Jaszczur - Zaginione Śluzy
-
DST
76.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 kwietnia 2018 | dodano: 04.05.2018
Są takie rajdy, dla których jedzie
się 615 km od domu... są takie rajdy, które można tylko kochać
lub nienawidzić... są takie rajdy, z których Organizatorami
negocjuje się daty imprez, aby na pewno móc w nich uczestniczyć.
Jaszczur należy do każdej z w/w kategorii, więc kiedy Malo wrzuca
informacje o najbliższej edycji, już wiemy że majówkę spędzimy na Mazurach.
Jaszczur pogubił swe śluzy (hmm to trochę obleśne) i teraz lamentuje,
że nie wie gdzie są. Postanawiamy wysłać grupę operacyjną ze
Szkoły Fechtunku ARAMIS z misją ratunkowo-poszukiwawczą.
Mimo, że Jaszczur i ten jego rubaszny
kolega – Muflon, nas ostatnio sponiewierali masakrycznie w Masywie Śnieżnika to nie żywimy urazy. Żywimy poczwarę, która jak
urośnie to rozerwie ich obu na strzępy i pożre. Aby jednak bestia
miała co rozrywać, Jaszczur musi żyć, więc musimy pomóc Mu zatem
odnaleźć jego zagubione śluzy.
"Na Mazury, Mazury, Mazury, popływamy tą łajbą z tektury. Na Mazury gdzie wiatr zimny wieje , gdzie są ryby, grzyby i knieje" (*)
... o nie, na łajbach to ja umieram od słońca i z nudów. Pogniewają się na mnie teraz "jeziorni" żeglarze, ale film akcji w postaci: poruszenie koła sterowego o 2 stopnie po 5 godzinach dryfu - mnie po prostu zabija. A słońce? Ooo, to zupełnie inna bajka. Na nieskazitelnej tafli jeziora, nie ma gdzie się ukryć – i rozochocone słoneczko spopiela mnie na wiór...
Tak więc zrobimy to inaczej, sparafrazujemy piosenkę do postaci:
Na Mazury, Mazury, Mazury – rozruszamy te nasze Dartmoor'y, na Mazury gdzie wiatr mocny wieje, gdzie się puszcze i lasy i knieje. Od razu lepiej. Niemniej nie zmienia to faktu, że czeka nas bardzo długa podróż. Jakby ktoś nie ogarniał, to Dartmoor 'y to rowery, na których jeździmy. Musimy dotrzeć niemal na granicę z Okręgiem Kalinigradzkim - do Srokowa... Pakujemy zatem: odtrutki na trucizny (Fenistil), koncentraty jedzenia (żele, fruciaki), noktowizory (czołówki)...i około 18:00 ruszamy przez noc na drugi koniec Polski. Udaje nam się dotrzeć w okolice Srokowa parę minut po 3-ciej w nocy. Łapiemy ze 3 godziny snu i rano, po szybkim śniadaniu wyruszamy do bazy rajdu już na rowerach.
"Przejdą wieki i lata przeminą, pozostaną ślady dawnych dni..." (*)
Tych śladów będzie dziś bardzo, bardzo wiele.
Poeta pisał, że "gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła, natomiast trzęsą się portki pętakom" (*)
Ech gdyby to było takie proste – częściej gdy wieje wiatr historii, zgina i łamie wszystkie drzewa, jakie napotka na swojej drodze. Nie chciałbym aby relacja z imprezy zamieniła się w wykład historyczny, więc powiem tylko tyle, że dzisiejszy Jaszczur odkryje przed nami wiele tajemnic dawnych Prus Wschodnich i naszej niełatwej, wspólnej historii...
Zaraz pod krótkiej odprawie, dostajemy mapy, a tam oprócz klasycznych zagadek nawigacyjnych takich jak lidary i fragmenty hipsometryczne, dostajemy również fragmenty bardzo starych map niemieckich, na których zaznaczone są dawne wsie i osady Prus Wschodnich. Skąd Malo dorwał takie rzeczy?
Masakra, bo są to wycinki mapy z całymi nazwami miejscowości, rozkładem jej zabudowy i dróg... niesamowite. Nie będą one jednak łatwe do znalezienia, ponieważ już nie istnieją – czasami nie ma po nich nawet ruin, bo krowy zjadły (powstały tutaj ogromne pastwiska). Gdzieś z układu drzew, jeśli się wie, co tu było, można zidentyfikować np. stare założenie parkowe i przebieg dawnych ścieżek spacerowych...
Już wiemy, że krzaki staną się dzisiaj naszym dobrym przyjacielem, bo wiele tych miejsc – na chwilę obecną – ma pozostać zapomnianych. Nikt o nie nie dba, nikt ich nie oznaczył... przechodząc obok małego zagajnika, nigdy nie pomyślelibyście, że niecałe 100 lat temu była tutaj wioska z wielkim folwarkiem. To kawał trudnej i bolesnej historii, do której chyba żaden z narodów jeszcze nie dorósł (aby o nie rozmawiać, aby o nią zadbać). Map dla Was poniżej:
Na dopasowaniu lidarów i map historycznych schodzi nam niemal godzina i dopiero tuż przed 11:00 wyruszamy na trasę. Dopasowanie zrobiliśmy najlepiej jak umieliśmy, ale nie mamy żadnej pewności, że zrobiliśmy to dobrze. Będzie to trzeba zweryfikować w terenie. Na początek jako pierwszy punkt kontrolny idzie wieża Bismarca, urokliwa ruiny ukryta w zagajniku na obrzeżach Srokowa. Niby tu płasko, a Szkodnik po wieżę dyma całkiem konkretnie :)
LPG, LSD? A możę po prostu grzyby :)
Nie LPG, nie LSD ale LDP (grzyby też będą, ale to za chwilę). LDP to Linia Dobrowolnego Przejścia – co ciekawe, zawsze tego typu zadania nazywają się Liniami Obowiązkowego Przejścia albo Przejazdu.
Tym razem mamy linię dobrowolną, ale zadanie jest także o wiele trudniejsze, niż na innych rajdach. Wiemy tylko, że jest to obiekt liniowy (czołem automatycy!!!) o zadanym kształcie – kształt ten mamy podany: linia łamana, miejscami trochę sinusoidalna, ogólnie ciągła (pamiętamy prawda? Granica lewostrona = granica prawostrona = wartość w punkcie). Musimy jeszcze ten kształt odnaleźć w terenie. Wchodzimy głęboko w krzaki i rozglądamy się o co może chodzić. Znajdujemy wielki, ciągnący się rów – jak okop. Sprawdzamy kształt rowu z linią na mapie – zgadza się. To to!! Odnaleźliśmy nasz obiekt liniowy. Mają być na nim 3 lampiony – nie jest podane, w których dokładnie miejscach. Idziemy zatem wzdłuż – jest pierwszy!! O! Jest i drugi. Zbieramy je, a tu nagle jest i trzeci. Ha! Sukces !!!
...ale jak to czwarty ? Co tam czwarty, jest i piąty...
NIEEEE... stowarzysze. Malo... Malo! Ten pacan! Rozwiesił tu stowarzysze. Patrzymy na mapę i porównujemy z terenem, teraz już bardzo dokładnie. Pierwszy punkt jaki zebraliśmy to stowarzysz... grrr, aśmy się nacięli. Punkty 2, 3 i 4 są właściwe, punkt 5-ty to też stowarszysz.
Poprawiamy wpis w kartę, ale -10 punktów kary za poprawkę będzie.
Mówiąc o "minus" – chwilę później natykamy się na dziwne równanie:
Hmmm no jeśli to policzyć to dostaniemy -1 pieczarkę. O co chodzi?
Czemu mamy ujemne pieczarki? To mnie przerasta... Mogę chodzić po krzakach, ale mam szukać ujemnych grzybów? Co to są tak naprawdę grzyby ujemne?
Basia mówi, że to nie działanie matematyczne, tylko oznaczenie osiedla i numery domów.
No to pytam: "a jak ktoś mieszka w mrocznej pieczarze, to wtedy będzie też miał -1"
"Chyba w zimie" – słyszę w odpowiedzi i nie już pytam o nic więcej.
Ciśniemy wskazaną ścieżką, ale widzę tylko dwa domy pośrodku niczego. Żadnej pieczarki nie znalazłem. Nawet kruca-fux dodatniej...
Malo w bazie powie, że zastanawiał się czy nie dać tutaj zadania i nie kazać policzyć liczby pieczarek. HA! Czyli to jednak było to równanie, a nie numery domów! Wiedziałem – będzie mi Szkodnik wmawiał, że tak się osiedla oznakowuje. U nas spółdzielnia jakoś nie może sobie z tym poradzić 10 rok, więc to chyba musi być jednak trudne :)
W lasach pochowanych jest wiele tajemnic
Nazwisko Heinricha... taki jest opis kolejnego punktu. Szukamy zatem pomnika lub grobowca. Odmierzamy się od ścieżki, którą przyjechaliśmy i podchodzimy w miejsce, gdzie obiekt ten powinien się znajdować. Nic tu jednak nie ma. Tylko krzory i gęstwina. Zaczynamy przeszukiwać najbliższe okolice, ale nadal nic nie znajdujemy. Sprawdzamy mapę – no damy sobie głowę obciąć, że jesteśmy w dobrym miejscu.
- Głowę obciąć?
Znad mapy wyrywa nas głos z lasu. Podnosimy wzrok i widzimy... no właśnie, kogo... Pan nie wygląda... nazwijmy to... najkorzystniej. Dobra powiem szczerze, wygląda jakby właśnie pochował jedną ze swych ofiar, a my przypadkiem nakryliśmy go na tym niecnym procederze.
- Nie spodziewałem się tutaj gości. Czego szukacie w *MOIM" lesie?
Akcent na słowo "moim" prawie mnie przewrócił - był tak wyczuwalny. Próbujemy jednak nawiązać dialog:
My: Szukamy grobu...
Pan: Śmierci szukacie.
My: Wolałbym jednak określenie grobu.
Pan: W tych lasach pochowanych jest wiele tajemnic. Rozumiecie, co mam na myśli
My: Rozumiemy i chyba aż zbyt dobrze...
Pan: Zaprowadzę Was
Przybysz ręką odgarnia największe krzaki, a tam dość spory, zaniedbany cmentarz.
Nawigacyjnie byliśmy idealnie, niemal staliśmy na tych grobach, ale ich nie widzieliśmy, tak zarosły.
Idziemy za naszym przewodnikiem, nie spuszczając z Niego jednak wzroku ani na moment. Jest i grób Heinrich'a.
Spisujemy nazwisko z kamiennego nagrobka... a Pan nam się dziwnie przygląda. Przygląda i uśmiecha... nie widzieliście Go, ale uwierzcie... to nie jest osoba, którą chcielibyście spotkać w środku lasu, gdzieś na odludziu...
- Pomogłem, prawda? Gdyby nie ja, to byście nie znaleźli.
Zawiesza głos, a ja już uszami wyobrazi słysz: "Dostanę nagrodę? "
Czekam już tylko na błysk ostrza w słońcu i tekstu postaci "sam sobie ją wytnę"
Mamy punkt, pora na ewakuację. Grzecznie dziękujemy i żegnamy się.
Pan: Już uciekacie? Tych grobów jest więcej. Chodźcie ze mną głębiej w las. Pokażę Wam mój ulubiony...
My: Nie, nie... dziękujemy. Musimy, musimy... (myśl, myśl jeśli chcesz żyć!!!!)
Nagle Pan robi krok w naszą stronę
My: Musimy, musimy... SPIER*LAĆ !!!
Ciśniemy jak wściekli. Jest pod górę ale nasze tempo jest niesamowite (Pan kroczy naszym śladem, coś krzycząc).
Gdyby tak cisnął na każdym rajdzie to Jarek, Zbyszek czy Krzysiek oglądali by tylko mój tyłek.
W sumie pewnie teraz też oglądają – w końcu jest na co popatrzeć, nie?
Skoro przesłania pół horyzontu...
Nietypowy szlak rowerowy czyli impreza no security
Jaszczur jest dla ludzi, którzy chcą wejść na drzewo – tak kiedyś powiedział Malo. A czy zamiast drzewa może być śluza? W końcu takowych szukamy. Aby do niej dotrzeć musimy trzymać się... szlaku rowerowego. Jest on nietypowy... trochę specyficzny. Bo wygląda tak:
Jeśli szukacie ścieżki, którą biegnie to próżny trud. W sumie jej nie ma... miejscami gdzieś coś mignie. Aha, i są pionowe ściany. Niemniej rowerek na drzewie jest :)
Mam wrażenie jakby ten szlak wytyczali pod nas: pchanie przez chaszcze i noszenie przez wiatrołomy. Typowy szlak rowerowy. Przedzieramy się się do śluzy i teraz trzeba na nią jeszcze wleźć po drabinie. Nie ma tu żadnych asekuracji, jest drabina i kilka metrów wysokości. Włazimy z własnej woli... spadniemy z woli grawitacji :)
Oto jedna z wielu odnalezionych Jaszczurowych śluz:
"From Russia with love"
Mamy już kilka punkt złapanych, ale jest koło 16:30. Mówię do Basi, że musimy zmienić plan. Musimy pojechać nieoptymalnie, tzn. minąć kilka w miarę nieodległych punktów, bo strasznie długo schodzi z ich szukaniem. Dlaczego musimy tak zrobić? Granica...
Nie chcemy być na granicy po zmroku, bo to grozi problemami. Mówię tutaj o przypadkowym przekroczeniu granic z Rosją. Niby pilnie strzeżona, a mieliśmy akcję parę lat temu w Puszczy Romnickiej, że lecimy sobie ścieżką, pięknym szutrem i zatrzymujemy się na mygłach (jak ktoś nie wie: składowisko ściętych/pociętych drzew), a na nich leży pogięta tablica GRANICA PAŃSTWA. Gdybyśmy nie zwrócili uwagi na leżącą przy ziemi tablicy - bynajmniej nie widoczną jakoś wybitnie - to byśmy sobie wjechali w Okręg Kaliningradzki, jak gdyby nigdy nic.
Nie chcemy zatem szwędać się w takim miejscu po zmroku. Modyfikujemy nasz plan i ruszamy prosto nad granicę, aby dotrzeć tam za dnia. Jeden z punktów leży właściwie na samej granicy!!
Będziemy musieli potem wrócić po punkty, które teraz mijamy, ale to się trochę zrobiła kwestia bezpieczeństwa i przycisnęła nas konieczność. Na poniższym zdjęciu linia drzew, to już Federacja Rosyjska. Mamy trochę schiza podchodzić tak blisko i na dziko, ale jakoś się udaje :)
Biały Kieł
Udaje nam się bezpiecznie ewakuować z granicy. Uff... obyło się bez przygód, co bardzo mnie cieszy, bo bawienie się w ganianego ze strażą graniczną nie uznałbym za dobrą zabawę.
Wjeżdżamy na asfalt i kierujemy się w stronę jednego z "wycinków" czyli obszarów, w które musieliśmy wpasować w mapę – jest to stare założenie parkowe nieistniejącej już osady. Nie ma śladu po dawnym parku – no może gdzieś tam gdzie były alejki, rośnie obecnie trochę mniej drzew niż w innych miejscach. Teren jest dość spory i znaleźć tutaj lampion nie będzie prosto. Nagle!!!... z bramy po drugiej stronie ulicy wybiega duży biały pies. Zauważył nas i pędzi w naszym kierunku. Oho... znowu zadyma. Mieliśmy już zadymy z psami pasterskimi, lokalnymi burkami, psami myśliwskimi... teraz będzie z wielkim, naprawdę wielkim Białym Kłem (niektóre psy nienawidzą rowerów i zawsze są wtedy problemy...).
Podbiega do nas, ale nie wykazuje złych zamiarów. Po chwili wbiega w zagajnik (ten stary, zarośnięty park) i znowu podbiega do nas. I znowu... w zagajnik i do nas. Kurde jak w filmach, jakby chciał nas zaprowadzić. Pies biega jak szalony, ale zatrzymuje się na granicy lasu i patrzy na nas. Znowu wraca do nas i znowu do granicy lasu. Patrzymy na siebie "no bez jaj" – takie rzeczy to się nie dzieją naprawdę...
Basia patrzy na kompas i mówi: "to by się nawet zgadzało",
No dobra, to chodźmy i tak musimy spróbować odnaleźć ten lampion. Wchodzimy w zagajnik, a pies przed nami odbija w prawo – patrzę na Basię, a Ona kiwa głową, że tak. Przechodzimy rzeczkę, a pies nadal kursuje to w przód, to do nas... druga rzeczka, trochę krzaków, a Biały Kieł biega dookoła drzewa, na którym wisi lampion. No to są jaja... ciekawe ile osób nam w to uwierzy, ale na dowód poniżej zdjęcie – miał ADHD, więc ciężko było go uchwycić w kadrze.
Spisuję kod z lampionu i... psa nie ma. Rozpłynął się w powietrzu... zniknął tak szybko, jak się pojawił. Pytam Basi czy widziała gdzie pobiegł, Ona mi mówi, że nie bo się skupiła na lampionie. Heh... gdyby nie to zdjęcie, to sam miałbym problem uwierzyć w to co się właśnie wydarzyło.
Wracamy do drogi po własnych śladach. Nagle z bramy, z której wybiegł Biały Kieł wyjeżdża jeep. Gość za kierownicą rozgląda się jak dziki, babka na siedzeniu pasażera także. Nagle coś dojrzała i wskazuje palcem. Patrzę w stronę, którą wskazał – gdzieś daleko na drodze hasa znana nam bestia. Ruszają z piskiem opon w jego kierunku... i tak cała magiczna atmosfera pęka jak bajka mydlana.
Zaczyna się pościg za uciekinierem, który zbiegł z posesji pohasać po lesie :)
"Posłuchaj rzek Demon, położywszy mi rękę na głowie. Kraina, o której mówię to posępna kraina... a napis głosił: OPUSZCZENIE" (*)
Gdy zapada zmrok, świat wygląda inaczej. A może po prostu nie wygląda, bo go nie widać. Tak czy siak, gdy na rajdzie zapada noc, a nadal jesteście w trasie (po całym dniu napierania), to zaczynają nachodzić człowieka różne refleksje – przynajmniej mnie.
I nie mówię tutaj o refleksjach postaci: "zostawiłem żelazko na gazie" czy "zimny krupnikiem się nie ogolisz", ale o takich refleksjach głębokich (jak np. rosyjscy naukowcy oszacowali, że gdyby zamknąć całą wodę naszej planety w próbówce, to miałby ona wysokość, że o k***a, ja pier**** )
Innymi słowy dopada mnie melancholia i... smutek? Mam wrażenie, że tereny pod których się poruszamy, czasy swojej świetności mają już za sobą. To trochę przykre... Ja wiem, że to były Prusy Wschodnie, że historia itp, ale... no właśnie, to "ale". Nierzadko, na różnych terenach natykamy się na jakieś ruiny, opuszczone miejsca, zapomniane obiekty... ale tutaj, są ich tysiące. Mam wrażenie, że te tereny to taki Beskid Niski 2. Największe wrażenie robią całe opuszczone posiadłości: kilka budynków, trakty między nimi... i wszytko to leży odłogiem. Ludzie żyją sobie od tych ruin czasem niecałe 20 metrów dalej. Tylko tak naprawdę jedna rzecz robi uderzające wrażenie – nie chcę oczywiście uogólniać, ale ludzie żyją tu biednie, jakby na gruzach czasów świetności. To strasznie kłuje w oczy... Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dziś żyje się tu ciężej niż te 100-150 lat temu. Zdjęcia jeszcze za dnia:
Mazurskie wtopy 2018
Nie, to nie edycja bliźniaczej imprezy do "Mazurskie Tropy"... to nasza nawigacja. Zaczynamy popełniać błędy grube... Owszem jest już noc, jesteśmy zmęczeni po zarwanej nocy w podróży i po ponad 12h rajdu, nasza mapa jest bardzo – nazwijmy to – poglądowa, ale mimo wszystko...
Co ciekawe, z trudnymi wycinkami hipsometrycznymi (mapa wysokościowa) to nawet sobie poradziliśmy, ale teraz po nocy, pokonał nas jeden z wycinków historycznych. Niby dość prosta sprawa – należało odnaleźć skrzyżowanie dróg, a potem skręcić w lewo.
Schodzi nam tutaj prawie 50 minut na bezsensownym przetrząsywaniu lasu. Nakryjemy 10 saren na nocnej kradzieży, dóbr polnych, znajdziemy ślady jakiegoś mega wielkiego stada krów (placków więcej niż gdy w restauracji zamówię potrójną porcję...), ale ruin starej wsi nigdzie nie będzie. Gdy stracimy tu prawie godzinę zorientujemy się, że szukamy za blisko – należy przejechać jeszcze 150 metrów i szukać w innym zagajniku. Wtedy punkt wejdzie nam pięknie, ale ponad godzina w plecy to jest wyczyn... a poniżej kilka zdjęć z nocy, w tym z jednego z leśnych punktów, gdzie Szkodnik po drzewku się po lampion przeprawiał: tam i z powrotem :)
Kroczący w ciemnościach ujrzeli światło...
a było to światło wprost z latarki straży granicznej, która nas zatrzymała na obrzeżach Srokowa.
Dobrze, że nie finiszowaliśmy w znanym nam stylu, bo wtedy by nas nie zatrzymali. Co jak co, ale są pewne priorytety :)
Tym razem grzecznie zatrzymaliśmy się do kontroli i wywiązuje się następująca rozmowa:
Straż: Z biegu?
My: Jak zbiegu? Nie jesteśmy zbiegami!
Straż: No, ale czy z imprezy?
My: Nie. Trzeźwi. To znaczy - wróć: nie nietrzeźwi, no, nie pijani
Straż: Ja się pytam czy tego rajdu na orientacje?
My: Tak, tak. Tylko my na rowerach. Wracamy właśnie do bazy
Straż: A na granicy byliście?
(hmm... czy to pytanie-pułapka. Można by zyskać na czasie...)
My: Ale granicy w rozumieniu Cauche'ego czy..?
Straż: Tej z Rosją.
My: Aaa... tej granicy. No, gdzieś tam kiedyś...
Straż: Bo jeden z waszych punktów był na drzewie przy samej granicy. Tak jeszcze góra 2 metry było do tablicy "Granicy Państwa", a tu lampion wisi.
My: Czyli znaleźli Panowie lampion na drzewie. Wasz pierwszy punkt? Prawda, że wciąga? Łapiecie już o co chodzi w tej zabawie
Straż: Łapiemy tych co podeszli do niego NIEOPTYMALNYM wariantem... od strony Rosji.
No i taka gadka szmatka: czy przekroczyliśmy granicę, czy będziemy mieć wyrok w zawiasach, czy wdaliśmy się w wymianę ognia z mundurowymi z drugiej strony.
My, że nie było tak źle: że tylko na chwilę, aby zdjęcie zrobić (jak to zakaz?), że od razu wyrok – może się dogadamy, mamy pyszne jagody, może chcecie trochę, że obyło się bez wymiany ognia jako takiej, bo strzelaliśmy tylko my (wzięliśmy ich z zaskoczenia, książkowy przykład świetnie przeprowadzonego rozpoznania bojem) itp.
A tak serio – to oczywiście, że nie przekroczyliśmy granicy. I tak miałem schiza, że podchodzimy tak blisko tabliczek. To nie granica z Czechami czy Słowacją, ale granica z najbardziej zmilitaryzowanym obszarem w Europie – gdyby ktoś nie wiedział... nie chcę się tutaj wdawać w analizy strategiczne, ale niezamarzający port z wyjściem na ocean dla floty, to jest bajer, nie? Zwłaszcza jak ktoś ma tylko zamarzające porty...
Konferujemy ze 20 minut, podczas których Straż opowiada nam, że zdarza Im się spotkać ludzi, którzy trochę nie czują powagi sytuacji. Ostatnio mieli np. akcję z niemieckimi studentami, którzy poszli sobie zrobić zdjęcia po stronie rosyjskiej. Parę dni trwało wyciąganie ich z aresztu, bo chciano Im postawić zarzuty szpiegostwa. Zarzut oczywiście absurdalny, ale wiecie: świadomość, że zarzut jest absurdalny kiedy spędza się 3-cią noc w areszcie, może nie pomagać w odbudowaniu morale... w sumie to wręcz przeciwnie. Z tego co mówili, nie było ciekawie.
Żegnamy się, życzymy spokojnej służby i zjeżdżamy na bazę. Jest koło 0:30 kiedy docieramy i oddajemy karty. Część zawodników już śpi, odpoczywa po ciężkiej trasie, ale jest Malo i kilku nocnych marków, więc wdajemy się ciekawe rozmowy prawie do 3:00 nad ranem.
Malo opowiada, że wpadła Mu tutaj dwójka ze Straży, jak się ludzie zaczęli szwędać przy granicy :)
Wyszedł – chyba niezamierzenie – dobry i zły policjant, bo jeden ze strażników zachwycał się mapami, a drugi klął na czym świat stoi, że ludzi się łażą tuż przy tablicach.
Jak mówiłem Jaszczura można pokochać lub znienawidzić – innej opcji nie ma :)
Wracamy do miejsca zamieszkania znowu po 3:00 w nocy.
Trochę szkoda nam, że nie damy rady zwlec się z łóżka na oficjalne zakończenie imprezy w niedzielę o 8:00 rano, ale jesteśmy wykończeni zarwanymi dwoma (niemal w całości nocami), a poza tym w niedzielę jak trochę odeśpimy ruszamy w Puszczę Borecką... skoro już tutaj jesteśmy :)
CYTATY:
1. Piosenka "Na Mazury"
2. Pieśń wojskowa "Czerwone maki na Monte Cassino"
3. Konstanty Ildefons Gałczyński "Ballada o trzęsących się portkach"
4. Tytuł jednej z części filmu o przygodach Agenta Jej Królewskiej Mości James'a Bonda
5. Edgar Allan Poe, wiersz "Milczenie" - jedno z wielu tłumaczeń
"Na Mazury, Mazury, Mazury, popływamy tą łajbą z tektury. Na Mazury gdzie wiatr zimny wieje , gdzie są ryby, grzyby i knieje" (*)
... o nie, na łajbach to ja umieram od słońca i z nudów. Pogniewają się na mnie teraz "jeziorni" żeglarze, ale film akcji w postaci: poruszenie koła sterowego o 2 stopnie po 5 godzinach dryfu - mnie po prostu zabija. A słońce? Ooo, to zupełnie inna bajka. Na nieskazitelnej tafli jeziora, nie ma gdzie się ukryć – i rozochocone słoneczko spopiela mnie na wiór...
Tak więc zrobimy to inaczej, sparafrazujemy piosenkę do postaci:
Na Mazury, Mazury, Mazury – rozruszamy te nasze Dartmoor'y, na Mazury gdzie wiatr mocny wieje, gdzie się puszcze i lasy i knieje. Od razu lepiej. Niemniej nie zmienia to faktu, że czeka nas bardzo długa podróż. Jakby ktoś nie ogarniał, to Dartmoor 'y to rowery, na których jeździmy. Musimy dotrzeć niemal na granicę z Okręgiem Kalinigradzkim - do Srokowa... Pakujemy zatem: odtrutki na trucizny (Fenistil), koncentraty jedzenia (żele, fruciaki), noktowizory (czołówki)...i około 18:00 ruszamy przez noc na drugi koniec Polski. Udaje nam się dotrzeć w okolice Srokowa parę minut po 3-ciej w nocy. Łapiemy ze 3 godziny snu i rano, po szybkim śniadaniu wyruszamy do bazy rajdu już na rowerach.
"Przejdą wieki i lata przeminą, pozostaną ślady dawnych dni..." (*)
Tych śladów będzie dziś bardzo, bardzo wiele.
Poeta pisał, że "gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła, natomiast trzęsą się portki pętakom" (*)
Ech gdyby to było takie proste – częściej gdy wieje wiatr historii, zgina i łamie wszystkie drzewa, jakie napotka na swojej drodze. Nie chciałbym aby relacja z imprezy zamieniła się w wykład historyczny, więc powiem tylko tyle, że dzisiejszy Jaszczur odkryje przed nami wiele tajemnic dawnych Prus Wschodnich i naszej niełatwej, wspólnej historii...
Zaraz pod krótkiej odprawie, dostajemy mapy, a tam oprócz klasycznych zagadek nawigacyjnych takich jak lidary i fragmenty hipsometryczne, dostajemy również fragmenty bardzo starych map niemieckich, na których zaznaczone są dawne wsie i osady Prus Wschodnich. Skąd Malo dorwał takie rzeczy?
Masakra, bo są to wycinki mapy z całymi nazwami miejscowości, rozkładem jej zabudowy i dróg... niesamowite. Nie będą one jednak łatwe do znalezienia, ponieważ już nie istnieją – czasami nie ma po nich nawet ruin, bo krowy zjadły (powstały tutaj ogromne pastwiska). Gdzieś z układu drzew, jeśli się wie, co tu było, można zidentyfikować np. stare założenie parkowe i przebieg dawnych ścieżek spacerowych...
Już wiemy, że krzaki staną się dzisiaj naszym dobrym przyjacielem, bo wiele tych miejsc – na chwilę obecną – ma pozostać zapomnianych. Nikt o nie nie dba, nikt ich nie oznaczył... przechodząc obok małego zagajnika, nigdy nie pomyślelibyście, że niecałe 100 lat temu była tutaj wioska z wielkim folwarkiem. To kawał trudnej i bolesnej historii, do której chyba żaden z narodów jeszcze nie dorósł (aby o nie rozmawiać, aby o nią zadbać). Map dla Was poniżej:
Na dopasowaniu lidarów i map historycznych schodzi nam niemal godzina i dopiero tuż przed 11:00 wyruszamy na trasę. Dopasowanie zrobiliśmy najlepiej jak umieliśmy, ale nie mamy żadnej pewności, że zrobiliśmy to dobrze. Będzie to trzeba zweryfikować w terenie. Na początek jako pierwszy punkt kontrolny idzie wieża Bismarca, urokliwa ruiny ukryta w zagajniku na obrzeżach Srokowa. Niby tu płasko, a Szkodnik po wieżę dyma całkiem konkretnie :)
LPG, LSD? A możę po prostu grzyby :)
Nie LPG, nie LSD ale LDP (grzyby też będą, ale to za chwilę). LDP to Linia Dobrowolnego Przejścia – co ciekawe, zawsze tego typu zadania nazywają się Liniami Obowiązkowego Przejścia albo Przejazdu.
Tym razem mamy linię dobrowolną, ale zadanie jest także o wiele trudniejsze, niż na innych rajdach. Wiemy tylko, że jest to obiekt liniowy (czołem automatycy!!!) o zadanym kształcie – kształt ten mamy podany: linia łamana, miejscami trochę sinusoidalna, ogólnie ciągła (pamiętamy prawda? Granica lewostrona = granica prawostrona = wartość w punkcie). Musimy jeszcze ten kształt odnaleźć w terenie. Wchodzimy głęboko w krzaki i rozglądamy się o co może chodzić. Znajdujemy wielki, ciągnący się rów – jak okop. Sprawdzamy kształt rowu z linią na mapie – zgadza się. To to!! Odnaleźliśmy nasz obiekt liniowy. Mają być na nim 3 lampiony – nie jest podane, w których dokładnie miejscach. Idziemy zatem wzdłuż – jest pierwszy!! O! Jest i drugi. Zbieramy je, a tu nagle jest i trzeci. Ha! Sukces !!!
...ale jak to czwarty ? Co tam czwarty, jest i piąty...
NIEEEE... stowarzysze. Malo... Malo! Ten pacan! Rozwiesił tu stowarzysze. Patrzymy na mapę i porównujemy z terenem, teraz już bardzo dokładnie. Pierwszy punkt jaki zebraliśmy to stowarzysz... grrr, aśmy się nacięli. Punkty 2, 3 i 4 są właściwe, punkt 5-ty to też stowarszysz.
Poprawiamy wpis w kartę, ale -10 punktów kary za poprawkę będzie.
Mówiąc o "minus" – chwilę później natykamy się na dziwne równanie:
Hmmm no jeśli to policzyć to dostaniemy -1 pieczarkę. O co chodzi?
Czemu mamy ujemne pieczarki? To mnie przerasta... Mogę chodzić po krzakach, ale mam szukać ujemnych grzybów? Co to są tak naprawdę grzyby ujemne?
Basia mówi, że to nie działanie matematyczne, tylko oznaczenie osiedla i numery domów.
No to pytam: "a jak ktoś mieszka w mrocznej pieczarze, to wtedy będzie też miał -1"
"Chyba w zimie" – słyszę w odpowiedzi i nie już pytam o nic więcej.
Ciśniemy wskazaną ścieżką, ale widzę tylko dwa domy pośrodku niczego. Żadnej pieczarki nie znalazłem. Nawet kruca-fux dodatniej...
Malo w bazie powie, że zastanawiał się czy nie dać tutaj zadania i nie kazać policzyć liczby pieczarek. HA! Czyli to jednak było to równanie, a nie numery domów! Wiedziałem – będzie mi Szkodnik wmawiał, że tak się osiedla oznakowuje. U nas spółdzielnia jakoś nie może sobie z tym poradzić 10 rok, więc to chyba musi być jednak trudne :)
W lasach pochowanych jest wiele tajemnic
Nazwisko Heinricha... taki jest opis kolejnego punktu. Szukamy zatem pomnika lub grobowca. Odmierzamy się od ścieżki, którą przyjechaliśmy i podchodzimy w miejsce, gdzie obiekt ten powinien się znajdować. Nic tu jednak nie ma. Tylko krzory i gęstwina. Zaczynamy przeszukiwać najbliższe okolice, ale nadal nic nie znajdujemy. Sprawdzamy mapę – no damy sobie głowę obciąć, że jesteśmy w dobrym miejscu.
- Głowę obciąć?
Znad mapy wyrywa nas głos z lasu. Podnosimy wzrok i widzimy... no właśnie, kogo... Pan nie wygląda... nazwijmy to... najkorzystniej. Dobra powiem szczerze, wygląda jakby właśnie pochował jedną ze swych ofiar, a my przypadkiem nakryliśmy go na tym niecnym procederze.
- Nie spodziewałem się tutaj gości. Czego szukacie w *MOIM" lesie?
Akcent na słowo "moim" prawie mnie przewrócił - był tak wyczuwalny. Próbujemy jednak nawiązać dialog:
My: Szukamy grobu...
Pan: Śmierci szukacie.
My: Wolałbym jednak określenie grobu.
Pan: W tych lasach pochowanych jest wiele tajemnic. Rozumiecie, co mam na myśli
My: Rozumiemy i chyba aż zbyt dobrze...
Pan: Zaprowadzę Was
Przybysz ręką odgarnia największe krzaki, a tam dość spory, zaniedbany cmentarz.
Nawigacyjnie byliśmy idealnie, niemal staliśmy na tych grobach, ale ich nie widzieliśmy, tak zarosły.
Idziemy za naszym przewodnikiem, nie spuszczając z Niego jednak wzroku ani na moment. Jest i grób Heinrich'a.
Spisujemy nazwisko z kamiennego nagrobka... a Pan nam się dziwnie przygląda. Przygląda i uśmiecha... nie widzieliście Go, ale uwierzcie... to nie jest osoba, którą chcielibyście spotkać w środku lasu, gdzieś na odludziu...
- Pomogłem, prawda? Gdyby nie ja, to byście nie znaleźli.
Zawiesza głos, a ja już uszami wyobrazi słysz: "Dostanę nagrodę? "
Czekam już tylko na błysk ostrza w słońcu i tekstu postaci "sam sobie ją wytnę"
Mamy punkt, pora na ewakuację. Grzecznie dziękujemy i żegnamy się.
Pan: Już uciekacie? Tych grobów jest więcej. Chodźcie ze mną głębiej w las. Pokażę Wam mój ulubiony...
My: Nie, nie... dziękujemy. Musimy, musimy... (myśl, myśl jeśli chcesz żyć!!!!)
Nagle Pan robi krok w naszą stronę
My: Musimy, musimy... SPIER*LAĆ !!!
Ciśniemy jak wściekli. Jest pod górę ale nasze tempo jest niesamowite (Pan kroczy naszym śladem, coś krzycząc).
Gdyby tak cisnął na każdym rajdzie to Jarek, Zbyszek czy Krzysiek oglądali by tylko mój tyłek.
W sumie pewnie teraz też oglądają – w końcu jest na co popatrzeć, nie?
Skoro przesłania pół horyzontu...
Nietypowy szlak rowerowy czyli impreza no security
Jaszczur jest dla ludzi, którzy chcą wejść na drzewo – tak kiedyś powiedział Malo. A czy zamiast drzewa może być śluza? W końcu takowych szukamy. Aby do niej dotrzeć musimy trzymać się... szlaku rowerowego. Jest on nietypowy... trochę specyficzny. Bo wygląda tak:
Jeśli szukacie ścieżki, którą biegnie to próżny trud. W sumie jej nie ma... miejscami gdzieś coś mignie. Aha, i są pionowe ściany. Niemniej rowerek na drzewie jest :)
Mam wrażenie jakby ten szlak wytyczali pod nas: pchanie przez chaszcze i noszenie przez wiatrołomy. Typowy szlak rowerowy. Przedzieramy się się do śluzy i teraz trzeba na nią jeszcze wleźć po drabinie. Nie ma tu żadnych asekuracji, jest drabina i kilka metrów wysokości. Włazimy z własnej woli... spadniemy z woli grawitacji :)
Oto jedna z wielu odnalezionych Jaszczurowych śluz:
"From Russia with love"
Mamy już kilka punkt złapanych, ale jest koło 16:30. Mówię do Basi, że musimy zmienić plan. Musimy pojechać nieoptymalnie, tzn. minąć kilka w miarę nieodległych punktów, bo strasznie długo schodzi z ich szukaniem. Dlaczego musimy tak zrobić? Granica...
Nie chcemy być na granicy po zmroku, bo to grozi problemami. Mówię tutaj o przypadkowym przekroczeniu granic z Rosją. Niby pilnie strzeżona, a mieliśmy akcję parę lat temu w Puszczy Romnickiej, że lecimy sobie ścieżką, pięknym szutrem i zatrzymujemy się na mygłach (jak ktoś nie wie: składowisko ściętych/pociętych drzew), a na nich leży pogięta tablica GRANICA PAŃSTWA. Gdybyśmy nie zwrócili uwagi na leżącą przy ziemi tablicy - bynajmniej nie widoczną jakoś wybitnie - to byśmy sobie wjechali w Okręg Kaliningradzki, jak gdyby nigdy nic.
Nie chcemy zatem szwędać się w takim miejscu po zmroku. Modyfikujemy nasz plan i ruszamy prosto nad granicę, aby dotrzeć tam za dnia. Jeden z punktów leży właściwie na samej granicy!!
Będziemy musieli potem wrócić po punkty, które teraz mijamy, ale to się trochę zrobiła kwestia bezpieczeństwa i przycisnęła nas konieczność. Na poniższym zdjęciu linia drzew, to już Federacja Rosyjska. Mamy trochę schiza podchodzić tak blisko i na dziko, ale jakoś się udaje :)
Biały Kieł
Udaje nam się bezpiecznie ewakuować z granicy. Uff... obyło się bez przygód, co bardzo mnie cieszy, bo bawienie się w ganianego ze strażą graniczną nie uznałbym za dobrą zabawę.
Wjeżdżamy na asfalt i kierujemy się w stronę jednego z "wycinków" czyli obszarów, w które musieliśmy wpasować w mapę – jest to stare założenie parkowe nieistniejącej już osady. Nie ma śladu po dawnym parku – no może gdzieś tam gdzie były alejki, rośnie obecnie trochę mniej drzew niż w innych miejscach. Teren jest dość spory i znaleźć tutaj lampion nie będzie prosto. Nagle!!!... z bramy po drugiej stronie ulicy wybiega duży biały pies. Zauważył nas i pędzi w naszym kierunku. Oho... znowu zadyma. Mieliśmy już zadymy z psami pasterskimi, lokalnymi burkami, psami myśliwskimi... teraz będzie z wielkim, naprawdę wielkim Białym Kłem (niektóre psy nienawidzą rowerów i zawsze są wtedy problemy...).
Podbiega do nas, ale nie wykazuje złych zamiarów. Po chwili wbiega w zagajnik (ten stary, zarośnięty park) i znowu podbiega do nas. I znowu... w zagajnik i do nas. Kurde jak w filmach, jakby chciał nas zaprowadzić. Pies biega jak szalony, ale zatrzymuje się na granicy lasu i patrzy na nas. Znowu wraca do nas i znowu do granicy lasu. Patrzymy na siebie "no bez jaj" – takie rzeczy to się nie dzieją naprawdę...
Basia patrzy na kompas i mówi: "to by się nawet zgadzało",
No dobra, to chodźmy i tak musimy spróbować odnaleźć ten lampion. Wchodzimy w zagajnik, a pies przed nami odbija w prawo – patrzę na Basię, a Ona kiwa głową, że tak. Przechodzimy rzeczkę, a pies nadal kursuje to w przód, to do nas... druga rzeczka, trochę krzaków, a Biały Kieł biega dookoła drzewa, na którym wisi lampion. No to są jaja... ciekawe ile osób nam w to uwierzy, ale na dowód poniżej zdjęcie – miał ADHD, więc ciężko było go uchwycić w kadrze.
Spisuję kod z lampionu i... psa nie ma. Rozpłynął się w powietrzu... zniknął tak szybko, jak się pojawił. Pytam Basi czy widziała gdzie pobiegł, Ona mi mówi, że nie bo się skupiła na lampionie. Heh... gdyby nie to zdjęcie, to sam miałbym problem uwierzyć w to co się właśnie wydarzyło.
Wracamy do drogi po własnych śladach. Nagle z bramy, z której wybiegł Biały Kieł wyjeżdża jeep. Gość za kierownicą rozgląda się jak dziki, babka na siedzeniu pasażera także. Nagle coś dojrzała i wskazuje palcem. Patrzę w stronę, którą wskazał – gdzieś daleko na drodze hasa znana nam bestia. Ruszają z piskiem opon w jego kierunku... i tak cała magiczna atmosfera pęka jak bajka mydlana.
Zaczyna się pościg za uciekinierem, który zbiegł z posesji pohasać po lesie :)
"Posłuchaj rzek Demon, położywszy mi rękę na głowie. Kraina, o której mówię to posępna kraina... a napis głosił: OPUSZCZENIE" (*)
Gdy zapada zmrok, świat wygląda inaczej. A może po prostu nie wygląda, bo go nie widać. Tak czy siak, gdy na rajdzie zapada noc, a nadal jesteście w trasie (po całym dniu napierania), to zaczynają nachodzić człowieka różne refleksje – przynajmniej mnie.
I nie mówię tutaj o refleksjach postaci: "zostawiłem żelazko na gazie" czy "zimny krupnikiem się nie ogolisz", ale o takich refleksjach głębokich (jak np. rosyjscy naukowcy oszacowali, że gdyby zamknąć całą wodę naszej planety w próbówce, to miałby ona wysokość, że o k***a, ja pier**** )
Innymi słowy dopada mnie melancholia i... smutek? Mam wrażenie, że tereny pod których się poruszamy, czasy swojej świetności mają już za sobą. To trochę przykre... Ja wiem, że to były Prusy Wschodnie, że historia itp, ale... no właśnie, to "ale". Nierzadko, na różnych terenach natykamy się na jakieś ruiny, opuszczone miejsca, zapomniane obiekty... ale tutaj, są ich tysiące. Mam wrażenie, że te tereny to taki Beskid Niski 2. Największe wrażenie robią całe opuszczone posiadłości: kilka budynków, trakty między nimi... i wszytko to leży odłogiem. Ludzie żyją sobie od tych ruin czasem niecałe 20 metrów dalej. Tylko tak naprawdę jedna rzecz robi uderzające wrażenie – nie chcę oczywiście uogólniać, ale ludzie żyją tu biednie, jakby na gruzach czasów świetności. To strasznie kłuje w oczy... Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dziś żyje się tu ciężej niż te 100-150 lat temu. Zdjęcia jeszcze za dnia:
Mazurskie wtopy 2018
Nie, to nie edycja bliźniaczej imprezy do "Mazurskie Tropy"... to nasza nawigacja. Zaczynamy popełniać błędy grube... Owszem jest już noc, jesteśmy zmęczeni po zarwanej nocy w podróży i po ponad 12h rajdu, nasza mapa jest bardzo – nazwijmy to – poglądowa, ale mimo wszystko...
Co ciekawe, z trudnymi wycinkami hipsometrycznymi (mapa wysokościowa) to nawet sobie poradziliśmy, ale teraz po nocy, pokonał nas jeden z wycinków historycznych. Niby dość prosta sprawa – należało odnaleźć skrzyżowanie dróg, a potem skręcić w lewo.
Schodzi nam tutaj prawie 50 minut na bezsensownym przetrząsywaniu lasu. Nakryjemy 10 saren na nocnej kradzieży, dóbr polnych, znajdziemy ślady jakiegoś mega wielkiego stada krów (placków więcej niż gdy w restauracji zamówię potrójną porcję...), ale ruin starej wsi nigdzie nie będzie. Gdy stracimy tu prawie godzinę zorientujemy się, że szukamy za blisko – należy przejechać jeszcze 150 metrów i szukać w innym zagajniku. Wtedy punkt wejdzie nam pięknie, ale ponad godzina w plecy to jest wyczyn... a poniżej kilka zdjęć z nocy, w tym z jednego z leśnych punktów, gdzie Szkodnik po drzewku się po lampion przeprawiał: tam i z powrotem :)
Kroczący w ciemnościach ujrzeli światło...
a było to światło wprost z latarki straży granicznej, która nas zatrzymała na obrzeżach Srokowa.
Dobrze, że nie finiszowaliśmy w znanym nam stylu, bo wtedy by nas nie zatrzymali. Co jak co, ale są pewne priorytety :)
Tym razem grzecznie zatrzymaliśmy się do kontroli i wywiązuje się następująca rozmowa:
Straż: Z biegu?
My: Jak zbiegu? Nie jesteśmy zbiegami!
Straż: No, ale czy z imprezy?
My: Nie. Trzeźwi. To znaczy - wróć: nie nietrzeźwi, no, nie pijani
Straż: Ja się pytam czy tego rajdu na orientacje?
My: Tak, tak. Tylko my na rowerach. Wracamy właśnie do bazy
Straż: A na granicy byliście?
(hmm... czy to pytanie-pułapka. Można by zyskać na czasie...)
My: Ale granicy w rozumieniu Cauche'ego czy..?
Straż: Tej z Rosją.
My: Aaa... tej granicy. No, gdzieś tam kiedyś...
Straż: Bo jeden z waszych punktów był na drzewie przy samej granicy. Tak jeszcze góra 2 metry było do tablicy "Granicy Państwa", a tu lampion wisi.
My: Czyli znaleźli Panowie lampion na drzewie. Wasz pierwszy punkt? Prawda, że wciąga? Łapiecie już o co chodzi w tej zabawie
Straż: Łapiemy tych co podeszli do niego NIEOPTYMALNYM wariantem... od strony Rosji.
No i taka gadka szmatka: czy przekroczyliśmy granicę, czy będziemy mieć wyrok w zawiasach, czy wdaliśmy się w wymianę ognia z mundurowymi z drugiej strony.
My, że nie było tak źle: że tylko na chwilę, aby zdjęcie zrobić (jak to zakaz?), że od razu wyrok – może się dogadamy, mamy pyszne jagody, może chcecie trochę, że obyło się bez wymiany ognia jako takiej, bo strzelaliśmy tylko my (wzięliśmy ich z zaskoczenia, książkowy przykład świetnie przeprowadzonego rozpoznania bojem) itp.
A tak serio – to oczywiście, że nie przekroczyliśmy granicy. I tak miałem schiza, że podchodzimy tak blisko tabliczek. To nie granica z Czechami czy Słowacją, ale granica z najbardziej zmilitaryzowanym obszarem w Europie – gdyby ktoś nie wiedział... nie chcę się tutaj wdawać w analizy strategiczne, ale niezamarzający port z wyjściem na ocean dla floty, to jest bajer, nie? Zwłaszcza jak ktoś ma tylko zamarzające porty...
Konferujemy ze 20 minut, podczas których Straż opowiada nam, że zdarza Im się spotkać ludzi, którzy trochę nie czują powagi sytuacji. Ostatnio mieli np. akcję z niemieckimi studentami, którzy poszli sobie zrobić zdjęcia po stronie rosyjskiej. Parę dni trwało wyciąganie ich z aresztu, bo chciano Im postawić zarzuty szpiegostwa. Zarzut oczywiście absurdalny, ale wiecie: świadomość, że zarzut jest absurdalny kiedy spędza się 3-cią noc w areszcie, może nie pomagać w odbudowaniu morale... w sumie to wręcz przeciwnie. Z tego co mówili, nie było ciekawie.
Żegnamy się, życzymy spokojnej służby i zjeżdżamy na bazę. Jest koło 0:30 kiedy docieramy i oddajemy karty. Część zawodników już śpi, odpoczywa po ciężkiej trasie, ale jest Malo i kilku nocnych marków, więc wdajemy się ciekawe rozmowy prawie do 3:00 nad ranem.
Malo opowiada, że wpadła Mu tutaj dwójka ze Straży, jak się ludzie zaczęli szwędać przy granicy :)
Wyszedł – chyba niezamierzenie – dobry i zły policjant, bo jeden ze strażników zachwycał się mapami, a drugi klął na czym świat stoi, że ludzi się łażą tuż przy tablicach.
Jak mówiłem Jaszczura można pokochać lub znienawidzić – innej opcji nie ma :)
Wracamy do miejsca zamieszkania znowu po 3:00 w nocy.
Trochę szkoda nam, że nie damy rady zwlec się z łóżka na oficjalne zakończenie imprezy w niedzielę o 8:00 rano, ale jesteśmy wykończeni zarwanymi dwoma (niemal w całości nocami), a poza tym w niedzielę jak trochę odeśpimy ruszamy w Puszczę Borecką... skoro już tutaj jesteśmy :)
CYTATY:
1. Piosenka "Na Mazury"
2. Pieśń wojskowa "Czerwone maki na Monte Cassino"
3. Konstanty Ildefons Gałczyński "Ballada o trzęsących się portkach"
4. Tytuł jednej z części filmu o przygodach Agenta Jej Królewskiej Mości James'a Bonda
5. Edgar Allan Poe, wiersz "Milczenie" - jedno z wielu tłumaczeń
Kategoria Rajd, SFA