aramisy prowadzi tutaj blog rowerowy

szermierze-na-rowerze

Puchar Wrocławia 2018

  • Aktywność Sztuki walki
Sobota, 13 października 2018 | dodano: 16.10.2018

Puchar Wrocławia to drugie, po Pucharze Neptuna, zawody lokalne tegorocznego Pucharu 3 Broni. W praktyce oznacza to, że znowu gnamy A4-rką, wypakowani żelastwem po sam dach, tylko po to aby – przez dwa dni - wesoło obijać sobie maski. Od kliku lat, pierwsze zawody Pucharu organizują nasze Północne Rubieże czyli Grupa Armii „SFA Północ” (zwykle oznacza to Trójmiasto lub Tripolis – jeśli życzycie sobie bardziej dramatyczną nazwę). Drugie zawody to domena Grupy Armii „SFA Południe” z lokalizacją - wymiennie – w Krakowie lub Wrocławiu). Jako, że w tym roku gospodarzem naszego najważniejszego eventu, czyli Mistrzostw Polski w Szermierce Klasycznej, będzie właśnie Kraków, to zawody lokalne rozgrywamy w stolicy Dolnego Śląska, walcząc jednocześnie o Puchar Wrocławia. To tyle tytułem wstępu.

Utracony błękit Pary…eee… Wrocławia
Nie, nie chodzi mi o rozbitą butelkę pysznego denaturatu do porannej bułeczki, ale o fakt że utraciliśmy nasze małe Królestwo Niebieskie.
Teraz to pewnie jeszcze bardziej nie wiecie o co chodzi – niepojęta bywa myśl na tym blogu, przyznacie – prawda?
Chodzi o to, że zawody organizujemy przy ulicy Kamieńskiego, a nie jak zawsze bywało na Kruczej (kruczo-czarno-jedwabistej:P). Powodów jest wiele, ale nie są one na tyle istotne aby o nich napisać. Ważniejszy jest raczej w mym sercu pewien sentyment do naszej starej, wściekle-niebieskiej sali. Była to sala w starej szkole w wysokiej kamienicy… na 4 piętrze. Nie, nie takim zwykłym 4 piętrze. Mówię o starym budownictwie, mówię o naprawdę wysokich kamienicach w centrum miasta...
Wytachać cały ten nasz sprzęt na samą górę, to było jak droga do nieba. Kto z Was nie taszczył 8 rapierów, 12 szpad, 4 szabli, 2 kaftanów, 2 masek, 2 wielkich hokejowych ochraniaczy korpusu, 5 litrów wody, 10 drożdżówek, laptopa… po schodach na Kruczej, ten nie zna życia. Jeśli ktoś zapyta czemu nie poszliśmy dwa razy, to odpowiem... hmmm bo wtedy nie tachalibyśmy tego na 4 piętro, ale na 8-me łącznie. Poza tym iść dwa razy po towary/zakupy/bagaże do auta to oznaka słabości – każdy prawdziwy mężczyzna to przyzna, prawda? :D
Co więcej, sala nie dość, że sięgała niemal nieba to była wściekle niebieska. Efekt halo (nie mylić z efektem Hall’a) widoczny był wszędzie. W tak intensywnej poświacie, wszystkie zdjęcia wychodziły z dominantą niebieską. Istny dramat fotografa.., ale sala sama w sobie była bardzo fajna. Naprawdę ją lubiłem, bo przesiąknięta była krwią i potem wielu szermierzy, przelaną na niejednych zawodach. To tam zdobyłem swój pierwszy Puchar 3 Broni, to tam w grudniu 2012, w walce z Sebastianem skręciłem kolano – koszmar, który będzie prześladować mnie przez kolejne lata, do dziś i już chyba zawsze... To tam Marek walczył na rapiery mając obie złamane ręce (serio!), to tam odbył się pierwszy bojowy test naszego programu do rozgrywania zawodów. Wiele wspomnień z tym miejscem się wiążę... no ale tym razem spotykamy się w innym, też fajnym, miejscu!


Złowieszczy Jonathan z Idared
W piątek tuż przed wyjazdem jak zawsze dopada nas lekka nerwówka. Musimy spakować wszystko co jest potrzebne i niczego nie zapomnieć. A jest tego trochę: banery, roll-up, kaftany, maski, broń, dodatkowe ochraniacze do szabli, sprzęt wypożyczalniowy dla nowych osób, które startować będę pierwszy raz, laptop z programem do rozgrywania naszych zawodów itp.
Jak Wam już niegdyś wspominałem, zawsze staramy się jak najszybciej „wyciągnąć” nowe osoby w szkole na zawody. Czasami zatem – mimo że mamy naprawdę ogromną wypożyczalnię – jakiegoś elementu sprzętu nam zabraknie.
Dzięki uprzejmości Marcina, który użycza nam własnego ekwipunku (jako, że sam nie może jechać ze względu na przebytą niedawno kontuzję) udaje nam się pokryć braki w wyposażeniu. Generuje to jednak dość hermetyczną humorystycznie sytuację.
Pojawia się pytanie: skoro Marcin użyczył Pawłowi swojej broni i namaścił go przed walką, czy to oznacza że został jego lanistą a Paweł jego championem?
Ja się tylko zastanawiam czemu Paweł został nazywany gatunkiem jabłek? No i czemu Championem? OK na LOBO to może On nie wygląda, ale przecież są też inne, całkiem smaczne, gatunki. Chwila burzy mózgów i tak do grona znamienitych postaci takich jak: Geralt z Libii, Demokryt z Abwery, Tomasz z Akwenu czy Sedes z Bakelitu dołącza Jonathan z Idared (jak ktoś nie ogarnia to oba słowa to gatunki jabłek – gdyby zrobić to samo dla ziemniaków, to jakąś dziewczyna można by przezwać Irga z Ibis).
U nas tak zawsze, jak się trochę stresujemy to uciekamy w absurdalny i hermetyczny humor. Wrocław musi się zatem strzec bo wśród potężnej krakowskiej ekipy nawiedzi ich także złowieszczy, złodupny Jonathan z Idared. Gość ma +4 do jeb**cia na maskę i zmniejsza o 40% procent światła u przeciwnika…. Jest tak wielki, że je zasłania :D


"Laboratorium Diabła"(*) czyli wszyscy lubimy eksperymenty na ludziach
Przez wiele lat zawodów wypracowaliśmy naprawdę fajny, a jednocześnie stosunkowo prosty system rozgrywania zawodów. Było to nieliche przedsięwzięcie bo, aby zwłaszcza w pierwszych rundach zawodnicy nie trafiali na przeciwników, których mają na co dzień na treningu. Kolejnym założeniem było to, aby osoby które odpadną w pierwszej rundzie, także sobie powalczyły – obecnie ktoś kto przegrywa wszystko ma i tak 12 walk!! To już konkret, 12 przeciwników nie ze swojej filii SFA. Można nieźle przy-expić !!!
Jednocześnie, zwycięzca danej kategorii (np. w Szpadzie) nie ma 1024 walk plus nadal Szablę i Rapier do rozegrania. Sami widzicie, dwa przeciwstawne założenia: przegrany jak najwięcej starć, wygrany jak najmniej.
Powiem Wam, że eksperymentowaliśmy na ludziach. Układaliśmy ludzi w szeregi (SZEREG!!!), ciągi, macierze… układaliśmy jakiś system zawodów i sprawdzaliśmy go dla „n” zawodników. A przypominam, że „n” w matematyce to liczba naturalna, większa od kilku!! Liczyliśmy sumy dla n =25, dla n = 50, dla n = 100 i potem sumy w nieskończoności (to by były duże zawody).
Aż w końcu, gdzieś około 2010-2011 roku wykształcił się finalny system rozgrywania zawodów, oparty na grupach trójkowych i używany przez nas do dziś. Jedną z jego największych zalet jest to, że uniemożliwia kombinowanie znane z innych sportów (jak ten wygra z tamtym, a Ci przegrają dwoma punktami, to – jeśli wygram –  przejdę). U nas każdy zbiera punkty przez całe zawody (nie ma walk o pietruszkę – trochę szkoda bo to fajny Pan Warzyw). Do półfinału awansują 4 „najlepsze wyniki” zawodów, a grupy są tylko narzędziem porządkowo-organizacyjnym. Oznacza to, że to czy wyjdziecie dalej czy nie, zależy głównie od Was, a nie od szczęśliwych dla Was wyników w innych grupach.
Niemniej ten sezon, po kilku latach jest ponownie sezonem eksperymentalnym, na którym testujemy nowe rozwiązania. Stało się to konieczne, ponieważ poziom zawodników wzrósł tak bardzo, że od dwóch lat stajemy czasem przed problemem, o którym wcześniej nikt nawet nie mógł marzyć. Tak, dokładnie. Marzyć! To jest ten problem z cyklu: mam tyle gotówki, że nie mieści mi się w domu, albo mam 10 samochodów ale tylko 6 miejsc parkingowych. Sami przyznacie, że jest to problem, ale zupełnie inny niż ten, kiedy nie mielibyście z czego żyć. Jednakże, jak mawiał nasz Fechtmistrz – Prof. Zbigniew Czajkowski, który prowadził nasz kurs instruktorski na AWF Katowice(i ogólnie legenda polskiej szermierki, trener medalisty olimpijskiego – Franke. Nie, nie Marcin :P, ) „problemów nie należy się bać. Problemy należy dostrzegać i eliminować” .
Naszym problemem jest to, że od pewnego czasu mam y tak wielu dobrych zawodników, że próg wyjścia z eliminacji nierzadko wynosi komplet lub prawie komplet punktów (zwycięstw). W naszej ocenie jest to zbyt ostre kryterium, ponieważ jest to poziom, dla wielu trochę słabszych zawodników, po prostu na razie nieosiągalny. Odnosząc to do życia: pomyślcie o dowolnym, ale bardzo trudnym, egzaminie. Zdasz jak masz 100%. 99% oznacza, że nie zdałeś. Odnieście to do rajdów: wszystkie harpagany i tak ułożą się na pudle czy tabeli tak jak to sobie wywalczą, ale każdy kto nie miałby kompletu punktów, łapał by NKL. Dla wielu osób będzie to zaporowe kryterium. Sami chyba przyznacie – że będzie ono wpływało demotywująco na zawodników początkujących i trochę słabszych niż elita.
Uznaliśmy zatem, że trzeba złagodzić kryterium wyjścia z eliminacji i znowu eksperymentujemy z systemem (dodajemy jedną rundę walk, zmieniamy kryterium odcięcia po rundzie pierwszej, rozszerzamy grupy ćwierćfinałowe itp., itd.), tak aby zwiększyć rozkład wyników. Słowem testujemy nowe rozwiązania , które dla elity nie zmienią praktycznie nic, ale dla wielu początkujących zawodników ustawią pewien cel (np. przejście do ćwierćfinału lub do kolejnej rundy eliminacji), który nie będzie Mount Everestem na innym kontynencie, ale będzie osiągalny. Niełatwo, nie bez pracy i walki, ale jednak osiągalny.



"Control my center line…. You must have fear, surprise and intimidation on your side" (*)
Osiągalny cel, tak? Opowiadałem Wam przed chwilą o celu, jaki stawiać mogą sobie początkujący zawodnicy, ale każdy z nas ma jakiś cel do postawienia samemu sobie. 15 lat z bronią w ręką to nadal za mało aby uznać, że umiemy walczyć bronią białą. Przed nami jeszcze wiele, wiele lat nauki i doświadczeń – kto stoi w miejscu, ten się cofa.
Zarówno Basia, jak i ja, mamy jeszcze wiele do odkrycia na tym polu… a uczyć się chcemy!! Przez kilkanaście lat stosowałem w Rapierze pewien, bardzo odpowiadający mi styl walki. Częściej, niż rzadziej było to skuteczne rozwiązanie na wszelakich przeciwników, ale poziom rośnie… a od 2012 roku, niektóre elementy dynamicznej pracy nóg są dla mnie nieosiągalne przez kolano (ruchy i momenty skrętne podczas chodzenia po okręgu to dokładnie to co jest wymagane… i to czego powinienem unikać). Oznacza to, że muszę wypracować substytut dla tych działań. Zmiana taktyki i techniki walki, którą tak polubiłem i którą walczę od lat, to ekstremalnie trudna rzecz – dla psychiki (konsekwencja i dyscyplina, pamięć o tym czego nie robić, mimo że stosowało się to od lat).
Zwłaszcza na zawodach, gdzie podświadomie chcemy stosować działania, których jesteśmy pewni, które dobrze umiemy, a nie te, których dopiero się uczymy. To niemal jak walka ze dwoma przeciwnikami naraz. Tym naprzeciw i tym – gorszym – tym w twojej głowie. Podczas gdy ja zastępuję nową techniką prowadzenia broni uszczerbki na mobilności, Basia musi kompensować swój wzrost. Rapier, czyli ponad 1m czystego ostrza, w połączeniu w kimś wysokim o długich ramionach, to jest masakra zasięg.
Dodając do tego długość wypadu…ta broń siega Cię niemal przez połowę długości sali!!
Basia także zatem uczy się innych działań niż stosowała do tej pory. Dla Niej to chyba jeszcze trudniejsze niż dla mnie, bo jej grzechem w szermierce, jest brak cierpliwości. To, że wie co powinna zrobić, nie oznacza że już to umie i że zawsze jej wyjdzie. Wiązania Rapiera przeciwnika i skrót odległości w odpowiednim timingu i fazach ruchu, odpowiednie operowanie dystansem… setki elementów, które muszą ze sobą współgrać. I tak oto uczymy się… począwszy od łatwych warunków na treningach, w zadanych ćwiczeniach w parach, po warunki najtrudniejsze czyli zawody, gdzie stawką jest przejście dalej, a przeciwnik daje z siebie wszystko aby nas pokonać.
Dla mnie jednak cel jest jednak jasny. Wyraża go cytat z Hrabiego Dooku, który uczył Generała Grievous'a w serii „Clone Wars”. Psycha to podstawa każdej walki… a najlepiej to złamanie jej przeciwnikowi. Dla wielu z Was będzie to zwykła bajka, ale nawet nie zdajecie sobie sprawy ile prawdziwej szermierki jest w tych słowach. Filmik na dole posta.




„Wrocław jak zawsze poddaje się ostatni…” (*)
Niedzielne finały. No było na co popatrzeć. Niektóre walki były po prostu śliczne. Wymiany na żelazie, dynamiczna praca nóg: wypady i wznowienia. Wiązania kling i krycia linii. Takie walki lubię obserwować. Takie walki uwielbiam sędziować. Taki walkie kocham toczyć!!
Do ćwierćfinałów dostali się przedstawiciele różnych filii SFA, ale półfinały i finały należały już właściwie tylko do Grupy Armii „SFA Południe” (mowa o Szpadzie i Rapierze, bo w Szabli Grupa Armii "SFA Środek" także pokazała pazurki).
Wrocław vs Kraków. No prawie, bo parszywy los w parach półfinałowych zmusił do bratobójczej walki zarówno jednych jak i drugich. No ale dzięki temu zarówno walka o trzecie miejsce jak i finał były już Kraków vs Wrocław. Kto wygrał? No cóż, mówiłem Wam że nie będę podawał tutaj wyników i tego będę się trzymał. Tytuł rozdziału można interpretować zarówno na korzyść Wrocławia, który mógłby być last-man-standing, jak i Krakowa., który mógł przejść po wszystkich, a Wrocław był ostatnim przeciwnikiem. Poza tym, należałoby najpierw zapytać w której broni, bo to kolosalne ma znaczenie. Są u nas szermierze uniwersalni, jak i specjaliści niektórych od typów broni.
Poniżej ekipa krakowska:




Wracamy do domu zmęczeni po dwóch dniach zmagań, ale także szczęśliwi i zadowoleni. Jesteśmy dokładnie na półmetku sezonu zawodów. Już niedługo ostatnie z zawodów lokalnych w Piotrkowie, a potem już tylko Mistrzostwa. Puchar 3 Broni 2018 czeka.
A my czekamy na Was – może ktoś z Was, Czytelników-nie-szermierzy, w końcu się skusi aby nas odwiedzić na jakimś treningu i spróbować czegoś nowego. Powiem Wam szczerze, że ja pokochałem oba światy: świat lampionów i świat płaszcza i szpady. Nie umiałbym dziś między nimi wybrać. No, ale w sumie po co wybierać, skoro można żyć w obu.

CYTATY:
1) Tytuł filmu o straszliwej historii z okresu II Wojny Światowej. Jednostka 731 czyli japoński ośrodek "badawczy". Kto nie wie co to było, polecam przeczytać, bo nieznajomość historii to najlepsza droga do jej powtórzenia.
2) Star Wars Clone Wars (jeszcze te pierwsze, rysunkowe - bezpośrednie prequele do EIII)
3) Kazik "Mars napada"


Kategoria SFA


komentarze
Aramis | 18:17 wtorek, 16 października 2018 | linkuj Jak zwykle relacja super i przeczytana z uwagą! Oby tak dalej i gratuluję pięknych wyników, które zupełnie przypadkiem znam!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa cyopr
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]