Rajd Beskidy - zima 2022
-
DST
110.00km
-
Sprzęt The Darkness
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 stycznia 2022 | dodano: 16.01.2022
Pierwszy rajd w tym roku. Dobrze znowu wrócić w reżim rajdowy, czyli
pojechać trasę trochę "mocniej" niż normalną wycieczkę; w znaczeniu
mniejszej ilości przerw i z lepszym tempem. Inna sprawa, że w zimie to
te przerwy, to też nie są takie różowe, bo jak się zatrzymujesz na jakąś
przerwę, to za parę chwil twój organizm... także robi sobie przerwę w
dostarczaniu ciepła w swe najodleglejsze członki. Niemniej czytanie z któregoś-tam-z-kolei LISTU DO COVID'ian, czyli listy aktualnych obostrzeń, przekonuje nas że impreza nie jest zagrożona i się odbędzie.
(obecne ograniczenia skreślają chyba z udziału zawodników tylko z Mozambiku... jeśli jestem na bieżąco z zaleceniami, więc chyba damy radę).
Mimo nazwy, tegoroczna edycja rajdu zabiera nas nie w góry, ale na ziemię oświęcimską, w dolinę rzeki Soły. Nawet nas to cieszy, bo to tereny POMIĘDZY różnymi innymi rajdami, więc znowu odkryjemy jakieś miejsca. Wbijamy zatem na zawody jak level w Steam'ie... nie przejmujcie się, jak nie ogarniacie porównania. Ja też już nie nadążam za młodym pokoleniem, po prostu trzeba pomału zacząć się do ziemi przyzwyczajać :P
Ale... ale... póki "jeszcze stać ich by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza", to ruszamy w Dolinę Karpia!
Na odprawie dostaniemy... bardzo dużo map, bo rajd będzie składał się z kilku różnych etapów.
Jedna z wieeeeelu dzisiejszych map :)
Póki błota lodem skute
Ruszamy na północ i od razu wjeżdżamy w teren. Błoto spore, ale po nocy skute lodem, związane i niegroźne. Trzeba cisnąć nim rozmarznie, bo za dnia ma być dodatnio i wtedy zrobi się tu niezłe trzęsawisko :) Trasa rowerowa pokrywa się w dużym stopniu z trasą rajdu przygodowego, co oznacza że jest tutaj dość liniowa, więc lecimy większą grupą. Jest super, rześko i mówię to bez ironii bo lekki mrozik jest zawsze na plus (mimo, że to minus... rozumiecie, prawda?). Na naszej drodze staje rzeka, ale bierzemy ja z biegu... to znaczy z jazdy. Na tyle szybko, że nie miałem jak zrobić zdjęcia - namawiam Szkodniczka do ponownego forsowania rzeki (z powrotem) i jeszcze jednego przejazdu, co by to na zdjęciu uwiecznić, ale nie daje się namówić...
Łapiemy zatem tylko lampion i ruszamy dalej... to wyścig z czasem bo czuć, że słońce już wstaje i błoto zaczyna się budzić ze snu. Z każdą minutą czujemy, że grunt robi się coraz bardziej grząski, potwór budzi się do życia. Nie unikniemy dzisiaj z nim walki, ale przynajmniej ten etap rajdu próbujemy załatwić nim zbudzi się całkowicie. 3 lampiony dalej zbliżamy się do części miejskiej rajdu.
Forsowana rzeka :)
Dobrze, że nie trzeba było forsować tego :)
Niebieski Szkodniczek :)
To co, AREC. Widzimy się w Oświęcimiu :)
Nostalgia trip tak bardzo... ta część rajdu do złudzenia przypomina prolog trasy krótkiej (36-cio godzinnej) Mistrzostw Europy w Rajdach Przygodowych (AR Euro Champ - AREC). Wtedy też biegaliśmy po Oświęcimiu odwiedzając najciekawsze miejsca w centrum - ech to był początek naprawdę ogromnego wyzwania, jednego z najbardziej niesamowitych rajdów w naszej historii bo klimat Mistrzostw Europy zrobił swoje (całość relacji TUTAJ). Na pewnym etapie mijamy nawet stadion, z którego startowaliśmy!
Dziś jednak poznajemy Oświęcim nawet bardziej niż wtedy, bo część punktów zlokalizowanych jest wewnątrz budynków, gdzie np możemy strzelić sobie fotkę z naprawdę zabytkiem, sami zobaczcie na zdjęcia :)
Naszą domeną są las i góry, więc w nawigacji miejskiej to jesteśmy w stanie wtopić nieprzeciętnie i wybierać warianty tak okrężne, jak niektóre całki :)
Po zaliczeniu wszystkich zadań z Oświęcimia wypadamy na wschód i czeka nas bardzo długi przelot wzdłuż kanału. Proste przeloty są bardzo potrzebne, bo to są momenty kiedy jestem w stanie przemyśleć wszystkie ważne sprawy, jakie ostatnio się toczą gdzieś obok mnie... albo wręcz przeciwnie wchodzę na odmienne stany świadomości i zaczynam zastanawiać się np. czy jeśli radioaktywny człowiek ugryzie pająka, to czy ten pająk zmieni się w pająka z ludzkimi mocami... albo czy jeśli wonsz pożre radioaktywnego pająka, to co się stanie, jak ten pająk użre tego wonsza od wewnętrza! Kosmos!
Albo inny problem: gdyby położył się na laleczce voodoo samego siebie, to czy mógłbym jakkolwiek wstać?
A że wyciągam batona, to zaczynam się zastanawiać jak szybko albo raczej jak wielką siłę musiałbym wkładać w kręcenie, aby przyrost energii pochodzący z batona był redukowany do zera, przez energię zużywaną do rozpędzenia maszyny. Będzie to bardzo zależeć od wielkości kęsa i szybkości gryzienia, bo gdyby łykał szybko, to trzeba by zwiększać wykonywaną pracę, a jeśli żułbym leniwie to mógłby zredukować siłę lub prędkość kręcenia... wykres, zwłaszcza że mamy dwie zmienne (siłę i szybkość kręcenia) mógłby być arcy-ciekawy...
...a kilometry lecą :)
No chyba, że wjeżdżacie na wał przy rezerwacie, a droga na wale zanika stając się błotnistą ścieżką... wtedy to lecą minuty i "k***y", a kilometry jakoś nie... pchamy przez jakiś mega zabłocony kawałek, nie wiedząc, że najlepsze dopiero przed nami.
Zacny punkt kontrolny - opis powinien być GABLOTA :D
Miś Teofil jest rozczarowany poziomem twojej nawigacji :)
Klasyka punkty kontrolne :)
E.T.(nerer) go... MUD :)
Przed nami etap zwany ITINERER czyli jazda bez mapy, tylko na podstawie wskazówek. Coś jak GPS, za 2km w lewo, potem 1400 metrów prosto, ostro w prawo...
Oczywiście te podpowiedzi nie dotyczą wszystkich skrzyżowań, tylko tych ważniejszych, więc trzeba umieć kiedy ignorować ścieżki, a kiedy trzymać się instrukcji. Na tym etapie ukryte są dwa punkty kontrolne, które znajdziemy jeśli zrobimy wszystko dobrze. Odpalamy zatem naszego wewnętrznego GPS w mózgu i ciśniemy... drugi skręt jednak przynosi dramat... i to niewąski. Nie, nie chodzi o błąd w nawigacji, chodzi o błoto... tu już wstało, jest wypoczęte i pełne energii, chwyta się opon jak szalone. Po kilku metrach jesteśmy kulami błota i toczymy nierówną walkę. Acz słowo toczymy nie jest dobre w tym kontekście... koła już się nie toczą. Zapchały się syfem tak bardzo, że trzeba patykiem udrażniać prześwity. Masakra... Ci co znają to błoto wiedzą o czym mówię. RASPUTICA - tak na to mówią Sowiety. To coś zatrzymało nawet Panzery w drodze na Moskwę w 1941... (niesamowity FILMIK tutaj).
Ciężki to był kawałek, oj ciężki... it drove me MUD :D
ITINERER :)
Znajdź koło na zdjęciu (błotnik niech posłuży za odpowiedź) - maskowanie level expert. Niezmiennie kojarzy się to z TYM
Ech...
"Znajdziesz mnie na spalony moście..." (całość TUTAJ)
RA - DEK nadciąga
Wyrwaliśmy się z ITINERERA i ciśniemy dalej... koniec płaskiej części rajdu. Zaczynają się pagóry. Niewysokie, ale naprawdę ostre. Ciągle w górę i w dół i znowu w górę... na jednym z podjazdów spotykamy się z RA-D-KIEM - tak roboczo nazwałem zespół z trasy AR. Rafał i Tadek, w skrócie RADEK. Ale suchar, nie :D ?
To ogólnie mocni zawodnicy, których znamy od lat... Rafał ciśnie na rowerze tempo jak poganiacz na galerach, a Tadek to ogólnie lubi chodzić na spacery: 300 czasem 500 km... a przejdę się.
Startują tam jacyś ultrasi, biegną, umierają na 128-mym, czasem 256-tym km (takie okrągłe liczby :P), a Tadek idzie na spacer... i przechodzi po ich trupach.
Jedziemy chwilę razem rozkoszując się kolejnymi podjazdami i podziwiając jak droga wije się po pagórach... ale niedługo oddzielą się od nas, bo w punkcie kontrolnym Oni mają na AR-rze dodatkowy etap pieszy, a my zaczynamy QUEST :)
Piękna wstęga drogi :)
QUEST-ujemy na rzecz... znalezienia lampionu :)
QUEST: odnaleźć skarb
Questy to się z Diablo i z innymi RPG'ami kojarzą (nie mylić z klaskiem postaci RPG-7). Ogólnie takie questy zwykle polegały na tym aby ubić coś rogatego, a że rogate nie zawsze chciało być ubite, to się czasem robiła zadyma w dungeon'ach. W takich chwilach robotę robił chain lightining, w zamkniętych przestrzeniach działa cuda... chyba że rogaty ma resist lightning, wtedy gorzej. No dobra, bo nie o rogatych miało być, a o skarbie... no więc skarbu strzeże rogaty! Nieeee, żartuję! To tzw. "quest" gminny. Stał się on częścią naszego rajdu i oznacza, że musimy wykonać szereg zadań aby odnaleźć ukryty skarb. Wierszykami opisane są kolejne miejsca, które musimy odwiedzić, a komplet zdobytych tam informacji posłuży nam do odnalezienia skarbu.
Zaliczamy skarby tutejszej gminy czyli... PAŁAC MAURETAŃSKI... pasuje Wam, Mauretański! Będziemy tez musieli włamywać się do starej świątyni, bo zamknęli ją na czas remontu, a odpowiedź na jedną z zagadek Questa znajduje się zza zamkniętą bramą... no cóż... trzeba zhackować gate'a :)
Żartuję oczywiście, udało się odpowiedzieć na pytanie bez stosowania przemocy na ludziach i obiektach.
Finalnie rozwiązujemy wszystkie zadania i możemy teraz... iść do diabła. Serio! Bo skarb znajduje się za jego głową (chodzi oczywiście o figurę z drewna)
Aby jednak poznać prawdziwego diabła, to trzeba odwiedzić KAROLINĘ.
Zdjęcia Wam wyjaśnią wszystko... chyba...
Pałac Mauretański... no grubo :)
-Dzień dobry czy mogę mówić z panią Karoliną Hydrofornią? - Niestety nie, jest zalana...
Widoczki :)
Oszukać diabła nie grzech :)
Prawdziwa Szwajcaria w tych Kętach.
Jest nieźle. Jedziemy w stronę Kęt... po drodze mamy do zdobycia Zamek Szkocki (co za rajd! raz walka z diabłem, raz szturm zamku!). Ogólnie rewelacyjna sprawa z tym zamkiem, bo Organizator załatwił nam wejściówkę na prywatny teren, to naprawdę fajny obiekt. Znowu brama do forsowania, bo trochę techniki i człowiek się gubi... finalnie udało się nie przecinać kłódki, ale było naprawdę blisko. To ostatni punkt jaki udaje nam się zaliczyć jeszcze "po jasnemu" - przelot do Kęt to już zapadające nam nami ciemności.
Tutaj musimy podziałać z grą szwajcarską. Do wielu punktów prowadzi stary nasyp kolejowy, więc nie sprawiają nam większej trudności, ale studni to się naszukamy... a była 12 metrów od nas. Tyle że za murem... Obszukaliśmy się jak głupi, nie po tej stronie muru.
ZADUPIAM, prawdziwa jazda bez trzymanki :D
"I don't even need speed limits, I'm ignoring'em..." (było już dzisiaj ---> TUTAJ)
Pałac Szkocki :)
Co ten Szkodnik tam kontempluje?
Jak to co? Naszego SZWAJCARA :)
Kurczak, ryż i kreatyna zrobią z Ciebie sk****... (całość TUTAJ)
No właśnie. Baza jest w "Przystani nad Soła", wypaśnym hotelu. Bufet po rajdzie to niesamowita sprawa. Obiad w postaci szwedzkiego stołu: kurczak, ryż, makaron, zupy.... bardzo duży wybór. Nic mi więcej nie potrzeba :)
Siedzimy potem ze starą gwardią na after-party
Do tego dostajemy jeszcze wino na drogę! No wiecie "za bezpieczny weekend, Władziu".
Świetnie się bawiliśmy. Bardzo fajnie zorganizowany rajd, świetne zadania i super klimat. No i pierwsza setka w tym roku trzasnęła. Jest dobrze!
Ale co najbardziej cieszy? KOMPLET PUNKTÓW !!!
To nie zawsze się udaje, ale dziś tak!
Kolejny punkt nasz :)
Szkodnik na wale :)
Wpuszczeni w kanał :)
Mapa mi zamarzła...
(obecne ograniczenia skreślają chyba z udziału zawodników tylko z Mozambiku... jeśli jestem na bieżąco z zaleceniami, więc chyba damy radę).
Mimo nazwy, tegoroczna edycja rajdu zabiera nas nie w góry, ale na ziemię oświęcimską, w dolinę rzeki Soły. Nawet nas to cieszy, bo to tereny POMIĘDZY różnymi innymi rajdami, więc znowu odkryjemy jakieś miejsca. Wbijamy zatem na zawody jak level w Steam'ie... nie przejmujcie się, jak nie ogarniacie porównania. Ja też już nie nadążam za młodym pokoleniem, po prostu trzeba pomału zacząć się do ziemi przyzwyczajać :P
Ale... ale... póki "jeszcze stać ich by historii się przypomnieć, wskoczyć w siodło i wykrzesać iskry z ostrza", to ruszamy w Dolinę Karpia!
Na odprawie dostaniemy... bardzo dużo map, bo rajd będzie składał się z kilku różnych etapów.
Jedna z wieeeeelu dzisiejszych map :)
Póki błota lodem skute
Ruszamy na północ i od razu wjeżdżamy w teren. Błoto spore, ale po nocy skute lodem, związane i niegroźne. Trzeba cisnąć nim rozmarznie, bo za dnia ma być dodatnio i wtedy zrobi się tu niezłe trzęsawisko :) Trasa rowerowa pokrywa się w dużym stopniu z trasą rajdu przygodowego, co oznacza że jest tutaj dość liniowa, więc lecimy większą grupą. Jest super, rześko i mówię to bez ironii bo lekki mrozik jest zawsze na plus (mimo, że to minus... rozumiecie, prawda?). Na naszej drodze staje rzeka, ale bierzemy ja z biegu... to znaczy z jazdy. Na tyle szybko, że nie miałem jak zrobić zdjęcia - namawiam Szkodniczka do ponownego forsowania rzeki (z powrotem) i jeszcze jednego przejazdu, co by to na zdjęciu uwiecznić, ale nie daje się namówić...
Łapiemy zatem tylko lampion i ruszamy dalej... to wyścig z czasem bo czuć, że słońce już wstaje i błoto zaczyna się budzić ze snu. Z każdą minutą czujemy, że grunt robi się coraz bardziej grząski, potwór budzi się do życia. Nie unikniemy dzisiaj z nim walki, ale przynajmniej ten etap rajdu próbujemy załatwić nim zbudzi się całkowicie. 3 lampiony dalej zbliżamy się do części miejskiej rajdu.
Forsowana rzeka :)
Dobrze, że nie trzeba było forsować tego :)
Niebieski Szkodniczek :)
To co, AREC. Widzimy się w Oświęcimiu :)
Nostalgia trip tak bardzo... ta część rajdu do złudzenia przypomina prolog trasy krótkiej (36-cio godzinnej) Mistrzostw Europy w Rajdach Przygodowych (AR Euro Champ - AREC). Wtedy też biegaliśmy po Oświęcimiu odwiedzając najciekawsze miejsca w centrum - ech to był początek naprawdę ogromnego wyzwania, jednego z najbardziej niesamowitych rajdów w naszej historii bo klimat Mistrzostw Europy zrobił swoje (całość relacji TUTAJ). Na pewnym etapie mijamy nawet stadion, z którego startowaliśmy!
Dziś jednak poznajemy Oświęcim nawet bardziej niż wtedy, bo część punktów zlokalizowanych jest wewnątrz budynków, gdzie np możemy strzelić sobie fotkę z naprawdę zabytkiem, sami zobaczcie na zdjęcia :)
Naszą domeną są las i góry, więc w nawigacji miejskiej to jesteśmy w stanie wtopić nieprzeciętnie i wybierać warianty tak okrężne, jak niektóre całki :)
Po zaliczeniu wszystkich zadań z Oświęcimia wypadamy na wschód i czeka nas bardzo długi przelot wzdłuż kanału. Proste przeloty są bardzo potrzebne, bo to są momenty kiedy jestem w stanie przemyśleć wszystkie ważne sprawy, jakie ostatnio się toczą gdzieś obok mnie... albo wręcz przeciwnie wchodzę na odmienne stany świadomości i zaczynam zastanawiać się np. czy jeśli radioaktywny człowiek ugryzie pająka, to czy ten pająk zmieni się w pająka z ludzkimi mocami... albo czy jeśli wonsz pożre radioaktywnego pająka, to co się stanie, jak ten pająk użre tego wonsza od wewnętrza! Kosmos!
Albo inny problem: gdyby położył się na laleczce voodoo samego siebie, to czy mógłbym jakkolwiek wstać?
A że wyciągam batona, to zaczynam się zastanawiać jak szybko albo raczej jak wielką siłę musiałbym wkładać w kręcenie, aby przyrost energii pochodzący z batona był redukowany do zera, przez energię zużywaną do rozpędzenia maszyny. Będzie to bardzo zależeć od wielkości kęsa i szybkości gryzienia, bo gdyby łykał szybko, to trzeba by zwiększać wykonywaną pracę, a jeśli żułbym leniwie to mógłby zredukować siłę lub prędkość kręcenia... wykres, zwłaszcza że mamy dwie zmienne (siłę i szybkość kręcenia) mógłby być arcy-ciekawy...
...a kilometry lecą :)
No chyba, że wjeżdżacie na wał przy rezerwacie, a droga na wale zanika stając się błotnistą ścieżką... wtedy to lecą minuty i "k***y", a kilometry jakoś nie... pchamy przez jakiś mega zabłocony kawałek, nie wiedząc, że najlepsze dopiero przed nami.
Zacny punkt kontrolny - opis powinien być GABLOTA :D
Miś Teofil jest rozczarowany poziomem twojej nawigacji :)
Klasyka punkty kontrolne :)
E.T.(nerer) go... MUD :)
Przed nami etap zwany ITINERER czyli jazda bez mapy, tylko na podstawie wskazówek. Coś jak GPS, za 2km w lewo, potem 1400 metrów prosto, ostro w prawo...
Oczywiście te podpowiedzi nie dotyczą wszystkich skrzyżowań, tylko tych ważniejszych, więc trzeba umieć kiedy ignorować ścieżki, a kiedy trzymać się instrukcji. Na tym etapie ukryte są dwa punkty kontrolne, które znajdziemy jeśli zrobimy wszystko dobrze. Odpalamy zatem naszego wewnętrznego GPS w mózgu i ciśniemy... drugi skręt jednak przynosi dramat... i to niewąski. Nie, nie chodzi o błąd w nawigacji, chodzi o błoto... tu już wstało, jest wypoczęte i pełne energii, chwyta się opon jak szalone. Po kilku metrach jesteśmy kulami błota i toczymy nierówną walkę. Acz słowo toczymy nie jest dobre w tym kontekście... koła już się nie toczą. Zapchały się syfem tak bardzo, że trzeba patykiem udrażniać prześwity. Masakra... Ci co znają to błoto wiedzą o czym mówię. RASPUTICA - tak na to mówią Sowiety. To coś zatrzymało nawet Panzery w drodze na Moskwę w 1941... (niesamowity FILMIK tutaj).
Ciężki to był kawałek, oj ciężki... it drove me MUD :D
ITINERER :)
Znajdź koło na zdjęciu (błotnik niech posłuży za odpowiedź) - maskowanie level expert. Niezmiennie kojarzy się to z TYM
Ech...
"Znajdziesz mnie na spalony moście..." (całość TUTAJ)
RA - DEK nadciąga
Wyrwaliśmy się z ITINERERA i ciśniemy dalej... koniec płaskiej części rajdu. Zaczynają się pagóry. Niewysokie, ale naprawdę ostre. Ciągle w górę i w dół i znowu w górę... na jednym z podjazdów spotykamy się z RA-D-KIEM - tak roboczo nazwałem zespół z trasy AR. Rafał i Tadek, w skrócie RADEK. Ale suchar, nie :D ?
To ogólnie mocni zawodnicy, których znamy od lat... Rafał ciśnie na rowerze tempo jak poganiacz na galerach, a Tadek to ogólnie lubi chodzić na spacery: 300 czasem 500 km... a przejdę się.
Startują tam jacyś ultrasi, biegną, umierają na 128-mym, czasem 256-tym km (takie okrągłe liczby :P), a Tadek idzie na spacer... i przechodzi po ich trupach.
Jedziemy chwilę razem rozkoszując się kolejnymi podjazdami i podziwiając jak droga wije się po pagórach... ale niedługo oddzielą się od nas, bo w punkcie kontrolnym Oni mają na AR-rze dodatkowy etap pieszy, a my zaczynamy QUEST :)
Piękna wstęga drogi :)
QUEST-ujemy na rzecz... znalezienia lampionu :)
QUEST: odnaleźć skarb
Questy to się z Diablo i z innymi RPG'ami kojarzą (nie mylić z klaskiem postaci RPG-7). Ogólnie takie questy zwykle polegały na tym aby ubić coś rogatego, a że rogate nie zawsze chciało być ubite, to się czasem robiła zadyma w dungeon'ach. W takich chwilach robotę robił chain lightining, w zamkniętych przestrzeniach działa cuda... chyba że rogaty ma resist lightning, wtedy gorzej. No dobra, bo nie o rogatych miało być, a o skarbie... no więc skarbu strzeże rogaty! Nieeee, żartuję! To tzw. "quest" gminny. Stał się on częścią naszego rajdu i oznacza, że musimy wykonać szereg zadań aby odnaleźć ukryty skarb. Wierszykami opisane są kolejne miejsca, które musimy odwiedzić, a komplet zdobytych tam informacji posłuży nam do odnalezienia skarbu.
Zaliczamy skarby tutejszej gminy czyli... PAŁAC MAURETAŃSKI... pasuje Wam, Mauretański! Będziemy tez musieli włamywać się do starej świątyni, bo zamknęli ją na czas remontu, a odpowiedź na jedną z zagadek Questa znajduje się zza zamkniętą bramą... no cóż... trzeba zhackować gate'a :)
Żartuję oczywiście, udało się odpowiedzieć na pytanie bez stosowania przemocy na ludziach i obiektach.
Finalnie rozwiązujemy wszystkie zadania i możemy teraz... iść do diabła. Serio! Bo skarb znajduje się za jego głową (chodzi oczywiście o figurę z drewna)
Aby jednak poznać prawdziwego diabła, to trzeba odwiedzić KAROLINĘ.
Zdjęcia Wam wyjaśnią wszystko... chyba...
Pałac Mauretański... no grubo :)
-Dzień dobry czy mogę mówić z panią Karoliną Hydrofornią? - Niestety nie, jest zalana...
Widoczki :)
Oszukać diabła nie grzech :)
Prawdziwa Szwajcaria w tych Kętach.
Jest nieźle. Jedziemy w stronę Kęt... po drodze mamy do zdobycia Zamek Szkocki (co za rajd! raz walka z diabłem, raz szturm zamku!). Ogólnie rewelacyjna sprawa z tym zamkiem, bo Organizator załatwił nam wejściówkę na prywatny teren, to naprawdę fajny obiekt. Znowu brama do forsowania, bo trochę techniki i człowiek się gubi... finalnie udało się nie przecinać kłódki, ale było naprawdę blisko. To ostatni punkt jaki udaje nam się zaliczyć jeszcze "po jasnemu" - przelot do Kęt to już zapadające nam nami ciemności.
Tutaj musimy podziałać z grą szwajcarską. Do wielu punktów prowadzi stary nasyp kolejowy, więc nie sprawiają nam większej trudności, ale studni to się naszukamy... a była 12 metrów od nas. Tyle że za murem... Obszukaliśmy się jak głupi, nie po tej stronie muru.
ZADUPIAM, prawdziwa jazda bez trzymanki :D
"I don't even need speed limits, I'm ignoring'em..." (było już dzisiaj ---> TUTAJ)
Pałac Szkocki :)
Co ten Szkodnik tam kontempluje?
Jak to co? Naszego SZWAJCARA :)
Kurczak, ryż i kreatyna zrobią z Ciebie sk****... (całość TUTAJ)
No właśnie. Baza jest w "Przystani nad Soła", wypaśnym hotelu. Bufet po rajdzie to niesamowita sprawa. Obiad w postaci szwedzkiego stołu: kurczak, ryż, makaron, zupy.... bardzo duży wybór. Nic mi więcej nie potrzeba :)
Siedzimy potem ze starą gwardią na after-party
Do tego dostajemy jeszcze wino na drogę! No wiecie "za bezpieczny weekend, Władziu".
Świetnie się bawiliśmy. Bardzo fajnie zorganizowany rajd, świetne zadania i super klimat. No i pierwsza setka w tym roku trzasnęła. Jest dobrze!
Ale co najbardziej cieszy? KOMPLET PUNKTÓW !!!
To nie zawsze się udaje, ale dziś tak!
Kolejny punkt nasz :)
Szkodnik na wale :)
Wpuszczeni w kanał :)
Mapa mi zamarzła...
Kategoria Rajd