Jaszczur - Kamienne Ściany
-
DST
70.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 października 2018 | dodano: 23.10.2018
Ostatni, czwarty już Jaszczur w tym roku. Dla nas niestety tylko trzeci, bo nie udało nam się dotrzeć na lipcową edycję "Astronomiczne Odległości". Czemu? Bo nazwa zobowiązuje i był on rozgrywany w astronomicznej odległości od Krakowa (Frombork), a do tego my w tym czasie jechaliśmy właśnie na obóz szermierczy. Do tego ta edycja pokrywa się z inną, genialną imprezą - TROPICIELEM. Szczęśliwie da się to jakoś pogodzić i w klasyczny już dla nas sposób, startujemy tu i tu - za dnia na Jaszczurze, a nocą na Tropicielu.
Jaszczurowe limity mają czasem po 18 godzin, więc nie uda nam się zostać na całym rajdzie, ale i tak nie jest źle - dzięki temu, że nasz start na Tropicielu wypada o 00:30, to uda nam się zaliczyć większą część Jaszczura.
"Tęsknię za ciepłym dotykiem świtu,
tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu,
tęsknię za miejscem dziecięcych przygód
tam gdzie powietrze ma zapach bursztynu
Dziś - ruszam w drogę, niosę ciężkie brzemię,
choć mam chłodne dłonie, to słońce goreje.
To jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód
Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (*)
To właśnie czuję kiedy jedziemy na Jaszczura – Kamienne Ściany. Jaszczur to jeden z naszych ulubionych rajdów a Dolny Śląsk to jedno z najpiękniejszych polskich województw, które my po prostu uwielbiamy. Byliśmy tu dziesiątki razy: od Gór Izerskich, przez Rudawy Janowickie czy Góry Kamienne po Stawy Milickie, ale zawsze, po prostu zawsze kochamy tu wracać. A dziś mamy ZNOWU piękne połączenie, czyli Jaszczur na Pogórzu Izerskim.
Czemu znowu? Bo dokładnie rok temu, w końcówce października, niedaleko stąd odbywał się inny Jaszczur, a my podążaliśmy wtedy Ścieżką Muflona. Była to jeden z tych rajdów, który sponiewierał nas naprawdę zacnie i srogo… był to także jeden z najwspanialszych rajdów w naszej karierze. Jeśli kiedyś pokuszę się o zestawienie naszych najlepszych (subiektywnie oczywiście) rajdowych przygód, to na liście tej znajdziecie "Jaszczur – Ścieżka Muflona".
Lekkie uczucie deja vu towarzyszy nam zatem właściwie od samego początku wyprawy. Znowu wyruszamy o 3:00 w nocy w kierunku Sudetów i lecimy, niemal pustą o tej godzinie A4-rką. Co więcej deja vu jest związane nie tylko z zeszłorocznym Jaszczurem. Jedziemy przecież do Plichowic, nad Zaporę. Tuż obok jest Wieża Rycerska w Siedlęcinie, a gdzieś niedaleko zamek we Wleniu, czyli atrakcje Doliny Bobru. To tereny także innej naszej przygody – naszego pierwszego, ponad-dobowego (34 godz) rajdu – team 360, z bazą w Szklarskiej Porębie. Oj wiele się wtedy działo... Na przykład, prawie zabił nas Pan z Niedźwiedziem na smyczy, a kajaki... zamiast nimi płynąć, to nieśliśmy je niebieskim szlakiem w lesie, ku wielkiemu zdziwieniu gapiów.
No i ten nieśmiertelny żart o kajaku i patelniach – jak ktoś nie zna, odsyłam do relacji z tamtej imprezy. Tutaj znajdziecie wszystko o powyższych zdarzeniach.
A Rudawskie czy Kaczawskie Wyrypy? Także zahaczały o te tereny i to niejednokrotnie!!.
Jedziemy zatem - po raz kolejny w Krainę Wygasłych Wulkanów - tropić Jaszczura dniem i n… ano właśnie, tym razem nie nocą.
Nocą to przejeżdżamy na Tropiciela do Wołowa („nad” Wrocławiem), czyli znowu łapiemy dwie imprezy w jeden dzień.
W związku z tym chcieliśmy być w Plichowicach najwcześniej jak się da, bo o 22:00 najpóźniej musimy opuścić bazę. Nasza start na Tropicielu mamy o 00:30, a to jednak będzie ze 2 godziny drogi do Wołowa.
No ale dosyć. To tyle tytułem wstępu, pora na PORA… a nie, to później (z tekstu dowiecie się o co chodzi), pora na drogę… nie, nie, to też nie to… nie na drogę, pora w drogę. Na drogę to dostaliśmy drożdżówkę. Jak to u Malo :)
"Zapachniało powiewem jesieni..."(*) czyli ELEKTRO egzekutor na wypasie
Mapa jak zawsze jaszczurowa - dość poglądowa i z dużą ilością wycinków do dopasowania. Tym razem jednak bez wycinków historycznych, dzisiaj właściwie same lidary. Dopasowujemy to co się da i ruszamy w drogę. Korekty i zmiany będą robione po drodze - "w locie".
Jesień czuć już w każdym oddechu. Chłód październikowego poranka, kolorowe drzewa i lekkie poranne mgły. No jest pięknie... trochę zimno, ale pięknie. Nie ma co narzekać. Ruszamy na południe. Obstawialiśmy, że Malo rozrzuci punkty w kierunku Wlenia, a tu taka niespodzianka - ruszamy w kierunku Doliny Bobru. Po przejechaniu pierwszych 200 metrów, zaczyna się klasyka czyli pchanie pod górę, bez ścieżki przez pole. To jest niesamowite na Dolnym Śląsku, nawet jak jesteśmy tam na urlopie, bez rajdu - zawsze, każdą wycieczkę rowerową niemal zaczynamy od pchania. Nie wiem jak to możliwe, ale tak już jest.
Ciśniemy pod górę, delektując ciszą jesiennego poranka, tu nagle BZZZZ.... BZZZ.... BZZZZ... Pastuchy. No nie!! Znowu. Jak na ostatnim Rajdzie Waligóry, gdzie zostałem wypieszczony za wszystkie czasy. Próbujemy przeprawić się przez przeszkody bezboleśnie, ale prąd ma inne plany. To nie pastuchy, to elektro-egzekutory!!! Jakie tu mają krowy, że potrzebują takiego kopa? Krowę taki strzał to chyba od razu zamienia w ciepły posiłek. BZZZ.... BZZZ....BZZZ.... Szkodnik ratuj się, giniemy.... BZZZZ....BZZZZ....BZZZZ.... Powinienem się cieszyć, bo ortopeda zawsze kierował mnie na prądy, ale kurde nie 22 000V. Kij z Voltami... napięcie to tylko różnica potencjałów (a te pastuchy tutaj to mają naprawdę dobry potencjał), ale Andre Marie (AMPERE) jest dziś morderczy. Czemu nie działa różnicówka? BZZZZZ.... jak to jej nie ma? Kto to rychtował, jak to przeszło odbiór? BZZZZZZZZZ.... Grześ!!!! puść ten przewód!!! BZZZZZZZZZZZZZ.... nie mogę, nie dam rady.... BZZZZZZZ.... Szkodnik, powiedz Simbie, że zostanie królem.... BZZZZZZZZZ.... Nie możesz umrzeć!!! Dziś twoja kolej mycia garów! Nie ma takiej opcji abyś umarł!!!
Przeszliśmy, punkt zebrany. To było naprawdę pozytywne - w znaczeniu dodatniej polaryzacji - doświadcznie... normalnie naładowałem baterię na lata.
Skała z widokiem 360 stopni
Tak, jest tutaj taka wielka skała, z takim widokiem. Ale nie chodzi mi tutaj tak naprawdę o zakres widoczności z tej skały, ale o wspomniany już rajd 360. Tutaj stał jeden z punktów na tamtym rajdzie - to bardzo fajnie, znowu odwiedzić to miejsce. Ech, bywam sentymentalny... nasze pierwsze 34-godzinne sponiewieranie się w błocie i brudzie. Tego się nie zapomina... to się leczy, aby nie mieć koszmarów. Powiedziałbym, że prądem ale dziś już podziękuję za tą opcję.
Szkodnik ciśnie na skałkę i odrysowuje na kartę znaki, jakie tam są. Jeszcze szybkie zdjęcie i już nas nie ma.
Spadamy już żółtym i niebieskim szlakiem w dół, w kierunku Bobru. "Chodź pomaluj mój szlak, na żółto i na niebiesko" (*) :)
Szkodnik vs skarpa - podejście pierwsze:
Szkodnik vs skarpa - podejście drugie (trzeba sposobem):
Tylko dla Orłów czyli za MALO silni na silnię
Skoro tytuł tego Jaszczur, to Kamienne Ściany to muszą takowe gdzieś wystąpić. Główną jest oczywiście zapora w Plichowicach, ale na razie podziwiamy ją z daleka. Punkty w jej okolicy będziemy zdobywać przy powrocie, bo wracać będziemy właśnie po drugiej stronie jeziora. Ruszamy zatem w poszukiwaniu innych kamiennych ścian. Pierwszą jest elektrownia, gdzie mamy odrysować emblemat nad jednym z jej wejść. Byliśmy w tym miejscu parę razy, jeżdżąc szlakami Doliny Bobru, ale nigdy nie zwróciłem uwagi na emblemat nad bramą. Oglądaliśmy elektrownię, przejeżdżaliśmy kładką nad jeziorem, ale tego orła nie widzieliśmy nigdy wcześniej.
Emblemat nad wejściem... emblemat nad wejściem? O co może chodzić?
Chwilę później wpadamy na kolejne kamienne ściany - zbiór różnego rodzaju ruin. Przez chwilę nie możemy znaleźć punkt, aż tu nagle... o k****. Jak On tam wlazł. Jak MY mamy tam wleźć, aby potwierdzić punkt kontrolny? Masakra. Widzimy, że kod punktu to X! czyli silnia z X (czemu nie n? wiadomo, że typ zmiennej można zdefiniować dowolnie, ale jednak x sugeruje w jakimś stopniu liczby rzeczywiste a nie naturalne. Do silni pasowałoby najbardziej n, chociaż matematyka jest piękna i radzi sobie z takimi problemami). A jakby komuś było mało, to polecam również ten filmik.
Jakbyśmy sobie tej silni nie definiowali, to my nie jesteśmy wystarczająco silni aby tam wleźć. Mamy wrażenie, że przy punkcie nie ma kredki, więc wpisujemy na naszą kartę X1 własnym długopisem. W bazie się okażę, że kredka jednak była i byli też tacy, co odpisali kod wymaganą kredką z lampionu, czyli musieli tam wleźć. Szacun.
Jakiej ORIENTacji był Król Artur i ile ważyły jego pory?
Król Artur? Z tego co pamiętam to posuwał Ginewrę i Morganę (jedną na plecach, a druga na boku), więc wychodziłoby że niby hetero.
Niemniej kojarzę, że uwielbiał również Lance-Lota, więc to już nie takie pewne :)
Czemu piszę o Królu Arturze w relacji z rajdu na orientację? No więc właśnie, Panie i Panowie… Siedlęcin. Wieża książęca.
Pasuje Wam? Król Artur na Dolnym Śląsku!! Jest XIV wiek, właśnie postawili wieżę, a jakiś artysta:
- Wieża nam wyszła na wypasie, ale trochę tu pusto. Jebn**łbym tu freska?
- O! Fresk to pomysł w pyteczkę. A masz jakiś pomysł, co narysować?
- Ostatnio jak byłem na Wyprawie Krzyżowej to opowiadali mi historię jakieś Sir Lancelota. Kupy się nie trzymała, ale słuchało się dobrze w przerwie napierd***nia z AXE'a niewiernych. Może ją zatem tutaj przedstawię.
Niesamowite to jest, po prostu niesamowite. XIV wiek, a Ci "freskują" historię Lancelota z Jeziora... nad Jeziorem Modrym w Siedlęcinie.
Wracając do rajdu, naszym zadaniem tutaj jest naszkicować wieżę od zadanej przez Malo strony. To zadanie dla Basi bo moje zdolności artystyczne nie pozwalają na wykonanie tej czynności na poziomie wyższym niż „upośledzony”.
Kiedy Basia szkicuje wieże, a ja trzaskam fotki nagle niemal znikąd pojawia się Malo. Pytamy co tu robi, a On że po pora przyjechał. Jakiego pora? Pora, na zupę (posiłek regeneracyjny w bazie rajdu). Potrzebuje 7 kg, a w Plichowicach nie mieli. W Siedlęcinie maja to kupił i zaraz wraca gotować ziemniaczano-porową. Pasuje Wam taki klimat? Jakie zdziwienie musiało być w sklepie, wchodzi taki Malo i rzuca „pora na zupę”. Ekspedientka na to: przecież nie ma jeszcze nawet 15:00. 7 kg pora na zupę dawaj, mówię :)
No tak było. Naprawdę. No, a do zupki to się jeszcze jakiś sucharek znajdzie: dzwoni baba do lekarza i „W jakich porach Pan przyjmuje”. W sztruksach .
Perła Zachodu wartaJaszczurowe limity mają czasem po 18 godzin, więc nie uda nam się zostać na całym rajdzie, ale i tak nie jest źle - dzięki temu, że nasz start na Tropicielu wypada o 00:30, to uda nam się zaliczyć większą część Jaszczura.
"Tęsknię za ciepłym dotykiem świtu,
tam gdzie jeziora mają barwę nefrytu,
tęsknię za miejscem dziecięcych przygód
tam gdzie powietrze ma zapach bursztynu
Dziś - ruszam w drogę, niosę ciężkie brzemię,
choć mam chłodne dłonie, to słońce goreje.
To jest przeznaczenie, które każe mi iść naprzód
Kochana Drużyno - NIE ZWALNIAJMY MARSZU" (*)
To właśnie czuję kiedy jedziemy na Jaszczura – Kamienne Ściany. Jaszczur to jeden z naszych ulubionych rajdów a Dolny Śląsk to jedno z najpiękniejszych polskich województw, które my po prostu uwielbiamy. Byliśmy tu dziesiątki razy: od Gór Izerskich, przez Rudawy Janowickie czy Góry Kamienne po Stawy Milickie, ale zawsze, po prostu zawsze kochamy tu wracać. A dziś mamy ZNOWU piękne połączenie, czyli Jaszczur na Pogórzu Izerskim.
Czemu znowu? Bo dokładnie rok temu, w końcówce października, niedaleko stąd odbywał się inny Jaszczur, a my podążaliśmy wtedy Ścieżką Muflona. Była to jeden z tych rajdów, który sponiewierał nas naprawdę zacnie i srogo… był to także jeden z najwspanialszych rajdów w naszej karierze. Jeśli kiedyś pokuszę się o zestawienie naszych najlepszych (subiektywnie oczywiście) rajdowych przygód, to na liście tej znajdziecie "Jaszczur – Ścieżka Muflona".
Lekkie uczucie deja vu towarzyszy nam zatem właściwie od samego początku wyprawy. Znowu wyruszamy o 3:00 w nocy w kierunku Sudetów i lecimy, niemal pustą o tej godzinie A4-rką. Co więcej deja vu jest związane nie tylko z zeszłorocznym Jaszczurem. Jedziemy przecież do Plichowic, nad Zaporę. Tuż obok jest Wieża Rycerska w Siedlęcinie, a gdzieś niedaleko zamek we Wleniu, czyli atrakcje Doliny Bobru. To tereny także innej naszej przygody – naszego pierwszego, ponad-dobowego (34 godz) rajdu – team 360, z bazą w Szklarskiej Porębie. Oj wiele się wtedy działo... Na przykład, prawie zabił nas Pan z Niedźwiedziem na smyczy, a kajaki... zamiast nimi płynąć, to nieśliśmy je niebieskim szlakiem w lesie, ku wielkiemu zdziwieniu gapiów.
No i ten nieśmiertelny żart o kajaku i patelniach – jak ktoś nie zna, odsyłam do relacji z tamtej imprezy. Tutaj znajdziecie wszystko o powyższych zdarzeniach.
A Rudawskie czy Kaczawskie Wyrypy? Także zahaczały o te tereny i to niejednokrotnie!!.
Jedziemy zatem - po raz kolejny w Krainę Wygasłych Wulkanów - tropić Jaszczura dniem i n… ano właśnie, tym razem nie nocą.
Nocą to przejeżdżamy na Tropiciela do Wołowa („nad” Wrocławiem), czyli znowu łapiemy dwie imprezy w jeden dzień.
W związku z tym chcieliśmy być w Plichowicach najwcześniej jak się da, bo o 22:00 najpóźniej musimy opuścić bazę. Nasza start na Tropicielu mamy o 00:30, a to jednak będzie ze 2 godziny drogi do Wołowa.
No ale dosyć. To tyle tytułem wstępu, pora na PORA… a nie, to później (z tekstu dowiecie się o co chodzi), pora na drogę… nie, nie, to też nie to… nie na drogę, pora w drogę. Na drogę to dostaliśmy drożdżówkę. Jak to u Malo :)
"Zapachniało powiewem jesieni..."(*) czyli ELEKTRO egzekutor na wypasie
Mapa jak zawsze jaszczurowa - dość poglądowa i z dużą ilością wycinków do dopasowania. Tym razem jednak bez wycinków historycznych, dzisiaj właściwie same lidary. Dopasowujemy to co się da i ruszamy w drogę. Korekty i zmiany będą robione po drodze - "w locie".
Jesień czuć już w każdym oddechu. Chłód październikowego poranka, kolorowe drzewa i lekkie poranne mgły. No jest pięknie... trochę zimno, ale pięknie. Nie ma co narzekać. Ruszamy na południe. Obstawialiśmy, że Malo rozrzuci punkty w kierunku Wlenia, a tu taka niespodzianka - ruszamy w kierunku Doliny Bobru. Po przejechaniu pierwszych 200 metrów, zaczyna się klasyka czyli pchanie pod górę, bez ścieżki przez pole. To jest niesamowite na Dolnym Śląsku, nawet jak jesteśmy tam na urlopie, bez rajdu - zawsze, każdą wycieczkę rowerową niemal zaczynamy od pchania. Nie wiem jak to możliwe, ale tak już jest.
Ciśniemy pod górę, delektując ciszą jesiennego poranka, tu nagle BZZZZ.... BZZZ.... BZZZZ... Pastuchy. No nie!! Znowu. Jak na ostatnim Rajdzie Waligóry, gdzie zostałem wypieszczony za wszystkie czasy. Próbujemy przeprawić się przez przeszkody bezboleśnie, ale prąd ma inne plany. To nie pastuchy, to elektro-egzekutory!!! Jakie tu mają krowy, że potrzebują takiego kopa? Krowę taki strzał to chyba od razu zamienia w ciepły posiłek. BZZZ.... BZZZ....BZZZ.... Szkodnik ratuj się, giniemy.... BZZZZ....BZZZZ....BZZZZ.... Powinienem się cieszyć, bo ortopeda zawsze kierował mnie na prądy, ale kurde nie 22 000V. Kij z Voltami... napięcie to tylko różnica potencjałów (a te pastuchy tutaj to mają naprawdę dobry potencjał), ale Andre Marie (AMPERE) jest dziś morderczy. Czemu nie działa różnicówka? BZZZZZ.... jak to jej nie ma? Kto to rychtował, jak to przeszło odbiór? BZZZZZZZZZ.... Grześ!!!! puść ten przewód!!! BZZZZZZZZZZZZZ.... nie mogę, nie dam rady.... BZZZZZZZ.... Szkodnik, powiedz Simbie, że zostanie królem.... BZZZZZZZZZ.... Nie możesz umrzeć!!! Dziś twoja kolej mycia garów! Nie ma takiej opcji abyś umarł!!!
Przeszliśmy, punkt zebrany. To było naprawdę pozytywne - w znaczeniu dodatniej polaryzacji - doświadcznie... normalnie naładowałem baterię na lata.
Skała z widokiem 360 stopni
Tak, jest tutaj taka wielka skała, z takim widokiem. Ale nie chodzi mi tutaj tak naprawdę o zakres widoczności z tej skały, ale o wspomniany już rajd 360. Tutaj stał jeden z punktów na tamtym rajdzie - to bardzo fajnie, znowu odwiedzić to miejsce. Ech, bywam sentymentalny... nasze pierwsze 34-godzinne sponiewieranie się w błocie i brudzie. Tego się nie zapomina... to się leczy, aby nie mieć koszmarów. Powiedziałbym, że prądem ale dziś już podziękuję za tą opcję.
Szkodnik ciśnie na skałkę i odrysowuje na kartę znaki, jakie tam są. Jeszcze szybkie zdjęcie i już nas nie ma.
Spadamy już żółtym i niebieskim szlakiem w dół, w kierunku Bobru. "Chodź pomaluj mój szlak, na żółto i na niebiesko" (*) :)
Szkodnik vs skarpa - podejście pierwsze:
Szkodnik vs skarpa - podejście drugie (trzeba sposobem):
Tylko dla Orłów czyli za MALO silni na silnię
Skoro tytuł tego Jaszczur, to Kamienne Ściany to muszą takowe gdzieś wystąpić. Główną jest oczywiście zapora w Plichowicach, ale na razie podziwiamy ją z daleka. Punkty w jej okolicy będziemy zdobywać przy powrocie, bo wracać będziemy właśnie po drugiej stronie jeziora. Ruszamy zatem w poszukiwaniu innych kamiennych ścian. Pierwszą jest elektrownia, gdzie mamy odrysować emblemat nad jednym z jej wejść. Byliśmy w tym miejscu parę razy, jeżdżąc szlakami Doliny Bobru, ale nigdy nie zwróciłem uwagi na emblemat nad bramą. Oglądaliśmy elektrownię, przejeżdżaliśmy kładką nad jeziorem, ale tego orła nie widzieliśmy nigdy wcześniej.
Emblemat nad wejściem... emblemat nad wejściem? O co może chodzić?
Chwilę później wpadamy na kolejne kamienne ściany - zbiór różnego rodzaju ruin. Przez chwilę nie możemy znaleźć punkt, aż tu nagle... o k****. Jak On tam wlazł. Jak MY mamy tam wleźć, aby potwierdzić punkt kontrolny? Masakra. Widzimy, że kod punktu to X! czyli silnia z X (czemu nie n? wiadomo, że typ zmiennej można zdefiniować dowolnie, ale jednak x sugeruje w jakimś stopniu liczby rzeczywiste a nie naturalne. Do silni pasowałoby najbardziej n, chociaż matematyka jest piękna i radzi sobie z takimi problemami). A jakby komuś było mało, to polecam również ten filmik.
Jakbyśmy sobie tej silni nie definiowali, to my nie jesteśmy wystarczająco silni aby tam wleźć. Mamy wrażenie, że przy punkcie nie ma kredki, więc wpisujemy na naszą kartę X1 własnym długopisem. W bazie się okażę, że kredka jednak była i byli też tacy, co odpisali kod wymaganą kredką z lampionu, czyli musieli tam wleźć. Szacun.
Jakiej ORIENTacji był Król Artur i ile ważyły jego pory?
Król Artur? Z tego co pamiętam to posuwał Ginewrę i Morganę (jedną na plecach, a druga na boku), więc wychodziłoby że niby hetero.
Niemniej kojarzę, że uwielbiał również Lance-Lota, więc to już nie takie pewne :)
Czemu piszę o Królu Arturze w relacji z rajdu na orientację? No więc właśnie, Panie i Panowie… Siedlęcin. Wieża książęca.
Pasuje Wam? Król Artur na Dolnym Śląsku!! Jest XIV wiek, właśnie postawili wieżę, a jakiś artysta:
- Wieża nam wyszła na wypasie, ale trochę tu pusto. Jebn**łbym tu freska?
- O! Fresk to pomysł w pyteczkę. A masz jakiś pomysł, co narysować?
- Ostatnio jak byłem na Wyprawie Krzyżowej to opowiadali mi historię jakieś Sir Lancelota. Kupy się nie trzymała, ale słuchało się dobrze w przerwie napierd***nia z AXE'a niewiernych. Może ją zatem tutaj przedstawię.
Niesamowite to jest, po prostu niesamowite. XIV wiek, a Ci "freskują" historię Lancelota z Jeziora... nad Jeziorem Modrym w Siedlęcinie.
Wracając do rajdu, naszym zadaniem tutaj jest naszkicować wieżę od zadanej przez Malo strony. To zadanie dla Basi bo moje zdolności artystyczne nie pozwalają na wykonanie tej czynności na poziomie wyższym niż „upośledzony”.
Kiedy Basia szkicuje wieże, a ja trzaskam fotki nagle niemal znikąd pojawia się Malo. Pytamy co tu robi, a On że po pora przyjechał. Jakiego pora? Pora, na zupę (posiłek regeneracyjny w bazie rajdu). Potrzebuje 7 kg, a w Plichowicach nie mieli. W Siedlęcinie maja to kupił i zaraz wraca gotować ziemniaczano-porową. Pasuje Wam taki klimat? Jakie zdziwienie musiało być w sklepie, wchodzi taki Malo i rzuca „pora na zupę”. Ekspedientka na to: przecież nie ma jeszcze nawet 15:00. 7 kg pora na zupę dawaj, mówię :)
No tak było. Naprawdę. No, a do zupki to się jeszcze jakiś sucharek znajdzie: dzwoni baba do lekarza i „W jakich porach Pan przyjmuje”. W sztruksach .
Widzieliście kiedyś schronisko górskie z Latarnią Morską? Takie rzeczy tylko na Dolnym Śląsku. Panie i Panowie, oto PERŁA ZACHODU. Schronisko, gdzie polecamy zatrzymać się kiedyś na obiad. Na jednym wakacjach to non-stop tu po rowerowych wyprawach zawijaliśmy.
Punkt jest po drugiej stronie jeziora. Przeprawiamy się przez mostek i odnajdujemy cypel. Oczywiście, do punkty prowadzi niemal pionowa ściana. Idę na czworakach, wychodzę na szczyt ale nie ma tutaj nic. Obchodzę skały dookoła, ale lampionu nie ma. Patrzę na mapę - to musi być tutaj. Po 15 minutach bezowocnego szukanie schodzę na dół, a Szkodnik wychodzi na górę - rozejrzeć się na nowo, na świeżo. Chwilę później wraca i potwierdza, że nigdzie lampionu nie ma. Wpisujemy w kartę BPK - brak punktu kontrolnego i ciśniemy dalej. Na szukaniu punktu zeszło nam 45 min... bardzo dużo.
W bazie okaże się, że punkt był... ale nie tym cyplu co był zaznaczony na mapie. Malo się pomylił i rozstawił go nie na tym cyplu co trzeba. To się czasem zdarza każdemu, a w całej naszej jaszczurowej historii - zdarzyło się to pierwszy raz.
Szkoda tylko straconego czasu, bo jak Perła Zachodu była warta, to krążenie pod nie-tym-co-trzeba wzgórzu już takiego zachodu warte nie było. Straciliśmy sporo czasu tutaj.
Trzeba mieć nie po kolei aby eksponować swoje turbozespoły
Tak wiem… ten tytuł brzmi źle. Bardzo źle.
Zwłaszcza słowa eksponować i turbo nie powinny znaleźć się w tym samym
zdaniu, no ale tak wszyło.
Nasze kolejne zadanie to wyznaczyć azymut i odległość do najwyższego komina ze wskazanego miejsca. Jest tylko jeden problem - wskazane miejsce to wiadukt kolejowy. Czynny wiadukt kolejowy. Trzeba na niego wleźć, uważając na SOK'istów i dostać się na jego środek... i oby wtedy nie leciał tędy żaden pociąg, bo będzie ciekawie. BHP tak bardzo.
Cóż, do tej pory (znowu te pory!!!) tory i inne punkty kolejowe to był konik Marcina F. na Rajdach Katowice, ale widzę że to jest zaraźliwe i teraz przyszła kolej na Malo :)
Łapiemy szybki pomiar azymutu i spadamy... tzn. nie z wiaduktu. No niby, z wiaduktu, ale nie spadamy - spadamy, tylko spadamy - uciekamy nim poczujemy (jadący) do tego miejsca jakiś większy pociąg.
Następny punkt to policzenie turbozespołów elektrowni. Nie wszystkich oczywiście, ale tych eksponowanych :)
Jest tego tutaj trochę, ale ogarniamy jeszcze liczby od 1 do 6, więc udaje nam się uporać z tym zadaniem.
Cóż, do tej pory (znowu te pory!!!) tory i inne punkty kolejowe to był konik Marcina F. na Rajdach Katowice, ale widzę że to jest zaraźliwe i teraz przyszła kolej na Malo :)
Łapiemy szybki pomiar azymutu i spadamy... tzn. nie z wiaduktu. No niby, z wiaduktu, ale nie spadamy - spadamy, tylko spadamy - uciekamy nim poczujemy (jadący) do tego miejsca jakiś większy pociąg.
Następny punkt to policzenie turbozespołów elektrowni. Nie wszystkich oczywiście, ale tych eksponowanych :)
Jest tego tutaj trochę, ale ogarniamy jeszcze liczby od 1 do 6, więc udaje nam się uporać z tym zadaniem.
Bitwa pod Trafalgarem czyli punktów tutaj MNOgo
Wchodzimy na lidar, na którym jest MNOgo punktów bo są tutaj aż 3 do odnalezienia. Punkty M, N oraz O. To jeden z trudniejszych lidarów, ale postanawiamy się wyazumutować od zakrętu drogi i cisnąc przez krzory. Nie ma innej opcji złapania tego punktu. Ukrywamy rowery z dala od drogi, w "choinkach" i ruszamy z buta. Krzory okazują się dorodne: drapią, parzą i tną. Do tego robi się naprawdę stromo. Łapiemy pierwszy punkt na małej skałce, a potem ponownie z pomocą azymutu idziemy na kolejny. Okazuje się on dużą platformą widokową, a na karcie należy naszkicować plan ustawienia metalowych barierek. Okazuje się, że to miejsce nazywa się TRAFALGAREM. Oczywiście, że prowadzi tutaj normalna droga, nawet ta sama od zakrętu której się azymutowaliśmy, no ale my nie mamy normalnej mapy. Mamy laserowy skan terenu...
Tym sposobem przedzieraliśmy się przez okrutne zło leśne, zamiast wjechać tutaj rowerem od ścieżki.
Taka nasza prywatna bitwa pod Trafalgarem... bitwa z kolczastymi przyjaciółmi, stromiznami, wiatrołomami. No cały Jaszczur...
W przeciwieństwie do prawdziwej bitwy, która była właściwie ostatnią wielka bitwą żaglowców w historii świata, czuję że to nasza NIE ostatnia taka bitwa z leśnym złem :)
Tym sposobem przedzieraliśmy się przez okrutne zło leśne, zamiast wjechać tutaj rowerem od ścieżki.
Taka nasza prywatna bitwa pod Trafalgarem... bitwa z kolczastymi przyjaciółmi, stromiznami, wiatrołomami. No cały Jaszczur...
W przeciwieństwie do prawdziwej bitwy, która była właściwie ostatnią wielka bitwą żaglowców w historii świata, czuję że to nasza NIE ostatnia taka bitwa z leśnym złem :)
"Kiedy trzaśnie bariera na moście
i runę w spienione fale rzeki,
rzucą się lekarze na oślep
dusząc mnie w szponach swojej opieki
Lecz ja mimo to umrę i stanę tam, gdzie zupełnie pusto
Wiem, że właśnie Ona przykryje kocem moje łóżko" (*)
Oj trzasnąć może, bo to już naprawdę wiekowy most. Trochę też w nie najlepszym stanie. Co ciekawe jeszcze niedawno kursowały tędy pociągi. Pamiętam jak na jednej z naszych wakacyjnych wypraw, obecność pociągu na tym moście naprawdę nas zaskoczyła i stwierdziliśmy, że Maszynista powinien mieć jakiś dodatek, za pracę w warunkach zagrożenia życia.
Gdy wchodzimy na mostek, beleczki wesoło sobie skrzypią... skrzypią i szepcą o rychłym upadku z wysokości do jeziora. Idziemy jednak dalej, latarkami oświecając dziury i inne pułapki. Lampion wisi dokładnie na środku mostu. Z przeciwka nagle światło - POCIĄG !!!... nie, nie, to tylko inna ekipa (piesza), która zdąża na punkt z innej strony. Ponoć Oni mieli gorzej, bo z tamtej strony mostu brakowało jeszcze więcej belek i desek.
Gdy wchodzimy na mostek, beleczki wesoło sobie skrzypią... skrzypią i szepcą o rychłym upadku z wysokości do jeziora. Idziemy jednak dalej, latarkami oświecając dziury i inne pułapki. Lampion wisi dokładnie na środku mostu. Z przeciwka nagle światło - POCIĄG !!!... nie, nie, to tylko inna ekipa (piesza), która zdąża na punkt z innej strony. Ponoć Oni mieli gorzej, bo z tamtej strony mostu brakowało jeszcze więcej belek i desek.
Filar - Syn Oszczepnika, na czele kolumny
Jeśli czytaliście „Pana Lodowego Ogrodu” (jak nie
to, to bardzo polecam bo to naprawdę świetna książka i nawet jak nie
przepadacie za fantasy, to wg mnie ta pozycja wyróżnia się zarówno
pomysłem, jak i jakością warsztatu pisarskiego), to
wiecie kim był Filar – Syn Oszczepnika. To kolejne z naszych zadań, aby
policzyć filary na starej stacji kolejowej w Plichowicach. Docieramy tam
już po zmroku i wpadamy na imprezę lokalnej społeczności. Pytają nas co
robimy, kiedy chodzi od słupa do słupa i coś liczymy.
Mówimy, że musimy policzyć filary – najpierw trochę zaskoczeni, zaczynają nam pomagać, ale pojawia
się z ich strony pytanie czy filar to to samo co kolumna i czy my w ogóle na pewno
wiemy co robimy :)
Towarzystwo bardzo miło, acz trochę wstawione, więc liczenie nie idzie im zbyt sprawnie. Podają nam trochę losowe liczby. Zadanie jednak naprawdę ich zaaferowało: „od lat tutaj mieszkam, ale nigdy się nie zastanawiałem ile tu jest filarów”.
Myślę, że byłoby to jednak trochę niepokojące gdy takie rzeczy były przedmiotem twojej codziennej troski… albo byłbyś po prostu Inspektorem Budowlanym… albo Budowlańcem, co zakosił jeden z filarów i teraz próbował wyczaić czy konstrukcja wytrzyma i czy się ktoś nie kapnie, że jednego brakuje.
Wychodzi na to, że mamy 20 wolnostojących i 4 „wpisane” w ścianę. Koledzy zadowoleni, że mogli nam pomóc wracając do raczenia się trunkami, a my ruszamy dalej.
Towarzystwo bardzo miło, acz trochę wstawione, więc liczenie nie idzie im zbyt sprawnie. Podają nam trochę losowe liczby. Zadanie jednak naprawdę ich zaaferowało: „od lat tutaj mieszkam, ale nigdy się nie zastanawiałem ile tu jest filarów”.
Myślę, że byłoby to jednak trochę niepokojące gdy takie rzeczy były przedmiotem twojej codziennej troski… albo byłbyś po prostu Inspektorem Budowlanym… albo Budowlańcem, co zakosił jeden z filarów i teraz próbował wyczaić czy konstrukcja wytrzyma i czy się ktoś nie kapnie, że jednego brakuje.
Wychodzi na to, że mamy 20 wolnostojących i 4 „wpisane” w ścianę. Koledzy zadowoleni, że mogli nam pomóc wracając do raczenia się trunkami, a my ruszamy dalej.
Szkodnik cierpi na widzenie tunelowe...
Słowo wprowadzenia: widzenie tunelowe to oczywiście wada wzroku, ale według pewnego Wielkiego Taktyka (Ci, którzy wiedzą że na pewnym etapie mojego życia trudniłem się rozwiązywaniem "Kryminalnych Zagadek Krakowa", wiedzą także o kim mowa) jest to sztywność poznawcza, która polega na tym, że nie widzi się innych rozwiązań i żadnych alternatyw. Zgadzam się w 100%, gość nie widział żadnych alternatyw do swoich iście taktycznych wizji... potem czasem zapłakał nad swoim losem. Niemniej jako, że łzy stówkami z policzków sobie ocierał, to taki bardzo nieszczęśliwy to on nie był.
Dziś to jednak Szkodnik wykaże się widzeniem tunelowym...
Kolejne zadanie jest bardzo ciekawe. Na mapie mamy dwa punkty zaznaczone w tym samym miejscu, ale w instrukcji do zadnia mamy napisane, że mamy odnaleźć dwa różne lampiony. Włażę na jakąś pioną ścianę, zjeżdżam na ryju, włażę ponownie, znowu zjeżdżam... aż w końcu udaje mi się wygramolić na górę. Jest lampion, ale tylko jeden. Obszukuje okolice punkty, ale nic. Krążę i krążę, ale nie udaje mi się odnaleźć drugiego lampionu. W bazie dowiem się, że pod wzgórzem był tunel i drugi punkt był dokładnie w tym samym miejscu, co pierwszy, ale pod ziemią - w tunelu. Mocne, mocne
ALE... ja nie zauważyłem na mapie tunelu. Szkodnik zauważył, nawet ktoś Go tam pytał czy da się tym tunelem przejść (kiedy ja krążyłem na szczycie w poszukiwaniu lampionu). Szkodnik udzielił wyczerpujący instrukcji i czekał aż zlezę... słowem się nie odezwał o tunelu. To nie pierwszy raz spotykamy się z taką zagadkę. Gdyby się Szkodniczek odezwał słowem o tunelu, to byśmy go sprawdzili natychmiast, a tak odjechaliśmy w stronę zachodzącego słońca (a przepraszam, słońce to zaszło jakieś 2 godziny temu) - w stronę mroku, z jednym punktem a nie dwoma. Słowem pogratulować: ja jak ślepy koń na wyścigach: "nie widzę przeszkód", tunelu także. Szkodnik o tunelu wie, ale postanawia nic nie mówić, bo po co... może sam się domyślę :D
Dziś to jednak Szkodnik wykaże się widzeniem tunelowym...
Kolejne zadanie jest bardzo ciekawe. Na mapie mamy dwa punkty zaznaczone w tym samym miejscu, ale w instrukcji do zadnia mamy napisane, że mamy odnaleźć dwa różne lampiony. Włażę na jakąś pioną ścianę, zjeżdżam na ryju, włażę ponownie, znowu zjeżdżam... aż w końcu udaje mi się wygramolić na górę. Jest lampion, ale tylko jeden. Obszukuje okolice punkty, ale nic. Krążę i krążę, ale nie udaje mi się odnaleźć drugiego lampionu. W bazie dowiem się, że pod wzgórzem był tunel i drugi punkt był dokładnie w tym samym miejscu, co pierwszy, ale pod ziemią - w tunelu. Mocne, mocne
ALE... ja nie zauważyłem na mapie tunelu. Szkodnik zauważył, nawet ktoś Go tam pytał czy da się tym tunelem przejść (kiedy ja krążyłem na szczycie w poszukiwaniu lampionu). Szkodnik udzielił wyczerpujący instrukcji i czekał aż zlezę... słowem się nie odezwał o tunelu. To nie pierwszy raz spotykamy się z taką zagadkę. Gdyby się Szkodniczek odezwał słowem o tunelu, to byśmy go sprawdzili natychmiast, a tak odjechaliśmy w stronę zachodzącego słońca (a przepraszam, słońce to zaszło jakieś 2 godziny temu) - w stronę mroku, z jednym punktem a nie dwoma. Słowem pogratulować: ja jak ślepy koń na wyścigach: "nie widzę przeszkód", tunelu także. Szkodnik o tunelu wie, ale postanawia nic nie mówić, bo po co... może sam się domyślę :D
"I w tym momencie wiem, że niektórzy się oburzą, Ona ma 16 lat, a ja mam dużo za dużo..." (*)
Uderzamy na nasz ostatni punkt dzisiaj - trzeba się zbierać do bazy. Przeprawiamy się przez zaporę i wchodzimy w las. Musimy odnaleźć dość wysoko położony punkt widokowy. Idziemy do góry stromą ścieżką, ale nie jesteśmy pewni czy dobrze skręciliśmy. Nagle ktoś nas woła "tutaj, tutaj".
No to lecimy w stronę głosu... a tu BUM taka scena.
Jakiś brodaty gość SIEDZI właściwie na lampionie i to nie sam... ale z dziewczyną, na oko koło 16 lat.
Koleś ma na bidę z 50 lat. Zagaduje do nas: "ha ha ale mnie nakryliście na uwodzeniu 16-stki"
Ciężko potraktować to jak żart, bo lepią się do siebie naprawdę mocno. Mówimy, że podbijemy punkt i nie będziemy przeszkadzać, a Oni żebyśmy się przysiedli, zrobili sobie z Nimi zdjęcia, bo Im koledzy i koleżanki nie uwierzą, że ktoś ich nakrył nocą w lesie... i to ktoś szukający kartek na drzewach.
Mówimy grzecznie, że dziękujemy ale spieszymy się, ale gość nie odpuszcza i zagaduje - jak Wam się podoba 16-którą uwiodłem.
Ona do Niego: "Ty mnie, raczej ja Ciebie"
On: "O nie, nie 16-tki to moja specjalność."
Ona: "Ho ha a Żona wie"
On: "Tak, a Tata?"
Ona: "Przecież Tata Cię lubi"
Jestem trochę w trybie "I don't wanna live on this planet anymore...", mam ochotę dodać do tego Tata Cię lubi "chyba aż za mocno i dlatego to czasem piecze", ale gryzę się w język.
Spadamy, ale Ci nadal wołają za nami, że zdjęcie by chcieli, bo to pierwszy raz, jak ich ktoś nakrył w lesie i koledzy Im nie uwierzą.
Jeszcze z takimi szperaczami na kaskach, to wyglądamy pro i będą mieć extra na pamiątkę złapania na gorącym uczynku...
Dziwne mają ludzie zachcianki :)
Ech...
No to lecimy w stronę głosu... a tu BUM taka scena.
Jakiś brodaty gość SIEDZI właściwie na lampionie i to nie sam... ale z dziewczyną, na oko koło 16 lat.
Koleś ma na bidę z 50 lat. Zagaduje do nas: "ha ha ale mnie nakryliście na uwodzeniu 16-stki"
Ciężko potraktować to jak żart, bo lepią się do siebie naprawdę mocno. Mówimy, że podbijemy punkt i nie będziemy przeszkadzać, a Oni żebyśmy się przysiedli, zrobili sobie z Nimi zdjęcia, bo Im koledzy i koleżanki nie uwierzą, że ktoś ich nakrył nocą w lesie... i to ktoś szukający kartek na drzewach.
Mówimy grzecznie, że dziękujemy ale spieszymy się, ale gość nie odpuszcza i zagaduje - jak Wam się podoba 16-którą uwiodłem.
Ona do Niego: "Ty mnie, raczej ja Ciebie"
On: "O nie, nie 16-tki to moja specjalność."
Ona: "Ho ha a Żona wie"
On: "Tak, a Tata?"
Ona: "Przecież Tata Cię lubi"
Jestem trochę w trybie "I don't wanna live on this planet anymore...", mam ochotę dodać do tego Tata Cię lubi "chyba aż za mocno i dlatego to czasem piecze", ale gryzę się w język.
Spadamy, ale Ci nadal wołają za nami, że zdjęcie by chcieli, bo to pierwszy raz, jak ich ktoś nakrył w lesie i koledzy Im nie uwierzą.
Jeszcze z takimi szperaczami na kaskach, to wyglądamy pro i będą mieć extra na pamiątkę złapania na gorącym uczynku...
Dziwne mają ludzie zachcianki :)
Ech...
"...odcisk szminki na koszuli, nadal daje o Niej znać.
Bo kto by pomyślał, że nie dało się jej sprać.
W jej szklanych oczach, zobaczyłem mój miniony czas
nie wiesz ile oddałbym tej nocy, za jej pierwszy raz....
... nie ma happy endu, choćbym o to stanął w szranki
bo musiała wrócić do rodziców od koleżanki
jej Ojciec by mnie zabił - ja bym nie powstrzymał Go
i kto by pomyślał, że nie dziwi mnie to..." :D :D :D
Żegnamy się i zostawiamy ich niepocieszonych, bez zdjęcia... ale nim znikniemy w mroku, zły humor Im przechodzi i przechodzą do zdjęć ale chyba garderoby.
Jedzenie jakieś takie porowate… PORA zatem Tropić inne rarytaski.
Wpadamy do bazy kilka minut przed 21:00. Planowo – tak aby odpocząć, coś zjeść, przebrać się i ruszać na Tropiciela.
To dziwne uczucie tak wcześnie zjeżdżać z Jaszczura, ale dzisiaj tak musi być.
Dostajemy talerz zupy porowej, z możliwością dokładki, a baza aż wrze… wszyscy dyskutują ile było filarów na stacji i czy powinno podawać się te „wbudowane” w ścianę czy nie. Pojawiają się głosy, że chodziło o kolumny a nie filary.
To wygląda naprawdę dziwnie – grupa ludzi zażerających się porami, debatuje czy filar to to samo co kolumna, zastanawia się czym różni się on od przęsła, podpory i pylonu. Mówię do Basi, weź ich zniszcz normą budowlaną – niech zamilkną i pokłonią się NORMALIZACJI, ale Basia sama pałaszuje (czujecie ten szermierczy klimat – PAŁASZuje) zupę i nie ma czasu na debaty budowlane. Szkodnik wpieprza pory, aż Mu się uszy trzęsą... chociaż zawsze mówił, że ZAPORE (Plichowicką...) nie przepada. Nie wierzcie jednak Szkodnikowi, tak tylko mówi, bo jak moja Mama zrobi sałatkę z pora, jabłka i śmietany to czasem Szkodnik ją pochłonie nim ja się zorientuje, że ją podano na stół !!!
Zostawiamy spierające się towarzystwo bo na nas już PORA!!
Ruszamy przez noc... na Tropiciela, ale to już całkiem inna historia.
To dziwne uczucie tak wcześnie zjeżdżać z Jaszczura, ale dzisiaj tak musi być.
Dostajemy talerz zupy porowej, z możliwością dokładki, a baza aż wrze… wszyscy dyskutują ile było filarów na stacji i czy powinno podawać się te „wbudowane” w ścianę czy nie. Pojawiają się głosy, że chodziło o kolumny a nie filary.
To wygląda naprawdę dziwnie – grupa ludzi zażerających się porami, debatuje czy filar to to samo co kolumna, zastanawia się czym różni się on od przęsła, podpory i pylonu. Mówię do Basi, weź ich zniszcz normą budowlaną – niech zamilkną i pokłonią się NORMALIZACJI, ale Basia sama pałaszuje (czujecie ten szermierczy klimat – PAŁASZuje) zupę i nie ma czasu na debaty budowlane. Szkodnik wpieprza pory, aż Mu się uszy trzęsą... chociaż zawsze mówił, że ZAPORE (Plichowicką...) nie przepada. Nie wierzcie jednak Szkodnikowi, tak tylko mówi, bo jak moja Mama zrobi sałatkę z pora, jabłka i śmietany to czasem Szkodnik ją pochłonie nim ja się zorientuje, że ją podano na stół !!!
Zostawiamy spierające się towarzystwo bo na nas już PORA!!
Ruszamy przez noc... na Tropiciela, ale to już całkiem inna historia.
CYTATY:
1) MC Sobieski "Drużyna Pierścienia"
2) Ballad Jaskra "Zapachniało powiewem jesieni" z "Wiedźmina"
3) Parafraza piosenki 2+1 "Chodź pomaluj mój świat"
4) Wiersz Boba Dylana
5 i 6) Wojtek Szumski "Kto by pomyślał"
Kategoria Rajd, SFA