IROKEZ Mielec 2018
-
DST
106.00km
-
Sprzęt Dart(h)Moor Primal
Niedziela, 22 kwietnia 2018 | dodano: 22.04.2018
Dwa lata czekaliśmy na tą imprezę. Irokeza Compass (tak, Ci od map)
organizuje tylko w lata parzyste, czym wystawia naszą cierpliwość na
nielichą próbę. Pierwsza edycja w Żelazku (czasy kiedy jeszcze nie
prowadziliśmy bikestats'a i kiedy dopiero zaczynaliśmy naszą przygodę z
nawigacją) zabrała nas w mokre od deszczu skałki Jury, druga edycja w
Miękini rzuciła nas w tereny od Bukowna po Puszczę Dulowską. Tym razem
impreza jest "w lasach na wschód od Mielca". Tam nas jeszcze nie było,
więc cieszymy się jak dzieci, że znowu zaatakujemy jakieś nowe tereny. Z
Krakowa wyruszamy po 5:00 rano, bo odprawa ma być o godzinie 7:25.
Szkoda jedynie, że nasza trasa ma limit tylko 10 godzin, bo to jednak
trochę krótko - zwłaszcza na rogaining na dwóch arkuszach A3.
W bazie Compass jak zawsze rozdaje mapy - owszem może nie te najbardziej aktualne z obecnej serii wydawniczej, ale wiecie "nienajnowsze, ale nadal obowiązujące" cytując klasyka. Obłowimy się zatem w mapy okolic Rzeszowa i... Kaszub.
Jeszcze chwila przywitań w bazie ze znanymi i lubianymi mordami. Niektórych, którzy nie dotarli na nasza imprezę w marcu, gdy przychodzą się przywitać zabijamy tekstem "A witaj witaj. Znamy się, ale chyba nie kojarzę... przypomnij mi proszę jaki miałeś numer startowy na Wiosennym Czarny KoRNO" - miny bezcenne :D :D :D
Acz to oczywiście żartem, sami nie dajemy rady pojawić się u każdego na imprezie, więc może się na nas nie obrażą te drobne złośliwości. Chwilę później zaczyna się odprawa.
Niby indukcja i moc, ale w powietrzu to czuję tylko... NAPIĘCIE (?)
W bazie Compass jak zawsze rozdaje mapy - owszem może nie te najbardziej aktualne z obecnej serii wydawniczej, ale wiecie "nienajnowsze, ale nadal obowiązujące" cytując klasyka. Obłowimy się zatem w mapy okolic Rzeszowa i... Kaszub.
Jeszcze chwila przywitań w bazie ze znanymi i lubianymi mordami. Niektórych, którzy nie dotarli na nasza imprezę w marcu, gdy przychodzą się przywitać zabijamy tekstem "A witaj witaj. Znamy się, ale chyba nie kojarzę... przypomnij mi proszę jaki miałeś numer startowy na Wiosennym Czarny KoRNO" - miny bezcenne :D :D :D
Acz to oczywiście żartem, sami nie dajemy rady pojawić się u każdego na imprezie, więc może się na nas nie obrażą te drobne złośliwości. Chwilę później zaczyna się odprawa.
Niby indukcja i moc, ale w powietrzu to czuję tylko... NAPIĘCIE (?)
Dostajemy
mapę, a tam zatrzęsienie punktów kontrolnych. Jest też napis LOP.
Próbuję rozkminić to zadanie: L to indukcyjność, P to moc, tak? Nie mam
pojęcia o co chodzi z tym "O". Chyba nie tlen bo brakuje mi jeszcze tej małej dwójki... poza tym mamy pomieszane jednostki z
wielkościami. Patrzę po innych a wszyscy siedzą i coś rozwiązują, jakby
dla Nich treść zadania była bardziej niż jasna. Kreślą coś na mapach,
niektórzy to już pewnie kończą obliczenia... a ja nadal rozkminiam o co chodzi z mocą indukcyjności.
Z zamyślenia wyrywa mnie nikt inny jak Szkodnik.
Szkodnik: Północ czy południe?
Z zamyślenia wyrywa mnie nikt inny jak Szkodnik.
Szkodnik: Północ czy południe?
Ja: W znaczeniu Unia czy Konfederacja? Wiesz, to złożony...
Szkodnik: NIE !! Jedziemy na północ czy południe?
Ja: Aaaa, czekaj ... myślę nad tą indukcyjnością.
Szkodnik: Jaką indukcyjnością?
Ja: No L razy O razy P. Iloczyn indukcyjności i mocy, ale to trochę to pomieszane... jeszcze ten tlen. Chyba tlen...
Szkodnik: Pacanie!! To LINIA OBOWIĄZKOWEGO PRZEJAZDU. Od tego zacząć musimy!!
Ja: Czyli, że nie indukcyjność. No to skoro tak, to w takim razie chyba na północ.
Wykreślamy nasz wariant, z dużą ilością punktów na północy i powrót do bazy przez północną część mapy południowej (tak aby coś z południowej także pochytać).
Wykreślamy nasz wariant, z dużą ilością punktów na północy i powrót do bazy przez północną część mapy południowej (tak aby coś z południowej także pochytać).
Trochę nam to zajmuje, bo w roganingu dobry
wybór wariantu to podstawa. Niekoniecznie łapanie najdroższych punktów
to droga do sukcesu - czasem jest to droga do spektakularnej porażki, bo
kiedy ciśnie się ponad godzinę po jakaś 80-tkę, to ktoś inny w tym samym
czasie zbiera: dwie 40-tki i 30-tkę.
Ruszamy ze
wszystkimi LOP'ką - jej cel to przeprowadzenie nas przez obwodnicę
Mielca i wyprowadzenie nas bezpiecznie do lasu. Biegacze truchtają, rowerzyście jadą
niespiesznie - ale napięcie daje się wyczuć w powietrzu. Niby nikt się
jeszcze nie ściga, wszyscy LOPkę biegną/jadą na luźno, ale atmosfera aż
iskrzy. Nie wiem czy mój "Król Dart(h)Moor Pierwszy" to sprzęt zgodny z
dyrektywą ATEX, ale dobrze by było aby był, bo zagrożenie wybuchem jest naprawdę
duże. Niby ktoś tu kogoś wyprzedzi o 2 metry, ot tak aby Mu się luźniej
jechało, to zaraz 2-3 osoby się z Nim zrównają, coby nie odjechał zbyt
daleko. I tak w kółko, aż w końcu ktoś nie wytrzymuje napięcia i rusza z
kopyta. To jest jak znak, jak sygnał do szarzy... nikt już nawet nie
próbuje ukrywać swoich prawdziwych intencji. Jest ogień - wszyscy gnają :)
Tylko
tak jakoś ten ogień trochę przygasa jak LOPka się kończy i trzeba
zacząć nawigować. Pierwsze wątpliwości pojawiają się zaraz po wkroczeniu
do lasu. Jeden z lewo, drugi prosto, ktoś zaczyna
analizować mapę... klasyk zamieszanie. My uciekamy pierwszą w prawo i
znikamy w lesie... ha! wyrwaliśmy się i teraz... droga się skończyła po 200 metrach krzakami.
Ha ha ha... dobry początek. Korekta na azymut i od razu ciśniemy przez gęstwinę. Sobota jak co tydzień :)
"Spaleni słońcem" czyli wiosny nie będzie (*)
Coś się stało z porami roku. Miesiąc temu na Wiosennym Czarny KORNO mieliśmy minus 12 stopni w quasi-peak'u (wiem, wiem hermetyczne, ale musiałem, naprawdę musiałem - EMC Directive bandits: Przytłumieni jak ferryt na kablu ha ha ha...). No wiec, mieliśmy -12 stopni na termoparze... eeee... termometrze, a teraz gdy toniemy w piachach lasów mieleckich, licznik rowerowy pokazał 30 stopni w słońcu.
Ja się pytam gdzie jest wiosna, bo wydaje mi się że przeszliśmy z zimy w lato. Mówiłem Wam już kiedyś, że moja grupa krwi to Nutella więc takie słońce sprawia, że umieram. Masakra. Miesiące temu spotkaliśmy wesołe bałwanki:
a dziś mamy nowy globalny romans:
Nigdy nie byłem orłem z geografii, ale pamiętam, że "pogoda to chwilowy stan klimatu na danym obszarze". Na klimat nie ma co jednak narzekać, imprezę robi ekipa od map, więc nawigacja będzie wymagająca. Jak to na Irokezach, nie do każdego punktu będzie dojazd: 300-400 metrów przedzierania się przez krzaki też się zdarzy. Zaczynamy realizację naszego planu na dzisiaj: złapać zagęszczenie punktów w lasach niedaleko bazy (małe wartości przeliczeniowe, ale liczba punktów duża), a potem uderzyć na północ po 80-tki i 90-tki.
Książę Mielca(?): Piaski Czasu (*)
1) "Spaleni słońcem" - tytuł klasyki kina, opowiadających o okrutnych czasach czystek stalinowskich w ZSRR w latach trzydziestych.
2) Parafraza tytułu filmu "Książę Persji: Piaski Czasu" na podstawie kultowej gry komputerowej.
3) "Rzeźnik drzew". Tytuł książki - zbioru opowiadań Pilipiuka.
4) "Ballada o dwóch siostrach" autorstwa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
5) Cytat z filmu "Dzień świra"
Ha ha ha... dobry początek. Korekta na azymut i od razu ciśniemy przez gęstwinę. Sobota jak co tydzień :)
"Spaleni słońcem" czyli wiosny nie będzie (*)
Coś się stało z porami roku. Miesiąc temu na Wiosennym Czarny KORNO mieliśmy minus 12 stopni w quasi-peak'u (wiem, wiem hermetyczne, ale musiałem, naprawdę musiałem - EMC Directive bandits: Przytłumieni jak ferryt na kablu ha ha ha...). No wiec, mieliśmy -12 stopni na termoparze... eeee... termometrze, a teraz gdy toniemy w piachach lasów mieleckich, licznik rowerowy pokazał 30 stopni w słońcu.
Ja się pytam gdzie jest wiosna, bo wydaje mi się że przeszliśmy z zimy w lato. Mówiłem Wam już kiedyś, że moja grupa krwi to Nutella więc takie słońce sprawia, że umieram. Masakra. Miesiące temu spotkaliśmy wesołe bałwanki:
a dziś mamy nowy globalny romans:
Nigdy nie byłem orłem z geografii, ale pamiętam, że "pogoda to chwilowy stan klimatu na danym obszarze". Na klimat nie ma co jednak narzekać, imprezę robi ekipa od map, więc nawigacja będzie wymagająca. Jak to na Irokezach, nie do każdego punktu będzie dojazd: 300-400 metrów przedzierania się przez krzaki też się zdarzy. Zaczynamy realizację naszego planu na dzisiaj: złapać zagęszczenie punktów w lasach niedaleko bazy (małe wartości przeliczeniowe, ale liczba punktów duża), a potem uderzyć na północ po 80-tki i 90-tki.
Książę Mielca(?): Piaski Czasu (*)
Czemu piaski? Bo jest ich tu wiele. Bardzo wiele.
Czemu czasu?Bo zabierają nam sporo czasu.
Czasem jest ich tak dużo, że nie da się jechać. Trzeba pchać i to nierzadko dłuższy odcinek.
Cytaty:Czemu czasu?Bo zabierają nam sporo czasu.
Czasem jest ich tak dużo, że nie da się jechać. Trzeba pchać i to nierzadko dłuższy odcinek.
Niektóre drogi to leśne autostrady i wtedy lecimy ile fabryka dała, ale odcinki zapiaszczone skutecznie nas spowalniają. Sami porównajcie:
Na otwartych przestrzeniach, gdy na takim piaseczku oprze się słoneczko, to idzie umrzeć z gorąca. Niemniej kiedy cień lasu daje nam schronienie, to w zagęszczeniu punkty wchodzą co 15-20 minut. Wody z plecaka ubywa w niepokojąco szybkim tempie, mimo że nasze wielkie plecaki to kilka litrów zapasów (tylko ja, wraz z bidonem przy ramie miałem ze sobą od startu: 4,5 litra - a trzeba by jeszcze doliczyć zapas w plecaku Basi). Dzięki temu nie dotknie nas kryzys i nie będziemy musieli zjeżdżać z trasy do jakieś miejscowości. Owszem skończymy u wodopoju (sklep) celem uzupełnienia strat, ale będzie to popołudniem i po drodze.
W niektórych miejscach trasy przedzieramy się również przez różne kanały i rzeczki. Niektóre trzeba przechodzić na dziko, ale inne mają dla nas komfortowe mostki zrobione z drabiny :
Północne rubieże mapy
Trzymamy się planu. Zebraliśmy sporo "mniejszych" punktów w - szeroko rozumianych - okolicach bazy i teraz wyruszamy na północ, po nasze najdroższe punkty. Przed nami 80-tki i nawet 90-tka, gdzieś na końcu mapy. Piach nie odpuszcza i niektóre drogi to makabra. Są jednak i piękne trakty, po których lecimy nawet koło 30km/h. Mijamy się parę razy z ekipą z OrientAkcji, potem wpadamy na Grześka Liszkę, któremu pokazujemy, że nasze rowery nadal zdobią numery startowe z Liszkora. Powiedzieliśmy Mu, że tak nam się podobał rajd, że chcemy wozić te numery jako piękne wspomnienie... przecież nie powiemy Mu, że nie chciało nam się ich ściągać :)
Mijamy kilku piechurów - to naprawdę kawał drogi od bazy, więc jesteśmy pod wrażeniem, że zapuścili się aż tutaj. Jednak najdłuższa trasa piesza ma 24 godziny limitu, więc mogą sobie na to pozwolić. Tutaj chciałbym zapytać czemu nasza trasa nie ma 24 godzin limitu? Albo chociaż 16-stu... Ech, no szkoda.
Docieramy w piękne zakole rzeki, ale aby się do niego dostać musimy porzucić nasze rowery w gęstwinie i cisnąć na azymut przez nieliche krzory i wiatrołomy. Jest gęsto i podmokło, ale docieramy w miejsce, które naprawdę robi na nas wrażenie. No ten punkt był warty swoich 80 punktów przeliczeniowych:
"RZEŹNIK DRZEW" czyli pogoń w ramach operacji "Pustynna burza" (*)
Mamy złapane północne 80-tki. Ciśniemy bardzo długim przelotem w kierunku 90-tki. Nagle piach... znowu mnóstwo piachu. Roman, z którym przez chwilę jechaliśmy, chyba nie zauważył zmiany nawierzchni bo znika gdzieś na horyzoncie. Gna jakby nic się nie zmieniło. Walczymy z piachem, idzie nam ciężko, a tu nagle ryk piły spalinowej i silnika. Odwracamy się, a za nami napiera Rzeźnik Drzew. Zauważył nas i zaczął nas ścigać. Przyspieszamy, kręcimy ile sił w nogach... czy zdołamy Mu uciec. Co chwilę rzucamy okiem przez ramię. Traktor miażdży piach swoimi grubymi koła... za kierownicą Rzeźnik Drzew. Piła łańcuchowa w jego ręku. Na twarzy maska z ludzkiej skóry. On istnieje i nas znalazł! Walczymy już nie o punkty, ale życie. Nie pozwolimy Mu się dorwać. Nasze koła ślizgają się na piasku, ale nie poddajemy się. Przecież jak nas dojdzie... jak nas dogoni...
...to będziemy jechać cały czas w potężnej chmurze piachu. Jazda za traktorem po piaszczystych drogach, to będzie droga do Pylicy Murowanej (taka miejscowość :P). Będzie jak pod El Alamein w 1942, będzie jak zadyma w Zatoce w ramach operacji "Pustynna Burza". Robimy zatem wszystko aby utrzymać się przed jadącym traktorem. Udaje nam się to i w okolice 90-tki docieramy w takim tempie, że udaje nam się dogonić Romana :)
Sama 90-tka to istny gąszcz. Tutaj zdjęcie: w drodze na
Czasami najlepsze wyjście to... wyjście na piwo.
Chwilę po nas na 90-tce melduje się Grzesiek Liszka, którego następnym celem jest... sklep. Upał dał się we znaki wszystkim. Grzesiek obiera kierunek na miejsce, gdzie dadzą Mu zimne piwo. My mamy jeszcze trochę zapasów (niecałe 1,5 litra), ale także z chęcią uzupełnimy braki. 1,5 litra w plecaku to na moim wskaźniku "obszar alarmowy", jeśli mamy jeszcze kilka godzin napierać. Jeszcze nie krytyczny, ale uzupełnienie zapasów korzystnie wpłynie na morale :)
Ciśniemy zatem za Nim. I tak sklep, który zaznaczony jest na mapie, jest nam po drodze. Po długim asfaltowym przelocie, oczywiście pod naprawdę mocny wiatr, meldujemy się wraz z Grześkiem u wodopoju. Siadamy chwilę na asfalcie i debatujemy nad wariantami.
Grzesiek, szczęśliwy bo dostał po co przyjechał, pyta o nasze plany. My chcemy łapać kolejne 70-tki i 60-tki na obrzeżach mapy, kierując się na południe. Niemniej już po chwili rozmowy przyznajemy Mu rację, że jego wariant może być lepszy. Mówi nam, że zupełnie niepotrzebnie pojechał na północ, bo gdyby zaatakował wschodnie zagęszczenie "mniejszych" punktów to w tym samym czasie, zdobyłby więcej punktów przeliczeniowych. Weryfikujemy zatem nasz plan. Odpuszczamy 70-tki, które są dość daleko od nas i zaatakujemy 40-tki i 50-tki w lasach na południe od bazy. Jest 14:45, zostało nam 3 godziny 15 minut. Rzeczywiście oddalanie się od bazy zaowocuje złapaniem dwóch, może 3 punktów i morderczym finiszem. Południowe zagęszczenie "tańszych" punktów jest warte o wiele więcej niż 2 lub nawet 3 razy 70. Z tak zmienionym wariantem żegnamy się i ruszamy, bo czas nagli. Nie wiemy czy nasza decyzja jest dobra, ale coś trzeba było wybrać. Argumenty naszego rozmówcy nas przekonały, teraz skonfrontujemy nasz wybór z rzeczywistością.
Tymczasem kolejne zdjęcia z trasy:
"Noc była piękna jak sen, a Śmierć...Śmierć była jeszcze piękniejsza"
Zaczynamy realizować nasz nowy plan. Oczywiście nie obędzie się bez problemów, bo sprzęt zgłasza, że "chciałbym serwis". Pytam zatem: "kiedy?", a rower na to: "no teraz".
No kurde wymyśliłeś!! Dobrze, że były to tylko drobne przeprawy z przerzutką, które udało się ogarnąć w 10-15 minut. Zawsze to jednak starta kilku minut, a czasu nie zostało nam już wiele. Mimo przeszkód, lecimy jednak jak od linijki, punkt za punktem wpada w naszą kartę. Nie są drogie bo to 30-tki, 40-tki, jakaś 50-tka, ale wpadają co 15-20 minut. Chyba było to dobra decyzja. Co więcej, nawigacja idzie nam dzisiaj bezbłędnie i mamy nadzieję, że tak zostanie już do końca. Czas ucieka, ale punktów na karcie przybywa w bardzo szybkim tempie: mrowisko, okop, szczyt wydmy, dąb itp.
Przedostatni punkt to "Kapliczka Stachury". Tabliczka na drzewie ma niemal romantyczny klimat (romantyczny w znaczeniu Mickiewicza). To ciekawe, że tak przedstawiona historia wydaje się niemal uspokajająca. Ciekawe czy ktokolwiek wie, czy naprawdę to tak to wyglądało? Czy ten człowiek rzeczywiście siadł po drzewem i odszedł we śnie, czy też może dostał np. zawału i konał w tym miejscu przez 6 godzin albo i dłużej, nim go ktoś znalazł. To niesamowite, jak mimo wszystkich naszych osiągnięć jako ludzkość, staramy się oswoić śmierć. Takie miejsce skłaniają do refleksji. Jak przypomnę sobie dziesiątki wspomnień wojennych jakie czytałem, to zawsze przewija się podobny motyw... ogień, wybuchy, pociski rozrywają ludzi na strzępy, ale rodzina zawsze zapyta "czy nie cierpiał przed śmiercią". Wolą usłyszeć, że ktoś odszedł nagle, ale w spokoju, niż dowiedzieć się prawdy, np. że zginął zmiażdżony gąsienicami czołgu. Zatapia się statki o wyporności XXX, a nie morduje marynarzy. Zestrzeliwuje się samoloty, a nie zabija pilotów. Niszczy dywizje i bataliony, a nie zabija ludzi w mundurach. Tak jest łatwiej - warto przeczytać tą niesamowitą książkę (analiza psychologiczna i socjologiczna).
Jesteśmy najpotężniejszą rasą na ziemi, zdolną niemal nawet do zniszczenia własnej planety, ale śmierć przeraża nas nie mniej, a może nawet bardziej niż wszystkie inne stworzenia tu mieszkające. Tak więc napis na tabliczce jest niemal błogi...
Mieleckie bagna mają... KOLCE
Ostatni punkt dzisiaj. Wisienka na torcie bo to 80-tka. Według na mapie jest ona na środku bagien. Wiecie jak kochamy bagna, moczary i mokradła. Tzn. ja kocham, Basia trochę jednak mniej :)
Zostało 35 minut, dajemy sobie góra 10 min na odnalezienie tego punktu. Trzeba przecież jeszcze do bazy dojechać, a to ponad 4 km.
Wchodzimy zatem w obszar podpisany na mapie jako podmokły, ale wszystko suche tutaj. No halo, gdzie są moje bagna... nie ma, oszukali mnie.
Nagle coś mnie HARAT po ręce i patrzę, że krwawię... odwracam się i HARAT, HARAT, HARAT. Auaaa...w co myśmy znowu wleźli? Tu wszystko ma kolce!! Wszystko się nas czepia. Masakra. Próbujemy przejść niepoharatani, ale słabo to idzie. Mijam jakieś różę, to wchodzę w ostrężyny, wymijam ostrężyny to wpadam w tarninę. Ej no co jest? Miało być tu mokro?
Będzie mokro jak utoczymy Ci krew z żył - odpowiada mi dorodny kolczasty przyjaciel.
Ja już jestem mokra, mogąc Cię kolcami haratać - odpowiada mi jego koleżanka.
No jest w tym jakaś logika... nie odzywam się już zatem, przedzieram się przez kolce w ciszy, jeszcze tylko przejście przez zbutwiałe drzewo przez rzekę... pewnie sporo osób dzisiaj tędy przeszło, więc czemu miałoby się załamać właśnie pode mną.
A słyszałeś coś o wytrzymałości zmęczeniowej i cyklach obciążenia? - pyta mnie zbutwiałe drzewo.
Jesteśmy na granicy cyklu, tak? - pytam
ychy ychy - chichocze.
Acha...
No, ale punkt zdobyty. Lecimy na bazę. Trzeba przycisnąć, ale nawet bez większego stresu wychodzi nam finisz. Wpadamy na metę na 4 minuty przed 18:00.
"I wszystko to jak krew w piach" (*)
Krew bo kolczaści nie zawiedli, a piach bo było go dziś pod dostatkiem. Poharatani i zmęczeni, ale szczęśliwi. Udało się przejechać cały rajd bez większego błędu nawigacyjnego. Nie mówię tutaj o wycofaniu się z jakieś ścieżki i starcie 2-3 minut, ale o takich wtopach co kosztują po pół godziny i dłużej, a które lubią nam się przytrafiać.
Tym razem poszło bezbłędnie z czego jesteśmy dumni, ale... co z tego, skoro klasyfikacja jest tylko OPEN :)
Z naszym wynikiem Basia miała by pierwsze miejsce w kategorii kobiet, ale takiej kategorii nie ma. Oj byłoby przykro, gdyby były to Mistrzostwa Polski w Roganingu, prawda? Dobrze, że nie są... a czekaj, wróć :)
No szkoda straszna, bo wynik byłby dziś niesamowity. Patrząc po innych Zawodniczkach, które wywalczyły 2-gie i 3-cie miejsce, to też Im przykro trochę, że nie ma odrębnej kategorii. Finalnie mamy 6-ste miejsce w OPEN, przed wieloma Zawodnikami, którzy regularnie z nami wygrywają, tak więc jesteśmy mega zadowoleni ze startu... tylko szkoda, że Mistrzynią Polski w Roganingu został Roman. Mistrzem zresztą też !!!
No ale co by nie mówić, Mistrzem to jest naprawdę. Mistrzynią to nie wiem, nie sprawdzałem :D :D :D
Wracamy do domu bardziej niż zadowoleni bo udało się zwiedzić kolejne nieznane nam tereny, acz z lekkim uczuciem niedosytu. Czemu nasz najlepszy start ever musiał wypaść podczas imprezy bez odrębnej klasyfikacji. Taki trochę cichot losu i ironia.
Pewnie jak będzie odrębna klasyfikacja to wtedy położymy rajd pokazowo, jak to czasem mamy w zwyczaju :)
Na otwartych przestrzeniach, gdy na takim piaseczku oprze się słoneczko, to idzie umrzeć z gorąca. Niemniej kiedy cień lasu daje nam schronienie, to w zagęszczeniu punkty wchodzą co 15-20 minut. Wody z plecaka ubywa w niepokojąco szybkim tempie, mimo że nasze wielkie plecaki to kilka litrów zapasów (tylko ja, wraz z bidonem przy ramie miałem ze sobą od startu: 4,5 litra - a trzeba by jeszcze doliczyć zapas w plecaku Basi). Dzięki temu nie dotknie nas kryzys i nie będziemy musieli zjeżdżać z trasy do jakieś miejscowości. Owszem skończymy u wodopoju (sklep) celem uzupełnienia strat, ale będzie to popołudniem i po drodze.
W niektórych miejscach trasy przedzieramy się również przez różne kanały i rzeczki. Niektóre trzeba przechodzić na dziko, ale inne mają dla nas komfortowe mostki zrobione z drabiny :
Północne rubieże mapy
Trzymamy się planu. Zebraliśmy sporo "mniejszych" punktów w - szeroko rozumianych - okolicach bazy i teraz wyruszamy na północ, po nasze najdroższe punkty. Przed nami 80-tki i nawet 90-tka, gdzieś na końcu mapy. Piach nie odpuszcza i niektóre drogi to makabra. Są jednak i piękne trakty, po których lecimy nawet koło 30km/h. Mijamy się parę razy z ekipą z OrientAkcji, potem wpadamy na Grześka Liszkę, któremu pokazujemy, że nasze rowery nadal zdobią numery startowe z Liszkora. Powiedzieliśmy Mu, że tak nam się podobał rajd, że chcemy wozić te numery jako piękne wspomnienie... przecież nie powiemy Mu, że nie chciało nam się ich ściągać :)
Mijamy kilku piechurów - to naprawdę kawał drogi od bazy, więc jesteśmy pod wrażeniem, że zapuścili się aż tutaj. Jednak najdłuższa trasa piesza ma 24 godziny limitu, więc mogą sobie na to pozwolić. Tutaj chciałbym zapytać czemu nasza trasa nie ma 24 godzin limitu? Albo chociaż 16-stu... Ech, no szkoda.
Docieramy w piękne zakole rzeki, ale aby się do niego dostać musimy porzucić nasze rowery w gęstwinie i cisnąć na azymut przez nieliche krzory i wiatrołomy. Jest gęsto i podmokło, ale docieramy w miejsce, które naprawdę robi na nas wrażenie. No ten punkt był warty swoich 80 punktów przeliczeniowych:
"RZEŹNIK DRZEW" czyli pogoń w ramach operacji "Pustynna burza" (*)
Mamy złapane północne 80-tki. Ciśniemy bardzo długim przelotem w kierunku 90-tki. Nagle piach... znowu mnóstwo piachu. Roman, z którym przez chwilę jechaliśmy, chyba nie zauważył zmiany nawierzchni bo znika gdzieś na horyzoncie. Gna jakby nic się nie zmieniło. Walczymy z piachem, idzie nam ciężko, a tu nagle ryk piły spalinowej i silnika. Odwracamy się, a za nami napiera Rzeźnik Drzew. Zauważył nas i zaczął nas ścigać. Przyspieszamy, kręcimy ile sił w nogach... czy zdołamy Mu uciec. Co chwilę rzucamy okiem przez ramię. Traktor miażdży piach swoimi grubymi koła... za kierownicą Rzeźnik Drzew. Piła łańcuchowa w jego ręku. Na twarzy maska z ludzkiej skóry. On istnieje i nas znalazł! Walczymy już nie o punkty, ale życie. Nie pozwolimy Mu się dorwać. Nasze koła ślizgają się na piasku, ale nie poddajemy się. Przecież jak nas dojdzie... jak nas dogoni...
...to będziemy jechać cały czas w potężnej chmurze piachu. Jazda za traktorem po piaszczystych drogach, to będzie droga do Pylicy Murowanej (taka miejscowość :P). Będzie jak pod El Alamein w 1942, będzie jak zadyma w Zatoce w ramach operacji "Pustynna Burza". Robimy zatem wszystko aby utrzymać się przed jadącym traktorem. Udaje nam się to i w okolice 90-tki docieramy w takim tempie, że udaje nam się dogonić Romana :)
Sama 90-tka to istny gąszcz. Tutaj zdjęcie: w drodze na
Czasami najlepsze wyjście to... wyjście na piwo.
Chwilę po nas na 90-tce melduje się Grzesiek Liszka, którego następnym celem jest... sklep. Upał dał się we znaki wszystkim. Grzesiek obiera kierunek na miejsce, gdzie dadzą Mu zimne piwo. My mamy jeszcze trochę zapasów (niecałe 1,5 litra), ale także z chęcią uzupełnimy braki. 1,5 litra w plecaku to na moim wskaźniku "obszar alarmowy", jeśli mamy jeszcze kilka godzin napierać. Jeszcze nie krytyczny, ale uzupełnienie zapasów korzystnie wpłynie na morale :)
Ciśniemy zatem za Nim. I tak sklep, który zaznaczony jest na mapie, jest nam po drodze. Po długim asfaltowym przelocie, oczywiście pod naprawdę mocny wiatr, meldujemy się wraz z Grześkiem u wodopoju. Siadamy chwilę na asfalcie i debatujemy nad wariantami.
Grzesiek, szczęśliwy bo dostał po co przyjechał, pyta o nasze plany. My chcemy łapać kolejne 70-tki i 60-tki na obrzeżach mapy, kierując się na południe. Niemniej już po chwili rozmowy przyznajemy Mu rację, że jego wariant może być lepszy. Mówi nam, że zupełnie niepotrzebnie pojechał na północ, bo gdyby zaatakował wschodnie zagęszczenie "mniejszych" punktów to w tym samym czasie, zdobyłby więcej punktów przeliczeniowych. Weryfikujemy zatem nasz plan. Odpuszczamy 70-tki, które są dość daleko od nas i zaatakujemy 40-tki i 50-tki w lasach na południe od bazy. Jest 14:45, zostało nam 3 godziny 15 minut. Rzeczywiście oddalanie się od bazy zaowocuje złapaniem dwóch, może 3 punktów i morderczym finiszem. Południowe zagęszczenie "tańszych" punktów jest warte o wiele więcej niż 2 lub nawet 3 razy 70. Z tak zmienionym wariantem żegnamy się i ruszamy, bo czas nagli. Nie wiemy czy nasza decyzja jest dobra, ale coś trzeba było wybrać. Argumenty naszego rozmówcy nas przekonały, teraz skonfrontujemy nasz wybór z rzeczywistością.
Tymczasem kolejne zdjęcia z trasy:
"Noc była piękna jak sen, a Śmierć...Śmierć była jeszcze piękniejsza"
Zaczynamy realizować nasz nowy plan. Oczywiście nie obędzie się bez problemów, bo sprzęt zgłasza, że "chciałbym serwis". Pytam zatem: "kiedy?", a rower na to: "no teraz".
No kurde wymyśliłeś!! Dobrze, że były to tylko drobne przeprawy z przerzutką, które udało się ogarnąć w 10-15 minut. Zawsze to jednak starta kilku minut, a czasu nie zostało nam już wiele. Mimo przeszkód, lecimy jednak jak od linijki, punkt za punktem wpada w naszą kartę. Nie są drogie bo to 30-tki, 40-tki, jakaś 50-tka, ale wpadają co 15-20 minut. Chyba było to dobra decyzja. Co więcej, nawigacja idzie nam dzisiaj bezbłędnie i mamy nadzieję, że tak zostanie już do końca. Czas ucieka, ale punktów na karcie przybywa w bardzo szybkim tempie: mrowisko, okop, szczyt wydmy, dąb itp.
Przedostatni punkt to "Kapliczka Stachury". Tabliczka na drzewie ma niemal romantyczny klimat (romantyczny w znaczeniu Mickiewicza). To ciekawe, że tak przedstawiona historia wydaje się niemal uspokajająca. Ciekawe czy ktokolwiek wie, czy naprawdę to tak to wyglądało? Czy ten człowiek rzeczywiście siadł po drzewem i odszedł we śnie, czy też może dostał np. zawału i konał w tym miejscu przez 6 godzin albo i dłużej, nim go ktoś znalazł. To niesamowite, jak mimo wszystkich naszych osiągnięć jako ludzkość, staramy się oswoić śmierć. Takie miejsce skłaniają do refleksji. Jak przypomnę sobie dziesiątki wspomnień wojennych jakie czytałem, to zawsze przewija się podobny motyw... ogień, wybuchy, pociski rozrywają ludzi na strzępy, ale rodzina zawsze zapyta "czy nie cierpiał przed śmiercią". Wolą usłyszeć, że ktoś odszedł nagle, ale w spokoju, niż dowiedzieć się prawdy, np. że zginął zmiażdżony gąsienicami czołgu. Zatapia się statki o wyporności XXX, a nie morduje marynarzy. Zestrzeliwuje się samoloty, a nie zabija pilotów. Niszczy dywizje i bataliony, a nie zabija ludzi w mundurach. Tak jest łatwiej - warto przeczytać tą niesamowitą książkę (analiza psychologiczna i socjologiczna).
Jesteśmy najpotężniejszą rasą na ziemi, zdolną niemal nawet do zniszczenia własnej planety, ale śmierć przeraża nas nie mniej, a może nawet bardziej niż wszystkie inne stworzenia tu mieszkające. Tak więc napis na tabliczce jest niemal błogi...
Mieleckie bagna mają... KOLCE
Ostatni punkt dzisiaj. Wisienka na torcie bo to 80-tka. Według na mapie jest ona na środku bagien. Wiecie jak kochamy bagna, moczary i mokradła. Tzn. ja kocham, Basia trochę jednak mniej :)
Zostało 35 minut, dajemy sobie góra 10 min na odnalezienie tego punktu. Trzeba przecież jeszcze do bazy dojechać, a to ponad 4 km.
Wchodzimy zatem w obszar podpisany na mapie jako podmokły, ale wszystko suche tutaj. No halo, gdzie są moje bagna... nie ma, oszukali mnie.
Nagle coś mnie HARAT po ręce i patrzę, że krwawię... odwracam się i HARAT, HARAT, HARAT. Auaaa...w co myśmy znowu wleźli? Tu wszystko ma kolce!! Wszystko się nas czepia. Masakra. Próbujemy przejść niepoharatani, ale słabo to idzie. Mijam jakieś różę, to wchodzę w ostrężyny, wymijam ostrężyny to wpadam w tarninę. Ej no co jest? Miało być tu mokro?
Będzie mokro jak utoczymy Ci krew z żył - odpowiada mi dorodny kolczasty przyjaciel.
Ja już jestem mokra, mogąc Cię kolcami haratać - odpowiada mi jego koleżanka.
No jest w tym jakaś logika... nie odzywam się już zatem, przedzieram się przez kolce w ciszy, jeszcze tylko przejście przez zbutwiałe drzewo przez rzekę... pewnie sporo osób dzisiaj tędy przeszło, więc czemu miałoby się załamać właśnie pode mną.
A słyszałeś coś o wytrzymałości zmęczeniowej i cyklach obciążenia? - pyta mnie zbutwiałe drzewo.
Jesteśmy na granicy cyklu, tak? - pytam
ychy ychy - chichocze.
Acha...
No, ale punkt zdobyty. Lecimy na bazę. Trzeba przycisnąć, ale nawet bez większego stresu wychodzi nam finisz. Wpadamy na metę na 4 minuty przed 18:00.
"I wszystko to jak krew w piach" (*)
Krew bo kolczaści nie zawiedli, a piach bo było go dziś pod dostatkiem. Poharatani i zmęczeni, ale szczęśliwi. Udało się przejechać cały rajd bez większego błędu nawigacyjnego. Nie mówię tutaj o wycofaniu się z jakieś ścieżki i starcie 2-3 minut, ale o takich wtopach co kosztują po pół godziny i dłużej, a które lubią nam się przytrafiać.
Tym razem poszło bezbłędnie z czego jesteśmy dumni, ale... co z tego, skoro klasyfikacja jest tylko OPEN :)
Z naszym wynikiem Basia miała by pierwsze miejsce w kategorii kobiet, ale takiej kategorii nie ma. Oj byłoby przykro, gdyby były to Mistrzostwa Polski w Roganingu, prawda? Dobrze, że nie są... a czekaj, wróć :)
No szkoda straszna, bo wynik byłby dziś niesamowity. Patrząc po innych Zawodniczkach, które wywalczyły 2-gie i 3-cie miejsce, to też Im przykro trochę, że nie ma odrębnej kategorii. Finalnie mamy 6-ste miejsce w OPEN, przed wieloma Zawodnikami, którzy regularnie z nami wygrywają, tak więc jesteśmy mega zadowoleni ze startu... tylko szkoda, że Mistrzynią Polski w Roganingu został Roman. Mistrzem zresztą też !!!
No ale co by nie mówić, Mistrzem to jest naprawdę. Mistrzynią to nie wiem, nie sprawdzałem :D :D :D
Wracamy do domu bardziej niż zadowoleni bo udało się zwiedzić kolejne nieznane nam tereny, acz z lekkim uczuciem niedosytu. Czemu nasz najlepszy start ever musiał wypaść podczas imprezy bez odrębnej klasyfikacji. Taki trochę cichot losu i ironia.
Pewnie jak będzie odrębna klasyfikacja to wtedy położymy rajd pokazowo, jak to czasem mamy w zwyczaju :)
1) "Spaleni słońcem" - tytuł klasyki kina, opowiadających o okrutnych czasach czystek stalinowskich w ZSRR w latach trzydziestych.
2) Parafraza tytułu filmu "Książę Persji: Piaski Czasu" na podstawie kultowej gry komputerowej.
3) "Rzeźnik drzew". Tytuł książki - zbioru opowiadań Pilipiuka.
4) "Ballada o dwóch siostrach" autorstwa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
5) Cytat z filmu "Dzień świra"
Kategoria Rajd, SFA
komentarze
Virus | 12:56 wtorek, 24 kwietnia 2018 | linkuj
W regulaminie było jeszcze, że MP są tylko na trasie TP24h ;) więc Romek mógł być najwyżej Miss ;)
Większa szkoda niż brak klasyfikacji kobiet (lub chociaż najlepszej) jest to, że impreza będzie tylko co 2 lata :(
Większa szkoda niż brak klasyfikacji kobiet (lub chociaż najlepszej) jest to, że impreza będzie tylko co 2 lata :(
Gość | 07:55 poniedziałek, 23 kwietnia 2018 | linkuj
Teraz, siedząc z mapą i wiedząc gdzie piach a gdzie fatalny dojazd, wymyśliłam tak genialny wariant, że sama jestem z niego dumna:) A tak na poważnie, odpuszczenie np. 7J byłoby bardzo pożądane, ale kto to wiedział... Jeszcze raz gratulacje za świetny wynik! Nam też się dobrze jechało a sama impreza z tych jakie lubimy - kameralnie, przyjaźnie, z szansą na spotkanie i porozmawianie z prawie każdym znajomym. A to, że nie było kategorii kobiet... Niech i tak będzie. Aż tak bardzo nam to nie przeszkadza. Grunt, że była świetna zabawa, piękna pogoda, niezła nawigacja. Cóż trzeba więcej!?
Komentuj