aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Rajd HAWRAN 2024

  • DST 72.00km
  • Sprzęt The Darkness
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lipca 2024 | dodano: 17.07.2024

Jak najlepiej spędzić sobotę? W upale, miejscami dochodzącym do 40 stopni, w deszczu i gradzie z błotem po kolana? Najlepiej w obu po trochu... a czasem to nawet więcej niż po trochu. Tak, to najlepszy możliwy sposób - zaufajcie mi. Czy kiedykolwiek Was okłamałem? Przecież mi się to nie zdarza, prawda?
Czy te mapy mogą kłamać? Czy ja mógłbym korbę złamać? Chyba... nie (?)
No dobrze, do rzeczy - Rajd Hawran 2024 przechodzi o historii. Szczęśliwie my nie, bo "po raz kolejny udało się przeżyć". Pamiętajcie, prawdziwa sława przychodzi dopiero po śmierci, wcześniej to co najwyżej popularność. Zapraszam zatem na opowieść o tym, jak zrobiliśmy sobie PIELGRZYMKĘ do RADOŚCI wyruszywszy z SAMOKLĘSK czyli "Hello Beskid Niski, my old friend, I've come to you to ride again..." parafrazując klasykę, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać (ale jakby co, to TUTAJ)

Sekwencja zapłonu: "...EI8HT SE7EN 6IX 5IVE FOUR THR3E TWO ONE. IGNITION. LET'S GET IT STARTED" (czyli LECIMY !!!) 


Jedziesz jak potłuczony... to prowadzi do Samoklęski
Całe "ORIENTacyjne" rechocze od chwili, w którym zostało ogłoszone, że Hawran 2024 będzie miał bazę w Samoklęskach. Wszyscy przeczuwają, że to zapowiedź tego co nas na rajdzie czeka, że to jakaś przepowiednia dotycząca naszych losów - wiecie takie "Mroczne Widmo" :P
No i czy robią coś aby przeciwdziałać? Nie, siedzą i rechoczą. Typowe :P

"...i cierpią gdy śmieje się z nich świat zwycięski
Niepomni że mądry nie śmieje się z klęski"
(całość TUTAJ)

Chociaż może zbyt dramatycznie do tego podchodzę, bo przecież już w antyku pisali, że "klęski nawet w późnym wieku, nauczą Cię rozumu człowieku". Pamiętacie jeszcze ze szkoły, z czego to cytat? Jak coś to TUTAJ Przeczytać to, to był jakiś DRAMAT. Dosłownie, po prostu :D
A czemu jadę jak potłuczony? Ano, bo się potłukłem. W tygodniu przed rajdem, w drodze do biura, robiłem testy wytrzymałościowe korby w moim miejskim rowerze. Myślałem że cały czas jestem w strefie odkształceń, gdzie obowiązuje prawo Hooke'a, a przekroczyłem tzw. punkt Ru (punkt zerwania materiału - roboczo mówiliśmy na to zawsze Granica Ujebania).
Puryści mi pewnie zarzucą, że na wykresie chodzi o rozciąganie statyczne, a tu mieliśmy do czynienia z układem dynamicznym... nawet bardzo dynamicznym... pamiętajcie, to nie prędkość zabija, ale nagła jej utrata... no ale nie czepiajmy się szczegółów. Dobrze, że nie doszło do katastroficznego kruchego pękania gnatów… bo do katastrofy poszło. Jak mówiłem, potłukłem się i w tym tygodniu chodzę zatem jak Joe Biden.
Ciemne okulary (bo noszę fotochromy), chód powolny, sztywny, wyprostowany bo się nie zegnę… tak mnie łamie w krzyżu.
A że czasem nie ogarniam już co się w tych naszych projektach dzieje w robocie, to mnie chwytają na korytarzu i prowadzą do właściwych salek konferencyjnych… jak starego dobrego wujka Joe. Chociaż nie wiem czy widzieliście TO (dla mnie gość, który zrobił ten filmik, to zrobił dla NATO więcej niż cały dział PR'a i to bez znaczenia czy lubicie tych ludzi czy nie :D)
A jak obtłukłem sobie tyłek… otóż czysty pech, nic nietypowego. Rozpędzacie się, stajecie na pedałach i deptacie z całej pyty czyli „z chlebkiem”, a tu pedał wraz z kawałkiem korby się urywa…
Cała siła idzie w dół, w ziemię. Noga, która deptała staje się kotwicą, a ja poleciłem klatą na kierownicę. Jako, że prędkość była już niemała to zrobiłem mojego pierwszego w życiu „front flipa”. YEAH !!! Aż sobie siadłem z wrażenia na ziemi… siadłem dynamicznie, siadłem z przytupem i mam mega obitą kość ogonową. Na tyle, że przez chwilę nawet Hawran stał pod znakiem zapytania czy damy radę pojechać. Finalnie poprawiło się na tyle, że jedziemy, acz ból dupy z tym wyjazdem mam straszny :P…
Ostatni taki to czułem chyba wtedy, kiedy rosły, umięśniony „czaruś” o ciepłym oddechu nie posmaro… (DOŚĆ! – Szkodnik). No dobrze, dobrze, wiem. to nie na tego bloga… wróćmy zatem do relacji. Będziemy dziś jechać nierychliwie, bo jechać w zasadzie mogę, ale na wertepach czy podjazdach, tak mnie tak łupie "w krzyżu", że za dnia widzę gwiazdy…

Granica Ru przekroczona...



Przez Pielgrzymkę do Radości? Nie sądzę…
Tak się nazywają miejscowości na mapie, które będziemy dziś mijać. Pielgrzymka to owszem będzie i to wcale nie krótka, ale trochę mniej będzie tej radości w kontekście warunków panujących na trasie. Czeka nas bowiem upał. Licznik w pewnym momencie rajdu pokaże nawet 40 stopni… masakra. Będziemy smażyć się żywcem… a jak umrzemy, to będziemy smażyć się nadal. Zwęglać, spopielać, fajczyć, gorzeć… co to jest okrągłe i nas nienawidzi? SŁONECZKO.
Na trasę pojedziemy dzisiaj w czwórkę: zarówno z Andrzejem jak i Karolem, acz poinformujemy ich, że my dziś wolniej i spokojniej.
Odpowiadają, że także nie mają dzisiaj większych ambicji i że pasuje Im wolniejsze tempo. Ich duma na tym nie ucierpi :P
No to rozumiem - widać, że oglądali klasykę "W dniu walki poczujesz lekkie ukłucie, to odezwie się twoja..." (chyba każdy wie o jakim filmie mówię, ale dla niekumatych - TUTAJ).
Staramy się zatem zaplanować jakiś w miarę sensowny wariat przejazdu, już z początku zakładając że dzisiaj kompletu punktów to raczej nie zrobimy. Pamiętajcie, że piszę to z perspektywy planowania trasy – na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, jak trudna sama trasa będzie i jakie warunki nas czekają (na razie jest tylko 28 stopni na termometrze).
Ruszamy na północny zachód zebrać co się da.
Na pierwszy ogień idą:
- punkt BRZOZY (ten wchodzi bez problemu)
- punkt NIECZYNNY SZYB (ten też wejdzie, ale z dużymi problemami).
Najpierw uphill battle w pełnym słońcu, potem odmierzamy się na punkt, dzida przez łąkę i choć znajdujemy żółtą tabliczkę to lampionu tam nie ma.
Zaczynamy poszukiwania, ale nie nadal nie ma – Andrzej, Basia i Karol czeszą polanę, ale ja postanawiam brute-force’em przez krzaki. Jest gęsto i kolczaście, ale cisnę przez krzory. Czasami trzeba się cofnąć aby wziąć rozbieg, bo gałęzie nie chcą puścić, no ale ja zawsze jestem wierny zasadzie, że „jeśli brutalna przemoc nie działa, oznacza że używasz je za mało”. Wyłamuję kolejne krzaki i brnę przez kolce. Wychodzę z drugiej strony zagajnika, wprost na punkt… byłoby szkoda gdyby Andrzej doszedł do niego polaną, nie musząc przedzierać się przez kolce. No nic, ważne że odnaleziony. Lecimy dalej.

Nasz pierwszy lampion dzisiaj


Uphill battle starts in 3... 2... 1...

Bestyjki wygrzewają się w słoneczku

Tyralierą mości Państwo, tyralierą :D


Kaskada… błędów i głazów :P
Ruszamy na żółty szlak i poszukujemy tzw. kaskady na potoku, bo tam ma być nasz trzeci dzisiaj punkt kontrolny. Dokładna nazwa to „Nad kaskadami”.
No i teraz się zacznie… kaskada numer 1 nie ma punktu. Kaskada numer 2 nie ma punktu. Kaskada numer 3 nie ma punktu. Zaczynamy się zastanawiać co dokładnie znaczy "nad".
Czy „nad” znaczny że trzeba minąć kaskadę i podążać w górę rzeki – wtedy będziemy nad tą kaskadą czy też „nad” znaczy, że trzeba do kaskady zejść. Rzeka płynie w głębokim jarze i lampion może być na zboczu NAD kaskadą, względem drogi… no zagwozdka. Mijają kolejne minuty, a my nie możemy namierzyć punktu kontrolnego. Z resztą nie tylko my, zaczyna się robić gęsto od zawodników - każdy biega, szuka, krzyczy. Nikt jeszcze nie znalazł.
Z mapy wiemy, że na wysokości rozejścia szlaków będziemy już „za wysoko” (za daleko) względem punktu. Zamierzamy zatem z tego miejsca schodzić w dół… rzeką. Walimy po prostu potokiem… tak, przekraczając kolejne kaskady. Zawsze twierdziłem, że „brute force” to dobra metoda… lampion znaleziony. Niemniej oba punkty (szyb i teraz kaskady) zjadły nam naprawdę sporo czasu. Chyba dzisiaj jest po prostu trudno…
Głaz – kolejny lampion ma być przy głazie. Łapiemy azymut od szlaku i ruszamy zanikającą ścieżką w stronę głazu. Niby to powinno być proste, ale… kiedy mijacie 718281828459045235360 głaz (tak, to rozwinięcie liczby e po przecinku – widziałem, że zauważycie! Jestem z Was dumny :P) i nie ma tam lampionu, to zaczyna Was to lekko irytować. Co więcej jak będziemy przy właściwym w końcu głazie też trochę naszukamy lampionu, bo po prostu go nie zauważymy, ale o tym zaraz...
Oba punkty: kaskady i głaz, niby dość blisko siebie, a zjadły nam naprawdę dużo czasu. 

Rypiemy potokiem na wprost :P


Drzewo zwiędło jak zobaczyło nasz wariant :P

GŁAZ!!!

Andrzej: "Ej, a może w lewo?)

Ciśnij pod górkę, a nie w lewo :D

Bidon wprost z BALI :D
Ktoś zgubił bidon, co mogę powiedzieć... "W tym słońcu, w takich warunkach to jakby byli już w zasadzie martwi" (parafraza sceny z 2:50 - 
TUTAJ)

Open space

Szkodnik na trawce :)

Woda! Woda! Woda!

Forsujemy potoki :)


"Nie palę się... piętnaście warstw nomexu chroni mnie przed najgorszym, ale gorąco odbiera mi ostatnie siły... muszę się ruszyć, bo nie ma już żadnych w zapasie"

(i tak pewnie nie znacie, jeden z odcinków "Knightfall'u" :P - TUTAJ)
Smażymy się… żar leje się z nieba, a na łąkach i innych takich open-space’ach licznik pokazuje: 40,5 stopnia C. Masakra. Słonko, słoneczko… upał nas masakruje, wysysa z nas siły. Nie wiem czy to trudność trasy, czy to właśnie upał, nasze rozkojarzenie i inne przeszkadzacze („ogon” mnie jednak trochę boli, więc nie jedzie się super komfortowo), ale wygląda na to że wpadliśmy w znienawidzony przeze mnie tryb „nie widzenia lampionów”. I to wszyscy.
Jak popełniacie błąd nawigacyjny, to – gdy się zorientujecie – korekta zwykle przynosi wymierny rezultat, czyli szukaliśmy w złym miejscu, teraz szukamy w dobry i znajdujemy. Natomiast tryb „nie widzenia lampionów” oznacza, że jesteśmy w dobrym miejscu i z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie dostrzec lampionu. Korekta niewiele tu da...
Przykładem z innych rajdów może być np. rów przeciwczołgowy na Grassor 300. Obeszliśmy rów górą, dołem, trawersowaliśmy jego ściany… 40 min. To był dobry rów i lampion tam był… przeszliśmy obok niego ze 6 razy nie widząc go… aż w końcu się udało. Na tym samym rajdzie mieliśmy taką samą akcję z brzozami… siedzieliśmy pod nimi (stare brzozy wcale nie są czarno-białe… a poza tym była noc). W praktyce jednak siedzieliśmy obok lampionu i go nie widzieliśmy… tam nam zeszło ponad godzinę… brzoza w ruinach. K***a, drzewa nie będące czarno-białe i dwa kamienie... taka ruina...
Teraz widzę, że znowu wpadamy w ten tryb.
Najpierw był „nieczynny szyb” – minimalnie przestrzelony przez nas, ale ogólnie byliśmy w dobrym miejscu. Szukanie…
Potem „Nad kaskadami”, także dobre miejsce w terenie… brodzimy rzeką aby znaleźć lampion.
Następnie „Głaz”, 3 razy obeszliśmy właściwy głaz szukając lampionu, gdy on sobie spokojnie wisiał na drzewie obok.
Teraz „fundamenty”. Jest wielki opuszczony dom – kapitalne miejsce, robi wrażenie. Obok domu są fundamenty innej budowli – ale nie ma tam lampionu… no chyba że przejdziesz przez nie 4-ty raz, to wtedy jest. Naprawdę... przeszedł Karol i nie widział, przeszedł Andrzej i nie widział, przeszedłem ja i nie widziałem. Andrzej przeszedł drugi raz (czyli czwarty sumarycznie) i wtedy znalazł… ech, doskonale wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, co więcej wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu, a i tak nam zeszło z tym punktem kontrolnym. Przynajmniej był zajebisty… ten opuszczony dom naprawdę robił wrażenie.
Oby jak najszybciej wyjść z tego trybu, bo będzie dramat…

Jest źle... jest bardzo źle...


Przeloty

"- To nie jest woda!
- To czarna krew ziemi.
- Masz na myśli ropę naftową?
- NIE, CZARNĄ KREW ZIEMI"
(klasyk klasyków ---> TUTAJ)

Jest i kolejny lampion

Jeden z cmentarzy wojennych na naszej trasie

Andrzej zwiedza krzaki... tak to jest gdy grunt usuwa się Wam z pod nóg, dosłownie :D


Przybyli pod okienko :P

W sumie...

Krzyż Pański - czyli po angielsku: "Show me you lower back, Sir" (oj przydałoby mi się... )

Widoczki

Domek na kurzej stopce :D


"Ogień nas nie spali, nie utopi woda
wróci z nami z rajdu słońce i pogoda" (
parafraza TEGO)
No i zaczyna się… dramat. Ale nie z trybem postrzegania, a z trybem odczuwania. Burza. No ale ciężko się dziwić, bo grzmiało sobie tak już od 2-3 godzin. Pohukiwało sobie złowieszczo, a teraz już nie pohukuje, tylko napierd**a.
Srogo napierd**a i deszcz w ciągu kilku sekund przechodzi w grad. Tyle dobrze, że stosunkowo niewielki i tłucze głównie po kasku i plecaku. Gdyby to były większe kawałki lodu, to by nas nieźle obiło. Wjeżdżamy właśnie na punkt „KOPANKA” w zagajniku, znajdującym się na sporej wielkości łące. Temperatura spada o jakieś 20 stopni, acz nam to niestraszne i tak w plecaku mam kurtkę i dwie, słownie „dwie” warstwy pod-kurtkowe (tak, wiem że było 40 stopni... dlatego mówię, że mam TYLKO dwie warstwy, czego nie rozumiesz?… no i drugie spodnie). Karol trochę się wyłamał z tego trybu prepersowego, bo nie wziął nawet kurtki – poratujemy Go jednak jedną warstwą.
Leje zacnie, naprawdę zacnie – grad przeczekamy w zagajniku, bo trochę za starzy już jesteśmy na napieranie kiedy wali po hełmach. Najgorsze przeczekamy... w deszczu to już sobie pojedziemy dalej. Niby popada krótko bo jakieś 40 min, ale trasa miejscami spłynie błotem i to konkretnie – zobaczcie na zdjęcia.

"- The storm is coming, Mr Wayne
- You sound like you are looking forward to it
- I'm adaptable" (
klasyk...TUTAJ)

Kopanka

Zaczyna się :P

Jak ja to lubię... k***a

Kur*a 2...

Ech...

Ruinki :)

Pod stołem :)


Wyżerka na zakończenie :)

Pod koniec naszej trasy podjedziemy na bufet i powiem Wam, że REWELACJA. Ja się pytam gdzie dostaliście takie zajebiste PYSZNE-ingery? Odpowiadać, bo zamierzam przejąć cukiernię. Przejmę i będę okupował! Nie wyjdę po dobroci, a cukiernika wezmę na zakładnika!
Jak nie podacie adresu, to jestem skłonny sięgnąć po radykalne środki przesłuchań - pamiętajcie z akumulatorem na jajach, jeszcze nikt nie zaprzeczał, więc pytam ostatni raz po dobroci... Potrzebuję ten adres! Uzależniłem się, a na głodzie robię głupie rzeczy.
Lemoniada to też była super. Ja nie wiem ile czasu spędziliśmy na bufecie, ale naprawdę sporo – ok, „ogon” mi doskwiera, ale byłem gotowy symulować totalną niesprawność, TOTALNĄ aby tylko dłużej zostać z ciasteczkami sam na sam. Niestety Szkodnik nie dał się oszukać… wygnanie z raju. Bez kitu, wygnano mnie z raju… BUUU :(
Wracamy do bazy kilka minut przed limitem. Zrobiliśmy trochę ponad 70 km i jakieś – mniej więcej – dwie trzecie trasy. Okazuje się, że Basia ląduje na drugim stopniu podium, co jest dla nas dużym zaskoczeniem, bo – jak to mawia nasza koleżanka – „szło nam jak ku***e w deszcz”… No deszcz w sumie był, a my czasem szukaliśmy lampionów stojąc obok nich… do tego 40 stopni nas lekko zabiło… ale chyba innych też, bo tylko 1 osoba zrobiła komplet punktów. Jak spojrzałem na mapę rano to zakładałem, że czołówka będzie z kompletem jakieś 2h przed limitem, a tu takie niespodzianki. Chyba jednak było trudno i to na kilku płaszczyznach. Co nie znaczy, że nie było super – było.
Acha i ja mówię poważnie z tą cukiernią, bo jak nie podacie, to ja już ładuję akumulator!
Pewnie zapytacie, czy akumulator 12V może zabić... a ja odpowiem, że to zależy z jakieś wysokości spadnie. I wskazywałem miejsce, gdzie może spaść :P
Albo wytnę Wam jakąś ślepą kiszkę… a jak nie macie, to się jakąś oślepi, a potem wytnie!

Ogólnie było super, ale naprawdę uzależniłem się od tych ciastek... do następnego!

Końcówka rajdu - po deszczu


Przed-ostatni punkt :)

Ja i tak jestem fanem tekstu z Odrzechowej: ODRZE z godności, SCHOWA punkty - genialne :D


Kategoria Rajd, SFA


komentarze
Kasia | 11:56 czwartek, 18 lipca 2024 | linkuj Piszingery zakupione w delikatesach Passa w Osieku ???? cieszymy się, że smakowało
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa tolat
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]