Tropiciel 26
-
DST
61.00km
-
Sprzęt VENOM
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 października 2018 | dodano: 26.10.2018
Oto i druga część opowieści o tych, którzy wzgardzili snem. Z
"Jaszczura - Kamienne Sciany" wyjeżdżamy około 22:00. Do Wołowa z Plichowic
mamy 2 godziny drogi, a nasz start wypada o 00:30. Tutaj ponownie
chcielibyśmy podziękować ekipie Tropiciela, za przychylenie się do
naszej prośby i ustawienia naszego startu najpóźniej jak się da. Kolejny
raz przepraszamy za kłopoty i raz jeszcze obiecujemy, że na pewno NIE
będzie to ostatni raz. Dwa rajdy - jeden w dzień, drugi w nocy to
świetna zabawa i bardzo nas cieszy, że po raz kolejny udało się złapać
taką parę imprez.
Do Wołowa przybywamy parę minut po północy,
niemal spóźnieni bo droga nam się trochę przedłużyła. W biegu niemal ściągamy rowery z auta, rejestrujemy się i na starcie meldujemy
się... minutę po naszej godzinie startowej. Masakra, ciągle w
biegu. Owszem na własne życzenie, ale jednak ciągle w biegu :)
Miasto zasypia, budzi się Mafia... czyli "wielu Bothan zginęło, aby dostarczyć nam te informacje" (*)
Miasto zasypia, budzi się Mafia... czyli "wielu Bothan zginęło, aby dostarczyć nam te informacje" (*)
Każdy
Tropiciel ma jakiś motyw przewodni: było skażenie, były słowiańskie
Demony, a dziś walczyć będziemy z układami mafijnymi. Pierwsza część tytuł tego
rozdziału nawiązuje oczywiście do popularnej gry "Mafia" i ogólnie
bardzo pasuje do klimatu dzisiejszej imprezy. Wołów dawno już zasnął, a
my ruszamy w noc. Jesteśmy dzisiaj agentami wywiadu, którzy mają uzyskać
informacje pozwalające na rozbicie rządzących tym miastem gangów. Nadarza się ku temu idealna
okazja, bo właśnie zmarł "Capo di Tutti Capi" i w grupie rozpoczęła się
wewnętrzna walka o schedę po Nim.
Każdy z Gangsterów
posiada fragment kodu, który ułożony w całość i odszyfrowany pozwoli
uzyskać dostęp do sejfu. A w nim? No właśnie, tego się trzeba
dowiedzieć... ponoć będzie tam coś co pozwoli pokonać Mafię.
Otrzymujemy
jeszcze dodatkową informację - wyrwaną gangom niemal w ostatniej
chwili. Nie powinniśmy dziś ufać mapie. Niektóre ścieżki wyprowadzą nas na
manowce, a tam gdzie nie ma dróg, odnajdziemy trakty prowadzące do celu.
Na tym etapie nie wiemy jeszcze jak bardzo dotknie nas dziś to zjawisko, ale nie uprzedzajmy faktów. Planujemy nasz wariat przejazdu i ruszamy w noc...
Zdjęcie ze startu pochodzi z oficjalnej galerii Tropiciela, pozwoliliśmy sobie je pożyczyć na potrzeby relacji :)
Może łuska do portfela na szczęście?
Ruszamy w noc i pierwsze punkty wchodzą nam jak złoto . Pierwsze zadania także.
Na punkcie B musimy rozwiązać szyfr, a jako że Obsługa Punktu grzeje się przy ognisku, to sprzedaje podpowiedzi za 10 patyków. To jest deal - dzięki temu mieli drewna na cała noc, jak niemal każda ekipa Im dostarczyła patyki i konary :)
Kolejny punkt to to zadanie militarne. Dostajemy łuski na szczęście... Kurde, w portfelu to się toto nie zmieści. Nic dziwnego, bo jest tu nawet AK47. Tak, to jest nasze kolejne zadanie. Przypasować łuski do broni. Jest klimat!!
Zadanie nie takie proste jakby się mogło wydawać, ale udaje nam się zrobić je przy drugiej próbie.
Jakie jest najlepszy tekst na podryw? Przeprasza Panią, czy ta chusteczka pachnie chloroformem?
Aby dostać się na kolejny punkt musimy przeprawić się przez tereny podmokłe i strumienie. Chwila buszowania po krzakach i udaje nam się znaleźć suchą drogę przez wodne przeszkody, ale niektórzy twardo cisną na wprost, przez wodę. Mają samozaparcie albo samo zaparcie :)
Obsługa punktu to ponownie militarne klimaty. Jako, że nasz zespół jest dwu osobowy dostajemy zadanie typowo ARAMISOWE: po 20 pompek na głowę. Bajer - to lubię.Padamy na glebę i ciśniemy 20, kiedy to przybywa jakaś większa, głównie żeńska ekipa. Jako, że ich zespół jest spory, dla nich zadanie wygląda zupełnie inaczej. Zielone Ludziki skuwają dwie dziewczyny kajdankami, a reszta ma je uwolnić dopasowując kluczki. Szkodnik zrobił pompki i chce napierać dalej, ale mnie jakoś dalej nie ciągnie obecnie za bardzo.
Ej Szkodnik, tutaj skuwają sympatyczne dziewczyny kajdankami, czemu miałbym chcieć stąd odjechać?
1) Oczywiście "Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi". Mon Mothma o planach drugiej Gwiazdy Śmierci, (odprawa przed bitwą o Endor).
2) Wiersz: Kazimierz Przerwa Tetmajer "Koniec wieku XIX"
3) Dr. DRE i 2pack "California love"
4) Piosenka z serialu "Janosik"
5) Horror "Wzgórza mają oczy II" (scena zjeby młodych rekrutów)
6) Parafraza piosenki wojskowej "Jeszcze jeden mazur dzisiaj"
Zdjęcie ze startu pochodzi z oficjalnej galerii Tropiciela, pozwoliliśmy sobie je pożyczyć na potrzeby relacji :)
Może łuska do portfela na szczęście?
Ruszamy w noc i pierwsze punkty wchodzą nam jak złoto . Pierwsze zadania także.
Na punkcie B musimy rozwiązać szyfr, a jako że Obsługa Punktu grzeje się przy ognisku, to sprzedaje podpowiedzi za 10 patyków. To jest deal - dzięki temu mieli drewna na cała noc, jak niemal każda ekipa Im dostarczyła patyki i konary :)
Kolejny punkt to to zadanie militarne. Dostajemy łuski na szczęście... Kurde, w portfelu to się toto nie zmieści. Nic dziwnego, bo jest tu nawet AK47. Tak, to jest nasze kolejne zadanie. Przypasować łuski do broni. Jest klimat!!
Zadanie nie takie proste jakby się mogło wydawać, ale udaje nam się zrobić je przy drugiej próbie.
Jakie jest najlepszy tekst na podryw? Przeprasza Panią, czy ta chusteczka pachnie chloroformem?
Aby dostać się na kolejny punkt musimy przeprawić się przez tereny podmokłe i strumienie. Chwila buszowania po krzakach i udaje nam się znaleźć suchą drogę przez wodne przeszkody, ale niektórzy twardo cisną na wprost, przez wodę. Mają samozaparcie albo samo zaparcie :)
Obsługa punktu to ponownie militarne klimaty. Jako, że nasz zespół jest dwu osobowy dostajemy zadanie typowo ARAMISOWE: po 20 pompek na głowę. Bajer - to lubię.Padamy na glebę i ciśniemy 20, kiedy to przybywa jakaś większa, głównie żeńska ekipa. Jako, że ich zespół jest spory, dla nich zadanie wygląda zupełnie inaczej. Zielone Ludziki skuwają dwie dziewczyny kajdankami, a reszta ma je uwolnić dopasowując kluczki. Szkodnik zrobił pompki i chce napierać dalej, ale mnie jakoś dalej nie ciągnie obecnie za bardzo.
Ej Szkodnik, tutaj skuwają sympatyczne dziewczyny kajdankami, czemu miałbym chcieć stąd odjechać?
Szkodnik naciska, ale proponuję rozwiązanie: pojedziesz po lampiony, ja tu zostanę,pomogę w obsłudze tego punktu.
"Co jest najważniejsze jesienią?" Łyżka. A czemu? Bo JE SIE NIĄ :)Szkodnik wyraża kategoryczny sprzeciw... mówi mi, że nie ma takiej opcji.
Pytam
czemu? A ten na to, że nie "obrobiłem" jeszcze tych dziewczyn w
kajdankach, które mam w piwnicy. Nie dostanę żadnych nowych, póki nie
zajmę się tymi zaległymi. Nie po to dostałem na urodziny zestaw małego
chirurga, sprzęt do przesłuchań oraz maskę z filmu "Krzyk", aby wszystko
to leżało odłogiem, a "sztuki" w w piwnicy się zmarnowały.
No
nie ma dyskusji ze Szkodnikiem. Nie będzie nowych, póki nie odrobię
zaległości.
Ech... no szkoda. Bo mam tutaj okazy jak na tacy. A tak to znowu będę musiał nocą łazić po mieście - jak ja nienawidzę tego płaszcza i kapelusza. Tego "Dzień dobry Pani, zgubiłem się. Nie znam miasta, może mi Pani pokazać na mapie gdzie jesteśmy... mapę mam tutaj , proszę spojrzeć".
A potem targanie ich po schodach w dół i te ciągłe pytania od Szkodnika: "widział Cię ktoś? Na pewno? Szybciej, szybciej..." Popędzanie... ciągle to popędzanie.
A same okazy? Niby wszystkie nieustannie na diecie, ale zatachać niektóre po schodach w dół to jest wyzwanie dla moich chorych kolan. Niemniej przynajmniej z tych większych są smaczniejsze rarytaski... kiełbaska do pracy i częstujesz kolegów, a Ci się zastanawiają co to za mięsko. Przepis to tajemnica, ale prawda że paluszki lizać... rozumiecie? Paluszki lizać :)
Ech... no szkoda. Bo mam tutaj okazy jak na tacy. A tak to znowu będę musiał nocą łazić po mieście - jak ja nienawidzę tego płaszcza i kapelusza. Tego "Dzień dobry Pani, zgubiłem się. Nie znam miasta, może mi Pani pokazać na mapie gdzie jesteśmy... mapę mam tutaj , proszę spojrzeć".
A potem targanie ich po schodach w dół i te ciągłe pytania od Szkodnika: "widział Cię ktoś? Na pewno? Szybciej, szybciej..." Popędzanie... ciągle to popędzanie.
A same okazy? Niby wszystkie nieustannie na diecie, ale zatachać niektóre po schodach w dół to jest wyzwanie dla moich chorych kolan. Niemniej przynajmniej z tych większych są smaczniejsze rarytaski... kiełbaska do pracy i częstujesz kolegów, a Ci się zastanawiają co to za mięsko. Przepis to tajemnica, ale prawda że paluszki lizać... rozumiecie? Paluszki lizać :)
No ale
Szkodnik ma rację. Zaniedbałem systematyczną obróbkę, nie jestem na bieżąco, to muszę najpierw
nadrobić zaległości nim dostanę nowe sztuki.
"Głowę zwiesił niemy" (*) i jadę za Szkodnikiem, odjeżdżamy - dziś muszę obejść się smakiem.
Choć może nie do końca - dwa długie rajdy, więc znowu mam w plecaku 5 krokietów. Domowej roboty, jeśli łapiecie aluzję. Pychotka :)
"Now let me welcome everybody to the Wild Wild West, a state that's untouchable like Eliot Ness ..."
Na kolejny punkcie witają nas Gangsterzy. Jeden z Nich przedstawia się jako Al Capone.
Odpowiadam, że miło mi poznać - ja nazywam się Eliot Ness.
"Głowę zwiesił niemy" (*) i jadę za Szkodnikiem, odjeżdżamy - dziś muszę obejść się smakiem.
Choć może nie do końca - dwa długie rajdy, więc znowu mam w plecaku 5 krokietów. Domowej roboty, jeśli łapiecie aluzję. Pychotka :)
"Now let me welcome everybody to the Wild Wild West, a state that's untouchable like Eliot Ness ..."
Na kolejny punkcie witają nas Gangsterzy. Jeden z Nich przedstawia się jako Al Capone.
Odpowiadam, że miło mi poznać - ja nazywam się Eliot Ness.
Nie wiem czy kolega podchwycił
klimat, bo żart był lekko hermetyczny. Ness był dowódcą oddziału
operacyjnego federalnych zwanego "Nietykalnymi", którzy doprowadzili do
skazania Ala Capone (Nazwa oddziału "Nietykalni" pochodzi z dziennika
Chicago Daily News, w którym tak ich przezwano gdy upublicznione zostały
nieudane próby skorumpowania Ness'a oraz wielokrotne próby zastraszenia Go). Nie każdy
jednak musi znać tą postać, bo czasy prohibicji i zawirowanie z nimi związane to dość osobliwa historia i mocno związana ze
społeczeństwem amerykańskim, a nie Europą.
Naszym zadaniem tutaj jest odnalezienie skradzionych złotych monety. Aby tego dokonać musimy ze Szkodnikiem współpracować. Każde z nas otrzymuje dwie liny - po jednej do każdej ręki. Ciągnąc lub popuszczając je sterujemy wiszącym hakiem, którym musimy złapać wiadro stojące na ziemi i dostarczyć je we wskazane miejsce. W wiadrze znajdują się poszukiwane przez nas złote monety.
Naszym zadaniem tutaj jest odnalezienie skradzionych złotych monety. Aby tego dokonać musimy ze Szkodnikiem współpracować. Każde z nas otrzymuje dwie liny - po jednej do każdej ręki. Ciągnąc lub popuszczając je sterujemy wiszącym hakiem, którym musimy złapać wiadro stojące na ziemi i dostarczyć je we wskazane miejsce. W wiadrze znajdują się poszukiwane przez nas złote monety.
Ruszamy
do boju i chwilę później hak lata jak chce, tak że za moment ktoś skończy jak Janosik... "
Wisi zbójnik wisi za poślednie ziebro, pytają Panowie kaj złoto i srebro. Choćbym ja miał wisieć na trzech szubienicach nigdy wam nie powiem o moich piwnicach" (*)
Musimy najpierw ogarnąć jak działają liny nim zaczniemy uskuteczniać jakąkolwiek współpracę. Szkodnik każe mi stać nieruchomo, nie ciągnąć anii nie popuszczać lin, tak aby zorientować się jak działają te jego. Chwilę później dostaję zjebę że nie pomagam, tylko stoję jak osioł. Zastosowałem się do prośby, tak?
Widzicie jak to jest... pamiętajcie, żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary.
Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy liniowe eeee wróć LIN'owe nie, nie... nie LIN'owe, ale linowe. No! Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy linowe to nawet sprawnie wyratowaliśmy wiadro z opresji.
Wpiszę to sobie w CV w swoich największych osiągnięciach: ratunek wiadra z potrzasku :)
KA-BOOM... czyli swąd palonych ciał.
Pamiętacie film na podstawie gry (tak tej Widnows'owskiej) Saper?
Tak się właśnie czujemy na kolejnym punkcie. Musimy uwolnić zakładnika uprowadzanego przez Mafię, ale aby to zrobić należy najpierw rozbroić bombę. Z przecieków dowiedzieliśmy się, że aby otrzymać podpowiedź jak rozbroić ładunek, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jaka jest najgłębsza jaskinia świata. Widzicie, na rajdzie można się czego nauczyć... polecam przeczytać bo jest naprawdę niesamowita.
Mimo, że znamy odpowiedź na pytanie i otrzymujemy podpowiedź... nie mówi nam ona zupełnie nic. Podpowiedzią jest możliwość dokładnego oglądnięcia zakładnika. Zwracamy uwagę na wszystko: napis na worku na głowie, kable bomby, ułożenie ciała... oprócz tego, na co uwagę zwracać powinniśmy. Po 10-sekundowych oględzinach zabierają nas na do miejsca rozbrajania bomby. Są 3 dźwignie, 2 powodują eksplozję, a trzecia rozbraja bombę. Basia wybiera jedną, ja inną. Sprawdzamy obie. 2 x KABOOM !!!
Trzeba było wybrać 3-cią. Podpowiedzią był węzeł jakim przywiązana była bomba do zakładnika, bo dokładnie taki sam węzeł był na 3-ciej dźwigni. Polegliśmy z kretesem... albo raczej z wielkim hukiem :)
Wisi zbójnik wisi za poślednie ziebro, pytają Panowie kaj złoto i srebro. Choćbym ja miał wisieć na trzech szubienicach nigdy wam nie powiem o moich piwnicach" (*)
Musimy najpierw ogarnąć jak działają liny nim zaczniemy uskuteczniać jakąkolwiek współpracę. Szkodnik każe mi stać nieruchomo, nie ciągnąć anii nie popuszczać lin, tak aby zorientować się jak działają te jego. Chwilę później dostaję zjebę że nie pomagam, tylko stoję jak osioł. Zastosowałem się do prośby, tak?
Widzicie jak to jest... pamiętajcie, żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary.
Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy liniowe eeee wróć LIN'owe nie, nie... nie LIN'owe, ale linowe. No! Gdy już ogarnęliśmy jak działają układy linowe to nawet sprawnie wyratowaliśmy wiadro z opresji.
Wpiszę to sobie w CV w swoich największych osiągnięciach: ratunek wiadra z potrzasku :)
KA-BOOM... czyli swąd palonych ciał.
Pamiętacie film na podstawie gry (tak tej Widnows'owskiej) Saper?
Tak się właśnie czujemy na kolejnym punkcie. Musimy uwolnić zakładnika uprowadzanego przez Mafię, ale aby to zrobić należy najpierw rozbroić bombę. Z przecieków dowiedzieliśmy się, że aby otrzymać podpowiedź jak rozbroić ładunek, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jaka jest najgłębsza jaskinia świata. Widzicie, na rajdzie można się czego nauczyć... polecam przeczytać bo jest naprawdę niesamowita.
Mimo, że znamy odpowiedź na pytanie i otrzymujemy podpowiedź... nie mówi nam ona zupełnie nic. Podpowiedzią jest możliwość dokładnego oglądnięcia zakładnika. Zwracamy uwagę na wszystko: napis na worku na głowie, kable bomby, ułożenie ciała... oprócz tego, na co uwagę zwracać powinniśmy. Po 10-sekundowych oględzinach zabierają nas na do miejsca rozbrajania bomby. Są 3 dźwignie, 2 powodują eksplozję, a trzecia rozbraja bombę. Basia wybiera jedną, ja inną. Sprawdzamy obie. 2 x KABOOM !!!
Trzeba było wybrać 3-cią. Podpowiedzią był węzeł jakim przywiązana była bomba do zakładnika, bo dokładnie taki sam węzeł był na 3-ciej dźwigni. Polegliśmy z kretesem... albo raczej z wielkim hukiem :)
Suchar
ten dedykuję Gangsterom na punkcie C. Zacna ekipa z półświatka dopada
nas w środku nocy i każe wykazać się myśleniem
nieortodoksyjno-absurdalno-błyskotliwym. Mamy podawać sucharowe
odpowiedzi na sucharowe pytania i od naszej elokwencji zależy czy
zaliczmy ten punkt czy nie.
Leci pierwsze pytanie:
CYTATY:Leci pierwsze pytanie:
"Co zrobił Sobieski zaraz po objęciu tronu?". To znam, proste, że na nim po prostu usiadł :)
Niemniej
pytanie takie uznałem za wyznawanie na pojedynek. Prawdziwą strzelaninę
z Gangsterami. Odpowiadam zatem inną zagadką, mimo że to my mamy być
tutaj pytani:
"Po której stronie gęś ma najwięcej pierza?"
Zaskoczyłem ich, nie zdążyli nawet przeładować. Proste, że po ZEWNĘTRZNEJ !!!
Gangsterzy sięgają po większą artylerię:
"Co robi ginekolog?"
Oh tego nie znam. Myślę, myślę, ale nie wiem.
Odpowiedź mnie zabija: "Szuka problemów tam, gdzie inni znajdują szczęście"
Czuję się niemal zobowiązany odpowiedzieć z równie grubej rury:
"Ginekolog patrzy w oczy, a powinien?"
OKULISTA !!!
Ha, teraz to my Ich zniszczyliśmy. Próbują się nie śmiać, ale nie dają rady.
"Po której stronie gęś ma najwięcej pierza?"
Zaskoczyłem ich, nie zdążyli nawet przeładować. Proste, że po ZEWNĘTRZNEJ !!!
Gangsterzy sięgają po większą artylerię:
"Co robi ginekolog?"
Oh tego nie znam. Myślę, myślę, ale nie wiem.
Odpowiedź mnie zabija: "Szuka problemów tam, gdzie inni znajdują szczęście"
Czuję się niemal zobowiązany odpowiedzieć z równie grubej rury:
"Ginekolog patrzy w oczy, a powinien?"
OKULISTA !!!
Ha, teraz to my Ich zniszczyliśmy. Próbują się nie śmiać, ale nie dają rady.
Rozbiliśmy bank. Dolary wędrują na stół, a kolejne dziurki w naszą kartę.
Posileni tak wielkimi sucharami, żegnamy się z Gangsterami i znikamy w mroku nocnego lasu.
“Stunning display of group and individual stupidity” (*)
Czyli o tym jak narazić „miano” Tropiciela. Jak już Wam nieraz pisałem, miano zyskują osoby, które zaliczą wszystkie punkty kontrolne w limicie czasu. Na ostatnim Tropicielu zeszliśmy z czasem poniżej 7 godzin, mając dostępne 8. Nie, nie chodzi o to by się chwalić bo nie ma czym, bo są tacy co schodzą grubo poniżej 4 godzin, więc nie ma porównania. No dobra, mamy usprawiedliwienie – ciągle jesteśmy po jakimś rajdzie w dzień, ale jakby nie patrzeć przybycie na metę z kompletem i bezpiecznym zapasem to jest nasz cel zawsze. Nie musi to być rekord przejazdu, fajnie jest pobawić się zadaniami, pogadać z obsługą punktów… ale pasowałoby dotrzeć w limicie!
Takie też mieliśmy założenie tym razem i powiem Wam, że czas z jakimi wchodziły nam pierwsze punkty był po prostu rewelacyjny. Na trzecim, czwartym punkcie, pojawiła się myśl, że idzie nam tak dobrze że skończymy przez świtem. Mając już trochę doświadczenia w te klocki, od razu myśl taką wywaliłem do kosza – bo zawsze, zawsze kiedy tak pomyślę, życie pyta „naprawdę?”.
I tak też było tym razem… przed Wami krótka opowieść o tym jak w popisowy sposób narazić się na utratę miana Tropiciela. Czysty KNOW-HOW, poradnik HOW-TO. Instrukcja krok po kroku. Na punkcie F (jest to jeden z punktów opisanych powyżej) straciliśmy trochę czasu bo się drogi nie zgadzały z mapą, ale nie powinno to nikogo dziwić, bo tak też pisało w instrukcji: NIE UFAJCIE MAPIE.
Piękna przecinka wyprowadziła nas głęboko w las, następnie znienacka zanikła, kończąc się ścianą drzew i krzaków. Wtedy podjęliśmy bardzo mądrą decyzję aby się wycofać i spróbować pkt F najechać od innej drogi. Kosztowało nas to jakieś 15-20 min straty, ale zadziałało jak złoto.
Dlaczego zatem, kiedy sytuacja się powtórzy, nie zastosować takie samego manewru? Hmm, BO NIE. BO NIE i CH*J :)
Tak można w skrócie streścić to co odwaliliśmy przy punkcie K. Był to punkt stricte z tras długich, więc część zawodników nie będzie go w ogóle kojarzyć, ale powiem Wam, że spotkaliśmy tam zło… leśne zło.
Planem było nadjechać go od południa, jako że dostępne były dwie drogi: od zachodu lub od południa, a na mapie obie były traktami tej samej klasy czyt. przecinki leśne.
Ruszamy od południa i chwilę później przecinka zaczyna się „psuć”. Niestety nie zepsuła się tak jak ta w drodze do F - znienacka, ale zaczęła się psuć stopniowo. Z każdym krokiem robi się coraz trudniej. Jeden wiatrołom w poprzek drogi, drugi, za chwilę 3 pod rząd, ale twardo idziemy.
Wskazania kompasu mówią, że kierunek jest bardzo dobry – brniemy dalej. Złamanych drzew robi się coraz więcej, a nie są one małe. Na każdym trochę schodzi aby przeprawić się z rowerem. Postanawiamy zatem ukryć bezpiecznie rowery i pójść dalej z buta.
Zgodnie z planem rowery zostają schowane pod wielkim zwalonym drzewem, a my ciśniemy dalej. Przecinka przestała być jakąkolwiek drogą, idziemy przez morze wiatrołomów. Niektóre tak ogromne, że nie daję rady przejść górą i muszę się pod nimi niemal czołgać.
Tempo marszu spada do ślamazarnego. Mamy do przejścia jakieś 300 metrów jeszcze, ale nasza prędkość wydaje się oscylować w okolicy 5 metrów na 24 godziny… Masakra. Myślimy czy się wycofać, ale punkt jest już bliżej niż dalej, dlatego brniemy… brniemy głębiej, a tam tylko gorzej. Zaczynają się dzikie róże i podmokłe tereny. Trochę deja vu z Rozlewiska Moczarki, tylko klimat trochę inny – ale równie prz****ny.
W końcu po długiej walce docieramy do lampionu i dziurki lądują na karcie. Teraz trzeba wrócić do rowerów i ponownie przedzierać się z nimi przez te raz już przebyte wiatrołomy – w końcu rowery porzuciliśmy wcale nie tak blisko końca dobrej drogi.
Wracamy i znowu zaczyna się walka… w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. Jesteśmy umorusani i brudni – naprawdę czasem niemal się czołgam pod niektórymi przeszkodami. Gdy docieramy do rowerów, zastanawiamy się co dalej. Czy postąpić mądrze i wycofać się do drogi, czy może przedzierać się na dziko w kierunku pkt E. Skoro w stronę K było morze wiatrołomów, to na wschód, w stronę E na pewno ich nie będzie, prawda?
Pamiętajcie ten zakręcony film "KUNG PAO - wejście pięści" - była w nim taka scena:
"So here were my options: A, quickly duck sideways, dodge the claw, then take him out with a spinning back-kick or B, take the claw in the face, then roll on the ground and die. [Gets hit in the face a few seconds later]
Hmm! Shoulda gone with A!"
Tak było... powinniśmy wybrać opcję A, ale nie... przedzieramy się na dziko w kierunku E. Przecież wiatrołomy muszą się kiedyś skończyć. Na E prowadzi droga, byle do niej dotrzeć. Po 30 minutach przeprawy okazuje się, że drogi na E też nie ma. Jest coś innego - zgadniecie co? TAK, dokładnie: bagna i wiatrołomy... cudownie. Utknęliśmy na na amen. Kaplica.
Próbujemy jakoś się wydostać z potrzasku, ale jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się powrót na punkt K i pojechanie tą drugą drogą do drogi głównej (o ile chociaż ta istnieje). Istnieje i jest nawet całkiem spoko, bo od pkt K do E okrężną drogą zejdzie nam niecałe 20 min. Po prostu ARAMIS express. Niemniej na zabawie z wiatrołomami straciliśmy około 2 godzin. SŁOWNIE: dwóch godzin. Oznacza, to że do limitu została nam niecała godzina, a przed nami jeszcze dwa punkty i powrót do bazy. Robi się niewesoło, bo jest realna "szansa" że nie zdążymy na czas!!
Jak się nie ma się w głowie, to musi się mieć w nogach. Ciśniemy ile fabryka dała, ale minuty uciekają szybko... za szybko.
"Jeszcze jeden lampion dzisiaj, choć poranek świta, czy pozwoli panna Basia, młody szermierz pyta..." (*)
Nie jeden, a dwa. Nie panna, a Pani. Nie młody, ale sponiewierany bagażem lat minionych... zgadza się jedynie poranek i pyta. TAKA PYTA!!! że nie zdążymy. Ciśniemy jak wściekli. Lecimy to drogą, to lasem, przewracam sarny i samochody. Dziś nie hamujemy dla nikogo. Wpadamy na pkt E, a tam zadanie. Kochamy zadania, przecież na tym polega Tropiciel, ale błagam nie teraz. Zadanie = czas... czas, które nie mamy. Czas, który pożarły łakome wiatrołomy.
Zadanie to partyjka gry - podobnej do cymbergaja, ale trochę trudniejsza (kilka Zaczynamy grać, ale myślami jesteśmy już w drodze, a oczyma wyłącznie na zegarku, a nie na planszy. Nie idzie nam... pytam co będzie, jeśli przegramy.
Pada hasło KARA.
Człowieku zlituj się, jak dodasz czasowa to Cię ukrzyżuję i pożrę, albo pożrę i ukrzyżuję. Mogę nago wbiec do jeziora postraszyć łabędzie, wszystko - ale nie kara czasowa. Nie dziś, nie teraz.
Pada znamienne: nie ma już innych ekip, więc obejdzie się bez kary, jedźcie. DZIĘKUJĘ. KOCHAM CIĘ WODZU. ODROBIĘ W POLU. Szkodnik lecimy!!
Wpadamy na drogę asfaltową i rozwijamy chore prędkości przelotowe. Jest pięknie bo wraz z porankiem budzą się do życia wspaniałe mgły. Jest pięknie i... późno. Tzn wcześniej. Po 7:30 rano, ale dla nas to późno.
Wpadamy na ostatni punkt dzisiaj, a tam nie ma zadania ale są batony. Obsługa nas rejestruje i pyta czy chcemy batona. A my, że NIE.
Zdajcie sobie sprawę? Odmówiłem BATONA? Wiecie jak bardzo musieliśmy się spieszyć, żeby odmówić batona? Wiele błędów popełniłem w życiu, wielu wyborów żałuję... ale to już przesada. Odmówić batona? Gdzie honor, gdzie jakieś zasady, cokolwiek...
Wyjeżdżamy z punktu i lecimy dalej.
Ciśniemy na bazę, ale już trochę spokojnie. Zdążymy.
Do bazy dojeżdżamy na około 10 minut przed limitem. Udało się, ale stres zafundowaliśmy sobie niesamowity... po części na własne życzenia, a po części przez pecha (gdybyśmy wybrali drogę od zachodu a nie od południa to byśmy w punkt wjechali w parę minut - a na mapie były identycznej klasy).
W bazie wszyscy już są: Kamila, Filip, Lenon, Magda, Mateusz, ekipa Etisoft. Tylko my wyglądamy na brudnych... Lenon (znany też jako Jonathan z Idared) mówi nam, że przecież trasa była sucha. Wzrok Basi zniechęca go dalszego wygłaszania takich opinii.
W bazie łapiemy około 2 godzin snu i zostajemy na uroczystym zakończeniu. W losowaniu nagród Basia dostaje karimatę i torbę treningową/podróżną. Rewelacja. Ale to co jednak jest najważniejsze to SREBRO.
To nasze 6-ste miano TROPICIELA a więc srebrna odznaka. Świętujemy sukces, który przybliża nas o kolejny krok do najbardziej prestiżowej złotej odznaki (9 mian).
Gdy wracamy do Krakowa, idziemy spać niemal jest natychmiast. Z piątku na sobotę przespaliśmy się około 3-4 godzin, w bazie całe dwie... to oznacza, że jest niedziela wieczór, a od nocy z czwartku na piątek spaliśmy 5-6 godzin. Ale było warto.
P.S. A co z Mafią? Mafia rozbita. Ułożyliśmy kod do sejfu, na podstawie wszystkich wskazówek zebranych po drodze. A co krył sejf... ha, może pozostawimy to taką samą nierozwiązaną zagadką jak kultowa scena z "Pulp Fiction"? No dobra powiem Wam: sztabki złota... jadalnego, podłużne bułeczki śniadaniowe. Dla mnie bomba :)
Posileni tak wielkimi sucharami, żegnamy się z Gangsterami i znikamy w mroku nocnego lasu.
“Stunning display of group and individual stupidity” (*)
Czyli o tym jak narazić „miano” Tropiciela. Jak już Wam nieraz pisałem, miano zyskują osoby, które zaliczą wszystkie punkty kontrolne w limicie czasu. Na ostatnim Tropicielu zeszliśmy z czasem poniżej 7 godzin, mając dostępne 8. Nie, nie chodzi o to by się chwalić bo nie ma czym, bo są tacy co schodzą grubo poniżej 4 godzin, więc nie ma porównania. No dobra, mamy usprawiedliwienie – ciągle jesteśmy po jakimś rajdzie w dzień, ale jakby nie patrzeć przybycie na metę z kompletem i bezpiecznym zapasem to jest nasz cel zawsze. Nie musi to być rekord przejazdu, fajnie jest pobawić się zadaniami, pogadać z obsługą punktów… ale pasowałoby dotrzeć w limicie!
Takie też mieliśmy założenie tym razem i powiem Wam, że czas z jakimi wchodziły nam pierwsze punkty był po prostu rewelacyjny. Na trzecim, czwartym punkcie, pojawiła się myśl, że idzie nam tak dobrze że skończymy przez świtem. Mając już trochę doświadczenia w te klocki, od razu myśl taką wywaliłem do kosza – bo zawsze, zawsze kiedy tak pomyślę, życie pyta „naprawdę?”.
I tak też było tym razem… przed Wami krótka opowieść o tym jak w popisowy sposób narazić się na utratę miana Tropiciela. Czysty KNOW-HOW, poradnik HOW-TO. Instrukcja krok po kroku. Na punkcie F (jest to jeden z punktów opisanych powyżej) straciliśmy trochę czasu bo się drogi nie zgadzały z mapą, ale nie powinno to nikogo dziwić, bo tak też pisało w instrukcji: NIE UFAJCIE MAPIE.
Piękna przecinka wyprowadziła nas głęboko w las, następnie znienacka zanikła, kończąc się ścianą drzew i krzaków. Wtedy podjęliśmy bardzo mądrą decyzję aby się wycofać i spróbować pkt F najechać od innej drogi. Kosztowało nas to jakieś 15-20 min straty, ale zadziałało jak złoto.
Dlaczego zatem, kiedy sytuacja się powtórzy, nie zastosować takie samego manewru? Hmm, BO NIE. BO NIE i CH*J :)
Tak można w skrócie streścić to co odwaliliśmy przy punkcie K. Był to punkt stricte z tras długich, więc część zawodników nie będzie go w ogóle kojarzyć, ale powiem Wam, że spotkaliśmy tam zło… leśne zło.
Planem było nadjechać go od południa, jako że dostępne były dwie drogi: od zachodu lub od południa, a na mapie obie były traktami tej samej klasy czyt. przecinki leśne.
Ruszamy od południa i chwilę później przecinka zaczyna się „psuć”. Niestety nie zepsuła się tak jak ta w drodze do F - znienacka, ale zaczęła się psuć stopniowo. Z każdym krokiem robi się coraz trudniej. Jeden wiatrołom w poprzek drogi, drugi, za chwilę 3 pod rząd, ale twardo idziemy.
Wskazania kompasu mówią, że kierunek jest bardzo dobry – brniemy dalej. Złamanych drzew robi się coraz więcej, a nie są one małe. Na każdym trochę schodzi aby przeprawić się z rowerem. Postanawiamy zatem ukryć bezpiecznie rowery i pójść dalej z buta.
Zgodnie z planem rowery zostają schowane pod wielkim zwalonym drzewem, a my ciśniemy dalej. Przecinka przestała być jakąkolwiek drogą, idziemy przez morze wiatrołomów. Niektóre tak ogromne, że nie daję rady przejść górą i muszę się pod nimi niemal czołgać.
Tempo marszu spada do ślamazarnego. Mamy do przejścia jakieś 300 metrów jeszcze, ale nasza prędkość wydaje się oscylować w okolicy 5 metrów na 24 godziny… Masakra. Myślimy czy się wycofać, ale punkt jest już bliżej niż dalej, dlatego brniemy… brniemy głębiej, a tam tylko gorzej. Zaczynają się dzikie róże i podmokłe tereny. Trochę deja vu z Rozlewiska Moczarki, tylko klimat trochę inny – ale równie prz****ny.
W końcu po długiej walce docieramy do lampionu i dziurki lądują na karcie. Teraz trzeba wrócić do rowerów i ponownie przedzierać się z nimi przez te raz już przebyte wiatrołomy – w końcu rowery porzuciliśmy wcale nie tak blisko końca dobrej drogi.
Wracamy i znowu zaczyna się walka… w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. Jesteśmy umorusani i brudni – naprawdę czasem niemal się czołgam pod niektórymi przeszkodami. Gdy docieramy do rowerów, zastanawiamy się co dalej. Czy postąpić mądrze i wycofać się do drogi, czy może przedzierać się na dziko w kierunku pkt E. Skoro w stronę K było morze wiatrołomów, to na wschód, w stronę E na pewno ich nie będzie, prawda?
Pamiętajcie ten zakręcony film "KUNG PAO - wejście pięści" - była w nim taka scena:
"So here were my options: A, quickly duck sideways, dodge the claw, then take him out with a spinning back-kick or B, take the claw in the face, then roll on the ground and die. [Gets hit in the face a few seconds later]
Hmm! Shoulda gone with A!"
Tak było... powinniśmy wybrać opcję A, ale nie... przedzieramy się na dziko w kierunku E. Przecież wiatrołomy muszą się kiedyś skończyć. Na E prowadzi droga, byle do niej dotrzeć. Po 30 minutach przeprawy okazuje się, że drogi na E też nie ma. Jest coś innego - zgadniecie co? TAK, dokładnie: bagna i wiatrołomy... cudownie. Utknęliśmy na na amen. Kaplica.
Próbujemy jakoś się wydostać z potrzasku, ale jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się powrót na punkt K i pojechanie tą drugą drogą do drogi głównej (o ile chociaż ta istnieje). Istnieje i jest nawet całkiem spoko, bo od pkt K do E okrężną drogą zejdzie nam niecałe 20 min. Po prostu ARAMIS express. Niemniej na zabawie z wiatrołomami straciliśmy około 2 godzin. SŁOWNIE: dwóch godzin. Oznacza, to że do limitu została nam niecała godzina, a przed nami jeszcze dwa punkty i powrót do bazy. Robi się niewesoło, bo jest realna "szansa" że nie zdążymy na czas!!
Jak się nie ma się w głowie, to musi się mieć w nogach. Ciśniemy ile fabryka dała, ale minuty uciekają szybko... za szybko.
"Jeszcze jeden lampion dzisiaj, choć poranek świta, czy pozwoli panna Basia, młody szermierz pyta..." (*)
Nie jeden, a dwa. Nie panna, a Pani. Nie młody, ale sponiewierany bagażem lat minionych... zgadza się jedynie poranek i pyta. TAKA PYTA!!! że nie zdążymy. Ciśniemy jak wściekli. Lecimy to drogą, to lasem, przewracam sarny i samochody. Dziś nie hamujemy dla nikogo. Wpadamy na pkt E, a tam zadanie. Kochamy zadania, przecież na tym polega Tropiciel, ale błagam nie teraz. Zadanie = czas... czas, które nie mamy. Czas, który pożarły łakome wiatrołomy.
Zadanie to partyjka gry - podobnej do cymbergaja, ale trochę trudniejsza (kilka Zaczynamy grać, ale myślami jesteśmy już w drodze, a oczyma wyłącznie na zegarku, a nie na planszy. Nie idzie nam... pytam co będzie, jeśli przegramy.
Pada hasło KARA.
Człowieku zlituj się, jak dodasz czasowa to Cię ukrzyżuję i pożrę, albo pożrę i ukrzyżuję. Mogę nago wbiec do jeziora postraszyć łabędzie, wszystko - ale nie kara czasowa. Nie dziś, nie teraz.
Pada znamienne: nie ma już innych ekip, więc obejdzie się bez kary, jedźcie. DZIĘKUJĘ. KOCHAM CIĘ WODZU. ODROBIĘ W POLU. Szkodnik lecimy!!
Wpadamy na drogę asfaltową i rozwijamy chore prędkości przelotowe. Jest pięknie bo wraz z porankiem budzą się do życia wspaniałe mgły. Jest pięknie i... późno. Tzn wcześniej. Po 7:30 rano, ale dla nas to późno.
Wpadamy na ostatni punkt dzisiaj, a tam nie ma zadania ale są batony. Obsługa nas rejestruje i pyta czy chcemy batona. A my, że NIE.
Zdajcie sobie sprawę? Odmówiłem BATONA? Wiecie jak bardzo musieliśmy się spieszyć, żeby odmówić batona? Wiele błędów popełniłem w życiu, wielu wyborów żałuję... ale to już przesada. Odmówić batona? Gdzie honor, gdzie jakieś zasady, cokolwiek...
Wyjeżdżamy z punktu i lecimy dalej.
Ciśniemy na bazę, ale już trochę spokojnie. Zdążymy.
Do bazy dojeżdżamy na około 10 minut przed limitem. Udało się, ale stres zafundowaliśmy sobie niesamowity... po części na własne życzenia, a po części przez pecha (gdybyśmy wybrali drogę od zachodu a nie od południa to byśmy w punkt wjechali w parę minut - a na mapie były identycznej klasy).
W bazie wszyscy już są: Kamila, Filip, Lenon, Magda, Mateusz, ekipa Etisoft. Tylko my wyglądamy na brudnych... Lenon (znany też jako Jonathan z Idared) mówi nam, że przecież trasa była sucha. Wzrok Basi zniechęca go dalszego wygłaszania takich opinii.
W bazie łapiemy około 2 godzin snu i zostajemy na uroczystym zakończeniu. W losowaniu nagród Basia dostaje karimatę i torbę treningową/podróżną. Rewelacja. Ale to co jednak jest najważniejsze to SREBRO.
To nasze 6-ste miano TROPICIELA a więc srebrna odznaka. Świętujemy sukces, który przybliża nas o kolejny krok do najbardziej prestiżowej złotej odznaki (9 mian).
Gdy wracamy do Krakowa, idziemy spać niemal jest natychmiast. Z piątku na sobotę przespaliśmy się około 3-4 godzin, w bazie całe dwie... to oznacza, że jest niedziela wieczór, a od nocy z czwartku na piątek spaliśmy 5-6 godzin. Ale było warto.
P.S. A co z Mafią? Mafia rozbita. Ułożyliśmy kod do sejfu, na podstawie wszystkich wskazówek zebranych po drodze. A co krył sejf... ha, może pozostawimy to taką samą nierozwiązaną zagadką jak kultowa scena z "Pulp Fiction"? No dobra powiem Wam: sztabki złota... jadalnego, podłużne bułeczki śniadaniowe. Dla mnie bomba :)
1) Oczywiście "Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi". Mon Mothma o planach drugiej Gwiazdy Śmierci, (odprawa przed bitwą o Endor).
2) Wiersz: Kazimierz Przerwa Tetmajer "Koniec wieku XIX"
3) Dr. DRE i 2pack "California love"
4) Piosenka z serialu "Janosik"
5) Horror "Wzgórza mają oczy II" (scena zjeby młodych rekrutów)
6) Parafraza piosenki wojskowej "Jeszcze jeden mazur dzisiaj"
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
djk71 | 10:16 sobota, 27 października 2018 | linkuj
Jak czytam o mokradłach, bagnach to zastanawiam się, czy bna pewno byliśmy na tej samej imprezie? :-)
Alkoturystyka | 09:48 sobota, 27 października 2018 | linkuj
Z punktu K do E przedzieraliśmy się do bagien chwilę przed wami straciliśmy z 1.5h ale musieliście widzieć wydeptaną ścieżkę ;) motywacja spadała z minuty na minutę ale też daliśmy radę 15 min przed czasem ;)
Komentuj