoje z nadzieją, że uzyskiwane dzisiaj prędkości pozwolą nam zbliżyć się do upragnionego medalu.
Pierwsze dwa punkty wchodzą zgodnie z planem. Jeden lampion na 30 minut. Yeah!
Jest dobrze!
Tokarnia 2.0 czyli nowa lepsza Tokarnia:
Przykra sprawa…
… no to by było na tyle, jeśli chodzi o „jest dobrze”. Na trzeci punkt tracimy godzinę i to wychodząc na niego idealnie. Nawigacja jest bezbłędna, ale samo podejście nam tyle zajmuje. Mamy zatem 30 minut opóźnienia względem planu, co oznacza że już na 3-cim punkcie roztrwoniliśmy połowę naszego „zapasowego” czasu. A gdzie tam Lubomir, Kotoń czy Koskowa?
Po dwóch godzinach rajdu wiemy zatem już, że raczej tego Immortala to dzisiaj nie będzie.
Jest nam przykro… górze też jest przykro, bo to Przykra Góra. Tak naprawdę to jest to Góra Stołowa (841m), ale przez Przykrą Górę będziemy za moment jechać. Jesteśmy w Beskidzie Makowskim, więc jaki może być czekający nas zjazd?
Nie, nie taki aby nadrobić to co straciliśmy na podejściu.. Tu ścieżki wyłożone są kamerdolcam i to w dużej ilości. Szarpie, rzuca, do tego jest ślisko bo jeszcze chwilę temu wszystko pokrywała mgła. Miejscami to nawet sprowadzamy rowery, bo mamy za małego skilla aby wszystko bezpiecznie zjechać. Z późniejszych rozmów w bazie wyniknie, że niejeden zawodnik miejscami sprowadzał rower. Gdy dotrzemy na dół okaże się, że odrobiliśmy tylko około 10 minut starty względem naszego planu… coraz bardziej utwierdzamy się zatem w przekonaniu, że dzisiaj pozostaniemy zwykłymi śmiertelnikami.
„Tam NIMA co jechać…” czyli opowieść o kotwicy, zającu i rekurencji.
Ciśniemy przez moment asfaltem, aby zaraz z niego odbić w tzw. drogę wewnętrzną, która po kilkuset metrach kończy się łąką. Stoi tam ostatni dom, a przed nim jakiś dziadek. Jak nas zobaczył, że ruszamy łąką pod górę, czymś na kształt starej, nieuczęszczanej ścieżki, krzyczy za nami „Hej, tam NIMA co jechać… nic tam NIMA”.
Cholera, nie mógł Pan powiedzieć tego Janko Mordownikowi kiedy trasę układał? A tak, Janko tego nie wiedział, więc zostawił lampion w jakimś wąwozie, pośrodku niczego. Gdy przedzieramy się łąką pod górę, z punktu zjeżdża jeden z zawodników i krzyczy „iście rowerowy punkt, iście rowerowy…”. To znaczy zdanie było dłuższe, o wiele dłuższe ale pozwoliłem sobie wyciąć z niego fragmenty wyrażające skrajne emocje (czyt. bluzgi).
Chwilę później, zgodnie z tym co zapowiadał kolega, musimy ukryć rowery w krzakach i przedzierać się przez las z buta. Jest gęsto od zieleni i mokro… morko jak po deszczu. Mokre drzewa, mokre trawy, mokre skały… a my zjeżdżamy na tyłku do jakiegoś jaru po kolejny lampion.
Wracamy do drogi i teraz czeka nas mozolny podjazd na Koskową Górę. Niby asfalt, ale nachylenie jest zacne. Serpentyny też nieliche... kręcimy, próbując utrzymać jakieś (chociaż żenujące) tempo. Tętno mam chyba w strefie śmierci… ale jako, że zaleca się aby przebywać w niej jak najkrócej, staram się cisnąć na pedały jeszcze mocniej, aby jak najszybciej zakończyć ten podjazd i z niej uciec (ze strefy, nie z góry). I wtedy Szkodnik mnie zabija… nawet nie pamiętam w jakim kontekście to padło, ale mówi mi coś o morzu...
Wiecie coś na kształt „może przed nocą dojedziemy na wierzchołek”.
Mój schorowany łapie klasyczną kotwicę i zaczyna nucić…
Było morze,
W morzu kołek
A ten kołek miał wierzchołek
Na wierzchołku siedział zając
I nogami przebierając, śpiewał tak:
Było morze,
W morzu kołek…
Nie, NIE, NIE!!! Za późno.. kotwica zarzucona. Już nie nucę, w zasadzie to śpiewam. Kręcę na jakimś koszmarnym podjeździe i śpiewam… Przy pomocy tej piosenki, Ojciec kiedyś nauczył mnie co to jest rekurencja. A wiecie, że aby zrozumieć rekurencje, trzeba zrozumieć rekurencje? Rozumiecie, prawda?
Po 30-stym powtórzeniu piosenki, Szkodnik mówi „DOŚĆ! Przestań!”, ale dla mnie już nie ma ratunku. Kręcę pod górę, a z mych ust dobywa się zawodzenie o kołku i zającu…
Tędy, jedźmy tędy !!!
Na pewno?
K***a, wiedziałem...
Rajd, którego nie było...
(Było morze, w morzu kołek)… Wbiję Ci ten kołek w serce, jak nie przestaniesz!
(Było morze), może nawet ZARAZ !!
Wracam pomału do świata żywych. Siedzimy na Koskowej Górze.
Szkodnik… czemu chcesz mnie skrzywić. Bo śpiewasz, a wiesz co? NIE UMIESZ ŚPIEWAĆ i do tego zapętliło Cię na…
NIE, nie mów! Bo wróci… a wszyscy nie chcemy aby wracało.
Koskowa Góra. Byłem tu w tym roku 3 razy (nie licząc dzisiejszego dnia). Czemu aż tyle?
Ponieważ właśnie zaczynamy rajd, którego nie było:
Pamiętacie naszą Kompanię KORNĄ w Lanckoronie? A czytał ktoś Raport Szefa Sztabu Kompanii Kornej, czyli moją relację z przygotowań do rajdu? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie że planowaliśmy bazę w Pcimiu, czyli w sumie to rzut beretem od Tokarni.
Kiedy zmieniliśmy koncept naszego rajdu przenosząc się do Lanckorony, to wszystkie trasy mieliśmy już właściwie gotowe.
Dlaczego się przenieśliśmy? Jest to dokładniej opisane w Raporcie Szefa Sztabu, ale mówiąc w skrócie, uznaliśmy że Beskid Makowski oferował (może nie monotonną, ale) zbyt mało zróżnicowaną trasę, jak na nasze oczekiwania.
Cała północno-wschodnia cześć Mordownika to alternatywna trasa Kompani KORNEJ: nawet punkty planowaliśmy w tych samych lub podobnych miejscach:
Schronisko Kudłacze? Oczywiście.
Lubomir? Obserwatorium to miało być OKO SFAROC'a.
Kalwaria na Zębalowej? No ba!
Szczyt Kotonia. Pewnie!
Będziemy od teraz zanudzać Andrzeja powtarzając przez najbliższe godziny jak mantrę: "tu miał być lampion! Tu miała być zagadka! Tu był nasz punkt..."
Tego zupełnie się nie spodziewaliśmy! Jedziemy rajd, którego nie było. Nasz rajd! Każdy kto uczestniczył w Kompanii KORNEJ, mógł zatem zobaczyć jak wyglądałaby Kompania KORNA, gdybyśmy nie przenieśli się do Lanckorony. No po prostu alternatywna rzeczywistość! Co więcej, Koskowa Góra jest szczególnym punktem, ponieważ była w planie pierwotnego rajdu i jako jedyna została w planie lanckorońskiej edycji. Był to najdalej wysunięty południowy-wschód punkt Kompanii... a dotarł tu tylko jeden zawodnik.
Aby nie być gołosłownym - punkt z Kompanii KORNEJ (marzec 2019, koloryzowane).
"Macie mapy, a nie wiecie gdzie jedziecie..."
Gdy Andrzej ma już pomału dość naszych monotonnych wypowiedzi postaci: "tu też planowaliśmy punkt", przerzucamy się nękać przypadkiem spotkanego Pawła. Jako, że był on na naszym rajdzie od razu pytamy jak Mu się podoba KORNY Mordownik, czyli alternatywna wersja… ufff, ledwo sę uchyliłem przed lecącym kamieniem. Hej, czemu ciskasz we mnie głazami?
Ponawiam pytanie, ale chwilę później leci we mnie kamień większy niż poprzednio. Wygląda na to, że to drażliwy temat…
Chwilę później porzucamy rowery w lesie niedaleko Zawadki (gdzie mieliśmy umieścić nasz punkt na pomniku… dobra, dobra, już kończę) i zbiegamy pieszo po kolejny lampion. Jest on dalej niż przewidywaliśmy i musimy zejść naprawdę sporo. Wszystko to potem trzeba będzie wrócić… pod górę.
Na kolejnym punkcie, gdzieś w środku pola dochodzi do dziwnej sytuacji. Jakiś lokalny rolnik wyjeżdża na nas z pyskiem. Żeby nie było! Nie chodzimy Mu po polu, nie depczemy ogródka czy coś… jesteśmy na łące, pod linią wysokiego napięcia, a ten i tak ma „ale”.
Powód: mamy szlak, a jedziemy łąką. Jest sobota, a On by chciał odpocząć. Ciągle dziś ktoś tą łąką jeździ i to go strasznie irytuje. Jak widzi, że mamy mapy na kierownicy, to zaczyna się nakręcać jeszcze bardziej:
- Macie mapy, a nie wiecie jak jechać
- Macie mapy, a nie umiecie z nich korzystać
- Macie mapy, a nie umiecie trzymać się szlaku itp. itd.
Jak Mu wytłumaczyć (bez przesadnej przemocy), że mamy mapy i dokładnie wiemy jak jechać !
Gdzie teraz, Rabe? Jak to gdzie, za RABE!
PCIM czyli Pięknie, Cicho i Miło. Tak brzmi legenda dotycząca nazwy tej miejscowości. Ponoć król się zachwycił tymi terenami i wypowiedział te słowa. Tak oto powstała nazwa tej miejscowości. Monarcha zapomniał tylko dodać, że oprócz cicho i miło jest tu też ostro... pod górę.
Dla nas jest to czas decyzji. Na IMMORTALA’a nie ma dzisiaj najmniejszych szans, więc trzeba się zastanowić które punkty brać, a które odpuścić. Postanawiamy wyprawić się za Rabę, aby zaatakować lampiony w Pasmie Lubomira. Wybieramy 3 z pięciu, tak aby zostało nam trochę czasu na Pasmo Zębalowej na powrocie do bazy (tam też będzie walka…).
Ruszamy zatem odnaleźć Wielki Kamień! Tak się nazywa sporych rozmiarów skała, przy której wisi lampion, ale aby tam dojechać musimy znów łyknąć sporo przewyższeń. Rezygnujemy z żółtego szlaku, obawiając się że kamerdolce zjedzą nam za dużo czasu i robimy przelot w kierunku Stróży. Stamtąd pod górę asfaltem. To trochę naokoło, ale pojedziemy w miarę wygodną drogą (acz stromą) i połączymy się ze szlakiem już dość wysoko.
Następna na naszej liście jest 15-stka… szkoda tylko, że musimy zjechać wszystko co właśnie wytyraliśmy i wspinać się ponownie na wzgórze obok. Zjazd (oczywiście kamienisty i trudny) sprowadza nas do drogi, z której malutka ścieżka powinna iść w stronę punktu. Szkoda by było gdyby tej ścieżki nie było… postanawiamy jednak drzeć na dziko. WARIANT CZARNY, Q**A! Wąwóz, nie wąwóz, gąszcz, nie gąszcz, napieramy do przodu. Brak przebieżności lasu spycha nas mocno w lewo, ale to nic – na szczycie ma być dobra droga, więc tam skorygujemy kierunek.
Coraz większe te zabawki robią...
Gdzieś po drodze, w środku lasu natykamy się na pewien bardzo stary dom. Stary ale nie w ruinie. W teorii jakaś droga powinna do niego zatem prowadzić, więc mamy nadzieję, że uda nam się wydostać z krzaków… ale płonne nasze nadzieje. Droga tu kiedyś owszem i była, ale dziś to już bardziej wspomnienie dawnego traktu. Wzrok przykuwa jedynie profesjonalna stacja pogodowa, jaka została tu zainstalowana. Zazdro… muszę sobie kiedyś takową sprawić:
Nadal targamy na dziko:
W końcu na szczycie:
Wieczór w Paśmie Zębalowej
Pora wracać na zachodnią stronę Raby. Za moment zrobi się ciemno, więc nie zostało nam wiele czasu – limit jest tylko do 21:00. Po drodze do bazy znajdują się jeszcze 4 punkty, ale obstawiamy, że uda nam się zrobić co najwyżej trzy… i to też tylko, jeśli się zepniemy.
Jeden z nich to niesamowicie stromy wąwóz- ten o którym Janko Mordownik wspominał na odprawie. Zalecał schodzenie po linie i powiem Wam, że nie był to do końca żart. Ciężko było zejść na dno bez zjazdu na boku/plecach/ryju (wybierzcie właściwie). Mnie się to jakoś udało, bo przytrzymałem się leśnych przyjaciół (które podały mi pomocne gałęzie i korzenie), ale Szkodnik zjechał na boku na sam dół. Usłyszałem tylko „chyba zaraz spad…” i potem już tylko takie szzzzurrrrrr przez krzaki... i głuche *PAC* o ziemie.
"Nie ważne skąd jesteście... to musiało boleć" (4*)
Co my robimy ze swoim życiem… noc, a my chodzimy po wąwozach. Co za dramat…
Zgodnie z przewidywaniami udaje nam się zaliczyć 3 punkty, ale na samą Zębalową nie damy już rady wyjść, bo zabraknie nam czasu.
Do bazy zjedziemy kilka minut przed limitem.
W nogach mamy 96 km, 2900 m przewyższenia… zrobiliśmy 18 punktów z 23, czyli do Immortala brakło nam w cholerę.
Szacujemy, że potrzebowalibyśmy dodatkowe 3 (optymistyczne założenie) a nawet 4 godziny (bardziej realna opcja).
Na pocieszenie mogę tylko dodać, że z rowerzystów tylko dwie osoby zrobiły Immortala: „Obywatel Tygrys” i Bronek.
Nikt inny nie zdołał. Czyli mamy powtórkę z Chochołowa. Mimo włożenia wszystkich sił w trasę (jesteśmy wykończeni…), byliśmy za słabi aby sięgnąć po nieśmiertelność w tym roku. Ech, szkoda… naprawdę szkoda
Ciekawi mnie tylko jaki był odbiór trasy Mordownika przez Zawodników, którzy byli u nas na Kompanii KORNEJ. To czy Wam się tegoroczny Mordownik podobał to jedno, ale pozostaje pytanie która Kompania podobała się Wam bardziej: ta która się odbyła, czy ta której nie było (a mimo to ją przejechaliście/przeszliście).
Zamiast nieśmiertelności, czekały na nas nagrobki...
CYTATY:
1. Piosenka JT Machinima "Shepard of this flock" (Far Cry 5 rap)
2. Piosenka Nancy Sinatra "Bang bang"
3. Piosenka zespołu Hasiok "Galera"
4. Gwiezdne Wojny, Epizod I, "Mroczne widmo". Komentarz do krasy na POD RACE
2. Piosenka Nancy Sinatra "Bang bang"
3. Piosenka zespołu Hasiok "Galera"
4. Gwiezdne Wojny, Epizod I, "Mroczne widmo". Komentarz do krasy na POD RACE
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
Piotrek | 17:20 wtorek, 17 września 2019 | linkuj
Ładna trasa. Ja miałem czas tylko na krótką. Wyminąłem was na zjeździe z bufetu. Irytujące drogi po płytach z dziurami. Świetne widoki.
Komentuj