Adventure Trophy Kraków
-
DST
218.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 lipca 2017 | dodano: 24.07.2017
Potężny rajd przygodowy i to rzut beretem od domu. Nie trzeba nigdzie jechać, wszystko jest na miejscu, a i teren okolic Krakowa są przecież fantastyczne. Rewelacja...ale jest jeden mały szkopuł. To rajd przygodowy z trasą pieszą..., długą trasą pieszą..., k***wsko długą trasą pieszą plus 12 km rolek czyli dla nas - niejeżdżących - to byłoby dodatkowe 12 km z buta. BU...wielkie BU...
Zapowiadało się cudownie...a teraz? Co my teraz poczniemy?
Jak to co? ANTYCHRYSTA !!!
Zapowiadało się cudownie...a teraz? Co my teraz poczniemy?
Jak to co? ANTYCHRYSTA !!!
SFA Dezerterzy
Trudne sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań. Pierwszy krok to dyplomacja - rozpoczynamy negocjację z organizatorami... po wymienieniu kilku mail'i mamy zgodę na przejechanie całej trasy rowerem.
W tym miejscu chcieliśmy bardzo, ale to bardzo, podziękować Organizatorom za taką możliwość. Zdajemy sobie sprawę, że zespół, który działa na innych zasadach niż wszystkie inne to jest problem organizacyjny, dlatego jesteśmy niesamowicie wdzięczni za ten gest z ich strony.
Info dla wszystkich ciekawych treści korespondencji i znających reputację Szkoły Fechtunku ARAMIS:
NIE - nie groziliśmy Im,
NIE - nie używaliśmy żadnych technik wywierania nacis...eee...wpływ...eee wróć technik negocjacji
Nagłe zaginięcia członków rodzin zdarzają wszędzie. Nie mamy z tym nic wspólnego :P
Organizatorzy sami się zgodzili na te rowery, BA, sami je nam zaproponowali...niesamowita propozycja a i krewnym udało Im się odnaleźć. No sytuacja win-win.
Mówiąc mniej oficjalnie: zdezerterowaliśmy z etapów pieszych i rolkowych. Rower Power!
"Bez przesady...to nie jest rajd na orientację"
Plan jest mocny: nasz dotychczasowy rekord to niecałe 160 km (na jednej edycji Rudawskiej Wyrypie), a teraz chcemy powalczyć o pełne 200 km. To byłby już konkret, przekroczyć 200 km podczas jednej wyprawy - z rozmysłem piszę jednej, a nie jednodniowej bo przy czterocyfrowych przewyższeniach to działa jednak trochę inaczej :P
Sobota. 22 lipca, 7:00 rano wyruszamy z domu. Start jest wprawdzie o 10:00, ale o 8:30 będzie odprawa. Morale mamy dość wysokie, ale znowu weekend będzie miał jeden dzień - jedną długą sobotę, bo do domu wrócimy w niedzielę wieczór. Limit na zrobienie całej trasy wynosi 32 godziny. Szybka rejestracja w bazie, numery startowe do kierownicy i idziemy na odprawę. Rajd składa się z kilku etapów, pomiędzy którymi są przepaki (strefy zmian), a więc i pytań jest mnóstwo. Tym bardziej, że frekwencja dopisały - dojechały najmocniejsze ekipy rajdowe z całego kraju. Jest cała elita AR'ów - nie będę wymieniał z nazwiska, bo ktoś się potem obrazi, że nie jego dałem Go jako przykład elity :)
Jesteśmy i my oraz Kamila i Filip, którzy wybierają się na trasę 80 km. Słuchamy odprawy, a tam kupa śmiechu i ostry rajdowy klimat:
- Obowiązkowe wyposażenie masz mieć zawsze przy sobie, nawet na etapie pływackim.
- Apteczkę mam mieć zawsze przy sobie, nawet pływając?
- A jak złamiesz nogę?
- W wodzie?
Nie ma co dyskutować regulamin jest regulamin - mnie się to podoba. Ekipy mają nosić duże plecaki. Jak my :D
- Czy będą punkty stowarzyszone?
- Bez przesady...to nie jest rajd na orientację
No tak...tu się napiera. 200 km się samo nie zrobi. Trzeba cisną i to szybko :)
BnO na rowerze
Start rajdu odbywa się w Forcie Winnica - a tam wielki transparent z piktogramami. Kilka ujęło mnie za serce. Jakby te dodatkowe, czerwone informacje były napisane specjalnie dla nas. Każdy zrozumie, że "nie do przejścia" oznacza, "nie do przejścia", ale Szkole Fechtunku ARAMIS należy pewne komunikaty podawać wprost :)
W tym miejscu chcieliśmy bardzo, ale to bardzo, podziękować Organizatorom za taką możliwość. Zdajemy sobie sprawę, że zespół, który działa na innych zasadach niż wszystkie inne to jest problem organizacyjny, dlatego jesteśmy niesamowicie wdzięczni za ten gest z ich strony.
Info dla wszystkich ciekawych treści korespondencji i znających reputację Szkoły Fechtunku ARAMIS:
NIE - nie groziliśmy Im,
NIE - nie używaliśmy żadnych technik wywierania nacis...eee...wpływ...eee wróć technik negocjacji
Nagłe zaginięcia członków rodzin zdarzają wszędzie. Nie mamy z tym nic wspólnego :P
Organizatorzy sami się zgodzili na te rowery, BA, sami je nam zaproponowali...niesamowita propozycja a i krewnym udało Im się odnaleźć. No sytuacja win-win.
Mówiąc mniej oficjalnie: zdezerterowaliśmy z etapów pieszych i rolkowych. Rower Power!
"Bez przesady...to nie jest rajd na orientację"
Plan jest mocny: nasz dotychczasowy rekord to niecałe 160 km (na jednej edycji Rudawskiej Wyrypie), a teraz chcemy powalczyć o pełne 200 km. To byłby już konkret, przekroczyć 200 km podczas jednej wyprawy - z rozmysłem piszę jednej, a nie jednodniowej bo przy czterocyfrowych przewyższeniach to działa jednak trochę inaczej :P
Sobota. 22 lipca, 7:00 rano wyruszamy z domu. Start jest wprawdzie o 10:00, ale o 8:30 będzie odprawa. Morale mamy dość wysokie, ale znowu weekend będzie miał jeden dzień - jedną długą sobotę, bo do domu wrócimy w niedzielę wieczór. Limit na zrobienie całej trasy wynosi 32 godziny. Szybka rejestracja w bazie, numery startowe do kierownicy i idziemy na odprawę. Rajd składa się z kilku etapów, pomiędzy którymi są przepaki (strefy zmian), a więc i pytań jest mnóstwo. Tym bardziej, że frekwencja dopisały - dojechały najmocniejsze ekipy rajdowe z całego kraju. Jest cała elita AR'ów - nie będę wymieniał z nazwiska, bo ktoś się potem obrazi, że nie jego dałem Go jako przykład elity :)
Jesteśmy i my oraz Kamila i Filip, którzy wybierają się na trasę 80 km. Słuchamy odprawy, a tam kupa śmiechu i ostry rajdowy klimat:
- Obowiązkowe wyposażenie masz mieć zawsze przy sobie, nawet na etapie pływackim.
- Apteczkę mam mieć zawsze przy sobie, nawet pływając?
- A jak złamiesz nogę?
- W wodzie?
Nie ma co dyskutować regulamin jest regulamin - mnie się to podoba. Ekipy mają nosić duże plecaki. Jak my :D
- Czy będą punkty stowarzyszone?
- Bez przesady...to nie jest rajd na orientację
No tak...tu się napiera. 200 km się samo nie zrobi. Trzeba cisną i to szybko :)
BnO na rowerze
Start rajdu odbywa się w Forcie Winnica - a tam wielki transparent z piktogramami. Kilka ujęło mnie za serce. Jakby te dodatkowe, czerwone informacje były napisane specjalnie dla nas. Każdy zrozumie, że "nie do przejścia" oznacza, "nie do przejścia", ale Szkole Fechtunku ARAMIS należy pewne komunikaty podawać wprost :)
Ruszamy na trasę. Aby nie robić tłoku, kiedy wszyscy z rajdu przygodowego robią BnO etap 1, my zaczynamy od BnO etap 2. Potem się zamienimy i tym sposobem nie będziemy przeszkadzać biegaczom. Na pierwszy ogień lecą lasy pod Tyńcem (dobrze, że nie czyta tego nikt ze straży pożarnej...nie czyta, prawda?)
Leonhard Euler coś uparcie liczy. Wyszło Mu 2,71...patrzy na to ze zdziwieniem i mówi "eeee"?
No właśnie, Euler znalazł a my nie. Mamy komplet wszystkich punktów z obu BnO oprócz punktu E. W bazie okaże się, że go po prostu nie ma. Amba fatima - było i ni ma (amba to takie zwierze - co zobaczy, to zabierze). Wyliczamy odległość od ścieżki - nie ma, próbujemy azymutem ze skrzyżowania nie ma. Rów jest, w rowie miał być punkt ale pusto. 45 minut przeszukujemy ten fragment lasu, wchodzimy nawet w bagno i nic. Gdzieś na trasie dowiemy się od innego zawodnika, że tego punktu po prostu nie było. No nic zdarza się, szkoda tylko straconego na poszukiwaniach czasu. To jednak oznacza także, że mamy komplet z dwóch pierwszych BnO :)
Istny kanał, Panie...czyli brak widoku na punkt
Lecimy kolejne etapy - dla wszystkich innych zawodników piesze z zadaniami alpinistycznymi, dla nas rowerowe. Bez zadań, bo nie mamy sprzętu swojego - zrobimy tylko te zadania, które nie będą wymagały swoich...no właśnie...nawet nie wiem jak to się nazywa, z karabinków to ja znam Kałasznikow, a z żelaza "pchnięcie z kryciem linii 4-tej po żelazie" :P
Trasa iście nierowerowa bo Skałki Twardowskiego i Zakrzówek - raczej bez ścieżek i krzaki, ale co tam - tego chcieliśmy! Targamy rowery ze sobą na każdy punkt. Budzimy konsternację u niektórych zawodników: "WY JUŻ NA ETAPIE ROWEROWYM?" Ha, jest ciśnienie, co? A tak serio, to tłumaczymy, że jesteśmy zespołem specjalnym...albo specjalnej troski. W sumie to tak - specjalnej troski, bo "zadbali o nas" Organizatorzy aby nam się podobało :)
Wracając do nierowerowej trasy. Krzory mi nie przeszkadzają...acz pogoda jest mordercza. Żar leje się z nieba - w lesie jest ciężko, ale na łąkach i polanach jest piekło. Praży niemiłosiernie...
Trasa iście nierowerowa bo Skałki Twardowskiego i Zakrzówek - raczej bez ścieżek i krzaki, ale co tam - tego chcieliśmy! Targamy rowery ze sobą na każdy punkt. Budzimy konsternację u niektórych zawodników: "WY JUŻ NA ETAPIE ROWEROWYM?" Ha, jest ciśnienie, co? A tak serio, to tłumaczymy, że jesteśmy zespołem specjalnym...albo specjalnej troski. W sumie to tak - specjalnej troski, bo "zadbali o nas" Organizatorzy aby nam się podobało :)
Wracając do nierowerowej trasy. Krzory mi nie przeszkadzają...acz pogoda jest mordercza. Żar leje się z nieba - w lesie jest ciężko, ale na łąkach i polanach jest piekło. Praży niemiłosiernie...
Docieramy nad kanał (uwaga na zdjęciu jest inny kanał - z opisywanego kanału nie mamy zdjęcia :P)
Uwielbiamy takie zadania. Z punktu na kanale należy wyznaczyć azymut (podany na mapie, wraz z odległością ok. 1km) i odnaleźć wskazane miejsca. Tam są dwa dodatkowe punkty. Wyznaczamy oba i jeden wychodzi na skrzyżowaniu ścieżek - odnaleziony bez problemu, a drugi na punkcie widokowym na Górze Pychowickiej w Uroczysku Skotniki. Gdy docieramy na punkt widokowy, widok jest ale punktu brak. Obchodzimy górę w kółko, ale pusto nie ma lampionu. W bazie powiedzą nam później, że był w wąwozie pod szczytem. Przyzwyczajeni do chorej precyzji z chorych zabaw z chorym KrakINO, nawet dziś (dzień po rajdzie), podany azymut wychodzi nam na szczycie góry a nie w wąwozie. Wąwóz wychodzi nam 1-2 stopnie mniej niż podany azymut, a na odległości 1km taka różnica w kącie robi niezły odcinek w terenie.
No nic, trudno - zdarza się, nie ma co rozpaczać, lecimy dalej. Wąwóz też mogliśmy przeszukać bo w końcu to bliskie okolice punktu były, ale zbyt mocno zasugerowaliśmy się punktem widokowym i stwierdziliśmy, że ktoś mógł zabrać lampion bo to miejsce spacerowe.
"Nad przepaścią, bez łańcuchów, bez wahania" czyli oknem do fosy :D No nic, trudno - zdarza się, nie ma co rozpaczać, lecimy dalej. Wąwóz też mogliśmy przeszukać bo w końcu to bliskie okolice punktu były, ale zbyt mocno zasugerowaliśmy się punktem widokowym i stwierdziliśmy, że ktoś mógł zabrać lampion bo to miejsce spacerowe.
Bez łańcuchów ale z uprzężą czyli zadanie linowe. Zdjęcie ze strony Organizatora, bo szliśmy jedno po drugim i nie było jak trzymać aparatu. Świetne zadanie przeprawowe - poniżej unikalne zdjęcie ARAMIS Wisznu :D
Trochę przypomina mi to "hanging out" nad Sanem, ale tym razem było trochę łatwiej.
Następne zadanie to eksploracja podziemi fortu - należy znaleźć wejście do fosy i wydostać się z fosy. Wpadamy z latarkami do podziemi, a tam labirynt korytarzy. Nie ma co błądzić jak Tezeusz (jeszcze natkniesz się jak On, na jakąś brzydką Pannę co Ojciec zamknął w piwnicy aby nie straszyła gości. Wiecie jak bywa, całe lata piwnicznej izolacji to wywołują taką chcice, że potem biedny delikwent może nie przeżyć zabaw i uciech cielesnych)...no więc, nie ma co, błądzić jak Tezeusz, skoro jest otwarte okno, to wyskakujemy przez nie do fosy. Zadanie brzmiało: znaleźć się w fosie, nikt nie mówił jak :D
Kryzys WAMPIRniczy w Mogilanach
Ruszamy na kolejny etap - dla wszystkich uczestników rowerowy. Ty patrz, jaja - dla nas też :)
Na południe...słońce nadal grzeje jak opętane. Wykańcza mnie taka pogoda...a zaczynają się coraz mocniejsze podjazdy. Nie ma litości...w jakimś sklepie wlewam w siebie litr napojów z lodówki, ale nadal mam wrażenie jakbym promieniował gorącem. Łeb boli niemiłosiernie, w kasku jest ciężko (acz bez niego byłoby gorzej - bo On jednak chroni przed bezpośrednim słońcem)...dopada mnie kryzys. Zwłaszcza, że patrzę na mapę a tam punkty: Lanckorona, Sucha Beskidzka, gdzieś pod Zawoją prawie... masakra. Może dojadę, ale nie wrócę... będę mnie ściągać jakaś akcją ratunkową lub zostawiam aby umarł.
Basia oczywiście powtarza nieśmiertelne "nie pi****ol głupot, po prostu jedź".
Taaa...też Cię kocham, Skarbie. Jesteś jak "do rany przyłóż" - pakiet dla sędziów śledczych, w ramach szkolenia z zaawansowanych technik przesłuchań :P
Unikam słońca jak mogę... próbuję jechać cieniem, gdzie tylko się da.
Czekam na zmierzch... nie wierzę, że to napisałem. To już udar, że takie rzeczy piszę. Zawsze byłem zdania, że
"In my times, vampires sucked blood...not cocks"
ale tym razem czekam jak Bella na Edwarda... istny kryzys w Mogilanach.
Tak btw, widzicie punkt na zdjęciu?
DZIKI Las Bronaczewa
Docieramy do przepaku, stąd inne zespoły zaczynają 10km BnO. My oczywiście z rowerami. Straszyli nas, że ten BnO to będzie rzeźnia. Nigdy nie bylem z udarem w rzeźni... super. Bardzo lubię ten kompleks leśny i niektóre punkty rzeczywiście poukrywane w wąwozach, ale w naszej ocenie HELUSZ był gorszy na Team 360. Owszem, Helusz szliśmy cały na azymut - byliśmy już tak zmęczeni, że chcieliśmy zrobić jak najmniej kilometrów na nogach, ale tam było gęsto, bardzo gęsto.
Tutaj są wąwozy, tereny podmokłe, ale las jest do przejścia. Sorry Orgi zatem, w rankingu najbardziej nieprzebieżnych BnO nadal prowadzi Igor (z Team'u 360) i jego BnO w Heluszu - liczę jednak, że na kolejnej edycji: się odkujecie :)
Uwaga: w ścisłej czołówce jest także KrakINO, więc rywalizacja może być zażarta.
Zapada już zmrok, a las się z nas śmieje:
Do tego wpadamy na lochę z młodymi. Chciałbym złapać jedno młode i powiedzieć Mu prosto w ryj:
"twoja stara jeździ windą po lesie", a potem pobawić się w "berek, Ty gonisz", ale Basia mówi że chyba mi dogrzało za mocno słońce i wycofujemy się grzecznie w las. Złapiemy ten punkt od innej ścieżki.
Przystanek skrzyżowanie udarowej z hipotermiczną...
Kończymy BnO w Lesie Bronaczewa. Jest 22:00 i zaczyna się burza. Po takim przegrzaniu słońcem, wiatr i krople deszczu są mega zimne. Chwilę potem telepie nas jakby to była późna jesień. Miałem udar, teraz hipotermia...doskonale. Tego mi brakowało.
Wpadamy na przystanek z wiatą i bunkrujemy się tam, aby przeczekać najgorsze. Dziesiątki razy jeździliśmy w deszczu, ale po dzisiejszej słonecznej kuracji oraz z perspektywą 18 godzin w mokrych ciuchach, nie jest to najprzyjemniejsze doznania. Dajemy sobie 20 min i jak nie przestanie padać ruszamy dalej.
...nie przestało. Ruszamy dalej... para, która zbunkrowała się z nami, zostaje jeszcze na przystanku. My musi cisnąć...tako rzecze Basia. Zdążyłem tylko spałaszować dwa krokiety (ha, zaskoczyłem Was co? lubię dogadzać sobie na rajdach - mogę cisnąć przez bagna i krzory ale wyżywienie musi być na poziomie!)
Nocny Lans z koroną
No dobra, nie z koroną, a z kaskiem na głowie. Lecimy po okolicach Lanckorony i szukamy kolejnych punktów. Musimy wyglądać źle, bardzo źle...bo nawet sarny się nas nie boją. Wpieprzają zboże aż im się oczy świecą (w świetle naszych latarek). Przejeżdżamy 4 metry obok jednej, a ta nic...stoi jak wryta, ruszając żuchwą. Oświetlam ją czołówką, a ta patrzy na mnie i niemal słyszę ten sarni wyrzut
"No i co teraz? No złapałeś mnie, że podjadam nocą...i wiesz co? I CH*J. Moje życie, moja tusza!"
Przynajmniej przestał padać deszcz... wchodzimy w jakieś łopiany, zjeżdżam prawie na ryju, ale łapiemy kolejny punkt.
Postanawiamy odpuścić jednak 3 bardzo daleko wystawione punkty, bo widzimy już, że nie ma szans zrobienia całej trasy. Ścinamy trasę w kierunku Suchej. Tak ,to ta Sucha...Sucha Bez Kicka (jak ktoś zna legendę to wie o czym mówię). Bez Kicka, ale z punktami, więc trzeba tam jechać.
Jednak zaczyna nas mulić i sen i zmęczenie (zawsze obiecujemy sobie, że przed 24 godzinnym lub dłuższym rajdem wyśpimy się porządnie i zawsze noc przed imprezą mamy 4-5 godzin snu...). Lokujemy się zatem pośrodku niczego i łapiemy 20 minut snu. To zawsze pomaga... odżywamy. Może nie z jakimś mega wigorem, ale odżywamy.
"Poranek, jasny świt, głowy leciutki, bo to przecież góry. Na niebie słońce lśni, Ty jesteś dzisiaj nim, przeganiasz chmury"
Wstaje nowy dzień, a my szwendamy się po ścieżkach Beskidu Makowskiego. Niby nie wysokie tu są szczyty, ale po całym dniu i nocy napierania, po słonecznym armagedonie w dniu poprzednim i zarwanej nocy...nie lecą one od kopa. Co nie zmienia sytuacji, że jest tu pięknie, zwłaszcza w promieniach wschodzącego słońca i porannych mgłach. A będę pisał - sami popatrzcie:
"Czyśmy za wolno szli, czy pobłądzili, czy iść przestali we zwątpienia chwili..."
Czytacie i czytacie, a tu słowa nie ma o tym, że się zgubiliśmy i weszliśmy w bagno, co? Już myśleliście, że tym razem bez takiego epizodu się obyło? Już straciliście na niego nadzieję, co? A tu taka gratka, rarytas...specjalnie dla Was.
Wzgórza nad Suchą Beskidzką... mapa zaczyna się mieć nijak do rzeczywistości. Włazimy na jakąś górę i chcemy z niej zleźć po drugiej stronie, a tu każda ścieżka, ba szutrowa droga (z których żadnej nie ma na mapie), chwilę idzie dobrze i nagle pełen zwrot i obchodzi górę w kółko.
No maskara, chcemy iść na północ, a każdy trakt po chwili skręca na zachód i potem, jak tylko obejdzie szczyt, zakręca na południe. Nie ma innych dróg...azymut? Kurde, strome wąwozy a za nimi gęstwina. Trochę nam się to nie uśmiecha. Może bagna i nie ma, ale utykamy na tej górze - z resztą nie sami. Inne ekipy też walczą, aby zejść z tego wzgórza w kierunku północnym.
W końcu udaje się nam się wydostać...nie do końca wiemy jak, ale zjeżdżamy na punkt przepakowy. Tam dowiadujemy się, że niestety przeprawa pontonowa (po Świnnej Porębie) jest odwołana. Miał być kajak ciągnący ponton z rowerem, ale coś się posypało - szkoda straszna, bo nastawiłem się na "do abordażu" i zatapianie innych ekip, a tu takie klocki.
Miałem być piratem, a tak..."Opaska na nodze i oko drewniane. Znów oszukali mnie"
"Ogień pustyni i spalona ziemia..."Czytacie i czytacie, a tu słowa nie ma o tym, że się zgubiliśmy i weszliśmy w bagno, co? Już myśleliście, że tym razem bez takiego epizodu się obyło? Już straciliście na niego nadzieję, co? A tu taka gratka, rarytas...specjalnie dla Was.
Wzgórza nad Suchą Beskidzką... mapa zaczyna się mieć nijak do rzeczywistości. Włazimy na jakąś górę i chcemy z niej zleźć po drugiej stronie, a tu każda ścieżka, ba szutrowa droga (z których żadnej nie ma na mapie), chwilę idzie dobrze i nagle pełen zwrot i obchodzi górę w kółko.
No maskara, chcemy iść na północ, a każdy trakt po chwili skręca na zachód i potem, jak tylko obejdzie szczyt, zakręca na południe. Nie ma innych dróg...azymut? Kurde, strome wąwozy a za nimi gęstwina. Trochę nam się to nie uśmiecha. Może bagna i nie ma, ale utykamy na tej górze - z resztą nie sami. Inne ekipy też walczą, aby zejść z tego wzgórza w kierunku północnym.
W końcu udaje się nam się wydostać...nie do końca wiemy jak, ale zjeżdżamy na punkt przepakowy. Tam dowiadujemy się, że niestety przeprawa pontonowa (po Świnnej Porębie) jest odwołana. Miał być kajak ciągnący ponton z rowerem, ale coś się posypało - szkoda straszna, bo nastawiłem się na "do abordażu" i zatapianie innych ekip, a tu takie klocki.
Miałem być piratem, a tak..."Opaska na nodze i oko drewniane. Znów oszukali mnie"
Nowy dzień już w pełni wstał...a z nim moje, cudowne, kochane słoneczko. Oparło się i grzeje. Grzeje aż skóra odchodzi od kości. Fajnie mieć znowu udar...przecież dawno nie miałem.
Masakra. Objeżdżamy zbiornik w Świnnej Porębie i walimy na bazę. Pomału trzeba wracać bo limit jest do 18:00 w niedzielę. Dobrze by było nie finiszować "Aramis style" po takiej wyrypie i z udarem :)
Łapiemy po drodze wszystkie punkty, jakie jeszcze zostały i próbujemy przeżyć na patelni - są miejsca, gdzie jak słońce się oprze to czuję, że mi krew wysycha. A przypomnę, że kocham słodycze tak bardzo, iż moja grupa krwi to Nutella, tak?
Dobrze, że miejscami jedziemy po lasach bo było by źle, acz bywają to czasem lasy jak z horroru - popatrzcie sami:
To dopiero DISCOVERY - prom!!
Ostatni etap dla zawodników to etap kajakowy. Organizatorzy zwożą rowery do bazy - moglibyśmy go spokojnie zrobić, ale jak całość rowerem to całość rowerem. Wiemy już, że przekroczymy 200 km więc lecimy na rekord. W jednym miejscu nie ma mostu, ale jest prom - nasze Bestyjki są przewożone przez dobrych Charon'ów na drugi brzeg, a potem już tylko długa do bazy - jakieś 20 km przelotu.
Adventure Trophy w liczbach
30 godzin napierania, 218 km na rowerze, 3200m przewyższenia, 2x udar słoneczny, 1 x burza z deszczem + hipoteria, 56 ugryzień przez owady, 1 duże zgubienie, 20 minut snu gdzieś pośród niczego... czyli było bosko.
Jesteśmy niesamowicie zadowoleni, zwłaszcza z ustanowienia naszego nowego rekordu. Pękło 200 km - jesteśmy przeszczęśliwi, mimo że mamy mieć NKL'a od startu. W końcu lecieliśmy trasę niezgodnie z regulaminem. To nie ma jednak znaczenia, liczy się ustanowienie nowej granicy, super zabawa i świetna przygoda.
Patrzcie inni Organizatorzy: ile jest hate'u za NKL bo ktoś się nie stosował do regulaminu, a my dostaliśmy NKL (za niestosowanie się) już na początku i co? I jesteśmy zadowoleni... wystarczy nas puścić na dowolną trasę rowerem.
Raz jeszcze dziękujemy organizatorom za zgodę na "bike only" trasę. Polecamy się na przyszłość ;]
Jesteśmy niesamowicie zadowoleni, zwłaszcza z ustanowienia naszego nowego rekordu. Pękło 200 km - jesteśmy przeszczęśliwi, mimo że mamy mieć NKL'a od startu. W końcu lecieliśmy trasę niezgodnie z regulaminem. To nie ma jednak znaczenia, liczy się ustanowienie nowej granicy, super zabawa i świetna przygoda.
Patrzcie inni Organizatorzy: ile jest hate'u za NKL bo ktoś się nie stosował do regulaminu, a my dostaliśmy NKL (za niestosowanie się) już na początku i co? I jesteśmy zadowoleni... wystarczy nas puścić na dowolną trasę rowerem.
Raz jeszcze dziękujemy organizatorom za zgodę na "bike only" trasę. Polecamy się na przyszłość ;]
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
mandraghora | 11:50 wtorek, 25 lipca 2017 | linkuj
Nie jedyni mieliście udar na zawodach w ten weekend ;-)
Gratulujemy rekordu! Piękna cyferka! :)))))
Komentuj
Gratulujemy rekordu! Piękna cyferka! :)))))